Liberały wszystkich wyznań łączcie się! :)

„Drogi Panie Premierze, głosowałem na Pana bez entuzjazmu…” Ilu z nas mogłoby tak właśnie zacząć powyborczy list do Tuska?

Nie jest źle (trzymając się ulubionej nomenklatury zawiedzionych liberałów, jest mniej źle). Wybraliśmy (my, prawie połowa). I już możemy dalej spać niespokojnie (ale jednak spać).

Palikot

Kilkunastu moich znajomych to antyklerykałowie i antyklerykałki (w wersjach od soft po hard). Kościół rzymskokatolicki ich drażni z powodów dobrze znanych. Nikt liberalnych antyklerykałów do tej pory nie reprezentował (nie zawsze chcieli głosować na postpezetpeerowski SLD, który zresztą odziedziczył po PRL-u również rodzaj zblatowania z Kościołem: „dzielmy i rządźmy w drogę sobie nie wchodząc”). Palikot wiedział, że na rynku idei jest luka; zobaczył target i wygrał. Nie dziwi nic.

Mnie katola i liberała z odchyłem konserwatywnym obecność Palikota w sejmie raduje. Moi współwyznawcy np. z południa Polski (Galicja, Podlasie, Lubelszczyzna) wciąż chcą, żeby wiarę w Boga traktować w sferze publicznej tak samo, jak wszystko, co materialne, namacalne, sprawdzalne, racjonalne… Nie dociera do nich, że my katole nie mamy dowodu na Jego istnienie, a w związku z tym, nie mamy także prawa żądać bezwzględnego posłuchu wobec praw przez Niego danych, a interpretowanych przez Święty Kościół Rzymsko-Katolicki, na którą to świętość dowodów również brak (na nie-świętość wręcz przeciwnie). Nawet gdybyśmy dożyli paruzji, i tak znajdą się liczni wątpiący, co wynika z definicji i tradycji Rzeczpospolitej: kraju ludzi wolnych i sceptycznych. Tymczasem, „rzymscy-katolicy ściany wschodniej”, niewykształceni i biedni rzymscy-katolicy ludowi, nie przyjmują do wiadomości m.in. tego, że gejem się człowiek rodzi, tak samo jak rodzi się mężczyzną w ciele kobiety i odwrotnie (rzadko, ale jednak). Nie przychodzi do głowy katolom ze wschodu i południa, żeby zapytać Boga o to, dlaczego jest, jak jest. Zamiast tego (kto pyta, ten Nergal) wolą wierzyć w kulawą wersję stworzenia, w ramach której wszystko, co „naturalne” (najbliższy naturalnemu jest heteroseksualny samiec na mszy trydenckiej wpatrzony w plecy kapłana, a nie tyłek stojącej przed nim parafianki) jest psute przez Złego. W tej wersji katolicyzmu, do czego nie przyzna się Terlikowski, ale tak właśnie myśli, „gejowanie” jest aktem satanistycznym, tak samo jak darcie Biblii i uwielbienie dla koziego serka jedzonego co 666 dni (z diety fanów Behemota).

Dlatego mnie katola z Polski centralnej, odszczepieńczego syna swojego Kościoła, cieszy, że w sejmie znajdzie się gej po coming outcie i pani, która była kiedyś panem (sympatyczni i bystrzy – czego nie można powiedzieć o większości „zasiadającej w ławach”).

Kiedyś Rzeczpospolita była krajem wielu narodów i kultur tolerujących się wbrew obowiązującej wówczas europejskiej normie (jeden z braci polskich pięknie to uzasadniał: „tolerujemy się, bo wszyscy możemy się mylić”); niech dzisiaj będzie wreszcie państwem wielu równych światopoglądów.

Żeby tak się stało, żeby „katole ściany wschodniej” się ocknęli z amoku fundowanego im przez większość hierarchów i narodowych publicystów, w sejmie potrzebny jest Palikot. Opatrzności za niego wielkie dzięki.

Tusk

„Drogi Panie Premierze, głosowałem na Pana bez entuzjazmu…” Ilu z nas mogłoby tak właśnie zacząć list do Tuska? W ciągu czterech ostatnich lat reformowanie ograniczyło się do problemu emerytur pomostowych. Cała reszta, to była kontynuacja: dług publiczny narastał coraz szybciej; państwo przyznało się otwarcie (nomen omen), że musi wydawać czyli redystrybuować znacznie więcej, stąd początek końca OFE; sama Platforma stała się „wszechpartią” zdolną pomieścić wszystkich od Arłukowicza po Gowina, sięgającą po populizm tak często, jak jej przeciwnicy. Gdyby jeszcze było tak, że Tusk nie reformuje, ściboli, unika zwarć, żeby w spokoju absorbować unijne środki. Tylko, że tego spokoju nie ma; jest kryzys i będzie jeszcze większy.

Gdyby więc było tak, że Tusk wie, że trzeba kiedyś będzie dokonać zmian strukturalnych, zasadniczych, uderzających w duże grupy społeczne (zmian bolesnych w krótkim okresie)…, gdyby tak było, spalibyśmy spokojnie. Ale Tusk już tego nie wie (młody Tusk wiedział, dojrzały Tusk zapomniał); on naprawdę uwierzył, że można konwertować na taoizm i że wszystko się ułoży samo („Tao Puchatka” to Biblia Platformersów). Jego minister finansów kazał mu już w czasie kryzysu, deklarować gotowość wstąpienia do strefy euro w roku 2011. Światowy ład monetarny się chwiał, a dwaj panowie zdawali się wierzyć, że lepsze euro bankrutujących Greków, Portugalczyków, Belgów, Hiszpanów, Włochów… niż poczciwa złotówka powołana do życia przez Balcerowicza. Nie dane nam było przeczytać nawet jednego artykułu Rostowskiego, czy Tuska, nie jest nam znana nawet jedna wypowiedź, nikt nie widział cienia dokumentu, w którym napisano by, co robić należy w sytuacji kryzysu totalnego (rozpad strefy euro, może i Unii Europejskiej, głęboka recesja w Stanach Zjednoczonych, a nawet Chinach itd.). Jaki jest plan? Nie było i nie ma planu.

Wiadomo też, że Tusk stracił umiejętność zadawania pytań o kształt państwa, o jego wizję. Wszyscy się zgadzają co do tego, że musimy budować drogi. I póki co, jest za co je budować. Więcej nie wiemy nic. Tusk też nie wie. I to, nas liberałów cieszyć nie może.

Prezes

Dostał 30%. Za dużo, by przestać się nim przejmować. Obok tao Tuska, bolszewizm Prezesa i jego ludzi stanowi tę zmienną, która każe się o Polskę martwić. Prezesowi marzy się Budapeszt: większość konstytucyjna i możliwość zmiany ustroju. Prezes nie ma nawet jednego konkretnego rozwiązania, które mogłoby polepszyć los Kowalskiego. Bogowie nie muszą mieć planów naprawczych; powinni za to mieć wielkie idee, które zwyciężą rzeczywistość, bo taka jest moc wielkich idei. Prezes wielkie idee ma i je głosi; wśród nich najważniejsza jest suwerenność. Ta będzie możliwa, kiedy państwo otrząśnie się z niemocy. Będzie mogło wtedy dowalić każdej instytucji: ponadnarodowej i polskiej – zrodzonej przez układ. Niech stanie się Orban! A że się stanie, bo kryzys już tu jest, a Tusk nie ma planu, tego Prezes jest pewien.

Lewica

Nie wystawiła kandydatów do parlamentu. Prawdziwa lewica siedzi w świetlicach i knuje czytając Żiżka. Coraz mniej udaje, że chciałaby w Polsce socjaldemokracji na wzór Szwecji, czy Danii. Skandynawskiej socjaldemokracji, czyli takiego państwa, w którym jest wolny rynek i rozsądna polityka monetarna i w którym dokonuje się redystrybucji dóbr (jak nie ma wolnego rynku, to nie ma co redystrybuować); takiego państwa chce Leszek Miller, postkomunista Leszek Miller, Andrzej Celiński i Minister Fedak też (oboje poza sejmem niestety). To są dla Sławka Sierakowskiego kryptoliberałowie i zdrajcy. Ludzie Sławka nie martwią się o wytwarzanie dóbr – to takie nudne. Najważniejsze, że system się chwieje, że „kapital
izm skapitulował”, że rynki się skompromitowały, że wiara w samoregulację rynku jest głupsza od centralnego planowania… Nawet Prezes jest sensowniejszy od obrzydliwych liberałów wszystkich odcieni. Na dodatek bogaty Palikot odebrał Sławkowi wyłączność na walkę o prawa mniejszości. Zostaje więc Che. Tym bardziej, że rewolucja może już za chwilę zapukać do drzwi. Kadry są, komitety w każdym mieście są, organ jest, broń zostanie zdobyta (zajmie się tym Tomasz Piątek, bo pierwszy przyznał, że przemoc jak najbardziej, bo cel szlachetny i wzniosły). Pytanie: czy Prezes spróbuje użyć lewicy, czy też lewica użyć Prezesa, by władzę posiąść? Osobiście obstawiam Prezesa jako skuteczniejszego.

Liberały wszystkich wyznań łączcie się!

Nie wiemy, czy ktoś chce nas reprezentować do końca. Nie jest jednak tak, że nie reprezentuje nas nikt, w żadnej sprawie. Właściwie po trochu liberalna jest każda z partii poza PiS-em. Najwyższy czas to wykorzystać.

Jesteśmy już zmęczeni pytaniem kolejnych rządów o dług publiczny i reformę finansów, o zadaniowy budżet, o KRUS, o konieczność istnienia powiatów… Dajemy się od sześciu lat szantażować Tuskowi. Prawdopodobnie, ze strachu przed Prezesem, znowu zgodzimy się na wyższe podatki, bo przecież PKB w roku przyszłym to będzie może zero, a może 2%; w każdym razie na pewno nie 4%, a na wydatki trzeba skądś brać (pożyczyć więcej bez zmiany konstytucji Tusk nie może; kto wie, czy nie jest to punkt wyjścia do odtworzenia POPiS-u?). Nie mamy klubów i świetlic, lud nas raczej nie lubi, Kościół uważa często za wrogów większych od czerwonych (co dla mnie katola fajne nie jest) itd. Mamy przechlapane…

Dlatego to my pierwsi musimy wyjść na ulice (bo, że ulice tłumne będą już niedługo, to pewne) i to my musimy przejąć kontrolę nad wściekłym tłumem. Moc jest po naszej stronie Panowie i Panie.

Okazją do wykrzyczenia „Nie” przez liberałów będzie korekta budżetu: jeżeli Tusk chce podwyższać podatki, niech reformuje Polskę. Koniec ze zgodą bezwarunkową podszytą strachem przed PiS-em!

Jest dzisiaj w Polsce i polskim parlamencie miejsce na nowe otwarcie, na kompromisy, o które było w ostatnich kilkunastu latach trudno.

Rozsądnym katolikom nie może przecież przeszkadzać to, że homoseksualiści chcą sformalizować swoje związki (byleby nie nazywali ich małżeństwem). Również lekcje religii poza szkołą, w żadnym wypadku nie uderzają w katolicyzm. Rozdział Kościoła od państwa (realny, a nie deklarowany w konstytucji) może się tylko Kościołowi przysłużyć, a i Kościół skupiony na nauczaniu chrześcijańskiej etyki będzie dla państwa i społeczeństwa podporą. Jeżeli tylko „liberałowie wszystkich wyznań” zapomną o planach zmian w ustawie „aborcyjnej”, to możliwy jest każdy kompromis światopoglądowy.

Nie ma też powodu byśmy nie mogli się porozumieć w kwestii podatków, reformy administracji, czy ubezpieczeń społecznych. Indywidualizm i dbałość o wspólnotę można i trzeba ze sobą pogodzić.

Jeżeli zlikwidujemy powiaty i doprowadzimy do utworzenia silnych gmin, to zupełnie inaczej (efektywniej, mądrzej i taniej) będzie wyglądała polityka społeczna realizowana na poziomie samorządu. Jeżeli składkę ZUS-owską nazwiemy po prostu podatkiem, to łatwiej będzie się nam porozumieć na ile w danej chwili (poza świadczeniem wynikającym z opłacania składki i jej kapitalizacji”) możemy sobie pozwolić. Jeżeli zlikwidujemy ulgi, to być może w krótkiej perspektywie (po kryzysie, który nie będzie trwał wiecznie) będziemy mogli upomnieć się o niższe podatki. Zasadę pomocniczości możemy przenieść z samorządu do wielu instytucji (np. szkół), tak samo jak zadaniowość. Itd. Itp.

Nic nie stoi na przeszkodzie byśmy na nowo zdefiniowali czego chcemy, jakiej Polski i w jakiej Europie. Możemy to zrobić na gruncie konstytucji z 1997 roku.

To od nas -„liberałów wszystkich wyznań”, a nie Prezesa i jego popleczników, zależy dziś w którym kierunku Polska podąży. Od nas liberałów i to niekoniecznie tych, którzy zostali wybrani w ostatnią niedzielę…

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję