W ramach swojego tegorocznego przemówienia przed Wielonarodowym Korpusem Północno-Wschodnim w Szczecinie z okazji październikowego Dnia Jedności Niemiec, konsul generalna tego kraju w Gdańsku, Annette Klein, powiedziała m.in.: „My Niemcy mam szczęście do naszego dnia święta narodowego. Możemy obchodzić je w naprawdę dobrych nastrojach. (…) Możemy obchodzić je razem z naszymi europejskimi sąsiadami i sprzymierzeńcami, ponieważ to oni właśnie w ogóle umożliwili zjednoczenie Niemiec”.
Po wydarzeniach ostatnich lat w polskie święto narodowe 11 listopada można tylko pozazdrościć. My Polacy nie możemy bowiem najwyraźniej naszego święta obchodzić w dobrych nastrojach. Nie możemy obchodzić go razem z naszymi sąsiadami i sprzymierzeńcami, bo dla nich (za wyjątkiem Czechów i Bałtów) jest on dniem żałoby. Co gorsza, nie potrafimy go nawet obchodzić razem ze sobą. Skoro zaś okazuje się on tak strasznie niezdatny do odpowiadającej rzeczywistości XXI wieku celebry, dzieli zamiast łączyć, to może należy go po prostu wymienić na inny?
Od II do III RP
Tak zrobili Niemcy. Zanim doszło do zjednoczenia ich kraju, nie mogli oni siłą rzeczy tego zdarzenia świętować, dlatego świętem narodowym w RFN była rocznica uchwalenia konstytucji 23 maja 1949 r. Za każdym razem, i to jest tutaj prawidłowością, odnosili się oni do historycznego momentu ukonstytuowania aktualnych ram ich państwowości. W Polsce doby III RP natomiast Dniem Niepodległości jest data zakończenia I wojny światowej, w wyniku której powstała niepodległa II RP, jakby od 1918 r. istniała ciągłość polskiej suwerennej państwowości. Tak jednak niestety nie było. W wyniku dwóch różnych okupacji w latach 1939-89 Polska ponownie zniknęła z map świata jako państwo niepodległe. III RP powstała niecałe 24 lata temu. Moim zdaniem, dziś to rocznicę powstania III RP powinniśmy świętować jako Dzień Niepodległości, zaś 11 listopada zachować w godnej pamięci jako ważny moment naszej historii, ale już bez przełożenia na nasze współczesne państwo.
Spośród możliwych dat „założycielskich” III RP najlepiej, w mojej ocenie, do roli Dnia Niepodległości nadaje się dzień I tury wyborów do Sejmu kontraktowego, a więc 4 czerwca. Wokół kulisów powstania porozumienia okrągłostołowego narosło w Polsce oczywiście wiele bardzo agresywnych sporów, padały wszelkie możliwe zarzuty. Jednak co nie ulega wątpliwości i jest, jak sądzę, źródłem radości i dumy niemal wszystkich ludzi, podzielonego dziś tak boleśnie „obozu solidarnościowego”, to jest to wotum obywatelskie z owego 4 czerwca 1989 oraz skala zwycięstwa przeciwników PZPR i jej satelitów. Naród przemówił wówczas niemal jednym głosem, odrzucił dyktaturę Polski „ludowej” i opowiedział się po stronie wolności i demokracji. Potem się podzieliśmy, a dziś te podziały są niesłychanie głębokie, lecz to wotum jest nadal wspólne. Co do ogólnych, podstawowych zasad organizacji życia zbiorowego narodu Polacy 4 czerwca 1989 byli niesłychanie zgodni.
Wady listopadowe
Jest wiele powodów uzasadniających przełożenie Święta Niepodległości z 11 listopada na 4 czerwca. Tutaj oczywiście jednak ocena tych argumentów będzie już bardzo zróżnicowana przez wzgląd na poglądy ideowe. Ja mogę tylko przedstawić argumenty, jakie można sformułować na bazie przekonań liberalnych, ale zapewne jest także szereg innych, również dobrych argumentów.
Z mojego punktu widzenia za rezygnacją z 11 listopada jako święta państwowego przemawiają przede wszystkim 4 kwestie.
1. Odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 r. nierozłącznie jest związane z postaciami ówczesnych liderów polskiego życia politycznego, którzy zasługując na ocenę wybitnych mężów stanu i oddanych sług Ojczyzny, równocześnie posiadają niezwykle poważne skazy na swoich życiorysach. Dzisiaj, w 2012 r., przyznają to otwarcie także ludzie deklarujący przywiązanie do wielu ich idei. Celebrując powstanie II RP, celebrując „ojców” tamtej niepodległości stale musimy zastrzegać, że oddzielamy w bohaterach tamtego czasu to, co było wielkie i dobre, od tego, co małe i godne pogardy. Bliscy tradycji endeckiej ludzie jak Aleksander Hall czy Roman Giertych otwarcie mówią o antysemityzmie Romana Dmowskiego. Zwolennicy postaci Józefa Piłsudskiego nie mają wątpliwości co do negatywnej oceny obalenia przezeń demokracji parlamentarnej, nadużyć i rządów terroru sanacyjnego, których symbolem stała się Bereza Kartuska. Prawda jest taka, że obaj „ojcowie” II RP wpisali się niemal doskonale w ponure wątki międzywojennej historii Europy. Pierwszy wykazywał się gwałtowną nienawiścią wobec Żydów, która w innych krajach poskutkowała ciągiem zdarzeń, u końca którego znalazła się zbrodnia Holokaustu. Drugi z kolei był jeszcze jednym dyktatorem, który wprowadzał atmosferę przemocy w życie publiczne, przyczyniał się do rozkładu wartości i porządku wolnościowo-demokratycznego w Europie. Byli bohaterami w 1918 r., ale w 2012 r. bardzo niewielu z nas chciałoby, aby którykolwiek z nich nami rządził.
2. Jeśli naszym Świętem Niepodległości pozostanie 11 listopada, to raczej nigdy nie będziemy obchodzić go w radosnej atmosferze wraz z naszymi sąsiadami i sojusznikami. Bynajmniej nie chodzi tutaj tylko o Niemcy, dla których koniec I wojny światowej kojarzy się nie tylko z klęską wojenną, ale także przejściowym rozkładem państwowości, który nieomal spowodował powołanie „republiki rad”, a więc zapewne i wprowadzenie bolszewickiego terroru. Dla głównych państw Ententy w Europie koniec wojny był momentem odetchnięcia z ulgą, ale na pewno nie powodem do radości. Dla całej Europy I wojna światowa była tragedią, która pogrzebała stary przewidywalny świat, w którym wartości liberalne i humanistyczne, porządek konstytucyjnego państwa prawa i stopniowe reformy demokratyczne i socjalne były jednak głównym nurtem postępującej ewolucji politycznej. W miejsce tego relatywnie bezpiecznego procesu weszło przyspieszenie, zjawisko ruchów masowych, kolosalnej skali niepokojów społecznych, dramatycznych kryzysów ekonomicznych, rosnącej gotowości do stosowania przemocy w polityce, znanego oczywiście wcześniej nacjonalizmu, który jednak teraz na stałe został okraszony agresywnym szowinizmem i otwartą nienawiścią pomiędzy narodami Europy, w końcu oczywiście przede wszystkim rosnącej popularności autorytarnego i totalitarnego modelu sprawowania władzy. Z dzisiejszego punktu widzenia pokój po 11 listopada 1918 nie był dla państw Europy żadnym pokojem, tylko fałszywym zawieszeniem broni, końcem uwertury przed totalną katastrofą komunizmu, hitleryzmu i zbrodni na niewyobrażalną skalę. Nikt tego nie będzie w Europie świętować w radosny sposób, nawet Francuzi i Brytyjczycy.
3. Odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 r., które teraz pierwszoplanowo świętujemy, w nieznacznym tylko zakresie było naszym dziełem. Większą rolę odegrał zbieg okoliczności, przypadek, postawa prezydenta USA i władz francuskich, a nawet ideologia rzekomego samostanowienia nowych zarządców Rosji. Oczywiście jeśli chodzi o kwestię granic II RP, zasługi własne były kolosalne, ale sama suwerenność przyszła szczęśliwym zrządzeniem losu. Inaczej w 1989 r. Bez wątpienia, także w przypadku powstania suwerennej III RP okoliczności zewnętrzne miały wielkie znaczenie. Jednak nie miałyby żadnego, gdyby nie sami Polacy, ich postawa, ich walka. Naród Polski był w sierpniu 1980 i 4 czerwca 1989 roku czynnikiem sprawczym. Parafrazując słynne zdanie z ostatniej amerykańskiej kampanii wyborczej: We’ve Built It! Co więcej, a w dobie integracji europejskiej jest to niesłychanie istotne, walka Polaków o wolność w 1980/89 r. przyniosła wolność wszystkim naszym sąsiadom. Gdyby nasze Święto Niepodległości było 4 czerwca, identyfikować z nim mogłaby się raz cała Europa Środkowo-Wschodnia, dwa cała Europa już wcześniej suwerenna, która jednak odzyskała spokój wiedząc, że „zimna wojna” już nie zamieni się w wojnę „gorącą”, gdyż się po prostu skończyła. A Polacy byli absolutnymi liderami tego procesu, który uzdrowił cały Stary Kontynent i zdjął z niego brzemię podziału. Nie byliśmy przypadkowymi beneficjentami zbiegu okoliczności w „koncercie mocarstw” jak 70 lat wcześniej, nie wydzieraliśmy, budując własne państwo, nikomu przygranicznych ziem z mieszaną ludnością. Zbudowaliśmy wolność własnymi rękoma, przy okazji umożliwiając jej zbudowanie innym, sąsiadom, przyjaciołom i sprzymierzeńcom.
4. W końcu, wokół 11 listopada narosła w Polsce fatalna atmosfera, obecność Dmowskiego wśród bohaterów utworzenia II RP okazuje się legitymacją dla wznoszenia w ten dzień skrajnie prawicowych haseł. Dzień ten jest świętem nie patriotyzmu, a nacjonalizmu dlatego, że czasy do których się odnosi, rok 1918, lata 20.-30., były czasami takiego nacjonalizmu i ślepej nienawiści wobec różnych „obcych” niemal w całej Europie. Jeśli zaś spojrzymy na zryw z lat 80., to zauważymy, że z tamtym przełomem nie łączy się nienawiść wobec żadnego narodu, nawet Rosjan, którzy także wówczas zrzucili na krótko karb niedemokratycznej władzy.
U wrót współczesności
Jesteśmy w III RP. Dniem Niepodległej III RP jest 4 czerwca, gdy naród wydał w 1989 r. werdykt ostateczny, niepodważalny i bezdyskusyjny w sporze „Solidarność”-PZPR, w sporze wolność-niewola, w sporze demokracja-autorytaryzm, a przez to zmienił bieg naszej i europejskiej historii ku lepszemu. Wolność tą wywalczyliśmy własnymi rękoma. Wywalczyliśmy ją pokojowo, co jest wartością samą w sobie, gdyż tak właśnie (bardzo tego chcemy) powinno się móc wywalczać wolność w XXI wieku. Wywalczyliśmy ją nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich wokół, przez co nasze nowe święto byłoby także ważne dla innych narodów. W końcu, wywalczyliśmy tą wolność razem. Dziś tak dramatycznie podzieleni, ze łzą w oku możemy wspominać ten czas pierwszej „Solidarności”, gdy „na tapecie” były spraw absolutnie fundamentalne w życiu każdego narodu i społeczeństwa, a w obliczu tych spraw potrafiliśmy się zjednoczyć pomimo narodowej skłonności do swarów i kłótni. Celebrujmy to, zasłużyliśmy na to, zasłużyli na to wszyscy aktorzy tamtych dni, obojętnie gdzie ich drogi powiodły potem. Jeszcze niedawno ten czas był elementem naszego aktualnego życia politycznego, obywatelskiego i narodowego. Dziś jednak należy on do historii, na tyle odległej, że lada moment będzie się jawić jako bliższy czasom międzywojennym niż współczesności. Innymi słowy na tyle odległy, aby nadawał się na punkt odniesienia dla zakorzenionej w swojej historii samoświadomości wspólnoty narodowej oraz państwowej „liturgii”.
Po upadku PRL nawiązanie do II RP, jako jedynego posiadanego a własnego wzorca nowożytnej suwerenności, jako przedmiotu zrozumiałego sentymentu pokolenia, które doświadczyło utraty wolności w 1939 r. lub/i utraty nadziei na jej odzyskanie po 1945 r., było dobrze pojęte i przemyślane. To nie był błąd. Dziś jednak III RP okrzepła, jej historia jest już dłuższa aniżeli poprzedniczki, świat się zmienił i mamy inne wzorce. Pokolenia odchodzą i w „siłę wieku” wchodzi teraz już pokolenie, którego życiowe doświadczenie nie może wiązać się z sentymentem za II RP, a wiąże się z sentymentem do walki o wolność w latach 60., 70., a przede wszystkim 80. minionego wieku. Za mało poświęcamy uwagi tym zdarzeniom, być może nieodległa perspektywya nie pozwala dostrzec ich wielkiego znaczenia. Czas jednak zastanowić się nad tym, czy nie warto tego zmienić.