Takie same? :)

Czy porównywanie dwóch państw, które mają niemal całkowicie inne granice oraz wewnętrzną sytuację polityczną, a – przede wszystkim – dzieli je sześćdziesiąt lat historii pisanej przez nazizm i komunizm, jest szaleństwem? Jeśli tak – jest to szaleństwo, w którym uczestniczy całkiem spora część polskich publicystów i polityków. Bardzo często bowiem próbuje się skonfrontować z sobą Drugą i Trzecią Rzeczpospolitą.

Obecnie Trzecia Rzeczpospolita jest mniej więcej w takim wieku, w którym jej poprzedniczka zakończyła swoje istnienie. Z pewnością może to być dobra okazja, żeby sprawdzić, ile je różniło i łączyło. „Należy się spodziewać, że odnajdziemy i podobieństwa, i różnice” – twierdzi Przemysław Waingertner, historyk z Uniwersytetu Łódzkiego zajmujący się życiem politycznym okresu międzywojennego. „Dwadzieścia lat to okres na tyle długi, że możemy już dokonać pewnego bilansu polskiej państwowości” – dodaje Janusz Mierzwa z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Skąd?

Niezaprzeczalnym podobieństwem jest sam fakt odzyskania niepodległości. Jednak w obu przypadkach doszło do tego inną drogą, a samo słowo „niepodległość” ma tutaj dwojakie znaczenie. „W 1918 roku nasza niepodległość była wynikiem wielkiego konfliktu zbrojnego,  pierwsze lata upłynęły na krwawej walce o granice. Natomiast w 1989 roku suwerenność odzyskano w sposób pokojowy, właściwie nikt nie kwestionował polskich granic” – mówi Waingertner. Być może to najlepiej oddaje charakterystykę porównania, które próbujemy przeprowadzić. Drugą i Trzecią Rzeczpospolitą w sprawach podstawowych łączy bardzo wiele, gdy jednak próbujemy porównać je szczegółowo, okazuje się, że odnajdujemy więcej różnic niż podobieństw.

Znamienne wydaje się samo określenie „odzyskanie niepodległości”, którego używamy właśnie w kontekście 1918 roku. Tak naprawdę było to stworzenie zupełnie nowego państwa, które dokonywało się ze wszystkimi konsekwencjami tego czynu – tj. z wyznaczeniem jego granic, utworzeniem administracji oraz ujednoliceniem samego pojęcia „naród”. Waingertner zwraca także uwagę, że polityka zagraniczna okresu międzywojennego była wyjątkowo zagmatwana, a „państwo państwu było wilkiem”.

Doskonale pokazują to liczby: w pierwszych trzech latach trwania Drugiej Rzeczpospolitej (1918–1921) Polska brała udział w sześciu wojnach! Ostateczny kształt granic – po wielu konfliktach zbrojnych i plebiscytach – uformował się cztery lata po powołaniu do istnienia państwa, dopiero w 1922 roku. Norman Davis w swojej książce „Boże igrzysko” przytacza szereg cytatów będących reakcją na utworzenie państwa polskiego: farsa (Edward Hallett Carr), defekt historii (David Lloyd George), potworny bękart traktatu wersalskiego (Wiaczesław Mołotow), przepraszam za wyrażenie, państwo (Józef Stalin), które także odzwierciedlają to, jak różniły się reakcje międzynarodowe w 1918 i 1989 roku.

W przypadku Trzeciej Rzeczpospolitej nie możemy mówić o tworzeniu nowego państwa, a raczej o przekształceniu państwa niesuwerennego w suwerenne. W 1918 roku państwo tworzono od podstaw, a naród sklejano – z wieloma problemami – z trzech różnych organizmów państwowych. „W Trzeciej Rzeczpospolitej główne nurty polityczne powstawały w opozycji do niedemokratycznej, niesuwerennej, ale jednak Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej” – podkreśla Tomasz Nodzyński, kierownik Zakładu Historii XIX–XX wieku z Uniwersytetu Zielonogórskiego. Również polska polityka zagraniczna wyglądała po 1989 roku zupełnie inaczej – upadek Związku Radzieckiego spowodował, że Polska mogła dołączyć do zachodniego kręgu polityki zagranicznej i rozpocząć proces przystępowania do Unii Europejskiej oraz NATO.

„W 1989 roku mieliśmy do czynienia z procesem, a nie z jednorazowym faktem uzyskania niepodległości. Obywatele Drugiej Rzeczpospolitej byli rzeczywiście zauroczeni ojczyzną odzyskaną po stu dwudziestu trzech latach zaborów” – zaznacza Przemysław Waingertner. Być może właśnie dlatego zaangażowanie społeczeństwa w budowę Trzeciej Rzeczpospolitej jest mniejsze niż przed wojną. Dla wielu Polaków odzyskiwanie suwerenności przez Polskę było procesem rozłożonym nawet nie na kilka miesięcy, ale na wiele lat, ponieważ w jakimś sensie rozpoczęło się już na początku lat 80. karnawałem Solidarności, brutalnie przerwanym przez stan wojenny. Przemiany po 1989 roku również następowały w sposób ewolucyjny, przez co nawet dziś – z perspektywy ponad dwudziestu lat – bardzo trudno określić dokładny moment zmiany ustroju.

Podczas porównania Drugiej i Trzeciej Rzeczpospolitej, należy pamiętać, że dzieli je sześćdziesiąt lat wyjątkowo trudnej historii. Historii, która najprawdopodobniej w bardzo dużym stopniu zmieniła semantykę najważniejszych pojęć związanych z funkcjonowaniem państwa, takich jak: „polityka”, „społeczeństwo” czy „naród”.  „To przedefiniowanie w moim odczuciu wynika z przynajmniej dwóch elementów: z jednej strony to czterdzieści pięć lat intensywnego prania mózgu w okresie PRL-u, z drugiej strony na współczesne postrzeganie podstawowych pojęć wpływ mają także czynniki związane z modernizacją i globalizacją, niebędące specyfiką wyłącznie polską” – podkreśla Janusz Mierzwa.

Relacja pomiędzy obywatelem a władzą, a szerzej – pomiędzy społeczeństwem a państwem – uległa głębokim zmianom, co sprawia, że porównanie ich jest bardzo trudne, zwłaszcza w przypadku państwa, które – tak jak Polska – przeszło kilkukrotnie głęboki zmiany ustrojowe. „Państwo uleg-
ło degradacji, natomiast społeczeństwo jest dziś bardzo zatomizowane, zerwaniu uległy tradycyjne więzi – mówi Mierzwa. – Cała polityka ulega odrealnieniu”.

Jak?

Jeśli chodzi o różnice między Drugą a Trzecią Rzeczpospolitą, historycy podkreślają, że pewnych różnic pomiędzy nią a współczesną Polską nie można pominąć ani uznać za naturalną konsekwencję upływającego czasu. Po pierwsze, należy pamiętać o tym, że przedwojenna Polska po 1926 roku nie była państwem demokratycznym. Pociągało to za sobą bardzo liczne konsekwencje, takie jak chociażby brutalizacja życia politycznego. „W latach 30. normą były strzelaniny i używanie noży jako środków wywierania wpływu przez bojówki partyjne, które miały wszystkie liczące się siły polityczne, zamachy na ważnych i mniej ważnych polityków były bardzo częste” – mówi Janusz Mierzwa. Poza tymi najbardziej znanymi – jak morderstwo Gabriela Narutowicza czy przewrót majowy – należy przypomnieć chociażby dziś już trochę zapomniany zamach w Cytadeli warszawskiej, podczas którego zginęło dwadzieścia osiem osób lub zabójstwo wicepremiera Bronisława Pierackiego, urzędującego ministra spraw wewnętrznych, którego śmierć stała się pretekstem do stworzenia obozu dla więźniów politycznych.

Nie był to jedyny skutek autorytarnych tendencji Drugiej Rzeczpospolitej. „Gdy w socjalistycznym «Robotniku» miał się pojawić krytyczny artykuł pod adresem sanacji, to kończyło się na białej plamie zamiast wstępniaka – mówi Janusz Mierzwa. – Cenzura powodowała, że nie mieliśmy do czynienia z równoprawnym pojedynkiem. Generalnie myślę, że sytuacja opozycji była znacznie gorsza niż współcześnie. Wówczas, gdy konfiskaty nie skutkowały, to zawsze pismo można było zamknąć. Tak jak zrobiono z endecką «Gazetą Warszawską»” – dodaje.

Po wtóre, społeczeństwo Drugiej Rzeczpospolitej było wielonarodowe, co powodowało, że politycy spotykali się na co dzień z zupełnie innymi przeszkodami. „Do wszystkich dzisiejszych problemów dochodziły o wiele poważniejsze konflikty narodowościowe. Około jednej trzeciej społeczeństwa stanowiły mniejszości narodowe, często niechętne – równie często z wzajemnością – społeczeństwu i państwu polskiemu” – mówi Tomasz Nodzyński. Jest to zresztą częściowo powiązane ze wspomnianą wcześniej brutalizacją życia politycznego, ponieważ przynajmniej częściowo za tę brutalizację odpowiadali nacjonaliści ukraińscy.

Podział narodowy przykrył inne różnice, które dzieliły obywateli Drugiej Rzeczpospolitej. „To było społeczeństwo o wiele bardziej niż dziś zróżnicowane, rozwarstwione ekonomicznie, narodowościowo, religijnie i kulturowo. Poziom komunikacji społecznej był bardzo słaby, panował analfabetyzm, a radio docierało do bardzo niewielu ludzi” – mówi Nodzyński.

Doszukiwanie się analogii między aktualnymi konfliktami politycznymi a tymi wywodzącymi się z Drugiej Rzeczpospolitej to zadanie jałowe. Przede wszystkim po 1918 roku scena polityczna kształtowała się w zupełnie inny sposób, być może jedynym podobieństwem jest chaos, który dominował przez pierwsze lata. Przed zamachem majowym upadło w Polsce czternaście kolejnych rządów. „W Drugiej Rzeczpospolitej lewica wyrastała z tradycji niepodległościowej walki z rosyjskim zaborcą, a w Trzeciej całkowicie na odwrót – podkreśla Mierzwa. – Z kolei prawica po 1989 roku powstała na gruncie dekompozycji obozu solidarnościowego, ze związku zawodowego. W okresie międzywojennym scena polityczna formowała się w sposób naturalny od końca XIX wieku.

To m.in. właśnie dzięki temu naturalnemu formowaniu na tle ideowym, możemy mówić o bardzo wyrazistym podziale sceny politycznej Drugiej Rzeczpospolitej. We współczesnej Polsce mamy problem z dokładnym zdefiniowaniem wszystkich sił, które występują na naszej scenie politycznej. W okresie międzywojennym tego problemu nie było. Przemysław Waingertner zwraca uwagę na to, że przed wojną rozłożenie sił politycznych było bardziej równomierne niż obecnie, a programy partii były bardziej jednoznaczne. „Obecnie mamy do czynienia z dominacją centroprawicy, w programach mieszają się wątki lewicowe i prawicowe” – dodaje.

Być może tego podobieństwa nie należy doszukiwać się w podziale społeczeństwa na klasyczną prawicę i lewicę (w końcu nawet dzisiaj mamy problem ze zdefiniowaniem wszystkich sił, które występują na naszej scenie politycznej), ale spróbować zastanowić się, co łączy pary Piłsudski–Tusk oraz Dmowski–Kaczyński, że w podobny sposób spolaryzowały scenę polityczną, a zarazem całe społeczeństwa. Historycy są zgodni, że znalezienie podobieństw jest bardzo trudne. „Ani Jarosław Kaczyński nie jest politykiem nacjonalistycznym i teoretykiem, twórcą szkoły politycznego myślenia na miarę Romana Dmowskiego, ani też Donald Tusk indywidualnością polityczną, mężem stanu i politykiem myślącym długofalowo, właściwie oceniającym sytuację międzynarodową i kładącym nacisk na podmiotowość Polski oraz charyzmatycznym niczym Józef Piłsudski – twierdzi Przemysław Waingertner. – To uderzające wręcz nietrafnością publicystyczne nadużycie!” – dodaje. „Trochę prawdy jest w przypadku tej pierwszej pary dzięki silnemu akcentowaniu interesów narodowych oraz niechęci i nieufności do sąsiadów” – mówi jednak Tomasz Nodzyński.

„To porównanie jest nośne z publicystycznego punktu widzenia, ale problemem jest w ogóle porównanie współczesnej polskiej klasy politycznej z tą międzywojenną. Politycy w Drugiej Rzeczpospolitej, zwłaszcza ich pierwszy garnitur, mieli różne wizje, programy i nawet jeżeli jeden drugiego zamykał w Brześciu, to obaj myśleli o Polsce. Sądzę, że w przypadku Kaczyńskiego i Tuska sprawa nie jest tak jednoznaczna – mówi Mierzwa. – Ale gdybym miał ich oceniać w tych parach, to zdecydowanie wygrywa para Piłsudski–Tusk. Obaj są piekielnie skuteczni. W przeciwieństwie do pozostałej dwójki”.

Na podstawie realnych działań politycznych rzeczywiście trudno dostrzec podobieństwa między czterema politykami, jednak i Piłsudski, i Tusk są przeciwwagą dla (zmieniającej się) prawicy, kiedyś Dmowskiego, dziś Kaczyńskiego. Faktem jest podział społeczeństwa na dwa obozy, który bardzo wyraźnie widać w międzywojennej prasie oraz literaturze. Julian Tuwim w jednym ze swoich najważniejszy wierszy – „Pogrzeb prezydenta Narutowicza” – nie pozostawia najmniejszych złudzeń, że społeczeństwo dzieli się na  dwa obozy: „Krzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeni. / Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie, / Wy, w chichocie zastygli, bladzi, przestraszeni, / Chodźcie, głupcy, do okien – i patrzcie! i patrzcie!”.

Przemysław Waingertner zauważa, że jeśli chodzi o dyskurs polityczny, bardzo wiele różnic wynika ze specyfiki państwa. W Drugiej Rzeczpospolitej dyskutowano o sprawach, które dzisiaj nie są już aktualne: o mniejszościach narodowych, o demokracji i autorytaryzmie oraz o bezpieczeństwie państwa pomiędzy Niemcami a Rosją radziecką. I odwrotnie: wiele problemów Trzeciej Rzeczpospolitej – takich jak spuścizna PRL-u czy europejska integracja Polski – nie dotyczy okresu przedwojennego.

„Podobieństw jest wiele, chociażby spory o rolę Kościoła i religii, problemy obyczajowe, kwestie własności czy roli państwa w gospodarce” – uważa Tomasz Nodzyński. Historyk zaznacza, że rozwarstwione społeczeństwo Drugiej Rzeczpospolitej w różnym stopniu interesowało się życiem politycznym, ponieważ najbiedniejszych interesowało przede wszystkim przetrwanie ekonomiczne, a elity – kultura wyższa. Dla polityków zostawała tylko klasa średnia. „Myślę, że społeczeństwo interesował bardziej wynik meczu Pogoni Lwów z Legią Warszawa czy losy bohaterów powieści drukowanej w «Kurierze Warszawskim». Tak jak i dzisiaj ważniejsze od kształtu budżetu jest to, w jaki sposób umrze Ryszard Lubicz” – śmieje się Janusz Mierzwa.

Dokąd?

Dla nas, obywateli Trzeciej Rzeczpospolitej, być może najważniejszym aspektem porównania jest pytanie: dokąd zmierza nasze państwo? Pomimo problemów, które przeżywa współczesna Europa, nadal – na szczęście! – nie przypomina ona właściwie w niczym tej z lat 30. ubiegłego stulecia. Niestety, na tym kończą się dla nas dobre wiadomości. Niemal wszyscy historycy są zgodni, że dzisiejsza klasa polityczna gorzej radzi sobie z wyzwaniami, które stawia przed nimi codzienność, niż przedwojenni przywódcy. Janusz Mierzwa: „Jak badam Drugą Rzeczpospolitą, to jestem przekonany, że ci ludzie wiedzieli, w jakim kierunku idą. Czasami szli przez kępy i moczary, czasami kompletnie naokoło, ale cel był znany”.

„W Polsce panuje wyidealizowany obraz Drugiej Rzeczpospolitej. Pamiętamy o heroizmie, blaskach wykuwania granic, ustroju i gospodarki państwa, wybitnych politykach, wychowaniu państwowym, które dało Polsce idealistyczne i bohaterskie pokolenie Kolumbów. Zapominamy o sferze społecznej nędzy, aferach gospodarczych i potknięciach animatorów życia gospodarczego – Grabskiego i Kwiatkowskiego” – zaznacza Waingertner. „Polska międzywojenna nie była pozbawioną korupcji krainą mlekiem i miodem płynącą” – dodaje Janusz Mierzwa. Jednak obaj zgadzają się, że współczesna Polska może zazdrościć Drugiej Rzeczpospolitej politycznych przywódców.

Czytając przemówienia polskich polityków okresu międzywojennego, począwszy od Piłsudskiego, przez Daszyńskiego, na Dmowskim skończywszy, wydaje się, że – poza charakterystycznym dla przedwojennej polszczyzny patetyzmem i kwiecistością – więcej w nich troski o naród i państwo niż w przemówieniach, które znamy z ostatniego dwudziestolecia. Być może to znak czasu i to samo stwierdzilibyśmy, czytając przemówienia Winstona Churchilla i Tony’ego
Blaira. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że pomimo szeregu wymienionych wcześniej wad w Drugiej Rzeczpospolitej dobro państwa było wartością ważniejszą niż dziś. „Jak przypuszczam, w okresie międzywojennym osiągnięcie minimalnego konsensusu przy określeniu tego, czym jest «racja stanu», miałoby większe szanse na powodzenie niż obecnie – twierdzi Piotr Cichoracki z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Wszystkie różnice między Drugą i Trzecią Rzeczpospolitą mają dwie strony medalu. Z jednej strony edukacja stała się mniej elementarna, z drugiej strony znacznie zwiększyła swój zasięg. Polska jest silniejsza dzięki międzynarodowym sojuszom, jednak w wielu aspektach przestała być państwem w pełni samodzielnym. Komunikacja stała się masowa, ale jednocześnie bardzo powierzchowna. Przykłady takich zmian można mnożyć, jednak o ich realnym wpływie na nasze państwo dowiemy się dopiero wtedy, gdy stanie ono przed znaczącym wyzwaniem, które zweryfikuje jego siłę.

„Zastanówmy się, co nam zostało po dwudziestu latach Drugiej Rzeczpospolitej? Port w Gdyni
i Centralny Okręg Przemysłowy wymieni każdy. Co natomiast nam dało pierwsze dwadzieścia lat Trzeciej Rzeczpospolitej? – pyta gorzko Janusz Mierzwa. – Konstytucja kwietniowa stanowiła, że «Państwo Polskie […] [zostało] wskrzeszone walką i ofiarą najlepszych swoich synów». Niezrealizowanym celem ówczesnych miało być przekazanie go w spadku następnym pokoleniom. Widzę próbę realizacji tego celu. Co natomiast jest celem Trzeciej Rzeczpospolitej? ■

Serdecznie dziękuję za pomoc historykom: dr. Piotrowi Cichorackiemu, dr. Januszowi Mierzwie, dr. hab. Tomaszowi Nodzyńskiemu oraz dr. hab. Przemysławowi Waingertnernowi.

Wolność słowa w Internecie :)

Internet jest stosunkowo nowym medium służącym do komunikowania, wyrażania myśli, przekazywania idei, poglądów oraz wyrażania własnego zdania, a co za tym idzie stwarza możliwość do nadużyć i przekraczania granicy między prawem, a sferą wolności innych osób.

Do niedawna wydawało się, że Internet stanowi całkowicie „dzikie pole”, zupełnie nieuregulowane i nieobwarowane jakimikolwiek zasadami. Ten stan rzeczy pomału zmienia się i ustawodawca oraz sądy zaczynają zakreślać reguły postępowania.

Gdy myślimy o wolności słowa, przede wszystkim myślimy o prasie, ale także o wszelkiego rodzaju formach ekspresji artystycznej. Wyrażanie się nie musi mieć miejsca wyłącznie w formie pisemnej. Z ochrony korzysta każdy sposób uzewnętrznienia, również w formie plastycznej, fotograficznej, architektonicznej, muzycznej, scenicznej, audiowizualnej i zakomunikowany w zasadzie w każdy dowolny sposób: słowem, symbolami matematycznymi, znakami graficznymi, symbolami muzycznymi, byleby pochodził od konkretnej osoby.

Europejska Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, której Polska jest sygnatariuszem od 1993, przyznaje każdemu prawo do wolności wyrażania opinii (art. 10). Obejmuje ono: wolność posiadania poglądów oraz otrzymywania i przekazywania informacji i idei bez ingerencji władz publicznych. Nie jest to jednak prawo bezwzględne, gdyż wolność z niego płynąca podlega pewnym warunkom i obowiązkom. W Konwencji jest dalej mowa o tym, iż korzystanie z wolności słowa może podlegać takim wymogom formalnym, warunkom, ograniczeniom i sankcjom, jakie są przewidziane przez ustawę (prawodawstwo państwowe) i niezbędne w społeczeństwie demokratycznym, w interesie bezpieczeństwa państwowego lub bezpieczeństwa publicznego, ze względu na konieczność zapobieżenia zakłóceniu porządku lub przestępstwu, z uwagi na ochronę zdrowia i moralności, ochronę dobrego imienia i praw innych osób oraz ze względu na zapobieżenie ujawnieniu informacji poufnych.

Zatem osoby zamieszczające treści w Internecie muszą to czynić z zachowaniem minimum ostrożności, aby nie naruszyć granic wolności słowa, szczególnie w zakresie szeroko rozumianego bezpieczeństwa publicznego, przestępstw, moralności, porządku publicznego, dóbr osobistych innych osób oraz informacji tajnych i poufnych.

W sytuacji, gdy te naruszenia nastąpią, kto i jak będzie za to odpowiadał? Na jakiej zasadzie można przypisać odpowiedzialność twórcom treści ukazujących się w Internecie?

Ważne postanowienie Sądu Najwyższego

Ogłoszenie postanowienia Sądu Najwyższego z 26 lipca 2007 r ( akt IV kodeksu karnego 174/07) wywołało żywe zainteresowanie opinii publicznej, a także niemały niepokój związany z prowadzeniem stron www. Postanowiono w nim bowiem, że każdy, kto na swojej stronie internetowej wydaje dziennik lub czasopismo, podlega obowiązkowi rejestracyjnemu takiego dziennika lub czasopisma. Definicja dziennika i czasopisma jest bliżej określona w prawie prasowym, w ustawie z 1984 r. I tak dziennikiem, w myśl artykułu 7 ust. 2, pkt 2, jest ogólnoinformacyjny druk periodyczny lub przekaz za pomocą dźwięku oraz dźwięku i obrazu, ukazujący się częściej niż raz w tygodniu. Widzimy, że ustawodawca obejmuje tym terminem nie tylko tradycyjne „gazety”, ale także np. radiowe i telewizyjne programy informacyjne. Z kolei czasopismem, zdefiniowanym w pkt 3, jest druk periodyczny (lub przekaz za pomocą dźwięku lub dźwięku i obrazu) ukazujący się nie częściej niż raz w tygodniu, a nie rzadziej niż raz w roku. Tak więc różnica między dziennikiem a czasopismem tkwi w częstotliwości ich ukazywania się, natomiast oba pojęcia mieszczą się w zakresie prasy, która (w myśl artykułu 7 ust. 2, pkt 1) oznacza publikacje periodyczne, nie tworzące zamkniętej, jednolitej całości, ukazujące się nie rzadziej niż raz w roku, opatrzone stałym tytułem albo nazwą, numerem bieżącym i datą.

Pojęcie to jest ujęte szeroko i prasą nazywa się m.in.: dzienniki, czasopisma, serwisy agencyjne, stałe przekazy teletekstowe, biuletyny, programy radiowe i telewizyjne oraz kroniki filmowe. Są to także wszelkie istniejące i powstające w wyniku postępu technicznego środki masowego przekazywania, w tym także: rozgłośnie oraz tele- i radiowęzły zakładowe oraz wszelkie istniejące i powstające środki przekazu upowszechniające publikacje periodyczne za pomocą druku, wizji, fonii lub innej techniki rozpowszechniania. Ustawodawca wyraźnie pozostawia pole otwarte dla nowych i powstających środków przekazu i nie ulega wątpliwości, że miejsce to jest zarezerwowane dla Internetu, co zostało potwierdzone w postanowieniu Sądu Najwyższego, a także w komentarzu do Prawa Prasowego autorstwa Jacka Sobczaka, który był sędzią sprawozdawcą we wspomnianym wyroku Sądu Najwyższego. Otóż w wyroku stwierdzono, że czasopisma i dzienniki przez to, że ukazują się w formie przekazu internetowego, nie tracą znamion tytułu prasowego, i to zarówno wówczas, gdy przekaz internetowy towarzyszy przekazowi utrwalonemu na papierze, drukowanemu, stanowiąc inną, elektroniczną jego postać w systemie online, jak i wówczas, gdy przekaz istnieje tylko w formie elektronicznej w Internecie, ale ukazuje się periodycznie, spełniając wymogi, o których mowa w art. 7 ust. 2 prawa prasowego.

Sąd stwierdził, że Internet jest tylko środkiem przekazu – podobnie jak ryza papieru. Papieru jako takiego nie trzeba rejestrować, natomiast rejestracji podlega papier zadrukowany, a w zasadzie nie sam papier, ale działalność polegająca na zadrukowywaniu papieru i wydawaniu do w formie dziennika bądź czasopisma (prasy). Internet jako środek przekazu służy m.in. do wymiany korespondencji, podobnie jak przekazuje się korespondencję w formie pisemnej na papierze. Przekaz korespondencji w Internecie nie podlega rejestracji, natomiast wydawanie w formie elektronicznej prasy dostępnej w Internecie musi być rejestrowane. Obowiązek rejestracyjny ma na celu ochronę odbiorcy, chodzi o to, aby miał pewność, że tytuł prasowy, którego jest odbiorcą, jest tym tytułem, który pragnie nabyć lub z którego treścią pragnie się zapoznać. Ma przeciwdziałać dopuszczania na rynek do obiegu tytułów prasowych, których rejestracja stanowiłaby naruszenie prawa do ochrony nazwy istniejącego już tytułu prasowego. Chodzi więc o ochronę przed nieuczciwą konkurencją, dotyczącą w równym stopniu prasy drukowanej, jak i tej, która rozpowszechniania jest za pomocą Internetu. Rejestracji dokonuje Sąd Okręgowy właściwy dla siedziby wydawcy (może nią być adres zamieszkania osoby prowadzącej serwis internetowy wypełniający znamiona prasy).

Internet to nie jest zwykła prasa

Jednak portale i strony internetowe nie są zwykłymi dziennikami czy czasopismami. Pod tym względem istnieje pewna nieścisłość terminologiczna oraz luka ustawodawcza, gdyż dla przekazów internetowych, w odróżnieniu od prasy drukowanej, nie jest konieczne wskazanie miejsca wydania, oraz otrzymanie międzynarodowego znaku informacyjnego (International Standard Serial Number – ISSN), który wydaje Biblioteka Narodowa, gdyż dotyczy on jedynie wydawnictw wydawanych drukiem. Ponadto, z funkcjonowaniem dziennika lub czasopisma związane są takie atrybuty prasy wymienione w prawie prasowym, jak: redakcja, redaktor naczelny, adres redakcji, wydawca, siedziba i adres wydawcy, miejsce wydania i wspomniane wyżej impressum, czyli znak informacyjny. Wydaje się, że nie wszystkie z nich nadają się do odniesienia wprost do przekazów online, gdyż razi to sztucznością i nie zawsze jest możliwe. Mówi o tym wprost artykuł 27 prawa prasowego, dotyczący oznaczania druków prasowych, i wskazuje, co musi być podane na każdym egzemplarzu druków periodycznych. Wprawdzie ustęp 2 tego artykułu nakazuje stosować ów przepis odpowiednio do nagrań radiowych, telewizyjnych i kronik filmowych, ale wyliczenie to jest enumeratywne i nie zawiera Internetu. Zatem tylko niektóre tytuły prasowe podlegają wymienionym obowiązkom, inne, w tym strony internetowe, nie – w prawie odnoszącym się do tych kwestii nigdzie nie jest to wyraźnie powiedziane.

Jeżeli jednak strona internetowa zostanie już prawnie zakwalifikowana jako prasa, wypływają z tego rożne konsekwencje, w tym przywileje. W sytuacji, gdy witryna www jest dziennikiem lub czasopismem, stosuje się do niej przepisy prasa prasowego, w związku z tym, osoby umieszczające tam informacje będą miały status dziennikarza i będą korzystać z przywileju tajemnicy dziennikarskiej (art. 15 prawa prasowego) oraz prawa do szerszego dostępu do informacji. Aby jednak z tego prawa korzystać, osoba taka powinna wykazać, iż jest dziennikarzem. Dlatego redakcje są zobowiązane wyposażać dziennikarzy w odpowiednie legitymacje prasowe. Aby jednak osoba pisząca w Internecie była zaklasyfikowana jako dziennikarz, musi zachować określone obowiązki wymienione w art. 12 prawa prasowego, tak jak: szczególna staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystywaniu materiałów prasowych (zwłaszcza ich zgodność z prawdą oraz podanie ich źródła), ochrona dóbr osobistych oraz interesów informatorów, dbanie o poprawność języka i unikanie wulgaryzmów, a także zakaz prowadzenia ukrytej działalności reklamowej. Inną osobą związaną z istnieniem dziennika lub czasopisma jest redaktor, czyli dziennikarz decydujący lub współdecydujący o publikacji materiałów prasowych. Jest to osoba, która ma rzeczywisty wpływ na zawartość merytoryczną dziennika lub czasopisma. Kryterium „współdecydowania” jest brane pod uwagę przy ustalaniu odpowiedzialności za opublikowanie treści materiałów prasowych. Z kolei redaktorem naczelnym jest osoba posiadająca uprawnienia do decydowania o całokształcie działalności redakcji. Redaktor naczelny nie musi być dziennikarzem, wystarczy, że ma uprawnienia do decydowania o całokształcie działalności redakcji. Jego funkcja wiąże się z większym zakresem odpowiedzialności, bowiem to on odpowiada za treść publikacji, terminowe przygotowanie kolejnych edycji publikacji, sprawy finansowe redakcji, zamieszcza sprostowania i odpowiedzi, reprezentuje na zewnątrz redakcję, oraz odpowiada za jej właściwe warunki pracy. Pod tym względem redaktor naczelny pełni szczególnie doniosłą rolę społeczną, gdyż jego działalność decyduje o treści prasy, więc wiąże się to z szczególnymi wymaganiami etycznymi i zawodowymi. To na redaktorze naczelnym spoczywa ostateczna odpowiedzialność za poprawność języka materiałów prasowych i przeciwdziałanie jego wulgaryzacji.

Jak redaktor

Pojawiały się swego czasu postulaty, aby osoba prowadząca stronę internetową odpowiadała jak redaktor za zamieszczane na niej treści. Zagadnienie to miało być przedmiotem nowelizacji prawa prasowego, tak, aby akt ten określił charakter stron www. W końcu postulowano całkowitą rezygnację z jakiejkolwiek rejestracji stron internetowych. Było to przed wydaniem uzasadnienia do postanowienia Sądu Najwyższego z 26 lipca 2007 (art. IV kodeksu karnego 174/07 ). Ostatecznie jednak nie każdy twórca strony www jest redaktorem naczelnym i odpowiada w taki sposób. Chodzi jednak o rozwiązanie sytuacji, gdy ktoś narusza prawo, np. pomawiając inną osobę na swojej stronie internetowej przez przypisanie jej takich właściwości lub postępowania, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania publicznego potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności . Stosuje się wtedy przepisy ogólne, czyli art. 212 § 2 kodeksu karnego (zniesławienie za pomocą środków masowego komunikowania), lub art. 54b prawa prasowego. Należy zastosować przepisy o odpowiedzialności i postępowaniu odpowiednio do naruszeń prawa związanych z przekazywaniem myśli ludzkiej za pomocą innych niż prasa środków przeznaczonych do rozpowszechniania, niezależnie od techniki przekazu, w szczególności publikacji nieperiodycznych oraz innych wytworów druku, wizji i fonii. W praktyce oznacza to, że osoba, której prawa naruszono, może domagać się sprostowania, czyli bezpłatnej publikacji na rzecz zainteresowanej osoby, odnoszące się do faktów poprawienie wiadomości nieprawdziwej lub nieścisłej oraz rzeczowej odpowiedzi na stwierdzenie zagrażające dobrom osobistym. Jeżeli autor wiadomości odmówi zamieszczenia sprostowania, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności. Od prowadzącego serwis można też domagać się odszkodowania za opublikowanie nieprawdziwych informacji.

Problem komentarzy

Sprawa wydaje się prosta, gdy chodzi o statyczną stronę internetową, która jest zmieniana tylko raz na jakiś czas i prowadzący ją ma możliwość na bieżąco śledzić, co jest na niej umieszczane. Co zrobić jednak, gdy serwis posiada funkcję dodawania komentarzy przez internautów? Czy właściciel strony lub twórca serwisu również odpowiada za wszystko, co zostanie napisane przez internautów dotyczące treści na serwisie? Na niektórych forach internetowych pojawia się nawet kilkadziesiąt tysięcy wpisów dziennie. Właściciel strony często nie ma nawet możliwości ich śledzenia. Czy miały odpowiadać również na naruszenia prawa dokonywane w zasadzie bez jego wiedzy? Żaden podmiot raczej nie zgadzałby się na przypisanie sobie z góry takiej odpowiedzialności.

Dostawcy usług internetowych

W tej sytuacji wskazuje się m.in. na artykuł 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, który wyłącza odpowiedzialność za przechowywane dane tego, kto, udostępniając zasoby systemu teleinformatycznego, nie wie o bezprawnym charakterze tych danych. W ustawie jest mowa także o odpowiedzialności dostawcy usług internetowych. Wyłączenie odpowiedzialności dotyczy tych dostawców, którzy dokonują transmisji i przechowywania danych pochodzących od osób trzecich. Nie obejmuje ono tzw. content providerów, czyli dostawców własnych treści do sieci. Określenie „własnych” nie musi się jednak łączyć w tym przypadku tylko z treściami stworzonymi przez te osoby, ale dotyczy szerzej treści, które są przez nie wprowadzane do sieci, choćby stanowiły przedmiot własności osób trzecich. Do świadczenia usług, które są przez ustawę wyłączone z odpowiedzialności, odnosi się zasada mówiąca, że świadczący je podmiot nie ma obowiązku sprawdzania przekazywanych mu do przechowania, transmisji czy wprowadzonych do części udostępnionego przez niego komputera informacji. Oznacza to w skrócie, iż nie ma on obowiązku cenzurowania tych informacji pod kątem ich ewentualnej bezprawności (art. 15). Pewnym rozwiązaniem mogłoby być także potraktowanie service providera jako wydawcy, o którego odpowiedzialności stanowi art. 38 prawa prasowego, nie zawiera jednak szczegółowej definicji wydawcy. Z treści art. 8 ust. 1 prawa prasowego wynika jedynie, że może nim być dowolny podmiot, powinien jednak mieć przynajmniej minimalny wpływ na treść publikacji, tak jak powołanie redaktora naczelnego (art. 25 ust. 5 prawa prasowego) – jednak takich możliwości dostawca darmowych usług internetowych nie posiada.

Działania objęte zakresem art. 14 zbiorczo można nazwać usługami hostingu. Wyróżnia się dwie podstawowe formy hostingu: utrzymywanie materiałów dostarczanych przez konkretnego usługodawcę (np. utrzymywanie witryny danej firmy), oraz hosting polegający na utrzymywaniu materiałów dostarczanych przez wiele podmiotów. Przesłanką pozwalającą usługodawcy na wyłączenie odpowiedzialności jest brak wiedzy o bezprawności przechowywanych informacji. Z drugiej strony podmiot świadczący hosting ma obowiązek uniemożliwienia dostępu do przechowywanych danych w przypadku otrzymania urzędowego zawiadomienia lub wiarygodnej wiadomości o ich bezprawnym charakterze.

Większość serwisów i portali internetowych wychodzi z tej sytuacji przyjmując zasadę reagowania na zgłaszanie nieprawidłowości. Monitorowanie wszystkich wpisów na forach i wszystkich komentarzy wymagałoby zatrudnienia całych zespołów pracowników. Dlatego portale zazwyczaj poprzestają na wyrywkowej kontroli wpisów oraz reagują, gdy ktoś wskaże im informację niegodną z prawem lub dobrymi obyczajami. I tak np. w regulaminie forów Wirtualnej Polski można przeczytać, że firma zastrzega sobie, że nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Dalej regulamin stanowi, iż „osoba zamieszczająca opinie zawierające treści zabronione przez prawo, wulgarne, obraźliwie, naruszające prawa Wirtualnej Polski S.A. lub innych osób albo naruszające zasady współżycia społecznego, może ponieść za ich treść odpowiedzialność karną lub cywilną. Wirtualna Polska SA zastrzega sobie prawo do nie zamieszczania wszystkich opinii jakie zostaną dodane.”

Przykładowe sposoby zwalczania nieprawidłowości w Internecie są wymienione w art. 11 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, do pozaprawnych środków tego typu można zaliczyć: ustanawianie wymienionych wyżej kodeksów deontologicznych (codes of conduct), tzw. rating i filtering systems, czyli stosowanie oprogramowania, którego zadaniem jest filtrowanie treści rozpowszechnianych w sieci, stosowanie systemów weryfikacji wieku osób korzystających z sieci, czy prowadzenie tzw. hotlines, na które można zgłaszać usługodawcom zauważone w sieci nieprawidłowości, tak, aby dane te mogły być usunięte. Z kolei np. Gazeta.pl wymaga rejestracji. Zdarza się, że przy niektórych tekstach, np. Adama Michnika nie ma możliwości komentowania. Funkcji tej były pozbawione ostatnio też niektóre teksty o Günetrze Grassie i o ks. Michale Czajkowskim.

Ustawowe wyłączenie odpowiedzialności dotyczy trzech grup usług: tzw. mere conduit – art. 12, caching – art. 13 i hosting – art. 14. Mere conduit jest to usługa polegająca na zapewnieniu zwykłego przesyłu informacji. Odnosi się zazwyczaj do przedsiębiorstw telekomunikacyjnych dysponujących infrastrukturą zapewniającą przesyłanie danych w sieci, przy czym ich rola ogranicza się do pasywnego uczestniczenia w transmisji danych. Z kolei caching jest to automatyczne i krótkotrwałe pośrednie przechowywanie danych w celu przyspieszenia ponownego dostępu do nich, czyli buforowanie danych. Lokalnymi serwerami, na których zapisywane są dane są tzw. serwery proxy. Mogą przechowywać w swojej pamięci często przeglądane dokumenty przez użytkowników danej sieci wewnętrznej, dzięki czemu dokumenty te są dużo szybciej udostępniane, niż gdyby były „ściągane” z często odległych serwerów www (remote server). Nie mieszczą się jednak w zakresie tego pojęcia, i w związku z tym nie są objęte wyłączeniem od odpowiedzialności, usługi tzw. mirror chachingu, polegające na długotrwałym przechowywaniu całych witryn internetowych na tzw. „lustrzanych serwerach”. W przypadku wszystkich tych usług warunkiem wyłączenia odpowiedzialności jest po pierwsze, aby podmiot świadczący te usługi nie był inicjatorem transmisji, co oznacza, że nie podejmuje on decyzji o jej rozpoczęciu. Początkuje on wprawdzie automatycznie transmisję, jednakże następuje to w wyniku wcześniejszego zamówienia złożonego przez odbiorcę usługi. Po drugie, podmiot ten nie może decydować o wyborze odbiorców transmisji ani modyfikować lub wybierać transmitowanych informacji. W praktyce możliwa jest sytuacja, w której podmiot transmitujący dokonuje wyboru adresata transmisji, ale tylko wówczas nie będzie odpowiadał za jej treść, gdy jego wybór następuje automatycznie.

Administrator serwisu Moja-ostroleka.pl był oskarżony o znieważanie i pomówienie za pomocą środków masowego komunikowania ówczesnego prezydenta miasta Ostrołęka. Chodziło o komentarz umieszczony przez anonimowego internautę krytykujący prezydenta miasta za decyzje w sprawie otwarcia dla ruchu kołowego jednej z ulic. Prezydent miasta zażądał usunięcia komentarzy, przeprosin ze strony założyciela strony i przekazania 20 tys. zł na cele społeczne. Właściciel strony komentarze usunął, ale nie przeprosił i nie wypłacił pieniędzy. Sąd uznał jednak ostatecznie, że osoba zarządzająca stroną nie może odpowiadać karnie za zamieszczone przez kogoś innego informacje.

Prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Krystyna M. domagała się od Wirtualnej Polski przeprosin oraz 15 tys. zł na cel społeczny. Wirtualna Polska zamieściła pozwalające na identyfikację, obrażające prezes SDP anonse towarzyskie. Powódka twierdziła, że portal, zamieszczając ogłoszenia, których nie była autorem, a zawierające obsceniczne opisy, jej nazwisko i numer służbowego telefonu komórkowego, naruszył jej dobra osobiste, godność, cześć i dobre imię. Mogło to jej zdaniem narazić na utratę zaufania potrzebnego do piastowania stanowiska prezesa SDP. Pozew w tej sprawie trafił do sądu w Gdańsku. W innej sprawie 21-letni student z GorzowaWielkopolskiego został ukarany przez Sąd Rejonowy grzywną w wysokości 500 zł. Decyzja sądu miała miejsce w styczniu 2004 roku. Wcześniej na stronach internetowych Urzędu Miasta student znieważył policjanta z Ł. Umieścił tam komentarz zwracając się do jednego z funkcjonariuszy policji po nazwisku oraz pisząc do niego w obraźliwy sposób. Bartłomiej Ciszewski, w książce „Granice wolności w internecie”, pisze, że fora dyskusyjne mają taki charakter prawny, jak tzw. listy do redakcji a za ich treść odpowiada redaktor naczelny.

W grę może wchodzić również odpowiedzialność na podstawie art. 49a prawa prasowego, który przewiduje grzywnę lub karę ograniczenia wolność redaktora, który nieumyślnie dopuści do opublikowania materiału prasowego zawierającego znamiona przestępstwa. Właśnie o to był oskarżony redaktor serwisu GazetaBytowska.pl. Sąd umorzył postępowanie, ale zwrócił uwagę, że redaktor był winien tego, że nie usunął komentarza dotyczącego miejscowego komornika, w którym to komentarzu jeden z internautów nawoływał do linczu.

Tyle, jeśli chodzi o odpowiedzialność prowadzących strony www, redaktorów, ewentualnie podmiotów przechowujących dane (w niektórych przypadkach). Nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że za wpis karnie odpowiadał będzie jego autor. Często ustalenie jego tożsamości może nastręczać wielu problemów, gdy jest anonimowy lub korzysta z dynamicznego numeru IP. Ponadto pomówienie jest ścigane z prywatnego aktu oskarżenia, a nie z urzędu, w związku z tym bez udziału prokuratora sprawca jest anonimowy. Może to prowadzić do poczucia bezkarności w sieci globalnej, gdyż ludzie nabierają przeświadczenia, że mogą wszystko „wpisywać” na forach pod dowolnym pseudonimem. Przykładem to ilustrującym jest sprawa wiceprezydenta Inowrocławia Jacka Olecha. W listopadzie 2005 r. na lokalnym portalu pojawiły się wpisy sugerujące, że wymuszał on haracze. Według ich autorów pokrzywdzony „jeździł po firmach transportowych i zbierał pieniądze”. Policja przeszukała dwa mieszkania prywatne, a także siedzibę jednej z lokalnych rozgłośni radiowych i zabezpieczyła komputery, z których wysłano pomówienia w celu zbadania ich przez biegłego. Z kolei pewien czytelnik „Rzeczpospolitej” skarżył się, iż na jednym z forów studenckich ktoś napisał, że za pieniądze można u niego zdać egzamin. Zgłosił popełnienie przestępstwa, ale prokuratura odmówiła zajęcia się sprawą, ponieważ czyn jest ścigany z oskarżenia prywatnego.

Inny mężczyzna spotkał się z podobną sytuacją, gdy poczuł się urażony komentarzami internautów zamieszczonymi na forum kieleckiego wydania „Gazety Wyborczej”. Gdy prokuratura umorzyła jego sprawę, próbował złożyć w sądzie prywatny akt oskarżenia. Sąd uznał go jednak za bezskuteczny, ponieważ zamiast danych oskarżonych, widniały w nim tylko sieciowe pseudonimy internautów, a minimum stawiane prywatnemu aktowi oskarżenia jest takie, aby zawierał on wskazanie osoby oskarżonego za pomocą co najmniej imienia i nazwiska oraz dowodów, na których opiera się oskarżenie. Pomówiony mężczyzna domagał się jeszcze, aby administrator serwisu udostępnił mu adresy IP komputerów, z których korzystały szkalujące go osoby. Nie otrzymał ich. Sąd administracyjny uznał, że administrator nie miał prawa przekazywać tych danych (prawdopodobnie w związku z tajemnicą telekomunikacyjną). W takiej sytuacji pokrzywdzony powinien złożyć wniosek o objęcie ściganiem z urzędu (na podstawie art. 60 § 1 kodeksu postępowania karnego prokuratura może wówczas objąć ściganiem sprawę o przestępstwo prywatnoskargowe), a nie samo zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa – mówi prokurator Julita Sobczyk, rzecznik Prokuratury Krajowej. Aby prokuratura zajęła się sprawą, powinien za tym przemawiać ważny interes społeczny lub prywatny. Prokurator Sobczyk zwraca uwagę, że organy ścigania mogą poprzestać na ustaleniu sprawcy i odstąpić od sprawy. A wówczas pokrzywdzony, który ma dostęp do akt, może poznać dane podejrzanego i skierować prywatny akt oskarżenia – mówi. Istnieje jeszcze jeden środek prawny, z którego może skorzystać ofiara pomówień internetowych: art. 488 § 1 k.p.k., czyli skarga kierowana do policji. Zgodnie z powołanym przepisem policja na żądanie pokrzywdzonego przyjmuje ustną lub pisemną skargę i w razie potrzeby zabezpiecza dowody, po czym przesyła skargę do właściwego sądu. Skarga taka jest środkiem mającym podobne znaczenie procesowe jak zawiadomienie o przestępstwie i może odnosić się także do anonimowego sprawcy, którego ustalenie może nastąpić przez policję. Policja jest wówczas uprawniona do ustalenia adresu IP komputera, z którego została wysłana zniesławiająca wiadomość, może także w toku dalszych czynności służących zabezpieczeniu dowodów próbować ustalić, kto w danym czasie korzystał z tego komputera. Może zwracać się do dostawców usług internetowych i kawiarenek internetowych, wyręczając w tym zakresie pokrzywdzonego. Na łamach serwisu Info.bydgoszcz.pl można przeczytać: Prokuratura Rejonowa w Inowrocławiu zdecydowała wczoraj o przeszukaniu mieszkań dwóch mieszkańców Inowrocławia, podejrzewanych o wpisywanie się na forum. Zarekwirowano im komputery. Jedna z tych osób – jak udało nam się dowiedzieć nieoficjalnie – jest powiązana z inowrocławskimi mediami. – Najściślejsza tajemnica była potrzebna po to, by nic dziwnego nie przytrafiło się wpisom zachowanym na twardych dyskach komputerów – mówi Zdzisław Fejt, szef Komendy Powiatowej Policji w Inowrocławiu.

Odpowiedzialność za zamieszczaną treść dotyczy nie tylko profesjonalnych wydawców, ale także autorów blogów. W 2005 r. w USA głośna była sprawa Aarona Walla, który na swoim blogu SEOBook.com dopuszczał anonimowe komentarze. Został pozwany przez firmę Traffic-Power.com, właściciela wyszukiwarki, za to, że na forum pojawiły się poufne informacje dotyczące działania jej produktu. Chociaż Wall usunął feralne posty, jednak nadal był odpowiedzialny za ich treść.

Blogów nie da się zasadniczo zaliczyć do kategorii dzienników, ani czasopism, gdyż przesłanki, które muszą być spełnione dla kategorii prasy muszą występować kumulatywnie, a blogi często nie są opatrywane albo datą, albo numerem bieżącym lub są aktualizowane nieregularnie, co nie pozwala przypisać im cechy periodyczności. W związku z tym nie można mówić o odpowiedzialności redaktora, ani wolności dziennikarskiej.

W założeniach do projektu nowelizacji ustawy prawa prasowego z 1984 r. Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, znalazło się m. in. „rozszerzenie definicji prasy na publikacje prasowe ukazujące się w formie elektronicznej”, „wprowadzenie obowiązku rejestracji tytułów prasowych ukazujących się w formie elektronicznej”, oraz „wprowadzenie do ustawy rozszerzonej instytucji prawa do sprostowania„.

8 mają 2006 Trybunał Konstytucyjny rozpoznał połączone pytania prawne II Wydziału Karnego Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe w Gdańsku dotyczące wolności prasy. Sprawa dotyczyła m.in. kolizji dóbr chronionych prawnie. Czy któreś zasługuje na pierwszeństwo? Trybunał uznał, że w pewnych warunkach – tak. Zdaniem Trybunału Konstytucyjnego wolności i prawa obywatelskie takie jak np. cześć, dobre imię i prywatność w pewnych warunkach mogą zasługiwać na pierwszeństwo w kolizji z wolnością słowa oraz wolnością prasy, a w konsekwencji prowadzić do ich ograniczenia. Samo uznanie przez ustawodawcę jakiegoś czynu za przestępstwo, które z jednej strony stanowi przejaw korzystania z wolności słowa, z drugiej zaś narusza dobre imię osób trzecich, nie stanowi rozwiązania prawnego niedopuszczalnego z punktu widzenia Konstytucji.

Prawa autorskie

Należy jeszcze wspomnieć, że umieszczanie treści w Internecie może naruszyć prawa autorskie twórcy. Prof. Jan Błeszyński uważa, że do rozwiązania problemu polegającego na łatwości niekontrolowanego wprowadzania do Internetu utworów, które następnie są dostępne w sieci, niezbędne są rozwiązania globalne, wykraczające poza ustawodawstwo krajowe. Miałyby dotyczyć przede wszystkim odpowiedzialności dostawców treści. Z kolei kwestią wymagającą uregulowania na gruncie prawa krajowego jest licencjonowanie i dochodzenie ochrony korzystania internetowego z twórczości, aby przeciwdziałać lawinowej, bezprawnej eksploatacji utworów, oraz rozszerzenie pojęcia dozwolonego użytku osobistego. Również opłaty obciążające urządzenia kopiujące i nośniki służące kopiowaniu utworów, kompensujące twórcom i producentom skutki kopiowania nagrań audio, fonograficznych i kopiowania reprograficznego – powinny być dostosowane z uwzględnieniem pełnego spektrum eksploatacji cyfrowej. Być może opłaty te powinny dotyczyć także urządzeń umożliwiających dostęp do Internetu. Jeśli chodzi o technologię p2p i web. 2.0, prof. Błeszyński uważa, że w zasadzie mieści się to w zakresie użytku osobistego. Jeżeli do wymiany dochodzi pomiędzy osobami pozostającymi w osobistym związku (rodzinnym lub towarzyskim), jest to dozwolone.

Inne kwestie powiązane z publikowaniem treści w Internecie

Na koniec należy zwrócić uwagę na prawo cytatu (art. 29 prawa autorskiego). Fragmenty cudzych artykułów, fotografie, urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości wolno przytaczać w innych miejscach, np. na swoim blogu bez zgody ich autora, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości. Muszą być jednak podpisane imieniem i nazwiskiem twórcy wraz z podaniem ich źródła, a ponadto, na przykładowym blogu, wykorzystane treści muszą się wyraźnie odznaczać we wpisie. Ponadto dozwolona krytyka, zwłaszcza dziennikarska, nie jest nieograniczona i zawsze musi mieścić się w granicach prawa oraz być zgodna z zasadami współżycia społecznego, oraz nie powinna przekraczać granic potrzebnych do osiągnięcia społecznego celu krytyki.

Utworem rozpowszechnionym jest zgodnie z art. 6 pkt 3 prawa autorskiego utwór, który za pozwoleniem twórcy w jakikolwiek sposób został udostępniony publicznie. Opublikowaniem utworu będzie również umieszczenie go w Internecie, pod warunkiem, że nastąpi to za zgodą twórcy. Brak zgody powoduje, iż publikacja ma charakter nielegalny. W doktrynie podkreśla się, że publikacją jest wydanie utworu drukiem, rozpowszechnianie go w postaci fonogramów, płyt CD, skopiowanie programu komputerowego, np. na płytach CD-R i wprowadzanie ich do obrotu. Zdaniem prof. Moniki Czajkowskiej-Dąbrowskiej nie jest natomiast publikacją publiczne wykonanie dzieła muzycznego, emisja radiowa i telewizyjna, publiczna recytacja, publiczne wyświetlenie filmu czy publiczne wystawienie dzieła plastycznego. Prof. Czajkowska-Dąbrowska uważa, że uznanie rozpowszechnienia dzieł w Internecie za formę ich publikacji nie jest trafne, gdyż kopie elektroniczne utworu nie są jego egzemplarzami. Z kolei dr Sybilla Stanisławska-Kloc uważa, iż mianem publikacji elektronicznej można określić dokonywany za zgodą autora proces przetwarzania tradycyjnie zapisanych utworów przez ich digitalizację do formy zapisu cyfrowego i udostępnienie ich przy wykorzystaniu nowych technologii przekazu, szczególnie systemu on-demand, a także np. przy wykorzystaniu nośnika, jakim jest CD-ROM.

Możliwe byłyby zatem dwie zasadnicze formy publikacji elektronicznej: publikacje on-demand, do których zaliczałyby się publikacje internetowe, i publikacje na CD-ROM-ach. Z kolei akt paryski Konwencji Berneńskiej z 1886 r. o ochronie dzieł literackich i artystycznych stwierdza w art. 3 ust. 3, że przez dzieła opublikowane należy rozumieć dzieła wydane za zgodą ich autorów, bez względu na sposób wytworzenia egzemplarzy, byle tylko forma udostępnienia tych ostatnich czyniła zadość racjonalnym potrzebom odbiorców, biorąc pod uwagę charakter dzieła. Art. 4 ust. 4 Konwencji mówi o tym, że przez utwory ogłoszone należy rozumieć utwory wydane. Natomiast Powszechna Konwencja o Prawie Autorskim z 1971 (Paryska) w art. VI jako opublikowanie definiuje odtworzenie w formie materialnej i oddanie do dyspozycji publiczności egzemplarzy dzieła, które umożliwiają jego przeczytanie lub inne wizualne zapoznanie się z nim.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję