Polska edukacja uniwersytecka z perspektywy Oxfordu :)

Sprawami uczelni polskich i rodzajem edukacji którą one oferują, płatnie i bezpłatnie – zajmowałem się bardzo krytycznie wiele lat temu.  Razem z Sergiuszem Trzeciakiem opublikowaliśmy na ten temat dwa  artykuły w „Rzeczpospolitej” (3 XI 2004 i 8 VI 2005). Pozostały one absolutnie bez echa. Lata które minęły utwierdziły mnie w przekonaniu, że w tej dziedzinie nic albo niewiele sie zmieniło, choć najlepsze z uczelni nie-publicznych dokonały dużo ważnej modernizacji w swych programach. Dlatego byłem bardzo przyjemnie zaskoczony tonem niedawnej – ciekawej i sprawnie  prowadzonej – konferencji p.t. „EDUKACJA WERSJA 2.O11: Co zrobić, aby edukacja była motorem konkurencyjności polskiej gospodarki?” , zorganizowanej pod egidą „Liberté!”, Lewiatana i Microsoftu. Jej zakres okazał się szerszy niż jej  tytuł, a problematyka  – bardziej fundamentalna. Była ona okazją – dla dużego panelu wiodących edukatorów i biznesmenów – do poruszenia  zasadniczych problemów wyższego szkolnictwa  w Polsce. Dominujący ton debaty był bardzo krytyczny. Wymieniano m.in. tolerowanie oszustw egzaminacyjnych występujących na szeroką skale (ściąganie); żałośnie niski poziom nauczania na wielu uczelniach; ignorowanie potrzeb kształcenia postaw i szkolenia różnych umiejętności; brak doceniania odwagi i ryzyka w edukacji; topniejąca i pogarszająca sie kadra wykładowców;  brak edukacji nieformalnej i uczenia jak się uczyć; słabości szkół średnich, które źle przygotowują do studiów wyższych., itd., itp.

DWA MODELE WYŻSZEJ EDUKACJI

Z wystąpień wynurzał sie inny od tradycyjnie polskiego model edukacji – określiłbym go jako bardziej anglosaski niż kontynentalno-europejski. Jest to model, w którego rdzeniem jest   kształcenie i wychowanie do wielu ról życiowych a nie tylko przekazywanie wiedzy.  Różnice między nimi  objawiają się wyraźnie już na poziomie leksykalnym. Według standardowego słownika języka polskiego, który posiadam, „edukacja” jest

zdefiniowana jako „wychowanie, głównie pod względem umysłowym; wykształcenie, nauka” zaś „wykształcenie” to „suma wiadomości nabytych w jakiejś dziedzinie; ukończona nauka, odbyte studia w szkole; uczelni”. Nie ma tam słowa o kształceniu charakteru, o postawach, o zasadach postępowania czy też ważnych umiejętnościach życiowych. Jest to wąski, akademicki, wyłącznie „mózgowy” model edukacji.

Porównajmy go z definicją słowa „education” w popularnym słowniku THE ENGLISH ILLUSTRATED DICTIONARY: Systematic instruction, schooling or training, preparation for life or some particular task, sholastic instruction, bringing up. Najbardziej chyba autorytatywny słownik brytyjski, THE SHORTER OXFORD DICTIONARY (podchodząc do słowa historycznie) wymienia następujące definicje słowa „education”: 1. The process of nourishing or rearing. 2. The process of bringing up (young persons);the manner in which a person has been brought up. 3. The systematic instruction, schooling or training given to the young (and , by extension, to adults) in preparation for the work of life; the manner in which a person has been brought up.

[Cytaty w moim tłumaczeniu „Systematyczne nauczanie; szkolenie lub trening, przygotowanie do życia lub do określonego zadania, szkolenie akademickie, wychowanie”.(EID). „1. Proces karmienia lub hodowania. 2. Proces  wychowywania (młodych osób).; sposób w jaki osoba została wychowana. 3. Systematyczne uczenie, szkolenie, treningi dawane młodym (i przez rozciągniecie) dorosłym w przygotowaniu do pracy życia; sposób w jaki osoba została wychowana.” (SOD)Warto przypomnieć, że w łacinie słowo educatio pochodzi od e-ducare, t.j. wyciągać  lub wyprowadzać coś na zewnątrz, a więc niejako realizować potencjał.

Specjalnie cytuje dwa słowniki, aby podkreślić, że podstawowe i pierwotne pojęcie edukacji w świecie anglosaskim to jest ogólny proces pełnowymiarowego wychowywania osoby ludzkiej i przygotowywania jej do życia w ogóle. Systematyczne instruowanie w szkole czy na uniwersytecie jest tylko jednym z jego elementów. W tym szerokim sensie edukacja jest ciągłym procesem, trwającym niemal od kolebki do trumny.  Grają w nim istotną rolę: rodzina, jej otoczenie, kościół, przedszkole, szkoły różnego szczebla, organizacje do których się należy, miejsca pracy i oczywiście wyższe uczelnie. Na tych ostatnich zamierzam się skoncentrować bo one były przedmiotem konferencji „Liberté!” i jej partnerów i jest być może najważniejszym problemem dla Polski. Te trzy, cztery czy pięć lat (albo więcej), które poprzedzają wejście szerokich rzesz młodych osób do życia zawodowego, pracy różnego rodzaju lecz często kierowniczej, do udziału w życiu publicznym i obywatelskim, w polityce szeroko pojętej (nie koniecznie partyjnej) nie można  skoncentrować i zawęzić do sfery akademicko-naukowej. „Przygotowanie do życia” (jak określały to obie anglojęzyczne definicje) – życia we wszystkich jego bogatych i różnorodnych formach –  musi pozostać w centrum wyższych uczelni, z których przecież głównie rekrutują się elity współczesnych społeczeństw i narodów. Pominięcie względnie zlekceważenie tej „wychowawczej” edukacji, obejmującej osobowość, charakter, wartości, wrażliwość społeczną i estetyczną, kulturę, sport, zaangażowanie obywatelskie i arcycenne społecznie umiejętności takie jak właśnie przedsiębiorczość jest oczywistym i kardynalnym błędem tych wszystkich, którzy odpowiadają za stan edukacji uniwersyteckiej. Aby uczelnia polska mogła sprostać wymaganiom gospodarki rynkowej opartej na konkurencji, jak również wymaganiom demokratycznego państwa i społeczeństwa obywatelskiego i wszelkim wyzwaniom XXI w., potrzebne są fundamentalne przemyślenia i zmiany edukacyjne.

OKSFORDZI MODEL EDUKACJI

oxford univeristyKluczowym problemem (64,000 dollar question w terminologii amerykańskich programów telewizyjnych) jest oczywiście: jak takie zmiany można przeprowadzić, co trzeba zmienić – co usunąć, co wprowadzić, nowego –  na co skierować środki i w jakiej kolejności. Niestety, w debacie „EDUKACJA WERSJA 2..011”. zabrakło niemal  zupełnie głosów na ten temat. Dominowała negatywna krytyka, narzekania i potępienia, a nie konstruktywne sugestie jaki model edukacji powinien zastąpić istniejący i jakie główne zmiany należy wprowadzić. To tak jakby w debacie nad  zdrowym  odżywianiem, potępiono wszystko co jest złe w popularnej diecie bez żadnych wskazań jak racjonalna dieta powinna wyglądać. Chciałbym wypełnić tę lukę  przykładem Oxfordu – uczelni, na której sześć lat studiowałem a potem  40 lat wykładałem (przez kilka lat robiąc to równocześnie). Natychmiast muszę dodać, że wszystko co będę mówił o zaletach Oxfordu odnosi się identycznie do Uniwersytetu w Cambridge. Te dwie najstarsze brytyjskie uczelnie są często nazywane żartobliwie „Oxbridge”. Są do siebie ogromnie podobne i stanowią wzorowy model edukacji dla reszty akademickich uczelni w Zjednoczonym Królestwie. Tamte mają szereg cech wspólnych z Oxbridgem (choć rzadko w tak pełnym stopniu), stąd można mówić o wspólnym, brytyjskim, a nawet anglosaskim, modelu edukacji uniwersyteckiej (Australia, Kanada, Nowa Zelandia i do pewnego stopnia USA).

W rankingach światowych Oxbridge znajduje sie na 5., 6. lub 7. miejscu w czołowej dziesiątce, ale to dlatego, że ranking uwzględnia ilość i jakość badań naukowych i publikacji, jak również role specjalistycznych „szkół” różnego typu działających w ramach amerykańskich uniwersytetów (postgraduate law schools, business schools, governance schools, medical schools itp.); nie wyodrębniają i nie oceniają edukacji pierwszego szczebla (undergraduate education). Na tym poziomie Oxbridge: jest nie do pobicia. Mogę poświadczyć to własnym doświadczeniem, gdyż przez 3 trymestry w latach 70-tych wykładałem na Harvardzie i na Yale, które znajdują się zawsze na pierwszym i drugim miejscu w rankingach. Oxford i Cambridge mają również rozbudowany sektor badawczy i ponad-bakalarski (zwłaszcza w naukach ścisłych), ale par excellence są uczelniami „wychowawczymi”, które bezkonkurencyjnie realizują program wszechstronnej edukacji młodych ludzi, wpajając ich  zasady, kształtując postawy i rozwijając umiejętności wykraczające daleko poza ramy ścisłe akademickie. Jednocześnie, na poziomie „czysto” akademickim, zapewniają intensywny intelektualny rozwój i to w ciągu zaledwie 3 maksymalnie 4 lat, któremu nie dorównują żadne inne europejskie uczelnie w ciągu normalnie 5-cio letnich programach. Stawiam tezę, że przeciętny absolwent Oxbridge’u w ciągu swych 3-letnich  studiów „bakalarskich” (t.j. licencjackich) bardziej rozwija się intelektualnie  (w sensie umiejętności samodzielnego zdobywania i stosowania wiedzy podczas studiów) niż typowy absolwent 5-letniego kursu magisterskiego. Dlatego tylko znikomy procent absolwentów Oxbridge’u kończących ze stopniem BA podejmuje studia  magisterskie, a jeszcze mniejszy procent (poza naukami ścisłymi i medycyną) robi doktorat lub pośredni stopień. Jest sprawą dyskusyjną czy to jest racjonalne. Takie krótkie, intensywne kursy wymagają wielkiej kadry (stosunek studentów do wykładowców na Oxfordzie to mniej więcej 10:1), a więc są bardzo kosztowne, ale w skali ogólnokrajowej jest to system niesłychanie efektywny. Po 3 latach „Oksfordczyk” i „Cambrydżowiec” z reguły idzie wprost do pracy w administracji państwowej, dyplomacji, biznesie, dziennikarstwie czy też w sektorze rozrywkowym (entertainment industry), normalnie bez dodatkowych specjalistycznych kursów. (Ma to jednak surowych krytyków. którzy pogardliwie określają system edukacyjny Oxbridge’u jako „kult dyletanctwa”). Ale z polskiego punktu widzenia ciekawszy i`ważniejszy wydaje sie ten drugi, „wychowawczy” aspekt Oxbridge’u.

Jak Oxbridge osiąga  ten niejako podwójny „cud” edukacyjny (akademicki i poza akademicki? (Przykłady będę brał ze znanego mi osobiście Oxfordu.)

Po pierwsze Oxford jest federacją autonomicznych kolegiów, „wspólnoty wspólnot”. Student mieszka, śpi, je, pobiera naukę, bawi sie, uprawia sport lub muzykę, gra w sztukach teatralnych, debatuje, należy do kółek naukowych itd. przede wszystkim wewnątrz jednego koledżu, do którego został przyjęty po wstępnym konkursowym egzaminie. W ten sposób buduje mnóstwo relacji nabiera umiejętności w stosunkowo małej, kolegialnej wspólnocie, która sprzyja procesom wychowawczym – w przeciwieństwie do typowych uniwersytetów – molochów i ich często rozproszonych, instytutów i wydziałów. Przyjaźnie i znajomości tam zawiązane często trwają do końca życia i są wspierane przez regularne spotkania absolwentów tych samych roczników i inne koledżowe imprezy.

Po drugie, partycypacja w tym bogatym życiu studenckim – wzbogacony szansą udziału w setkach kółek, klubów, stowarzyszeń i innych organizacji na poziomie ponadkoledżowym, ogólno -uniwersyteckim, jest szkoła. Własna inicjatywa, przedsiębiorczości, zarządzania, pracy zespołowej i liderstwa. Często prowadzi na odpowiedzialne funkcje zaraz po skończeniu studiów, gdyż absolwenci Oxbridge już wcześniej się sprawdzili. Tradycyjnie, przedstawiciele wielkich korporacji a także resortów rządowych, urządzają  „najazd” na Oxford podczas ferii wielkanocnych, i starają sie rekrutować wybijających sie studentów na kilka miesięcy przed końcowymi egzaminami. W czasach przedkryzysowych, duży procent studentów Oxfordu zasiadał do końcowego egzaminu (z  całości przedmiotów studiowanych przez 3 lata) z ofertą pracy w kieszeni. Czasem jest to oferta warunkowa – trzeba uzyskać pierwszą lub tzw. wyższą drugą klasę w egzaminach, ale osiąga to niemal połowa studentów na większości kierunków. Życie studenckie pozanaukowe (jak sie mówi „extra curriculum„) jest zwłaszcza szybką drogą do polityki.

CASE: PEMBROKE COLLEGE

Konkretne ‚case’y’ często przemawiają lepiej do wyobraźni niż uogólnienia. Weźmy zatem za przykład Pembroke College, jeden z kolegiów oxfordzkich – o tyle ciekawy dla Polaków, bo (jako jedyny Polak) wykładałem tam nauki polityczne („Politics”) między 1957 i 1994 r. a jednym z nielicznych polskich studentów koledżu by Radosław Sikorski, dzisiejszy szef MSZ, który od 1984 do 1987 (na szczeblu BA) studiował tam filozofię, ekonomię, politologię i stosunki międzynarodowe.

Jest to koledż pod wieloma względami przeciętny: nie bardzo stary (ufundowany w 1624 r.), raczej niezamożny (ma mały „kapitał żelazny”), zajmuje niezbyt dużą powierzchnie w centrum miasta, posiada kadrę około 30 wykładowców i administratorów na pełnych i trwałych etatach i może drugie tyle innych wykładowców. Tak 30 innych koledżów ma „mieszane” ciało studenckie, ale głównie są to studenci 3-letnich studiów licencjackich różnego rodzaju. Około 2/3 studentów obu płci mieszka w  indywidualnych pokojach w budynkach koledżowych, gdzie mają swe gabinety również wykładowcy. Studenci szczebla BA pobierają naukę w formie tutoriali w większości wewnątrz koledżu (uzupełnioną wykładami i seminariami ogólnouniwersyteckimi).

Tutorial jest rdzeniem nauczania na Oxfordzie, a relacja z tutorami  centralną relacją pośród wszystkich innych. To jednogodzinne spotkanie raz w tygodniu. Na każdy tutorial  trzeba napisać własne wypracowanie na zadany temat (essay) i odczytać go lub dać do przeczytania tutorowi. Po przeczytaniu, odbywa sie półgodzinna dyskusja nad esejem. Kiedy mój dawny student Radek został ministrem, z ciekawości zaglądnąłem do  archiwum koledżowego, zerknąłem na trymestralne raporty poszczególnych tutorów, które się tam zachowały i policzyłem ilość tutoriali, które odbył w ciągu 3-letnich studiów i esejów, które napisał. Było ich 128. Relacje z tutorami mają również wartość wychowawczą: trzeba sie spiąć, skończyć esej na czas, wysłuchać jego opinii, czasem polemizować z nim w obronie własnego zdania opinii, (grzecznie ale stanowczo), dwa lub więcej razy na trymestr spotkać sie z nim nieformalnie (na spacer, sherry albo piwo). Jest to niejako szkoła rzetelności, wytrwałości, odwagi i odpowiedzialności.

Poza nauką, bogate życie społeczne w koledżu i na zewnątrz – klubowe, stowarzyszeniowe i towarzyskie – oferuje wielkie szanse rozwoju lidersko-zespołowego i menedżerskiego. Kiedyś obliczyłem, że na około jedenaście i pół tysiąca studentów szczebla BA, 4 700 z nich sprawuje jakąś funkcję kierowniczą, choćby przez jeden trymestr – czasami dłużej lub w kilku organizacjach. W tym sensie Oxford jest tylko częściowo uczelnią uniwersytecką w wąskim znaczeniu tego słowa; jest wielką, nieformalną, praktyczną szkołą przewodzenia, zarządzania  i „przedsiębiorczości społecznej” – bez względu na to jaki przedmiot studenci studiują. Tę bogatą działalność pozanaukową podtrzymują i „karmią” nie tylko struktury organizacyjne i dotacje koledżowe i uniwersyteckie (oraz  niezależnie zdobywane środki od sponsorów lub ze sprzedaży np. biletów na koncert czy bal), ale przede wszystkim tradycja i kultura. Wybór rodzaju działalności jest oczywiście sprawą indywidualną każdego studenta, ale „czysta nauka” jest tylko jednym z  zajęć studenckich, które przynoszą prestiż, sławę… i dobrą posadę. Obsesyjna koncentracja na studiach i naukowych osiągnięciach nie jest najwyżej ceniona – najwięcej liczy się  szeroka  aktywność i doskonałość różnego rodzaju (all-round excellence). „Kujoni” cieszą sie małym  uznaniem swych kolegów i koleżanek. Podam jeszcze jeden bardzo  pouczający przykład. Kilka lat temu najwyższą nagrodę w konkursie na najlepszego absolwenta brytyjskiej uczelni, (ufundowaną przez biznes) wygrał student matematyki z Balliol College w Oxfordzie (nietypowo był rosyjskiego pochodzenia, ale od dzieciństwa żył w Anglii; niestety zapomniałem nazwisko). Grał koncertowo na pianinie i urządzał popularne koncerty charytatywne; reprezentował Oxford w międzyuniwersyteckich zawodach hokejowych; ale sławę (I nagrodę ?10.000) zdobył organizując  pierwsze w Oxfordzie stowarzyszenie przedsiębiorców, które natychmiast stało się drugą najbardziej liczną organizacją studencką. Członkowie zakładają i prowadzą wirtualne firmy, ale ich business plans i „rezultaty” są  oceniane przez zawodowych ekspertów.

Zafascynowany tym osiągnięciem, zaprosiłem zwycięzcę konkursu na obiad w naszym klubie profesorskim.  Przy kawie chciałem przedstawić go rektorowi Pembroke’u, ale ten od razu rozpoznał go ze zdjęcia i artykułu w oxfordzkim newsletterze, wyciągnął rękę i serdecznie pogratulował. To był typowy oxfordzki gest. Parę lat wcześniej dwie drużyny wioślarskie Pembroke’u – kobieca i męska – po raz pierwszy w historii uniwersytetu, jednocześnie wygrały międzykoledżowe letnie regaty wioślarskie na lokalnej Tamizie. Świętował cały koledż; w hallu odbyła sie uroczysta kolacja dla wszystkich; obie drużyny i ich coachowie (w białych blezerach klubowych)  zostali zaproszeni do zajęcia miejsca przy stole profesorskim (tzw. High Table); profesorowie byli w smokingach. Był to oficjalny wyraz  uznania i dumy z ich osiągnięć oraz wielkie święto całej wspólnoty koledżowej.

KONKLUZJE

Powstaje w tym miejscu oczywiste pytanie: jakie wnioski da się wyciągnąć dla polskiej edukacji uniwersyteckiej z tego  „oxfordzkiego fenomenu”. Po pierwsze, ani Oxbridge’u ani `ich dużo skromniejszych wersji w Anglii, Szkocji, Walii i Irlandii nie da sie replikować w Polsce w nawet najstarszych i najbardziej prestiżowych uczelniach. Po prostu nie ma na to tych kolosalnych środków, które byłyby potrzebne. Ale niektóre elementy „Oxbridge’u” można i powinno sie imitować w najróżniejszy sposób. Np. dla bardzo zdolnych studentów, zamiast zmuszać ich do uczęszczania na masę wykładów i zajęć, można by spróbować stworzyć alternatywne zajęcia – „ścieżki doskonałości ” (paths of excellence) lub ścieżki indywidualnego rozwoju, gdzie mieliby szanse samodzielnych studiów, np.  pisania wypracowań i omawiania ich indywidualnie   z wykładowcami, choćby asystentami-doktorantami. Jeszcze jest coś ważnego. Można by promować aktywność studencką, dając im wiele większą przestrzeń i środki, a także tworząc system grantów projektowych i nagród za osiągnięcia.  Trzeba promować kulturę przedsiębiorczości studenckiej różnego rodzaju. Nie liczy się szczególnie dziedzina; najważniejszy jest pomysł i jego realizacja. Na Oxfordzie działają 33 kółka dramatyczne, koledżowe i uniwersyteckie, plus wiele krótkotrwałych zespołów powołanych do wystawienia czegoś co ich interesuje i co uważają może zainteresować innych. Jest to lekcja przedsiębiorczości i ryzyka. Jest to na małą skalę praca zespołowo-menedżersko-liderska, aby wystawić sztukę, musi powstać zespół zadaniowy i działać aż do skutku przez parę miesięcy. Dwa lata temu te studenckie zespoły dramatyczne  podobno wystawiły około stu sztuk teatralnych różnego rodzaju podczas jednego akademickiego roku (w tym co najmniej 1/3 to były to sztuki Szekspira). Czy polskich uniwersytetów nie stać na co najmniej jedno takie kolo teatralne na każdej uczelni oraz ogólnonarodowy konkurs na najlepszą inscenizację roku? Dlaczego jest tak mało orkiestr czy innych zespołów muzycznych? Dlaczego nie ma wszędzie unii debatanckich – wspaniałych szkół wystąpień publicznych? Dlaczego istnieje tak mało klubów sportowych? Dlaczego koła naukowe (często aktywne) mają tak bardzo ograniczony zasięg? Dlaczego nie ma regularnych i częstych nagród i wyróżnień za osiągnięcia różnego rodzaju? Albo systemu grantów na wszelkiego rodzaju ciekawe i pożyteczne inicjatywy nie-naukowe: społeczne, edukacyjne, charytatywne itp.?

—————————————————————————————

Kiedy w lecie 1994 organizowałem w Polsce, z grantu OpenSociety Institute w Budapeszcie, pierwszą letnią szkolę młodych liderów społecznych i politycznych, inspiracją i do pomysłu i do programu była właśnie studencka działalność na Oxfordzie. Kursy Stowarzyszenia Szkoły Liderów, które wyrosło z tego pomysłu i teraz prowadzi kilkanaście kursów liderskich rocznie dla przeszło 200 osób różnego wieku, do tej pory zawierają wiele „elementów oksfordzkich”, np. debaty. Prawdopodobnie  Stowarzyszenie kształci więcej młodych liderów rocznie, niż wszystkie polskie uczelnie wzięte razem.

———————————————————————————–

Jestem pewien, że jeden procent globalnych nakładów na wykształcenie poziomu uniwersyteckiego zainwestowane w tzw. edukację nieformalną, przyczyniłoby się bardziej do zwiększenia umiejętności przedsiębiorczych, menedżerskich i zespołowo – liderskich niż cała reszta budżetu tradycyjnej wyższej edukacji. Myślę, że analogiczny proces w szkołach średnich przyniósłby również ogromne  społeczne efekty.

Wyższe uczelnie w Polsce XXI-go wieku powinny być coraz bardziej (tak jak typowo są w Wielkiej Brytanii) instytucjami wychowawczymi – „hodowlami elit” społecznych wszelkiego rodzaju – a nie tylko (jak dotąd głownie) „fabrykami dyplomów naukowych” lub szkołami urzędników i innych pracowników na etatach państwowych. Na to w bardzo małym stopniu – a może  nawet w żadnym, potrzebne są dodatkowe środki (tak często żądane przez uczelnie); wystarczy przesunąć trochę dotychczasowe środki; np. podzielić się ze studentami istniejącą przestrzenią uczelnianą. Potrzebne są nie pieniądze, ale zmiana kultury – radykalny przełom myślowy na wielką skalą. Nie tzw. reformy ale rewolucja – oczywiście pokojowa i konsensualna, a nie oparta na dyktaturze i przemocy. (jak w Chinach epoki Mao-Tsetunga).

W tej rewolucji jest również bardzo znaczące miejsce dla biznesu (granty, nagrody i inne formy wspierania aktywności studenckiej). To będzie długofalowa, ale skuteczna inwestycja w to, aby poprawić konkurencyjność polskiej gospodarki.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję