Czas na politykę historyczną budowaną na wolności i geopolitykę opartą na wartościach :)

Czas na politykę historyczną budowaną na wolności i geopolitykę opartą na wartościach

 

W tym roku Polacy będą obchodzili, nie tylko 100-letnią rocznicę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej nad bolszewikami. W sierpniu tego roku przypada też 40 rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych i co za tym idzie powstania Ruchu Społecznego – „Solidarność”. Myślę, że obecna sytuacja polityczno-ekonomiczna, nie tylko w kraju, stwarza doskonałe warunki, do tego by jeszcze raz przyjrzeć się tamtym wydarzeniom – nowym okiem.

Każdy Naród ma to do siebie, że może wybrać drogę którą chce podążać – czy jest to droga wiodąca do wolności i potem jest ona wzmacniana przez nią i inne wartości (takie jak równość i sprawiedliwość) czy wręcz przeciwnie: drogę która prowadzi do zniewolenia – państwa autorytarnego, w której jednostka ale też społeczeństwo, podporządkowane jest całkowicie władzy i jej autorytetowi.

Tą pierwszą drogę obrali działacze „Solidarności” w 1980 roku. Drogę drugą wybierają najczęściej: rozrośnięte państwa totalitarne, autorytarne lub pół-autorytarne, korporacje i kościoły. Argumentem za pokojową rewolucją, która trwała prawie 10-lat i w końcowym etapie odniosła zwycięstwo nad sowieckim komunizmem, była niewątpliwie wiara w takie wartości jak: wolność, równość, solidarność, pokój, demokracja oraz Prawa Człowieka – dziś te wartości i prawa są mocno kwestionowane przez kontrrewolucję konserwatywną, korporacje, dyktaturę rynków finansowych oraz antyglobalizm ( nie mylić z alter-globalizmem). W końcu wiele lat temu Noam Chomsky stwierdził w wywiadzie, że XX wiek zrodził trzy rodzaje totalitaryzmów: bolszewizm, faszyzm i korporacje. Proces wyłaniania się tych ostatnich opisał bardzo zręcznie Ted Nace w pracy „ Gangi Ameryki. Współczesne korporacje a demokracja”.

Ograniczanie wolności i praw obywatelskich widzimy w świecie zachodnim już od prawie 20-lat. Czy to w postaci „anty-terrorystycznego” prawa partiot-act, czy wzmacniania kompetencji głów państw w postaci nadanych specjalnych uprawnień czy dezinformacji rządowo-medialnej w przeddzień wojny w Iraku z 2003 roku.

Tak samo jak obywatele Stanów Zjednoczonych, obywatele Europy muszą teraz wybrać: wolność czy bezpieczeństwo? Wszystko oczywiście w czasach gdzie niemal cały cywilizowany świat, w pocie czoła, walczy z pandemią koronawirusa. Warto się zastanowić czy odzyskamy swoje wolności i prawa obywatelskie, kiedy niewidzialny wróg zostanie pokonany.

Podpisanie Porozumień Sierpniowych w Szczecinie, fot. Stefan Cieślak – siedzą od lewej: Marian Jurczyk, przewodniczący Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego; Marian Juszczuk, wiceprezes MKS; Kazimierz Barcikowski, wiceprezes Rady Ministów, przewodniczący Komisji Rządowej; Jarosław Mroczek, członek prezydium MKS (stoi); Janusz Brych, Pierwszy Sekretarz KW PZPR, członek Komisji Rządowej; Stanisław Ozimek, dyrektor naczelny Stoczni Szczecińskiej, … za wikipedia.org

Każde państwo narodowe, może też prowadzić własną politykę historyczną.

Uważam, że droga, którą niekiedy wybierają władze III RP, jest może nie tyle co błędna, ale jest skupiona na porażkach i martyrologi, której jest za dużo ( sarmatyzm, powstanie listopadowe i styczniowe, powstanie warszawskie, żołnierze „wyklęci”). Za mało jest cieszenia się zwycięstwami i wolnością ( polityka pierwszych Piastów, wielokulturowa Polska Jagiellonów i „Złoty wiek”, zwycięska walka niepodległość i o granice w czasach I Wojny Światowej oraz po niej). Nie twierdzę oczywiście, że nie należy oddawać czci pokonanym polskim patriotom i nie celebrować kolejnych rocznic. Oczywiście taki zabieg też jest narodowi potrzebny by mógł uczyć się na błędach. Czy Polacy wyciągnęli wnioski z Historii? Tego nie wiem, ale myślę, że III RP podzieliłaby los II RP, gdyby nie parasol ochronny Unii Europejskiej i Paktu Północnoatlantyckiego.

Skoro jesteśmy już przy polityce historycznej i „Solidarności”, to warto przetoczyć kilka faktów z archiwów. Jest to całkiem inny obraz, który codziennie serwuje nam rząd i władza medialna czy to publiczna czy prywatna. Oto krótki wybór postaci tzw. „ opozycji demokratycznej z PRL” oraz czołowych postaci z życia politycznego III RP. Poniżej przedstawiam wypisy z zasobów IPN dotyczące inwigilacji przez Milicję Obywatelską oraz Służbę Bezpieczeństwa. Myślę, że każdy sobie zdanie wyrobi sam. Głównie na temat tego, kto był pierwszorzędnym działaczem opozycji w PRL, a kto trzeciorzędnym:

” Lech Wałęsa

1978-1983 rozpracowywany przez Wydz. V KW MO w Gdańsku w ramach SOS/SOR krypt. Bolek, od 1983 przez Inspektorat 2 WUSW w Gdańsku w ramach SOR krypt. Zadra.

29 XII 1970 – 19 VI 1976 zarejestrowany w KW MO Gdańsk pod nr. 12535 jako TW Bolek, realna współpraca trwała prawdopodobnie do 1972, materiały w większości nie zachowały się. Na temat kontaktów z SB tak mówił w 2003: „Były rozmowy polityczne. Kiedy zorientowałem się, gdzieś to trwało parę lat, chyba w 1976 r. […], że to nie jest pracowanie dla Polski, że komunizm jest niereformowalny, to na spotkaniu, i to znajdziecie w dokumentach, powiedziałem bezpiece: – Panowie, żadnych rozmów, żadnych spotkań, tam są drzwi”.

Bronisław Geremek

16 IV 1976 – 24 IV 1978 rozpracowywany przez Wydz. III KS MO w ramach KE/SOR krypt. Lis; od 28 III 1979 przez Wydz. III-1/III/III-2 w ramach SOR krypt. Lis; 10 IV 1987 – 21 IX 1989 przez Wydz. III Dep. III w ramach SOR.

Andrzej Gwiazda

1978-1990 rozpracowywany przez Wydz. IIIA KW MO/Inspektorat 2 WUSW w Gdańsku w ramach SOR krypt. Brodacz/Saturn; 1982-1988 przez Wydz. III KW MO/WUSW w Gdańsku w ramach SOS krypt. Krokus.

Anna Walentynowicz

3 IX 1978 – 27 I 1990 rozpracowywana przez Wydz. IIIA/Inspektorat 2 KW MO/WUSW w Gdańsku w ramach SOR krypt. Suwnicowa/Emerytka.

Jacek Kuroń

Do 23 X 1989 rozpracowywany przez Wydz. II Dep. III MSW w ramach SOR krypt. Satelita.

Adam Michnik

18 II 1965 – 3 XI 1989 rozpracowywany przez Wydz. III/IX/II Dep. III MSW w ramach SOS/SOR krypt. Wir.

Tadeusz Mazowiecki –

12 VII 1972 – 25 IX 1989 rozpracowywany przez Wydz. II Dep. IV/ Wydz. IV Dep. III/Wydz. I Biura Studiów MSW w ramach SOR krypt. Boss

Marian Jurczyk .

1981-1990 rozpracowywany przez Wydz. IIIA/WSiA KW MO/WUSW w Szczecinie w ramach SOR krypt. Nawiedzony.

22 VI 1977 – 22 II 1981 zarejestrowany jako TW ps. Święty, do 29 XI 1979 odbył kilkanaście spotkań z funkcjonariuszem SB. Ostatni kontakt (telefoniczny) miał miejsce w czasie strajku w VIII 1980. M. Jurczyk odmówił wówczas spotkania.

Andrzej Milczanowki

18 X 1980 – 30 IV 1982 rozpracowywany przez Wydz. III-A KW MO w Szczecinie w ramach SOR krypt. Mecenas; 1984-1990 w ramach SOR krypt. Chrząszcz.

Jan Olszewski –

Do 27 IX 1989 rozpracowywany przez Wydz. V/IX Dep. III MSW w ramach SOR/KE krypt. Obrońca.

Lech Kaczyński

26 VI 1978 – 4 IV 1986 rozpracowywany przez Wydz. III-1 KW MO/WUSW w Gdańsku w ramach SOS krypt. Radca, 30 VII 1986 – 29 VIII 1989 przez Inspektorat 2 WUSW w Gdańsku w ramach SOS/SOR krypt. Kacper.

Jarosław Kaczyński –

14 II – 10 IX 1979 rozpracowywany przez Wydz. III KW MO w Płocku w ramach SOR [SOS] krypt. Pomoc; 18 II 1980 – 24 IX 1982 przez Wydz. III KW MO w Białymstoku w ramach SOS krypt. Prawnik; 20 I – 9 VIII 1982 przez Wydz. IX Dep. III MSW w ramach KE krypt. Jar; 1981-1984 przez Wydz. III-2 SUSW w ramach SO krypt. Klub. „


Za : Encyklopedia Solidarności www.encysol.pl, wybór postaci dokonał autor tego tekstu. Dla ułatwienia podaję linki do stron inwentarza Instytutu Pamięci Narodowej dot. wyjaśnienia terminów: SOR ( Sprawa Operacyjnego Rozpracowywania) , SOS ( Sprawa Operacyjnego Sprawdzania) , KE ( Kwestionariusz Ewidencyjny) , SO ( Sprawa Obiektowa) etc.

https://inwentarz.ipn.gov.pl/slownik?znak=S 

https://inwentarz.ipn.gov.pl/slownik?znak=K 

Andrzej Gwiazda, podczas obchodów 25 lecia pierwszej „Solidarności” w 2005 r. foto Szymon Surmacz , za: wikipedia.org

Chyba przyszedł najwyższy czas na dokładne zbadanie archiwów z tych lat 1980-1990 oraz na większe publikacje książkowe w wysokim nakładzie.

Myślę, że polski świat naukowy, zarówno: historycy, archiwiści oraz politolodzy wsparty przez środowisko dziennikarzy śledczych przybliży nam kwestie dotyczące ostatnich lat PRL oraz okresu transformacji ustrojowej. Z góry chciałbym zaznaczyć, że nie jestem zwolennikiem politycznej walki na teczki, a co za tym idzie, publikacje (również internetowe) powinny odbywać się w granicach prawa.

Badanie historii to nie tylko materiały byłej bezpieki. To też badanie zasobów archiwalnych innych instytucji, rozmowy ze świadkami wydarzeń, osobiste pamiętniki, archiwa przedsiębiorstw, zagraniczne archiwa państwowe oraz ich służb specjalnych z tamtego okresu, archiwa państwowe i archiwa kościelne.

Historia najnowsza nie może być też badana w sposób anachroniczny. To jest przez same nauki historyczne.

Warto byłoby uwzględnić ich wymiar społeczny, ekonomiczny czy nawet statystyczny. Jak to francuska szkoła „Annales” badała, której reprezentantem w Polsce był architekt III RP – Bronisław Geremek…Tak więc proponuję sojusz zwolenników Fernarda Braudela ze zwolennikami Immanuella Wallersteina. Z teorii „Systemów Światów” tego drugiego też można wiele „wycisnąć”.

Warto też włączyć w takie badania środowisko naukowe psychologów i psychoanalityków oraz socjologów. Zbadać wpływ dzieciństwa sławnych osób na późniejsze dorosłe życie i aspekty społeczne. Czyli sojusz psychohistorii z socjologią polityki.

Dobrze byłoby doadoptować tzw. Teorię Postkolonialną do tych badań. Albowiem kraje postkomunistyczne, jakim niewątpliwie jest III RP bardzo przypomina kraje Trzeciego Świata oraz kraje Ameryki Łacińskiej do którym w rzeczywistości jest bliżej Polsce obecnie, niż do centrum kapitalistycznego świata zachodniego. Co nie znaczy rzecz jasna, że w sferze symbolicznej oraz teoretycznej nie należymy do Zachodu. Lecz w praktyce ani PRL ani III RP Zachodem raczej nie jest.

Kiedyś badacz historii Polski i jej promotor zagranicą, Walijczyk Norman Davies, stwierdził, że Polska Jagiellonów oraz pierwsze lata Rzeczpospolitej Obojga Narodów stworzyły zręby oddzielnej cywilizacji. Polska położona pomiędzy Zachodem a Wschodem, pomiędzy pangermanami oraz pansłowianami, nie może wyrzec się swojego historycznego i kulturowego dziedzictwa. Polska symbolicznie będąc Zachodem, nie wyrzeka się też swoich chrześcijańskich więzi z Zachodem ale też, nie może uciec od swoich Słowiańskich korzeni i od swoich sąsiadów na południu i na wschodzie półwyspu Europa. Warto się nad tymi sprawami pochylić. Właśnie teraz jest dogodny czas.

Wchodzimy powoli w świat bipolarny. Zimną wojnę pomiędzy wolnorynkowym kapitalizmem Stanów Zjednoczonych a chińskim kapitalizmem państwowym.

Pandemia koronawirusa oraz kryzysy ekonomiczne z lat 2007-2008 oraz z roku 2020, przestawiają powoli świat na inne tory.

Jak w tej niezręcznej sytuacji może sprawdzić się Polska ?

W czasie trwania „Zimnej wojny” Francja pod przewodnictwem Charlesa de Gaulle’a prezentowała całkiem inną myśl geopolityczną. Doktryna Trzeciej Siły, bo tak ją zazwyczaj nazywają badacze, była swoistym ewenementem na arenie międzynarodowej. Francja z lat 60-tych pokazała, jak w dwublokowym świecie USA kontra ZSRR, można prowadzić niezależną politykę zagraniczną oraz politykę wewnętrzną. Francuzi mądrze lawirowali pomiędzy kapitalizmem a komunizmem, lecz w najważniejszych kwestiach stali murem za Stanami Zjednoczonymi – wynikało to z czystej realnej rachuby – USA były i są supermocarstwem, a Francja słabnącym mocarstwem ( w latach 60-XX wieku pojawiła się potrzeba dekolonizacji świata, głównie Afryki).

Myślę, że współczesna Polska bogata też w myśl geopolityczną, która powoli staje na nogi w naszym kraju, oraz posiadająca duże możliwości w branży IT i informatycznej ( tutaj chodzi mi o wojnę informacyjną i jej aspekty)  może być wsparta nowoczesną myślą humanistyczno-społeczną – w ten sposób mogłaby pełnić podobną rolę co Francja podczas „Zimnej wojny”. W tym wypadku znajdujemy się jednak w troszkę innej sytuacji, albowiem w świecie zdominowanym przez dwa supermocarstwa Stany Zjednoczone i Chiny.

Jesteśmy członkami Unii Europejskiej oraz NATO. Dobrze byłoby zredefiniować polską myśl geopolityczną na nowe tory, ale zachowując tutaj związki z Zachodem. Postawić na sojusze historyczne: wspomniana wcześniej Francja oraz Dania ( jako łącznik z innymi krajami Skandynawii). Zaangażować się w bardzo ścisłe sojusze w naszym regionie Europy Środkowo-Wschodniej ze względu na dziedzictwo kulturowe oraz wspólne doświadczenie komunizmu. Następnie oprzeć się na geopolitycznym modelu południkowym, zamiast równoleżnikowym. Czyli innymi słowy pisząc – otworzyć się na państwa Skandynawskie i Turcję. Ważnym elementem tej układanki jest wspieranie niezależnej Ukrainy, Białorusi oraz trzymanie kciuków za demokratyzację
w Federacji Rosyjskiej. Nie możemy pozwolić też, by Europa Środkowo-Wschodnia ugięła się pod wpływem chińskiego kapitału i zasobów ludzkich.
Inaczej nadal będziemy państwem neokolonialnym, zewnątrzsterowalnym, z „grupa trzymającą władzę”.

Bronisław Geremek ( z lewej) wraz z Tadeuszem Mazowieckim ( z prawej) – podczas uroczystości wstąpienia Polski do Unii Europejskiej ( fotografia: M. Kubik) 01.05. 2004 r.

Geopolityka może mieć też charakter wartościowy i symboliczny. Indie wyrwały się z kolonializmu brytyjskiego, RPA z apartheidu. Japończycy i Francuzi mają podobny do siebie model zarządzania zasobami ludzkimi. Brazylia dobrze poradziła sobie z kryzysem ekonomicznym z 2008 roku. A w 2010 i 2011 w Islandii oraz Tunezji doszło do pokojowych rewolucji. Pomimo, że wiele różni te oba kraje, to rewolucja „kuchenna” jaki i rewolucja „jaśminowa”, dają Światu dobry przykład. Z tymi wszystkimi wymienionymi narodami, można rzecz jasna współpracować, wymieniać się doświadczeniami oraz promować dziedzictwo „Solidarności”.

Doktryna Trzeciej Siły może być też dobrze używa w wewnętrznej polityce państwa.

Zamiast centralizować – decentralizujmy. Władza wojewódzka w ręce Samorządów (finanse również). Zamiast brać udział w finansowym „wyścigu szczurów” postawmy na ekonomię współpracy, która nie musi być kolektywistyczna – lokalne waluty ( bez lichwy) mogą być emitowane przez Samorządy lub NGO’sy. Weźmy też pod uwagę libertariański pomysł Powszechnego Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego, który tak chętnie wpisały środowiska alterglobalistyczne do swoich programów. Nie bójmy się myśleć nieszablonowo i dajmy szansę bankowości antropozoficznej, islamskiej oraz spółdzielczej.

Nie zapatrujmy się w trójpodział władzy, gdyż jest anachroniczny. Poszerzmy go o inne władze, w duchu propozycji Benjamina Constanta. Nie rezygnujmy na średnim i dolnym szczeblu państwowym i zarządzania z partycypacji, również finansowej. Gdyż jest ona jaskółką nowego świata. Wspierajmy się, miejmy do siebie zaufanie, ale przeforsujmy przez Parlament obywatelską ustawę anty-nepotystyczną. Nie ma zgody by w demokracji, rządziły klany rodzinne, „kolesie”, kliki i klientyzm.

W końcu, stwórzmy autonomię i równowagę na linii Kultura-Prawo-Gospodarka w nieco antropozoficznym duchu. Bądźmy otwarci na siebie, drugiego człowieka i na różnorodność kulturową. Tylko w ten sposób wypełnimy testament zarówno „Solidarności” jak i Jana Pawła II. 

Lech Wałęsa ( z prawej) i ówczesny prezydent USA George H.W. Bush senior ( z lewej) – spotkanie prywatne, listopad 1989 r. ( foto: David Valdez, za: wikipedia.org).

Polacy zawsze byli oryginalnym narodem. Podczas gdy w w umysłach elit reszty Europy rodziła się monarchia absolutna, w Polsce zapatrywano się w wolną elekcję. Choć ludzkość włada wieloma językami, to właśnie Polak wymyślił uniwersalny sztuczny język – esperanto. Gdy Europa pogrążała się w dwóch wojnach światowych, Polacy wraz innymi wymyślili paneuropejski projekt Unii Europejskiej oraz partycypacje. Natomiast podczas trwania „Zimnej Wojny”, gdy USA i ZSRR mogły być na styku wojny atomowej, w 1980 roku powstał projekt „Solidarności” – i jak to pisał socjolog Jan Sowa – był on najbardziej demokratyczny na tamte czasy. Niestety pomysły te zostały pogrzebane w latach 1987-1992. Choć jeszcze prezydent Lech Wałęsa podczas swojej kadencji i wizyty w Stanach Zjednoczonych, napomkną amerykańskim dziennikarzom, o typowym polskim autorskim projekcie, pomiędzy komunizmem a kapitalizmem, który będzie pozbawiony wszystkich wad kapitalizmu. Jednak politykom w Waszyngtonie, tego rodzaju „autorskie projekty” nie były na rękę.

Niedawne odwiedziny Gdańska przez Prezydenta Islandii Gudni Th. Johannessona – tu podczas składania kwiatów przy Pomniku Poległych Stoczniowców, 03. 04. 2020 r . Prezydenta witało m.in. małżeństwo Gwiazdów , Fot. PAP/A. Warżawa / za:dzieje.pl

Co teraz Polacy trzymają w zanadrzu? Jakie pomysły, które zapewne nie spodobają się, zarówno w Waszyngtonie i Pekinie? Już o Moskwie nie wspominając.

Trzeba dokończyć rewolucję „Solidarności”, ale już w innym wydaniu:

W Duchu Wolności z lat 1980, 1989-1991, 2010 – ???

Piotr Wildanger,

Szczecin, 04.04.2020 r.

PS: coś na czas kwarantanny:

Piosenki do wysłuchania:

Jon and Vangelis – PolonaisePrivite Collection – 1983 r.

Deep Purple – Anya The Batlle Rages on – 1993 r.

Dream Theater – Outcry A dreamatic turn on events – 2011 r.

Lektury do przeczytania:

Alain Touraine – Solidarność. Analiza ruchu społecznego 1980-1981., Wyd. ECS, Gdańsk, 2013 r. ( org. j. fra – 1982 r.)

Paulina Codogni – Okrągły stół, czyli Polski Rubikon, Proszyński Media, Warszawa, 2009 r.

Andrzej Stankiewicz, Dariusz Wilczak, Lech Wałęsa. Zdrajca czy bohater? Niedokończona rewolucja. Wyd. Fabuła Fraza, Warszawa 2016 r.

Źródła wykorzystane w tekście:

ipn.gov.pl ,

dzieje.pl ,

encysol.pl ,

wikipedia.org ,

youtube.com

 

 

 

Geremek i Francja :)

Bronisław Geremek bardzo szybko zyskał we Francji wyjątkową pozycję. Przy licznych okazjach podkreślał, jak ważną rolę odegrał ten kraj w kształtowaniu go jako naukowca. Praktycznie już od pierwszych wizyt udało mu się zbudować rozległą sieć wiernych przyjaciół, najpierw historyków, później także innych intelektualistów, których następnie wciągnął do pracy na rzecz swojej ojczyzny. W zamian dał Francuzom bardzo dużo. Pozwolił nam być sobą w sposób pełniejszy niż kiedykolwiek. Dzięki niemu lepiej rozumieliśmy czasy, w których przyszło nam żyć i ujrzeliśmy problemy Europy i świata z szerszej perspektywy.

Francja zawsze kojarzyła się Geremkowi z jej szkołą historyczną. Począwszy od pierwszej podróży nad Sekwanę w 1956 roku, poprzez przyjęcie w Polsce Fernanda Braudela w 1957 i Georges’a Duby’ego w 1960 oraz poznanie Jacques’a Le Goffa, którego stał się bliskim przyjacielem na początku lat sześćdziesiątych. We francuskiej szkole historycznej Geremek wybierał dla siebie najsmakowitsze kawałki. Nie rozumieliśmy, o co chodziło, ale czuliśmy, że coś jest na rzeczy, o czym świadczą choćby wspomnienia Georges’a Duby’ego: „W Paryżu 1956 roku Geremek był pod ogromnym wrażeniem malarstwa, kina, ludzi, miasta i francuskiego podejścia do historii”. Przyjechał „wysłuchać kilku wykładów, kilku naprawdę dobrych wykładów swoich mistrzów”, by następnie, krok po kroku, dokonywać własnych, niezależnych postępów, które w końcu pozwoliły mu uzyskać wstęp do Kolegium Francuskiego (Collège de France), gdzie poznał Braudela. Lata 1957–1958, które spędził w Heksagonie jako stypendysta rządu francuskiego, pozwoliły mu pogłębić te związki i zintegrować się z naszą „szkołą”, w której został zaakceptowany i uznany.

Dla Geremka rdzeń francuskiego podejścia stanowiły dwa odkryte wówczas przez niego środowiska, które opisał w Warszawie pod koniec 1958 roku i z którymi następnie połączył swe losy na kolejne półwiecze. Pierwszym z nich jest seria wydawnicza „Annales”, założona w 1929 roku przez Marca Blocha i Luciena Febvre’a. Geremek zaczął jej lekturę jeszcze w Polsce, przygotowując pracę na temat ruchów społecznych w czternastowiecznej Gandawie. Drugie środowisko, z którym związany był Geremek, to młoda wówczas, bo otwarta dopiero w 1948 roku, VI Sekcja Praktycznej Szkoły Wyższych Studiów, celująca w swobodne nauczanie metodyki badań, nazywana powszechnie „Szóstą Sekcją”. W 1975 roku przyjęła ona swą obecną nazwę: Szkoła Wyższych Studiów nad Naukami Społecznymi (École des Hautes Études en Sciences Sociales, EHESS). Geremek wszedł w bliższe relacje z obydwoma tymi kręgami dokładnie w chwili, gdy Fernand Braudel objął nad nimi kierownictwo po śmierci Febvre’a, we wrześniu 1956 roku. Pod jego kierunkiem Szósta Sekcja i Annales utrwaliły swoją pozycję czołowego ośrodka odnowionej myśli historycznej, dopasowanej do wymogów powojennej rzeczywistości. Metodyka ich pracy opierała się jednocześnie na unowocześnieniu podejścia i pytań badawczych, systematycznej współpracy z innymi naukami społecznymi i otwarciu na innowacje pochodzące z zagranicy. W tymże otwarciu na początku lat sześćdziesiątych Polska zajęła istotne miejsce, zaraz obok Włoch. W Italii, dekadę wcześniej, Braudel stworzył sieć młodych badaczy (Ruggiero Romano, Alberto Tenenti, Ugo Tucci), pomagających mu w pracy nad drugim wydaniem Morza Śródziemnego. Na półwyspie współpracował też z nim szereg historiografów o uznanej pozycji: Armando Sapori i Aldo de Maddalena (Mediolan), badacze z Instytutu Croce w Neapolu i Federico Chabod z Uniwersytetu Rzymskiego. Jednakże rola Polaków rosła na tyle, że Włosi zauważali z ironią pomieszaną z humorem, że ich miejsce zajmowane jest przez „polską partię”.

Bronisław Geremek miał rzadkie szczęście trafienia na korzystny dla siebie splot okoliczności: zadomowił się bowiem w środowisku, które akurat wtedy potrzebowało dopływu świeżej krwi i szeroko otworzyło swe podwoje na nowe prądy intelektualne i instytucjonalne, podczas gdy on sam był u progu kariery i mając dwadzieścia pięć lat poszukiwał własnego miejsca w życiu. Okazał się być właściwym człowiekiem we właściwym czasie i miejscu. Świadczą o tym jego bliskie związki z Braudelem (od 1958 roku aż do śmierci wybitnego naukowca dwadzieścia siedem lat później), Dubym i Le Goffem, liczne pobyty we Francji, wizyta w Waszyngtonie (1978), a zwłaszcza ukochany obszar badawczy Profesora – prace na temat osób biednych i wywodzących się z marginesu społecznego. Pracom tym Geremek poświęcił mnóstwo czasu i serca. Z nielicznymi wyjątkami ukazały się one wszystkie w języku francuskim, czy to jako tłumaczenia, czy też wersje oryginalne.

Tematyka ta korespondowała z zainteresowaniami i wrażliwością francuskich przyjaciół Geremka, którzy równolegle poszukiwali nowego ujęcia historii społecznej. Dowodem tego są choćby pochodzące z tego okresu analizy zjawiska średniowiecznego ubóstwa, zapoczątkowane przez Michela Mollata, wykładowcę gospodarczej historii Wieków Średnich na Sorbonie, z którym Geremek pozostawał w bliskiej komitywie. Jednakże Polak nie ustawał w przypomnieniach, iż jego wybory jako historyka (czas – średniowiecze, miejsce badań – Francja), dokonane zostały samodzielnie, pod egidą i inspiracją polskich mistrzów historiografii: Mariana Małowista, Tadeusza Manteuffela i Aleksandra Gieysztora, oraz że „szlify w profesji nabył, studiując zawartość przepastnych archiwów polskiego średniowiecza”. Postępując dalej w swych badaniach nad marginesem społecznym na przestrzeni dziejów, w 1992 roku Geremek zetknął się z dwójką uczonych: socjologiem i historykiem Stefanem Czarnowskim, który „w Paryżu wraz z Marcelem Maussem badał kult świętego Patryka w Irlandii… dużo nauczał… mało pisał… ale wydał dwa lub trzy olśniewające artykuły na ten temat”, oraz młodym Czechem Frantiskiem Grausem, uczniem Bedricha Mendla, autorem opracowania dotyczącego praskiej biedoty.

Mimo tego, w Geremkowskim ujęciu terminy „bieda” i „margines” nabierały specjalnego znaczenia i wcale nie funkcjonowały jako synonimy. Nie były traktowane z punktu widzenia dominującej w Polsce lat pięćdziesiątych ideologii marksistowskiej. Geremek koncentrował się na grupach społecznych późnych Wieków Średnich (rzemieślnicy miejscy, chłopi), których sytuacja nie była definiowana przez ich miejsce w feudalnym systemie własności środków produkcji, ale przez konieczność i zbiorowy lub indywidualny wybór. Metodyka ta wyjaśnia niesynonimiczne traktowanie biedy i marginalizacji. Przykładowo, wykluczenie rzemieślników wynikało często z celowej hermetyczności środowiska, w pewien sposób zapewniającej mu prestiż społeczny i przychody, niwelującej tym samym zagrożenie ubóstwem materialnym. Wybór ten motywowany był często chęcią odróżnienia się od mas. Badania historyczne Geremka uwzględniały zatem aspekt kulturowy.

Przy całym szacunku i sympatii dla szkoły francuskiej, Geremek wyraźnie się jednak od niej różnicował w dziedzinie stosowanej metody i kierunku badań nad dawnymi społeczeństwami. Większość jego kolegów po fachu znad Sekwany przyjęła linię wytyczoną przez Ernesta Labrousse podczas Międzynarodowego Kongresu Nauk Historycznych w Rzymie w 1955 roku, wskazującą, że należy orientować się na wielkie grupy (chłopstwo, robotników, plebs) lub ściśle zdefiniowane klasy społeczne (takie jak burżuazja) i analizować je w duchu matematycznym przy wykorzystaniu technik ilościowych i statystycznych. Geremek przyjął i propagował zaś przeciwne podejście – zwracał uwagę na skraje społeczeństwa, których położenie jego zdaniem najwięcej mówiło o kondycji ogółu. Szczególnie istotne były tu sposoby, tok myślenia i wartości prowadzące do marginalizacji określonych mniejszości czy też nawet konkretnych jednostek. W ten sposób Geremek, wciąż jeszcze oficjalnie członek PZPR, podkreślał swój dystans wobec obowiązującej marksistowskiej, klasowej szkoły badań społecznych, popularnej wśród historyków francuskich aż do początku lat siedemdziesiątych, i to zarówno tych, którzy nigdy nie należeli do Partii Komunistycznej, jak i tych, którzy opuszczali ją w wyniku agresji imperializmu sowieckiego (Berlin 1953, Budapeszt 1956). Niewątpliwie wyjaśnia to znaczne opóźnienie w wydawaniu najważniejszych dzieł Geremka: Wynagrodzenia rzemieślników paryskich w XIII–XV wieku: studia nad rynkiem siły roboczej w Średniowieczu wyszły po francusku dopiero w 1968 roku nakładem Szóstej Sekcji, Margines paryski w XIV i XV wieku w roku 1976 (Flammarion), tomik Niepotrzebni tego świata: rabusie i biedota w Europie lat 1350–1600 w 1980, a w siedem lat później przygotowane przez wydawnictwo Gallimard opracowanie Szubienica czy łaska: Europa a ubodzy od Wieków Średnich do dzisiaj (wersja polska 1978).

Ta oryginalna koncepcja dobrze oddaje ducha tamtej epoki, gdy większość historyków, zwłaszcza tych orbitujących wokół Szóstej Sekcji, wrażliwych na konieczność wyjaśniania kontekstów ekonomicznych i społecznych dziejów oraz ich wpływu na postawę mas i jednostek, gościnnie przyjmowała przybyszy z krajów takich jak Polska czy Włochy, ale też i Anglia (w osobach choćby Erica Hobsbawna czy Edwarda P. Thompsona). Owi przybysze wnosili swą obecnością ożywczy powiew do francuskich kręgów historycznych, przytłoczonych ciężarem uprzedzeń Francuskiej Partii Komunistycznej (PCF) wobec wszystkiego co obce i niezgodne z dogmatem. Jednakże w takiej czy innej formie marksizm dominował w dyskursie historiograficznym: Annales pozostały wierne myśli swojego założyciela Luciena Febvre’a, który twierdził w latach trzydziestych, że „marksizm stanowi część bagażu uczciwego człowieka XX wieku”. Formuła ta została nawet podchwycona przez samego Braudela na przełomie lat 1979 i 1980, kiedy to odpowiadając swym młodszym kolegom na ideologiczne zarzuty pod adresem pracy Kultura materialna, gospodarka i kapitalizm, rzekł: „Wy macie Marksa przed wami i cieszy was, jeśli go doganiacie. Ja mam go za plecami i to on pcha mnie do przodu”.

Między linią Annales a swobodnie interpretowanym marksizmem nie było wówczas różnic. Paryski klimat schyłku lat pięćdziesiątych utwierdzał jedynie Geremka w przekonaniu o słuszności porzucenia ortodoksyjnego, partyjnego doktrynerstwa w imię większej wolności w interpretacji, ale wciąż w ramach tego samego ruchu. Jego zdaniem w tłumaczeniu fenomenów społecznych średniowiecza marksizm sprawdzał się o wiele lepiej niż tradycyjne nurty badań feudalizmu. Wiele lat później, bo w 1992 roku (data nie jest tu obojętna), Profesor wspominał: „Marksizm był dla mnie sposobem na myślenie i na rozumienie, i w tym znaczeniu wciąż uznaję go za użyteczne narzędzie poznania problemów współczesnych społeczeństw. Historia nauczyła mnie, że aby poznać, trzeba obserwować i uczestniczyć, a do tego marksizm ciągle się przydaje”.

Coraz liczniejsze były sygnały uznania dla jego dorobku. Po kilkuletniej nieobecności Profesor powrócił do Paryża, by w latach 1962–1965 pełnić funkcję pierwszego dyrektora Centrum Cywilizacji Polskiej, stworzonego przy Sorbonie. W październiku 1960 uzyskał też oficjalny tytuł badacza we francuskim Narodowym Centrum Badań Naukowych (CNRS), a dwa lata później zasiadł w Katedrze Międzynarodowej Kolegium Francuskiego u boku takich postaci jak Harald Weinrich i Umberto Eco. W międzyczasie stał się opoką polskiej szkoły historycznej, której bogactwo zostało rychło odkryte przez Francuzów. Szkoła ta reprezentowana była przez takich tuzów jak wspomniani już Tadeusz Manteuffel, Marian Małowist i Aleksander Gieysztor, ale też Witold Kula, Andrzej Wyczański, Henryk Samsonowicz czy najmłodszy w tym gronie Karol Modzelewski. Jej osiągnięcia sprowokowały Braudela do deklaracji, że „w jego oczach na świecie są tylko dwie szkoły historyczne – francuska i polska”. Strona francuska zapożyczyła od polskiej wiele elementów, jak na przykład docenienie wagi archeologii, zdefiniowanej przez Braudela w 1967 roku w pierwszym tomie jego gospodarczej historii Europy między XIV a XVIII wiekiem (Kultura materialna) jako „priorytetowy horyzont dla badań wolnych od wyłącznego monopolu źródeł pisanych, rzucający nowe światło na badaną epokę”.

Każda nieobecność Geremka we Francji znaczona była natężoną korespondencją pomiędzy nim a autorem powyższych słów. 4 listopada 1958 z Polski wyszedł list o następującej treści:

„Rok spędzony we Francji dzięki Pańskiemu wsparciu pozwolił mi kontynuować badania, ale i równocześnie powrócić na uczelniane ławy, zobaczyć machinę szkoły historycznej w działaniu i nawiązać szereg znajomości, przez co przeskoczyłem w krótkim czasie wiele lat rozwoju. Niedawny artykuł [chodzi o tekst przygotowany pod nadzorem Luciena Febvre’a i opublikowany w „Kwartalniku Historycznym” – M.A.] powinien zostać podpisany przez wielu moich przyjaciół i proszę mi wierzyć, że nie z mojej winy opatrzono go wyłącznie mym nazwiskiem. Traktuję go jako hołd złożony memu Mistrzowi i jego szkole, która odmieniła całą moją edukację historyczną.

Uwiedziony najpierw przez marksizm, a następnie przez historię, poszukiwałem w niej szerokich horyzontów intelektualnych, problematyki i pytań o człowieczeństwo. Dlatego właśnie »Annales« tak przykuły moją uwagę, a nie dlatego, iżby dawały odpowiedzi czy też metodę dochodzenia do nich. Są one raczej niezwykłym warsztatem generującym pasjonujące znaki zapytania i ogólną myśl historyczną.

Pozwalam sobie sądzić, że jeśli opublikowany w »Kwartalniku« tekst przyczyni się do lepszego rozpowszechnienia wiedzy o dziełach Febvre’a i przetłumaczenia większej ich liczby na język polski, to mój mały brak skromności może okazać się przydatny”.

Odpowiedź, datowaną na 1 grudnia, sprowadzić można do krótkiego okrzyku – „Niech żyje Polska i polscy historycy!”. Wtedy, pod koniec roku 1958, Geremek miał zaledwie dwadzieścia siedem lat, lecz zdawało się, że wkroczył już na ustabilizowaną ścieżkę kariery w zgodzie z obowiązującymi regułami. Tak się jednak nie stało, gdyż tamte lata okazały się być pierwszym z cyklu przełomów zmieniających europejski ład ukształtowany u schyłku drugiej wojny światowej. Okres 1956–1958 uchylił drzwi pomiędzy Europą Zachodnią a Środkową. Pomimo iż przez kolejnych trzydzieści lat kontynent pozostał podzielony, wrota te otwierały się coraz bardziej, a Polska stała w awangardzie tego procesu.

Dzięki swojej podróży z roku 1956 Geremek nieświadomie stał się jednym z pionierów tego procesu. Wizyta Braudela, która miała miejsce w roku kolejnym, pozwoliła zintensyfikować i zinstytucjonalizować nawiązane kontakty. Podpisano wówczas umowy o stałej współpracy, w ramach których każdego roku Szósta Sekcja przyjmowała na staże badawcze wielu młodych polskich naukowców. Co ciekawe, przyjęto dość specyficzny model rekrutacji. O ile stypendia wypłacane były przez rząd Republiki Francuskiej, to dzięki wstawiennictwu Braudela dobór stypendystów pozostawiono stronie wysyłającej. Polska Akademia Nauk mogła dzięki temu selekcjonować najlepszych, najbardziej obiecujących kandydatów, ale ponosiła też odpowiedzialność za ewentualne błędne decyzje, do których mogłoby dojść, gdyby wybór podyktowany był kryteriami innymi niż merytoryczne. Ryzyko się opłaciło, wkrótce pomiędzy partnerami narodziło się zaufanie i wzajemny szacunek (zgodnie z poglądem Braudela, iż hojność popłaca), a system funkcjonował doskonale aż do 1981 roku, czyli przez prawie ćwierć wieku, kształcąc całe pokolenie polskich historyków, którzy uzyskali niezwykłą szansę wzbogacenia wiedzy na francuskich uczelniach. Także w późniejszym czasie współpracę udało się kontynuować, choć na znacznie mniejszą skalę – od 1982 do 1999 roku układ pomiędzy francuskim Domem Nauk o Człowieku a nieformalną grupą badaczy PAN i Uniwersytetu Warszawskiego (Samsonowicz, Wyczański i inni) pozwolił utrzymać nić łączącą te dwa kraje, między innymi poprzez projekt inwentaryzacji polskich grobów w Paryżu.

Za wymianą osób szła równocześnie wymiana idei. We Francji, przy okazji programu badawczego nad pustoszeniem wsi średniowiecznej, wykorzystana została na szerszą skalę (przez Instytut Kultury Materialnej) polska koncepcja aktywnych prac archeologicznych. Nad Wisłą natomiast przyjęła się francuska demografia historyczna. Obie szkoły potrafiły w kreatywny sposób korzystać z własnego dorobku, wzbogacać go i uzupełniać o nowe elementy. Stosunkom tym dodatkowego impetu nadawało zaangażowanie Fernanda Braudela i Jacques’a Le Goffa, prawdziwych autorytetów francuskiego świata akademickiego. Zaangażowanie to miało wymiar nie tylko zawodowy, ale i osobisty – Le Goff poznał bowiem w Polsce swą przyszłą małżonkę.

Obfita epistolografia prowadzona przez dwadzieścia siedem lat pomiędzy Geremkiem a Braudelem pozwala wyróżnić kamienie milowe w historii ich znajomości. Chronologicznie pierwsze były podróże Geremka do Heksagonu (1957, 1960). Następnie – opublikowanie w tygodniku „Argumenty” rozmowy Geremka i Tadeusza Mrówczyńskiego z Braudelem (14 czerwca Geremek pisał: „Mamy nadzieję, że tłumacząc Pańskie słowa nie zagubiliśmy Pańskich myśli. Z radością informujemy, że wywiad z Panem traktowany jest nawet przez prasę codzienną jako niezwykłe wydarzenie”). Rozmowa ta została następnie przedrukowana w „Kwartalniku Historycznym”. Dalej wizyta Francuza w Warszawie z okazji uroczystości wręczenia mu doktoratu honoris causa Uniwersytetu Warszawskiego (kwiecień 1967: „Czekamy zatem na Pana pod koniec miesiąca (…) Pańskie wejście do grona mistrzów w Warszawie ułatwi moje życie duchowe. Pomimo całego szacunku dla Akademii, to właśnie uczelnia jest dla mnie domem”). W końcu – nagroda polskiej sekcji Europejskiego Towarzystwa Kultury dla Braudela (28 października 1975), przyznanej po sukcesie polskiego wydania Pism o historii, oraz ukazanie się w Gdańsku w 1976 roku przekładu Morza Śródziemnego pod redakcją Geremka i Witolda Kuli. Było to czwarte na świecie obcojęzyczne wydanie tego dzieła, po wersjach włoskiej, hiszpańskiej (początek lat pięćdziesiątych) i angielskiej (1973–1974).

Geremek-historyk – jakkolwiek wybitny – dał się jednakże bardziej poznać jako polityk. Od końca lat pięćdziesiątych te dwa oblicza Profesora stają się nierozróżnialne. Są ku temu dwa powody. Po pierwsze, PRL Gomułki i Gierka, z punktu widzenia Francji, zdawał się realizować utopię o udanej wewnętrznej transformacji reżimu komunistycznego. Po drugie, osobista postawa Geremka, która doprowadziła go do porzucenia legitymacji partyjnej w 1968 roku w proteście przeciwko agresji Paktu Warszawskiego na Czechosłowację, stanowiła żywy przykład roli, jaką w takiej transformacji odegrać mogą intelektualiści, wspierani międzynarodowym autorytetem naukowym i niezależnością instytucjonalną. W osobowości Geremka człowiek polityki zyskiwał w miarę upływu lat przewagę nad człowiekiem historii. Ta przemiana dokonała się ostatecznie u progu lat osiemdziesiątych. Historyk, pomimo iż ukryty, był jednak wciąż obecny. Geremek dał Solidarności dokładnie to, czego potrzebowała: wsparcie intelektualne nie tylko na gruncie krajowym, ale i zagranicznym. Na jej potrzeby uruchomił swą rozległą sieć przyjaciół we Francji, dzięki czemu gdański zryw uzyskał nad Sekwaną świetną prasę i wsparcie opinii publicznej. Gdy zaś nadeszła noc stanu wojennego, wsparcie to pozwoliło zagłuszyć głosy dochodzące z lewicowego gabinetu, by „oczywiście nic nie robić” (jak powiedział Claude Chaysson pytany o to, co należy począć z generałem Jaruzelskim). Geremek, który zdecydował się być towarzyszem dziejów średniowiecza, stał się aktywnym uczestnikiem tworzącej się historii współczesnej, w której stosował zasadę, że każdy musi przyjąć powierzoną mu odpowiedzialność.

Rok 1989 przyniósł koniec nie tylko totalitarnego systemu, ale też pewnego okresu w życiu Profesora. Dekada lat osiemdziesiątych, zapoczątkowana masowym ruchem Solidarności, który Geremek wspierał od samego początku, zakończyła się dla niego osobistym udziałem w pokojowym rozmontowaniu komunistycznej władzy podczas obrad Okrągłego Stołu. Internowanie Geremka w czasie stanu wojennego spotkało się we Francji z protestami, których odbiciem był list Braudela do ambasadora PRL w Paryżu, w którym domagał się on uwolnienia Profesora. Geremek stał się w Europie jednym z symboli oporu przeciwko dyktatowi, a miejsce, w którym był więziony, celem pielgrzymek badaczy społecznych z obu stron żelaznej kurtyny. Symboliczne stało się kierowanie do internowanego Profesora zaproszeń do udziału w międzynarodowych konferencjach, gdyż z góry wiedziano, że udział taki był wykluczony. Na jednej z takich konferencji w jego imieniu wystąpił sam Jacques Le Goff. Pamiętam też własne podróże do Polski oraz towarzyszącą im atmosferę inwigilacji opozycji po stanie wojennym. Około roku 1985 wybrałem się na przedmieścia Warszawy, aby wziąć udział w kolokwium na temat historii więziennictwa, zorganizowanym przez moją dobrą przyjaciółkę Elżbietę Kaczyńską. Śledziły mnie wówczas dwa milicyjne auta. Z Geremkiem spotkałem się w kawiarni – jedynym miejscu, gdzie nasza rozmowa nie mogła zostać podsłuchana. A gdy skończyła się ta smutna dekada, Profesor znów odwiedzał nas we Francji. W grudniu 1988 i styczniu 1989, zaraz przed Okrągłym Stołem, wykładał w Instytucie Francuskim przy Quai de Conti. Dyskutowaliśmy wtedy o szansach, jakie mogły nieść rozmowy ze stroną rządową. Geremek podzielił się też ze mną wiedzą, że ekipa Gorbaczowa dawała zielone światło dla przemian, a wszelkie opóźnienia wynikały jedynie z oporów ekipy Jaruzelskiego.

Przełom roku 1989 całkowicie zmienił warunki funkcjonowania Geremka w życiu publicznym. Został posłem i jedną z najbardziej wpływowych postaci polskiego parlamentaryzmu, ojcem-założycielem III Rzeczpospolitej. Ceniony poza granicami ojczyzny chyba jeszcze bardziej niż w niej samej, w 1991 otrzymał od Lecha Wałęsy propozycję sformowania rządu, a pomiędzy 1997 a 2000 rokiem z powodzeniem piastował funkcję ministra spraw zagranicznych. Jak wiadomo jednak, udział w bieżącej grze politycznej nie ma w sobie wiele z romantycznej idylli, dlatego też wraz z objęciem funkcji państwowych, Geremek stał się celem ataków, z których wiele musiało być i było bolesnych i rozczarowujących. Nigdy jednak nie przestał być wierny swym ideałom. Zawsze też niestrudzenie tłumaczył Polskę Francuzom, a Francję – Polakom. Nie wahał się przy tym krytykować działań V Republiki, czego koronnym przykładem była negatywna ocena niesławnej wypowiedzi Jacques’a Chiraca z 2003 roku. W 1992 roku Geremek objął na czas jednego roku przewodnictwo Katedry Europejskiej Kolegium Francuskiego, współkierował też, wraz z Hélène Carrère d’Encausse, Radą Naukową Biblioteki Polskiej w Paryżu. W ramach tych aktywności inicjował szereg tematów i dyskusji, dotyczących tak przeszłości, jak i teraźniejszości. W tejże Bibliotece złożono mu po śmierci, w lipcu 2008, ostatni hołd, którego centralnym momentem była długa wypowiedź Le Goffa.

Podczas pełnienia mandatu w Parlamencie Europejskim Profesor stał się też czołowym wrogiem „polowania na czarownice”, zorganizowanego przez ówczesny rząd przeciwko tym, którzy w okresie dyktatury komunistycznej mieli jakiekolwiek związki z partyjną władzą. Stosował przy tym metodę obywatelskiego nieposłuszeństwa, odpowiadającą logice wszystkich jego życiowych wyborów. Żałujemy, że nie dane było objąć mu stanowiska Przewodniczącego PE, z którego mógłby jeszcze skutecznej wskazywać, że sukces Europy zależy od umiejętności odpędzenia demonów przeszłości.

Życie Geremka to doskonały temat dla wszelakich badaczy, tym bardziej że z pewnością wiele zostało w tym temacie jeszcze do odkrycia i do opowiedzenia. Część faktów została już opublikowana, czy to w postaci listów (na przykład wymienianych z Braudelem, które zobaczyć można w Bibliotece Instytutu Francuskiego), wspomnień (Jacques Le Goff) czy wywiadów (z Georges’em Duby, opracowanym przez Phillippe’a Sainteny w 1992 roku). Nieścisłości pojawia się stosunkowo niewiele. Jedna z nich tyczy się pierwszego pobytu Geremka w Paryżu w 1956, z którego mamy jedynie jego własne świadectwo (podane w rozmowie z Dubym). Inną kwestią jest znajomość języka francuskiego: sam zainteresowany twierdził (tłumacząc niepewność swych pierwszych kroków na ziemi francuskiej), że była ona wtórna wobec niemieckiego, będącego dla młodego Geremka pierwszym językiem obcym (nie licząc obowiązkowego rosyjskiego), podczas gdy w niektórych wypowiedziach wskazywał, że niemieckim nie władał aż do osiągnięcia wieku dwudziestu dwóch lub dwudziestu trzech lat. Detal ten wydawać się może nieistotny, gdyby nie użyto go w 1957 roku jako jednego z dwóch pretekstów, obok przynależności do partii komunistycznej, do odmowy przyznania Geremkowi stypendium na pobyt we Francji. Dopiero interwencja ambasadora Francji w Polsce, Etienne’a Burin des Rosiers, zaalarmowanego przez Fernanda Braudela, pozwoliła potwierdzić ten wybór polskich władz uniwersyteckich. Jedno jest pewne – kiedy poznałem Profesora, a było to pod koniec lat siedemdziesiątych, władał on wspaniałą francuszczyzną, z rzadko spotykaną klarownością myśli, wygłaszanych ciepłym, ale silnym i zdecydowanym głosem. Podobnie doskonały był w piśmie, choć na tym polu zdarzały mu się pewne drobne niedociągnięcia.

Swoje związki z językiem angielskim Geremek opisał w liście do Braudela, datowanym w Waszyngtonie na 29 marca 1978. Bawił wówczas w USA przez jeden rok, zaproszony przez The Woodrow Wilson Center do udziału w projekcie badawczym „Margines społeczny ery przedindustrialnej” (został zresztą rekomendowany Billingtonowi, dyrektorowi Amerykańskiego Centrum Zaawansowanych Studiów, przez samego Braudela). Zachwycając się bogactwem zbiorów i łatwością pracy w Bibliotece Kongresu, Geremek dodał: „Mam nadzieję, że pobyt ten pomoże mi w przełamaniu pewnej bariery lingwistycznej, oddzielającej mnie od świata anglosaskiego. Aż dotąd nie miałem potrzeby aktywnego wykorzystania języka angielskiego; sądzę, że nie dość poświęciłem mu uwagi, gdyż aż do samego końca nie byłem pewny przyjazdu.

Nie jest mi kompletnie obojętna myśl, iż zamiast przebywać nad brzegiem Potomaku, mógłbym być gdzieś w Europie. Jestem bowiem głęboko eurocentrycznym człowiekiem, dla którego Zachód ma swe granice na Morzu Śródziemnym i Atlantyku”.

Czy przypomniał sobie tę niedoskonałość dwadzieścia jeden lat później, podczas napiętych negocjacji z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Primakowem, gdy ten odmawiał wszystkim przedstawianym przez stronę polską propozycjom? Rozmowy prowadzone były w językach ojczystych obu polityków; zanosiło się na fiasko, kiedy to polski minister zaproponował interlokutorowi przejście na rosyjski. Argumenty wygłaszane w mowie Puszkina momentalnie trafiły na podatny grunt. Niezwykły dar Geremka nie tylko wysławiania się, ale i myślenia w innych językach, stanowił dla mnie, Francuza, dla którego podobne mistrzostwo było zawsze nieosiągalnym marzeniem, fenomen najbardziej fascynujący ze wszystkich. Dar ten był udoskonalany przez wszystkie lata życia Profesora. Wiedział, jak dać nam do zrozumienia, że Francja była jego wyborem, gdyż nasza mowa stała się dla niego narzędziem formułowania i wypowiadania idei. Byliśmy mu za to i wciąż jesteśmy niezmiernie wdzięczni. Poszerzanie znajomości kultur Starego Kontynentu stało się dla niego synonimem pogłębiania eurocentryzmu, czemu dał dowód w cytowanym wyżej liście z Ameryki z 1978 roku. Stał się modelowym i pionierskim Europejczykiem, dla którego podnoszenie różnic między Wschodem a Zachodem zatraciło wszelki sens w roku 1989. Stąd też jego uparta wrogość, ocierająca się o rewoltę, wobec ukutego w tamtym okresie przez francuską dyplomację akronimu PECO (z francuskiego – Kraje Europy Centralnej i Wschodniej), wskazującego na istnienie w Europie odrębnych bloków nawet pomimo upadku komunizmu.

Dla nas, Francuzów, ale liczę, że także i dla Polaków, Geremek-historyk i Geremek- -polityk to jedna i ta sama osoba. Pamiętajmy jednakże, że ten pierwszy był starszy od drugiego. Pierwsza wyraźna deklaracja polityczna Profesora miała miejsce w 1968 roku, gdy porzucił szeregi PZPR. Na dobre mąż stanu dołączył do naukowca dopiero w wieku pięćdziesięciu lat, aby przydać mu bardziej ludzkiego wymiaru i jeszcze większej legitymacji w służbie swemu narodowi. Wtedy już służba ta nosiła ponadnarodowe, ogólnoeuropejskie znamiona. Jednocześnie we wszystkich działaniach – publikacjach, wystąpieniach, inicjatywach badawczych – Geremek pozostał wierny zasadom, które towarzyszyły mu od początku dorosłego życia. Bez wahania zapłacił też żądaną cenę, gdy musiał przestać traktować politykę jako pasję, a zacząć podchodzić do niej jako do obowiązku. Dwa listy świadczą o tym dobitnie. Zostawiam mu zatem głos zamykający niniejsze rozważania.

Pierwszy list napisany został w Warszawie 17 marca 1983 do państwa Braudel wkrótce po wyjściu z więzienia:

„Droga Pani, Drogi Panie,

Wracam oto z długiej podróży. Myślę teraz nie tylko o rocznym okresie niewoli, gdy możliwe było wszystko co najgorsze, ale także o roku spędzonym w Solidarności. W kategoriach zachodnich powinienem był rzec, że porzucam politykę. Ale czyż jest to prawda? Znalazłem się w sytuacji poczucia obowiązku, służby – moja rada, działanie i refleksja były potrzebne. Wskoczyłem na statek zwany Solidarność bez zbytniego optymizmu, wiedząc, że sukces nie jest możliwy, ale wiedząc jednocześnie, że historię Polski stworzyły takie właśnie niedoszłe triumfy i że solidarność robotników i inteligencji roku 1981, nawet jeśli nie przynosi natychmiastowych owoców, jest bardzo ważna dla przyszłości.

Niełatwo jest mi po prostu wrócić do zawodu historyka. Są ku temu pewne przeszkody psychologiczne, ale też i inne. Nie mogę zdezerterować. Trzeba czasu, abym przekonał siebie i innych, że praca nad dawnymi dziejami służy mojemu krajowi przynajmniej o tyle, że przywiązuje go do Europy. Zawsze była to i jest największa szansa dla Polski.

Nie wiem, jak odwdzięczyć się Wam za Wasze myśli i pomoc, zatem powiem po prostu: dziękuję. Ściskam Was serdecznie”.

Drugie pismo datowane jest na 30 maja 1985 i tyczy się gratulacji dla Braudela z tytułu włączenia go w poczet członków Akademii Francuskiej oraz żalu, że autor nie będzie w stanie uczestniczyć w ceremonii:

„Moje gratulacje składam w równym stopniu Mistrzowi wszystkich historyków, co memu własnemu Mistrzowi: zawdzięczam Panu prawdziwy głód ludzkich dziejów, przyjemność studiowania ograniczeń i swobód, a także zainteresowanie teraźniejszością. W bilansie długów muszę też dodać drogę, jaką przebyłem od naszego pierwszego spotkania w 1956 roku w Kolegium Francuskim, poprzez pobyt Pana i Pańskiej żony w Polsce rok później – i wszystko inne aż po dziś dzień. To Francji winny jestem moje rozsmakowanie w wolności. Nigdy też nie skarżyłem się na konieczność płacenia zań wymaganej ceny”.

Bronisław Geremek – daleki i bliski :)

W godzinę po tym, gdy w niedzielę 13 lipca 2008 roku rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne całego świata nadały wiadomość o tragicznym wypadku, w którym poniósł śmierć Bronisław Geremek, kilku dziennikarzy zwróciło się do mnie, bym „na gorąco” powiedział na temat Profesora kilka słów. Uczyniłem to nie bez oporów. Nie byłem w stanie zebrać myśli i uświadomić sobie wszystkich konsekwencji tej straty.

Od Redakcji: artykuł jest fragmentem książki „Bronisław Geremek. Ojciec polskiego liberalizmu”, red. Paweł Luty, Liberté!, Łódź 2010.

W następnych kilku tygodniach ukazały się setki i tysiące wspomnień, refleksji i ocen. Profesor miał wielu bliskich i serdecznych przyjaciół wśród wielkich tego świata i wśród prostych ludzi: w Paryżu i Berlinie, w Nowym Jorku i Brukseli, w Strasburgu i na wszystkich kontynentach. Był podziwiany i szanowany w Waszyngtonie i Stolicy Apostolskiej, ale też we Wschowej, gdzie rozpoczynał swoją edukację. Jednak jego rodzinnym miastem była Warszawa, w której spędził prawie całe swoje życie – lata szczęśliwego dzieciństwa i najgorszego poniżenia, głodu i poniewierki. Myślę, że tu, w Warszawie – gdzie na jego oczach z woli i rozkazu hitlerowskiego okupanta ginęli najbliżsi i walił się w gruzy świat wszystkich wartości europejskiej cywilizacji – kształtowały się jego osobowość i – co może wydać się paradoksalne – wiara w ludzi, a zarazem zwątpienie i niepokój. Był świadkiem tego, że człowiek jest zdolny do czynów wielkich, szlachetnych i bohaterskich, ale też – podłych, haniebnych i zbrodniczych.

Po raz pierwszy i ostatni rozmawiałem na ten temat z Profesorem w maju 2008 roku – na kilka tygodni przed tragiczną śmiercią. Przyjął wówczas zaproszenie na wspólną kolację u mnie w domu – we dwójkę. Odniosłem wrażenie, że miał potrzebę, aby o tych latach swego dzieciństwa opowiedzieć. Pretekstem do wynurzeń Profesora była moja uwaga, że w istocie badacze, eksperci i politycy ignorują z reguły w swoich analizach fakt, że w postępowaniu ludzi – w tym również przywódców grup narodowych i całych społeczeństw – istotną rolę odgrywają nie tylko interesy i wyznawane wartości, ale też elementy irracjonalne, rożnego rodzaju kompleksy i przesądy. Nigdy nie mogłem zrozumieć – powiedziałem – jak to się stało, że w centrum Europy doszło w XX wieku do takiego zdziczenia zarówno zwyrodniałych jednostek, jak i do odrzucenia przez miliony ludzi wszystkich norm moralnych i etycznych. Przecież dzieła Zagłady dokonywały nie barbarzyńskie plemiona, ale formacje wojskowo-policyjne i instytucje jednego z najlepiej zorganizowanych państw świata. Zbrodnie hitlerowskie w Europie, ukraińskie – na Wołyniu i Podolu czy też stalinowskie na całym obszarze poddanym radzieckiej dominacji są dla mnie barierą poznawczą nie do przezwyciężenia. Nie da się tego w żaden racjonalny sposób wytłumaczyć. Można – ciągnąłem swój wywód – wyjaśnić zjawiska polityczne, społeczne, ekonomiczne. Natomiast nie da się wyjaśnić zachowania milionów ludzi, którzy od ponad tysiąca lat – przez dziesiątki pokoleń – byli przecież wychowywani w poszanowaniu chrześcijańskich wartości, odróżnianiu dobra i zła, respektowaniu zasad, zdawałoby się, zakodowanych genetycznie w naturze człowieka. Profesor przez chwilę milczał, a potem cicho powiedział: „Mam z tym problem od wczesnego dzieciństwa. Nie umiem sobie poradzić z tym, co widziałem na własne oczy, czego doświadczyłem w czasach hitlerowskiej okupacji”. I wtedy po raz pierwszy opowiedział mi o rodzicach, dziadkach, o swoich przejściach. Byłem tą opowieścią szczerze przejęty. Takiego Geremka do tej pory nie znałem.

W tym miejscu powinienem dodać, że mój kontakt z Profesorem trudno określić jako zażyłość, przyjaźń czy nawet koleżeństwo. Słyszałem o Bronisławie Geremku bodaj po raz pierwszy jesienią 1968 roku, że wraz z grupą wybitnych historyków z Polskiej Akademii Nauk oddał legitymację partyjną na znak protestu przeciwko interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji. Słyszałem też w końcu lat siedemdziesiątych, że angażuje się w opozycyjną działalność Komitetu Obrony Robotników i Latającego Uniwersytetu. Jednak stał się dla mnie – jak dla milionów Polaków – postacią publiczną, kiedy wspólnie z Tadeuszem Mazowieckim został na jesieni 1980 roku doradcą Lecha Wałęsy. Najważniejszy okres aktywności Profesora to pierwsze lata transformacji ustrojowej w Polsce. Formalnie był przewodniczącym Komisji Spraw Zagranicznych w nowo wybranym Sejmie. Faktycznie odgrywał taką rolę w polskim życiu politycznym, jakiej nie odgrywał ani przed nim, ani po nim żaden z przewodniczących tej Komisji.
Są ludzie, o których znaczeniu w życiu publicznym stanowią zajmowane przez nich stanowiska. Profesor Geremek należał do tej nielicznej grupy intelektualistów, którzy swoją zgodą na pełnienie określonej funkcji nadają sprawowanym urzędom wysoką rangę.

Profesor wywarł istotny wpływ na kształtowanie instytucji demokratycznego państwa nie poprzez przemówienia, deklaracje lub zarządzenia, lecz dzięki doborowi właściwych ludzi. Na każdym nowym stanowisku dobierał sobie współpracowników w taki sposób, by nie tyle dostosowywali się do starych instytucji, ile zmieniali je zgodnie z jego filozofią tolerancji, zaufania i efektywności. Tak na przykład z jego inicjatywy powierzono kierowanie Kancelarią Sejmu Ryszardowi Stemplowskiemu, który radykalnie zmienił sposób jej funkcjonowania. Później, przy aprobacie Profesora jako przewodniczącego sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, został on ambasadorem w Wielkiej Brytanii, a następnie na podstawie opinii ministra Geremka został powołany przez premiera na dyrektora tworzonego od nowa Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Z kolei asystent Profesora – a dziś minister – Mikołaj Dowgielewicz unowocześnił prace Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. Lista tego typu osiągnięć Profesora jest bardzo długa. W dobieraniu ludzi nie kierował się ideologią, a tym bardziej partyjną przynależnością. Głównym kryterium była postawa propaństwowa, zaangażowanie na rzecz służby publicznej. W największej mierze znalazło to odbicie w rekrutowaniu współpracowników w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.

Bronisław Geremek był nie tylko autorytetem – był instytucją. Ilekroć miałem podjąć ważne decyzje dotyczące życia zawodowego, zwracałem się do Profesora o radę. Wiosną 1991 roku Rada Zarządzająca Międzynarodowym Instytutem Badań nad Pokojem w Sztokholmie (SIPRI) zaproponowała mi objęcie stanowiska dyrektora Instytutu. Chociaż moją kandydaturę poparło już wtedy jednomyślnie kolegium pracowników naukowych, z ostateczną decyzją wstrzymałem się do rozmowy z Bronisławem Geremkiem. Brałem też pod uwagę inne możliwości. Spotkaliśmy się w gabinecie Profesora w Sejmie. Spokojnie rozważał wszystkie opcje i miałem wrażenie – chociaż rozmawialiśmy wówczas po raz pierwszy – że jest to sprawa dla niego równie ważna, jak dla mnie. Kurtuazyjnie poprosił na zakończenie rozmowy, abyśmy pozostawali w kontakcie. Potraktowałem to na serio. Ilekroć w sprawach polskiej polityki toczyły się poważne debaty, dzwoniłem ze Sztokholmu albo odwiedzałem Profesora w Warszawie.
W mojej pamięci utrwaliły się dwie rozmowy. Pierwsza, z roku 1998, dotyczyła polskiego przewodnictwa w Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. W kraju, którego minister spraw zagranicznych pełni przewodnictwo OBWE, odbywa się z zasady posiedzenie Rady Ministerialnej. Oznacza to przyjazd 56 ministrów spraw zagranicznych i towarzyszących im licznych delegacji, tłumaczy, dziennikarzy. Łącznie około tysiąca gości. Związane są z tym poważne wysiłki organizacyjne i wydatki materialne. Przewodnictwo Bronisława Geremka było wówczas dodatkowo obciążone nadzwyczajną aktywnością OBWE na Bałkanach, w szczególności poszukiwaniem pokojowego rozwiązania dla Kosowa.

Kierowanie polską prezydencją OBWE w Wiedniu Profesor powierzył ambasadorowi Jerzemu M. Nowakowi, do którego miał zaufanie datujące się jeszcze na okres sprzed przemian ustrojowych. Profesjonalizm i lojalność ambasadora Nowaka zapewniały ministrowi Geremkowi w niezliczonych dyplomatycznych kontaktach z partnerami poczucie komfortu i skutecznego działania. Niepewność wiązała się z perspektywą rutynowej sesji Rady Ministerialnej OBWE w Warszawie. Nieśmiało zasugerowałem, aby – zważywszy na ograniczone możliwości finansowe i organizacyjne – polski przewodniczący zachował się w sposób niekonwencjonalny: zamiast organizowania posiedzenia Rady Ministerialnej OBWE w Warszawie, Profesor mógłby mocą decyzji własnej zaprosić na nieformalne spotkanie grupę najwybitniejszych znawców problemów bezpieczeństwa europejskiego i postawić kilka podstawowych pytań dotyczących przyszłości OBWE – jej roli i efektywności. Ustaliliśmy listę 18–20 osób z Europy i Ameryki Północnej. W odpowiedzi na zaproszenia podpisane przez Bronisława Geremka przybyli – co się rzadko zdarza – wszyscy zaproszeni. Są bowiem osoby, którym się nie odmawia. Spotkanie zorganizowane późną jesienią 1998 roku w Konstancinie pod Warszawą zgromadziło intelektualistów i badaczy o niekwestionowanym autorytecie. Zapisało się w historii OBWE jako nowa forma swobodnej wymiany poglądów w poszukiwaniu optymalnych rozwiązań. Przewodnictwo Polski w tej organizacji było prawdziwym sukcesem ministra Geremka – mimo że nie zorganizował rutynowego spotkania Rady Ministerialnej. Nie byłoby to możliwe bez wsparcia i zaangażowania wielu osób, dla których współpraca z Profesorem była zaszczytem i przyjemnością. W tym kontekście Profesor szczególnie wysoko ocenił rolę ambasadora Piotra Świtalskiego.

Profesor był myślicielem. Nie narzekał na brak własnych pomysłów, koncepcji, inicjatyw. Jednak – podobnie jak każdy szef wielkiej instytucji – był zależny od otoczenia: infrastruktury urzędu, sprawności współpracowników i – co istotne – od woli i umiejętności współdziałania z innymi urzędami państwa. Niestety, z tym nie było najlepiej. Podam przykład. Jeszcze przed wstąpieniem Polski do NATO na porządku dziennym była sprawa przekształcenia Północnoatlantyckiej Rady Współpracy (NACC) w nowo powołaną Euroatlantycką Radę Partnerstwa (EAPC). Zadzwoniłem ze Sztokholmu do ówczesnego podsekretarza stanu w MSZ Przemysława Grudzińskiego, by rozważył wystąpienie Polski z inicjatywą ustanowienia siedziby EAPC w Warszawie. Po konsultacji ministra Grudzińskiego z Bronisławem Geremkiem otrzymałem wiadomość, że sprawa wymaga pilnego przygotowania. Byłoby najlepiej, gdybym mógł z Profesorem bezpośrednio omówić założenia, cel i sposób realizacji tej inicjatywy. Minister Geremek nie miał wątpliwości, że ulokowanie nowej instytucji Sojuszu Atlantyckiego w Warszawie mogłoby sprzyjać intensyfikacji naszych stosunków ze wszystkimi państwami nienależącymi do NATO, a w szczególności ze wschodnimi sąsiadami. Na pierwszym posiedzeniu EAPC w Luksemburgu (1998) Profesor zasygnalizował gotowość Polski do przedstawienia w najbliższym czasie stosownej formalnej propozycji. Nigdy jednak do realizacji tej inicjatywy nie doszło z bardzo prozaicznych powodów. Pomysł mógł być wcielony w życie, gdyby Polska zaoferowała do dyspozycji EAPC jeden z wielu budynków zwalnianych wówczas przez Ministerstwo Obrony Narodowej. O sposobie wykorzystania tych budynków decydował Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji. Urząd ten sprawował wtedy Janusz Tomaszewski, który na siedzibę EAPC zaproponował… twierdzę w Modlinie. Nie było to podejście poważne. W rozmowie ze mną Profesor rozłożył ręce i – nawiązując do znanego dowcipu – powiedział z zażenowaniem: „Teraz sam Pan widzi, z kim ja muszę współpracować”.

Osobisty autorytet Bronisława Geremka sprawiał, że we wszystkich wielostronnych instytucjach bezpieczeństwa Minister Spraw Zagranicznych Polski traktowany był z najwyższą atencją. To dzięki temu właśnie w Warszawie – na zakończenie sprawowania funkcji szefa polskiej dyplomacji – odbyło się założycielskie spotkanie nowej instytucji pod nazwą Towards Community of Democracies (Ku wspólnocie demokracji) – z udziałem 108 ministrów spraw zagranicznych z demokratycznych państw świata. Był to koniec maja 2000 roku. Wcielenie w życie tej polsko-amerykańskiej inicjatywy nie byłoby możliwe bez zaangażowania dwóch bliskich współpracowników Profesora: profesora Romana Kuźniara i ambasadora Henryka Szlajfera. Zapewnili oni najwyższy standard organizacyjny i merytoryczny w przygotowaniu tego zgromadzenia. Rezultatem było zapoczątkowanie procesu kontynuowanego później na kolejnych spotkaniach w Azji (Seul), Ameryce Południowej (Santiago de Chile) i w Afryce (Bamako – Mali).

Profesor odszedł z urzędu, ale w sprawach polskiej polityki zagranicznej pozostał niekwestionowanym autorytetem i jednoosobową instytucją. Słyszałem niekiedy opinie, że „Geremek jest gabinetowym graczem”. Moje doświadczenia były inne: w żadnej rozmowie ze mną nie poruszał spraw personalnych. Nie było też cienia politycznych gier. Ze wszystkich rozmów z Profesorem odnosiłem nieodparte wrażenie, że sprawy publiczne były w jego myśleniu najważniejsze. Dominowało myślenie o interesie Polski, jej pozycji w świecie oraz troska o prestiż i szacunek dla naszego kraju.

Paradoksalnie po wyborze Profesora do Parlamentu Europejskiego i podjęciu przez niego pracy w Brukseli i Strasburgu nasze kontakty stały się częstsze i bardziej intensywne. Imponowało mi to, że Bronisław Geremek miał zdolność intuicyjnego niemal oddzielania spraw ważnych od drugorzędnych. Jest to u polityków rzadka cecha. W trosce bowiem o swoją pozycję osoby publiczne często wikłają się w szczegóły i tracą z pola widzenia istotę rzeczy. Bronisław Geremek nie dbał o formalną pozycję, o urzędy. Miał podejście koncepcyjne i postrzegał sprawy polskie, europejskie i globalne w sposób systemowy. Takie rozumowanie bardzo mi odpowiadało. Miałem poczucie, że każde jego wystąpienie, głos w dyskusji i zwykła rozmowa poszerzały moje horyzonty. Było to podejście głębsze i szersze. Bieżące sprawy i wydarzenia jawiły się w kontekście historycznym, a zarazem można było przewidywać konsekwencje podejmowanych dziś decyzji w dłuższej perspektywie.

W naszych stosunkach był formalny dystans, a zarazem bliskość i zaufanie. Pewnego dnia – po kolacji u mnie – odprowadzałem Profesora do domu. Zaproponował przed pożegnaniem, byśmy uprościli formę naszych stosunków: „Bronek jestem”. Uświadomiłem sobie, że i bez tego był dla mnie osobą bliską. Dziś jest daleko, ale nadal bardzo blisko.

Jeden z wierszy Zbigniewa Herberta (Pan Cogito szuka rady) zaczyna się od słów:

Tyle książek słowników
opasłe encyklopedie
ale nie ma kto poradzić (…)

Niestety, to prawda – po odejściu Bronka nie ma kto poradzić.

Od Redakcji: zapraszamy do zakupu książki „Bronisław Geremek. Ojciec polskiego liberalizmu”, red. Paweł Luty, Liberté!, Łódź 2010.

Bronisław Geremek: Pragmatyczny nauczyciel :)

Bronisław Geremek był moim mentorem. Miałem w swoim życiu niebywałe szczęście do obcowania z niezwykłymi ludźmi.

Od Redakcji: artykuł jest fragmentemwstępnym do książki „Bronisław Geremek. Ojciec polskiego liberalizmu”, red. Paweł Luty, Liberté!, Łódź 2010.

Dużo czasu poświęcili mi Józef Tischner, Adam Michnik, Jacek Kuroń, Jerzy Turowicz, Jerzy Giedroyc. Z Bronisławem Geremkiem, współpracowałem przez półtora roku jako rzecznik prasowy OKP, którym on kierował. Był moim szefem, ale przede wszystkim nauczycielem. Oczekiwał samodzielnego myślenia, działania, podejmowania decyzji, ale potem wnikliwie i analitycznie oceniał. Niekiedy z brutalną szczerością. To była twarda, ale dobra szkoła.
Poznaliśmy się, gdy Geremek był już bardzo ważną figurą dla Solidarności, dla Polski i dla świata. Miałem być jego „zderzakiem”. Jako rzecznik prasowy, czekałem na tzw. pewną śmierć. Geremek próbował to w jakiś sposób wynagrodzić. Starał się stworzyć warunki, w których mój zastępca, Rafał Zakrzewski, i ja moglibyśmy się jakoś rozwijać. Zapraszał nas na poufne rozmowy. Dopuszczał do narad, podczas których zapadały ważne i tajne decyzje. Podsuwał lektury. W wolnych chwilach objaśniał rzeczywistość. Kiedy jednak zdarzyło się nam nawalić, potrafił nas rugać jak surowy „ojciec”.

Objaśnianie było szczególnie ważne. Bo Bronisław Geremek był jednym z nielicznych polityków w Polsce, którzy demokrację pojmowali holistycznie. Rozumieli, że demokracja to nie tylko wybory. Wiedział, że poza uczciwym głosowaniem niezbędne jest pluralistyczne i żywe społeczeństwo obywatelskie. I wiedział, że stworzenie go nie będzie łatwe. Na Zachodzie demokracja wyrosła ze społeczeństwa obywatelskiego. U nas społeczeństwo obywatelskie musiało wyrosnąć z demokracji. To było nowe doświadczenie. Dziś wiemy, jak trudne.

Sposobem na pokonanie tej fundamentalnej trudności młodej demokracji miało być stworzenie prawdziwego samorządu terytorialnego. W reformie samorządowej Geremek widział prawdziwe wcielenie i społeczne zakorzenienie naszej demokratycznej rewolucji. Był też jednym z niewielu, którzy od początku rozumieli, jak zasadnicza dla jakości demokracji jest rola rozmaitych mediów. Większość polityków dość naiwnie sądziła, że wystarczy pozbawić komunistów kontroli nad mediami, a wszystko się dobrze ułoży. Była to oczywista bzdura, ale nie wolno było tego powiedzieć publicznie, bo natychmiast pojawiłby się zarzut, że nowa władza chce wejść w buty starej i ręcznie sterować dziennikarzami. Kiedy jednak nie wytrzymałem i publicznie zaprotestowałem przeciwko manipulacjom Aleksandry Jakubowskiej, ówczesnej gwiazdy „Wiadomości” i ich komentatorki sejmowej, która np. bez końca powtarzała epitet „nowa nomenklatura” w odniesieniu do nowej władzy, Geremek podjął heroiczną obronę swego rzecznika. Poza nim bronił mnie tylko Adam Michnik. A np. Stefan Niesiołowski składał Jakubowskiej hołdy z sejmowej trybuny.

Rozumiejąc, że demokracja to przede wszystkim kultura, więzi i obywatelska świadomość, Geremek wiedział też, że warunkiem jej funkcjonowania jest odpowiednia infrastruktura instytucjonalna. W polskich warunkach można go nawet uznać za prekursora instytucjonalizmu. To go wyraźnie różniło od solidarnościowej większości, która dzieliła się na bardziej liczną grupę wierzącą, że jesteśmy dobrzy, więc będziemy dobrze rządzili, i mniej liczną grupę przekonaną, że dobre rządzenie zapewnią mechanizmy samoregulacyjne, czyli niewidzialne ręce, które uregulują nie tylko gospodarkę, ale też sądownictwo, szkolnictwo, media itd.

Nad polską polityką – zwłaszcza w pierwszych latach po 1989 roku – Geremek górował, jak Kolumna Zygmunta nad Placem Zamkowym. Zwłaszcza nad parlamentem, z którego rząd Mazowieckiego wyssał wiele wybitnych osobowości. I to on – przy wsparciu niewielkiej grupy z Olgą Krzyżanowską, Henrykiem Wujcem i Hanną Suchocką na czele – musiał, dysponując zaledwie jedną trzecią mandatów, przeprowadzić przez Sejm rewolucyjne reformy. By to osiągnąć, musiał być lisem i piorunem zarazem. By mogła się dokonać zmiana Konstytucji zaklepująca koniec PRL, przewodniej roli partii, obowiązkowej przyjaźni z ZSRR, musiał przekonać generała Jaruzelskiego. I go w cztery oczy przekonał, zanim się ktokolwiek zorientował, że taka zmiana się zbliża. Kiedy ją nieoczekiwanie zapowiedział miedzy świętami a Nowym Rokiem, postkomuniści nie mogli już oponować, bo ich guru, generał, wcześniej dał Geremkowi słowo.

Przez pierwsze kilka lat wolności Geremek był słoniem bojowym polskiej transformacji. Jak gdzieś postawił nogę, ziemia drżała. Jak na drodze stawały drzewa starego peerelowskiego czy zimnowojennego ładu, potrafił je wyrwać albo po nich przejść. Gdy na drodze do normalizacji naszej pozycji w Europie stanęła kwestia uznania przez Niemcy polskiej granicy zachodniej, potrafił ze schodów Pałacu Elizejskiego oświadczyć: „tylko wojna może zmienić granice w Europie”. Nazajutrz to zdanie znalazło się na czołówkach europejskich i amerykańskich gazet. Świat na chwilkę struchlał i sprawa została zamknięta.

W trudnych czasach był prawdziwym mistrzem skutecznej polityki. Bo rozumiał mechanikę toczących się procesów, umiał odróżnić możliwe od nierealnego, nie marnował energii na puste gesty, potrafił nacisnąć odpowiednie guziki, albo wyciągnąć ze sterty ten kamyk, którego ruszenie sprawi, że wszystko się wali. Kiedy jednak trudne czasy minęły i w polskiej polityce zaczęły się swawolne harce, coraz trudniej było mu się odnaleźć. O zagubionego w miałkości zwykłych czasów wielkiego bojowego słonia wszyscy się potykali. Jak na tę piaskownicę był po prostu za duży. Miał gigantyczny potencjał. Jego międzynarodowa pozycja była niebotyczna. Nawet gdy nie miał już żadnej formalnej władzy i nie pełnił żadnych oficjalnych funkcji, po radę zwracali się do niego premierzy i prezydenci mocarstw. Ale Polska jakoś nie umiała zrobić z tego użytku. A może górę brała ludzka małość tych, którzy wygrywali wybory i wyobrażali sobie, że dzięki temu nabierają znaczenia, jakie miał Geremek, kiedy to on wygrywał wybory.

Mam wrażenie, że w małych czasach on sam też nie bardzo umiał znaleźć dla siebie miejsca na swoją miarę. A może po prostu się nie pchał. Dopiero kiedy za rządu Kaczyńskiego wróciły ciężkie czasy, Geremek odzyskał wigor. Kiedy jako jedyny polski parlamentarzysta (był euro parlamentarzystą) odmówił podpisania kolejnego oświadczenia lustracyjnego, świadomie wywołał międzynarodowy skandal i przełamał powszechny wśród polskich polityków lęk przed autorytarną władzą. Znów – jak w latach osiemdziesiątych – zagrał wtedy „własnym ciałem” mając pełną świadomość, że zgodnie ustawą może to oznaczać koniec jego kariery politycznej. Nie mam wątpliwości, że postawa Geremka dodała wtedy Trybunałowi Konstytucyjnemu odwagi koniecznej, by zakwestionować najbardziej antydemokratyczne zapisy uchwalonej przez PiS i PO ustawy lustracyjnej.

To było imponujące. Jako jeden z nielicznych polityków w wolnej Polsce udowodnił, że wyznaje te same zasady i ma tę samą wolę walki o nie, co w latach antypeerelowskiej opozycji. Wciąż w imię tych zasad potrafił zagrać na jedną kartę. W jakimś stopniu był to przejaw jego niezmiennie chłopięcej natury.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych zaczęliśmy się różnić w poglądach. Inaczej rozumieliśmy część zachodzących procesów. W dużym stopniu był to efekt różnic generacyjnych. Geremek widział w swoim życiu Europę w jej najgorszym kształcie. Przeżył hitleryzm, stalinizm, Holocaust i antysemityzm. Kochał Francję, ale Europie nie ufał. Jego poczucie bezpieczeństwa było zakotwiczone w Ameryce. Tożsamościowo był Europejczykiem. Politycznie był Amerykaninem. W odróżnieniu ode mnie, silne amerykańskie przywództwo uważał za rzecz dobrą. Nie niepokoił go nawet hegemonizm Busha juniora. Wierzył w sens jego wojen. Miał zrozumienie dla Guantanamo. Neokonserwatyzm Busha kupił podobnie, jak wcześniej neoliberalizm Balcerowicza. Potem wolno i z trudem się z jednym i drugim rozstawał.

Zbliżył nas Jarosław Kaczyński, gdy stał się największym wyzwaniem dla przyszłości Polski. Kaczyzm i Bushyzm były zbyt podobne, by zmagając się z jednym, można było afirmować drugie. W myśleniu o świecie Geremek wrócił więc na pozycje neorealistyczne, w myśleniu o gospodarce zbliżył się do swojego dawnego stanowiska ordo liberalnego, w sprawie polskiej polityki zagranicznej stał się bardziej proeuropejski. Myślę, że sporą rolę odegrał tu też czas spędzony w Brukseli.

Znów jednak nie był to wybór utylitarny. Geremek nie wierzył w tezy o szybkim słabnięciu Ameryki. Podobnie jak Joseph Nye i wielu intelektualistów jego pokolenia, miał raczej poczucie, że wszystko dokoła (Brytania, Niemcy, Japonia, Rosja, Chiny) wznosi się i opada, a Ameryka trwa i niezmiennie trwać będzie.

Był zbyt inteligentny, by uwięzić się w jednej ideologii. Bardzo poważnie traktował sam proces „myślenia” jako element swojego politycznego i historycznego profesjonalizmu. Od zdecydowanej większości polityków i innych uczestników polskiej debaty publicznej wyraźnie różnił się tym, że bardzo dbał, by jego myślenie było kwalifikowane. Nie mniemał. Pracowicie wyrabiał sobie poglądy. Trudno było go przyłapać na tym, że nie przeczytał ważnej nowej wydanej gdzieś na świecie książki czy istotnego artykułu. To pozwalało mu nieustannie odświeżać poglądy, choć w dużym stopniu był tradycjonalistą. Tu był w nim pewien pozytywny a niezwykle rzadki paradoks. Potrafił być ultranowoczesnym tradycjonalistą. Jako tradycjonalista był na przykład przyzwyczajony do narodowej armii, waluty itp. Na początku polskiej transformacji, gdy wszystko się jeszcze waliło i mogło się zawalić, z niezwykłą energią zaangażował się na przykład w spór o wizerunek orła w polskim godle. Jako nowoczesny myśliciel, rozumiał, że narodowa armia i waluta zmierzają ku historycznemu kresowi, ale nie przyjmował tego beztrosko. Patrzył na to z dystansem historyka szkoły braudellowskiej, doceniającej rolę współistnienia zmiany i trwania w dziejach. To sprawiało, że gdy rozmawiałem z Geremkiem, miałem często wrażenie rozmowy nie tylko z całym dziejowym bogactwem Europy, ale też z czymś przedwiecznym i całkowicie współczesnym zarazem. Bez żadnego związku z zapyziałym historycyzmem wschodnioeuropejskiej prawicy, ale też bez entuzjastycznego hurra progresizmu, który bywa nie mniejszym problemem.

Od Redakcji: zapraszamy do zakupu książki „Bronisław Geremek. Ojciec polskiego liberalizmu”, red. Paweł Luty, Liberté!, Łódź 2010.

Bronisław Geremek: Europejczyk w Polsce, Polak w Europie :)

Trudno jest analizować „na zimno” postać Bronisława Geremka.

Od Redakcji: artykuł jest słowem wstępnym do książki „Bronisław Geremek. Ojciec polskiego liberalizmu”, red. Paweł Luty, Liberté!, Łódź 2010.

Każdą próbę zmierzenia się z jego polityczną biografią, przynajmniej ze strony tych, którzy utożsamiają się z jego formacją i poglądami, nie mówiąc już o współpracownikach, muszą siłą rzeczy poprzedzać zapewnienia o głębokim szacunku, podkreślanie historycznej roli. Jak mantra powracają jego doskonale znane zasługi, a także osobiste przymioty: intelektu, osobistego uroku i tym podobne. Także i ta książka nie jest wolna od tych elementów i może nie powinna być, zważywszy na fakt, że hołdy te nie wynikają wyłącznie z szacunku należnego w polskiej kulturze zmarłym, ale mówią bardzo wiele o samym bohaterze i relacji, w jakiej pozostają z nim opisujący go autorzy.Z

Żeromszczyk

Z racji historycznych zasług i osobistego autorytetu Geremek stał się postacią symbolem, „Profesorem”, naturalnym autorytetem dla całej formacji polskiej postępowej inteligencji. Bronisław Geremek najlepiej ze wszystkich uosabiał jej pozytywistyczny etos – „Żeromszczyznę”, zdolności intelektualne, erudycję i szerokie horyzonty, osobistą kulturę, „kindersztubę”, pewną salonową elegancję i nieco staroświecki wdzięk. Był wyrazicielem aspiracji tej formacji: do opartego na wartościach zaangażowania pro publico bono, po stronie wartości demokratycznych – dawania świadectwa, kiedy wiąże się to z osobistą odpowiedzialnością, wykazywania odwagi, kiedy nie jest ona tania i wiąże się z bolesnymi represjami.

Last but not least, polski inteligent roi sobie, że może mieć wpływ na bieg dziejów, na losy tej tak często poniewieranej ojczyzny, że oprócz nieustających, powracających do tych samych wątków rozmów dana będzie mu szansa poprowadzenia „ludu na barykady”, że nie jest skazany na bycie pionkiem na szachownicy dziejów, ale że to on rozgrywać będzie partię, z przedmiotu historii awansując do roli jej podmiotowego twórcy. Geremek taką szansę od umiłowanej Klio dostał i bardzo skutecznie wykorzystał.

Bezkrytyczny podziw?

Jakże w takim razie postać tak zasłużoną można oceniać w zaledwie dwa lata po jej tragicznej śmierci? [publikacja została wydana w roku 2010 – przyp. red.] Skoro oczywistym jest, że złego o Geremku nic nie da się powiedzieć, a gdyby się dało, to nie wypada, bo jego format nawet dla przeciwników nie ulega wątpliwości?

Otóż można, a nawet trzeba. Bo w Polsce Geremek jest w formacji polskiej inteligencji bezkrytycznie podziwiany, ale zupełnie nieprzemyślany. Bo choć sam pewnie nie życzyłby sobie „odbrązawiania”, do czego zresztą ta książka nie aspiruje (pozostawiając to jego politycznym przeciwnikom), to sam jako zawodowy naukowiec zawsze kierował się zasadą krytycznego myślenia, nie zadowalając się płytką afirmacją. Najlepszym możliwym hołdem złożonym Geremkowi jest nie padanie przed nim na twarz, ale refleksja nad jego działalnością polityczną i wyciągnięcie z niej wniosków.

Pragmatyczny idealizm

Geremek w działalności politycznej był pragmatycznym idealistą. To nie sprzeczność. Działalność polityczna Geremka była głęboko zakorzeniona w wartościach, sam fakt zajęcia się przez niego polityką wynikał z tego, że zaangażowanie rozumiał jako powinność intelektualisty, wtedy kiedy trzeba upominać się o prawdę. W czasach PRL-u walczył o demokratyczną Polskę, w wolnej Polsce o zakorzenienie jej w Europie i o podźwignięcie państwa z zapaści, w którą wpędził je komunizm.

Geremek był pryncypialny, w dobrym tego słowa znaczeniu. Jego zaangażowanie w opozycję demokratyczną wzięło się właśnie z tej cechy – która nie pozwalała mu stać z boku, kiedy na jego oczach działa się niesprawiedliwość. Można domniemywać z napomknień jakie czynił, że jego wcześniejsze zaangażowanie w system komunistyczny było jednym z motywów jego tak zdecydowanego akcesu do Solidarności, mimo narażenia kariery naukowej, którą następnie musiał zawiesić, czego chyba do końca nigdy nie przestał żałować.

Osiąganie celów

Geremek w przeciwieństwie do większości kolegów z opozycji rozumiał jednak, że polityka to sztuka osiągania celów. Kiedy negocjował przy Okrągłym Stole czy wcześniej, kiedy przekonywał czołówkę Solidarności do próby sformułowania programu, który miałby doprowadzić ją do rozmów ze znienawidzoną władzą, wykazywał się daleko idącym pragmatyzmem, rozumiejąc, że w ostatecznym rozrachunku liczy się efekt, a nie frazesy, że wszelkie deklaracje są elementem negocjacji.

Geremek na długo przed tym, jak został ministrem spraw zagranicznych był już klasycznym dyplomatą, doceniając niuanse sformułowań, które stanowiły sygnały, gdzie znajduje się granica ustępstw, której przekroczenie nie będzie możliwe.

Analiza i intuicja

Geremek nie był politykiem frontowym, dobrze czuł się w zaciszu gabinetów jako doradca, strateg. Z relacji czołowych polityków opozycji demokratycznej z końcówki lat osiemdziesiątych wyłania się obraz Geremka-analityka, który swoją zdolnością do trafnego opisu sytuacji przekonuje otoczenie, że z marazmu lat osiemdziesiątych, słabnącej w oczach podziemnej Solidarności jest wyjście i że jest nim próba porozumienia z władzą.

Wielu przypisywało mu niebywałą intuicję polityczną; był to raczej wybitnie rozwinięty dar obserwacji i analizy, a następnie syntezy i opisu stanowisk poszczególnych grup, wpływów, kluczowych czynników, abstrahowania od prostych personaliów rozumianych jako rozgrywek w łonie partii czy samej Solidarności. Geremek patrzył na politykę jak na dynamiczne procesy społeczne, jak na history in the making – tworzącą się na naszych oczach historię, i jak wielu historyków, nie pozostał obojętny na czar bycia nie tylko kronikarzem i obserwatorem, ale także jej uczestnikiem.

Twardy negocjator

To nie znaczy, że Geremek był politykiem wyłącznie kuluarowym. To prawda, że jako twardy negocjator z dala od światła jupiterów radził sobie najlepiej. Był elastyczny, potrafił błyskawicznie dostosowywać drugorzędne elementy w zależności od bieżącej sytuacji, podtrzymując rozmowy, dążąc do porozumienia.

Geremek był politykiem kompromisu. Nastawiony był na szukanie tego, co łączy, nie znosił tych, którzy z konfliktu robią narzędzie polityki. Nie negował i nie zacierał różnic, ale uważał, że nie mogą one stanowić powodu dla porzucenia dialogu. Wierzył w nadrzędność polskiej racji stanu, dla której nie można uchylać się od odpowiedzialności.

Geremek ze swoją elokwencją łatwo mógł grać polityka „nieprzejednanego”, który dla zachowania pryncypiów gotów jest poświęcić wszelkie porozumienia tylko po to, żeby samemu pozostać nieskalanym. Taki był w PRL-u, kiedy często działalność polityczna, szczególnie po stanie wojennym, sprowadzała się do dawania świadectwa. Takie stanowisko było jednak nie do przyjęcia w wolnej i demokratycznej Polsce. Mimo swojego powierzchownego anachronizmu Geremek wykazywał tu wszystkie cechy nowoczesnego polityka.

Propaństwowiec

Problem z Geremkiem jako politykiem polegał na tym, że zupełnie nie nadawał się na trybuna ludowego, polityka frontowego, który operuje słowami tylko dla efektu. Nie znaczy to bynajmniej, że Geremek był złym mówcą czy źle wypadał w wystąpieniach publicznych, przeciwnie. Bardzo często występował w sprawach najwyższej wagi, dając wyraz swoim przekonaniom, często z dużą pasją, czy to kiedy mówił o polskiej konstytucji, czy o zasadach życia politycznego, czy wartościach europejskich.

Geremek jednak miał w sobie głęboko zakorzeniony etos propaństwowca, nie akceptował zachowania, które mogło mu się kojarzyć z najgorszymi tradycjami u schyłku I Rzeczpospolitej – partykularyzmów, przedkładania własnych grupowych interesów ponad dobro całej wspólnoty, szarpania sukna ojczyzny w swoją stronę.

Przekreślało go to jako nowoczesnego przywódcę partyjnego, który musi oglądać się na własny elektorat, „obsługiwać” go. Geremek, będąc pod tym względem wiernym synem inteligenckiej formacji, nie myślał zniżać się do takiego poziomu uważając, że przede wszystkim należy głosić rozwiązania, które uznawał za słuszne, służące Polsce i jej interesowi i do nich przekonywać elektorat.

Daleko od skrajności

Stąd właśnie biorą się cechy Geremka-polityka określane przez wielu jako źle pojęty elitaryzm i brak zdecydowania czy też wyrazistości. Krytycy mają rację, że zachowanie takie, charakterystyczne dla Unii Wolności, zdecydowało o jej zgubie, która po zakończeniu transformacji, wymagającej nadzwyczajnych metod, stała się partią anachroniczną i musiała zejść ze sceny.

W polityce rozumianej jako zdolność obejmowania władzy takie zachowanie jest pozbawione sensu. Kiedy jednak nie własne profity jako jednostki czy partii ma się na celu, wówczas niezdecydowanie staje się umiarkowaniem – które Unia Demokratyczna, potem Unia Wolności, wykazywała zawsze, czy to u władzy, czy w opozycji.

Geremek skrajności nie lubił organicznie, słusznie uważając, że w tak młodej jak polska demokracji może przynieść ona niebezpieczne skutki i że w kraju samoograniczającej się rewolucji Solidarności tylko takie podejście może uchronić nas przed niebezpieczeństwem polityki ulicznej, której Geremek, świadek dwóch totalitaryzmów, musiał się słusznie obawiać.

Umiarkowanie u Geremka urastało do rangi wartości podtrzymującej demokrację, rezygnował z niego tylko wtedy, kiedy upominał się o nią właśnie, nawołując do przestrzegania wartości tam, gdzie były one, jak na Białorusi, nagminnie łamane, kiedy występował jako obrońca praw człowieka.

Paternalizm

Zarzucano Geremkowi, że czuł się lepszy, że gardził „ludem”; przypomina się jego wypowiedź po przegranych przez Tadeusza Mazowieckiego – z Wałęsą i co najgorsze z Tymińskim wyborach prezydenckich, że „Polacy nie dorośli do demokracji”. Wydaje się to niesprawiedliwe. Geremek blisko współpracował z robotnikami w Solidarności, miał autentyczny szacunek dla Lecha Wałęsy, z którym idealnie się dopełniali, stanowiąc nieprawdopodobnie groźny tandem – mózg i instynkt, racjonalność i nieokiełznaną żywotność. Stałym wyrzutem sumienia dla Geremka byli wykluczeni, którym poświęcał nie tylko działalność polityczną, ale i naukową.

Można uznać, że mimo pewnego paternalizmu, jaki nieuchronnie łączy się z podejściem pozytywistycznym (niesienia kaganka oświaty pod strzechy), Geremek wręcz przeceniał Polaków, czy raczej ich zdolność do rozpoznania i zrozumienia interesów Polski i poparcia tych, którzy najlepiej je wyrażają i realizują oraz, co najistotniejsze, do przedłożenia ich ponad własne.

Arogancja?

Tu Geremek zdecydowanie się przeliczył. Być może ponad jego siły była konstatacja, że jego rodacy, którym postanowił poświęcić działalność swojego życia, wprawdzie chętnie ojczyzną wycierają sobie gębę, ale ani myślą się nią przejmować, nie mówiąc o jakichkolwiek poświęceniach.

Polacy nie lubią tych, którzy uświadamiają im ich własną małość, dlatego też tak często powtarzane tezy o arogancji Geremka, który faktycznie był trudnym współpracownikiem, prywatnie będąc znacznie twardszym niż świadczył o tym jego publiczny wizerunek, ale który nigdy nie okazywał pogardy tak zwanym „zwykłym ludziom”. To ci, którzy sądzili, że Polacy dadzą się złapać na proste sztuczki, populistyczne hasła i prosty antyelitaryzm, mieli go w pogardzie. Co najsmutniejsze, można uznać, że to oni, a nie Geremek właściwie ocenili kompetencje moralne i intelektualne własnego narodu.

„Różowy”

Geremka oskarżano o to, że szukał porozumienia z postkomunistami, że jako dawny partyjny zachował takie właśnie sympatie, że choć może nie był „czerwony”, to na pewno „różowy”. O ile prawdą jest, że w konkretnych sprawach, zwłaszcza tak istotnych jak na przykład konstytucja z 1997 roku, Geremek nie miał oporów przed współpracą z SLD, to nie godził się na tworzenie z nimi wspólnej formacji, przekraczającej podziały historyczne, nie ufał im, widząc fałsz propaństwowych frazesów partii, w której zza pleców kilku sensownych liderów wyłaniał się „towarzysz Szmaciak”. Do LiD-u długo nie był przekonany, choć kiedy już się zgodził go wspierać, nie unikał trudnych rozmów, w których starał się do takiej decyzji przekonywać doły partyjne będących w zaniku Demokratów.pl.

Europejski wizjoner

Banałem jest stwierdzenie, że Geremek był poważany w Europie i na świecie. Co najważniejsze, cieszył się on nie tylko szacunkiem, ale w przeciwieństwie do choćby Lecha Wałęsy, miał także kompetencje do tego, by ten szacunek przekuwać w realne polityczne działanie. Geremek jako polityk w wolnej już Polsce nie rysował wielkich całościowych wizji polityki gospodarczej, społecznej, reform administracji i tym podobnych. Miał oczywiście na te tematy poglądy, ale trudno było go nazwać wizjonerem.

Inaczej rzecz się miała z Europą. Geremek miał jej wizję, ona go naprawdę napędzała, kiedy mówił o jedności wschodniej i zachodniej Europy, o tym co nas łączy, o powinnościach, jakie spoczywają na nas, mieszkańcach tego kontynentu, który przyniósł światu oświecenie i komunizm, gdzie gotyckie katedry sąsiadują z obozami koncentracyjnymi. Kiedy mówił o zjednoczonej Europie, mówił z pasją historyka, który widzi, jak na jego oczach kształtuje się historia, i który nie chce pozwolić, by współcześni zmarnowali to, co pokolenie Schumana, Moneta, Adenauera i De Gasperiego było w stanie stworzyć dla zachowania pokoju.

Poniżej możliwości

Tym większa szkoda, że nie mógł on na szczeblu unijnym sprawować godnej siebie funkcji. Był wprawdzie wpływowym posłem we wpływowej liberalnej frakcji w Parlamencie Europejskim, była to jednak rola zdecydowanie poniżej jego możliwości.

Geremek oczekiwał, że Polska zajmie godne jej miejsce w europejskiej rodzinie, od której tyle lat była odseparowana. Jak nikt potrafił udowodnić, że miejsce w niej nam się należy, że do Europy nie mogliśmy „wrócić”, ponieważ nigdy tak naprawdę jej nie opuściliśmy. Wymagało to jednak od Polaków umiejętności spojrzenia na siebie przez pryzmat całego kontynentu, w szerszym kontekście, w perspektywie historycznych wyzwań globalizacji, na co niestety nie byliśmy i do dziś nie jesteśmy gotowi.

Geremek był Europejczykiem, który bez kompleksów głosił polskie, środkowoeuropejskie przesłanie w Europie. Polakiem, który myślał w kategoriach europejskiej racji stanu i miał odwagę wytykać rodakom ich małość. Pomnik, jakiego zapewne by sobie życzył Bronisław Geremek, to pojętni uczniowie, którzy będą dalej nieść jego myśl o otwartej Polsce w silnej Europie. Europie żyjącej w harmonii i pokoju, które historia w jej dziejach rozdawała tak oszczędnie.

Od Redakcji: zapraszamy do zakupu książki „Bronisław Geremek. Ojciec polskiego liberalizmu”, red. Paweł Luty, Liberté!, Łódź 2010.

Być antyestabilishmentowym jak Geremek :)

Serdecznie współczuję atakującym w obecnej kampanii politycznej, którzy próbują zbudować swoją pozycję na odróżnieniu się od mainstreamu.

Pretendenci – zarówno ci, uczestniczący w wyścigu prezydenckim, jak i ci zaktywizowani nadchodzącymi wyborami parlamentarnymi, prześcigają się w pokazywaniu palcem winnych tragicznej, katastrofalnej sytuacji Polski, płaczem nad dolą górnika, rolnika, pielęgniarki, kolejarza*(*niepotrzebne skreślić, w zależności do którego osobnika zdanie mamy zastosować).

To znana od zawsze metoda – żeby wypłynąć musisz pluć na obecną klasę polityczną, obiecać wszystkim więcej niż chcą, krzyczeć, rzucać się, być labilnym poglądowo i niestabilnym emocjonalnie. Wyśmiewać pakty i kompromisy, dyplomatyczny język i poprawność polityczną elit. A jeśli już wypłyniesz, to się zastanowisz, jak uporządkować i ucywilizować własne pomysły i sposób działania.

Takie działania to podstawa sukcesu większości nowych sił, wdzierających się do mainstreamu politycznego krajów europejskich.

W Polsce to nie wychodzi. Z bardzo prostej przyczyny.

Nasz mainstream jest tak populistyczny, tak niestabilny emocjonalnie, tak bezideowy i nie liczący się z żadnymi zasadami w swoich wypowiedziach że naprawdę trudno wyobrazić sobie kogoś, kto mógłby z nimi w ten sposób wygrać. Hańba, zdrada, chamstwo, kradzież, obca agentura, szkodnictwo, głupota – to słowa-klucze wypowiedzi przedstawicieli estabilishmentu.  Umiecie sobie wyobrazić kogoś, kto w wypowiedziach na temat PiSu umiałby dorównać Niesiołowskiemu? A może kogoś, kto przeskoczyłby Girzyńskiego w epitetach pod adresem PO? Andrzej Lepper z lat 90-tych w 2015 nie miałby prawa uważać się za antysystemowego. Byłby bokserem  na poziomie średniej dominującej w elitach. Gadałby jak każdy polityk.

Żyjemy w systemowym populizmie, chamstwie i braku odpowiedzialności za własne słowa i czyny.

Jak w takim razie można być prawdziwie antysystemowym?

Jedyny sposób,  to być kimś na wzór Tadeusza Mazowieckiego czy Bronisława Geremka. Mieć poglądy, a nie krzyczeć. Nie obiecywać wszystkim wszystkiego. Nie wyzywać rozmówców od chamów czy zdrajców. Nie bać się podejmowania decyzji. Szukać porozumienia i dobra wspólnego.  Taki musi dziś być polityk, żebyśmy mogli uznać za antyestabilishmentowego.  Patrzylibyśmy na takiego polityka zaszokowani, jak w latach 90-tych na Leppera wysypującego zboże na tory. Takiego atakującego mainstream na razie nie widać.

@Marcin_Celiński

Polska polityka zagraniczna do przeglądu :)

Tekst ukazał się w VII numerze kwartalnika Liberté! w druku 1 marca 2011.

Należy się zastanowić, czy polityka rządu jest skuteczna w osiąganiu polskich interesów w UE. Truizmem jest stwierdzenie, że PO prowadzi efektywniejszą politykę niż PiS. Jednak zmiany w polityce międzynarodowej i sytuacji ekonomicznej powodują, że prowadzenie polityki sprawniejszej od pani Fotygi, nie wystarczy.

W obliczu ogromnych zmian w globalnych stosunkach międzynarodowych oraz skutków kryzysu finansowego Polska potrzebuje przeglądu własnej polityki zagranicznej. Teza, którą chciałbym postawić w tym artykule zakłada, że Polska powinna zdecydować się na ścisły sojusz z Berlinem ukierunkowany na reformy i wzmocnienie Unii Europejskiej, przy jednoczesnym redefiniowaniu rozumienia naszych interesów w Unii Europejskiej. Silna pozycja Polski jako sojusznika Niemiec i reformatora Wspólnot zapewni nam większy stopień bezpieczeństwa w sytuacji, w której USA niestety wycofuje się z aktywnej polityki w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Tezę tę stawiam, będąc w pełni świadomym faktów odmiennego postrzegania przez elity polskie i niemieckie pryncypiów prowadzenia polityki wschodniej Unii Europejskiej.

USA przestaje być gwarantem bezpieczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej

Polskie bezpieczeństwo od przełomu roku 1989 było budowane w oparciu o wiarę w potęgę Stanów Zjednoczonych Ameryki. Przez lata realizowaliśmy politykę ukierunkowaną na wejście do struktur obronnych Zachodu, co zostało uwieńczone wstąpieniem Polski do NATO w roku 1999. Wydawało się, że Bronisław Geremek podpisując akt wstąpienia naszego kraju do Sojuszu Północnoatlantyckiego zapewnił nam długoletnie bezpieczeństwo. Nic dziwnego, popularne teorie o „końcu historii”, wiecznym Pax Americana, dla większości analityków wydawały się pewnikiem. Należy podkreślić, że w latach 90. polityka ta była słuszna i de facto nie było wobec niej realnej alternatywy. Demokratyczna Europa Środkowo-Wschodnia była w interesie i zasięgu siły USA. Waszyngton jako gwarant demokracji i wolnego rynku był wymarzonym patronem i sojusznikiem Polski. Dziś nadal chcielibyśmy prowadzić politykę zagraniczną w oparciu o hegemonię USA. Problem polega na tym, że w roku 2011 myślenie o zapewnieniu stabilizacji w naszym regionie jedynie przez zaangażowanie USA to myślenie życzeniowe.

Zamachy na World Trade Center w 2001 roku zaczęły wieszczyć zmianę globalnego układu sił. Dziś, po dziesięciu latach, z powodzeniem można zaryzykować tezę, że owa zmiana w pełni się dokonała. Stany Zjednoczone Ameryki nie są już jedynym globalnym mocarstwem. Nieudane interwencje w Iraku i Afganistanie, a przede wszystkim kryzys finansowy sprawił, że USA nie mają potencjału do zapewnienia globalnego pokoju. Rewolucje w rządzonych przez proamerykańskich satrapów państwach arabskich: upadek Ben Alego czy Mubaraka, w strefie żywotnych interesów Ameryki, jest doskonałym przykładem na koniec pewnej epoki. USA obciążone ogromnym długiem publicznym będą zmuszone do wycofania się z aktywnej polityki w coraz to liczniejszych regionach świata. Obama daje jasne sygnały i wydaje się, że są one zgodne z obecnymi możliwościami USA. Zabezpieczenie regionu Środkowo-Wschodniej Europy przed ewentualną ekspansją rosyjską nie jest na liście priorytetów Waszyngtonu. Rosja jest dziś potrzebna Obamie jako sojusznik. Dla krwawiącej gospodarki USA priorytetem nadal będzie świat arabski. To tam jest ropa naftowa, której kolejne podwyżki cen mogą doprowadzić Amerykę do bankructwa. To tam, a nie w Rosji, jest najbardziej niespokojny kulturowy żywioł, czyli islam, który Ameryka będzie próbowała okiełznać. Na liście priorytetów będą również Chiny jako główny bankier USA oraz pozostałe państwa grupy BRIC, których USA potrzebują dziś do utrzymania globalnego pokoju. Waszyngton na liście swoich najważniejszych celów nie będzie miał ochrony Europy Środkowo-Wschodniej przed uzależnianiem od Moskwy. W 2008 roku Putin zrobił test amerykańskich intencji, poprzez zaangażowanie w konflikt w Gruzji. Dostał jasną odpowiedź. USA, jeśli chodzi o faktyczne działania, wykazały desinteressment odnośnie strefy postsowieckiej. Zmiany polityczne na Ukrainie, objęcie rządów przez Wiktora Janukowycza świetnie współgrały z tym procesem. Polska stała się więc ponownie państwem granicznym dwóch stref wpływów. Powróciliśmy do sytuacji, której tak bardzo chciał uniknąć w dwudziestoleciu międzywojennym Józef Piłsudski. Sytuacja ta nie oznacza, że powinniśmy zrezygnować z polityki proamerykańskiej. Jednak opieranie całej polityki bezpieczeństwa na Waszyngtonie (jak chciało Prawo i Sprawiedliwość) jest dziś niebezpieczną iluzją.

Polityka wschodnia

Nowa sytuacja definiująca bezpieczeństwo w Europie Środkowo-Wschodniej wymusza na Polsce przemyślenie na nowo naszej polityki wobec Rosji. Aleksander Plahr, jeden z młodych liderów życia politycznego w Niemczech, w artykule Powrót geopolityki na łamach „Liberté!” tłumaczy sposób myślenia niemieckich elit o Rosji, obszarze postsowieckim i Polsce. Niemcy chcą robić interesy z Rosją i nie widzą w niej realnego zagrożenia. Za tę cenę są gotowi zaakceptować oddanie obszaru postsowieckiego w rosyjską strefę wpływów. Polskę traktują natomiast jako integralną część świata Zachodniego i NATO. Wydaje się, że od 2007 roku polska dyplomacja odnośnie polityki wschodniej działała w duchu myślenia niemieckiego. Czy słusznie?

Uważam, że co do intencji działań Moskwy pod rządami ekipy Władimira Putina nie należy mieć żadnych złudzeń. Rację mają w tej kwestii politycy polskiej prawicy, dostrzegając niebezpieczeństwo ze strony rosyjskiej. Putin krok po kroku odbudowuje rosyjskie wpływy w Europie Środkowo-Wschodniej i odnosi sukcesy. Rosja będzie konsekwentnie zabiegać o swoje interesy w tym regionie świata, tym ostrzej, im słabsze będzie zaangażowanie USA. Niestety, politycy PiS dobrze definiując zagrożenie rosyjskie, nie potrafili odpowiedzieć na nie racjonalną polityką zagraniczną. Publiczne „wymachiwanie szabelką” wobec Rosji, przy jednoczesnym psuciu naszych relacji z Berlinem i Brukselą było polityką jałową, obniżającą de facto polską pozycję i nasze bezpieczeństwo. Rosji zależało i zależy, aby Polska prezentowała się jako kraj nieracjonalnych rusofobów (przywróceniu tego wizerunku miał służyć raport MAK), których nikt nie będzie na poważnie brał w Brukseli i Berlinie. Dlatego polityka Kaczyńskich faktycznie sprzyjała celom Putina i ograniczała nasze możliwości oddziaływania na politykę Unii Europejskiej.

Co zmieniła Platforma? Wiele aspektów zwrotu w polskiej polityce zagranicznej dokonanej przez ekipę Tuska oceniane jest pozytywnie. Faktycznie podkreślić należy zmianę języka w prowadzeniu dyplomacji. Polska zaczęła być traktowana poważniej. To ma znaczenie. Pytanie jednak, czy dobra ocena nie wynika w dużym stopniu z faktu kulturowego i estetycznego kontrastu z poprzednią ekipą i tęsknoty naszych zagranicznych partnerów za „normalną” Warszawą, a nie dokonań? Rząd Tuska zmienił retorykę wobec Rosji, co było niezwykle cenne i wytrąciło argumenty Putinowi. Polityka polskiego rządu wobec Rosji powinna być pełna przyjaznych gestów, ale oczywiście nie powinno to mieć żadnego wpływu na realizowanie polskiego interesu. W tym punkcie niestety rząd Tuska można już oskarżyć o błędy i zaniechania, idące w duchu myślenia amerykańskich i niemieckich elit o obszarze postsowieckim. Pierwszy i zasadniczy to porzucenie realizacji misji polskiej polityki wschodniej zarysowanej jeszcze przez Jerzego Giedroycia, czyli konsekwentnego wspierania naszych wschodnich sąsiadów w ich europejskich aspiracjach. Polską racją stanu jest to, abyśmy nie byli państwem granicznym, na którym kończy się „świat Zachodu i demokracji”. Polska w ramach swoich możliwości powinna taką politykę prowadzić. Można oczywiście znaleźć wiele argumentów, za pomocą których da się tłumaczyć ów zwrot: słabość i nieskuteczne rządy sił prozachodnich na Ukrainie czy nieprzychylny stosunek do mniejszości polskiej na Litwie. Wydaje się jednak, że w tych bieżących problemach polski rząd zapomniał o pryncypiach polskiej polityki zagranicznej, zanurzając się w mało istotne ze strategicznego punktu widzenia spory. Wilno oczywiście powinno lepiej traktować naszą mniejszość, ale nasze stanowisko w tej sprawie nie powinno negatywnie rzutować na całość relacji z Litwą. Powinniśmy wykazać się też zdecydowanie większą wrażliwością wobec odczuć naszego sąsiada. Każdy, kto był w Wilnie wie, jakie piętno na tym mieście odcisnęła Polska i Polacy. Budując relacje z Litwą, powinniśmy empatycznie pamiętać o naszych odczuciach wobec praw niemieckich „wypędzonych” i ich postulatów wobec tzw. ziem odzyskanych. Warto tu pokazać analogię pomiędzy odczuciami Polaków, w sytuacji gdy Związek Wypędzonych przypomina o niemieckim dziedzictwie Wrocławia czy Gdańska, a odczuciami Litwinów, gdy Polacy mówią o polskim dziedzictwie w Wilnie. Z Ukrainą sytuacja jest o wiele trudniejsza niż z Litwą. To Ukraina jest realnym graczem w Europie Środkowo-Wschodniej i to Ukraina niestety zatrzymała swój „marsz na Zachód”. Zrobiła to na własne życzenie. Nie oznacza to jednak, że Polska powinna się na nią obrazić i przysłowiowo „zabrać swoje zabawki”, jak można odczytać politykę Sikorskiego. Potrzebujemy strategicznego planu realnych działań polskiej dyplomacji, działań ekonomicznych, które długofalowo zwiększą szansę na kurs prozachodni w Kijowie. Potrzebujemy pomysłów, w jaki sposób angażować kapitał niemiecki na Ukrainie, tak aby Kijów stawał się poważniejszym partnerem dla Berlina. Sikorski natomiast zamiast działać na bądź co bądź demokratycznej Ukrainie, starał się rozmawiać z Aleksandrem Łukaszenką. Próba ocieplenia relacji z Białorusią skończyła się spektakularną klęską w postaci masowych aresztowań i prześladowań opozycji ze strony Łukaszenki przy okazji wyborów prezydenckich. Patrząc racjonalnie, Polska dała się wciągnąć w grę mińskiego dyktatora, który balansuje pomiędzy Rosją a Zachodem, zapewne używając Polski jako argumentu w rozmowach z Rosją.

Wydaje się również, że rząd Tuska nie zdołał zapobiec jeszcze jednemu negatywnemu procesowi w polityce wschodniej (pytanie czy miał na to szanse?). Po katastrofie smoleńskiej Platforma nie potrafiła skutecznie przeciwstawić się dyskursowi narzucanemu przez PiS o Rosji. W efekcie w odbiorze społecznym otrzymaliśmy rusofobiczny PiS i prorosyjską Platformą. PO nie potrafiła zaprezentować się w tej sprawie jako partia neutralna. Tusk w tej dyskusji postawił w końcu swój autorytet, sugerując że Rosji należy ufać. Wydaje się, że uległ niestety przyjaznej retoryce Putina i Miedwiediewa, zapominając, że Rosja realizuje swoje interesy niezależnie od pustych gestów (historia, natychmiastowy przylot Putina do Smoleńska itp.), do których przywiązuje się w Polsce absolutnie nieracjonalne znaczenie. Efekt to uderzenie w polskiego premiera raportem MAK-u, który ewidentnie zaszkodził PO, a był na rękę PiS-owi. Raport, który tak relacjonowany przez media, wzmacniał zgodnie z interesami Rosji PiS i nasilił falę rusofobicznych, często idiotycznych komentarzy o Rosji. To oczywiście osłabiło pozycję Polski w UE jako eksperta od spraw rosyjskich, a także samego Tuska. PO nie starało się odczytać interesów Rosji. Interes Moskwy to Polska skłócona z Berlinem i Brukselą, a więc rządy PiS-u.

Konkludując należy podkreślić, że z powodu różnorodnych czynników Polska pozycja na „froncie wschodnim” jest o wiele słabsza, niż to wydawało się w roku 2004. Nie oznacza to jednak, że należy porzucać pryncypia naszej polityki wobec tego regionu. Pytanie, czy możemy podjąć działania, które jeszcze silniej zwiążą nas z Berlinem? Kroki, które z jednej strony podniosą nasze bezpieczeństwo względem Rosji (Warszawa jako główny sojusznik Belina to argument dla Moskwy), a z drugiej dadzą nam kartę przetargową, którą będziemy mozolnie wykorzystywać, aby jednak angażować Niemcy w sprawy Ukrainy.

Jak definiować interesy?

Budowanie polskiej pozycji w Unii Europejskiej to klucz do naszego bezpieczeństwa. I ten klucz znajduje się dziś przede wszystkim w Brukseli i Berlinie, a nie w słabnącym i dalekim Waszyngtonie (chodź sojusz oczywiście należy podtrzymywać). Wydaje się, że rząd Tuska rozumiał to od początku swojej kadencji. Należy się jednak zastanowić, czy polityka rządu jest skuteczna w osiąganiu polskich interesów w UE. Truizmem jest stwierdzenie, że PO prowadzi efektywniejszą politykę niż PiS. Jednak zmiany w polityce międzynarodowej i sytuacji ekonomicznej powodują, że prowadzenie polityki sprawniejszej od pani Fotygi, nie wystarczy. Warto zapytać, czy rząd poprawnie definiuje polskie interesy w chwili, gdy świat tak gwałtownie się zmienia? Czy w MSZ następuje stały przegląd strategiczny naszych interesów w dłużej perspektywie? Czy walka o większy unijny budżet, który teoretycznie leży w interesie Polski, bo finansuje fundusze strukturalne dla naszego kraju, jest zasadna w szerszym kontekście? Silna Unia Europejska, która zdoła bez większego szwanku przejść przez ogromny kryzys finansowy, w której Polska będzie odgrywać jedną z ról wiodących, to przecież cel strategiczny Polski. Ewentualny rozpad strefy euro, w wyniku rozdętych finansów publicznych członków Wspólnot, może mieć ogromne konsekwencje zarówno ekonomiczne, jak i przede wszystkim polityczne. Może wręcz odwrócić trendy integracyjne w Europie, co absolutnie osłabi pozycję i bezpieczeństwo międzynarodowe Polski. Czy więc Warszawa, patrząc na długofalową wydolność ekonomiczną Wspólnot, nie powinna wraz z Wielką Brytanią i Niemcami być w awangardzie państw dbających o oszczędności państwowych budżetów i apelować o przynajmniej czasowe zamrożenie budżetu unijnego? Dziś w walce o budżet psujemy sobie relacje z ważnymi partnerami, walcząc o środki na realizację krótkoterminowych i często nie do końca przemyślanych inwestycji. Czy zamiast tkwić w okopach tradycyjnego postrzegania polskiego interesu, nie lepiej pomyśleć o bardzo poważnej redukcji Wspólnej Polityki Rolnej i generalnym przeglądzie polityk unijnych? To może być w interesie bardziej konkurencyjnych polskich rolników, a dziś kosztuje unijny budżet ogromne środki. Czy nie warto przeanalizować, czy naprawdę wszystkie środki unijne, które płyną do Polski, są racjonalnie wydawane? Co więcej, czy będziemy w stanie niektóre z nowych inwestycji utrzymać, kiedy kurek z unijnymi pieniędzmi zastanie zakręcony? To ważne dylematy, które w większości leżą również w interesie Niemiec. W Polsce nie są podnoszone przez żadną siłę polityczną, zgodnie z założeniem, że w Unii jesteśmy po to, aby dostać „do garnuszka” jak najwięcej pieniędzy. To polityka żebraka, a nie lidera. Trzeba z nią skończyć i zacząć patrzeć na to, co leży w strategicznym interesie Unii Europejskiej, a więc i w strategicznym interesie Polski. Bierne działania rządu Tuska, ograniczające się do zapewniania Europy na konferencjach prasowych, że Polska gospodarka ma się świetnie, w obliczu kryzysu mogą skończyć się dla nas fatalnie. Na początku lutego został ogłoszony zamiar organizowania kluczowych spotkań szefów 17 rządów państw strefy euro bez udziału Polski. Na spotkaniach tych będą omawiane zasadnicze kroki, jakie mają podejmować rządy w celu ratowania strefy. Będą to decyzje kluczowe dla interesu ekonomicznego całej Unii Europejskiej! Oznacza to po pierwsze, że Polska będzie miała ograniczoną możliwość wpływania na fundamentalne poczynania ekonomiczne Europy. Po drugie oznacza to, że Berlin uznał, iż w jego interesie nie leży posiadanie na pokładzie Polski w batalii o ratowanie finansów Europy. To bardzo ważny sygnał, wskazujący, że kierunek polityki zagranicznej mającej na celu zbliżenie z Berlinem, jaki słusznie starał się obrać rząd Platformy, niestety nie przyniósł pożądanych i ważnych dla interesu Polski efektów.

Mimo wszystko Berlin

Dlaczego tak się dzieje? Wydaje się, że Polska zbyt rzadko usiłuje poszukiwać punktów stycznych i realnych interesów ze swoimi partnerami w Unii, a przede wszystkim z Niemcami. Za słuszną retoryką idzie zbyt mało realnych działań. Polska w swojej polityce jest zakładnikiem dominującego w naszej polityce myślenia etatystycznego, w którym plusy i możliwości Unii Europejskiej postrzega się w kategoriach instytucji finansującej. Etatystycznego myślenia, które nie pozwala Donaldowi Tuskowi na takie wnioski, do jakich doszedł David Cameron odnośnie polityki wewnętrznej. Brytyjski premier rozumie, że idea welfare state w obliczu kryzysu finansowego musi ulec modyfikacji. Trzeba na nowo przemyśleć zasadność, skuteczność i efektywność wielu polityk pochodzących z redystrybucji i część z nich niestety zamknąć. Rozumie to również Angela Merkel. Pytanie, w jakiej skali je przeprowadzić? Polska nie uczestniczy w tej debacie. Rząd Tuska stara się jedynie rozwiązywać obecne problemy budżetowe kosztem przyszłych pokoleń, likwidując część reformy emerytalnej z 1999 roku. W tym samym czasie kanclerz Niemiec Angela Merkel stwierdza, że UE powinna dążyć do ujednolicenia i podniesienia wieku emerytalnego. Polski rząd w tej sprawie milczy.

Berlin nie widzi dziś w Polsce sojusznika w walce z zadłużeniem państw i redukcji budżetów unijnych, czyli w najważniejszej sprawie dla Niemiec i Europy. Dziś pytanie brzmi, czy będziemy w awangardzie Unii Europejskiej promującej i wprowadzającej zmiany, czy wprowadzimy je jako maruderzy, marząc o wpuszczeniu nas do klubu państw decydujących o drodze ekonomicznej Wspólnot. Polska powinna więc stać się sojusznikiem Merkel i zrobić krok do przodu, proponując cały pakiet zmian dotyczących funkcjonowania Unii Europejskiej, który długofalowo zapewni jej szybszy rozwój gospodarczy i stabilne finanse. Polska powinna wspólnie z Niemcami zacząć wprowadzać zasady, które będą surowo karać państwa nadmiernie zadłużone. Taka aktywna polityka może być swojego rodzaju ucieczką do przodu. Ścisła kooperacja polsko-niemiecka może zaowocować ustanowieniem zupełnie nowego przywództwa w Unii Europejskiej, w którym rola Polski może być zdecydowanie większa. Może też trwale związać polskie interesy z niemieckimi. To dawałoby większe pole do rozmów w sprawach strategicznego bezpieczeństwa kraju, do wciągania Niemiec w sprawy Ukrainy, bo Berlin wiedziałby, że potrzebuje Polski na polu reform w UE. Przykład? Zmobilizowanie Niemców do zmuszenia Gazpromu do zakopania rury Nordstream na głębokości, która nie spowoduje zablokowania portu w Świnoujściu dla dużych okrętów. Co więcej, to może być historyczny wkład Polski w niezbędne zreformowanie mechanizmów finansowania Unii Europejskiej, a to przełoży się na bardziej dynamiczny rozwój gospodarczy Wspólnot i Polski w przyszłości.

Bardzo bliskie relacje z Berlinem mogą być więc swojego rodzaju protezą bezpieczeństwa w okresie osłabienia globalnej pozycji USA i w pewnym stopniu odciągać Niemcy od kooperacji z Rosją. Mogą one spowodować, że polski głos w sprawach polityki wschodniej będzie w Berlinie lepiej słyszany. Nie zmienimy w ten sposób oczywiście polityki Niemiec o 180 stopni, Europa musi robić interesy z Rosją. Ale w dyplomacji pozornie drobne decyzje i detale mogą mieć w przyszłości ogromne znaczenie, które będzie odstraszało Rosję od niektórych działań, a Ukrainie da choć trochę nadziei na powrót na drogę „ku Zachodowi”.

Geremek i Francja :)

Bronisław Geremek bardzo szybko zyskał we Francji wyjątkową pozycję. Przy licznych okazjach podkreślał, jak ważną rolę odegrał ten kraj w kształtowaniu go jako naukowca. Praktycznie już od pierwszych wizyt udało mu się zbudować rozległą sieć wiernych przyjaciół, najpierw historyków, później także innych intelektualistów, których następnie wciągnął do pracy na rzecz swojej ojczyzny. W zamian dał Francuzom bardzo dużo. Pozwolił nam być sobą w sposób pełniejszy niż kiedykolwiek. Dzięki niemu lepiej rozumieliśmy czasy, w których przyszło nam żyć i ujrzeliśmy problemy Europy i świata z szerszej perspektywy.

Francja zawsze kojarzyła się Geremkowi z jej szkołą historyczną. Począwszy od pierwszej podróży nad Sekwanę w 1956 roku, poprzez przyjęcie w Polsce Fernanda Braudela w 1957 i Geogres’a Duby’ego w 1960 oraz spotkanie z Jacques’iem Le Goffem, którego stał się bliskim przyjacielem na początku lat 60. We francuskiej szkole historycznej Geremek wybierał dla siebie najsmakowitsze kawałki. Nie rozumieliśmy, o co chodziło, ale czuliśmy, że coś jest na rzeczy, o czym świadczą choćby wspomnienia Georges’a Duby: „W Paryżu 1956 roku Geremek był pod ogromnym wrażeniem malarstwa, kina, ludzi, miasta i francuskiego podejścia do historii” . Przyjechał „wysłuchać kilku wykładów, kilku naprawdę dobrych wykładów swoich mistrzów”, by następnie, krok po kroku, dokonywać własnych, niezależnych postępów, które w końcu pozwoliły mu uzyskać wstęp do Kolegium Francuskiego (College de France), gdzie poznał Braudela. Lata 1957-58, które spędził w Heksagonie jako stypendysta rządu francuskiego, pozwoliły mu pogłębić te związki i zintegrować się z naszą „szkołą”, w której został zaakceptowany i uznany.

Dla Geremka rdzeń francuskiego podejścia stanowiły dwa odkryte przez niego wówczas środowiska, które opisał w Warszawie pod koniec 1958 roku, i z którymi następnie połączył swe losy na kolejne półwiecze. Pierwszym z nich jest seria wydawnicza „Annales”, założona w 1929 roku przez Marca Blocha i Luciena Febvre’a. Geremek zaczął jej lekturę jeszcze w Polsce, przygotowując pracę na temat ruchów społecznych w XIV-wiecznej Gandawie. Drugie środowisko, z którym związany był Geremek to młoda wówczas, bo otwarta dopiero w 1948 roku, VI Sekcja Praktycznej Szkoły Wyższych Studiów, celująca w swobodne nauczanie metodyki badań, nazywana powszechnie „Szóstą Sekcją”. W 1975 roku przyjęła ona swą obecną nazwę: Szkoła Wyższych Studiów nad Naukami Społecznymi (Ecole des Hautes Etudes en Sciences Sociales, EHESS). Geremek wszedł w bliższe relacje z obydwoma tymi kręgami dokładnie w chwili, gdy Fernand Braudel objął nad nimi kierownictwo po śmierci Febvre’a, we wrześniu 1956 roku. Pod jego kierunkiem Szósta Sekcja i „Annales” utrwaliły swoją pozycję czołowego ośrodka odnowionej myśli historycznej, dopasowanej do wymogów powojennej rzeczywistości. Metodyka ich pracy opierała się jednocześnie na unowocześnieniu podejścia i pytań badawczych, systematycznej współpracy z innymi naukami społecznymi i otwarciu na innowacje pochodzące z zagranicy. W tymże otwarciu na początku lat 60. Polska zajęła istotne miejsce, zaraz obok Włoch. W Italii, dekadę wcześniej, Braudel stworzył sieć młodych badaczy (Ruggiero Romano, Alberto Tenenti, Ugo Tucci), pomagających mu w pracy nad drugim wydaniem „Morza Śródziemnego”. Na półwyspie współpracował też z nim szereg historiografów o uznanej pozycji: Armando Sapori i Aldo de Maddalena (Mediolan), badacze z Instytutu Croce w Neapolu i Federico Chabod z Uniwersytetu Rzymskiego. Jednakże rola Polaków rosła na tyle, że Włosi zauważali z ironią pomieszaną z humorem, że ich miejsce zajmowane jest przez „polską partię”.

Bronisław Geremek miał rzadkie szczęście trafienia na korzystny dla siebie splot okoliczności: zadomowił się bowiem w środowisku, które akurat wtedy potrzebowało dopływu świeżej krwi i otworzyło szeroko swe podwoje na nowe prądy intelektualne i instytucjonalne, podczas gdy on sam był u progu kariery i mając 25 lat poszukiwał własnego miejsca w życiu. Okazał się być właściwym człowiekiem we właściwym czasie i miejscu. Świadczą o tym jego bliskie związki z Braudelem (od 1958 roku, aż do śmierci wybitnego naukowca 27 lat później), Duby’ym i Le Goffem, liczne pobyty we Francji, wizyta w Waszyngtonie (1978), a zwłaszcza ukochany obszar badawczy Profesora – prace na temat osób biednych i wywodzących się z marginesu społecznego. Pracom tym Geremek poświęcił mnóstwo czasu i serca. Z nielicznymi wyjątkami ukazały się one wszystkie w języku francuskim, czy to jako tłumaczenia, czy też wersje oryginalne.

Tematyka ta korespondowała z zainteresowaniami i wrażliwością francuskich przyjaciół Geremka, którzy równolegle poszukiwali nowego ujęcia historii społecznej. Dowodem tego są choćby pochodzące z tego okresu analizy zjawiska średniowiecznego ubóstwa, zapoczątkowane przez Michela Mollata, wykładowcę gospodarczej historii Wieków Średnich na Sorbonie, z którym Geremek pozostawał w bliskiej komitywie. Jednakże Polak nie ustawał w przypomnieniach, iż jego wybory jako historyka (czas – Średniowiecze, miejsce badań – Francja), dokonane zostały samodzielnie, pod egidą i inspiracją polskich mistrzów historiografii: Mariana Małowista, Tadeusza Manteuffela i Aleksandra Gieysztora, oraz że „szlify w profesji nabył, studiując zawartość przepastnych archiwów polskiego Średniowiecza”. Postępując dalej w swych badaniach nad marginesem społecznym na przestrzeni dziejów, w 1992 roku Geremek zetknął się z dwójką uczonych: socjologiem i historykiem Stefanem Czarnowskim, który „w Paryżu wraz z Marcelem Maussem badał kult świętego Patryka w Irlandii. dużo nauczał. mało pisał. ale wydał dwa lub trzy olśniewające artykuły na ten temat”, oraz młodym Czechem Frantiskiem Grausem, uczniem Bedricha Mendla, autorem opracowania dotyczącego praskiej biedoty.

Mimo tego, w geremkowskim ujęciu terminy „bieda” i „margines” nabierały specjalnego znaczenia i wcale nie funkcjonowały jako synonimy. Nie były traktowane z punktu widzenia dominującej w Polsce lat 50. ideologii marksistowskiej. Geremek koncentrował się na grupach społecznych późnych Wieków Średnich (rzemieślnicy miejscy, chłopi), których sytuacja nie była definiowana przez ich miejsce w feudalnym systemie własności środków produkcji, ale przez konieczność i zbiorowy lub indywidualny wybór. Metodyka ta wyjaśnia niesynonimiczne traktowanie biedy i marginalizacji. Przykładowo, wykluczenie rzemieślników wynikało często z celowej hermetyczności środowiska, w pewien sposób zapewniającej mu prestiż społeczny i przychody, niwelując zagrożenie ubóstwem materialnym. Wybór ten motywowany był często chęcią odróżnienia się od mas. Badania historyczne Geremka uwzględniały zatem aspekt kulturowy.

Przy całym szacunku i sympatii dla szkoły francuskiej, Geremek wyraźnie się jednak od niej różnicował w dziedzinie stosowanej metody i kierunku badań nad dawnymi społeczeństwami. Większość jego kolegów po fachu znad Sekwany przyjęła linię wytyczoną przez Ernesta Labrousse podczas Międzynarodowego Kongresu Nauk Historycznych w Rzymie w 1955 roku, wskazującą, iż należy orientować się na wielkie grupy (chłopstwo, robotników, plebs) lub ściśle zdefiniowane klasy społeczne (takie jak burżuazja) i analizować je w duchu matematycznym przy wykorzystaniu technik ilościowych i statystycznych. Geremek przyjął i propagował zaś przeciwne podejście – zwracał uwagę na skraje społeczeństwa, których położenie jego zdaniem najwięcej mówiło o kondycji ogółu. Szczególnie istotne były tu sposoby, tok myślenia i wartości prowadzące do marginalizacji określonych mniejszości, czy też nawet konkretnych jednostek. W ten sposób Geremek, wciąż jeszcze oficjalnie członek PZPR, podkreślał swój dystans wobec obowiązującej marksistowskiej, klasowej szkoły badań społecznych, popularnej wśród historyków francuskich aż do początku lat 70., i to zarówno tych, którzy nigdy nie należeli do Partii Komunistycznej, jak i tych, którzy opuszczali ją w wyniku agresji imperializmu sowieckiego (Berlin 1953, Budapeszt 1956). Wyjaśnia to niewątpliwie znaczne opóźnienie w wydawaniu najważniejszych dzieł Geremka: „Wynagrodzenia rzemieślników paryskich w XIII-XV wieku: studia nad rynkiem siły roboczej w Średniowieczu” wyszły po francusku dopiero w 1968 roku nakładem Szóstej Sekcji, „Margines paryski w XIV i XV wieku” w roku 1976 (Flammarion), tomik „Niepotrzebni tego świata: rabusie i biedota w Europie lat 1350-1600” w 1980, a w siedem lat później przygotowane przez wydawnictwo Gallimard opracowanie „Szubienica czy łaska: Europa a ubodzy od Wieków Średnich do dzisiaj” (wersja polska 1978).

Ta oryginalna koncepcja dobrze oddaje ducha tamtej epoki, gdy większość historyków, zwłaszcza tych orbitujących wokół Szóstej Sekcji, wrażliwych na konieczność wyjaśniania kontekstów ekonomicznych i społecznych dziejów oraz ich wpływu na postawę mas i jednostek, gościnnie przyjmowała przybyszy z krajów takich jak Polska czy Włochy, ale też i Anglia (w osobach choćby Erica Hobsbawna czy Edwarda P. Thompsona). Owi przybysze wnosili swą obecnością ożywczy powiew do francuskich kręgów historycznych, przytłoczonych ciężarem uprzedzeń Francuskiej Partii Komunistycznej (PCF) wobec wszystkiego co obce i niezgodne z dogmatem. Jednakże w takiej czy innej formie marksizm dominował w dyskursie historiograficznym: „Annales” pozostały wierne myśli swojego założyciela Luciena Febvre’a, który twierdził w latach 30., że „marksizm stanowi część bagażu uczciwego człowieka XX wieku”. Formuła ta została nawet podchwycona przez samego Braudela na przełomie lat 1979 i 1980, kiedy to odpowiadając swym młodszym kolegom na ideologiczne zarzuty pod adresem pracy „Cywilizacja materialna, gospodarka i kapitalizm”, rzekł: „Wy macie Marksa przed wami i cieszy was, jeśli go doganiacie. Ja mam go za plecami i to on pcha mnie do przodu”.

Między linią „Annales” a swobodnie interpretowanym marksizmem nie było wówczas różnic. Paryski klimat schyłku lat 50. utwierdzał jedynie Geremka w przekonaniu o słuszności porzucenia ortodoksyjnego, partyjnego doktrynerstwa w imię większej wolności w interpretacji, ale wciąż w ramach tego samego ruchu. Jego zdaniem w tłumaczeniu fenomenów społecznych Średniowiecza marksizm sprawdzał się o wiele lepiej niż tradycyjne nurty badań feudalizmu. Wiele lat później, bo w 1992 roku (data nie jest tu obojętna), Profesor wspominał: „Marksizm był dla mnie sposobem na myślenie i na rozumienie, i w tym znaczeniu wciąż uznaję go za użyteczne narzędzie poznania problemów współczesnych społeczeństw. Historia nauczyła mnie, że aby poznać, trzeba obserwować i uczestniczyć, a do tego marksizm ciągle się przydaje”.

Coraz liczniejsze były sygnały uznania dla jego dorobku. Po kilkuletniej nieobecności Profesor powrócił do Paryża, by w latach 1962-65 pełnić funkcję pierwszego dyrektora Centrum Cywilizacji Polskiej, stworzonego przy Sorbonie. W październiku 1960 uzyskał też oficjalny tytuł badacza we francuskim Narodowym Centrum Badań Naukowych (CNRS), a dwa lata później zasiadł w Katedrze Międzynarodowej Kolegium Francuskiego u boku takich postaci jak Harald Weinrich i Umberto Eco. W międzyczasie stał się opoką polskiej szkoły historycznej, której bogactwo zostało rychło odkryte przez Francuzów. Szkoła ta reprezentowana była przez takich tuzów jak wspomniani już Tadeusz Manteuffel, Marian Małowist i Aleksander Gieysztor, ale też Witold Kula, Andrzej Wyczański, Henryk Samsonowicz, czy najmłodszy w tym gronie Karol Modzelewski. Jej osiągnięcia sprowokowały Braudela do deklaracji, że „w jego oczach na świecie są tylko dwie szkoły historyczne – francuska i polska”. Strona francuska zapożyczyła od polskiej wiele elementów, jak na przykład docenienie wagi archeologii, zdefiniowanej przez Braudela w 1967 roku w I tomie jego gospodarczej historii Europy między XIV a XVIII wiekiem („Cywilizacja materialna”) jako „priorytetowy horyzont dla badań wolnych od wyłącznego monopolu źródeł pisanych, rzucający nowe światło na badaną epokę”.

Każda nieobecność Geremka we Francji znaczona była natężoną korespondencją pomiędzy nim a autorem powyższych słów. 4 listopada 1958 z Polski wyszedł list o następującej treści:

„Rok spędzony we Francji dzięki Pańskiemu wsparciu pozwolił mi kontynuować badania, ale i równocześnie powrócić na uczelniane ławy, zobaczyć machinę szkoły historycznej w działaniu i nawiązać szereg znajomości, przez co przeskoczyłem w krótkim czasie wiele lat rozwoju. Niedawny artykuł [chodzi o tekst przygotowany pod nadzorem Luciena Febvre’a i opublikowany w „Kwartalniku Historycznym”] powinien zostać podpisany przez wielu moich przyjaciół i proszę mi wierzyć, że nie z mojej winy opatrzono go wyłącznie mym nazwiskiem. Traktuję go jako hołd złożony memu Mistrzowi i jego szkole, która odmieniła całą moją edukację historyczną.

Uwiedziony najpierw przez marksizm, a następnie przez historię, poszukiwałem w niej szerokich horyzontów intelektualnych, problematyki i pytań o człowieczeństwo. Dlatego właśnie „Annales” tak przykuły moją uwagę, a nie dlatego, iżby dawały odpowiedzi czy też metodę dochodzenia do nich. Są one raczej niezwykłym warsztatem generującym pasjonujące znaki zapytania i ogólną myśl historyczną.

Pozwalam sobie sądzić, że jeśli opublikowany w „Kwartalniku” tekst przyczyni się do lepszego rozpowszechnienia wiedzy o dziełach Febvre’a i przetłumaczenia większej ich liczby na język polski, to mój mały brak skromności może okazać się przydatny”.

Odpowiedź, datowaną na 1 grudnia, sprowadzić można do krótkiego okrzyku – „Niech żyje Polska i polscy historycy!”. Wtedy, pod koniec roku 1958, Geremek miał zaledwie 27 lat, lecz zdawało się, że wkroczył już na ustabilizowaną ścieżkę kariery w zgodzie z obowiązującymi regułami. Tak się jednak nie stało, gdyż tamte lata okazały się być pierwszym z cyklu przełomów zmieniających europejski ład ukształtowany u schyłku drugiej wojny światowej. Okres 1956-58 uchylił drzwi pomiędzy Europą Zachodnią a Środkową. Pomimo iż przez kolejnych 30 lat kontynent pozostał podzielony, wrota te otwierały się coraz bardziej, a Polska stała w awangardzie tego procesu.

Dzięki swojej podróży z roku 1956 Geremek nieświadomie stał się jednym z pionierów tego procesu. Wizyta Braudela, która miała miejsce w roku kolejnym, pozwoliła zintensyfikować i zinstytucjonalizować nawiązane kontakty. Podpisano wówczas umowy o stałej współpracy, w ramach których każdego roku Szósta Sekcja przyjmowała na staże badawcze wielu młodych polskich naukowców. Co ciekawe, przyjęto dość specyficzny model rekrutacji. O ile stypendia wypłacane były przez rząd Republiki Francuskiej, to dzięki wstawiennictwu Braudela dobór stypendystów pozostawiono stronie wysyłającej. Polska Akademia Nauk mogła dzięki temu selekcjonować najlepszych, najbardziej obiecujących kandydatów, ale ponosiła też odpowiedzialność za ewentualne błędne decyzje, do których mogłoby dojść, gdyby wybór podyktowany był kryteriami innymi niż merytoryczne. Ryzyko się opłaciło, wkrótce pomiędzy partnerami narodziło się zaufanie i wzajemny szacunek (zgodnie z poglądem Braudela, iż hojność popłaca), a system funkcjonował doskonale aż do 1981 roku, czyli przez prawie ćwierć wieku, kształcąc całe pokolenie polskich historyków, którzy uzyskali niezwykłą szansę wzbogacenia wiedzy na francuskich uczelniach. Także w późniejszym czasie współpracę udało się kontynuować, choć na znacznie mniejszą skalę – od 1982 do 1999 roku układ pomiędzy francuskim Domem Nauk o Człowieku a nieformalną grupą badaczy PAN i Uniwersytetu Warszawskiego (Samsonowicz, Wyczański i inni) pozwolił utrzymać nić łączącą te dwa kraje, między innymi poprzez projekt inwentaryzacji polskich grobów w Paryżu.

Za wymianą osób szła równocześnie wymiana idei. We Francji, przy okazji programu badawczego nad pustoszeniem wsi średniowiecznej, wykorzystana została na szerszą skalę (przez Instytut Kultury Materialnej) polska koncepcja aktywnych prac archeologicznych. Nad Wisłą natomiast przyjęła się francuska demografia historyczna. Obie szkoły potrafiły w kreatywny sposób korzystać z własnego dorobku, wzbogacać go i uzupełniać o nowe elementy. Stosunkom tym dodatkowego impetu nadawało zaangażowanie Fernanda Braudela i Jacquesa Le Goffa, prawdziwych autorytetów francuskiego świata akademickiego. Zaangażowanie to miało wymiar nie tylko zawodowy, ale i osobisty – Le Goff poznał bowiem w Polsce swą przyszłą małżonkę.

Obfita epistolografia prowadzona pomiędzy Geremkiem a Braudelem przez 27 lat pozwala wyróżnić kamienie milowe w historii ich znajomości. Chronologicznie pierwsze były podróże Geremka do Heksagonu (1957, 1960). Następnie – opublikowanie w tygodniku „Argumenty” rozmowy Geremka i Tadeusza Mrówczyńskiego z Braudelem (14 czerwca Geremek pisał: „mamy nadzieję, że tłumacząc Pańskie słowa nie zagubiliśmy Pańskich myśli. Z radością informujemy, że wywiad z Panem traktowany jest nawet przez prasę codzienną jako niezwykłe wydarzenie”). Rozmowa ta została następnie przedrukowana w „Kwartalniku Historycznym”. Dalej wizyta Francuza w Warszawie z okazji uroczystości wręczenia mu doktoratu honoris causa Uniwersytetu Warszawskiego (kwiecień 1967: „czekamy zatem na Pana pod koniec miesiąca. Pańskie wejście do grona mistrzów w Warszawie ułatwi moje życie duchowe. Pomimo całego szacunku dla Akademii, to właśnie uczelnia jest dla mnie domem”). W końcu – nagroda polskiej sekcji Europejskiego Towarzystwa Kultury dla Braudela (28 października 1975), przyznanej po sukcesie polskiego wydania „Pism o historii”, oraz ukazanie się w Gdańsku w 1976 r. przekładu „Morza Śródziemnego” pod redakcją Geremka i Witolda Kuli. Było to czwarte na świecie obcojęzyczne wydanie tego dzieła, po wersjach włoskiej, hiszpańskiej (początek lat 50.) i angielskiej (1973-74).

Geremek historyk – jakkolwiek wybitny – dał się jednakże bardziej poznać jako polityk. Od końca lat 50. te dwa oblicza Profesora stają się nierozróżnialne. Są ku temu dwa powody. Po pierwsze, PRL Gomułki i Gierka, z punktu widzenia Francji, zdawał się realizować utopię o udanej wewnętrznej transformacji reżimu komunistycznego. Po drugie, osobista postawa Geremka, która doprowadziła go do porzucenia legitymacji partyjnej w 1968 roku w proteście przeciwko agresji Paktu Warszawskiego na Czechosłowację, stanowiła żywy przykład roli, jaką w takiej transformacji odegrać mogą intelektualiści, wspierani międzynarodowym autorytetem naukowym i niezależnością instytucjonalną. W osobowości Geremka człowiek polityki zyskiwał w miarę upływu lat przewagę nad człowiekiem historii. Ta przemiana dokonała się ostatecznie u progu lat 80. Historyk, pomimo iż ukryty, był jednak wciąż obecny. Geremek dał Solidarności dokładnie to, czego potrzebowała: wsparcie intelektualne nie tylko na gruncie krajowym, ale i zagranicznym. Uruchomił na jej potrzeby swą rozległą sieć przyjaciół we Francji, dzięki czemu gdański zryw uzyskał nad Sekwaną świetną prasę i wsparcie opinii publicznej. Gdy zaś nadeszła noc stanu wojennego, wsparcie to pozwoliło zagłuszyć głosy dochodzące z lewicowego gabinetu, by „oczywiście nic nie robić” (jak powiedział Claude Chaysson pytany o to, co należy począć z generałem Jaruzelskim). Geremek, który zdecydował się być towarzyszem dziejów Średniowiecza, stał się aktywnym uczestnikiem tworzącej się historii współczesnej, w której stosował zasadę, iż każdy musi przyjąć powierzoną mu odpowiedzialność.

Rok 1989 przyniósł koniec nie tylko totalitarnego systemu, ale też pewnego okresu w życiu Profesora. Dekada lat 80., zapoczątkowana masowym ruchem Solidarności, który Geremek wspierał od samego początku, zakończyła się dla niego osobistym udziałem w pokojowym rozmontowaniu komunistycznej władzy podczas obrad Okrągłego Stołu. Internowanie Geremka w czasie stanu wojennego spotkało się we Francji z protestami, których odbiciem był list Braudela do ambasadora PRL w Paryżu, w którym domagał się on uwolnienia Profesora. Geremek stał się w Europie jednym z symboli oporu przeciwko dyktatowi, a miejsce, w którym był więziony, celem pielgrzymek badaczy społecznych z obu stron Żelaznej Kurtyny. Symboliczne stało się kierowanie do internowanego Profesora zaproszeń do udziału w międzynarodowych konferencjach, gdy z góry wiedziano, że udział taki był wykluczony. Na jednej z takich konferencji w jego imieniu wystąpił sam Jacques Le Goff. Pamiętam też własne podróże do Polski oraz towarzyszącą im atmosferę inwigilacji opozycji po stanie wojennym. Około roku 1985 wybrałem się na przedmieścia Warszawy, aby wziąć udział w kolokwium na temat historii więziennictwa, zorganizowanym przez moją dobrą przyjaciółkę Elżbietę Kaczyńską. Śledziły mnie wówczas dwa milicyjne auta. Z Geremkiem spotkałem się w kawiarni – jedynym miejscu, gdzie nasza rozmowa nie mogła zostać podsłuchana. A gdy skończyła się ta smutna dekada, Profesor znów odwiedzał nas we Francji. W grudniu 1988 i styczniu 1989, zaraz przed Okrągłym Stołem, wykładał w Instytucie Francuskim przy Quai de Conti. Dyskutowaliśmy wtedy o szansach, jakie mogły nieść rozmowy ze stroną rządową. Geremek podzielił się też ze mną wiedzą, że ekipa Gorbaczowa dawała zielone światło dla przemian, a wszelkie opóźnienia wynikały jedynie z oporów ekipy Jaruzelskiego.

Przełom roku ’89 zmienił całkowicie warunki funkcjonowania Geremka w życiu publicznym. Został posłem i jedną z najbardziej wpływowych postaci polskiego parlamentaryzmu, ojcem-założycielem III Rzeczypospolitej. Ceniony poza granicami ojczyzny chyba jeszcze bardziej niż w niej samej, w 1991 otrzymał od Lecha Wałęsy propozycję sformowania rządu, a pomiędzy 1997 a 2000 rokiem piastował z powodzeniem funkcję ministra spraw zagranicznych. Jak wiadomo jednak, udział w bieżącej grze politycznej nie ma w sobie wiele z romantycznej idylli, dlatego też wraz z objęciem funkcji państwowych, Geremek stał się celem ataków, z których wiele musiało być i było bolesnych, i rozczarowujących. Nigdy jednak nie przestał być wierny swym ideałom. Zawsze też niestrudzenie tłumaczył Polskę Francuzom, a Francję – Polakom. Nie wahał się przy tym krytykować działań V Republiki, czego koronnym przykładem była negatywna ocena niesławnej wypowiedzi Jacques’a Chiraca z 2003 roku. W 1992 roku Geremek objął na okres jednego roku przewodnictwo Katedry Europejskiej Kolegium Francuskiego, współkierował też, wraz z Hélene Carrere d’Encausse, Radą Naukową Biblioteki Polskiej w Paryżu. W ramach tych aktywności inicjował szereg tematów i dyskusji, dotyczących tak przeszłości, jak i teraźniejszości. W tejże Bibliotece złożono mu po śmierci, w lipcu 2008, ostatni hołd, którego centralnym momentem była długa wypowiedź Le Goffa.

Podczas pełnienia mandatu w Parlamencie Europejskim Profesor stał się też czołowym wrogiem „polowania na czarownice”, zorganizowanego przez ówczesny rząd przeciwko tym, którzy w okresie dyktatury komunistycznej mieli jakiekolwiek związki z partyjną władzą. Stosował przy tym metodę obywatelskiego nieposłuszeństwa, odpowiadającą logice wszystkich jego życiowych wyborów. Żałujemy, że nie dane było objąć mu stanowiska Przewodniczącego PE, z którego mógłby jeszcze skutecznej wskazywać, że sukces Europy zależy od umiejętności odpędzenia demonów przeszłości.

Życie Geremka to doskonały temat dla wszelakich badaczy, tym bardziej że z pewnością wiele zostało w tym temacie jeszcze do odkrycia i do opowiedzenia.. Część faktów została już opublikowana, czy to w postaci listów (na przykład wymienianych z Braudelem, które zobaczyć można w Bibliotece Instytutu Francuskiego), wspomnień (Jacques Le Goff) czy wywiadów (z Georges’em Duby, opracowanym przez Phillippe’a Sainteny w 1992 roku). Nieścisłości pojawia się stosunkowo niewiele. Jedna z nich tyczy się pierwszego pobytu Geremka w Paryżu w 1956, z którego mamy jedynie jego własne świadectwo (podane w rozmowie z Duby’m). Inną kwestią jest znajomość języka francuskiego: sam zainteresowany twierdził (tłumacząc niepewność swych pierwszych kroków na ziemi francuskiej), że była ona wtórna wobec niemieckiego, będącego dla młodego Geremka pierwszym językiem obcym (nie licząc obowiązkowego rosyjskiego), podczas gdy w niektórych wypowiedziach wskazywał, że niemieckim nie władał aż do osiągnięcia wieku 22 lub 23 lat. Detal ten wydawać się może nieistotny, gdyby nie użyto go w 1957 roku jako jednego z dwóch pretekstów, obok przynależności do partii komunistycznej, do odmowy przyznania Geremkowi stypendium na pobyt we Francji. Dopiero interwencja ambasadora Francji w Polsce, Etienne’a Burin des Rosiers, zaalarmowanego przez Fernanda Braudela, pozwoliła potwierdzić ten wybór polskich władz uniwersyteckich. Jedno jest pewne – kiedy poznałem Profesora, a było to pod koniec lat 70., władał on wspaniałą francuszczyzną, z rzadko spotykaną klarownością myśli, wygłaszanych ciepłym, ale silnym i zdecydowanym głosem. Podobnie doskonały był w piśmie, choć na tym polu zdarzały mu się pewne drobne niedociągnięcia.

Swoje związki z językiem angielskim Geremek opisał w liście do Braudela, datowanym w Waszyngtonie na 29 marca 1978. Bawił wówczas w USA przez okres jednego roku, zaproszony przez The Woodrow Wilson Center do udziału w projekcie badawczym „Margines społeczny ery przedindustrialnej” (został zresztą rekomendowany Billingtonowi, dyrektorowi Amerykańskiego Centrum Zaawansowanych Studiów, przez samego Braudela). Zachwycając się bogactwem zbiorów i łatwością pracy w Bibliotece Kongresu, Geremek dodał: „Mam nadzieję, że pobyt ten pomoże mi w przełamaniu pewnej bariery lingwistycznej, oddzielającej mnie od świata anglosaskiego. Aż dotąd nie miałem potrzeby aktywnego wykorzystania języka angielskiego; sądzę, że nie dość poświęciłem mu uwagi, gdyż aż do samego końca nie byłem pewny przyjazdu.

Nie jest mi kompletnie obojętna myśl, iż zamiast przebywać nad brzegiem Potomaku, mógłbym być gdzieś w Europie. Jestem bowiem głęboko eurocentrycznym człowiekiem, dla którego Zachód ma swe granice na Morzu Śródziemnym i Atlantyku”.

Czy przypomniał sobie tę niedoskonałość 21 lat później, podczas napiętych negocjacji z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Primakowem, gdy ten odmawiał wszystkim przedstawianym przez stronę polską propozycjom? Rozmowy prowadzone były w językach ojczystych obu polityków; zanosiło się na fiasko, kiedy to polski minister zaproponował interlokutorowi przejście na rosyjski. Argumenty wygłaszane w mowie Puszkina momentalnie trafiły na podatny grunt. Niezwykły dar Geremka nie tylko wysławiania się, ale i myślenia w innych językach, stanowił dla mnie, Francuza, dla którego podobne mistrzostwo było zawsze nieosiągalnym marzeniem, fenomen najbardziej fascynujący ze wszystkich. Dar ten był udoskonalany przez wszystkie lata życia Profesora. Wiedział, jak dać nam do zrozumienia, że Francja była jego wyborem, gdyż nasza mowa stała się dla niego narzędziem formułowania i wypowiadania idei. Byliśmy mu za to i wciąż jesteśmy niezmiernie wdzięczni. Poszerzanie znajomości kultur Starego Kontynentu stało się dla niego synonimem pogłębiania eurocentryzmu, czemu dał dowód w cytowanym wyżej liście z Ameryki z 1978 roku. Stał się modelowym i pionierskim Europejczykiem, dla którego podnoszenie różnic między Wschodem a Zachodem zatraciło wszelki sens w roku 1989. Stąd też jego uparta wrogość, ocierająca się o rewoltę, wobec ukutego w tamtym okresie przez francuską dyplomację akronimu PECO (z francuskiego – Kraje Europy Centralnej i Wschodniej), wskazującego na istnienie w Europie odrębnych bloków nawet pomimo upadku komunizmu.

Dla nas Francuzów, ale liczę, że także i dla Polaków, Geremek-historyk i Geremek-polityk to jedna i ta sama osoba. Pamiętajmy jednakże, że ten pierwszy był starszy od drugiego. Pierwsza wyraźna deklaracja polityczna Profesora miała miejsce w 1968 roku, gdy porzucił szeregi PZPR. Na dobre mąż stanu dołączył do naukowca dopiero w wieku 50 lat, aby przydać mu bardziej ludzkiego wymiaru i jeszcze większej legitymacji w służbie swemu narodowi. Wtedy już służba ta nosiła ponadnarodowe, ogólnoeuropejskie znamiona. Jednocześnie we wszystkich działaniach – publikacjach, wystąpieniach, inicjatywach badawczych – Geremek pozostał wierny zasadom, które towarzyszyły mu od początku dorosłego życia. Bez wahania zapłacił też żądaną cenę, gdy musiał przestać traktować politykę jako pasję, a zacząć podchodzić do niej jako do obowiązku. Dwa listy świadczą o tym dobitnie. Zostawiam mu zatem głos zamykający niniejsze rozważania.

Pierwszy list napisany został w Warszawie 17 marca 1983 do państwa Braudel wkrótce po wyjściu z więzienia:

„Droga Pani, Drogi Panie,

Wracam oto z długiej podróży. Myślę teraz nie tylko o rocznym okresie niewoli, gdy możliwe było wszystko co najgorsze, ale także o roku spędzonym w Solidarności. W kategoriach zachodnich powinienem był rzec, że porzucam politykę. Ale czyż jest to prawda? Znalazłem się w sytuacji poczucia obowiązku, służby – moja rada, działanie i refleksja były potrzebne. Wskoczyłem na statek zwany Solidarność bez zbytniego optymizmu, wiedząc, że sukces nie jest możliwy, ale wiedząc jednocześnie, że historię Polski stworzyły takie właśnie niedoszłe triumfy i że solidarność robotników i inteligencji roku 1981, nawet jeśli nie przynosi natychmiastowych owoców, jest bardzo ważna dla przyszłości.

Niełatwo jest mi po prostu wrócić do zawodu historyka. Są ku temu pewne przeszkody psychologiczne, ale też i inne. Nie mogę zdezerterować. Trzeba czasu, abym przekonał siebie i innych, że praca nad dawnymi dziejami służy mojemu krajowi przynajmniej o tyle, że przywiązuje go do Europy. Zawsze była to i jest największa szansa dla Polski.

Nie wiem, jak odwdzięczyć się Wam za Wasze myśli i pomoc, zatem powiem po prostu: dziękuję. Ściskam Was serdecznie”.

Drugie pismo podpisane zostało 30 maja 1985 i tyczy się gratulacji dla Braudela z tytułu włączenia go w poczet członków Akademii Francuskiej oraz żalu, że autor nie będzie w stanie uczestniczyć w ceremonii:

„Moje gratulacje składam w równym stopniu Mistrzowi wszystkich historyków, co memu własnemu Mistrzowi: zawdzięczam Panu prawdziwy głód ludzkich dziejów, przyjemność studiowania ograniczeń i swobód, a także zainteresowanie teraźniejszością. W bilansie długów muszę też dodać drogę, jaką przebyłem od naszego pierwszego spotkania w 1956 roku w Kolegium Francuskim, pobyt Pana i Pańskiej żony w Polsce rok później – i wszystko inne aż po dziś dzień. To Francji winny jestem moje rozsmakowanie w wolności. Nigdy też nie skarżyłem się na konieczność płacenia zań wymaganej ceny”.

Tłumaczenie: Piotr Wiąckiewicz

Bronisław Geremek i Solidarność. Realizm wartości :)

Gdy w piątek 22 sierpnia 1980 roku Bronisław Geremek wchodził do strajkującej Stoczni Gdańskiej z pewnością nie wiedział, że wkracza tym samym do historii Polski. Na ogarnięte strajkiem Wybrzeże przyjechali wraz z Tadeuszem Mazowieckim, by protestującym od tygodnia robotnikom przekazać list 64 warszawskich intelektualistów. „Raz jeszcze okazało się, że polskim narodem nie można rządzić, nie słuchając jego głosu. Robotnicy polscy z dojrzałością i determinacją walczą o prawo swoje i nas wszystkich do lepszego i godniejszego życia. W tej walce miejsce całej postępowej inteligencji jest po ich stronie. Taka jest polska tradycja i taki jest nakaz chwili”.

W tekście, który powstawał u niego w domu, można odnaleźć zasady, jakim Bronisław Geremek był wierny w swej dalszej politycznej drodze: niezbywalność praw obywatelskich, kompromis jako sposób rozwiązywania konfliktów, kategoryczne odrzucenie przemocy, połączenie rozwagi i wyobraźni. Akademik, historyk średniowiecza, znawca kultury europejskiej nie skłaniał się do aktywności politycznej. Szeregi PZPR opuścił w 1968 roku w proteście przeciwko inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Socjalizm z ludzką twarzą, który próbowali urzeczywistnić czescy i słowaccy reformatorzy, był zapewne bliską mu ideą. Jednak tamten rok i lata następne udowodniły, że naprawa systemu od wewnątrz nie może się udać. W drugiej połowie lat 70. włączył się więc w działania demokratycznej opozycji; organizował wykłady Uniwersytetu Latającego, działając w niezależnym Towarzystwie Kursów Naukowych.

Do wejścia na szerszą arenę publiczną pchnął go sierpniowy strajk i Lech Wałęsa, który zapytał przybyłych z Warszawy intelektualistów, w jaki sposób mogą pomóc robotnikom. – My możemy występować w roli doradców, ekspertów – odparł Profesor. – I to była myśl! – wspomina Wałęsa. Nazajutrz, 23 sierpnia, Międzyzakładowy Komitet Strajkowy powołał Komisję Ekspertów. Zamiast referencji stoczniowcom wystarczyła odpowiedź Mazowieckiego na pytanie: Jak długo tu z nami będziecie? – Do końca.

Rolę, jaką Geremek i jego koledzy z komisji odegrali w trakcie negocjacji, trudno przecenić. Pracowali na rzecz sukcesu strajku, podpowiadając MKS-owi najkorzystniejsze rozwiązania i sposoby uzyskania akceptacji dla wszystkich postulatów. Jednym z negocjacyjnych forteli było użycie określenia „nie- zależne i samorządne związki zawodowe” zamiast terminu „wolne”, który był nie do przyjęcia dla komunistów. Szło o znalezienie języka, w którym przedstawiciele zrewoltowanego społeczeństwa mogli się porozumieć z funkcjonariuszami aparatu władzy; o taką formułę społecznego kontraktu, która stwarzała przestrzeń wolności, pozostawiając ster rządów w rękach komunistów. Porozumienie Gdańskie otwierające drogę do utworzenia pierwszego niezależnego od partii związku w bloku sowieckim, a jednocześnie uznające kierowniczą rolę PZPR w państwie, było przykładem na to, że jest to możliwe.

Po zakończeniu wielkiego strajku Bronisław Geremek nie wrócił już do naukowego warsztatu. Stał się doradcą krajowych władz Solidarności, był współtwórcą wielu najważniejszych posunięć i decyzji związku. Pozostał w gronie najbliższych współpracowników Lecha Wałęsy; jego charakterystyczna, brodata postać z fajką w zębach stanowiła nieodłączną część politycznego pejzażu tych dni. Na początku 1981 roku stanął na czele rady programowej Ośrodka Prac Społeczno-Zawodowych, głównego think tank’u Solidarności. Należał do umiarkowanego skrzydła ruchu, starając się go uchronić przed siłową konfrontacją z komunistami. W marcu 1981 roku szukał za wszelką cenę kompromisowego wyjścia z kryzysu bydgoskiego, by uniknąć czołowego starcia z władzą. We wrześniu i październiku, na I zjeździe związku przewodniczył komisji programowej i był jednym z głównych autorów programu politycznego ruchu, którego naczelną ideę zawarto w tytule: Samorządna Rzeczpospolita.

13 grudnia polityka uporczywego poszukiwania kompromisu stała się bezprzedmiotowa. Profesor został aresztowany w Gdańsku, tuż po ostatnich obradach Komisji Krajowej. Białołęka, Jaworze, Darłówek ? następny rok spędził w obozach internowania. Spotkał tam wielu przyjaciół, nie tylko z opozycji, ale także z życia naukowego i literackiego.

Internowanie to, paradoksalnie, urlop od polityki, okazja powrotu do roli badacza. Toteż w Jaworzu Bronisław Geremek bierze żywy udział w pracach PEN Clubu, którego liczni członkowie stali się pensjonariuszami obozu. Wygłasza wykład pt. Człowiek i grzech. Uwagi o kulturze średniowiecza; dyskutuje o roli Kościoła i katolicyzmu w czasie II wojny światowej, a także o tym Dlaczego historycy nie lubią Pawła Jasienicy? Na 60. urodziny Władysława Bartoszewskiego pisze historyczno-socjologiczną rozprawkę Człowiek w więzieniu. Wspomina w niej swoje prace o „ludziach zbędnych” w średniowieczu, analizuje subkulturę grypsery, z którą zetknął się w Białołęce. Zastrzega, że jego wnioski mogą być powierzchowne z powodu zbyt krótkiego czasu obserwacji ? ale przecież „to jest błąd do naprawienia”. Z obozu internowania zwolniono go jako jednego z ostatnich 23 grudnia 1982 roku. Nie odstępuje od sprawy Solidarności, służąc dalej radą związkowi i jego przewodniczącemu. W maju następnego roku zostaje wraz z innymi doradcami ? min. Lechem Kaczyńskim, Tadeuszem Mazowieckim, Janem Olszewskim – zatrzymany po zebraniu z udziałem Lecha Wałęsy i przywódców pozostałych nurtów związkowych, którzy razem wystąpili o przywrócenie pluralizmu i uwolnienie więźniów politycznych. W Pałacu Mostowskich spędził wtedy 48 godzin. Po kilku tygodniach aresztowano go na dłużej. Z więzienia wychodzi dopiero na mocy amnestii w lipcu 1983 roku. Nie zaprzestaje działalności opozycyjnej. Zabiega o zwolnienie pozostających w więzieniu przywódców ruchu, tzw. „jedenastki”, uczestnicząc w latach 1983/84 w rozmowach na ten temat pod egidą Kościoła. Doradza podziemnemu kierownictwu Solidarności ? Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej i Zbigniewowi Bujakowi, jest jedną z najważniejszych postaci w gronie doradców Lecha Wałęsy, z którym spotyka się regularnie w sekretariacie Episkopatu Polski. O jednym ze spotkań z ukrywającym się Bujakiem opowiadał Andrzejowi Friszke. „Miałem wszystkie instrukcje. Wchodzę do tego mieszkania i otwiera mi pani, coś mi mówi o cieście. Mówię: przepraszam, że tak… Na co ona: Z wami nie można konspirować, jak wy hasła zapominacie. Bo zdaje się miałem coś powiedzieć, nim wejdę do środka”.

Od dawna pozbawiony prawa wyjazdu za granicę, w 1985 roku zostaje decyzją generała Jaruzelskiego wyrzucony z Instytutu Historii PAN po 30 latach pracy. Bezpośrednim powodem był odczyt wygłoszony w Gdańsku na temat Polska między Wschodem i Zachodem. Geremek, zgodnie ze swoją naukową specjalnością, mówił głównie o średniowieczu, ale to nie uspokoiło konsula generalnego ZSRR, który osobiście pofatygował się na wykład znanego opozycjonisty. Bezrobotny historyk znalazł zatrudnienie w bibliotece przy Kościele Seminaryjnym, ale koncentrował się na pracy dla Solidarności. Wraz z Mazowieckim był głównym redaktorem i autorem solidarnościowego Raportu: Polska 5 lat po Sierpniu, opublikowanego w 1985 r. W raporcie została zarysowana wizja ugody między komunistyczną władzą a Solidarnością reprezentującą społeczeństwo. Jej ramy wyznaczał wzór porozumienia gdańskiego. Władza musiała wyjść naprzeciw społecznym aspiracjom do podmiotowości; społeczeństwo winno rozumieć, że nie może uzyskać wszystkiego, do czego ma prawo i być zdolne do samoograniczenia. Podstawą kompromisu miała się stać rynkowa reforma gospodarki. Taka była linia głównego nurtu opozycji w latach następnych.

Dzięki rozległym kontaktom zagranicznym Geremek pełnił w tych latach także rolę szefa solidarnościowej dyplomacji. W liście do Bujaka pisał, że za swój obowiązek uważa przekonywanie Zachodu, że sytuacja w Polsce odbiega od wschodnioeuropejskiej komunistycznej normy, że Solidarność istnieje, że może być politycznym partnerem, „że Polska jest i pozostanie odmienną od innych. Póki mój głos będzie się liczył ? a na razie tak jest ? tak będę czynił” (cytuję za A. Friszke, Solidarność podziemna1981-1989). Podkreślał również przynależność naszego kraju do zachodniego kręgu kulturowego, przypominając, że został z niego wypchnięty po wojnie siłą.

Nie był politycznym marzycielem, nie żywił nadziei na szybką demokratyzację. „W bliskiej przyszłości nie widzę możliwości zasadniczych zmian politycznych w bloku wschodnim ? mówił w wywiadzie dla „Le Monde” w 1985 roku. ? Uważam jednak, że wewnątrz tego bloku Polska może stworzyć nowy model władzy, model zarządzania gospodarką i stosunków pomiędzy rządzącymi a rządzonymi. Tak jak każde rozwiązanie polityczne, ten szczególny status Polski musiałby być wynikiem kompromisu pomiędzy zasadą monopolu władzy a demokratycznymi dążeniami społeczeństwa. Doświadczenie sierpnia [1980] pokazuje, że takie rozwiązanie nie jest niemożliwe”. Wówczas robotnicy zgodzili się na kierowniczą rolę partii w państwie. Ale przecież wszystko, co nie dotyczy władzy w ścisłym znaczeniu tego słowa tzn. gospodarka, kultura, możliwość publicznego wyrażania przekonań znajduje się poza państwem ? podkreślał profesor, rysując obszar ewentualnego kompromisu. „Dlaczego władze miałyby zaakceptować takie rozwiązanie? Po prostu dlatego, że całkowity monopol władzy, istniejący do dziś, okazał się bardzo nieskuteczny zarówno w zarządzaniu gospodarką, jak i w kierowaniu ludźmi.”

Za ważny rys polskiej odmienności na tle innych państw bloku sowieckiego profesor uważał siłę i niezależność Kościoła Katolickiego. Było to „miejsce wolności w zniewolonym kraju”. Od dawna zaprzyjaźniony ze środowiskiem Klubu Inteligencji Katolickiej, częsty gość księdza Alojzego Orszulika, rozmówca arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego i innych hierarchów, poznawał w latach 80. także inny, społeczny wymiar Kościoła, jeżdżąc z wykładami do większych i mniejszych parafii. Nie chciał angażować biskupów do polityki, ale liczył na to, że w ewentualnym procesie porozumienia Kościół odegra rolę mediatora i arbitra, gwarantując obu stronom dialogu minimum wzajemnego zaufania. Uważał, że do takiego dialogu prędzej czy później powinno dojść, że możliwy jest powrót do „filozofii umowy sierpniowej” i zastąpienie pogrudniowej, fałszywej normalizacji prawdziwą ugodą. „Alternatywa: obalić system albo biernie się podporządkować ? nie opisuje [.] wystarczająco dróg, które mamy przed sobą” ? mówił w wywiadzie dla „Karty”. ? Tutaj jest miejsce na jeszcze jedną możliwość: ewolucyjną transformację stosunków wewnętrznych w systemie, która wynika stąd, że consensus jest potrzebny obu stronom”. Geremek przedstawiał tę analizę w chwili, gdy jego osobiste doświadczenie mówiło coś zupełnie innego. Latem 1986 roku był przez 20 dni codziennie poddawany wielogodzinnym przesłuchaniom. SB nie dało mu jednak rady. Podobno skarżyli się potem Jackowi Kuroniowi: „Pan jest wspaniały człowiek. Przy Geremku trzech oficerów musi być i każdy bierze Valium po rozmowach”.

Pierwszą barierą na drodze do ugody stanowili więźniowie polityczni. Problem ten rozwiązała amnestia z 1986 roku. Bronisław Geremek był wśród tych przywódców opozycji, którzy uważali to za pierwszy etap nowej, zmierzającej do porozumienia polityki władz. Mnożąc pojednawcze gesty, jak apel o zniesienie amerykańskich sankcji gospodarczych nałożonych na Polskę po wprowadzeniu stanu wojennego, nie zamierzano jednak rezygnować z pryncypiów. Ani akceptować rozwiązań fasadowych. Toteż stanowczo odrzucono koncept Rady Konsultacyjnej, ciała opiniodawczego przy przewodniczącym Rady Państwa, do którego Wojciech Jaruzelski chciał przyciągnąć część umiarkowanych opozycjonistów. ? „To było dla nas bagno” ? wspominał Profesor. ? „Jeszcze raz Front Jedności Narodu. Ani przez moment nie traktowaliśmy tego serio”.

Ważniejsze wszakże od bojkotu władz były własne pomysły polityczne. Bronisław Geremek był głównym autorem jednej z najistotniejszych inicjatyw opozycji, która przybrała kształt specjalnego oświadczeniu z okazji pielgrzymki Jana Pawła II do kraju. „Polacy, jak każdy naród świata, mają prawo do niepodległości” ? stwierdzano w tekście z 31 maja 1987 roku, który w istocie był konstytucją polskiej opozycji. ? „Polacy mają prawo do życia w demokracji, wolności, prawdzie, poszanowaniu prawa”. Oświadczenie przedstawiające bez ogródek perspektywiczne cele ruchu solidarnościowego, opublikowała prasa podziemna. Podpisały go 62 osoby. Były wśród nich najbardziej znane postacie ruchu, z Lechem Wałęsą na czele, ale także naukowcy i ludzie ze świata kultury, dla których osoba profesora Geremka stanowiła z pewnością autorytet nie tylko polityczny. W ten sposób zawiązało się grono, które spotka się jeszcze trzykrotnie „na zaproszenie Lecha Wałęsy” i jego najbliższego doradcy, a w grudniu 1988 roku utworzy Komitet Obywatelski.

Władze próbowały za wszelką cenę uciszyć niepokornego historyka. Objęty ścisłą inwigilacją, wielokrotnie przesłuchiwany, był stałym obiektem operacji SB. W kwietniu 1987 r. Jerzy Urban oskarżył go na konferencji prasowej o współpracę z wywiadem amerykańskim. Jeszcze bardziej absurdalne były zarzuty o kontakty z terrorystami z Frakcji Armii Czerwonej. Jednak Geremek uporczywie ponawiał ofertę dialogu pod adresem rządzących.

Na początku 1988 r. w wywiadzie dla oficjalnego pisma „Konfrontacje” zaproponował władzy pakt antykryzysowy. Szanse na kompromis widział w doświadczeniach minionych lat. „Doświadczeniem społeczeństwa jest to, że swe aspiracje i dążenia musi utrzymywać w rozsądnych granicach; doświadczeniem władzy ? że bez autentycznych sił społecznych nie można dokonać przełomu, którego wszyscy pragną”. Dla opozycji warunkiem przystąpienia do paktu była legalizacja pluralizmu związkowego (czytaj: uznanie Solidarności), natomiast obóz rządzący miał prawo oczekiwać, że społeczeństwo będzie respektować istniejący porządek prawny wraz z zasadą przewodniej roli PZPR, z której wynikał pewien zakres monopolu władzy. Geremek dopuszczał obowiązywanie tego monopolu w polityce zagranicznej i obronnej. Zasada pluralizmu mogła objąć takie obszary jak funkcjonowanie niezależnych związków zawodowych, stowarzyszeń czy klubów myśli politycznej. Mowa też była o drugiej izbie sejmu, złożonej z reprezentantów interesów społecznych.

Ta kompromisowa oferta była przykładem politycznego realizmu Bronisława Geremka. Był to jednak realizm wartości ? taki, w którym równą wagę miały względy geopolityki, jak wolnościowe aspiracje obywateli. Realizm ten nakazywał uznanie, źe zarówno rządy partii komunistycznej, jak i poziom społecznych aspiracji są w Polsce trwałe. Od opozycji wymagało to taktycznego pogodzenie się z konstytucyjnym status quo, od władzy uznania niezależnego partnera, który gotów był zresztą do samoograniczeń. Fundamentem nowej umowy społecznej mogła być obustronna zgoda co do kierunków reformy gospodarczej. Stawka na porozumienie określała horyzont celów ? w 1988 r. nie mieściła się w nim perspektywa przejęcia władzy. Solidarność miała pełnić rolę lojalnej opozycji, która krytykuje rząd, ale nie zmierza do jego obalenia.

Jednak dopiero dwie fale strajków wiosną i latem 1988 r. sprawiły, że komuniści zaczęli myśleć o kompromisie z niezależnym związkiem. Do bezpośrednich kontaktów doszło w końcu sierpnia. Obok Andrzeja Stelmachowskiego czołową rolę odgrywał w nich Bronisław Geremek. Zgodnie z przygotowaną przez nich koncepcją Lech Wałęsa stawiał kwestię uznania Solidarności oraz swobody zakładania stowarzyszeń i klubów politycznych, w zamian proponując władzy współdziałanie na rzecz wyjścia z kryzysu gospodarczego. Partia wstępnie zaakceptowała tę ofertę, generał Kiszczak spotkał się 31 sierpnia z Wałesą, a przywódca Solidarności wezwał do zakończenia strajków.

Jednak wkrótce okazało się, że władze wciąż nie są gotowe do relegalizacji związku. W zamian kusiły środowiska opozycji obietnicą pluralizmu politycznego i perspektywą wejścia do sejmu. Geremek był jednym z tych, którzy stanowczo odrzucali tę ofertę. Wierność sprawie Solidarności, a także szacunek dla Lecha Wałęsy nie podlegały dyskusji. Pod jego przewodnictwem zebrane we wrześniu 1988 roku w Gdańsku grono tzw. sześćdziesiątki (od liczby sygnatariuszy oświadczenia z maja 1987) odrzuciło możliwość porzucenia sprawy związku w zamian za liberalizację polityczną. Postulat legalizacji Solidarności uznano za „główny, najpilniejszy warunek rozpoczęcia rzetelnego dialogu między obywatelską opozycją a rządzącymi”, podejmując strajkowe hasło: „Nie ma wolności bez Solidarności”. To przekonanie będzie wyznaczało działania opozycji w następnych miesiącach. Nie zmieni tego nawet odwołanie nieudolnego gabinetu Zdzisława Messnera i powołanie nowego z Mieczysławem Rakowskim, uważanym za partyjnego reformatora, jako premierem. ? „Dymisja rządu w Polsce jest aktem bezprecedensowym dla ustroju socjalistycznego, ale pozbawionym jakiegokolwiek znaczenia” ? oceniał Geremek. ? „Gdyż to PZPR zdecydowała o odwołania rządu i ta sama partia będzie powoływać nowy”. Najważniejsze, jego zdaniem, było, że wciąż nie ma woli politycznej dla zalegalizowania „S”.

Przez następne miesiące partia próbowała odwlec albo storpedować zapowiedziane już rozmowy Okrągłego Stołu. Opozycja natomiast nie godziła się na ich rozpoczęcie bez gwarancji uznania związku. Bronisław Geremek był koordynatorem przygotowań do negocjacji i głównym organizatorem Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność”, w który przekształciła się „sześćdziesiątka”. Przewodniczył zebraniom KO oraz komisji ds. reform politycznych, gdzie rodziła się strategia negocjacyjna Solidarności. Nie zapominał jednak także o pryncypiach, mówiąc w październiku w PEN Clubie o „niepodległości Polski jako o zadaniu narodowym, zadaniu na dziś” (cyt. za M. Kunickim-Goldfingerem, autorem biogramu B. Geremka w słowniku Opozycja w PRL). W grudniu 1988 roku towarzyszył Lechowi Wałęsie w triumfalnej podróży do Paryża, gdzie lider Solidarności przyjmowany był przez prezydenta Mitteranda z honorami należnym mężowi stanu.

Był zwolennikiem politycznego kontraku z komunistami, choć widział związane z tym niebezpieczeństwa. Podczas obrad Krajowej Komisji Wykonawczej „Solidarności” 25 stycznia 1989 roku mówił o odpowiedzialności, jaka spadnie na związek w przypadku zawarcia porozumienia z władzami PRL. „Dotąd ruch miał kapitał moralny i dysponował autorytetem Lecha Wałęsy” ? oceniał profesor.? Ten kapitał rósł w miarę kompromitacji władzy. Solidarność była wszak ruchem nielegalnym, a nielegalny ruch nie ponosi konsekwencji. Jednak skoro władza nie jest w stanie zreformować gospodarki, to opozycja musi wziąć na siebie odpowiedzialność w tej mierze. „Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że w sytuacjach kryzysowych będziemy odtąd ponosić współodpowiedzialność” – ostrzegał swoich kolegów. Była to lekcja prawdziwej polityki, która jest sztuką wyboru między rozmaitymi celami i potrzebami społecznymi, a nie tylko prostym rozróżnieniem między dobrym a złem, do czego działaczy „S” przyzwyczaiły lata podziemia i oporu.

Bezpośredni udział w rozmowach z władzą Geremek wziął dopiero 27 stycznia 1989 roku. To spotkanie w Magdalence było przełomowe ? przyniosło uzgodnienie podstawowych punktów przyszłej ugody. Profesor był głównym mówcą strony opozycyjnej, przedstawił zarysy kontraktu: Solidarność zgadzała się na „niekonfrontacyjne wybory” i wprowadzenie urzędu prezydenta „Uważamy, że zgoda na rozmowy w tym kierunku, który proponujecie jest ceną polityczną, jaką musimy płacić za nasze istnienie. Ale też wiemy, że z reform tych płyną korzyści dla społeczeństwa” ? mówił. Ewolucyjny model reform, z konieczności ograniczony ? na przykład w kwestii wolnych wyborów ? miał jednak przynieść zmiany w takich sferach jak niezależność sądów i prawa, samorząd terytorialny, dostęp sił niezależnych do środków masowego przekazu, wolność słowa.

6 lutego 1989 roku w Pałacu Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu rozpoczęły się oficjalne negocjacje między władzą a Solidarnością. Bronisławowi Geremkowi przypadła dziedzina najtrudniejsza ? zespół ds. reform politycznych. To na tym forum trwały długie, wielotygodniowe targi o ostateczny kształt nowego układu politycznego. Kluczowym elementem kontraktu miał być udział opozycji w niedemokratycznych wyborach do sejmu w zamian za legalizację Solidarności. ? „Można się zgodzić na czasowe ograniczenie reguł demokratycznych pod warunkiem, że dotyczyć one będą tylko jednego głosowania” ? mówił „Tygodnikowi Mazowsze”. „Następne wybory muszą być wolne ? albo żadne”. „Jakie ograniczenia byłyby do przyjęcia?” ? pytał dziennikarz. „Na ogół pies nie decyduje o rodzaju kagańca, jaki sobie nakłada.” ? ironizował Profesor.

W elicie opozycji pojawiały się projekty daleko idącej współpracy z władzą, aż do udziału w rządzie koalicyjnym. Geremek był przeciwnikiem perspektywy współrządzenia, optował za minimalną formułą współpracy tylko w sprawach polityki gospodarczej ? pod warunkiem wpływu na jej kształtowanie. Jako cel rozmów proponował „uzyskanie pewnej dynamiki demokratyzacyjnej”, czyli niezwłoczne wprowadzenie takich zmian, które umożliwią dalsze reformy. Należały do nich reforma systemu prawa i sądów, zagwarantowanie sędziowskiej niezawisłości; zniesienie monopolu władzy w środkach masowego przekazu, a więc dostęp do radia i telewizji oraz uruchomienie dziennika opozycji; swoboda zakładania stowarzyszeń; odbudowa samorządu terytorialnego. Był to bliższy horyzont koniecznych zmian w Polsce. Horyzont dalszy to „kraj wolny, demokratyczny, współżyjący ze swymi bliższymi i dalszymi sąsiadami w przyjaźni, rządzony zgodnie z wolą narodu, wyrażoną w wyborach demokratycznych”. Ta przebudowa winna odbywać się jednak w sposób stopniowy i nietworzący zagrożenia dla egzystencji narodu. Filozofia okresu przejściowego, sformułowana przez Profesora, przewidywała ewolucyjne przejście od totalitaryzmu do demokracji, ale podkreślała, że przyjęte na ten czas rozwiązania i instytucje mają charakter właśnie przejściowy i jednorazowy.

Rozmowy Okrągłego Stołu to w politycznej biografii profesora, obok dni Sierpnia 1980, czas chyba najważniejszy. Rozgrywka z komunistami stanowiła okazję do ujawnienia jego wielkich talentów polityka i negocjatora. Niestrudzenie wojował o najlepsze dla opozycji zapisy, o jak największą sferę wolności w rządzonym przez komunistów państwie. Twardą ręką prowadząc solidarnościowy zespół negocjacyjny, potrafił utrzymać w ryzach dyscypliny taktycznej i politycznej grono, składające się z tak wybitnych postaci, jak Jacek Kuroń, Adam Michnik czy Lech Kaczyński. Posługując się na przemian groźbą zerwania rozmów i ustępstwami w sprawach mniejszej rangi, doprowadził do uzgodnienia takiego układu, w którym siła PZPR w państwie była częściowo równoważona liczbą miejsc w parlamencie i instrumentami kontroli władzy, jakimi mogła dysponować opozycja.

Szczególnie zacięty spór toczył się o uprawnienia urzędu prezydenta, który komuniści tworzyli z myślą o generale Jaruzelskim. Projekt, przedstawiony na początku przez stronę partyjną, przewidywał wybór głowy państwa w dotychczasowym sejmie z udziałem przewodniczących Wojewódzkich Rad Narodowych. Tak wybrany prezydent mógłby rozwiazywać parlament, rekomendować kandydata na premiera, zwoływać posiedzenia rządu i ratyfikować umowy międzynarodowe. A także mianować senatorów na wniosek organizacji społecznych. „Ta koncepcja zamyka wszystko” ? ocenił to Geremek. Odrzucił zarówno projekt senatu powoływanego w sposób całkowicie niedemokratyczny, jak tryb elekcji prezydenta. ? Taki wybór prezydenta, jaki proponujecie, to obraza dla tej instytucji ? mówił Profesor. Postulował powszechne wybory szefa państwa i pozbawienie go prawa rozwiązywania parlamentu; chciał też, aby prezydent na czas pełnienia urzędu zawiesił funkcje partyjne. W wyniku niezgody strony opozycyjnej na autorytarny model prezydentury komuniści zaproponowali wolne wybory do senatu. W ten sposób pojawiła się szansa na równowagę sił w nowym parlamencie, co miało poważne, choć nieprzewidziane konsekwencje.

Jako szef komisji do spraw reform politycznych Bronisław Geremek sprawował pieczę nad ostatecznym tekstem porozumienia. Jego w dużej mierze zasługą jest, że został on zapisany w języku pozbawionym nalotu komunistycznej nowomowy. Gdy strona partyjno-rządowa zażyczyła sobie zapisu określającego porozumienie jako „postęp rozwoju socjalistycznej demokracji parlamentarnej”, usłyszała od Profesora, że niektóre przymiotniki likwidują rzeczowniki. Geremek nie chciał uznać, że ugoda jest punktem docelowym reform, upierał się, że kompromis Okrągłego Stołu otwiera dopiero okres, w czasie którego dopiero „uformowane zostaną podstawy niepodległej Polski, bez której nie ma sprawiedliwej Europy”.

Wynegocjowany przy Okrągłym Stole układ był konstrukcją przejściową, pomiędzy monopartyjnym modelem PRL a systemem, respektującym wszystkie reguły demokratyczne. Jak długo ma trwać ów stan przejściowy, nie zostało dokładnie ustalone, ale jasną granicą były następne wybory sejmowe za cztery lata. Wbrew uporczywie powtarzanej legendzie ani w Magdalence, ani przy Krakowskim Przedmieściu nie nastąpił żaden podział władzy. Komuniści zgodzili się na zalegalizowanie opozycji, przekonani, że utrzymają ster rządów w swoich rękach. Dla opozycji z kolei najważniejsze było uznanie Solidarności ? udział w wyborach do sejmu PRL był tylko ceną, jaką przyszło za to zapłacić. Nawet główny architekt zawartego 5 kwietnia 1989 r. porozumienia nie przewidywał, że zamienione w plebiscyt: za czy przeciw komunizmowi, wybory przyniosą taki sukces i dadzą opozycji kontrolę w parlamencie. A w konsekwencji przyspieszą proces przejścia do demokracji z czterech lat do czterech miesięcy. Była to jedna z niewielu politycznych pomyłek Bronisława Geremka.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję