„Byliśmy wtedy na własnych śmieciach” – rozmowa Krzysztofa Iszkowskiego z Adamem Michnikiem o bilansie Drugiej Rzeczpospolitej. :)

Czy Druga Rzeczpospolita była dobrym miejscem do życia?

A czy w ogóle na świecie bywają dobre miejsca do życia? To pytanie przypomina mi anegdotę o Radiu Erywań, którego słuchacz chciał się dowiedzieć, czy w komunizmie będą pieniądze. „Dogmatycy odpowiadają, że nie będzie – tłumaczy rozgłośnia. – Rewizjoniści, że będą. A my, prawdziwi leniniści – że u jednych będą, a u innych ich nie”. Dla ludzi z peryferii, biednych miasteczek, ze wsi przedwojenna Polska nie była dobrym miejscem do życia. Ale na tle innych krajów regionu, zapewne z wyjątkiem Czechosłowacji, nie była też szczególnie złym.

A w porównaniu z innymi Polskami?

Wbrew częstej dziś idealizacji Drugiej Rzeczpospolitej Trzecia wypada w takim porównaniu zdecydowanie lepiej. Morderstwo prezydenta, niestabilne rządy, krwawy zamach stanu, bezprawne więzienie opozycji, pacyfikacja wsi ukraińskich, getto ławkowe na uczelniach, fałszowane wybory – to wszystko zdarzyło się w Polsce międzywojennej, a nie w ostatnim dwudziestoleciu.

Porównanie z PRL-em jest z kolei dla Drugiej Rzeczpospolitej korzystne. Po roku 1945 na całym świecie nastąpił szybki rozwój materialny i komunistyczna Polska nie była wyjątkiem. PRL zapisał się w zbiorowej pamięci kolejkami po mięso i innymi przejawami gospodarki niedoboru, ale nawet inteligentom zapewnił więcej dostatku niż przed wojną. Zabrał im jednak intelektualną wolność. Co prawda w Drugiej Rzeczpospolitej na parę tematów nie było wolno pisać – chociażby o terroryzmie ukraińskim i komunistycznym – ale życie intelektualne kwitło.  Świadczy o tym cała plejada talentów literackich: grupa Skamander, Witkacy, Tadeusz Boy-Żeleński, Karol Hubert Rostworowski, Adolf Nowaczyński, Wacław Berent, Maria Dąbrowska, Zofia Nałkowska, Awangarda Krakowska Tadeusza Peipera i Druga Awangarda Czesława Miłosza i Józefa Czechowicza. Również poziom debaty polityczno-kulturalnej z Julianem Brunem, Stanisławem Ossowskim, Stanisławem Cat-Mackiewiczem czy Janem Kucharzewskim był bardzo wysoki. To wszystko by nie zaistniało pod zaborami, bo dopiero w niepodległej Polsce powstały instytucje dające intelektualistom pole do działania. W PRL-u
te instytucje niby nadal istniały, ale cenzura była o wiele surowsza.

Jednak nawet w warunkach łagodnej cenzury zdarzały się tematy, za których poruszanie można było dostać pałą albo żołnierskim pasem.

Na przykład?

We wrześniu 1927 roku pisarza i publicystę Tadeusza Dołęgę-Mostowicza wciągnięto do samochodu (jak się później okazało należącego do warszawskiej policji), wywieziono za miasto, pobito do nieprzytomności i wrzucono do glinianki, żeby utonął. Przeżył dzięki

szczęśliwemu zbiegowi okoliczności.

Nie tylko on ucierpiał. Rok wcześniej Jerzego Zdziechowskiego, ministra w rządzie Wincentego Witosa, pobito we własnym mieszkaniu. Później oficerowie stłukli w Wilnie profesora Stanisława Cywińskiego, bo napisał o Piłsudskim „pewien kabotyn”. Ale to nie państwo biło, lecz chuligańskie elementy w obozie sanacji.

W PRL-u też nie państwo biło, lecz „nieznani sprawcy”.

Było jednak wiadomo, że dzieje się to za przyzwoleniem państwa. Choć rzeczywiście, sprawa zaginięcia generała Włodzimierza Zagórskiego nigdy nie została wyjaśniona, podczas gdy mordercy księdza Jerzego Popiełuszki zostali złapani i postawieni przed sądem.

Pamiętajmy jednak, że w tamtych czasach w polityce było o wiele więcej przemocy niż dziś, nie tylko w Polsce i nie tylko w obozie rządzącym. Wystarczy wspomnieć bojówki ukraińskie, zabójstwo Bronisława Pierackiego, działalność ONR-u, pogromy Żydów…

Rządzący Drugą Rzeczpospolitą byli bardzo wyczuleni na wszystko, co mogło zagrażać jej stabilności. Wynikało to z zasadniczo słusznego przekonania o kruchości nowego państwa, które przez Niemców było przecież otwarcie określane mianem „sezonowego”. Z drugiej strony monstrualny strach przed Rosją sowiecką – bardzo ciekawie opisany w pismach Tadeusza Hołówki – oraz wynikający z niego zakaz działalności dla KPP, moim zdaniem zły, ale zrozumiały. Zagrożenia były bowiem jak najbardziej realne, nie tylko zewnętrzne.

Pójdzie pan śladem Giedroycia broniącego procesu brzeskiego?

Nie, nadal uważam proces brzeski za rzecz nie do obrony, mimo że swego czasu dostałem za to od Giedroycia mocne cięgi. Aresztowanie i poniżające traktowanie ludzi, którzy przed 1918 rokiem byli w czołówce ruchu niepodległościowego – jak Wojciech Korfanty, Wincenty Witos, Herman Lieberman – stanowiło ostateczne złamanie etosu Drugiej Rzeczpospolitej. Uznanie ich za zagrożenie dla państwa było przekreśleniem wspólnoty, po tym geście wzajemne sądy nie mogły już być sprawiedliwe. To dało pożywkę dla ekstremizmów, jak chociażby rosnący wśród młodych endeków pogląd, że sanacja jest Piłsudczykowskim zaborem nad Polską.

Udało się panu uchwycić tym pytaniem mój ambiwalentny stosunek do Drugiej Rzeczpospolitej. Wychowywałem się w atmosferze dużego w stosunku do niej krytycyzmu, wynikającego chociażby z polityki wobec mniejszości narodowych, to jest niszczenia cerkwi, dyskryminacji Ukraińców i niedotrzymania przyrzeczenia budowy uniwersytetu we Lwowie. Z biegiem czasu to krytyczne podejście zaczęło się zmieniać, głównie pod wpływem nachalnej propagandy gloryfikującej PRL i szkalującej Polskę sprzed 1939 roku. O PRL-u wiedziałem swoje, więc uznałem, że również ten czarny obraz nie może być prawdziwy. Tym bardziej że widziałem, w jaki sposób Drugą Rzeczpospolitą wspominają Tadeusz Kotarbiński czy mój szef Antoni Słonimski, którzy o przedwojennych władzach wypowiadali się krytycznie, ale identyfikowali się z państwem. Jak w wierszu Broniewskiego…

„Są w ojczyźnie rachunki krzywd, / obca dłoń ich też nie przekreśli”…

„…ale krwi nie odmówi nikt, / wysączymy ją z piersi i z pieśni”. Boleję nad procesem brzeskim i obozem dla więźniów politycznych w Berezie Kartuskiej, ale doceniam fakt, że Druga Rzeczpospolita była niepodległa. Jak mawiał Antoni Słonimski, „byliśmy wtedy na własnych śmieciach”…

Ale czy właśnie z tego powodu, że dziś nie musimy się już bronić, nie powinniśmy jednak zrewidować legendy? Sami sobie tę Berezę zmajstrowaliśmy…

To jest pytanie o normę moralną, więc trzeba odpowiedzieć na nie twierdząco: tak, powinniśmy być krytyczni, bo to było nasze. Ale temu krytycyzmowi musi towarzyszyć pamięć o kontekście, świadomość, w jak trudnej sytuacji przyszło temu państwu działać. Ponad sto lat podziału, wojna z bolszewikami, nieustalone granice, walki z Ukraińcami i Litwinami. A do tego zasadniczy problem mentalny, wynikający z tego, że w XIX wieku, kiedy kształtowała się polska świadomość narodowa, nie było państwa. Polskość stała się przez to zjawiskiem religijnym, etnicznym i językowym, pozbawionym komponentu obywatelskości. Tak ukształtowaną ideę narodu – wąską i etniczną, typowo endecką – starano się zastosować w wielonarodowym państwie. Już samo to musiało rodzić napięcia.

Zakładano przy tym, że ta wielonarodowość jest zjawiskiem przejściowym, bo mniejszości miały się zasymilować. W Rydze, ustalając granicę z bolszewikami, przycięto ją tak, by Polaków w Polsce było dwie trzecie…

Paradoksalnie, w realizacji tego stricte endeckiego planu pomógł Piłsudski, który nie zważając na trwającą w Wersalu konferencję pokojową, zaczął realizować swoją wizję federacji z Ukrainą i Litwą. Temu przecież miały służyć wyprawa kijowska i „bunt” Lucjana Żeligowskiego. Federacji stworzyć się nie dało, ale dzięki wynikowi wojny endecy mogli podjąć próbę realizacji swojej koncepcji „inkorporacyjnej”. To nie mogło się powieść, asymilacja Ukraińców na taką skalę nie była możliwa, z czego polska prawica nie zdawała sobie sprawy, bo kwestii ukraińskiej zupełnie nie rozumiała. Zresztą, w polityce wewnętrznej Piłsudski także nie zrealizował swojej wizji…

A w ogóle ją miał? Poza słynnym „bić kurwy i złodziei”?

Ta wizja zmieniała się wraz z sytuacją polityczną. Do 1924 roku Piłsudski akceptował parlamentarną formę rządów, potem jednak wystąpił przeciw niej, uznawszy ją za przyczynę korupcji, nepotyzmu i coraz częstszych skandali. W tych warunkach ten antykorupcyjny program był dość ambitny. Piłsudski miał poczucie, że Polska znalazła się w rękach ludzi nieodpowiedzialnych, że idzie na dno.

Słusznie?

Moim zdaniem nie. Ale Piłsudski nie był w tym poczuciu osamotniony. Cała lewica – PPS, PSL-Wyzwolenie, nawet komuniści – stanęła za nim murem. Liberalna inteligencja tak samo. To było pokłosie zabójstwa Gabriela Narutowicza, które dla ludzi tej formacji było gigantycznym szokiem. Maria Dąbrowska napisze w swoich „Dziennikach”, że w Polsce żyją obok siebie dwa narody – jeden, rozpacza po śmierci pierwszego demokratycznie wybranego prezydenta, a drugi niemalże się z tego cieszy. Przecież po straceniu zamachowca, w styczniu 1923 roku, za spokój jego duszy odprawiano msze, a grób tonął w kwiatach! Ten podział był symbolem braku wewnętrznego konsensu. Po stu dwudziestu trzech latach rozbiorów Polacy wrócili do stanu sprzed rozbiorów, do całkowitego braku poczucia odpowiedzialności za państwo, który charakteryzował epokę saską.

Sam Piłsudski był liberałem?

Jako człowiek, który bez reszty zaangażował się w walkę o wolność i prawa ludzkie przeciw carskiemu despotyzmowi, w nieuchronny i naturalny sposób był bliski ideom liberalnym. Jego powrót do władzy uznano za zwycięstwo idei państwa tolerancyjnego, wielonarodowego. Ale krok po kroku ten obóz nasycał się treściami propagowanymi przez drugą stronę. W coraz większym stopniu uważał polskość za zjawisko etniczne, a pod koniec wręcz religijne, związane z katolicyzmem.

Piłsudski nie próbował nadać swojej władzy jakiejkolwiek linii ideologicznej, czego dowodem było chociażby słynne spotkanie z arystokracją (a więc z obozem politycznych konserwatystów), podsumowane w satyrycznym wierszyku „To nie sztuka zabić kruka, / Ani sowę trafić w głowę, / Ale sztuka całkiem świeża / Trafić z Bezdan do Nieświeża”.

Liberalizm źle znosi sytuację wielkich zagrożeń, co przesądziło o tym, że podobnie jak większość międzywojennej Europy, Polska szła w kierunku co najmniej autorytaryzmu, jeśli nie wręcz totalizmu. Był to jednak marsz silnie nacechowany liberalną wrażliwością. Trudno dziś ocenić, czy ta wrażliwość obroniłaby nas przed pełnią faszyzmu, czy tylko spowolniłaby jej nadejście. W roku 1938 ukazała się przecież książka człowieka związanego z sanacją, Ferdynanda Goetla, pod tytułem „Pod znakiem faszyzmu”, gdzie faszyzm jest afirmowany jako ustrój przyszłości. W momencie swojej katastrofy w roku 1939, w porównaniu z faszystowskimi Włochami czy nazistowskimi Niemcami, Polska jest tak czy owak ostoją liberalizmu.

Pozwolę sobie na brutalny rewizjonizm: Piłsudski nie wygrał dla Polski I wojny światowej, bo postawił na Austrię i Niemcy, które przegrały. Wojnę z bolszewikami wygrał, ale z neojagiellońskiej federacji, której stworzeniu ta wojna miała służyć, nic nie wyszło, a państwo przyjęło taką formę, jakiej chcieli jego polityczni przeciwnicy. Przeprowadził więc – zgodnie z duchem epoki – zamach stanu, którego główną konsekwencją było osadzenie na miejscu domniemanych korupcjonerów zupackich miernot: pułkownicy byli w stanie zorganizować wysyłkę miliona kartek imieninowych na Maderę, gdzie odpoczywał Komendant, ale już opanowanie kryzysu gospodarczego przerosło ich możliwości. Czysty PR, używając dzisiejszej terminologii. Nie kwestionuję, że Piłsudski był patriotą i miał dobre zamiary, ale Druga Rzeczpospolita bez niego mogła być lepsza niż z nim!

Dokładnie tak myślał Roman Dmowski, który uważał Piłsudskiego za wariata i bandziora. Pytał, jak w ogóle można rozmawiać z facetem, który organizował napady na pociągi.

A co myślał Piłsudski o Dmowskim?

Uważał, że endecy chcą zrobić z Polski kraj ciasnego nacjonalizmu, autorytarny, antyliberalny.

Od samego początku? Przecież „Myśli nowoczesnego Polaka”, polityczny manifest Dmowskiego, znakomicie wpisują się w ówczesną normę europejską. To jest oczywiście nacjonalizm, ale liberalny, powiedziałbym nawet, że humanistyczny. Degeneracja przyjdzie później: broszura „Kościół, naród i państwo”, w której Dmowski zaprzecza swoim wcześniejszym poglądom, by tylko zdobyć polityczne poparcie kleru, ukazała się w roku 1927, po zamachu majowym…   

Pamiętam zdumienie, z jakim czytałem antologię endeckiej publicystyki przygotowaną przez Barbarę Toruńczyk. Młody Dmowski był radykalnie antyklerykalny, a endecja w swojej pierwszej fazie była ugrupowaniem demokratycznym i parlamentarnym. Przed rokiem 1914 była obecna wszędzie tam, gdzie pojawiała się idea patriotyczna czy narodowa, a jednocześnie stawiała na nierewolucyjne sposoby działania. Podczas gdy PPS permanentnie się awanturował – urządzał strajki, manifestacje, a podczas rewolucji 1905 roku także napady i strzelaniny – endecy odwoływali się do tej ogromnej większości społeczeństwa, która nie chciała awantur, ale chciała polskości. Kierowali się metodą małych kroków – dostaniem się do rady miejskiej, wysłaniem posła do galicyjskiego parlamentu krajowego, do Dumy… I to właś-
nie przyczyniło się do rozwoju antysemityzmu. Dmowski w roku 1912 przegrał w Warszawie wybory do Dumy z kandydatem socjalistów Eugeniuszem Jagiełłą, który został wybrany głosami mniejszości żydowskiej. To był szok nie tylko dla Dmowskiego. Michał Sokolnicki, piłsudczyk i późniejszy ambasador Rzeczpospolitej w Ankarze, wspominał pod koniec życia tłumną manifestację PPS-u z tego okresu, podczas której Żydzi bili brawa, kiedy była mowa o rewolucji, ale milczeli, gdy padały hasła niepodległościowe. Jeżeli zachowanie żydowskiego tłumu stanowiło dyskomfort dla ówczesnego socjalisty, to łatwo sobie wyobrazić reakcję endeka.

Krótko mówiąc, ewolucja postępowała o wiele szybciej niż się panu wydaje, i już u progu niepodległości figura Polak-katolik została przez endeków w pełni przyjęta.

Czy tylko pod wpływem antysemityzmu?

Nie. Również po to, by z polskiego ludu uczynić naród. Wpojenie chłopom, że skoro są katolikami, to są także Polakami, a skoro są Polakami, to powinni głosować na narodowców, było kluczem do sukcesu. Dzięki temu prawica wygrywała wybory w latach 20., a Piłsudski, nawet z poparciem całej lewicy i elit opiniotwórczych, musiał użyć siły, by zdobyć władzę.

To była kwestia nie tylko taktyki. Unarodowienie chłopa miało zagwarantować, że rabacja galicyjska – przerażające wspomnienie polskich elit, nie tylko prawicowych – się nie powtórzy. Tym bardziej że nie tak daleko, w Rosji, palono właśnie dwory i mordowano dziedziców. Skoro tylko sytuacja się ustabilizowała, prawica zostawiła jednak chłopa z katolicyzmem, ale bez ziemi i bez pełni rzeczywistych praw obywatelskich, bo do tego sprowadzało się przecież zastopowanie reformy rolnej. Równocześnie z zaprzestaniem krytykowania Kościoła Dmowski obsesyjnie skupił się na tropieniu masonerii. Brnął w tę paranoję szybciej niż jego środowisko polityczne. Jeśli przestudiuje się materiały sejmowe z pierwszej połowy lat 20., a nawet te po zamachu majowym, widać, że wypowiedzi posłów endecji są mądre i odpowiedzialne. Część elit przemysłowych, mniej zainteresowanych kwestiami ideowymi, tak zwana stara endecja – Marian Seyda, Wojciech Trąmpczyński, Roman Rybarski – to byli mądrzy i porządni ludzie. Tyle tylko, że w swoim własnym obozie zaczęli przegrywać z nurtem totalniackim. Wyprawa myślenicka Adama Doboszyńskiego to było czyste awanturnictwo.

Rozumiem, że broni pan dziejowej użyteczności Piłsudskiego.

Wielkich ludzi trudno analizować w kategoriach użyteczności. Międzywojenną Polskę Piłsudski ukształtował tak dalece, że po jego śmierci na siłę próbowano znaleźć następcę. Uczyniono nim Edwarda Rydza-Śmigłego i oczywiście nic z tego nie wyszło.  W roku 1918 to Piłsudski wytworzył czynnik mocy polskiej. Nie jest przypadkiem, że to właśnie jego powrót z Magdeburga został uznany za symboliczny początek niepodległości.

Tyle tylko, że dopiero w roku 1937 Polacy ten symbol dostrzegli i upamiętnili świętem. Wygodnie się złożyło, bo 11 listopada do dziś obchodzony jest we Francji, Wielkiej Brytanii i Belgii jako dzień zwycięstwa nad Niemcami. W ten sposób Polska chciała podkreślić swoje wcale nieoczywiste związki z ententą…

Zgadza się. Ale to po powrocie Piłsudskiego powstaje polski rząd.

Rząd, powołany przez Radę Regencyjną, istnieje już wcześniej.

Rada Regencyjna jest konstrukcją niemiecką.

Tak samo jak pociąg, który przywiózł Piłsudskiego…

Ale rząd Ignacego Daszyńskiego to już jest konstrukcja polska. W dniu, w którym Niemcy proszą o rozejm w Compiègne, Rada Regencyjna podnosi ręce.

Przed Piłsudskim. Ale gdyby Piłsudskiego nie było, Rada nie powiedziałaby przecież:„Rezygnujemy z niepodległości, proszę nas włączyć do pokonanej Rzeszy”.

Może by powiedziała. Nie wiem. Już na studiach nie lubiłem historii kontrfaktycznej.

Wróćmy zatem do faktów. Co pan uważa za główne osiągnięcia Drugiej Rzeczpospolitej?

Wielkie inwestycje – Gdynia, COP, Azoty – oraz szkolnictwo, bo udało się wychować młodzież w duchu patriotycznym. Podczas II wojny światowej to pokolenie bardzo dzielnie o Polskę walczyło, nie było wielu przypadków kolaboracji.

Ale czy musieli być wystawieni na tę próbę?

I znów pan wchodzi w kontrfaktyczność. Byli i się sprawdzili. Nie oszukujmy się – wojny z Hitlerem Polska nie miała szansy wygrać. Francja startowała przecież z o wiele wyższego poziomu, nie miała dyktatury pułkowników, a poniosła klęskę w sposób jeszcze bardziej kompromitujący.

Generalnie zgadzam się z panem w negatywnej ocenie sanacji, podobnie jak negatywnie oceniam politykę zagraniczną Józefa Becka – z wyjątkiem ostatniego roku przed wojną. W 1938 roku Beck zdał sobie sprawę z tego, że gra na zbliżenie z Niemcami i Włochami była błędem, i postanowił tak się zastawić, by o Polskę musiała się zacząć wojna. To było rozwiązanie optymalne, bo przecież Hitler nie poprzestałby na zabraniu Gdańska i budowie autostrady. Retrospektywne pomysły Wieczorkiewicza, żeby iść z nazistami na Moskwę i odbierać defiladę na placu Czerwonym, trudno przecież traktować poważnie.

Musiało się skończyć tak, jak się skończyło?

Styl mógł być lepszy. Ucieczka przez Zaleszczyki to była rzecz bardzo przykra. Ignacy Mościcki – głowa państwa! – który wiosną 1939 roku wyniośle odrzucił sugestie profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, by powołać rząd jedności narodowej, i ogłosić amnestię dla więźniów politycznych, Witosa i Korfantego, mówiąc, że mowy nie ma, że ich obóz ma pełną kontrolę i pełną odpowiedzialność za kraj, pół roku później uznaje się za obywatela szwajcarskiego. To było fatalne, ale sama końcówka nie powinna nam przesłaniać pamięci o Drugiej Rzeczpospolitej.

Budujemy drogi i koleje – bilans działań rządu Tuska w kwestii infrastruktury :)

Tuż przed przyspieszonymi wyborami parlamentarnymi w październiku 2007 roku Platforma Obywatelska zaprezentowała pięć programów rozwoju dla Polski. Wśród nich był Narodowy Program Wielkiej Budowy, którego realizacja miała doprowadzić infrastrukturę transportową naszego kraju do poziomu zachodnioeuropejskiego. Później było exposé premiera Donalda Tuska pełne ambitnych deklaracji dotyczących budowy dróg ekspresowych, autostrad i rozwoju sieci kolejowych. Po dwóch latach rządów koalicji PO-PSL widać, że rzeczywistość jak zwykle weryfikuje obietnice wyborcze. Trzeba jednak przyznać, że minister infrastruktury Cezary Grabarczyk dokonał pewnego kroku naprzód, szczególnie w dziedzinie budowy autostrad. Można się zatem pokusić o wystawienie jemu i jego resortowi silnej trójki z dużym plusem.

Koalicja PO-PSL przejmowała ster rządów w momencie euforii związanej z przyznaniem kilka miesięcy wcześniej praw do organizacji Euro 2012 wraz z Ukrainą. Fakt ten rzucał nowe światło na kwestię rozwoju infrastruktury. Do tej pory ślimacząca się budowa autostrad, dróg ekspresowych itd. stanowiła oczywisty element porażki każdej kolejnej ekipy rządzącej i powód do niekończących się narzekań Polaków. Po przyznaniu praw do organizacji prestiżowej międzynarodowej imprezy, kwestia ta stała się szczególnie istotna i ambicjonalna. Desygnowany na premiera Donald Tusk mówił w swoim exposé w Sejmie:

Przyspieszymy budowę obwodnic i autostrad i w tym naszą ambicją będzie połączenie miast, tych głównych aren mistrzostw Europy 2012 siecią szybkich dróg. (.).Dobre drogi z Poznania, Gdańska, Wrocławia, Białegostoku, Lublina do Warszawy to jest dzisiaj prawdziwy wymiar nowoczesnego patriotyzmu, kto tego nie rozumie niech się nie zabiera za rządzenie.

Premier wskazał wtedy głównych odpowiedzialnych za opóźnienia w rozwoju infrastruktury: bariery prawne i proceduralne, a także brak decyzyjności i sprawnego zarządzania ze strony urzędników. Przekonywał, że finansowanie inwestycji infrastrukturalnych powinno być oparte nie tylko na środkach budżetowych i unijnych, ale także na prywatnym kapitale – w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego (czemu niechętny był PIS, uznając ten mechanizm za korupcjogenny).

Programy, plany i zmiany w prawie

Oficjalnym i obowiązującym dokumentem, który rząd PO przyjął jako plan rozwoju infrastruktury drogowej, był i nadal jest Program Budowy Dróg Krajowych na lata 2008-2012 będący załącznikiem do Uchwały nr 163/2007 Rady Ministrów z dnia 25 września 2007 przyjętej jeszcze przez rząd Jarosława Kaczyńskiego. Tekst uchwały wraz z załącznikami znajduje się na stronie internetowej Ministerstwa Infrastruktury. Program ten przewiduje do 2012 roku stworzenie sieci autostrad o łącznej długości ok. 1779 km oraz sieci dróg ekspresowych o łącznej długości ok. 2274 km. W liczbach tych zawierają się ukończone w całości najważniejsze korytarze transportowe Polski: autostrada A1 Gdańsk – Gorzyczki, autostrada A4 Jędrzychowice – Korczowa, Autostradowa Obwodnica Wrocławia – A8; ponadto autostrada A2 ukończona na odcinku Świecko – Warszawa. Sieć dróg ekspresowych w 2012 roku miałaby wg Programu...obejmować drogi ekspresowe: S3 na odcinku Szczecin – Lubawka (bez odcinka Legnica – Nowa Sól, który miałby być ukończony do 2013 r.), S5 Wrocław – Poznań – autostrada A1, S8 Wrocław – Łódź, oraz Piotrków Tryb – Białystok, S7 Gdańsk – Warszawa – Rabka, a także S17 Warszawa – Piaski, S19 Stobiernia – Barwinek i S69 Bielsko Biała – Żywiec – Zwardoń.

Nowy minister infrastruktury Cezary Grabarczyk słusznie uznał, że podstawową przeszkodą rozwoju sieci drogowej w Polsce są bariery prawne. Jednak dopiero rok po wyborach, pod koniec 2008 roku zostały wprowadzone w życie zmiany usprawniające realizowanie inwestycji drogowych. We wrześniu 2008 weszła w życie tzw. specustawa drogowa skracająca i upraszczająca proces pozyskiwania nieruchomości pod budowę oraz sam proces budowy. Miesiąc później wprowadzono zmiany w prawie zamówień publicznych znoszące możliwość zaskarżania ofert ze względu na drobne pomyłki pisarskie. Nadużywanie tej możliwości przez konkurujące o kontrakt firmy przeciągało realizację wielu inwestycji nawet o kilka lat. Rząd uporał się także z problemem ochrony środowiska. W listopadzie 2008 roku zostały przyjęte nowe przepisy, powodujące zgodność wszystkich inwestycji drogowych z unijnymi wymaganiami środowiskowymi. Uporządkowano kwestie finansowania inwestycji drogowych. Powrócono do realizacji inwestycji w systemie partnerstwa publiczno-prywatnego (PPP). Od czerwca 2009 roku obowiązuje też nowy model finansowania inwestycji oparty na Krajowym Funduszu Drogowym, na rzecz którego są emitowane obligacje.

Czy opisane zmiany faktycznie przyczyniły się do przyspieszenia budowy infrastruktury drogowej? Sprawdźmy, co mówią liczby.

Autostrady i drogi ekspresowe

Ministerstwo Infrastruktury informuje na swojej oficjalnej stronie, że od momentu powołania obecnego rządu podpisano umowy na budowę ponad 601 km autostrad. Dla porównania – w czasie dwóch lat rządów PIS podpisano umowy na budowę 110 km autostrad. Widać więc znaczne przyspieszenie. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad podaje, że w fazie realizacji jest obecnie ok. 430 km autostrad, w tym m.in. odcinki A2 z Łodzi do Warszawy oraz z Nowego Tomyśla do granicy niemieckiej, Autostradowa Obwodnica Wrocławia, odcinki A1 na Górnym Śląsku i w okolicach Torunia oraz odcinek A4 w Podkarpackim. Na budowę ponad 170 km odcinka A1 Stryków – Pyrzowice podpisano umowę w systemie partnerstwa publiczno-prywatnego. Termin realizacji tego odcinka to lata 2009-2014, co oznacza dwuletnie opóźnienie w stosunku do Programu Budowy Dróg Krajowych na lata 2008-2012 Równolegle ogłoszono przetargi na kolejne 390 km autostrad. 6 listopada ogłoszono przetarg na budowę ostatniego odcinka autostrady z sieci autostrad zaplanowanych w Programie Budowy Dróg Krajowych na lata 2008-2012. Według planu GDDiK wszytkie odcinki autostrad będące w realizacji oraz w fazie przetargu mają być ukończone do 2012 roku (poza odcinkiem Stryków – Pyrzowice). Jeżeli wszystkie zaplanowane terminy zostaną dotrzymane, to w 2012 roku mamy szansę cieszyć się siecią autostrad o sumarycznej długości ok. 1600 km, co będzie stanowić w kwestii autostrad prawie 90% realizacji Programu Budowy Dróg Krajowych na lata 2008-2012. Perspektywa całkiem optymistyczna i pozostaje trzymać kciuki za jej sprawną realizację i brak poślizgów.

Nieco gorzej przedstawia się sytuacja z drogami ekspresowymi. Chociaż i w tym przypadku resort Cezarego Grabarczyka wypada lepiej niż poprzednia ekipa. Zgodnie z informacjami Ministerstwa Infrastruktury, w ciągu dwóch lat podpisano umowy na budowę 624 km dróg ekspresowych i obwodnic miast (dwuletnie rządy PIS zaowocowały podpisaniem umów na budowę 320 km dróg ekspresowych). W fazie realizacji znajduje się 265 dróg ekspresowych i 109 km obwodnic. Spośród 2274 km dróg ekspresowych przewidywanych w Programie Budowy Dróg Krajowych na lata 2008-2012, GDDKiA przewiduje, że w 2012 roku będzie oddane do użytku około 1460 km, co stanowi ok. 64% realizacji planu.

Istotniejsze jest jednak to, że do 2012 roku na pewno nie będziemy mogli wygodnie i szybko przejechać drogą ekspresową S8 Wrocław – Warszawa – Białystok ani drogą ekspresową S5 Wrocław – Poznań – autostrada A1. A to właśnie o tych miastach i ich połączeniu siecią szybkich dróg wspominał premier Tusk w swoim exposé. Wrocław i Poznań są organizatorami meczów Euro 2012. A tymczasem w 2012 roku nie będzie szybkiego połączenia pomiędzy tymi miastami, a z Wrocławia w dalszym ciągu będzie łatwiej dojechać do Pragi i Berlina niż do Warszawy. Zgodnie z zestawieniem GDDKiA do 2012 roku planowane jest oddanie do użytku odcinków stanowiących ok. 50% planowanej długości S8 oraz ok. 25% planowanej długości S5. Na pozostałe odcinki tych dróg nie ogłoszono jeszcze nawet przetargów. Co jest przyczyną opóźnienia budowy tak ważnych odcinków dróg? Według specjalistów z branży, drogowcy maja problemy z przygotowaniem wymaganej przez Unię Europejską dokumentacji środowiskowej koniecznej do organizacji przetargów. Lepiej wygląda postęp budowy drogi ekspresowej S3 Szczecin – Lubawka. Do 2012 mają być gotowe odcinki o sumarycznej długości ok. 330 km, co stanowi 70% całości. Kolejną ważną arterią jest droga ekspresowa S7 łącząca Kraków, Warszawę i Gdańsk. Plany GDDKiA przewidują, że w roku 2012 będzie w użytku około 360 km tej drogi, co stanowi 50% jej docelowej długości. Pocieszające jest to, że wśród ukończonych odcinków dróg ekspresowych dużą część stanowią obwodnice miast, co mimo ich niewielkiej sumarycznej długości stanowi znaczne ułatwienie w podróży. Niemniej jednak wyraźnie widać, że w zakresie budowy dróg ekspresowych, a zwłaszcza tych ważniejszych, łączących duże aglomeracje miejskie, resort Cezarego Grabarczyka nie stanął na wysokości zadania.

Schetynówki

Infrastruktura drogowa to nie tylko autostrady i drogi ekspresowe. Znaczną jej większość stanowi sieć dróg lokalnych, wojewódzkich, powiatowych i gminnych. Ich budowa i modernizacja leży w gestii odpowiednich samorządów. Na korzyść rządu PO-PSL należy przypisać fakt, że nie pozostawił samorządów samym sobie. Z inicjatywy ówczesnego ministra spraw wewnętrznych i administracji powstał Narodowy Program Przebudowy Dróg Lokalnych 2008-2011. W ramach tego programu państwo przeznaczyło z budżetu centralnego około 3 mld złotych dla samorządów na dofinansowanie kosztów związanych z remontem lub przebudową lokalnych dróg. Z informacji zawartych na stronie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji wynika, że program ten jest dość skutecznie realizowany i w jego ramach przeprowadzono do tej pory remont lub przebudowę kilku tysięcy km dróg lokalnych.

W swoim exposé premier Tusk poruszał również kwestię rozwoju infrastruktury kolejowej. Mówił:

(.) modernizacji wymaga infrastruktura polskich kolei. Pasażerowie mają prawo do czystych dworców, punktualnych szybkich pociągów, a kolejowy transport towarowy musi mieć warunki do konkurowania z innymi formami przewozu. To jest po prostu prawo obywateli do punktualności kolei i życia w czystości w miejscach publicznych. Grupę PKP czekają kolejne lata przyjętej strategii. Rozwiążemy problemy przewozów regionalnych. I mój rząd w trybie pilnym zakończy prace nad studium kolei dużych prędkości po to, aby jeszcze w tej kadencji z fazy studium wejść w fazę realizacji.

Niestety, w przeciwieństwie do zauważalnego postępu w rozwoju infrastruktury drogowej, Rząd Donalda Tuska na swoim półmetku nie może się pochwalić większymi osiągnięciami w dziedzinie rozwoju kolei. Faza koncepcyjna projektu modernizacji kolei zajęła rządowi Donalda Tuska rok. 19 grudnia 2008 roku ogłoszono tzw. Master Plan dla transportu kolejowego w Polsce do 2030 roku. Dokument ten został przyjęty przez Radę Ministrów w formie uchwały. Określono w nim najważniejsze kierunki rozwoju infrastruktury kolejowej: zapewnienie konkurencyjności kolei względem innych środków transportu, ograniczenie szkód w środowisku, zapewnienie stabilnego finansowania i wreszcie stałe podnoszenie jakości usług czyli m.in. punktualność, zwiększenie standardów obsługi i rozwój kolei dużych prędkości. W sprawie kolei dużych prędkości podjęto osobną uchwałę pod nazwą Program budowy i uruchomienia przewozów kolejami dużych prędkości w Polsce. Program stawia sobie za cel wybudowanie systemu Kolei Dużych Prędkości w tzw. układzie „Y” łączącym Warszawę, Łódź, Wrocław i Poznań. Według najnowszych informacji z Ministerstwa Infrastruktury, budowa „polskiego TGV” ma ruszyć w 2014 roku. Aby skutecznie zrealizować powyższe plany potrzebne są gruntowne zmiany w kolejach, w tym wprowadzenie mechanizmów rynkowych. Większość konkretów jest jednak w fazie planowania. Z przeglądu strony internetowej Ministerstwa Infrastruktury wynika, że wśród obecnych działań dotyczących rozwoju infrastruktury kolejowej dominują spotkania, debaty, konferencje itd. Trudno wyczuć tam energię i zapał podobny do tego, jaki płynął z ust Donalda Tuska podczas wygłaszania exposé.

Jak PiS zaraził pasożytami :)

DD6QY6xXoAAb0rZ.jpg_large

Jak to się mogło stać? Przecież rząd targany jest licznymi skandalami – bez porównania mniejsze utopiły ich poprzedników. Kumoterstwo kwitnie w najlepsze. Misiewicze mnożą się w błyskawicznym tempie. Osoby bez żadnego merytorycznego przygotowania obejmują tłuste posady w Spółkach Skarbu Państwa, otrzymując za swe partyjne zasługi niebotyczne gaże. Armia ulega destrukcji na oczach opinii publicznej. Program dozbrojenia został zamrożony, a kadra dowódcza praktycznie sparaliżowana przez dymisje większości doświadczonych oficerów. Mało tego, pojawiają się uzasadnione podejrzenia, że Minister Obrony jest uwiązany w przerażająco bliskie relacje z przedstawicielami obcego mocarstwa. Sprawa ta nabiera znaczenia w świetle faktu, iż uprzednio ten sam minister doprowadził do paraliżu i zniszczenia podległych mu służb wywiadu i kontrwywiadu. I nic, sam minister i jego polityczne zaplecze, kompletnie bagatelizują fakty, które by dawno wielokrotnie zatopiły któregokolwiek z jego poprzedników. Mało tego, arogancja władzy narasta. Po serii spektakularnych wypadków samochodowych z udziałem limuzyn Biura Ochrony Rządu a spowodowanych lekceważeniem przepisów i butą rządzących, urzędujący minister nie wstydzi się uprawiać protekcji świadom obecności kamer telewizyjnych i to na posiedzeniu rządu!

I nic, słupki poparcia rosną. Rozumiem, że szerokiej rzeszy wyborców nie przeszkadza niszczenie Trybunału Konstytucyjnego i systemu sądownictwa w Polsce. Wymiar sprawiedliwości to dla wielu z nas zagadnienie abstrakcyjne, dalekie od codziennych doświadczeń, a sądy w kraju, co tu dużo mówić, zapracowały sobie na brak popularności. Przewlekłość rozpraw zbudowała poczucie niesprawiedliwości systemu, niezależnie od tego czy uczestnik postępowania stawał po stronie ofiar czy sprawców. Rozumiem także, że mega afera SKOKów, stanowiących finansowe zaplecze Prawa i Sprawiedliwości, nie wywołuje emocji nawet zbliżonych do tych, jakie są efektem postępowania komisji w sprawie afery Amber Gold. Pomimo, że skala przekrętu SKOK była nieprównanie większa, nie dotyczy szarego człowieka. PO wbrew PiS i swoim własnym politycznym interesom, objęła system SKOKów nadzorem KNF, a związku z tym, także gwarancjami bankowymi, i to skarb państwa, czyli nikt, jest praktycznie jedynym poszkodowanym w tej sprawie.

Bardziej widoczna dla wyborcy jest dewastacja przyrody. Według ocen specjalistów wprowadzenie lex Szyszko skutkowało wycięciem 3 milionów drzew. Zniszczenia są widoczne gołym okiem. Minister Środowiska zajmuje się jego dewastacją. Wycinka Puszczy Białowieskiej urasta do symbolu szkodliwej działalności jego administracji. Szyszko nie obawia się w tej kwestii śmieszności, gdy składa doniesienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa polegającego na złożeniu wniosku o wpisanie Puszczy Białowieskiej w listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nie psuje reputacji władzy największy deficyt budżetowy w historii. Nie mają na nią wpływu machloje statystyczne przy ogłaszaniu realizacji budżetu, gdy 11 miesięcy ciągłych sukcesów kończy się gigantycznym deficytem w grudniu.

Wydaje się, że opinia publiczna jest odporna na fakty. Mimo tego, że partia rządząca otworzyła wielką liczbę frontów konfrontacji z licznymi grupami społecznymi. Zraziła do siebie pracowników wymiaru sprawiedliwości co zrozumiałe. Pracowników administracji, który ulegli masowym czystkom. Samorządowców i zatrudnionych przez nich urzędników na szczeblu lokalnym. Nauczycieli, z których wielu będzie musiało pożegnać się z pracą. Rolników, bo narasta kryzys wypłat przeznaczonych dla nich pieniędzy unijnych, w skutek wyrzucenia kilkunastu tysięcy specjalistów i braku systemu komputerowego podziału dopłat. Do tej pory jednak wyborcy byli wrażliwi nie tyle na efekty, ile na styl sprawowania rządów. PiS opinię publiczną skutecznie na to potencjalne zagrożenie uodpornił. Nie szkodzi władzy zakłamanie i jawna sprzeczność haseł i działań w kwestii reformy edukacji. Blisko milion podpisów zostanie zmielonych w sejmowych niszczarkach. Opinia rodziców, dzieci i Związku Nauczycielstwa Polskiego nie ma dla władzy żadnego znaczenia. Tak jak skandale obyczajowe w kręgu władzy, katastrofalna polityka międzynarodowa zakończona upokorzeniem 27 do 1 w Brukseli. Do tej pory buta i arogancja sprawowania rządów były chorobą śmiertelną kolejnych ekip. Już nie. Śmierć Igora Stachowiaka na komisariacie i jawne próby tuszowania tego faktu przez przedstawicieli najwyższych władz pozostały bez echa. Żaden odpowiedzialny polityk nie zapłacił za ten skandal posadą.

Władza Prawa i Sprawiedliwości zaimpregnowała się skutecznie przed wszelkiego rodzaju erozją. Nie szkodzą jej skandale. Nie niszczy fatalny styl. Nie tyka arogancja. Nieliczenie się nie tylko z szerokimi grupami społecznymi, ale nawet z opinią publiczną w całości. Rząd Beaty Szydło wydaje się być niezniszczalny. Zaufanie społeczne rośnie. Premier i Prezydent niezmiennie królują na szczytach sondaży popularności.

 

Strach przed nieznanym.

Dlaczego? Otóż Jarosław Kaczyński wynalazł szczepionkę na całe zło, które może nadwerężyć potęgę jego rządów. I nie jest to 500 plus. Efekt tego programu jego samego głęboko rozczarował. Polacy nie byli tak wdzięczni jak na to liczył przywódca. Co zatem stanowi ten tajemniczy sok z gumjagód, który czyni tę ekipę nieśmiertelną? Jest to kwestia uchodźców. Uniwersalna, potężna jak młot, scalająca większość opinii publicznej, której to opinii jedynym wyrazicielem wydaje się być partia Jarosława Kaczyńskiego.

Jeszcze 2 lata temu 70% Polaków chciało przyjęcia uchodźców w naszych granicach. Dziś z tej zdecydowanej większości pozostała garstka. Proporcje prawie dokładnie się odwróciły. Co spowodowało tak fundamentalną zmianę w opiniach Polaków? Po pierwsze terror okazał się nad wyraz skuteczny. Polacy przestraszyli się efektów terroru. Nic dziwnego. W kraju, który do tej pory nie miał doświadczenia z terrorem, obrazy ofiar, wybuchów, krwi na ulicach, tłumów w panice, płaczących matek, robią paraliżujące wrażenie. W wielu społeczeństwach o długich demokratycznych tradycjach ludzie są w stanie oddać swą osobistą wolność w zamian za poczucie bezpieczeństwa. W Polsce, gdzie terroryzm był to tej pory czymś nieznanym, pochodzącym z rzeczywistości, która nas nie dotyczyła, w chwili gdy stał się realną groźbą, wywołał przerażenie nieproporcjonalne do zagrożeń. Wiadomo przecież, że strach przed nieznanym jest spotęgowany zbiorową wyobraźnią, a akty terrorystyczne w telewizji wyglądają znacznie groźniej niż w rzeczywistości. Z każdym zamachem w granicach Unii Europejskiej ten strach narasta. Z każdym nożownikiem na ulicach zachodnioeuropejskich miast, potęguje się. Jarosław Kaczyński to przewidział. Dlatego od początku jego partia głosiła skrajny narodowy egoizm. Żadnych kompromisów w sprawie bezpieczeństwa, w efekcie żadnych uchodźców. Jacek Kurski, jako prezes TVP, może być spokojny o swoją posadę, niezależnie od wyników oglądalności i niezależnie od strat jakie instytucja, którą kieruje przynosi. Brak festiwalu w Opolu także mu nie zaszkodzi, bo wykonał najważniejsze z puntu widzenia inżynierii sprawowania władzy zadanie propagandowe jakie partia przed nim postawiła, i wykonał je bez zarzutu, w perfekcyjny sposób – telewizja państwowa w skuteczny sposób przekonała Polaków, że terroryści są tożsami z uchodźcami. I to jest magiczna formuła nieśmiertelności rządów Prawa i Sprawiedliwości. Fakty oczywiście w tej narracji nie mają znaczenia. Nie ma znaczenia, że terroryści z ISIS dokonali jedynie 13 prób w tym jedynie 10 udanych, ze 142 ataków terrorystycznych, mających miejsce w granicach Unii Europejskiej w zeszłym roku. Nie ma znaczenia, że trend ilości aktów terroru dynamicznie w ostatnich latach spada: z 226 w 2014, 193 w 2015 do 142 w 2016. (dane: raport Europol 2017). Nie ma znaczenia, że większość terrorystów posługiwała się europejskim paszportem. Bo w propagandzie politycznej prawda nie ma żadnego znaczenia. Ważne są emocje. To one rządzą przekonaniami, a w efekcie preferencjami wyborców.

 

Machina manipulacji.

Gdy terror nie jest bezpośrednim doświadczeniem Polski i Polaków, to uchodźcy już tak. Dlatego tak ważne było utożsamienie zbrodniarzy – terrorystów z ISIS, z ich ofiarami – uciekinierami przed terrorem. Oni są wszak blisko, tuż obok, za granicą. Czekają w obozach. Bardzo dobrze to wypada na ekranie telewizora. Namioty, ciemno, stłoczeni ludzie, nędza, płoną ogniska. Trudno rozróżnić ciemne i czarne twarze. Strach. Strach przed hordą obcych. Oni są groźni. Oni nam odbiorą nasze życie. Zgwałcą nasze kobiety. Takie obrazy budzące atawistyczne lęki, serwuje nie tylko rządowa telewizja. Takie obrazy serwuje każda telewizja, bo takie obrazy się świetnie sprzedają. Trafiają w najgłębsze lęki, budzą emocje, panikę, strach. Utożsamienie uchodźców z terrorystami to majstersztyk speców od propagandy PiSu. Dzięki temu zabiegowi ten rząd stał się niezatapialny. To przecież jedynie Jarosław Kaczyński, jako jedyny polityk jeszcze w kampanii wyborczej, mówił o pasożytach i zarazkach. Jedynie on jednoznacznie i bez kompromisów, głosił hasło – nie wpuścimy żadnych uchodźców. Będziemy bronić Polski przed obcymi. Wtedy było to co najmniej kontrowersyjne. Pamiętajmy, 70% Polaków było innego zdania. Dzisiaj to hasło dało jego formacji nieśmiertelność. Każdy zamach terrorystyczny w Europie, każda bomba w Paryżu, każda osoba dźgnięta nożem w Brukseli, każdy przechodzień rozjechany samochodem na londyńskim moście, składa się na wzrost notowań partii rządzącej w Polsce. Paradoks?

Nie, dobrze przemyślana, perfekcyjnie działająca machina politycznej manipulacji. Rośnie poczucie przerażenia i lęku, wyborcy zwracają się do przywódcy, który obroni ich przed zagrożeniem. Jarosław Kaczyński jest jedynym liderem politycznym mogącym pełnić taką rolę i jego propagandyści świetnie zdają sobie z tego sprawę.

 

Koniec marzeń.

Kwestia uchodźców nie tylko stanowi ogromny rezerwuar poparcia na lokalnej scenie politycznej, ale jest także bezcenna w rozgrywkach z Europą. Najlepiej ujął to Jerzy Targalski (Gazeta Polska nr. 22 2017) pod znamiennym tytułem „II Grunwald”. Na początek typowa dawka ksenofobicznej trucizny „Wpuszczenie do Polski muzułmanów pod naciskiem Unii będzie oznaczało koniec naszego społeczeństwa i kultury”. A potem „Jednocześnie dobrze zorganizowany opór jest świetnym instrumentem pozbawienia targowicy ogłupionej części jej bazy wyborczej i mobilizacji mieszkańców, którym Polska jest obojętna. (…) Trzeba uświadomić ludziom, że jeśli chcemy suwerenności w tym ekonomicznej czyli dobrobytu, czeka nas potężna bitwa z Unią (Niemcami). Tłumaczenie niuansów nie ma sensu, gdyż większość i tak niczego nie pojmie. Trzeba wybrać pole bitwy, na którym możemy odnieść zwycięstwo, jak pod Grunwaldem. Dlatego emigranci są doskonałym wyborem- jasnym i zrozumiałym dla wszystkich. By tę bitwę wygrać, musimy dokonać trzech kroków. Przedstawić Unię jako agresora, który chce nas zniszczyć przy pomocy muzułmanów, choć chce tylko obezwładnić, ale niuansów przekaz masowy nie znosi. Celem jest stworzenie poczucia zagrożenia i zmiany stosunku do Unii. Dalej w Unii pozostać, na przykład: żadnych muzułmanów, żadnego euro, żadnego gender. I wreszcie trzecim posunięciem jest stworzenie w świadomości społecznej iunctim: muzułmanie – Targowica (PO, N, GW, TVN) – Niemcy oraz rząd – PiS – obrona przed katastrofą muzułmańskiego najazdu kierowanego z Berlina”. Ten prosty plan przynosi już przewidziane efekty. Dlaczego? Bo w trafny sposób odwołuje się do najważniejszych ludzkich potrzeb. Przytoczę tu klasyczną piramidę Maslowa hierarchii ważności potrzeb: 1. Podstawowe potrzeby fizjologiczne. 2. Potrzeba bezpieczeństwa 3. Potrzeba przynależności. 4 Potrzeba uznania (szacunku, prestiżu, znaczenia) 5. Potrzeba samorealizacji (poczucia własnej wartości). Antyemigracyjna polityka PiS realizuje wszystkie cztery potrzeby wyższego rzędu. Potrzebę bezpieczeństwa, budując lęk przed terroryzmem i zalewem obcych, groźnych, niebezpiecznych, mitycznych „muzułmanów”. Potrzebę przynależności, poprzez zwarcie szeregów – nas – zagrożonych obcą falą Polaków. Potrzebę uznania, prestiżu i znaczenia – ponieważ implicite buduje przekonanie o naszej wyższości nad dzikimi hordami przybyszów i w końcu potrzebę samorealizacji – poprzez budowanie własnej wartości – wstajemy z kolan, stanowimy o sobie, wbrew obcym biurokratom z Brukseli: „Polska nie zgodzi się na żadne szantaże ze strony Unii Europejskiej. Nie będziemy uczestniczyć w szaleństwie brukselskich elit”I mam odwagę zadać elitom politycznym w Europie pytanie: dokąd zmierzacie? Dokąd zmierzasz, Europo? Powstań z kolan i obudź się z letargu, bo w przeciwnym razie codziennie będziesz opłakiwała swoje dzieci” „Ale warto przypomnieć, że decyzje rządu PO i premier Ewy Kopacz zmuszałyby nas do przyjęcia znaczącej liczby emigrantów, a Polacy tego dzisiaj nie chcą. I my się temu nie sprzeniewierzymy” .

 

Na kolanach.

Propaganda PiS ma bowiem drugie trudno uchwytne dno – żeruje na naszych kompleksach. Trudno sobie wyobrazić, by hasło wstawania z kolan mogło być nośne w Niemczech lub we Francji. Bo musi trafić na żyzny grunt powszechnego przekonania o byciu na kolanach. To poczucie niższości, polskie kompleksy, zaściankowość i ukrytą ksenofobię, bardzo trafnie zdiagnozował Jarosław Kaczyński. W tym tkwi siła jego propagandy. Znaleźliśmy sobie kogoś od nas biedniejszego, słabszego, gorszego, kogoś, kto puka do naszych drzwi, prosząc by go łaskawie wpuścić. Jakże przyjemne uczucie rodzącej się wyższości. Jakże skuteczny lek na narodowe kompleksy. Niech puka, niech czeka w głodzie i zimnie w obozach. Im dla nich gorzej, tym my mniej na kolanach, dumnie podnosząc czoło własnej narodowej dumy. PiSowski sok z gumjagód jest zatruty nienawiścią, ksenofobią, wypływa z kompleksów. Ale jakże jest zarazem skuteczny!! W imię poczucia bezpieczeństwa i własnej wyższości jesteśmy gotowi wyrzec się nie tylko własnej obywatelskiej wolności. Poświęcimy demokrację, niezawisłość sądów, prawo do prywatności. Jesteśmy w stanie poświęcić nawet cywilizacyjną perspektywę naszej narodowej przyszłości. Gra nie toczy się już jedynie o to, czy Prawo i Sprawiedliwość wygra kolejne wybory, pomimo fatalnego bilansu swoich rządów. Gra toczy się o przyszłość narodu. Przypomnę 70% Polaków jest przeciwko przyjmowaniu uchodźców, 56% przeciwko przyjmowaniu uchodźców nawet, gdyby to oznaczało utratę funduszy strukturalnych otrzymywanych hojnie z Unii europejskiej . Funduszy, które były przez lata motorem naszego rozwoju i przyczyną cywilizacyjnego skoku Polski w ostatnich 10 latach. Skoku widocznego gołym okiem, będącego doświadczeniem nas wszystkich, od kierowców jadących autostradą po rolnika, którego poziom życia podniósł się diametralnie, nie tylko z powodu dopłat do uprawianego hektara, ale także cieszącego się tak z gminnej drogi czy z kanalizacji we własnym domu. Mało tego, 51 % z nas jest gotowa opuścić Unię Europejską, gdyby pozostanie w jej strukturach oznaczało konieczność wywiązania się z europejskiej solidarności i przyjęcia, symbolicznej przecież, liczby uchodźców. Jesteśmy gotowi zrezygnować z marzeń pokoleń patriotów, walczących o przynależność ojczyzny do zachodniego kręgu cywilizacyjnego w kolejnych licznych powstaniach. Nie o fakty chodzi w tej dyskusji. Przypomnę, że Polska przyjęła 50 tysięcy muzułmańskich uchodźców z Czeczeni bez echa, bez lęku, praktycznie bez dyskusji. Dzisiaj jesteśmy w stanie przekreślić miejsce Polski w świecie i w Europie po to, by nie wykonać nawet drobnego gestu pomocy.

 

Cena wzmożenia.

Nie wierzę by celem polityki Jarosława Kaczyńskiego było faktyczne wyjście Polski z Europy. Jestem przekonany że, tak jak inne sprawy, kwestię uchodźców traktuje on czysto instrumentalnie. Jak pisze Targalski, jest to wyłącznie doraźny zabieg polityczny. Zmiana nastawienia opinii publicznej w kwestii przynależności Polski do Unii wzmocnić pozycję polityczną rządu w negocjacjach z Unią. I nie o uchodźców tu chodzi, lecz o wolną rękę w demolowaniu polskiej demokracji. Kaczyński świetnie zdaje sobie sprawę, że groźba polexitu podziała odstraszająco na Brukselskich polityków, gdy będą głosować nad kolejnymi krokami w procedurze ochrony praworządności. Wyniki badań opinii publicznej w tej sprawie są argumentem bezcennym. Tym bardziej, że po wyborze Macrona atmosfera w Brukseli wyraźnie się zmienia, a twardy kurs Komisji Europejskiej jest Kaczyńskiemu na rękę. Łatwiej będzie bowiem przedstawić Unię jako wroga polskiej suwerenności i bezpieczeństwa. Z drugiej strony to fantastyczny sposób na odebranie demokratycznej opozycji w kraju ostatniej nadziei, ostatniej gwarancji, która może ograniczyć jego niepodzielne rządy i pęd do autorytaryzmu. Konsolidacja opinii publicznej, wzrost notowań własnej partii, wolna ręka przy szafowaniu groźbą wyjścia Polski ze struktur UE, daje Kaczyńskiemu nieograniczone pole manewru w polityce wewnętrznej. Nic już go nie powstrzyma. W tej grze jest tylko jedno fundamentalne ryzyko – ryzyko wymknięcia się procesu spod kontroli. Podobny wszak w swej mechanice proces, został uruchomiony niedawno przez sojusznika Kaczyńskiego – Davida Camerona. Skończył się jak wiadomo Brexitem.

Pierwszą ofiarą antyemigracyjnej polityki PiS będzie polska konstytucja. Gra na różnice zdań pomiędzy partią a prezydentem jest pozorna. Celowo Duda chce połączyć referendum konstytucyjne z pytaniem o uchodźców. Spece od politycznej inżynierii obozu władzy świetnie wiedzą, że jedynie takie pytanie jest w stanie zmobilizować Polaków do udziału w plebiscycie. W pierwszym kroku lęk przed obcym zostanie wykorzystany, by zmienić konstytucję, w drugim by ustanowić autorytarne rządy Prawa i Sprawiedliwości. Jeśli skutkiem ubocznym będzie zniszczenie cywilizacyjnych perspektyw kraju poprzez osamotnienie Polski (znowu) gdzieś między coraz bardziej agresywną Rosją a zachodem, trudno – to cena jaką Kaczyński jest gotów zapłacić za realizację swego wielkiego autorytarnego marzenia. A my cóż, przegramy swoją wielką cywilizacyjną szansę z powodu błahostki – siedmiu tysięcy bezdomnych, biednych, skrzywdzonych wojną ludzi. Ale może w ten sposób wstaniemy z kolan? Na bardzo krótki czas, niestety, na bardzo krótki czas.

„Liberalne” rządy Donalda Tuska :)

Jednocześnie w tekście „Kategoria” Marka Cichockiego, powstałym w odpowiedzi na Sienkiewicz: „Bez państwa Polacy są zdziczałym plemieniem„, czytamy o sukcesie liberalne formacji, której udało się „pozyskać szeroką bazę dla swoich rządów” i nic by mnie w tym tekście nie zdziwiło, gdyby nie to właśnie przypisanie liberalnych wartości PO.

Oczywiście, jeśli porównamy program oraz zapowiedzi sprzed 7 lat DonaldaTuska, do działań i poglądów Kaczyńskiego to widzimy wyraźne liberalne odchylenie pierwszego z tych polityków, jeżeli jednak spojrzymy na największe „dokonania” tego rządu (a właściwie rządów, bo chociaż sternik był ten sam, to załoga zmieniała się wielokrotnie), to ten liberalny charakter bladnie, czy wręcz znika.

Czego my, lemingi oczekiwaliśmy od PO? Ja chyba osobiście niczego, ale niektórzy oczekiwali obniżenia podatków, poprawy podstaw funkcjonowania biznesu, likwidacji przywilejów grup zawodowych, odchudzenia kadr urzędniczych, zmniejszenia liczby parlamentarzystów, zniesienia dotacji do partii politycznych, reform służby zdrowia, pewnych zmian światopoglądowych, ……

A czego się doczekaliśmy? Antyliberalnej reformy emerytalnej polegającej de facto na likwidacji OFE, dofinansowania nierentownych kopalni, darmowych podręczników, które to rozwiązanie ma raczej charakter socjalistyczny niż liberalny, (chociaż mam, co do niego mieszane uczucia), podwyżek podatków i składek ZUS, braku reformy karty nauczyciela. Jeżeli dodamy do tego całkowity brak zmian światopoglądowych: odrzucenie związków partnerskich, kłopoty z przyjęciem Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, maskowanie problemu religii w szkole (oraz brak zmian w kwestii wliczania oceny z religii do średniej), brak dyskusji o aborcji, czy liberalizacji dostępu do środków antykoncepcyjnych (pigułka „po”) oraz ostatnia akcja z dofinansowaniem kwotą 16 mln ŚOB, mamy raczej chrześcijańsko-konserwatywną formację, nie liberalną.

Oczywiście nie można powiedzieć, że te 7 lat nie przyniosło Polsce żadnych korzyści. Staliśmy się silniejszym podmiotem w UE, mamy nową sieć autostrad i dróg szybkiego ruchu, wysłano 6 latki do szkół, a młodszym dzieciom zapewniono opiekę przedszkolną, dłuższe urlopy macierzyńskie (mało liberalne) zwiększyły skłonność młodych Polaków do powiększania rodzin, zdecydowano sią na konieczne, chociaż bolesne przesunięcie wieku emerytalnego do 67 lat. Dodatkowo zaletą tego rządu była stabilność i brak zafalowań, które odbijałyby się na gospodarce, czy bezpieczeństwie kraju. Czyli mieliśmy rząd dla klasy średniej, takiej, która ceni poczucie stabilizacji, a boi się zmian.

Jednak, jeżeli spojrzymy na bilans zysków i strat, to dochodzimy do wniosku, że jak na 7 lat stabilnych, większościowych rządu, to wynik jest mizerny, a gdyby nie lęk przed gorszymi politykami (PIS czy NP), to lemingi, szczególnie te młode, czekające na realne zmiany i swoją szansę, już więcej by na PO nie zagłosowały. To było 7 lat rządu Tuska, o którym możemy myśleć różnie, w zależności od naszych oczekiwań, ale na pewno nie powinniśmy mu przypisywać działań liberalnych, działań, na które nam liberałom pozostaje poczekać, być może jeszcze wiele, wiele lat. Bo to jednak niewątpliwie były antyliberalne rządy Donalda Tuska.

Jak zarobić na globalizacji? :)

Potrzeby Łodzi na tle potrzeb kraju wymagają jeszcze większego wysiłku. Monokultura przemysłowa miasta sprawiła, że transformacja ustrojowa 1989 r. oraz przeobrażenia polityczne i gospodarcze lat 90. w Polsce i na świecie podcięły ekonomiczne podstawy jego egzystencji i rozwoju. Potrzebna jest nowa wizja Łodzi XXI wieku. Fakt,  że w wyniku wojny materialne straty miasta były stosunkowo niewielkie, a straty intelektualne olbrzymie, doprowadził po roku 1945 do bezmyślnej eksploatacji zasobów miasta bez należytej dbałości o bieżące utrzymanie i konieczne nakłady. Własność prywatną niszczyła polityka narzucona przez władze komunistyczne. Własność publiczna, stanowiąca w Łodzi zdecydowaną większość infrastruktury miasta, bo za taką uważana była własność pożydowska i poniemiecka, traktowana była przez lata po macoszemu i przez władze, i przez mieszkańców jako własność niczyja. Transformacja nie poprawiła sytuacji, lecz ją skomplikowała, tworząc węzeł gordyjski w ustalaniu praw własności, odpowiedzialności finansowej i rozliczeń, a także pole działania dla kombinatorów i oszustów. Wszędzie brakowało środków i ręki prawdziwego gospodarza. W rezultacie Łódź trapią te same problemy, co resztę kraju, ale w jeszcze większym stopniu: trzeba tego zagubionego w środku Europy, zaniedbanego olbrzyma postawić na nogi, bo dawne – wielki masowy przemysł włókienniczy – mu odpadły i w poprzedniej postaci nie odrosną. Proponowane przez aktualnych decydentów lekarstwo jest to samo co dla całego kraju: innowacje! Przypomina się sytuacja z lat 70., kiedy decydenci PRL-u w rozpaczliwym poszukiwaniu sposobów na ratowanie walącej się gospodarki widzieli zbawienie w dochodach z… biotechnologii. Stała się ona istotnie dźwignią rozwoju, ale krajów wysoko rozwiniętych, zdolnych do szybkiego przetworzenia pomysłów na wdrożenia i masową produkcję opartą na sprawnym marketingu. Nasze doświadczenie wskazuje, że polscy wynalazcy albo szybko sprzedawali pomysł za grosze, albo byli świadkami wykorzystania ich przez innych bez rozliczenia, z reguły nie w Polsce. Dlatego nadzieja na wykorzystanie innowacyjnych rozwiązań jako źródła przyszłych wielkich dochodów kraju (a w tym Łodzi) będzie złudna bez prawnych, administracyjnych i finansowych usprawnień mechanizmów wdrożenia. Ponadto innowacje przemysłowe to nie sposób na bezrobocie. Realizują je błyskotliwe umysły, komputery i nowoczesne maszyny, a bezrobotne są masy przeciętnych, zwykłych ludzi. Sposobem na bezrobocie mogą być dopasowane do indywidualnych zdolności, rozbudowane usługi wymagające indywidualnego wysiłku. Postępująca szybko globalizacja – wynik skrócenia mierzonej w jednostkach czasu odległości między ludźmi – stwarza ogromne możliwości do świadczenia wzajemnych usług na styku kultur i obyczajów. Powinniśmy wykorzystać zdolności językowe Polaków i przedsiębiorczość naszej młodzieży, co stwarza unikalną okazję do wykorzystania Polski jako łącznika kultur. Dlatego zainicjowane przez autora przed 20 laty, choć powstałe formalnie dopiero w roku 2006, Towarzystwo Integracji Transportu (początkowo jako Towarzystwo Popierania Budowy Centralnego Portu Lotniczego) ma na celu przekonanie decydentów kolejnych władz centralnych i lokalnych, że położenie Polski predestynuje ją do roli łącznika Europy ze zglobalizowanym światem.

Dlatego do rozpaczy doprowadza nieporadność i wycofywanie się kolejnych ekip rządowych z realizacji projektów budowy sieci Kolei Dużych Prędkości i wielkiego Centralnego Portu Lotniczego. Poza brakiem środków finansowych na obie wielkie inwestycje  (chociaż nie powinny i nie muszą nimi być ani krajowe środki budżetowe, ani fundusze unijne!) istnieje jedna olbrzymia bariera psychologiczna blokująca realizację obu projektów: przeciwnicy budowy CPL i KDP pytają, czy Polakom jest potrzebna kolej o prędkości ponad 300 km/h i czy LOT zagospodaruje port lotniczy na 150 mln pasażerów rocznie (średnio 300 tys. na dobę)? Odpowiedź brzmi oczywiście – nie!

Ale kto powiedział, że KDP i CPL ma być dla Polaków? I że mają być zbudowane za polskie czy unijne pieniądze?

90 proc. pasażerów w KDP i 95 proc. lądujących na CPL to będą Chińczycy, Hindusi, Brazylijczycy, Filipińczycy, Meksykanie i wszyscy inni –  Afrykanie, Azjaci, Amerykanie czy Polinezyjczycy, których interesy, ciekawość czy potrzeby kulturalne skierują do Europy.

Dlaczego do Polski, a nie do Turcji, Francji czy Niemiec? Dlatego, że u nas może być taniej, wygodniej, milej – jednym słowem bardziej opłacalnie. Ponadto lotniska Europy Zachodniej przyszłego ruchu – zwłaszcza między Azją i Europą – nie pomieszczą, a spośród możliwych nowych lokalizacji w Europie równina mazowiecka między Warszawą i Łodzią jest dla wielkiego portu lotniczego najlepsza  –  na skrzyżowaniu przyszłych tras KDP i autostrad prowadzących ze wschodu na zachód i z północy na południe. I to na polskiej ziemi, za co Polacy będą pobierali opłaty, zaś pewna część tranzytowych pasażerów skorzysta z naszych usług albo nawiąże kontakty biznesowe  lub kulturalne z Polską. Chyba że boimy się Czarnego Luda (była kiedyś taka zabawa). Wtedy trzeba by się otoczyć przed obcymi czymś w rodzaju Wielkiego Muru Chińskiego!

Na budowie bramy wjazdowej do Europy w postaci Centralnego Portu Lotniczego zintegrowanego z systemem Kolei Dużych Prędkości i autostrad najbardziej skorzystają oba sąsiednie miasta: Warszawa i – przede wszystkim – Łódź. To ona jest miejscem skrzyżowania autostrad A1 i A2. To ona jest ostatnią metropolią przed rozwidleniem KDP na trasy prowadzące do Europy Północno-Zachodniej (przez Poznań i Berlin) oraz do Południowo-Zachodniej (przez Wrocław i Pragę), a przyszły dworzec Łódź Fabryczna będzie w odległości 30 min od dworca pod terminalem CPL. Tym, którzy się boją, że zaleje nas „żółta rasa” autor powiada: wymieszanie ras, kultur, religii i stylów życia jest nieuniknione. Nie zablokujemy łączności internetowej, nie zniszczymy dreamlinerów i airbusów, wyspy Fidżi będą coraz bliższe przedmieść Warszawy i Łodzi. Trzeba się uczyć języków, a wszyscy – od Mongolii po Patagonię – będą się uczyć tego samego: global english – wspólnego języka ludzkości. Rozmaitość ras, kultur, obyczajów, religii narosła przez tysiące wieków na skutek praktycznie nieskończonej mierzonej w jednostkach czasu odległości między skupiskami pierwotnych plemion ludzkich. Ze wzrostem szybkości komunikacji międzyludzkiej te wszystkie różnice będą coraz szybciej znikać, chyba że w obronie przed utratą swoich „kultur czy religii wysadzimy się wraz z matką ziemią w powietrze”. Od tego zależy, czy na podbój Marsa i reszty kosmosu nasze dusze wyruszą nadal w materialnej powłoce czy jedynie w postaci wirtualnej. Wyrażając optymistyczną nadzieję, że do tego nie dojdzie, autor zaproponował w 2013 r. władzom Łodzi i regionu kilka specjalności, które mieszkańcy – obok „innowacji” w technologiach – mogliby w niedalekiej przyszłości, po wybudowaniu bramy wjazdowej do Europy (CPL i KDP), oferować (odpłatnie!) przybyszom z innych kontynentów. Oto propozycje:

Projekt długofalowej działalności prorozwojowej „Sposób na Łódź”

Założenia:

  1. Prawidłowy rozwój ekonomiczny, kulturowy i społeczny regionu łódzkiego i Łodzi wymaga wypełnienia pustki po przemyśle włókienniczym inną działalnością, będącą trwałym źródłem dochodów i masowego zatrudnienia.
  2. Postęp w dziedzinie komunikacji elektronicznej i techniki transportu sprawia, że źródeł dochodów należy poszukiwać – obok aktywności na skalę lokalną, regionalną, krajową i europejską – w  kontaktach globalnych.
  3. Głównym przedmiotem wymiany z zagranicą – z uwagi na ogrom konkurencji i słabe umiejętności we wdrażaniu – nie mogą być produkty przemysłowe (z wyjątkiem nowatorskich wynalazków będących na krótko hitem na rynku), lecz usługi.
  4. Zapotrzebowanie na usługi świadczone odpłatnie na rzecz cudzoziemców przez mieszkańców regionu i Łodzi stanie się źród-
  5. łem wielkich dochodów pod warunkiem oferowania konkurencyjnych cen, wysokiej jakości usług i ich unikalnego charakteru, a zwłaszcza atrakcyjnej dla usługobiorcy formy, odmiennej niż w jego rodzinnym kraju z uwagi na różnice w kulturze, tradycji, wiedzy lub warunkach klimatycznych. Szczególne znaczenie będzie miała gościnność i serdeczność budująca przyjazne stosunki między usługodawcami a usługobiorcami, które zadecydują o jakości wzajemnych relacji w przyszłości.
  6. Inicjując budowę systemu usług ukierunkowanych na przedstawicieli bogacącej się klasy średniej krajów w fazie szybkiego wzrostu gospodarczego, należy początkowo skoncentrować wysiłki na jednym kraju i na usługach wybranych na podstawie racjonalnych przesłanek. Po nabraniu doświadczeń należy je rozszerzyć na inne kraje.
  7. W przedstawionej propozycji na początku działalności krajem z wyboru będą Chiny, a rodzajem usług – turystyka kwalifikowana i wyspecjalizowany zespół firm typu atelier mody.

z13133779AA,Na-konferencji-mozna-bedzie-dowiedziec-sie-jak-naw

Wybór oparto na następujących przesłankach:

(a) Krajem, w którym w ciągu ostatnich 20 lat nastąpiło najszybsze bogacenie się mieszkańców i przyrost klasy średniej, są Chiny. Tam też przewidywany jest najszybszy wzrost w najbliższych latach.

(b) Bilans handlu zagranicznego Polski z Chinami jest wyjątkowo niekorzystny i znalezienie ekwiwalentu dla rosnącego importu jest sprawą szczególnie pilną.

(c) Umowa o partnerstwie strategicznym, podpisana w grudniu 2011 r. przez prezydentów obu krajów wymaga  pilnie uzupełnienia postanowień ogólnych działaniami praktycznymi.

(d) Rosnąca gospodarcza i polityczna pozycja Chin sprawia, że budowa obustronnie korzystnej współpracy gospodarczej oraz wynikające w konsekwencji tej współpracy zbliżenie polityczne zwiększy znaczenie strategiczne Polski w Unii Europejskiej. W wymiarze globalnym Polska – jako członek Unii Europejskiej – może ze względu na swoje położenie i istniejące powiązania odgrywać w przyszłym układzie sił podobną rolę, jaką Finlandia odgrywała po II wojnie światowej w rozgrywkach między ówczesnymi blokami. Rolę, która być może w przyszłości ułatwi rozwiązywanie antagonizmów w drodze współpracy zamiast konfrontacji.

(e) Sprawa jest pilna. Nawiązać aktywną współpracę należy już teraz, póki Chinom się to jeszcze opłaca (w ramach poszukiwania „bramy do Europy”). Bierność i odkładanie działań sprawi, że Chiny wybiorą inne kraje jako bramę do współpracy z Europą, a w kontaktach z nami wystąpią wyłącznie w roli hegemona.

(f) Dla nowo wzbogaconych członków chińskiej klasy średniej o różnorodnych zainteresowaniach zawodowych i hobby możliwość turystycznego zwiedzania Europy Środkowej w wersji opisanej niżej stanowić będzie nie lada atrakcję. Co prawda przedstawiciele najbardziej rozwiniętych ośrodków Chin, dzięki swemu bogactwu i przedsiębiorczości, zwiedzają już dziś cały świat, ale do zagospodarowania zostają milionowe rzesze nowobogackich w prężnie rozwijających się prowincjach chińskich, które mają duże ambicje lokalne i cieszą się znaczną autonomią gospodarczą.

(g) Aktywność Chińczyków, ich znany pęd do wiedzy i ciekawość świata sprawiają, że drogą do rozbudowy wzajemnych przyjaznych relacji powinna być mądrze zorganizowana turystyka kwalifikowana, która umożliwi nawiązanie znajomości między ludźmi o podobnych zainteresowaniach życiowych, zawodowych oraz podobnym hobby. Nawiązane tą drogą znajomości, głębsze niż przy typowym, turystycznym zwiedzaniu, posłużą jako podstawa przyszłych relacji biznesowych oraz jako narzędzie marketingowe popularyzujące region łódzki i Łódź w prowincjach chińskich.

(h) Należy skojarzyć i wykorzystać znaną przedsiębiorczość, pomysłowość i dobry gust Polaków – a zwłaszcza Polek – w dziedzinie ubioru, z łatwą do przewidzenia psychologiczną konsekwencją wzbogacenia i swobody podróży Chińczyków i Chinek, zmuszanych przez dziesięciolecia do mundurowego, ukrywającego indywidualność stylu ubierania się. Łódź i region łódzki powinny wykorzystać swoją tradycję odzieżową oraz specjalizacyjne kierunki łódzkiej ASP i politechniki, związane z włókiennictwem i modą, do wylansowania – we współpracy z odpowiednimi kręgami zawodowymi Chin (zwłaszcza prowincji) – mody dopasowanej do mentalności i tradycji chińskich, ale podkreślającej indywidualność klienta. Dotyczy to zwłaszcza kobiet i dzieci (psychologia matki). W Łodzi powinien powstać zalążek zagłębia mody, wyspecjalizowanego w wymyślaniu i lansowaniu stylów specyficznie dopasowanych do psychologii wzbogaconych Chińczyków.

Kto stwierdzi, że do takich zamierzeń nie ma ani w Łodzi, ani w regionie środków czy podstaw, powinien zauważyć, że z początkiem XIX w. nie było w regionie łódzkim ani śladów włókiennictwa, ani fachowców, ani kapitału. Kiedyś – na wzór twórców Łodzi z tamtych czasów – trzeba zacząć. Wtedy, nie mając nic poza pomysłem, oparto się na Niemcach, Żydach i Rosjanach (!). Dlaczego teraz nie oprzeć się na Chińczykach, Hindusach i Brazylijczykach? Czemu – obok Łodzi Czterech Kultur przeszłości –  nie zbudować Łodzi Czterech Kultur przyszłości? Dla dzieci szkolnych i bezrobotnej młodzieży – we współpracy z ambasadami Chin, Indii i Brazylii – powinno się stworzyć w Łodzi centrum nauki języków: chińskiego, hindi i portugalskiego (obok angielskiego jako języka międzynarodowego) – które za 10 lat otworzy im bramy do karier zawodowych we współpracy z ówczesnymi potęgami globalnymi, a w chwili obecnej otworzy im perspektywy na przyszłość.

(i) Z inicjatywy regionów łódzkiego i mazowieckiego należy nawiązać kontakt z Chińczykami, aby – w zamian za wieloletnią koncesję na użytkowanie – zbudowali w ciągu kilku lat wielkie lotnisko międzynarodowe dla Europy Środkowej na pograniczu województw mazowieckiego i łódzkiego (tzw. Centralny Port Lotniczy) oraz sprzężoną z nim nowoczesną linię kolei dużych prędkości (KDP) zwaną linią Y, która połączy Warszawę z Poznaniem i Wrocławiem przez Łódź, o której mówi się i którą planuje od lat, a na którą nie ma pieniędzy ani Polska, ani Unia Europejska.

Chiny są obecnie światowym liderem w budowie KDP (ostatnio uruchomili na trasie Pekin–Kanton pociągi przebywające 2,3 tys. km w 8 godz.), a także lotnisk. Głównym użytkownikiem lotniska za kilkanaście lat będą mieszkańcy Azji. Wiarygodne prognozy mówią, że w roku 2030 do Europy przybywać będzie około 500 mln mieszkańców Azji (a tym samym milion wielkich maszyn pasażerskich rocznie!). Temu najazdowi nie podołają ani porty lotnicze, ani niebo Europy Zachodniej, lecz jedynie nowe porty zbudowane w mniej zaludnionych regionach Europy Środkowej, skąd podróżni z całego świata będę docierać siecią KDP do wybranych miejsc docelowych w Europie.

(j) Linia Y będzie w przyszłości fragmentem globalnej sieci Kolei Dużych Prędkości: odcinek Warszawa–Łódź–Poznań projektowanej trasy Pekin–Paryż–Londyn.

Oddając Chinom w koncesję miejsce na Centralny Port Lotniczy i linię Y, uzyskamy za 30–40 lat do naszej wyłącznej dyspozycji bramę do Europy: lotnisko na 100 mln pasażerów rocznie oraz ważny fragment globalnego systemu kolei dużych prędkości.

Do tego mogą i muszą doprowadzić przede wszystkim władze i mieszkańcy województwa łódzkiego i Łodzi, którzy, obok mieszkańców województwa mazowieckiego i Warszawy, najbardziej skorzystają z realizacji projektu.

Dla orientacji czytelnika, jakie można zastosować rozwiązania i co się w tych sprawach aktualnie dzieje na świecie, przytoczę przykładowo kilka materiałów zebranych przez członków Towarzystwa Integracji Transportu.

Ze znaczących analiz instytucji zagranicznych:

Informacja prasowa Światowej Organizacji Turystyki Narodów Zjednoczonych [United Nations World Tourism Organization UNWTO Press Release]  z 4 kwietnia 2013 r.:

„Wydatki Chin na podróże zagraniczne osiągnęły 102 mld dol. w 2012 r., co daje im pierwsze miejsce wśród rynków turystyki wyjazdowej w świecie pod względem wydat­ków. Inne rynki wschodzące, jak również większość tradycyjnych rynków turystyki wyjazdowej, także odnotowały dodatnie wyniki w 2012 r.”.

„W ciągu ostatniej dekady Chiny były i nadal są najszybciej rosnącym rynkiem turystyki wyjazdowej na świecie. Dzięki szybkiej urbanizacji, rosnącemu dochodowi netto i rozluźnieniu restrykcji w podróżach zagranicznych liczba międzynarodowych podróży Chińczyków urosła z 10 mln w 2000 r. do 83 mln w roku 2012. Również wydatki zagraniczne chińskich turystów zwiększyły się niemal ośmiokrotnie od 2000 r. Wspomożeni przez zyskującą na wartości chińską walutę, chińscy podróżni wydali na turystykę zagraniczną rekordową kwotę 102 mld dol. w 2012 r., czyli 40 proc. więcej niż w 2011 r., kiedy wydali byli 73 mld dol.”.

„W wyniku nieustannego wzrostu Chiny wydały w 2012 r. najwięcej pieniędzy na międzynarodową turystykę na świecie”.

Odnotujmy:

  • Chiny zwiększyły pięciokrotnie wydatki na zagraniczną turystykę między rokiem 2005 a 2012.
  • Wzrost wydatków chińskich między rokiem 2011 (72,6 mld dol.) a rokiem 2012 (102 mld dol.) wyniósł 40 proc. (a z 2010 r. na 2011 r. o 32 proc).
  • W 2012 r. Chiny wyprzedziły dwóch innych potentatów: Niemcy i USA.
  • Rekordowy, pięciokrotny  wzrost  odnotowała w tym okresie również Brazylia.
  • Udział Chin w globalnym rynku w 2012 r. był czteroipółkrotnie wyższy od udziału Brazylii.  Ponieważ ludność tych dwóch państw w roku 2012 znajdowała się mniej więcej w tej samej proporcji, wydatki na podróże zagraniczne w przeliczeniu na mieszkańca były zbliżone.
  • Dwuipółkrotny wzrost wydatków w okresie 2005–2012 odnotowała Rosja.
  • W podobnej proporcji urosły wydatki Australii.
  • Suma wydatków Chińczyków na podróże zagraniczne w 2013 r. (102 mld dol.) podzielona przez liczbę podróżnych (83 mln) daje imponującą kwotę 1446 dol. na osobę.
  • W 2013 r. podróżowało za granicę (83 mln/1340 mln) około 6,2 proc. ludności Chin.

Komentarz

W okresie od 1950 do 2030 r. Europa była i będzie najczęściej odwiedzanym kontynentem.  W roku 2030 do Europy przyjedzie 744 mln mieszkańców pozostałych kontynentów.

Inne godne zaufania źródła prognozują, że w 2030 r. aż dwie trzecie światowej klasy średniej mieszkać będzie w Azji. Można założyć, że w podobnej proporcji będą oni wśród 744 mln osób odwiedzających Europę. Projekcje te pokrywają się z przewidywaniami, że w roku 2030 Europę odwiedzi od 300 do 600 mln Azjatów.

Opisane wyżej możliwości, aby zamienić je w rzeczywistość, wymagają zgodnej współpracy i porozumienia czynników politycznych i gospodarczych Warszawy i Łodzi oraz władz centralnych w możliwie najkrótszym czasie. W przeciwnym razie skorzystają na tym inni. Turcja – na pograniczu Azji, Afryki i Europy – już podjęła się budowy lotniska na 150 mln pasażerów rocznie. Niezbędną współpracę na decydentach wymusić powinno młode pokolenie w swoim najlepiej rozumianym interesie.

Tekst został zamieszczony w XVII numerze „Liberte!”.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję