Smutne refleksje na tle książki Luuka Van Middelaara „Europejskie pandemonium. Ocalić Europę”. :)

Wojny są zawsze skutkiem dezintegracji interesów ideologicznych, ekonomicznych bądź politycznych. Na tym tle wybuchały wojny religijne, wojny o takie czy inne zasoby lub wojny o władzę. Ich przyczyny często występowały zresztą łącznie. Pojawienie się państw narodowych w XIX wieku tę dezintegrację zwiększyło i utrwaliło.

Sposobem przeciwdziałania wojnom może być integracja państw sąsiadujących ze sobą na dużym obszarze terytorialnym. Może być ona wymuszona drogą podbojów imperialnych, w wyniku których anektowane kraje tracą państwową suwerenność, stając się częściami imperium. Jednolitość władzy politycznej, systemu gospodarczego i ideologii wyklucza konflikty w ramach imperium. Wojny są w tym wypadku jednak tylko siłą stłumione i odroczone. Po upadku imperium odnawiają się bowiem pretensje graniczne, urazy ideologiczne i ambicje przywódców państw odzyskujących niepodległość, co często bywa zarzewiem wojny. Przykładem mogą być konflikty zbrojne między Armenią a Azerbejdżanem po rozpadzie Związku Radzieckiego czy obecna wojna w Ukrainie. Zgoła inne są skutki integracji, gdy państwa niepodległe tworzą wspólnotę, świadomie rezygnując z części swojej suwerenności po to, aby żyć w pokoju i wspólnie rozwijać swój potencjał. Dla trwałości takiej wspólnoty ważne jest przestrzeganie przez jej członków dwóch zasad – solidarności i dyscypliny. Ta pierwsza zakłada konieczność opanowania narodowych egoizmów. Ta druga zaś – konieczność podporządkowania się wszystkich podmiotów przyjętym regułom. Takim przykładem integracji jest Unia Europejska.

Luuk Van Middelaar przedstawia w swojej książce proces ewolucji wspólnoty europejskiej. Zdarzające się w tym procesie kryzysy i turbulencje, z pandemią koronawirusa na czele, nie tylko nie osłabiły, ale wzmocniły tę wspólnotę dzięki nieoczekiwanie dużej zdolności do transformacji. Autor napisał tę książkę jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę, ale – jak widzimy – także ten kryzys potwierdza tezę autora. Ciągła krytyka Unii Europejskiej ze strony środowisk zawiedzionych jej opieszałością w początkowej fazie kryzysu, nie tylko nie prowadzi do jej uwiądu i rozpadu, ale wyzwala potencjał jej dalszego rozwoju. Autor niewiele uwagi poświęca siłom zarówno wewnętrznym, jak i zewnętrznym rozbijającym wspólnotę europejską, chociaż jest ich świadom. Obrony przed nimi upatruje w ściślejszej integracji oraz przyjęciu przez Unię roli ciała politycznego, mającego ambicje mocarstwowe, traktowanego poważnie przez USA i Chiny jako gracz na scenie światowej.

Van Middelaar przypomina, że Europejska Wspólnota Gospodarcza powstała jako obietnica braku wojen na naszym kontynencie. Aksjomat Jeana Monneta polegał na ekonomicznym powiązaniu interesów gospodarczych państw Wspólnoty i przyjęciu przez nie nowych wspólnych zasad zarządzania wybranymi gałęziami przemysłu, rolnictwem i handlem oraz rozszerzenia ich na sąsiednie obszary. Projekt przewidywał ekspansję geograficzną, czyli wciąganie pozostałych państw Europy do Wspólnoty. Paul-Henri Spaak stwierdził jednoznacznie: „Europa będzie ponadnarodowa albo nie będzie jej wcale”. Utrzymanie, jak i poszerzanie Wspólnoty wymagało zaprzestania powoływania się na interes narodowy, mówienia o różnicach potencjału między państwami członkowskimi, formalnego zniesienia granic między państwami i wprowadzenia unijnego systemu rządów przez zasady i procedury, a nie przez konkretnych decydentów.

Celem było odpolitycznienie Wspólnoty przez tłumienie namiętności politycznych w sieci reguł i zasad. Depolityzacja prawna i ekonomiczna, oznaczająca biurokratyczną sztywność i powolność, miała być skutecznym remedium na wojnę. Skoro bowiem, jak twierdzi Carl von Clausewitz, „wojna jest kontynuacją polityki innymi środkami”, to chcąc uniknąć wojny, trzeba politykę ograniczyć do tworzenia regulacji. Polityka skoncentrowana na tworzeniu regulacji ma jednak swoje wady. Należy do nich zaliczyć stagnację i biurokratyczną powolność, co czyni wspólnotę nieprzygotowaną na nagłe wstrząsy i kryzysy. Ponadto, taka polityka znacznie osłabia siłę opinii publicznej.

W związku ze zniesieniem żelaznej kurtyny i pojawieniem się możliwości poszerzenia się Wspólnoty o państwa z Europy Wschodniej, na początku lat 90. pojawił się Traktat o Unii Europejskiej z Maastricht, który zakończył epokę polityki urzędniczej. Zgodnie z Traktatem, Unia prowadzić ma politykę zagraniczną, nastąpiło wprowadzenie wspólnej waluty oraz upolitycznienie instytucji prowadzące do zwiększenia zaangażowania obywateli. Wprowadzono Parlament Europejski i szczyty szefów rządów. Van Middelaar jest zdania, że towarzyszące tym zmianom sztywne przekonanie, iż „prawdziwą Europę” należy budować wbrew państwom członkowskim, a nie wspólnie z nimi, było trudne do przełamania i podsycało sceptycyzm opinii publicznej.

Kolejne lata pokazywały, jak pilne jest zastąpienie polityki regulacji polityką aktywną, szybko reagującą na wydarzenia dla zapobiegania skutkom kryzysów, które pojawiły się w XXI wieku. Było to finansowe tsunami w 2008 i 2010 roku, groźba bankructwa Grecji, kryzys geopolityczny w Ukrainie od 2014 roku, który przerodził się w wojnę w 2022 roku, kryzys uchodźczy czy wreszcie zawirowania związane z brexitem. Najgroźniejsze jednak okazały się skutki katastrofy covidowej, która przyniosła śmierć milionom ludzi i zapaść gospodarczą. W związku z tym w rządzeniu Unią konieczna była kreatywność, szybkość działania oraz złamanie wielu dotychczasowych zasad. Jak pisze Van Middelaar, twarda siła i zdolność do działania okazały się w tych warunkach ważniejsze niż prawo, a reguły gospodarki wojennej ważniejsze niż rynkowe. W skutecznym reagowaniu na wydarzenia potrzebny jest polityk jako lider potrafiący improwizować i zjednywać sobie poparcie, a nie polityk jako urzędnik lub ekspert. W tym trudnym czasie Unia, zdaniem autora, potrafiła czerpać siłę twórczą z koszmarnego pandemonium. Nastąpiła więc charakterystyczna metamorfoza Europy – od systemu odgórnie zaprojektowanego do prowadzenia polityki regulacyjnej aż do ciała politycznego, które jest zdolne do reagowania na wydarzenia.

Van Middelaar zwraca uwagę, że pandemia zwiększyła rolę opinii publicznej, ponieważ za publicznym wezwaniem do działania w obliczu zagrożenia podążały działania polityczne, a nie odwrotnie. Zdrowie publiczne pozostające dotychczas w gestii krajów członkowskich, w związku z pandemią stało się sprawą publiczną całej Europy. Jest to zgodne z twierdzeniem Johna Dewey’a, że opinia publiczna powstaje, gdy ludzie dostrzegają konsekwencje jakiegoś działania lub wydarzenia i organizują się, by je poprzeć lub im się przeciwstawić. Takie wydarzenia jak kryzysy finansowe, klimatyczne, uchodźcze, zdrowotne czy geopolityczne sprawiają, że opinia publiczna staje się europejska, zainteresowana tym, co Unia jako całość zamierza zrobić. Zdaniem Van Middelaara pogłębienie demokracji w Unii Europejskiej jest konieczne, gdyż kapryśna opinia publiczna jest ogromną siłą, która odsuwa na bok lub zmiata z powierzchni ziemi wiele rzekomo obiektywnych faktów.

Społeczeństwo europejskie, świadome wspólnego interesu, wymaga silnej tożsamościowej narracji. O ile w państwach Europy Zachodniej przywiązanie do demokracji liberalnej i związanych z nią wartości jest dość powszechne, o tyle w krajach członkowskich, które znajdowały się po wschodniej stronie żelaznej kurtyny, zrozumienie dla tych wartości jest znacznie mniejsze, zwłaszcza wśród ludzi o niższym poziomie wykształcenia, żyjących z dala od centrów nauki i kultury oraz pozostających pod silnym wpływem Kościoła. Pojawił się zatem konflikt między osadzoną w traktacie wiernością wobec dziewiętnastowiecznej liberalnej demokracji, a realizowanymi od 1989 roku ambicjami włączenia do Unii całego kontynentu. Pandemia ujawniła to napięcie z całą mocą. Społeczeństwa „starej Unii” zaczęły domagać się przestrzegania unijnych wartości przez nowych członków Unii. Wspólną narracją Europejczyków jest praworządność i demokracja. Kto narusza te zasady, nie może być beneficjentem europejskiej wspólnoty. „Europa to nie tylko pieniądze, ale także wartości” – słychać coraz częściej w Parlamencie Europejskim. Europejska wspólnota państw posiada historyczną i kulturową tożsamość, na której opiera się jej własna narracja. Trzeba zatem bronić ciągłości istnienia jedności europejskiej jako demokracji, cywilizacji i ciała politycznego. Dotyczy to zarówno relacji między państwami członkowskimi, jak i relacji ze światem zewnętrznym, gdzie Unia musi być zaakceptowana jako poważny gracz na geopolitycznej scenie.

Van Middelaar dość łagodnie podchodzi do kontestujących wartości europejskie Węgier i Polski. Za Angelą Merkel uważa bowiem, że kompromis w sprawie praworządności nie jest zaprzeczeniem wartości europejskich, ale sposobem podtrzymania nadziei na ich pełne urzeczywistnienie w przyszłości. Van Middelaar stoi jednak na stanowisku, że należy zwiększyć presję finansową i polityczną na podmioty naruszające prawo unijne. Jak pisze: „Pieniądze z Brukseli ułatwiają rządzącym w Budapeszcie i Warszawie autokratyczne praktyki klientelizmu”.

Wydaje się, że autor prezentując bardzo ogólne, strategiczne spojrzenie na sprawy Unii, które prowadzi go do optymistycznego wniosku o odradzającym się potencjale Unii Europejskiej w obliczu kryzysów, zbyt lekceważąco podchodzi do wewnątrzunijnych zagrożeń powodowanych głównie działaniami Węgier i Polski. Biorąc pod uwagę cel książki, być może nie widział potrzeby, aby ten wątek rozwijać. Być może zresztą działania rządów tych państw rzeczywiście nie są zbyt dużym zagrożeniem dla Europy, bo na forum europejskim są one marginalizowane. Mniejsza o Węgry, ale z punktu widzenia interesu Polski, są one olbrzymim zagrożeniem dla naszego kraju.

Kaczyński, jego otoczenie i polityczni wspólnicy nie są zdrajcami Europy, jak tu i ówdzie na naszym kontynencie ich się nazywa. Oni są zdrajcami Polski, którą chcą pozbawić możliwości rozwoju, jakie daje członkostwo w UE, dla własnych partykularnych interesów. Nie o suwerenność kraju tu chodzi, ale o suwerenność Jarosława Kaczyńskiego, człowieka chorego na władzę, który z jej absolutnego posiadania uczynił antidotum na swoje rozliczne kompleksy. Unia Europejska, podobnie jak demokracja liberalna zawsze będzie dla niego wrogiem, bo ogranicza jego omnipotencję. Te jego żałosne skargi na imposybilizm prawny, na rozmaite procedury i dyrektywy unijne, które niczym kłody rzucane pod nogi, uniemożliwiają mu pełną i szybką realizację jego patriotycznych zamierzeń, słychać było zawsze, kiedy dochodził do władzy. Kaczyński nigdy nie ukrywał swoich autorytarnych skłonności, dlatego nie może dziwić jego uparte dążenie do spacyfikowania wszelkich niezależnych od władzy wykonawczej instytucji. Kaczyński tych instytucji nie zamierza likwidować, wystarczy je obsadzić swoimi ludźmi. W ten sposób pacyfikowany jest wymiar sprawiedliwości, gdzie zależni od rządu i partii sędziowie mają wydawać wyroki zgodne z racją stanu Kaczyńskiego czy podległych mu namiestników. Podległy mu prezydent Duda bez wahania podpisuje likwidujące władzę sądowniczą ustawy, przyjęte z pogwałceniem konstytucji przez Sejm, w którym rządząca partia ma większość.

Pozornie więc wszystko dzieje się zgodnie z prawem. Politycy Zjednoczonej Prawicy z podziwu godną żarliwą hipokryzją serdecznie się oburzają, gdy ktoś w to wątpi i nazywa Trybunał Konstytucyjny – Trybunałem mgr Przyłębskiej, Krajową Radę Sądownictwa – neoKRS-em, a sędziów z nowej ustawy – neosędziami. Nic nie znaczy to, że pisowski wymiar sprawiedliwości jest gremialnie krytykowany przez wszystkich wybitnych prawników w Polsce i zagranicą, jako niezgodny z prawem w państwie demokracji liberalnej. To nic, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej i Europejski Trybunał Praw Człowieka wydały wyroki niepomyślne dla polskiego rządu i obciążyły państwo polskie wysokimi karami finansowymi dopóki nie zostaną przywrócone standardy praworządności. Nic to. „Nikt nas nie przekona, że czarne jest czarne, a białe jest białe” powiedział kiedyś Kaczyński i jak się okazuje nie było to przejęzyczenie. W Polsce obowiązuje prawo Kaczyńskiego, którego przestrzegania pilnie strzeże szeryf Zbigniew Ziobro.

Wyroki unijnych trybunałów i przyjęty przez Komisję Europejską warunek praworządności przy wypłacie środków z Krajowego Planu Odbudowy, są nagłaśniane przez pisowską władzę jako wyraz antypolskiej postawy Unii Europejskiej, która chce Polskę pozbawić suwerenności i podporządkować ją przede wszystkim Niemcom, jako najsilniejszemu członkowi Unii. Obrzydliwe są te wszystkie próby uzyskania pieniędzy z KPO przez ciągłe mataczenie, oszukiwanie, stwarzanie pozorów zmiany kwestionowanych ustaw, w taki sposób, aby wszystko pozostało po staremu. Kaczyński miał nadzieję, że bywałemu w Europie Mateuszowi Morawieckiemu uda się wykołować Komisję Europejską. Kiedy nadzieje te spełzły na niczym, z obrażoną miną zagroził Unii, że „koniec tego dobrego” i zapowiedział ułożenie stosunków z UE „po nowemu”. A więc wojna. Wojna z demokratycznym Zachodem i jego wartościami. Wojna z nadziejami Polaków na życie w nowoczesnym, cywilizowanym kraju, znajdującym się w świecie zachodniej kultury. Europoseł Zdzisław Krasnodębski, czołowy ideolog PiS-u i znany od dawna jako zwolennik twardego kursu wobec unijnych instytucji domagających się przestrzegania praworządności w Polsce, wyraził ostatnio opinię szokującą. Stwierdził mianowicie, że Zachód stanowi dla Polski większe zagrożenie niż Rosja Putina. Przed Rosją można bowiem obronić się na polu bitwy, ale znacznie trudniej jest obronić się przed kulturowymi miazmatami, którymi Zachód bierze nas w jasyr.

Jak widać odżywają w pisowskiej propagandzie metody straszenia zgniłym Zachodem, utratą niepodległości i niemieckimi resentymentami. Kaczyński szczuje przeciwko naszemu najbliższemu sojusznikowi, jakim są Niemcy. Starając się rozbudzić antyniemieckie, a tym samym antyunijne nastroje w polskim społeczeństwie, Kaczyński godzi w polską rację stanu. Wbrew temu, w swojej książce Van Middelaar uważa, że sojusz europejski jest dla Niemiec kluczowy i byłoby dobrze gdyby państwa członkowskie zdały sobie wreszcie sprawę, że polityka Niemiec przekłada się na dążenie do suwerenności europejskiej, a nie na niemiecki nacjonalizm.

Pojawia się pytanie po co oni to wszystko robią? Dlaczego z Polski chcą uczynić autarkiczny autorytarny skansen pozostający na marginesie światowej polityki? Mimo wszystko nie sądzę bowiem, aby celem było uczynić z Polski wasala Rosji. Otóż dzisiaj, po siedmioletnich rządach tej formacji, odpowiedź wydaje się prosta. Chodzi o to, aby korzystając z pełnej suwerenności, Kaczyński mógł z Polski uczynić swój folwark , w którym będzie mógł hojnie nagradzać tych, którzy go chronią i wspierają oraz surowo karać tych, którzy mu się będą sprzeciwiać. Tu nie chodzi o Polskę, tu chodzi o Polskę Kaczyńskiego, bo innej dla niego nie ma. Niech nikogo nie dziwi, że Kaczyński szukając poparcia stawia na ludzi o niskich lub co najwyżej przeciętnych kompetencjach oraz na fanatyków religijnych i narodowych. Zarówno on, jak i jego akolici wiedzą, że do ludzi z większym potencjałem intelektualnym trudno byłoby trafić z tak siermiężną populistyczną narracją.

 

Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: www.igrzyskawolnosci.pl

Ryszarda Legutki dystopijne zniesławienie demokracji. Część II* :)

Gdy Legutko pisze o kontrkulturze lat sześćdziesiątych, używa sformułowania „rewolucja lat sześćdziesiątych”, ale nie opisuje żadnego szerszego kontekstu, pozostawiając u mniej zorientowanych  fałszywy obraz pewnego rodzaju buntu, który obalił lub co najmniej radykalnie zmienił strukturę i organizację polityczną cywilizacji zachodniej.

Polityka na modłę Legutki

Polityka to kolejny obszar rzeczywistości, w jakim Legutko odnajduje podobieństwa między komunizmem a liberalną demokracją. Trzeba przyznać, iż jego obraz obłudnego stosunku ideologów komunistycznych do polityki jest stosunkowo trafny. Z drugiej strony sposób, w jaki interpretuje niektóre idee głoszone przez takich myślicieli, jak John Locke, Benjamin Constant, Isaiah Berlin i Joseph Schumpeter, tak aby pasowały do jego narracji – jest po prostu dziwaczny. Twierdzi na przykład, że uwaga, jaką Locke obdarza ochronę własności prywatnej przez państwo, jest przykładem promowania apolitycznej działalności człowieka i że w tym kontekście rola osoby prywatnej jest sprzeczna z jej rolą jako obywatela. To oczywisty absurd. Oczywiście każdy, kto czytał Locke’a lub jego komentatorów, doskonale zdaje sobie sprawę z głębi fałszu w takim właśnie odczytaniu mistrza przez Legutkę. Prawda jest taka, że Locke stworzył zarówno dobrze zdefiniowaną teorię polityczną, jak i teorię rządzenia! To fakt, o którym tak naprawdę wiadomo dość powszechnie.

Legutko zniekształca też poglądy Benjamina Constanta gdy pisze:

„W jego sławnym wykładzie o różnicy między wolnością starożytnych i wolnością nowożytnych dowodził, że w naszych czasach uczestnictwo w życiu publicznym (czyli owa wolność starożytnych) przestało być sprawą najważniejszą i zostało wyparte przez wolność jednostkową związaną z życiem prywatnym”[i].

Ponieważ Legutko ignoruje reguły dotyczące cytowania (jego książka nie zawiera w ogóle bibliografii), czytelnik nie ma pojęcia, do którego z wykładów Constanta autor się odnosi, nie mówiąc już o dokładnym wskazaniu miejsca skąd pochodzi cytat. Jestem jednak przekonany, że jest to jego wykład z 1816 r., O wolności starożytnych i nowożytnych. Uważna lektura tego tekstu ujawnia, że jego autor prezentował zupełnie inne stanowisko:

„Wolność polityczna, uzależniając troskę i ocenę najświętszych interesów od wszystkich bez wyjątku obywateli, poszerza ich ducha, uszlachetnia ich myśli i ustanawia między nimi rodzaj intelektualnej równości, która stanowi chwałę i potęgę narodu. (…) Jestem świadkiem lepszej części naszej natury, szlachetnego niepokoju, który nas prześladuje i dręczy w chęci poszerzania wiedzy i rozwijania naszych zdolności. Nasze przeznaczenie wzywa nas nie tylko do szczęścia, ale i do samorozwoju; a wolność polityczna jest najpotężniejszym, najskuteczniejszym środkiem samorozwoju, jaki dało nam niebo”[ii].

Innymi słowy, Constant ceni wolność polityczną jako warunek wstępny demokracji liberalnej, której w 1816 roku nie było i bez której, jak podkreśla, obywatele tracą najlepsze narzędzie samorozwoju. Legutko sugeruje jednak, że Constant uważał, iż ludzie wyżej stawiają dążenie do swoich prywatnych celów. To całkowite zniekształcenie myśli tego myśliciela! Po takim wykrzywieniu oryginalnej myśli, a może też po przeczytaniu dzieł tych myślicieli i kompletnym ich niezrozumieniu, nie może dziwić nas odkrycie do jakiego wniosku dochodzi Legutko:

„Liberalizm jest przede wszystkim doktryną władzy, zarówno dla siebie, jak i dla innych: dąży do ograniczenia władzy innych podmiotów, a jednocześnie przyznaje sobie ogromne prerogatywy”[iii].

Pogląd ten jest wręcz tak śmieszny, że samo to uzasadnia przytoczenie go jako przykładu wielu twierdzeń, które Legutko wygłasza, a nie mających dosłownie nic wspólnego z prawdziwą charakterystyką rzeczywistości. W tym przypadku nasuwa się następujące pytanie: Jeśli liberalizm istotnie jest doktryną władzy, to czego doktryną był komunizm? Albo oligarchiczny republikanizm, tak bardzo wywyższony przez Legutkę?

W bezpośredniej sprzeczności z podstawowymi zasadami demokracji liberalnej, które tak pięknie wyraził Ortega y Gasset, pisząc, że „proklamuje (ona) wolę współżycia z wrogiem, a co więcej, z wrogiem słabszym od siebie”, Legutko ośmiela się wypowiadać stwierdzenia typu „liberalizm zawsze miał silne poczucie wroga”. W tym świetle skrajnie fałszywe twierdzenia Legutki brzmią wręcz złowieszczym tonem wypowiedzi w stylu Große Lüge

Rozdział o polityce wprowadza jeszcze inną formę zniekształcenia rzeczywistości. Tym razem jest to fałszowanie historii, swoiste narzędzie, którym Legutko posługuje się w kolejnych rozdziałach książki. Pisząc o kontrkulturze lat sześćdziesiątych, posługuje się zwrotem „rewolucja lat sześćdziesiątych”, ale nie podaje szerszego kontekstu, pozostawiając każdemu mniej zorientowanemu czytelnikowi w historii XX wieku obraz pewnego rodzaju buntu, który obalił lub radykalnie zmieniły struktury i organizację polityczną cywilizacji zachodniej. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło, pomimo ważnego wpływu kulturowego, jaki zjawiska antyestablishmentowe wywarły na społeczeństwa zachodnie. Pozbawiona kontekstu „rewolucja” Legutki prezentuje całkowicie zdeformowany obraz.

Odkrywamy, dlaczego Legutko używa specyficznego instrumentu retorycznego, kiedy po raz pierwszy stwierdza, że „w którymś momencie w ręce pokolenia ’68 dostała się w końcu także integracja europejska”, co według autora doprowadziło do zbudowania „federalnego super-państwa”, „wykreowania europejskiego demosu i stworzenia nowego europejskiego człowieka.”. Zaraz potem opisuje Unię Europejską jako twór zdegenerowany:

„Unia Europejska oddaje porządek i ducha demokracji liberalnej w jej najbardziej zdegenerowanych wersjach”[iv].

Nie będzie zatem szokujące, gdy w rozdziale pojawiają się odniesienia do węgierskiego Fideszu i polskiego PiS-u. Obie partie to, jak mówi Legutko, przykłady „słusznego oburzenia”, słusznego oporu wobec tej „degeneracji”. Oczywiście zaraz potem pojawiają się fałszywe oskarżenia, takie jak np. „zaraz po wyborach [UE] rozpoczęła niezwykle agresywną kampanię wrogości”. Prawda jest oczywiście taka, że UE nigdy nie była wrogo nastawiona do żadnego legalnie wybranego rządu. Przeciwstawia się jedynie poważnym atakom na praworządność, których dopuszczają się te dwie partie. W tym kontekście warto zauważyć, że w 2019 r. członek PiS Janusz Wojciechowski został mianowany komisarzem UE ds. rolnictwa, co zadaje kłam tokowi rozumowania Legutki.

Legutko oskarża również liberalną demokrację o atakowanie rodziny i lokalnych społeczności:

„Liberalni demokraci kierowali się podobnym przeświadczeniem jak przed nimi socjaliści: jedni i drudzy dostrzegali we wspólnotach nagromadzoną anachroniczność, która czyniła je głównymi, bo głęboko zakorzenionymi, przeszkodami postępu. Jedni i drudzy uważali, że nie jest możliwy korzystny rozwój całego społeczeństwa, jeśli nie będzie mu towarzyszyła modernizacja małych wspólnot — społeczności wiejskich, rodzin, szkół. Nie możemy mieć socjalizmu, jeśli w rodzinach będą panować stosunki patriarchalno-feudalne; nie możemy mieć liberalnej demokracji, jeśli w szkołach mamy tradycyjny autorytaryzm”[v].

Fałszywość takich oskarżeń jest tak oczywista, że czytelnik zastanawia się, skąd Legutko wyciąga takie wnioski. Z pewnością nie z praktyki liberalnych demokracji, które chronią społeczności lokalne: na przykład Unia Europejska posiada szereg silnych programów ochrony socjalnej i integracji społecznej. Ale zapewne też nie ze społeczności wiejskich, gdzie skala dopłat rolniczych w wielu liberalnych demokracjach mówi sama za siebie. Traktowanie rodziny nie może być ich źródłem, ponieważ ochrona rodziny jest jednym z ważnych priorytetów Unii, która traktuje „prawo do poszanowania życia rodzinnego” jako jedno z podstawowych praw człowieka. Jeśli chodzi o kościoły, jest oczywiste, iż w żadnym innym systemie politycznym współczesnych czasów kościoły nie cieszyły się takim poziomem wolności.

W dalszej części rozdziału autor przechodzi do zaprezentowania jeszcze innego odcienia swoich myśli, który literalnie zrównuje ochronę mniejszości w liberalnych demokracjach z ochroną praw kobiet i osób LGBTQ:

„Kobiety, homoseksualiści, muzułmanie, zbiorowości etniczne przekształcają się w quasi-partie, czy raczej postrzegane są jako takie, zorganizowane odgórnie przez polityczne lub ideologiczne przywództwo, nieposiadające innych cech poza tymi, jakie wynikają z programu walki o władzę i jednoczącej politycznej ideologii, wymagające dyscypliny i podporządkowania”[vi].

Warto zauważyć, jak dziwaczne jest myślenie Legutki o kobietach. Dla niego bycie kobietą w liberalnej demokracji jest tak abstrakcyjne, jak bycie członkiem proletariatu w czasach komunizmu:

„Podobnie jak proletariat, „kobiety” to jest pojęcie abstrakcyjne, któremu nie odpowiada nic realnego w rzeczywistości poza wyobrażeniem feministycznych organizacji i innych grup politycznych”[vii].

Czytelnicy książki Legutki mogą się słusznie zastanawiać, dlaczego mimo różnic politycznych autor nie wierzy w podstawowe wartości, które wszyscy podzielamy. Jedną z takich podstawowych wartości jest dialog. Nigdzie nie jest on praktykowany lepiej niż w demokracji. Dla Legutki jednak duch dialogu w demokracji jest fałszywy i obłudny:

„(…) nie trzeba wiele wysiłku, aby zauważyć, że dialog w demokracji liberalnej jest dość swoisty, gdyż ma na celu utrzymanie dominacji mainstreamu, a nie podważanie go”[viii].

I dalej, autor kontynuuje w ten sam sposób, bez żadnych ograniczeń i zastanowienia. Wystarczy dodać tylko jeden jeszcze przykład:

„Liberalno-demokratyczny człowiek upolitycznił swoją prywatność, co być może jest jego głównym wkładem w zmianę myślenia o polityce. Upolitycznił małżeństwo, relacje rodzinne, życie społeczne, język. W tym przypomina swojego komunistycznego towarzysza”[ix].

Taka narracja mogłaby, być może, przemówić do niektórych młodych pasjonatów, którzy nie znają życia w komunizmie. Jest również obraźliwa dla tych, którzy walczyli z komunizmem o wartości demokratyczne.

Gdy Legutko dotyka sfer moralnych, sprawy przybierają jeszcze gorszy obrót. Według niego istotą zmian społecznych, jakie zaszły w latach sześćdziesiątych, jest:

„(…) prawdziwa wielka rewolucja seksualna (…). To, co się wtedy wydarzyło, było – pod względem zakresu i treści – znacznie bardziej radykalne niż cokolwiek w przeszłości”.

Te zdarzenia utożsamia ze:

„(…) starym komunistyczny planem obalenia represyjnych struktur władzy, w tym małżeństwa i rodziny”[x].

Co gorsza, dla Legutki zrównanie praw kobiet i mężczyzn jest jednym z symptomów i początkiem rewolucji. Ponadto, ilekroć Legutko atakuje homoseksualistów, słowo „homoseksualiści” prawie zawsze łączy się z słowami „kobiety” lub „feministki”. Cóż za perspektywa!

 

Ideologia Legutki

Rozdział o ideologii zaczyna się od twierdzenia, które przewija się przez cały traktat Legutki:

„Socjalizm i liberalną demokrację łączy silna skłonność do ideologii”[xi].

To, że komunizm był systemem wysoce zideologizowanym, nie jest niczym nowym dla nikogo, kto miał z nim do czynienia, czy to dzięki literaturze, czy też wskutek życiowych doświadczeń. Jednak dla każdego świadomego czytelnika niemałym szokiem jest odkrycie, że jak twierdzi Legutko, nie inaczej jest z liberalną demokracją. Mimo wszechobecności i oczywistej roli ideologii w komunizmie, Legutko poświęca mniej więcej całą pierwszą część swojego czwartego rozdziału udowodnieniu, że komunizm był zideologizowany.

Druga część rozdziału zaczyna się od czegoś, co brzmi jako przyznanie się autora, że ten pierwszy można by potraktować jako żart:

„Należy sądzić, że liberalna demokracja jest stosunkowo wolna od pokus ideologicznych. Pojawienie się jednej, jednoczącej ideologii wydaje się mało prawdopodobne, gdy w społeczeństwie występuje znaczne zróżnicowanie, a właśnie takie zróżnicowanie liberalna demokracja obiecała tolerować, a nawet stymulować”.

Legutko odnosi się nawet do myślicieli takich jak Daniel Bell, Seymour Martin Lipset, Edward Shils czy też Raymond Aron i najwyraźniej zgadza się z nimi, iż liberalna demokracja charakteryzuje się znacznie obniżonym poziomem ideologii. Gdzie zatem jest problem? Dlaczego, pomimo takiego początku, poświęca cały rozdział książki, by zmierzyć się z „ideologią” demokracji?

Wyjaśnienie pojawia się w dalszej części rozdziału, gdzie czytelnik doświadcza prawdopodobnie jednego z najmocniejszych przykładów dystopijnego zniekształcenia rzeczywistości, jaki można napotkać we współczesnym dyskursie. Jak już wiemy, według Legutki lata sześćdziesiąte to czas ideologicznej rewolucji. Treść wypełniają tu radykałowie nawołujący do obalenia systemu i zastąpienia go czymś innym. Można się tylko dziwić, skąd autor wziął taki właśnie obraz kontrkultury lat sześćdziesiątych. Czyżby z obrazu tej epoki, jaki dzięki komunistycznej propagandzie dominował wtedy w polskich szkołach? Była to przecież dekada, kiedy Legutko ukończył szkołę średnią.

A przecież wiemy, że w rzeczywistości istotą tamtej „rewolucji” było zaprzeczenie ideologii dominującej w świecie zachodnim w okresie powojennym. Nazywanie ruchu praw obywatelskich, „dzieci kwiatów” lub trendów antywojennych „nowymi ideologiami” byłoby zniekształceniem ich prawdziwego znaczenia, a interpretacja pieśni Joan Baez, The Beatles czy też pisarstwa Kurta Vonneguta jako wyrazu tych „nowych ideologii” byłaby swego rodzaju ślepotą.

Z punktu widzenia Legutki wszystko to było niczym więcej niż „ideologiczną zasłoną dymną”[xii].

W tym miejscu autor powraca do swojej tak bardzo ulubionej czarnej owcy, a więc Unii Europejskiej, aby dokonać odkrycia:

„W Unii Europejskiej ideologia emanowała z taką intensywnością, że każdy długotrwały kontakt z jej instytucjami wymagał gruntownej detoksykacji umysłu i języka”[xiii].

To, co następuje dalej, brzmi już niemal jak fantazja głęboko przesiąkniętego wrogością umysłu:

„Liberalno-demokratyczny umysł, podobnie jak umysł prawdziwego komunisty (!!!), odczuwa wewnętrzny przymus, by zamanifestować swoją nabożną wierność doktrynie. Życie publiczne wypełniają obowiązkowe rytuały, w których każdy polityk, artysta, pisarz, celebryta, nauczyciel czy jakakolwiek osoba publiczna chce uczestniczyć, a wszystko po to, by udowodnić, że ich liberalno-demokratyczne credo wypływa spontanicznie z głębi serca”[xiv].

Jednak zaledwie kilka zdań później dystopia Legutki staje się nagle łatwiejsza do zrozumienia, gdy w końcu sam przyznaje, że poszanowanie praw kobiet, prawa mniejszości i pomoc ofiarom przemocy wpisują się w jego rozumienie terminu „ideologia”:

„Dzisiaj, w takiej samej odruchowej reakcji, oczekuje się, że każdy wyrazi aprobatę na temat praw homoseksualistów i kobiet oraz potępi przejawy zła takie jak przemoc domowa, rasizm, ksenofobia czy dyskryminacja, albo znajdzie jakiś inny sposób kłaniania się ideologicznym bogom”[xv].

aby wreszcie, jakby na domiar złego, dodać do przejawów ideologii świadomość ekologiczną!

W tym miejscu staje się już całkowicie oczywiste, że Legutko aprobuje dziwaczne i niebezpieczne prawicowe ideologie, które gloryfikują mizoginistyczny styl myślenia i nienawiść do każdego, kto jest inny, jednocześnie negując potrzebę ochrony środowiska. Widzimy tu wyraźnie, że wymyślona przez niego „ideologia liberalnej demokracji” jest niczym innym jak projekcją jego własnych myśli na rzeczywistość, która tak naprawdę jest zupełnie inna! Od tego miejsca moja recenzja pomija znaczną część tego, co znajdujemy dalej w rozdziale o ideologii, gdyż prezentuje on taki poziom dyskursu, który nawet nie zasługuje na komentarz:

„Proletariusza zastąpił homoseksualista, kapitalistę fundamentalista, wyzysk dyskryminacja, rewolucjonistę feministka, a czerwony sztandar wagina”[xvi].

W ostatniej części tego rozdziału Legutko próbuje udowodnić karkołomne i fałszywe twierdzenie, że demokracja liberalna, dążąca do ochrony równości między ludźmi, jest pewną formą despotyzmu:

„(…) egalitaryzm i despotyzm nie wykluczają się, ale zwykle idą w parze. (…) Równość zachęca do despotyzmu”[xvii].

Czytając dalej przez chwilę czytelnikowi wydaje się, że autor pojął albo fałszywość tego twierdzenia, albo fałszywość porównania demokracji liberalnej do komunizmu, ponieważ w końcu przyznaje, że komunizm miał głęboko antyegalitarny charakter. Niestety, nie powstrzymuje to go od dalszego okładania razami swojego adwersarza:

„Gdyby w każdym zdaniu leninowskich i stalinowskich katechizmów zastąpić «proletariat» słowem «kobiety» lub «homoseksualiści» i dokonać kilku innych drobnych korekt, nikt nie rozpozna oryginalnego źródła”[xviii].

Legutko uważa, że oba systemy narzucały ludziom imperatyw „by stanąć po stronie jednego i być przeciwko drugiemu”. No cóż, znając jakość i styl życia we wszystkich współczesnych liberalnych demokracjach, nie ma nawet sensu dyskutować z takim twierdzeniem. Już sama istota demokracji, wraz z jej praktyką na przestrzeni ostatnich pokoleń, zadaje oczywisty kłam rozumowaniu Legutki. Brnąc dalej, Legutko stara się udowodnić, że podobieństwo obu systemów doprowadziło liderów państw demokratycznych do polubienia przywódców komunistycznych za ich…

„… rozgrzeszające zwyczaje — Andropow lubił whisky, Gierek mówił po francusku, a Kádár wynalazł gulaszowy komunizm”.

oraz że Unia Europejska chroni „byłych i obecnych komunistów”. Każdy kto przeżył ostatnie lata wschodnioeuropejskiego komunizmu i jego końca w 1989 roku, wie, że wszelkie tego rodzaju oskarżenia są bezpodstawne. Ale oczywiście najwyraźniej Legutki to nie obchodzi!

Co Legutko wie o wolności wyznań w zachodniej cywilizacji?

Ostatni rozdział książki Legutki poświęcony jest religii i zaczyna się od przypomnienia wrogości komunistów do niej. Tu nie ma niespodzianek. Komuniści byli wrogo nastawieni do religii. Jednak „nieco” odbiegając od tematu rozdziału, Legutko przechodzi szybko do przypomnienia pozornej akceptacji narracji komunistycznej przez wiele wybitnych postaci kultury okresu powojennego. Za punkt wyjścia przyjmuje polską inteligencję, która istotnie podpisała niesławną rezolucję Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie krakowskiego procesu szpiegowskiego, która to rezolucja popierała ściganie przez aparat komunistyczny księży fałszywie oskarżonych o szpiegostwo. Następnie zwraca się ku postaciom takim jak Karl Barth, Paul Tillich, Jacques Maritain czy też Hewlett Johnson, wskazując na ich sympatie do komunizmu. W wielu wypadkach zarzuty te nie są uzasadnione, a sympatie tych myślicieli wcale nie były jednoznaczne. Jednak analiza, czy chodzi tu Legutce tylko o napiętnowanie wszystkich tych ludzi jako sympatyków komunizmu, wykracza poza zakres tej recenzji i musi poczekać na inną okazję.

Wkrótce jednak Legutko konkluduje, że antyreligijne tendencje komunistów doprowadziły do wrogości elit wobec religii również po upadku komunizmu – a to jest oczywiście jawnym kłamstwem. Prawda jest zupełnie inna, gdyż przynajmniej w ojczystym kraju Legutki, motywacje większości antykomunistycznych bojowników były głęboko przesiąknięte religijnością. Wystarczy tu przypomnieć głęboko chrześcijańską symbolikę, której używał Lech Wałęsa i admirację niemal wszystkich demokratycznych liderów tamtego czasu dla papieża Jana Pawła II, by stwierdzić, że Legutko próbuje budować swoją dziwną narrację bez żadnej realnej przyczyny. Nawet jego osobista „czarna owca” polskiej kultury, historyk, eseista, dziennikarz i były dysydent Adam Michnik, któremu fałszywie przypisuje nie tylko proklamację „końca entente cordiale z Kościołem”, ale także diaboliczną umiejętność „rozkazywania polskiemu stadu niezależnych umysłów, w którą stronę mają iść”[xix], nigdy nie był ani antyreligijny, ani nawet antykościelny[xx].

Ale już wkrótce powód, dla którego Legutko próbuje stworzyć tę dziwną narrację, staje się jasny. Potrzebował jej, aby wypowiedzieć jeszcze jedno fałszywe twierdzenie:

„Stosunek liberalizmu do religii był od samego początku chłodny, a nawet niechętny”[xxi].

aby nieco dalej zauważyć:

„Nastawienie to zaczęło się zmieniać w ostatnich dziesięcioleciach, kiedy rządy europejskie, opowiadając się za ambitną misją ideologiczną, zaczęły ustanawiać prawodawstwo moralne w otwartej konfrontacji z nauczaniem chrześcijaństwa (i innych religii)”[xxii].

Aby te twierdzenia udowodnić, Legutko próbuje przekonać czytelnika, że demokracje dopuszczają się nieuprawnionej regulacji spraw religijnych i moralnych i próbuje przypisać im argumentacje w stylu:

„To, co egzekwujemy, to prawo własności i prawa konstytucyjne – czy to w kwestiach aborcji, małżeństwa, edukacji, życia, śmierci – ale nie religii, a to, co kontrolujemy, to nie dusze ludzi, ale lojalność naszych obywateli wobec istniejącego systemu prawnego i politycznego”[xxiii].

Zdanie to występuje w książce w cudzysłowie. Oczywiście Legutko nie podaje źródła. Nie po raz pierwszy zresztą. Wydaje się zatem pewne, że jest to tylko wytwór jego wyobraźni. Żaden znany system demokratyczny nie wprowadza takiej reguły. Nawet w najbardziej spornych kwestiach, takich jak na przykład aborcja, system daje obywatelom pełną swobodę stosowania w życiu zasad religijnych i moralnych. Oczywiście w znakomitej większości przypadków demokracja chroni także tych, którzy wyznają odmienne poglądy jak i prawo do ich swobodnego wyrażania, a także uniemożliwia jednej grupie narzucanie swoich reguł innej grupie, a zwłaszcza tej będącej w mniejszości. Te ważne zasady są jednak przez Legutkę ignorowane.

Idąc dalej, próbuje przekonać czytelnika, że myśliciele tacy jak Thomas Hobbes, Immanuel Kant, Jean-Jacques Rousseau i Bertrand Russell przygotowali grunt pod „antychrześcijańskie” nastroje we współczesnych demokracjach. Detaliczne wykazanie fałszywości tak rozległego twierdzenia wymagałoby zapewne osobnego artykułu. Niech zatem wystarczy stwierdzenie, że jest to ogromne uproszczenie i wielka przesada. I tak na przykład, podczas gdy Jean-Jacques Rousseau jest czasami uważany za „teologa anty-teologicznego”, parafrazując termin ukuty przez Karolinę Armenteros z Pontificia Universidad Católica Madre y Maestra, w żadnym wypadku nie można go nazwać propagatorem antyreligijnych sentymentów. W znakomitym dziele zatytułowanym Teologia anty-teologiczna Jean-Jacquesa Rousseau pisze ona:

„Teologia Rousseau, podobnie jak jego filozofia, jest paradoksalna. Obejmuje ona zarówno odrzucenie tradycyjnego dogmatu chrześcijańskiego – zwłaszcza grzechu pierworodnego – jako niewspółmiernego z rozumem, ale też obronę chrześcijaństwa i religii politycznej jako instytucji wykraczających poza racjonalizm Oświecenia”[xxiv].

Jak mawiał poeta „gdybyśmy czasu mieli dość na świecie”, moglibyśmy przeanalizować wszystkich innych myślicieli, których Legutko obwinia za tę antychrześcijańską postawę i dokładnie pokazać, jak trywialne i powierzchowne są jego oskarżenia.

Niektóre aluzje, do których się ucieka, balansują już na granicy satyry. Na przykład, gdy oskarża rządy krajów Unii Europejskiej o brak reakcji na prześladowania chrześcijan, sięga po termin ukuty przez Josepha H.H. Weilera „Chrystofobia”:

„Sparaliżowani swoją chrystofobią (by użyć znanego wyrażenia Josepha H. H. Weilera), Unia Europejska, jak również rządy europejskie nie reagują na brutalne prześladowania chrześcijan na innych kontynentach, a jeśli to robią, ich reakcja jest stonowana”[xxv].

Jednak zgodnie ze specyficzną formą cytowania, nie wspomina o kontekście, w jakim Weiler go użył, a mianowicie:

„To Europa, która celebrując szlachetne dziedzictwo humanizmu oświeceniowego, porzuca także swoją chrystofobię i nie boi się, ani nie czuje zakłopotania uznaniem, że chrześcijaństwo jest jednym z centralnych elementów ewolucji swojej wyjątkowej cywilizacji. Jest to wreszcie Europa, która w publicznym dyskursie o własnej przeszłości i przyszłości odzyskuje wszelkie bogactwa, jakie może przynieść konfrontacja jednej ze swoich dwóch głównych tradycji intelektualnych i duchowych”[xxvi].

Zestawienie tych dwóch cytatów pokazuje, jak Legutko wypaczył zarówno intencje Weilera, jak i stworzony przez niego termin, w oczywistym przykładzie fałszywej i zakłamanej interpretacji.

Jeszcze inny przypadek pojawia się w związku z lamentem nad sprawą sądową „Lautsi przeciwko Włochom” i opiniami wydawanymi przez niektóre kraje Europy, ale jakoś „zapomina” dodać, że ostateczna uchwała Europejskiego Trybunału Praw Człowieka stanowiła, że obecność krzyży w szkołach nie narusza Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Nie sposób nie zauważyć, że wszystkie oskarżenia Legutki odnoszące się zarówno do liberalnej demokracji w ogóle, jak i do Unii Europejskiej w szczególności, jako systemów wrogich religii, są całkowicie fałszywe. I tak na przykład:

„W dzisiejszej Europie władza jest w rękach klasy politycznej wrogiej chrześcijaństwu (…)”[xxvii].

Oczywisty fałsz tego stwierdzenia obnaża fakt, iż największym blokiem politycznym w Parlamencie Europejskim jest Chrześcijańska Demokracja! Wielki rozwój filozofii i teologii chrześcijańskiej, głównie w Europie Zachodniej, to kolejny dowód na fałszywość takich twierdzeń. Myśliciele tacy jak Henri de Lubac, Yves Congar czy Hans Urs von Balthasar, żeby wymienić tylko kilku, są również niezauważani przez Legutkę. Jego narracja sugeruje, że nie zna także ruchu ressourcement, prawdziwego ponownego odkrycia mądrości tradycji chrześcijańskiej, które miało miejsce w wielu ośrodkach liberalnej demokracji. Nurty takie nie ograniczały się tylko do teologii akademickiej, ale tworzyły grunt dla tak doniosłych i pozytywnych zmian, jak np. te zapoczątkowane przez Sobór Watykański II. Dlaczego w książce Legutki nie ma żadnej wzmianki o tak ważnych wydarzeniach?

Czy Legutko ma jakieś głębsze motywacje do szerzenia swoich kłamstw, czy też pomimo życia i pracy w zachodniej demokracji, tak naprawdę w ogóle nic o niej nie wie? Weźmy na przykład takie zdanie:

„Czy nie jest — można się zastanawiać — niereligijna i antyreligijna rzeczywistość dzisiejszego zachodniego świata bardzo bliska wizji przyszłości bez religii, którą tak ekscytowali się komuniści i która pomimo milionów ludzkich istnień ofiarowanych na ołtarzu postępu, nie udała się zmaterializować?”[xxviii]

Jak można w ogóle próbować uzasadniać takie twierdzenia w świetle tak wielu ruchów religijnych, które swobodnie rozwijają się w świecie zachodnim? Wygląda na to, że Legutko nigdy nie doświadczył żadnego realnego kontaktu ze społecznościami takimi jak Amiszowie w USA czy Menonici w Kanadzie, którzy przecież gruntownie przedefiniowali każdy aspekt swojego życia, a żaden „liberalny demokrata” nigdy nie próbował odwrócić ich od swojej religii. W liczbach bezwzględnych, główny obiekt pogardy Legutki, Unia Europejska, w której ponad siedemdziesiąt pięć procent mieszkańców identyfikuje się jako chrześcijanie, jest obecnie domem największej na świecie populacji chrześcijańskiej.

Konkluzja

W zakończeniu książki Legutko przypisuje liberalnym demokratom przekonanie, że ich świat dobiegł końca i nie może się zmienić. Być może jest to pośrednie odniesienie do słynnego dzieła Francisa Fukuyamy „Koniec historii i ostatni człowiek”. Jednak dla uważnych czytelników książki Fukuyamy i wszystkich tych, którzy obserwowali i analizowali ewolucję demokracji liberalnej na przestrzeni dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, przypisywanie takiego przekonania jest oczywiście fałszywe. Dla Legutki jest to jednak „ostateczne potwierdzenie, że [w liberalnej demokracji] przeciętność człowieka jest wręcz nałogowa”[xxix].

Z pewnością nie można ignorować ewolucji systemu politycznego i społecznego świata zachodniego w ciągu ostatnich stu dwudziestu lat. Warto więc zapytać, dlaczego Legutko tę ewolucję ignoruje? Czy jest motywowany ideologicznie przez swoją prawicową, populistyczną partię Prawo i Sprawiedliwość?

Czy zatem napisał tę książkę, aby potwierdzić ich politykę? A może jest wręcz przeciwnie. Być może jego dystopijne wizje motywują środowisko polityczne PiS i jej lidera Jarosława Kaczyńskiego?

 

Niezależnie od odpowiedzi na te pytania, jedno jest pewne: krytyce zachodniej demokracji nie towarzyszą żadne rozsądne sugestie, w jaki sposób ta demokracja mogłaby ewoluować, aby uniknąć „przeciętności”. Jego jedyną myślą jest sugestia powrotu do „struktury politycznej, która łączy monarchię, oligarchię i demokrację”.

Bliższe przyjrzenie się temu, co dzieje się teraz w naszej ojczyźnie pod rządami Prawa i Sprawiedliwości, ujawnia dosłowne i fatalne w skutkach połączenie kalekiej demokracji i cieszącej się bezkarnością oligarchii. Spojrzenie z tej perspektywy na książkę Demon w demokracji sugeruje, że jedyną odpowiedzią na postawione w tej recenzji pytania jest zauważenie, iż Legutko jest jednym z najważniejszych ideologów tej prawicowo-populistycznej, regresywnej partii politycznej a jego książka jest ideologiczną inspiracją dla jej programu. Przystępując do napisania tej obszernej recenzji uznałem, że będzie niezmiernie ważne obalenie wszystkich błędnych poglądów i oskarżeń Legutki, skierowanych przeciwko zachodniej demokracji.

 

*Artykuł ten jest drugą częścią polskiej wersji recenzji książki Ryszarda Legutki „The Demon in Democracy: Totalitarian Temptations in Free Societies” („Demon w demokracji: Totalitarne pragnienia wolnych społeczeństw”). Część pierwsza obejmująca rozdziały „Historia” i „Utopia” książki została opublikowana w listopadowym numerze Liberte (https://liberte.pl/ryszarda-legutki-dystopijne-znieslawienie-demokracji-czesc-i/). Oryginalna angielskojęzyczna wersja recenzji została opublikowana przez Liberte w październiku (https://liberte.pl/ryszard-legutkos-dystopian-attempt-to-discredit-democracy/).

 

[i] Przywoływane tutaj cytaty są najczęściej tłumaczeniem na język polski tekstu angielskiego wydania:
Legutko, R. The Demon in Democracy: Totalitarian Temptations in Free Societies, Teresa Adelson (przekład), Encounter Books, New York – London, Kindle Edition, 2018. Numery stron w odnośnikach o postaci „p. NN” pochodzą z tego wydania wg. numeracji w formacie eBook Kindle. Nie zawsze odpowiadają one zatem polskiemu oryginałowi: Ryszard Legutko, „Triumf człowieka pospolitego”, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2012. Numery stron o postaci „str. NN” odnoszą się do tego wydania. Ten cytat występuje zatem w: s. 75 i s. 47, odpowiednio.

[ii]  https://archive.is/20120805184450/http://www.uark.edu/depts/comminfo/cambridge/ancients.html#selection-11.0-17.23, [dostęp: 25.09.2021].

[iii] Legutko, R., ibid., s. 76.

[iv] Legutko, R., ibid., s. 53.

[v] Legutko, R., ibid., s. 56.

[vi] Legutko, R., ibid., s. 57

[vii] Legutko, R., ibid., s. 57.

[viii] Legutko, R., ibid., s. 98.

[ix] Legutko, R., ibid., s. 105.

[x] Legutko, R., ibid., s. 106.

[xi] Legutko, R., ibid., s. 67.

[xii] Legutko, R., ibid., s. 118.

[xiii] Legutko, R., ibid., s. 120.

[xiv] Legutko, R., ibid., s. 120.

[xv] Legutko, R., ibid., s. 120.

[xvi] Legutko, R., ibid., s. 103.

[xvii] Legutko, R., ibid., s. 133.

[xviii] Legutko, R., ibid., s. 138.

[xix] Legutko ,R., ibid., s. 150.

[xx] Ku zaskoczeniu wielu swoich wrogów, już w czasie pisania tej recenzji, Adam Michnik wyrażał pozytywne i przyjazne poglądy na temat Kościoła katolickiego. Patrz: https://wiez.pl/2021/04/04/michnik-odrzucam-myslenie-w-ktorym-nie-ma-miejsca-na-zyczliwosc-dla-kosciola/ , [dostęp: 25.09.2021].

[xxi] Legutko, R., ibid., s. 82.

[xxii] Legutko, R., ibid., s. 153.

[xxiii] Legutko, R., ibid., s. 153.

[xxiv] Armenteros Carolina, „The Anti-Theological Theology of Jean-Jacques Rousseau” [w:] The Oxford Handbook of Early Modern Theology, 1600-1800, Ulrich L. Lehner, Richard A. Muller i AG Roeber (red.), Oxford Handbooks Online, [dostęp: 25.09.2021]

[xxv] Legutko, R., ibid., s. 161.

[xxvi] Weiler, Joseph H. H. ,  “A Christian Europe: An Exploratory Essay”, cytat z: https://www.firstthings.com/blogs/firstthoughts/2012/11/does-it-make-sense-to-speak-of-christophobia, [dostęp: 25.09.2021].

[xxvii] Legutko, R., ibid., s. 164.

[xxviii] Legutko, R., ibid., s. 168.

[xxix] Legutko, R., ibid., s. 182. To jest ostatnie zdanie angielskiego wydania książki.

O tempora, o mores! – z prof. Wojciechem Sadurskim rozmawia Magdalena M. Baran :)

Magdalena M. Baran: Chodzi za mną od jakiegoś czasu… „Jak długo Katylino będziesz nadużywać naszej cierpliwości? Jak długo w swoim szaleństwie będziesz naigrywał są z nas? Do jakich granic będziesz chełpił się swoim zuchwalstwem?” Tak zaczyna się pierwsza mowa Cycerona przeciwko Katylinie. Gdybyśmy chcieli przełożyć to jeden do jeden do tego, co się dzieje dzisiaj, do pełzającego autorytaryzmu, do czasów, które nastały w Polsce, to w zasadzie pasuje. Smutna konstatacja. Jak w takiej sytuacji nie krzyczeć „O tempora, o mores!”?

 
Wojciech Sadurski: Wiele lat temu musiałem nauczyć się tych słów na pamięć, po łacinie. To pierwsze zdanie – „Quo usque tandem abutere, Catilina, patientia nostra?” – zapamiętam do końca życia. To jest taka klamra z moją młodością. Oczywiście to, co się dzieje w Polsce, wystawia naszą – demokratów, liberałów – cierpliwość na wielką próbę. Ale wystawiana jest ona na wielką próbę już od końca roku 2015. Nie mamy do czynienia z rzeczami przełomowymi, chyba że weźmiemy pod uwagę kwestie, które po czasie okazują się jedynie  epizodyczne, jak ostatnie wydarzenia w Warszawie. Rozmawiamy przecież w dzień po strasznych zamieszkach. Sprowokowanych przez władzę, ale wywołanych przez chuliganerię. Natomiast ten proces zaskakiwana nas kolejnymi, wydawałoby się, szaleństwami władzy trwa od – powiedziałbym – listopada 2015. Takim pierwszym, skandalicznym krokiem, za którym poszły kolejne, była dawno zapomniana uchwała sejmu nowej kadencji, uznająca wybór piątki sędziów Trybunału Konstytucyjnego, wybranych przez sejm poprzedniej kadencji, za niezgodny z prawem. W związku z tym władza „otworzyła” pięć nowych wakatów w Trybunale Konstytucyjnym. Warto się na chwilkę zatrzymać nad znaczeniem tego zdarzenia. Dla nie-prawnika to brzmi wręcz groteskowo, aby nad tym drzeć szaty: wydaje się to drobiazg, niewarty zapisania w księdze Wielkiej Historii. Ale to był pierwszy taki przypadek bezczelności, takiego ostentacyjnego łamania konstytucji. Przy czym w kwestii tego łamania konstytucji my –  pozwolę sobie użyć w pierwszej osoby liczby mnogiej, bo myślę, że większość naszych czytelników zaliczy się do liberalnych demokratów – mamy sobie dużo do zarzucenia. Przy okazji całkowicie legalnego i dokonanego lege artis wyboru trzech nowych sędziów, na zasadzie takiego drobnego cwaniactwa przepchnięto dwóch dodatkowych. Wakaty dla nich otwierały się dosłownie parę tygodni później, ale już podczas kadencji nowego sejmu. Czyli tym bezprawnym, ale małym w sumie cwaniactwem ułatwiono PiS-owi dokonanie wielkiego skoku na Trybunał Konstytucyjny.

 Wrócę do tej uchwały sejmu. Konstytucja bardzo jasno określa, kto wybiera sędziów Trybunału Konstytucyjnego, ewentualnie ten wybór może jeszcze ocenić sam Trybunał Konstytucyjny, sprawdzając czy został on dokonany zgodnie z prawem – na przykład czy zostały zastosowane prawidłowe procedury. Natomiast idea, żeby sejm podejmował  rezolucje na jakikolwiek temat dotyczący wcześniejszego aktu prawnego, tak bardzo sformalizowanego jak wybór sędziów, jest absurdalna. To trochę tak, jakby – ze względu na to że mają większość –  zadecydowali, że wtorek jest czwartkiem, albo, że zima jest latem. To ma mniej więcej podobne znaczenie. Od tego wszystko się zaczęło. Wcześniej były jakieś drobne przekręty, niezręczne i niepotrzebne wystąpienia prezydenta Andrzeja Dudy, ale to były drobiazgi. Sejm przyjął wspomnianą uchwałę, a dalej… to już poszło. Zrobiła się prawdziwa kawalkada bezprawia, którą zapisuję, czasem w sposób bardzo pedantyczny i być może nudziarski, w mojej książce. Gdzieś to trzeba było ująć w całości. Okrężną drogą wracam do pytania o to, jak długo nasza cierpliwość będzie przez tego zbiorowego Katylinę wystawiana na próby. Powiem tak – to się działo już tyle lat, pięć czy nawet sześć, i może potrwać jeszcze długo. Dlaczego? Bo mamy oto do czynienia z pewną normalizacją nienormalności. 

To prawda. Ale sami do takiej normalizacji dopuściliśmy. Po raz kolejny powinniśmy się bić w piersi i szukać drogi wyjścia, wyplątania się z tego stanu. Tylko… jak to zrobić?

I prawdą jest, że to my sami – ci porządni, liberalni demokraci – do tego dopuściliśmy i nawet przyczyniliśmy się. Może powinniśmy bić się w piersi, może sypać głowy popiołem, może powtarzać „Byliśmy głupi”, jak zrobił to mój znakomity kolega Marcin Król. Ale na dłuższą metę jest to mało estetyczne, a co gorsza – nieprzydatne. Bo jak już się pójdzie do tej Canossy, to naprawdę ciekawe pytanie brzmi: jak z niej jak najprędzej wyjść w jakimś ciekawszym kierunku?

Uchwalenie tej uchwały było niczym otwarcie puszki Pandory. Wystarczyła chwila, a pod postacią tego jednego aktu „wyleciały na nas” wszelkie zagrożenia, których skala nie mieściła nam się wówczas w głowach.

Tak. Bo wtedy zostało pokazane społeczeństwu coś, czego wcześniej nie robiono, to znaczy, że można bez żadnego udawania, bez kostiumu niby-legalności, w sposób bezczelny złamać konstytucję. Oczywiście konstytucję na drobne sposoby łamano wielokrotnie wcześniej. Nie tylko w Polsce, ale także w innych państwach demokratycznych, ale to były drobiazgi. Natomiast tutaj mieliśmy do czynienia z czymś, co jest fundamentalne, dotyczącego wrogiego przejęcia organu konstytucyjnego. Władza pokazała, że „ponieważ mamy większość, to możemy wszystko; wszystko nam wolno”. A demokracja ma to do siebie, że zwycięzcom wolno dużo, ale nie za dużo. Że musi się powstrzymywać przed zagarnięciem wszystkiego choćby po to, by utrzymać system, w którym jego dzisiejszy rywal, a przyszły zwycięzca wyborczy, nie będzie też miał wszystkiego. No, ale później się okazało, że zwycięzcy z 2015 roku mogą znacznie więcej niż moglibyśmy sobie wyobrazić.

I nie cofają się. Zdobywają kolejne przyczółki. Raz przesunięta granica zostaje utwierdzona w nowym miejscu, nawet jeśli ktoś próbowałby to oprotestować czy walczyć o przywrócenie status quo ante.

Tak, oczywiście.

Można powiedzieć, że właśnie w taki sposób rządzący nas testują, wystawiają naszą cierpliwość na próbę. Raz za razem. W jakimś sensie podobnie zadziałał Victor Orbán. Tyle że on, testując „granice wytrzymałości” Unii Europejskiej, potrafił się cofnąć wiedząc, że nie może posunąć się dalej, bo takie działanie będzie miało bardzo – mówiąc eufemicznie – nieprzyjemne konsekwencje. Oczywiście „odpuszczał” przeważnie to, na czym tak naprawdę mu nie zależało. U nas tego cofnięcia się nie ma, ba, nie było go nigdy.

Orbán cofał się w stosunku do Unii Europejskiej wyłącznie w sposób cyniczny i strategiczny. Ale to wynika z dwóch przyczyn: po pierwsze jest dużo sprytniejszy liderem niż polscy liderzy, w szczególności Jarosław Kaczyński, którego geniusz strategiczny jest bardzo mocno przeszacowany. A po drugie dlatego, że Orbán ma dużo silniejsze poparcie społeczne. On wie, że może sobie na to pozwolić. Społeczeństwo odczytuje jego grę i cały czas uważa, że Orbán jest „swój”, a jak z czegoś rezygnuje, to tylko tak gra. Przecież on ma potężną większość w wyborach. Opozycja jest kompletnie rozproszkowana i to zarówno opozycja na prawicy, jak i na lewicy, a zatem nie ma zdolności koalicyjnych możliwych do postawienia tamy wobec Orbána. A zatem on wie, że jeżeli dokona takich gestów, które mogą się wydawać gestami koncyliacyjnymi, to tak naprawdę puszcza oko do społeczeństwa. To jest przecież gra w stylu „Ja muszę tak mówić, ale jestem przecież wasz, z krwi i kości”. Nasi tego nie mają. Zjednoczona Prawica nie ma tego, o czym marzy każdy autorytarysta – aby większość społeczeństwa była przekonana, że ten autokrata jest po ich stronie i jak robi rzeczy dziwne, to trzeba pamiętać, że robi to dla prostych, zwykłych ludzi, a nie dla siebie.

To podprowadza tak naprawdę pod pytanie o samo społeczeństwo. Chcę abyśmy porozmawiali o społeczeństwie czy narodzie, o demokracji, wyznaczając sobie swego rodzaju mapę. Wspomnieliśmy zamieszki przy okazji tak zwanego Marszu Niepodległości. Tego nie robią jacyś „obcy”. W tle majaczy cały czas społeczeństwo, czy mówiąc bardzo szeroko, lud. Pamiętam takie zdanie z Myśli nieuczesanych Leca: „Kiedy lud nie ma głosu, poznaje się to nawet przy odśpiewaniu hymnu”.

[Śmiech]

Mam wrażenie, że był taki moment, gdy ów lud stracił ów głos. Przynajmniej w metaforycznym sensie. Bo przyszedł taki moment, gdy w tym „śpiewaniu hymnu”, w bardzo szeroko rozumianym mówieniu o naszym patriotyzmie, ale także o narodzie, coś stracono. Najpierw pojawiły się nieczystości, później fałszywe nuty, a w końcu zgubiono takt, rytm, pomylono słowa… I tak dalej. 

Mam duże etyczne problemy z tego typu dyskursem, bo wydaje mi się, że z punktu widzenia, nazwijmy to, demokracji formalnej, ten lud ma głos. Jestem przekonany, przypominam moim przyjaciółkom i moim przyjaciołom będącym po mojej stronie, że jednak więcej ludzi głosowało na nich, niż na nas. I to w wyborach w miarę wolnych. Aczkolwiek tylko do pewnego stopnia uczciwych, bo totalnie zakłóconych indoktrynacją i propagandą mediów publicznych. Ale na ile to wpłynęło na wynik wyborów? Tak czy inaczej bardzo dużo ludzi, niemal tyle samo, głosowało na nich, jak i na nas. Bardzo duży dylemat mają dzisiaj też Demokraci w Stanach Zjednoczonych, kiedy widzą, że różnica głosów oddanych na Donalda Trumpa – po czterech latach absolutnych wybryków i ekscesów, kiedy zrzucił maskę i pokazał tę swoją prawdziwą naturę – i na Joe Bidena, jest naprawdę niewielka. Na Trumpa zagłosowały 73 miliony ludzi. To nie jest tak, że oni wszyscy są ogłupiali.

W każdym razie nam nie wolno tego przyjąć. I tu jest potężny dylemat, powiedziałbym już nie poznawczy, ale moralny dylemat wszelkich demokratów, w sytuacji, w której demokratycznie do władzy dochodzą autokraci. Dlatego, że my musimy mówić naszym współobywatelom, wyborcom tamtej strony, nie tylko, że naszym zdaniem popełniają błąd, bo to normalne. Bo w demokracji zawsze ludzie głosujący inaczej uważają, że inni ludzie zrobili błąd. Tak działa demokracja. Ale nasz stosunek do nich nie wyraża się krytyką ich błędów, ale potępieniem moralnym – to znaczy powiedzeniem: „Wy dokonaliście wyboru, który jest moralnie zły, bo odciągacie Polskę od demokracji”. Tu mamy potężny dylemat jak to zwerbalizować bez popadania w arogancję i skrajny paternalizm. Arogancję, wyrażającą się w sformułowaniu: „Nawet jak nas jest mniej, to mamy rację”. Oczywiście, że mamy rację, ale nie mamy możliwości narzucenia tej racji reszcie. I paternalizm, czy protekcjonizm mówiąc generalnie, który mówi, że wy nie wiecie, co jest dla was dobre; nie wiecie, co jest dobre dla społeczeństwa jako całości. Oczywiście, w społeczeństwie jest zawsze normalna niezgoda dotycząca kryteriów dobra wspólnego. Ale my mówimy wyborcom autokratów: wy nawet nie wiecie, co jest dla was dobre. Krótko mówiąc, uważamy ich nie tylko za moralnie, ale także intelektualnie za niższych. Tymczasem nie wolno nam popadać w taki dyskurs, bo w takim momencie od razu wszystko tracimy.

Zgoda. Podobnie przecież było w USA, gdzie można było usłyszeć słowa lekceważenia, a nawet wprost wyrażanej pogardy w stosunku do tak zwanych rednecks. Tymczasem, pamiętam jak dziś, jak w dniu zaprzysiężenia Trumpa siedziałam w typowym teksańskim barze, przysłuchując się rozmowom dotyczącym właśnie owej pogardy, ale też nadziei, jakiej ci mężczyźni dopatrywali się w jego prezydenturze. I tak poszli zagłosować. My również bardzo dużo przegraliśmy ignorując całe grupy ludzi, które zagłosowały na PiS, całe regiony kraju, którym bliżej do narracji polskiej prawicy. A to nie jest tak, że ci ludzie nie rozumieją, czym jest wolność. Pytanie, czy przez te nieco ponad 30 lat wolnej Polski, myśmy w tej naszej wolności nie skarleli? Mówię tutaj o karleniu moralnym, które wielu tłumaczy sobie faktem, że cóż, kiedy obcujemy z karłami to deformuje nasz kręgosłup. Czy my możemy sobie pozwolić na deformowanie tego naszego kręgosłupa? Bo to, że daliśmy się w debacie, dyskusji ściągnąć do danego poziomu – czy to nie świadczy bardziej o naszych brakach moralnych? O naszych niedostatkach, które wnosimy do demokracji?

Tutaj jest szalenie trudno generalizować, ludzie są bardzo różni, każdy powinien mówić za siebie. Ja jestem optymistą. Nie sądzę abyśmy skarleli, a wręcz przeciwnie. Myślę, to może brzmi dziwnie, po tym roku 2015 aż do teraz, że polskie społeczeństwo pokazało także piękne cechy, pokazało oczywiście haniebne i paskudne, ale pokazało też bardzo piękne. Także w demokracji, której bardzo szybko dosięgło. Badanie opinii publicznej, prowadzone przez Eurobarometr do roku 2015, pokazało, że poziom internalizacji norm demokratycznych w Polsce był stosunkowo wysoki, że nie musieliśmy się specjalnie tego wstydzić. Moim zdaniem, to „skarlenie” nie wynika z organicznych cech polskiego społeczeństwa, a głównie z przywództwa. Wynika z tego, że polskie instytucje polityczne nie wydobywają z ludzi tego, co w nich najlepsze, ale to, co jest najgorsze. Nie, dlatego nie sądzę, że skarleliśmy. Często się mówi – to jest zdanie Masaryka po Pierwszej Wojnie, kiedy Czechosłowacja stała się państwem niezależnym i demokratycznym – że mamy demokrację, ale problem polega na tym, że nie mamy jeszcze demokratów. Mnie się wydaje, że w Polsce mamy na szczęście sytuację odwrotną. Mamy demokratów, mamy dużo demokratów, ale nie mamy demokracji, nie mamy już instytucji demokratycznych. Nie wiem, czy to jest jakieś profesjonalne zboczenie socjologiczne, a może politologiczne, że my nie doceniamy tego sprzężenia zwrotnego, wpływu instytucji i przywództwa na poglądy ludzi. Najbardziej szokującym tego przejawem jest stosunek społeczeństwa do uchodźców i imigrantów, który na początku roku 2015 spełniał pewne elementarne normy społeczeństwa tolerancyjnego i otwartego. Później, w wyniku wściekłej i paskudnej kampanii PiS-u i osobiście Jarosława Kaczyńskiego, wsparcie dla idei otwarcia Polski, przynajmniej dla małej grupy uchodźców będących w najgorszej sytuacji, radykalnie spadło. W tej chwili jesteśmy społeczeństwem generalnie dość paskudnym, jeżeli chodzi o stosunek do pomocy dla uchodźców. Ale myślę, że w niewielkim stopniu wynika to z jakichś zakorzenionych poglądów i stereotypów. Raczej jedne stereotypy czy jedne obawy zostały sprytnie wydobyte przez klasę polityczną. Mamy po prostu fatalne przywództwo. Prościutko mówiąc: ludzi mamy dobrych, ale fatalnych przywódców.

Z tymi przywódcami mieliśmy w różnych momentach większego czy mniejszego pecha. Spójrzmy na 1989 rok – o co chodziło Polakom? Polacy szukali wolności i sprawiedliwości. I nawet jeżeli myślimy o demokracji w wersji minimum, czyli wolne wybory i prawa obywatelskie. Są te cztery wyznaczniki, które stanowią podstawę dla klasyfikacji poziomu demokracji w danym kraju. Tymczasem coraz trudniej mówić o Polsce używając terminów demokracja liberalna, jeżeli chcemy ją rozumieć poprawnie. Wskazujemy na demokrację zagrożoną czy „nieliberalną” (jakkolwiek już samo to pojęcie jest wewnętrznie sprzeczne). Adam Bodnar, podczas swojego sierpniowego wystąpienia w Senacie, mówił, że mamy do czynienia z ustrojem hybrydowym. Ale można też mówić o „nowym despotyzmie” czy „pragmatycznym autorytaryzmie”… Czy to jest jakiś kierunek?

Rzeczywiście mamy do czynienia z niebywałym rozkwitem rozmaitych określeń dla tych dziwnych ustrojów, które obecnie wydają się dominować, które ani są nie są pełną demokracją, ani absolutnym despotyzmem, takim tradycyjnym, opresyjnym niezmiernie. Każdy ma jakiś swój ulubiony termin. Freedom House używa innych terminów, politolodzy używają innych, ale musimy znaleźć jakiś określenie dla tego nowego zwierzęcia. Bo to nowe zwierzę jest systemem wywodzącym się z demokracji, a raczej z demokratycznej decyzji, z demokratycznego wyboru, które często zachowuje demokratyczne wybory w miarę nienaruszone. Mówię o „demokratystach z wyboru”, by zachować celową dwuznaczność tego określenia: są „z wyboru”, bo nikt im tego z zewnątrz nie narzucił, żaden ZSRR czy UE, ale też wywodzą się „z wyboru” dokonanego przez elektorat. To się stało w Polsce. Nie chcę tutaj przesadzić i nie chcę powiedzieć, że to były wybory całkowicie uczciwe, ale nie były w sposób oczywisty sfingowane czy zafałszowane. Czyli mamy wybory i nie mamy masowego łamania praw człowieka. Dysydenci polityczni nie siedzą więzieniach, czołgi nie kontrolują miast, ludzie mogą wjeżdżać i wyjeżdżać, jeżeli mają pieniądze i jak nie ma zagrożenia pandemicznego i tak dalej i tak dalej. Czyli mamy do czynienia z jakąś hybrydą. Pod tym względem Adam Bodnar ma rację, ale powiedzieć, że coś jest hybrydowe, to znaczy tylko, że jest w nim coś jednego i trochę drugiego – to dużo nie wyjaśnia. 

Moim zdaniem najbardziej zbliżone do rzeczywistości jest określenie autorytaryzmu populistycznego. Element populistyczny akcentuje to, że jest to system autorytarny, który stara się podobać ludziom, który stara się dać ludziom jak najwięcej elementów hedonizmu, że nie ma nic wspólnego z ascezą, charakterystyczną np. dla „realnego socjalizmu”. O tym właśnie pisze John Keane w swoim Nowym despotyzmie, który nie wymaga koniecznie, aby ludzie go kochali, ale lubi być lubiany i robi dużo w tym kierunku. Z drugiej strony nie jest to już demokracja, dlatego, że w mojej prywatnej definicji demokracji mieszczą się cztery elementy: wolne wybory, prawa i wolności obywatelskie, rzeczywisty podział władz i rządy prawa. Te dwa ostatnie elementy są absolutnie fundamentalne. Dlaczego? Ponieważ podział władzy, rozproszenie władzy oznacza, że władza nie może być skoncentrowana w jednych rękach – wiemy, że to nieuchronnie prowadzi do despotyzmu. Rządy prawa oznaczają natomiast, że istnieją pewne reguły gry, które ograniczają władzę, a nie na odwrót, że władza może sobie te reguły gry kształtować. W Polsce nie mamy już do czynienia z tymi dwoma ostatnimi elementami. Mamy więc do czynienia z pewną hybrydą. Problem z hybrydami polega na tym, że na pierwszy rzut oka wydaje się, że one są ze swojej istoty niestabilne, albo że muszą iść w jednym kierunku albo w drugim kierunku. W swojej ostatniej książce Adam Przeworski mówi, że kryzys demokracji polega na tym, że to nie może długo trwać, że to musi albo wrócić do poprzedniego stanu, albo musi przejść do konńkryzyskretnego despotyzmu. A mnie się wydaje, że problem z tą hybrydą jest taki, że ona może być bardzo stabilna. To może być system, który będzie trwał. Nie mamy już do czynienia z systemem „okresu transformacji”, jak to mówiliśmy po 1989 roku, że idzie od A do B. Teraz idziemy od A, czuli od etapu gdzie mieliśmy nieźle skonsolidowaną demokrację, ale nie wiemy, czym jest B. Jesteśmy gdzieś zawieszeni, możemy być zawieszeni bardzo długo.

To jest przerażająca prawda. Gdy wrócimy do Keane’a, to warto powiedzieć, iż mówi on o tak zwanym ustroju pseudodemokratycznym, gdzie system władzy jest opanowany przez przywódców, którzy dopracowali sztukę manipulowania ludźmi. O tej pierwszej manipulacji pisze już Alexis de Toqueville. Powiada on, iż „demokracja kończy się wtedy, kiedy rząd zauważy, że może przekupić ludzi za ich własne pieniądze”. Ma słuszność, prawda? 

Tak, oczywiście.

A przecież to się dzieje w Polsce. Mamy 500+, mamy trzynastą emeryturę, różnego rodzaju dopłaty etc. Zastanawiam tylko, czy jest jakiś moment, w którym to się wyczerpuje, kiedy te socjały/pomysły na tego rodzaju „finansowe zachęty” się wyczerpią i ludzie przestana już im wierzyć. Czy rządzący są w stanie odłożyć tą chwilę ad calendas graecas?

Akurat tego nie są w stanie przeciągać ad calendas graecas. Zagrywka populistyczna władzy PiS-u, a teraz Zjednoczonej Prawicy, polegała na tym, żeby dać ludziom dobra, które powodują natychmiastową satysfakcję, a jednocześnie, których produkcja nie wymaga specjalnych umiejętności ze strony władzy. To jest w pewnym sensie zafałszowanie pojęcia dóbr publicznych.  Bardzo łatwo jest dać ludziom pieniądze, tutaj nie jest wymagana jakaś specjalna wiedza fachowa, nie jest wymagana koordynacja działań w sferze ogólnospołecznej. Jednocześnie satysfakcja jest natychmiastowa. Problem polega na tym, że ta natychmiastowa satysfakcja nie daje się utrzymać w sposób stabilny i prowadzi do zaprzeczenia tej pierwotnej obietnicy. Pierwotna obietnica władzy, która stoi za obecną polityką socjalną, w szczególności 500+, jest taka, że należy ludziom ułatwić dostęp do dóbr, od których byli odsunięci, a jednocześnie umożliwić im swobodną decyzję, w jaki sposób chcą hierarchizować swoje priorytety konsumpcyjne. Czy chcą wyjechać na wakacje z dziećmi, czy raczej wysłać je do lepszej szkoły i tak dalej. To jest forma prywatyzacji dóbr, które powinny być dobrami publicznymi, szczególnie oświaty, opieki medycznej i opieki społecznej, na przykład dla seniorów. Dlatego, że te wszystkie pieniądze, które zostały oddane – ja to mówię bez żadnej pogardliwości i nie nazywam tego rozdawnictwem i tak dalej, bo ludzie dostali pieniądze, które im się bardzo przydały – te pieniądze wydane na te zasiłki oznaczają, że nie zostały stworzone ekwiwalentne dobra publiczne, czyli bardzo dobre publiczne szkoły czy szpitale czy ośrodki dla seniorów. Ludzie dostali gotówkę, żeby iść na rynek prywatny i te wszystkie dobra sobie kupować. Oczywista jest konsekwencja tego, czyli następuje dewaluacja tego pieniądza. I nie chodzi mi tylko o efekt inflacyjny, ale o to, że w rywalizacji o świetną szkołę prywatną dla swojego dziecka, zawsze bardzo bogaty człowiek wygra z tym, dla którego jedynym źródłem tego marginalnego wzrostu bogactwa jest 500+. To samo w rywalizacji o bardzo dobrą, prywatną opiekę medyczną, jak trzeba w tym celu załatwić sobie wyjazd za granicę i tak dalej. 

Nastąpiła prywatyzacja, a nie upublicznienie tych dóbr. Ale taka prywatyzacja, która sprawia, że pieniądze będą miały coraz mniejszą wartość nie tylko ze względu na naturalną inflację, ale z tego względu, że jako środek tych przyrzeczonych celów będą one stanowiły dla beneficjentów bardzo niewielki, coraz słabszy atut w konkurencji z prywatnymi środkami ludzi dużo zamożniejszych. Więc mamy do czynienia z prywatyzacją i pogłębieniem nierówności, a nie wzrostem jakiejś równości. W związku z tym ja bym powiedział, że to jest jakieś okrutne oszustwo ze strony PiS, to jest po prostu nie do utrzymania – ten system, który oni stworzyli. Nie dlatego, że jest tak drogi, ale dlatego, że wypiera system publiczny, na który nie ma środków i pcha ludzi do systemu prywatnego, gdzie najbiedniejsi przegrają bez względu na ich 500+…

Z jednej strony mówimy o dostępie do dóbr i tu się absolutnie zgadzam. Tyle, że często ci, którzy są beneficjentami tego systemu, w ogóle nie biorą tego rodzaju rzeczy/czynników pod uwagę. PiS dał im coś jeszcze, a mianowicie swego rodzaju dostęp do dumy. Istotną stała się na powrót opowieść o narodzie. Co tylko się da, jest dziś w Polsce narodowe, czy unarodowione. To już stało się rodzajem gwary. W tej nowomowie  słowo „naród” stało się kluczem, który ma otwierać wszystkie drzwi. Jeśli coś jest godne, dobre, właściwe, bezpieczne, godne zaufania, przyjazne… Nawet kwarantanna ma być „narodowa”, bo w jakimś sensie wspólna, doświadczana wedle państwowego schematu.  Chyba nigdy nie mieliśmy takiego „narodowego” ujęcia, które równocześnie z tym źródłowo „narodowym”, takim pierwotnym, naprawdę ma niewiele wspólnego.

Absolutna racja. Pomijając kwestie ekonomiczne, PiS dał ludziom pewien typ dumy, pewien typ dumy z ich tożsamości. Ale jest to duma w rozumieniu negatywnym, duma z wykluczania, duma z możliwości gnębienia innych. Najlepszym przykładem tego jest duma z powiedzenia „nie” uchodźcom. Bardzo ładnie opisał to Maciej Gdula w swojej słynnej książeczce o „Miastku”, gdzie to pokazuje, pomijając tłumaczenia ekonomiczne, które na przykład mówią, ze zwolennikami PiS-u nie są ludzie najbiedniejsi w stratyfikacji ekonomicznej. To raczej ci, co patrzą na tych najbiedniejszych z niechęcią i uważają, że to są leniuchy. Stronnicy PiS-u już się czegoś dorobili, ale ciągle się boją, że mogą to stracić, a jednocześnie przymierzają się do bycia klasą średnią. Okazują wzgardę ludziom od siebie biedniejszym. Ale abstrahując od tego, analizując źródła poparcia dla PiS-u Maciej Gdula znalazł właśnie to poczucie wyższości i poczucie dumy. Że jestem pod tyloma względami lepszy. Życie daje mi po głowie, to prawda, ale mogę powiedzieć „nie” ludziom ode mnie „gorszym”. Gorszym, bo mają ciemną skórę; gorszym, bo mają inną religię, której ja nie cenię; gorszym, bo znaleźli się straszliwej sytuacji przymusu i żebrzą o naszą wspaniałomyślność i hojność. A my możemy powiedzieć: „nie”. Oni mogą czerpać dumę nawet z wulgarnych zachowań wobec właściciela budki z kebabem.

Można czerpać dumę z tej niechęci – jednocześnie kupuję i obrażam właściciela kebaba, bo wiem, że nie może mi odpowiedzieć pięknym za nadobne, bo jego sytuacja życiowa i obywatelska, finansowa, powoduje, że jest na prekaryjnej, na bardzo słabej pozycji. Gdy widzimy całą ideologię i retorykę PiS-u, to polega ona na budowaniu dumy z negacji wobec innych: albo że jesteśmy od nich lepsi, albo bo stale jesteśmy zagrożeni jakąś agresją ze strony innych. A jak pojawiają się kłopoty, to w retoryce prawicy natychmiast pojawiają się Niemcy, nawet obecnie, w tych dniach. A oni przecież kompletnie nie mają nic wspólnego z tym, co się u nas teraz dzieje. Ja czytam czasem te najgłupsze rozmaite portale, ale także wypowiedzi polityków prawicy. I nagle znów jest mowa o tym, że Niemcy chcą nas skolonizować. Dziś! Nagle! Dlaczego? To jest odwoływanie się do takiego negatywnego poczucia dumy, połączenia buty z mizerią. Połączenia wyższości z tym, że jesteśmy stale zagrożeni, bo „oni” są silniejsi od nas, ale moralnie gorsi… I stale chcą nam coś odebrać. Gdzieś w tle jest taka narodowość zbastardyzowana. Ja na przykład jestem dumny z tego, że jestem Polakiem, z tego, że znam język polski, że znam literaturę. Chociaż spędzam większość czasu poza Polską, przez moich kolegów, koleżanki chcę być odbierany jako Polak, bo mam coś ciekawego do powiedzenia, mogę wnieść jakieś perspektywy, których oni czy to w Stanach Zjednoczonych, czy w Australii nie mają. Jestem z tego dumny. Ale to nie wynika z potrzeby wyższości, ale z poczucia pewnej tożsamości, która nie jest udziałem innych. Nie jest ona ani lepsza, ani gorsza. PiS natomiast wciąż żeruje na narodzie, czy patriotyzmie, wykluczającym, wyższościowym, a jednak stale przerażonym zagrożeniem ze strony innych.

W tej tożsamości łączą się nie tylko rzeczy związane bezpośrednio z Polską – z literaturą, z historią, z tradycją – ale my również inkorporujemy to, co jest na zewnątrz. To też coraz mocniej i wyraźniej stanowi osnowę naszej tożsamości. Uczymy się różnorodności, też życia w różnorodności, coraz bardziej się na nią otwierając. I – co by nie mówili rządzący – tego się nie da uniknąć. I dobrze.

Społeczeństwa europejskie po II wojnie światowej poczuły na własnej skórze, że rozmaite tożsamości nie są grą o sumie zerowej. Może być synergia, ale mogą też się rzeczywiście wykluczać. Szkot może uważać, że nie jest Szkotem, ale Europejczykiem. Ale to jest rzadkość. Przecież Portugalczycy, bardzo dumni ze swojej tożsamości, czy Grecy, nie stracili jej wstępując do Unii Europejskiej. Możemy mieć tożsamości lokujące się na różnych poziomach, może być dumna, radosna tożsamość lokalna, regionalna czy narodowa, europejska. Ale to zupełnie nie przemawia do obecnej elity władzy, ponieważ oni uważają, że to jest gra o sumie zerowej, że jeżeli jest troszeczkę więcej tożsamości europejskiej, to będziemy mieli mniej tożsamości polskiej. Ale na czym w ogóle to ma polegać? Jeżeli będziemy mieli bardziej zintegrowaną politycznie Unię Europejską, to czy z tego powodu będzie mniej podręczników języka polskiego? Będzie mniejsze zainteresowanie historią Polski, bo wyprze ją historia europejska?

Raczej nie będzie ich mniej, ale z pewnością staną się bogatsze, niejako z konieczności będą musiały uwzględnić szczerszą perspektywę, spoglądać poza własne podwórko. Ale z drugiej strony, są tacy, co najbardziej bali się, że ktoś im zabierze – jakkolwiek kuriozalnie to brzmi – schabowe i bigos…

[Śmiech] No właśnie. Zabiorą bigos i kotlety. Ale może to by się akurat przydało…

Rzecz w tym, że gdy pytam o tego rodzaju rzeczy moich studentów – a są to młodzi ludzie pochodzący raczej z mniejszych ośrodków, reprezentujący bardzo różne środowiska i opinie – to, o zgrozo, ujawniają się takie obawy. Z naszej perspektywy wydają się one dość absurdalne, ale pamiętajmy, że ktoś tym ludziom o tym powiedział, ktoś ich o tym przekonał. I to pokutuje jako opowieść o odbieraniu „tożsamości narodowej”, jakby to było coś, co po prostu można komuś zabrać. 

Oczywiście, ale to są idiotyzmy. To są takie mity miejskie, o tym, że Unia Europejska kontroluje zakrzywienie banana i tak dalej.

Prawda, ale te mity miejskie niestety mają ogromną siłę przyciągania. 

No tak, ale to jest pewna głupota. Bo przecież ci ludzie, nawet najbardziej patriotyczni, jednak jeżdżą po Europie, bo nieraz taniej jest wyjechać na wakacje do Hiszpanii, czy Włoch niż do drogiego kurortu polskiego. Jeżdżą z zainteresowaniem, niektórzy tam pracują. Czy naprawdę ktokolwiek, kto ma oczy i uszy, może powiedzieć, że Holendrzy stali się mniej holenderscy od wejścia do Unii Europejskiej? Albo czy Włosi są mniej włoscy? Czy na przykład Włosi przestali się interesować operami Verdiego, bo już są w Unii Europejskiej? Albo czy Caravaggio jest dla nich mniej ważny, bo ważniejszy stał się Rembrandt? To są takie idiotyzmy, takie bzdury. Przecież jeżeli mówimy o tożsamości, a nie o wyimaginowanym niebezpieczeństwie wynikającym z integracji europejskiej, to tkwi ona przede wszystkim w kulturze. Języku, kulturze, religii. W żaden sposób to, że instytucje europejskie zaczną np. koordynować politykę zagraniczną w obszarze europejskim, albo pilnować praworządności w państwach członkowskich, nie ma najmniejszego związku ze zjawiskami tożsamości kulturowej. Ale tego typu demagogia ma jakiś wpływ na ludzi. To jest tragedia.

Mam też wrażenie, że tego typu demagogia kształtuje kolejne pokolenia. Aż chciałoby się zakrzyknąć wprost: „Edukacja, edukacja głupcze!” To tej edukacji, na właściwym poziomie, o odpowiedniej zawartości merytorycznej ciągle nam brakuje. Jak przyglądam się pomysłom kolejnego odpowiedzialnego za nią ministra, gdy słyszę, jakie to planuje reformy, to włos mi się na głowie jeży. To część problemu. Ale jest i to, co pisał Zygmunt Bauman, a mianowicie, że demokratyczna polityka nie przetrwa zbyt długo w obliczu bierności obywateli, wynikającej z politycznej ignorancji i politycznej obojętności. Zastanawiam się, czy rozdawania dóbr bez zastanawiania się, tworzenie „ładnego pudełka z dumą narodową” bez zastanawiania się, czym tak naprawdę ona jest… czy to wszystko nas nie hamuje, jako wspólnoty? Czy to nie jest opowieść o głupocie, która nas gna w sidła ignorancji i obojętności? Bo jeżeli tak, to co dzisiaj trzeba zrobić, abyśmy nie byli obojętni? Mam takie wrażenie, że jeszcze trochę i my sięgniemy tego dna. A jeśli tak, to miejmy nadzieję, że coś pęknie, że się od niego odbijemy, a nie utkniemy zaplątani w muł i wodorosty. 

Nie popadajmy tutaj w skrajny pesymizm. Nie sądzę, że dla utrzymania demokracji jest niezbędny stały, wysoki poziom aktywności społecznej. Oczywiście ja ją lubię, chciałbym aby jej poziom był wysoki, aby była wysoka frekwencja wyborcza, aby ludzie często i gęsto dyskutowali, aby udział ludzi w partiach politycznych – członkostwo – było większe niż to, które aktualnie jest, bo u nas jest jedno z najniższych w Europie. Ale nie sądzę, aby była taka prawidłowość, że demokrację trwają tam, gdzie utrzymywany jest stały poziom aktywności, że coś się gotuje, że coś się dzieje. Demokracja jest właściwie ustrojem letnim, jest ustrojem, który nie wzbudza wielkich emocji, a zatem także nie opiera się na wielkich emocjach. Najlepszym stanem demokracji jest taki, gdzie stawka ludzkich decyzji, ludzkich wyborów nie jest ani bardzo wielka, ani minimalna. Jeżeli ta stawka jest bardzo wielka, jeżeli od naszych działań zależy „być albo nie być” naszego narodu, społeczeństwa, państwa, to nas to pcha do rewolucji. A rewolucja jest sprzeczna z demokracją. 

Czasem rewolucja jest ważna i potrzebna, ale jako metoda zmiany politycznej nie ma charakteru demokratycznego. Z drugiej strony, na drugim końcu tego spectrum, jeżeli stawka jest bardzo, bardzo niewielka, bo decydujemy w następnych wyborach, czy podatek taki i owaki będzie o jakiś procent wyższy czy niższy, a tak naprawdę nic się nie zmieni ważnego, bez względu na to jak za głosujemy, to też jest złe dla demokracji, bo ludzie przestają się interesować republiką – czyli działaniem publicznym. Dla dobra publicznego. Cokolwiek zrobię, będzie jak jest. Albo tak źle jak jest, albo tak dobrze jak jest. Ale nic ode mnie nie zależy. A demokracja wymaga, abyśmy byli w tej sferze środkowej, kiedy od naszych działań i wyborów zależy sporo, ale nie bardzo dużo. Dlatego uważam, że korelacją tego, co powiedziałem, jest, że demokracja wcale nie wymaga – użyję popularnego słowa – wzmożenia. Demokracja wymaga pewnego uważnego zainteresowania. Ale zainteresowania, które nie ma charakteru stałego podniecenia. To bardzo dobrze, jeżeli są ludzie z misją, ludzie w stanie wzmożenia i podniecenia. Oni są dla polityki ważni, ponieważ kształtują świadomość, są pewnymi modelami i punktami odniesienia. Kształtują pewien poziom działalności publicznej. Ale nie chciałbym, aby wszyscy obywatele tacy byli. Wtedy mielibyśmy do czynienia z sytuacją właściwie przed przed-rewolucyjną.

Innymi słowy, ta nasza demokracja… Demokracja potrzebuje spokoju – po prostu.

Tak, ale demokracja potrzebuje także demokratów, a mam wrażenie, że w Polsce mamy do czynienia już z bardzo dużą bazą demokratów. Na czym polega świadomość demokratyczna? Świadomość demokratyczna po pierwsze wymaga pewnej dozy altruizmu – to znaczy, że wszystko, co robię publicznie, nie jest wyłącznie podyktowane moim interesem indywidualnym, a przynajmniej potrafię rozdzielić w mojej głowie interes indywidualny od tego, co jest dobre dla kraju. Myślę, że ludzie są w stanie tego dokonać, nawet jeśli w końcu w ich życiu praktycznym interes indywidualny wygrywa. Po drugie wymaga tego, abym wierzył w to, że istnieje coś takiego jak sprawiedliwość, która nie jest tylko grą interesów i takim stałym targiem, albo grą siły. Dlatego, że wymaga pewnego stopnia bezstronności… co nie jest czymś zupełnie naturalnym, z tym się nie rodzimy. Tego się musimy nauczyć. Po trzecie wymaga pewnego stopnia tolerancji, ale znów, tolerancja jest umiejętnością, której trzeba się nauczyć pokonując pewne naturalne pokusy i odruchy. Bo naturalną pokusą człowieka skonfrontowanego z człowiekiem innym pod jakimś względem, jest albo zniszczyć, albo zakazać. Ale uczymy się, że nie, nie na tym polega życie w społeczeństwie, że wyeliminujemy wszystkich, którzy nie są tacy jak my. To wymaga pewnej tolerancji. A na koniec, demokratyczna świadomość wymaga uznania pewnej wiedzy, nazwijmy to technicznej. Wymaga to pewnej wiedzy eksperckiej, której nikt z nas nie ma w pełni, ale mamy gotowość i przyzwyczajenie, by słuchać ekspertów. Bo ja na przykład nie wiem, jakie byłyby konsekwencje przyjęcia euro w Polsce. Jako dobry demokrata, muszę przyznać swym współobywatelom, że ja się na tym nie znam, nie jestem ekonomistą, nie robiłem badań i tak dalej – to ja oprę się na ludziach, którzy są dla mnie autorytetami z jakiegoś powodu – bo wiem, że oni wiedzą, bo śledziłem ich wypowiedzi, ludzi znających się na rzeczy. To nie znaczy, że ja jakoś abdykuję moje prawo wyboru, bo podtrzymuję prawo wyboru moich autorytetów, ale potrafię się na nich zdać. No i te cztery cechy które wymieniłem, to są cechy moim zdaniem demokratycznej świadomości. W moim przekonaniu, w społeczeństwie polskim mamy ludzi niosących w sobie te cechy i jest ich dużo więcej niż na przykład w społeczeństwie amerykańskim, które pod pewnymi względami kocham, bo uwielbiam np. dobre uniwersytety amerykańskie, ale pod wieloma względami ono mnie przeraża i oburza. Dlatego, że tam każdy z tych czterech elementów występuje w niewielkim stopniu. Więc nie bądźmy pesymistami, jeżeli chodzi o poziom świadomości demokratycznej. Podtrzymuję tezę, że mamy demokratów bez demokracji w Polsce. Naszym problemem jest przywrócić instytucje demokratyczne, a w mniejszym stopniu działać na świadomość ludzi i utyskiwać, że ludzie nie wiedzą na czym ta demokracja polega.

Mogłabym powiedzieć, że w zasadzie musimy budzić naszych demokratów, pokazywać i zachęcać ich do tego, czym jest demokracja i wtedy nie będziemy musieli krzyczeć „O tempora, o mores!”

Oczywiście, nie będziemy też musieli zastanawiać się nad oddziaływaniem zbiorowego Katyliny, dlatego, że ta cierpliwość nie będzie już narażona na takie próby. Chciałbym jeszcze słowo powiedzieć o tym Katylinie. Metaforycznym oczywiście. Nasza cierpliwość jest niestety, a może „stety”, przymiotem bardzo rozciągliwym i bardzo elastycznym. Jest stwierdzone i w socjologii, i w psychologii społecznej, że ludzie skonfrontowani z kolejnymi strasznymi wiadomościami, gdy każdy dzień przynosi jakieś nowe szaleństwo władzy, albo nową patologię społeczną, po jakimś czasie ludzie wyłączają tą świadomość. Nie z głupoty, nie ze strachu, ale wszyscy mamy pewien ograniczony potencjał absorbowania złych wiadomości. O tym bardzo pięknie pisał w 1993 roku Daniel Patrick Moynihan, socjolog, który był też amerykańskim senatorem ze stanu Nowy Jork.

Moynihan pisał w czasie straszliwego kryzysu przestępczości zwłaszcza w Nowym Jorku. Zauważył zjawisko polegające na tym, że wiadomości o jakimś kolejnym strasznym morderstwie, gwałcie czy napadzie i tak dalej, które przynosi codzienna prasa i polityka stanowa, są tam jakoś minimalizowanie albo bagatelizowane, że ludzie potrafią jakby to rozbroić i znormalizować. To jest także teoria dysonansu poznawczego. Jeżeli świat jest nieustannie zły dla nas, a my przecież nie możemy żyć przekonaniu, że świat jest straszny, bo mamy tylko jedno życie i lepszego nie będziemy mieli, to musimy sobie ten świat na nowo opowiedzieć i zdefiniować, by nie cierpieć bez końca z tą świadomością. Tak więc myślimy, że to, co wczoraj opisał brukowiec, jakieś straszne morderstwo, to jest przesada, może tego nie było, może piszą to tylko, aby sprzedawać gazetę i tak dalej. Czyli mamy tendencję do rozbrajania w swoim umyśle kolejnych strasznych wiadomości. Nie chcę nadużywać słowa straszne, ale to, z czym mieliśmy do czynienia w Polsce od końca 2015 roku, od punktu który ja symbolicznie zaczynam tą bezprawną uchwałą sejmu, poprzez wszystkie kolejne rzeczy, poprzez przypisanie prokuratury do Ministerstwa Sprawiedliwości, poprzez przejęcie Trybunału Konstytucyjnego, przez przejęcie Sądu Najwyższego, przez zmianę formuły Krajowej Rady Sądownictwa i zmianę systemu obsadzania służby cywilnej i tak dalej i tak dalej… Ta lista jest potwornie długa. I to są rzeczy straszne. To wszystko jest w tej mojej książce. Ale tak to się właśnie działo. Wszyscy mieliśmy tendencję do pewnego bagatelizowania tego zjawiska. Nie da się żyć w stanie, kiedy każdy kolejny dzień przynosi coś jeszcze gorszego. Kupujemy retorykę PiS-owską, że w innych krajach jest podobnie, a przecież to są kraje demokratyczne. We Francji tak wybierają sędziów, a w Niemczech również, a z kolei w Hiszpanii jest tak. Politycy polskiej prawicy coś zawsze znajdą na świecie, coś z wybranym takim malutkim elementem, malutką śrubką, która przypomina naszą śrubkę, którą oni właśnie wprowadzili. No i mówię, że ta śrubka którą oni właśnie wprowadzili, jest w całym instrumencie, który jest w całości patologiczny, a taka sama śrubka z kolei w tej Francji czy w Niemczech czy Hiszpanii jest jakoś neutralizowana przez resztę. 

W mojej książce używam metafory wirusa. Jest coś takiego, że w zdrowym ciele wirus zostaje rozbrojony i może nawet być korzystny, może wzmocnić system immunologiczny. Czyli jeżeli jest coś podejrzanego w systemie sądowym, na przykład w Kanadzie, gdzie sędziów powołuje rząd, to jest to rozbrajane przez inne elementy tego organizmu. Tam jest oczywiście inna kultura polityczna, która zapewnia, że sędziowie muszą być najwyższej jakości, oraz że muszą być zróżnicowani ze względu na płeć, na prowincje, z jakich się wywodzą etc. Te niepisane normy neutralizują potencjalnie niebezpieczny przepis o powoływaniu sędziów. Natomiast u nas wirus w ciele już chorym, może być tym, co powoduje śmierć. Może mieć skutek śmiertelny dla całego organizmu – tak jest u nas. Dlatego nie mamy demokracji.

Zastanawiam się, czy musimy skończyć aż tak smutną konstatacją?

Konstatacja jest smutna, że nie mamy demokracji, ale poprzednia konstatacja była miła, że mamy demokratów. I wszystko zależy od instytucji. Jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że nie musimy budować nowych ludzi. Nie jesteśmy w sytuacji tego zdesperowanego Masaryka, który mówił smutno „Mamy wreszcie demokrację, ale teraz zacznijmy szukać sobie demokratów”. To jest trudne, przecież trwa całe pokolenia. A my mamy demokratów, ale nie mamy instytucji demokratycznych. Ale to akurat będzie można zmienić w miarę szybko.

I tego będziemy się trzymać.


 Wojciech Sadurski „Polski kryzys konstytucyjny”

Książka stanowi zaktualizowane i przygotowane dla polskiego czytelnika wydanie „Poland’s Constitutional Breakdown” (Oxford University Press, 2018), pierwszej na świecie przekrojowej analizy procesu demontażu konstytucyjnego państwa prawa w Polsce po 2015 roku przez rząd Zjednoczonej Prawicy.

W dziewięciu rozdziałach autor, profesor na Uniwersytecie w Sydney oraz Uniwersytecie Warszawskim, przedstawia  przebieg tego procesu w odniesieniu do Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego, sądów powszechnych i prokuratury, innych instytucji demokracji liberalnej, takich jak media i organizacje społeczne, a także praw i wolności jednostek, zwłaszcza wolności słowa, zgromadzeń i prawa do prywatności oraz praw mniejszości.

Osobny rozdział poświęca europejskiemu wymiarowi polskich problemów z praworządnością oraz reakcji na nie instytucji Unii Europejskiej i Rady Europy, w tym zwłaszcza Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

Do zanalizowania tych zjawisk i procesów wykorzystuje instrumentarium i aktualny dorobek nauk prawnych i politycznych. Stawia tezę i przekonująco argumentuje, że w Polsce mamy do czynienia z populistyczną, przeciw-konstytucyjną erozją demokracji liberalnej.

Oprócz analitycznego rygoru, zaletą książki jest wartka narracja i żwawy język. Zainteresuje nie tylko prawniczki, politologów, polityczki, dyplomatów, analityków i dziennikarki. To pozycja obowiązkowa dla każdej osoby zainteresowanej współczesnymi przeobrażeniami demokracji i życia politycznego w Polsce, Europie, na świecie. I dla wszystkich konstytucyjnych patriotek i patriotów.

Książka dostępna tutaj: https://sklep.liberte.pl/product/wojciech-sadurski-konstytucyjny-kryzys-polski/

 

„Polski kryzys konstytucyjny” Wojciecha Sadurskiego w Bibliotece L! :)

Wstęp do polskiego wydania najnowszej książki Wojciecha Sadurskiego „Polski kryzys konstytucyjny”, która ukazała się nakładem Biblioteki Liberté!:

Wysoki Sąd Irlandii mówi stop!

W marcu 2018 roku irlandzki Wysoki Sąd wydał wyrok w sprawie, która – na pierwszy rzut oka – była jasna, prosta, rutynowa: podejrzany o przemyt narkotyków, obywatel innego niż Irlandia kraju Unii Europejskiej (UE), był poszukiwany przez Polskę w ramach Europejskiego Nakazu Aresztowania (ENA)[1].  Dopełniono wszelkich procedur: potwierdzono tożsamość pana Artura Celmera, poprawnie wydano aż  trzy nakazy aresztowania, nie było powodów do odmowy wydania, na przykład związanych z surowością możliwej kary w państwie, które chciało wymierzyć panu Celmerowi sprawiedliwość – czyli w Polsce. Wszystkie –  cóż, prawie wszystkie – warunki wydania w ramach ENA zostały spełnione.

A jednak sędzia Aileen Donnelly odmówiła zatwierdzenia ekstradycji pana Celmera. Zamiast tego zadała pytanie prejudycjalne Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE). Głównym powodem tej decyzji były wprowadzone w Polsce zmiany w sądownictwie. Istniało poważne podejrzenie, że systematycznie narusza się tam praworządność i niezawisłość sędziowską, co podważa wzajemne zaufanie, leżące u podstaw procedury ENA.

Dwudziestotrzystronicowe orzeczenie sądu irlandzkiego dostarcza fascynującej prawniczej lektury. Obficie odwołuje się do opinii Europejskiej Komisji na rzecz Demokracji przez Prawo (Komisji Weneckiej, KW) i uzasadnionej opinii (reasoned proposal) Komisji Europejskiej (KE), na podstawie której uruchomiono wobec Polski procedurę z Artykułu 7 Traktatu o Unii Europejskiej. Sędzia Aileen Donnelly oceniła, że wiarygodność tych dokumentów jest niepodważalna, i że „stanowią one konkretną, aktualną, obiektywną i godną zaufania informację o sytuacji zagrożenia rządów prawa w Polsce”[2]. Prowadziło to ją do wniosku, że uzasadniona opinia Komisji Europejskiej:

jest – pod każdym względem – szokującym oskarżeniem wobec stanu rządów prawa w europejskim państwie w drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku. Bez ozdobników ujawnia to, co zdaje się być celowym, wykalkulowanym, prowokacyjnym ustawowym demontowaniem przez polski rząd niezależności sądownictwa, które jest kluczowym elementem praworządności”.[3]. Ponadto, czytamy w orzeczeniu, „zgodność z Konstytucją przepisów prawa krajowego nie jest już skutecznie gwarantowana”, ze względu na poważne nadwyrężenie niezależności i legitymacji Trybunału Konstytucyjnego[4].„Celowe, wykalkulowane, prowokacyjne” działanie rządu państwa należącego do Unii Europejskiej i Rady  Europy…

Jak sprawy mogły przybrać taki obrót w kraju, który jeszcze niedawno powszechnie chwalono za osiągnięcia we wprowadzaniu, budowaniu i umacnianiu demokracji, praw człowieka i niezawisłości sędziowskiej? Może, co impertynencko sugerował urażony polski rząd, sędzia z Irlandii po prostu się pomyliła? Może wprowadzono ją w błąd, a jej ocena rozmija się z rzeczywistą sytuacją w Polsce? Wiceminister sprawiedliwości dr hab. Michał Warchoł natychmiast wyraził zdumienie, że takie „ogólnikowe, abstrakcyjne rozważania, projekcje i spekulacje” mogą stać się podstawą wyroku. Zasugerował, iż irlandzki Wysoki Sąd po prostu nie zrozumiał zmian w sądach wprowadzanych przez rząd Zjednoczonej Prawicy od 2015 roku[5].

Gdyby to tylko była prawda!

Szybki przeskok do chwili obecnej, gdy oddaję polskie wydanie książki do druku (początek sierpnia 2020). 17 lipca 2020 roku Komisja Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych Parlamentu Europejskiego (LIBE) w Parlamencie Europejskim 52 głosami do 15 przyjęła raport o stanie demokracji, praworządności i ochrony praw człowieka w Polsce, przygotowany pod kierunkiem przewodniczącego Komisji LIBE, Hiszpana Juana Fernando Lópeza Aguilara. Raport nawołuje do przeprowadzenia kolejnego wysłuchania polskiego rządu w ramach prewencyjno-sankcjonującej procedury z Artykułu 7 TUE – ostatnie odbyło się w grudniu 2018 roku. Wzywa także do stwierdzenia przez Radę Europejską, że istnieje wyraźne ryzyko poważnego naruszenia przez Polskę wartości UE wymienionych w Artykule 2 Traktatu o UE: praworządności, demokracji i praw człowieka[6].

Niniejsza książka opowiada o tym, co, dlaczego i jak się zdarzyło, że Wysoki Sąd Irlandii mógł wydać takie orzeczenie, a 2 lata później ważny organ PE przyjąć taki raport,  a co więcej, było to nie tylko możliwe, lecz również uzasadnione.

Opowieść zaczynam w Rozdziale 1 od zarysu ogólnych cech konstytucyjnej transformacji Polski pod rządami Zjednoczonej Prawicy od 2015 roku. Następnie wyjaśniam dlaczego pojęcie „przeciw-konstytucyjnej populistycznej erozji” stanowi według mnie najbardziej adekwatny sposób opisu tego procesu. Jest przeciw-konstytucyjny, ponieważ dokonuje się przez faktyczną zmianę konstytucyjnego ustroju za pomocą ustaw oraz poprzez jawne naruszenie wprost ustawy zasadniczej; jest populistyczny, ponieważ rządząca elita rozmontowuje mechanizmy „hamulców i równowagi” i używa propagandy do budowania wokół tego społecznego poparcia; mamy do czynienia z erozją, ponieważ jest to pogorszenie demokratycznych standardów, które – jak widać nietrwale –  już udało się w Polsce osiągnąć. W Rozdziale 2 zarysowuję konstytucyjną historię Polski po 1989 roku, podkreślając źródła i granice konstytucyjnego konsensusu, który dominował przez większość tego okresu. Uosabiała go Konstytucja z 2 Kwietnia 1997 roku[7]. Stanowi to ważne wprowadzenie do zrozumienia przeciw-konstytucyjnych przeobrażeń po  roku 2015, ale Czytelnik zainteresowany wyłącznie bieżącymi aspektami kryzysu może spokojnie ten historyczny rozdział pominąć.

W kolejnych czterech rozdziałach szczegółowo wyjaśniam, dlaczego zmiany do jakich doszło po 2015 roku są doniosłe, kompleksowe i tak daleko idące, że prowadzą do demontażu instytucjonalnych mechanizmów kontroli rządu, włącznie, co omawiam w Rozdziale 3, z paraliżem Trybunału Konstytucyjnego (TK) i jego późniejszym przeobrażeniem w ochoczego sojusznika rządu. W Rozdziale 4 pokazuję, w jaki sposób owe zmiany dotyczą sądów powszechnych i instytucji wymiaru sprawiedliwości. W Rozdziałach 5 i 6 demonstruję wpływ transformacji kluczowych agend całego aparatu państwa (Rozdz. 5) na erozję różnych praw i wolności jednostek, w tym zwłaszcza praw politycznych, takich jak prawo zrzeszania się, wolność wypowiedzi i prawo do prywatności (Rozdz. 6).

Po zarysowaniu opisu tego, co się stało, przechodzę do próby wyjaśnienia, dlaczego to się stało. W Rozdziale 7 przedstawiam swoją analizę źródeł wyborczych sukcesów partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS) oraz (co jest odrębnym pytaniem) jej utrzymującej się znacznej popularności wśród wyborców. W Rozdziale 8 pokazuję europejski wymiar sporu o praworządność w państwach UE i Rady Europy. Omawiam polityczne i prawne środki i mechanizmy, które są używane, a także które mogą i powinny być wprowadzane w życie, aby pomóc w rozwiązania kryzysu rządów prawa w Polsce. Uważam, że Unia Europejska musi, zarówno z przyczyn pragmatycznych, jak i ze względu na wartości, stanowczo reagować na uporczywe naruszenia przez polski rząd wartości unijnych wymienionych w Artykule 2 Traktatu o Unii Europejskiej, do których należą demokracja, praworządność i prawa człowieka. W Rozdziale 9, najważniejszym z punktu widzenia uniwersalnego przesłania niniejszej książki, przedstawiam uwagi o charakterze bardziej ogólnym, analizując, jakie lekcje można wywieść z polskiego przypadku do zrozumienia gorąco debatowanego dziś w naukach politycznych i teorii konstytucyjnej zjawiska „demokracji populistycznej” czy „demokracji nie-liberalnej”. W Posłowiu zarysowuję,  co dalej jest stawką.

W niniejszej książce kładę nacisk na erozję, a zatem proces, ponieważ budowanie autorytarnego populizmu w Polsce to nadal w dużej mierze projekt niedokończony. Cechuje się on wielką dynamiką. Podąża trajektorią, co do której kolejnych etapów nie mamy pewności. Polska Kaczyńskiego to nie Turcja Erdoğana. Możemy mniej więcej przewidzieć kierunki tego procesu, ale nie wiemy, jak ma wyglądać punkt końcowy, cel, to co po francusku nazywa się finalité. Dlatego każda próba opisu tego procesu daje nam jedynie ograniczony wgląd; pewne jest tylko to, że nie ma pewności co do dalszego kierunku rozwoju zdarzeń. Dlatego stosując pojęcia dla opisu osiągniętego stanu, często należałoby posługiwać się przedrostkami „quasi” czy „pół”. Obserwujemy bowiem często przeciwstawne trendy, siły, ciągnące demokrację w Polsce w przeciwnych kierunkach. To nie stasis, to ruch. Nawet jeśli populistyczno-autorytarne siły zdają się dziś przeważać, ich triumf nie jest wcale przesądzony.

Pośpieszne tempo osuwania się demokracji konstytucyjnej w Polsce oznacza również, że zawarty w niniejszej książce opis wydarzeń ma w dużej mierze walor historyczny. Lokomotywa dziejów (przepraszam za patos) pędzi w Polsce wyjątkowo szybko. Między oddaniem wydania polskiego do druku, a dotarciem książki do rąk pierwszych czytelników, zajdzie zapewne wiele wydarzeń, które mogłyby zapełnić kolejne karty. (Stan prawny i polityczny, omówiony w tej książce, doprowadzono do początku sierpnia 2020). Pewno i na to przyjdzie czas. Ale to już będzie inna książka i zapewne inny autor lub autorka.

Na koniec wstępu pozwolę sobie na osobiste wyznanie: Polska nie jest dla mnie jedynie studium przypadku, przyczynkiem do chłodnych rozważań o kryzysie demokracji i konstytucjonalizmu. Polska jest moją Ojczyzną, którą kocham, „a inne kraje są hotele”, by zacytować mojego ulubionego Poetę. Dlatego pisząc o Niej, zdarza mi się porzucać beznamiętny styl, pozwalając dojść do głosu emocjom. Nie muszę za to przepraszać. Ale  chcę o tym uprzedzić czytelników już na samym początku lektury. Niniejsza książka jest wierna faktom. Natomiast nie jest neutralna.

Podziękowania

Prace nad anglojęzycznym wydaniem niniejszej książki postępowały szybko, a mimo tego w ich trakcie zdołałem zaciągnąć intelektualne długi u znacznej liczby osób, którym w tamtym wydaniu wylewnie podziękowałem. Powtórzyć muszę specjalne podziękowanie dla dwóch moich polskich współpracowników, bez których angielskojęzyczne wydanie nie ujrzałoby światła dziennego: dla Panów Michała Marka Ziółkowskiego i Mateusza Grochowskiego, a także dla pięciu  wybitnych Kolegów, którzy szczególnie wsparli mnie swą wiedzą, komentując fragmenty ówczesnego maszynopisu: to Bojan Bugarič, Adam Czarnota, Martin Krygier, Laurent Pech i Mirosław Wyrzykowski. Tu chciałbym dodać podziękowania dla trzech osób, związanych z polskim wydaniem. Nade wszystko, dla Pani Anny Wójcik, która nie tylko przetłumaczyła tekst angielski, ale także cierpliwie dyskutowała ze mną o rozmaitych sprawach merytorycznych, pomagając usunąć błędy i nieścisłości, a także nieuzasadnione oceny. Co ważniejsze, Pani Wójcik dokonała aktualizacji tekstu, co czyni z Niej właściwie współautorkę, nie obarczając Jej wszakże odpowiedzialnością za błędy książki i zawarte tu oceny. Dla Leszka Jażdżewskiego, który w imieniu wydawnictwa i Fundacji Liberté! uparcie namawiał mnie do wydania polskojęzycznej wersji książki, aż dopiął swego (wiedząc dobrze, jak wielkim szacunkiem i sympatią darzę całe środowisko Liberté!) Bardzo dziękuję również Pani Magdalenie M. Baran, zastępczyni redaktora naczelnego Liberté!, za wspaniałą pomoc w przygotowaniu książki do druku. Dodam na koniec, iż jestem bardzo dumny, że piękna grafika stworzona przez Łukasza Zbieranowskiego zdobi moją książkę dając jej, w uzupełnieniu ewentualnych innych walorów, które może mieć albo i ich nie mieć, także wartość estetyczną.

*

Czesław Miłosz zwracał się do rządzących:

Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta
Możesz go zabić – narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy[8].

 

Wielu sędziów, adwokatów, radców prawnych, prokuratorów, prawników na uczelniach, badaczy prawa, aktywistek i aktywistów na rzecz praworządności, zarówno w Polsce jak i zagranicą, wykonuje dziś pracę poety. Skupieni są między innymi w takich inicjatywach jak Komitet Obrony Sprawiedliwości KOS, inicjatywie „Wolne Sądy”, w Radzie Programowej „Archiwum Osiatyńskiego” przy OKO.press i Zespole Ekspertów Prawnych Fundacji im. Stefana Batorego. Bardzo ważną pracę w tym zakresie wykonują też Instytut Spraw Publicznych i Helsińska Fundacja Praw Człowieka (ale muszę zadeklarować, że zasiadam w radach obu tych organizacji). Czuwają, żeby spisane zostały czyny i rozmowy. Dedykuję im tę książkę.

 

[1]Minister for Justice and Equality v. Celmer [2018] IEHC 119.

[2]Ibidem, § 122.

[3]Ibidem, § 123.

[4] Ibidem, § 123, Reasoned Proposal in accordance with Art. 7(1) of the Treaty on European Union regarding the rule of law in Poland, 20 December 2017, § 180(1).

[5]Vide Christian Davies, Ireland refuses extradition over concern at Polish justice reforms, „The Guardian”, 13.03.2018, https:// www.theguardian.com/ world/ 2018/ mar/ 13/ ireland-refuses- artur- celmer- extradition- poland- justice- reforms- ecj (dostęp: 20.10. 018).

[6]European Parliament. Committee on Civil Liberties, Justice and Home Affairs. Interim report on the proposal for a Council decision on the determination of a clear risk of a serious breach by the Republic of Poland of the rule of law (COM(2017)0835 – 2017/0360R(NLE)).

[7]Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 r., uchwalona przez Zgromadzenie Narodowe w dniu 2 kwietnia 1997 r., przyjęta przez Naród w referendum konstytucyjnym w dniu 25 maja 1997 r., podpisana przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w dniu 16 lipca 1997 r., Dz.U. 1997 nr 78 poz. 483.

[8]Czesław Miłosz, „Który skrzywdziłeś”, [w:] Światło dzienne, Instytut Literacki, 1953.

Książka do nabycia w naszym sklepie internetowym:

Wojciech Sadurski „Polski kryzys konstytucyjny”

Nowy skład Sądu Najwyższego: założyciel Ordo Iuris i Kawaler Rycerskiego Zakonu Grobu Bożego :)

Portal OKO.press dokładnie opisuje nowy, przyszły skład Sądu Najwyższego. Wśród osób wskazanych w poniedziałek przez nową Krajową Radę Sądownictwa do Izby Cywilnej SN są m.in.:

– Małgorzata Manowska – zastępczyni ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry podczas pierwszej kadencji rządów PiS;
– Piotr Zakrzewski – z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, członek rady programowej czasopisma „Prawo i Więź” wydawanego przez związany ze SKOK-ami (za Gazeta Wyborcza) Spółdzielczy Instytut Naukowy.

Z kolej do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych nowa KRS rekomendowała m.in:
– Marka Dobrowolskiego – z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, członka zespołu ds. referendum konstytucyjnego przy prezydencie Andrzeju Dudzie, członka Rady Legislacyjnej przy premierze Mateuszu Morawieckim;
– Janusza Niczyporuka – z Uniwersytetu Marii Curie – Skłodowskiej, kawalera Zakonu Rycerskiego Grobu Bożego w Jerozolimie;
– Aleksandra Stępkowskiego – twórcę Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, b. wiceminister spraw zagranicznych w rządzie PiS w latach 2015-2016. Jest współautorem książki „Dyktatura Gender” oraz książki o ochronie życia poczętego.
– Krzysztofa Wiaka – z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, członka rady naukowej Ordo Iuris, członka rady polityki penitencjarnej przy ministerstwie sprawiedliwości Zbigniewie Ziobro.

Krajowa Rada Sądownictwa działa w nadzwyczajnym tempie. Komentatorzy oceniają pośpiech prac KRS chęcią wyboru nowych członków Sądu Najwyższego przed wydaniem orzeczenia przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości w sprawie pozbawienia funkcji poprzednich członków Sądu Najwyższego, co nastąpiło na drodze ustawy przed upływem ich kadencji.

Między przemocą a sprawiedliwą odpłatą :)

Fragment książki Magdaleny M. Baran „Znaczenie wojny. Pytając o wojnę sprawiedliwą”. Książka dostępna jest w naszym sklepie.

Wobec eskalacji nienawiści, zdolnej nie tylko zawładnąć zachowaniem pojedynczego człowieka, ale również podporządkowującej sobie całe narody, zdaje się znikać wszelki namysł, zaś zmysł etyczny zostaje zastąpiony instynktem przetrwania z jednej, a wojennym bestialstwem z drugiej strony. Tu postępowanie staje się arcyludzkie – bo tylko człowiek zdolny jest do celowego zabijania z nienawiści, bez potrzeby, ostentacyjnie ignorując człowieczeństwo, prawo i godność drugiego. Sam doświadczywszy wielkiej grozy, sprawia, że ów strach staje się naczelnym mechanizmem, pierwszym – jeśli nie jedynym – odruchem, nastawionym nie tylko na przeżycie, ale i na wytrzebienie innych.

Im bardziej zacięta staje się sama nienawiść, tym okrutniejsze stają się również sposoby zabijania.

Jedną z praktyk wojny w byłej Jugosławii było zatem, stosowane przez każdą ze stron konfliktu, tzw. zabijanie „na walkmana”. Świadkowie, relacjonując tę metodę opowiadali, że „jeńcowi wsadzano do uszu miniaturowe ładunki wybuchowe. Łączono je lontem, którego końcówka wisiała na piersi związanego jeńca. Po kilkunastu sekundach potwornych psychicznych tortur podpalony lont rozsadzał głowę skazańca. To jeden z przejawów nienawiści w czystej postaci. Ten, kto zabija w ten sposób swoją ofiarę, sam jest następną ofiarą kogoś innego – silniejszego, sprytniejszego, kogoś jeszcze bardziej okrutnego. To swoiste perpetuum mobile”[1].

Wzajemna, krok po kroku eskalująca się nienawiść podczas wojny w Bośni doprowadziła do wynaturzeń, przekraczających wszelkie wyobrażenia. Przemoc z konieczności rodziła tutaj przemoc, stawała się wyrazem okrucieństwa „domagającym się” jeszcze okrutniejszej odpowiedzi. Odczucie takie zaślepiało każdą ze stron, zaś pozbawiony moralnej oceny i wagi odpowiedzialności uraz rodził kolejny zbrodniczy czyn, w którym liczyła się okrutna odpłata, a nie możliwość zadośćuczynienia. Zamiast niego pojawiały się nowe, choć znane z innych konfliktów, techniki: „Podchodzili do domu, wyprowadzali na muszce ludzi ukrytych w piwnicy, kazali im iść przodem, jako ludzkiej tarczy, a domy po obu stronach drogi zaczęły płonąć. […] Grupa cywilów idących w przodzie z podniesionymi rękami, tulący się jedni do drugich, jak przestraszone stado. Żołnierze wystrzeliwujący serię i płonące domy w tle”[2]. Atmosfera przesycona była poczuciem zagrożenia, samotnością, smutkiem, lękiem, oczekiwaniem już nie na życie, ale na przeżycie wolne od kolejnego upodlenia. Nagle okazywało się, że „każdy dom może być schronieniem albo śmiertelną pułapką, rzeka – przeszkodą albo ratunkiem, okopy – ochroną albo grobem”[3], a taka specyficzna wojenna schizofrenia, pozorna logika „wyłączonego środka”, nie pozwalała już nie tylko na optymizm, ale nawet na zachowanie nadziei.

Groza wojny sprawiła, że ludzie poczęli zatracać wszelkie ludzkie odruchy.

Gdy wokół triumfowały strach, nienawiść i okrucieństwo, pokazowe stawały się mordy i gwałty, brakowało poszanowania zarówno dla życia, jak i dla śmierci. By chełpić się zbrodnią, podniesioną do rangi triumfu, obie strony nie pozwalały nawet grzebać swoich zmarłych, pozostawiając nieme, a przecież krzyczące o okrucieństwie, świadectwa swoich zbrodniczych czynów. Tak było między innymi nieopodal Doboju, położonego na północ od Sarajewa. Świadkowie opowiadali więc dziennikarzom, że „w transzejach leżą zwłoki serbskich żołnierzy, których mudżahedini zaskoczyli podczas snu i zarąbali maczetami. Pozbawione głów i rak korpusy ludzkie ciągle, od wielu miesięcy leżą w okopach”[4]. Muzułmanie nie pozwolili ich pochować, a choć tak samo postępowali wobec nich Serbowie, to zabrakło owej wojnie odwagi – czy może determinacji – Antygony, dla której powinność wobec zmarłego stała się najwyższym prawem. Wszak niezależnie od epoki i wzajemnej niechęci, prawem wojennym było grzebanie swoich zmarłych, dla zebrania ich z pola walki niejednokrotnie zaprzestawano nawet działań wojennych. Tu trupy były „liczone przez obie strony, ustawiane na pozycjach, prezentowane sobie nawzajem, żyjące własnym upiornym życiem”[5].

W byłej Jugosławii zaprzeczono kolejnemu etycznemu obowiązkowi, ciała wystawiając na widok publiczny, a kiedy indziej grzebiąc je w masowych grobach, stających się świadectwem ludobójstwa i zbrodni przeciw ludzkości. Nienawiść docierała tu wszędzie, przekraczając wszelkie znane prawa i pojęcia, a ludność cywilną dosięgając nawet tam, gdzie człowiek powinien czuć się bezpiecznie. W swej wojennej opowieści Arturo Pérez-Reverte zapisuje obraz, świadczący o grozie wykraczającej poza pole bitwy, poza partyzanckie podchody, poza place miast, łamiącej i te ostatnie granice, wchodzącej w najgłębszą prywatność i codzienność, która na zawsze już pozostanie przesycona obrazami okrucieństwa: „Widział już zbyt wiele płonących muzułmańskich zagród, zbyt wielu muzułmańskich wieśniaków z poderżniętym gardłem leżących na polu kukurydzy, zbyt wiele muzułmańskich kobiet skulonych w kącie ze wzrokiem rannego zwierzęcia […]. I dziesięcioletnią dziewczynkę, zabitą strzałem w głowę, jak leżała w kałuży krwi na środku pokoju w swoim domu”[6] . Miejsca znane przestały być bezpieczne, a wojna zagościła wszędzie. Niektóre doniesienia mówiły nawet o tzw. „weekendowych bojówkach”, złożonych z pozornie tylko niewinnych, dla których grabienie i mordowanie przerywało tydzień pracy i stawało się rodzajem upiornego, plemiennego hobby.

Nienawiść górowała zatem ponad wszystkim, a pozytywne odczucia wobec wroga zostały zakazane na mocy swego rodzaju prywatnego kodeksu każdego z ludów.

Miłość i pojednanie prowadziły niechybnie ku śmierci, o czym świat przekonał się, śledząc historię „Romea i Julii z Sarajewa” – bośniackiego Serba i Muzułmanki, zastrzelonych, gdy wspólnie próbowali przekroczyć sarajewski most Vrbanja[7]. Zbrodnia wzajemnej nienawiści przekraczała wówczas wszelkie prawo, każdą moralność, a na to, co nazywamy „ludzką przyzwoitością”, najzwyczajniej nie było miejsca. Każda chwila wypełniona była strachem, powodującym jedynie chęć odwetu.

Przemoc fizyczna i psychiczna, jaką żołnierze bośniackich Serbów stosowali zarówno wobec wrogich żołnierzy, jak i ludności cywilnej niejednokrotnie oznaczała śmierć. W swoim raporcie Tadeusz Mazowiecki – podczas wojny w byłej Jugosławii specjalny sprawozdawca ONZ ds. przestrzegania praw człowieka – przytacza relacje wielu naocznych, niezależnych (w tym międzynarodowych) obserwatorów, świadczące o ogromie grozy, która spadała na lokalną ludność. Jeden z nich widział na przykład, jak mężczyzna został odłączony od większej grupy ludności cywilnej, po chwili dało się słyszeć krzyki, a później obserwator zobaczył, że ów człowiek został zabity strzałem w głowę. „Międzynarodowi świadkowie donoszą – pisał w swym raporcie Mazowiecki – że widzieli i słyszeli o różnych wydarzeniach, które doprowadziły ich do przekonania, że [podczas wojny w Bośni – MMB] egzekucje miały miejsce”[8]. Ludzie byli bici kolbami do broni, zaciągani do własnych domów i w nich zabijani. Śmierć następowała w wyniku podcięcia gardła lub przez postrzał. Potwierdzono również przemoc w stosunku do uchodźców, kobiet, dzieci i osób starszych, a wyzwiska, pobicia i wymuszenia stały się jej najlżejszą formą. Notowano też bestialskie traktowanie więźniów, podobne do zachowań, które podczas II wojny praktykowali  naziści. „Grupy kobiet, dzieci i starszych umieszczano w samochodzie pokrytym plastikiem. Temperatura była bardzo wysoka, a w ciężarówkach nie było wentylacji. Międzynarodowy obserwator zapytał żołnierzy bośniackich Serbów, czy mogą podnieść plandekę tak, by ludzie mogli oddychać, ale ci nie chcieli tego zrobić”[9]. Ludzi przewożono bez wody i pożywienia, a ich podróż przerywały patrole, groźbą mordu wymuszające pieniądze i biżuterię.

Liczne doniesienia potwierdzały również powiększającą się skalę rzezi, stanowiącej zbrodnię przeciw ludzkości.

Ludobójstwo – zgodnie ze swą definicją, sformułowaną w Konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa – oznacza bowiem zabójstwo członków grupy, spowodowanie u nich poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego, rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego oraz stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy – czyny dokonane „w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych”[10].

Ludzie znajdowali ciała dosłownie wszędzie, podczas spaceru w lesie, przy drodze, na polach uprawnych, w domach. Kolejne egzekucje dokonywane były nawet „na oślep” – zabójcy wchodzili w tłum ludzi i na chybił trafił podrzynali im gardła lub stawiali pod ścianą grupę, którą następnie rozstrzeliwali[11]. „Trzech międzynarodowych obserwatorów znalazło 9 lub 10 ciał w pobliżu strumienia. Zwłoki były ubrane po cywilnemu i leżały twarzą w dół z głowami prawie w wodzie. Okazało się, że mają rany postrzałowe na plecach i po bokach ciała”[12]. Nie mniej okrutnie i bezdusznie traktowano tych, którzy się poddawali, zyskując tym samym status jeńców wojennych. Jednak również w ich przypadku oprawcy nie liczyli się z prawami moralnymi, a już tym bardziej z prawem stanowionym, choćby w postaci Konwencji o traktowaniu jeńców wojennych. Warto w tym miejscu wspomnieć, iż to właśnie Mazowiecki „ustalił, że czystki etniczne nie są efektem ubocznym tej wojny, lecz jej celem. To na jego uporczywie ponawiany wniosek gwałty uznano w końcu za zbrodnię wojenną. To on jako pierwszy stwierdził, że dziennikarze podżegający do zbrodni ponoszą za nią część odpowiedzialności politycznej, a powinni i karnej”[13].

Do symbolu, niejako przesądzającego o losach całego konfliktu w byłej Jugosławii, urastają jednak wydarzenia, które stały się bezpośrednią przyczyną napisania przez Tadeusza Mazowieckiego przywoływanego tu raportu, a mianowicie rzeź dokonana między 12 a 16 lipca 1995 roku w okolicach miasta Srebrenica.

Ludobójstwo, którego dokonały wówczas oddziały bośniackich Serbów zostało wkrótce określone mianem największego i najokrutniejszego w Europie od czasu zakończenia II wojny światowej.

W zaledwie kilka dni zginęło bowiem wówczas ponad osiem tysięcy muzułmanów, wymordowanych przez rozstrzelanie lub przy użyciu granatów. Okrucieństwo wobec ludzi, którzy jeszcze kilka dni wcześniej żyli pod holenderską ochroną w obozie dla uchodźców pozbawiło społeczność międzynarodową wszystkich złudzeń i stało się impulsem do rozpoczęcia działań wynikających z Karty Narodów Zjednoczonych. Ludobójstwo ludności cywilnej legitymizowało też interwencję NATO, w tym bombardowanie Republiki Serbskiej[14].

Po masakrze w Srebrenicy Mazowiecki – choć odradzano mu to ze względów bezpieczeństwa – zdecydował się odwiedzić obóz uchodźców pod Tuzlą, gdzie koczowali ci, którym udało się wymknąć serbskim oprawcom. Zaufanie do ONZ zmalało wówczas do zera, a przerażeni ludzie nie wiedzieli ku komu się zwrócić, nie znajdując oparcia w istniejącym systemie. Dziennikarz, który towarzyszył Mazowieckiemu, relacjonował to później następująco: „Ludzie wyszli z namiotów i patrzyli na nas z nienawiścią […]. A potem Mazowiecki wygramolił się z samochodu. Ktoś go rozpoznał i krzyknął: «To nie jest ONZ! To jest Mazowiecki!» […] Do Mazowieckiego ustawiła się kolejka świadków. Jemu ufali”[15]. To relacje owych świadków stały się bezpośrednim powodem tego, co Tadeusz Mazowiecki uczynił następnego dnia. Opisując okrucieństwa wojny w Bośni, odnosząc się bezpośrednio do masakry w Srebrenicy, a jednocześnie wskazując na powszechne łamanie praw człowieka przez wszystkie strony konfliktu oraz na brak możliwości zapewnienia ludności ochrony nawet w strefach bezpieczeństwa, gwarantowanych międzynarodowymi decyzjami, dzień po wizycie w obozie pod Tuzlą zdecydował bowiem o złożeniu mandatu powierzonego mu przez Komisję Praw Człowieka ONZ. „Pogwałcenia praw człowieka są bezwzględnie kontynuowane, przeszkadza się w dostawach pomocy humanitarnej, ludność cywilna narażona jest na ostrzeliwanie, giną żołnierze «błękitnych hełmów» i przedstawiciele organizacji humanitarnych. Zbrodnie następują szybko i bezwzględnie, a reagowanie na nie przez społeczność międzynarodową jest opóźnione w czasie i niekonsekwentne”[16] – pisał Mazowiecki w liście do ówczesnego sekretarza generalnego ONZ, Butrosa Ghalego. „Wymordowano blisko osiem tysięcy całkowicie bezbronnych ludzi, Bośniaków, którzy tu mieszkali lub schronili się w ustanowionej przez Narody Zjednoczone strefie bezpieczeństwa. Wątły oddział sił Narodów Zjednoczonych zawiódł, odsiecz z powietrza nie przyszła na czas, a cała wspólnota międzynarodowa raz jeszcze okazała swoją bezradność”[17] – dodawał po dziesięciu latach od tragicznych wydarzeń, gdy sytuacja w Bośni zaczynała się już stabilizować, a narody do niedawna ogarnięte wojną próbowały odbudować własną państwowość i osądzić zbrodniarzy, jednocześnie zbliżając się do standardów i struktur europejskich.

Uznając, że bezpośrednia pomoc ludziom bytującym w rejonie konfliktu nie jest realna, Mazowiecki przynajmniej poprzez swą spektakularną rezygnację wskazał światu zachodniemu ogrom problemu, z którym ONZ nie dawała sobie wówczas rady.

Bezradność oznaczała tu teoretyczną tylko możliwość pomocy, podczas gdy Bośni potrzebne były konkretne rozwiązania, a nie tylko monitorowanie sytuacji.

„Reprezentuję naród, za który w 1939 r. nikt nie chciał ginąć. Mówiono: Nie będziemy ginąć za Gdańsk. Czy dzisiaj wolno powiedzieć, że nie będziemy ginąć za Żepę, Sarajewo?”[18]– pytał retorycznie społeczność międzynarodową, przypominając historię, w której sam przecież uczestniczył. A jego głos w obronie ludności cywilnej nie pozostał bez odzewu, wkrótce rozpoczęły się bowiem poważne negocjacje dotyczące zawieszenia broni i pokojowego rozwiązania wojny. Ostateczną ich postać wypracowano w listopadzie 1995 roku w amerykańskim Dayton, zaś sam układ podpisano w grudniu tegoż roku w Paryżu[19]. Zobowiązywał on wszystkie strony konfliktu – a zatem Serbów, Bośniaków i Chorwatów – do zakończenia działań wojennych oraz wycofania wojsk poza ustaloną strefę zdemilitaryzowaną. Kolejne aneksy (w sumie dwanaście) miały zaś za zadanie sprawiedliwie zakończyć wojnę, a nawet – zgodnie z teorią Michaela Walzera – stworzyć „poprawioną i ulepszoną” wersję status quo ante. Lepszą gwarancję pokoju powinna dawać między innymi zawarta w Aneksie 4. konstytucja Bośni i Hercegowiny oraz kolejne aneksy, normujące między innymi sytuację uchodźców oraz status mniejszości etnicznych. Aneks 10. powoływał specjalnego koordynatora, wysokiego przedstawiciela dla Bośni i Hercegowiny, który miał dawać gwarancję implementacji cywilnych aspektów postanowień pokojowych. Dzięki realizacji zasady ius post bellum Bośnia mogła liczyć nie tylko na procesy zbrodniarzy wojennych, co pozostaje w gestii Międzynarodowego Trybunału Karnego dla Byłej Jugosławii[20], ale również na pomoc humanitarną, odbudowę infrastruktury i gospodarki, wsparcie w budowaniu struktur demokratycznych, a także poszukiwanie sposobów rozwiązania problemów uchodźców i przesiedleńców. I choć w późniejszym okresie wielokrotnie podkreślano nieskuteczność urzędu wysokiego przedstawiciela, wskazywano również na etyczno-polityczne dylematy dotyczące wpływu Zachodu na kształt „nowej Bośni”, to bez układu z Dayton trudno dziś myśleć o pokoju na Bałkanach. W Aneksie 6. przypomniano bowiem to, o czym walczący w Bośni, ale również na innych frontach, zdawali się nie pamiętać.

Pięćdziesiąt lat po zakończeniu II wojny światowej, wobec kolejnej wojny, która przywoływała na myśl największe jej niegodziwości, w Agreement on Human Rights raz jeszcze potwierdzono konieczność respektowania najbardziej podstawowych praw człowieka.

Dokument przypomina zatem o prawie do życia, prawie do niepodlegania torturom, niehumanitarnemu traktowaniu i karaniu, prawach do wolności i bezpieczeństwa osobistego, prawie do życia prywatnego, wolności sumienia, myśli, słowa i religii, prawie własności, edukacji, przemieszczania i osiedlania się, a wreszcie prawie do założenia rodziny. Oprócz nich pojawia się także zakaz wszelkiej dyskryminacji, bez względu na powody, jakie mogłyby ją zrodzić. Owe prawa wymagały przypomnienia nie tylko ze względu na okrucieństwo, które stało się udziałem narodów byłej Jugosławii, bowiem w tym samym czasie ludobójstwa doświadczała Rwanda, a w chwili podpisywania układu z Dayton również i jej ocaleni zaczęli domagać się dla siebie międzynarodowej sprawiedliwości.

 

Przypisy:

[1] Artur Bilski, op. cit., s. 80–81.
[2] Arturo Pérez-Reverte, Terytorium Komanczów, s. 76–77.
[3] Arturo Pérez-Reverte, Batalista, s. 64.
[4] Artur Bilski, op. cit., s. 81.
[5] Norbert Gstrein, Rzemiosło zabijania, tłum. Elżbieta Kalinowska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2009, s. 81.
[6] Arturo Pérez-Reverte, Terytorium Komanczów, s. 99.
[7] Admira Ismić (Bośniaczka) i Boško Brkić (bośniacki Serb), obywatele Bośni i Hercegowiny, zostali zastrzeleni przez snajperów 19 maja 1993 roku, gdy przekraczali most Vrbanja. On został trafiony jako pierwszy, ją zastrzelono, kiedy próbowała udzielić mu pomocy. Według relacji świadków ciała zabitych leżały na moście przez osiem dni, a żadna ze stron nie chciała zabrać „swojej” ofiary, bojąc się kolejnego ostrzelania. Parę ostatecznie pogrzebano, jednak dopiero w roku 1996 rodziny zdecydowały o ekshumacji i pochowały ich we wspólnym grobie. Młodzi stali się symbolem nie tylko miłości i oddania przekraczającego granice grozy wojny, ale również świadectwem możliwości pokojowego istnienia i związków międzyetnicznych.
[8] Tadeusz Mazowiecki, Report on the Fall of Srebrenica, tłum. MMB, http://bosniangenocide.wordpress.com/2011/07/28/mazowiecki-report-on-the-fall-of-srebrenica-sept-1995/ (dostęp: 2.06.2013).
[9] Ibidem.
[10] Konwencja w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, art. II., http://www.msw.gov.pl/ftp/OCK/dokumenty_Prawo_MPH/1948_9_XII_Konwencja_zbrodni_ludobojstwa.pdf (dostęp: 15.04.2013). Sam termin „ludobójstwo” – nieużywany jeszcze podczas procesów norymberskich; czyny te, za Winstonem Churchillem, określano wówczas „nienazwaną zbrodnią” – został stworzony przez profesora prawa międzynarodowego Raphaela Lemkina. W książce Axis Rule in Occupied Europe dokonał on połączenia greckiego słowa genos (oznaczającego „lud” lub „rasę”) z przyrostkiem -cide (od łacińskiego cedere – zabijać). W ten sposób powstał termin genocide, czyli ludobójstwo, jako zbrodnia wyodrębniony podczas walnego zgromadzenia ONZ 11 grudnia 1946 roku (więcej na ten temat vide Bernard Bruneteau, op. cit., s. 15–17).
[11] Tadeusz Mazowiecki, Report on the Fall of Srebrenica.
[12] Ibidem.
[13] Dawid Warszawski, Głos ofiar na salonach świata, „Gazeta
Wyborcza” 2013, nr 253 7982, s. 11.
[14] Do właściwej interwencji nie doszło jednak bezpośrednio po wydarzeniach w Srebrenicy. Ostatecznym impulsem do działania (operacji Deliberate Force) była kolejna masakra, która miała miejsce na placu targowym Markale. W sierpniu 1995 roku, w drugim już ostrzale tego miejsca, zginęło 28 osób, a kolejne 90 zostało rannych.
[15] Dawid Warszawski, Głos ofiar na salonach świata.
[16] List Tadeusza Mazowieckiego do Butrosa Ghalego, „Gazeta Wyborcza” 1995, nr 174, s. 1.
[17] Tadeusz Mazowiecki, Pamiętajmy o Bałkanach, „Gazeta Wy-
borcza” 2005, nr 159, s. 24.
[18] List Tadeusza Mazowieckiego do Butrosa Ghalego.
[19] The General Framework Agreement for Peace in Bosnia and Hercegovina, http://www.ohr.int/dpa/default.asp?content_id=380 (dostęp: 4.06.2013).
[20] Statut Międzynarodowego Trybunału do Sądzenia Osób Odpowiedzialnych za Poważne Naruszenia Międzynarodowego Prawa Humanitarnego Popełnione na Terytorium byłej Jugosławii, http://www.pck.org.pl/pliki/mph/1993_Haga_-_Statut_MTKJ.pdf (dostęp: 15.04.2013).

 

Pora zmężnieć: czas na euro :)

„Paradoks euro” Stefana Kawalca i Ernesta Pytlarczyka to książka błyskotliwa. Autorzy pokazują konsekwencje wprowadzenia wspólnej waluty przez kraje o różnym poziomie konkurencyjności i tłumaczą, w jaki sposób zbyt silny pieniądz wpędza gospodarki o niższym poziomie produktywności w trwałą stagnację. Dowodzą, że eksperyment z euro się nie udał i powinien zostać w kontrolowany sposób zakończony: w pierwszej kolejności unię walutową powinny opuścić Niemcy i inne państwa o wysokim poziomie konkurencyjności. Kolejność odwrotna – tzn., że do narodowych walut w pierwszej kolejności wrócą ci, którzy sobie nie radzą – groziłaby załamaniem ich systemu bankowego i ogólnym chaosem. A systematyczne wycofanie euro (Kawalec i Pytlarczyk proponują przy tym, żeby przynajmniej w okresie przejściowym to Europejski Bank Centralny zarządzał nowymi narodowymi walutami) daje szansę na uratowanie Unii Europejskiej jako obszaru pokoju, dobrobytu i harmonijnej gospodarczej współpracy.

Polemikę z tezami „Paradoksu euro” wypada zacząć od pewnego historycznego wyjaśnienia. Otóż nie jest tak, że twórcy unii walutowej nie zdawali sobie sprawy z zagrożeń, jakie dla mniej konkurencyjnych krajów niesie wprowadzenie zbyt silnego pieniądza. Jednak, żeby przekonać do euro Niemców – zarówno obywateli, jak i rząd – musiało być ono równie solidne jak zastępowana przezeń marka. To dlatego w roku 1993 czy 1996 nikt nie zakładał, że unia walutowa będzie praktycznie od razu otwarta dla wszystkch chętnych. Wprowadzenie euro miało być ukoronowaniem procesu poprawiania narodowych gospodarek tak, by osiągnęły one poziom „europejskiego motoru” – Niemiec i Francji (w latach 90. różnica pomiędzy poziomem konkurencyjności tych krajów była mniejsza niż obecnie). Logika członkostwa w UGiW była taka sama jak poszerzania Unii Europejskiej, do której także w Maastricht otwarto drogę: pracujcie ciężko, spełnijcie krytaeria, a jeśli updobnicie się wystarczająco do najsilniejszych partnerów (którzy wówczas wcale nie byli aż tak silni – koszty wchłonięcia NRD powodowały powszechne obawy o to, „Czy Niemcom się uda?”), zostaniecie dopuszczeni. Takie postawienie sprawy podziałało na kraje Południa równie silnie, co warunkowość akcesji do UE na dawne państwa socjalistyczne. Niestety, dwa z nich postanowiły iść na skróty. Włochy, nie poprawiając instytucjonalnych warunków dla gospodarowania, zaczęły stosować politykę deflacyjną, która umożliwiła spełnienie kryteriów z Maastricht, ale spowolniła tempo wzrostu. Grecja po prostu sfałszowała statystyki, dzięki czemu została włączona do unii walutowej w trzyletnim okresie sztywnego związania kursów walutowych, który poprzedzał wprowadzenie euro do fizycznego obiegu. Ani Włochom, ani tym bardziej Grekom nikt nie kazał tego robić.

W przypadku Hiszpanii i Irlandii, które również mocno ucierpiały podczas ostatniego kryzysu, sprawa jest bardziej złożona bo ich członkostwo w unii walutowej rzeczywiście przyczyniło się do napęcznienia baniek spekulacyjnych, które zmniejszyły konkurencyjność i zrujnowały finanse publiczne. Ale również w tych krajach władze narodowe dysponowały instrumentami mogącymi powstrzymać szaleństwo (np. w Hiszpanii – ograniczając zabudowę terenów nadmorskich). Konsekwencje zaniechania powinny służyć jako przestroga dla wszystkich tych, którzy do euro wejdą w przyszłości: jeśli chce się jechać w grupie bez przerzutek (gratulacje za trafne porównanie unii walutowej do wycieczki rowerowej!) trzeba wpierw zadbać o formę.

Niewątpliwą zaletą książki Kawalca i Pytlarczyka jest przenikliwe rozpoznanie szeregu słabości obecnej unijnej polityki gospodarczej. Wywoływanie deflacji, zwodniczo określane mianem „wewnętrznej dewaluacji” rzeczywiście nie jest receptą na szybkie uzdrowienie mało konkurencyjnych gospodarek, a transfery fiskalne do słabiej rozwiniętych regionów (dokonywane w większości w ramach budżetów narodowych, a nie ze wspólnej kasy Unii) bynajmniej nie pomagają im stanąć na nogi: dawna NRD, południowe Włochy i województwo warmińsko-mazurskie są tak biedne, jak były. Autorzy „Paradoksu euro” słusznie zwracają też uwagę na niebezpieczeństwa wynikające z członkostwa w unii walutowej dla małych gospodarek w rodzaju fińskiej i słowackiej, opierających się na jednym rodzaju produktów lub wręcz pojedynczym producencie (samochody na Słowacji, papier, drewno i Nokia w Finlandii). Również zaproponowany sposób rozwiązania unii walutowej ma sens – zarówno ekonomiczny (najbardziej konkurencyjni wychodzą pierwsi), jak i polityczny (oficjalne żądanie likwidacji euro powinno zostać zgłoszone przez Francję). Wreszcie, sensowne jest – a przynajmniej było –  ostrzeżenie, co się może stać jeśli Unia nie zmieni kursu: niekontrolowane wyjście jednego ze słabszych krajów Południa, a równocześnie zwycięstwo populistów w którymś z krajów Północy, grożące załamaniem całego europejskiego projektu.

„Paradoks euro” napisany został na początku zeszłego roku – czyli przed brytyjskim referendum i wyborami prezydenckimi w USA i Francji – a jego główna teza pojawiła się w debacie publicznej już trzy lata wcześniej, wraz z „Manifestem Solidarności Europejskiej”. Wtedy cofnięcie się do roku 1998 wydawało się realistyczną i być może nawet kuszącą opcją. Dziś jednak przemawia za nim mniej argumentów: Marine Le Pen została powstrzymana na przynajmniej pięć lat, a wraz z Wielką Brytanią znika główna siła dążąca postrzegająca UE jako tylko organizację międzynarodową. Równocześnie, Putin, Erdogan i Trump skłaniają Europejczyków do poważniejszego pomyślenia o własnym bezpieczeństwie i podmiotowości. W tych nowych warunkach, które sugerują szybkie zacieśnianie integracji, rozwiązanie unii walutowej nie byłoby przyznaniem się do błędu, lecz ogłoszeniem fiaska europejskiego projektu. Nawet jeśli ekonomicznie usprawiedliwione, jest to psychologicznie i politycznie wykluczone.

Istota mojego sporu z Kawalcem i Pytlarczykiem sprowadza się w gruncie rzeczy do oceny trwałości narodowej identyfikacji i możliwości polityczno-społecznej integracji Europy. „W przeciwieństwie do USA Europa złożona jest z państw grupujących narody używające różnych języków i scementowane przez odrębne tradycje historyczne i kulturowe. … Nie jest to sytuacja przejściowa” – piszą na stronie 145. I dalej: „Młodzi ludzie z Mazur myślący o karierze zawodowej wyjeżdżają do Warszawy lub Gdańska, podczas gdy równocześnie na Mazurach przedstawiciele klasy średniej z innych części Polski kupują ziemię i budują sobie domy wakacyjne. … Nikt nie proponuje jednak, aby dla poprawy konkurencyjności regionu ustanowić tam osobną strefę walutową. … Czy zakładamy, że w ten sam sposób miałyby zostać rozwiązane lub złagodzone problemy niekonkurencyjności Grecji, Hiszpanii i całych Włoch?”. Otóż – dokładnie tak zakładam. Ten proces już się spontanicznie zaczął i to właśnie inwestycje niemieckiej (oraz brytyjskiej) klasy średniej w hiszpańskie domy wakacyjne przyczyniły się do spekulacyjnej bańki na rynku nieruchomości i w konsekwencji, hiszpańskiego kryzysu. A młodzi ludzie z Południa już dawno zaczęli wyjeżdżać. Nie ma żadnego – przynajmniej moralnego ani ekonomicznego – powodu, by chcieć ten proces zatrzymać albo odwrócić. Wprost przeciwnie: należy go uczynić oczywistym elementem myślenia o europejskiej gospodarce, na przykład poprzez skopiowanie amerykańskiego podejścia do międzyregionalnych dotacji (autorzy „Paradoksu euro” słusznie podkreślają, że działa on automatycznie, poprzez podatek dochodowy i transfery socjalne). Oczywiście, AfD i FN będą protestować, a Mirosław Czech powątpiewać, ale da się to zrobić. Nie będzie łatwo, ale i tak jest to rozwiązanie prostsze i politycznie bardziej sensowne niż postulowany w „Paradoksie euro” powolny demontaż unii walutowej.

Nowe polityczne otwarcie w Unii jest faktem, a wynik wrześniowych wyborów w Niemczech tylko w niewielkim stopniu uszczegółowi jego parametry. Trzymając się rowerowej metafory, można powiedzieć że prezydent Macron postanowił poważnie zadbać o formę, tak aby nie później niż za pięć lat móc jechać na czele grupy. Zarządzanie wspólną walutą zostanie ulepszone, a unijne polityki – w tym zasady przyznawania i rozliczania funduszy strukturalnych – poddane reformie. Niedawno zaprezentowany Europejski Filar Praw Socjalnych pokazuje kierunek myślenia, notabene zbieżny z tym, co o transferach finansowych między amerykańskimi stanami piszą Kawalec i Pytlarczyk.

Równocześnie pojawia się temat dokończenia integracji walutowej, udział w której dla wszystkich członków UE z wyjątkiem Danii jest obowiązkowy. Dotychczasowa interpretacja Traktatów, oznaczająca faktyczną dobrowolność w kwestii przyjęcia euro, nie musi się utrzymać. Jeżeli główną przeszkodą na drodze do członkostwa w unii walutowej miałoby być ustawodawstwo krajowe, to drogą do usunięcia takiej przeszkody jest pozwanie państwa członkowskiego przed Trybunał Sprawiedliwości. I Trybunału raczej nie będzie obchodzić niezdolność polskiego rządu do skompletowania większości parlamentarnej koniecznej do zmiany art. 227 Konstytucji – tym bardziej, że art. 90.1 tejże Konstytucji wyraźnie przewiduje, że „Rzeczpospolita Polska może na podstawie umowy międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach.” W szczególności, zapisy art. 90.1 mogą odnosić się do określonych w art 227 kompetencji NBP, przekazanych Europejskiemu Bankowi Centralnemu na mocy art. 4 Traktatu Akcesyjnego ratyfikowanego zgodnie z art. 90.3.

Ostatnia część książki Kawalca i Pytlarczyka poświęcona jest polskiej gospodarce, dla szybkiego rozwoju której potrzebne są – przekonują – dostęp do rynków zbytów i niezbyt silna waluta. Przez poprzednie 20 lat Polska miała jedno i drugie (choć, warto zauważyć, złoty okazał się o wiele bardziej stabilny wobec euro niż drachma w równie długim okresie poprzedzającym wstąpienie do unii walutowej – zob. wykres poniżej, kolor żółty wyznacza dozwolony przez kryteria z Maastrcht obszar wahań). Ale ten błogostan nie musi trwać wiecznie. Dla słabszych państw strefy euro Polska jest konkurentem jako producent dóbr i usług oraz jako źródło taniej siły roboczej. Do obydwu tych przewag konkurencyjnych przyczynia się fakt, że pozostajemy poza unią walutową. Nie będzie nic dziwnego w tym, gdy któregoś dnia ktoś powie „stop” i stwierdzi, że nie można równocześnie mieć ciastka i zjeść ciastka. I da prosty wybór: albo pełne członkostwo w Unii (czyli przyjęcie euro), albo Dzikie Pola.

No automatic alt text available.

Mimo iż, tak jak pisałem, zasadniczo zgadzam się z ekonomicznym wywodem Kawalca i Pytlarczyka, to uważam że przesadzają z zalecaną dawką ostrożności. Tak, trasa metaforycznej wycieczki rowerowej może okazać się trudniejsza niż zakładamy i łatwiej byłoby ją pokonać dysponując „przerzutką” w postaci możliwości dewaluacji. Ale nie przesadzajmy – bardziej niż słabeuszem, który bez przerzutki będzie musiał zsiąść z roweru, polska gospodarka przypomina zakompleksionego szesnastolatka, który nagle zmężniał i przerósł paru kolegów w klasie – a mimo to jedzie na podwójnej jedynce. Czas bardziej ufnie spojrzeć na własne siły i ruszyć na dorosłą wyprawę.

Liberalne lektury 2016 :)

1. Bruno Leoni, Wolność i prawo, Warszawa 2016

Wznowienie klasycznej książki tej wybitnej postaci liberalizmu klasycznego, jaką był włoski prawnik i filozof Bruno Leoni. Autor charakteryzuje relacje między prawem a wolnością jednostki, wskazując, że we współczesnych demokratycznych państwach prawnych nowymi zagrożeniami jawią się nie bezprawie czy nadużycia władzy, ale przede wszystkim nadmiarowa legislacja. Przy jej pomocy władza państwowa ingeruje w kolejne obszary życia obywatela, de facto naruszając sferę jego jednostkowej autonomii, ograniczając prywatność i faktycznie niszcząc zdobycze wolnościowe. Książka ta warta jest porządnej lektury nie tylko w obliczu polskiego kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego w 2016 r., ale również w obliczu zastraszającego tempa uchwalania przez kolejne polskie parlamenty kolejnych dziesiątków tysięcy stron aktów normatywnych w ostatnich kilkunastu latach.

2. Tom G. Palmer, Czy wojny są nieuchronne, czyli pokój, miłość i wolność, Warszawa 2016

Pacyfizm i liberalizm? Liberalizm i „polityka miłości” (sic!)? Tak, owszem! Właśnie w tej książce znajdujemy przegląd stanowisk, których celem jest udowodnienie, że prawdziwy rozwój, postęp i bogactwo możliwe są wyłącznie w pokojowym środowisku, zarówno wewnętrznym (wewnątrzkrajowym), jak i zewnętrznym (międzynarodowym). W książce znajdziemy szereg argumentów przeciwko interwencjonizmowi państwowemu i jeszcze więcej (dokładnie!) za wolnością gospodarczą. Nawet jeśli potraktujemy idee promowane w niniejszej książce jako swego rodzaju liberalną utopię, to przynajmniej otrzymujemy jakiś ideał, nad którym warto się zastanowić i z którego warto czerpać przynajmniej niektóre rozwiązania. Lektura nabiera szczególnego znaczenia w dzisiejszych warunkach coraz bardziej skomplikowanych mechanizmów gospodarek mieszanych, a także w obliczu globalizacji.

3. Justyna Miklaszewska, Sprawiedliwość liberalna, Kraków 2015

Punktem wyjścia rozważań prof. Justyny Miklaszewskiej jest oczywiście teoria sprawiedliwości jako bezstronności Johna Rawlsa, ale znajdujemy tutaj odniesienia również do koncepcji Amartyi Sena, Muhammada Yunusa, Roberta Nozicka, Jamesa Buchanana i Marthy Nussbaum. Miklaszewska wykazuje, że sprawiedliwość nie jest wartością, którą zagospodarowali wyłącznie myśliciele, ideolodzy i politycy lewicowi. Sprawiedliwość jest kluczowa również w liberalnym świecie wartości. Książka odnosi się także do szeregu współczesnych zagrożeń, problemów czy ryzyk o charakterze nie tylko europejskim, ale wręcz światowym. Chodzi tutaj m.in. o wielokulturowość i jej relacje z współczesnymi demokracjami czy też o znaczenie globalizacji dla kształtu współczesnych demokracji. Pocieszające, że również polscy autorzy i akademicy stawiają sobie pytanie: „Dokąd zmierza liberalizm?”.

4. Maciej Czarnecki, Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym, Wołowiec 2016

Reportaż wprost z Norwegii! Autor opisuje działalność norweskiej instytucji państwowej zajmującej się problemami rodziny i wychowywania dzieci (Barnevernet). Przyjmuje perspektywę Polaków mieszkających w Norwegii, których doświadczenia z Barnevernetem są różnorakie, choć dominującym przekazem medialnym było rzecz jasna przekonanie, że jest to „instytucja siejąca postrach, przed którą imigranci z Europy Wschodniej ostrzegają się na forach internetowych” [z okładki]. Czarnecki obnaża nieprawidłowości w funkcjonowaniu tej instytucji, ale również niejednokrotnie niechęć Polaków mieszkających w Norwegii do podporządkowania się tamtejszym normom społecznym i prawnym. Reportaż rodzi mnóstwo pytań o zakres ingerencji państwa w życie rodziny, a także o prawo rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, zwyczajami i tradycjami narodowymi czy też religijnymi. Niektóre fragmenty mogą wywołać dreszcze w szczerych liberałach.

5. Agnieszka Dudzińska, System zamknięty. Socjologiczna analiza procesu legislacyjnego, Warszawa 2015

Wobec trwającej od ponad roku dyskusji na temat polskiego Trybunału Konstytucyjnego oraz zasady państwa prawa warto sięgnąć do publikacji, które wyłamują się z medialno-publicystycznego słowotoku. Praca dr Agnieszki Dudzińskiej to efekt je badań nad polskim procesem legislacyjnym przeprowadzonych w latach 2012-2014. Wnioski, jakie autorka wyciąga, potwierdzają, że pod względem legislacji polski system polityczny jest „systemem operacyjnym zamkniętym”, czyli „nie przyjmuje informacji z otoczenia, zatem jego wytwory powstają w wyniku przetwarzania informacji pochodzących niemal wyłącznie z wewnętrznego obiegu komunikacyjnego” [z okładki]. Krótko mówiąc: władza ustawodawcza i wykonawcza to de facto funkcjonalna jedność, a parlament to „maszynka do głosowania”. Konsultacje społeczne to fikcja. Może warto wzbogacić publicystyczne płacze przy okazji nocnych obrad sejmu o naukowe wnioski dotyczące realiów rzekomo „niekontrowersyjnej” legislacji sprzed rządów PiS-owskich?

6. Hanya Yanagihara, Małe życie, Warszawa 2016

Piękna książka o ludziach zagubionych we współczesnym świecie, dla których prawdziwa przyjaźń może być wybawieniem. Banał? Owszem, ale jakże prawdziwy. Yanagihara pokazuje nam liberalny i demokratyczny świat widziany oczami młodego (i dojrzewającego) mężczyzny o strasznej i traumatycznej przeszłości, dla którego idea wolności pozostaje jedynie swego rodzaju abstrakcją. Bo jak tutaj mówić o wolnościach, kiedy przeszłość zdeterminowała to, kim jesteśmy? Jak odnaleźć miłość, skoro nasza tożsamość seksualna nie jest już trwale i jednorazowo definiowana przez społeczeństwo, religię czy tradycję? Jak uzasadnić wolność gospodarczą, kiedy coraz więcej z nas staje się niewolnikami pieniędzy, sławy (czy raczej „pseudosławy”!), reklamy, mediów? Wolność okazuje się nie być wystarczającą odpowiedzią, trzeba więc szukać także innych odpowiedzi na zagrożenia, wokół których staje współczesny człowiek.

7. Katarzyna Surmiak-Domańska, Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość, Wołowiec 2015

Nasze skojarzenia dotyczące działaczy amerykańskiego Ku Klux Klanu są dość jednoznaczne: rasistowscy fanatycy w białych kapturach, którzy czyhają na to, żeby bić, krzywdzić i zabijać czarnoskórych. Okazuje się jednak, że jest to obraz jeśli nie skrzywiony, to zdecydowanie wybiórczy i wyrywkowy. Mało kto orientuje się w zakresie działalności dzisiejszego Ku Klux Klanu i organizacji rasistowskich we współczesnej Ameryce, mało kto jednak również orientuje się w politycznych i społecznych realiach tzw. Pasa Biblijnego. Książka Katarzyny Surmiak-Domańskiej to książka o miłości do wolności słowa. Przeciętny Europejczyk przyzwyczajony coraz bardziej do dominacji poprawności politycznej może być niejednokrotnie zszokowany przedzierając się przez niniejszy reportaż. Okazuje się jednak, że wolności słowa nie trzeba się bać, nie trzeba nakładać na nią nadmiernych legislacyjnych kajdan, aby stanowiła podstawę harmonijnie działających społeczności.

8. Jacek Hugo-Bader, Skucha, Warszawa 2016

Czasami poetycka i nastrojowa, czasami smutna i zatrważająca. Książka właściwie o najnowszej historii Polski, choć opowiedziana z perspektywy konkretnych działaczy antykomunistycznej opozycji. Jednym udało się doskonale odnaleźć w wolnej Polsce, inni są nią rozczarowani, a nowe realia bardziej ich przytłoczyły, niż mogli się tego w ogóle spodziewać. Hugo-Bader pisze o jednej z bohaterek: „Następne lata są jeszcze gorsze. Pije coraz więcej i częściej, coraz trudniej zwlec się rano z łóżka – jej choroba rośnie i niszczy wszystko po drodze jak fala tsunami. Rozpada się życie domowe, w pracy mówią, że nawala…”. Takich ludzi jest wielu, ale przecież nie tylko dawnych opozycjonistów. Bilans polskich przemian po 1989 r. musi być pozytywny, jednak Hugo-Bader przypomina „sytym i zadowolonym”, że są też tacy, którym się nie powiodło. Książka ta pokazuje, że zwycięstwo PiS-u w 2015 r. to nie tylko – jak chcą niektórzy – obietnica „500 plus”, ale również krzyk tych, o których Polska zapomniała albo dotychczas nie zwracała na nich większej uwagi. Lektura zdecydowanie obowiązkowa!

9. James McBride, Ptak dobrego Boga, Wołowiec 2016

Jeszcze jedna wyprawa do Ameryki. Tym razem podróż po realiach amerykańskiego Południa przed wybuchem wojny secesyjnej. Wydawcy uprzedzają, że książka Jamesa McBride’a „czerpie z najlepszych tradycji amerykańskiej powieści łotrzykowskiej i twainowskiego humoru” [ze strony Wydawnictwa Czarne] i zdecydowanie trzeba się z tym zgodzić. Pierwszoosobowa narracja prowadzona z punktu widzenia czarnoskórego chłopca udającego dziewczynkę początkowo irytuje, później wciąga. Znajdujemy się w czasach „pomiędzy”: niby poruszamy się drogami starego, niewolniczego Południa, ale świat równouprawnienia i emancypacji czarnoskórych Amerykanów już wdziera się do najodważniejszych umysłów. Może i my dzisiaj znajdujemy się w czasach takiego „pomiędzy”? Multikulturalizm, kapitalizm globalny, migracje, fanatyzm religijny, emancypacja mniejszości seksualnych, terroryzm i cyberterroryzm, islamski fundamentalizm religijny… W tej książce nie znajdziemy odpowiedzi, jak sobie z tym „pomiędzy” poradzić, raczej będziemy się powoli przyzwyczajać do chaosu.

10. Jarosław Kaczyński, Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC, Warszawa 2016

Last but not least! Chcemy zrozumieć Jarosława Kaczyńskiego? To poczytajmy, co Kaczyński ma do powiedzenia. Oczywiście trzeba być świadomym propagandowo-politycznego znaczenia takich monografii, bo nie jesteśmy w stanie oddzielić takich dzieł od politycznej działalności polityków je tworzących. I słusznie! Można jednakże wiele dowiedzieć się o motywach poszczególnych działań podejmowanych przez Prawo i Sprawiedliwość w ostatnim roku. Może szerszy pryzmat intelektualno-polityczny pozwoli nam wyjść poza prymitywne podsumowania wrogów Kaczyńskiego, jak chociażby: „trauma po bracie”, „chory psychicznie”, „paranoik i oszołom”, „chory z nienawiści”. Polityka w wydaniu Kaczyńskiego to jednak coś więcej niż potencjalne jego fobie i osobiste niechęci. Paradoksem jest również to, z jak wieloma ocenami państwa w ogóle i państwa polskiego po 1989 r. musi się zgodzić racjonalny i nieuprzedzony liberał, choć rzeczywiście raczej się w autorze nie zakocha.

Rozmowy z Oksaną :)

11 marca 1959. Szef misji CIA we Frankfurcie do Centrali: ” Tajne (…) Chociaż nic na to nie wskazuje, to ukraiński ruch rewolucyjno-wyzwoleńczy ma charakter wybitnie katolicki. Jest to tym bardziej oczywiste skoro wziąć pod uwagę, że jego pochodzący z Wołynia, Polesia, Bukowiny i ukraińskiego Zakarpacia uczestnicy jakkolwiek są deklaratywnymi reprezentantami ortodoksyjnego nurtu [chrześcijaństwa] to właściwie bronią interesów ukraińskiego Kościoła katolickiego, postrzegając go jako siłę walczącą z komunizmem. [Tak więc] wychodząc naprzeciw wiarygodnym doniesieniom koła watykańskie zmuszone są przyznać, że ukraiński ruch narodowo-wyzwoleńczy występuje [de facto] w obronie Kościoła katolickiego. Ktokolwiek twierdzi inaczej, nie rozumie projektu ( w oryginale: intention) Kościoła katolickiego na Wschodzie, a szczególnie interesów Watykanu na Ukrainie.(…) Niektóre z ukraińskich ugrupowań nacjonalistycznych, takie jak banderowska frakcja Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów akcentują swoje pełne oddanie i lojalność ( w oryginale: devotion) wobec Koscioła katolickiego. Można to częściowo wytłumaczyć faktem otrzymywania przez frakcję banderowską OUN wydatnej pomocy finansowej ze strony kół watykańskich aż do roku około 1950. [Pomoc ta ustała, kiedy stało się powszechnie wiadomym, że] OUN(b) to totalitarna, prymitywna (w oryginale: narrow minded) a nawet amoralna organizacja, mająca na sumieniu masowe mordy m.in. niewinnej ludności cywilnej ( w oryginale: mass murders of guilty as well as innocent persons”, tłum. JK (1)

W całej sprawie chodzi także o interesy zakonu ojców redemptorystów, do którego należy Radio Maryja. Jego greckokatolickie placówki na Kresach Wschodnich II RP odegrały haniebną rolę w trakcie ludobójstwa Polaków. Zakonnicy podżegali do zbrodni,święcili broń i narzędzia tortur. Należąca do nich wołyńska stacja radiowa lżyła Polaków.”(K. Nesterowicz, P. Czerwiński – „Rzeź pamięci”, Faktycznie, numer 3/2016, 21-27.07.2016

Cytuje też Swianiewicz opowieść Stanisława Mackiewicza ” o jakimś księdzu (…), z którym miał dłuższa rozmowę i który był szczególnie optymistyczny co do współdziałania z Rosją Sowiecką w razie wybuchu konfliktu zbrojnego z Niemcami” … ” Trzeba pamiętać, że był to okres po wielkich procesach pokazowych i wielkich czystkach, kiedy wiele setek tysięcy ludzi zesłano do łagrów, o czym na ogół w Polsce wiedziano. Mentalność społeczeństwa polskiego w przededniu wojny 1939 roku może być przedmiotem interesujących studiów socjologicznych i psychologicznych” ( R. Ziemkiewicz „Jakie piękne samobójstwo”, str. 204 )

Oksanę poznałem przypadkowo. Pani Oksano, o co w tym wszystkim chodzi? -zagadnąłem – patrząc na to co się dzieje na portalach społecznościowych to mam wrażenie, że utknąłem w jakiejś dziurze w czasoprzestrzeni, w jakiejś paralelnej rzeczywistości: trwa właśnie “nacjonalna rewolucja 1941 roku”  a ja przyglądam się jak rasowo czyste rycerstwo “Ukroreichu” walczy z bolszewicką nawałą… – Wie pan, większość  tych radykałów to radykałowie w gębie, ludzie nie wiedzą już komu ufać. Tam jest ogromny potencjał ludzki i zerowy polityczny, wielu powiem panu to  nawet nie wie, powiedzmy,  że Jarosz jest z Dnieprodzierżyńska, że on wcale nie pochodzi z zachodniej Ukrainy, oni są oszukiwane strasznie. Mają mało dostępu do prawdziwej informacji a najważniejsze, że mają zero dostępu do informacji zachodnich. Młodzież jest teraz manipulowana nacjonalistami to fakt, ale te kto się uczy i wyjeżdża gdzieś za granicę to już są zupełnie inne, a nie każdego stać na studia i to są pierwsze ofiary manipulacji . Jakby nie wojna to by ten proces był o wiele mniej emocjonalny i trudniejszy do przeprowadzenia. Starsze ludzie wieku mojej mamy to boją się nacjonalistów, oni czekają bo nie wiedzą co robić. A nie ma tam po prostu żadnej jakiejś rozsądnej siły, jest jałowe pole do działania na gruncie demokracji, ale kto będzie Don Kichotem żeby walczyć z wiatrakami ?

Aleksiej jest archeologiem. Specjalizuje się w m.in. problematyce związanej z rzezią wołyńską. Kilka dni temu na jednym z portali społecznościowych opublikował następujący tekst:

„Szanowni Państwo, przyjaciele i koledzy! My – ukraińscy naukowcy, historycy, krajoznawcy, patrioci Wołynia – zwracamy się do Państwa w następującej sprawie. Jesteśmy zaniepokojeni i bardzo oburzeni powstałą w naszym kraju sytuacją z postawą wobec wielkiej wspólnej pamięci, historii oraz dziedzictwa narodów-braci – polskiego i ukraińskiego. Dziś na Wołyniu spotykamy totalne zniszczenie i plądrowanie pamięci i zabytków, które wcześniej były symbolami duchowego i kulturowego rozwoju kraju. Budynki kościołów i pomieszczeń, które dawniej należały do katolickich wspólnot zakonnych, ulegają plądrowaniu i zniszczeniu. Budynki, związane z życiem wybitnych działaczy kultury ukraińskiej i polskiej, są rujnowane i znikają. Całe cmentarze z setkami grobów są cynicznie wyrzucane na śmietnik. Organy władzy oraz urzędnicy samorządu terytorialnego zaniechali wykonania swoich obowiązków i przestępczo obserwują to nowoczesne barbarzyństwo. Wszystkie nasze próby zatrzymania tego haniebnego zjawiska na poziomie prawnym wyczerpały się. Dlatego apelujemy do naszych braci Polaków, do naukowców i rządu Polski z wołaniem o założenie wspólnego „frontu” w walce o ocalenie naszych wspólnych historycznych korzeni i kultury. Tylko przez wspólny wysiłek myślących patriotów zdążymy uratować naszą historię i przekazać wnukom wzorzec porozumienia dziadków i ojców. Za naszą i waszą wspólną historię! Członkowie Grupy roboczej ds. zachowania i rozwoju środowiska historycznego miasta Łucka. ([email protected])”

Brodzące w złocie, zalepione miodem, słoneczne popołudnie. W ciszy „Sklepów cynamonowych” bujny ogród jak ze starego gobelinu tonie w drzemce. Odurzona światłem kamera jest dyskretna, raz pokazuje błękitny żar nieba by potem odetchnąć widokiem niewybrednych kwiatuszków stojących bezradnie w swych nakrochmalonych, różowych i białych koszulkach. Jacyś ludzie chcą, żeby drobniutka staruszeczka wróciła pamięcią do czasów dzieciństwa. Siedzi właśnie teraz i przędzie delikatnie swoją opowieść, pełną niemożliwej do opisania grozy. Głos ma dobry i ciepły, czasem westchnie głęboko. A pamięta wszystko, tak jakby to było wczoraj: uprowadzone w nocy przez ludzi w maskach Katię i Nadię (nikt ich więcej nie zobaczył), zaszlachtowanego bagnetami „dida”, zamordowane przez policajów młode Żydówki, skrępowane drutami trupy, żyjących w biedzie wojenną wdowę z dzieckiem zarąbanych potem w ogródku przez „zapekłego nacjonalista” , strach, że wszystko obserwują, nocny strach czy przyjdą, prowokacje „Polaki kogoś zabiły”, „stribkiw” . Wielokrotnie podkreśla, że do pojawienia się banderowców nie było nienawiści między Ukraińcami i Polakami. A potem „w jeden dzień idą bandery, a na drugi AK”, wspomina. „Straszniejsze to było, ne pereskazaty…”

Pismo do IPN-u nr. 1

„Jestem w posiadaniu materiału dotyczącego ukrywania oraz udzielania różnych form pomocy Polakom ( donoszenie żywności w nocy na bagna) przez ukraińską rodzinę. Proszę o wskazanie procedury wpisu do księgi pamięci „Sprawiedliwych Ukraińców”. Proszę również o wskazanie, czy na wyraźną prośbę osoby zainteresowanej możliwy jest wpis anonimowy.”

Coraz lepiej opracowywane zasoby archiwalne dostarczają coraz to nowych łamigłówek, prosto mówiąc: im dalej w las, tym ciemniej. Ich rozwiązywaniu nie sprzyja dyspozycyjność polityczna niektórych historyków podejrzewanych nawet o preparowanie czy wręcz fałszowanie powierzonych sobie materiałów – jaskrawym, podręcznikowym przykładem tutaj może być  sugestywna wizja breakdance’a meduzy w wiadrze z wodą chlorowaną jaką jest działalność publicystyczna dokonującego cudów kazuistyki i nadinterpretacji Wołodymyra Wiatrowycza. (2) Mimo że całą dotychczasową karierę zbudował na politycznym aktywizmie w neobanderowskich witrynach „badawczych” (zawieźli go nawet z prelekcjami na Harvard) to znalezienie jakiejkolwiek informacji na temat jego przynależnosci organizacyjnej jest obecnie niemożliwe, gdzieniegdzie pojawiają się tylko śladowe wzmianki dotyczące rzekomego członkostwa w neonazistowskiej, jak chcą niektórzy, partii Swoboda a wcześniej Socjal Nacjonalnej Assambleji oraz bliskich związków z kryptonazistą Parubijem, o którym w dalszej części tego materialu (3) (aktualizacja 2016-07-11 Jarosław Hrycak niedwuznacznie sugeruje, że obskakiwany jakiś czas temu przez A. Michnika Wiatrowycz może być faktycznie prokremlowskim prowokatorem:http://uamoderna.com/blogy/yaroslav-griczak/kyiv-streets-renaming ) W świecie bizantyjskich manipulacji Swoboda jest tworem ciekawym: jej geneza ma związek z bardzo skomplikowaną grą wyborczą prezydenta Janukowycza, istnieją przekonujące dowody na to, że była projektem finansowanym przez prezydencką Partię Regionów w celu rozbicia i przejęcia nacjonalistycznej opozycji a tym samym stworzenia dla Janukowycza bezwolnego partnera sparringowego do ustawki o przesądzonym z góry wyniku. ( Kuzio, Rudling; por. Mitterand i Front National)(4)(5)(6). Dosyć paradoksalnie natomiast, zdecydowanych pro-kremlowskich tym razem prowokatorów wśród nacjonalistów może być o wiele więcej niż się wydaje, (7)(8)(9) zaś modelowo samodestrukcyjny charakter wrzawy wokół pilotażowej swego czasu „ustawy językowej” to tylko wierzchołek góry lodowej. Według znawcy zagadnienia Antona Szechowcowa, do tych pierwszych należy gwiazda ukraińskich telewizyjnych plateaux, ex-duginista i instruktor pro-putinowskich „Naszych”( w tym samym czasie co „prowadzący” rebelię na Donbasie agent GRU Girkin – „Striełkow”, aktualizacja 2016-06-07 Kim jest dla służb rosyjskich Girkin? – dyskusja: https://web.facebook.com/ivan.katchanovski/posts/1260808400615710?pnref=story), mistyk i nacjonalista Dmytro Korczyński (10)(11)(12)(13). Wiaczesław Lichaczew, inny badacz post-sowieckiej faszosfery, nazywa uczestniczących wcześniej w „operacji antyterrorystycznej” na Wschodzie Ukrainy a obecnie zasiadających w Werchownej Radzie członków „Bractwa” Korczyńskiego „prowokatorami” i wie, o czym mówi. (14) Równie ciekawym jest, że „psy wojny” z nacjonalistycznej ukraińskiej organizacji UNA/UNSO podczas konfliktu w Transdniestrii (kierowana była wtedy przez Korczyńskiego) walczyły wspólnie z rosyjskimi kozakami przeciwko wojskom mołdawskim (15), podczas gdy kilka lat później ta sama organizacja wzywała już do wojny z Rosją, występując przeciwko tym samym kozakom w „Noworosji”. (16) Natomiast BBC i to od razu w 2014 roku zdiagnozowała prowokacyjny charakter bojówek neobanderowskiego parasola jakim jest „Prawy Sektor” (17) wraz z jego mętnym trzonem, organizacją „Tryzub im. S. Bandery” (oczkiem w głowie Sławy Stećko, o której dalej, patrz również: przypisy) (18)(19) , zaś wcale spora liczba obserwatorów wydarzeń zaczęła węszyć ukrytą mechanikę pro-kremlowską coraz natrętniej charakteryzującą środowiska „patriotyczne” . (20)(21) Wielu zauważyło przede wszystkim dziwną i kłującą w oczy synchronizację działań bojówkarzy z następującym niejako automatycznie, szczególnie agresywnym rosyjskim jazgotem propagandowym, całość na zasadzie sprzężenia zwrotnego: akcja-reakcja. Kanadyjski politolog Ivan Katchanovski broni ponadto tezy, że tzw. masakra snajperów na kijowskim Majdanie była w istocie krwawą prowokacją nacjonalistycznych bojówek kontrolowanych przez Majdan (w tym kontekście wymieniane są nazwiska sotnika Parasiuka i komendanta Parubija) (22) w celu możliwie jak najbardziej skrajnego zradykalizowania pokojowego protestu, doprowadzenia do zbrojnego konfliktu i w ostatecznym chaosie siłowe przejęcie władzy przez konkurencyjną w stosunku do Janukowycza opcję oligarchiczną. (23) Efektem w skali makro był Anschluss Krymu oraz rosyjska agresja na Donbasie. Last but not least, goszczący jakiś czas temu w Warszawie na zaproszenie fundacji Otwarty Dialog przedstawiciele Prawego Sektora też zajmowali się tym, co umieją robić najlepiej czyli prowokacjami, najchętniej dla uzyskania pełni efektu przy udziale polskich narodowców w charakterze pudła rezonansowego . (24)(25) (aktualizacja 2016-07-09  poszlakę kałamarnicy oplatującej m.in. kokietowaną przez koła PiS-owskie  Fundację Otwarty Dialog zasugerowali analitycy z wirtualnej grupy „Rosyjska V kolumna w Polsce”, odnośny fragment: „Listopad 2015 – przemyscy narodowcy wyjeżdżają do Warszawy na Marsz Niepodległości. Wśród nich jest Bogdan Łucak [https://goo.gl/oQhS6V], o dziwo młodociany ukraiński nacjonalista, który na swojej stronie FB w zakładce „polubione” ma niemal wszystkie oddziały Prawego Sektora [https://goo.gl/jI2dhM] i przede wszystkim jest synem zamieszkałego we Lwowie Artema Łucaka [https://goo.gl/krYSfA], pełniącego (wówczas) funkcję naczelnika sztabu 8 roty „Prawego Sektora”, pseudonim „Doktor”. Łucak senior należy do bezpośredniego otoczenia politycznego Dmytra Jarosza [http://goo.gl/nJ25OY]. Natomiast Łucak junior publikuje [https://goo.gl/Fb5D4u] zdjęcie siebie z Majkowskim z 11 listopada w Warszawie: obydwaj trzymają broń i widoczna jest między nimi zażyłość. Pod spodem ktoś komentuje: „na imigrantów” [https://goo.gl/U5eKce]. Dowiedzieliśmy się, że naczelny „antybanderowiec” miasta (chodzi o Przemyśl – JK) Majkowski często odbiera ze szkoły młodego Bogdana Łucaka, który do niego mówi „wujek”, podczas gdy jego ojciec Artem pod czerwono-czarnymi flagami walczy na wschodzie Ukrainy jako dowódca batalionu oddziału „Aratta” [https://goo.gl/Hfj7yB]. (…) W Polsce Artem Łucak stał się znany po tym, jak w czerwcu 2015 roku prezentował wystawę o „Prawym Sektorze” [http://goo.gl/iDCOk0] w warszawskim lokalu „Ukraiński Świat” prowadzonym przez fundację „Otwarty Dialog”, a wcześniej w maju w tym samym miejscu prowadził spotkanie zachęcające obywateli ukraińskich zamieszkałych w Polsce do glosowania na kandydatów Prawego Sektora [http://goo.gl/8ezUS3], podczas którego swoimi delikatnie mówiąc nieprzemyślanymi (czyżby?) enuncjacjami o mordowaniu Polaków na Wołyniu („niech ktoś to najpierw udowodni”) dał pożywkę antyukraińskiej propagandzie na długie tygodnie [http://goo.gl/TZmb0t], kompletnie niwecząc nadzieje, które niektórzy kładli we wcześniejszych pro-polsko brzmiących wypowiedziach Dmytra Jarosza. Artem Łucak [https://goo.gl/M43azu] urodził się w Moskwie w 1972 roku. (…) W latach 1991-93 służył [http://goo.gl/YyyOHz] w wojskach pogranicznych Federacji Rosyjskiej (Краснознамённом Новороссийском пограничном отряде в/ч 2156 11- ПОГЗ) [http://goo.gl/XdVtmVhttps://goo.gl/NQNKBK]. KGB a potem FSB bardzo uważnie przyglądała się doborowi do takich oddziałów pogranicznych operujących na Kaukazie. W roku 2001 Artem Łucak zakończył [https://goo.gl/zP0yUL] rosyjski medyczny uniwersytet im. Pyrogowa – elitarny, gdzie dostać się było bardzo trudno. Przeważnie uczyły się tam dzieci medyków z tytułami, dyplomatów i ludzi z tzw. elity politycznej. W Moskwie zajmował się między innymi biznesem ochroniarskim w ramach firmy „Lajkon” [http://goo.gl/zEZlGi]. Chyba nie będzie przesadną aluzją stwierdzić, że firmy ochroniarskie w Federacji Rosyjskiej (ktoś powie, podobnie jak w Polsce…) prowadzą przeważnie nieco specyficzni obywatele. Artem Łucak mieszkał wówczas w Moskwie przy ul. Wynogradowa 6/144 [http://goo.gl/EOS1tH]. (…) Prawdopodobnie rosyjskie obywatelstwo ma do dziś, ale niewykluczone, że mogło się to zmienić w ostatnim czasie. (…) Wczesnym latem 2014 roku zjawił się w Przemyślu. Prawy Sektor tego faktu w ogóle oficjalnie nie komentował, ale rosyjskie wydania owszem i to  raczej  aktywnie [http://goo.gl/ShpR4x,http://goo.gl/mG0R5Whttp://goo.gl/sRi6Gghttp://goo.gl/uPbP80]  . (…) W kontekście tego, że panowie Majkowski i Łucak, każdy po swojej stronie granicy, całkiem skutecznie psują stosunki polsko-ukraińskie jednocześnie przyjaźniąc się, podczas gdy na użytek gawiedzi stoją na kompletnie przeciwstawnych pozycjach politycznych uważamy, że powołane do tego instytucje obu krajów powinny pójść, najlepiej razem, zarysowanym tu tropem.” całość tekstu: https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=408936772609861&id=218251225011751&pnref=story )

Natomiast łysoli ze Swobody widywano nie tylko z pozostającym pod kremlowską kroplówką Jean-Marie le Penem (26) ale również na Marszach Niepodległości w Polsce, co Grzegorz Rossolinski-Liebe tłumaczy swojego rodzaju syndromem faszystowskiej międzynarodówki, w ramach której neobanderowcy najnaturalniej w świecie znajdują wspólny język z radykałami wszystkich maści (27) a jak nie, to równie naturalnie powstaje wzajemnie uzależniony, samonapędzający się, ekstremalny układ dwubiegunowy lub mamy do czynienia z czymś w rodzaju „nocy długich noży” o zmiennym natężeniu, jaką na przykład zdaje się być obecna faza wojny na Donbasie: „nasi” nihilistyczni fanatycy przeciwko „ich” fanatykom i co, umiejętnie podsycane, może trwać wiecznie i o to chodzi. Świat permanentnej „bumfight”, punktowany medialnymi „incydentami z Gleiwitz”.

Manipulacja ukraińskim ruchem nacjonalistycznym przez sowiecką agenturę ma długą i typowo pogmatwaną historię. W tajnym opracowaniu CIA czytamy w jednym i tym samym zdaniu o mistrzowsko opanowanych przez koła OUNowskie strategiach dywersji propagandowej przy równoczesnej wysokiej podatności tego środowiska na sowiecką penetrację. (28) Jest wiadomym, że w latach 20. i 30. OUN współpracowała nie tylko z Abwehrą ale również z sowiecką razwiedką, bliskie kontakty z Sowietami utrzymywał zamordowany na koniec przez Sudopłatowa (tego samego, który zajmował się werbunkiem polskiej arystokracji) Jewhen Konowalec.(29) W podobnym duchu utrzymane i wcale nie karkołomne spekulacje pojawiły się na temat Romana Szuchewycza oraz skali działania i charakteru oddziałów dywersyjnych NKWD. (30)(31) ( na marginesie: zdaniem Grzegorza Motyki, nie ma nic co wskazywałoby na udział tych oddziałów w rzezi wołyńskiej). Według dokumentów z archiwów KGB opublikowanych i skomentowanych przez Jeffreya Burdsa (32) (patrz również: 33) tylko jeden tajemniczy agent sowiecki działający wewnątrz OUN a którego tożsamości do dziś nie udało się ustalić przyczynił się do „neutralizacji” około 400 działaczy nacjonalistycznych. Przy czym okrężnych analogii może być co najmniej kilka. Roman Garbacik  w recenzji książki Piotra Zychowicza ” Obłęd ’44” pisze : „Na szczytach władzy Polskiego Państwa Podziemnego, Delegatury Rządu na Kraj, a także w samym Londynie niewątpliwie działała sowiecka agentura, dążąc do takich a nie innych rozwiązań, często poza wiedzą Naczelnego Wodza. Wymieniane są tu dwa nazwiska, będące dla większości Polaków ikonami patriotyzmu i poświęcenia – Okulickiego i Tatara. Trzeci, premier Stanisław Mikołajczyk jest dla autora nie tyle zdrajcą, co postacią żałosną – naiwniakiem i nieudacznikiem. Ze względu na te tezy właśnie książka Zychowicza będzie wstrząsem dla wielu czytelników. (…) Odruch czasowej i czysto koniunkturalnej lokalnej współpracy z Niemcami na Kresach nie został zaaprobowany przez najwyższe dowództwo AK i rząd polski w Londynie. Przeciwnie – nakazał on zerwanie wszelkiej kolaboracji z Niemcami na rzecz współpracy z Armią Radziecką. Współpracy, która oczywiście w mniemaniu władz nie była już „kolaboracją”. Tymczasem oddziały AK, które wykonały ów rozkaz, odsłaniając swe struktury i dzielnie wypierając Niemców wespół z Czerwoną Armią były następnie otaczane przez NKWD. Oficerów najczęściej spotykał katyński strzał w potylicę, reszta miała wybór; albo Armia Berlinga, albo wywózka wgłąb Rosji. Nieporównanie lepiej wyposażone, umundurowane i przeszkolone – w zestawieniu z powstańcami warszawskimi oddziały AK z Kresów (i nie tylko) mogły też skutecznie za cichą aprobatą Niemców uratować od okrutnej rzezi ok. 130 tys. bestialsko zamordowanych przez UPA Polaków na Wołyniu. Nie uczyniono tego, bo najwyższe czynniki PPP i rządu polskiego w Londynie ten problem zlekceważyły. (…) Drugim człowiekiem, wyraźnie sympatyzującym z komunistami był gen. Tatar, który umieszczony na niezwykle newralgicznym punkcie odpowiadającym za łączność z okupowanym krajem sabotował depesze od i dla Naczelnego Wodza. W tej sytuacji zapobieżenie katastrofie było niezwykle trudne. „Kropkę nad i” czyli zdemaskowanie roli Tatara dopisał rozwój wydarzeń w końcu wojny i afera w sprawie polskiego złota zdeponowanego w Anglii. Podobnie jak późniejsze uwięzienie gen. Tatara przez komunistów i słynny proces „TUN” nie mogły zmazać jawnej jego zdrady, tak skazanie Okulickiego w procesie „szesnastu” nie zniwelowały jego „zasług” wobec Narodu. Bowiem korzyści odniósł tylko Stalin i „rząd” lubelski.” (34) A Jan Sidorowicz dodaje: „Pochówek zapewnili Okulickiemu sowieci, zgodnie z ich zwyczajem likwidując własnego agenta, który wykonał powierzone mu zadanie.” (35)

W latach 30 i 50 głównym obiektem terroru OUN byli sami Ukraińcy, niedostatecznie „narodowo uświadomiona” miejscowa ludność cywilna. Lista czynów kwalifikujących się jako „zdrada” nacjonalnej rewolucji była nieskończona. Najmniejsze podejrzenie, również wobec członków UPA, oznaczało śmierć (36). Szuchewycz rozkazał nawet „prewencyjnie” mordować Ukraińców ze Wschodu w szeregach UPA jako „agentów Moskwy”. (37) Publiczne egzekucje odznaczały się wyjątkowym sadyzmem. Na przykład w sierpniu 1944 w okolicach Lwowa podejrzanym o pro-sowieckie sympatie wyłupiono najpierw oczy a następnie porąbano ich siekierami na kawałki, wszystko przed zmuszonymi przyglądać się kaźni współbraci, skamieniałymi z przerażenia mieszkańcami wioski. Ludzkie szczątki sprofanowano. (38) Nie sposób nie widzieć tutaj pewnego szerokiego pendant do hipotezy „Lodołamacza” Suworowa (39): Sowieci sami tworzyli jakiś „problem” by następnie móc go „rozwiązywać”. W opracowaniu Alexandra Statieva „The Soviet Counterinsurgency in the Western Borderlands” czytamy : ” W wiosce Piesocznoje UPA zastrzeliło 8 chłopców i powiesiło 4 dziewczynki w wieku 15-17 lat. Ich ojcowie zgłosili się wcześniej do poboru zarządzonego przez Armię Czerwoną. Tego rodzaju działania zmuszały krewnych [mordowanych] do wstępowania do sowieckiej milicji [ w celu samoobrony]. Ponieważ rodzin żołnierzy sowieckich było zdecydowanie więcej, terror OUN-owski w rezultacie tylko dramatycznie zwielokrotnił ilość [początkowo bardzo nielicznych] sympatyków władzy sowieckiej(…)„.(40) W latach 1944-46 około 500,000 Ukraińców zostało deportowanych na Syberię podczas gdy pod koniec lat 40. sowiecka agentura wewnątrz ruchu nacjonalistycznego szła już w dziesiątki tysięcy (41), a diaspora chwilowo zdystansowała się od twardego banderowskiego rdzenia widząc w samym Banderze osobnika nieudolnego, żałosnego w swojej megalomanii i nieodwracalnie niezrównoważonego. (Goda, 42). Nasuwa się więc dość oczywiste pytanie czy zamordowani przez KGB Szuchewycz i Bandera byli częścią głeboko zakonspirowanej sowieckiej agentury, która w pewnym momencie przestała być już operacyjna? Czy „zainstalowanie” obscenicznego kultu Bandery, Szuchewycza i Klaczkiwśkiego na zachodniej Ukrainie, uprawianego również przy zaangażowaniu ukraińskich placówek dyplomatycznych przez obecne pokolenie diaspory (podczas Majdanu przez media przetoczyła się fala artykułów sponsorowanych w rodzaju „7 mitów o Banderze i UPA”) jest chichotem historii czy śladem wciąż aktualnej, złożonej, wielopoziomowej sowieckiej prowokacji sprzed lat? Wbrew temu, co wydaje się na wyrost i w oderwaniu od realiów sugerować Anne Applebaum (43), stereotyp Ukraińca/banderowca nie służy ukraińskiej eurointegracji natomiast znakomicie służył historycznej dyskredytacji ukraińskiego ruchu niepodległościowego a obecnie utrzymywaniu stosunków międzyludzkich ze wszystkimi (!) sąsiadami Ukrainy (abstrahuję tu od kontekstu geopolitycznego) na poziomie wrzenia .
Suworow pisze: „Komunistyczny żargon zawiera niemało zwrotów typu ‚kampania wyzwoleńcza’, ‚kontratak’, ‚przejęcie inicjatywy strategicznej’, które oznaczają odpowiednio agresję, atak i wojnę z zaskoczenia. Każde z tych określeń przypomina walizkę o podwójnym dnie: to, co widoczne służy temu, co chce się ukryć”” (…) (44). „Dwaj kolejni następcy ‚generalissimusa’ – Chruszczow i Breżniew – choć różny mieli do niego stosunek, obaj zgodnie potwierdzali jego zamiar wycieńczenia Europy w wojnie przy zachowaniu własnej neutralności po to, by ją nastepnie „wyzwolić”. (…) Półtora tygodnia po podpisaniu paktu [ Ribbentrop-Molotow] Hitler toczył wojnę na dwa fronty, a Niemcy od początku znalazły się na przegranej pozycji. Innymi słowy, (…) w dniu podpisania paktu o nieagresji, Stalin wygrał II wojnę swiatową – jeszcze zanim Hitler do niej przystąpił. Dopiero latem 1940 Hitler zrozumiał, że dał się podejść. Usiłował jeszcze odwrócić sytuację, ale było już za późno.” (45) Dalej: „Stalin dopiął swego: w konflikcie wojennym zachodnie nacje wyniszczały się wzajemnie, bombardując swoje miasta i fabryki. (…) Gdy wreszcie sam popadł w tarapaty, natychmiast otrzymał od Zachodu wszelka niezbędną mu pomoc. Zachód przystąpił do wojny stając w obronie Polski, by w 1945 roku oddać ją Stalinowi w jasyr, wraz z całą Europą Wschodnią i częścią Niemiec. Ale nic nie zdoła zachwiać wiary Zachodu w to, że jest zwycięzcą II wojny światowej. Hitler popełnił samobójstwo. „Wyzwoliciel” Stalin został nieograniczonym władcą potężnego antyzachodniego imperium, stworzonego dzięki pomocy samego Zachodu. Nawet po śmierci zachował opinię człowieka prostego, naiwnego i ufnego, podczas gdy Hitler wszedł do historii jako diabelski zbrodniarz” (46) , cytując samego Hitlera: ” Tylko jeden kraj może wyjść zwycięsko z generalnego konfliktu: Związek Sowiecki” (47)

Pytam Oksany, co o tym myśli. ” Ja nie wiem z kim oni tam wszyscy w ogóle walczyli. Bandera był sprytniejszy, pierwszy poleciał, dogadał się z Hitlerem. A teraz zwalają jedne na drugich i każdy swoje błoto chwali. ” – mówi Oksana. (48)

Pismo do IPN-u nr. 2

Zwracam się z uprzejmą prośbą o udzielenie pomocy merytorycznej w następującej sprawie:

Z rozmowy prywatnej przeprowadzonej latem 2015 roku z miejscowym świadkiem historii wynika, że w 1943 lub 1944 roku w ukraińskiej wiosce Klusk (rejon turyjski) miała miejsce zbrodnia dokonana przez niezidentyfikowany oddział polski. Rozmówca twierdzi, że podczas „akcji odwetowej” spalono wtedy żywcem w zaryglowanej chacie grupę starszych ukraińskich kobiet.
W tym kontekście wioska Klusk wymieniona jest również tutaj: (link). Cytat, w którym jest mowa m.in. o „polskich nacjonalistach” brzmi: „Із 14 убитих у Клюській сільраді 9 стратили німці, 5 замучили “польські націоналісти”.”
Z ogólnie dostępnych materiałów wiadomo, że w pobliskich Zasmykach znajdował się ośrodek samoobrony oraz zgrupowanie AK pod dowództwem Władysława Czermińskiego ps. „Jastrząb” oraz Michała Fijałka ps. „Sokół” w sile 120-150 ludzi. Według wikipedii, oddział Władysława Czermińskiego „5 października 1943 r. wspólnie z oddziałem AK Kazimierza Filipowicza – „Korda” dokonał odwetowego ataku na ukraińskie wsie Połapy i Sokół (…)”

Proszę o wskazanie czy było lub jest prowadzone śledztwo w przedmiotowej sprawie oraz czy znane są nazwiska sprawców zbrodni jaka miała wtedy miejsce w Klusku?

Pismo zostało przyjęte przez Główną Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i przekazane do Komisji Oddziałowej w Lublinie. Odpowiedzi, jak na razie, nie ma.

aktualizacja 2016-04-21

W nawiązaniu do Pana korespondencji z dnia 29 marca 16 r. przesłanej drogą elektroniczną na adres sekretariatu Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, a następnie przekazanej według właściwości do dalszej realizacji Oddziałowej Komisji Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie informuję, iż w tut. Komisji nie było prowadzonego śledztwa w sprawie .,zbrodni dokonanej w 1943 lub 1944 r. w ukraińskiej wiosce Kluski przez niezidentyfikowany oddział polski”. Nadto zawiadamiam, iż zgodnie z ustawą z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu ( tekst jednolity: Dz.U. z 2016 r. poz. 152 z późn. zm. ) przedmiotem działań Instytutu Pamięci Narodowej jest ewidencjonowanie, gromadzenie, przechowywanie, opracowywanie, zabezpieczenie, udostępnianie i publikowanie dokumentów organów bezpieczeństwa państwa, wytworzonych oraz gromadzonych od dnia 22 lipca 1944 r. do dnia 31 lipca 1990 r.. a także organów bezpieczeństwa Trzeciej Rzeszy Niemieckiej i Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, dotyczących popełnionych na osobach narodowości polskiej lub obywatelach polskich innych narodowości w okresie od dnia I września 1939 r. do dnia 31 lipca 1990 r.  zbrodni nazistowskich, zbrodni komunistycznych, innych przestępstw stanowiących zbrodnie przeciwko pokojowi, zbrodni wojennych, zbrodni przeciw ludzkości lub innych repreșji z motywów politycznych. jakich dopuścili się funkcjonariusze polskich organów ścigania lub wymiaru sprawiedliwości albo osoby działające na ich zlecenie, a ujawnionych w treści orzeczeń zapadłych na podstawie ustawy 7. dnia 23 lutego 1991 r. o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego ( Dz.U. Nr 34, poz. 149 z późn. zm.), (…) [oraz] ochrona danych osobowych osób, których dotyczą dokumenty zgromadzone w archiwum Instytutu Pamięci [i] prowadzenie działań w zakresie edukacji publicznej.

***

 

Jakieś 80% informacji w obiegu to czyste kłamstwo. Celowo wprowadzone elementy prawdy mają tylko to kłamstwo uwiarygodnić” – Richard Doty, specjalista od dezinformacji, pracujący dla rządu USA w latach 60.

Krym jest sceną zmagań rosyjskiego imperializmu z ukraińskim nacjonalizmem, ujmując rzecz jak najbardziej oględnie. (49) Według Andrieja Iłłarionowa, byłego doradcy Putina, plany ostatniej inwazji Krymu omawiano jeszcze na długo przed 2004 rokiem. (50) Ukraińskie źródła wywiadowcze podawały, że w ostatnim ćwierćwieczu Rosja na różne sposoby destabilizowała półwysep, wykorzystujac nawet przy tym bliskość Kaukazu do prób przeszczepu islamskiego dżihadu. (51) Oczywiście nie mogło tam też zabraknąć stalinobanderowca Korczyńskiego, niezmiennie nazywanego przez te same źródła agentem operacyjnym Kremla (na stronie internetowej jego „Bractwa” jest wiele symboliki inspirowanej radykalnym islamem).(52)(53)(54) W 2008 roku „Bractwo” przeprowadziło na Krymie wąsko zakrojone, pozorowane manewry na wypadek rosyjskiej inwazji i konieczności podtrzymywania długotrwałej wojny partyzanckiej (55)(56)(57)(58) a aktualną okupację Krymu rosyjska propaganda określa jako działanie w stanie wyższej konieczności w obliczu rzekomego zagrożenia „przygotowywaną przez ukraińskich nacjonalistów rzezią podobnej do tej jaka miała miejsce w Odessie”. Dużo wcześniejszą zaś wypowiedź dziennikarza Mustafy Nayyema, człowieka-od-którego-rozpoczął-się-Majdan o tym, że … „Krym nie jest Ukrainą” można więc post-factum uznać za absurdalnie komiczną.(59)

Wyraźnie odmiennego zdania są wspomniane już środowiska PiS-u i około-pisowskie, które ze szczególną troską i zrozumieniem pomagały bogatemu w elementy neonazistowskie (patrz: sprawa Wity Zawieruchy i „Dirlewangerowców”, 60; NB według Stephena Dorrila zajmującego się historią brytyjskiego wywiadu MI6, sztandarowy polski projekt polityczny „Międzymorze” (Intermarium), ze swoją charakterystyczną retoryką równocześnie antyrosyjską i antyeuropejską jest projektem quasi-watykańskim, zdominowanym po 1945 przez ukrywanych przez tenże Watykan byłych nazistów i przyciągajacym jak magnes przeróżne środowiska skrajne polskie, ukraińskie itd., str. 171-173:  https://books.google.pl/books?id=_bV5ncXNke4C&pg=PA172&lpg=PA172&dq=Intermarium+The+covert+world+of+her+majesty&source=bl&ots=hzvz-lnl1w&sig=rmytAEL0s5zcyJ7Ne2hA34SbzCE&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwif_9WTqIXNAhWG3iwKHdTMAwoQ6AEIHDAA#v=onepage&q=Intermarium%20The%20covert%20world%20of%20her%20majesty&f=false, więcej o nitkach łączących Intermarium z Antybolszewickim Blokiem Narodów, o którym niżej: http://www.bookpump.com/dps/pdf-b/1123698b.pdf ) oraz oskarżanemu o zbrodnie wojenne batalionowi „Ajdar”, uprawiając w skrajnych przypadkach i zapewne z pobudek humanitarnych propagandę OUNowską na portalach społecznościowych (podejrzanie biezdarna inicjatywa „niesiemy prawdę do Polaków – prawda was wyzwoli”), a obecnie występując w charakterze spiritus movens raportu dotyczącego zbrodni wojennych, dla odmiany rosyjskich, jakie miały i mają miejsce podczas proxy war na Donbasie. W tym kontekście niezwykle ciekawe są spekulacje na temat „pomocy” udzielanej swoim podopiecznym przez dyżurnego adwokata rosyjskich procesów pokazowych, Marka Fejgina, jednego z obrońców związanej z „Ajdarem” Nadiji Sawczenko . Sama Sawczenko, według cytowanego już Antona Szechowcowa jawi się jako karta przetargowa w skrajnie skomplikowanej grze, za pomocą której Putin w perspektywie możliwości wcześniejszych wyborów usiłuje wpływać na pozycję Julii Tymoszenko w starciu z Poroszenką. (61) Wracając do Fejgina: nie tylko nie uzyskał zmniejszenia orzekanych wyroków w żadnym z procesów politycznych, czego zresztą nikt rozsądny nie oczekiwał (miało dojść do „ugody” z FSB w jednym przypadku)(62), ale i jego działalność „adwokacka” przed epizodem „Pussy Riot” jest owiana głęboką i szczelną tajemnicą,  zazdrośnie strzeżoną przez głównego zainteresowanego. Nie jest natomiast tajemnicą co innego: otóż podczas wojny w Jugosławii najmłodszy deputowany Gosdumy Fejgin wraz z grupą rosyjskich ultranacjonalistów walczył w Bośni pod dowództwem Mladićia po stronie Republiki Srpskiej. Potem podczas pierwszej wojny czeczeńskiej będzie jeszcze negocjował z Maschadowem wymianę jeńców a kilka lat później Moskwa pomoże mu zneutralizować polityczno-biznesowy klan Szatskiego w Samarze. Jako przedstawiciel Samary w Moskwie (od 1997) Fejgin nie wyróżni się absolutnie niczym. W roku 2011 ogłosi powstanie nowej, opozycyjnej wobec Putina partii politycznej.(63)(64)(65) (aktualizacja 2016-06-08 nota bene, wspomniany już wcześniej szef donbaskiej rebelii Strelkov również walczył w Czeczeni, Transdniestrii i po stronie serbskiej w Bośni: „Strelkov himself is a former colonel in the Russian army who fought in Chechnya, in the breakaway Moldovan republic of Transdnestr, and alongside the Serbs in Bosnia”, za: http://www.theamericanconservative.com/articles/putins-right-flank/ ).

 

O kontrolowanej opozycji w Rosji tak pisze Alicja Labuszewska: ” Nowa kremlowska inżynieria dusz eksperymentuje z techniką wyborczą – do udziału w regionalnych wyborach zostali dopuszczeni ludzie spoza układu władzy. Do lamusa (przynajmniej gdzieniegdzie) odesłano stosowaną przez wiele lat układankę z ludzi partii władzy i dekoracyjnej opozycji systemowej (uczestnictwo usłużnych kontrkandydatów miało imitować konkurencję wyborczą). Protesty uliczne po ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich, będące reakcją na fałszerstwa i konserwowanie bezalternatywnego systemu władzy, sprawiły, że decydenci uznali: coś trzeba jednak w tych wytartych politycznych puzzle’ach zmienić. Kreml zastosował zabieg ryzykowny, ale od początku do końca kontrolowany. ” (66) Szechowcow dostrzega ponadto, że antyzachodnie mantry Kremla należy odczytywać w lustrzanym odbiciu i właśnie taka lektura dostarcza wielu, zupełnie zaskakujących informacji, jako że Kreml ubiera Zachód dokładnie w to, co sam praktykuje. Oto co ogłasza na przykład francuski „pożyteczny idiota”: „Istnieje kontrolowana opozycja, opowiadająca się przeciwko kapitalizmowi, krytykująca NATO itd., lecz gdy tylko zaczyna się mówić o bombardowaniu Libii czy Mali, operacji w Republice Środkowoafrykańskiej, wsparciu rebeliantów w Syrii, zawsze jest po stronie władzy„.(67) Wypisz, wymaluj, obraz jak najbardziej mającej miejsce sytuacji, w której umiarkowana rosyjska opozycja z kręgów Nawalnego i Chodorkowskiego jednoznacznie popiera zajęcie Krymu przez rosyjskich komandosów! (68) Na tej samej zasadzie również wszelkie afirmacje należy rozumieć jako negacje i na odwrót: „Na Donbasie nie ma wojsk rosyjskich”, „Rosja bombarduje pozycje ISIS w Syrii” itd.
Idąc jeszcze dalej tym tokiem rozumowania i chcąc w świetle koniunkturalnej, niekompetentnej, mało asertywnej, naiwnej, rozwijającej się epizodycznie polskiej polityki wschodniej podjąć próbę zrozumienia pewnych zachowań klasy politycznej oraz tonu wypowiedzi medialnych jakie wynikają z uznania zamaskowanej euroatlantyzmem ( a niosącej przy okazji domniemane uzależnienie polskiego establishmentu od ukraińskich ośrodków radykalno-oligarchicznych) amerykańskiej racji stanu za własną, to trzeba najpierw wyjść z zaklętego kręgu skrajnie zawężonej choć posługującej się bardzo pojemnymi kategoriami, pełnej egzotycznej pasji pseudodebaty, którą charakteryzuje przede wszystkim brak zdefiniowanych zakresu i używanych podstawowych pojęć oraz rozbudowana argumentacja na bazie sekwencji błędów rzeczowych, logiczno-syntaktycznych, harcownictwa ad personam , sofizmatu rozszerzenia, victim blaming w kontekście nacjonalistycznych pretensji , różnych form wyrafinowanego szantażu, whataboutyzmu ( na pytanie amerykańskich dziennikarzy o wysokość zarobków w ZSRR sowieccy czynownicy odpowiadali „a u was Murzynów biją” , co zapewne w zależności od lokalnej specyfiki przełożono potem na „murzyńskość”) oraz zgodzić się z tym, że nadużywana i zinstrumentalizowana historia, eklektyczne, skonfliktowane pamięci historyczne i zideologizowana polityka historyczna to trzy bardzo różne pojęcia, mające ze sobą niewiele wspólnego („nie ma sytuacji, której człowiek nie byłby w stanie nadać sensu tylko po to, by sobie z nią poradzić. Ten mechanizm jest fascynujący” – Harald Welzer). W tym celu należy cofnąć się co najmniej do roku 1945 lub nawet 1943 kiedy to po bitwie pod Stalingradem Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów pod niemieckimi auspicjami założyła Komitet Narodów Zniewolonych . Przemianowany w 1946 na Antybolszewicki Blok Narodów funkcjonował z pomocą CIA jako bezpieczna przystań najpierw dla byłych nazistów, potem stopniowo agentów Czang Kaj-szeka, członków południowo-amerykańskich szwadronów śmierci, tureckich „Szarych Wilków” i całej rasistowsko-antysemickiej fauny, którą CIA ( wraz z MI6) uważała za niezwykle cenny asset, dysponujący unikalną ekspertyzą w dziedzinie antysowieckiej dywersji. Przejęta w ten sposób niemalże kompletna siatka wschodnioeuropejskich nazistowskich kolaborantów, którzy z gracją baletnicy, podobnie jak sowieccy rzeźnicy, uniknęli trybunału pokazowego w Norymberdze, (69) wywierała pod kierownictwem małżeństwa Stećków kolosalny wpływ na amerykańską politykę wewnetrzną i zagraniczną jeszcze w późnych latach 90. (70)(71)(72)(73)(74)(75)(76) Symptomatycznym jest, że jakkolwiek według materiałów przeznaczonych do powszechnego użytku szkolnego i dostępnych w sieci, profil ABN-u (podobnie jak Instytutu Studiów Wschodnich w Warszawie) był „kontynuacją koncepcji prometejskiej” to ci, którzy zetknęli się bezpośrednio ze strukturą zapamiętali jednak zupełnie co innego: „Drugim miejscem, które wówczas poznałem, był Antybolszewicki Blok Narodów, który prowadziła Sława Stećko, żona Jarosława, szefa krótkotrwałego ”rządu” ukraińskiego po wkroczeniu hitlerowców do Lwowa w czerwcu 1941 roku. Jako Polak dotknąłem najbardziej ostrego, wyjałowionego nacjonalizmem środowiska Ukraińców. ” (77)(78). Reprezentanci Konfederacji Polski Niepodleglej nie mieli już takich objekcji i entuzjastycznie uczestniczyli w pracach zacnego gremium. (79)(80)(81)(82) Równolegle, w latach 50. CIA założyła „Instytut Badawczo-Wydawniczy” Prolog , którym do 1974 kierował dobrotliwie pykający fajkę zbrodniarz wojenny, szef banderowskiej Służby Bezpeky, Mykoła Lebied. Po początkowych trudnościach z uzyskaniem zgody na pobyt w USA, sprawą jako priorytetową dla bezpieczeństwa kraju zajął się osobiście Allen Dulles i nic już nie stało na przeszkodzie w zainicjowaniu i prowadzeniu pod przykrywką Prologu operacji AERODYNAMIC (dywersja propagandowa w Europie Wschodniej, werbunek itd.) (83)(84) Icing on the cake i ironia historii, specjalista od zagadnień amerykańskiego wywiadu wojskowego John Loftus uważa, że ochraniany prawdopodobnie przez Philby’ego Lebied mógł być jednym z najcenniejszych sowieckich agentów wewnątrz CIA. (85)

 

Według historyka ukraińskiego nacjonalizmu Tarasa Kuzio, kontaktem z którym w Polsce Prolog współpracował w tworzeniu pozytywnego wizerunku środowisk reprezentowanych przez twardą nacjonalistyczną diasporę był w latach 80. działacz opozycji demokratycznej Bronisław Komorowski. (86) Do dzisiaj w polskich mediach pojawiają się wywiady z nawróconymi polonofilami z OUN(b) i kuriozalne teksty w rodzaju „Nasz brat z UPA” (GW z 31.01.2014) lub ten: http://wiadomosci.wp.pl/kat,36474,title,Mloda-ukrainska-dziennikarka-na-froncie-Odwaga-i-determinacja-Natalii-Kockowycz-zachwycily-media,wid,17726069,wiadomosc.html?ticaid=1170c9&_ticrsn=3 (bohaterka artykułu w towarzystwie rosyjskiego neonazisty Zeleznowa „Zuchela”, eksponując SS Galizien nostalgics i inne fotografie na stronie facebook https://web.facebook.com/photo.php?fbid=752877708111539&set=pb.100001679503929.-2207520000.1463843959.&type=3&theater oraz więcej o środowisku rosyjskich neonazistów w Kijowie, również „Zuchel” pierwszy po prawej na pierwszej fotografii  http://nr2.com.ua/News/politics_and_society/Russkiy-centr-imeni-Adolfa-Gitlera-v-stolice-Ukrainy-119858.html) a rating środowisk ultranacjonalistycznych w USA, Kanadzie i Wielkiej Brytanii jest niezmiennie bardzo wysoki.(87) Świadczą o tym nie tylko triumfalne kanadyjskie tournèes (fetowanego przez Instytut im. L. Wałęsy) Andrija Parubija i innych kryptonazistów, (88)(89), ale również chociażby finansowanie z pieniędzy amerykańskiego podatnika neonazistowskiego batalionu „Azov”, a pośrednio groźnej, uzbrojonej po zęby neonazistowskiej sekty o profilu coraz bardziej międzynarodowym „Misanthropic Division” ( obecnej w Polsce), i to mimo wcześniejszych prób położenia ustawowo kresu podobnym praktykom (90). W Kijowie zaś i we współpracy z Rosją (sic!), trwa polowanie na czarownice alias rosyjskich agentów wewnątrz nacjonalistycznych bojówek i w zdominowanych przez radykałów strukturach siłowych ze wskaźnikiem wykrywalności, a jakże, bliskim 100% (91)(92)(93) Toteż w swietle rosyjskich prowokacji, takich jak ostatni incydent na Bałtyku, szczególnie złowrogo zabrzmiały niedawne wypowiedzi Stephena Walta (obok apologetów Kremla Williama Engdahla, Johna Mearsheimera i Stephena Cohena wybitnego przedstawiciela nurtu „realistycznego” w amerykańskiej polityce zagranicznej) o błędzie jakim było udzielenie przez administrację Obamy poparcia stronie ukraińskiej w rosyjsko-ukraińskim imbroglio i o tym że, jak twierdzi przynajmniej analityk wojskowy Chuck Nash, Putin właściwie już teraz może wyeliminować amorficzne NATO z wojennej gry nie oddając przy tym ani jednego wystrzału. (94)(95)

 

Wracając na koniec do narodowo-wyzwoleńczych właściwości prawdy, Stanisław Srokowski tak opisuje swój powrót do rodzinnej ukraińskiej wioski: „Pokłoniłem się nad grobem Olgi Misiuraczki, która jako młodziutka dziewczyna uratowała mnie i moim rodzicom życie. Zapaliłem na jej grobie świeczkę i pomodliłem się za jej duszę. Zatrzymał mnie stary, może osiemdziesięcioletni człowiek, który pamiętał rzeź Polaków i znał mego ojca i dziadka. Wziął mnie na bok, by uniknąć świadków, i poprosił o chwilę rozmowy. Powiedział, że bardzo mu ciąży tamten grzech i chce przeprosić za mordy, jakich dopuścili się banderowcy. Widziałem, że było to dla niego ogromnie ważne wyznanie. Miał opuszczoną głowę, drżał mu głos. (…)

Całe życie pisarz zmagał się też z wciąż aktualnym tabu , jakim były i są wydarzenia na Wołyniu w 1943 roku i latach późniejszych: „Cenzor z Mysiej dzwonił do mnie i namawiał, bym zrezygnował z jednego fragmentu, a potem z drugiego, trzeciego i czwartego, a wreszcie, kiedy wciąż się nie zgadzałem, z pojedynczych zdań lub słów. W końcu książka [„Repatrianci”] się ukazała. A ja już wiedziałem, że nie mam żadnej szansy napisania całej prawdy. (oba cytaty ze wstępu do „Nienawiści”)

Z prawdą, ze sobą i rodzinno-środowiskowym ostracyzmem zmagał się Stefan Dąmbski, egzekutor AK. Na krótko przed samobójczą śmiercią napisał: „Przez lata po zakończeniu wojny próbowałem analizować siebie samego i w końcu uznałem, że doszedłem do tego zwierzęcego stadium głównie przez moje wychowanie w młodych latach – w atmosferze do przesady patriotycznej. (…) Byłem na samym dnie bagna ludzkiego. (…) Za późno dziś, by prosić kogokolwiek o przebaczenie, tak się ludziom życia nie przywróci. Niech to będzie jeszcze jedno ostrzeżenie dla przyszłych pokoleń (…). Niech pamiętają, że każda wojna to tragedia, że w niej zawsze giną ludzie młodzi, mający całe życie przed sobą – i to giną niepotrzebnie”.

– Narobili biedy i tyle – mówi Oksana. „Mieszkając w Polsce już od 12 lat zrozumiałam jedno, że dzieli nas z Polakami jedynie religia, są tak podobne ludzi, mentalność, ze nie mogę pojąć jak i z czego mogła wyniknąć rzeź wołyńska i niemiłość Ukraińców do Polaków w czasy
II Rzeczypospolitej. Jak mi zadają pytanie w Polsce, skąd się wziął Bandera, to zawsze mówię że II Rzeczpospolita sama porodziła tego Banderę
(…) Jakby potraktowali Ukraińców inaczej, pozwoliliby im na gospodarowanie , daliby zaporożcom ziemi, o które oni nie jeden raz prosili, to by to okatoliczanie skończyło się powodzeniem , a nie krwią i nienawiścią. Jakie mity by dla nas nie stwarzali, powinniśmy i Polacy i Ukraińcy odnaleźć wspólny mianownik do zdradliwej historii, bo tak naprawdę jesteśmy jedną cześcią tego samego narodu . Dla tych, kto za nas pisze historię, stwarza swoje własne mity, w które tak chce żebyśmy wierzyli, dla nich wszystkich jest ważna nie wspólna historyczna pamięć i wspólna część polsko-ukraińskiej historii a wspólna nienawiść i bezkonieczna, kłótliwa dyskusja z której oni wyszarpią własne korzyści. Nie dajmy się oszukać kolejny raz, już ile podobnych wydarzeń było , to trzeba być naprawdę głupcem żeby znowu dać się wciągnąć w sztuczną pułapkę.(…) Patrząc ile doczepiło się różnych sił politycznych do dzisiejszej wojny i rządu to już poszło w zapomnienie dla czego te ludzi stali na Majdanie , a najwięcej tam było młodzieży . Widzę teraz tą młodzież z torbami na autokarach przekraczających granicę polsko -ukraińską w poszukiwaniu lepszego miejsca dla życia , z różnych części Ukrainy jadą razem, kto z Doniecka, kto z Krymu, kto z Zachodniej czy Centralnej Ukrainy, młode ludzie, nie rozmawiają o polityce, o języku jakim mają rozmawiać, dogadują się nawzajem i nie ma między nimi żadnych kłótni . Tu najwięcej widać absurd obecnej sytuacji i zadajesz sobie pytanie: a czy był potrzebny ten Majdan, czy była potrzebna ta wojna ? Dla czego i kto podzielił politycznie te ludzi ?

Romuald Niedzielko w „Kresowej Księdze Sprawiedliwych” odnotowuje 384 przypadki mordu dokonanego na Ukraińcach przez wykonawców „akcji antypolskiej” , uważających udzielanie pomocy „Lachom” za zdradę ukraińskich ideałów narodowych. Warto też wiedzieć, że państwo polskie nigdy, w żaden sposób nie podziękowało Sprawiedliwym Ukraińcom niosącym ratunek sąsiadom. Nie pasują do politycznie poprawnej wizji powszechnej, czerwono-brunatnej idylli. Niech zasypie wszystko, zawieje… Pułapka eskapizmu jest bezwzględna.

Dramatycznie samotną walkę o ich upamiętnienie toczą od lat Wiesław Tokarczuk z drugiego pokolenia ocalonych i grupa osób odczuwających taką potrzebę. Bezskutecznie. Zwracają uwagę na zanik empatii, dokonującą się niepostrzeżenie zamianę uniwersalnych pojęć dobra i zła, brutalną obojętność wobec powolnej agonii oświeconego humanizmu, grozę doświadczaną przez ofiary i świadków wszystkich ludobójstw wobec takich postaw, brak zakotwiczonych w historii precyzyjnych drogowskazów moralnych. (96) „Być może fakt uratowania życia mojej Mamy i Jej chłopskiej rodziny jest dla Rzeczypospolitej bez znaczenia, bo ta chłopska rodzina była dla Rzeczypospolitej niewiele warta. Być może ci ukraińscy wieśniacy, którzy uratowali życie mojej Mamy i Jej rodziny, dla Rzeczypospolitej nie są warci odznaczenia i wdzięczności. ” (…) „Dotychczas wszystkie organy i instytucje państwa polskiego zignorowały wszelkie tego typu inicjatywy. Dopiero Rzecznik Praw Obywatelskich św. p. Janusz Kochanowski po stwierdzeniu absolutnej bezczynności polskich organów i instytucji podjął próbę uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców. Pracownicy Jego biura rozpoczęli zbieranie wniosków personalnych o Medal Sprawiedliwych. Otrzymali także mój wniosek o odznaczenie dla Giergielów, otrzymanie wniosku potwierdziła pani Marta Kukowska. To, co następcy św. p. Janusza Kochanowskiego uczynili z wnioskami po Jego tragicznej śmierci pod Smoleńskiem, pozwolę sobie nazwać aktem haniebnym. Otóż oni wyrzucili nasze wnioski o Medale dla Sprawiedliwych Ukraińców na śmietnik. Tak po prostu. Moje zapytanie do RPO o kontynuację projektu Medalu Sprawiedliwych pozostaje bez odpowiedzi od prawie 6 lat.” (97) Wniosek ocalonego przez Ukraińców Romualda Drohomireckiego ze Stowarzyszenia Polskich Dzieci Wojny w Olsztynie, napisany do byłego prezydenta Komorowskiego z równoczesną prośbą o wsparcie skierowaną do Donalda Tuska, Grzegorza Schetyny i Bogdana Borusewicza – póki żyją jeszcze świadkowie tamtych wydarzeń, a odchodzą bardzo szybko i jest ich coraz mniej – wylądował w koszu. (98) Kolejny wniosek właśnie zarasta kurzem w prezydenckiej kancelarii.

Jestem pewny – pisze dalej Wiesław Tokarczuk – że ja i moja rodzina bardzo potrzebujemy oficjalnego i osobistego wyrażenia wdzięczności przez polskie państwo. [Chociaż] już się nie dowiemy, czy potrzebowali i oczekiwali tego od państwa polskiego św. p. Tolko i Ziuńka Giergielowie, [to taki gest] „może pomóc wielu osobom uwierzyć, że dobro nie tylko powinno, ale realnie może być nagradzane i pochwalane, nawet jeśli zło nie zawsze – w życiu doczesnym sprawcy – bywa ukarane. Przywróci – w naszej rodzinnej historii – równowagę moralną. Będzie drogowskazem moralnym dla wielu. Będzie wzorem polsko-ukraińskiej przyjaźni. Przywróci także prawdę.” (99)

Do Prezesa Rady Ministrów Pani Beaty Szydło: Uprzejmie proszę o informacje czy istnieją a jeżeli tak, to jakie są formy uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców ratujących Polaków podczas rzezi na Wołyniu w 1943 roku?

Odpowiedzi nie było.

 

PS. od autora: Dziękuję Panu Wiesławowi Tokarczukowi za udostępnione materiały i cenne wskazówki.

przypisy i bibliografia:

(1). źródło cytowanego fragmentu: sekcja odtajnionych w 1998 roku przez rząd USA archiwów CIA dotycząca nazistowskich zbrodni wojennych: http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/HRINIOCH,%20IVAN_0020.pdf , patrz również: Anton Shekhovtsov,By cross and sword: ‘Clerical Fascism’ in Interwar Western Ukraine wClerical Fascism in Interwar Europe (Totalitarian Movements and Political Religions, ed. Matthew Feldman, Marius Turda, Tudor Georgescu oraz http://dx.doi.org/10.1080/14690760701321098 i John Pollard: „Klerykalny faszyzm” http://www.tandfonline.com/doi/full/10.1080/14690760701321528
Motywy chrystyczne są częstym elementem przekazu środowisk skupionych wokół skrajnie prawicowych, neobanderowskich bojówek „Prawego Sektora”, w swojej wykładni ideologicznej organizacja ta odwołuje się również do postaci św. Matki Teresy z Kalkuty (patrz: http://banderivets.org.ua/z-hrystom-u-sertsi.html oraz I. Zahrebelny, publicysta m.in. „Nacjonalisty.pl – Dziennika Narodowo-Radykalnego” :„Nacjonalizm i katolicyzm razem po tej samej stronie frontu” http://banderivets.org.ua/natsionalizm-i-katolytsyzm-po-odnu-storonu-frontu.html). „Pan Bóg jest po naszej stronie, a zachodnie reżimy pożałują tego, że wspierały tę rewolucję – ponieważ ta rewolucja stanie się forpocztą dla Nowej Rekonkwisty.” (I. Zahrebelny w http://www.nacjonalista.pl/2013/12/13/ihor-zahrebelny-co-sie-dzieje-na-ukrainie-krotki-raport-dla-zachodnich-towarzyszy/)

(2) http://www.thenation.com/article/how-ukraines-new-memory-commissar-is-controlling-the-nations-past/ Absolutna większość znawców tematu uważa publicystykę W. Wiatrowycza za paranaukowe mitotwórstwo:http://krytyka.com/en/articles/open-letter-scholars-and-experts-ukraine-re-so-called-anti-communist-law orazhttps://ukraineanalysis.wordpress.com/2015/05/02/volodymyr-viatrovych-and-ukraines-de-communization-laws/

Andreas Umland:

1. In which peer-reviewed scholarly high-impact journals did Viatrovych’s articles appear?
2. At which international conventions of relevant academic organizations were Viatrovych’s papers selected for presentation?
3. Which known scholarly book series or established academic publishers with independent peer review have published Viatrovych’s books?
4. Which institutions without links to Ukrainian nationalist circles, i.e. which groups of scholars without some biographical connection to the research topics of Viatrovych, have hosted him?
I have noted many publications, presentations, affiliations, activities etc. of Viatrovych, but these by themselves do not establish academic status. Instead, they indicate that he would have sufficient funding or support available that could be used to get his Ukrainian texts translated into English or other languages, in order to be published in respected, selective and peer-reviewed scholarly journals. Maybe there are such publications by Viatrovych – and I simply have not noticed them.(…) If there are properly academic publications by Viatrovych, I shall be genuinely interested to read them. (…) He published with his own institution – something usually not highly respected among scholars. I would be interested to know whether Viatrovych’s book with Mohyla university press went through proper independent peer review by recognized experts on his book’s topic.
” za: https://web.facebook.com/andreas.umland.1/posts/10205257075639920
O politycznie motywowanej mitologizacji (patrz: Rudling http://carlbeckpapers.pitt.edu/ojs/index.php/cbp/article/view/164Rossolinski-Liebe http://www.kakanien-revisited.at/beitr/fallstudie/grossolinski-liebe2.pdf, Katchanovski https://www.cpsa-acsp.ca/papers-2010/Katchanovski.pdf , Marples http://pdfebookdl.com/politics-sociology/109443-heroes-and-villains-creating-national-history-in.html) i próbach naukowej demitologizacji ruchu banderowskiego („bojownicy o wolność, faszyści czy ustasze?”), dyskusja:
http://spps-jspps.autorenbetreuung.de/files/14-reviewessays.pdf

-aktualizacja 2016-05-03:  https://foreignpolicy.com/2016/05/02/the-historian-whitewashing-ukraines-past-volodymyr-viatrovych/

-aktualizacja 2016-05-04, Per Rudling o projekcie CIA pod kierownictwem Lebiedia „Litopys UPA” i zawartych w nim fałszerstwach:  ” You can pretty much pick up any volume of Vyzvol’nyi Rukh, or any single one of Viatrovych’s booklets; they are systematically manipulated. As is the Litopys UPA (which, I imagine is what Cohen, and Burds, refer to here) it was initially a CIA-funded project, run by Lebed and his circle, with an explict mandate to glorify the OUN and UPA. Sure, Cohen could have chosen to make this already long article even longer by providing exact references to the many omissions, distorting editing, and included facsimiles of the original documents, trimmed by the Litopys UPA/TsDVR circles, and their selective renderings in the Litopys UPA. To Cohen’s credit, he provides links to the review forums of both Druha pol’s’ko-ukrains’ka viina and Viatrovych’s book on OUN and the Jews. In his Stavlennia OUN do evreiv Viatrovych includes the well-known Krentsbach forgery, a fake autobiography of a fictitious Jewess produced by the ZCh OUN in 1957 to the effect that the UPA rescued her during the Holocaust. In UPA – Armiia neskorennykh he claims the UPA killed the leader of the SA in Volhynia in 1943 – when he was, in reality killed in a car crash in Potsdam. These are not factual errors, but systematic distortions, serving a political agenda. As to Druha pol’s’ka-ukrains’ka viina Cohen provides a link to the Ab Imperio book discussion, with the comments by Zieba, Motyka, Iliushyn, Grachova, and yours truly. The ZCh OUN – the same group which funds the TsDVR and Viatrovych’s annual lecture tours to North American universities – but also the ZP UHVR – systematically manipulated, seeded, and selectively distorted the records after the war. This was OUN(b) policy from mid-1943.
As the person who happened to chair the session at the workshop; yes, „crashing” is a matter of perspective. Viatrovych was brought to the workshop late by his sponsor, the OUN(b)’s Borys Potapenko, came for one session only, and insisted to take up the limited time we had for questions to read a several page long statement in Ukrainian, then translated by Potapenko,doubling the time. This was something the organizers could not allow. When being forced to enforce our rule of no speeches from the floor, laid out at the begining of the workshop, Viatrovych writes on social fora that his freedom of speech was infringed. (And yes, this is the same man who authored of the laws outlowing disrepect for „the fighters for Ukrainian statehood in the 20th century”). Of course, we can nit-pick on individual formulations (Viatrovych also wrote in Ukrains’ka Pravda, not in Pravda, for example), but what Cohen does, in my opinion, is bringing attention to an issue at a time when others, including the bulk of the Ukrainian studies establishment in North America and the current Ukrainian government have chose to look the other way (or, worse, empowering, enabling or applauding him). The problem is rather that the timing for this critical scrutiny is late; the time to raise these issues was March 24, 2014 (yes, before Poroshenko became president – another error in Cohen’s text!), when Viatrovych was appointed director of the UINP. That is, before he was given another chance to use state institutions to do harm to scholarship – and yes, Ukraine. (…) Given his first stint at memory manager, in 2008-2010, his dismal record was well-known to all of us by then.” 
za: https://www.facebook.com/andreas.umland.1/posts/10207774748740174

aktualizacja 2016-05-14, Raul Cârstocea: „In addition to concerns about the limits to freedom of expression and of the media that [decommunization] laws introduced, one of them explicitly includes within the scope of its protection the OUN and UPA, two organisations responsible for collaboration with the Nazis, anti-Jewish pogroms and assistance in the perpetration of the Holocaust in Ukraine, and the mass murder of Poles in Volhynia and eastern Galicia between 1943 and 1945. In turn, these aspects of Ukrainian history acquire special significance for contemporary politics in the context of the ongoing conflict in Ukraine, as well as of the so-called ‘information war’ waged by the Russian Federation, where the association of the post-Maidan Ukrainian state with ‘fascism’ is a central component.” za: http://www.ecmi.de/fileadmin/downloads/publications/JEMIE/2016/RCarstocea.pdf

(3) „By 2005 an important step toward heroization of Ukrainian nationalism was Victor Yushchenko’s appointment of Svoboda member Volodymyr Viatrovych as head of the Ukrainian security service (SBU) archives” za: http://everything.explained.today/Neo-Nazism/

aktualizacja 2016-07-12 wersja z 2014: „In 1991 Svoboda (political party) was founded as ‚Social-National Party of Ukraine’. The party combined radical nationalism and neo-Nazi features. It was renamed and rebranded 13 years later as ‚All-Ukrainian Association Svoboda’ in 2004 under Oleh Tyahnybok. By 2005 an important step toward heroization of Ukrainian nationalism was Victor Yushchenko’s appointment of Svoboda member Volodymyr Viatrovych as head of the Ukrainian security service (SBU) archives. This allowed Viatrovych not only to sanitize ultra nationalist history, but also officially promote its dissemination along with OUN(b) ideology based on ‚ethnic purity’ coupled with anti-Russian, anti-Polish and anti-semitic rhetoric; denial of UPA war crimes, and the paradoxical glorification of Nazi history with concomitant denial of wartime collaboration wrote Professor Per Anders Rudling” (https://en.wikipedia.org/w/index.php?title=Neo-Nazism&oldid=626673398#Ukraine) . W wersji obecnej zniknęło sformulowanie „Svoboda member Volodymyr Viatrovych” na rzecz „Volodymyr Viatrovych”. Internet został dokładnie wyczyszczony z jakichkolwiek informacji na temat organizacyjnej przynależności Wiatrowycza, jakoże ten obecnie jest „niezależnym” ekspertem. Czytaj dalej: http://www.academia.edu/2481420/_The_Return_of_the_Ukrainian_Far_Right_The_Case_of_VO_Svoboda_in_Ruth_Wodak_and_John_E._Richardson_eds._Analyzing_Fascist_Discourse_European_Fascism_in_Talk_and_Text_London_and_New_York_Routledge_2013_228-255#
(4) https://books.google.pl/books?id=XMIG9aJxuxAC&pg=PA249&lpg=PA249&dq=Svoboda+Party+of+regions+project+Kuzio&source=bl&ots=B4rqMlSSsj&sig=z70THIK0yvYjvN7NGgu8MQJbuEE&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwjijuWClOnLAhVjvHIKHc5oA6sQ6AEIUjAH#v=onepage&q=Svoboda%20Party%20of%20regions%20project%20Kuzio&f=false
(5) https://books.google.pl/books?id=CqXACQAAQBAJ&pg=PA182&lpg=PA182&dq=Svoboda+Party+of+Regions+kuzio&source=bl&ots=p9l7YRvIFg&sig=nixk9CG5-8ibCV9nc9aBEWm3Mdg&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwiPl87DlunLAhVE8ywKHb8qAgkQ6AEINzAD#v=onepage&q=Svoboda%20Party%20of%20Regions%20kuzio&f=false
(6)http://www.academia.edu/2481420/_The_Return_of_the_Ukrainian_Far_Right_The_Case_of_VO_Svoboda_in_Ruth_Wodak_and_John_E._Richardson_eds._Analyzing_Fascist_Discourse_European_Fascism_in_Talk_and_Text_London_and_New_York_Routledge_2013_228-255
(7) „Тогда Хорт возглавлял винницкое отделение правой организации Социал-национальной ассамблея и был приговорен к трем годам условно по обвинению в разжигании межнациональной розни.” za: https://vindaily.info/khort-geroy-ili-provokator.html
(8) „The very fact that it was mainly the pro-Kremlin media who were circulating the information could have aroused some suspicion. (…) Pavlenko does not just rip up the portrait (…) but also prompts the others to chant that Poroshenko is a ‘dickhead’. This was perfect for the pro-Kremlin media as an antidote to similar chants often heard about Russian President Vladimir Putin. (…) It is possible that Pavlenko liked the role of hero and political prisoner. (…) Certainly in this situation, he and his supposed patriot comrades have done Ukraine only a disservice, chanting in unison with the Russian media what Bulgakov refers to as “an insane mantra” about a prison term for destroying a portrait of the President. ” za: http://khpg.org/en/index.php?id=1459889982
(9) http://vesti-ukr.com/lvov/139682-na-zakarpate-proshel-fakelnyj-marsh-protiv-vengerskih-okkupantov-i-ih-posobnikov oraz http://www.therussophile.org/not-moskals-this-time-the-nazists-are-threatening-hungarians-with-the-knives.html/. Oryginalne video „Magiarów na noże” zostało skasowane: https://www.youtube.com/watch?time_continue=15&v=Z8NkglzXdmk
(10) http://anton-shekhovtsov.blogspot.com/2013/12/ukrainian-extra-parliamentary-extreme.html
(11) “This just confirms my suspicion that Russian intelligence agencies are behind these people, though the killers themselves may not even know this,” Fesenko wrote. “The statement also gives us grounds to suspect that the campaign of assassinations will continue and may be directed against top government representatives.” (…) Analysts have speculated that Russia allegedly uses some Ukrainian nationalists to present Ukraine as a “fascist” country and to destabilize the political situation. One of those accused, Dmytro Korchinsky, used to cooperate with Alexander Dugin, a pro-Kremlin Russian imperialist who has called for killing Ukrainians. Korchinsky was on the board of Dugin’s International Eurasian Union before falling out with his Russian ally in 2007. In 2005 Korchinsky trained Russia’s Nashi pro-Kremlin youth group on ways to combat “color revolutions.” Secret services often attempt to influence nationalist groups to use them for their goals, Fesenko told the Kyiv Post. “Intelligence agencies often act this way,” he said. “They use local nationalist groups and plant moles there. They give them ideas and funding.” za: http://www.kyivpost.com/article/content/kyiv-post-plus/mysterious-group-takes-claim-for-high-profile-murders-386483.html ;

При этом российское ФСБ вполне может поддерживать украинские национально ориентированные формирования, а СБУ русских националистов.  Идеология тут не причем, все зависит от задачи, которая перед спецслужбой стоит или может стоять в будущем. Так что Дмитрий Ярош может быть на содержании, как у одной силовой структуры, так и у другой.” , http://skelet-info.org/yarosh-i-pravyj-sektor-na-kogo-rabotaem/
(12) https://www.youtube.com/watch?v=skbz95Bfkxc
(13) https://twitter.com/christogrozev/status/566377671089991680
(14) „Даже откровенные провокаторы из «Братства» Дмитрия Корчинского в героическом ореоле участников АТО становятся народными депутатами.”
za : http://www.forumn.kiev.ua/newspaper/archive/150/svoykh-fashystov-ne-byvaet.html
(15) http://rusnsn.info/analitika/zaby-ty-j-soyuz-russkie-kazaki-i-ukrainskie-natsionalisty-v-pridnestrov-e.html ; http://rusnsn.info/istoriya/ob-uchastii-una-unso-v-pridnestrovskom-konflikte.html
(16) http://www.politnavigator.net/una-unso-zovjot-moldovu-v-vojjnu-protiv-rossii-video.html
(17) http://www.bbc.com/news/world-europe-26784236 ; ” Яроша и соратников обвинили в развязывании войны с Россией и срыве мирного процесса.” za: http://korrespondent.net/ukraine/3673500-vyzytka-yarosha-okazalas-pravdoi ; „Правий сектор” майстерно роздутий російським телебаченням” za: http://gazeta.dt.ua/internal/viyna-za-lyudey-_.html ;

https://www.youtube.com/watch?v=0di2czVC_6Q

(18) „Провокация удалась. Провластные и российские телеканалы получили впечатляющую картинку, на которой отнюдь не мирные студенты, а озверевшая толпа вступает в вооруженную стычку с милицией (как после схватки «беркутята» добивают покалеченных людей, конечно же, не покажут). (…) Отдельно стоит остановиться на ВО «Тризуб» имени Степана Бандеры. Это еще одна организация, которая открыто поддержала штурм Администрации президента и заклеймила позором тех, кто назвал «штурмовиков» провокаторами. (…) Надо заметить, что, по одной из версий, эта поддержка, выражавшаяся в призывах штурмовать Верховную Раду, была провокацией, направленной на эскалацию насилия. (…) Весьма интересны отношения между «Тризубом» и ВО «Свобода»: незадолго до выборов в местные органы власти 2010 года в некоторых регионах распространялись листовки с критикой Олега Тягнибока с ультраправых позиций. Тризубовцы, будучи куда более радикальными националистами, чем «Свобода» могли успешно воздействовать на часть партийного электората. Словом, «Тризуб» – «контора» мутная, вызывающая немало подозрений на счет сотрудничества с властью вообще, и спецслужбами в частности.”

za: http://crime.in.ua/statti/20131202/voskresenie
(19) „This involvement by Tryzub as agents provocateurs is indeed strange because Slava Stetsko, the head of both OUN(b) and KUN, spoke against President Kuchma at the monument to Shevchenko at the same time as other leaders of the Ukraine Without Kuchma group. One can only deduce from this that either OUN(b)/KUN are supporting both President Kuchma and the opposition, or Tryzub is no longer under the control of OUN(b)/KUN and has been bought out by the authorities” za: http://www.ukrweekly.com/old/archive/2001/120119.shtml
(20) https://twitter.com/strobetalbott/status/450034007863201792
(21) http://www.politico.com/magazine/story/2014/03/putins-imaginary-nazis-105217_Page2.html#ixzz2xcOgkK1A
(22) http://www.eioba.pl/files/user79280/a237277/jagrgsxkbsa.jpg
(23) „This academic investigation concludes that the massacre was a false flag operation, which was rationally planned and carried out with a goal of the overthrow of the government and seizure of power. It found various evidence of the involvement of an alliance of the far right organizations, specifically the Right Sector and Svoboda, and oligarchic parties, such as Fatherland. Concealed shooters and spotters were located in at least 20 Maidan-controlled buildings or areas. The various evidence that the protesters were killed from these locations include some 70 testimonies, primarily by Maidan protesters, several videos of “snipers” targeting protesters from these buildings, comparisons of positions of the specific protesters at the time of their killing and their entry wounds, and bullet impact signs. The study uncovered various videos and photos of armed Maidan “snipers” and spotters in many of these buildings. The paper presents implications of these findings for understanding the nature of the change of the government in Ukraine, the civil war in Donbas, Russian military intervention in Crimea and Donbas, and an international conflict between the West and Russia over Ukraine.” za: http://www.academia.edu/8776021/The_Snipers_Massacre_on_the_Maidan_in_Ukraine
(24) http://prawy.pl/5747-prawy-sektor-w-warszawie-na-wolyniu-nie-nie-mordowano-polakow/
(25) http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/1121661,Narodowcy-protestuja-przeciw-promowaniu-w-Polsce-kandydatow-na-prezydenta-Ukrainy; „ochotnicze patrole antybanderowskie” spod znaku Falangi/ONR: https://www.youtube.com/watch?v=o0o4UMCG7Hw oraz https://www.zycie.pl/informacje/artykul/7234,zniszczono-pomnik-upa-w-molodyczu-tyma-to-rosyjska-prowokacja
(26)http://www.ukrainebusiness.com.ua/news/345.html
(27) http://uainfo.org/news/12129-gzhegozh-rossolinskiy-libe-ob-oun-upa-evreyskih-pogromah-i-bandere.html
(28) „Ukrainians [were considered] „adroit political intriguers and past masters in the art of propaganda” who would not hesitate to use the United States for their own ends. Moreover, emigre groups in general—and Soviet ethnic minority groups in particular—were obvious targets of Soviet penetration and manipulation.” ( za: http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/STUDIES%20IN%20INTELLIGENCE%20NAZI%20-%20RELATED%20ARTICLES_0015.pdf)
(29) Aleksandr Gogun (wywiad) https://www.youtube.com/watch?v=7UGE3l_wQ0g @22:55, 24:15

На сотрудничество УВО-ОУН с ОГПУ-НКВД на антипольской основе в 1920—1930-е годы косвенно указывает как ряд публикаций украинского исследователя Анатолия Кентия, так и факт длительных доверительных отношений между Павлом Судоплатовым и… взорванным им в Роттердаме в 1938 году вождем ОУН Евгением Коновальцем. Пособничество обычно оставляет агентурный след. А материалов об этом в киевских архивах ничтожно мало по объективной причине — согласно ведомственным правилам, наиболее ценная зарубежная агентура со всей сопутствующей документацией передавалась республиканскими органами госбезопасности на Лубянку. Украинские праворадикалы представляли значительный интерес не только для чекистов, но и для советской армейской разведки, в том числе потому, что собирали о Польше — наиболее вероятном противнике — ценные данные сугубо военного характера, а также обладали определенными знаниями о рейхе.” http://gazeta.zn.ua/SOCIETY/starye_pesni_bez_glavnogo_v_moskve_izdan_sbornik_dokumentov__ob_ukrainskih_natsionalistah_v_gody_vto.html

(30) http://witas1972.salon24.pl/586733,cyngiel-ktory-zdetonowal-rzez-wolynia
(31) http://blogpublika.com/2015/02/08/mord-w-parosli-9-02-1943-tajemniczy-poczatek-rzezi-wolynskiej/
(32) https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10101457892254049&set=a.10100416026321729.2562469.1814623&type=3&theater
(33) Jeffrey Burds http://www.academia.edu/3420138/_Agentura_Soviet_Informants_Networks_and_the_Ukrainian_Underground_in_Galicia_1944-48_Eastern_European_Politics_and_Societies_January_1997_
(34)
http://kangur.uek.krakow.pl/biblioteka/biuletyn/artykuly.php?Strona=Art&Wybor=42&Art=wp_obled_44
(35) http://www.bochnianin.pl/forum/viewtopic.php?t=20853
(36) Alexander Statiev, The Soviet Counterinsurgency in the Western Borderlands (Cambridge University Press), str. 128; ponadto Timothy Snyder:  „UPA prawdopodobnie zamordowała tylu Ukraińców, co i Polaków, jako że mordowała wszystkich niepasujących do jej szczególnej wizji nacjonalizmu jako „zdrajców„, za: http://www.nybooks.com/daily/2010/02/24/a-fascist-hero-in-democratic-kiev/
(37) Ibid., str. 126
(38) Burds, op. cit. str. 106
(39) Wiktor Suworow „Lodołamacz” (Editions Spotkania)
(40) Statiev, op. cit. str. 131
(41) Ibid., str. 233
(42) https://newcoldwar.org/stepan-bandera/
(43) https://newrepublic.com/article/117505/ukraines-only-hope-nationalism
(44) Suworow, op.cit., str. 104
(45) Ibid., str. 42
(46) Ibid., str. 53-54
(47) Ibid., str. 47
(48) „Despite all their efforts, nationalist historians have found no materials in foreign archives that testify to authentic battles of the UPA with Hitlerite military units. The reason is that there were no such battles. (…) Later, grassroots UPA unite periodically engaged German forces, but acted on their own initiative, without orders from above. (…) From 1944 , moreover, the UPA became an overt ally of the Germans in the struggle against the advancing Red Army. An interview wih former insurgent Petro Hlyn, who received a 25 prison sentence from a Soviet tribunal, also offers evidence that the UPA ‚massacred not only Poles but their own fraternal Ukrainians’. (…) Further support for the theory of a sustained alliance between the UPA and the German forces is derived from archival documents from both the Germans and the KGB. Between 1988 and 1991, this interpretation constituted the official Soviet line (…)” David R. Marples, Heroes and Villains: Creating National History in Contemporary Ukraine (Central European University Press, 2007); str. 146 oraz: http://www.academia.edu/577931/_Falsifying_World_War_II_History_in_Ukraine_; o trudnościach w prowadzeniu badań nad działalnością nacjonalistycznego prowokatora we Lwowie w 1945 roku http://uamoderna.com/blogy/martynenko/nazi-archives

SS Dirlewanger, ukraiński 118 batalion Schuma (zwalczał wspólnie z ROA m.in. „polskie podziemie” http://www.academia.edu/1211423/_Terror_and_Local_Collaboration_in_Occupied_Belarus_The_Case_of_Schutzmannschaft_Battalion_118._Part_I_Background_Nicolae_Iorga_Historical_Yearbook_Romanian_Academy_Bucharest_Vol._VIII_2011_195-214, str. 204-10), ukraiński 57 batalion Schuma i polski 202 batalion Schuma (od 1943 również podporządkowany SS Dirlewanger, większość schutzmanów następnie zdezertowała zasilając najprawdopodobniej polską samoobronę na Wołyniu) wspólnie przeprowadzali antypartyzanckie operacje na Białorusi w rejonie Mińska.
( za http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?t=116667 )

Fragmenty ksiażki Czesława Piotrowskiego „Krwawe żniwa” (Bellona):
” Sami jednak Niemcy też nie zaznali dłuższego spokoju, gdyż w nocy z 13 na 14 kwietnia (1943) zostali zaatakowani w Stepaniu przez nacjonalistyczną bandę, udającą partyzantów radzieckich. (…) Po tym napadzie Niemcy zaczęli tam na stałe utrzymywać, oprócz żandarmerii, również pododdziały wojskowe (policyjne). Przebywali tam żołnierze Wehrmachtu, własowcy, Słowacy, Ukraińcy oraz tzw. zieloni Polacy ze Śląska, Poznańskiego, Pomorza itp. Wcale to jednak w niczym nie przeszkodziło [banderowcom] w realizacji swoich zbrodniczych planów eksterminacji Polaków. Podjęto natomiast próby wciągnięcia Niemców do tego dzieła (…)„, str. 151-153; ” W końcu czerwca (1943) na jakiś czas do Stepania została skierowana kompania tzw. zielonych składająca się w wiekszości z Polaków (…) a także ze Słowaków i Ukrainców, z niemiecką kadrą oficerską. Kiedy zostały zaatakowane osiedla Brzezina, Soszniki i Ziwka przez liczne oddziały nacjonalistyczne [członkowie samoobrony otrzymali od „zielonych” natychmiastową pomoc]” , str. 171-172; „W naszych szeregach podano nam wiadomość, że od strony Stepania razem z banderowcami idą Niemcy tzw. zieloni – Ślązacy (…) Po systematycznym ogniu i jego nasileniu uwierzyłem, że z banderowcami są Niemcy. Lecz do dziś nie wiem, jak było naprawdę” ( obrona Huty Stepańskiej, str. 236).

Lektura dodatkowa: Droga do nikąd. Wojna Polska z UPA (Bellona), Antoni B. Szcześniak, Wiesław Z. Szota; Pany i rezuny. Współpraca AK-WiN i UPA 1945-1947 (Oficyna Wydawnicza VOLUMEN), Grzegorz Motyka, Rafał Wnuk , „Kresowa Księga Sprawiedliwych” (IPN), Romuald Niedzielko (http://www.nawolyniu.pl/sprawiedliwi/sprawiedliwi.pdf)

(49) http://www.ndkt.org/krym-arena-razgula-velikoderzhavnogo-shovinizma-i-ukrainskogo-natsionalizma.html
(50) http://joinfo.com/world/1013835_russian-president-planned-invasion-of-ukraine-before-2004-putins-ex-aide.html
(51) Penetracja Krymu przez islamski dżihad to temat do osobnego opracowania: „Moscow artificially divided the [nationalist] Majlis, which is the unofficial political organization of the Crimean Tatars. (…) Among the Crimean Tatars, a group supportive of Vladimir Putin has emerged and is prepared to push through ideas unpopular among the Majlis members (…) This allows Russia to play these organizations against each other and prevent the Crimean Tatars from making unified statements against Moscow. Over time this could be used to great effectiveness to neutralize Crimean Tatar nationalism and their support for being part of Ukraine.” za: http://www.jamestown.org/single/?tx_ttnews[swords]=8fd5893941d69d0be3f378576261ae3e&tx_ttnews[any_of_the_words]=Yemen&tx_ttnews[pointer]=3&tx_ttnews[tt_news]=42559&tx_ttnews[backPid]=7&cHash=4c7be2cb0f42d6fa5bfb359a40db2220#.VxOlxXpbHIV;
również: „One of the main three initiators of the blockade, Lenur Islyamov, would call the food supplies to Crimea ‘a trade made in blood’, but his position is morally problematic: not only is he a Russian businessman (he holds a Russian passport), but he also has business interests in Crimea and Moscow, as well as being a former ‘Vice Prime Minister’ of Russia-annexed Crimea. ” za: https://www.opendemocracy.net/od-russia/anton-shekhovtsov/crimean-blockade-how-ukraine-is-losing-crimea-for-third-time; Lenur Islyamov sprowadza „Szare Wilki” na blokadę Krymu zaraz po ogłoszeniu udziału tychże w zamordowaniu zestrzelonego rosyjskiego pilota w Syrii: https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10205599583604715&set=a.2016598130390.2103918.1106964109&type=3&theater i https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10205600258661591&set=a.2016598130390.2103918.1106964109&type=3&theater; por. ślady FSB i czeczeński terroryzm, sprawa Abri Barajewa: „Abu Bakar osobiście werbował smiertnice do zamachu na Nord Ost. Po Czeczenii poruszał się czarną wołgą równie swobodnie jak Abri Barajew na równie mocnych papierach współpracownika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych„, za: http://archive-pl.com/page/519808/2012-10-25/http://terroryzm.wsiz.pl/artykuly,Milczenie-czarnych-wdow.html
(52) https://wikileaks.org/plusd/cables/08KYIV2323_a.html
(53) https://theintercept.com/2015/03/18/ukraine-part-3/
(54) https://larussophobe.wordpress.com/2008/10/04/russia-is-destabilizing-the-crimea/
(55) https://lenta.ru/news/2008/12/22/train/
(56) http://freedomparty.ru/read/1878/
(57) http://www.newsru.com/world/22dec2008/ukr_1.html
(58) korrespondent.net/ukraine/politics/687261-bratstvo-gotovit-partizanov-dlya-zashchity-kryma-ot-rossijskogo-vtorzheniya
(59) http://blogs.pravda.com.ua/authors/nayem/4adc22c19f1b6/ ;

(60) „Dirlewangerowcy” w ukraińskich batalionach ochotniczych nie wzięli się „znikąd”: Iwan Melniczenko, Zug- lub Hauptscharführer ukraińskich ochotników SS Dirlewanger był członkiem OUN(b). Około 50 dezerterów z kontrolowanego przez SS Dirlewanger 118 batalionu Schuma zasiliło nastepnie UPA na Wołyniu;  za http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?t=116667

(61) https://web.facebook.com/anton.shekhovtsov/posts/10205956384884524
(62) https://web.facebook.com/anton.shekhovtsov/posts/10205112281822475?pnref=story
(63) „Таким образом, свою полугодовую борьбу с губернаторским кланом Фейгин, при поддержке Москвы, выиграл. Местные наблюдатели подчеркивали „тщательно спланированный” характер этой операции.” za: https://lenta.ru/articles/2012/11/20/feigin/
(64) artprotest.org/cgi-bin/news.pl?id=4049
(65) http://www.voanews.com/content/russian-police-raid-opposition-leaders-home-ahead_of_protests/1205751.html?s=1=
(66) http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/09/10/odwilz-kontrolowana/
(67) http://pl.sputniknews.com/swiat/20151105/1355185/Francja-telewizja-Putin.html#ixzz45cGlud5E
(68) https://globalvoices.org/2014/10/21/russia-opposition-ukraine-crimea-navalny-mbk/
(69) http://willzuzak.ca/cl/bookreview/Salter2007NaziWarCrimesOSS.pdf
(70) Eric Lichtblau „The Nazis next door”
cz.1 http://www.democracynow.org/2014/10/31/the_nazis_next_door_eric_lichtblau
cz.2 http://www.democracynow.org/2014/10/31/part_2_eric_lichtblau_on_the
(71) Russ Bellant „Old Nazis, the new right, and the Republican party: domestic fascist networks and U.S. cold war politics” za: http://www.thenation.com/article/seven-decades-nazi-collaboration-americas-dirty-little-ukraine-secret/
(72) Breitman, Goda „US intelligence and the Nazis” http://ebooks.cambridge.org/ebook.jsf?bid=CBO9780511618178
(73) Breitman, Goda „Hitler’s Shadow” https://www.archives.gov/iwg/reports/hitlers-shadow.pdf
(74) https://books.google.ru/books?id=_bV5ncXNke4C&pg=PA163&lpg=PA163&dq=Antibolshevik+Bloc+of+Nations+nazis&source=bl&ots=hzvvXjns2z&sig=Bd2VoAvlORj4t51el6obBR6VEdQ&hl=ru&sa=X&ved=0ahUKEwj5xpWD2YTMAhUGP5oKHchnBDAQ6AEIRDAG#v=onepage&q=Antibolshevik%20Bloc%20of%20Nations%20nazis&f=false
(75) http://www.gao.gov/products/GGD-85-66
(76) http://www.thirdworldtraveler.com/Fascism/Politics_B_CS.html
(77) http://wyborcza.pl/magazyn/1,134494,14723816,Jego_ekscelencja_uciekinier.html
(78) http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/STUDIES%20IN%20INTELLIGENCE%20NAZI%20-%20RELATED%20ARTICLES_0015.pdf
(79) http://www.videofact.com/polska/gotowe/a/abn/relacja.html
(80) http://www.videofact.com/kpn_na_zachodzie.html
(81) http://www.historia.kpn-1979.pl/doku.php?id=tomasz_sokolewicz
(82) „Wolność dla wszystkich Narodów! Wolność dla każdego Człowieka! „http://www.cdvr.org.ua/content/бандерівський-фактаж-російського-агітпропу – to hasło z oryginalnej ulotki propagandowej OUN/UPA autorstwa Nila Chasewycza z lat 40. i Konferencji Narodów Zniewolonych z listopada 1943 (hasłem „za wolność narodów” [od bolszewizmu] posługiwała się również na Ukrainie niemiecka propaganda http://ar25.org/sites/default/files/13_propaganda.jpg) , a następnie koncepcja przewodnia Antybolszewickiego Bloku Narodów pod kierownictwem małżeństwa prominentnych działaczy historycznego OUN(b) „przejętych” w swoim czasie przez CIA , Jarosława i Sławy Stećków (współpraca z nazistami i pogrom lwowski 1941 patrz: str. 27-28, przykład próby racjonalizowania kolaboracji w historiografii ukraińskiej http://www.history.org.ua/LiberUA/Book/Upa/1.pdf ; identyfikacja członków banderowskiej milicji biorących udział w pogromie lwowskim na podstawie zachowanych legitymacji http://www.istpravda.com.ua/columns/2013/02/25/114048/ ; dyskusjahttp://www.aapjstudies.org/manager/external/ckfinder/userfiles/files/Carynnyk%20Reply%20to%20Motyl.pdf  ” Основними відповідальними особами за створення «міліції» були Ярослав Стецько та Іван Равлик , tłum.głównymi inicjatorami utworzenia [banderowskiej] milicji byli Jarosław Stećko i Iwan Rawlik”) . za: ukr.wikipediaУкраїнська народна міліція — Вікіпедія) ;

” In April 1944 Stepan Bandera and his deputy Yaroslav Stetsko were approached by Otto Skorzeny to discuss plans for diversions and sabotage against the Soviet Army.”  Завдання підривної діяльності проти Червоної армії обговорювалося на нараді під Берліном у квітні того ж року (1944) між керівником таємних операцій Bермахту О.Скорцені й лідерами українських націоналістів С.Бандерою та Я.Стецьком» D.Vyedeneyev O.Lysenko OUN and foreign intelligence services 1920s–1950s Ukrainian Historical Magazine 3, 2009 p.137– Institute of History National Academy of Sciences of Ukraine https://web.archive.org/web/20120302234135/http://www.history.org.ua/JournALL/journal/2009/3/11.pdf ; ” In September 1944 Stetsko and Stepan Bandera were released by the German authorities in the hope that he would rouse the native populace to fight the advancing Soviet Army. With German consent, Bandera set up headquarters in Berlin. The Germans supplied the OUN-B and the UPA by air with arms and equipment. Assigned German personnel and agents trained to conduct terrorist and intelligence activities behind Soviet lines, as well as some OUN-B leaders, were also transported by air until  early 1945”   http://content.time.com/time/magazine/article/0,9171,892820,00.html , https://web.archive.org/web/20090325095047/http://history.org.ua/oun_upa/upa/18.pdf p.338,https://web.archive.org/web/20120302234135/http://www.history.org.ua/JournALL/journal/2009/3/11.pdf p. 136-137 za: „Yaroslav Stetsko” en.Wikipedia ; „Gehlen-Skorzeny-Dulles connection is described in E.H. Cookridge’s ‚Gehlen: Spy of the Century’ (New York: Random House, 1971)„, za: D. Miller ‚The JFK Conspiracy’, p.42

„12 marca zmarła Sława Stećko, wybitna postać ukraińskiej polityki, nacjonalistka w najlepszym znaczeniu tego słowa. Miałem zaszczyt ją znać (…) Każde spotkanie z panią Sławą było dla mnie ogromnym przeżyciem. W okresie stanu wojennego wspierała polską opozycję. Organizowała pomoc finansową. (…)” czytaj dalej: http://www.wprost.pl/ar/42006/Bez-granic/?I=1060

Patrz również: Krzysztof Janiga „Gdy banderowiec staje sie polskim bohaterem” http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/gdy-banderowiec-staje-sie-polskim-bohaterem

(83) https://books.google.pl/books?id=GnkBYN8ipYcC&pg=PA253&lpg=PA253&dq=Lebed+Dulles&source=bl&ots=DiFqhmlh-M&sig=JPfngu9XKZnq9KyMOq0jJcpMGl4&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjsqMG9lI7MAhWDYZoKHabZBb4Q6AEILDAC#v=onepage&q=Lebed%20Dulles&f=false
(84) http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/AERODYNAMIC%20%20%20VOL.%205%20%20(DEVELOPMENT%20AND%20PLANS)_0004.pdf
(85) https://books.google.pl/books?id=vvwBBAAAQBAJ&pg=PT60&lpg=PT60&dq=Mykola+Lebed+Bush&source=bl&ots=VuW4TXmT5S&sig=JVjLqqoiZ1GRX1vwMsmay333EZU&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjIx_yQgYrMAhUDjywKHd1tCdMQ6AEIWDAM#v=onepage&q=Mykola%20Lebed%20Bush&f=false
(86) https://books.google.pl/books?id=CqXACQAAQBAJ&pg=PA132&lpg=PA132&dq=Antibolshevik+Bloc+of+nations+Poland&source=bl&ots=p9m_YMrONj&sig=FVbiC1dmG0oCeZZHWDS03kYnHgA&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjswqaZ3YTMAhVqMZoKHUlUA0kQ6AEIUjAH#v=onepage&q=Antibolshevik%20Bloc%20of%20nations%20Poland&f=false
(87) „Royal United Services Institute has considered both the speaker’s past and his current political activities and has decided that none fail the stringent qualifying tests applied by the Institute.” za: http://www.thejc.com/news/uk-news/147693/far-right-party-founder-ukraine-welcomed-uk
(88) http://www.ukrinform.net/rubric-politics/1970991-canada-to-continue-supporting-ukraine-pm-trudeau.html
(89) https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10151101890997051&set=ecnf.549022050&type=3&theater
(90) „В «Азове» присутствуют представители международной праворадикальной структуры «Misanthropic Division» (MD)” za: http://korrespondent.net/ukraine/3678807-polk-belykh-luidei-chto-my-znaem-ob-azove?utm_source=facebook.com (udostępnione przez: Tomasz Maciejczuk facebook); Misanthropic Division i Swoboda na Majdanie: http://4.bp.blogspot.com/-T_MtwIp1N4w/UzTG-LJnDbI/AAAAAAAABVA/ZI5jy52_mw8/s1600/MD-KMDA-2.jpghttp://2.bp.blogspot.com/-lgIInxbcCFs/UzTHCPgBJQI/AAAAAAAABVI/TBLwlDcrkiQ/s1600/MD-KMDA-1.jpg  za: http://anton-shekhovtsov.blogspot.com/2014/03/blog-post_28.html ; http://www.thenation.com/article/congress-has-removed-a-ban-on-funding-neo-nazis-from-its-year-end-spending-bill/
(91) http://ru.tsn.ua/ukrayina/poligraf-podtverdil-chto-krasnov-rabotal-na-specsluzhby-rf-i-poluchal-sredstva-na-terakty-601778.html
(92) http://khpg.org/en/index.php?id=1460280717
(93) http://news.liga.net/news/politics/10053190-zaderzhannyy_v_rf_sotrudnik_sbu_ne_mozhet_obyasnit_svoikh_deystviy.htm
(94) http://foreignpolicy.com/2016/04/07/obama-was-not-a-realist-president-jeffrey-goldberg-atlantic-obama-doctrine/
(95) http://www.wnd.com/2016/04/putin-trying-to-take-down-nato-without-firing-a-shot/
(96) wypowiedź Wiesława Tokarczuka udostępniona autorowi.
(97) Wiesław Tokarczuk, Ibid.
(98) Wiesław Tokarczuk, Ibid, za: oryginał wniosku
(99) Wiesław Tokarczuk, Ibid.

(oryginał artykułu z portalu natemat.pl)

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję