Uniwersytety tworzą ludzie – recenzja książki Darii Hejwosz „Edukacja uniwersytecka i kreowanie elit społecznych”. :)

Już od jakiegoś czasu trwa w Polsce dyskusja na temat jakości kształcenia akademickiego, roli uniwersytetów we współczesnym, otwartym, ponowoczesnym społeczeństwie oraz ich wpływu na wyłaniające się elity społeczne. Czy znaczenie uniwersytetów jest naprawdę tak duże? Czy przyczyniają się one do kształtowania elit? Jeśli tak – jaki powinien być uniwersytet? Osobom zabierającym głos w tej debacie i wpływającym na ostateczną wizję edukacji akademickiej bardzo przydatna będzie książka doktor Darii Anny Hejwosz z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Cel książki został określony jasno – przedstawienie roli edukacji uniwersyteckiej w kreowaniu elit społecznych. Autorka posługuje się mimo mnogości przedstawionych teorii i poglądów, zrozumiałą narracją i językiem. Książka została podzielona na trzy części. Pierwsza stanowi teoretyczną podstawę analizy – społeczne funkcje edukacji, definicje i klasyfikacje elit oraz zasady ich rekrutacji – wyłaniania się. Część druga omawia rolę i kondycję uniwersytetu we współczesnym świecie, skupiając się zarówno na jego funkcjach, jak i wyzwaniach oraz zagrożeniach, które stoją przed edukacją akademicką. Część trzecia, dla mnie najciekawsza, to studia przypadków. Hejwosz omawia casy wybranych i uznanych za prestiżowe uczelni wyższych w USA (Harvard), Wielkiej Brytanii (Oxford), Japonia (Todai), Niemczech (Heidelberg), RPA (Kapsztad) i Argentynie (Buenos Aires).

Książka ukazuje wiele paradoksów i kontrowersji, które pojawiają się jako efekt presji wywieranej na uniwersytety przez system społeczno – ekonomiczny. Bardzo ciekawe i nieco zatrważające są jej rozważania na temat edukacji jako „towaru”. Coraz częstsze jest zjawisko pojmowania edukacji uniwersyteckiej jedynie w kontekście zdobycia dyplomu – celem nie jest wiedza a „papierek”, który umożliwia zdobycie prestiżowej pracy, pomnażanie majątku. Wiedza sama w sobie przestaje być ważna. Z drugiej strony – może właśnie takiej elity potrzebujemy – ludzi, którzy przyczynią się do rozwoju ekonomicznego kraju i dzięki bogactwom aspirować będą do sprawowania władzy? Czy dla takiego pojmowania edukacji znaczenie ma jakość kształcenia? Zadaniem elity – twierdzi autorka – jest inicjowanie zmian, wyznaczanie drogi społeczeństwu oraz branie odpowiedzialności za losy świata. W związku z tym zadaniem elitarnych uniwersytetów będzie kształcenie ludzi, dla których celem nie będzie jedynie dyplom, za który „kupią” stanowiska pracy, ale wiedza i etos człowieka nauki.

Dzięki swym podróżom i stażom zagranicznym autorka przedstawiła funkcjonowanie kilku uczelni wyższych na świecie – co sprawia, że możemy je nazwać elitarnymi? Jak twierdzi Hejwosz uniwersytet tworzą ludzie i to od nich zależy, jak dana instytucja jest postrzegana w teatrze życia społecznego. Właśnie w teatrze – bo nie ma kiepskich repertuarów – są marni aktorzy.

Czego może brakować po lekturze tej rozprawy, to odpowiedzi na pytanie „więc jaki uniwersytet właściwie powinien być?”. Nie jest to zarzut wobec autorki, na to pytanie ciężko odpowiedzieć, ciężko wyciągnąć ostateczne wnioski i może nawet dobrze, że Daria Hejwosz nie narzuca swojego punktu widzenia, a swymi rozważaniami zachęca do pogłębionej debaty i dalszej dyskusji. Pewne jest jedno: Jeśli pragniemy budować mądre, zjednoczone, świadome społeczeństwo, jeśli nie chcemy pozostać na marginesie współczesnego świata, nie możemy pozwolić sobie na przeciętność. Jeśli uniwersytet będzie przeciętny, to i całe społeczeństwo takie będzie.

Afganistanu, który znaliśmy, już nie ma :)

15 sierpnia 2021 roku – upadek państwa Afganistan

Rozpoczęta w reakcji na zamachy 11 września 2001 roku wojna w Afganistanie była najdłuższym konfliktem zbrojnym w niechlubnej historii wojennej Stanów Zjednoczonych. Według szacunków projektu Uniwersytetu Browna, 20-letnia wojna pochłonęła łącznie ponad 176 tys. istnień ludzkich po obu stronach konfliktu, z czego niemal 50 tys. to cywile. Wśród ofiar było także 1144 żołnierzy międzynarodowej koalicji ISAF. Ogólny koszt wojny szacuje się na ponad 2,2 bln dolarów.

„Nasza wojna z terrorem zaczyna się od Al-Qāʿidy, ale na tym się nie kończy” – powiedział prezydent USA George W. Bush na krótko przed inwazją w 2001 roku. Choć zdania są podzielone, a temat wojny w Afganistanie do dziś powoduje fale niekontrolowanych emocji, istnieją racjonalne przesłanki, że realizowana w ramach NATO operacja USA w pierwszym jej okresie miała solidny motyw i cieszyła się poparciem społeczności międzynarodowej. Była niejako usprawiedliwiona potrzebą schwytania Usamy Ibn Ladina obarczonego odpowiedzialnością za zamachy 11 września. Powoływano się również na konieczność obalenia bastionu terroryzmu, jakim jawił się wówczas Afganistan. Cel ten udało się osiągnąć dość szybko, doprowadzając do stłumienia ekstremistycznych ruchów politycznych w zarodku. Wówczas akcenty przesunięto na pięknie brzmiącą w języku soft power “pomoc rozwojową”. Pomoc w zakresie stabilizacji, modernizacji i demokratyzacji państwa, liberalizacji jego struktur społecznych, stworzenie silnej armii i sprawnej administracji, zdolnej do zneutralizowania talibańskiej opozycji. Nikogo nie dziwi dziś konstatacja, że program ten, w zasadzie pomijający sferę gospodarczą, poniósł sromotną klęskę. Afganistan, od 20 lat budujący z pomocą Zachodu demokrację, zawalił się w 10 dni.

Obie decyzje USA, zarówno o wprowadzeniu, jak i o wycofaniu wojsk koalicyjnych z Afganistanu, stanowią dramatyczne punkty zwrotne w historii Afganistanu, których krwawym żniwem zostaną obciążone kolejne pokolenia jego mieszkańców.

Talibowie, choć w tym czasie funkcjonowali w politycznym podziemiu, to od lat konsekwentnie tworzyli swoiste państwo równoległe, które dysponowało siłą militarną i sprawowało funkcje zarówno administracyjno-podatkowe, jak i sądowe i socjalne. Aktywność polityczna talibów w ostatnich latach – bezpośrednia lub poprzez ich biuro w Katarze – skupiała się również na budowaniu relacji z Chinami, o których ich czołowi politycy wypowiadają się nadzwyczaj ciepło. Tymczasem dla Chin Afganistan ma bardzo duże znaczenie z dwóch powodów. Niezmiennie zajmuje on kluczowe miejsce w chińskich planach tworzenia korytarzy transportowych – to najkrótsza droga do wielu portów Oceanu Indyjskiego, Iranu, Pakistanu oraz dalej do Iraku oraz Syrii i Turcji. Ale także jako obszar ogromnych złóż surowców mineralnych, zwłaszcza metali rzadkich, które są kluczowe dla rozwoju współczesnej technologii. Dość powiedzieć, że Afganistan posiada największe na świecie nieeksploatowane złoża litu, miedzi, żelaza, gazu, kobaltu, złota i węgla. Boryka się przy tym z klęską głodu i narastającym kryzysem humanitarnym.

Po latach wyniszczającej wojny, 20-letniej obecności wojsk amerykańskich, okupacji i rządów przeżartych korupcją, talibowie stali się niejako warunkiem koniecznym do zażegnania politycznego klinczu, na granicy którego stanął Afganistan. Ich obecność w roli istotnej siły na politycznej mapie Afganistanu została zaakceptowana przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. Wprawdzie niektórzy członkowie talibów znaleźli się na liście terrorystów, to  oficjalnie nie posiadają statusu ugrupowania terrorystycznego. W lutym 2020 roku w Katarze administracja Trumpa brała udział w rozmowach z „nieuznawanym przez USA Islamskim Emiratem Afganistanu znanym jako Taliban. Podpisano wówczas deklarację o opuszczeniu terytorium Afganistanu przez wojska amerykańskie (i sojusznicze) oraz dopuszczenie talibów do władzy w ramach konsultacji z rządem w Kabulu. Mieli oni także zagwarantować bezpieczną ewakuację wojsk amerykańskich oraz zerwanie kontaktów z ugrupowaniami terrorystycznymi. W praktyce oznaczało to wielki powrót talibów jako wpływowego gracza w polityce wewnętrznej Afganistanu.

Afganistan 2021 fot. Maruf Ayoubi

Przejęcie władzy przez talibów nie jest ani wielkim zaskoczeniem, ani nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, ale pokłosiem porozumień pokojowych zawartych w Ad-Dausze z 2020 roku, których stronami były Stany Zjednoczone oraz talibowie.

Tuż po przejęciu przez nich władzy, w duchu deklarowanej dobrej zmiany i zerwania ze skrajnym radykalizmem, ogłoszono wolę pojednania i odstąpienia od odwetu na politycznych rywalach współpracujących z poprzednim reżimem. Poprawie miała ulec również sytuacja kobiet, które zgodnie z zapewnieniami miały zyskać podmiotowość i zostać uwzględnione podczas formowania nowego rządu. Powyższe deklaracje to jedynie  puste frazesy, które nie znajdują odzwierciedlenia w rzeczywistości. Nie ulega bowiem wątpliwości, że faktycznym celem tych zabiegów z pogranicza propagandy i marketingu politycznego jest zdobycie uznania międzynarodowego i nawiązanie niezbędnych relacji z sąsiadami, które pozwoliłyby podźwignąć załamującą się gospodarkę i okiełznać narastający kryzys humanitarny.

 Mieszkańcy Kabulu nie ufają talibom i przygotowują się na najgorsze. Kto mógł, uciekł z kraju. Afganistanu, który znaliśmy już nie ma.

 32-letni Maruf Ayoubi urodził się w Ghazni, gdzie przez niemal 20 lat mieściła się polska baza wojskowa w Afganistanie. Od ponad 9 lat mieszka z rodziną w Łodzi.

 “Towarzyszy nam atmosfera głębokiej niepewności i szoku. Absolutnie nie spodziewaliśmy się tej nagłej lawiny tragicznych wydarzeń w kraju. Chwilowo wojny nie ma. Moi rodzice i najstarszy brat w Ghazni oraz dwaj bracia mieszkający w Kabulu wydają się być względnie bezpieczni. Przynajmniej na razie. Nie dochodzi do aktów przemocy w ich najbliższym otoczeniu, choć nikt w Afganistanie nie ma wątpliwości, że element przemocy i represji był i jest wpisany w rządy talibów.

Mój brat pracował w banku bazy wojskowej w Ghazni i rozliczał pensje afgańskich żołnierzy. Kilka miesięcy temu, kiedy talibowie zabili jego kolegę z pracy za rzekomą współpracę z wrogiem, postanowił uciekać. Nie może jednak liczyć na ewakuację na Zachód, ponieważ nie współpracował bezpośrednio z Amerykanami i siłami koalicyjnymi. Aktualnie Afgańczycy przestali chodzić do pracy, boją się. Szkoły i urzędy są częściowo zamknięte. Afganistanu, który znaliśmy już nie ma. Kraj znalazł się w próżni i z niepokojem czekamy, co się z tej próżni wyłoni. Pomimo pokojowych obietnic talibów wygłoszonych podczas ich pierwszej konferencji prasowej, w kraju panuje panika. Padły zapewnienia, że wybaczają oni wszystkim współpracującym w poprzednim systemem władzy. Kobiety owszem, będę mogły uczestniczyć w życiu społecznym, ale tylko „w granicach prawa islamskiego”, cokolwiek to znaczy…”

 Mirza Khan Sabawoon, doktorant na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i były sekretarz gabinetu w Ghazni:

“Strach jest obezwładniający. W pierwszych dniach po przejęciu władzy przez talibów niemal nie miałem kontaktu z rodziną. Nareszcie po wielu próbach udało mi się skontaktować z siostrą. Jeszcze kilka tygodni temu była nauczycielką 12-klasistów. Jej przyszłość, podobnie jak wielu innych Afganek pracujących w sektorze publicznym – w administracji czy szkolnictwie, jest szczególnie niepewna. Z relacji mojej siostry wiem, że straciła pracę, ponieważ talibowie zabronili edukacji dziewcząt powyżej 6 klasy szkoły podstawowej. Dodatkowo przeszukują domy i tropią ludzi, którzy mogli współpracować z poprzednim systemem. Przyszłość stoi pod znakiem zapytania, ale przeczucia ludzi, z którymi rozmawiałem są jednoznaczne (…)

W tych okolicznościach odżywają najgorsze wspomnienia. Nigdy nie zapomnę, jak jako młody chłopak byłem świadkiem publicznych egzekucji w tym kary śmierci przez powieszenie, kamienowanie w drodze do szkoły. Wciąż mam przed sobą wizję obcinanych rąk (kara za kradzież), twarzy pomalowanych na czarno i wystawionych na publiczne potępienie (kara za oglądanie telewizji) czy chłostania kobiet (kara za „niemoralne” prowadzenie się). Teraz już jestem dorosłym facetem, ale wciąż nie mogę wymazać z pamięci tych traumatycznych obrazów. Po obejrzeniu tych zdjęć z zachodniej prowincji Herat, która upadła w wyniku działań talibów, obrazy z przeszłości zaczęły nawiedzać mnie ponownie. 20 lat walczyliśmy o swoją tożsamość, ale wszystko się skończyło. Nie wierzę w przemianę talibów. Nie zapominajmy, że w latach 90-tych ich zamiary i metody były również zawoalowane. Nie dajmy się zwieść.”

Mieszkający w Londynie Afgańczyk Naqib Rahmani opisuje sytuację następująco:

 “Sytuacja w Afganistanie jest głęboko niepokojąca z kilku powodów. Po pierwsze, zalewa mnie żal i frustracja, że ostatnie 20 lat zostało bezpowrotnie straconych, a historia polityczna Afganistanu zatoczyła beznadziejny krąg. Talibowie po raz kolejny znaleźli się u władzy. Po drugie, przerażające jest to, że Zachód umywa ręce od odpowiedzialności za wywołany przez nich kryzys, a winą obarcza dziś naród afgański. Jednak najtrudniejsza do zniesienia jest świadomość, że śmierć tysięcy ludzi – Afgańczyków i cudzoziemców, cywilów i żołnierzy oddanych idei stabilizacji i odbudowy kraju, poszły na marne. Jeśli Zachód nie zamierzał stanąć po stronie narodu afgańskiego w walce z reżimem talibów, to dlaczego nie wyjaśnił tego od samego początku? Uratowałoby to tysiące istnień! Światełkiem w tunelu, za które jestem wdzięczny wydaje się fakt, iż w wielu miastach doszło do pokojowego przekazania władzy, dzięki czemu ofiary zostały ograniczone do minimum. Ponadto wydaje się, że talibowie stali się nieco bardziej „nowocześni” w swoim podejściu i do tej pory nie wprowadzili prawa ograniczającego wolność mieszkańców – zwłaszcza kobiet. Oczywiście to, czy trend ten będzie kontynuowany, jest główną bolączką wielu Afgańczyków. Trzeba jednak otwarcie przyznać, że talibowie poczynili postępy. Ich modus operandi uległ zmianie. Ewoluowali od surowych wieśniaków jeżdżących na rowerach do czystych, wykształconych mężczyzn podróżujących pierwszą klasą. Ten nowy „wykształcony” talib może być jednak jeszcze bardziej przerażający. Ludzie kwestionują ich obecne podejście i pytają: czy jest to jedynie sztuczka w celu uzyskania lokalnego i międzynarodowego wsparcia. Gdy zaś ich legitymacja zostanie ugruntowana, pokażą swoją prawdziwą twarz. Bez względu na pozory, jakie stwarzają, samo słowo „talibowie” budzi strach, a blizny po ich sześcioletnim reżimie są wciąż świeże. W rezultacie większość Afgańczyków jest sceptyczna, a niektórzy przygotowują się do walki, która mogłaby popchnąć kraj w kierunku wojny domowej. Nie ulega wątpliwości, że byłaby to kolejna krwawa karta w historii kraju (…)

W Afganistanie dochodzi do masowego drenażu mózgów. Zachód opuścił kraj zabierając ze sobą elity. Obecnie sytuacja wydaje się być względnie stabilna. Jedni są szczęśliwi widząc klęskę skorumpowanego rządu – rządu znanego jako jeden z najbardziej skorumpowanych na świecie, inni cieszą się z pokojowego transferu władzy. Wszyscy jednak z niepokojem obserwują rozwój wydarzeń i kolejne kroki talibów.”

Abdul Raouf

 

Czy Afgańczycy nie chcieli walczyć o swój kraj?

 Świat błyskawicznie obiegło nagranie przedstawiające talibów, którzy wtargnęli do pałacu prezydenckiego kilka godzin po ucieczce prezydenta Aszrafa Ghaniego. Bardzo wiele miast i wsi poddało się talibom niemalże bez walki. Z czego wynikał niekwestionowany sukces rebeliantów? Czy Afgańczycy rzeczywiście nie chcieli walczyć o swój kraj?

W wielu prowincjach od tygodni prowadzone były negocjacje, próby przekupstwa, zastraszania czy zaskarbienia zaufania lokalnych władz i starszyzny plemiennej. Nieprzecenioną rolę odegrały tu więzi klanowe i plemienne, na których od pokoleń opiera się system społeczno-polityczny współczesnego Afganistanu. Jak to się stało, że znacznie liczebniejsza armia afgańska (blisko 300 tysięcy zawodowych żołnierzy) nie zdołała obronić ojczyzny przed prawie trzykrotnie mniejszym atakiem talibów?

Odpowiedzi jest kilka. Po pierwsze, chorobą od lat toczącą afgańskie wojsko są niskie morale, słabość przywództwa i kryzys legitymacji. Ani wojsku, ani rządowi afgańskiemu nie udało się zaskarbić sobie zaufania rodaków. Prezydent i jego najbliżsi doradcy nazywani byli „trzyosobową republiką”. Tworzyli ją Ghani, jego doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Hamdullah Mohib i szef prezydenckiego biura administracyjnego Fazal Mahmood Fazli. Wszyscy spędzili większość życia za granicą i, podobnie jak wielu starszych urzędników, posiadają drugi paszport. Niektórzy politycy wywodzący się ze środowisk prezydenta Ghaniego nie posługują się biegle żadnym z dwóch oficjalnych języków Afganistanu – dari i paszto. Co więcej, jak twierdzi irański dziennikarz i niekwestionowany autorytet i znawca polityki afgańskiej Mohammad Hossein Jafarian, w rządzie Aszrafa Ghaniego nie – Pasztunowie mieli zdecydowanie mniejsze szanse na awans w szeregach. Stanowili oni znaczną część armii. Podczas kadencji Ghaniego z biura prezydenta wyciekła kontrowersyjna dyrektywa, aby uniemożliwiać awans zdobywającym lepsze wykształcenie obywatelom pochodzenia uzbeckiego, tadżyckiego czy hazarskiego.

Dlaczego mamy ryzykować życiem, narażać nasze rodziny, bronić statusu quo w postaci skorumpowanegorządu, który nie dość, że nas nie reprezentuje, to jeszcze dyskryminuje?

 Zdaniem Enayata Najafizada, założyciela kabulskiego think-tanku Institute of War and Peace Studies: “kluczowa jest tutajkwestia legitymizacji władzy. Rząd musi mieć także po swojej stronie ludzi, społeczeństwo. A ta komunikacja zawodzi od wielu lat. Nastąpił rozdźwięk między rządem a narodem afgańskim”. Zauważył także, że wybory prezydenckie, które zapewniły Ghaniemu drugą kadencję w 2020 roku, były skażone korupcją, co zostało zręcznie wykorzystane przez talibską machinę propagandową. Amerykanie twierdzą dziś, że siły Afganistanu miały możliwości, ale zabrakło im woli walki. W całym kraju żołnierze, policja, urzędnicy z prowincji i wsi oraz obywatele powiedzieli, że nie będą walczyć w obronie rządu Ghaniego. Ci, którzy walczą, w tym lokalne milicje, mówili, że bronią swoich rodzin i mienia oraz zabezpieczają przyszłość swoich dzieci, ponieważ nie mogą liczyć na jakąkolwiek pomoc ze strony rządu.

Inną chorobą toczącą armię afgańską jest szalejąca korupcja. Weźmy przypadek z prowincji Helmand, gdzie dowódca otrzymywał wynagrodzenie i wyposażenie dla pięciuset żołnierzy — broń, ubrania, sprzęt medyczny i amunicję. W rzeczywistości dowódca ten miał pod swoją opieką jedynie stu ludzi. Reszta została przywłaszczona lub sprzedana. Skorzystali na tym talibowie. W ten sposób od lat funkcjonowała armia niewidzialnych żołnierzy, ludzi, którym regularnie wypłacano żołd, a którzy nie istnieli. Szacuje się, że talibom udało się przejąć blisko 70% całego sprzętu wojskowego, który pozostawili w kraju Amerykanie łącznie ze śmigłowcami Black Hawk. Według Weedy Mehran, specjalistki ds. konfliktów na Uniwersytecie Exeter odejście wojsk koalicyjnych, a zwłaszcza ich “nocne zniknięcie” z bazy lotniczej Bagram, amerykańskiego centrum operacyjnego w Afganistanie, było ogromnym ciosem w morale sił bezpieczeństwa.

“Kabul dość nieprecyzyjnie określił, w jaki sposób zamierza zarządzać wojną i odeprzeć atak talibów. Ten brak jasności w połączeniu z rozdrobnieniem politycznym doprowadziły do spekulacji i braku woli politycznej do walki z rebeliantami, szczególnie na północy i zachodzie, wśród niepasztuńskiej większości.” – podsumowuje Mehran.

Policjant z Kandaharu tuż po tym, jak upadło to miasto, powiedział mi, że rozkaz szedł z góry i był jasny: zostawcie mundury i jedźcie do rodzin. Co miał zrobić? Wyjść sam przed posterunek i naparzać się z talibami? Oczekiwanie od szeregowych funkcjonariuszy, że staną się mięsem armatnim, albo od mieszkańców, że ruszą z widłami na talibów, jest kompletnym absurdem” – relacjonuje dziennikarka Jagoda Grondecka.

Fot. Abdul Raouf

Warto pamiętać, że nie wszystkie jednostki wojskowe zdezerterowały. Wiele z nich próbowało się bronić, choć kończyła im się żywność i amunicja. Apelowali o wsparcie. Jeśli go nie otrzymają, będą musieli uciekać – mówili.

Afgańskie Guantanamo

Położony mniej więcej godzinę jazdy samochodem na północ od stołecznego Kabulu Bagram to zarówno więzienie, jak i była główna amerykańska baza wojskowa. Na jej terenie przetrzymywano łącznie około 5 tys. osób. Ludzie, którzy tam trafiali byli wyjęci spod prawa, torturowani, przetrzymywani bez wyroków. Wobec więźniów stosowano także przemoc seksualną.

 Podczas ofensywy talibów świat obiegła porażająca wiadomość o otwarciu cieszącego się złą sławą, największego więzienia Pul-eCharkhi znajdującego się na przedmieściach Kabulu. Dawniej dom dla ponad 9000 więźniów – według danych Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża – rozmieszczonych w 11 blokach, Pul-eCharkhi było więzieniem o największej przepustowości w Afganistanie, często z kilkunastoma osobami stłoczonymi w małej celi.  Więzienie, które powstało w latach 80., stało się symbolem tortur i egzekucji. Później, w 2009 roku, Stany Zjednoczone przeniosły tam około 250 więźniów z obozu przetrzymywania w Guantanamo Bay. Ale 15 sierpnia pojawił się materiał filmowy Mashal Afghan News – pro-talibańskiego nadawcy – rzekomo pokazujący bojowników otaczających więzienie i uwalniających jego więźniów, w tym bojowników ISIS i Al-Qāʿidy. Talibscy strażnicy zaprzeczają, jakoby grupa kiedykolwiek uwolniła więźniów, mówiąc, że to były rząd afgański „opuścił teren więzienia i otworzył drzwi”, kiedy talibowie przejmowali kontrolę nad Kabulem. W sierpniu 2020 r. Hekmatullah Hekmat, lat 25, uzyskał z rąk rządu afgańskiego amnestię. Był to warunek wstępny postawiony przez talibów przed rozpoczęciem negocjacji. W tym czasie amnestii doczekał się także 33-letni Qudratullah Nazim, który uciekiły tym samym przed wyrokiem śmierci wydanym przez rząd ówczesnego prezydenta Ashrafa Ghaniego.

Chaos spowodowany natarciem talibów sprawił, że tysiące więźniów zostało uwolnionych lub zbiegło, w tym bojownicy Państwa Islamskiego. Zgodnie z doniesieniami dziennikarki Jagody Grondeckiej: Ci ludzie po prostu zbiegli z więzienia i do dzisiaj nie wiadomo, gdzie są i czy nie przyłączą się z powrotem do swoich matczynych organizacji.

 “Wyprzedziliśmy Zachód”

 Rzecznik talibów Zabullah Mudżahid podczas pierwszej konferencji prasowej po zajęciu Kabulu: “To moment wielkiej dumy dla całego narodu. Po dwudziestu latach walki w końcu uwolniliśmy nasz kraj wypędzając cudzoziemców.”

Przyszłość, która rysuje się na podstawie minionej konferencji można skwitować lakonicznie: Wolne media, ale tylko po myśli rządzących; kobiety “aktywne”, ale wyłącznie w stosownych ramach szariatu definiowanych przez talibów.

 ONZ ostrzega, że ⅓ mieszkańców Afganistanu grozi głód. Kraj stoi na granicy kryzysu humanitarnego i załamania gospodarki. Pieniądze ze Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników z NATO skończyły się, podobnie jak finansowanie z Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Korespondent “Tygodnika Powszechnego” Paweł Pieniążek: “drastyczna zmiana społecznego krajobrazu Kabulu. Różnice w strojach, zniknęły dżinsy, t-shirty, koszule, mężczyźni zaczęli zapuszczać brody. Zamknięto salony barberskie, kobiety nie mają już wstępu na Uniwersytet w Kabulu, a dziewczynki do szkół średnich. Kierowcy wyłączający muzykę w samochodzie. Zmiany w prawie jeszcze nie nastąpiły, ludźmi powoduje strach i na wszelki wypadek ograniczają ryzyko narażenia się nowej władzy.

Te Afganki, które przez ostatnie 20 lat cieszyły się względną wolnością i brały czynny udział w życiu publicznym, z całą mocą odrzucają dzisiaj tezę o metamorfozie talibów w podejściu do ich praw. Zdaniem 40-letniej afgańskiej aktywistki z Kabulu: “reforma Talibanu nie jest tak naprawdę możliwa. Podstawą ich ideologii jest przecież fundamentalizm, który objawia się szczególnie w stosunku do kobiet”. Salima Mazari, jedna z trzech kobiet zarządzających wilajetami[1] w Afganistanie również jest przekonana, że pod rządami talibów: „miejsca dla kobiet nie będzie”. Kobiety sukcesywnie znikają z krajobrazu Afganistanu, nawet tego miejskiego. Według Marari: „wszystkie uwięzione są w swoich domach”. O swoje bezpieczeństwo i kariery mają prawo obawiać się także afgańskie sportsmenki. Sport, który niegdyś był dla nich narzędziem emancypacji, teraz może okazać się przekleństwem.

Rządy talibów w latach 1996-2001 podporządkowały sobie i na długo straumatyzowały społeczeństwo afgańskie. Każdy bez wyjątku był wówczas świadkiem ultrakonserwatywnej i nieprzystającej do współczesności wykładni islamu, na którą cynicznie powoływali się rządzący.

Ofiar opresyjnego systemu było wiele, między innymi były to kobiety, które straciły prawo do nauki, pracy czy samodzielnego przemieszczania się. Obowiązkowa była obecność męskiego opiekuna towarzyszącego kobiecie w miejscach publicznych. Wówczas przymusowym strojem kobiety stała się burka.

Po zamachach na World Trade Centre w 2001 roku pod pretekstem walki z terroryzmem siły amerykańskie sprzymierzone z wojskami NATO (w tym również Polska) zaatakowały Afganistan pozbawiając władzy talibów.

Pomimo, że krytycznie oceniam okupację Afganistanu muszę przyznać, że sytuacja kobiet w ciągu ostatnich 20 lat uległa diametralnej poprawie. Jest to jednak przede wszystkim zasługa samych Afganek i Afgańczyków. Stało się to możliwe także dzięki wspólnym wysiłkom organizacji pozarządowych oraz wsparciu finansowemu płynącemu z zagranicy. Część Afganek w końcu doczekała się należnej im roli w życiu publicznym ich kraju. Piastowały stanowiska polityczne zarówno na szczeblu lokalnym, jak i krajowym oraz pracowały w policji czy siłach bezpieczeństwa. W 2003 roku nowy rząd ratyfikował Konwencję w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet, która wymaga od państw włączenia zapisu o równości płci do prawa krajowego. Konstytucja Afganistanu z 2004 roku stanowi, że „obywatele Afganistanu, mężczyźni i kobiety, mają równe prawa i obowiązki wobec prawa”. W międzyczasie wprowadzono ustawę z 2009 roku, która miała chronić kobiety przed zawieranymi w wieku nieletnim, przymusowymi małżeństwami oraz przemocą.  Human Rights Watch, odnotowało wzrost liczby śledztw i, w mniejszym stopniu, wyroków skazujących za brutalne przestępstwa przeciwko kobietom i dziewczętom. Dodatkowo, UNICEF donosi o 3,7 milionach afgańskich dzieci, które nie uczęszczają do szkoły, z których około 60% to dziewczynki.

“Jedna wykształcona kobieta w Afganistanie zmienia życie setek kolejnych. Dziewczynki mogą się uczyć jedynie na zajęciach prowadzonych przez nauczycielkę, kobiety nie mogą odbyć wizyty lekarskiej w gabinecie prowadzonym przez mężczyznę. Jeżeli zabraknie pracownic przekazujących swoje umiejętności kolejnym pokoleniom, kobiety znikną, zamknięte w domach i pozbawione pomocy. Będziemy świadkami całkowitego wykluczenia ich z życia społecznego” mówi Małgorzata Olasińska-Chart z Polskiej Misji Medycznej.

Warto jednak pamiętać, że dziesięć lat temu podjęto wysiłki (ostatecznie nieskuteczne) na rzecz zmniejszenia liczby mandatów parlamentarnych dedykowanych kobietom. W 2015 roku tłum zlinczował na śmierć Farchundę Malikzadę po tym, jak została fałszywie oskarżona o spalenie Koranu. Stanowi to bolesny dowód na to, że stosunek do kobiet pozostał w dużej mierze niezmieniony nawet po 15 latach zachodniego nadzoru i miliardach dolarów przeznaczonych na programy prospołeczne i prokobiece.

Zdaniem Marufa  zapewnieniom talibów absolutnie nie można ufać:

“Ich słowa rozmijają się z rzeczywistością. Podczas ostatniej konferencji prasowej rzecznik Zabihullah Mudżahid podkreślał, że talibowie wybaczyli wszystkim współpracującym z poprzednim reżimem. Tymczasem wciąż słyszymy o aktach przemocy i kolejnych ofiarach.  W ostatnich dniach talibowie zamordowali dwóch afgańskich komendantów policji. Ponadto regularnie docierają do mnie informacje, że kobietom zabrania się powrotu do pracy ze względu na ich rzekome bezpieczeństwo i nawołuje do wysyłania mężczyzn na ich miejsce”.

W tym tygodniu Michelle Bachelet, wysoki komisarz ONZ ds. praw człowieka, zgłosiła szereg naruszeń praw człowieka popełnionych przez talibów od czasu przejęcia kraju, w tym doraźne egzekucje cywilów i członków sił bezpieczeństwa. Dodała, że sposób, w jaki talibowie traktują kobiety, będzie papierkiem lakmusowym tego w jakim kierunku zmierza “nowy” Afganistan.

„Talibowie zwyczajnie oszukują, aby zdobyć uznanie na arenie międzynarodowej. Gdy tylko je zdobędą, po raz kolejny ustanowią dyktaturę i będzie to czas, kiedy ujawnią swoje prawdziwe oblicze, a my powrócimy do mrocznej przeszłości. Jeśli społeczność międzynarodowa całkowicie wycofa się z Afganistanu, kraj i jego kobiety zostaną ponownie zapomniane.”powiedziała była minister obrony Munera Yousufzada.

Pomimo usilnych prób ocieplania wizerunku łącznie z publikowaniem w mediach społecznościowych zdjęć bojowników na siłowni, w lunaparku czy jedzących lody, 24 sierpnia talibowie oficjalnie zakazali słuchania muzyki w miejscach publicznych.

Na podstawie rozmowy Agnieszki Pikulickiej-Wilczewskiej oraz Pawła Pieniążka z Nuruddinem Turabim dowiadujemy się, że “obcinanie rąk to wymóg społeczny, a ludzie tego oczekują. Sprawi, że kraj będzie bardziej bezpieczny”. W Heracie zostało powieszonych publicznie 4 mężczyzn oskarżonych o porwanie. Kolejne doniesienia z Afganistanu rozwiewają wszelkie żywione jeszcze do niedawna nadzieje. Wspaniałomyślna metamorfoza talibów podobnie jak zmiany w ich podejściu do kobiet są fikcją.

Talibowie żądają od rodzin wydania im niezamężnych córek. Choć twierdzą, że Afganki będą mogły się uczyć, pracować, oczywiście w stosownym odzieniu i odseparowane od mężczyzn w miejscu nauki czy pracy, rzeczywistość jest inna. Kobiety pojawiające się w pracy odsyła się do domu “dla ich własnego dobra”.

Fot. Abdul Raouf

W ostatnim czasie ministerstwo kobiet przemianowano na Ministerstwo Modlitwy, Przewodnictwa oraz Popierania Cnoty i Zapobiegania Niemoralności.

 Kobiety, które są wykładowcami i studentkami afgańskich uniwersytetów publicznych coraz bardziej obawiają się, że talibowie nigdy nie pozwolą im wrócić do szkoły, a profesorowie masowo rezygnują ze stanowisk usilnie próbując opuścić kraj. Według szacunków wykładowców, którzy rozmawiali z “The Times”, ponad połowa profesorów w kraju albo porzuciła pracę, albo deklaruje, że to zrobi. Uniwersytet w Kabulu, najważniejsza publiczna uczelnia w kraju, ucierpiał szczególnie, tracąc w ostatnich dniach jedną czwartą swoich wykładowców. Powód? Dwa tygodnie temu talibowie zaczęli zastępować dotychczasowe kierownictwo na głównych uniwersytetach w Afganistanie.

Ich wybór na Uniwersytecie w Kabulu, najważniejszej uczelni publicznej w kraju, wywołał szczególne oburzenie. Nowym kanclerzem został Mohammad Ashraf Ghairat, 34-letni wielbiciel ruchu, który był szeroko krytykowany w kręgach akademickich i w mediach społecznościowych jako niewykwalifikowany i mający niepokojące poglądy na temat praw kobiet.  W symbolicznym akcie oporu związek nauczycieli Afganistanu wysłał w zeszłym tygodniu list do rządu, żądając odwołania nominacji pana Ghairata.  To oburzenie nasiliło się w poniedziałek, kiedy w poście na Twitterze pan Ghairat, stwierdził, że kobiety nie będą mogły wrócić na Uniwersytet w Kabulu, dopóki nie zostanie ustanowione „prawdziwe środowisko islamskie”. The Times nie był w stanie zweryfikować, czy konto było prowadzone przez kanclerza lub przedstawiciela z jego biura, jednak nie ulega wątpliwości, że oświadczenie to było echem wcześniejszych wypowiedzi przywódców talibów, w których podkreślano, że  kobiety ostatecznie będą mogły wrócić na zajęcia dopiero po ustanowieniu bezpiecznego i islamskiego środowiska, w tym klas segregacyjnych.

Niektóre żeńskie członkinie personelu, które przez ostatnie dwie dekady pracowały we względnej wolności, wycofały się, kwestionując ideę, zgodnie z którą to talibowie mieliby monopol na definiowanie wiary muzułmańskiej obawiając się jednocześnie, że prawdziwym zamiarem talibów jest  trzymanie kobiet z dala od edukacji, tak jak miało to miejsce w latach 90-tych.  „W tym świętym miejscu nie było nic niemuzułmańskiego”, powiedziała jedna z wykładowczyń, ze strachu przed odwetem prosząc o anonimowość, podobnie jak kilka innych, z którymi rozmawiał “The New York Times”. „Prezydenci, nauczyciele, inżynierowie, a nawet mułłowie są tu szkoleni i obdarowani społeczeństwem, a Uniwersytet w Kabulu jest domem narodu Afganistanu” – powiedziała.

Tymczasem rzecznik talibów, Zabihullah Mujahid, określił post na Twitterze jako być może „własny osobisty pogląd pana Ghairata”. Nie dał jednak żadnych zapewnień, że kobiety będą mogły uczęszczać do pracy lub na zajęcia na uniwersytetach, mówiąc, że talibowie nadal pracują nad opracowaniem „bezpieczniejszego systemu transportu i środowiska, w którym studentki są chronione”.

Nie ma nadziei, cały system szkolnictwa wyższego się walipowiedział Hamid Obaidi, były rzecznik Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego, który był także wykładowcą w Szkole Dziennikarstwa Uniwersytetu w Kabulu. Setki profesorów i studentów próbowało wydostać się z Afganistanu. Wielu kontaktowało się z zagranicznymi organizacjami, z którymi byli w przeszłości związani i błagało o sfinansowanie ich ewakuacji.

Fot. Abdul Raouf

Obietnice utworzenia rządu, w którym uczestniczyłyby kobiety nie zostały dotrzymane. Przywódcy talibów niedawno powołali do życia gabinet złożony z  samych mężczyzn.

Na kluczowe stanowisko ministra spraw wewnętrznych został mianowany Sirajuddin Haqqani, który znajduje się na liście najbardziej poszukiwanych przez FBI, za jego głowę wyznaczono nagrodę w wysokości 5 milionów dolarów. Niektóre źródła twierdzą, że nadal przetrzymuje co najmniej jednego amerykańskiego zakładnika. Haqqani stał na czele budzącej postrach grupy przestępczej, której przypisuje się odpowiedzialność za liczne porwania i zabójstwa.

Afgańscy dziennikarze i użytkownicy mediów społecznościowych, zwłaszcza kobiety, obawiają się, że zostaną ukarani za działalność opozycyjną w sieci. Facebook, Twitter i Linkedin ogłosiły, że podejmują kroki w celu zabezpieczenia kont afgańskich.

Facebook uruchomił nową funkcję bezpieczeństwa, która zabezpiecza konta afgańskich użytkowników, jednocześnie tymczasowo usuwając możliwość wyszukiwania i przeglądania list ich znajomych w kraju. W piątek AFP News podała, że afgańska influencerka Sadiqa Madadga, niedawno usunęła swoje konta w mediach społecznościowych informując setki tysięcy obserwujących na TikToku i Instagramie, że obserwowanie jej „nie jest już bezpieczne”.

Lęk przed powrotem ultrakonserwatywnego prawa jest powszechny. W latach 1996-2001 talibowie nie pozwalali dziewczętom chodzić do szkoły, zakazywali rozrywek i stosowali nieludzkie kary, takie jak ukamienowanie. Teraz afgańscy użytkownicy mediów społecznościowych obawiają się, że ich internetowa działalność może przysporzyć im problemów.

„Nie lubię wyrażać swojego bólu w Internecie, ale mam tego dość. Moje serce jest w kawałkach, gdy patrzę na ziemię, moją ojczyznę, która powoli niszczeje na moich oczach”napisała Madadga, po czym szybko usunęła konta, które do niedawna decydowały o jej sukcesie w karierze.

Choć z ulic miast zniknęła przestępczość, zniknęły także kolory, kobiety i resztki wolności.

 W Afganistanie zakończyła się wojna domowa. Nastąpiła demobilizacja wojowników należących do różnych, często niesprzymierzonych ze sobą frakcji. Wielu zadaje sobie dziś pytanie: czy przepędzenie Amerykanów było jedynym celem bojowników? Talibowie są wciąż podzieleni, rozdźwięk ideowy widać choćby na przykładzie prowincji Chorasan i starożytnej Buchary. Miejsce to słynie z zamachów, których ostrze skierowane jest przeciwko afgańskim szyitom zwanym Hazarami. Dzięki staraniom bojowników tzw. Państwa Islamskiego, Kabul nie przestaje płonąć, a talibowie usiłują uporać się z kolejnym zagrożeniem dla ich niepodzielnej władzy. Panuje powszechny strach, krajobraz dużych miast zmienił się nie do poznania. Choć z ulic miast zniknęła przestępczość, zniknęły także muzyka, kolory, kobiety i resztki wolności.

 

[1] Jednostka podziału administracyjnego w krajach muzułmańskich; prowincja.

 

Bibliografia:

  1. Komentarz Jagody Grondeckiej dla SalamLab, https://www.facebook.com/SalamLabPL/videos/863525754578175/, (16.08.2021)
  2. Komentarz Ambasadora Krzysztofa Płomińskiego RP w Afganistanie, https://www.facebook.com/krzysztof.plominski.1/posts/10158774271214209, (17.08.2021)
  3. Komentarz dr Beaty Górki-Winter dla “Podróż bez paszportu”, https://spoti.fi/3gd17u9, (17.08.2021)
  4. Komentarz dr Ludwiki Włodek dla SalamLab, https://www.facebook.com/SalamLabPL/videos/377131953846027, (19.08.2021)
  5. Komentarz Pawła Pieniążka dla TOK FM, https://audycje.tokfm.pl/podcast/112213,-Tam-sie-zradykalizowali-teraz-byli-wiezniowie-wracaja-dzis-jako-przedstawiciele-wladzy-korespondencja-z-Bagramu-Afganistan(29.09.2021)
  6. Komentarz Agnieszki Pikulickiej-Wilczewskiej, https://audycje.tokfm.pl/podcast/112266,Obcinanie-rak-wroci-do-Afganistanu-Talibowie-twierdza-ze-ludzie-tego-oczekuja, (30.09.2021) ​​
  7. Rosenberg, Scenes From Kabul as Taliban Tightens Control, https://www.nytimes.com/live/2021/08/17/world/kabul-afghanistan-video-photos, (17.08.2021)
  8. Engelbrecht, S. Hassan, At Afghan Universities, Increasing Fear That Women Will Never Be Allowed Back, https://www.nytimes.com/2021/09/27/world/asia/taliban-women-kabul-university.html, (04.10.2021)
  9. Massey, The War We Forgot To End: Why Are We Still in Afghanistan?, https://inthesetimes.com/article/its-time-to-put-an-end-to-us-occupation-of-afghanistan, (11.07.2016)
  10. As Taliban returns, Afghan influencers go dark on social media, https://www.aljazeera.com/news/2021/8/20/afghanistan-social-media-influencers-taliban-instagram-youtube, (20.08.2021)
  11. Towey, Facebook launched a safety feature to protect Afghan users amid fears that the Taliban is tracking opposition on social media, https://www.businessinsider.com/how-to-delete-facebook-safety-feature-protect-afghanistan-users-taliban-2021-8?IR=T, (20.08.2021)
  12. Taliban Name A Caretaker Cabinet That Pays Homage To The Old Guard, https://www.npr.org/2021/09/07/1034800212/taliban-government-cabinet-announcement?t=1634589802430, (07.09.2021)
  13. Taliban Name Their Deputy Ministers, Doubling Down On An All-Male Team, https://www.npr.org/2021/09/21/1039232797/taliban-women-all-male-government-cabinet-ministers?t=1634262673926, (21.09.2021)
  14. Fox, Afghanistan is now one of very few countries with no women in top government ranks, https://edition.cnn.com/2021/09/09/asia/taliban-government-women-global-comparison-intl/index.html, (10.09.2021)
  15. Wiśniowska, Dramatyczna sytuacja sportsmenek z Afganistanu. „Talibowie mnie zabiją. Nie lubią kobiet takich jak ja”, https://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,163229,27464219,dramatyczna-sytuacja-sportsmenek-z-afganistanu-talibowie-mnie.html?utm_source=mail&utm_medium=newsletter&utm_campaign=wieczorny&NLID=9c9b91403a1a53af966d50e44d24552c974b4ba7f8c9935c61d24db15eec0f6b, (17.08.2021)
  16. These Female Afghan Politicians Are Risking Everything For Their Homeland, https://www.npr.org/2021/08/18/1029014825/afghan-women-politicians-taliban-resistance, (18.08.2021)
  17. O’Malley, Race still on to save lives, careers of Afghan academics, https://www.universityworldnews.com/post.php?story=20210825174712995, (28.08.2021)
  18. Pal, Taliban replaces women’s ministry with ministry of virtue and vice, https://www.reuters.com/world/asia-pacific/taliban-replaces-womens-ministry-with-ministry-virtue-vice-2021-09-17/, (17.09.2021)
  19. Pal, EXCLUSIVE Afghan women should not work alongside men, senior Taliban figure says, https://www.reuters.com/world/asia-pacific/exclusive-afghan-women-should-not-work-alongside-men-senior-taliban-figure-says-2021-09-13/, (13.09.2021)
  20. UN Human Rights Chief urges action to prevent calamitous consequences for the people of Afghanistan,https://www.ohchr.org/EN/NewsEvents/Pages/DisplayNews.aspx?NewsID=27370&LangID=E, (10.08.2021)
  21. ‚Trip to Disney After This?’: Taliban Fighters Enjoy Ice-cream in Kabul, Twitter Asks What Next, https://www.news18.com/news/buzz/taliban-fighters-cool-it-with-ice-cream-in-kabul-twitter-asks-what-next-4102652.html, (19.08.2021)
  22. Roche, Taliban Leader Says Music Will Be Banned in Public Again in Afghanistan,https://www.newsweek.com/taliban-leader-says-music-banned-public-afghanistan-1623202, (26.08.2021)
  23. Afghanistan women’s rights are ‘red line’, UN rights chief tells States, https://news.un.org/en/story/2021/08/1098322, (24.08.2021)
  24. O’Donnel, In Taliban’s New Afghan Emirate, Women Are Invisible, https://foreignpolicy.com/2021/08/27/women-afghanistan-taliban-invisible-future/, (27.08.2021)
  25. Kazmin, B. Parkin, K. Manson, Low morale, no support and bad politics: why the Afghan army folded, https://www.ft.com/content/b1d2b06d-f938-4443-ba56-242f18da22c3, (15.08.2021)
  26. Pieniążek, Talibowie z afgańskiego Guantanamo, https://www.tygodnikpowszechny.pl/talibowiez-afganskiego-guantanamo-169124, (27.09.2021)
  27. Jawad, AFGHANISTAN A Nation of Minorities, https://minorityrights.org/wp-content/uploads/old-site-downloads/download-416-Afghanistan-A-Nation-of-Minorities.pdf, (1992)
  28. Council of Foreign Relations, The U.S. War in Afghanistan, https://www.cfr.org/timeline/us-war-afghanistan, (2021)
  29. Watson Institute For International And Public Affairs Brown University, Costs of War, https://watson.brown.edu/costsofwar/, (01.09.2021)
  30. Horowitz, The Taliban are sitting on $1 trillion worth of minerals the world desperately needs, https://edition.cnn.com/2021/08/18/business/afghanistan-lithium-rare-earths-mining/index.html, (19.08.2021)
  31. O’Toole, They aren’t listed, but make no mistake: The UN has sanctions on the Taliban, https://www.atlanticcouncil.org/blogs/new-atlanticist/they-arent-listed-but-make-no-mistake-the-un-has-sanctions-on-the-taliban/, (23.08.2021)
  32. Mehra LL.M, M. Wentworth, The Rise of the Taliban in Afghanistan: Regional Responses and Security Threats, https://icct.nl/publication/the-rise-of-the-taliban-in-afghanistan-regional-responses-and-security-threats/, (27.08.2021)
  33. Afghanistan: Who’s who in the Taliban leadership, https://www.bbc.com/news/world-asia-58235639, (07.09.2021)
  34. For Afghan Women, Taliban Stir Fears of Return to a Repressive Past, https://www.nytimes.com/2021/08/17/world/asia/afghanistan-women-taliban.html?auth=link-dismiss-google1tap, (17.08.2021)

 

Polecane książki o Afganistanie:

  1. Dalrymple, Powrót króla. Bitwa o Afganistan 1839-42
  2. Stewart, Między miejscami. Z psem przez Afganistan
  3. Nordberg, Chłopczyce z Kabulu. Za kulisami buntu obyczajowego w Afganistanie
  4. Procházková, Friszta. Opowieść kabulska
  5. Seierstad, Księgarz z Kabulu

Podziękowania dla: Maruf Ayoubi, Sabawoon Mirza, Naqib Rahmani, dr. Adel Ramadan oraz prof. Marek Dziekan za pomoc przy tworzeniu artykułu.

 

Autor zdjęcia: Majid Korang beheshti

Jeżeli możesz to odpowiadasz. Rodowody niepokornych z KOR-u :)

Po raz kolejny czytam kanoniczny tekst polskich inteligentów „Rodowody  niepokornych” Bohdana Cywińskiego. We wstępie do ostatniego wydania z 2010 r. znajduję passus: „Duch niepokornych wobec zła znalazł na etapie mojego pokolenia swe najlepsze wcielenie w zrywie Solidarności. Zryw ten był rozpoznaniem godności człowieka wolnego i za tę swą wolność moralnie odpowiedzialnego. Podjęcie udziału w nim – wtedy w 1980 r. i w latach następnych – oznaczało decyzję służby. Służby ludziom, służby Polsce, służby Prawdzie, zgodnie z najlepszymi przekonaniami, a wbrew stale nowym propozycjom pójścia na łatwiznę. Tamte czasy twardymi ciosami uczyły jak można – i jak warto – żyć”. Czytam i, choć to brzmi bezczelnie, odnajduję się w tym doświadczeniu.

Tekst ten miał być próbą odtworzenia tego doświadczenia, a właściwie doświadczenia lat 1976–1980 – okresu uczestnictwa w Komitecie Obrony Robotników. Młody człowiek nagle włącza się w ruch o ogromnym znaczeniu. To miała być próba przywołania emocji, myśli, działań, takich, jakimi je zapamiętałem. To w żadnej mierze nie pamiętnik, tylko próba powiedzenia, co w tym doświadczeniu było ważne, i z co z niego może stanowić naukę. Ale w trakcie pisania stopniowo ułożyły mi się dwie opowieści. O tym, że inteligent sprawdza i odnawia wartości swojego społeczeństwa, czyli opowieść o kontrsymbolizacji, prawdzie i solidarności. A także opowieść o tym, że KOR był przede wszystkim doświadczeniem „możesz” i „jeśli możesz, to odpowiadasz; odpowiadasz za to, na co masz wpływ”. I nic w tym dziwnego. Po prostu uczestnik wydarzeń próbuje zrozumieć ruch, w którym uczestniczył. A może próbuje zrozumieć, czego chce od niego ruch, w którym nie może przestać uczestniczyć.

Gdyby ktoś chciał doświadczenie KOR-u zamknąć w jednym zdaniu, w jednym obrazie, brzmiałoby ono: „KOR to był problem, który przychodził do ciebie i kazał ci wybierać”.  W moim przypadku wyglądało to tak: przyszedł do mnie mój kolega z Gromady Włóczęgów, półlegalnego klubu dyskusyjnego przy 1. Warszawskiej Drużynie Harcerzy Czarnej Jedynce przy VI LO im. T. Reytana w Warszawie – Antoni Macierewicz. Opowiedział mi o procesie robotników z Ursusa i o potrzebie zorganizowania przez Czarną Jedynkę pomocy dla rodzin represjonowanych. Pamiętam długi wieczorny spacer po placu koło pomnika Bohaterów Getta. I wybór, którego trzeba było dokonać. Albo zaangażuję się w organizowanie akcji pomocy, działanie zgodne z najbardziej elementarnymi moralnymi odruchami, ale na pewno od razu pożegnam się z bardzo ważnym dla mnie działaniem w Czarnej Jedynce, a w dalszej kolejności z niedawno rozpoczętą pracą w Instytucie Badań Pedagogicznych, a kiedyś może też z wolnością, albo odmówię. Nie będzie żadnych represji, lecz nie pozbieram się ze wstydu. Dla mnie wybór był łatwy, oczywisty i tak naprawdę mało kosztowny. Nie byłem głową rodziny, moje uwięzienie nie pozbawiłoby moich bliskich środków do życia. Nie starczało mi wyobraźni, żeby zdawać sobie sprawę, czym jest zamknięcie w więzieniu. A do Czarnej Jedynki i tak już nie miałbym po co wracać. Odmawiając udziału w organizacji pomocy, zaprzeczyłbym wszystkiemu, co do tej pory robiłem w drużynie, i czego sam oczekiwałem od innych.

Ta sama sytuacja, ten sam obraz w różnych wariantach często się powtarzał w doświadczeniu ludzi KOR-u i Solidarności; nierzadko był to obraz dużo bardziej dramatyczny. Zawsze mówił dużo o istocie doświadczenia KOR-u. Będę do niego wiele razy wracał w tym tekście.

INTELIGENT SPRAWDZA I ODNAWIA WARTOŚCI SWOJEGO SPOŁECZEŃSTWA, CZYLI OPOWIEŚĆ O KONTRSYMBOLIZACJI, PRAWDZIE I SOLIDARNOŚCI

http://www.flickr.com/photos/kamil_szewczyk/4929818969/sizes/m/in/photostream/
by kamil.szewczyk

Kontrsymbolizacja

Napiszę o tym niezdarnie, bo to dla mnie trudne. Ale nie mogę tego wątku pominąć, gdyż uważam go za  podstawowy.

Zbigniew Brzeziński pisze o tym tak: „Znanym zjawiskiem na gruncie polityki jest kontrsymbolizacja. Dochodzi do niej, gdy strona słabsza przyjmuje (przynajmniej z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora) wartości i zasady gry strony silniejszej – a następnie obraca je przeciw niej.  […] W Polsce Solidarność zwyciężyła w walce z narzuconym przez ZSRR reżimem komunistycznym dzięki temu, że najpierw zmobilizowała proletariat do działania na rzecz robotników, a dopiero później rozpoczęła otwarte starania mające na celu doprowadzenie do politycznej niezależności kraju”[1].

W czasach KOR-u to ja, to my byliśmy stroną słabszą. To my organizowaliśmy się przeciwko stronie silniejszej, wykorzystując jej wartości i zasady gry w dużym stopniu świadomie. Nazywaliśmy to niewygodnym (dla przeciwnika) ustawianiem się do bicia.

Wiedzieliśmy – każdy w Polsce to wiedział – że krajem rządzi pierwszy sekretarz, ale tak naprawdę ostatnią instancją decydującą o wszystkim są bunty robotników. Poznański Czerwiec 1976 r. wyniósł do władzy Władysława Gomułkę, a bunt na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. go obalił. Czerwiec 1976 r. nie obalił co prawda Edwarda Gierka, ale zmusił go do wycofania się z podwyżki cen. Mieliśmy świadomość, że konflikt został na razie zawieszony, bo władza boi się robotników, wiedząc, że siedzi na beczce prochu. Byliśmy przekonani, że dopóki będziemy trzymać się tematu robotniczego jesteśmy bezpieczni. Bezpieczni, bo dla władzy najgorsze jest ujawnianie prawdy o tym, że w robotniczym – odwołującym się do tradycji robotniczych strajków i rewolucji – państwie ktoś musi bronić robotników przed tym robotniczym państwem. Władza nie bardzo wiedziała, co robić. Gdy udawała, że nic się nie dzieje i zostawiała nas w spokoju, pojawiali się nowi odważni. Gdy wzmagała represje i wyrzucała nas z pracy za działania zgodne z prawem i z głoszonym przez nią samą systemem wartości, zaczynały się solidarne protesty i krąg zbuntowanych się rozszerzał. A co gorsza, nieuchronnie, krok po kroku, ujawniała się prawda o tym, co się dzieje.

Trudno było nas zwalczać. Ale jednocześnie zachodził proces o wiele poważniejszy – władza stopniowo traciła swoją legitymację do rządzenia.

Pamiętam, że pierwszy raz przyszło mi to do głowy, gdy na przełomie 1976 i 1977 r. zostałem namierzony przez służbę bezpieczeństwa. Była rewizja, zatrzymanie na 48 godzin, koniec bezpośredniego zajmowania się Ursusem i – dla osobistego bezpieczeństwa – członkostwo w Komitecie Obrony Robotników. Już wcześniej zrezygnowałem z pracy w Instytucie Badań Pedagogicznych, żeby skutecznie skupić się na akcji pomocy. Musiałem jednak z czegoś żyć, więc zacząłem udzielać korepetycji z historii. Moją uczennicą była fantastycznie bystra, wrażliwa,  przygotowująca się do matury Zosia O. Rozmowy o historii szybko przekształciły się w rozmowy o KOR-ze. Zosia dowiadywała się o represjach i o akcji pomocy ode mnie, ale też w zupełnie innej wersji od swojego, bardzo dla niej ważnego, ojca. Ojciec Zosi pełnił kierowniczą funkcję w jakiejś instytucji (nie pamiętam w jakiej). Bez wątpienia robił ważne i pożyteczne rzeczy. No i oczywiście, skoro był dyrektorem, to należał do partii; nie jako prominentny działacz, ale był w zgodzie z sobą, wierzył w to, co robi on sam, i w to, co robi władza. Co więcej, miał głębokie przekonanie, że rozumie sytuację lepiej, bo ma większą wiedzę niż przeciętny bezpartyjny Polak. Wie więcej dzięki informacjom dla wtajemniczonych z zebrań partyjnych albo z poufnych Biuletynów Specjalnych. Dlatego mógł z pełnym przekonaniem mówić Zosi o tym, że nie było w Ursusie i Radomiu żadnych represji, tylko sprawiedliwa kara za chuligaństwo; że nie ma żadnej humanitarnej akcji pomocy, tylko cyniczna, oparta na kłamstwie gra cwanych politykierów, takich jak Kuroń czy Lipski, oraz naiwnych frajerów takich jak korepetytor Zosi od historii. Spór dotyczył spraw bardzo konkretnych: były „ścieżki zdrowia” czy ich nie było; w Ursusie aresztowano aktywnych uczestników wydarzeń, a zarazem najlepszych, dotąd nagradzanych robotników czy raczej chuliganów; aresztowani w Radomiu ludzie z marginesu społecznego brali udział w wydarzeniach czy też nie. W miarę rozwoju wydarzeń władze ujawniały coraz więcej szczegółów i okazywało się w sposób zupełnie jednoznaczny, że KOR mówił prawdę, a okłamywany przez swoich ojciec okłamywał Zosię. Nie wiem, jakie były dalsze losy ojca Zosi i ich konfliktu. Kilka lat później Zosia została jedną z najaktywniejszych działaczek unikatowej instytucji: Samorządu Uniwersytetu Warszawskiego.

Podobny proces trudnego przewartościowania można zobaczyć w znakomitym filmie dokumentalnym o Wandzie Wiłkomirskiej – młodej skrzypaczce zakochanej w młodym ideowym działaczu komunistycznym Mieczysławie Rakowskim i z pełną wewnętrzną uczciwością przyjmującej cały lewicowy, rewolucyjny etos sprawiedliwości społecznej. Ten system przekonań wytrzymał próbę Października i Grudnia i załamał się dopiero w konfrontacji ze szczegółową, wiarygodną relacją KOR-u: najpierw o represjach, później o niezależnym organizowaniu się robotników w wolne związki zawodowe. Wrażliwa, uczciwa i ideowa została aktywną współpracowniczką KOR-u, bez względu na wszystkie zagrożenia i trudności, jakie oznaczało to dla niej i dla jej bliskich.

Każda, nawet totalitarna władza potrzebuje swoich zwolenników – normalnych ludzi, którzy mogą powiedzieć sobie, swoim rodzinom, że są dobre racje uzasadniające ich życiowe wybory. Sama geopolityka, zależność od potężnej Rosji, czyli Związku Radzieckiego, to za mało. Nawet gdy mówimy o zaakceptowaniu Polski popaździernikowej, czyli najweselszego baraku w całym obozie. Głównym uzasadnieniem dla zwolenników władzy było szczere przekonanie o sprawiedliwości społecznej. O robotniczym państwie, w którym robotnikom, dzieciom bezrolnych chłopów z II Rzeczpospolitej, żyje się o wiele lepiej niż ich rodzicom. Mają pracę, mieszkanie, mogą kształcić swoje dzieci. Przekonanie o państwie, które mimo wszystkich swoich niedociągnięć dobrze tym robotnikom służy.

Opisywany proces erozji jedynej legitymacji, jedynego uzasadnienia dla władzy miał wielki wpływ na stosunek związanej wcześniej z partią części inteligencji do Solidarności. Stał za ostatnią, rozpaczliwą próba obrony dotychczasowych przekonań, czyli rewolucją poziomych struktur partyjnych w 1980  i 1981 r. oraz za masowym oddawaniem legitymacji partyjnych w chwili wprowadzenia stanu wojennego. W lata 80. władza wchodziła słaba, sprowadzona do nagiej siły wojskowej dyktatury niezdolnej do zmobilizowania społeczeństwa w żadnej sprawie i dlatego niezdolnej do wprowadzenia żadnych reform.

Prawda

Erozja, o której mówiłem, pisząc o procesie kontrsymbolizacji, była możliwa dzięki niezwykłej wiarygodności KOR-u. Od pierwszej chwili, od pierwszych przekazywanych informacji, KOR ogromnie dbał o prawdę. I od początku gotów był płacić za to wysoką cenę. Komunikaty KOR-u były pisane korkowcem, czyli nudnym, trudnym w czytaniu, ale bardzo konkretnym i wiarygodnym językiem. Komunikaty redagował inicjator akcji pomocy Antoni Macierewicz, ale podobnie myśleli wszyscy. Kiedy Anka Kowalska przejęła od Antoniego redagowanie komunikatów, ich język stał się bardziej zrozumiały, ale wiarygodność nie ucierpiała. KOR informował konkretnie i szczegółowo, mówił tylko o tym, co wie na pewno, i podawał na jakiej podstawie to wie.

Praca, którą wykonywał KOR, była przede wszystkim pracą informacyjną. Dlatego warto o niej mówić, używając pojęć stosowanych w procesie przekazywania informacji. Warto mówić o przekazywanych komunikatach, o ich odbiorcach i o kanale te komunikaty przekazującym. Gdy mówimy o komunikatach przekazywanych przez KOR, to ich wyróżniającą się cechą jest wspominany już nacisk na ogromną wiarygodność. O treści przekazywanych komunikatów warto mówić, patrząc na to, co stało się z odbiorcami, do których one docierały. W świadomości odbiorców komunikatów zachodziły dwa zasadnicze procesy. Pierwszy to opisywany już wcześniej proces destrukcji dotychczasowego systemu przekonań, który dotyczył przede wszystkim szerokiego zaplecza władzy, a to była dotąd większość społeczeństwa. Drugi proces to tworzenie się wokół wydawanych pism nowych środowisk. Najważniejszy był proces tworzenia się przyszłego ruchu związkowego, stopniowego wyłaniania się przywódców, zarysowywania programu. Ale olbrzymi wysiłek wydawniczy zmieniał też inteligencję. Gdy w stoczni w sierpniu 1980 r. wybuchła Solidarność, wielka część inteligencji była już gotowa przyłączyć się do wspólnego ruchu.

W ten sposób, mówiąc o przekazywanych komunikatach, powiedzieliśmy też o ich odbiorcach. Pozostaje sprawa przepływu informacji. Informacje docierały do odbiorców dwoma ważnymi kanałami: bezpośrednio przez wydawnictwa drugiego obiegu i z nasłuchu audycji radiowych, przede wszystkim Wolnej Europy. Bezpośredni kanał dostępu do odbiorców, czyli wydawnictwa drugiego obiegu, opozycja musiała zbudować sobie sama.

W bogatej w nadzwyczajne wydarzenia i osiągnięcia historii opozycji wydawnictwa drugiego obiegu zajmują miejsce szczególne i jest to bez wątpienia miejsce zwycięskie. Poza akcją pomocy w pierwszym roku KOR-u, strajkami i bogatym życiem związkowym w okresie karnawału, praca drugiego obiegu, czyli przygotowywanie materiałów, druk, kolportaż i nieraz zbiorowe czytanie, były podstawową formą działania przed 1980 r. i przetrwania po wprowadzeniu stanu wojennego. Środki techniczne i możliwości drukowania przeżyły ogromny rozwój od czasów przepisywania na maszynie i pierwszych spirytusowych powielaczy. Nigdy – nawet po wprowadzeniu stanu wojennego – nie trzeba było wykorzystywać całego możliwego do uruchomienia potencjału. Sieć kolportażu podziemnych wydawnictw budowała i utrzymywała sieć organizacji.

Kanał dostępu z nasłuchu poprzez radio nie miał organizacyjnych zalet drugiego obiegu, gdyż nie budował organizacji. Informacje przekazywały różne zagraniczne rozgłośnie, wśród których największe były zasięg i oddziaływanie radia Wolna Europa. Poważne środki techniczne zainwestowane w nadawanie do Polski praktycznie uniemożliwiały skuteczne zagłuszanie audycji. Rozgłośnie nadawały własne programy informacyjne, przekazywały informacje z drugiego obiegu wydawniczego, wielokrotnie zwiększając jego oddziaływanie, i podawały przeglądy prasy światowej. Skupienie uwagi światowych mediów na wydarzeniach w Polsce i zdobycie przez KOR statusu ich wiarygodnego informatora było niezwykle poważnym wzmocnieniem. Bardzo zwiększało siłę oddziaływania zarówno na opinię światową (ważną dla Polski mocno uzależnionej od zagranicznych kredytów), jak i polską. Zawdzięczaliśmy to naszej wiarygodności. Eugeniusz Smolar opowiadał, jak doszło do tego w BBC. Jacek Kuroń przekazał mu kiedyś telefoniczną informację o zaginięciu jednego z działaczy robotniczych. Informacja została odwołana, zanim jeszcze znalazła się na antenie, bo okazało się że zaginiony działacz po prostu zapił. Szefowie BBC poznali całą historią jako anegdotkę przy porannej kawie. Samodzielne wycofanie niepotwierdzonej informacji wywarło na nich duże wrażenie. Informacje przekazywane przez KOR zyskały w BBC status najwyższej wiarygodności i mogły być nadawane bez potwierdzenia przez drugie niezależne źródło.

Ale najważniejsza bitwa o status wiarygodnego źródła informacji rozegrała się później, w czasie strajków lubelskich w lipcu 1980 r. Władzom bardzo zależało na jak najszybszym zakończeniu strajku w lokomotywowni w Lublinie. Strajk blokował ważną dla dostaw do ZSRR drogę kolejową, narażał przebywającego na urlopie w Soczi Edwarda Gierka na kłopotliwe pytania radzieckich towarzyszy i groził dalszym rozlaniem się strajków na Lubelszczyznę i całą Polskę. A zbliżało się główne święto PRL-u – 22 lipca – i centralne uroczystości w zagrożonym strajkiem Chełmie koło Lublina. Z drugiej strony władze nie chciały zakończyć strajku porozumieniem, bo współpracujący z KOR-em strajkujący wysunęli polityczny postulat wyborów do nowej rady zakładowej, tak jak w Szczecinie w 1970 r. (to jeszcze nie wolne związki zawodowe, ale już postulat dotyczący ruchu związkowego). Dziennikarze zagraniczni z najważniejszych gazet zostali poinformowani  przez rządową agencję Interpress, że strajk w lokomotywowni jest zakończony. Opierający się na informacjach zbieranych w Lublinie przez siatkę naocznych świadków Jacek Kuroń mówił, że strajk trwa. Dziennikarze pojechali do Lublina sprawdzić na własne oczy, kto mówi prawdę. Pamiętam budkę telefoniczną w Lublinie z widokiem na wiadukt, na którym od wielu dni stała unieruchomiona lokomotywa i rozmowę ze zdenerwowanym Jackiem: „Jacku, lokomotywa stoi, jak stała”. Strajk w lokomotywowni skończył się kilka dni później zgodą na wybory do nowej rady zakładowej. Zagraniczni dziennikarze dali się jeszcze raz nabrać Interpressowi zaprzeczającemu informacjom o kolejnym strajku, który wybuchł w Chełmie. Ponownie sprawdzili ich wiarygodność na miejscu, a potem przestali chodzić do Interpressu.

Solidarność

Ale siła kontrsymbolizacji to nie tylko destrukcja, nie tylko wykazanie, że głoszone wartości są puste, że robotnicze państwo nie jest w istocie państwem robotniczym, a organizujący się robotnicy są prześladowani. Siła kontrsymbolizacji to także działanie pozytywne: przywrócenie, a nawet więcej, odnowienie wyznawanych wartości. KOR, a potem Solidarność, stały się tak silne nie tylko dlatego, że robiły to, co należy, czyli zapewniały buntującym się robotnikom obronę, którą przyniosłyby im autentyczne robotnicze instytucje, o jakich opowiadała tradycja przywoływana przez robotnicze państwo. KOR i później Solidarność przyniosły bardzo silną nową wartość – tą wartością była solidarność.

Uczestnicy ruchu KOR-owskiego mówią często, że stanowił on najważniejsze, wyjątkowe doświadczenie w ich życiu. Mówiły to osoby, które później po KOR-ze dokonywały rzeczy nadzwyczajnych, przyniosły Polsce niepodległość, zaprowadziły Polskę do NATO, stworzyły wielką gazetę. Mimo to odwoływały się do KOR-u jako do swojego najważniejszego doświadczenia, najistotniejszego przeżycia. Co więcej, tak też KOR jest postrzegany przez innych. Nie zapomnę nigdy spotkania stypendystów Ashoki – amerykańskiej organizacji sponsorującej innowatorów społecznych (czyli ludzi starających się społecznie zmieniać rzeczywistość). Znalazłem się w środowisku ludzi niezwykłych, pochodzących głównie z Europy Środkowo-Wschodniej, ale nie wyłącznie. Pod koniec spotkania, w czasie typowo węgierskiej pożegnalnej uczty z winem na otwartym powietrzu, nagle rozeszła się wiadomość, że w polskiej ekipie jest żywy członek Komitetu Obrony Robotników. Nie zapomnę, jak przybiegł do mnie jeden z Węgrów  uścisnął mi dłoń i powiedział, że to jest najważniejszy dzień w jego życiu, bo dotknął  żywego członka KOR-u. Zastanawiałem się, na czym polega ten fenomen wyjątkowości KOR-u i wydaje mi się, że go odnalazłem. Mianowicie sporo jest instytucji i niemało przedsięwzięć wyznających wielkie zasady i starających się je realizować. Ale jest ogromna różnica pomiędzy głoszeniem zasad i dążeniem do ich realizacji, a taką sytuacją, kiedy w bardzo dużym stopniu udaje się je zrealizować naprawdę. Wyjątkowość KOR-u polegała na tym, że to, co głosiliśmy, te dwie swoje fundamentalne zasady, z ogromnym wysiłkiem rzeczywiście wprowadzaliśmy w życie. Pierwsza z nich to prawda, a druga to właśnie solidarność.

Co to była ta tak wyraźnie odczuwana solidarność? Na czym polegała? Najpierw na tym, że późniejsi ludzie KOR-u znaleźli się od razu na korytarzu sądowym w czasie procesu ursuskiego, że od pierwszej chwili opozycyjne żony wielokrotnie więzionych mężów znalazły wspólny język z żonami oskarżonych robotników. Od razu były praktyczne rady i od razu był wspaniały pomysł (chyba Gajki Kuroń), żeby te kobiety dostały biało-czerwone kwiaty. Miało to ogromne znaczenie, ponieważ od tej chwili przestały się wstydzić tego, co zrobili ich mężowie, a zaczęły być z nich dumne. Solidarność polegała też na tym, że z tego odruchu szybko wyrosło zorganizowane działanie. Zwykli, często niebogaci ludzie, przekazywali pieniądze, żeby pomóc ofiarom represji. Wielu, zwłaszcza młodych, poświęcało swój czas i ryzykowało poważnymi kłopotami, aby tę pomoc dostarczyć.

Pomoc dla prześladowanych robotników strajku w Ursusie i w Radomiu skończyła się po amnestii latem 1977 r. Ale bardzo szybko, jeszcze w 1976 r., zaczęły się represje wobec ludzi stających w obronie robotników, a potem represje objęły i tych, którzy bronili obrońców robotników. Sposobności do okazania solidarności nie brakowało.

Dla mnie takim niezwykle ważnym momentem tej solidarności, momentem zapamiętanym niezwykle wyraźnie, była jesień 1976 r. Po pierwszych sukcesach KOR-u władze przystąpiły do izolowania nas, co przynosiło pewne skutki. Sam widziałem, jak znajomi zaczynali unikać kontaktu ze mną jako z tym, który wychylił się za bardzo. Uratował nas wtedy znakomity pomysł apelu o powołanie komisji poselskiej podpisany przez wielu ludzi. Osoby apelujące o powołanie tej komisji wiedziały, że robią rzecz całkowicie zgodną z prawem, ale że mogą za swój podpis zapłacić wyrzuceniem z pracy. Spotkało to między innymi moich nauczycieli z Liceum Reytana. Wielu podpisujących miało świadomość, że ich podpis może być końcem instytucji, za które odpowiadają, bo władza i w ten sposób potrafiła się mścić. Mimo to podpisywali. Ale ten jesienny festiwal solidarności to nie były tylko listy o powołanie komisji poselskiej. To był także list robotników Ursusa do Edwarda Gierka o przywrócenie do pracy wyrzuconych kolegów i niezwykła historia z listami ofiar represji w Radomiu.

Podpis pod listem robotników Ursusa, choć nie był protestem, a tylko prośbą do pierwszego sekretarza partii, w spolaryzowanej rzeczywistości jesieni 1976 r. stanowił jednoznaczny i odważny wybór. Nie groził wyrzuceniem z pracy, ale na pewno groził dotkliwymi szykanami, pomijaniem przy awansach czy nagrodach. Ale najważniejsze, że podpisywany był w miejscu, w którym zaledwie kilka miesięcy wcześniej władza mogła zrobić niemal wszystko – urządzać „ścieżki zdrowia”, masowo wyrzucać z pracy z wilczym biletem. Dlatego był tak ważny. Podpisało go 889 robotników. Kiedy zaniepokojone władze zaczęły przesłuchiwanie sygnatariuszy listu, niewielka ich część wycofała swój podpis. Lecz równocześnie list podpisało ponad stu nowych robotników i przesłuchiwanie się skończyło.

Jeszcze dramatyczniejszy był przebieg wydarzeń w Radomiu. Represje w Ursusie dotknęły faktycznych uczestników protestów, tyle że była to elita zakładów – najlepiej wykształceni fachowcy, często wcześniej nagradzani. W Radomiu represje dotknęły ludzi marginesu. Nie byli organizatorami protestu, przeważnie nie można było wykazać ich udziału w protestach. Ale byli ludźmi z dołów społecznych, pasowali do obrazu warchołów i chuliganów. Często w konflikcie z prawem, żyjący w niesłychanej nędzy. Bardzo uzależnieni od władzy. Poddani ostrym represjom kilkakrotnie przechodzili przez „ścieżki zdrowia”. Z inspiracji uczestników akcji pomocy składali oficjalne protesty. Straszeni przez SB, czasami odwoływali je i skarżyli się na nachodzących ich współpracowników KOR-u. Przy kolejnej wizycie niosących pomoc ludzi KOR-u ze wstydem znów zmieniali zdanie. Pamiętam taką dramatyczną sprawę Stanisława Wijaty: kilkakrotne pisanie sprzecznych listów i ostateczne podtrzymanie skargi przeciwko milicji też było aktem odwagi i aktem solidarności.

W doświadczeniu solidarności  bardzo ważne było to, że przede wszystkim dotyczyła ona obrony konkretnych osób, od pierwszych chwil, od spotkania w sądzie w lipcu 1976 r. A właściwie jeszcze wcześniej, od korytarzowania na politycznych procesach po Październiku 1956 r., przybierała różne formy: od zapewnienia elementarnej pomocy prawnej dla oskarżonych i pomocy materialnej dla ich rodzin po wielkie zbiorowe akcje protestacyjne w sprawie rolnika Jana Kozłowskiego czy Mirka Chojeckiego. Była nawet groźba strajku generalnego po aresztowaniu Jana Narożniaka. Zmieniała się też skala tej pomocy. Od stosunkowo skromnej, organizowanej przez wąski krąg przyjaciół w pierwszych procesach politycznych, poprzez dużą jednorazową akcję pomocy represjonowanym po strajkach 1976 r. i stałą pracę Biura Interwencyjnego KOR-u służącą wszystkim prześladowanym, aż po ogromną, obejmującą poprzez sieć parafialną całą Polskę, pracę Prymasowskiego Komitetu Pomocy opiekującego się internowanymi. Ta praca miała ogromne znaczenie praktyczne i nie mniejsze symboliczne, bo pokazywała coś ogromnie ważnego. Pokazywała, że dla nas wszystkich ważny jest każdy pojedynczy człowiek. (Trochę przypominało to Amerykanów z ich gotowością wywołania niemal wojny w obronie jednego porwanego Amerykanina.) Pomoc dla strajkujących robotników i późniejsze organizowanie się robotników w niezależne związki zawodowe podcinała ideologiczne korzenie systemu. Solidarna troska o bezpieczeństwo pojedynczych osób i ich rodzin usuwała najważniejszą groźbę totalitarnego państwa: groźbę konfrontacji pojedynczego, samotnego i izolowanego człowieka z całą nieograniczoną państwową potęgą. Od państwa, czyli od partii, zależało bardzo wiele. Mogło każdego wsadzić do więzienia, mogło cię wyrzucić z pracy, mogło pozbawić pracy twoją żonę, twoje dziecko mogło nie dostać się do przedszkola czy szkoły, do której chciało chodzić. Ale to nie wszystko. Jeśli naraziłeś się władzy, zostawałeś sam, bo odsuwali się od ciebie znajomi. Wychowywałem się w Czarnej Jedynce, której system po 1957 r. stworzył Andrzej Janowski – pedagog i psycholog społeczny. Andrzej opowiadał nam o atomizacji społecznej, tłumaczył, że totalitaryzm to ustrój, który kontroluje i rozbija związki ludzkie już na najniższym poziomie. Doświadczenie Ursusa 1976 r. to właśnie doświadczenie atomizacji, praktyczna ilustracja jego wykładów. Zaraz po czerwcu wyraźnie było widać strach i izolację tych, którzy podpadli. Żona jednego z uczestników protestów mówiła o tym w sposób zapadający w pamięć: „Zawsze, gdy zbliżasz się do Zakładów, słyszysz wokół narastające uderzenia butów ludzi śpieszących do bramy i gromkie, krótkie «cześć, cześć». Gdy jesteś żoną zatrzymanego latem 1976 r., koledzy omijają cię z daleka i słyszysz tylko swoje buty w całkowitej ciszy”. Młodzi, sympatyczni studenci przychodzący z konkretną pomocą przełamywali tę całkowitą izolację. Po kilku miesiącach, po sukcesie widocznej w środowisku dużej akcji pomocy, po kolejnym procesie ursuskim, po którym ludzie wyszli z więzienia, strach się zmniejszył. Przyszła teraz pora na kolejny krok w przełamywaniu społecznej atomizacji: list w obronie wyrzuconych z pracy. Początkowo podpisy pod listem zbierane były tylko w najbliższym kręgu na hali, tam, gdzie ludzie najlepiej się znali; łączność pomiędzy poszczególnymi halami zapewniać musieli ludzie z KOR-u. Do powszechnego zbratania w czasach karnawału Solidarności było jeszcze bardzo daleko.

Nie chodziło wyłącznie o pomoc pojedynczym ludziom; były też działania całych środowisk. Ludzi KOR-u stanowiło w ogromnej mierze pokolenie Marca 1968 r. Sam należałem do pokolenia Marca i doskonale pamiętam przeżywane wówczas poczucie osamotnienia, doświadczanie samotnego buntu studentów. Pamiętam także bezradne przyglądanie się masakrze robotników na Wybrzeżu i bierność inteligencji dwa lata później. I pamiętam taki imperatyw, który był w nas wszystkich: że to już ostatni raz, że już nigdy więcej nie damy się władzy podzielić, że już odtąd będziemy razem: robotnicy i inteligenci. To dlatego wszyscy garnęliśmy się do akcji pomocy, a KOR – i później Solidarność – były z założenia przedsięwzięciami wspólnymi. To także była solidarność, aż do 1989 r.

Wszystkie wspominane dotąd przejawy solidarności były wzajemnym wspieraniem się w obliczu wspólnego wroga. Nawet te najpiękniejsze, jak listy o powołanie komisji poselskiej. Listy broniące KOR-u stawały w obronie z trudem wywalczonej, ważnej dla wszystkich przestrzeni wolności. Rozbudzone poczucie solidarności było zjawiskiem trwałym i w dużym stopniu przyczyniło się do przetrwania, a później do ostatecznego zwycięstwa. Tyle że charakter tej solidarności lepiej oddawało sformułowanie użyte przez  KOR w drugiej fazie jego działania, po amnestii z lipca 1977 r. – to była samoobrona społeczna.

Dalej są znowu same niewiadome. I znowu napiszę o tym, bo to ważne, chociaż dla mnie trudne, i napiszę o tym niezdarnie. Będę pisał o solidarności, która przekracza ramy samoobrony społecznej. I o ulotności polskiego doświadczenia solidarności. O sprzecznych sygnałach, o solidarności, która jest i której nie ma. Spróbuję też z wszystkimi zastrzeżeniami i wątpliwościami napisać o tym, w jakim miejscu jesteśmy z tą solidarnością dzisiaj, czyli spróbuję napisać o nowej kontrsymbolizacji.

Doświadczenie solidarności przekraczającej granice samoobrony społecznej

Po pierwsze, pamiętamy ją ze wspomnień. Najsilniej ze stoczni z czasów strajku, ze stoczniowych opowieści. Ale też z wielu innych wspomnień z czasów karnawału, z wizyt papieża i, co ważne, z relacji z innych kolorowych solidarnościowych rewolucji. Na przykład z kijowskiego Majdanu. O wyraźnym, jednoznacznym doświadczaniu Solidarności mówili ludzie bardzo rzeczowi i oczywiście mówili z trudnością. Z wysiłkiem szukali słów dobrze oddających to doświadczenie: „Solidarność jako zjawisko, jako najistotniejszy fenomen tego klimatu, tych postaw, jakie tam były. W imię solidarności rozpoczął się ten strajk. W imię solidarności był kontynuowany. W imię solidarności zgłaszano i forsowano określone wnioski. Solidarności dla ludzi i solidarności dla załóg. Stosunek do innych miast, sposób przyjmowania delegatów z innych miast” (Andrzej Wielowieyski). „Chciałbym podkreślić coś, co jest dosyć niepowtarzalne i nie do opisania. Nie do opisania w prozie. Jest to – z zażenowaniem o tym mówię – pewne poczucie wspólnoty, w które człowiek przychodzący z zewnątrz, niemający tego doświadczenia, wchodził niemal natychmiast. I to poczucie wspólnoty, poczucie przynależności i więzi mieliśmy także wtedy, gdyśmy biegiem pędzili do – jak mówił Bohdan Cywiński – naszego „ekspertowa” na drugim końcu stoczni, po drodze spotykali nas robotnicy i mieliśmy okazję chwilę z nimi pomówić. Było to wreszcie poczucie takiej bardzo czystej relacji między ludźmi, co jest dosyć rzadkim zjawiskiem w doświadczeniach społecznych naszego kraju” (Bronisław Geremek).

Pamiętamy, ale wciąż nie wiemy, jak się do niej wraca

Po drugie, solidarność to także – a może przede wszystkim – Karol Wojtyła – Jan Paweł II. Nigdy nie będziemy w stanie określić, jak duży był wpływ Jana Pawła II na powstanie Solidarności i czy bez niego Solidarność by w ogóle powstała. On wpłynął na powstanie Solidarności, w ogromnym stopniu pomógł jej przetrwać, a także korzystał z Solidarności. Świadectwo, przykład Solidarności go niósł, zwielokrotniał siłę jego oddziaływania. Ale przede wszystkim papież mówił do Solidarności o solidarności. Mówił w czasie pielgrzymki do Polski w 1987 r. To ważne słowa, kluczowe dla zrozumienia problemu solidarności. Dlatego oprę je niemal dosłownie na cytatach z książki George Weigla „Świadek nadziei”: „Tygodniowa pielgrzymka w roku 1987 miała przygotować grunt pod zwycięstwo rewolucji Solidarności i wskazać podstawowe zagadnienia, wobec których wolna Polska stanie w przyszłości. Komunizm, aczkolwiek skończony jako siła historyczna, pozostawił straszny zamęt w kulturach, które poraził – szeroko rozpowszechnione poczucie, że istoty ludzkie są po prostu obiektami bezosobowych gospodarczych i politycznych oddziaływań. Ta głęboko zakorzeniona postawa była kolejną formą niewolnictwa. Kościół musi pomóc Polsce ją przełamać, tak właśnie, jak bronił narodowej niepodległości, prawa do udziału w życiu publicznym i prawa do wolności religijnej. To jest nowa ewangeliczna misja kościoła w rodzącej się nowej Polsce. Papież przypomniał, czym naprawdę jest solidarność i Solidarność”, „Solidarność to znaczy jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem we wspólnocie. A więc: nigdy jeden przeciwko drugiemu. Nigdy jedni przeciw drugim. I nigdy brzemię dźwigane przez człowieka samotnie. Bez pomocy drugich. […] Powiedziałem: solidarność musi iść przed walką. Dopowiem: Solidarność również wyzwala walkę. Ale nigdy nie jest to walka przeciw drugiemu. Walka, która traktuje człowieka jako wroga i nieprzyjaciela – i dąży do jego zniszczenia. Jest to walka o człowieka, o jego prawa, o jego prawdziwy postęp: walka o dojrzalszy kształt życia ludzkiego. Wtedy bowiem to życie ludzkie na ziemi staje się «bardziej ludzkie», kiedy rządzi się prawdą, wolnością, sprawiedliwością i miłością”[2].

Słuchaliśmy wtedy tych słów, cieszyliśmy się nimi i uważaliśmy je za znak   poparcia i wzmocnienia Solidarności w jej politycznej konfrontacji z władzą. Nie zrozumieliśmy, że to słowa do nas. Wypowiedziane po to, byśmy je przemyśleli i wiedzieli, jak zbudować tę naszą odzyskaną Polskę. A my je zaczynamy w ten sposób czytać dopiero dzisiaj.

POWRÓT DO KONTRSYMBOLIZACJI

Kontrsymbolizacja z lat 70. i 80. zeszłego stulecia przyniosła załamanie społecznej legitymizacji dla szerokiego kręgu ludzi dawnego PRL-u. Ale nie przyniosłaby takich zmian, gdyby nie towarzyszyło jej obudzenie Solidarności: nowego programu, nowej wizji i ludzi je wprowadzających. Co odsłoniłby dzisiaj nowy wysiłek kontrsymbolizacji, tym razem przeciwko nam, ludziom dawnej opozycji i Solidarności i przeciwko państwu, które zbudowaliśmy?

Myślę, że odsłoniłby dwie rzeczy. Po pierwsze to, że nie doszliśmy tam, gdzieśmy chcieli dojść. Nie zbudowaliśmy takiego państwa, jakie chcieliśmy zbudować. Po drugie to, że podobnie jak w latach 70. i 80. można odwołać się do wolnych obywateli, nawet jeśli będzie to wymagało wieloletniego trudnego wysiłku, by ich obudzić czy wychować. Podobnie jak 35 lat temu.

Wolni obywatele

Warto jeszcze raz wrócić do KOR-owskiego i solidarnościowego doświadczenia, do kluczowej, wielokrotnie wspominanej sytuacji wyboru. Była już mowa o tym, że to sytuacja kluczowa, że na tym polegało wchodzenie w ruch. Była mowa o tym, że dokonywany wybór najczęściej był wyborem solidarnej pomocy – i że na tym właśnie polegała rodząca się solidarność. Teraz warto powiedzieć o tym, co ten wybór robił z człowiekiem, który go dokonywał. W znakomitym filmie dokumentalnym Joanny Grudzińskiej pt. „KOR” jest scena spotkania Jana Lityńskiego z jego robotniczym współpracownikiem z Radomia. Współpracownik Janka Lityńskiego przypomina sobie moment, kiedy dokonał wyboru i przestał się bać. I to przypomnienie wywołuje u niego bardzo silne, zarejestrowane na filmie emocje. Podobne, chodź bardziej rozciągnięte w czasie przeżycia robotników ze strajkującej stoczni opisywał w warszawskim KIK-u w kilka dni po zakończeniu strajku Bohdan Cywiński: „Proszę sobie wyobrazić tych robotników, którzy przez dwa tygodnie żyli w atmosferze nieustannego potwierdzania jakiegoś strasznie ważnego wyboru moralnego. […] Człowiek się kręcił po rozmaitych pielgrzymkach i akcjach religijnych organizowanych przez duszpasterstwo, ale takiej atmosfery powagi i jakiejś wewnętrzności przeżycia nie miałem okazji gdzie indziej obserwować”[3]. Ten wybór ryzyka w imię wartości – według znakomitego określenia Jadwigi Staniszkis – czynił ludzi wolnymi i przywracał im godność. Nic dziwnego, że najlepszy opis strajkującej stoczni autorstwa Ryszarda Kapuścińskiego nie mówi nic o polityce, mówi o godności. „Ludzie, którzy odzyskali poczucie godności, nie zachowają w życiu publicznym postawy niemego przyzwolenia. Komunizm się skończył, była to końcówka niezależnie od tego, ile czasu minie, nim komuniści wypadną z gry”[4]. To już słowa Jana Pawła II po powstaniu Solidarności, na miesiąc przed wprowadzeniem stanu wojennego, którego wprowadzenie nic już nie zmieniło.. Zbigniew Brzeziński wspominał, jak wkrótce po ogłoszeniu stanu wojennego w rozmowie z Janem Pawłem II i ks. Dziwiszem uderzyło ich spokojne, ale stanowcze przekonanie, że stan wojenny się nie utrzyma. I mieli rację. Wojskowi szykujący stan wojenny nie zrozumieli podmiotowej natury ruchu Solidarności. Myśleli, że internowanie tysięcy aktywnych działaczy pozbawi ruch przywódców. Ale ruch złożony z wolnych obywateli, którzy odzyskali godność, ryzykując w imię wolności, nie składał się z samych przywódców. Każdy był Solidarnością. Wszędzie tam, gdzie internowano lub aresztowano przywódców, na ich miejsce zgłaszali się następni. „Teraz ja. Teraz moja kolej”. Działo się tak mimo tego, że nierzadko przywódca, którego zastępowano, dostawał drastyczny, wieloletni wyrok więzienia. To dlatego stan wojenny nie mógł się udać. To samo zjawisko – „każdy jest Solidarnością” – zaskoczyło władzę raz jeszcze. W 1989 r. porozumienie okrągłego stołu przewidywało wybory za kilka  miesięcy. W momencie podpisywania porozumienia wszyscy wiedzieli, że Solidarność to wielka, imponująca głowa tego ruchu, ze świetnym zapleczem ekspertów i zapewne olbrzymia, choć nikt nie wiedział jak duża, ilość biernych sympatyków, może potencjalnych członków. Błyskawiczne zorganizowanie się tego ruchu, wypełnienie brakującej przestrzeni między wąską grupą przywódców a resztą i w rezultacie miażdżące zwycięstwo wyborcze było możliwe dzięki temu, że „każdy był Solidarnością” i kiedy pojawiło się wyzwanie, przystąpił do działania.

Ten potencjał podmiotowej aktywności ujawnił się po 1989 r. i nadal jest naszą największą, choć teraz uśpioną, nadzieją. Ujawnił się w zbudowaniu w bardzo niesprzyjającym otoczeniu prężnego i stale rozwijającego się sektora małych i średnich przedsiębiorstw oraz boomie edukacyjnym, to znaczy w ogromnym wysiłku edukacyjnym tysięcy młodych studentów i studentek oraz wspierających ich rodzin. A nie są to przykłady jedyne.

Państwo, które zbudowaliśmy

Państwo, które zbudowaliśmy, to inna wersja starego państwa władzy, dla którego wolni obywatele są czymś obcym. „Istoty ludzkie są tu po prostu obiektami bezosobowych gospodarczych i politycznych oddziaływań”, Tak jak ostrzegał w 1987 r. Jan Paweł II. To świat, w którym wielokrotnie można przeczytać w tej samej gazecie o kreatywności Polaków, na przykład o prężności sektora małych i średnich przedsiębiorstw i jednocześnie o wrogim temu sektorowi biurokratycznym otoczeniu mierzonym rankingiem Doing Business. Zresztą wystarczy zacytować Wiktora Osiatyńskiego z Międzynarodowej Konferencji poświęconej 25. rocznicy Solidarności: „Twierdzę, że w Polsce pomiędzy 1976 a 1980 r. stało się coś niebywałego w skali światowej. Po pierwsze, nadano sens pojęciu praw człowieka, a po drugie, prawa człowieka stały się czynnikiem spajającym polski naród praktycznie. Dotychczas naród polski był wspólnotą historyczną, kulturową, językową, religijną, natomiast był bardzo głęboko podzielony na elity, które żądały przywilejów, i masy, które domagały się ludzkich łask”[5]. Ten opis narodu zespolonego praktycznie prawami człowieka nadal może być tylko naszym programem – a opis głębokiego podziału nadal jest naszą rzeczywistością.

Stało się tak za sprawą ważnego wyboru, którego dokonaliśmy na początku transformacji. Odwołaliśmy się do najlepszego dostępnego wzoru, czyli do inspirowanej liberalizmem i społeczną nauką kościoła idei społecznej gospodarki rynkowej. Gospodarka rynkowa sformułowana w opozycji do państwa opiekuńczego kładła w swojej części społecznej nacisk na jednostkę, jej funkcjonowanie, rozwój poprzez rozwój jednostki prowadzący do wyjścia z sytuacji wykluczenia i do funkcjonowania w systemie wymiany. To droga dłuższa i trudniejsza niż charakterystyczne dla państwa opiekuńczego załatwianie problemu biedy i nierówności przez proste transfery finansowe ściągane przez budżet z podatków, z nieuchronnymi patologiami: rozrośniętą biurokracją, uprzywilejowaną pozycją grup silnych politycznie i utrzymującą podopiecznych w stanie silnej zależności i bezradności drobiazgową kontrolą. Mamy więc w systemie państwa opiekuńczego i tak krytykowane przez papieża „istoty ludzkie, będące obiektami bezosobowych gospodarczych i politycznych oddziaływań” i „masy, które domagają się ludzkich łask” o których mówił Wiktor Osiatyński. Bo środki finansowe otrzymywane decyzją urzędniczą, nie w procesie wymiany za pracę, zawsze traktowane są jak łaska. Polska odwołała się do idei społecznej gospodarki rynkowej. Wpisała ją nawet do konstytucji. Ale wprowadziła w życie system państwa opiekuńczego. Z łatwymi do przewidzenia skutkami.

Stało się to w sposób naturalny, bez niczyjej świadomej decyzji, w znacznej mierze za sprawą zamętu, o którym mówił w 1987 r. Jan Paweł II. Zamętu pozostawionego przez komunizm, w kulturach, które poraził. Nie było w tym zapewne winy polityków, często pełnych dobrej woli i chęci ulżenia biednym, ani winy przerażonych sytuacją, nie radzących sobie z nią ludzi. Był zapewne błąd w myśleniu o przyszłości i świadomym budowaniu państwa – bo dzięki książce Janusza Lewandowskiego o niemieckich ordoliberałach potrzebna wiedza była dostępna.

Był też drugi błąd. Bardziej masowy i dużo poważniejszy, choć w pierwszym okresie po odzyskaniu wolności nieunikniony. Błąd wolnych obywateli, w tym polskich przedsiębiorców. Wolni przedsiębiorcy ruszyli budować wolną gospodarkę. Ale nie ma wolności bez solidarności. Wolni przedsiębiorcy, którzy przed laty zbudowali wolna gospodarkę w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych, budowali nie tylko swój biznes, lecz także świat dookoła. Wolny czas poświęcali rodzinie i w nie mniejszym stopniu ciężkiej pracy w szkółkach niedzielnych. A szkółki niedzielne wychowały nieszczęśliwych, wykorzenionych ludzi ze wsi i imigrantów z całego świata, czyniąc z nich dobrze radzących sobie w życiu przykładnych robotników, obywateli, a czasem i przedsiębiorców. A w Polsce świat wokół wolnych przedsiębiorców stopniowo i konsekwentnie zbudowany został przez coraz silniejszą, słabo kontrolowaną władzę biurokracji i polityków. I oczywiście jest to świat biurokracji, świat „bezosobowych gospodarczych i politycznych oddziaływań”.

KOR TO PRZEDE WSZYSTKIM DOŚWIADCZENIE „MOŻESZ”

KOR był przede wszystkim doświadczeniem „możesz”. Przedstawię to doświadczenie z kilku punktów widzenia. Najpierw syntetycznie: KOR jako działanie i KOR jako budujące sprawczą tożsamość doświadczenie sukcesu, czyli doświadczenie skuteczności owego działania. Później spróbuję opowiedzieć o doświadczeniu „możesz” poprzez opis realnych doświadczeń kilku lat pracy KOR-u. To będzie przede wszystkim opowieść o „Robotniku”.

Gdyby ktoś chciał się dowiedzieć, na czym polegał KOR, powinien skorzystać z Internetu i obejrzeć wywiad z Konradem Bielińskim, członkiem KSS KOR, współtwórcą Nowej, odpowiadającym w tym wydawnictwie za technikę. Wywiad jest niezwykły o tyle, że Konrad opisuje możliwie wiarygodnie i możliwie prosto, co i jak w KOR-ze robił. Bo KOR tak naprawdę da się zrozumieć i zobaczyć właśnie w działaniu. KOR opierał się głównie na działaniu, na dobrze zorganizowanym konkrecie. Już od samego początku, od pojawienia się przyszłych KOR-owców na korytarzu sądu w Warszawie podczas pierwszego procesu robotników z Ursusa. Od razu były pieniądze dla rodzin ofiar przyniesione przez Jana Józefa Lipskiego, od razu była oferta pomocy prawnej, od razu praktyczny pomysł akcji pomocy docierającej do rodzin ofiar represji i determinacja w doprowadzeniu go do skutku. Od razu, w środku lata, mimo że większość ludzi była na wakacjach. I od razu były też kwiaty, biało-czerwone róże dla ofiar, kwiaty przywracające godność żonom „warchołów”. Nawet inicjatywa listów, które napisali intelektualiści, miała od razu skutek i cel praktyczny. Oczywiście listy były przede wszystkim świadectwem – pokazywały robotnikom, że nie są sami. Ale jednocześnie list Jerzego Andrzejewskiego, znanego pisarza, stał się rodzajem legitymizacji i uwiarygodnienia dla studentów jeżdżących z pomocą do Ursusa i okolic. A list Jacka Kuronia do Enrica Berlinguera rozpoczynał bardzo skuteczną i ważną akcję pozyskiwania opinii publicznej na Zachodzie. To nastawienie na praktyczne działanie od początku wyznaczało konkretne zadania, organizowało ruch zgłaszających się do akcji ludzi, przynosiło szybko wymierne rezultaty. Powołany we wrześniu 1976 r. Komitet Obrony Robotników nie służył dawaniu świadectwa, nie był wyrazem poparcia czy protestu. Był centrum potrzebnym ze względu na sporą skalę działań, organizacyjnym zwieńczeniem dużego, wieloosobowego, skutecznego przedsięwzięcia, z niemałym konkretnym dorobkiem. I od tej pierwszej chwili tak już z KOR-em było stale. Konkretnie i praktycznie.

KOR to było doświadczenie sukcesu, doświadczenie budującej sprawczą tożsamość – używając trafnego określenia Edwarda Wnuka-Lipińskiego – skuteczności działania. Przywołam swoje własne doświadczenie: pamiętam, jakby to było wczoraj, moją pierwszą podróż do rodziny Antoniego Dziełaka, oskarżonego w pierwszym ursuskim procesie. Był wczesny ranek, padał drobny deszcz, jechałem pociągiem do ostatniej stacji przed Żyrardowem. Pamiętam wąską ścieżkę i mój strach, jak to wszystko będzie. Do domu, który już wie, że się należy bać, przychodzi obcy chłopak, nie bardzo potrafiący wytłumaczyć, skąd jest i dlaczego mają mu uwierzyć. Pamiętam przeraźliwy smutek odwiedzanego miejsca i bardzo szybko wyraźną radość, że ktoś przyszedł z pomocą. Zapamiętałem to niemal fizycznie jako ciemne i smutne miejsce, w którym nagle zrobiło się jasno, jakby zabłysło światło. To były oczywiście moje emocje. Naprawdę wciąż był ten sam ciemny, deszczowy ranek. I pamiętam swój radosny powrót: załatwiłem wszystko, co miałem załatwić, zebrałem potrzebne informacje, dostarczyłem pieniądze, dostałem adresy innych represjonowanych. Ale przede wszystkim wiedziałem, że mój wyjazd miał sens, że nawet dla tego jednego wyjazdu warto się było angażować.

Ten wątek jest bardzo ważnym fragmentem opowieści o doświadczeniu „możesz”, o sprawczej tożsamości. Wszystkie wielkie KOR-owskie przedsięwzięcia składały się z pojedynczych kroków, które miały sens same w sobie. Kolejne wizyty w akcji pomocy, kolejne numery wydawanych w drugim obiegu czasopism. To dawało poczucie siły, pozwalało porywać się na rzeczy coraz trudniejsze. W maju 1977 r., po śmierci Staszka Pyjasa, kilkanaście osób, jego przyjaciół, postanowiło zorganizować bojkot zaczynających się właśnie w Krakowie juwenaliów. Byli swoim pomysłem bardziej przerażeni niż pełni doń zapału, tak bardzo wydawał się nierealny. Ale było wśród nich kilka osób z KOR-u z Warszawy, z hektografem do szybkiego drukowania klepsydr, pewnym doświadczeniem organizacyjnym i przede wszystkim z ogromnym poczuciem siły płynącym z dotychczasowych akcji KOR-u. Akcja bojkotu juwenaliów zakończyła się całkowitym sukcesem. Po niej nastąpiła jeszcze jedna próba: aresztowanie członków KOR-u. I utrzymanie dotychczasowej pracy KOR-u głównie dzięki wspaniałym kobietom – Gajce Kuroń i Halinie Mikołajskiej, które zastąpiły aresztowanych mężczyzn. A potem przyszło zwycięstwo: amnestia w lipcu 1977 r. To zwycięstwo i olbrzymie poczucie siły, zbiorowe poczucie tożsamości sprawczej stanowiło oprócz uwiarygodnienia w środowisku robotniczym główny kapitał KOR-u. Bez niego nie byłoby późniejszych oszałamiających rezultatów – zbudowania drugiego obiegu czy przygotowania liderów protestów robotniczych w 1980 r.

Doświadczenie KOR-u i później Solidarności to doświadczenie olbrzymiego sukcesu. Ludzie KOR-u zrealizowali wszystkie cele, jakie przed sobą stawiali, i mieli istotny udział w osiągnięciu, które stanowiło granice ich marzeń: w obaleniu komunizmu i odzyskaniu niepodległości. Dlatego warto przyjrzeć się poszczególnym etapom tej drogi. Etap pierwszy to walka o uwolnienie uwięzionych uczestników strajków 1976 r. i najważniejszy rezultat, czyli samo zwycięstwo. Etap drugi, w którym wszystko się rozstrzygnęło, to przygotowanie do następnej strajkowej konfrontacji z władzą, w której zamiast niezorganizowanego tłumu wystąpią zorganizowani robotnicy, i sam strajk zakończony powstaniem niezależnego związku zawodowego. Etap trzeci: od karnawału Solidarności, przez stan wojenny, po rokowania okrągłego stołu to czas, w którym zadanie polegało na tym, żeby przetrwać. Bo okazało się że powstanie i utrzymanie masowego niezależnego związku zawodowego w sprzyjających okolicznościach wystarczy do spowodowania upadku komunizmu i odzyskania niepodległości.

Etap trzeci wykracza poza ramy tego tekstu. Ale będzie w nim mowa o wydawnictwach drugiego obiegu, czyli głównym narzędziu walki. A także o tym, co oprócz świetnego przywództwa Solidarności i Lecha Wałęsy – i oczywiście oprócz bezpośredniego wsparcia Jana Pawła II – zadecydowało o przetrwaniu. Czyli o obudzeniu osobistej odpowiedzialności ludzi Solidarności.

Główną uwagę skupię na etapie drugim. Był najważniejszy.

To będzie opowieść o piśmie „Robotnik” i trochę o Wolnych Związkach Zawodowych pracujących tym „Robotnikiem”. Całe środowisko  KOR-owskie wyrosło ze skutecznej akcji pomocy robotnikom w Ursusie i Radomiu. Gdy tylko zaczęły się strajki w 1980 r. wszyscy znowu włączyli się do skutecznego informowania o strajkach i do pomocy w zakładaniu Solidarności. Po amnestii w 1977 r. większość środowiska zajęła się imponującą pracą wydawniczą. Zaowocowało to zmianą nastawienia opinii publicznej, zmianą nastawienia inteligencji i jej udziałem w ruchu Solidarności. Praca „Robotnika” i jego współpracowników była częścią tego informacyjnego wysiłku. Co więcej, wiele typowo inteligenckich czasopism i książek poprzez kolportaż trafiało do środowiska robotniczego. Były więc częścią, uzupełnieniem pracy zespołu „Robotnika”. Dlatego skupienie uwagi na samym „Robotniku” jest trochę zabiegiem sztucznym. Ale warto to zrobić. Po pierwsze, dlatego, że to jednak była praca bardzo specyficzna: obce, dopiero tworzące się środowisko, własny, odwołujący się do konkretu język, własne, specyficzne problemy. Po drugie, dlatego, że skupienie uwagi na tym nowym dla opozycji środowisku pokazuje niezwykłe rezultaty osiągnięte w ciągu kilku zaledwie lat: wyłonieni pierwsi liderzy, wyraźnie zarysowany program, wkrótce masowy ruch. Oczywiście nie byłoby tych rezultatów, gdyby nie pielgrzymka Jana Pawła II i wybuch strajków po kolejnej podwyżce cen. Ale nie byłoby ich mimo pielgrzymki i strajków, gdyby nie praca grupy „Robotnika” i Wolnych Związków Zawodowych na Wybrzeżu.

Tony Judt, autor „Powojnia” – najpoważniejszej syntezy poświęconej powojennej Europie – podkreśla konieczność mówienia nie tylko o samej Solidarności, lecz także o procesie, którego była zwieńczeniem. Pisze o tym procesie kilkakrotnie. W swoim tekście nie wspomina o piśmie „Robotnik”, ale pisze o wykonywanych przez środowisko „Robotnika” działaniach. Gdy mówi o lekcji lat 1968 i 1970 („nigdy więcej nie damy się podzielić”) i o utworzeniu Komitetu Obrony Robotników, ma na myśli cały ruch KOR-owski. Ale już słowa o zasypaniu przepaści między robotnikami i inteligencją odnoszą się do „Robotnika”, bo bez niego pierwszy krok, jakim była akcja pomocy, nie miałby kontynuacji. O „Robotniku” mówi, podkreślając ogromną rolę Karty Praw Robotniczych, opowiadając o Wolnych Związkach Zawodowych (tu tylko w tym znaczeniu że WZZ-y „pracowały «Robotnikiem»”). Także „ogłoszenie się przez KOR strajkową agencją informacyjną w 1980 r. dotyczy «Robotnika»”. Medium „strajkowej agencji informacyjnej” nie był „Robotnik”, tylko zachodnia prasa, Wolna Europa i nasłuch radiowy, ale pomysł, kierownictwo i wykonanie to Jacek Kuroń i ekipa „Robotnika”. Podobnie jak Judt mówił podczas międzynarodowej konferencji w 25. rocznicę Solidarności Timothy Garton Ash: „Jeżeli spytacie, co było najważniejszą przyczyną powstania Solidarności 25 lat temu i tego, co nastąpiło w latach 80., to odpowiedź winna brzmieć: przede wszystkim sytuacja wewnętrzna w Polsce i w bloku sowieckim”. I dodaje: „Twierdzę – ilustrując moją tezę – że rozpowszechnianie początkowo jedynie dwunastu egzemplarzy nielegalnego, z zamazanym drukiem, pisma «Robotnik» przez młodego robotnika z Ursusa Zbigniewa Bujaka miało chyba większe znaczenie niż cała polityka średniej wielkości państwa zachodnioeuropejskiego”.

Inteligenci w PRL-u byli słabi, władza się ich nie bała, ale stworzyli środowisko, byli zdolni do uczenia się na doświadczeniach i do ciągłości wysiłku. Bez względu na wielkie ofiary, czyli przede wszystkim powtarzające się wieloletnie więzienie. Bunty robotnicze były silne i zwycięskie, władza się ich bała. Ale były spontaniczne i niezorganizowane. Były ofiary, także śmiertelne, ponoszone w czasie pacyfikacji buntów. Po żadnym buncie nie powstało, a dokładniej nie utrzymało się żadne robotnicze środowisko. Nawiązanie skutecznej współpracy robotników i inteligencji nasuwało się samo. Wspominałem o naturalnym odruchu „Nie damy się więcej pacyfikować osobno” pokolenia Marca 1968 r. Do nawiązania współpracy z robotnikami nawoływał inteligentów Jerzy Giedroyc, podobnie myślał prymas (latem 1977 r., po bojkocie juwenaliów i aresztowaniu młodego KOR-u docierały do nas sygnały z ważnych kręgów kościelnych: „podciągnijcie tabory”, chodziło o robotników). Ale nie było to zadanie łatwe. Środowiska były sobie obce, nie utrzymywały żadnych kontaktów, inteligencja nie miała pojęcia o warunkach życia ani poglądach robotników. Jak w XIX w. Wyjątkową okazję stworzyły wydarzenia 1976 r., a ściślej skuteczna akcja pomocy ofiarom represji. Nawiązanie bezpośrednich kontaktów okazało się nieoczekiwanie łatwe. Od pierwszej chwili myśleliśmy o dalszym ciągu. Gdzieś w tyle głowy mieliśmy związki zawodowe jako odległy, dalekosiężny cel. Wyraźnie pamiętam takie rozmowy z Antonim Macierewiczem i Piotrem Naimskim. Ale droga do nawiązania skutecznej współpracy była bardzo długa.

Ponad rok szukaliśmy właściwego pomysłu. Stary PPS-owski pomysł spotkań dyskusyjnych, czegoś na kształt Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych, wyraźnie nie wychodził. Robotnicy się bali. Za mała korzyść, za duże ryzyko. Była wiosna 1977 r. Akcja pomocy w Ursusie dogasała. Osiągnęliśmy wszystko to, co było do osiągnięcia. Po Liście robotników Ursusa do Edwarda Gierka wyrzuceni wrócili do pracy, wprawdzie nie w Ursusie, ale w innych zakładach. Nowa działalność wyraźnie kulała. Jacek Kuroń w nagranym w 1980 r. wywiadzie mówił o tym tak: „Mam poczucie, że ludzie, którzy z początku zajmowali się Ursusem, to znaczy Czarna Jedynka, tak się zachłysnęli sukcesem, że ich działalność oklapła. Myślę, że to główny czynnik. Czarna Jedynka okazała się niezwykła, jeśli chodzi o rozpoczynanie działania, i potrzebowała dokonywać wciąż wielkich rzeczy. Natomiast do długiej, monotonnej pracy nie nadawała się zupełnie, męczyło ich to, nudziło i już myśleli o nowych historiach. Karykaturą tego typu działania jest Wojtuś Onyszkiewicz, który ma nowy, cudowny pomysł, często na pograniczu fantastyki, ale w momencie, kiedy go wymyśli i zacznie wokół niego biegać, to mu właściwie wystarcza i szuka czegoś nowego”[6]. Charakterystyka mojej osoby była bardzo słuszna, ale w tym wypadku naprawdę był potrzebny nowy pomysł. Pomysł zrobienia pisma. „Robotnik” pojawił się latem. Był rzeczywiście na skraju fantastyki. Jacek Kuroń w autobiografii mówi o tym tak: „Zamierzenia były ambitne. Ja sceptyczny. – Chcecie, żeby było na wysokim poziomie, chcecie, żeby było popularne, i chcecie, żeby było organizatorem. Według mnie musicie robić od razu trzy pisma – mówiłem im. – Wiem jednak, że jak są ludzie, którzy bardzo chcą zrobić rzecz niemożliwą, to ją zrobią”[7]. Pomysł pojawił się latem. W smutnych okolicznościach. Pamiętam, leżałem wtedy nieruchomo, z pękniętą miednicą, po wypadku samochodowym w czasie powrotu z krakowskich juwenaliów. Lato, cisza, przeraźliwy smutek sprawionego zawodu (ocalały członek młodego KOR-u, który nie potrafił skutecznie zastąpić aresztowanych kolegów). I rosnące, coraz głębsze przekonanie, że następnym krokiem  powinno być stworzenie pisma, które „samo” zorganizuje robotników, dokładnie tak jak nas wtedy uczyły do znudzenia szkolne czytanki o młodym Leninie. Potrzeba było dopiero tej ciszy. Siła tego zrodzonego z długich, samotnych dni, z lektur i rozmów „głębokiego przekonania” pozostała moim najważniejszym wkładem w opisywane działania. Pismo „Robotnik” stworzyli przekonani, wspaniali ludzie. Ja pozostałem ich skromnym, ale dzielnym i skutecznym, przynajmniej w ważnym czasie lipcowych strajków, współpracownikiem.

Merytoryczna opowieść o sukcesie „Robotnika” sprowadza się do kilku punktów. Po pierwsze sam pomysł wzięty z historii, od Lenina i Piłsudskiego. „Robotnik” to pismo organizator: kolportaż „Robotnika” tworzył późniejszą siatkę strajków i Solidarności. Zbiorowe czytanie „Robotnika” po pracy, połączone nierzadko z omawianiem problemów poruszonych w numerze, zastąpiło z powodzeniem wcześniejsze nieudane próby spotkań. Kolporterzy i ci, co czytali „Robotnika” na głos, to byli późniejsi przywódcy strajków i Solidarności. Czyli wszystko stało się dokładnie tak, jak powiedzieli Lenin i Piłsudski. Po drugie, to pismo miało znakomitą redakcję. To było bardzo sprawne organizacyjnie przedsięwzięcie. Co dwa tygodnie kolejny numer (20 stron maszynopisu), aktualny (to znaczy zdolny do reagowania na aktualne wydarzenia), dobrze zredagowany i bardzo dobry merytorycznie. „Robotnik” potrafił zachowywać wysoki poziom merytoryczny i jednocześnie operować prostym, zrozumiałym dla wszystkich językiem. Wymagało to niejednokrotnie przekładania trudnych, merytorycznych, napisanych przez wybitnych autorów artykułów na teksty proste i zrozumiałe. Pismo poruszało sprawy ogólne. Przywracało pamięć o Czerwcu 1976 r., Grudniu 1970 r., „praskiej wiośnie”, 17 września 1939 r. i zbrodni katyńskiej. Specjalny numer został poświęcony wyborowi Karol Wojtyły na papieża. Ale przede wszystkim pismo publikowało informacje otrzymywane dzięki kontaktom w zakładach pracy: o warunkach i prawie pracy, przyczynach trudności w zaopatrzeniu i ukrytych podwyżkach, o strajkach i próbach niezależnej działalności robotniczej. Wkrótce „Robotnik” stał się rzeczywistym programowym ośrodkiem rodzącego się środowiska. Po trzecie, „Robotnik” miał znakomitą technikę druku. Wymyślił ją Witek Łuczywo. Sitodruk był techniką używaną wówczas powszechnie w przemyśle i dlatego dostępną. Dzięki sitodrukowi można było w prosty sposób zadrukować dwustronnie kartkę papieru formatu A3. Dzięki zastosowaniu szpalt uzyskiwało się odpowiednik 20 stron maszynopisu wydrukowanego drobnym drukiem, niezwykle czytelnie i wyraźnie. Trudności techniczne, jakie występowały na początku głównie z farbą, która nie chciała szybko schnąć, pokonali pracownicy instytutu chemicznego, z którego niedawno wyrzucono Witka. „Robotnika” łatwo się kolportowało i łatwo drukowało za pomocą robionej ręcznym sposobem ramki. Drukować mogły dwie osoby, a gdy dokonano kolejnego ważnego wynalazku, podwieszając górną część ramki do lampy w suficie za pomocą zwykłej gumy do majtek, drukować mogła nawet jedna osoba. W ten sposób stworzony został system umożliwiający drukowanie dowolnych gazet czy książek w dowolnym miejscu w całej Polsce. Wystarczyło kilku odważnych. Od tego momentu żaden stan wojenny nie miał żadnych szans. To i jeszcze trzy ważne elementy: Karta Praw Robotniczych – wspólna platforma programowa dla grup robotniczych podejmujących niezależną działalność, Wolne Związki Zawodowe, przede wszystkim Komitet Założycielski Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i zorganizowana praca informacyjna w czasie strajków 1980 r. spowodowało, że strajki skończyły się, tak jak się skończyły, i później wystarczyło tylko nie dać się zniszczyć.

Na mechanizm tego sukcesu składały się:

  • zrozumienie, co jest naszym najważniejszym zadaniem (przygotowanie przywódców robotniczych na następny strajk);
  • znalezienie właściwego pomysłu w długim wysiłku (zajęło to cały rok, jedną czwartą całego czasu);
  • właściwi ludzie, świetny zespół, który przejął odpowiedzialność za zadanie;
  • dobrze zorganizowany, systematyczny wysiłek, determinacja zespołu, zwłaszcza w pierwszym, najtrudniejszym okresie (w którym naprawdę daleko było od zrealizowania się wizji Lenina czy Piłsudskiego);
  • nastawienie zespołu na najwyższą jakość, uczenie się w trakcie i w rezultacie ogromny rozwój przedsięwzięcia:

◦       wzrost nakładu od 400 egzemplarzy pierwszego numeru po systematyczne 20 tys. w późniejszym czasie i 70 tys. w czasie strajków lipcowych, do tego coraz lepszy, coraz trafniejszy kolportaż;

◦       jakościowy rozwój druku od mało czytelnego powielacza spirytusowego do bardzo czytelnego sitodruku;

◦       zwiększenie zawartości numeru, osiągnięcie bardzo wysokiego poziomu merytorycznego przy zachowaniu prostego i zrozumiałego języka;

◦       rozwój organizacyjny całego ruchu wokół „Robotnika”;

◦       doprowadzenie do tego, że dla większości współpracowników „Robotnika” efektywna współpraca stała się „tania i łatwa”, a zarazem bardzo wymierna i satysfakcjonująca. Pisałem już o tanim i łatwym druku, Łatwy i satysfakcjonujący był też kolportaż; pismo było interesujące nawet dla inżynierów, dobrze nadawało się do zbiorowego czytania i omawiania.

JEŻELI MOŻESZ, TO ODPOWIADASZ. ODPOWIADASZ ZA WSZYSTKO, NA CO MASZ WPŁYW

Przed laty uczestniczyłem w wieloletnim ważnym przedsięwzięciu społecznym. Warszawscy licealiści sprowadzali na edukacyjne wycieczki wiejskie dzieci w zamian za ziemniaki od ich rodziców. Akcja miała dużą skalę. Co roku kilka tysięcy wiejskich dzieci w zamian za kilkaset ton ziemniaków. Licealiści wciągnęli do nieodpłatnej współpracy warszawskie restauracje, muzea, centra zabaw i rozwiązali problem karmienia bezdomnych w okresie zimowym. Sami byli pilotami wycieczek. Zdumieni rodzice stwierdzili, że ich często tak nieodpowiedzialne dzieci w sprawie wycieczek nigdy nie zawodzą. Bo wiedzą, że od ich zachowania zależy sukces kolejnej wycieczki, a w konsekwencji nakarmienie bezdomnych. Jeżeli możesz, to odpowiadasz. Odpowiadasz za to, na co masz wpływ.

W wyniku porozumień sierpniowych powstał „Tygodnik Solidarność”, a wraz z nim możliwość drukowania w dużym nakładzie niedostępnych wcześniej dla czytelników materiałów historycznych. Młody redaktor działu historycznego Andrzej Friszke nie mógł zmarnować tej szansy. Jeżeli możesz…

Gdyby nie sukces akcji pomocy i pierwszego roku KOR-u nie byłoby aż tak wielkiego poczucia odpowiedzialności za kolejne niemożliwe do zrealizowania zadanie – przygotowanie przywódców robotniczych na następny wybuch.

Gdyby nie sukces studenckiej akcji w obronie rolnika Jana Kozłowskiego nie byłoby skutecznej akcji zbierania informacji o strajkach w Lublinie.

Zasada, że jeżeli możesz, to odpowiadasz, przypomina o ogromnej roli prób i udanych precedensów w wyniku tych prób. Bez prób, bez udanych precedensów nie będzie siły społecznego działania. Przypomina o tym doświadczenie KOR-owskiej pracy zespołowej i społecznego uczenia się. Na przykład uczenia się od pierwszych nieśmiałych i prymitywnych prób przepisywania na maszynach do pisania, po profesjonalny druk dużych nakładów na maszynach offsetowych i możliwość sprawnego drukowania na ramkach niemal wszędzie. Podobnie było w innych dziedzinach. Przywrócenie społecznej, obywatelskiej aktywności musi jak zawsze polegać najpierw na długim, upartym budowaniu „możesz”. A jak znajdzie się sposób, będzie i wola.

Doświadczenie KOR-u i Solidarności przypomina, jak ogromny potencjał tkwi w działaniach społecznych. Ci, którzy to doświadczenie przeżyli, wiedzą, że myślenie o prawdziwych zmianach w Polsce, a może także i w Europie, kierować należy przede wszystkim w stronę społeczeństwa, a nie w stronę władzy. Że tam jest „punkt przyłożenia siły”. Dlatego, że te zmiany są tam możliwe.

ZAMIAST ZAKOŃCZENIA

Opisane w „Rodowodach niepokornych” pokolenie młodej Marii Skłodowskiej (przyszłej Marii Curie) weszło w dorosłe życie w czarnej godzinie po upadku powstania styczniowego, utracie nadziei na pozyskanie dla Polski tutejszych, czyli bezrolnych chłopów obdarowanych ziemią przez zaborców i energicznie edukowanych na dobrych Rosjan czy Niemców. W tej sytuacji nawet rysująca się w oddali szansa na wojnę ludów nie dawała żadnej nadziei.

Pokolenie „Robotnika” napotkało sytuację opisaną w raporcie Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość” słowami „niemożliwa do utrzymania i do zmiany”, czyli sytuację nadchodzącej katastrofy gospodarczej i jednocześnie zablokowanych dróg naprawy.

Pokolenie „Liberté!”„Kontaktu” i „Krytyki Politycznej” stoi przed koniecznością dokonania nowych, gruntownych zmian pozwalających Polsce, a zapewne także Europie, przetrwać nadchodzący kryzys o rozmiarach huraganu. Wyzwanie to dobrze opisali dawni redaktorzy „Robotnika” Henryk Wujec i Jan Lityński w „Gazecie Wyborczej”, w tekście z okazji rozpoczęcia polską prezydencję w Unii.

Mamy dobry, przechowany w tradycji, a więc w społecznej pamięci i w społecznych umiejętnościach, wzór reagowania na kryzys, na nadchodzące wyzwania. To edukacja, społeczny wysiłek edukacyjny. Wychowanie tysięcy podmiotowych Polaków, którzy podejmą wyzwanie. Tak zareagowaliśmy na rozbiory i utratę niepodległości. Tysiące wychowanków Collegium Nobilium Stanisława Konarskiego i szkół Komisji Edukacji Narodowej wzięło udział w powstaniu, poszło do legionów Napoleona, budowało Księstwo Warszawskie i na starość, po klęsce powstania listopadowego, współtworzyło kulturalną podstawę przetrwania długich lat niewoli. Pokolenie młodej Marii Skłodowskiej, tysiące młodych chłopców i panien z dobrych domów, z podręcznikiem ukrytym pod szalem, poszło „w lud”. Byli tak samo zdecydowani prowadzić dzieło tworzenia „prawdziwych Polaków” jak władze szkolić „dobrych Niemców” czy „dobrych Rosjan”. Prostymi środkami i ogromnym osobistym wysiłkiem zbudowali działalność, której rozmiary wprowadziły w osłupienie prof. Normana Daviesa. Wychowankowie tej oświatowej rewolty nie zmarnowali szansy „wojny ludów”, wywalczyli niepodległość, wywalczyli granice odrodzonej Rzeczpospolitej, obronili ją przed radziecką inwazją i zbudowali podstawy niepodległego państwa. Społeczna edukacja czasami bardziej przypominała to, co dziś nazywa się edukacją pozaszkolną. Polegała na pracy i działalności w danym czasie i danym miejscu najważniejszej i jednocześnie była edukacją. Tak było ze spółkami zarobkowymi w zaborze pruskim w Poznańskiem w drugiej połowie XIX w. Profesor Bernhard, piszący na polecenie rządu niemieckiego o przyczynach polskiego sukcesu, nie miał co do tego żadnych wątpliwości: „To tysiące chłopów i ziemian rządnych, uświadomionych fachowo i zdeterminowanych”. Podobnie było w czasach „Robotnika” i Wolnych Związków Zawodowych: drukowanie i kolportaż nielegalnego pisma, nielegalna działalność związkowa i jednocześnie dokładnie opisywana w tym tekście przemiana w podmiotowych obywateli.

Wychowankowie pokolenia „Liberté!”, „Kontaktu” i „Krytyki Politycznej” działać będą w świecie wielkich wyzwań, zmian, które podważą wiele nienaruszalnych dotąd założeń. Będą działać w świecie, którego najważniejszym wyróżnikiem jest to, że każdy organizuje go sobie sam. Jedyną ich szansą będzie własna tożsamość sprawcza i wspólnota solidarności z innymi. Muszą nauczyć się wykorzystywać swoje niepowtarzalne zdolności i budować swój indywidualny wkład. Jednocześnie będą musieli zbudować wokół siebie świat, który pomoże bezradnym zamieniać się w zaradnych i włączać ich w proces społecznej wymiany. Słowem, będą musieli uparcie budować – ograniczający do minimum społeczne wykluczenie – świat możliwie równych szans. Tak jak od wielu lat robią to w nieporównanie trudniejszych warunkach wychowani na Solidarności jej prawdziwi kontynuatorzy, działacze społeczni z kraju rzeczywistej społecznej gospodarki rynkowej z Brazylii prezydenta Luli. Do takiego zadania nie przygotuje ich dzisiejsza szkoła wymyślona ponad trzysta lat temu dla zupełnie innego świata. Podobnie jak poprzednicy będą musieli zbudować nową szkołę sami. Jej wzór zapewne jest dziś dobrze znany, podobnie jak w czasach „Robotnika” znany był prosty wzór jego działalności. Być może jest to system edukacyjny Toyoty. System edukacji pozalekcyjnej. Edukacja oparta na działaniu, procesie i trenerach, czyli nauczycielach. Działanie to tutaj nie produkcja samochodów, jak w Toyocie, ale np. działania pozarządowe: sprawne, społecznie i inżyniersko  zaprojektowane przedsięwzięcia przejmujące od urzędników kolejne dziedziny życia społecznego. Jak w zamyśle Wielkiego Społeczeństwa Davida Camerona. Tyle że jednocześnie uczące ludzi – taki system praca (społeczna) za edukację. Wspomniana wcześniej wymiana edukacyjnych wycieczek dla wiejskich dzieci w zamian za ziemniaki od ich rodziców też rozwinęła się w efektywne działanie edukacyjne. Proces to, jak mówią w McKinseyu, ustrukturyzowane podejście do rozwiązywania problemów, pozwalające rozłożyć każdy problem na części proste. Trenerzy, czyli nauczyciele, to młodzi i dorośli ochotnicy uczący tego, w czym są najlepsi na świecie. Każdy jest w czymś bardzo dobry, tylko rzadko o tym wie i jeszcze rzadziej to wykorzystuje. Kiedy Toyota z konieczności została największą na świecie instytucją edukacyjną, jej menedżerowie w zdecydowanej większości stali się jednocześnie nauczycielami. Bardzo dobrymi nauczycielami.

Taki system trzeba zbudować społecznie. Metodą osobistego wkładu. Jak w dziewiętnastowiecznych szkółkach niedzielnych, które odmieniły nasz świat. Jak u młodej Marii Skłodowskiej czy w czasach „Robotnika”. Bo tylko tak da się go zbudować, tylko wtedy będzie niezależny i tylko wtedy system wychowa ludzi solidarnych, którzy oddadzą innym to, co sami dostali. Jak to wszystko zrobić? Jest tylko jedna droga.

Jak zawsze przede wszystkim potrzeba nam głębokiego zrozumienia nadchodzących potrzeb, czyli pewności, mocnego, zbiorowego przekonania, że rzeczywiście, jak tyle razy wcześniej, potrzebni są nam obywatele, którzy poradzą sobie z nadchodzącymi wyzwaniami.

Później trzeba będzie poświęcić wiele wysiłku na znalezienie „możesz”, zbudowanie, poszukanie właściwych pomysłów, dających się zoperacjonalizować rozwiązań: tanich, łatwych, wymiernych i dających satysfakcję. Jak w „Robotniku”.

Jeżeli możesz, to odpowiadasz: tanie, łatwe, wymierne i przynoszące satysfakcją rozwiązania świadomie przyjętych wyzwań potrafią mieć moc huraganu. Jak ten huragan z przeszłości, które w beznadziejnej sytuacji Polski porozbiorowej pozwolił zbudować silną kulturę, która wygrała z zaborcami, czy ten, który zdeklasował Niemców w gospodarczej wojnie w zaborze pruskim, albo niebywały huragan oświatowy pokolenia młodej Marii Skłodowskiej, który zbudował nowoczesną Polskę. A może ten, którego sam miałem szczęście być uczestnikiem trzydzieści pięć lat temu.

Po raz kolejny czytam kanoniczny tekst polskich inteligentów „Rodowody niepokornych” Bohdana Cywińskiego. W zakończeniu wstępu do ostatniego wydania z 2010 r. znajduję passus: „Prawdziwie niepokornych nigdy nie było wielu. Mimo to okazywali się historycznie skuteczni. A niepokornym każdy z nich stawał się – mocą własnej decyzji – sam”.

To znowu słowa do każdego z nas.



[1]     Z. Brzeziński, Wybór: dominacja czy przywództwo, Kraków 2004, s. 176.

[2]     G. Weigel, Op. cit., s. 691.

[3]     „Wolność i Solidarność”, numer 2/2011, Gdańsk, s. 120

[4]     G. Weigel, Op. cit.,  s. 546

[5]     Od Solidarności do wolności: konferencja międzynarodowa Warszawa–Gdańsk 29–31 sierpnia 2005, pod red. N. Smolar, Gdańsk, s. 42.

[6] Niepokorni: rozmowy o Komitecie Obrony Robotników […], pod red. M. Okońskiego, Kraków 2008, s. 197.

[7] J. Kuroń, Taki upór, Warszawa 2011, s. 244.

Nowa polityka sąsiedztwa dla Unii Europejskiej :)

Za pomocą europejska polityka sąsiedztwa nie udało się przekonać większości krajów wokół Unii do przyjęcia demokratycznych systemów rządów. Rewolucje w Afryce Północnej dają UE szansę nauczenia się czegoś na ich błędach oraz zaprojektowania nowej polityki, bardziej koncentrującej się na poparciu dla demokracji.

Jeśli UE chce mieć wpływ na swoich sąsiadów, będzie musiała poszerzyć skierowaną do nich ofertę. To oznacza więcej pieniędzy i uproszczenia reżimów wizowych. Należy zlikwidować ostatnie ograniczenia w handlu z południowymi sąsiadami i dostosować ich do unii celnej. Należy przyspieszyć negocjacje umów o wolnym handlu ze wschodnimi sąsiadami, a także zwrócić się do najbardziej politycznie zaawansowanych państw sąsiadujących o przyłączenie się do unijnej dyskusji na temat polityki zagranicznej.

Unia powinna warunkować dostarczanie pomocy sąsiadom wydajnością ich demokracji i stopniem przestrzegania praw człowieka. Polityka sąsiedztwa powinna być mniej technokratyczna, a bardziej skupić na tym, co UE i jej sąsiedzi chcą osiągnąć politycznie. Należy wstrząsnąć Unią dla Morza Śródziemnego.

Turcja stanowi w wielu wymiarach inspirację dla krajów arabskich wskazując, że ruch polityczny inspirowany przez islam może współistnieć z demokracją w sposób w miarę stabilny. A jeśli jej oferty unijnego członkostwa zachwieją się, może dać też inny przykład: kraju, który ma bliskie i konstruktywne więzi z UE bez pełnego członkostwa.

Wprowadzenie

Unia była wielokrotnie, z całą słusznością, krytykowana za to, że spowalnia reakcję na zawirowania w świecie arabskim. Ale to, co mówi lub robi UE podczas rewolucji będzie miało niewielki wpływ na ich wynik. Znacznie ważniejsze jest to, czy UE jest w stanie przyjąć odpowiednią politykę i programy mające na celu pomoc krajom, które dotychczas przeszły rewolucję – a także tym, które jeszcze jej nie doświadczyły – aby stały się stabilne, dostatnie i demokratyczne. UE nie będzie w stanie tego zrobić dopóki nie przyzna, że jak dotąd jej podejście do Północnej Afryki jest głęboko wadliwe.

W ostatnich latach zewnętrzne naciski ze strony UE pomogły krajom takim jak Rumunia, Serbia, Słowacja i Turcja stać się bardziej demokratycznymi i ugruntować w nich zasady praworządności, w przeciwieństwie do wpływu na państwa północnoafrykańskie, gdzie Unia sprowokowała co najwyżej nasilenie autorytaryzmu. Wielu przywódców UE dostrzega nieuniknioną rozbieżność europejskich wartości i interesów, i zdecydowało się na priorytetowe traktowanie tych ostatnich. To uszkodziło reputację Unii w oczach wielu Arabów.

Głównym powodem, dlaczego UE udało się wpłynąć na trajektorie polityczne w Rumunii, Serbii, Słowacji i Turcji, ale nie w państwach Afryki Północnej jest to, że w pierwszym przypadku było to uzasadnione celem akcesyjnym. UE nie znalazła jeszcze udanych środków wpływających na sąsiadów, którzy mają niewielką szansę na przystąpienie.

Europejscy politycy zareagowali na wydarzenia w świecie arabskim, na jeden z dwóch sposobów. Optymiści podkreślają niesione przez transformację możliwości, przyjmując perspektywę demokratyzacji. Pesymiści – szczególnie w Europie Południowej – widzą w rewolucji przede wszystkim zagrożenia. W szczególności niektórzy włoscy politycy koncentrują się na ryzyku zalania wybrzeża Włoch falami imigrantów oraz na widmie islamskiego fundamentalizmu. Ich obawy co do nielegalnych imigrantów są uzasadnione[1]. Jednak wrogość tych polityków do zmian w Afryce Północnej wskazuje, że ani nie wyciągnęli wniosków z lekcji nieudanej polityki ani nie podjęli się długofalowej refleksji nad przyszłością Maghrebu.

Czy to naprawdę pożądana dla Unii sytuacja, aby egzystować w otoczeniu autokracji, w których skorumpowane systemy polityczne utrudniają rozwój kapitału ludzkiego i potencjału gospodarczego? W dłuższej perspektywie, im większa różnica między jakością życia w Europie i południowych wybrzeżach Morza Śródziemnego tym większe ryzyko zakorzenienia dżihadyzmu w Afryce Północnej lub wylewania się z niej nielegalnych imigrantów. Taka luka rozrastała się w ramach starego reżimu. Najwyraźniej niektóre z ostatnich rewolucji mogą się okazać naprawdę paskudne – a w czasie pisania tego artykułu przyszłość Libii jest jeszcze daleka od przewidywalnej – ale dają społeczeństwom arabskim, polityce oraz gospodarce szansę na modernizację. UE może zapewnić rzeczywisty postęp udzielając pomocy w obieraniu przez te kraje właściwych kierunków.

Pesymiści są przeciw powtarzając to, co głosił zawsze reżim Mubaraka w Egipcie, a co wielu Izraelczyków powtórzyło po rewoltach w Tunezji i Egipcie – że Arabowie nie są gotowi na demokrację. Twierdzą, że pierwszy raz, gdy przedstawiciele islamizmu będą mogli konkurować w wolnych wyborach może być jednocześnie ostatnim razem, gdy wolne wybory będą w ogóle zorganizowane. Kiedy partia islamistyczna wygrała wybory Algierii w 1991 roku, państwowa armia algierska nie chciała przetestować tej tezy i zorganizowała pucz, który doprowadził do krwawej wojny domowej. Następnie w 2006 roku Hamas, organizacja związana z Bractwem Muzułmańskim w Egipcie, zwyciężył w palestyńskich wyborach. Choć uniemożliwiono im przejęcie władzy, Hamas nie zachowywał się później jak grupa szczególnie zaangażowana w demokrację. Optymiści wskazują na niewielką rolę bojowników islamizmu podczas rewolucji w Tunezji, Egipcie, Bahrajnie czy Libii. Te wydarzenia wydają się być napędzane nie przez ekstremistów, ale przez wiele różnych grup młodzieży i specjalistów zaangażowanych w demokrację. Jak powiedział 22 lutego kuwejckiemu parlamentowi premier David Cameron „twierdzenie, iż Arabowie i muzułmanie nie mogą robić demokracji… jest uprzedzeniem które graniczy z rasizmem. To obraźliwe i złe i jest po prostu nieprawdą.”

Do swoich zasług Unia dodała podjęcie działań na rzecz promowania demokracji w stosunkach z niektórymi spośród jej wschodnich sąsiadów. Teraz należałoby mieć takie same ambicje w polityce kierunku południowego. Należy również przemyśleć stosunek do islamskich grup politycznych. Wielu europejskich przywódców odnosi się niechętnie do współpracy z przedstawicielami islamizmu pod pretekstem, iż są one zasadniczo niedemokratyczne. Ale przykład tureckiej rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju pokazuje, że ugrupowania o islamistycznych korzeniach mogą pracować w demokratycznych ramach. I chociaż jest jeszcze zbyt wcześnie, aby powiedzieć, jak egipskie Bractwo Muzułmańskie będzie się rozwijać w swobodniejszym otoczeniu politycznym, istnieją pewne zachęcające znaki, które mogą starać się naśladować Turcy.

W ostatnich latach odnotowano pozytywne zmiany w Maghrebie. Możliwe, że presja ze strony UE przyczyniła się do niektórych z nich. W Maroku król Mohammed VI przekształcił autorytarną monarchię. W Tunezji kobiety uzyskały więcej praw niż w wielu innych arabskich krajach, a gospodarka nie wygląda najgorzej. Stopa wzrostu gospodarczego Egiptu zwiększyła się dzięki prorynkowym reformom gospodarczym. Niemniej jednak, ogólny brak wolności powstrzymuje rozwój tych krajów. Według Freedom House, żaden z krajów arabskich (przed rewolucjami) nie był wolny, a tylko trzy – Kuwejt, Liban i Maroko – były częściowo wolne. Zniewolone społeczeństwa są znacznie bardziej narażone na pozostanie biednymi, skorumpowanymi i niepiśmiennymi, a także na przestępstwa znęcania się nad kobietami.

Jak zauważył jeden z polskich obserwatorów, ostatnie wydarzenia ujawniają „upadek idei autorytarnej modernizacji w świecie arabskim”. UE musi słuchać tej lekcji i skupić się bardziej na szansach niż zagrożeniach. Nadmiar pesymizmu może uszkodzić zdolność UE do zdobycia zaufania wielu Arabów, a tym samym wpływania na wydarzenia w ich świecie. Przed rewoltami w Tunezji i Egipcie, UE zaczęła na nowo snuć refleksję nad „europejską polityką sąsiedztwa” (EPS), która obejmuje państwa na wschodzie i południu. Kluczem do bardziej skutecznej polityki sąsiedztwa jest poszerzenie skierowanej do tych krajów przez UE oferty, w szczególności w zakresie cen, rynków i mobilności. Należy podchodzić również bardziej rygorystyczne do spełnienia określonych warunków – łączących korzyści z wynikami działań sąsiada – oraz uczynić z poparcia dla demokracji podstawowy cel polityki.

Zarówno Komisja jak i Europejska Służba Działań Zewnętrznych rozumieją te założenia. Ich wspólny komunikat w sprawie południowego brzegu Morza Śródziemnego, opublikowany 8 marca 2011 zawiera wiele rozsądnych pomysłów. Proponują w nim „Partnerstwo na rzecz Demokracji i Dobrobytu” złożone z trzech celów – demokratycznych przemian, personalnych kontaktów i rozwoju gospodarczego. „Zobowiązanie do odpowiednio monitorowanych, wolnych i sprawiedliwych wyborów powinno być warunkiem dopuszczenia do współpracy.”

Jednocześnie, niezależnie od dobrych intencji brukselskich biurokratów, kraje członkowskie mogą utrudniać realizację skuteczniejszej polityki sąsiedztwa, ze względu na ich niechęć do zaoferowania większej pomocy, handlu i wiz, a także ponieważ niektóre z nich – na podstawie dowodów z przeszłości – nie wierzą w promowanie demokracji. Jeśli kraje członkowskie są zbyt ostrożne, aby umożliwić radykalną reformę EPS, nie uda im się zapewnić sąsiedzkiej potrzebnej pomocy, czym przyniosą szkodę własnym interesom Europy.

Wyborcy w UE nie chcą, by kraje na wschód i południe od Unii były politycznie, społecznie i gospodarczo zacofane, niespokojne i niestabilne. Ale nie uwierzą, że hojniejsza polityka UE zmniejszy prawdopodobieństwo występowania negatywnych skutków, o ile rządy nie podejmą poważnych starań, aby ich przekonać. Przywódcy polityczni Europy muszą stawić czoła temu historycznemu wyzwaniu.

W kolejnej części tego krótkiego raportu przeanalizowane zostaną słabości europejskiej polityki sąsiedztwa, zarówno o wektorze południowym jak i wschodnim. Trzecia część sugeruje natomiast, w jaki sposób Unia może zaoferować szereg bardziej atrakcyjnych zachęt dla jej sąsiadów. W części czwartej opisane zostaną proponowane reformy polityki sąsiedztwa. Następnie raport rozważa potencjalną rolę Turcji z perspektywy polityki sąsiedztwa.

Wadliwa polityka sąsiedztwa Unia i kraje członkowskie mają znaczne doświadczenie w pomocy państwom przechodzącym przemiany demokratyczne, jak pokazuje pomoc udzielona Europie Środkowej po przeobrażeniach w latach 1989-90. Państwa członkowskie pokazały więc, że mogą przyczynić się do budowania partii politycznych i niezależnych mediów, nadzorowania wyborów, wspierać reformy administracyjne i praworządne inicjatywy, wzmocnić finansowe struktury organizacji pozarządowych i tak dalej. Dziś mogą również korzystać z narzędzi, które nie były dostępne 20 lat temu. W ramach Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony, UE ma możliwość wysłania misji pokojowych, urzędników prawa i policjantów, jak miało to miejsce w wielu punktach zapalnych, takich jak Bośnia, Czad, Kongo i Kosowo.

UE w istocie stara się promować demokratyczne reformy oraz modernizację gospodarki w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie od wielu lat, choć bez widocznych rezultatów. Głównym powodem, dla którego UE osiągnęła tam tak niewiele jest fakt, że większość spośród przywódców, z którymi miała do czynienia, nie chciała przyjąć poważnych reform. Ci, którzy dowodzili Europą Środkową 20 lat temu, wręcz przeciwnie – pragnęli zmian. W Egipcie i Tunezji, UE staje obecnie przed dwoma nowymi postrewolucyjnymi rządami, które chcą zmian, lecz państwa którymi zarządzają są znacznie słabsze niż te w Europie Środkowej w 1989 roku. Na krótko przed wybuchem rewolucji w Tunezji, UE rozpoczęła prace nad rewizją polityki sąsiedztwa, które zostały zainicjowane przez Komisję Romano Prodiego w 2004 roku. Filozofią EPS było stworzenie „kręgu przyjaciół” wokół UE wśród krajów, które nie mogły stać się jej członkami lub były dalekie od członkostwa. Mieli przyłączyć się ze „wszystkim, poza instytucjami”, jak mówił sam Prodi.

EPS opracowała „plan działania ” UE wobec każdego z partnerów. Plan określa zarówno reformy, jakie dany sąsiad powinien podjąć, a także pomoc, którą zapewni UE. Plany te są wiążące raczej polityczne niż prawnie, ale jednocześnie współdziałają z układami prawnymi, które UE wynegocjowała z partnerami – umowami stowarzyszeniowymi dla krajów południowych, partnerskimi i o współpracy dla tych na wschodzie. Plany działania są w sposób dorozumiany warunkowe: kraje, które nie przeprowadzą reform nie powinny spodziewać się otrzymania całości świadczeń. Jednakże w czasie, kiedy Benita Ferrero-Waldner była Komisarzem ds. stosunków zewnętrznych, w latach 2004-09, Komisja kładła coraz mniej nacisku na uwarunkowania. Priorytetem było wypłacanie pieniędzy.

EPS ewoluowała na przestrzeni ostatnich siedmiu lat. W 2008 r. z inicjatywy prezydenta Sarkozy’ego, UE wraz z jej południowymi sąsiadami uruchomiła Unię dla Śródziemnomorza (UfM) składającą się z 43 krajów[2]. Było to tak naprawdę odnowione dawne „Partnerstwo Euro-Śródziemnomorskie” (znane również jako proces barceloński) utworzone w 1995 roku. Podobnie jak Partnerstwo Euro-Śródziemnomorskie, Unia dla Śródziemnomorza stanowi uzupełnienie EPS. Niewielu urzędników UE jest w stanie jasno wytłumaczyć, jakie są relacje między UfM a EPS, ale wiadomo, że to pierwsze stanowi forum spotkań wszystkich krajów, a to drugie koncentruje się na stosunkach dwustronnych UE z każdym partnerem. Unia dla Śródziemnomorza jest prowadzona przez sekretariat w Barcelonie i podwójne rotacyjne przewodnictwo składające się z jednego lidera UE i jednego przywódcy państwa regionu Morza Śródziemnego (pierwotnie byli to Hosni Mubarak i Nicolas Sarkozy, zasad mianowania ich następców nigdy nie ustalono).

W 2009 roku wschodni sąsiedzi – Armenia, Azerbejdżan, Białoruś, Gruzja, Mołdowa i Ukraina – otrzymali swój własny specjalny klubu, Partnerstwo Wschodnie (PW), jako rodzaj wzmocnionej polityki sąsiedztwa. Ten instrument funkcjonuje nie tylko na zasadzie dwustronnych spotkań pomiędzy UE a danym krajem, ale także jako forum, gdzie cała szóstka może spotkać się z przedstawicielami Unii w celu wymiany dobrych praktyk i zarządzania wspólnymi programami. W ciągu siedmioletniego cyklu budżetowego, począwszy od 2007r., Instrument Europejskiej Polityki Sąsiedzkiego Partnerstwa ma około 11mld ? do rozdysponowania na pomoc dla sąsiadów, z dwa razy większą sumą przeznaczoną na południe niż na wschód (choć w przeliczeniu per capita nieco więcej wypłacane jest na wschód). Istnieją także inne pozycje w unijnym budżecie dostępne dla sąsiadów, takie jak Sąsiedzki Fundusz Inwestycyjny, dysponujący sumą 700 milionów ? na siedem lat, który w parze ze środkami z krajów członkowskich UE, służy uruchamianiu dodatkowych dotacji na finansowanie projektów przez Europejski Bank Inwestycyjny (EBI). UE jest w stanie przekierowywać pożyczki z EBI, Banku Światowego i Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR) na wsparcie realizacji swoich celów w sąsiedztwie (choć ten ostatni udziela pożyczek jedynie krajom Europy Wschodniej). Komisja udzieliła wsparcia Armenii, Gruzji, Mołdowie i Ukrainie.

W analizie pierwszych sześciu lat funkcjonowania EPS, Komisja stwierdziła, że „więcej zostało osiągnięte w sferze gospodarczej, w szczególności handlu i zbliżaniu przepisów, niż w kwestii demokratyzacji zarządzania”[3] UE przeszła długą drogę w kierunku realizacji celu, jakim jest strefa wolnego handlu w rejonie Morza Śródziemnego. Istnieje prawie zupełnie wolny handel z sąsiadami takimi jak Egipt, Izrael, Jordania, Maroko i Tunezja. Ich towary przemysłowe, w tym wyroby włókiennicze, wjeżdżają na teren Unii bez żadnych przeszkód. UE wciąż nakłada cła na niektóre warzywa i owoce, po przekroczeniu określonej objętości wprowadzonej bezcłowo do UE.

Handel między tymi krajami i UE jest obecnie w rozkwicie z obrotem handlu dwukierunkowego wynoszącym na dzień dzisiejszy około 200mld ? rocznie (UE posiada niewielką nadwyżkę)[4]. W 2006r. ruch lotniczy między Marokiem i UE został zliberalizowany, co doprowadziło do uruchomienia 52 nowych tras w ciągu roku (Gruzja i Jordania wynegocjowały następnie podobne porozumienia dotyczące ruchu lotniczego). Kraje takie jak Egipt otworzyły swoje rynki telekomunikacyjne, które przyjęły unijny model regulacji. UE prowadzi obecnie negocjacje z kilkoma krajami basenu Morza Śródziemnego odnośnie liberalizacji przepisów dotyczących zagranicznych inwestycji i handlu usługami. Zbliża się także porozumienie z partnerami śródziemnomorskimi na temat „konwencji regionalnej o pan-euro-śródziemnomorskich regułach pochodzenia „- po dziesięciu latach negocjacji[5]. Ten pojedynczy instrument prawny zastąpi sieć około 60 dwustronnych protokołów w sprawie reguł pochodzenia funkcjonujących obecnie. Kiedy konwencja zostanie zatwierdzona, ułatwi południowym sąsiadom zmianę przestarzałej zasady pochodzenia, która rządzi ich handlem z UE, a tym samym zwiększy się ich eksport.

Tymczasem Unia dla Śródziemnomorza osiągnęła bardzo niewiele. Była ograniczana ze względu na konflikt arabsko-izraelski: niektóre Arabskie rządy niechętnie zajmowały miejsce obok Izraelczyków. Biurokratyczne kłótnie także osłabiły organizację: Europejczycy przepychali się, kto ma przejąć rotacyjne przewodnictwo; sekretarz generalny Ahmad Masa’deh zrezygnował w styczniu 2011r. po zaledwie roku pracy; a drugi szczyt szefów rządów był wielokrotnie odkładany. Unia dla Śródziemnomorza starała się skupić na dużych projektach z udziałem rządów, takich jak sprzątanie Morza Śródziemnego, współpraca w celu rozwoju energii słonecznej oraz stworzenie euro-śródziemnomorskich uniwersytetów. Projekty te są godne uwagi, ale proces barceloński stawiał im już czoła, a więc Unia dla Śródziemnomorza prawdopodobnie nie dodała im żadnej wartości. Jedną ze słabości procesu barcelońskiego był brak wystarczającego skupienia się na rozwoju sektora prywatnego. Nie podniesiono do rangi priorytetu rozwoju instytucji, co pozwoliłoby firmom bez uprzywilejowań i koneksji politycznych na rozkwit. Unia dla Śródziemnomorza pogłębiła ten problem: bardziej skoncentrowana na perspektywie publicznej doprowadziła nawet do zmniejszenia nacisku na oddolną działalność gospodarczą i restrukturyzację gospodarki.

Unia dla Śródziemnomorza wzmocniła również trend widoczny od początku ubiegłej dekady: UE koncentruje się bardziej na pomocy rządom niż organizacjom pozarządowym. Śródziemnomorscy członkowie Unii byli coraz bardziej zaniepokojeni islamskim ekstremizmem w Afryce Północnej, a także imigracją z tego regionu. Ze wszystkimi rządami unijnych państw zaniepokojonymi w większym lub mniejszym stopniu nielegalną imigracją, UE przyznała preferencje w sprawie imigracji Algierii, Libii, Maroku i Tunezji. W zamian za pomoc od Unii i porady na temat wzmocnienia bezpieczeństwa granic, państwa te obiecały przeciwdziałać nielegalnej emigracji do Europy, na przykład poprzez zwalczanie sieci nielegalnego handlu ludźmi. Kolejnym priorytetem była współpraca w sprawie zwalczania terroryzmu. Unia ma wiele powodów do dyskusji nad nielegalną imigracją i terroryzmem z jej sąsiadami. Jednocześnie za namową Włoch, Francji i Hiszpanii, bagatelizowała znaczenie praw człowieka w kontaktach z krajami Morza Śródziemnego. W teorii, pomoc UE dla krajów takich jak Egipt, Tunezja i Maroko, była uwarunkowana przeprowadzeniem reform politycznych i przemian w kierunku demokracji. W praktyce, UE udzielała pomocy mimo spełnienia niewielu warunków.
Dwóch ekspertów od polityki UE w Afryce Północnej, Kristina Kausch i Richard Youngs, opisało wpływ UfM ostro, ale prawdziwie: „Unia dla Śródziemnomorza jest ewidentnie stworzona w celu odciągania uwagi co do stosunków między Europą i Afryką Północną od najbardziej wrażliwych obszarów politycznych. UfM powoduje regres dorobku Partnerstwa Euro-śródziemnomorskiego w dziedzinie demokracji i praw człowieka. Unia Europejska oddala się coraz bardziej i bardziej od poszukiwania „kręgu dobrze zarządzanych państw” na południowych obrzeżach dążąc w kierunku „kręgu silnie zarządzanych państw”, Unijny „krąg przyjaciół” jest tak naprawdę „kręgiem bastionów”. Unia nie docenia kruchości relacji między ludnością i władzami”[6]. Partnerstwo Wschodnie poniosło mniejszą klęskę niż Unia dla Śródziemnomorza. Wyłączną odpowiedzialność ponosi za nie Komisja, która nie musi dzielić się prawem własności z instytucją rezydującą w Barcelonie. PW nie porzuciło idei przekonywania sąsiadów do poprawy ich systemów politycznych, choć było to trudniejsze na Białorusi, Ukrainie czy Mołdowie, czy krajach Kaukazu. Mołdowa odniosła umiarkowany sukces – częściowo ponieważ od sierpnia 2009r. proeuropejscy politycy u władzy starają się zbliżyć kraj do Unii. Ta zaś poczyniła poważne wysiłki w Mołdowie, oferując znaczne kwoty pomocy na modernizację administracji, „partnerskie” ustalenia wprowadzające urzędników europejskich do ministerstw w Kiszyniowie, a także rozmowy na temat liberalizacji reżimu wizowego (UE wydała już Mołdowie, tak jak Gruzji i Ukrainie, tzw. „ułatwienia wizowych”, co oznacza, że ?studenci, przedsiębiorcy i naukowcy mogą uzyskać stosunkowo łatwo wizę wielokrotnego wjazdu).
Komisja Europejska zorganizowała w marcu 2010r. w Brukseli konferencję darczyńców na rzecz Mołdowy, która ustaliła kwotę 2mld ? na pomoc z UE, międzynarodowych instytucji, USA i Kanady w ciągu czterech lat. W tym roku Komisja jest zobowiązana do rozpoczęcia negocjacji z Mołdową na temat „głębokiej i wszechstronnej umowy o wolnym handlu” (DCFTA – deep and comprehensive free trade area (DCFTA). Powinno to skutkować wyeliminowaniem niektórych barier pozataryfowych, które ograniczają handel i inwestycje między Mołdową a UE. Umowa DCTFA będzie obejmować na przykład takie kwestie, jak zamówienia publiczne, liberalizację usług i prawa własności intelektualnej. Handel między UE i Mołdową jest już prawie wolny, choć kwoty nadal ograniczają eksport mołdawskiego wina. Uwaga ze strony UE pomogła rządzącemu „Sojuszowi na rzecz Integracji Europejskiej” w pokonaniu komunistów w wyborach parlamentarnych. Ostatnie wydarzenia na Białorusi i Ukrainie wskazują jednak na granice wpływu UE w tym regionie. Kiedy UE zainaugurowała EPS, nie zaprosiła Białorusi do udziału ze względu na panującą tam dyktaturę. Jednak pewien niewielki stopień liberalizacji sprawił, że w 2009 r. Białoruś otrzymała propozycję – którą przyjęła – miejsca w Partnerstwie Wschodnim. Przed wyborami prezydenckimi w grudniu ubiegłego roku, ministrowie UE upłynnili miliardy euro pomocy – dopóki prezydent Łukaszenko hamował swój autorytaryzm.
Ale Łukaszenko odrzucał oferty: już udzielił przyzwolenia na dostęp do telewizji niektórych kontrkandydatów w czasie kampanii, kiedy nagle stwierdził niewiarygodność 80% głosów, wysłał policję do stłumienia pokojowych demonstracji i zamknął w więzieniu wielu swoich przeciwników. UE ponownie więc nałożyła sankcje na osoby zajmujące wysokie stanowiska w systemie, a jednocześnie zwiększyła pomoc dla organizacji pozarządowych w kraju. Łukaszenko raczej rozgrywać będzie na linii Moskwę przeciw Brukseli, niż nachylając swój kraj w stronę Unii. Takie nachylenie wymagałoby bowiem otwarcia kraju i zagrażałoby przetrwaniu jego reżimu. Wybór Wiktora Janukowycza na prezydenta Ukrainy w lutym 2010 r. stworzyło Unii wiele problemów: mimo że bliskość z Rosją nie jest istotnym problem, jego wysiłki zmierzające do ograniczenia wolności mediów i utrudniające życie rywalizującym z nim partiom politycznym są już znacznie bardziej niepokojące. Janukowycz stwierdził co prawda, że jest nadal zaangażowany w realizację członkostwa w UE, ale jego krajowa polityka czyni perspektywę członkostwa coraz mniej prawdopodobną. Ukraina była pierwszym sąsiadem, z którym UE wypróbowywała DCFTA. Rozmowy rozpoczęły się w 2008 r. i jeszcze nie zostały zakończone, głównie ze względu na obawę ukraińskich oligarchów przed liberalizacją, która kryje się za DCFTA. Kolejnym czynnikiem jest jednak to, że UE jest zbyt wymagająca i oczekuje, że Ukraina dokona kosztownych zmian w szerokim pasie sektorów, od rzeźni po normy emisji zanieczyszczeń w hutach jednocześnie[7]. Mimo powolnego postępu na Ukrainie, UE planuje wprowadzenie DCFTA dla innych sąsiadów – nie tylko Mołdowy, ale również Armenii, Gruzji i partnerów śródziemnomorskich.
Brana pod rozwagę umowa DCFTA z Gruzją stwarza napięcia między Brukselą a Tbilisi. Komisja nalega na zestaw wymagających warunków wstępnych – bardziej rygorystycznych niż te nałożone na innych sąsiadów – przed otwarciem negocjacji. Według jednego z badań w sprawie proponowanego porozumienia DCFTA, Komisja zwróciła się z prośbą do Gruzji „o przyjęcie i wdrożenie ogromnej ilości nieprecyzyjnie określonych wewnętrznych regulacji rynkowych UE wychodzących daleko poza kwestie ściśle związane z handlem, bez próby uzasadnienia spraw o znaczeniu istotnym z punktu widzenia ekonomicznego Gruzji”. Autorzy twierdzą, że nałożenie przemysłowych norm technicznych oraz środków sanitarnych i fitosanitarnych jest równoważne opodatkowaniu produkcji w Gruzji, gdyż najwyraźniej ceny niektórych produktów spożywczych wzrosną o 90%. Dlaczego Gruzja ma przyjmować normy UE w sprawie kolejek linowych i wyciągów, jeśli ich nawet nie wytwarza, pytają autorzy[8].   Gruzini i ich koledzy twierdzą, że zgodność z normami UE mogłaby ograniczyć wzrost gospodarczy. Mogą przesadzać w kwestii własnego przypadku, elity polityczne Gruzji są tak neoliberalne, że po zniesieniu systemu bezpieczeństwa żywieniowego ery sowieckiej, zaniedbały tworzenie nowej agencji bezpieczeństwa żywieniowego. Wiele z norm, które UE chce przyjąć ułatwiłoby Gruzji eksport na rynki UE i gdzie indziej. Ale Unia powinna szukać sposobów uczynienia z DCFTA obszaru mniej uciążliwego dla swoich partnerów.
  Unijna porażka w przeciwdziałaniu umacniającym się systemom autorytarnym na Ukrainie i Białorusi – a także w popychaniu Azerbejdżanu ku liberalizacji – nie jest winą Partnerstwa Wschodniego per se. UE nie może, na ten moment, uwiarygodniać oferty członkostwa, tak jak robiła to w stosunku do Europy Środkowej, ponieważ większość krajów członkowskich nie chce rozszerzenia Unii dalej na wschód. Jeśli chodzi o elity tych krajów, profity którymi nęci Unia, nie są wystarczająco zachęcające, aby zrekompensować stres i trudności towarzyszące spełnianiu wymagań unijnych.   UE uczy się, że przywódcy na Białorusi i Ukrainie, a także w krajach Kaukazu, są mniej przychylni integracji z UE niż z mieszkańcami Europy Środkowej. Członkostwo „ograniczałoby”, łagodnie ujmując, ich styl przywództwa. Ponadto, „pro-europejscy ” wyborcy w niektórych społeczeństwach Europy Wschodnie są nieliczni. Brakuje ludzi do zacieśniania więzi z Europą czy wywierania presji na rządy, by podjęły kroki, które mogłyby ułatwić integrację z UE.   Lepsza oferta dla sąsiadów Jeśli UE chce mieć wpływ na swoich sąsiadów, musi być w stanie składać im bardziej korzystne propozycje. Biorąc pod uwagę, że UE nie może – w najbliższej przyszłości – zaoferować dużej marchewki członkostwa, powinna opierać się na, cytując słowa ministra Sikorskiego, „wielu małych marchewkach idealnie zsynchronizowanych tak by pokrywały się z cyklami wyborczymi danego partnera”. Teraz przeanalizujemy, co może kryć się za owymi marchewkami: pieniądze, rynki, mobilność i możliwość uczestnictwa w polityce UE.   Pieniądze Pieniądze są potężnym czynnikiem motywującym. Zbliżające się negocjacje w sprawie ram finansowych UE na okres 2014-2020 nie doprowadzą do znacznie większego budżetu. Ale zarówno w ramach ogólnego budżetu oraz części poświęconej stosunkom zewnętrznym, istnieje możliwość zwiększenia kwoty przeznaczonej na wydatki w regionach, których stabilność, dobrobyt i reformy polityczne leżą w żywotnym interesie Unii (czyli szczególnie w jej sąsiedztwie).   W obecnej perspektywie finansowej (na lata 2007-2013), polityka zagraniczna odgrywa rolę Kopciuszka, pobierając jedynie 6% budżetu UE. W kolejnym siedmioletnim cyklu, który rozpoczyna się w 2014 r., UE może ograniczyć wydatki na rolnictwo stanowiące obecnie 40% całości budżetu. To powinno ułatwić przesunięcie kwot na rzecz polityki zagranicznej i pozwolić zwiększyć je do co najmniej 10%.   Na siedem lat poprzedzających 2013r., Europejski Fundusz Rozwoju, który trafia do Afryki, Karaibów i Pacyfiku, ma 23mld ? do wydania, podczas gdy Instrument Współpracy Rozwojowej skierowany do Ameryki Łacińskiej, Azji, Azji Środkowej, regionu Zatoki Perskiej i Afryki Południowej, posiada kolejne 16mld ?. Budżet ENPI (Europejskiego Instrumentu Sąsiedztwa i Partnerstwa) dysponuje jedynie 11mld? na politykę sąsiedztwa. UE ma wiele dobrych powodów, aby wydawać pieniądze w byłe kolonie jej członków i innych słabo rozwiniętych częściach świata. Ale ma też wyraźny interes strategiczny w zrównoważeniu wydatków zagranicznych, tak aby kraje z nią sąsiadujące dostały silniejszy bodziec. Aby w pełni wykorzystać swój potencjał, Afryka Północna potrzebuje inwestycji. W regionie jest wiele wartościowych projektów, które wymagają finansowania. Europejski Bank Inwestycyjny udzielał pożyczek w Północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie od ponad 30 lat, obecnie obrót tych środków wynosi ponad 10mld ?. Natomiast EBI wykonywał swoje projekty niezależnie od unijnych celów polityki zagranicznej i był niekonsekwentny w stosowaniu politycznych warunków pożyczek.   W krótkiej perspektywie, rządy UE powinny odpowiedzieć na wezwanie Wysokiej Przedstawiciel Catherine Ashton do zwiększenie pułapu kredytów EBI dla krajów śródziemnomorskich o 1mld ?. Ponieważ EBI ma możliwość mnożenia kapitału niewielkim kosztem na rynkach obligacji, dodatkowe wydatki w unijnym budżecie byłyby znikome. W połączeniu z innymi źródłami pieniędzy dostępnymi dla EBI, Unia mogłaby sobie pozwolić na rozdysponowanie dodatkowych 6mld ? pożyczek w latach 2011-2013, przez co zwiększyłaby swoją wiarygodność w regionie.   W dłuższym okresie zaś, Unia powinna odkurzyć propozycję z raportu ekspertów pod przewodnictwem Michela Camdessusa o pożyczkach zewnętrznych EBI opublikowanego w lutym 2010r. Raport Camdessusa wzywa EBI do założenia zagranicznej zależnej spółki kredytowej, która mogłaby pracować w Afryce Północnej, Europie Wschodniej czy na jakichkolwiek innych obszarach zależnie od decyzji unijnych liderów. Argumentem za powołaniem specjalnej spółki zależnej jest fakt, że udzielanie kredytów poza UE wymaga np. umiejętności szacowania ryzyka politycznego, która nie jest tak istotna dla pożyczek infrastrukturalnych w ramach wewnętrznych struktur. Taka pomocnicza spółka powinna przestrzegać ogólnych instrukcji politycznych wyznaczonych przez UE. Na przykład, ministrowie spraw zagranicznych państw członkowskich mogliby nagradzać rząd , który osiąga dobre wyniki, oferując dodatkowe kredyty.   Niektórzy urzędnicy EBI rozpisali alternatywny projekt, według którego EBI miałby przyjąć 30% stawkę w nowym banku dla Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Kraje Rady Współpracy Zatoki Perskiej, państwa regionu i inne zainteresowane podmioty miałyby zapewnić resztę kapitału. Niemniej jednak, problem z bankiem regionalnego rozwoju jest taki, że zagrażałby mu ten sam paraliż kłótni politycznych, które zniszczyły Unię państw Morza Śródziemnego: gdzie będzie siedziba, czy każdy członek zgodzi się usiąść w jednym pokoju z innymi, czy kraje Zatoki przystaną na dodatkowe pożyczki dla krajów przechodzących przemiany demokratyczne? Niewiele spośród banków rozwoju regionalnego ma wielkie osiągnięcia, w żadnym razie taki bank nie będzie w stanie promować zagranicznych celów politycznych UE.   Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju ma zdolności komplementarne do EBI. Obsługuje raczej sektor prywatny, zwłaszcza małe i średnie przedsiębiorstwa, a także ma udziały kapitałowe w przedsiębiorstwach. Podobnie jak EBI, nie zawsze stosuje warunki polityczne. EBOR posiada duże doświadczenie w ekonomii okresu transformacji i choć obecnie udziela kredytów Europie Wschodniej, Azji Środkowej i Turcji, nie robi tego samego na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Aby rozwinąć pełną aktywność w tym regionie musiałaby przerobić swój statut i 61 rządów państw członkowskich musiałoby ratyfikować te zmiany, co mogłyby trwać od roku do nawet dwóch lat. Jednocześnie EBOR jest gotowy inwestować i zarządzać pieniędzmi innych ludzi w ramach projektów w Egipcie. Mimo, że większość pieniędzy, które UE daje lub pożycza państwom sąsiedzkim trafi do rządów i dużych programów infrastrukturalnych, nie powinno się zapominać o organizacjach pozarządowych i projektach społeczeństwa obywatelskiego. W krajach takich jak Białoruś czy Syria, UE nie będzie chciała dać dużych pieniędzy rządowi, ale powinna wspierać grup społeczeństwa obywatelskiego promujące praworządność i prawa człowieka.   Tymczasem biurokratyczne wymagania, jakie Unia nakłada na NGOosy poszukujące finansowania są niezwykle uciążliwe i często działają odstraszająco na tych, którzy w przeciwnym razie byliby nim zainteresowani. Głównym problem stanowi rozporządzenie finansowe, które zostało wprowadzone w życie po skandalach, które dopadły Komisję Santera pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Celem tego aktu jest zminimalizowanie ryzyka wystąpienia nadużyć, więc każda organizacja ubiegająca się o fundusze unijne musi przebrnąć kuriozalną liczbę bramek zabezpieczających. Przepisy muszą być zatem zmienione tak, żeby procedury stały się prostsze i bardziej przyjazne dla użytkownika. Taka reforma z pewnością przyczyniłaby się do p
oprawy wizerunku Unii na całym świecie
Wolny handel i unia celna Kolejnym silnym bodźcem jest dostęp do europejskich rynków. Wielu spośród południowych sąsiadów jest konkurencyjnych jeśli chodzi o owoce, warzywa, oliwę i wino, ale eksport tych dóbr nadal napotyka na ograniczenia, z których UE powinna być gotowa zrezygnować. UE powinna przyspieszyć realizację DCFTA dla swoich wschodnich i południowych sąsiadów, tak by doprowadzić do częściowego ujednolicenia rynku. Jednocześnie, UE powinna także przemyśleć niektóre z wymogów niezbędnych DCFTA. Powinno się pozwolić sąsiadom na liberalizację handlu i spełnianie unijnych wymagań dotyczących standardów w pojedynczym sektorze, a nie we wszystkich razem. Instrumenty DCFTA powinny wymagać mniej od biedniejszych sąsiadów. Na przykład, dopiero jeśli kraj osiągnie pewien poziom PKB per capita, to może być zmuszony do podjęcia większych zobowiązań względem UE. To przesłanie dotarło być może do Komisji. Wydany przez nią 8 marca komunikat mówi w odniesieniu do ewentualnych partnerów z południa, że powinno się „promować, w sposób progresywny, bliższą integrację między gospodarkami południowych partnerów śródziemnomorskich i jednolitego rynku UE” (kursywa autora)[9].
UE powinna także zaprosić najbardziej rozwiniętych gospodarczo południowych sąsiadów do przyłączenia się do unii celnej, która już łączy UE i Turcję i na której skorzystała w znacznym stopniu turecka gospodarka. Sąsiedzi z Południa już obiecali zniesienie ceł na import z UE, w ramach umów o wolnym handlu (FTA) – w formie stowarzyszeniowej – łączących ich z UE. Ale unia celna spowoduje obniżenie ich zewnętrznych taryf do takiego samego poziomie jak w UE. Wymagałoby to od krajów przystępujących do tego porozumienia, wyeliminowania taryf także między sobą. Jest to szczególnie ważne dla Śródziemnomorza i państw Bliskiego Wschodu, które bardzo mało handluje wewnątrz (tylko około 10% handlu regionu ma charakter wewnętrzny) – choć bariery pozataryfowe stanowią czasem większy problem niż cła na handel regionalny. UE może pomóc krajom, które dołączą do unii celnej, by zmodernizować swoje systemy celne i połączenia komunikacyjne wokół przejść granicznych[10].   Unia celna zastąpiłaby złożoną sieci umów o wolnym handlu, które łączą UE i jej sąsiadów. FTA wymaga określenia reguł pochodzenia w celu ustalenia, które towary kwalifikują się do uprzywilejowanego dostępu. Unia celna włączająca kraje basenu Morza Śródziemnego zwolniłaby z konieczności zawierania konwencji w sprawie wspólnych reguł pochodzenia dla obszaru śródziemnomorskiego, o czym była już mowa w poprzedniej sekcji. Rozszerzenie unii celnej na wschodnich partnerów będzie, na razie, bardziej skomplikowane, ponieważ UE nie ma z nimi jeszcze umów o wolnym handlu z UE (choć będzie miała, kiedy zawarte zostanie DCFTA).

Komisji nie podoba się pomysł unii celnej z obszarem Morza Śródziemnego. Podkreśla, że turecko-unijna unii celnej nie obejdzie się bezproblemowe, co jest prawdą. Jeśli UE zgodzi się na porozumienie o wolnym handlu z państwem trzecim, Turcja będzie musiała ustalić warunki importu z tego kraju identycznie z Unią, natomiast państwo trzecie nie będzie zobowiązane odwzajemnić się Turcji w stosunku do swoich rynków, o ile Turcja nie wynegocjuje z nim osobnej umowy. Więc jeśli Egipt przystąpiłby do unii celnej, jego producenci będą musieli stanąć twarzą w twarz z ostrą konkurencją rynków wschodzących, takich jak Korea Południowa (która niedawno zgodziła się na FTA z Unią) czy Indie (które jest w trakcie jego negocjacji) – bez uzyskania automatycznego dostępu do ich rynków. Ale ten problem można pokonać poprzez powolne i stopniowe obniżki taryfowe. A kiedy UE negocjuje przyszłe porozumienia o wolnym handlu, mogłaby także reprezentować interesy kolegów z unii celnej, czego jeszcze nie zrobiono w przypadku Turcji.

Komisja podnosi również, że unia celna UE-Turcja wyłącza rolnictwo, przemysł włókienniczy i usługi, jest zatem bardziej ograniczona niż układy o stowarzyszeniu obejmujące handel pomiędzy UE i jej śródziemnomorskimi partnerami. Nie ma jednak powodu, by nie można było rozszerzyć zakresu turecko-unijnej unii celnej lub by unia celna z krajami basenu Morza Śródziemnego nie obejmowała usług i produktów rolnych.

Śródziemnomorska unia celna spowoduje wzrost konkurencji i będzie stymulować postęp wszystkich jej członków. W dłuższej perspektywie, południowe i wschodnie dobrze działające gospodarki mogą mieć zaoferowaną „perspektywę członkostwa” w Europejskim Obszarze Gospodarczym (EOG). Gdy już znajdą się w Obszarze, tak jak Norwegia i Islandia, państwa te będą musiały zaakceptować wszystkie reguły jednolitego rynku. Będą też miały możliwość wpływania, ale bez głosowania, na ustalanie tych zasad. Ewentualna perspektywa członkostwa w EOG, powinna zachęcać do zagranicznych inwestycji w tych krajach.


[1]Włochy przyjęły więcej niż powinno być ich sprawiedliwym udziałem imigrantów z Afryki Północnej, ale w ogólnej perspektywie znajduje się tam mniejsza liczby uchodźców niż w Austrii, Anglii, Francji, Niemczech Holandii czy Szwecji.
[2]Oprócz 27 krajów członkowskich UE w skład wchodziły: Algieria, Chorwacja, Egipt, Izrael, Jordania, Liban, Mauretania, Czarnogóra, Maroko, Palestyna, Serbia, Syria i Tunezja. Libia jest obserwatorem, a Liga Państw Arabskich członkiem. Mauretania nie jest częścią EPS.
[3]Komunikat Komisji Europejskiej, Zbieranie żniw Europejskiej Polityki Sąsiedztwa, COM (2010) 207, 12 maja 2010r.
[4]Według Komisji, w latach 2004 – 2008 eksport UE do wszystkich krajów objętych EPS wzrósł o 63%, a jej import z tych krajów o 92%.
[5]Reguły pochodzenia determinują czy jakieś dobro należy zaliczyć do preferencyjnego dostępu do rynków w ramach umowy o wolnym handlu.
[6] Kristina Kausch i Richard Youngs, Koniec wizji Euro-Śródziemnomorskiej, International Affairs, 85:5, 2009.
[7]Ukraiński think-tank, Międzynarodowe Centrum Studiów Politycznych mówi, że DCFTA będzie wymagać od Ukrainy stworzenia nowych drogich laboratoriów do testowania bezpieczeństwa żywności i jednocześnie wypełniania kosztownych przepisów ochrony środowiska. Centrum wydało w 2007r. 300-stronicowy raport w sprawie proponowanej strefy wolnego handlu („Wolny handel między Ukrainą i UE: ocena wpływu”).
[8]Messerlin Patrick, Michael Emerson, Jandieri i Gia Alexandre Le Vernoy, Oceny polityki handlowej UE wobec wschodnich sąsiadów: przypadek Gruzji, CEPS, 2011r.
[9]Komisja Europejska i Wysoki Przedstawiciel, Partnerstwo na rzecz demokracji i dobrobytu na południowego brzegu Morza Śródziemnego, 8 marca 2011 COM (2011) 200 FINAL.

[10]Przygotowywany przez Sinana Ülgena, przewodniczącego tureckiego think-tanku EDAM, dokument, nakreśla propozycję unii celnej między UE i jej południowymi sąsiadami.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję