Zielony rozwój: Szansa dla Europy Środkowo-Wschodniej? Półrocznik 4liberty.eu Review dostępny online :)

Mamy przyjemność zaprezentować siedemnasty numer anglojęzycznego półrocznika „4liberty.eu Review”, zatytułowany „Zielony rozwój: Szansa dla Europy Środkowo-Wschodniej?”. Tym razem skupiamy się przede wszystkim na przyszłości regionu w świetle wyzwań związanych z jakże potrzebną transformacją energetyczną.

Poniżej mogą Państwo pobrać cały numer, a także przeczytać czasopismo online za pośrednictwem Issuu. Zachęcamy również do pobierania i udostępniania poszczególnych artykułów.


POBIERZ CAŁY NUMER (PDF):

Pojedyncze-strony-Review17

Rozkładówki-Review17


CZYTAJ ONLINE NA ISSUU

Issuu (Review #17)


POBIERZ POJEDYNCZE ARTYKUŁY (PDF):

01-EDITORIAL OLGA LABENDOWICZ_REVIEW17

02-FILIP BLAHA TRANSFORMING THE GREEN DEAL HOW TO BRING SUSTAINABILITY REQUIREMENTS

03-TOMASZ KASPROWICZ TAXING GLOBAL WARMING EXTERNALITIES AND DEALING

04-MARTIN VLACHYNSKÝ EMISSION REDUCTION AND SLOVAK INDUSTRY

05-MÁRTON SCHLANGER FOSSIL-FUELED POLITICS THE MULTIDIMENSIONAL ENERGY DEPENDENCY

06-KAROLINA MICKUTĖ THE GREEN DEVELOPMENT NEEDS SIGNIFICANT DEVELOPMENTS IN

07-CHRISTOPHER STRONG BALANCING BETWEEN A GREEN FUTURE AND ENERGY SECURITY

08-MÁTÉ HAJBA DEAL OR NO DEAL POSSIBLE HURDLES FOR THE EUROPEAN GREEN DEAL

09-RICARDO SILVESTRE THE IMPORTANCE OF IBERIAN ENERGY TO THE FUTURE OF EUROPEAN UNION

10-AFTERWORD RADOVAN ĎURANA AFTERWORD AMBITIONS OF GREEN DEAL MAY HINDER

Najnowszy numer „4liberty.eu Review” o podatkach dostępny online :)

Mamy przyjemność poinformować, iż właśnie ukazał się dwunasty numer anglojęzycznego półrocznika „4liberty.eu Review”. Tym razem, magazyn został w całości poświęcony zagadnieniu opodatkowania pracy i kapitału w Europie Środkowo-Wschodniej.

Czasopismo powstaje w efekcie współpracy sieci 14 think tanków z Europy Środkowo-Wschodniej. Redakcją z ramienia Fundacji Friedricha Naumanna na Rzecz Wolności zajmuje się Fundacja Liberte!.

Serdecznie zachęcamy do lektury online:

POBIERZ CZASOPISMO (PDF):

„4liberty.eu Review” #12


CZYTAJ ONLINE PRZEZ ISSUU:

Kliknij tutaj


POBIERZ INDYWIDUALNE ARTYKUŁY (PDF):

EDITORIAL-Taxing Taxes How to Tax Capital and Labor in CEE_Olga Łabendowicz

TOMASZ KASPROWICZ THE MEANING OF TAXATION EFFECTS OF VARIOUS TAXES

RADOVAN ĎURANA SLOVAKIA VERSUS CARBON TAXES A SERIOUS SUBSTITUTE FOR EXISTING

MICHAEL FANTA SECTORAL BANKING TAX RISKS, IMPACTS, AND POSSIBLE CONSEQUENCES

ŠÁRKA PRÁT TAXATION ON CONSUMPTION IN THE CZECH REPUBLIC ALCOHOL

LATCHEZAR BOGDANOV AGAINST THE FLOW CAN BULGARIA SURVIVE PROGRESSIVE COUNTERREVOLUTION

ADMIR ČAVALIĆ TAX LABOR AND LABOR WILL LEAVE THE BOSNIAN EXAMPLE

ALEKSANDER ŁASZEK TAXATION OF LABOR AND CAPITAL IN POLAND RECENT TRENDS

ALEKSY PRZYBYLSKI TURNOVER TAX IN POLAND SEDUCTION BY SIMPLE SOLUTIONS

OKSANA KUZIAKIV SIMPLIFIED TAX SYSTEM IN UKRAINE TO BE OR NOT TO BE

AFTERWORD-WHAT DO GOOD TAXES LOOK LIKE (IN CEE) ALEKSANDER ŁASZEK

Fundacja Liberte! poszukuje: Analityczki / Analityka danych z wykształceniem ekonomicznym :)

 

Fundacja Liberte! poszukuje: Analityczki/Analityka danych z wykształceniem ekonomicznym. Termin aplikacji – 15.01.2023

Zakres obowiązków będzie składał się z trzech obszarów:

– Programowania badań społecznych oraz analizy danych statystycznych pochodzących z badań focusowych oraz badań trendów i odbiorców w mediach społecznościowych. Współpraca z międzynarodowym zespołem ekspertów naszego Partnera na przygotowanej metodologii i narzędziach. Współkształtowanie priorytetów komunikacyjnych Fundacji.

– Współtworzenie programu Fundacji „Wolna Gospodarka”. Dostarczanie artykułów o tematyce ekonomicznej. Współtworzenie raportów think tanku o tematyce ekonomicznej.

– Współtworzenie forum Igrzyska Wolności (15 – 17.09.2023). Rozwój międzynarodowy forum, pozyskiwanie międzynarodowych partnerów wydarzenia.

 

Umowa o pracę na 12 miesięcy z możliwością przedłużenia, pełen etat.

Miejsce pracy: Łódź.

Tryb pracy: hybrydowy (część obowiązków może być wykonywanych zdalnie ale niezbędna jest obecność co najmniej dwa razy w tygodniu w biurze).

 

Ważnym czynnikiem w pracy będzie znajomość i podzielanie misji programowej Fundacji:

„Naszą ambicją jest pozycja rzecznika społeczeństwa otwartego, racjonalnych, wolnorynkowych poglądów gospodarczych i kultury liberalnej w Polsce. Głównym długofalowym celem organizacji jest tworzenie w Polsce różnorodnych narzędzi służących do dokonania realnej liberalnej zmiany i budowania dla niej poparcia społecznego. Pracujemy nad tym aby stać się kompleksową i interdyscyplinarną instytucji zdolną do skutecznego edukowania obywateli w duchu poszanowania rządów prawa, praw człowieka, zasad gospodarki rynkowej i zasad integracji europejskiej. W działalności kulturalnej staramy się realizować projektu ambitne, często niszowe, które uważamy za warte pokazania szerszemu odbiorcy”.

Wymagania:

  • wykształcenie wyższe, kierunki związane z ekonomią,
  • bardzo dobra znajomość języka angielskiego,
  • umiejętność pracy w międzynarodowym środowisku,
  • podstawowa wiedza z zakresu statystyki i analizy danych; umiejętność szybkiego uczenia się metodologii pracy międzynarodowego Partnera,
  • szeroka wiedza z dziedziny ekonomii,
  • dobre pióro, umiejętności publicystyczne, pasja polemiczna,
  • umiejętność pracy pod presją czasu i dotrzymywania terminów realizacji zadań,
  • determinacja, poczucie odpowiedzialności za wykonywane działania,
  • bardzo dobra organizacja pracy, umiejętność zarządzania własnym kalendarzem,
  • kreatywność w rozwijaniu międzynarodowego zasięgu forum Igrzysk Wolności.

Co oferujemy?

  • pracę pełną wyzwań w dynamicznym zespole, nawiązanie ciekawych kontaktów,
  • unikalne doświadczenie pracy w rozwijającym się think tanku w Polsce oraz przy organizacji wiodącego ideowego wydarzenie w Polsce,
  • umowa o pracę.

 

Fundacja Liberté!  jest think tankiem i organizacją społeczną, który działa w Polsce od 2007 roku. Naszą ambicją jest pozycja rzecznika społeczeństwa otwartego, wolnorynkowych poglądów gospodarczych i kultury liberalnej w Polsce. Jesteśmy organizatorem wydarzeń i konferencji m.in. Igrzysk Wolności. Prowadzimy w Łodzi klub kulturalny 6. Dzielnica. Wydajemy czasopismo Liberté! Prowadzimy szeroką działalność międzynarodową w ramach m.in. w ramach sieci: 4liberty.eu oraz European Liberal Forum. Organizujemy i wspieramy wiele kampanii społecznych, przykład to Świecka Szkoła.

 

Więcej na temat Liberté! można znaleźć na stronach: www.liberte.pl oraz www.igrzyskawolnosci.pl

Oferty wraz z CV prosimy wysyłać na adres: [email protected] do 15.01.2023. Tytuł maila: Rekrutacja/Analityk.

Na rauszu w Moka Efti :)

Dla prawicy, konserwatystów, klerykałów, autentycznych lub funkcjonujących na zasadzie dulszczyzny moralistów i bogobojnych świętoszków sprawa we wszystkich miejscach i czasach była prosta. Dla nich libertynizm i liberalizm to zwykle było to samo.

Kim jest libertyn, a czym jest libertynizm? Według encyklopedii PWN „libertynizmem” nazywamy „francuski laicki ruch umysłowy w XVII w., promieniujący na całą Europę, skierowany przeciw autorytaryzmowi religijnemu, ideałom ascetycznym i tradycyjnej obyczajowości”, zaś hołdujący mu „libertyni” to zwolennicy „skrajnie hedonistycznego epikureizmu oraz (…) renesansowego ideału używania życia”, kładący nacisk na „swobodę myśli i jej niezależność od autorytetów religijnych”, zaś w warstwie zewnętrznej nade wszystko żyjący według zasad nie tylko „oświeceniowego racjonalizmu i humanizmu”, ale wręcz „immoralizmu” poprzez „praktykowanie i głoszenie niemoralności i bezbożności”.

Pomiędzy Johnem Locke’iem a markizem de Sade

W tych strzępach definicji łatwo wskażemy na kilka elementów nader dobrze nam znanych także z refleksji nad liberalizmem. To na pewno „swoboda myśli i niezależność od autorytetów” oraz „zasady oświeceniowego racjonalizmu i humanizmu”. Im bardziej jednak oddalimy się od konstrukcji pnia teoretycznego, a zbliżymy do tzw. konkretów (czyli, w uproszczeniu, do tego, co to oznacza dla życia w praktyce), to zauważymy, że libertyn będzie tym człowiekiem, który z możliwości tworzonych przez idee liberalnej wolności indywidualnej korzysta w sposób najbardziej totalny, bez oglądania się wstecz i z odrzuceniem wszelkich innych refleksji poza maksymalizację utylitarystycznej przyjemności z życia. To następuje w tym momencie, gdy sprzeciw przeciwko „autorytaryzmowi religijnemu, ideałom ascetycznym i tradycyjnej obyczajowości” pomija fazę intelektualnych i potencjalnych dywagacji nad moralną kondycją człowieka wolnego, aby przejść natychmiast do „skrajnego hedonizmu”, „używania życia” i oczywiście ocierającego się o nihilizm „immoralizmu”. W tych okolicach niejeden liberał, skonfrontowany z postawą libertyna, poczyna jednak mamrotać niemrawo dezaprobatę.

Skoro libertyński styl życia jest czymś, przy czym blednie nawet „sex, drugs & rock n’ roll”, to jak nakreślić niełatwą relację pomiędzy liberalną wizją – jednak przecież – „ładu społecznego”, a libertyńskim „wolno wszystko”? Pomiędzy wolnością projektowaną a przeżywaną, choć może trafniej byłoby nawet rzec „eksploatowaną”? Pomiędzy wieloaspektowością a parciem w stronę jednego bodźca? Pomiędzy dbałością o trwałość kruchych fundamentów a pomijaniem faktu istnienia jutra? Pomiędzy ostrożnością z uwagi na tych o słabszej konstrukcji a ich przeżuwaniem i wypluwaniem do woli? Pomiędzy zarabianiem i inwestowaniem pieniądza a marnotrawczym szastaniem nim?

Dla prawicy, konserwatystów, klerykałów, autentycznych lub funkcjonujących na zasadzie dulszczyzny moralistów i bogobojnych świętoszków sprawa we wszystkich miejscach i czasach była prosta. Dla nich libertynizm i liberalizm to zwykle było to samo. Wielu z nich zresztą liberalizmu nienawidziło bardziej niż libertynizmu, bo ten ostatni radośnie praktykowało, gdy nikt nie patrzył. Ich argument na rzecz zrównywania liberalizmu z libertynizmem był prosty: liberalne prawa i obyczaje dopuszczają libertyńskie zachowania; osłabianie tradycji, krytyka odwiecznych autorytetów ojcowsko-państwowych, odzieranie Kościołów z ich polityczno-społecznych wpływów, wszelkie „wyzwalanie” ludzi z tzw. nizin społecznych, ale i kobiet, z wyznaczonego dla nich przez dawne pokolenia miejsca w hierarchii społecznej, wszelkie inne rodzaje emancypacji, przekonanie iż jako człowiek posiada się jakieś prawa, roszczenia do udziału w procesach politycznych i władzo-twórczych, w końcu po prostu sama idea wolności jednostki ograniczonej wyłącznie wolnościami innych jednostek, a więc nie prawem stanowionym przez elity, przykazaniami bożymi, nakazami biskupimi i „odwieczną tradycją” z jej normami zachowań – wszystkie te „grzechy” liberalizmu otwierają drogę „moralnemu zepsuciu”, którego najdrastyczniejszą formą jest figura libertyna.

Z drugiej strony konserwatywny i tradycyjny ład (przymykając naturalnie oko na libertyńskie zachowania przedstawicieli jego elity) w to „zepsucie” uderza z całą swoją potęgą i surowością, prawnie zakazując, moralnie napiętnowując, finalnie zamykając w więzieniu, a może nawet i torturując oraz „czyszcząc” zdrową tkankę społeczną z zepsutych „elementów”.

Tyle konserwatywne bajki i moralność Kalego. Prawda o relacji liberalizmu i libertynizmu jest jednak inna i opiera się na dwóch podstawowych przesłankach. Po pierwsze, niezależnie od swoich filozoficznych podwalin, libertynizm jest w ostatecznym rozrachunku stylem życia. Jednym z setek zróżnicowanych stylów życia, które liberalny ład społeczny dopuszcza. W liberalizmie można wybierać pomiędzy życiem libertyna i życiem dewoty, podczas gdy w rzeczywistości prawicowego ładu z tych dwóch możliwości na stole zostaje tylko opcja dewoty. Pozytywna recepcja libertynizmu (dokładnie tak samo jak dewocji) w liberalizmie zasadza się tylko i wyłącznie na tym, że nie zostaje on – jako opcjonalny styl życia – zakazany. Nie jest jednak w żaden sposób preferowany, promowany czy ułatwiany. Liberalne społeczeństwo jest nade wszystko społeczeństwem pluralistycznym, złożonym z niezwykle różnych ludzi, którzy wyznają różne wartości (lub nie wyznają żadnych), mają różne plany, marzenia i ambicje (lub ich nie mają) i przyjmują różne postawy, samodzielnie kierując swoimi losami. W istocie więc liberalizm umożliwia libertynom istnienie według własnych koncepcji, czego zabrania im ubrany w prawicowe hasła autorytaryzm. Ale przecież umożliwia on istnienie według własnych koncepcji również dewotom, czego zabraniał im przykładowo totalitarny komunizm. Jest tutaj pełna symetria.

Po drugie, żądanie przez libertynizm „nieograniczonych” możliwości przeżywania przyjemności i sugerowanie, iż „wszystko” wolno, natychmiast wskazuje na przestrzenie kolizyjne pomiędzy nim a liberalizmem. Otóż są granice i nie wszystko wolno. Tak jak fanatykom religijnym w liberalnym kraju nie wolno drugiego człowieka przymuszać do wiary i praktyk religijnych, albo stosować wobec niego ograniczeń praw w oparciu o przykazania lub tzw. prawdy wiary, tak samo (znów jest tutaj pełna symetria) libertynom nie wolno do żadnych (w tym zwłaszcza ryzykownych) praktyk przymuszać żadnych innych ludzi. W znanym zdaniu „Chcącemu nie dzieje się krzywda” libertyn podkreśla cztery ostatnie słowa. A liberał zdecydowanie to pierwsze. Gdy więc jakikolwiek człowiek przymusi inną osobę do czegokolwiek, to obojętnie czy jest libertynem, dewotą, czy sprzedawcą „magicznych garnków”, spotka się z surową karą na podstawie przepisów liberalnego właśnie prawa.

Jednak od strony czysto filozoficznej jest w liberalizmie zakotwiczony jeszcze jeden czynnik, który skłania nas do sceptycyzmu wobec libertyńskiego stylu życia, a niekiedy nawet do niechęci wobec niego. Co prawda tzw. przestępstwa bez ofiar, czyli szkodzenie samemu sobie poprzez podejmowanie szeroko pojętych ryzykownych zachowań, są w ujęciu liberalnym tolerowane. Ale jednak liberalizm stale zespala ideę wolności jednostki i korzystania z idących za nią możliwości życiowych z ideą odpowiedzialności (wyłącznie) osobistej za skutki podejmowanych wyborów i realizowanych zachowań. Wraz z nagromadzaniem się zachowań ryzykownych zdolność każdej, nawet najsilniejszej jednostki do pełnego utrzymania zdolności do realizacji odpowiedzialności za skutki swoich działań zostaje wystawiona na próbę stresową. Libertyński styl życia generuje więc ryzyko „uwspólnotowienia” skutków zachowań nieodpowiedzialnych, na co liberalizm patrzy skrajnie niechętnie. Niszowość życia libertyńskiego ułatwia podtrzymanie liberalnej tolerancji dla odbywających się tam interakcji. W przypadku jednak rozlania się takiego stylu życia na szerokie połacie społeczeństwa fundamenty decydujące o przetrwaniu liberalnych zasad społecznych znalazłyby się w sytuacji zagrożenia. Upowszechnienie braku odpowiedzialności to potencjalny moment rozejścia się liberalizmu i libertynizmu i ich stanięcia w pozycjach konfrontacyjnych.

Relacja liberalizmu i libertynizmu nie jest jednak jednokierunkowa. Nie tylko liberalizm ma coś do powiedzenia o libertynizmie, także libertynizm jest wskaźnikiem funkcjonowania liberalizmu. Można nawet sugerować, że jest nie tylko wskaźnikiem, ale nawet swoistym papierkiem lakmusowym.

 

Był sobie Berlin…

Wiele miejsc w wielu różnych epokach mogło niewątpliwie pretendować do miana „stolicy”, „ośrodka” lub „centrum libertynizmu”. Wyjątkowo ciekawy jest jednak przykład Berlina lat 20. XX w. Warto na to miasto sprzed stu lat spojrzeć nieco dokładniej nie tylko dlatego, że jego „Złote Lata Dwudzieste” są od pewnego czasu gorącym tematem dla współczesnej popkultury – kto jeszcze nie widział, ten czym prędzej powinien zobaczyć dostępny na HBO, wyśmienity serial „Babylon Berlin”, gdzie wartka akcja kryminalna toczy się w kompetentnie pokazanych realiach politycznych napięć z rodzącymi się ekstremizmami, wszechobecnego ubóstwa oraz oczywiście wokół klubu i nieformalnego burdelu dla prostytutek-amatorek „Moka Efti”, w którym alkohol i prochy są wszędzie, a wszystko oplata genialny jazz grany przez „Das Moka Efti Orchester” ze zjawiskową Severiją przy mikrofonie. Berlin z lat zwłaszcza 1924-29 (czyli po częściowym chociaż przezwyciężeniu powojennych kryzysów z hiperinflacją na czele i do czasu krachu światowej gospodarki, za którym przylazł Wielki Kryzys) jest ciekawy, gdyż stanowi centrum gwałtownej wręcz, ekspresowej próby zbudowania liberalnego państwa w dotąd mocno antyliberalnym kraju i z udziałem antyliberalnego w gruncie rzeczy narodu, na tej jego wielkomiejskiej stołecznej wysepce, która była relatywnie mniej uwikłana w autorytarne tradycje wielkoziemsko-pruskie. Próby wywrócenia do góry nogami odziedziczonych i ciążących ludziom w głowach hierarchii wartości i postaw z czasów stricte konserwatywnego cesarstwa, w chwili tuż po jego bolesnej kompromitacji jako forma państwa i społecznego porządku. Próby – jak wiemy – od początku skazanej na klęskę wobec tego, co z tych postwilhelmińskich sentymentów miało się zrodzić w kolejnej dekadzie, czegoś jeszcze o wiele gorszego i najbardziej antyliberalnego w nowożytnych dziejach człowieka. Gdzieś podskórnie wiedziano wtedy chyba, nawet w żyjącym nocą Berlinie, że ta fala nadchodzi i czas jest krótki. A trzeba było odreagować całą traumę wojny. I chyba z tych dwóch odczuć właśnie wyrodziła się ta nadzwyczajna wręcz zachłanność w przeżywaniu owego hedonistycznego i libertyńskiego „carpe diem”.

Stolica weimarskich Niemiec nigdy nie kładła się spać. Działało tam tysiące najróżniejszych lokali dostarczających legalnej i formalnie nielegalnej rozrywki ludziom o portfelach każdej grubości. Seks i erotyka były wszędzie, tak za drzwiami klubów, jak i na plakatach reklamowych na ulicach miasta. Kuse stroje, głębokie dekolty, nagość na okładkach czasopism w kioskach z prasą. Męska i damska. Kobiety w męskich strojach z doczepionym wąsem w krótkich, przylizanych włosach. Mężczyźni w ubraniach kobiecych, perukach, w makijażu i z pomalowanymi paznokciami. Seks tracący błyskawicznie status społecznego tabu, niezliczone wydawnictwa publikujące czy to dla czystej przyjemności czytelnika, czy to w celach edukacyjnych. Edukacja seksualna w kursie przyspieszonym, z uwzględnieniem wszelkich orientacji seksualnych, konfiguracji, liczby uczestników, ról uczestnika/widza, innych preferencji częstszych i rzadszych, w tym o wiele rzadszych. Wśród nich takich, do których nawet rewolucja obyczajowa 40 lat później niekoniecznie chciałaby się przyznawać.

Dodatkowe pomieszczenia na tyłach lub w podziemiach miało wiele różnych klubów, teatrów czy tancbud. Powszechnym zjawiskiem było korzystanie z nich przez okazjonalne prostytutki, wiodące po wschodzie słońca zupełnie zwyczajne życie (główna bohaterka „Babylon Berlin” przykładowo asystuje inspektorowi policji w śledztwie w sprawie morderstwa, co nie przeszkadza jej dorabiać w katakumbach Moka Efti, gdy ma kłopot z opłaceniem czynszu, zbiera środki na pomoc medyczną dla bliskiej osoby lub po prostu potrzebuje sponsora na upojny wieczór z muzyką i tańcem). Ale powodzeniem nieco starszych dam cieszyło się także wielu mężczyzn, zwłaszcza byłych żołnierzy (w tym oficerów) I wojny światowej, świadczących usługi w charakterze partnerów do tańca, ubranych w swoje wojskowe mundury, acz ze względów prawnych odartych z dystynkcji. Tancerki z różnych rewii i show generalnie miały status największych gwiazd w mieście. Na czele z „egzotyczną” Josephine Baker, której berlińska sława (i jej spódnicy zrobionej z pluszowych bananów) przetrwała do naszych czasów. Ale „panteon” gwiazd obejmował oczywiście także Marlenę Dietrich, Anitę Berber czy Claire Waldorf. Sławę dzięki występom jako „transwestyta” zyskał Egon Erwin Kisch.

Tego rodzaju kipiąca seksualizacja życia nie mogła nie pociągać za sobą redukowania kobiet do roli obiektów seksualnych. To dzisiaj często trafnie dostrzegany problem i ciemną stronę luzowania obyczajowego gorsetu życia, ale w ówczesnym Berlinie inny był punkt wyjścia. W efekcie cały ten libertynizm, stawiający seks i erotykę w centrum doświadczenia życia miejskiego, odbywał się w warunkach emancypacji, a nie uprzedmiotowiania kobiet. W trakcie I wojny światowej, gdy mężczyźni wyjechali na fronty, kobiety z konieczności musiały przejmować męskie (władcze, dominujące i związane z ciężką pracą) role. Niemki uzyskały prawa wyborcze, a ich żądania równouprawnionego wpływu na życie społeczne i polityczne stopniowo obrastały w solidną legitymizację. Stąd też pewność siebie kobiet także w otoczeniu nocnego życia, męskie stroje (fraki, cylindry i monokle, od których wychodzenie do klubów w takim stroju nazwano „monoklowaniem”), zabawy w dominację, które nie do końca były tylko zabawami. Choć wiele przygodnych prostytutek zarabiało tak z powodu ubóstwa, to jednak nie brakowało także i takich, które miały pełną kontrolę nad wyborem tej roli, akceptowały i odrzucały klientów, nie podlegały alfonsom i kształtowały swoją pracę całkowicie samodzielnie, jedynie odpalając procent z dochodu na wynajem prywatnego pokoju w klubie, którego „bywalczyniami” były.

W Berlinie lat 20-tych miała miejsce pierwsza emancypacja osób homoseksualnych w erze nowożytnej. Istniało kilkaset klubów dla lesbijek, gejów, osób transseksualnych i queer (tworzyły one na mapie miasta tzw. Trójkąt bermudzki); istniał nieformalny hymn LGBT w postaci bardzo popularnej piosenki „Lila Lied”, która w refrenie obwieszczała światu „Jesteśmy po prostu inni od innych”; wydawano pierwsze czasopismo dla lesbijek „Die Freundin”. Znaczną rolę w normalizacji podejścia społeczeństwa do osób LGBT odegrały prace naukowe i zlokalizowany w Tiergarten instytut słynnego seksuologa Magnusa Hirschfelda, który zdefiniował pojęcie „transwestyta” oraz badał ekshibicjonizm, środowiska nudystów i cały szereg innych aspektów ludzkiej seksualności. W Republice Weimarskiej co prawda nieustannie obowiązywał paragraf 175 kodeksu karnego, który penalizował męsko-męskie kontakty seksualne, lecz po 1920 r. w Berlinie policja w zasadzie całkowicie uczyniła z niego martwy przepis.

Podobnie było z formalną nielegalnością środków odurzających. Policja przez palce patrzyła na nielegalny handel lekami, a przede wszystkim na rozprowadzanie po klubach kolosalnej ilości kokainy – ulubionego narkotyku tej berlińskiej dekady. Nawet reklamy pudru i innych kosmetyków puszczały oko do potencjalnych klientek, niedwuznacznie namawiając do „upudrowania noska”. W wielu restauracjach narkotyki do stołu przynosili po prostu kelnerzy.

 

Tomorrow belonged to chem

Po roku 1933 wszystko to się w Berlinie szybko skończyło. Niektóre rzeczy natychmiast, inne nieco później, ale również dość szybko. To dlatego hipoteza o libertyńskim stylu życia jako papierku lakmusowym dla liberalnego charakteru istniejącego ustroju państwa wydaje się adekwatna. Dopóki bowiem wolność jest obywatelom zapewniona, część z nich oddawać się będzie takim uciechom, które może i nawet w nadmiarze oferowało życie nocne Berlina lat 20-tych. Gdy zaś w miejsce liberalizmu wchodzi taki czy inny zamordyzm, to dzieje się to, co w Berlinie lat 30-tych. Ta błahostka, ta rzecz, bez której pewnie można się obejść, czyli nieskrępowane moralizatorstwem życie nocne, ulega likwidacji często jako pierwsza. Oto więc papierek lakmusowy szerokości zakresu naszej wolności. Kilka dekad później precyzyjnie ujął to w dwóch zdaniach wydawca pornograficznego „Hustlera” Larry Flynt. Otóż powiedział, że dopóki ludzie tak zepsuci i „zboczeni” jak on mają gwarantowane prawa wolnościowe i mogą pisać, publikować czy oddawać się takim uciechom, jakich chcą, dopóty wszyscy ludzie przyzwoici tym bardziej mogą spać spokojnie, pewni swoich praw i wolności. Gdy jednak – rozwińmy jego myśl – Flyntom tego świata zaczyna się czegoś zakazywać, to jaka gwarancja, że zakazy nie obejmą zaraz innych rzeczy, nie tyle perwersyjnych, co będących nie w smak takim czy innym ludziom władzy?

Narodowym socjalistom wszystko to było nie w smak. Miejscem kobiety nie był ani klub nocny, ani nawet biuro, tylko kuchnia i dom, gdzie miała rodzić jak najwięcej aryjskich dzieci dla swojego führera. Wcale nie chodziło tutaj nawet o powrót do tradycyjnej moralności wilhelmińskiej, nie o przywrócenie roli rodziny nazistom chodziło. III Rzesza z radością wyrywała dzieci z rodzin, gdy tylko uznała, że jej instytucje skuteczniej od biologicznych matek i ojców wychowają dobrych nazistów. Tak czy inaczej, kobieta miała wrócić do swojej uprzedniej, podległej roli. Jeśli nazizm w jakikolwiek sposób był zorientowany na równość płci, to tylko w tym sensie, że ograniczał także pole swobody mężczyzn, przypisując im również z góry narzuconą rolę społeczną, czyli płodziciela Aryjczyków i żołnierza oddającego z radością życie za führera w wojnie o przestrzeń życiową. Każda forma seksu, która nie miała wpisanej w siebie roli prokreacyjnej, była oto więc zakazana. Jaki los czekał osoby homoseksualne doskonale wiemy – wiele z nich zostało wymordowanych w obozach koncentracyjnych, wcześniej doświadczając wielu upokorzeń i prześladowań. Wszystkie berlińskie kluby dla nich zostały naturalnie zamknięte natychmiast po przejęciu władzy przez NSDAP. Ten sam los spotkał instytut Hirschfelda, którego dyrektor zawczasu pozostał na francuskiej emigracji. Osoby heteroseksualne, wiodące rozwiązły tryb życia, były zaś klasyfikowane jako „aspołeczne” i także mogły trafić do obozów koncentracyjnych lub innych instytucji „wychowawczych”. Prostytucja została więc zepchnięta do głębokiego podziemia.

Naziści określili szybko także dopuszczalny ubiór dla kobiet i mężczyzn. Skończyły się monokle, peruki, za krótkie czy za długie włosy. Od 1942 r. na rozkaz Himmlera do obozów koncentracyjnych można było trafić także za elementy ubioru i sposób tańca (potem, gdy Rzesza już czytelnie przegrywała wojnę i ogłoszono w 1943 r. tzw. wojnę totalną, tańca zakazano całkowicie, aby naród mógł oddać się przeżywaniu powagi chwili). Na celowniku Hitlerjugend i innych „oddziałów kontrolujących” lokale znaleźli się oczywiście głównie ci, którzy okazywali upodobanie do muzyki anglosaskiej, w tym zwłaszcza „murzyńskiej” (jazz i swing), a więc dokładnie tej, w rytm której biło serce weimarskiego i libertyńskiego Berlina. Uznawano ich za „wrogów państwa” i aresztowano. Jeszcze we wrześniu 1933 powstała Izba Muzyków Rzeszy, a występować w lokalach całych Niemiec wolno odtąd było wyłącznie jej członkom. Aby zaś uzyskać legitymację członka Izby, należało wykazać się „odpowiedniością do wykonywania działalności muzycznej”. W ten sposób ze scen Berlina natychmiast zniknęli muzycy żydowskiego pochodzenia oraz innego niż biały koloru skóry. Nawet jeśli do 1935-36 r. czasami ignorowano przepisy o Izbie, to „niearyjscy” muzycy zaczęli masowo emigrować z Niemiec, co berlińską scenę muzyczną zmieniło drastycznie, jeszcze zanim zaczęły się ideologiczne ingerencje w repertuary (jazz został zakazany w radiu w 1935 r., a w kolejnych latach usuwano stopniowo całą nie-niemiecką muzykę z lokali; oczywiście wielka popularność pozwoliła jej przetrwać przez cały okres III Rzeszy, w drugim obiegu). W miejsce genialnych gwiazd epoki weimarskiej wchodziły – ze względu na nagły spadek liczby muzyków w Berlinie – zwyczajne, choć „aryjskie” miernoty i beztalencia. Przede wszystkim wiele klubów podupadało i musiało zamykać swoje wrota. Ten trend trwał, poza pewną poprawą sytuacji i poluzowaniem gorsetu w trakcie i przez pewien czas po igrzyskach olimpijskich 1936.

Nie tylko muzyka, ale także progresywna, awangardowa i nowoczesna sztuka, której rozkwit towarzyszył i bywał powiązany z libertyńską atmosferą weimarskich Niemiec, została zakazana, usunięta z publicznego widoku i zakwalifikowana jako „sztuka zdegenerowana”. Materiały drukowane o treści seksualnej uznano za „brud” i także ich zakazano – jeszcze zanim proces nazistowskiego zglajchszachtowania redakcji zwykłych gazet został ukończony.

 

***
Narodowy socjalizm oczywiście kompleksowo zniszczył każdy aspekt wolności człowieka. Zaczął jednak od jej „ekscesów”, od tych zjawisk z nią związanych, które miały relatywnie najmniej obrońców, bo były kontrowersyjne, oburzające, burzące spokój statecznych ludzi, niszowe i dla niektórych wstrętne. Z „rozpustą” walczyć chce wielu ludzi, którzy oczywiście nie mają żadnych innych związków ze straszliwym katalogiem ideologicznym narodowych socjalistów. Powinni oni jednak być świadomi tego, że kreując się na „obrońców” moralności, stróżów „wartości” i „rycerzy rodziny” niekoniecznie automatycznie umieszczają się po „dobrej stronie” z etycznego punktu widzenia. Z samej racji walki z libertyńskimi ekscesami nie mogą się stawiać po dobrej stronie, bo nie ma możliwości, aby stali tam również walczący z tym naziści. Problematyka moralnej oceny wyborów i zachowań ludzkich jest niesłychanie złożona, wymyka się biało-czarnym schematom.

Gdy tylko ktoś nie godzi się przystać na liberalną propozycję, aby moralne wybory zindywidualizować i pozostawić jednostkom ludzkim, a jedynym stróżem nad ich treścią uczynić obowiązek ponoszenia przez te jednostki odpowiedzialności za własne wybory, wchodzi na grząski grunt. Właśnie moralnie grząski grunt. Bo oddawanie się „perwersyjnym” żądzom nie jest ani jedynym, ani nawet najbardziej brzemiennym w skutki ogniwem tzw. niemoralności.


Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl

Crowdfunding XXVIII Liberte! „RE:wolucja – cyfrowa rzeczywistość” :)

XXVIII numer Liberté! ukaże się tylko dzięki Wam!

Dlaczego prosimy o wsparcie?

Kolejny już rok działamy bez dotacji publicznych i wydawanie magazynu Liberté! zależy jedynie od Państwa zaangażowania. Już dwukrotnie udowodniliśmy wspólnie, że to możliwe. Przed nami coraz większe wyzwania, dlatego liczymy na szczególną mobilizację.

Chcemy, aby lektura Liberté! w druku dostarczała intelektualnych wrażeń najwyższej próby. Dokładamy wszelkich starań, aby papierowe wydanie naszego pisma było elegancką ozdobą półek i znakiem rozpoznawczym liberałów w Polsce.

Zależy nam bardzo, aby Czytelnicy i Sympatycy Liberté! stali się wspólnotą zabiegającą o zmiany w naszym kraju. Jeśli niezależna myśl na najważniejsze tematy ma dla Was wartość – wesprzyjcie nas!

Temat numeru, który wydamy dzięki tej zbiórce, to „RE:wolucja – cyfrowa rzeczywistość”. Ukaże się on w połowie grudnia 2017 r.

Co dajemy w zamian?

  • Każdy, kto wpłaci przynajmniej 30 zł, otrzyma od nas najnowsze, XXVIII wydanie Liberté!.
  • Każdemu, kto wpłaci przynajmniej 100 zł, wyślemy dodatkowo jeden archiwalny numer czasopisma.
  • Każdemu, kto wpłaci przynajmniej 500 zł, złożymy osobiste podziękowania na okładce XXVIII numeru kwartalnika.

Jak wspierać?

Prosimy o wpłaty na konto:

Fundacja Industrial, ul. Piotrkowska 102, 90–004 Łódź
Numer konta bankowego (Credit Agricole):
85 1940 1076 3032 9838 0001 0000
koniecznie z tytułem przelewu: Darowizna statutowa – Liberté!

Jeśli mamy wysłać numer na inny adres niż w przelewie, prosimy o wiadomość: [email protected].
Zapisując się do newslettera liberte.pl zawsze będziecie na bieżąco z naszymi działaniami!

Wpłaty zbieramy do 1 grudnia 2017 roku.

Dziękujemy Tym, którzy do tej pory nam zaufali. Zrobimy wszystko, żeby Was nie zawieść.

– Redakcja Liberté!

***

Kim jesteśmy?

Liberté! to wydawany przez niezależną organizację pozarządową (Fundację Industrial) liberalny magazyn społeczno-polityczny. Jesteśmy znani m.in. z zainicjowania takich kampanii jak „Świecka Szkoła” lub „Nie dla budowy Świątyni Opatrzności Bożej z pieniędzy podatników”. Organizujemy Igrzyska Wolności, prowadzimy sieć think tanków 4liberty.eu.

Czasopismo ukazuje się w sieci oraz w druku w formie kwartalnika jako pismo eksperckie, stawiając sobie za cel diagnozę bieżących problemów, propozycję ich rozwiązania oraz projekcję możliwych zmian. Publikacje Liberté! dowodzą, że to pismo sięgające do szerokiego spektrum tematów – od filozofii i kultury po sprawy międzynarodowe, polityczne i ekonomiczne.

Dlaczego crowdfunding?

Dotychczasowy model finansowania czasopisma – głównie z dotacji publicznych, z przyczyn łatwych do przewidzenia uległ wyczerpaniu. Dlatego potrzebujemy niezależnego wsparcia, aby kwartalnik – ważny liberalny głos w polskiej debacie publicznej – mógł nadal się ukazywać.

Dziękujemy za okazane zaufanie!

Crowdfunding XXVIII Liberté! „RE:wolucja – cyfrowa rzeczywistość” :)

XXVIII numer Liberté! ukaże się tylko dzięki Wam!

Dlaczego prosimy o wsparcie?

Kolejny już rok działamy bez dotacji publicznych i wydawanie magazynu Liberté! zależy jedynie od Państwa zaangażowania. Już dwukrotnie udowodniliśmy wspólnie, że to możliwe. Przed nami coraz większe wyzwania, dlatego liczymy na szczególną mobilizację.

Chcemy, aby lektura Liberté! w druku dostarczała intelektualnych wrażeń najwyższej próby. Dokładamy wszelkich starań, aby papierowe wydanie naszego pisma było elegancką ozdobą półek i znakiem rozpoznawczym liberałów w Polsce.

Zależy nam bardzo, aby Czytelnicy i Sympatycy Liberté! stali się wspólnotą zabiegającą o zmiany w naszym kraju. Jeśli niezależna myśl na najważniejsze tematy ma dla Was wartość – wesprzyjcie nas!

Temat numeru, który wydamy dzięki tej zbiórce, to „RE:wolucja – cyfrowa rzeczywistość”. Ukaże się on w połowie grudnia 2017 r.

Co dajemy w zamian?

  • Każdy, kto wpłaci przynajmniej 30 zł, otrzyma od nas najnowsze, XXVIII wydanie Liberté!.
  • Każdemu, kto wpłaci przynajmniej 100 zł, wyślemy dodatkowo jeden archiwalny numer czasopisma.
  • Każdemu, kto wpłaci przynajmniej 500 zł, złożymy osobiste podziękowania na okładce XXVIII numeru kwartalnika.

Jak wspierać?

Prosimy o wpłaty na konto:

Fundacja Industrial, ul. Piotrkowska 102, 90–004 Łódź
Numer konta bankowego (Credit Agricole):
85 1940 1076 3032 9838 0001 0000
koniecznie z tytułem przelewu: Darowizna statutowa – Liberté!

Jeśli mamy wysłać numer na inny adres niż w przelewie, prosimy o wiadomość: [email protected].
Zapisując się do newslettera liberte.pl zawsze będziecie na bieżąco z naszymi działaniami!

Wpłaty zbieramy do 1 grudnia 2017 roku.

Dziękujemy Tym, którzy do tej pory nam zaufali. Zrobimy wszystko, żeby Was nie zawieść.

– Redakcja Liberté!

***

Kim jesteśmy?

Liberté! to wydawany przez niezależną organizację pozarządową (Fundację Industrial) liberalny magazyn społeczno-polityczny. Jesteśmy znani m.in. z zainicjowania takich kampanii jak „Świecka Szkoła” lub „Nie dla budowy Świątyni Opatrzności Bożej z pieniędzy podatników”. Organizujemy Igrzyska Wolności, prowadzimy sieć think tanków 4liberty.eu.

Czasopismo ukazuje się w sieci oraz w druku w formie kwartalnika jako pismo eksperckie, stawiając sobie za cel diagnozę bieżących problemów, propozycję ich rozwiązania oraz projekcję możliwych zmian. Publikacje Liberté! dowodzą, że to pismo sięgające do szerokiego spektrum tematów – od filozofii i kultury po sprawy międzynarodowe, polityczne i ekonomiczne.

Dlaczego crowdfunding?

Dotychczasowy model finansowania czasopisma – głównie z dotacji publicznych, z przyczyn łatwych do przewidzenia uległ wyczerpaniu. Dlatego potrzebujemy niezależnego wsparcia, aby kwartalnik – ważny liberalny głos w polskiej debacie publicznej – mógł nadal się ukazywać.

Dziękujemy za okazane zaufanie!

Dekadentyzm – definicja i zakres pojęcia :)

W Polsce termin „dekadencja” pojawia się na fali popularności francuskiej literatury tego okresu. Niestety, wraz z całym bogactwem treści, dociera do nas także niejednoznaczność terminu, ciągnący się za nim wachlarz nieporozumień i polemik. Prowadzi to do modyfikacji treściowej w porównaniu z francuskim pierwowzorem. Pomimo przejęcia tych terminów z Francji, gdzie pozbawione one były pejoratywnego zabarwienia, w Polsce nabrały wydźwięku jednoznacznie ujemnego. Tłumaczyć to można m.in. tym, że do „dekadentyzmu” przyznawał się Paul Verlaine, którego recepcja twórczości wywarła duży wpływ na kształtowanie się życia artystycznego w Polsce okresu fin de siecle. Otóż po francusku decadent, decadence oznacza tyle co schyłek, chylenie się ku upadkowi, ale jednocześnie nie oznacza samego schyłku i rozpadu z jego oczywistą w języku polskim konotacją pejoratywną, która nam kojarzy się z degrengoladą. Na takie rozumienie język francuski ma osobne określenie, którego brak w języku polskim: deliquescence. Do postawy takiej określanej tym słowem nie przyznawał się Verlaine, uważał wręcz, że dekadentyzm jest jej przeciwieństwem. Specyfika naszego języka nie może oddać niuansów różnic między zakresami obu tych pojęć, stąd też m.in. wynikają nieścisłości w używaniu w polskich wypowiedziach literackich haseł wiążących się z dekadentyzmem.

W epoce Młodej Polski, życie ówczesnej bohemy, z jej niekończącymi się barowymi dyskusjami, kawiarnianą wymianą poglądów, coraz powszechniejszym czytelnictwem – sprzyjało poznawaniu nowych trendów artystycznych, zapoznawaniu się z filozofią i literaturą będącymi wyrazicielem dekadenckich nastrojów. Całe życie artystyczne, ze wszystkimi odmianami sztuk, formalnymi i nieformalnymi spotkaniami twórców, tworzą system naczyń połączonych.

Powszechne przekonanie, iż jest to schyłek, choroba wieku, postawa pesymistyczna – jest oczywiście prawdą, lecz żeby właściwie zrozumieć to pojęcie, należy dokładnie poznać wszelkie aspekty z nim związane.

Z terminem „dekadentyzmu” i „dekadencji” wiąże się wiele aspektów, które zachodzą na siebie, przesłaniają się, utrudniając klarowne rozpoznanie semantycznego obrazu tych pojęć. Wynika to z faktu, iż z polem znaczeniowym „dekadentyzmu” wiążą się takie aspekty jak: schyłek, upadek, wynaturzenie, bohema itp. Takie wyrażenia nasuwają jednoznacznie pejoratywne konotacje, „dekadencja” w takim pojmowaniu tego słowa jest stanem braku w stosunku do wcześniejszego stanu wartości. Termin „dekadentyzm” nie pojawił się oczywiście dopiero na przełomie wieków, genezy tego słowa trzeba szukać znacznie wcześniej, a jeszcze starsze jest pojęcie, które ono nazywa.

Słowem „decadence” posługiwano się początkowo dla opisania zjawisk politycznych, społecznych i moralnych powiązanych z problematyką państw, narodów i instytucji, później ras i cywilizacji. Natomiast rzadko używa się tego pojęcia w konotacji do problematyki literatury i sztuki – jeśli już, ma ono wydźwięk pejoratywny, mający na celu podkreślenie niskiego poziomu dzieł, i co często za tym idzie – upadku i zepsucia gustów estetycznych w społeczeństwie.

Wzrost zainteresowania pojęciem „decadence” i utworzonymi od niego „decadentisme” i „decadent”, nie spowodowało rozwiania niejasności co do ich znaczenia. Wprawdzie w dziewiętnastowiecznej literaturze negatywny obraz dekadentyzmu zaczął stopniowo blednąć, w potocznej opinii wszystko, co wiązało się z „dekadentyzmem” nadal posiadało sens pejoratywny, nadal była to obelga, estetyczna restrykcja, słowo – wytrych, którego prawdziwy sens rozumiało niewielu, lecz pole rażenia było znaczne.

Dzięki francuskim poetom, którzy w 1886 roku powołali do życia czasopismo „Le Decadent” i sami siebie obwołali dekadentami, dekadentyzm zaczął być odbierany jako synonim awangardy, eksperymentu formalnego. Na tym jednak nie skończyły się zawirowania i trudności z definicją pojęcia. W tym samym czasie popularność zaczął zyskiwać ruch symbolistyczny – także odbierany jako awangardowy, a oprócz tego posiadający w swych szeregach wyznawców tej samej co dekadenci filozofii życiowej, zaczęto oba pojęcia mylić i stosować je zamiennie. Spośród pokrewnych znaczeniowo pojęć, najwyraźniej wykrystalizowało się, sprawiając najmniej kłopotów z prawidłową definicją, słowo „dekadent„, którym nazywano określony typ osobowości wyrosłej w trudnych warunkach schyłku wieku, hołdujący indywidualizmowi, estetyzmowi, poczuciu bezsilności wobec świata zewnętrznego, sprzeciwianiu się powszechnie obowiązującym normom moralnym. „Kariera” terminu nie skończyła się wraz z przebrzmieniem wieku dziewiętnastym, ale odrodziła się ponownie w latach dwudziestych dwudziestego wieku, a i u współczesnych wywołuje on silny ładunek emocjonalny.

Dekadencja jest zjawiskiem cyklicznym i może dotknąć każdego społeczeństwa, które znajdzie się w określonym stadium swego rozwoju. Najczęściej jednak dopatrywano się analogii między cywilizacją przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, a schyłkiem Cesarstwa Rzymskiego. Taki punkt widzenia spowodował, że niektórzy podchodzili do tematu beznamiętnie, nie kierując się emocjami – opisywali po prostu zjawisko nie zajmując się jego wartościowaniem. Jednak takie podejście do tematu było rzadkością. Ta obiektywna analiza zjawiska „zaginęła” gdzieś w ogromie paszkwili adwersarzy dekadentyzmu, którzy przy tym nie wykazywali się dostateczną znajomością tematu, a z dostępnych na ten temat informacji wybierali te, które pasowały do ich wizji dekadenckiego zepsucia, zgnilizny i upadku cywilizacji. Dla uzyskania pełnego obrazu zamętu, wystarczy przypomnieć fakt, że w publicystyce nagminnie posługiwano się „symbolizmem” i „dekadentyzmem” jak synonimami. Także sama treść podkładana pod oba pojęcia była nie do końca ścisła i zgodna z prawdą. W wersji aprobatywnej „symbolizm” plus „dekadentyzm” oznaczały po prostu nowe, jak byśmy dziś powiedzieli, awangardowe środki wyrazu, natomiast w aspekcie pejoratywnym rozumiano przez nią pusty formalizm, dziwaczność, sztukę pozbawioną wartości.

Z biegiem czasu pojęcie symbolizmu coraz bardziej się krystalizuje, by w ostatecznym rozrachunku całkowicie się wyemancypować. Natomiast znaczeniowy zakres terminu „dekadentyzm” przesuwa się w sferę zjawisk psychologicznych i światopoglądowych. Nie znaczy to jednak, że zmiany te doprowadziły do większej przejrzystości pojęcia „dekadencji„, pojawiły się bowiem kolejne, nieznane dotąd problemy na tej drodze. Otóż „dekadentyzm” przestał być czymś obcym, czymś, z czym borykano się w odległej Francji, a stał się zjawiskiem swojskim, obecnym na naszych ziemiach, terminem, bez którego nie wyobrażano sobie już opisywania polskiej rzeczywistości literackiej, społecznej itp. Polscy twórcy przestali być już tylko wyrazicielami i translatorami obcych prądów, stali się równoprawnymi kr
eatorami. Zauważono, że polskie problemy końca wieku nie różnią się tak bardzo od problemów targających społeczeństwa francuskie czy niemieckie. Co więcej, zaczęto zastanawiać się nad specyfiką polskiego dekadentyzmu, i niczym „polowanie na czarownice”, rozpoczęto „polowanie na dekadentów„, których zaczęto oskarżać o całe zło tego świata, o wszelkie problemy, niepowodzenia itp.

Wśród polskich publicystów tamtego okresu dominowało przekonanie, iż dekadent jest przedstawicielem nowej inteligencji sprzeciwiającej się zastanemu mieszczańskiemu porządkowi, człowiekiem wrażliwym na sztukę i nowe prądy światopoglądowo – filozoficzne, będącym reprezentantem schyłkowej cywilizacji.

Do polskich prekursorów tego nurtu zaliczano Przybyszewskiego, Miriama – Przesmyckiego, Langego, Dąbrowskiego, Tetmajera.”Wyzwiskiem” dekadenta obrzucano się bez opamiętania, często mijając się z prawdą. Dla realistów dekadentami byli symboliści i odwrotnie, moderniści dla konserwatystów i vice versa, młodsi dla starszych a starsi dla młodszych itp.

Dekadentyzm był prądem w XIX wiecznej literaturze francuskiej i w niej znalazł swój najpełniejszy wyraz; jednak z biegiem czasu przeniknął w sferę psychologii, światopoglądu, filozofii, życia społecznego. Jednym z najciekawszych zjawisk dotyczących dekadentyzmu jest fakt, jak pierwotny prąd literacki określany tym terminem został zdominowany przez wymienione wyżej aspekty pozaliterackie.

Niezmiernie ciekawą kwestią jest, dlaczego pojęcie dekadencji, które ma tak długą tradycję, zaktualizowało się właśnie na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku osiągając wtedy swoją największą popularność. Według wielu badaczy do renesansu popularności tego terminu sięgającego czasów starożytnego Rzymu przyczynił się tak znienawidzony przez dekadentów pozytywizm. W poprzedzającej schyłek wieku epoce popularne było przedstawianie natury czasu i historii w formie schematycznych analogii przyrodniczych. Wówczas jednak „myślenie organicznie” miało zdecydowanie wydźwięk pozytywny, głoszący afirmację życia. Jednak założenia, że życiem społecznym, historią ludzkości kierują te same co przyrodą prawidła, zawierają też pierwiastki pesymistyczne. Część z nich znalazła swój wydźwięk w naturalizmie, część, najbardziej skrajna, włączona została do światopoglądu dekadenckiego.

O ile pozytywizm szukał analogii między społeczeństwem a żywym organizmem we wzajemnej zależności poszczególnych elementów, dekadentyzm posługiwał się tymi samymi przykładami, wyciągając z nich jednak odmienne, pesymistyczne wnioski. Skoro bowiem społeczeństwo, cywilizacja, rządzą się tymi samymi prawami co przyroda, to ich rozwój musi się kiedyś skończyć, a wtedy przychodzi nieunikniony kres i śmierć organizmu rozumiana jako kres historii.

Tak jak w przyrodzie, tak również w historii cywilizacji ludzkości ciąg wydarzeń zmierzających ku „śmierci” jest cykliczny i składa się z kilku faz: fazy wzrostu, dojrzewania, pełni doskonałej i rozkładu. Faza pełni doskonałej nosi jednak dla wyznawcy pesymistycznej filozofii znamiona nieuchronnego końca, jest to faza przesilenia, kiedy nic więcej, nic pełniejszego nie da się już osiągnąć, jedynym możliwym kierunkiem jest kierunek w dół, chylenie się ku upadkowi.

Na ten pesymistyczny obraz cywilizacji nałożyła się równie „czarna” wizja degeneracji wzmocnionej darwinowską socjologią.

Jak więc widzimy, dekadentyzm nie jest samodzielnym ruchem, lecz odwołuje się do innej wypowiedzi światopoglądowej ostatecznie wyraźnie ją trawestując. Stanowisko wyznawców pozytywistycznej nauki prowadziło nieuchronnie do twierdzeń, iż prawdy odnoszące się do nauk biologicznych z powodzeniem można stosować do innych dziedzin życia – co doprowadziło do powstania scjentyzmu, mówiącego, że prawdziwą i w pełni uzasadnioną wiedzę o rzeczywistości dostarcza tylko nauka przy trzeźwym i wąskim jej rozumieniu. Przełom w myśleniu nastąpił wraz z ogłoszeniem darwinowskiej koncepcji prawa walki o byt. Odtąd zaczęto podważać organicyzm, a pogląd, iż z porównania świata przyrodniczego i społecznego płyną optymistyczne wnioski legł w gruzach.

Na „żywy miejski organizm” zaczęto patrzeć z przerażeniem, widząc w nim miejsce walki o byt, starć, w których wygrywają silniejsi, miejsce gdzie aby przetrwać trzeba stać się skrajnym egoistą. Tak więc pozytywistyczny optymizm został zastąpiony przez dekadencki pesymizm, który, pozornie, nie był tak atrakcyjny. Poprzedni światopogląd wypalił się, a industrialna przemiana miast dała namacalne efekty: wyzysk, nędzę, egoizm, chciwość. Pozytywistyczne hasła okazały się utopią: omamieni mamoną fabrykanci nie palili się do zakładania szkół i szpitali, bogacenie się jednostek nie pociągało za sobą polepszenia stanu posiadania całego społeczeństwa – wręcz przeciwnie, powodowało ubóstwo klasy pracującej.

Pozytywistyczne tezy okazały się nic nie znaczącymi utopijnymi frazesami, pustymi hasłami, które zdominował pesymistyczny, dekadencki światopogląd będący wynikiem nowej rzeczywistości.

ŚWIATOPOGLĄD DEKADENCKI

Jako, że światopogląd dekadencki wyrósł na wspólnej pozytywizmowi i naturalizmowi ramie logicznej, uprawnieni jesteśmy do tego, aby nadal posługiwać się przyrodniczą analogią, która jednak w dekadenckim wydaniu jest symetryczną odwrotnością idei ewolucji. Człowieka współczesnego dekadenci odbierali jako ostateczny produkt ewolucji, ale widzieli w nim gatunek zupełnie nieodporny na czyhające cywilizacyjne niebezpieczeństwa, byt wysubtelniony do granic możliwości, nadwrażliwy, który nie umie poradzić sobie z wizją nieuchronnej śmierci, podobny do dojrzałego owocu, który nie może zapobiec własnemu upadkowi. Skoro koniec i tak jest nieuchronny, to po co tracić resztki sił na bezowocną walkę? Na tym właśnie polega dekadencki paradoks: dekadenci uważali się za przedstawicieli najwyższego etapu rozwoju homo sapiens, a jednocześnie mieli świadomość „choroby” gatunku ludzkiego. Jako ostatnie ogniwo ewolucji, procesu z natury swej pozytywnego, dekadenci – twór tak misterny i wysubtelniony, tak perfekcyjny, że aż niefunkcjonalny, sami przyznawali – co było jedną z głównych osi, wokół której budowali swą filozofię, że są niezdolni do życia w brutalnej rzeczywistości końca dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku. Ewolucja wiedzie do zguby nie tylko pojedyncze jednostki, ale całe formacje społeczne, narody, rasy, by w końcu destrukcją naznaczyć całą znaną nam cywilizację.

Co ciekawe, teoretyczne rozprawy o dekadentyzmie i dekadentach pisane były zazwyczaj przez „osoby trzecie”, nie przyznające się do tej pesymistyczno – destrukcyjnej filozofii, a wręcz nazywające samych siebie jej przeciwnikami i pogromcami. Tacy twórcy otwarcie stawiali siebie w roli obserwatora, który stara się wykryć symptomy dekadenckiego schyłku cywilizacji, dając jedn
ocześnie receptę na zaradzenie takiemu stanowi rzeczy. Takie stanowiska często powstawały na gruncie pozytywistycznej perspektywy.

Symptomów dekadentyzmu należy szukać w świecie wartości, które dla dekadenta znalazły się w stanie głębokiego kryzysu. Jednym z najdotkliwiej odczuwanych upadków, był upadek prawdy. Nauka, która w pozytywizmie miała dać odpowiedź na wszystkie nurtujące ludzkość pytania i wątpliwości, pod koniec dziewiętnastego wieku zawiodła pokładane w niej nadzieje. Okazało się, że zamiast szukać odpowiedzi, nauka wydała walkę wszystkiemu co „nienaukowe”, należące do sfery ducha. Zmęczeni oglądaniem rzeczywistości przez „szkiełko i oko” ludzie końca dziewiętnastego wieku zatęsknili do tego co wyparł scjentyzm. Dostrzeżono, że nauka nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania, stale pojawiały się nowe wątpliwości, których nauka nie mogła rozwiać, wobec których stawała się bezużyteczna – naukowy sceptycyzm zajmie poczesne miejsce na dekadenckim firmamencie.

Co jest natomiast charakterystyczne dla tego okresu, to fakt, iż kryzys nauki identyfikowano z kryzysem w sferze etyki. Skoro nauka okazała się zawodna w obliczu rozjaśniania „zagadek bytu”, człowiek został zostawiony sam sobie, czuł się samotny, opuszczony i zdany tylko na siebie. Rodziło to zmagania duchowe, które często były tematem sztuki okresu fin de siecle. Wspomniany sceptycyzm, który początkowo uskrzydlał, z biegiem czasu pętał „skrzydła”, stał się przyczyną pasywności i bezwoli, stworzył dekadenta – biernego obserwatora rzeczywistości.

KRYZYS WARTOŚCI. SEKTY. OKULTYZM.

Przełom dziewiętnastego i dwudziestego wieku określany był mianem czasu kryzysów. Dekoniunktura dotknęła także etykę. Nie widziano sensu i sposobu dla stworzenia nowego systemu etycznego, a ten, który obowiązywał dotychczas uznano za niewystarczający i nie dość przekonująco uzasadniony.

Chrześcijańskie normy, według których ludność świata żyła przez setki lat, okazały się nie przystawać do „nowych czasów”, nie były atrakcyjne dla młodych żyjących w dynamicznie rozwijających się aglomeracjach, narażonych na czyhające zewsząd pokusy kawiarnianego życia, płatnej miłości, narkotyków i alkoholu. Dekadenci krzyczeli za Nietzschem: „Gott is tot!”, a za Marksem: „Religia to opium dla mas!” – określając religię jako zbiór złudzeń mających na celu uśmierzenie cierpienia. Przypomnijmy także darwinowską koncepcję walki o byt i naturalną selekcję – obu tych poglądów właściwie nie dawało się połączyć z jakąkolwiek etyką.

W czasach, gdy głoszono śmierć Boga, gdy Natura jawiła się jako nieetyczna forma, gdy religię razem z jej normami moralnymi przyrównywano do narkotyku otępiającego umysły, zafałszowującego rzeczywistość, będącego jednocześnie lekiem przeciwbólowym i uspokajającym – pojawiło się przekonanie, iż człowiek, pozbawiony jakichkolwiek punktów odniesienia, sam nie potrafiący stworzyć nowej skali – znalazł się w etycznej i moralnej próżni. Pomimo podejmowanych prób stworzenia nowych propozycji takich jak anomia, rozwiązania takie nie mogły jednak zniwelować poczucia katastrofy etycznej, która zajęła poczesne miejsce w dekadenckim światopoglądzie, identyfikowana z moralnym nihilizmem – czyli sceptycyzmem absolutnym.

Dekadenci żyli w czasach, w których pytania o istotę i przyczynę dobra i zła były pytaniami skazanymi na brak odpowiedzi. To subiektywny pragmatyzm miał dać rozwiązanie.

W tamtym czasie powstawały liczne sekty, które fascynowały artystów. Jedną z nich było „Dzieło Miłosierdzia”, sekta założona przez pobożnego francuskiego katolika i fabrycznego brygadzistę Eugene Vintras’a. Grupa ta znana była także pod nazwą Kościoła Karmelu. Członkowie tej sekty głosili, że skończyła się era Syna i nadeszła era Ducha. Kościół katolicki z niepokojem patrzył na Vintras’a i jego wyznawców, dopatrując się w praktykowanych przez nich obrzędach elementów czarnej mszy. Dlatego też w 1848 roku papież formalnie ekskomunikował Vintrasa i jego kościół. Niemniej sekta fascynowała dekadenckich artystów końca dziewiętnastego wieku, takich jak Odilon Redon, którego niektóre obrazy, np. „Triumfujący Pegaz” przejawiają wpływy mistyczne.

J. K. Huysmans, autor powieści „Na wspak”, która stała się przykładem literatury dekadenckiej, studiował meandry magii i był przez pewien czas przyjacielem i uczniem Boullanda, który w jego okultystycznej powieści ” La Bas” występuje jako „dr Johannes”.

Człowiek wciąż szukał nowych obszarów, w których intelekt musiał skapitulować i uznać wyższość metafizyki. Sfera tajemna dostarczała mu nowych bodźców, których tak bardzo potrzebował i których fizycznie wręcz łaknął. Takie wędrówki po ścieżkach wiedzy tajemnej okazywały się niekiedy nieprzyjemne a czasami niebezpieczne – wystarczy wspomnieć o cieszącym się ówcześnie sporą popularnością satanizmie.

SATANIZM

Obok innych dekadenckich „izmów” ten wydaje się jednym z najbardziej interesujących i zapewne wzbudzających największe kontrowersje. Choć zaznaczyć należy, że oblicza satanizmu i rangę jaką samemu „prądowi” przyznawano były bardzo różne. Polski satanizm wiele zawdzięcza niewątpliwie Stanisławowi Przybyszewskiemu.

Przybyszewski postrzegał Szatana jako pierwotną siłę, z jednej strony stwórcę, potężnego w swojej mocy, z drugiej jednak strony jawi się on jako ofiara własnych kreacji, istota wijąca się pod jarzmem stworzonego przez siebie cierpienia. Wobec gehenny świata, nawet Szatan pozostaje bezradny i bezbronny. Personifikacja Zła przybiera więc maskę umęczonego człowieka końca wieku. W Szatanie rozpoznawano samych siebie, buntowników posiadających wiedzę o końcu świata, wiedzę ostateczną.

Szatan może być jedynie biernym obserwatorem wypełniania się strasznej przepowiedni. Dekadenci byli buntownikami – Szatan także; krnąbrność, odrzucenie boskich zasad moralnych, samotność – to wszystko sprawiło, że stał się on protagonistą człowieczeństwa – a przez to znacznie bliższy ludziom niż Bóg Ojciec, stwarzający prawa, ale im niepodlegający. Dekadent nie dostrzegał w świecie, w którym przyszło mu żyć, iskry bożej, dobroci i miłosierdzia, które miały w nim swoje źródło.

Znacznie łatwiej przyszło mu się identyfikować z upadłym aniołem, buntownikiem strąconym w otchłań ciemności; to ta czeluść stworzyła go takim przerażającym, ale dla schyłkowców fin de siecle widoczny był także tragizm tej postaci, który był także ich tragizmem. W tym piekielnym świecie przełomu wieków, to Szatan jest prawdziwym rex mundi, któremu należy się poszanowanie.

Przyczyn renesansu satanizmu w Europie i polskim środowisku należy szukać w przeświadczeniu, że cały świat jest absurdalny. W obliczu takiego bezsensu uniwersum należało przyjąć określoną postawę – albo biernie godzić się na zastaną rzeczywistość, albo poszukiwać nowy
ch dróg i nowych odpowiedzi. Czasy te obfitowały w metafizyczne aksjomaty. Dlatego też ludzie schyłku wieku sięgnęli do najciemniejszych aspektów naturalistycznego dziedzictwa, a gdy te okazały się niewystarczające zaczęto szukać głębiej. Okazało się, że nie potrafiono odpowiedzieć na zagadnienia o przyczyny zła i cierpienia targających znanym im światem. „Ratunkiem” miała okazać się ucieczka w metafizykę. Bezsens świata, w którym panuje zło, cierpienie i chaos wcale nie musi oznaczać, że jest on bezrozumny, wręcz przeciwnie. Przyczyn takiego stanu rzeczy zaczęto szukać w sferze profanum, której władcą był Szatan. Pesymistyczną wizję świata głoszoną przez dekadentów dzieliła tylko cienka granica od wizji demonicznej, która znalazła wielu wyznawców.

Trzeba jednak przyznać, że w Polsce, kraju o wielowiekowych tradycjach katolickich, prawdziwy satanizm raczej nie występował, jego obecność w światopoglądzie i sztuce była raczej potencjalna niż realna.

POSZUKIWANIE NOWYCH PODNIET

Dekadenci chwytali się deski ratunku – aby życie miało jakikolwiek sens, trzeba żyć szybko, starać się być w „kilku miejscach jednocześnie” aby odbierać jak najwięcej wrażeń zmysłowych, które uszlachetniają przemijające chwile, z których składa się życie. Teoria ta niesie ze sobą jednak pewne niebezpieczeństwo, które stało się w pewnym sensie przekleństwem dekadentów. Otóż człowiek przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku – według ówczesnego rozumowania – był z jednej strony spadkobiercą wielowiekowej tradycji, z drugiej, prawdopodobnie ostatnim ogniwem ewolucji gatunku homo sapiens. Takie uwarunkowania powodowały, iż przedstawiciele epoki fin de siecle cechowali się wrażliwością stępioną przez tysiące lat, podczas których wrażliwość ludzka wystawiana była na działanie niezliczonej ilości i rodzajów doznań.

Ziemska egzystencja stała się nudna i nieatrakcyjna dlatego, iż wszystkie wrażenia, które z sobą niosła były od wieków takie same i nie wiązały się z żadną niespodzianką, nie motywowały chęci życia. Dlatego w tej epoce jedną z naczelnych kwestii stała się intensyfikacja znanych dotąd przeżyć i poszukiwanie nowych podniet. Trudno wymyślić nowe bodźce, ludzkość bowiem od zarania dziejów starała się upiększyć nieco otaczającą ją rzeczywistość; dlatego ani alkohol, ani narkotyki, ani inne używki służące stymulacji i halucynacjom pozwalającym egzystować w „sztucznych rajach” nie były dziewiczymi. Jednak rzadko w której epoce stosowano je na taką skalę i rzadko kiedy stawały się one atrybutami nierozerwalnie kojarzonymi z określoną grupą społeczną – w tym wypadku z dekadentami. Gdyby takie zabiegi nie były w stanie pobudzić uśpionych zmysłów, pozostawała jeszcze do spenetrowania i eksploatacji sfera moralna, niegdyś traktowana bardzo liberalnie, z chwilą rozprzestrzeniania się religii chrześcijańskiej – z wszystkimi jej rygorystycznymi zakazami dotyczącymi m.in. sfery ludzkiej seksualności – owiana widmem grzechu. Dekadenci więc stali na stanowisku immoralizmu, któremu daleko jednak do optymistycznego w gruncie rzeczy witalizmu czy libertyńskiej frywolności. Dekadenci łamali normy moralne, przekraczali ich granice, penetrowali nieznane dotąd strefy, ale ich postępowanie w tym zakresie nosiło znamiona fatalizmu. To brak siły a nie jej nadmiar każe dekadentom łamać normy i wchodzić w konflikt z prawem. To wizja braku przyszłości, nieuniknionego kresu i ruiny popchnęła dekadentów w tę niebezpieczną strefę – skoro nie ma przyszłości, korzystajmy w pełni z tego co niesie ze sobą nasze doczesne życie, nie musimy się przecież martwić o czekającą nas boską karę za nasze postępki – zdają się mówić dekadenci.

ROLA JEDNOSTKI I MIEJSCE DEKADENTA W SPOŁECZEŃSTWIE

Do tej pory, na fali popularności Comte’a, to społeczeństwo jako ogół miało przewagę nad jednostką, która stanowiąc jego składnię, tylko w nim znajdowała swoje uzasadnienie. Ale światopogląd dekadencki daleki był od takiego stanowiska, przyznawał większą rangę jednostce. Skoro wszystko dotknięte jest kryzysem – społeczeństwo jako ogół także; populację i jednostkę czeka taki sam smutny koniec. Zaczęto dostrzegać, że zbiorowość nie tyle chroni jednostkę, co ją ogranicza.

Więzy między indywiduum a resztą populacji uległy osłabieniu – stąd też wizja roztaczana przez badaczy epoki i przez samych dekadentów – wizja osamotnienia jednostki. Osamotnienie jest tym dotkliwsze, że dekadent sam bierze „rozwód” ze społeczeństwem, niejako na własne życzenie żyje w społecznej próżni. Samotne, wrażliwe jednostki przyglądają się mieszczańskiej populacji, tak przez nich znienawidzonej i widok ten napawa ich odrazą, przez co utwierdzają się jeszcze w swym wyborze izolacjonizmu społecznego. W rezultacie pojawiła się opozycja „kolektywizm – indywidualizm”.

Dekadent roztaczając taki czarny obraz jednocześnie się na niego godzi. Przyszłość jest już przesądzona, dlatego zaniechano jakiejkolwiek walki o poprawę status quo. Taka postawa zasadniczo różni dekadentów od ich mieszczańskich adwersarzy, którzy nie dostrzegają nieuchronności końca ewolucyjnego cyklu rozwoju, tocząc permanentną, zażartą acz z góry skazaną na klęskę walkę o byt. Inną postawę przyjmują nieoświecone masy ludowe, które nie zdają sobie zupełni sprawy z czekającej je klęski. Nic więc dziwnego, że dekadenci czuli się samotni w otoczeniu znienawidzonych mieszczan i wzbudzających litość proletariuszy. Gdzie zatem, w jakiej klasie społecznej umiejscowić dekadenta, który sam siebie rzadko obrazuje na tle społecznym?

Znudzony życiem, szukający ciągle nowych podniet dekadent to spadkobierca dużych pieniędzy i arystokratycznego pochodzenia – tak przedstawiano go w literaturze. Taki obraz świetnie pasował do wyobrażenia schyłkowca. Człowiek żyjący w dostatku, obarczony bagażem historii swojego rodu, korzystający ze wszystkich przywilejów za tym idących. Nie pracował – bo nie musiał, był częścią śmietanki towarzyskiej, z której rekrutowali się jego znajomi, dzień mijał mu na zaspokajaniu swoich zachcianek, z których – przynajmniej kilka – wywoływało oburzenie purytańskiej części społeczeństwa. Posiadali więc czas, swobodę i pieniądze – taki styl życia był jednak tylko rodzajem pięknej fasady skrywającej ruinę wnętrza.

Pozostaje pytanie, dlaczego w tak dramatycznej sytuacji dekadenci nie podejmowali próby zmian status quo. Uważali, iż ewolucyjny ciąg wydarzeń jest już z góry ustalony i jakiekolwiek działania – w opinii schyłkowców – nie przyniosłyby skutku. Jest jednak jeszcze jeden aspekt wyjaśniający taki stan rzeczy. Otóż całą rzeczywistością kierują prawa przyrody, to one mają nad nami władzę i to im podlegamy. Dlatego też dekadenckie bezruch i bierność odbierać powinniśmy jako rodzaj specyficznego buntu, manifestację wolności jednostki. Tylko w taki sposób można było, według przedstawicieli pokolenia fin de siecle, wyrazić swój sprzeciw wobec wszelkich praw – przyrodniczych czy społecznych. Bierność była najlep
szą bronią, orężem w walce z drapieżnymi instynktami.

Swego rodzaju odskocznią od tak znienawidzonej rzeczywistości były ucieczki w sferę marzeń i wyobraźni, która pozwala dekadentom – już bez niebezpieczeństwa potępienia przez filisterskie społeczeństwo – poszerzać granice poznania i łamać wszelkie granice, niwelując właściwie pojęcie tabu, pozwala w sposób wręcz nieograniczony przeżywać nowe doznania nie oglądając się na obowiązujące prawa, zakazy i nakazy. Co więcej, takie przeżycia wypływające z wnętrza własnego jestestwa stoją w hierarchii wyżej niż te mające swoje źródło w realnej rzeczywistości. Tak wysoka pozycja przyznana wyobraźni wiązała się z nadaniem wysokiej rangi osobliwym zjawiskom: perwersji i sztuczności. Ze swej definicji wynaturzenia jakimi są te dwa zjawiska, stanowią opozycję wobec naturalnych praw, mogą być orężem w walce z prawami społecznymi. Do tej batalii dekadenci podchodzili jednak bardzo zdroworozsądkowo – skoro Natura kieruje ludzkimi postępowaniami za pomocą instynktów, trzeba z nią walczyć bronią, na którą ma ona najmniejszy wpływ – intelektem. Dekadenckie „ruja i poróbstwo” ma więc swoje źródło nie w ciele, lecz w mózgu, jest zimna i wyrachowana, a nie gorąca i instynktowna.

Na zarzuty o niemoralne prowadzenie się dekadenci mieli gotową obronę – moralność szuka potwierdzenia swej konieczności w prawach Natury i społecznej potrzebie, lecz właśnie one wywołują w dekadenckiej jednostce sprzeciw. Dlatego tez powszechnie występujące w tym środowisku „rozluźnienie obyczajów”, pogwałcenie praw rządzących Naturą i moralnością, wszechobecna sztuczność, perwersja – takie postępowanie traktowane było przez tych antagonistów jako wyraz walki o wolność jednostki, nieograniczonej, nie tłamszonej przez znienawidzone prawa.

EROTYZM

Chyba najpopularniejszym przejawem takiego sposobu myślenia jest wielokrotnie poruszana w sztuce tamtego okresu kwestia erotyzmu. Miłość fizyczna nie mająca nic wspólnego z prokreacją, służąca jedynie przyjemności – oto sfera, w której dekadenci mogli w pełni demonstrować swoją niechęć dla praw społecznych i Natury. Skrajną postacią takiego buntu była sodomia i miłość lesbijska, które były sposobem na przeciwstawienie się rozrodczemu przymusowi Natury.

Osobną kwestią jest pokazywanie tego, co mieszczańska populacja uznawała za wstydliwe i grzeszne – ukazywanie rozkoszy seksualnej. Wystarczy przypomnieć zgorszenie i krytykę jaką wywołał „Szał” Podkowińskiego, obraz jak pisano, przedstawiający ” zwierzę rozszalałe w swych chuciach, człowieka upojonego do obłędu namiętności czarem”. Artyści nie bali się już przedstawiać miłości czysto fizycznej, z romantycznym afektem nie mającym nic wspólnego.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję