Dekadentyzm – definicja i zakres pojęcia :)

W Polsce termin „dekadencja” pojawia się na fali popularności francuskiej literatury tego okresu. Niestety, wraz z całym bogactwem treści, dociera do nas także niejednoznaczność terminu, ciągnący się za nim wachlarz nieporozumień i polemik. Prowadzi to do modyfikacji treściowej w porównaniu z francuskim pierwowzorem. Pomimo przejęcia tych terminów z Francji, gdzie pozbawione one były pejoratywnego zabarwienia, w Polsce nabrały wydźwięku jednoznacznie ujemnego. Tłumaczyć to można m.in. tym, że do „dekadentyzmu” przyznawał się Paul Verlaine, którego recepcja twórczości wywarła duży wpływ na kształtowanie się życia artystycznego w Polsce okresu fin de siecle. Otóż po francusku decadent, decadence oznacza tyle co schyłek, chylenie się ku upadkowi, ale jednocześnie nie oznacza samego schyłku i rozpadu z jego oczywistą w języku polskim konotacją pejoratywną, która nam kojarzy się z degrengoladą. Na takie rozumienie język francuski ma osobne określenie, którego brak w języku polskim: deliquescence. Do postawy takiej określanej tym słowem nie przyznawał się Verlaine, uważał wręcz, że dekadentyzm jest jej przeciwieństwem. Specyfika naszego języka nie może oddać niuansów różnic między zakresami obu tych pojęć, stąd też m.in. wynikają nieścisłości w używaniu w polskich wypowiedziach literackich haseł wiążących się z dekadentyzmem.

W epoce Młodej Polski, życie ówczesnej bohemy, z jej niekończącymi się barowymi dyskusjami, kawiarnianą wymianą poglądów, coraz powszechniejszym czytelnictwem – sprzyjało poznawaniu nowych trendów artystycznych, zapoznawaniu się z filozofią i literaturą będącymi wyrazicielem dekadenckich nastrojów. Całe życie artystyczne, ze wszystkimi odmianami sztuk, formalnymi i nieformalnymi spotkaniami twórców, tworzą system naczyń połączonych.

Powszechne przekonanie, iż jest to schyłek, choroba wieku, postawa pesymistyczna – jest oczywiście prawdą, lecz żeby właściwie zrozumieć to pojęcie, należy dokładnie poznać wszelkie aspekty z nim związane.

Z terminem „dekadentyzmu” i „dekadencji” wiąże się wiele aspektów, które zachodzą na siebie, przesłaniają się, utrudniając klarowne rozpoznanie semantycznego obrazu tych pojęć. Wynika to z faktu, iż z polem znaczeniowym „dekadentyzmu” wiążą się takie aspekty jak: schyłek, upadek, wynaturzenie, bohema itp. Takie wyrażenia nasuwają jednoznacznie pejoratywne konotacje, „dekadencja” w takim pojmowaniu tego słowa jest stanem braku w stosunku do wcześniejszego stanu wartości. Termin „dekadentyzm” nie pojawił się oczywiście dopiero na przełomie wieków, genezy tego słowa trzeba szukać znacznie wcześniej, a jeszcze starsze jest pojęcie, które ono nazywa.

Słowem „decadence” posługiwano się początkowo dla opisania zjawisk politycznych, społecznych i moralnych powiązanych z problematyką państw, narodów i instytucji, później ras i cywilizacji. Natomiast rzadko używa się tego pojęcia w konotacji do problematyki literatury i sztuki – jeśli już, ma ono wydźwięk pejoratywny, mający na celu podkreślenie niskiego poziomu dzieł, i co często za tym idzie – upadku i zepsucia gustów estetycznych w społeczeństwie.

Wzrost zainteresowania pojęciem „decadence” i utworzonymi od niego „decadentisme” i „decadent”, nie spowodowało rozwiania niejasności co do ich znaczenia. Wprawdzie w dziewiętnastowiecznej literaturze negatywny obraz dekadentyzmu zaczął stopniowo blednąć, w potocznej opinii wszystko, co wiązało się z „dekadentyzmem” nadal posiadało sens pejoratywny, nadal była to obelga, estetyczna restrykcja, słowo – wytrych, którego prawdziwy sens rozumiało niewielu, lecz pole rażenia było znaczne.

Dzięki francuskim poetom, którzy w 1886 roku powołali do życia czasopismo „Le Decadent” i sami siebie obwołali dekadentami, dekadentyzm zaczął być odbierany jako synonim awangardy, eksperymentu formalnego. Na tym jednak nie skończyły się zawirowania i trudności z definicją pojęcia. W tym samym czasie popularność zaczął zyskiwać ruch symbolistyczny – także odbierany jako awangardowy, a oprócz tego posiadający w swych szeregach wyznawców tej samej co dekadenci filozofii życiowej, zaczęto oba pojęcia mylić i stosować je zamiennie. Spośród pokrewnych znaczeniowo pojęć, najwyraźniej wykrystalizowało się, sprawiając najmniej kłopotów z prawidłową definicją, słowo „dekadent„, którym nazywano określony typ osobowości wyrosłej w trudnych warunkach schyłku wieku, hołdujący indywidualizmowi, estetyzmowi, poczuciu bezsilności wobec świata zewnętrznego, sprzeciwianiu się powszechnie obowiązującym normom moralnym. „Kariera” terminu nie skończyła się wraz z przebrzmieniem wieku dziewiętnastym, ale odrodziła się ponownie w latach dwudziestych dwudziestego wieku, a i u współczesnych wywołuje on silny ładunek emocjonalny.

Dekadencja jest zjawiskiem cyklicznym i może dotknąć każdego społeczeństwa, które znajdzie się w określonym stadium swego rozwoju. Najczęściej jednak dopatrywano się analogii między cywilizacją przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, a schyłkiem Cesarstwa Rzymskiego. Taki punkt widzenia spowodował, że niektórzy podchodzili do tematu beznamiętnie, nie kierując się emocjami – opisywali po prostu zjawisko nie zajmując się jego wartościowaniem. Jednak takie podejście do tematu było rzadkością. Ta obiektywna analiza zjawiska „zaginęła” gdzieś w ogromie paszkwili adwersarzy dekadentyzmu, którzy przy tym nie wykazywali się dostateczną znajomością tematu, a z dostępnych na ten temat informacji wybierali te, które pasowały do ich wizji dekadenckiego zepsucia, zgnilizny i upadku cywilizacji. Dla uzyskania pełnego obrazu zamętu, wystarczy przypomnieć fakt, że w publicystyce nagminnie posługiwano się „symbolizmem” i „dekadentyzmem” jak synonimami. Także sama treść podkładana pod oba pojęcia była nie do końca ścisła i zgodna z prawdą. W wersji aprobatywnej „symbolizm” plus „dekadentyzm” oznaczały po prostu nowe, jak byśmy dziś powiedzieli, awangardowe środki wyrazu, natomiast w aspekcie pejoratywnym rozumiano przez nią pusty formalizm, dziwaczność, sztukę pozbawioną wartości.

Z biegiem czasu pojęcie symbolizmu coraz bardziej się krystalizuje, by w ostatecznym rozrachunku całkowicie się wyemancypować. Natomiast znaczeniowy zakres terminu „dekadentyzm” przesuwa się w sferę zjawisk psychologicznych i światopoglądowych. Nie znaczy to jednak, że zmiany te doprowadziły do większej przejrzystości pojęcia „dekadencji„, pojawiły się bowiem kolejne, nieznane dotąd problemy na tej drodze. Otóż „dekadentyzm” przestał być czymś obcym, czymś, z czym borykano się w odległej Francji, a stał się zjawiskiem swojskim, obecnym na naszych ziemiach, terminem, bez którego nie wyobrażano sobie już opisywania polskiej rzeczywistości literackiej, społecznej itp. Polscy twórcy przestali być już tylko wyrazicielami i translatorami obcych prądów, stali się równoprawnymi kr
eatorami. Zauważono, że polskie problemy końca wieku nie różnią się tak bardzo od problemów targających społeczeństwa francuskie czy niemieckie. Co więcej, zaczęto zastanawiać się nad specyfiką polskiego dekadentyzmu, i niczym „polowanie na czarownice”, rozpoczęto „polowanie na dekadentów„, których zaczęto oskarżać o całe zło tego świata, o wszelkie problemy, niepowodzenia itp.

Wśród polskich publicystów tamtego okresu dominowało przekonanie, iż dekadent jest przedstawicielem nowej inteligencji sprzeciwiającej się zastanemu mieszczańskiemu porządkowi, człowiekiem wrażliwym na sztukę i nowe prądy światopoglądowo – filozoficzne, będącym reprezentantem schyłkowej cywilizacji.

Do polskich prekursorów tego nurtu zaliczano Przybyszewskiego, Miriama – Przesmyckiego, Langego, Dąbrowskiego, Tetmajera.”Wyzwiskiem” dekadenta obrzucano się bez opamiętania, często mijając się z prawdą. Dla realistów dekadentami byli symboliści i odwrotnie, moderniści dla konserwatystów i vice versa, młodsi dla starszych a starsi dla młodszych itp.

Dekadentyzm był prądem w XIX wiecznej literaturze francuskiej i w niej znalazł swój najpełniejszy wyraz; jednak z biegiem czasu przeniknął w sferę psychologii, światopoglądu, filozofii, życia społecznego. Jednym z najciekawszych zjawisk dotyczących dekadentyzmu jest fakt, jak pierwotny prąd literacki określany tym terminem został zdominowany przez wymienione wyżej aspekty pozaliterackie.

Niezmiernie ciekawą kwestią jest, dlaczego pojęcie dekadencji, które ma tak długą tradycję, zaktualizowało się właśnie na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku osiągając wtedy swoją największą popularność. Według wielu badaczy do renesansu popularności tego terminu sięgającego czasów starożytnego Rzymu przyczynił się tak znienawidzony przez dekadentów pozytywizm. W poprzedzającej schyłek wieku epoce popularne było przedstawianie natury czasu i historii w formie schematycznych analogii przyrodniczych. Wówczas jednak „myślenie organicznie” miało zdecydowanie wydźwięk pozytywny, głoszący afirmację życia. Jednak założenia, że życiem społecznym, historią ludzkości kierują te same co przyrodą prawidła, zawierają też pierwiastki pesymistyczne. Część z nich znalazła swój wydźwięk w naturalizmie, część, najbardziej skrajna, włączona została do światopoglądu dekadenckiego.

O ile pozytywizm szukał analogii między społeczeństwem a żywym organizmem we wzajemnej zależności poszczególnych elementów, dekadentyzm posługiwał się tymi samymi przykładami, wyciągając z nich jednak odmienne, pesymistyczne wnioski. Skoro bowiem społeczeństwo, cywilizacja, rządzą się tymi samymi prawami co przyroda, to ich rozwój musi się kiedyś skończyć, a wtedy przychodzi nieunikniony kres i śmierć organizmu rozumiana jako kres historii.

Tak jak w przyrodzie, tak również w historii cywilizacji ludzkości ciąg wydarzeń zmierzających ku „śmierci” jest cykliczny i składa się z kilku faz: fazy wzrostu, dojrzewania, pełni doskonałej i rozkładu. Faza pełni doskonałej nosi jednak dla wyznawcy pesymistycznej filozofii znamiona nieuchronnego końca, jest to faza przesilenia, kiedy nic więcej, nic pełniejszego nie da się już osiągnąć, jedynym możliwym kierunkiem jest kierunek w dół, chylenie się ku upadkowi.

Na ten pesymistyczny obraz cywilizacji nałożyła się równie „czarna” wizja degeneracji wzmocnionej darwinowską socjologią.

Jak więc widzimy, dekadentyzm nie jest samodzielnym ruchem, lecz odwołuje się do innej wypowiedzi światopoglądowej ostatecznie wyraźnie ją trawestując. Stanowisko wyznawców pozytywistycznej nauki prowadziło nieuchronnie do twierdzeń, iż prawdy odnoszące się do nauk biologicznych z powodzeniem można stosować do innych dziedzin życia – co doprowadziło do powstania scjentyzmu, mówiącego, że prawdziwą i w pełni uzasadnioną wiedzę o rzeczywistości dostarcza tylko nauka przy trzeźwym i wąskim jej rozumieniu. Przełom w myśleniu nastąpił wraz z ogłoszeniem darwinowskiej koncepcji prawa walki o byt. Odtąd zaczęto podważać organicyzm, a pogląd, iż z porównania świata przyrodniczego i społecznego płyną optymistyczne wnioski legł w gruzach.

Na „żywy miejski organizm” zaczęto patrzeć z przerażeniem, widząc w nim miejsce walki o byt, starć, w których wygrywają silniejsi, miejsce gdzie aby przetrwać trzeba stać się skrajnym egoistą. Tak więc pozytywistyczny optymizm został zastąpiony przez dekadencki pesymizm, który, pozornie, nie był tak atrakcyjny. Poprzedni światopogląd wypalił się, a industrialna przemiana miast dała namacalne efekty: wyzysk, nędzę, egoizm, chciwość. Pozytywistyczne hasła okazały się utopią: omamieni mamoną fabrykanci nie palili się do zakładania szkół i szpitali, bogacenie się jednostek nie pociągało za sobą polepszenia stanu posiadania całego społeczeństwa – wręcz przeciwnie, powodowało ubóstwo klasy pracującej.

Pozytywistyczne tezy okazały się nic nie znaczącymi utopijnymi frazesami, pustymi hasłami, które zdominował pesymistyczny, dekadencki światopogląd będący wynikiem nowej rzeczywistości.

ŚWIATOPOGLĄD DEKADENCKI

Jako, że światopogląd dekadencki wyrósł na wspólnej pozytywizmowi i naturalizmowi ramie logicznej, uprawnieni jesteśmy do tego, aby nadal posługiwać się przyrodniczą analogią, która jednak w dekadenckim wydaniu jest symetryczną odwrotnością idei ewolucji. Człowieka współczesnego dekadenci odbierali jako ostateczny produkt ewolucji, ale widzieli w nim gatunek zupełnie nieodporny na czyhające cywilizacyjne niebezpieczeństwa, byt wysubtelniony do granic możliwości, nadwrażliwy, który nie umie poradzić sobie z wizją nieuchronnej śmierci, podobny do dojrzałego owocu, który nie może zapobiec własnemu upadkowi. Skoro koniec i tak jest nieuchronny, to po co tracić resztki sił na bezowocną walkę? Na tym właśnie polega dekadencki paradoks: dekadenci uważali się za przedstawicieli najwyższego etapu rozwoju homo sapiens, a jednocześnie mieli świadomość „choroby” gatunku ludzkiego. Jako ostatnie ogniwo ewolucji, procesu z natury swej pozytywnego, dekadenci – twór tak misterny i wysubtelniony, tak perfekcyjny, że aż niefunkcjonalny, sami przyznawali – co było jedną z głównych osi, wokół której budowali swą filozofię, że są niezdolni do życia w brutalnej rzeczywistości końca dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku. Ewolucja wiedzie do zguby nie tylko pojedyncze jednostki, ale całe formacje społeczne, narody, rasy, by w końcu destrukcją naznaczyć całą znaną nam cywilizację.

Co ciekawe, teoretyczne rozprawy o dekadentyzmie i dekadentach pisane były zazwyczaj przez „osoby trzecie”, nie przyznające się do tej pesymistyczno – destrukcyjnej filozofii, a wręcz nazywające samych siebie jej przeciwnikami i pogromcami. Tacy twórcy otwarcie stawiali siebie w roli obserwatora, który stara się wykryć symptomy dekadenckiego schyłku cywilizacji, dając jedn
ocześnie receptę na zaradzenie takiemu stanowi rzeczy. Takie stanowiska często powstawały na gruncie pozytywistycznej perspektywy.

Symptomów dekadentyzmu należy szukać w świecie wartości, które dla dekadenta znalazły się w stanie głębokiego kryzysu. Jednym z najdotkliwiej odczuwanych upadków, był upadek prawdy. Nauka, która w pozytywizmie miała dać odpowiedź na wszystkie nurtujące ludzkość pytania i wątpliwości, pod koniec dziewiętnastego wieku zawiodła pokładane w niej nadzieje. Okazało się, że zamiast szukać odpowiedzi, nauka wydała walkę wszystkiemu co „nienaukowe”, należące do sfery ducha. Zmęczeni oglądaniem rzeczywistości przez „szkiełko i oko” ludzie końca dziewiętnastego wieku zatęsknili do tego co wyparł scjentyzm. Dostrzeżono, że nauka nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania, stale pojawiały się nowe wątpliwości, których nauka nie mogła rozwiać, wobec których stawała się bezużyteczna – naukowy sceptycyzm zajmie poczesne miejsce na dekadenckim firmamencie.

Co jest natomiast charakterystyczne dla tego okresu, to fakt, iż kryzys nauki identyfikowano z kryzysem w sferze etyki. Skoro nauka okazała się zawodna w obliczu rozjaśniania „zagadek bytu”, człowiek został zostawiony sam sobie, czuł się samotny, opuszczony i zdany tylko na siebie. Rodziło to zmagania duchowe, które często były tematem sztuki okresu fin de siecle. Wspomniany sceptycyzm, który początkowo uskrzydlał, z biegiem czasu pętał „skrzydła”, stał się przyczyną pasywności i bezwoli, stworzył dekadenta – biernego obserwatora rzeczywistości.

KRYZYS WARTOŚCI. SEKTY. OKULTYZM.

Przełom dziewiętnastego i dwudziestego wieku określany był mianem czasu kryzysów. Dekoniunktura dotknęła także etykę. Nie widziano sensu i sposobu dla stworzenia nowego systemu etycznego, a ten, który obowiązywał dotychczas uznano za niewystarczający i nie dość przekonująco uzasadniony.

Chrześcijańskie normy, według których ludność świata żyła przez setki lat, okazały się nie przystawać do „nowych czasów”, nie były atrakcyjne dla młodych żyjących w dynamicznie rozwijających się aglomeracjach, narażonych na czyhające zewsząd pokusy kawiarnianego życia, płatnej miłości, narkotyków i alkoholu. Dekadenci krzyczeli za Nietzschem: „Gott is tot!”, a za Marksem: „Religia to opium dla mas!” – określając religię jako zbiór złudzeń mających na celu uśmierzenie cierpienia. Przypomnijmy także darwinowską koncepcję walki o byt i naturalną selekcję – obu tych poglądów właściwie nie dawało się połączyć z jakąkolwiek etyką.

W czasach, gdy głoszono śmierć Boga, gdy Natura jawiła się jako nieetyczna forma, gdy religię razem z jej normami moralnymi przyrównywano do narkotyku otępiającego umysły, zafałszowującego rzeczywistość, będącego jednocześnie lekiem przeciwbólowym i uspokajającym – pojawiło się przekonanie, iż człowiek, pozbawiony jakichkolwiek punktów odniesienia, sam nie potrafiący stworzyć nowej skali – znalazł się w etycznej i moralnej próżni. Pomimo podejmowanych prób stworzenia nowych propozycji takich jak anomia, rozwiązania takie nie mogły jednak zniwelować poczucia katastrofy etycznej, która zajęła poczesne miejsce w dekadenckim światopoglądzie, identyfikowana z moralnym nihilizmem – czyli sceptycyzmem absolutnym.

Dekadenci żyli w czasach, w których pytania o istotę i przyczynę dobra i zła były pytaniami skazanymi na brak odpowiedzi. To subiektywny pragmatyzm miał dać rozwiązanie.

W tamtym czasie powstawały liczne sekty, które fascynowały artystów. Jedną z nich było „Dzieło Miłosierdzia”, sekta założona przez pobożnego francuskiego katolika i fabrycznego brygadzistę Eugene Vintras’a. Grupa ta znana była także pod nazwą Kościoła Karmelu. Członkowie tej sekty głosili, że skończyła się era Syna i nadeszła era Ducha. Kościół katolicki z niepokojem patrzył na Vintras’a i jego wyznawców, dopatrując się w praktykowanych przez nich obrzędach elementów czarnej mszy. Dlatego też w 1848 roku papież formalnie ekskomunikował Vintrasa i jego kościół. Niemniej sekta fascynowała dekadenckich artystów końca dziewiętnastego wieku, takich jak Odilon Redon, którego niektóre obrazy, np. „Triumfujący Pegaz” przejawiają wpływy mistyczne.

J. K. Huysmans, autor powieści „Na wspak”, która stała się przykładem literatury dekadenckiej, studiował meandry magii i był przez pewien czas przyjacielem i uczniem Boullanda, który w jego okultystycznej powieści ” La Bas” występuje jako „dr Johannes”.

Człowiek wciąż szukał nowych obszarów, w których intelekt musiał skapitulować i uznać wyższość metafizyki. Sfera tajemna dostarczała mu nowych bodźców, których tak bardzo potrzebował i których fizycznie wręcz łaknął. Takie wędrówki po ścieżkach wiedzy tajemnej okazywały się niekiedy nieprzyjemne a czasami niebezpieczne – wystarczy wspomnieć o cieszącym się ówcześnie sporą popularnością satanizmie.

SATANIZM

Obok innych dekadenckich „izmów” ten wydaje się jednym z najbardziej interesujących i zapewne wzbudzających największe kontrowersje. Choć zaznaczyć należy, że oblicza satanizmu i rangę jaką samemu „prądowi” przyznawano były bardzo różne. Polski satanizm wiele zawdzięcza niewątpliwie Stanisławowi Przybyszewskiemu.

Przybyszewski postrzegał Szatana jako pierwotną siłę, z jednej strony stwórcę, potężnego w swojej mocy, z drugiej jednak strony jawi się on jako ofiara własnych kreacji, istota wijąca się pod jarzmem stworzonego przez siebie cierpienia. Wobec gehenny świata, nawet Szatan pozostaje bezradny i bezbronny. Personifikacja Zła przybiera więc maskę umęczonego człowieka końca wieku. W Szatanie rozpoznawano samych siebie, buntowników posiadających wiedzę o końcu świata, wiedzę ostateczną.

Szatan może być jedynie biernym obserwatorem wypełniania się strasznej przepowiedni. Dekadenci byli buntownikami – Szatan także; krnąbrność, odrzucenie boskich zasad moralnych, samotność – to wszystko sprawiło, że stał się on protagonistą człowieczeństwa – a przez to znacznie bliższy ludziom niż Bóg Ojciec, stwarzający prawa, ale im niepodlegający. Dekadent nie dostrzegał w świecie, w którym przyszło mu żyć, iskry bożej, dobroci i miłosierdzia, które miały w nim swoje źródło.

Znacznie łatwiej przyszło mu się identyfikować z upadłym aniołem, buntownikiem strąconym w otchłań ciemności; to ta czeluść stworzyła go takim przerażającym, ale dla schyłkowców fin de siecle widoczny był także tragizm tej postaci, który był także ich tragizmem. W tym piekielnym świecie przełomu wieków, to Szatan jest prawdziwym rex mundi, któremu należy się poszanowanie.

Przyczyn renesansu satanizmu w Europie i polskim środowisku należy szukać w przeświadczeniu, że cały świat jest absurdalny. W obliczu takiego bezsensu uniwersum należało przyjąć określoną postawę – albo biernie godzić się na zastaną rzeczywistość, albo poszukiwać nowy
ch dróg i nowych odpowiedzi. Czasy te obfitowały w metafizyczne aksjomaty. Dlatego też ludzie schyłku wieku sięgnęli do najciemniejszych aspektów naturalistycznego dziedzictwa, a gdy te okazały się niewystarczające zaczęto szukać głębiej. Okazało się, że nie potrafiono odpowiedzieć na zagadnienia o przyczyny zła i cierpienia targających znanym im światem. „Ratunkiem” miała okazać się ucieczka w metafizykę. Bezsens świata, w którym panuje zło, cierpienie i chaos wcale nie musi oznaczać, że jest on bezrozumny, wręcz przeciwnie. Przyczyn takiego stanu rzeczy zaczęto szukać w sferze profanum, której władcą był Szatan. Pesymistyczną wizję świata głoszoną przez dekadentów dzieliła tylko cienka granica od wizji demonicznej, która znalazła wielu wyznawców.

Trzeba jednak przyznać, że w Polsce, kraju o wielowiekowych tradycjach katolickich, prawdziwy satanizm raczej nie występował, jego obecność w światopoglądzie i sztuce była raczej potencjalna niż realna.

POSZUKIWANIE NOWYCH PODNIET

Dekadenci chwytali się deski ratunku – aby życie miało jakikolwiek sens, trzeba żyć szybko, starać się być w „kilku miejscach jednocześnie” aby odbierać jak najwięcej wrażeń zmysłowych, które uszlachetniają przemijające chwile, z których składa się życie. Teoria ta niesie ze sobą jednak pewne niebezpieczeństwo, które stało się w pewnym sensie przekleństwem dekadentów. Otóż człowiek przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku – według ówczesnego rozumowania – był z jednej strony spadkobiercą wielowiekowej tradycji, z drugiej, prawdopodobnie ostatnim ogniwem ewolucji gatunku homo sapiens. Takie uwarunkowania powodowały, iż przedstawiciele epoki fin de siecle cechowali się wrażliwością stępioną przez tysiące lat, podczas których wrażliwość ludzka wystawiana była na działanie niezliczonej ilości i rodzajów doznań.

Ziemska egzystencja stała się nudna i nieatrakcyjna dlatego, iż wszystkie wrażenia, które z sobą niosła były od wieków takie same i nie wiązały się z żadną niespodzianką, nie motywowały chęci życia. Dlatego w tej epoce jedną z naczelnych kwestii stała się intensyfikacja znanych dotąd przeżyć i poszukiwanie nowych podniet. Trudno wymyślić nowe bodźce, ludzkość bowiem od zarania dziejów starała się upiększyć nieco otaczającą ją rzeczywistość; dlatego ani alkohol, ani narkotyki, ani inne używki służące stymulacji i halucynacjom pozwalającym egzystować w „sztucznych rajach” nie były dziewiczymi. Jednak rzadko w której epoce stosowano je na taką skalę i rzadko kiedy stawały się one atrybutami nierozerwalnie kojarzonymi z określoną grupą społeczną – w tym wypadku z dekadentami. Gdyby takie zabiegi nie były w stanie pobudzić uśpionych zmysłów, pozostawała jeszcze do spenetrowania i eksploatacji sfera moralna, niegdyś traktowana bardzo liberalnie, z chwilą rozprzestrzeniania się religii chrześcijańskiej – z wszystkimi jej rygorystycznymi zakazami dotyczącymi m.in. sfery ludzkiej seksualności – owiana widmem grzechu. Dekadenci więc stali na stanowisku immoralizmu, któremu daleko jednak do optymistycznego w gruncie rzeczy witalizmu czy libertyńskiej frywolności. Dekadenci łamali normy moralne, przekraczali ich granice, penetrowali nieznane dotąd strefy, ale ich postępowanie w tym zakresie nosiło znamiona fatalizmu. To brak siły a nie jej nadmiar każe dekadentom łamać normy i wchodzić w konflikt z prawem. To wizja braku przyszłości, nieuniknionego kresu i ruiny popchnęła dekadentów w tę niebezpieczną strefę – skoro nie ma przyszłości, korzystajmy w pełni z tego co niesie ze sobą nasze doczesne życie, nie musimy się przecież martwić o czekającą nas boską karę za nasze postępki – zdają się mówić dekadenci.

ROLA JEDNOSTKI I MIEJSCE DEKADENTA W SPOŁECZEŃSTWIE

Do tej pory, na fali popularności Comte’a, to społeczeństwo jako ogół miało przewagę nad jednostką, która stanowiąc jego składnię, tylko w nim znajdowała swoje uzasadnienie. Ale światopogląd dekadencki daleki był od takiego stanowiska, przyznawał większą rangę jednostce. Skoro wszystko dotknięte jest kryzysem – społeczeństwo jako ogół także; populację i jednostkę czeka taki sam smutny koniec. Zaczęto dostrzegać, że zbiorowość nie tyle chroni jednostkę, co ją ogranicza.

Więzy między indywiduum a resztą populacji uległy osłabieniu – stąd też wizja roztaczana przez badaczy epoki i przez samych dekadentów – wizja osamotnienia jednostki. Osamotnienie jest tym dotkliwsze, że dekadent sam bierze „rozwód” ze społeczeństwem, niejako na własne życzenie żyje w społecznej próżni. Samotne, wrażliwe jednostki przyglądają się mieszczańskiej populacji, tak przez nich znienawidzonej i widok ten napawa ich odrazą, przez co utwierdzają się jeszcze w swym wyborze izolacjonizmu społecznego. W rezultacie pojawiła się opozycja „kolektywizm – indywidualizm”.

Dekadent roztaczając taki czarny obraz jednocześnie się na niego godzi. Przyszłość jest już przesądzona, dlatego zaniechano jakiejkolwiek walki o poprawę status quo. Taka postawa zasadniczo różni dekadentów od ich mieszczańskich adwersarzy, którzy nie dostrzegają nieuchronności końca ewolucyjnego cyklu rozwoju, tocząc permanentną, zażartą acz z góry skazaną na klęskę walkę o byt. Inną postawę przyjmują nieoświecone masy ludowe, które nie zdają sobie zupełni sprawy z czekającej je klęski. Nic więc dziwnego, że dekadenci czuli się samotni w otoczeniu znienawidzonych mieszczan i wzbudzających litość proletariuszy. Gdzie zatem, w jakiej klasie społecznej umiejscowić dekadenta, który sam siebie rzadko obrazuje na tle społecznym?

Znudzony życiem, szukający ciągle nowych podniet dekadent to spadkobierca dużych pieniędzy i arystokratycznego pochodzenia – tak przedstawiano go w literaturze. Taki obraz świetnie pasował do wyobrażenia schyłkowca. Człowiek żyjący w dostatku, obarczony bagażem historii swojego rodu, korzystający ze wszystkich przywilejów za tym idących. Nie pracował – bo nie musiał, był częścią śmietanki towarzyskiej, z której rekrutowali się jego znajomi, dzień mijał mu na zaspokajaniu swoich zachcianek, z których – przynajmniej kilka – wywoływało oburzenie purytańskiej części społeczeństwa. Posiadali więc czas, swobodę i pieniądze – taki styl życia był jednak tylko rodzajem pięknej fasady skrywającej ruinę wnętrza.

Pozostaje pytanie, dlaczego w tak dramatycznej sytuacji dekadenci nie podejmowali próby zmian status quo. Uważali, iż ewolucyjny ciąg wydarzeń jest już z góry ustalony i jakiekolwiek działania – w opinii schyłkowców – nie przyniosłyby skutku. Jest jednak jeszcze jeden aspekt wyjaśniający taki stan rzeczy. Otóż całą rzeczywistością kierują prawa przyrody, to one mają nad nami władzę i to im podlegamy. Dlatego też dekadenckie bezruch i bierność odbierać powinniśmy jako rodzaj specyficznego buntu, manifestację wolności jednostki. Tylko w taki sposób można było, według przedstawicieli pokolenia fin de siecle, wyrazić swój sprzeciw wobec wszelkich praw – przyrodniczych czy społecznych. Bierność była najlep
szą bronią, orężem w walce z drapieżnymi instynktami.

Swego rodzaju odskocznią od tak znienawidzonej rzeczywistości były ucieczki w sferę marzeń i wyobraźni, która pozwala dekadentom – już bez niebezpieczeństwa potępienia przez filisterskie społeczeństwo – poszerzać granice poznania i łamać wszelkie granice, niwelując właściwie pojęcie tabu, pozwala w sposób wręcz nieograniczony przeżywać nowe doznania nie oglądając się na obowiązujące prawa, zakazy i nakazy. Co więcej, takie przeżycia wypływające z wnętrza własnego jestestwa stoją w hierarchii wyżej niż te mające swoje źródło w realnej rzeczywistości. Tak wysoka pozycja przyznana wyobraźni wiązała się z nadaniem wysokiej rangi osobliwym zjawiskom: perwersji i sztuczności. Ze swej definicji wynaturzenia jakimi są te dwa zjawiska, stanowią opozycję wobec naturalnych praw, mogą być orężem w walce z prawami społecznymi. Do tej batalii dekadenci podchodzili jednak bardzo zdroworozsądkowo – skoro Natura kieruje ludzkimi postępowaniami za pomocą instynktów, trzeba z nią walczyć bronią, na którą ma ona najmniejszy wpływ – intelektem. Dekadenckie „ruja i poróbstwo” ma więc swoje źródło nie w ciele, lecz w mózgu, jest zimna i wyrachowana, a nie gorąca i instynktowna.

Na zarzuty o niemoralne prowadzenie się dekadenci mieli gotową obronę – moralność szuka potwierdzenia swej konieczności w prawach Natury i społecznej potrzebie, lecz właśnie one wywołują w dekadenckiej jednostce sprzeciw. Dlatego tez powszechnie występujące w tym środowisku „rozluźnienie obyczajów”, pogwałcenie praw rządzących Naturą i moralnością, wszechobecna sztuczność, perwersja – takie postępowanie traktowane było przez tych antagonistów jako wyraz walki o wolność jednostki, nieograniczonej, nie tłamszonej przez znienawidzone prawa.

EROTYZM

Chyba najpopularniejszym przejawem takiego sposobu myślenia jest wielokrotnie poruszana w sztuce tamtego okresu kwestia erotyzmu. Miłość fizyczna nie mająca nic wspólnego z prokreacją, służąca jedynie przyjemności – oto sfera, w której dekadenci mogli w pełni demonstrować swoją niechęć dla praw społecznych i Natury. Skrajną postacią takiego buntu była sodomia i miłość lesbijska, które były sposobem na przeciwstawienie się rozrodczemu przymusowi Natury.

Osobną kwestią jest pokazywanie tego, co mieszczańska populacja uznawała za wstydliwe i grzeszne – ukazywanie rozkoszy seksualnej. Wystarczy przypomnieć zgorszenie i krytykę jaką wywołał „Szał” Podkowińskiego, obraz jak pisano, przedstawiający ” zwierzę rozszalałe w swych chuciach, człowieka upojonego do obłędu namiętności czarem”. Artyści nie bali się już przedstawiać miłości czysto fizycznej, z romantycznym afektem nie mającym nic wspólnego.

Retoryka antyhomoseksualna w Trzeciej Rzeszy :)

Za pewnego rodzaju obsesję można uznać poczucie strachu budowane na mitach dotyczących nieformalnej solidarności między homoseksualistami i tworzenia się między nimi nieformalnych związków. „Jeżeli w kraju rządzonym przez mężczyzn znajdą Państwo na jakimkolwiek stanowisku mężczyznę o takich skłonnościach, który ma coś do powiedzenia, z pewnością znajdziecie trzech, czterech, ośmiu, dziesięciu i jeszcze więcej osób o tych samych skłonnościach; a to dlatego, iż jeden wlecze ze sobą następnych, i wyrzuca tych kilku normalnych, którzy pośród nich tam są. Normalni zostają wbici w ziemię, cokolwiek zrobią i tak zostaną zniszczeni.[24]” – mówił Himmler.

Czyny homoseksualne, zwane również sodomią, począwszy od średniowiecza aż do czasów nowożytnych, uznawane były za występki przeciw porządkowi boskiemu i jako takie podlegały karze. Wierzono wręcz w istnienie kauzalnego związku między takimi czynami a występowaniem naturalnych katastrof, interpretowanych jako boska kara[1]. Świecko-moralne aspekty włączone zostały w tym kontekście dopiero z nadejściem oświecenia. Ponadto zakorzeniony w chrześcijańskiej religii splot między strachem, winą i pokutą, wsparty przez ambiwalencję Kościoła wobec aktów płciowych stanowił podstawę dla relacji indywiduum do własnej seksualności. Dysponentem tej etyki seksualnej stało się przede wszystkim mieszczaństwo, które czuło się też powołane do stania na straży moralnego porządku[2].

Wszystko, co było sprzeczne z tak pojmowanymi normami i wartościami, należało wykluczyć i uznać jako anormalne. Rozróżnienie między normalnością a aberacją stanowiło podstawę funkcjonowania mieszczańskiej etyki, zmuszało do autokontroli, oferując w zamian bezpieczeństwo. W ten sposób definiowane były: seksualność, płciowość, małżeństwo i rodzina. Stosunki seksualne miały służyć li tylko prokreacji i powinny się odbywać w ramach heteroseksualnych, monogamicznych par. Wszystko inne zaś oceniane było jako niemoralne, perwersyjne, niebezpieczne, niezdrowe, a wreszcie karalne. Kondycja społeczeństwa immanentnie była związana z istnieniem stałych struktur i instytucji oraz opierała się na samoograniczaniu. Podział ról między mężczyznę i kobietę w życiu seksualnym stanowił odbicie społeczeństwa, w szczególności zaś życia zawodowego. Wszelkie odstępstwa od tych wzorców mogło stanowić zagrożenie dla istniejących struktur społecznych. Ten obraz mężczyzny, zarówno w przestrzeni makro – państwa i spoleczeństwa, jak i mikro – rodziny, uznawany był za gwarancję istnienia szeroko pojętej tradycji. Mężczyzna, który wymykał się takiemu idealnemu schematowi, musiał być podejrzany i mógł przez labilność swoich zachowań stanowić zagrożenie dla istniejącego systemu[3].

W ten sposób rodzina, jako biologiczna komórka narodu i społeczna komórka państwa, stała się fundamentem porządku, który decydował o pomyślności tych makrostruktur[4]. Polityka państwa otrzymała tym samym legitymację do interwencji w obszarze, w tym sensie jedynie pozornie prywatnego życia obywateli. Należało bowiem dążyć do tego, by wspierać jak największą liczbę urodzeń zdrowych przedstawicieli własnego narodu. W tym kontekście homoseksualiści stanowili zagrożenie dwojakiego rodzaju. Ilościowe, gdyż marnowali potencjał płodny, jakościowe, gdyż stanowili niepełnowartościowe elementy społeczeństwa. W trosce o rodzinę, naród i państwo trzeba więc było działać.

W zależności od przyjętej teorii[5] na temat źródeł i istoty homoseksualizmu można było stosować dwa modele polityki. Pierwsza z teorii, zwana w literaturze teorią upadku, dopatrywała się bezpośredniego związku między kondycją państwa a zachowaniem obyczajowym jego obywateli. Sodomia jest szkodliwa, ponieważ marnotrawi siły rozrodcze oraz osłabia uprawiających ją obywateli, którzy w konsekwencji stają się dla państwa ciężarem i, dając zły przykład innym, niszczą moralny porządek. Odpowiedzią na tak wielkie społeczne zagrożenia musiała być karalność homoseksualizmu[6].

Druga teoria, teoria degeneracji, widziała w homoseksualizmie symptomy choroby psychicznej, i w konsekwencji klasyfikowała ją jako „moralnego obłąkania”. Jako osoby cierpiące na labilność systemu nerwowego homoseksualiści nie mogli więc być przestępcami. Jako osoby chore uznani zostali bowiem za niepoczytalnych i w tym sensie nieodpowiedzialnych za swoje czyny. Rolą państwa było izolowanie ich od zdrowej reszty społeczeństwa i leczenie z wykorzystaniem instrumentów psychiatrycznych i hormonalnych.

Wiele uwagi problematyce homoseksualizmu poświęcano w krajach faszystowskich i reżimach autorytarnych. Zwraca się uwagę na analogiczne związki między homofobią a polityką faszystowskich Niemiec, Włoch, wojskowych junt w Grecji, Chile, czy Argentynie, komunistycznych reżimów, m.in. Związku Radzieckiego i Kuby, a także państw islamskich[7]. Polityka antyhomoseksualna stanowiła jeden z instrumentów represyjności tych systemów, a jej społeczno-kulturalne źródła, jak kryzys ekonomiczny, polityczny, społeczny i ideologiczny stały u podstaw ich kształtowania i rozwoju. Wreszcie związek ten miał także funkcjonalny charakter, polityka homofobiczna stanowiła bowiem instrument utrzymania i wzmacniania władzy. Dość wspomnieć, że reprezentowany przez te reżimy totalitaryzm moralny nie mógł i nie może tolerować suwerennych zachowań nastawionych na spełnienie indywidualistycznych celów, niemających specyficznie pojętej społecznej, religijnej i narodowej użyteczności, a skierowana przeciwko pewnej mniejszości definicja wroga, posiłkująca się głęboko zakorzenionymi społecznymi stereoptypami, w doskonały sposób wspiera kohezyjny obraz zdyscyplinowanego społeczeństwa, stając się skutecznym kataliztorem niezadowolenia społecznego w sytuacjach politycznych kryzysów systemu.

Język – czym jest homoseksualizm?

W dyskusji na temat istoty homoseksualizmu argumenty przedstawionych wyżej obu teorii przeplatają się z wyraźnie pejoratywnymi epitetami. Homoseksualizm jest więc nazywany „anormalnym zachowaniem”, „anomalią”, „ohydną rozpustą”, „nikczemnością”, „perwersją”, „dewiacją”, „podłym zboczeniem”, „aberracją umysłową”, „moralnym obłędem”, „zarazą”, „psychiczną chorobą”, „zwyrodnieniem popędu płciowego”, „seksualnym wykolejeniem”, „płciowym wynaturzeniem”, czy po prostu „ohydą”. Podczas gdy przepisy prawa karnego, a konkretnie § 175 niemieckiego kodeksu karnego, posługiwały się w tym kontekście wyważoną formułą „zboczenia seksualnego” (widernatürliche Unzucht)[8] organy administracyjne powołane do walki ze zjawiskiem homoseksualizmu były bardziej dobitne: „Homoseksualini mężczyźni są wrogami państwa i tak też należy ich traktować.”[9] – czytamy w wytycznych policji kryminalnej z Kassel z 1937 r. Zaś oficjalny organ NSDAP „Völkischer Beobachter” stwierdzał w sierpniu 1930 r., że ponieważ  homoseksualizm skupia w sobie „wszystkie wredne instynkty żydowskiej natury”, należy „ustawowo uregulować, czym on jest, tzn. podłym zboczeniem i najcięższym przestępstwem, które z całą mocą, poprzez stryczek lub wypędzenie trzeba karać.”[10] Sądy starały się używać bardziej wyważonego języka, chociaż sposób ich argumentacji również zasługuje na uwagę: „Oskarżony nie może powoływać się na fakt, jakoby jego skłonności homoseksualne były wrodzone, a on nie mógł obronić się przed własnymi instynktami. Zgodnie bowiem ze współczesną wiedzą medyczną, nie istnieje wrodzony homoseksualizm, może on zostać jednak przekazany w drodze uwiedzenia, ugruntowany praktyką, a z pomocą dobrej woli przezwyciężony.”[11] Inny sąd stwierdził zaś: „W. jako wykształcony mężczyzna powinien był swoje skłonności homoseksualne zwalczyć.”[12]

Także prasa wniosła wiele do rozwoju nomenklatury dotyczącej homoseksualizmu. Na przełomie 1936 i 1937 r. w czasie procesów przeciwko Kościołowi katolickiemu, a w szczególności zakonom oskarżanym o szerzenie w swych murach homoseksualizmu, prasa tak tytułowała swoje relacje: „Jaskinia rozpusty najgorszego rodzaju”, „Obrazy przerażającej nikczemności”, „Diabeł w sutannie”. Relacje te jednak pozbawione były reporterskiej treści pozostawiając czytelników samych z domysłami i pobudzając ich wyobraźnię takimi przykładowo stwierdzeniami: „z uwagi na potworność wynaturzeń i ich okoliczności niemożliwe jest przedstawienie bliższych szczegółów”[13].

Także najwyżsi rangą przedstawiciele władzy, jak Josef Meisinger, szef utworzonej w 1936 r. Centrali Rzeszy ds. Zwalczania Homoseksualizmu i Aborcji, czy sam Heinrich Himmler, szef tajnej policji Gestapo, poświęcali istocie homoseksualizmu zadziwiająco dużo uwagi, prezentując bardzo oryginalne poglądy na ten temat. Pierwszy z nich w 1937 r. podczas wykładu zatytułowanego: „Walka z aborcją i homoseksualizmem jako zadanie polityczne”[14] stwierdził: „Homoseksualizm nie jest zjawiskiem czasów najnowszych, ale występował u wszystkich narodów i we wszystkich okresach. Wiadomo, że miejsca, z którego homoseksualizm zaczął się rozprzestrzeniać na inne tereny, należy szukać w Azji. Stamtąd poprzez Greków i Rzymian znalazł on swoją drogę w końcu i do Germanów. Trasa jego rozprzestrzeniania wystarczy jednak, by zauważyć, iż homoseksualizm jest całkowicie obcy rasie nordyckiej”[15].

Heinrich Himmler swój stosunek do homoseksualizmu przedstawił najobszerniej w mowie do SS-Grüpenführerów w 1937 r. w Bad Tölz. Wpierw stwierdza nieskromnie, że nie wierzy, „aby jakiekolwiek inny urząd na kuli ziemskiej zebrał tyle doświadczenia w temacie homoseksualizmu i aborcji, co my w Niemczech w Gestapo. Przekonany jestem, że właśnie my jako najbardziej doświadczeni ludzie powinniśmy wypowiadać się w tej kwestii.”[16] Później zaś odkrywa prawdziwą istotę tego zjawiska:

„(…) homoseksualista jest całkowicie chorym psychicznie człowiekiem. Jest słaby, w decydującym momencie okazuje się zawsze tchórzem. Myślę, że czasem podczas wojny potrafi być nawet twardy, ale biorąc pod uwagę cywilną odwagę, są to najbardziej tchórzliwi ludzie na świecie.

Związane z tym jest to, że homoseksualista chorobliwie kłamie. On nie kłamie jednak – by wziąć jaskrawy przykład – jak Jezuita. Jezuita kłamie w jakimś celu. (…)

Jezuita kłamie i ma tego świadomość, nie zapomina nawet na chwilę, że kłamie. W przeciwieństwie do niego homoseksualista kłamie, ale wierzy w to, co mówi.”[17]

Uzasadnienie – czemu zagraża homoseksualizm

W centrum dyskusji o homoseksualizmie, uzasadniającej walkę z tym zjawiskiem, na pierwszy plan wysuwają się zagrożenia, które niesie ono w sferze polityki, kultury i moralności. To one bowiem legitymują instrumenty, jakie władza publiczna uruchamia, by bronić zagrożonych wartości życia społecznego. Wyróżnić możemy 5 podstawowych zarzutów, które podnosi się przeciwko homoseksualistom:

– niemożność, ewentualnie odmowa płodzenia potomstwa, a co za tym idzie osłabienie narodowego potencjału;

zagrożenie dla podstawowej komórki społecznej – rodziny;

– niekontrolowane rozprzestrzenianie się tego zaraźliwego zjawiska na drodze uwodzenia, przede wszystkim młodzieży;

– skłonność do tworzenia się nieformalnych więzi między homoseksualistami, swoistej kliki stojącej w opozycji do reszty społeczeństwa;

– zagrożenie polityczne związane z zakwestionowaniem moralności publicznej, a w konsekwencji rozpad więzi społecznych.

Cytowany już Josef Meisinger tak wyjaśnia pierwszy z wymienionych punktów: „Ponieważ homoseksualiści, jak podpowiada doświadczenie, są do normalnego stosunku płciowego nieprzydatni, jednopłciowe związki odbijają się na potomstwie i powodują nieuchronnie spadek liczby urodzeń. Konsekwencją tego jest osłabienie ogólnej siły narodowej, przez które zagrożone zostają m.in. zdolności wojskowe Narodu.[18]

Narodowosocjalistyczny prawnik Rudolf Klare, który wiele miejsca w swojej pracy naukowej poświęcił homoseksualizmowi, w ten sposób wyjaśnia zagrożenie dla instytucji rodziny, jakie wiąże się z tym zjawiskiem: „Bezpośrednie zagrożenie związków homoseksualnych polega (…) na tym, że homoseksualiści w swoich ´przyjaźniach´ widzą ´konkurencyjną dla małżeństwa instytucję´. W ten sposób niszczą oni naturalną podstawę Narodu, wywracają wszystko, co naturalne, do góry nogami i otwierają drogę do narodowego rozkładu.[19]

W tym kontekście warto zwrócić uwagę, że homoseksualiści w Trzeciej Rzeszy znajdowali się w dość paradoksalnej sytuacji. Nie płodząc dzieci, nie spełniali  swego obywatelskiego obowiązku. Jeśli jednak zdecydowali się na potomstwo, przekazywali dalszym pokoleniem swoje dziedziczne skłonności i tym samym występowali przeciw czystości rasy[20].

Zagrożenie homoseksualizmu, wynikające z jego „zaraźliwego” charakteru, odczytać można  z przytaczanych w 1933 r. przez ówczesnego szefa Gestapo, Rudolfa Dielsa, słów samego Hitlera: Homoseksualizm „zniszczył całkowicie starożytną Grecję. Jak tylko zaczął po niej szaleć, jego zaraźliwe skutki rozprzestrzeniły się (…) na najlepsze i najbardziej męskie charaktery”[21]. Ten aspekt obecny był  także w orzecznictwie sądowym i służył jako uzasadnienie dla zaostrzenia wydawanych kar. W jednym z berlińskich sądów wyrok dwuletniego więzienia uzasadniono tym: „(…) iż oskarżony ze swoimi nienaturalnymi skłonnościami jako kelner stanowi duże zagrożenie dla społeczeństwa. Szczególnie widoczne było to, kiedy wraz ze zmianą przez niego stanowiska pracy wiele osób o podobnych skłonnościach przeszło do nowego lokalu, zapewne po to, by pozostać z nim w kontakcie. Dodać należy, że oskarżony niewiele uczynił, w kierunku stłumienia swoich homoseksualnych skłonności[22]”.

Za szczególne zagrożenie porządku publicznego sądy uznawały młodych prostytuujących się mężczyzn. W 1940 r. w uzasadnieniu wyroku przeciwko 28-letniemu Wilhelmowi G., któremu poza prostytucją przypisano  jeszcze inne przestępstwa, sędziowie z Kolonii napisali: „Przy swoich wielce nienormalnych skłonnościach seksualnych oskarżony prowadzić będzie pasożytnicze życie męskiej prostytutki, jak długo pozwoli mu na to jego wiek. Z biegiem lat natomiast, biorąc pod uwagę wyuzdanie jego anormalnego życia płciowego, stanie się niebezpiecznym ´uwodzicielem´ młodzieży, zwłaszcza, że już teraz udowodnił on swoje niepohamowanie i tym samym stopień zagrożenia, jakie stanowi. (…) W ten sposób klarowna staje się nie tylko bezużyteczność oskarżonego, ale także niebezpieczeństwo dla wspólnoty narodowej, jakie niesie on swoją osobą. Sąd uważa więc, iż ochrona wspólnoty narodowej domaga się dla oskarżonego kary śmierci i zgodnie z § 1 ustawy o zmianie kodeksu karnego z 4.9.1941 r. orzeka taką karę.”[23] Wyrok wykonany został 4 lutego 1944 r. w więzieniu sądowym w Kolonii.

Za pewnego rodzaju obsesję można uznać poczucie strachu budowane na mitach dotyczących nieformalnej solidarności między homoseksualistami i tworzenia się między nimi nieformalnych związków. „Jeżeli w kraju rządzonym przez mężczyzn znajdą Państwo na jakimkolwiek stanowisku mężczyznę o takich skłonnościach, który ma coś do powiedzenia, z pewnością znajdziecie trzech, czterech, ośmiu, dziesięciu i jeszcze więcej osób o tych samych skłonnościach; a to dlatego, iż jeden wlecze ze sobą następnych, i wyrzuca tych kilku normalnych, którzy pośród nich tam są. Normalni zostają wbici w ziemię, cokolwiek zrobią i tak zostaną zniszczeni.[24]” – mówił Himmler we wspomnianej już mowie w Bad Tölz.

Jednak najwięcej miejsca retoryka antyhomoseksualna poświęca zagrożeniu politycznemu, jakie stanowić ma naruszenie moralności publicznej. W artykule „Homoseksualiści jako polityczny problem” Rudolf Klare tak opisał tę kwestię:

Polityczne zagrożenie homoseksualnych mężczyzn polega na:

1. odwróceniu naturalnej pozycji mężczyzny w kobiecą i całkowity rozkład wartości charakterologicznych;

2. zawieszeniu współdziałania między pierwiastkiem męskim i żeńskim oraz wprowadzeniu dekadentyzmu, jako jedynie panującej zasady;

3. zagrożeniu moralnego i etycznego rozpadu wspólnoty narodu i jej centralnych instytucji;

4. dążeniu do sprowadzania kolejnych homoseksualistów w obszar ich zawodowej aktywności, a tym samym niszczeniu podług ich charakteru coraz dalszych obszarów życia publicznego;

5. wspieraniu przeciwników naszego światopoglądu, które to, zważywszy na fakt, iż w Niemczech żyje od 1,5 do 2 milionów homoseksualistów, nie może być ignorowane, ponieważ homoseksualiści są bezwzględnie biegli w zdradzie, krzywoprzysięstwie, kłamstwie i tym podobnym.[25]

Szczególnie charakterystyczne dla zacytowanej retoryki jest podpieranie się naturalnym porządkiem. Klare pisze o „naturalnej pozycji mężczyzny”, „wartościach charakterologicznych”, „pierwiastku męskim i żeńskim”, wreszcie o „narodowej wspólnocie”. Wszystkie te pojęcia jawią się autorowi, wbrew nauce o ewolucyjnym rozwoju ludzkości, jako stałe i wciąż zagrożone przez siły modernistyczne. Istnieje więc pewien idealny świat organiczny, wyrosły niejako z kondycji człowieka, mężczyzny, kobiety, narodu itp. Ten świat istnieje w pewnym zawieszeniu, niezależnie od woli ludzkiej, ale również niesprzecznie z nią. Jego źródło tkwi bowiem w naturze, a normalny człowiek w zgodzie z sumieniem rozwija ten świat, bacząc przy tym ostrożnie na jego fundamenty. Zagrożeniem są zaś ci, którzy nie tyle próbują je burzyć, ale nie chcą żyć podług naturalnych, powszechnych i przez publiczną moralność ustami władzy wyartykułowanych reguł. Na marginesie zaznaczyć można, że słaba to konstrukcja i kiepskie fundamenty, jeśli seksualna orientacja mniejszej części tej wspólnoty grozi jej rozpadem.

Również w wyrokach sądów odwoływano się często do koncepcji moralności publicznej i do ludowego zdrowego rozsądku. W 1939 r. berliński sąd, rozważając kwestię winy oskarżonego, który nie przyznawał się do bycia homoseksualistą i kwestionował popełnienie przez siebie przestępstwa, tak uzasadnił swoją skazującą decyzję: „Rozstrzygającym dla oceny tego pytania [o winę oskarżonego – przyp. JMS] jest oburzenie społeczeństwa, poczucie wstydu i przekonania moralne, które zakorzenione są w dzisiejszym ludowym zdrowym rozsądku. Obronie przyznać należy rację, gdy mówi, że zdania się zmieniają w kwestii, co narusza poczucie wstydu i moralne uczucia w zakresie zmysłowości (…). Jednakże równie prawdziwym jest, iż poglądy pojedynczej współcześnie żyjącej osoby (…) nie są decydujące. (…) Dodatkowo doświadczenie życiowe utwierdza Sąd w przekonaniu, że współczesny ludowy zdrowy rozsądek, w odróżnieniu od stanowiska oskarżonego, widzi w jego zachowaniu uchybienie dobrego smaku i dobrych obyczajów.[26]

Dynamiczne znaczenie pojęcia moralności publicznej oraz wynikające z tego działanie zaostrzonego prawa karnego wstecz, potwierdził w 1937 r. także inny berliński sąd: „Począwszy od narodowej rewolucji i pod rosnącym wpływem narodowosocjalistycznego światopoglądu na przekonania moralne rodaków rozpoczął się silny przełom w zasadniczej moralnej podstawie niemieckiego człowieka. Odtąd seksualne wykolejenia będą surowiej niż dotychczas karane, ponieważ zagrażają rasie i sile państwa. Z tego też punktu widzenia, wcześniej nieobowiązującego, i dzięki uszlachetnionym przez narodowosocjalistyczny światopogląd przekonaniom moralnym Narodu niemieckiego oraz nowemu ujęciu prawnemu zasadniczo każdy czyn seksualny między mężczyznami uznaje się za perwersyjny. Ten proces odnowy moralnej (…) wymagał czasu. Przełom jednak nastąpił i to najpóźniej pod wpływem wydarzeń 30 lipca 1934 r. [chodzi o zamordowanie oskarżonego o homoseksualizm szefa SA Ernsta Röhma i jego najbliższych współpracowników, dokonanego przez członków SS].[27]

Prof. dr W. Grafen von Gleispach, członek Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego widział w homoseksualizmie jeszcze dalsze zagrożenie. W sporządzonym przez niego raporcie z prac komisji czytamy: „(…) ważnym powodem karalności stosunków jednopłciowych jest zafałszowanie życia publicznego, do którego dochodzi, jeśli się tej zarazie zdecydowanie nie przeciwstawi. Ocena osób i ich dokonań w służbie publicznej i w życiu gospodarczym, rozdzielanie stanowisk wszelkiego rodzaju, środki ochronne przeciw nadużyciom, wszystko to opiera się na założeniu, że mężczyzna myśli i czuje po męsku oraz działa z męskich pobudek, a kobieta analogicznie.”[28]

Na zakończenie warto jeszcze zwrócić uwagę, z jak wielką powagą, wręcz manią podchodzono do zjawiska homoseksualizmu, które dla niektórych ideologów systemu narodowosocjalistycznego stanowiło „od dawien dawna fundamentalny problem polityki”[29]. Zagrożenie, które ze sobą niosło, sprawiało, że bierność w jego obliczu w konsekwencji doprowadzić mogło do sytuacji, iż „nasz Naród na tę zarazę umrze”. „Musimy być tego świadomi, że jeśli nadal w Niemczech nie będziemy potrafić zwalczyć tego zwyrodnienia, oznaczać to będzie koniec Niemiec, koniec germańskiego świata.”[30] Himmler zaś na zakończenie swojej mowy w Bad Tölz konstatował: „Największy obłęd, jaki umysł może sobie wyobrazić, rodzi pomylony popęd płciowy. Powiedzieć, że jest to zwierzęce, to obraza zwierząt; zwierzęta takich rzeczy nie robią. Tak więc kwestia prawidłowo zorientowanego popędu to egzystencjalny problem każdego Narodu.[31]

Presja – dyskusja  o karalności homoseksualizmu

W obliczu tak pewnego zagrożenia państwo nie mogło pozostać bierne. Narodowi socjaliści nie tylko uważali, że karalność homoseksualnych czynów należy utrzymać, co więcej, interes ogółu domagał się zaostrzenia środków karnych oraz rozszerzenia znamion czynu przestępnego od skutkowego deliktu uprawiania stosunku płciowego i czynów jemu podobnych (beischlafähnliche Handlung) do generalnej kategorii zboczenia seksualnego.

Na podnoszone zastrzeżenia dotyczące zasadności penalizacji homoseksualizmu ze względu na wątpliwe dobro prawne, które wymagało ochrony, zwolennicy karalności powracali do koncepcji moralności publicznej. W opracowaniu dla Ministerstwa Sprawiedliwości Rzeszy, przygotowanym jeszcze przed reformą kodeksu karnego z 1935 r., tak tłumaczy się sensowność penalizacji: „Nie należy mieć żadnych wątpliwości, iż zdrowy instynkt moralny przeważającej większości Narodu uznałby za niezrozumiałe, gdyby współczesne państwo poprzez zniesienie sankcji karnej uznało za równowartościowe związki homoseksualne. Naród ma przecież prawo do obrony przynajmniej przed najcięższą obrazą jego uczuć moralnych. Dokładnie tak samo jak wymaga się od państwa, by chroniło przed naruszaniem uczuć i przekonań religijnych. W przypadku obrazy uczuć religijnych można z dużo większą pewnością powiedzieć, że, mimo iż nikomu bezpośrednio nie szkodzą, państwo je penalizuje. Dodajmy jeszcze, że dziś bardziej niż kiedykolwiek należy powrócić do przekonania, że stabilność moralnego światopoglądu Narodu stanowi największą gwarancję stabilności państwa. Tak więc § 175 stoi niewątpliwie na straży wymagającego ochrony dobra prawnego.”[32]

Podobnego zdania była Komisja Kodyfikacyjna Prawa Karnego. Również ona za najefektywniejszy instrument ochrony obyczajności narodu, w szczególności kategorii moralności seksualnej, uznawała zaostrzenie karalności czynów homoseksualnych. „Celem musi być silniejsza ochrona seksualnej moralności i sanacja stosunków seksualnych poprzez sformułowanie znamion czynu przestępnego i sankcji karnych. Moralność (w rozumieniu tego tytułu [kodeksu karnego –JMS] w związku z życiem płciowym) należy bowiem do fundamentów pomyślności Narodu. Liczne dyskutowane w tym miejscu zachowania stanowią naruszenie praw pojedynczych osób. Ważniejszym jednak w kontekście tych czynów jest zamach na narodowy porządek publiczny, zagrożenie prawidłowej moralnej postawy Narodu.”[33]

W ten sposób nadano indywidualnemu aktowi płciowemu znaczenie wagi państwowej, zaś prawo karne spełniać miało nowe, dodatkowe funkcje. W swojej kolejnej pracy „Homoseksualizm i prawo karne” z 1937 r. Rudolf Klare tak wyjaśnia ten fenomen: „Prawo karne jest przede wszystkim prawem walki. Jego wrogiem jest każdy, kto zagraża istnieniu, sile i pokojowi Narodu. Nie chodzi wyłącznie o likwidację jednostki naruszającej narodowy porządek, lecz o całkowitą likwidację nosiciela aspołecznego pierwiastka. Kara nie ma być reakcją na popełnione bezprawie, ale długotrwałym mechanizmem samooczyszczającym narodowy organizm”.[34]

Moralność publiczna zyskała więc status nowego źródła prawa. Narodowosocjalistyczny prawnik Roland Freisler na konferencji dla młodych prawników tak streszczał tę kwestię: „Władza Narodu oczekuje, iż stojący na straży prawa [Rechtswahrer – narodowosocjalistyczne określenie adwokatów] maszeruje w kierunku przez nią wyznaczonym (…). Jeśli w partykularnej sytuacji ustawa z racji swojej niedoskonałości lub niezupełności nie przystaje w duchu narodowego porządku moralnego do mającego miejsce zdarzenia, prawo należy wyprowadzić bezpośrednio z ludowego zdrowego instynktu.”[35] Zgodnie z tym duchem, w ramach reformy kodeksu karnego, uchwalono artykuł 2 w brzmieniu: „Odpowiedzialności karnej podlega ten, kto popełnia czyn zabroniony pod groźbą kary przez ustawę lub, który w duchu prawa karnego i ludowego zdrowego rozsądku na ukaranie zasługuje. Jeśli do takiego czynu nie da się zastosować bezpośrednio żadnego przepisu karnego, stosuje się przepis, którego idea jest jemu najbliższa.”

W ten sposób pojęcie „moralności publicznej”, „ludowego zdrowego rozsądku”, „porządku narodowego” itp. stały się słowami wytrychami, których władza użyć może w dowolnej sytuacji, dowolnej dyskusji i zawsze będzie miała rację. Efekt jest taki, iż nie tylko legitymizowała w ten sposób swoje działanie, uzurpując tylko sobie prawo artykułowania tych pojęć, ale w jakimkolwiek sporze sytuowała się na pozycji moralnie uprzywilejowanej – gdyż jako broniącej organicznych, wyrastających z ducha narodu korzeni etycznych.

 Zaznaczyć jednak należy, iż według przedstawicieli narodowosocjalistycznego państwa tak prowadzona polityka okazywała się nadzwyczaj efektywna i dla wielu ozdrowieńcza. Szef Centrali Rzeszy ds. Zwalczania Aborcji i Homoseksualizmu tak donosił o efektach swojej pracy: „(…) dotychczasowe doświadczenia pokazują bezspornie, iż jedynie w przypadku znikomej liczby homoseksualistów mamy do czynienia z faktycznie homoseksualną orientacją, natomiast znakomita większość do określonego momentu zachowywała się bardzo normalnie, później zaś z przesytu życiowych rozkoszy tudzież ze względu na inne czynniki – strach przed chorobami wenerycznymi itp. – uciekła się do takich czynów. Proszę pozwolić mi także wspomnieć, że dzięki surowej dyscyplinie i porządkowi, a także określonym metodom pracy duża część wykrytych homoseksualistów mogła zostać wychowana na użytecznych członków wspólnoty narodowej.”[36] Również narodowosocjalistyczna gazeta „Schwarze Korps” optymistycznie raportowała o efektach pobytu homoseksualistów w obozach koncentracyjnych: „Gdy zmusza się ich do wykonywania pracy – co większości z nich przytrafia się po raz pierwszy w życiu – izoluje pod scisłą kontrolą od `normalnych´ ludzi, uniemożliwia aroganckie odgrywanie przed innymi własnej choroby, zmusza do spostrzeżenia w kontaktach ze współtowarzyszami, a nie przed lustrem, własnych ograniczeń, zmiana następuje z zaskakującą punktualnością. ´Chory´ zdrowieje. ´Nienormalny´ staje się jak najbardziej normalny. Przechodzi jedynie fazę rozwoju, którą zaniedbał w młodości. I tak pozostaje jedynie 2 procent rzeczywiście nienormalnych, którzy tak jak w życiu poza obozem stanowią siedlisko zarazy i stają się urzeczywistnieniem obrzydliwości, którą oczyszcza się jak jeszcze przydatną pszenicę z plew.”[37] Ten karykaturalny obraz więzionych w obozach koncentracyjnych homoseksualistów potwierdził już po wojnie nazistowski biolog R. Höß, pod którego nadzorem izolowani oni byli w KZ Sachsenhausen. Höß opisuje, iż homoseksualistów wysyłano do najcięższej pracy fizycznej, a podsumowując efekty konstatuje: „Jednym ciosem zaraza była zniszczona.”[38] Dla wyjątkowo upartych homoseksualistów biegli medyczni zalecali natomiast kastracje, do czego w większości przypadków sędziowie się przychylali[39].

Karalność lesbijek

Stosunek do karalności lesbijek w Trzeciej Rzeszy był pochodną ich społecznego statusu. Z jednej strony rola kobiet w życiu społecznym, zgodnie z wymogami sformułowanej przez Himmlera koncepcji „państwa mężczyzn” (Männerstaat) była marginalna, z drugiej strony, dzięki swojemu potencjałowi rozrodczemu i funkcji wychowywania, dzieci stanowiły niezwykle ważny element społeczeństwa. Mimo iż homoseksualna miłość kobieca nigdy nie została poddana karze, dyskusja na ten temat dobitnie pokazała charakter relacji społecznych i status kobiety w narodowosocjalistycznym państwie. Uwagę zwraca brak w tej dyskusji pejoratywnych i obraźliwych epitetów, co było nagminne, gdy dyskutowano o homoseksualistach. Dominujący jest jednak protekcjonistyczny ton i niejako brak wiary w istnienie głęboko zakorzenionej orientacji homoseksualnej kobiet.

Jednym z niewielu zwolenników penalizacji zachowań lesbijskich był Rudolf Klare. Inaczej jednak, niż miało to miejsce w przypadku homoseksualizmu między mężczyznami, głównym jego argumentem było niewywiązywanie się przez kobietę z jej obowiązków wobec społeczeństwa. „Homoseksualizm kobiet zasadniczo uznać należy za zachowanie karalne, gdyż niszczy on organiczne wartości i odciąga kobietę od kręgu jej narodowych obowiązków.”[40] „Nie ma co do tego wątpliwości, że jednopłciowe praktyki nie są cechą charakterologiczną żadnej niemieckiej kobiety. Są one natomiast powszechnie pogardzane jako niemoralne. Miłość lesbijska stoi w sprzeczności z postępem rasistowskiego systemu wartości i nie może rościć sobie prawa do bycia pasterką niemieckiego dziedzictwa. Dlatego niezrozumiałym jest, dlaczego kobiece stosunki homoseksualne mają pozostać niekaralne.”

Dr. Schäfer, przedstawiciel Ministerstwa Sprawiedliwości i członek Akademi Prawa Niemieckiego, przygotowującej w 1936 r. prace Komisji ds. Politiki Ludnościowej, był zdecydowanie innego zdania. Brak konieczności penalizacji homoseksualizmu kobiet, a nawet jej szkodliwość, wyjaśniał w następujący sposób: „Zagrożenie uwiedzenia jest nawet w przypadku rzeczywistych skłonności lesbijskich nieporównywalnie mniejsze niż przy męskim homoseksualizmie, ponieważ można zasadniczo założyć, że uwiedzona kobieta nie zostaje na stałe odciągnięta od normalnego współżycia seksualnego, tylko pozostaje populacyjnie nadal użyteczna. Poza tym praktykowanie przez kobietę tego wynaturzenia nie narusza jej psychiki w takim stopniu jak u mężczyzny i dlatego nie stanowi tak wielkiego zagrożenia dla państwa.”[41] Josef Meisinger zaś jeszcze inaczej tłumaczył brak potrzeby karalności lesbijek: „Fakt, że znacząca część płci żeńskiej znajduje się obecnie w swoistej potrzebie seksualnej, jest niezaprzeczalny. Największa część dziewcząt mających kontakty lesbijskie nie jest (,,,) w żadnym stopniu nienormalnie zorientowana. Jeśli tylko stworzy się im możliwość wypełnienia określonego przez naturę obowiązku, na pewno nie zawiodą.”[42]

Obcokrajowcy

Znamienny dla polityki antyhomoseksualnej Trzeciej Rzeszy i dla stosowanej w jej ramach retoryki jest stosunek do czynów homoseksualnych popełnianych przez obcokrajowców. Nawet jeśli sądy w swoim orzecznictwie różnie oceniały tę okoliczność, to sposób argumentacji dobitnie ukazuje podejście władzy publicznej do tego zagadnienia, a szczególnie ideologiczne fundamenty takiej polityki.

 Fakt, że oskarżony był żydem i popełnił czyn homoseksualny razem z aryjczykiem, był niewątpliwie podstawą zwiększenia wymiaru orzeczonej kary. „Jako okoliczność zaostrzającą karę sąd uznał, że M. jako żyd dopuścił się zboczenia seksualnego z aryjczykiem, i tym samym w największym stopniu naruszył przekonania rasowe niemieckiego Narodu.”[43] – napisano w uzasadnieniu wyroku berlińskiego sądu.

Natomiast narodowość 37 letniego kelnera, Jugosłowianina, uznana została przez berliński sąd w wyroku z 1943 r. za okoliczność łagodzącą. Sędziowie argumentowali w następujący sposób: „Odnośnie do wymiaru kary zwrócono uwagę, że oskarżony był dotychczas niekarany. Ponadto zawarte w niemieckim prawie zasady nie są jeszcze dla niego jako byłego obywatela jugosłowiańskiego, którego ojczyzna dopiero niedawno ponownie włączona została do Rzeszy, wyrazem myślenia i uczuć, jak musi to mieć miejsce w przypadku wychowanego w narodowosocjalistycznym światopoglądzie niemieckiego mężczyzny. Ciężar własnego uchybienia nie mógł tym samym oskarżonemu być w pełni świadomy.”[44]

Dalszym dylematem, przed jakim stawali urzędnicy niemieccy, była adopcja polityki antyhomoseksualnej Trzeciej Rzeszy na terenach okupowanych. Podczas, gdy czyny dokonywane przez Niemców nie budziły wątpliwości i domagały się analogicznej kary, popełnianie przez rodzimych mieszkańców przestępstw obyczajowych stawiało administrację przed pytaniem o celowość takiego działania. Sensem penalizacji tych czynów była bowiem ochrona narodu niemieckiego, a nie mniej wartościowej ludności nieniemieckiej. Rozwiązanie tego problemu w okupowanej Polsce przyszło z samego Ministerstwa Sprawiedliwości Rzeszy, który w poufnym liście do wszystkich prokuratorów generalnych nakazywał: „Przy ustalaniu kar przeciw Polakom należy wziąć pod uwagę, czy stosowana norma niemieckiego prawa karnego służy w pierwszej linii narodowi niemieckiemu, oraz czy czyn skierowany jest przciw niemieckiemu czy polskiemu Narodowi. Zagrożenie dla Narodu niemieckiego nie istnieje na przykład wówczas, kiedy Polka dokonuje aborcji lub dopuszcza się zabójstwa dziecka bądź Polacy tej samej płci uprawiają czyn nierządny.”[45] Dalej jednak mowa jest o tym, iż takie przypadki traktować należy łagodniej, chyba że czyny popełnione przez Polaków bezpośrednio zagrażają Niemcom, na przykład wobec osób zawodowo trudniących się aborcją.

Pół roku później na pismo Martina Bormanna, kwestionującego nieistnienie zagrożenia dla Narodu niemieckiego, wynikające z przestępstw obyczajowych dokonywanych przez Polaków, w szczególności czynów homoseksualnych, i krytykującego odstępowanie od ich karania[46], minister sprawiedliwości Rzeszy odpowiadał: „Ponadto zgadzam się z Pańską opinią, że w przypadku aborcji lub zabójstwa dziecka dokonanego przez Polkę, a także w przypadkach czynów z § 173, 174 nr 1 oraz 175b kodeksu karnego dokonywanych przez polskich sprawców, nie ma konieczności ich systematycznego ścigania, chyba że sposób popełnienia czynu karalnego oraz publikacja tej informacji stanowiłyby zagrożenie obejmujące także niemiecką ludność.”[47]

Człowiek i jego seksualność a państwo

Aby lepiej odczytać antyhomoseksualną retorykę w Trzeciej Rzeszy, warto przyjrzeć się także jej ideologicznej podstawie, która wynika nie tylko z irracjonalnej homofobii, ale przede wszystkim z logicznej konsekwencji schematu relacji między państwem, człowiekiem i jego seksualnością. Okazuje się bowiem, że, jakkolwiek okrutnie by to nie brzmiało, polityka antyhomoseksualna narodowosocjalistycznego reżimu była racjonalną pochodną założeń, które w Trzeciej Rzeszy stanowiły fundament porządku społecznego i politycznego.

 „Suprema lex salus populi![48] Dobro wspólne przed dobrem jednostki! [org.: Gemeinnutz vor Eigennutz!]” – takimi dwoma paremiami NSDAP zatytułowała swoją odpowiedź na zapytanie organizacji homoseksualnej, skierowanej do wszystkich partii przed wyborami parlamentarnymi w 1928 r., o stosunek do § 175 kodeksu karnego. To bardzo znamienny tekst, gdyż wykracza daleko poza zagadnienie homoseksualizmu i szkicuje założenia, z których wyrasta narodowosocjalistyczna polityka. Czytamy więc tam: „Nie jest konieczne, abyś ty, czy abym ja żył, ale konieczne jest, żeby żył niemiecki Naród. A żyć może ten, kto pragnie walczyć, żyć znaczy bowiem walczyć. Walczyć zaś może tylko ten, kto jest dojrzały. Dojrzały zaś jest ten, kto jest przyzwoity, przede wszystkim w miłości. Nierządne to: wolna miłość i nieokiełznanie. Dlatego odrzucamy ją, jak odrzucamy wszystko, co szkodzi naszemu Narodowi. Kto myśli o męsko-męskiej lub żeńsko-żeńskiej miłości, jest naszym wrogiem. Wszystko, co osłabia nasz Naród, zamienia go w zabawkę dla naszych wrogów – odrzucamy, wiemy bowiem, że życie to walka i wariactwem byłoby myśleć, że ludzie wpadają sobie bratersko w ramiona. Historia natury uczy nas czegoś innego. Silniejszy ma prawo. I silniejszy w konfrontacji ze słabszym zawsze postawi na swoim. Dziś to my jesteśmy słabsi. Patrzmy tylko, a niedługo to my będziemy silniejsi. Tak może stać się jednak, gdy będziemy się rozmnażać. Dlatego odrzucamy wszelki nierząd, przede wszystkim męsko-męską miłość, ona zabiera nam ostatnią możliwość uwolnienia naszego Narodu z niewolniczych więzów, którymi jesteśmy dzisiaj spętani.”[49]

Przytoczony tekst dobitnie ukazuje relację między człowiekiem a wspólnotą, narodem i państwem, która legła u podstaw narodowosocjalistycznej ideologii. Wspólnota jest, zgodnie z tym obrazem, wartością samą w sobie, a jej interes ma pierwszeństwo przed prawami jednostki. To nie państwo jest dla człowieka, ale człowiek dla państwa. To on ma przede wszystkim obowiązki wobec wspólnoty. A najważniejszy z nich to płodzenie dzieci, które pozwala wygrać odwieczną walkę z innymi narodami. W takiej rzeczywistości klarowna jest rola mężczyzny i kobiety. Mężczyzna ma płodzić i walczyć, kobieta jest zaś rodzicielką i wychowującą dzieci matką. W takim świecie dla homoseksualistów nie ma oczywiście miejsca, Bowiem nie tylko nie wypełniają swoich obowiązków wobec społeczeństwa, ale dodatkowo obrażają moralność publiczną. Stanowią więc powszechne zagrożenie, które należy usunąć.

Za tak opisaną rzeczywistością stoi jeszcze jedno założenie charakterystyczne dla państw totalitarnych, a mianowicie, że seksualność człowieka nie jest jego prywatną sprawą. Himmler tak tłumaczył tę kwestię: „Wśród homoseksualistów są tacy, którzy reprezentują następujący punkt widzenia: to, co robię, nikogo nie obchodzi, to jest moja prywatna sprawa. Wszystkie jednak rzeczy z zakresu płciowości nie są niczyją prywatną sprawą, lecz mają dla Narodu znaczenie życia i śmierci, stanowią o jego mocarstwowości lub o podległości.”[50] Inny polityk, Leonardo Conti, tuż po wybuchu II wojny światowej rozszerzał dodatkowo tę myśl ostrzegając: „Nikt w narodowosocjalistycznych Niemczech nie ma prawa do uznania za rzecz prywatną, osobistą swojej pracy czy swojego zdrowia, z którymi może robić, co mu się żywnie podoba. Tak jest nawet w czasie pokoju, a tym bardziej w czasach wojny!”[51]

 Zgodnie z taką totalną wizją, seksualność człowieka powinna być jedynie środkiem do wyznaczonego przez państwo celu. A biorąc pod uwagę wizję dziejów świata, jako niekończącą się walkę wspólnot ludzkich, to właściwie stwierdzić można, że seksualność poza jej prenatalną funkcją przeszkadza, nie jest bowiem kompatybilna z zaprezentowaną wyżej kondycją człowieka znajdującego się w stałej, agresywnej konfrontacji, której celem jest dominacja w świecie.

 Okazuje się jednak, że narodowosocjalistyczny reżim w pierwszych latach swojego istnienia tolerował część homoseksualnych zachowań, wymagając w zamian nieograniczonej lojalności wobec systemu. W magazynie wydawanym przez Nukowo-humanistyczny Komitet Magnusa Hirschfelda, „Mitteilungen des WhK”, należącym do SA, czytelnik tak charakteryzował atmosferę w pracy: „U nas decydują wyniki. (…) Znam wielu kolegów, o których `się wie´. Najważniejsze to, aby wypełniali swoje obowiązki, co zaś robią w domu albo na sianie, nikogo nie obchodzi.”[52] Szczególnie kariera Ernsta Röhma świadczy o tym, że do pewnego stopnia homoseksualizm, przynajmniej w początkach Trzeciej Rzeszy, niekoniecznie wykluczał z narodowosocjalistycznego społeczeństwa. Jak pisał Burkhard Jellonnek, niemiecki historyk badający losy homoseksualistów w nazistowskich Niemczech, życie prywatne stawało się sprawą publiczną wówczas, gdy zachowania jednostki przekraczały granice, które wyznaczały najistotniejsze podstawy narodowosocjalistycznego światopoglądu. Kiedy tak się działo, decydował oczywiście Hitler[53]. Stąd takie zaskoczenie w przypadku zabójstwa Röhma. Jeśli jednak homoseksualizm sprzeczny był z moralnością publiczną, to należało zniszczyć go przede wszystkim w przestrzeni publicznej, bowiem świadomość jego istnienia obrażała społeczną obyczajność i podtapiała autorytet władzy. Każdy „publiczny homoseksualista”, żyjąc wbrew dyrektywom systemu, stawał się jego wrogiem. Manifestował wszak istnienie indywidualnych, a więc niezależnych od państwa potrzeb. Na to totalitaryzm nie mógł się zgodzić.

Zabójstwo Röhma pokazuje jeszcze jedną stronę  antyhomoseksualnej polityki Rzeszy, a mianowicie wspomnianą we wstępie i charakterystyczną także dla innych reżimów faszystowskich i autorytarnych instrumentalizację homoseksualizmu. Orientacja seksualna Röhma była bowiem od dawna tajemnicą poliszynela, a jego likwidacja nastąpiła wówczas, gdy pojawił się interes polityczny, mogący zostać łatwo ukryty pod zarzutem sprzeniewieżenia się moralności publicznej. Także w tzw. procesach zakonnych(Klosterprocesse) przeciw Kościołowi katolickiemu rzekomy homoseksualizm księży i zakonników stał się przede wszystkim instrumentem walki z Kościołem.

 Po zabójstwie Röhma narodowi socjaliści zaostrzyli swą politykę wobec homoseksualistów. Szczególnie obawiano się ich we własnych szeregach. Członkom nazistowskich organizacji groziły dużo wyższe kary niż zwykłym obywatelom. Himmler nakazał nawet, aby wszystkich członków SS, którzy byli homoseksualistami, po odbyciu orzeczonej przez sąd kary, wysyłać do obozów koncentracyjnych, a następnie zabijać w czasie próby ucieczki[54]. Wymowny jest natomiast fakt, że w 1937 r. wydał on zarządzenie, które nakazywało wystąpić z uprzednim wnioskiem o zezwolenie na każdorazowe aresztowanie aktorów lub artystów, chyba, iż zostali złapani na gorącym uczynku[55].

„Zboczenie seksualne” po II wojnie światowej

Koniec Trzeciej Rzeszy nie oznaczał końca § 175[56], który utrzymał się pomimo reform prawa karnego dokonanych tuż po wojnie. W konsekwencji między rokiem 1953 a 1965 policja zarejestrowała ponad 100 tys. homoseksualnych przestępców. Między rokiem 1950 a 1965 rocznie skazywano prawie 2800 homoseksualistów[57]. Dopiero od 1965 r. w obliczu zbliżającej się reformy prawa karnego zmalała represyjność organów władzy publicznej. W swojej zaostrzonej przez nazistów wersji § 175 obowiązywał do 1969 r., kiedy został złagodzony, choć, jak argumentował ówczesny minister sprawiedliwości dr. Ehmke, dekryminalizacja pewnych czynów nie oznacza moralnej aprobaty dla już niepodlegających karze zachowań[58]. Całkowicie dyskryminacja osób homoseksualnych w kodeksie karnym zniesiona została dopiero w 1994 r.

W 1957 r. Federalny Sąd Konstytucyjny w Karlsruhe uznał[59] § 175, w brzmieniu uchwalonym przez narodowych socjalistów, za zgodny z konstytucją, a w szczególności z zawartą w jej art. 3 zasadą równości wobec prawa. Sąd orzekł podobnie w 1973 r.[60], jeśli chodzi o § 175 w jego złagodzonej wersji, ale w 1976 r. Wyższy Sąd Administracyjny w Münster potwierdził zgodność z prawem decyzji zakazującej organizacji homoseksualnej agitacji publicznej na jednej z ulic handlowych[61].

Dopiero w 1985 r. prezydent Niemiec Richard von Weizsäcker po raz pierwszy wymienił homoseksualistów jako ofiary narodowego socjalizmu. Minęło 15 lat zanim w 2000 r. Bundestag przeprosił homoseksualistów za cierpienia, które spotkały ich w Trzeciej Rzeszy, i kolejne 2 lata, kiedy w 2002 r. uchwalono ustawę, na mocy której wyroki z lat nazizmu wydane na podstawie §175 zostały uchylone[62].

Zakończenie

Wszelki dyskurs ideologiczny, także na temat homoseksualizmu, napotyka na fakty, przed którymi wspomniane systemy polityczne nie mogą przejść obojętnie, a co ważniejsze, nie mogą ewoluować, gdyż to oznacza ich kapitulację. Jednak z pomocą zawsze może przyjść język. Język, który nazywa, nie po to by nazwać, ale po to, by ocenić. Język, który ocenia, lecz nie po to, by oceniać, ale po to, by zniszczyć.

Takim instrumentem jest zawsze retoryka antyintelektualna, odwołująca się do bliżej niezdefiniowanego „zdrowego ludowego rozsądku” (gesundes Volksempfinden), któremu nadaje się rangę pierwszeństwa przed, jak powiadał główny ideolog Trzeciej Rzeszy Alfred Rosenberg, „bezkrwistym intelektualistycznym rumowiskiem czysto schematycznych systemów”[63]. Tak powstaje pojęcie „prawdy organicznej”, w której Victor Klemperer upatruje jedną z podstaw retoryki nazizmu. „W miejsce jednej i powszechnie obowiązującej prawdy, przeznaczonej dla jakiejś urojonej powszechnej ludzkości, wchodzi ´prawda organiczna´, która wyrasta z krwi danej rasy i tylko dla tej rasy zachowuje ważność. Tej organicznej prawdy nie wymyśla i nie rozwija intelekt, nie polega ona na wiedzy rozumowej, jest zawarta ´w tajemniczym centrum duszy narodu i rasy´”[64]. Zostaje ona dodatkowo rozwinięta w pojęciu „światopogląd” (Weltanschauung), rozumianym jako „wyższy rodzaj zdolności do posiadania przekonań w obrębie nieskończoności”, „widzenie okiem wewnętrznym, intuicja, objawienie właściwe religijnej ekstazie”, i wreszcie „wizja zbawcy, który jest źródłem prawa życia naszego świata”[65].

Klemperer zwraca także uwagę na źródłosłów pojęcia „światopogląd”. „To, co wyraża słowo anschauen, nie ma nic wspólnego z myśleniem: człowiek myślący czyni coś dokładnie przeciwnego, odrywa swoje zmysły od przedmiotu, dokonuje abstrakcji; nie jest to też sprawa samego oka jako organu zmysłowego. Oko tylko widzi. Słowo anschauen jest w języku niemieckim zarezerwowane dla czynności (czy stanu – nie wiem, jak mam to nazwać) rzadszej, bardziej podniosłej, pełnej niejasnych przeczuć: oznacza widzenie, w którym uczestniczy wewnętrzna istota człowieka patrzącego i jego uczucie, widzenie, które pozwala widzieć więcej niż tylko zewnętrzną stronę oglądanego przedmiotu, które w tajemniczy sposób obejmuje również jego sedno, jego ´ducha´.[66]

To sprawia, że dyskutując na temat homoseksualizmu, można odwołać się do źródeł naturalnych, tkwiących w odwiecznym ludowym rozsądku, wyrastającym ze społecznego instynktu, którego stosunek do homoseksualistów jest jednoznaczny. Odwołać można się po prostu do „moralności publicznej”, totalnej broni, jaką dysponuje reżim mający problemy z prawną bądź intelektualną legitymizacją własnych działań. Dysponuje on tym samym nie tyle argumentami i racją logiczną, lecz czymś dużo bardziej doniosłym, legitymacją prawnonaturalną, wręcz sakralną, czerpiącą swoje źródło w ponadintelektualnym obrębie mistycznej i duchowej nieskończoności.

Literatura

G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993.

B. F. Smith / A. F. Peterson (Hrsg.), Heinrich Himmler: Geheimreden 1933-1945 und andere Ansprachen, Frankfurt am Main 1974.

J. Müller, Ausgrenzung der Homosexuellen aus der „Volksgemeinschaft“: die Verfolgung von Homosexuellen in Köln 1933-1945, Köln 2003.

A. Pretzel, Wegen der zu erwartenden hohen Strafe. Homosexuellenverfolgung in Berlin 1933-1945, Berlin 2000.

A. Pretzel (Hrsg.), NS-Opfer unter Vorbehalt. Homosexuelle Männer in Berlin nach 1945, Münster 2002.

B. Jellonek, Homosexuelle unter dem Hakenkreuz. Die Verfolgung von Homosexuellen im Dritten Reich, Paderborn 1990.

B. Jellonek (Hrsg.), Nationalsozialistischer Terror gegen Homosexuelle: verdrängt und ungesühnt, Paderborn 2002.

T. Bastian, Geschichte einer Verfolgung, München 2000.

R. Lautmann (Hrsg.), Seminar: Gesellschaft und Homosexualität, Frankfurt am Main 1977.

H.-G. Stümke/R. Finkler, Rosa Winkel, Rosa Listen. Homosexuelle und „Gesundes Volksempfinden“ von Auschwitz bis heute, Reinbek bei Hamburg 1981.

R. Klare, Homosexualität und Strafrecht, Hamburg 1937.

V. Klemperer, LTI. Notatnik filologa, Kraków 1983.

 


[1]    H.-G. Stümke/R. Finkler, Rosa Winkel, Rosa Listen. Homosexuelle und „Gesundes Volksempfinden“ von Auschwitz bis heute, Reinbek bei Hamburg 1981, s. 290.

[2]    B. Jellonek, Homosexuelle unter dem Hakenkreuz. Die Verfolgung von Homosexuellen im Dritten Reich, Paderborn 1990, s. 19-20.

[3]    J. Müller, Ausgrenzung der Homosexuellen aus der „Volksgemeinschaft“: die Verfolgung von Homosexuellen in Köln 1933-1945, Köln 2003, s. 25-26.

[4]    Tamże, s. 27.

[5]    R. Lautmann (Hrsg.), Seminar: Gesellschaft und Homosexualität, Frankfurt am Main 1977, s. 88-90.

[6]    Tamże, s. 88.

[7]    Tamże, s. 300-307.

[8]    § 175 kodesu karnego Rzeszy (Reichsstrafgesetzbuch) z 1871 r.: „Zboczenie seksualne uprawiane między osobami płci męskiej bądź między ludźmi a zwierzętami podlega karze więzienia; orzeczona może zostać również utrata praw honorowych.” § 175 kodeksu karnego (Strafgesetzbuch) z 1935 r.: „Mężczyzna, który uprawia nierząd z innym mężczyzną lub się takiemu nierządowi poddaje, podlega karze więzienia. Jeżeli sprawca w czasie popełnienia czynu nie ukończył 21 lat, Sąd może w szczególnie lekkich przypadkach odstąpić od wymierzenia kary,.” W ramach reformy prawa karnego z 1935 r. kodeks karny został uzupełniony o § 175a, który wymieniał zaostrzone kwalifikacje czynów homoseksualnych, np.: przy wykorzystywaniu stosunku podległości zawodowej, nierząd z nieletnimi itp., które podlegały karze do 10 lat ciężkiego więzieia karnego (Zuchthaus).

[9]    Załącznik dyrektywy policji kryminalnej z Kassel z 11 maja 1937 r., cytat za: G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 130.

[10]   H.-G. Stümke/R. Finkler, Rosa Winkel, Rosa Listen. Homosexuelle und „Gesundes Volksempfinden“ von Auschwitz bis heute, Reinbek bei Hamburg 1981, s. 96.

[11]   Landesarchiv Berlin A Rep. 358-02, Nr. 117756.

[12]   Landesarchiv Berlin A Rep. 358-02, Nr. 122557-59.

[13]   Kölnische Volkszeitung Nr. 140 z 24 maja 1937 r., cytat za: J. Müller, Ausgrenzung der Homosexuellen aus der „Volksgemeinschaft“: die Verfolgung von Homosexuellen in Köln 1933-1945, Köln 2003, s. 39.

[14]   G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 147.

[15]   Tamże, s. 148.

[16]   B. F. Smith / A. F. Peterson (Hrsg.), Heinrich Himmler: Geheimreden 1933-1945 und andere Ansprachen, Frankfurt am Main 1974, s. 95.

[17]   Tamże, s. 96.

[18]   G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 151.

[19]   R. Klare, Hoheitsträger, kennst du diese?, Hoheitsträger 1 (1937), Heft 2, s. 25.

[20]   J. Müller, Ausgrenzung der Homosexuellen aus der „Volksgemeinschaft“: die Verfolgung von Homosexuellen in Köln 1933-1945, Köln 2003, s.30.

[21]   R. Lautmann (Hrsg.), Seminar: Gesellschaft und Homosexualität, Frankfurt am Main 1977, s. 309.

[22]   Wyrok 3. Wielkiej Izby Karnej (3. Große Strafkammer) z 2 września 1938 r., Hauptstaatsarchiv Düsseldorf-Kalkum, Rep. 112/15392.

[23]   Hauptstaatsarchiv Düsseldorf NW, Rep. 174/276 Bd. II und II.

[24]   B. F. Smith / A. F. Peterson (Hrsg.), Heinrich Himmler: Geheimreden 1933-1945 und andere Ansprachen, Frankfurt am Main 1974, s. 96.

[25]   R. Klare, Die Homosexuellen als politisches Problem. 2. Teil: Die weibliche Homosexualität, Der Hoheitsträger 3 (1938), s. 17.

[26]   Landesarchiv Berlin A Rep. 358-02, Nr. 121644.

[27]   Landesarchiv Berlin A Rep. 358-02, Nr. 031986-89.

[28]   G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 100.

[29]   Tamże, s. 148.

[30]   B. F. Smith / A. F. Peterson (Hrsg.), Heinrich Himmler: Geheimreden 1933-1945 und andere Ansprachen, Frankfurt am Main 1974, s. 97.

[31]   Tamże, s. 104.

[32]   Opracowanie dla Ministerstwa Sprawiedliwości Rzeszy, notatka asesora Oyena prawdopodobnie z 1934 r. dot. karalności „zboczenia seksualnego”, cytat za: G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 50-51.

[33]   Fragment raportu z prac urzędowej Komisji Prawa Karnego, autor: Prof. Dr. W. Grafen von Gleispach, cytat za: G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 97.

[34]   R. Klare, Homosexualität und Strafrecht, Hamburg 1937, s. 122.

[35]   A. Pretzel, Wegen der zu erwartenden hohen Strafe. Homosexuellenverfolgung in Berlin 1933-1945, Berlin 2000, s. 102-103.

[36]   G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 153.

[37]   Schwarze Korps z 4 marca 1937 r., cytat za: R. Lautmann (Hrsg.), Seminar: Gesellschaft und Homosexualität, Frankfurt am Main 1977, s. 316.

[38]   Tamże, s. 317.

[39]   A. Pretzel, Wegen der zu erwartenden hohen Strafe. Homosexuellenverfolgung in Berlin 1933-1945, Berlin 2000, s. 103.

[40]   G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 153; por.: R. Klare, Die Homosexuellen als politisches Problem. 2. Teil: Die weibliche Homosexualität, Der Hoheitsträger 3 (1938), s. 17.

[41]   Protokół z posiedzenia Podkomisji ds. przygotowania prac Komisji ds. Politiki Ludnościowej Akademii Prawa Niemieckiego (Akademie für Deutsches Recht) z 2 marca 1936 r., cytat za: G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 101.

[42]   G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 153.

[43]   Landesarchiv Berlin A Rep. 358-02, Nr. 31986-89.

[44]   Landesarchiv Berlin A Rep. 358-02, Nr. 122331.

[45]   Poufne pismo Ministra Sprawiedliwości Rzeszy z 22 stycznia 1941 r. do prokuratorów generalnych dotyczące postępowania karnego przeciwko Polakom, cytat za: G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 263.

[46]   Pismo Szefa Kancelarii Partii, Martina Bormanna, do Ministra Sprawiedliwości Rzeszy z 3 czerwca 1942 r. w sprawie ścigania przestępstw aborcyjnych i obyczajowych na terenach zaanektowanych do Rzeszy, cytat za: G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 265.

[47]   Odpowiedź Ministra Sprawiedliwości Rzeszy na pismo Szefa Kancelarii Partii (por. przyp. 46) z 30 czerwca 1942 r., cytat za: G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 267.

[48]   Łac. Dobro ludu najwyższym prawem!

[49]   Pismo NSDAP z 14 maja 1928 r., cytat za: R. Klare, Homosexualität und Strafrecht, Hamburg 1937, s. 149.

[50]   B. F. Smith / A. F. Peterson (Hrsg.), Heinrich Himmler: Geheimreden 1933-1945 und andere Ansprachen, Frankfurt am Main 1974, s. 94.

[51]   L. Conti, Volksgesundheit als Kriegswaffe. Sechs Jahre Hauptamt für Volksgesundheit der NSDAP, Deutsches Ärzteblatt 70 (1940), s. 292.

[52]   H.-G. Stümke/R. Finkler, Rosa Winkel, Rosa Listen. Homosexuelle und „Gesundes Volksempfinden“ von Auschwitz bis heute, Reinbek bei Hamburg 1981, s. 108.

[53]   B. Jellonek, Homosexuelle unter dem Hakenkreuz. Die Verfolgung von Homosexuellen im Dritten Reich, Paderborn 1990, s. 61.

[54]   B. F. Smith / A. F. Peterson (Hrsg.), Heinrich Himmler: Geheimreden 1933-1945 und andere Ansprachen, Frankfurt am Main 1974, s. 97.

[55]   Zarządzenie Heinricha Himmlera z 29 października 1937 r. dotyczące zatrzymywania aktorów i artystów podejrzanych o uprawianie czynów homoseksualnych, cytat za: G. Grau (Hrsg.), Homosexualität in der NS-Zeit, Dokumente einer Diskriminierung und Verfolgung, Frankfurt am Main 1993, s. 179.

[56]   Dotyczy także § 175a (zob. przyp. 8).

[57]   J. Müller, Ausgrenzung der Homosexuellen aus der „Volksgemeinschaft“: die Verfolgung von Homosexuellen in Köln 1933-1945, Köln 2003, s. 218.

[58]   R. Lautmann (Hrsg.), Seminar: Gesellschaft und Homosexualität, Frankfurt am Main 1977, s. 92.

[59]   Wyrok Federalnego Sądu Konstytucyjnego, BVerfGE 6, 389.

[60]   Wyrok Federalnego Sądu Konstytucyjnego, BVerfGE 36, 41.

[61]   Wyrok Wyższego Sądu Apelacyjnego (Oberverwaltungsgericht) w Münster z 15 marca 1976 r.

[62]   J. Müller, Ausgrenzung der Homosexuellen aus der „Volksgemeinschaft“: die Verfolgung von Homosexuellen in Köln 1933-1945, Köln 2003, s. 11.

[63]   V. Klemperer, LTI. Notatnik filologa, Kraków 1983, s. 114.

[64]   Tamże, s. 115.

[65]   Tamże, s. 162.

[66]   Tamże, s. 113.

2000px-Pink_triangle.svg

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję