Unia Europejska wymaga jakościowego skoku integracji – rozmowa „Liberté!” :)

Istnienie Unii wymaga naprawdę wysokiego poziomu zaufania, bo wielokrotnie pojawią się decyzje, które trzeba podejmować szybko i które nie będą miały legitymacji społeczeństw. Głębsza integracja jest warunkiem działania UE w XXI w. i warunkiem skuteczności jej modelu.

01
Zdjęcie – Daniel Kuliński (Daniel*1977)

Jak będzie wyglądała Europa po kryzysie?

Nie będzie czegoś takiego jak pokryzysowa Unia. Po pierwsze, odkąd pamiętam, Unia jest cały czas w kryzysie, wiecznie się reformuje i zajmuje głównie sobą. Od traktatu z Maastricht mieliśmy przecież Amsterdam, Niceę, odrzucony Traktat konstytucyjny, wreszcie Traktat lizboński. Jak na organizację międzynarodową to ogromna ilość prawa podstawowego w bardzo krótkim czasie. Dość wspomnieć, że od momentu swojego powstania ONZ wprowadziło tylko dwie poprawki do swojej Karty. A więc Unia rozwija się poprzez te wieczne napięcia i zmiany i nie sądzę, aby ten proces się zatrzymał. Po Lizbonie podpisano przecież nowy traktat międzyrządowy, choć w mniejszym gronie państw. Dziś znowu dyskutuje się, ile zmian będzie wymagał Traktat lizboński, aby Unia mogła dokonać dalej idącej integracji gospodarczo-walutowej. Temat zmian instytucjonalnych będzie więc cały czas obecny i będzie wytwarzał napięcia i kryzysy w samej UE i w jej państwach członkowskich.

Po drugie, nie będzie tak, że kryzys gospodarczy w UE skończy się pewnego dnia. To będzie raczej nasza chwilowa percepcja, jeśli sprawy się uspokoją. Jest to bardziej związane z psychologią rynków, niż z realną zmianą gospodarczą. Brak poczucia kryzysu nie oznacza, że znika kryzysowa sytuacja.

To na czym polega kryzysowa sytuacja w UE?

W sytuacji kryzysowej istnieją dwa rodzaje odpowiedzi, jakich możemy udzielić. Pierwsza jest techniczna. Polega po prostu na skutecznym zarządzaniu kryzysem i ograniczaniu strat. Podejmuje się kroki, jakie są w danej sytuacji możliwe. Zdaje się, że tak działa dzisiaj UE i taką filozofię wyznaje kanclerz Angela Merkel, wspólnie zresztą z premierem Donaldem Tuskiem.

Druga jest adaptacyjna. Wymaga zmiany postaw, wyborów, często wartości. Ta odpowiedź kwestionuje dotychczasowe ścieżki, jakimi podążaliśmy, uznaje je za nieadekwatne dla przyszłości. To system zero-jedynkowy, gdzie nie ma prostych wyborów, a z czegoś trzeba zrezygnować.

Dzisiaj UE udziela złej odpowiedzi na źle zdefiniowany problem.

Dlaczego?

Bo udziela odpowiedzi technicznej na problem adaptacyjny.

Co to oznacza w praktyce?

Że kryzys gospodarczy zmieni europejski pejzaż na pokolenia. My tymczasem odpowiadamy na niego, czerpiąc z repertuaru rozwiązań, które mamy pod ręką i które są aktualnie możliwe. A i tak w ramach tych rozwiązań nie jestem przekonany, że będą one dobre i skuteczne. Dlaczego niby pakt fiskalny ma zagwarantować, że państwa będą staranniej przestrzegać reguł, skoro do tej pory tego nie robiły? Stosowanie się do reguł paktu zostawia w zasadzie minimum przestrzeni na politykę gospodarczą na poziomie krajowym. Przecież wcześniejszy Pakt Stabilności i Wzrostu Niemcy złamały jako jedni z pierwszych. Dzisiaj Francja podnosi wrzawę, bo nie wyobraża sobie, że Bruksela może ją przywoływać do porządku. Za pomocą jakich narzędzi sprawimy, że pakt teraz zadziała lepiej? Używając tzw. kontraktów? Kultura kontraktów może oznaczać koniec Unii, jaką znaliśmy.

Czyli pakt fiskalny do kosza?

Tego nie powiedziałem. Uważam tylko, że narzucenie niezwykle wyśrubowanych kryteriów makroekonomicznych jako sposobu dalszej integracji nie zadziała. Wymaga za dużo, oferując niewiele.

No a pomoc finansowa w wyjściu z kryzysu? To niewiele?

Pomoc jest ogromna. Tyle że warunkowość działa zupełnie inaczej. Nie bez powodu doszło do tak dużych spięć między Międzynarodowym Funduszem Walutowym a UE. MFW już swoje w historii nagrzeszył, ale wyciągnął wnioski i cały czas nad nimi pracuje. Proszę zwrócić uwagę, że MFW w latach 90., czyli w okresie swojej świetności, był bardzo skuteczny w narzucaniu konkretnej polityki wyjścia z kryzysu, choć skutki tego były nie raz kontrowersyjne.

To dlaczego Unia Europejska ma być nieskuteczna?

Bo skuteczność warunkowości MFW – konkretne reformy za pożyczkę – była gwarantowana bezalternatywnością konsensusu waszyngtońskiego. A w państwach UE istnieje poczucie, że rozwiązania paktu fiskalnego pochodzą po prostu z gospodarczego modelu Niemiec. Istnieje też świadomość, że nie jest on jedyny i że jest niekoniecznie właściwy dla innych państw.

Można mówić o modelu niemieckim? Jeszcze dekadę temu to Niemcy miały poważne problemy gospodarcze.

I je rozwiązali dzięki reformom nielubianego w Polsce kanclerza Gerharda Schrödera, za co zresztą zapłacił utratą władzy. Nawiasem mówiąc, Angela Merkel nie jest przykładem reformatora, a tego wymaga od innych państw. Ale to inna historia.

Można mówić zarówno o modelu, jak i o problemie niemieckim. Czy wiecie państwo, że Niemcy, z drobnymi przerwami, stale zwiększali swoją konkurencyjność w zasadzie od upadku systemu z Bretton Woods? A gospodarki państw Europy Południowej zawsze miały z tym problem. To jest zupełnie inny model funkcjonowania. Przez prawie połowę z ostatnich dwustu lat Grecja była niewypłacalna. Strukturę jej gospodarki określiłbym wręcz jako patologiczną, tak naprawdę Grecja nigdy nie powinna znaleźć się w strefie euro. Natomiast Francja i Hiszpania miały największą liczbę bankructw w nowożytnej historii. Dzisiaj Francja dołączyła do państw, które stanowią jeden z najpoważniejszych problemów w UE.

Biorąc to pod uwagę, czy pakt fiskalny ma szansę zadziałać?

Proszę podać argumenty, że nie ma. Przecież musi być jakiś zestaw wspólnych reguł, bo inaczej nie przełamiemy tych różnic.

Dotknęliście sedna: dlaczego państwa integrują się we wspólnotach ponadnarodowych?

Bo widzą w tym określone korzyści.

Również. Albo chcą się zabezpieczyć przed własnymi słabościami. Ale dzisiaj w państwach UE panuje poczucie, że Unia nie tylko nie zabezpieczyła społeczeństw przed błędami w polityce gospodarczej, lecz także zwielokrotniała konsekwencje, jakie wynikały ze złych polityk na poziomie krajowym. Tak działała przecież unia walutowa, czego nikt nie mógł wcześniej przewidzieć. Gospodarka niekonkurencyjna w unii walutowej mogła pogorszyć swoją sytuację, czyli stawała się jeszcze mniej konkurencyjna. Korzystali na tym silni, czyli przede wszystkim Niemcy.

Unia walutowa była błędem?

Nie. Była znakomitym osiągnięciem. Czymś znacznie więcej niż tylko projektem na miarę lat 90. Uważam wręcz, że jednym z najważniejszych projektów w historii Europy w ogóle. Ale wtedy, w tamtych warunkach nie można było pójść dalej. Jeśli ktoś mówi o grzechu pierworodnym euro, to ma rację w tym, że była to konstrukcja dalece niepełna. Jednak tylko w teorii. Alternatywą nie była znacznie doskonalsza unia walutowa, ale po prostu jej brak.

To jak uporać się z grzechem pierworodnym euro?

W powszechnym mniemaniu mówi się o unii bankowej, choć widać, jaki to dziś stanowi problem, i w sumie nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Twierdzi się, że pakt fiskalny może być bardzo ważny. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, dlaczego nazywa się „fiskalny”, ale załóżmy, że jest to drugi element. Po trzecie, trzeba coś zrobić z gigantycznymi długami. Tego problemu nie da się rozwiązać w ramach obecnej unii walutowej. Dla państw w okresie recesji kolejne cięcia bez dewaluacji waluty, co jest niemożliwe, będą jedynie pogłębiać recesję. One – żeby spłacać długi – muszą wrócić na ścieżkę wzrostu gospodarczego, a dziś się dzieje odwrotnie.  A więc nie spłacą i trzeba będzie większość zadłużenia po prostu anulować czy też zrestrukturyzować, jak się to w żargonie ekonomicznym nazywa. Alternatywą jest uwspólnotowienie długu, co byłoby krokiem milowym integracji europejskiej, ale na to Niemcy nigdy się nie zgodzą. Mało kto pamięta, że to był w ogóle warunek, pod jakim kanclerz Helmut Kohl zaakceptował projekt euro, w ich mniemaniu unia transferowa nie wchodzi więc w grę. Pozytywnie oceniam zwiększającą się rolę Europejskiego Banku Centralnego, który już okazał się pożyczkodawcą ostatniej szansy dla banków, a wkrótce będzie musiał stać się pożyczkodawcą ostatniej szansy dla państw, przed czym Niemcy również będą się broniły.

To gdzie w takim razie jesteśmy, jeśli chodzi o przyszłość Unii Gospodarczej i Walutowej?

To nie wszystko. Aby taka unia funkcjonowała, potrzebna jest duża elastyczność rynków pracy i mobilność siły roboczej w Europie. Do tego jeszcze bardzo daleko. Ale wrócę do wyzwania adaptacyjnego. Europa potrzebuje dziś nowego kontraktu społecznego. Unia Europejska, mimo że jest projektem chadeckim, była głęboko socjalna w swej naturze. Nie bez powodu mówimy o Europejskim Modelu Społecznym. Wystarczy wyjechać poza kontynent, aby zobaczyć, czym się odróżnia od innych, bo Europa to styl życia. I dzisiaj nie da się go zachować. Społeczeństwa muszą zaakceptować, że ich poziom życia będzie relatywnie niższy, bo globalizacja wystawia nas na bardzo silną konkurencję, do której nie jesteśmy przygotowani. Młodzi, których aspiracje – dzięki dostępności edukacji – znacznie wzrosły, będą musieli je bardzo obniżyć, bo inaczej nie znajdą pracy. Model niemiecki może być w tym sensie przydatny, że Niemcy zaakceptowali niższy poziom wynagrodzeń, dużo oszczędzali, a jednocześnie pracowali więcej i rozluźnili regulacje rynku pracy. W pewnym sensie przeszli więc wewnętrzną dewaluację i wyszli na tym dobrze, co jeszcze wzmocniła sama konstrukcja unii walutowej.

To dlaczego jest pan krytyczny wobec Niemiec? To nie jest dobra recepta?

Bo Europa jest bardzo różnorodna, co podkreślałem. Ta różnorodność była dotychczas jej siłą. Tymczasem Niemcy myślą, że skoro im się udało z reformami, to dlaczego inni nie mieliby podążyć tą ścieżką. I zakładają, że zadekretowanie tego na poziomie prawa w UE – mówię o pakcie fiskalnym – to właściwe rozwiązanie i państwa powinny się dostosować. To błąd. Tak powstał problem „niemieckiej Europy” jako przeciwstawienie do „europejskich Niemiec”. Niemcy zapominają, że reformy Schrödera odbyły się w bardzo stabilnych warunkach zewnętrznych, czyli były możliwe do przeprowadzenia, a i tak ich autor zapłacił cenę, o której wspominaliśmy. Tymczasem dzisiaj mamy największy od dziesięcioleci kryzys gospodarczy, w warunkach daleko bardziej posuniętej globalizacji rynków finansowych, problemy w poszczególnych państwach są nieporównywalne do ówczesnej sytuacji gospodarczej Niemiec, a w dodatku w ramach dalece niepełnej unii walutowej w UE. Pytanie o metodę rozwiązywania kryzysu jest jak najbardziej stosowne. Dodam, że powojenne Niemcy nie borykały się z żadnym poważniejszym kryzysem finansowym, a ich sektor bankowy ma znacząco inną strukturę niż w pozostałych państwach UE. Nie bez powodu więc oceniam działalność MFW w ramach „troiki” wyżej, a już naprawdę wysoko to, że Fundusz nieustannie poszukuje lepszych rozwiązań i potrafi być krytyczny wobec swoich własnych poczynań.

To dlaczego MFW nie przejmie odpowiedzialności za wyprowadzenie poszczególnych państw z kryzysu?

Ma po prostu za mały kapitał. Stąd Europa potrzebowała czegoś znacznie większego, co niektórzy nazywali „bazooką”. Poza tym UE doszła też do wniosku, że sama powinna posiadać taki europejski fundusz walutowy, bo w MFW jednak większościowe udziały mają Amerykanie i Chińczycy. Swoją drogą, czyż to nie dziwne, że przy projektowaniu strefy euro nikt nie wyobrażał sobie, że ona może kiedyś być w kryzysie? Zawsze zakładaliśmy, że poważny kryzys może dotknąć gospodarki rozwijające się. A tu nagle wszystkie te założenia prysły, a MFW zajmuje się głównie Europą. To znak czasu.

A czy rozwiązaniem dla strukturalnego problemu unii walutowej nie jest to, co proponuje George Soros? Wzywa on Niemcy do przywództwa lub opuszczenia unii walutowej.

Z pierwszą częścią jego propozycji wszyscy się zgadzamy. Ale opuszczenie unii walutowej przez Niemcy to koniec euro i prawdopodobnie całej UE. To kwestia egzystencjalna.

To na czym ma polegać przywództwo Niemiec?

To drugie wyzwanie adaptacyjne. Pierwsze polega na tym, że politycy muszą przekonać społeczeństwa do akceptacji potrzeby zmiany stylu życia, który do tej pory uważaliśmy za oczywisty. Drugie wyzwanie adaptacyjne dotyczy właśnie przywództwa. W Europie od jakiegoś czasu nie było wojny ani takiego wstrząsu jak upadek komunizmu i perspektywa zjednoczenia Niemiec. To są momenty, w których odważne rozwiązania padają na podatny grunt i, jak widać z perspektywy czasu, mogą być przeprowadzone. Ale dzisiaj społeczeństwa nie zaakceptują daleko idących rozwiązań. Po pierwsze, mają poczucie utraty kontroli nad globalną rzeczywistością, czują się zagrożone i niepewne. Po drugie, nie ufają elitom politycznym, nie ufają też rynkom. To nowy rodzaj rzeczywistości.

Da się w ogóle rozwiązać ten dylemat?

Ależ po to jest przywództwo polityczne. Ono z definicji musi działać w obszarze ryzyka, ale takiego, które jest akceptowalne przez społeczeństwa. Zaufanie się zdobywa, a nie posiada. I można je łatwo stracić. Trzeba założyć dwie sprawy. O przyszłości Europy zadecydują w pierwszej kolejności wyniki. Jeśli poradzimy sobie z kryzysem, to zyskamy nową legitymację i społeczeństwa to zaakceptują. Na razie za sukces uważamy przetrwanie Unii. To za mało, bo rezultatem jest „pełzający kryzys”, a więc dekada wzrostu gospodarczego bliskiego zeru i wysokiego bezrobocia. W ten sposób będziemy tracić, a nie zyskiwać legitymację społeczeństw.

Na razie nie znaleźliśmy recepty na wzrost. Nie zanosi się, by coś się zmieniło.

A dlaczego Stany Zjednoczone znalazły? Kryzys zaczął się u nich, a dziś perspektywy mają znacznie lepsze. To wzięło się z konkretnych wyborów, jakich dokonali, i to wcale niełatwych, przy użyciu publicznych pieniędzy.

I właśnie upadło Detroit.

Niestety, ale wyzwania adaptacyjne mają to do siebie, że nie da się jednocześnie zjeść ciastka i mieć ciastka. Amerykanie dzisiaj ewidentnie przygotowują się do globalnej konkurencji i za to należy ich podziwiać. Unia nie.

Nasz przyszły sukces zależy od wyników i od modelu, jaki przyjmiemy jako Wspólnota. Z tym pierwszym jest krucho. To drugie zawsze grzęźnie w pół drogi. Wystarczy, że w którymś dużym kraju odbywają się wybory parlamentarne, nie mówiąc już o Niemczech, gdzie nawet wybory lokalne mogą wpłynąć na rozwiązywanie problemów europejskich. Tak się nie da. Wreszcie samo poczucie Wspólnoty też gdzieś uleciało. Stoimy przed dylematem: albo skutecznie rozwiążemy te problemy na poziomie europejskim, albo nastąpi koniec Unii, choć nie będzie on nagły. Raczej będzie to stopniowa atrofia.

To może Polska rzeczywiście nie powinna pchać się do strefy euro?

Tylko że w ten sposób niejako przyczynia się do atrofii Unii Europejskiej. Po raz pierwszy po 1989 r. zdarza się, że wszyscy czekają na nas z otwartymi ramionami. Wkład Polski w reformę strefy euro jest nie tylko pożądany, lecz także niezbędny. A tego nie da się zrobić z zewnątrz.

Ale sam pan przed chwilą mówił o wadliwej konstrukcji unii walutowej…

One mogą nas dotknąć wtedy, gdy będziemy nieprzygotowani. Tutaj więc rację ma profesor Balcerowicz – najpierw musimy myśleć o wzmocnieniu konkurencyjności naszej gospodarki. Lubiliśmy do niedawna porównywać się z Hiszpanią, więc trzeba powiedzieć, że ich problemy wzięły się jednak z nieodpowiedzialnej polityki gospodarczej premiera José Luisa Zapatero, z nierozmyślnego wydawania funduszy europejskich oraz – wszystko na to wskazuje – z korupcji politycznej. Nie bardzo wiem, jakie argumenty stoją więc za polską niechęcią.

Jest obawa, że będziemy podlegać tym samym mechanizmom co Hiszpania. Wzrosną wynagrodzenia i na skutek tego w gospodarce wystąpią „bańki”.

Może się tak stać wskutek ekspansji kredytowej, która byłaby rezultatem znaczącego obniżenia stóp procentowych. Ale przecież tym procesem da się zarządzać. W Hiszpanii problem dotyczył sektora budownictwa, gdzie były ewidentnie zbyt luźne uregulowania, a w dodatku, jak wspominałem, wyjątkowo mocne powiązanie ze światem polityki. Tego możemy bez trudu uniknąć. Ogólnie rzecz biorąc, problem dotyczy sektorów gospodarki, które nie są wystawione na konkurencję międzynarodową. Dlatego wchodząc do strefy euro, musimy być jak najbardziej konkurencyjni. Pamiętacie państwo proces rozszerzenia UE? Jednym z kryteriów kopenhaskich była taka konkurencyjność polskich przedsiębiorstw – osiągnięta zdecydowanie przed akcesją – że mogłyby one sprostać presjom konkurencyjnym rynku wewnętrznego. Odrobiliśmy swoją pracę domową. Dzisiaj, jeśli chcemy wejść do strefy euro, to równocześnie musimy zacząć spełniać kryteria konwergencji oraz się reformować. Na tym polega modernizacja i to sposób na uniknięcie pułapki rozwojowej kraju o średnim dochodzie. Ja bardzo tego chcę.

Ale nie wiemy, dokąd musielibyśmy zmierzać. Gdy sytuacja w strefie euro się wyklaruje, to wtedy przystąpimy. Nie można kupować kota w worku.

Sytuacja w strefie euro nigdy się nie wyklaruje. Nie będzie finalité. Tak jak nie będzie unii pokryzysowej. Globalizacja wymaga nieustannego reformowania się UE i unii walutowej. Kiedy ją projektowano, to nikt w ogóle nie zakładał, że wartość rynków finansowych będzie czterokrotnie większa niż PKB wszystkich państw świata. Dlatego nasza strategia „poczekamy, zobaczymy”, to czekanie na Godota. To zresztą w ogóle nie jest strategia. Powinniśmy dokończyć, co zaczęliśmy w 1989 r., i znaleźć się w samym sercu integracji europejskiej. Jeśli nie postawi się sprawy jasno, to nigdy nie wejdziemy do strefy euro, bo w parlamencie nie będzie konstytucyjnej większości.

Ale na razie poparcie Polaków dla wejścia do strefy euro jest minimalne.

Potrzebna jest ogólnonarodowa debata, a spór pomiędzy partiami politycznymi jest jej kluczowym składnikiem. Ja się go nie boję. Wierzę w rozsądek Polaków. Poparcie jest niskie, bo rząd nie zrobił do tej pory nic, aby je budować. Niestety, w rządzie dominuje logika ministra finansów. Wydaje mi się, że ten problem dobrze rozumie Radosław Sikorski, ale nie może go tak otwarcie stawiać.

Powinniśmy zorganizować referendum? Strefa euro wygląda zupełnie inaczej od momentu podpisania naszego traktatu akcesyjnego.

Jeśli potrzeba tego do zbudowania większości, to tak. Zaryzykowałbym wręcz tezę, że to jest warunek sine qua non dla zaistnienia większości potrzebnej do zmiany konstytucji. W Polsce nie będzie konsensusu co do przyjęcia euro, zresztą w żadnym państwie go nie było. Dlatego nie należy zakładać, że to przejdzie gładko, podział jest widoczny gołym okiem. To poparcie trzeba wygrać, tak jak było z wstąpieniem do Unii. Nawet kosztem tego, że przynajmniej 30 proc. ludzi będzie temu przeciwnych.

Nie boi się pan referendów na takie tematy? Obywatel nie będzie w stanie ocenić argumentów za przystąpieniem do strefy euro i przeciw niemu. Nawet ekonomiści mają z tym kłopot.

Referenda nie są po to, aby szczegółowo oceniać takie rozwiązania. Przecież w Polsce w referendum na temat naszego przystąpienia do UE nie ocenialiśmy szczegółowo wyników negocjacji. Ludzie głosowali zgodnie ze swoją intuicją, za przynależnością do cywilizacji europejskiej. Ale przy okazji sporo się jednak dowiedzieli. Głosowanie Francuzów w 2005 r. nad konstytucją europejską też sporo nam powiedziało. Polski hydraulik, który odegrał znaną rolę w całej kampanii, nie był tylko symbolem populizmu francuskich polityków. On znakomicie oddał obawy Francuzów co do ich zdolności poradzenia sobie z presją globalizacji i tracącej konkurencyjność gospodarki. To był ważny sygnał.

Gdyby referenda nad rozszerzeniem UE odbyły się w 2003 r., to Polska nigdy do Unii by nie weszła.

Zgadza się. Ale czym innym jest decyzja o pokojowym zjednoczeniu podzielonego wcześniej kontynentu, a czym innym ta dotycząca pójścia w kierunku coraz ściślejszej integracji z hymnem, flagą itd. Ona musi mieć legitymację społeczeństw. Po fiasku Traktatu konstytucyjnego wynegocjowano Traktat lizboński, ale elity polityczne zrobiły wszystko, by nie poddawać go pod referendum. To była bardzo ryzykowna decyzja, bo pokazywała, że organizujemy Unię, nie biorąc pod uwagę obaw społeczeństw.

Do tej pory taka metoda działała i Unia okazała się sukcesem. Nie bez powodu dostała pokojowego Nobla.

Ja też byłem gorącym zwolennikiem tego Nobla. Ale dzisiaj deficyt legitymacji stał się niebezpiecznie duży i może zagrozić przyszłości Unii. Politycy powinni to dostrzec, a tego się boją.

Co powinni zrobić?

Przykładowo, jeśli Grecy chcieli zorganizować referendum na temat reform gospodarczych, to trzeba było im na to pozwolić. Przecież większość ewidentnie chciała pozostać w strefie euro, a taka byłaby stawka tego referendum. Wierzę, że zagłosowaliby racjonalnie, a premier Andreas Papandreu miałby poparcie społeczne dla reform wymaganych przez UE. Zamiast tego Papandreu musiał zrezygnować, a tajemnicą poliszynela jest, w jaki sposób się to odbyło. Dzisiaj Unia jest kojarzona przede wszystkim z polityką cięć, a Grecy protestują w mundurach hitlerowskich. Niedawno nie do pomyślenia.

Ale ewentualna decyzja Greków przeciw reformom i wyjście Grecji ze strefy euro oznaczałyby ryzyko upadku całej strefy.

Niekoniecznie. Równie dobrze mogło to zwiększyć wiarygodność strefy euro. To zależy od interpretacji. Dziś bardzo ważne jest to, by ludzie mieli poczucie, że od ich wyborów bardzo dużo zależy, ze wszystkimi konsekwencjami. Jeśli Brytyjczycy chcą referendum na temat członkostwa w UE – proszę bardzo. Niech się zdecydują. David Cameron będzie wreszcie musiał zająć konkretne stanowisko, a my nie będziemy zakładnikami wizji UE, którą prezentują brytyjscy eurosceptycy.

Ale na wyjściu Wielkiej Brytanii z UE stracą obie strony.

Pełna zgoda. Przy opcji wyjścia Wielka Brytania nagle odkryje, że jest zupełnie małą wysepką, która żyje mrzonkami przeszłości, a Unia będzie traktowana w świecie jeszcze mniej poważnie. To jest spore ryzyko. Ale ja nie jestem przekonany, że tak się stanie.

A nie za bardzo wierzy pan w racjonalność ludzi?

Akurat Brytyjczycy w ważnych chwilach potrafią być racjonalni do bólu. Problem jest inny. Media są zupełnie nieracjonalne i lokalne, chociaż kiedyś wydawało się, że będziemy zmierzali w kierunku europejskiej przestrzeni publicznej. Uważam, że to jest najpoważniejsze wyzwanie dla współczesnych demokracji.

W demokracjach każdy może jednak wybierać media, jakie chce, włącznie z europejskimi typu euro news.

Jakość informacji to też jest problem, ale mnie chodzi o coś innego. Otóż media stanowią zagrożenie dla przywództwa politycznego w demokracji. Dzisiaj nie są już po prostu nośnikiem populizmu, ale same są niezwykle populistyczne. One burzą zaufanie do elit politycznych, dlatego politycy tak się boją podejmować decyzji o dłuższym horyzoncie czasowym.

A nie jest tak, że po prostu mamy takich polityków?

To sprzężenie zwrotne. Ale przywództwo polityczne jest jeszcze słabsze ze względu na niewystępującą nigdy w historii tak dużą współzależność gospodarek. To ma ogromne konsekwencje dla przyszłości Unii Europejskiej.

W jaki sposób?

W dobie globalizacji problemy możemy rozwiązywać tylko wspólnie, tym bardziej w tak zaawansowanej formie integracyjnej, jaką jest Unia Europejska. Istnienie Unii wymaga naprawdę wysokiego poziomu zaufania, bo wielokrotnie będą to decyzje, które trzeba podejmować szybko i które nie będą miały legitymacji społeczeństw. To jest dzisiejszy dylemat do rozwiązania w sytuacji, w której społeczeństwa nie ufają politykom ani rynkom, a zaufanie między samymi państwami UE również jest mocno nadszarpnięte. Zaufanie jest fundamentem unii walutowej, a tymczasem znalazło się państwo – mówię o Grecji – które notorycznie oszukiwało. Gwoli sprawiedliwości, nie tylko Grecja ma problem z wiarygodnością.

To jak ma działać Unia, w której decyzje nie będą miały legitymacji społeczeństw?

Otóż to! Jak państwo wcześniej zauważyli, do tej pory działała. Ale kryzys zaufania jest momentem, w którym dotychczasowa metoda integracji może okazać się zbyt ryzykowna. Z drugiej strony przyszłość unii walutowej i tym samym całej UE w dobie globalnego kapitału i nowego układu sił na świecie wymaga jakościowego skoku integracji.

Skończy się jak zwykle.

Tak to na razie wygląda. Mogłoby się tak skończyć, gdyby okoliczności były inne. A dziś są bardzo niesprzyjające. Dlatego mówiłem o ryzyku atrofii UE. Unia ma przecież swój cykl życia.

Jakiś alternatywny scenariusz?

Przestaniemy wmawiać ludziom, że w dobie globalnej da się zachować ponadnarodową wspólnotę, z kluczową rolą demokratycznie wybranych rządów i równoczesną legitymacją społeczeństw.

Brzmi jak utopia.

Trawestuję jedną z fundamentalnych teorii w dyskusji nad globalizacją, autorstwa Daniego Rodrika. Nam się wydaje, że społeczeństwa powinny kontrolować zarówno politykę narodową, jak i europejską. A to niemożliwe.

Zaraz, zaraz…

Jakimi narzędziami? Społeczeństwa mają możliwość kontroli rządów narodowych poprzez wybory i parlamenty. Do tej pory nikt nie wymyślił sposobu bezpośredniej kontroli ponadnarodowej wspólnoty, jaką jest Unia. Parlament Europejski regularnie staje się coraz ważniejszy, przy coraz niższej frekwencji wyborczej w Europie i zupełnie różnych ordynacjach wyborczych. Są pomysły, aby przewodniczący Komisji Europejskiej był wybierany bardziej bezpośrednio. Proszę więc sobie wyobrazić, że José Manuel Barroso robi bezpośrednią kampanię wyborczą w poszczególnych krajach UE. W stolicach poszczególnych państw może jeszcze znajdzie jakiś wspólny język ze społecznościami. Ale co gdy przyjedzie do jakiegoś miasta powiatowego?

Dalej, zwiększyliśmy rolę parlamentów narodowych w Traktacie lizbońskim, co jest obiektywnie dobre i nawet raz już zadziałało. Tyle że o tym wiedzą eksperci. Parlamenty narodowe są od czegoś innego, podczas gdy my zakładamy, że w ten sposób legitymacja UE jest większa. A pamiętacie państwo losy europejskiej inicjatywy obywatelskiej?

Co chce pan przez to powiedzieć?

Że przekładanie mechanizmów demokracji narodowej na ponadnarodową wspólnotę w nadziei uzyskania poparcia społeczeństw dla integracji nie jest panaceum.

A co nim jest?

Jeśli elity polityczne na poziomie krajowym nie zdobyły zaufania swojego społeczeństwa, to tym bardziej nie uda się to Unii Europejskiej. No chyba że Unia miałaby swój europejski demos. Ale wtedy rządy narodowe nie byłyby potrzebne.

Czyli rządy narodowe i europejski demos to sprzeczność?

Profesor Bronisław Geremek mówił: „Mamy Europę, potrzebujemy Europejczyków”. To byłby warunek federalistów. Ale do tego bardzo daleko. Można raczej zaobserwować tendencje przeciwne.

To na czym ten dzisiejszy dylemat polega?

Dziś aż się prosi o głębszą integrację. Jest to warunek działania UE w XXI w. i warunek skuteczności jej modelu. Unia walutowa jest unią polityczną i stawia przed każdym państwem poważny wybór. Tych wyborów trzeba dokonywać w okresie zmniejszonego zaufania. Ale tylko w ten sposób jesteśmy je w stanie odzyskać: jeśli zdamy kryzysowy test. Chciałbym, aby Polska nie stała z boku.

Bartłomiej Nowak

Politolog i doktor nauk ekonomicznych. Stypendysta Transatlantic Academy w Waszyngtonie, w latach 2010–2013 dyrektor wykonawczy Centrum Stosunków Międzynarodowych.

Globalizacja w kryzysie czy kryzys globalizacji? :)

Opinie

Jedni ekonomiści twierdzą, że to globalizacja i niekontrolowane przepływy kapitału spowodowały obecne załamanie finansowe. Drudzy uważają, że powrót do nacjonalizmów ekonomicznych jest właściwym rozwiązaniem i ograniczy oddziaływanie złych rozwiązań stosowanych w innych państwach. Jeszcze inni mówią, że kryzys to etap pozwalający zmieniać rynek i stosowane tu rozwiązania.

Komu ufać, komu nie? Co odrzucić, co przyjąć za swoje i z czym się utożsamiać? To trudna decyzja, zwłaszcza że w naturalny sposób nasza myśl podąża w kierunku rozwiązań opartych na interwencji państwa, do ręcznego stymulowania gospodarki, do zarządzania nią i sterowania bezpośrednio przez pompowanie pieniędzy, ich dodruk, szukania możliwości chronienia miejsc pracy i ograniczania konkurencji. Do takich rozwiązań przywykliśmy w gospodarce narodowej. Nie zastanawiając się nad tym, na ile koncepcje te mogą się sprawdzać w obecnych warunkach, szybko opowiadamy się za rozwiązaniami proponowanymi przez uznanych ekonomistów takich jak B. Bernanke (druga nominacja na szefa Rezerwy Federalnej, sierpień 2009), zwłaszcza że A. Greenspan (wieloletni przewodniczący Rezerwy Federalnej USA) uderzył się w piersi i powiedział, że popełnił błąd w swojej polityce monetarnej. Tym samym inne poglądy – J. Stiglitza (nagroda Nobla 2001) czy D. Rodrika mogą budzić sprzeciw.

Argumenty za i przeciw poszczególnym koncepcjom

Kryzys 2007+ okrzyknięto najgłębszym załamaniem od tego w latach 30. Jakie są jego źródła? Przyczyn kryzysu szuka się w załamaniu koniunktury w latach 2007/2008, do którego doszło w efekcie ekspansji kapitałowej prowadzącej do powstania „bańki” na rynku derywatywów, jej powiększenia się i pęknięcia, co dało załamanie. Najprościej można powiedzieć, że rynek nie był przygotowany do globalnego oszczędzania. A to można uznać za następstwo globalizacji i przyspieszenia przepływu kapitału między rynkami narodowymi czy kontynentami. Procesy te silnie odbiły się na gospodarkach państw wysoko rozwiniętych ze względu na ich rozwinięty system bankowy oraz instytucji finansowych. Naturalne było, że właśnie te instytucje, dysponując oszczędnościami, starały się je zainwestować tam, gdzie sygnalizowano im duże stopy zwrotu.

Oszczędności, które są przedmiotem inwestowania i generowania zysków, pochodzą od przedsiębiorstw i gospodarstw domowych jakiegoś kraju, podczas gdy są wykorzystywane w gospodarce światowej, a więc na ogół poza granicami gospodarki, w której były wygenerowane. Twierdzenie to nie oznacza, że państwa będą dążyć do zamknięcia granic dla przepływu kapitału. Wskazuje natomiast, że poszukiwane będą rozwiązania, które umożliwią bezpieczne inwestowanie oszczędności zagranicą, daleko od rynku, na którym zostały wygenerowane. O kierunku ruchu kapitału decyduje kilka czynników. Jedne gospodarki tworzą korzystne warunki dla inwestycji, inne nie. O atrakcyjności rynku dla inwestorów zagranicznych w przypadku kapitału krótkookresowego decydowały przewidywania dotyczące interwencji na rynku kapitałowym, w efekcie której przybliży się wartość kursu nominalnego do kursu realnego. Tak było w warunkach dość powszechnego stosowania sztywnych reżimów kursowych. Wystarczyła ograniczona wiedza nt. rynku finansowego i śledzenie zachowań kursów w gospodarkach pokonujących lukę rozwojową. Każda interwencja banku centralnego była źródłem sporych fortun, które zbijano przez szybkie przepływy tzw. kapitału spekulacyjnego. Takie działania doprowadziły do kryzysu finansowego 1996/7 w Azji, Rosji, krajach Ameryki Łacińskiej. Dzisiaj nie ma już sztywnych reżimów kursowych, a kursy płynne eliminują takie zagrożenie. Nie oznacza to, że pokonano wszystkie problemy. Jednym z nich jest „bańka” na rynku nieruchomości.

Zastanówmy się, co powoduje, że dany rynek staje się atrakcyjny dla napływu kapitału z zagranicy? Decydują o tym stopy zysku, stopa procentowa, tendencje aprecjacyjne waluty, wydajność pracy i jej dynamika, ryzyko inwestycyjne, przewidywalność dotycząca możliwości wycofania się z danego rynku, stałość przepisów, itp. Napływający kapitał może być dobrym źródłem dochodów zarówno dla inwestorów, jak i dla państwa przyjmującego te inwestycje. Gospodarka USA w latach 2007-2009 pokazała, że ocena ryzyka i rating rynków według przewidywanej przez wyspecjalizowane agencje zysków, nie jest prowadzony w oparciu o prawidłowe kryteria. Gospodarka zmienia się, a kryteria i mierniki ryzyka lub rentowności inwestycji na danym rynku nie nadążają za tym. Zarówno ratingi, jak i oceny ryzyka opierałyby się na tych samych pomiarach i wskaźnikach, gdyby nie kryzys. Udowodnił on, że konieczne są zmiany rozwiązań instytucjonalnych na rynkach kapitałowych, oraz że należy wprowadzić pewne zmiany do sposobu oceny ryzyka. Inaczej mówiąc, udowodniono, że wiedza w tym zakresie nie jest stała, że powinna być uzupełniana w miarę jak rynek kapitałowy poszerza się i ewoluuje.

To dodatkowo utrudnia ocenę zarówno ryzyka, jak i rentowności. Stare metody ocen okazały się zawodne, a nowych jeszcze nie wykształcono i nie przetestowano. Analitycy nie do końca orientują się, co powinni uwzględniać, jak interpretować poszczególne fakty, jeśli dotychczasowe ich interpretacje okazały się całkowicie zawodne. Naturalnym odruchem w takiej sytuacji jest powrót do sprawdzonych rozwiązań stosowanych w okresie największego współczesnego kryzysu, czyli lat 30. Nie jest to dobre rozwiązanie. Nie może ono być skuteczne, niesie ze sobą duże koszty, podnosi niepewność gospodarowania.

Pierwszy odruch w ratowaniu gospodarek oznaczał powrót do stymulowania wzrostu przez pompowanie w nie pieniędzy. Koncepcja ta nawiązuje do metod zalecanych przez J. M. Keynesa. Zwolennicy jego metod wychodzą z założenia, że skoro jego koncepcja sprawdziła się po drugiej wojnie światowej, to sprawdzi się również podczas obecnego załamania koniunktury. Pompowanie pieniędzy do gospodarek krajów rozwiniętych, po to, by generować w nich wzrost, ma swój koszt w postaci deficytów budżetowych. W USA deficyt w stosunku do PKB wynosi -13,7 proc., w Japonii -7,9 proc., w Wielkiej Brytanii -14,4 proc., a w obszarze euro -6,4 proc., na co składa się poziom deficytu w Austrii -5,2 proc., w Belgii -6,0 proc., we Francji -8,2 proc., w Niemczech -4,7 proc., w Grecji -6,8 proc., we Włoszech -5,4 proc., w Holandii -10,3 proc., a w Hiszpanii -10,3 proc. Rosnące deficyty niekoniecznie muszą oznaczać pompowanie pieniędzy do gospodarki, mogą być następstwem zmniejszonych dochodów do budżetu, wynikających ze spadku produkcji. Rosnące deficyty mogą być wykorzystane do restrukturyzacji budżetów, ograniczając sztywne i nieefektywne wydatki.

Metody zapobiegania załamaniu

J. M. Keynes dość powszechnie utożsamiany jest z koncepcją interwencjonizmu państwowego, który jest finansowany przez deficyt budżetowy. Jego koncepcjom przeciwstawia się koncepcje M. Friedmana. Przeprowadzając taki prosty podział na interwencjonistów i monetarystów, gubi się z pola widzenia fakt, że elementem wspólnym dla koncepcji J.M. Keynesa i M. Friedmana jest dbałość o stabilny kurs waluty. Każda interpretacja ekonomii oparta jest na uproszczeniach. Dlatego też Keynes przeciwstawiany jest Friedmanowi, a Friedman – Keynesowi. Tym samym krytyka Friedmana, samokrytyka A. Greenspana, deklaracje polityków dotyczące nasycania gospodarki kapitałem, są interpretowane jako odrzucenie koncepcji monetarnych i powrót do interwencjonizmu Keynesa. Czy taka interpretacja jest prawidłowa? Nie.

Nawet szczyt w Jackson Whole, w Stanie Wyoming w sierpniu 2009 wskazuje, że priorytetem polityki monetarnej dalej pozostaje cel inflacyjny. Szefowie banków centralnych w większości są przekonani, że stabilność cen mierzona indeksem wzrostu cen to wartość mierzalna i relatywnie łatwa do zdefiniowania. Inaczej jest ze stabilnością finansową. Jest to pojęcie nastręczające trudności przy próbach definiowania go, jak i trudne do zmierzenia. Nie ma również jasności, jakich narzędzi tu użyć, aby skutecznie działać na rzecz stabilizacji. W wielu gospodarkach planuje się sformułowanie ścisłych zasad dotyczących płynności i kapitału dla grupy firm zaliczanych do rdzenia danej gospodarki. Niemniej jednak, oprócz pewnych nowych rozwiązań, zastosowanie znajdą i te stare, takie jak wymóg określonego marginesu bezpieczeństwa czy określenie maksymalnego poziomu zadłużenia w stosunku do wartości firmy. Inni eksperci opowiadali się przeciwko wyborowi wiodących instytucji w gospodarce i skoncentrowaniu się banków centralnych na działaniach gwarantujących stabilność na głównych rynkach, w tym na rynkach monetarnych.

Co wynika z opinii wypowiedzianych podczas szczytu przedstawicieli banków centralnych? Pierwszym wnioskiem jest to, że trudność zdefiniowania stabilności monetarnej może prowadzić do pewnych mniej jawnych działań w przypadku każdego banku centralnego. Ponadto koncentracja na celu inflacyjnym może oznaczać zróżnicowane interpretacje tego faktu, a co za tym idzie – podejmowanie niewłaściwych działań. Wiadomo bowiem jest, że jedną z zasad stabilizowania rynku jest wprowadzenie wyższych opłat i rezerw bankowych. Użycie takich instrumentów zwiększa koszt pozyskiwania kapitału, a to może odbić się na całej gospodarce. Użycie stóp procentowych jako instrumentu prowadzącego do stabilizacji finansowej może oznaczać, że banki centralne kierujące się w swej polityce zdefiniowanym celem inflacyjnym mogą osiągać wyniki odbiegające daleko od przyjętych wstępnie celów w długich okresach czasu, o czym np. może decydować wzrost cen nieruchomości przy równoczesnej stabilizacji cen dóbr konsumpcyjnych.

Innym wyzwaniem jest niepewność wynikająca ze stosowania polityki monetarnej, w której stopa procentowa jest bardzo niska. Proponowano cel inflacyjny zastąpić celem cenowym, co oznaczałoby potrzebę powrotu do inflacji, aby następnie móc powrócić do wyznaczonego celu. Inni eksperci zaszokowani byli koncepcją stosowania celu cenowego. Obawiano się również, że każda próba zmiany polityki monetarnej może podważyć budowaną przez lata reputację banków centralnych.

Poszukiwania nowych rozwiązań trwają. Podczas nich odrzuca się wiele ostatnio stosowanych rozwiązań, ale wraca się do starszych metod, które też były z jakichś powodów odrzucone i zastąpione innymi, bardziej dopasowanymi do rzeczywistości. Interesujące jest to, że podczas tworzenia nowych koncepcji nie myśli się o ulepszeniu systemu stosowanego dotychczas, przez wyeliminowanie źródeł destabilizacji z lat 2007-2009. Inaczej mówiąc, nie szuka się rozwiązań udoskonalających, a myśli się o powrocie do rozwiązań, które były stosowane wcześniej, w warunkach gospodarek narodowych, a więc całkowicie odmiennych od dzisiejszego stanu gospodarki światowej, który charakteryzuje się otwartością, innymi strukturami i silnymi współzależnościami między gospodarkami, regionami i kontynentami.

Proponując powrót do wcześniej stosowanych rozwiązań, nie bierze się pod uwagę tego, że z jakichś powodów były one odrzucone, że coś decydowało o zastąpieniu ich przez inne. Tworzy się więc propozycje na chybił trafił, co wskazuje, że eksperci znają same rozwiązania, nie znając jednak kontekstu ich stosowania lub ich odrzucenia i zastąpienia innymi.

Sugerowane instrumenty, polityki, rozwiązania, wskazują bardziej na koncepcje sankcjonujące „nacjonalizmy gospodarcze”, a nie dalszą liberalizację. O takiej opinii decyduje np. to, że proponuje się powrót do rozwiązań takich jak złoty standard dla waluty, do zmniejszonej transparentności podejmowanych działań, czy sugeruje się potrzebę wprowadzenia jednej waluty rezerw. Część wymienionych pomysłów nie jest nowa, wiele z nich już było stosowanych w praktyce, ale się z nich wycofano. Inne nie zdały egzaminu podczas teoretycznego testowania ich użyteczności czy efektywności mierzonej przez zdolność rozwiązania istniejących problemów (stabilności, konkurencyjności, rozwoju, przyciągania BIZ, uniwersalności zastosowania czy możliwości zaakceptowania ich przez większość państw).

Takie oderwane od rzeczywistości sugestie wskazują na to, że ekonomiści szkolili się i specjalizowali w głąb swych specjalizacji. Nie uzupełniali zaś swojej wiedzy o informacje poszerzające jej horyzonty. Nadmierna specjalizacja oznacza, że czynnikiem hamującym dochodzenie do właściwych rozwiązań jest wiedza o dziedzinach na styku z własną dziedziną stanowiącą przedmiot specjalizacji, co staje się czynnikiem ograniczającym. Wiedza na tematy wykraczające poza specjalizację utrzymuje się w stanie nieuzupełnionym. Pozostaje na poziomie okresu, kiedy dany ekspert uczył się, przygotowując do swego zawodu. W praktyce oznacza to minimum 10-15 lat wstecz. Jeśli te lata przełożymy na zmiany, jakie zaszły w tym czasie w gospodarce światowej, szybko dojdziemy do wniosku, że o definiowaniu nowej polityki stabilizacyjnej powinien decydować zespół interdyscyplinarny, którego członkowie zdolni są słuchać jeden drugiego i wykorzystywać wzajemnie swą wiedzę. Skład zespołu powinien być zróżnicowany pod względem wieku, co wynika z wiedzy historycznej i tej najnowszej. Powinien również reprezentować różne specjalności społeczne i humanistyczne oraz składać się z przedstawicieli różnych państw (międzynarodowość) i reprezentować państwa znajdujące się na różnym poziomie rozwoju.

Nowe zjawiska

W gospodarce światowej obserwuje się wiele nowych zjawisk, które należy interpretować po nowemu, biorąc pod uwagę zmiany, jakie w gospodarce światowej zaszły i zachodzą. Te nowe zjawiska interpretowane po staremu są podstawą dla podejmowania nietrafnych decyzji w zakresie polityki gospodarczej. Poprawna interpretacja wymaga poszerzonej wiedzy na temat makroekonomii otwartej gospodarki, co obejmuje nie tylko formuły modelowe, ale przede wszystkim pewne opisy i analizy zachodzących tu zjawisk, które powinny być wsparte wiedzą na temat ewolucji międzynarodowych stosunków gospodarczych czy trafniej ? międzynarodowej ekonomii i finansów, a także dodatkowo wiedzą na temat teorii stosunków międzynarodowych. Braki w tym zakresie mogą spowodować dość duże wstrząsy w gospodarce, zwłaszcza w warunkach utechnicznienia instrumentarium pomiarowego i głębokiej wiedzy w skuteczność stosowania modeli. Tyle tła. Teraz kilka przykładów.

Co możemy nazwać nowym zjawiskiem, jak powinno ono być interpretowane i jak jest interpretowane w sposób wsteczny, a więc w dzisiejszych warunkach błędny?

Dezinflacja jest jednym z problemów, którymi się dzisiaj straszy, przypominając jej skutki w latach 30. Czy dzisiaj nam ona zagraża? Raczej nie. Miała fatalne skutki w warunkach, kiedy produkcja skoncentrowana była na rynkach wysoko rozwiniętych. Spadki cen wywołane dekoniunkturą oznaczały konieczność sprzedaży towarów przemysłowych poniżej ich kosztów wytwarzania, co przy dużych zapasach prowadziło do bankructwa. Dziś logistyka działa inaczej, a produkcja jest przeniesiona. Nie ma takiego zagrożenia. Produkuje się na rynkach, gdzie koszty wytwarzania są jeszcze relatywnie niskie, choć to się szybko zmienia. Oznacza to, że dezinflacja może być czynnikiem znoszącym negatywne skutki rosnących deficytów budżetowych. I czego tu się bać? Można nawet powiedzieć, że jest to rozwiązanie ograniczające presję na podnoszenie płac, które z kolei mogłoby wywołać presję na rekompensaty płacowe. Tym samym dezinflacji w nowych warunkach nie należy traktować jako zjawiska złego, jak większość ekonomistów stara się nam to przedstawić, ale pomocnego procesom przemian.

Strach przed szokiem asymetrycznym popytowym czy podażowym. Szok taki był bardzo niebezpieczny w warunkach istnienia sztywnych kursów, w każdej ich odmianie (od parytetu wyrażonego w złocie, czy w ogólne sztywnego kursu w każdej postaci, nawet kiedy stosowano w nim pełzający mechanizm urealniający). Płynny kurs eliminuje to zagrożenie. Jeśli ktoś w tym miejscu zapyta o sztywny kurs euro, to radzę się zastanowić, czy takie zjawisko istnieje, jeśli kurs ten może się wahać w ramach marginesu +15 proc. Razem daje to 30 proc., a więc dość duży margines płynności. Głębokie wahania kursów mają miejsce w gospodarkach, których rynki są bardzo płytkie i wrażliwe. Przykładowo – nasz rynek jest taki, ale przez dołączenie do jednolitego rynku wewnętrznego UE, zyskał on na stabilności, ponieważ rynek UE jest rynkiem relatywnie głębokim, rozwiniętym. Będąc jego częścią, w mniejszym stopniu odczuwamy wiele negatywnych impulsów. Drugim rozwiązaniem, które uodparnia na szok asymetryczny, jest wielkość rynków regionalnych, które wymagają o wiele większej siły rażenia takiego szoku, niż to było konieczne dla zdestabilizowania płytkiej gospodarki narodowej. Jeszcze mniejsza możliwość wystąpienia szoku wynika z uczestnictwa w UGiW. Ograniczona celowość stosowania szoku jest bardzo kosztowne i niesie ze sobą ryzyko wynikające ze współzależności istniejącego rynku kapitałowego. Zachwianie jednego z rynków walutowych wpływa na pozostałe. Oczywiście można wyobrazić sobie próbę zaatakowania jakiejś waluty. W okresie transformacji ataki były prowadzone na koronę czeską i forinta węgierskiego. Okazały się skuteczne. Nie było ataku na złotówkę, uniemożliwił to inteligentnie opracowany reżim kursowy, inny niż w obu wymienionych państwach regionu. Choć w 2008 r. zaatakowano złotego, to działanie to doprowadziło do obniżenia kursu. Nie przyniosło oczekiwanych efektów atakującym. Osłabienie złotego przyniosło bardzo potrzebne wobec światowej recesji ożywienie eksportu.

Deficyt na rachunku bieżącym. Ma on znaczenie tylko wtedy, kiedy deficyt ten rośnie i nie wykazuje tendencji malejącej w długim okresie czasu. Nie jest problemem deficyt, którego udział w PKB kraju kształtuje się w granicach +10 proc. Gorzej, jeśli ten poziom deficytu utrzymuje się w długim okresie czasu. Problem ten może się zmniejszyć, jeśli deficyty i nadwyżki będziemy kumulowali w ramach większego rynku, którego częściami składowymi będą rynki narodowe reprezentujące różne poziomy rozwoju. Do tego powoli się dąży. Świadczy o tym poziom liberalizacji uzyskany dotychczas w ramach rund liberalizacyjnych wymiany handlowej w ramach GATT i od 1995 r. w ramach WTO. Liberalizacja globalna, która przechodzi przez etapy poszerzania i pogłębiania, jest uzupełniana przez liberalizację regionalną, trans regionalną i bilateralną. Pewne posunięcia liberalizacyjne podejmowane są również na zasadach autonomicznych. Przez poszerzenie procesu liberalizacji rozumiem dołączenie do tego procesu nowych gospodarek wcześniej nim nieobjętych. Pod pojęciem pogłębienia rozumiem dwa działania. Z jednej strony jest to znoszenie barier w dziedzinach, w których ten proces został wcześniej rozpoczęty, jednak nie zniwelowano całkowicie ich działania. Z drugiej strony wchodzi się na nowe dziedziny liberalizacji, wcześniej nieobjęte tym procesem. Często podejmowane działania nie są utożsamiane z liberalizacją. Przykładem jest koordynacja fiskalna, wspólna waluta, koordynacja przepisów prawnych, instytucjonalnych, technologicznych, fitosanitarnych, itp.

Gwarantem bezpieczeństwa w tych nowych warunkach są współzależności wykreowane w okresie zarządzania światem w układzie dwubiegunowym.

Czy globalizacja będzie postępować, jeśli tak, to jak i kiedy?

Globalizacja będzie postępować. Decyduje o tym chociażby model samofinansowania rozwoju państw reprezentujących jego niższy poziom, oparty na przesunięciu produkcji na rynki pokonujące lukę rozwojową. Towarzyszy temu poprawa terms of trade, prowadząca do zamykania się ich nożyc, co jest skutkiem obniżania się cen dóbr przemysłowych i stopniowego podnoszenia się cen surowców i płodów rolnych.

Gdy tworzono zwarty rynek europejski w oparciu o Jednolity Akt Europejski w 1987 r., powszechna była opinia, że rozwiązanie to obejmie gospodarkę światową. Przypomnieć należy, że unia walutowa może powstać w gospodarkach, które tworzą unię gospodarczą, co oznacza zastosowanie w nich czterech swobód: liberalizacji przepływu towarów, kapitału, usług i siły roboczej.

Robert Mundell, ojciec euro (noblista z 1999 r.) jest zwolennikiem jednej waluty światowej. Obserwowany rozwój liberalizacji oraz problemów hamujących ten proces wskazują, że będzie to rozwiązanie docelowe, do którego się dąży. Koncepcja ta była sformułowana prawie 100 lat temu na spotkaniu ekonomistów w Paryżu. Wspólna waluta wymaga postępu w liberalizacji.

J. Stiglitz zapytany na spotkaniu w hotelu Sheraton w Warszawie (listopad 2008) o możliwość wprowadzenia jednej światowej waluty powiedział, że gospodarka światowa nie jest optymalnym obszarem walutowym. Dodał, iż należy raczej spodziewać się jednej waluty rezerw. Zapytany o to samo Jose Antonio Ocampo całkowicie zgodził się ze Stiglitzem.

Nauki społeczno-ekonomiczne mają to do siebie, że nie są do końca w stanie przewidzieć tego, co wydarzy się w przyszłości. W ich ramach można jedynie szkicować scenariusze i wskazywać, jakie mogą być drogi ich realizacji. Do jednej światowej waluty można dochodzić przez połączenie dwóch największych rynków: NAFTA i UE. Elementem wspólnym obu tych rynków jest rynek Meksyku (stowarzyszony z UE). Można do niego dochodzić przez wprowadzanie regionalnych unii walutowych i walut. Najbardziej zaawansowany w tym procesie jest rynek ASEAN. W listopadzie 2007 podjęto tu decyzję o utworzeniu jednolitego rynku wewnętrznego do 2020 r. Zaawansowana jest tu także współpraca walutowa. Działania integracyjne w ramach ASEAN obejmują również trzy relatywnie zaawansowane pod względem rozwoju rynki Azji (ChRL, Japonię i Koreę). Korea jest rynkiem, z którym podpisana została umowa o tworzeniu strefy wolnego handlu z USA. Był to ostatni krok liberalizacyjny w ramach tzw. szybkiej ścieżki liberalizacyjnej. W Afryce mamy również południowo-afrykańską unię walutową. Oba kontynenty amerykańskie negocjują strefę wolnego handlu FTAA. Miała ona powstać jeszcze w 2005 r. Plan ten jednak nie powiódł się. UE obok Meksyku, w tym regionie, tworzy strefę wolnego handlu z ugrupowaniem Mercosur. W obu przypadkach podpisano umowy stowarzyszenia. Powstałe struktury tworzą zbiory łączne, co gwarantuje, że regionalna polityka handlowa nie będzie instrumentem, który będzie użyty w zastępstwie polityk narodowych.

Innym, trzecim rozwiązaniem, jest stopniowe powiększanie dwóch istniejących już stref walutowych: dolarowej i euro. Wiele walut już dzisiaj jest z nimi powiązanych w sposób mniej lub bardziej sformalizowany, wprowadzając je do obiegu równoległego, zastępując własną walutę walutą zewnętrzną na zasadach jednostronnej decyzji ? czy wiązać kurs swojej waluty z kursem jednej z wymienionych .

Liberalizacja w handlu w warunkach zróżnicowania rozwojowego i niesymetrycznego zaopatrzenia w kapitał oraz technologie wyznacza dynamikę tego procesu.

W 1988 r. tygodnik „The Economist” przepowiadał, że w 2018 r. świat będzie posługiwał się jedną walutą. XXI wiek rozpoczął się z 159 walutami, którymi posługiwało się 189 państw. W 2009 r. liczba walut zmniejszyła się do 152. Jeśli takie tempo spadku liczby walut utrzyma się, to w 2067 r., a więc 200 lat po międzynarodowym spotkaniu ekonomistów w Paryżu, świat wprowadzi jedną walutę. Tak jak tam wtedy sugerowano.

Globalizacja będzie postępowała, trudno mówić o jej zahamowaniu. Zainteresowanie tym procesem rośnie i równocześnie jest wymuszane przez potrzebę rozwiązania problemów, jakie na tej drodze się pojawiają.

Świat po pandemii jest tu i teraz :)

Gdy przemierzając opustoszałe ulice Brukseli lub puste korytarze budynku Komisji Europejskiej kątem oka zauważę swoje odbicie w maseczce ochronnej ogarnia mnie zdumienie. Owo zdumienie jest niemal namacalne, gdyż towarzyszy nam niezależnie od tego gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Towarzyszy nam na Placu Świętego Marka w Wenecji – obecnie porzuconym przez ludzi, w efekcie czego ryby powróciły do laguny, w której woda znów jest czysta. Daje się ono odczuć także w Jerozolimie, gdzie w Wielki Piątek  po raz pierwszy od epidemii Czarnej Śmierci w1349 roku  zamknięto Bazylikę Grobu Pańskiego. Ogarnęło ono także Stany Zjednoczone, gdzie w cztery tygodnie 20 milionów osób zostało bez pracy, a także Hiszpanię i Włochy, gdzie do końca kwietnia odnotowano ponad 45.000 zgonów.

Choć COVID-19 na początku wydawał się być tylko kryzysem zdrowotnym, wkrótce przerodził się w kryzys gospodarczy i społeczny na bezprecedensową skalę. Żaden ekonomista nie byłby w stanie  sobie tego wyobrazić: kilka miliardów ludzi zamknęło się w swoich domach. Konsekwencje tego faktu znacznie przekraczają zatem te z czasów kryzysu z roku 2008.

Pierwszym pytaniem jakie się nasuwa (choć niezbyt pomocnym w znalezieniu rozwiązania problemu) jest to, czy pandemii można było uniknąć, czy też jest podobna do słynnego „czarnego łabędzia”, o którym pisał Nassim Taleb. Według autora „czarny łabędź” ma trzy charakterystyczne cechy: poczucie szoku, ponieważ nic w przeszłości nie pozwalało przewidzieć danego zdarzenia; powoduje wyjątkowo gwałtowny kryzys; i wreszcie, wymaga wysiłku na rzecz racjonalizacji. Zgodnie z ludzką naturą odczuwamy potrzebę wyjaśnienia przyczyn tego typu zdarzenia, aby móc zachować przekonanie, iż teraźniejszość można wyjaśnić i jest ona przewidywalna. Jednak według Taleba „czarne łabędzie” są nieprzewidywalne zarówno pod względem czasu ich trwania, jak i konsekwencji. Dlatego też niemożliwe jest pokładanie wiary w jakimkolwiek modelu, który pozwoli nam wyjść z kryzysu. Mimo wszystko, Taleb uważa, że COVID-19 nie jest czarnym łabędziem właśnie dlatego, że był do przewidzenia.

Ma trochę racji. Raport opublikowany w 2008 roku przez Narodową Radę Wywiadu USA wskazał na ryzyko wystąpienia „nowej, wysoce zakaźnej choroby układu oddechowego atakującej człowieka, do walki z którą nie ma odpowiednich środków zaradczych”. Prezydent Barack Obama także zwracał uwagę na to zagrożenie. Na konferencji zorganizowanej w 2018 roku przez  Massachusetts Medical Society z okazji setnej rocznicy grypy hiszpanki (hiszpańskiej tylko z nazwy), która doprowadziła do śmierci 50 milionów osób – innymi słowy, 2% populacji – Bill Gates stwierdził, że następna globalna katastrofa będzie miała charakter pandemii wywołanej przez wysoce zakaźnego wirusa, który szybko rozprzestrzeni się na świecie oraz że zjawisko to kompletnie nas zaskoczy. W zasadzie, eksperci od chorób zakaźnych od lat ostrzegali nas przed nasileniem się skali rozprzestrzeniania się epidemii. To już trzeci nowy rodzaj betakoronawirusa w przeciągu ostatnich 20 lat, który zdołał przekroczyć granicę międzygatunkową. Może warto zatem zadać sobie pytanie, dlaczego społeczność międzynarodowa nie była odpowiednio przygotowana na taką ewentualność oraz czy możliwe jest przygotowanie się na podobną sytuację w przyszłości – ponieważ wydaje się oczywistym, że COVID-19 nie jest ostatnią epidemią.

Gdy pierwszy szok minie, będziemy musieli dokonać oceny skutków tego zdarzenia, jednocześnie unikając dwóch potencjalnych pułapek. Po pierwsze, w związku z niepewnością towarzyszącą obecnemu kryzysowi, nie powinniśmy wyciągać pochopnych wniosków. Po drugie, nie możemy pozwolić na to, by szok nad obezwładnił, stwierdzając przedwcześnie, że zmieni się wszystko. Na kartach historii ludzkości, kryzysy tego rozmiaru zawsze poprzedzone były sygnałami lub wydarzeniami ostrzegawczymi. Poważne kryzysy zazwyczaj przyspieszały pewne trendy. Dlatego też dużo bardziej sensownym byłoby przyjrzenie się konsekwencjom pandemii COVID-19 z perspektywy tego, w jaki sposób kryzys ten mógł spotęgować dynamikę, która już wcześniej została zapoczątkowana. O jakiego rodzaju dynamice mówimy? Widzę tu przynajmniej trzy jej rodzaje:

  • przyszłość globalizacji i liberalizmu;
  • ewolucja globalnego zarządzania;
  • odporność Unii Europejskiej oraz europejskich demokratycznych systemów politycznych w procesie radzenia sobie z poważnymi i nieprzewidzianymi zagrożeniami.

Powyższe odmiany dynamiki będą kształtowały świat po koronawirusie – świat, w którym w pewnym sensie już żyjemy.

Przyszłość globalizacji i neoliberalizmu

Obecna pandemia nie naznaczy końca globalizacji. Niemniej jednak, poda w wątpliwość jej metody i założenia ideologiczne – w tym, w szczególności, słynną neoliberalną mantrę: otwarty rynek, „zmniejszanie” państwa i prywatyzacja. Idee te zostaną zakwestionowane tym silniej w późniejszym okresie.

W ostatnim dziesięcioleciu globalizacja nasiliła się dzięki rozwojowi łańcuchów dostaw, których liczba i skala stale rosną. W wyniku tych powiązań towary mogą być wytwarzane z komponentów produkowanych w różnych lokalizacjach w celu zminimalizowania kosztów. Ułatwia to ograniczenie kosztów transportu i rozwój telekomunikacji.

Cyfryzacja gospodarki uwydatniła ten trend, z korzyścią dla wielu rosnących w siłę krajów – w szczególności Chin i Indii, które przyciągnęły na swój teren znaczną część produkcji tekstyliów i elektroniki użytkowej, a także farmaceutyków. Ponad 300 z 500 wiodących firm na świecie ma swoje oddziały w Wuhanie, gdzie rozpoczęła się pandemia. To rozszerzenie łańcuchów dostaw i wyjątkowa łatwość, z jaką można je utworzyć, w naturalny sposób stały się siłą napędową przekonania, że po stronie podaży nie ma już żadnych problemów, ponieważ jej skala na całym świecie była tak duża. W rezultacie realizowanie dostaw na czas przyćmiło konieczność robienia zapasów. Korzystanie z magazynów stało się praktyką niemal nieopłacalną. Nawet te kraje, które były najlepiej przygotowane na ewentualność wystąpienia pandemii, z czasem straciły czujność.

Łańcuchy dostaw oczywiście nie znikną po kryzysie – ponieważ mają one duże znaczenie gospodarcze. Istnieją jednak, do pewnego stopnia, trzy sposoby zmiany dynamiki w tym zakresie.

Pierwszy sposób będzie polegał na dywersyfikacji źródeł zaopatrzenia w sektorze ochrony zdrowia. Jesteśmy bardzo zależni od Chin pod względem importu wielu produktów, w szczególności maseczek i odzieży ochronnej (50 procent). Ponadto 40 procent antybiotyków importowanych przez Niemcy, Francję i Włochy pochodzi z Chin, które produkują 90 procent penicyliny wykorzystywanej na świecie. W chwili obecnej w Europie nie produkuje się ani grama paracetamolu. Ustanowienie wykazu lub strategicznej rezerwy niezbędnych produktów umożliwiłoby zatem Europie zapobieganie niedoborom i zapewnienie dostępności tych produktów na całym kontynencie.

Pierwszym krokiem jest wprowadzenie europejskiego programu RescEU, aby zareagować na to zagrożenie, w szczególności poprzez łączenie zasobów. Celem jest ograniczenie zależności od krajów eksportujących w zakresie każdego niezbędnego produktu tak, aby żaden kraj nie był źródłem zbyt dużej części ich importu.

Musimy się zabezpieczyć, ale nie oznacza to, że powinniśmy dać przyzwolenie na protekcjonizm. Zadbanie o zabezpieczenie się w ten sposób oznacza nie dopuszczenie do sytuacji, w której w obliczu kryzysu takiego jak obecny, znajdujemy się w wyjątkowo trudnej sytuacji w związku z naszymi relacjami z zagranicznymi dostawcami. Globalizacja nie opiera się na prostych, płynnych sieciach, do których każdy ma dostęp, ale na strategicznych węzłach zdominowanych przez wybranych interesariuszy, którzy mogą je kontrolować lub blokować aby zapewnić sobie przewagę w przypadku kryzysu.

Drugi sposób będzie polegał na przeniesieniu szeregu działań jak najbliżej miejsca konsumpcji. Prawdopodobnie pójdziemy w kierunku krótszych łańcuchów dostaw, co może idealnie zbiegać się z wymogami walki ze zmianami klimatu. Prawdopodobnie spowoduje to wzrost kosztów produktów. Musimy jednak zaakceptować kompromis między wymogami bezpieczeństwa a zapewnieniem konsumentom możliwie najniższych kosztów. W obliczu kryzysu należy przyjąć, że interesy obywateli muszą mieć pierwszeństwo przed interesami konsumentów.

Japonia, która ma bardzo otwarty system handlu i jest ostatnim krajem, w którym można oskarżyć o protekcjonizm, jest pierwszym krajem, który uruchomił specjalny plan finansowania przeniesienia swoich firm z Chin, na wyspy japońskie lub do innych krajów azjatyckich. W Europie musimy zacząć zastanawiać się nad tym zagadnieniem, odkładając na bok podejście silosowe, które uniemożliwia stworzenie ogólnej wizji strategicznej w niektórych sprawach. Nie chodzi o przywrócenie uprzednio przeniesionych sektorów z powrotem do Europy, ale z pewnością istnieją strategiczne segmenty rynku, które bardziej niż kiedykolwiek wymagają utrzymania ich w Europie – segmenty, które wcześniej przenieśliśmy ze względów finansowych lub środowiskowych.

Przede wszystkim, musimy odpowiednio ustalić nasze priorytety. Czyż nie byłoby sensownym prowadzić od tej pory więcej działań w Ameryce Północnej lub gdziekolwiek w Afryce zamiast w Azji? Nie oznacza to, że podejścia te powinny się wykluczać. Jednak obecnie stało się jasnym, że priorytetem dla Europy i jej interesów jest zadbanie o to, by kraje znajdujące się w jej bezpośrednim sąsiedztwie rozwijały się sprawnie i dobrze. Ponieważ już teraz mówi się o rozwijaniu strategicznego partnerstwa z Afryką, dobrym pomysłem byłoby zidentyfikowanie obszarów, w których partnerstwo to mogłoby się zmaterializować. Jednym z takich obszarów byłoby oczywiście wytwarzanie produktów medycznych, czego dowodzą badania. Bycie możliwie jak najbardziej niezależnymi od obcych potęg, które w ten czy inny sposób mogą stać się brzemieniem w efekcie naszej zależności od nich, leży w naszym interesie politycznym.

Wreszcie trzecim sposobem, jest taka zmiana łańcuchów dostaw, aby uwzględniać alternatywne procesy technologiczne – takie jak powszechne stosowanie drukarek 3D lub robotów tak, by zmniejszyć ryzyko związane z offshoringiem. We Włoszech dzięki wykorzystaniu drukarek 3D pewnym podmiotom udało się bardzo szybko wytworzyć zastawki do respiratorów po bardzo niskich kosztach.

Niemniej jednak, choć jest to bezwzględnie kluczowe aby kraje dążyły do zapewnienia większego bezpieczeństwa zdrowotnego dla siebie i swoich obywateli, to niezbędne jest także zadbanie o to, by tego typu działania nie doprowadziły do protekcjonizmu – z produktami medycznymi jako punkt wyjścia, a następnie stopniowo rozszerzając się także na wszystkie obszary działalności uważanych za niezbędne. Konieczne będzie zatem znalezienie złotego środka, by zapobiec upowszechnieniu się tendencji protekcjonistycznych, co może doprowadzić do globalnego kryzysu.

To bardzo istotne dla Europy, którana świecie jest jednym z regionów  najbardziej zależnych od handlu międzynarodowego i  po dziś dzień najsilniej odczuwa pogorszenie koniunktury gospodarczej. [1] Dobrze wiemy, że granica między kryzysem, którego obecnie doświadczamy a globalnym kryzysem, który nas czeka, jest bardzo cienka. Szczególnie dotyczy to krajów południowych, w których pandemia jeszcze nie w pełni się rozprzestrzeniła, a mimo tego szkody nią wywołane będą zapewne znaczne.

Krótko mówiąc, musimy wypracować rozwiązania na miarę nowego rodzaju globalizacji, które będą w stanie utrzymać równowagę pomiędzy niekwestionowanymi korzyściami otwartych rynków i wzajemnych zależności a niezależnością i bezpieczeństwem poszczególnych państw. Historia pokazała kilka momentów, w których społeczeństwa miały szansę na poddanie sposobów ich funkcjonowania w wątpliwość, ponieważ często zdarza się im wpadać w wir reagowania na codzienne nagłe wypadki. Sytuacje tego typu stanowią okazję do nabrania dystansu: powinniśmy się zastanowić nad naszą przyszłością.

Dlatego też staje się jasne, że nie możemy powtórzyć błędów z 2009 roku, gdy to po odnotowaniu spadku emisji gazów cieplarnianych, ich poziom ponownie wzrósł jakby nigdy nic. Nie możemy sobie pozwolić na powtórkę z rozrywki, ponieważ obecna pandemia nie wzięła się znikąd. To nie dzikie zwierzęta ją wywołały. To deforestacja, utrata naturalnych siedliski dzikich zwierząt, spadek bioróżnorodności oraz nadmierna eksploatacja zasobów, co sprawia, że dzikie zwierzęta i ludzie wchodzą ze sobą w kontakt w silnie zaludnionych obszarach.

Obecny kryzys jest niewątpliwym sygnałem, że nasze ekosystemy są przeładowane. Stało się tak, ponieważ wszystkie wymienione powyżej czynniki przyniosły efekt przeciwny od zamierzonego. Jest zatem niezwykle istotne, aby walka o zachowanie bioróżnorodności stała się kluczowym elementem nowego rodzaju globalizacji, jako że gospodarcze, społeczne i środowiskowe wstrząsy, które gwałtownie przybrały na sile w ostatnich kilku dekadach okazały się na dłuższą metę nie zrównoważone.

Oblicze globalizacji ulegnie zatem zmianie – podobnie jak oblicze państwa jako instytucji, którego zmniejszanie leży u podstaw ideologii neoliberalnej. W kontekście obecnego kryzysu nie ulega wątpliwości, że spontaniczny popyt na działania podejmowane przez państwo wzrasta, zaś kraje z silnymi tendencjami protekcjonistycznymi są lepiej przygotowane by reagować na kryzys niż te, które pozostawiły swoich obywateli samym sobie i na łasce rynku.

Wyjątkowy charakter modelu europejskiego znalazł odzwierciedlenie w sposobie, w jaki Europa ratowała się przed nieuniknionym spadkiem produkcji adaptując częściowe bezrobocie zamiast zwolnień. Jednak państwa nie mogą stać się zbytnio „opiekuńcze” i zajmować się wszystkim, w tym także produkcją maseczek ochronnych. Należy odbudować strategiczną zdolność państwa do antycypowania pewnych sytuacji i przygotowywania społeczeństwa na wyzwania tego typu. Kraje, które najlepiej poradziły sobie z kryzysem zdrowotnym w ostatnich trzech miesiącach były te, w których władza publiczna jest najlepiej zorganizowana. Liczy się jakość państwa, nie sam jego rozmiar.

Odbudowa strategicznej roli państwa stanie się priorytetem po pandemii. Jednak nie będzie łatwo tego osiągnąć w Europie, gdzie państwa narodowe i wspólny rynek współistnieją. Imperatywy stojące za utworzeniem jednolitego rynku oznaczały, że mechanizmy ochronne były postrzegane jako przeszkody ograniczające jego powstanie. W efekcie, podczas gdy państwa członkowskie sukcesywnie ograniczały ochronę, by umożliwić utworzenie jednolitego rynku, Europa zapomniała zadbać o ochronę kolektywną. Stąd też nasz raczej opóźniony nacisk na problemy strategiczne związane z wzajemnością, szczególnie w zakresie dostępu do rynków. Całe szczęście, sytuacja zaczęła się zmieniać, a kryzys może ten proces dodatkowo przyspieszyć.

W Europie można obecnie usłyszeć coraz więcej nawiązań do konieczności wprowadzenia ostrzejszej kontroli inwestycji zagranicznych oraz zakłóceń konkurencji wywołanych przez kraje spoza Europy. Jesteśmy również w trakcie ponownej oceny pomocy publicznej. Rzeczywiście Komisja niedawno uelastyczniła zasady pomocy państwa. Nie możemy nadal martwić się zakłóceniami konkurencji w UE, ignorując działania naszych konkurentów spoza Europy. Europa nie może już być oferowana na talerzu reszcie świata.

Ale przed nami jeszcze długa droga. Ostatnie przyznanie przez Chiny licencji 5G pokazuje, jak bardzo w tyle są europejscy operatorzy. Nokia i Ericsson, na przykład, niedawno pozyskały jedynie 11,5 procent udziału w chińskiej transakcji, w porównaniu do 25 procent w przypadku sieci 4G. Tymczasem Huawei ma już 30 procent udziału w europejskim rynku 5G. Musimy także chronić się przed zagranicznymi grupami, które chcą skorzystać ze spadku wartości aktywów, aby przejąć kontrolę nad europejskimi firmami. Ponownie będziemy musieli wyciągnąć wnioski z kryzysu, który ujawnił asymetryczny charakter naszych stosunków z Chinami, i zmobilizować instrumenty polityczne, aby zakończyć tę sytuację.

Niemniej jednak, wyzwaniem dla Europy jest konieczność wzięcia pod uwagę zarówno imperatywów jednolitego rynku, jak i istnienie państw narodowych, których interesy i tradycje nie zawsze są ze sobą zbieżne. Zwłoka we wprowadzaniu mechanizmu kontroli inwestycji zagranicznych była powodowana faktem, iż część państw członkowskich miała poczucie, że szanse, jakie dawały niektóre rozwijające się rynki były zbyt duże na to, by zrezygnować z nich na rzecz ostrzejszej kontroli inwestycji napływających z tego samego rynku. Jednak te same państwa wkrótce zdały sobie sprawę, że one także mogą paść ofiarą przejęć strategicznych sektorów przez zagraniczne podmioty – i szybko zmieniły zdanie. Obecnie nawet niektóre tradycyjnie liberalne państwa (jak choćby Holandia) wzywają do wprowadzenia większego nadzoru nad inwestycjami zagranicznymi w celu zadbania o to, by zagraniczni inwestorzy nie otrzymywali pomocy publicznej. Krótko mówiąc, Europa nie może być jedynym regionem na świecie, który będzie trzymał się zasad konkurencji, podczas gdy inni ich nie przestrzegają.

Kryzys koronawirusowy wydobędzie na światło dzienne to, w jaki sposób globalizacja przyczynia się do osłabiania narodów, które nie przedsięwzięły wystarczających środków w celu zadbania o własne bezpieczeństwo w najszerszym znaczeniu tego określenia. Wszystko to musi skłonić Europę do realizacji idei strategicznej autonomii, która, jak możemy wyraźnie zaobserwować, nie może ograniczać się tylko do sfery wojskowej. Tę strategiczną autonomię należy zbudować wokół sześciu głównych filarów, które chciałbym tu przedstawić:

  1. zmniejszenie naszej zależności, nie tylko w sektorze opieki zdrowotnej, ale także w obszarze przyszłych technologii, takich jak baterie czy sztuczna inteligencja;
  2. uniemożliwienie graczom rynkowym spoza Europy przejęcia kontroli nad naszymi strategicznymi działaniami, co wymaga wyraźnego zidentyfikowania tych działań na wcześniejszych etapach;
  3. ochrona naszej infrastruktury krytycznej przed cyberatakami;
  4. zadbanie o to, by nasza niezależność w podejmowaniu decyzji nigdy nie została podważona przez offshoring niektórych rodzajów działalności gospodarczej i zależność, którą stwarza;
  5. rozszerzenie uprawnień regulacyjnych Europy na przyszłe technologie, aby uniemożliwić innym podmiotom regulację w sposób, który jest dla nas szkodliwy;
  6. wykazanie przywództwa we wszystkich obszarach, w których brak globalnego zarządzania niszczy system wielostronny.

Odbudowa globalnego zarządzania

To prowadzi mnie do postawienia pytania o globalne zarządzanie. Z biegiem czasu, jego wady stają się coraz wyraźniejsze. W ostatnich latach krytyka wymierzona była głównie w Światową Organizację Handlu. Teraz Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) znajduje się na linii ognia, dokładnie wtedy, gdy potrzebujemy jej bardziej niż kiedykolwiek. Rada Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych nie była w stanie stworzyć rezolucji w sprawie COVID-19, ponieważ USA i Chiny nie mogły osiągnąć porozumienia.

To niezbadane terytorium: nawet w czasie zimnej wojny USA i Związek Radziecki zdołały osiągnąć porozumienie w sprawie przyspieszenia badań nad szczepionką przeciwko polio. G7 również nie było w stanie dojść do porozumienia w zakresie treści, ponieważ jedno z państw chciało nazwać COVID-19 mianem „chińskiego wirusa”. Jesteśmy świadkami gry polegającej na obwinianiu USA i Chin, co niszczy światowe przywództwo. Stanowi to wyraźny kontrast z tym, czego doświadczyliśmy w pierwszej dekadzie XXI wieku w przypadku wprowadzenia globalnego planu walki z AIDS, zmobilizowaniu wysiłków w celu zwalczania wirusa Ebola i oczywiście działań podjętych podczas kryzysu finansowego w 2008 r.

Można by było uznać, że pandemia nie jest sama w sobie sprawą Rady Bezpieczeństwa. Ale argument ten nie jest przekonywujący. W dwóch przypadkach, o których mowa powyżej (AIDS i Ebola), w Radzie Bezpieczeństwa odbyło się jednogłośne głosowanie. I ta jednomyślność pomogła pobudzić reakcję. Projekt przedłożony niedawno przez Estonię nie został poddany pod głosowanie, ponieważ wiele krajów nie zgodziło się z naciskiem zawartym w treści zaproponowanego tekstu na pełną przejrzystość w zakresie sprawozdawczości na temat kryzysu, co według nich podważa ich suwerenność. Francja i Tunezja pracują jednak nad nowym projektem.

Po raz pierwszy od powstania ONZ niemożliwe okazało się osiągnięcie konsensusu – właśnie podczas pandemii, co nie wróży dobrze. Sytuacja ta jest wynikiem sporów między krajami należącymi do organizacji i braku zainteresowania wśród wielu z nich jakąkolwiek formą międzynarodowego przywództwa. Wszystko to jest niezwykle niepokojące, ponieważ wiemy, że silna koordynacja międzynarodowa może zmienić reguły gry. Koordynacja tego typu umożliwia wymianę najlepszych praktyk, proponowanie wdrożenia międzynarodowych standardów kontroli pasażerów (na przykład na lotniskach), gromadzenie zasobów do testowania i badań nad szczepionkami (zamiast jednego kraju próbującego zachować dla siebie obiecujące wyniki badań dla własnej korzyści) i tworzenie partnerstwa w celu wyprodukowania wszystkich niezbędnych produktów i sprzętu potrzebnego do walki z pandemią.

Ta potrzeba koordynacji będzie również niezwykle ważna po zniesieniu lockdownu. Jeśli każde państwo zdecyduje się na zniesienie obostrzeń, wówczas napotkamy poważne problemy. Musimy zatem wypracować wspólną strategię, aby zapobiec globalnemu chaosowi, który ponownie wpłynąłby na handel międzynarodowy. Od początku kryzysu jedynym obszarem, w którym współpraca międzynarodowa działała naprawdę dobrze, są banki centralne. Fakt, że są one w stanie działać autonomicznie i niezależnie od tradycyjnej rywalizacji między państwami, jest jednym z możliwych wyjaśnień ich sukcesu.

Na późniejszym etapie będziemy musieli oczywiście ocenić, co zostało zrobione lepiej, a co gorzej, odkąd wybuchła pandemia. Teraz jednak jest czas na połączenie naszych sił, a nie wywoływanie kontrowersji. Mając to na uwadze, zapowiedź prezydenta USA Donalda Trumpa, że tymczasowo zawiesza on amerykańskie finansowanie WHO, ponieważ organizacja rzekomo próbowała ukryć błędy popełnione przez Chińczyków, jest godna ubolewania.

Bez wątpienia kryzys ten nadwyrężył stosunki chińsko-amerykańskie i ujawnił zagrożenie dla bezpieczeństwa międzynarodowego związane z wielowymiarowym konfliktem między tymi dwoma krajami. Jak powiedział mi sekretarz generalny ONZ António Guterres, USA, Chiny i UE będą musiały ściśle współpracować, aby wyjść z kryzysu. Nawet gdyby zamiast pogorszenia stosunków między USA i Chinami, kryzys doprowadził do porozumienia między nimi, rola Europy będzie jeszcze ważniejsza.

Europa będzie musiała dopilnować, aby skutki tej rywalizacji nie wywarły negatywnego wpływu na niektóre regiony świata – szczególnie w Afryce, która będzie potrzebować rzeczywistego wsparcia finansowego, aby poradzić sobie z pandemią. G20 i Międzynarodowy Fundusz Walutowy ogłosiły moratorium na zadłużenie dla najbiedniejszych krajów, co z pewnością przyniesie ulgę wielu osobom. Ale to zdecydowanie nie wystarczy. Wszyscy darczyńcy, w tym Chiny, powinni pracować nad umorzeniem tego długu. Jak zauważyło wielu przywódców i ekonomistów w Ameryce Łacińskiej, dotyczy to również krajów o średnim dochodzie, które również będą potrzebować wsparcia.

Biorąc pod uwagę obecną sytuację, jeśli chcemy dać przykład, a przede wszystkim być wiarygodni, musimy najpierw pokazać naszym własnym obywatelom, że praktykujemy w domu to, co głosimy na arenie międzynarodowej – czyli solidarność. Kraje europejskie podjęły szereg działań, aby zapobiec załamaniu własnych gospodarek. Uruchomiono plany naprawy. Wszystko to jest krokiem we właściwym kierunku. Jednak wciąż daleko nam do kultywowania podejścia opartego na europejskiej solidarności. Musimy również dopilnować, aby krajowe plany naprawy nie naruszały zasad jednolitego rynku.

Jeśli w danym kraju przedsiębiorstwa otrzymają pomoc w ramach krajowego planu wsparcia, który jest szczerzej zakrojony niż w krajach ich konkurentów, mogą zyskać oni decydującą przewagę po zakończeniu kryzysu – a to może dodatkowo zachwiać równowagę gospodarczą na obszarze jednolitego rynku. Podział na północ i południe, który istniał już przed kryzysem, może wtedy stać się jeszcze bardziej widoczny. To zaś nieuchronnie wpłynęłoby na ogólny stosunek Europejczyków do europejskiego projektu. W obecnej sytuacji jasne jest, że środki fiskalne przeznaczone przez rządy na wsparcie systemu produkcji są znacznie bardziej kompleksowe w Niemczech niż we Włoszech czy w Hiszpanii.

COVID-19 ujawnił także jedną z głównych słabości unii walutowej: brak funkcji stabilizacji fiskalnej dla strefy euro jako całości, co „prowadzi do przeciążenia polityki pieniężnej dla celów stabilizacyjnych i niewłaściwego połączenia polityk”. Chociaż źródło pandemii sprawia, że jest to kryzys symetryczny, jego konsekwencje są wysoce asymetryczne. Pod względem społecznym i geograficznym jego ogromne koszty nie zostaną równo rozdystrybuowane.

Komisja Europejska i Europejski Bank Centralny szybko zareagowały na kryzys. Jeśli chodzi o wysiłki humanitarne, dzięki znakomitej pracy koordynacyjnej Komisji Europejskiej, 500.000 obywateli UE , którzy wówczas znajdowali się poza jej granicami zostało sprowadzonych do domu. Jeśli chodzi o gospodarkę, po najdłuższym spotkaniu w swojej historii Eurogrupa otworzyła nowe linie kredytowe z europejskiego mechanizmu stabilności. Nie jest jednak jasne, czy kraje takie jak Hiszpania czy Włochy będą z nich korzystać. Po raz kolejny jesteśmy świadkami tych samych debat międzyrządowych na temat tego, w jaki sposób zorganizować solidarność europejską, której brak opóźnił reakcję na kryzys euro – kryzys, który wiele nas kosztował, zarówno pod względem gospodarczym, jak i społecznym.

Na naszych oczach ponownie dokonuje się konfrontacja między północą a południem. I znów widzimy granice europejskiej solidarności ze względu na fakt, że nie jesteśmy jeszcze unią polityczną, ani nawet prawdziwą unią gospodarczą i walutową, pomimo poczynienia niezaprzeczalnych postępów.

Aby ta solidarność stała się rzeczywistością, wiele mówi się o „planie Marshalla”, który jest pozytywnym punktem odniesienia dla Europejczyków. Oprócz tego, że nie możemy już oczekiwać pojawienia się nowego George’a Marshalla z drugiej strony Atlantyku, plan Marshalla był w tym czasie zaprojektowany po to, aby odbudować kontynent, który został całkowicie zniszczony. Dziś jednak, porównując pandemię z wojną, widzimy, że tym razem kapitał fizyczny nie uległ zniszczeniu.

Po trzęsieniu ziemi infrastruktura i moce produkcyjne muszą zostać odbudowane. Ale nie jest to wyzwanie, przed którym stoimy dziś. Obecnie musimy skoncentrować się na zaspokajaniu najpilniejszych potrzeb w obszarze systemów opieki zdrowotnej, zapewnieniu dochodu osobom, które nie mają możliwości powrotu do pracy, a przedsiębiorstwom odpowiednich gwarancji i umożliwieniu odroczenia im płatności, aby zapobiec załamaniu systemu produkcyjnego. Tego właśnie pilnie dziś potrzebujemy.

Odporność demokracji

Kryzys będzie także politycznym sprawdzianem dla europejskich systemów demokratycznych. Kryzysy zawsze pokazują społeczeństwom, gdzie tkwią ich mocne i słabe strony. Już teraz tworzone są narracje polityczne mające przygotować nas na dalszy rozwój wydarzeń. Istnieją trzy konkurujące ze sobą narracje: narracja populistyczna, narracja autorytarna (pod wieloma względami podobna do pierwszej) oraz narracja demokratyczna. W teorii, kryzys powinien wywrzeć istotny wpływ na narrację populistyczną, ponieważ koncentruje się on na znaczeniu racjonalnego podejścia, ekspertyzie i wiedzy – zasad, które populiści wyśmiewają lub odrzucają, przypisując wszystkie te atrybuty elitom.

Faktycznie, trudno jest dalej prowadzić narrację „post-prawy”, gdy obecnie doskonale wiemy, w jaki sposób ludzie zostają zakażeni, jakie grupy są zagrożone i jakie środki zapobiegawcze należy podjąć, aby zwalczyć pandemię. Wciąż jednak populiści mogą przede wszystkim obwiniać obcokrajowców za rozprzestrzenianie się wirusa. Mogą także wskazać na globalizację, tradycyjnego kozła ofiarnego, jako mechanizm odpowiedzialny za wszystkie nasze bolączki. W tym samym duchu, populiści mogą naciskać na dokładniejsze kontrole graniczne i wykorzystać je jako okazję do większej wrogości wobec zjawiska imigracji.

Populizm jest z natury zmiennokształtny. Dostosowuje się do każdej sytuacji i może łatwo zmienić swój kierunek, ponieważ nie odczuwa potrzeby odróżniania prawdy od fikcji. Co więcej, populiści zawsze będą czuli się swobodnie w czasach zdominowanych przez strach. Możliwość ograniczenia praw i wolności obywateli będzie zawsze stanowiła dla nich pokusę w obliczu wyjątkowych okoliczności. Możliwe jest zatem, że będzie nam bliżej do cyfrowej formy autorytaryzmu, którą pewne kraje już wyraźnie praktykują. Tak było po 11 września, kiedy „wojna z terroryzmem” doprowadziła do erozji swobód osobistych. Orwell jest już pieśnią przeszłości.

Narracja autorytarna jest podobna do narracji populistycznej, ponieważ ma na celu upraszczanie problemów i zapewnienie jednego kluczowego wyjaśnienia. Przyjmuje ona zatem, że tylko autorytarne i scentralizowane reżimy mogą pokonać pandemię, mobilizując wszystkie zasoby danego kraju. Wiemy jednak, że to nieprawda. Wiemy, że dobrze zorganizowane kraje demokratyczne osiągnęły jak dotąd największe sukcesy w walce z kryzysem.

Zostaje zatem jeszcze narracja demokratyczna. Ta jest najtrudniejsza do sprecyzowania, ponieważ wątpliwości, pytania, rozważania i debaty są fundamentem społeczeństw demokratycznych. Wszystko to utrudnia szybkie i skuteczne działanie oparte na jasnej i niepodważalnej narracji. Zasadniczo jednak po zakończeniu kryzysu obywatele Europy wydadzą własny werdykt w sprawie podejścia przyjętego przez każde z państw członkowskich i całą Europę.

To sprawia, że Unia Europejska musi być postrzegana jako gracz, który może coś zmienić. Nie oznacza to, że powinna ona zastąpić funkcję państw członkowskich, ale raczej powinna bazować na ich działaniach, aby nadać sens i treść podstawowej kwestii, o której mowa – czyli ochronie modelu europejskiego. Jednak w oczach całego świata model ten będzie miał znaczenie tylko jeśli uda nam się skutecznie wypromować solidarność między państwami członkowskimi. W tej kwestii wciąż mamy wiele do zrobienia.

Po raz kolejny przeżywamy egzystencjalny moment dla Unii Europejskiej – ponieważ to, jak zareagujemy, wpłynie na spójność naszych społeczeństw, stabilność krajowych systemów politycznych i przyszłość integracji europejskiej. Czas leczyć rany z poprzednich kryzysów, a nie otwierać je ponownie. Aby to osiągnąć, instytucje i polityka UE muszą zdobyć serca i umysły obywateli Europy. I w tym względzie również pozostaje jeszcze wiele do zrobienia.

 

Artykuł ukazał się pierwotnie w j. angielskim na stronie Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR): https://www.ecfr.eu/publications/summary/the_post_coronavirus_world_is_already_here?utm_source=newsletter&utm_medium=email&utm_campaign=ecfr_press_release

Artykuł pojawił się również na stronach internetowych Służby Działań Zewnętrznych UE i Institut Francais des Relations Internationales.

Przełożyła Olga Łabendowicz

Kontrolowana dekompozycja strefy euro aby uratować Unię Europejską i jednolity rynek :)

Główne tezy

 

  1. Unia Europejska i jednolity rynek stanowią wielkie osiągniecia. Ich utrzymanie ma kluczowe znaczenie dla przyszłej pomyślności poszczególnych państw europejskich, a w tym Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
  2. Wprowadzenie euro okazało się posunięciem chybionym, które zamiast scementować Unię Europejską może doprowadzić do poważnych konfliktów i zagrozić współpracy europejskiej. Głównym problemem związanym ze wspólną walutą jest to, że państwa członkowskie pozbawione zostały możliwości posługiwania się bardzo skutecznym i trudnym do zastąpienia instrumentem dostosowawczym, jakim jest możliwość zmiany kursu walutowego.
  3. W przypadku utraty międzynarodowej konkurencyjności lub nagłej utraty zaufania rynku, osłabienie waluty (połączone z odpowiednią polityką fiskalną i monetarną) jest instrumentem skutecznie przywracającym konkurencyjność gospodarki i równowagę w obrotach międzynarodowych, pozwalającym na szybkie wejście na ścieżkę wzrostu gospodarczego.
  4. Próby usunięcia poważnej luki w konkurencyjności kraju, bez zmiany kursu walutowego, poprzez restrykcje fiskalne lub zacieśnienie monetarne, powodują duże koszty w postaci spadku realnego PKB i wzrostu bezrobocia, a w warunkach systemu demokratycznego kończą się bardzo często niepowodzeniem.
  5. Usiłowania poprawy konkurencyjności zacofanych regionów w ramach jednego obszaru walutowego przez transfery fiskalne są bardzo kosztowne i mało skuteczne. Pokazują to doświadczenia Włoch i Niemiec, które przez wiele lat wydawały olbrzymie środki na „podciąganie” niekonkurencyjnych regionów, nie osiągając zadawalających rezultatów.
  6. Europa jest złożona z państw narodowych, które stanowią główne ośrodki identyfikacji i tożsamości obywateli, a także źródła legitymizacji organów władzy. Pozostawanie w strefie euro skazać może państwa, które utraciły konkurencyjność, na degradację gospodarczą, społeczną i cywilizacyjną, bez możliwości poprawy tej sytuacji. Może to doprowadzić do zachwiania spójności społecznej i politycznej w poszczególnych państwach członkowskich, zagrażając porządkowi demokratycznemu.
  7. Uporczywa obrona euro w przekonaniu, że „upadek Euro oznacza początek końca Unii Europejskiej i jednolitego rynku” może przynieść efekty odwrotne od zamierzonych. Grozi długotrwałą recesją i wysokim bezrobociem w krajach usiłujących poprzez zacieśnienie fiskalne dokonać „wewnętrznej dewaluacji”. Doprowadzić to może do załamania politycznego i niekontrolowanego rozpadu strefy euro, o nieobliczalnych konsekwencjach politycznych i gospodarczych dla całej Europy.
  8. Aby uprzedzić niekontrolowany rozpad, trzeba przeprowadzić kontrolowaną dekompozycję strefy euro, tworząc nowy europejski ład monetarny oparty o waluty narodowe lub waluty homogenicznych gospodarczo bloków krajów.
  9. Podział strefy euro poprzez wychodzenie z niej krajów mniej konkurencyjnych groziłby wybuchem paniki i załamaniem systemu bankowego w tych krajach. Dlatego właściwa jest kolejność odwrotna tzn. demontaż strefy euro poprzez stopniowe wychodzenie krajów lub grup krajów najbardziej konkurencyjnych.
  10. Kontrolowana dekompozycja strefy euro będzie możliwa, jeśli tylko europejskie elity i opinia publiczna oswoją się z myślą, że Unia Europejska i jednolity rynek mogą funkcjonować bez euro i zostaną uzgodnione zasady nowego ładu walutowego w Europie. Do tego czasu powinny być prowadzone działania zapobiegające niekontrolowanemu rozwojowi wydarzeń.


http://www.flickr.com/photos/patries71/293270513/sizes/m/in/photostream/
by patries71

Wprowadzenie

 

W pierwszej połowie XX wieku Europa była wylęgarnią konfliktów, które doprowadziły do wybuchu dwóch straszliwych wojen światowych. W drugiej połowie XX wieku, dzięki realizacji idei integracji europejskiej, powstała Unia Europejska i jednolity rynek. Instytucje te są wielkim sukcesem politycznym i gospodarczym. Po rozpadzie bloku sowieckiego, aspiracje poszczególnych państw do członkostwa w Unii Europejskiej i ułatwiony dostęp do wspólnego rynku europejskiego należały do kluczowych czynników, które przyczyniły się do powodzenia politycznej i gospodarczej transformacji byłych krajów socjalistycznych. Dzisiaj, od utrzymania Unii Europejskiej i jednolitego rynku zależy przyszła pomyślność gospodarcza poszczególnych państw europejskich, a w tym i Polski.

Wprowadzenie wspólnej waluty europejskiej na przełomie XX i XXI wieku było kolejnym etapem integracji, z którym wiązano wielkie nadzieje. Jednakże po blisko dekadzie sukcesów strefa euro znalazła się na rozdrożu. Obecny kryzys mobilizuje znaczną część polityków i opinii publicznej do postulowania zdecydowanej obrony euro w przekonaniu, że niepowodzenie projektu wspólnej waluty byłoby początkiem rozkładu Unii Europejskiej i jednolitego rynku europejskiego. Rozumiemy ten pogląd i podzielamy część przesłanek, którymi kierują się jego zwolennicy. Obawiamy się jednak, że utrzymywanie wspólnej waluty przyniesiecie efekty całkowicie odmienne od oczekiwań. Zamiast umocnić i scementować Unię Europejską, może doprowadzić do bardzo poważnych konfliktów i spowodować dezintegrację UE i rozpad jednolitego rynku. Fundamentalnym problemem związanym ze wspólną walutą w Europie jest pozbawienie państw członkowskich możliwości posługiwania się bardzo skutecznym i trudnym do zastąpienia w sytuacji kryzysowej instrumentem dostosowawczym, jakim jest możliwość korekty kursu walutowego. Wprowadzenie euro okazało się wbrew intencjom krokiem sprzecznym z dotychczasową filozofią integracji europejskiej polegającą na respektowaniu potrzeb wszystkich członków i przyjmowaniu rozwiązań, które nikomu nie zagrażają. Pozostawanie w strefie euro skazać może państwa członkowskie, które z jakiś powodów utraciły lub w przyszłości utracą konkurencyjność, na degradację gospodarczą, społeczną i cywilizacyjną, bez możliwości zmiany tej sytuacji. Może to doprowadzić do zachwiania spójności społecznej i politycznej w poszczególnych państwach członkowskich, do rozwoju tendencji populistycznych zagrażających porządkowi demokratycznemu i pokojowej współpracy w Europie. Sytuacja może wymknąć się spod kontroli i spowodować chaotyczny rozpad strefy euro, co zagrozić może przyszłości UE i jednolitego rynku.

Aby powrócić do źródeł idei integracji europejskie i uniknąć niekontrolowanego rozpadu wspólnej waluty, należy przeprowadzić kontrolowaną dekompozycję strefy euro, tworząc przy tym nowy europejski ład monetarny oparty o waluty narodowe lub waluty homogenicznych grup krajów, zachowując instytucje Unii Europejskiej i jednolity rynek europejski.

Nasz tekst składa się z dziesięciu rozdziałów. W rozdziale I wskazujemy, że istotą problemów zagrożonych gospodarek strefy euro jest utrata konkurencyjności, której przyczyny są zresztą w poszczególnych krajach odmienne.

W rozdziale II omawiamy dwa dostępne mechanizmy krótkookresowej poprawy konkurencyjności kraju: osłabienie waluty (poprzez decyzję o dewaluacji lub samoczynną deprecjację) oraz deflację (nazywaną obecnie często „wewnętrzną dewaluacją”). Osłabienie waluty jest doraźnie instrumentem bardzo skutecznym, choć aby trwale poprawić konkurencyjność gospodarki, musi być wsparte odpowiednią polityką fiskalną i monetarną. Natomiast polityka deflacyjna jest ze swojej natury instrumentem znacznie mniej skutecznym i powodującym bez porównania większe koszty w postaci spadku PKB i wzrostu bezrobocia, co sprawia, że jest to polityka trudna do utrzymania w realiach państw demokratycznych.

W rozdziale III omawiamy wybrane doświadczenia historyczne sprzed zapoczątkowanego w 2008 roku światowego kryzysu finansowego, związane ze stosowaniem deflacji oraz funkcjonowaniem mechanizmu osłabienia waluty. Przytaczamy wyjaśnienie, dlaczego deflacja była skutecznym mechanizmem dostosowawczym w okresie przed Pierwszą Wojną Światową, a przestała nim być w okresie międzywojennym. Omawiamy pouczający przykład spektakularnego niepowodzenia polityki deflacyjnej, jakim była uporczywa obrona wymienialności funta szterlinga po zawyżonym kursie w Wielkiej Brytanii w drugiej połowie lat 1920-tych. Przypominamy, że dewaluacja była jednym z najistotniejszych posunięć w ciągu pierwszych miesięcy prezydentury Franklina Delano Roosevelta w USA w 1933 roku. Przedstawiamy kontrowersje dotyczące polityki dewaluacji stosowanej przez wiele krajów w latach 1930-tych i wyjaśniamy, że nie podważa to tezy o skuteczności dewaluacji. Przytaczamy przykłady z lat 1990-tych, z kryzysu azjatyckiego i kryzysu rosyjskiego, wskazujące, że programy dostosowawcze zawierające dewaluację mogą być bardzo skuteczne w szybkim przywracaniu konkurencyjności gospodarki i równowagi na rachunku obrotów bieżących, umożliwiając wyprowadzenie gospodarki z głębokiego kryzysu i szybkie wejście na ścieżkę wzrostu. Omawiamy pouczający przypadek Argentyny z przełomu XX i XXI wieku ilustrujący trzy istotne obserwacje. Po pierwsze, kraj, który znajduje się w dobrej sytuacji makroekonomicznej i stworzył solidne wydawałoby się ramy instytucjonalne, może, z nieprzewidywanych wcześniej powodów, popaść w problemy z związane z utratą konkurencyjności. Po drugie, w warunkach sztywnego kursu walutowego, usiłowanie przywrócenia konkurencyjności poprzez politykę deflacyjną może doprowadzić do poważnych niepokojów społecznych. Po trzecie, osłabienie waluty jest bardzo silnym instrumentem dostosowawczym, może pozwolić na szybkie wyjście z chaosu politycznego i gospodarczego i wejście na ścieżkę wzrostu gospodarczego. Zwracamy uwagę, że nie jest to instrument cudowny, który może samodzielnie i bezboleśnie rozwiązać wszelkie problemy. Jego nadużywanie jest szkodliwe, lecz w sytuacji kryzysowej szybka odbudowa konkurencyjności bez osłabienia waluty jest przedsięwzięciem niezwykle trudnym lub wręcz niemożliwym.

W rozdziale IV zastanawiamy się, czy pogłębiona unia fiskalna mogłaby dostarczyć alternatywnych wobec osłabienia waluty lub deflacji instrumentów do poprawy konkurencyjności zagrożonych krajów. W tym celu na przykładzie Południa Włoch i Niemiec Wschodnich omawiamy próby poprawy konkurencyjności zacofanych regionów w ramach jednego obszaru walutowego przez politykę pomocy strukturalnej i transfery budżetowe. Uzasadniamy pogląd, że są to działania tak mało skuteczne i tak kosztowne, że nie można liczyć na to, by stały się istotnym instrumentem poprawy konkurencyjności niekonkurencyjnych gospodarek w ramach strefy euro.

W rozdziale V omawiamy doświadczenia, na które często powołują się ekonomiści uważający, że polityka tzw. „wewnętrznej dewaluacji”, czyli deflacji, realizowana za pomocą redukcji wydatków budżetowych, może być dziś skuteczną terapią dla zagrożonych gospodarek strefy euro. Omawiamy doświadczenie Łotwy, pokazując, że trudno je uznać za argument do rekomendowania metody „wewnętrznej dewaluacji”. Porównujemy doświadczenie Łotwy i Islandii, pokazując, że dzięki dewaluacji waluty w Islandii, koszty dostosowania w celu wyprowadzenia kraju z głębokiego kryzysu były znacznie mniejsze niż na Łotwie. Przytaczamy analizę przypadków udanych ekspansywnych dostosowań fiskalnych tzn. sytuacji, w których zacieśnienie fiskalne od razu stało się impulsem do przyspieszenia wzrostu gospodarczego. Okazuje się, że w przypadkach tych zacieśnieniu fiskalnemu towarzyszyło duże osłabienie krajowej waluty lub zasadnicza obniżka stóp procentowych i spadek inflacji. Na ekspansywne efekty zacieśnienia fiskalnego trudno więc liczyć w krajach wewnątrz strefy euro, gdy osłabienie waluty krajowej jest niemożliwe, a inflacja i stopy procentowe już są bardzo niskie.

W rozdziale VI podsumowujemy wnioski wynikające z rozdziałów I-V dla możliwości pomyślnego funkcjonowania jednej waluty w Europie. Zwracamy uwagę, że Europa fundamentalnie różni się od USA, gdyż jest złożona z narodów mówiących różnymi językami, odwołujących się do własnych tradycji i zorganizowanych w ramach państw narodowych. Państwa narodowe stanowią główne ośrodki identyfikacji i tożsamości obywateli, a także źródła legitymizacji organów władzy. Nic nie wskazuje na to, by sytuacja ta miała się zasadniczo zmienić w ciągu najbliższego stulecia. Unia Europejska i jej instytucje są tworami służebnymi, które państwa członkowskie stworzyły, aby poprawić swoje bezpieczeństwo i pomyślność gospodarczą. Sukces integracji oparty był na filozofii respektowania potrzeb wszystkich członków, przyjmowaniu rozwiązań, które są korzystne dla wszystkich i nikomu nie zagrażają. Wprowadzenie wspólnej waluty paradoksalnie podważa dotychczasową filozofię integracji. Państwo należące do strefy euro, które z jakichś powodów utraci konkurencyjność lub będzie zmuszone w krótkim czasie zamknąć deficyt na rachunku obrotów bieżących, może zostać w praktyce skazane na degradację gospodarczą, społeczną i cywilizacyjną, bez możliwości poprawy tej sytuacji. Naszym zdaniem problemy te mają zupełnie inny wymiar, gdy dotyczą zacofanych regionów w poszczególnych państwach, a inny –znacznie poważniejszy – gdy dotyczą całego państwa. Zwracamy uwagę, że Europa, w której społeczności narodowe zostaną pozbawione możliwości poprawy swojego bytu i jedyną alternatywą pozostanie dla nich migracja, zostanie narażona na groźne konflikty.

W rozdziale VII omawiamy opcję kontrolowanej dekompozycji strefy euro. Ponieważ wychodzenie ze strefy euro krajów zagrożonych groziłoby tam wybuchem paniki i załamaniem systemu bankowego, proponujemy kolejność odwrotną tzn. rozmontowanie strefy euro poprzez stopniowe wychodzenie krajów lub grup krajów najbardziej konkurencyjnych.

W rozdziale VIII zastanawiamy się nad tym, jaki mechanizm koordynacji walutowej można wprowadzić w Europie w przypadku dekompozycji strefy euro. Pokazujemy, że istnieją akceptowalne alternatywy dla systemu jednej waluty, które, choć nie są doskonałe, umożliwiają pomyślny rozwój gospodarki, a także rozwój pokojowej współpracy europejskiej. Zwracamy uwagę, że próby wprowadzenia i utrzymania za wszelka cenę rozwiązania mającego raz na zawsze uwolnić Europę od niedoskonałych systemów koordynacji walutowej mogą prowadzić do katastrofy ekonomicznej i politycznej. Do katastrofy takiej przyczynił się system waluty opartej na parytecie złota w okresie międzywojennym, a obecnie jest bardzo prawdopodobne, że katastrofę taką może spowodować uporczywa obrona systemu jednej waluty w Europie.

W rozdziale IX rozważamy argumenty i ostrzeżenia przed dekompozycją strefy euro. Odnosimy się do opinii sugerujących, że rozwiązanie strefy euro: doprowadzi do ekonomicznej katastrofy w Europie, spowoduje gwałtowną aprecjację waluty niemieckiej i wywoła recesję w Niemczech, osłabi pozycję Europy wobec światowych potęg gospodarczych USA, Chin i Indii. Nie lekceważymy tych argumentów, lecz zwracamy uwagę, że opierają się one na bardzo wątpliwych założeniach. Po pierwsze, na założeniu, że Europa z jedną walutą jest w stanie przezwyciężyć obecny kryzys i w przyszłości pomyślnie się rozwijać. Po drugie, na założeniu, że demontaż strefy euro musi spowodować rozpad jednolitego rynku i dezintegrację UE. Jest oczywiste, że przy tych założeniach rozwiązanie strefy euro byłoby szkodliwe dla wszystkich i nie miałoby ekonomicznego sensu. Jednakże, założenia te są nieuprawnione, co staramy się uzasadnić w naszym tekście. Po pierwsze, uporczywa obrona wspólnej waluty narażać będzie Europę na olbrzymie problemy i konflikty, będzie hamować jej wzrost gospodarczy i osłabiać pozycję międzynarodową, a może zakończyć się niekontrolowanym rozpadem strefy euro, o nieobliczalnych konsekwencjach. Po drugie, w proponowanym przez nas wariancie dekompozycja strefy euro odbędzie się w sposób uzgodniony i kontrolowany, tak aby zachować UE i jednolity rynek europejski, a jednocześnie możliwe będzie stworzenie mechanizmu koordynacji walutowej, który ograniczy skalę aprecjacji nowej waluty Niemiec w okresie przejściowym.

W rozdziale X omawiamy najbardziej prawdopodobne warianty wydarzeń w przypadku kontynuacji uporczywej obrony euro i kontynuacji polityki deflacji zwanej „wewnętrzną dewaluacją”. Omawiamy podstawowe scenariusze: 1) scenariusz trwalej zapaści politycznej i społecznej niekonkurencyjnych państw oraz 2) scenariusz nieskoordynowanego rozpadu strefy euro. Odnotowujemy także mniej prawdopodobny, lecz niewykluczony wariant przezwyciężenia obecnego kryzysu strefy euro, co może nastąpić w wyniku kombinacji pozytywnych czynników takich jak: silne ożywienie w gospodarce światowej, istotne osłabienie euro i wypracowanie przez strefę euro jako całość wysokiej nadwyżki handlowej lub wystąpienie znacznie lepszych niż oczekujemy efektów przywracania konkurencyjności zagrożonych gospodarek poprzez politykę „wewnętrznej dewaluacji”. Jeśli strefa euro przezwycięży obecny kryzys, to w przyszłości poważne problemy z konkurencyjnością mogą pojawić się ponownie w różnych krajach. Los kraju, który z jakiś przyczyn utraci konkurencyjność będzie w ramach strefy euro zawsze nie do pozazdroszczenia.

W „Zakończeniu” uzasadniamy pogląd, że nawet w wariancie przezwyciężenia obecnego kryzysu, w dającej się przewidzieć przyszłości trudno liczyć na istotne rozszerzenie strefy euro. Utrzymywanie strefy euro skazywać będzie EU na podział na trzy grupy krajów tworzące swoistą „Europę trzech prędkości”.

Dziękujemy osobom, które pomogły w przygotowaniu niniejszego tekstu. Krzysztof Błędowski, Marcin Gozdek, Kamil Kamiński i Agata Miśkowiec dostarczyli nam niektóre dane i analizy. Wszystkim im, a także Wojciechowi Arkuszewskiemu, Sergiuszowi Kowalskiemu i Adamowi Parfiniewiczowi jesteśmy wdzięczni za możliwość dyskusji, uwagi i komentarze, które w niektórych przypadkach były dalekie od zbieżności z poglądami prezentowanymi w tekście.

Tekst wyraża wyłącznie osobiste poglądy autorów.

I.      Utrata konkurencyjności istotą problemu zagrożonych gospodarek strefy euro

W roku 2010 Grecja, Portugalia, Włochy, Hiszpania i Irlandia napotkały na poważne problemy ze sprzedażą swoich obligacji. Oprocentowanie, jakiego żądali inwestorzy, drastycznie wzrosło. Od tego czasu państwa strefy euro i Europejski Bank Centralny podejmują rozmaite działania dla złagodzenia i rozwiązania problemów zagrożonych gospodarek. Początkowo liderzy polityczni i gospodarczy Unii Europejskiej stali na stanowisku, że mamy do czynienia tylko z czasowym zachwianiem płynności finansowej i zagrożone kraje po przeprowadzeniu odpowiednich reform poradzą sobie ze spłatą długu. Obecnie co najmniej w przypadku Grecji oficjalne stanowisko UE przyznaje, że problem dotyczy wypłacalności, czyli zdolności kraju do spłacenia swojego długu, i zaakceptowano, że konieczna jest redukcja zadłużenia. Obawy o wypłacalność dotyczą także innych zagrożonych krajów.

Istotą problemów zagrożonych krajów strefy euro (oprócz Irlandii) jest utrata międzynarodowej konkurencyjności. Zjawisko polega najogólniej mówiąc na tym, że płace w gospodarce stają się zbyt wysokie w stosunku do produktywności w sektorze wytwarzającym dobra podlegające wymianie międzynarodowej. W efekcie, wytwarzane w kraju produkty zaczynają być wypierane z rynku krajowego i rynków zagranicznych przez produkty wytwarzane w innych krajach. Spada produkcja i zatrudnienie w sektorze produkującym dobra podlegające wymianie międzynarodowej. Dopóki spadek ten jest równoważony przez wzrost zatrudnienia i PKB w sektorach wytwarzających dobra niepodlegające wymianie międzynarodowej, w szczególności w budownictwie i w usługach, pogorszenie konkurencyjności nie musi powodować spadku zatrudnienia i spadku PKB w całej gospodarce, lecz objawia się w pogorszeniu bilansu handlowego i salda na rachunku obrotów bieżących. Ujemne saldo bilansu handlowego i deficyt na rachunku obrotów bieżących mogą nie stwarzać problemu, dopóki nie pojawią się kłopoty z ich finasowaniem.

W latach 1999-2011 jednostkowy koszt pracy (wartość wynagrodzeń na jednostkę wytwarzanego produktu) w Grecji, Włoszech, Hiszpanii, Portugalii i Francji zwiększył się w relacji do jednostkowego kosztu pracy w Niemczech o 19-26%. Pogorszenie konkurencyjności wymienionych krajów wobec Niemiec znalazło swoje odbicie w pogorszeniu sald bilansu handlowego i rachunku obrotów bieżących. W roku 2010 wymienione kraje miały deficyty obrotów bieżących wysokości od 2 do 10 proc PKB i miały łącznie deficyt handlowy wysokości 167 mld euro, podczas gdy Niemcy uzyskały nadwyżkę handlową w wysokości 154 mld euro, osiągając nadwyżkę rachunku obrotów bieżących w wysokości blisko 6% PKB.

Trzeba zaznaczyć, że przyczyny utraty konkurencyjności w poszczególnych krajach były inne. W Grecji, Portugalii i Włoszech przyczynił się do tego deficyt budżetowy i duży dług publiczny. Natomiast w Hiszpanii, która – do chwili wybuchu światowego kryzysu finansowego – pod względem przestrzegania kryteriów Maastricht dotyczących deficytu i długu publicznego zachowywała się lepiej niż Niemcy, przyczyną utraty konkurencyjności była olbrzymia ekspansja zadłużenia prywatnego napędzająca boom budowlany i wzrost płac.

Obecnie rynki finansowe nie chcą już dobrowolnie finansować deficytu obrotów bieżących Grecji, Portugalii, Włoch i Hiszpanii. Aby poprawić swoje bilanse handlowe i zlikwidować deficyty na rachunku obrotów bieżących, kraje te powinny prawdopodobnie obniżyć płace o 20-30%. W przypadku kraju posiadającego własną walutę, poprawa konkurencyjności tego rzędu mogłaby się dokonać w krótkim czasie w wyniku osłabienia krajowej waluty, nie powodując szkody w skali działalności gospodarczej i poziomie zatrudnienia. Przykładem takiego dostosowania może być Polska, która jest członkiem UE, lecz nie należy do strefy euro. W okresie kulminacji światowego kryzysu finansowego między jesienią 2008 a wiosną 2009 polski złoty osłabił się o około 30%. Dzięki temu w roku 2009 saldo polskiego handlu zagranicznego poprawiło się o 3% PKB, co było prawdopodobnie najistotniejszym czynnikiem, dzięki któremu w roku 2009 Polska, jako jedyny kraj w UE, cieszyła się wzrostem gospodarczym, podczas gdy gospodarki wszystkich pozostałych krajów UE skurczyły się.

Zagrożone kraje znajdujące się w strefie euro nie mogą jednak poprawić swojej konkurencyjności poprzez dostosowanie kursu walutowego, gdyż nie mają własnej waluty. W związku z tym, zgodnie z zaleceniami Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, starają się poprawić konkurencyjność poprzez zacieśnienie fiskalne (tj. obniżenie wydatków budżetowych i podniesienie podatków) mające powodować nominalny spadek płac, świadczeń i cen. Politykę taką określa się obecnie terminem „wewnętrzna dewaluacja”, choć mamy do czynienia po prostu z polityka deflacyjną realizowaną narzędziami fiskalnymi.

 

II.   Osłabienie waluty i deflacja – dwie alternatywne metody krótkookresowego przywracania konkurencyjności gospodarki

 

Istnieją dwie metody krótkookresowej poprawy konkurencyjności: osłabienie waluty krajowej lub deflacja, czyli obniżenie krajowych cen i płac. Osłabienie waluty może mieć formę dewaluacji, w przypadku, gdy kurs waluty jest określany przez władze monetarne, lub samoczynnej deprecjacji, gdy kurs walutowy jest określany przez rynek. Deflacja może nastąpić natomiast jako efekt silnego ograniczenia popytu przez zacieśnienie fiskalne lub restrykcyjną politykę monetarną. Efektem zarówno osłabienia waluty, jak i deflacji jest obniżenie wartości płac i innych dochodów krajowych wyrażonych w walutach partnerów handlowych, co przyczynia się do poprawy bilansu handlowego.

Istotną różnicą miedzy omawianymi metodami jest to, że osłabienie waluty powoduje automatyczne obniżenie płac wyrażonych w walutach zagranicznych i poprawę konkurencyjności, co staje się impulsem do wzrostu produkcji krajowej, natomiast deflacja jest zjawiskiem znacznie bardziej rozłożonym w czasie. Polityka deflacyjna musi najpierw poprzez spadek popytu spowodować spadek produkcji i w konsekwencji zatrudnienia, po to by rosnące bezrobocie mogło skłonić pracowników w sektorze prywatnym do akceptowania obniżek płac. Deflacja wymaga podjęcia tysięcy decyzji przez podmioty gospodarcze i zmiany tysięcy umów. Decyzje o obniżkach cen podejmowane są dopiero wtedy, gdy poszczególni przedsiębiorcy napotykają barierę popytu w postaci spadku sprzedaży. Pracownicy zaczynają akceptować obniżki płac wtedy, gdy wyraźnie rośnie bezrobocie. Spadek wartości cen i płac w przeliczeniu na waluty zagraniczne w procesie deflacji nigdy nie jest więc automatyczny i powszechny, tak jak to jest w przypadku zmiany kursu walutowego. Ponadto spadek ten w wyniku deflacji następuje zacznie wolniej niż może to nastąpić w przypadku osłabienia waluty, gdzie dostosowanie płac w całej gospodarce może nastąpić z dnia na dzień.

W przypadku gdy gospodarka generuje wysoki deficyt na rachunku obrotów bieżących i ustaną źródła jego finasowania, a nie następuje szybka poprawa konkurencyjności, niezbędna redukcja deficytu dokonuje się poprzez spadek zatrudniania i produkcji. Stąd mniejsza i wolniej postępująca poprawa konkurencyjności poprzez deflację sprawia, że w przypadku konieczności ograniczenia deficytu handlowego, dostosowanie takie poprzez politykę deflacyjną musi się odbyć kosztem głębszego spadku zatrudniania i realnego PKB niż gdyby odbywało to się poprzez osłabienie waluty.

Osłabienie waluty jest więc ze swojej natury bardziej skutecznym i bez porównania mniej kosztownym społecznie i ekonomicznie instrumentem krótkookresowej poprawy konkurencyjności niż deflacja. Należy jednak podkreślić, że poprawa konkurencyjności w wyniku zmiany kursu walutowego nie musi być trwała. Tylko przy odpowiednio restrykcyjnej polityce fiskalnej i monetarnej, osłabienie waluty może trwale poprawić konkurencyjność gospodarki i wprowadzić ją na ścieżkę wzrostu. Jeżeli braknie takiego wsparcia, to osłabienie waluty prowadzi do wzrostu cen i płac, a szybko uzyskana poprawa konkurencyjności jest zjadana przez inflację.

III.            Wybrane doświadczenia historyczne dotyczące polityki deflacyjnej i dewaluacji

 

W systemie waluty opartej o złoto[1]/, który wykształcił się w drugiej połowie XIX wieku i funkcjonował do wybuchu I Wojny Światowej w 1914 r., polityka deflacyjna była podstawowym instrumentem przywracania konkurencyjności gospodarki i równowagi w obrotach międzynarodowych. Deficyt handlowy kraju, jeśli nie był finansowany napływem kapitału z zagranicy, powodował odpływ złota z rezerw banku emisyjnego realizującego swoje zobowiązanie do wymiany waluty na złoto. W takim przypadku bank emisyjny, aby zapobiec zagrożeniu dla swojej zdolności do wymiany waluty na złoto, podnosił stopę dyskontową zmniejszając podaż kredytu w gospodarce i powodując presję na obniżkę cen. Deflacja obniżała popyt na towary importowane, poprawiała konkurencyjność gospodarki i bilans handlowy. Karl Polanyi[2]/, a za nim Barry Eichengreen poświęcili wiele uwagi wyjaśnieniu, dlaczego deflacja była skutecznym mechanizmem dostosowawczym w okresie przed I Wojna Światową, a przestała nim w okresie międzywojennym. Zdaniem Eichengreena przed I Wojną Światową polityka banków centralnych podporządkowana była jednemu celowi, jakim było utrzymanie rezerw złota na poziomie gwarantującym wymienialność waluty na złoto według stałego parytetu. Gdy było to potrzebne dla tego celu, bank centralny nie wahał się przed prowadzeniem polityki deflacyjnej i żadne inne względy nie były przy tym poważnie brane pod uwagę. Prowadzenie nieskrępowanej polityki deflacyjnej ułatwiał fakt, że nie było wówczas żadnej uznanej teorii wyjaśniającej wpływ polityki banku centralnego na gospodarkę i poziom bezrobocia[3]/. Bezrobocie zresztą jako zdefiniowana kategoria ekonomiczna i społeczna pojawiło się w dyskusjach dopiero na przełomie XIX i XX wieku[4]/. Nie było wówczas powszechnych praw wyborczych, w większości krajów prawo głosu było ograniczone do ludzi posiadających majątek. Bezrobotni pozbawieni pracy w wyniku polityki banku centralnego nie byli świadomi tego związku, a ponadto mieli niewielkie możliwości przedstawienia swoich interesów w ówczesnym systemie politycznym[5]/. Związki zawodowe i regulacje pracownicze były w powijakach, dzięki temu płace były stosunkowo elastyczne i stąd polityka deflacyjna mogła być skuteczna w ich obniżaniu[6]/. Z tego punktu widzenia sytuacja w okresie międzywojennym była już istotnie różna. Wszystkie warstwy społeczne uzyskały prawo wyborcze, wzrosła siła związków zawodowych, bezrobocie stało się istotną kategorią ekonomiczną i problemem politycznym, i zaczęto łączyć je z polityką banku centralnego. Działania związków zawodowych i regulacje prawa pracy zmniejszyły swobodę obniżania płac. Wobec usztywnienia płac, dla osiągniecia danego efektu w zakresie obniżki popytu w gospodarce potrzebny był większy wzrost bezrobocia niż w przypadku elastycznych płac. Coraz powszechniejsza była świadomość konfliktu między celem utrzymania równowagi zewnętrznej, a utrzymaniem dobrej koniunktury w kraju.

Spektakularną ilustracją tych różnic oraz niepowodzeń deflacji w okresie międzywojennym jest nieudana obrona przewartościowanego parytetu wymiany funta szterlinga w Wielkiej Brytanii w latach 1925-1931. W 1925 Wielka Brytania przywróciła zawieszoną po wybuchu I Wojny Światowej wymienialność funta na złoto. Przywrócono przedwojenny parytet funta do złota, choć ówczesne ceny w Wielkiej Brytanii nie odpowiadały przedwojennym. Przeciwko przywróceniu parytetu wymiany oponował John Maynard Keynes – wówczas jeden z ekspertów konsultowanych przez kanclerza skarbu Winstona Churchilla. W pamflecie „The Economic Consequences of Mr. Churchill” (skutki gospodarcze działań pana Churchilla) Keynes oceniał, że przywrócenie przedwojennego parytetu oznacza przewartościowanie funta o 10-15%, co obniży konkurencyjność brytyjskiego eksportu i spowoduje wzrost bezrobocia[7]/. Według późniejszych ocen faktyczne przewartościowanie było nieco mniejsze, w granicach 5-10%[8]/. Decyzja o przywróceniu przedwojennego przewartościowanego parytetu jest powszechnie uważana za podstawową przyczynę wolnego wzrostu gospodarki i wysokiego bezrobocia w Wielkiej Brytanii w drugiej dekadzie lat 1920-tych[9]/. W tym czasie Francja, która przywróciła wymienialność w roku 1924 wg nowego niedowartościowanego parytetu miała znacznie wyższy wzrost gospodarczy i niższe bezrobocie[10]/. Przez sześć lat gospodarka i społeczeństwo brytyjskie ponosili olbrzymie koszty broniąc przewartościowanej waluty. Aby chronić bilans handlowy i ograniczać wypływ złota z kraju, Bank Anglii musiał ograniczać podaż kredytu, a rząd wprowadzać kolejne restrykcje fiskalne. Polityka deflacyjna dławiła gospodarkę, lecz problemu przewartościowanej waluty brytyjskiej nie udało się rozwiązać. Ostatecznie w roku 1931, wobec utrzymującego się 20 procentowego bezrobocia, Wielka Brytania odeszła od systemu waluty złotej i pozwoliła na dewaluację funta o około 30 proc. Przyniosło to pewną ulgę gospodarce brytyjskiej w warunkach głębokiego kryzysu gospodarki światowej.

Naszym zdaniem to doświadczenie brytyjskie sprzed 80 lat powinno dawać do myślenia współczesnym liderom europejskim. Po pierwsze, przykład ten demonstruje duże koszty ekonomiczne i społeczne oraz niewielką skuteczność polityki deflacyjnej jako instrumentu przywracania konkurencyjności przy usztywnionym kursie walutowym. Wówczas, prowadzona przez 6 lat polityka deflacyjna nie potrafiła sobie poradzić z poziomem cen zawyżonym o 5-10% i nie doprowadziła do przywrócenia konkurencyjności kraju. Czy można spodziewać się, że dziś za pomocą tej polityki uda się przywrócić konkurencyjność gospodarek, w których poziom płac jest zawyżony o 20-30%? Po drugie, przykład ten ilustruje, jak olbrzymie koszty ekonomiczne, społeczne i polityczne mogą być spowodowane ograniczeniami w myśleniu, jakie narzucili sobie liderzy gospodarczy i polityczni. Wówczas przyjmowano, że system waluty opartej o złoto jest jedynym systemem gwarantującym zdrowy pieniądz, a utrzymanie przedwojennego parytetu funta do złota jest niezbędne dla zachowania wiarygodności brytyjskiego systemu monetarnego. Wysocy przedstawiciele brytyjskiego Ministerstwa Skarbu do ostatniej chwili reagowali z oburzeniem na sugestie, że Wielka Brytania mogłaby odejść od ówczesnego parytetu wymieniany funta na złoto[11]/. Gubernator Banku Anglii Montagu Norman wiosną 1931 roku zabiegał w przygniecionych Wielkim Kryzysem Stanach Zjednoczonych o pożyczkę, która mogłaby przedłużyć utrzymywanie wymienialności funta według tradycyjnego parytetu. Gdy to się nie udało, żalił się, że „Stany Zjednoczone są ślepe nie podejmując kroków dla uratowania świata i systemu waluty opartej o złoto”[12]/. Utożsamianie losów świata z ówczesnym systemem walutowym było błędne, gdyż jak wiemy system waluty opartej o złoto się załamał, a świat mimo wszystko przetrwał. Natomiast uporczywe trwanie w systemie waluty opartej o złoto było kluczowym czynnikiem, który przyczynił się do pogłębienia i międzynarodowego rozprzestrzenienia Wielkiego Kryzysu, który prawie doprowadził do upadku demokratycznego kapitalizmu na świecie[13]/. To doświadczenie sprzed 80 lat powinno dawać do myślenia współczesnym liderom europejskim, którzy powtarzają, że utożsamiają przyszłość Unii Europejskiej i wspólnego rynku z projektem euro.

Warto przypomnieć, że jednym z najistotniejszych posunięć w czasie pierwszego roku rządów Franklina Delano Roosevelta w 1933 roku, obok uporządkowania i rozpoczęcia odbudowy systemu bankowego, było zawieszenie wymienialności dolara na złoto i dewaluacja dolara o 40%.

Odejście Wielkiej Brytanii, a następnie USA od systemu waluty opartej o złoto rozpoczęło kilkuletni okres, w którym poszczególne kraje wykorzystywały dewaluację jako instrument poprawy konkurencyjności. Polityka ta była przedmiotem wielu kontrowersji, bowiem dewaluacja poprawiała konkurencyjność danego kraju kosztem jego partnerów handlowych, zmuszając ich często również do dewaluacji. Zdaniem Eichengreena nie może to jednak zaciemniać faktu, że dewaluacje lat 1930-tych były skuteczne i stanowiły część rozwiązania problemu Wielkiego Kryzysu, a nie były jego źródłem[14]/.

Niezwykle pouczające jest doświadczenie Argentyny, która w 1991 wprowadziła system tzw. izby walutowej (currency board) związując ustawowo i bezterminowo kurs swojej waluty peso z dolarem USA. Przez pierwsze kilka lat przynosiło to znakomite rezultaty w postaci obniżenia inflacji i wzrostu gospodarczego. Wydawało się, że wreszcie po latach borykania się z problemami niestabilnej polityki makroekonomicznej i wysokiej inflacji, Argentyna znalazła rozwiązanie, które zagwarantuje jej utrzymanie zdrowych i sprzyjających rozwojowi ram makroekonomicznych. Pod koniec dekady lat 1990-tych, w wyniku połączenia czynników wewnętrznych i zewnętrznych, pojawiły się poważne problemy z konkurencyjnością powodujące recesję i narastanie długu publicznego. Początkowo nie dopuszczano możliwości odejścia od systemu izby walutowej. Aby uporać się z problemem niekonkurencyjności gospodarki i wysokiego zadłużenia, stosowano politykę deflacyjną opartą o restrykcje fiskalne. Nie przynosiło to poprawy sytuacji. Po trzech latach recesji, w końcu roku 2001 krwawe rozruchy zmusiły prezydenta i rząd do dymisji. Argentyna ogłosiła niewypłacalność i porzuciła system izby walutowej. Peso straciło ponad 70% swojej wartości. W gospodarce i w systemie bankowym wystąpiły bardzo poważne perturbacje, lecz już po kilku miesiącach gospodarka zaczęła rosnąć i zamknęła się luka w bilansie handlowym. W ciągu następnych 6 lat gospodarka rosła w tempie 7-9% rocznie. Doświadczenie Argentyny może być ilustracją dla trzech prawd, które powinniśmy mieć na uwadze. Po pierwsze, kraj, który znajduje się w dobrej sytuacji makroekonomicznej i stworzył solidne wydawałoby się ramy instytucjonalne, może z nieprzewidywanych wcześniej powodów popaść w problemy z konkurencyjnością. Po drugie, w warunkach sztywnego kursu walutowego, przywracanie konkurencyjności poprzez politykę deflacyjną jest mało skuteczne i może doprowadzić do groźnych niepokojów społecznych. Po trzecie, dewaluacja jest bardzo silnym instrumentem dostosowawczym i nawet przeprowadzona w warunkach załamania politycznego i gospodarczego może pozwolić na szybkie wejście na ścieżkę wzrostu gospodarczego.

Skuteczność instrumentu, jakim jest dewaluacja, potwierdzają doświadczenia krajów azjatyckich: Korei Południowej, Tajlandii i Indonezji po kryzysie 1997 roku, a także Rosji po kryzysie 1998 roku. We wszystkich tych przypadkach dochodziło do głębokiej dewaluacji w sytuacji poważnego załamania gospodarki i kryzysu bankowego. Wobec załamania banków i bankructw przedsiębiorstw wydawało się, że gospodarki przez długi czas nie będą w stanie wydostać się z tarapatów. Tymczasem, po dewaluacji gospodarki bardzo szybko wkraczały na ścieżkę wzrostu.

Dewaluacja nie jest jednak rozwiązaniem doskonałym i z jej stosowaniem związane są istotne problemy. Źródłem części problemów jest właśnie fakt, że dewaluacja jest niezwykle skutecznym i mało kosztownym społecznie i politycznie instrumentem krótkookresowej poprawy konkurencyjności, a jednocześnie nie dotyka bezpośrednio fizycznych procesów wytwarzania produktów i usług, które decydują o konkurencyjności w długim okresie. Dostępność dewaluacji stwarza często politykom pokusę unikania trudniejszych społecznie i politycznie reform niezbędnych dla podnoszenia konkurencyjności gospodarki oraz tolerowania rozluźnienia fiskalnego, w przekonaniu, że ewentualne problemy z konkurencyjnością zawsze zostaną rozwiązane przez osłabienie waluty. Jest wiele przykładów krajów, w szczególności Ameryki Południowej i Południowej Europy, które w drugiej połowie XX wieku przez lata posługiwały się dewaluacją dla nadganiania konkurencyjności systematycznie traconej w wyniku inflacji.

Dodatkowym problemem jest fakt, że dewaluacja jest instrumentem nieobojętnym dla sąsiadów. Dewaluacja poprawia konkurencyjność danego kraju kosztem jego partnerów handlowych, zmuszając ich często również do dewaluacji. Konkurowanie krajów między sobą poprzez dewaluowanie waluty wprowadza zamieszanie i zakłócenia, nie przynosząc żadnych trwałych korzyści.

Osłabienie waluty nie jest rozwiązaniem cudownym, które może zastąpić zdrową politykę makroekonomiczną. Jest instrumentem, który aby nie zaszkodzić zdrowiu gospodarki kraju i jej sąsiadów nie powinien być nadużywany. Są jednak awaryjne sytuacje, w których wyjście gospodarki na prostą jest bez dewaluacji bardzo trudne i może okazać się niemożliwe. Nie przypadkowo wszystkie udane programy dostosowawcze w Ameryce Łacińskiej zawierały głęboką początkową dewaluację, która obniżała jednostkowy koszt pracy[15]/.

W awaryjnych przypadkach, gdy nastąpi strukturalne osłabienie konkurencyjności, osłabienie waluty połączone z odpowiednią polityką fiskalną i monetarną leży w interesie danego kraju i jego partnerów. Znacznie lepiej, jeśli kraj poprawi swoja konkurencyjność, co umożliwi mu wzrost gospodarczy, wzrost handlu i obsługiwanie zadłużenia, niż gdyby miał na trwałe pogrążyć się w stagnacji i być tylko obiektem pomocy ze strony wspólnoty międzynarodowej.

IV.             Czy unia fiskalna stanowić może lekarstwo na problem niekonkurencyjności niektórych krajów strefy euro?

Wielu obserwatorów uważa, że zasadniczym błędem przy wprowadzaniu euro było stworzenie unii monetarnej bez unii fiskalnej. Postuluje się więc często naprawienie tej wady poprzez powołanie na szczeblu UE/strefy euro organów uprawnionych do nakładania podatków i emisji długu na oraz stworzenie skuteczniejszych narzędzi wymuszających dyscyplinę fiskalną na poziomie państw członkowskich. Zwolennicy tego podejścia wydają się oczekiwać, że utworzenie unii fiskalnej usunie najpoważniejsze problemy w funkcjonowaniu strefy euro.

Wątpliwości wobec tego poglądu zwykle koncentrują na tym, czy jest politycznie realne stworzenie w ramach UE unii fiskalnej w pełnym tego słowa znaczeniu. Zwraca się uwagę, że budżet UE stanowi obecnie zaledwie 1% PKB Unii, podczas, gdy przed wybuchem światowego kryzysu finansowego budżet federalny USA stanowił blisko 20%. PKB, a budżety centralne poszczególnych krajów UE stanowiły od 14. do 43 % ich PKB.

Abstrahując od realności stworzenia unii fiskalnej, warto postawić pytania:

1)      Czy utworzenie w UE realnej unii fiskalnej zapobiegnie powstawaniu w przyszłości problemów z konkurencyjnością poszczególnych krajów UE?

2)      Czy unia fiskalna dostarczy instrumentów do radzenia sobie z takimi problemami?

Uważamy, że odpowiedź na oba pytania jest negatywna.

Ad 1) Unia fiskalna być może zmniejszy ryzyko nieodpowiedzialnej polityki budżetowej, lecz nie zapobiegnie powstawaniu problemów z konkurencyjnością wywołanych innymi przyczynami. Dalsze problemy z konkurencyjnością wynikające m.in. z nadmiernej ekspansji kredytu sektora prywatnego, napływu kapitału zagranicznego (w tym transferów unijnych) finansującego inwestycje w sektorach nie-eksportowych, szybszej poprawy konkurencyjności partnerów handlowych, zmian technologicznych lub demograficznych, bez wątpienia pojawiać się będą w przyszłości w niektórych krajach.

Ad 2) Nieuzasadnione jest oczekiwanie, że większe środki z budżetu centralnego EU (lub strefy euro) mogłyby umożliwić rozwiązanie problemu obniżonej konkurencyjności niektórych krajów. O wątpliwej skuteczności polityk strukturalnych i fiskalnej mających prowadzić do poprawy konkurencyjności zacofanych regionów w ramach jednego obszaru walutowego świadczą przykłady Wschodnich Niemiec i Południowych Włoch.

Przeliczenie, w momencie zjednoczenia Niemiec w 1990 roku, płac w Niemczech Wschodnich z marki wschodniej na markę zachodnią według parytetu 1:1 spowodowało, że większość wschodnioniemieckiej gospodarki stała się niekonkurencyjna względem Zachodu. Od chwili zjednoczenia, Niemcy Wschodnie są beneficjentem transferów fiskalnych, które do roku 2009 wyniosły około 2000 mld euro[16]/. Kwota ta odpowiada ok 80% PKB Niemiec i około 700% PKB Niemiec Wschodnich z roku 2010. Roczne transfery wynosiły średnio ponad 4% PKB Niemiec i ponad 25% PKB Niemiec Wschodnich[17]/. Efekt doganiania wystąpił w pierwszej połowie lat 1990-tych. Później proces się prawie zatrzymał. Udział Niemiec Wschodnich w PKB Niemiec od 1996 roku utrzymuje się na stałym poziomie, natomiast dochód na głowę w Niemczech Wschodnich rośnie w wyniku zmniejszania się liczby ludności wschodnich landów, która w relacji do zachodnich landów zmniejszyła się z 27% na początku transformacji do 21% w roku 2007. Młodzi i wykształceni ludzie emigrują z Niemiec Wschodnich ze względu na bezrobocie – od kilkunastu lat dwukrotnie wyższe niż na Zachodzie – i brak perspektyw[18]/.

Południowe Włochy od kilkudziesięciu lat są obiektem polityki strukturalnej mającej zmniejszyć lukę konkurencyjności w stosunku do północy kraju.  Obecnie transfery z tego tytułu wynoszą 4% PKB Włoch, co stanowi 16% PKB Włoch Południowych[19]/. Pewne zmniejszenie luki rozwojowej nastąpiło w latach 1960-tych. Później jednak nie było trwałego postępu w konwergencji i od 40 lat PKB na jednego mieszkańca oscyluje w granicach 55-65% poziomu na Północy[20]/. Południe osiąga tylko 46% poziomu Północy pod względem PKB wytwarzanego w sektorze prywatnym na jednego mieszkańca oraz zaledwie 18% pod względem wartości eksportu (bez produktów paliwowych) na jednego mieszkańca. Stopa bezrobocia na Południu jest dwukrotnie wyższa niż na Północy[21]/.

Te dwa przykłady pokazują niską skuteczność krajowych programów „podciągania” niekonkurencyjnych regionów, mimo nakładów nieproporcjonalnie większych niż to, co można sobie wyobrazić w ramach europejskiej unii fiskalnej. Trudno bowiem zakładać, żeby niekonkurencyjne kraje strefy euro mogły liczyć na stałe wieloletnie dotacje rzędu 25% PKB rocznie, jak w we Wschodnich Niemczech, czy 16% PKB rocznie jak w Południowych Włoszech.


V.    Czy doświadczenie Łotwy oraz przypadki ekspansywnych dostosowań fiskalnych dają podstawy do nadziei na skuteczność polityki „wewnętrznej dewaluacji”?

Ekonomiści uważający, że polityka „wewnętrznej dewaluacji” realizowana za pomocą redukcji wydatków budżetowych może być dziś skutecznym rozwiązaniem dla zagrożonych gospodarek strefy euro, powołują się często na doświadczenia Łotwy, a także na przypadki krajów, w których zdecydowana redukcja deficytu budżetowego stała się impulsem do przyspieszenia wzrostu gospodarczego, czyli innymi słowy pojawiły się ekspansywne skutki zacieśnienia fiskalnego.

Łotwa, kraj liczący 2,3 miliona mieszkańców, nie należy do strefy euro, lecz od wielu lat ma swoją walutę sztywno powiązaną z euro. Przez kilka lat przed wybuchem światowego kryzysu finansowego Łotwa cieszyła się bardzo wysokim tempem wzrostu gospodarczego, którego motorem był boom kredytowy, zasilany pożyczkami, jakie łotewskie banki otrzymywały od swoich matek ze Skandynawii[22]/. W wyniku wzrostu płac przekraczającego znacznie tempo wzrostu wydajności pracy w sektorach wytwarzających dobra podlegające wymianie międzynarodowej, następowała szybka erozja konkurencyjności. Deficyt na rachunku bieżącym osiągnął w 2007 roku monstrualny poziom 22% PKB. W 2008 roku, wraz z wybuchem światowego kryzysu finansowego, zakończył się dopływ zagranicznych pożyczek i załamał się rynek nieruchomości. Łotwa zmuszona została do szybkiej poprawy konkurencyjności i zamknięcia deficytu na rachunku obrotów bieżących. Rząd zdecydował się na utrzymanie istniejącego kursu walutowego i wdrożył program „wewnętrznej dewaluacji”. W latach 2009-2010 Łotwa dokonała głębokich cięć wydatków budżetowych, a także zwiększyła niektóre dochody. Łącznie dostosowania fiskalne wyniosły 15% PKB. W latach 2008-2010 PKB obniżyło się łącznie o 21%, lecz w roku 2011 gospodarka weszła już na ścieżkę wzrostu. Mimo realizacji tak trudnego programu gospodarczego premier Valdis Dabrovskis odniósł sukces w wyborach parlamentarnych w październiku 2010 roku i utrzymał się na stanowisku także po kolejnych – przedterminowych – wyborach we wrześniu 2011 roku, w których największą liczbę głosów otrzymała opozycyjna partia reprezentująca mniejszość rosyjską. Przypadek Łotwy wskazywany jest jako przykład, że wewnętrzna dewaluacja może być skutecznym instrumentem przywracania konkurencyjności i rząd posługujący się takim instrumentem nie musi wcale stracić poparcia wyborców.

Przypadek Łotwy warto jednak zestawić z przypadkiem Islandii. Przed rokiem 2008 w Islandii – kraju liczącym zaledwie 320 tysięcy mieszkańców – podobnie jak na Łotwie miał miejsce szybki wzrost bilansów banków finansowany napływem zagranicznego kapitału pożyczkowego i ekspansja sektora budowlanego. Deficyt rachunku obrotów bieżących w obu krajach osiągał przed kryzysem zbliżony poziom ponad 20% PKB. Z chwilą wybuchu światowego kryzysu finansowego oba kraje straciły źródła dopływu kapitału finansującego ich wzrost, przeżyły głębokie załamanie sektora nieruchomości budowlanych i szok w sektorze finansowym – którego skala w Islandii była znacznie większa niż na Łotwie. Oba kraje dokonały głębokich dostosowań fiskalnych, a także uzyskały wsparcie od Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Oba kraje po załamaniu w latach 2008-2010, w roku 2011 odnotowały wzrost PKB.

Koszty dostosowania w Islandii były jednak znacznie mniejsze niż na Łotwie. Spadek PKB w latach 2008-2010 był o połowę mniejszy niż na Łowie. Spadek zatrudnienia w Islandii wyniósł tylko 5% wobec 17% na Łotwie. Wyjaśnieniem znacznie mniejszych ekonomicznych i społecznych kosztów dostosowania w Islandii może być fakt, że nastąpiła tam dewaluacja waluty krajowej poprawiająca konkurencyjność gospodarki. Islandia miała płynny kurs walutowy i nominalna wartość jej waluty obniżyła się w roku 2008 o około 50%. Dalszemu spadkowi zapobiegło m.in. wprowadzenie ograniczeń wymiany walut. Część poprawy konkurencyjności została zniwelowana przez wywołaną dewaluacją inflację, lecz mimo to pod koniec 2011 roku islandzka waluta była realnie o ponad 30% słabsza niż w przed wybuchem kryzysu[23]/. W efekcie, płace w gospodarce w przeliczeniu na waluty zagraniczne stały się niższe, co poprawiło konkurencyjność islandzkich produktów. Tymczasem na Łotwie, choć rząd dokonał głębokiej redukcji płac w sektorze publicznym, które w roku 2010 były o około 20% niższe niż w roku 2008, to płace w przemyśle obniżyły się zaledwie o 2%[24]/. W świetle tych danych, Łotwa stanowi laboratoryjny przykład nieskuteczności „wewnętrznej dewaluacji” jako metody poprawy konkurencyjności gospodarki. Dostosowanie rachunku obrotów bieżących na Łotwie dokonało się bowiem nie poprzez poprawę konkurencyjności, lecz poprzez głęboki spadek zatrudnienia i spadek PKB.

Analiza przypadków ekspansywnych skutków zacienienia fiskalnego tzn. sytuacji, w których ograniczenia fiskalne nie hamują wzrostu, lecz powodują jego przyspieszenie, wskazuje, że nadzieje na pojawienie się takiego zjawiska w zagrożonych gospodarkach strefy euro nie mają realnych podstaw[25]/. Ekspansywne skutki zacieśnienia fiskalnego pojawiają się bowiem wtedy, gdy hamującemu popyt zacieśnieniu fiskalnemu towarzyszą inne dostatecznie silne stymulujące wzrost czynniki, takie jak osłabienie waluty lub spadek inflacji i stóp procentowych. Znaczne osłabienie waluty poprawiające konkurencyjność i powodujące wzrost eksportu było czynnikiem stymulującym ekspansję gospodarki w przypadku  zacieśnienia fiskalnego w  Irlandii w latach 1987-89, Finlandii w latach 1992‐98 i Szwecji w latach 1993‐98. Przy czym w Irlandii osłabienie waluty bezpośrednio poprzedziło okres zacieśnienia fiskalnego, a  w Finlandii i Szwecji następowało w jego trakcie. Z kolei w przypadku Danii (w latach 1983-1986), czynnikiem stymulującym wzrost gospodarki był towarzyszący zacieśnieniu fiskalnemu spadek inflacji (z bardzo wysokich poziomów) i obniżenia stóp procentowych (również z bardzo wysokich poziomów). Na wystąpienie tych czynników wzrostu w przypadku zagrożonych krajów strefy euro trudno obecnie liczyć, w sytuacji gdy kraje te nie mają własnej waluty, a także nie ma możliwości bardzo znaczącego spadku inflacji i stóp procentowych (gdyż inflacja jest obecnie na umiarkowanym poziomie, a stopy procentowe są bardzo niskie).

VI.             Europa, USA, państwa narodowe i zacofane regiony, a obszar jednej waluty

W poprzednich rozdziałach uzasadnialiśmy pogląd, że możliwość dostosowania kursu walutowego jest bardzo skutecznym i trudnym do zastąpienia instrumentem umożliwiającym odzyskanie utraconej konkurencyjności. Natomiast region lub kraj znajdujący się wewnątrz większego obszaru walutowego, który utraci konkurencyjność nie mając możliwości dewaluacji waluty, może być skazany na długotrwałą niemożność poprawy swojej sytuacji. W niniejszym rozdziale zastanawiamy się, jakie z tych konstatacji wynikają wnioski dotyczące możliwości funkcjonowania jednej waluty w Europie.

Zwolennicy jednego obszaru walutowego w Europie powołują się często na przykład Stanów Zjednoczonych. USA mają podobnego rzędu co Europa terytorium, liczbę ludności i poziom rozwoju gospodarczego. Tym niemniej jedna waluta funkcjonuje w USA bez zakłóceń. Dlatego zgodnie z tym poglądem, wspólna waluta może również doskonale funkcjonować w Europie, pod warunkiem zwiększenia zakresu integracji fiskalnej i zniesienia utrudnień w przepływie siły roboczej i kapitału. Naszym zdaniem, jednym z istotnych czynników umożliwiających funkcjonowanie jednej waluty w USA jest to, że obszar walutowy pokrywa się w znacznej mierze z obszarem państwowości amerykańskiej, która stanowi podstawowe źródło tożsamości i identyfikacji obywateli. Warto pamiętać, że istotnym etapem budowy tej wspólnej tożsamości i przemiany dobrowolnej unii suwerennych stanów w jednolite państwo była wyniszczająca Wojna Secesyjna 1861-1865. Dziś do cementowania amerykańskiej identyfikacji przyczynia się jeden oficjalny język, wspólna tradycja i powszechne uznanie legitymacji władz federalnych. Wspólny język ułatwia także mobilność zawodową. Problem niekonkurencyjności wielu regionów jest w znacznym stopniu łagodzony przez przemieszczanie się mieszkańców pomiędzy regionami i stanami. Procesy te nie zagrażają spójności narodu amerykańskiego, lecz nawet ją umacniają.

W przeciwieństwie do USA, Europa jest złożona z państw grupujących narody używające różnych języków i scementowane przez odrębne tradycje historyczne i kulturowe. Państwa narodowe stanowią główne ośrodki identyfikacji i tożsamości obywateli, a także źródła legitymizacji organów władzy. Nie jest to sytuacja przejściowa. Socjolog Edmund Wnuk-Lipiński pisze:

  • „… państwa narodowe, tworzące Unię Europejską, nie tracą swej tożsamości i nic nie wskazuje na to, by miały ją stracić w przyszłości na rzecz jakiejś nowej tożsamości europejskiej”.[26]/
  • „Przede wszystkim mało realistyczne jest założenie, iż wiek XXI będzie wolny od poważniejszych konfliktów ekonomicznych i konfliktów zbrojnych przekraczających lokalną skalę. Każdy poważniejszy kryzys ekonomiczny raczej wzmacnia państwo narodowe niż je osłabia.”[27]/
  • „Państwo narodowe jest i najprawdopodobniej pozostanie kluczowym aktorem globalnej areny politycznej, a zarazem w coraz większym stopniu ujawniać się będzie jego rola jako mediatora między siłami społecznymi i ekonomicznymi działającymi w skali globalnej a podobnymi silami operującymi w skali lokalnej.”[28]/

Naszym zdaniem, problemy z konkurencyjnością mają zupełnie inny wymiar, gdy dotyczą zacofanych regionów w poszczególnych państwach, a inny – znacznie poważniejszy – gdy dotyczą całego państwa. W wielu krajach występują regiony, które przez długi okres są ekonomicznie niekonkurencyjne. Podawaliśmy wyżej przykłady Wschodnich Niemiec i Południowych Włoch. W Polsce przykładem niekonkurencyjnego regionu jest Województwo Warmińsko-Mazurskie, gdzie stopa bezrobocia jest najwyższa w kraju i przekracza obecnie 21%. Młodzi ludzie z Mazur myślący o karierze zawodowej wyjeżdżają do Warszawy lub Gdańska, jednocześnie na Mazurach kupują ziemię i budują sobie domy wakacyjne przedstawiciele klasy średniej z innych części Polski. Według wieloletnich prognoz region ten będzie się wyludniał w stosunku do pozostałych części kraju. Nikt nie proponuje jednak, aby dla poprawy konkurencyjności regionu ustanowić tam osobną strefę walutową. Wyjazd ludzi z Warmii i Mazur do innych części kraju i osiedlanie się tam przybyszów z innych części Polski nie zagraża bytowi wspólnoty, z którą ludzie identyfikują się najbardziej. Nie grozi dezintegracją państwa.

Czy zakładamy, że w ten sam sposób miałyby zostać rozwiązane lub złagodzone problemy niekonkurencyjności Grecji, Hiszpanii czy całych Włoch? Czy przyjmujemy, że rozwiązaniem problemu niekonkurencyjności Grecji będzie wyjazd Greków do pracy w Niemczech i krajach Europy Północnej, natomiast w Grecji kupią sobie działki i zbudują domy wakacyjne zamożni Niemcy, Holendrzy i Skandynawowie? Jest to mało realne z przyczyn ekonomicznych i świadomościowych. Wyjazd dużej liczby osób w wieku produkcyjnym z Grecji i pozostawienie tam dużej liczby bezrobotnych i emerytów pogłębiał będzie deficyt systemu ubezpieczeń społecznych. Tak, jak Niemcy godzą się na duże transfery wspierające system ubezpieczeń społecznych we wschodnich landach, a w Polsce nikt nie przejmuje się skalą dotacji z innych województw do systemu ubezpieczeń społecznych w Województwie Warmińsko-Mazurskim, tak trudno oczekiwać, że kraje Europy będą skłonne trwale finansować deficyt systemu ubezpieczeń społecznych jakiegoś kraju europejskiego. Jak pisze Mirosław Czech: „Po greckiej lekcji wiemy, że niemiecki podatnik nie pozwoli wziąć na swój garnuszek polskich (greckich, hiszpańskich czy bułgarskich) emerytów”[29]/.

Brak perspektyw dotyczący całego państwa i skazanie społeczności narodowej na perspektywę wymuszonego rozpłynięcia się w Europie może doprowadzić do znacznie większych napięć, szczególnie gdy dotyczyć będzie krajów tak dużych jak Hiszpania lub Włochy. A sytuacja taka dotyczyć może także innych krajów, które będą w strefie euro i w przyszłości z nieprzewidywanych dzisiaj przyczyn popadną w kłopoty z konkurencyjnością.

Warto pamiętać, że Unia Europejska jest efektem procesu integracji, który miał być w założeniu antidotum na narodowe konflikty, które doprowadziły do dwóch straszliwych wojen światowych. Unia Europejska i jej instytucje zostały powołane przez państwa członkowskie, po to, by służyć poprawie ich bytu i bezpieczeństwa. Dotychczasowa integracja oparta była na filozofii respektowania potrzeb wszystkich członków, przyjmowaniu rozwiązań, które nikomu nie zagrażając są korzystne dla wszystkich. Dzięki respektowaniu tej filozofii możliwy był dotychczasowy sukces Unii Europejskiej i wspólnego rynku.

Wprowadzenie wspólnej waluty paradoksalnie zagraża dotychczasowej filozofii integracji europejskiej. Państwa członkowskie pozbawione zostały możliwości posługiwania się bardzo skutecznym i trudnym do zastąpienia w sytuacjach awaryjnych instrumentem dostosowawczym, jakim jest możliwość zmiany kursu walutowego. Jednocześnie nie ma żadnego instrumentu, który mógłby ten brak skutecznie zastąpić. W efekcie, państwo członkowskie, które z jakichś powodów utraci konkurencyjność lub będzie zmuszone w krótkim czasie zlikwidować deficyt na rachunku obrotów bieżących, może zostać w praktyce skazane na degradację gospodarczą, społeczną i cywilizacyjną, bez możliwości poprawy tej sytuacji.

Niektórzy obserwatorzy sądzą, że przyspieszy to proces tworzenia kosmopolitycznej społeczności europejskiej i upadek nacjonalistycznych zmór. Sadzimy, że może być odwrotnie. Obecny brak konfliktów między największymi narodami Unii Europejskiej nie wynika z faktu, że tożsamość i identyfikacja narodowa zanikła, lecz z faktu, że stworzono ramy współpracy europejskiej, które poszczególne państwa członkowskie uznały za korzystne. W przypadku, gdy w jakiejś społeczności narodowej rozpowszechni się przekonanie, że przyjęte w ramach UE/strefy euro rozwiązania skazują dane państwo na degradację ekonomiczną i społeczną, a zarazem przynoszą korzyści innym, zmory populistyczne i nacjonalistyczne odezwać się mogą z zaskakującą siłą. Warto pamiętać, ze stagnacja gospodarcza, wysokie bezrobocie, brak perspektyw oraz poczucie niesprawiedliwości i dyskryminacji w traktowaniu własnego kraju przez rządzące potęgi były w przeszłości pożywką dla rozwoju ruchów radykalnych, które podważyły porządek demokratyczny i pokój w Europie.

Ponieważ dostosowanie kursu walutowego jest skutecznym i trudnym do zastąpienia instrumentem dostosowawczym poprawiającym w sytuacji awaryjnej konkurencyjność ekonomiczną danego obszaru walutowego, racjonalne jest, by możliwość posługiwania się tym instrumentem była ulokowana na poziomie wspólnoty, z którą obywatele najsilniej się identyfikują i której gotowi są powierzyć najwięcej odpowiedzialności za ich zbiorowy los. W przypadku Unii Europejskiej tym optymalnym poziomem jest państwo członkowskie. W sytuacji utraty konkurencyjności, brak możliwości zapobiegnięcia degradacji ekonomicznej i społecznej poprzez dostosowanie kursu walutowego może w poszczególnych państwach członkowskich doprowadzić do zachwiania spójności społecznej i politycznej, rozwoju populizmu i radykalnego nacjonalizmu zagrażających porządkowi demokratycznemu i pokojowej współpracy międzynarodowej. Dlatego pozbawianie państw członkowskich własnej waluty może, wbrew intencjom, zamiast przyczynić się do dalszej integracji Europy, zagrozić przyszłości UE.

VII.          Jak można rozwiązać strefę euro?

Wielu obserwatorów zgadza się, że utworzenie strefy euro mogło być błędem, lecz uważa, że od decyzji tej nie ma odwrotu.

Rozwiązanie unii walutowej w warunkach stabilności i zbliżonej pozycji konkurencyjnej poszczególnych krajów nie jest zabiegiem ryzykownym. Przykładem może być rozwiązanie unii monetarnej między Czechami i Słowacją w 1993 roku i wprowadzenie nowych walut korony czeskiej i korony słowackiej w miejsce dotychczasowej korony czechosłowackiej. Odbyło się to bez szczególnych perturbacji.

Sytuacja wygląda inaczej w sytuacji, gdy pozycje konkurencyjne poszczególnych krajów są bardzo różne. Kraj, który już znajduje się w strefie euro, a ma problemy z konkurencyjnością gospodarki, nie może samodzielnie w sposób bezpieczny rozstać się z euro, gdyż grozi to paniką bankową. W przypadku zapowiedzi wyjścia ze strefy euro mieszkańcy rzuciliby się do banków, aby wyjąć swoje pieniądze, co doprowadziłoby do upadku systemu bankowego. Próba zapobieżenia temu przez czasowe zamknięcie banków czy ograniczenia wypłat depozytów byłaby bardzo trudna i obarczona olbrzymim ryzykiem. Trzeba w szczególności wziąć pod uwagę fakt, że operacja przygotowania i wprowadzenie nowej waluty musi zająć sporo czasu, a jej przygotowanie w tajemnicy w kraju demokratycznym nie wydaje się możliwe, a z kolei trudno jest zamrozić depozyty na kilka tygodni czy miesięcy. Zamrożenie depozytów z perspektywą utraty ich wartości w wyniku dewaluacji waluty stwarza również duże ryzyko zaburzeń społecznych[30]/.

 

Tego typu perturbacje nie grożą w przypadku, gdyby strefę euro opuścił kraj mający silną pozycję konkurencyjną, taki jak Niemcy. Posiadacze depozytów w bankach niemieckich nie obawialiby się bowiem zamiany euro na markę niemiecką, gdyż oczekiwaliby raczej, że po wprowadzeniu nowej waluty marka się umocni. Dlatego można w sposób kontrolowany doprowadzić do dekompozycji strefy euro poprzez stopniowe i uzgodnione wychodzenie ze strefy euro krajów najbardziej konkurencyjnych. Euro, przez pewien czas, pozostać może wspólną walutą w krajach obecnie najmniej konkurencyjnych[31]/.

VIII.      Mechanizm walutowy po dekompozycji strefy euro

Wraz z dekompozycją strefy euro konieczne będzie stworzenie nowego mechanizmu koordynacji walutowej w Europie.

Jako naturalny kandydat na nowy mechanizm kursowy jawi się nieortodoksyjny mechanizm kursu płynnego połączony z polityką celu inflacyjnego i wsparty koordynacją polityki fiskalnej i monetarnej w ramach Unii Europejskiej.

Postrzeganie kursu płynnego w literaturze przechodziło rozmaite fazy. W literaturze międzywojennej, głównie na podstawie doświadczeń francuskich z lat 1920-tych, kurs płynny postrzegany był jako immanentnie niestabilny i intensyfikujący wyjściowe nierównowagi w bilansie płatniczym. Późniejsze badania tych samych doświadczeń Francji doprowadziły część ekonomistów, w tym Miltona Friedmana, do rewizji tej krytyki i wniosku, że wysoka zmienność kursu waluty w tym systemie odzwierciedlała ówczesną niestabilność i nieprzewidywalność polityk fiskalnej i monetarnej[32]/. Zgodnie z tym poglądem, nie ma podstaw, by wątpić, że jeśli polityka fiskalna i monetarna są rozsądne i spójne, to system kursu walutowego może funkcjonować w sposób zadawalający.

W ramach systemu Bretton-Woods funkcjonującego w świecie zachodnim od zakończenia II Wojny Światowej do początku lat 1970-tych przyjęto zasadę, że kursy walutowe są sztywne, lecz mogą podlegać korekcie w przypadku, gdy uzasadniają to fundamentalne nierównowagi w obrotach handlowych. Wraz z postępującą liberalizacją przepływów kapitałowych utrzymywanie kursów sztywnych stawało się coraz trudniejsze, a mechanizm korygowania relacji kursowych nie funkcjonował należycie, gdyż decyzje o takich korektach były bardzo często wstrzymywane. Odejście od systemu Bretton-Woods rozpoczęło okres, w którym poszczególne kraje dokonywały prób z rozmaitymi wariantami systemów walutowych. Usiłowania powrotu do systemu podlegających korekcie sztywnych kursów walutowych kończyły się kilkakrotnie niepowodzeniem. Coraz więcej krajów wprowadzało kurs płynny starając się jednocześnie w rozmaity sposób ograniczyć naturalne słabości tego systemu, poprzez odejście od ortodoksyjnej koncepcji kursu płynnego i dopuszczenie rozmaitych form interwencji walutowej (systemy kursu płynnego, w których bank centralny dopuszcza możliwość interwencji walutowej, określamy mianem „nieortodoksyjnego” kursu płynnego).

Istotnym krokiem „w oswojeniu” kursu płynnego było powstanie koncepcji polityki bezpośredniego celu inflacyjnego, w której bank centralny publicznie ogłasza projektowany cel w zakresie poziomu inflacji i przyjmuje za priorytet osiągniecie tego celu poprzez odpowiednie kształtowanie stóp procentowych, a także stosowanie innych instrumentów polityki pieniężnej. Koncepcja ta zastosowana po raz pierwszy w Nowej Zelandii w latach 1980-tych, szybko zdobyła popularność wśród banków centralnych krajów rozwiniętych gospodarczo. Wprowadzenie celu inflacyjnego łagodzi istotną niedogodność towarzyszącą wcześniej systemowi kursu płynnego, jaką był brak punktu odniesienia dla kształtowania oczekiwań podmiotów gospodarczych. Określanie celu inflacyjnego daje taki punkt odniesienia, bez konieczności podporządkowania polityki monetarnej obronie określonego poziomu kursu walutowego[33]/. Barry Eichengreen kończy swoją monografię o międzynarodowym systemie walutowym stwierdzeniem, że choć płynny kurs walutowy nie jest najlepszym ze światów, to jest to chociaż rozwiązanie dostępne i możliwe do stosowania[34]/.

System nieortodoksyjnego kursu płynnego w poszczególnych krajach może być uzupełniony o koordynację polityki makroekonomicznej w UE, a w szczególności koordynację polityki fiskalnej (określanie limitów dla salda budżetu sektora finansów publicznych) oraz koordynację celów inflacyjnych, a także instrumentów stosowanych przez banki centralne dla realizacji celów inflacyjnych. W takich ramach kurs płynny służyłby bieżącemu korygowaniu nierównowag w bilansie płatniczym, koordynacja polityki fiskalnej i celu inflacyjnego w ramach UE ograniczałaby wahania kursu wynikające z nieprzewidywalności i niespójności polityki makroekonomicznej, a jednocześnie ograniczona byłaby możliwość prowadzenia, pod ochroną kursu płynnego, nadmiernie ekspansywnej polityki fiskalnej lub monetarnej.

Mechanizm kursu płynnego jako podstawowy mechanizm dostosowań kursowych w Europie nie wykluczałby możliwości prowadzenia przez niektóre kraje polityki związania swoich walut z walutą silnego partnera. Przykładem takich rozwiązań jest sztywne powiązanie z marką niemiecką m.in. szylinga austriackiego i guldena holenderskiego przed wprowadzeniem euro, a także obecne sztywne powiazanie kursu korony duńskiej z kursem euro. Tego typu rozwiązanie daje możliwość w sytuacji awaryjnej szybkiego „odwiązania” waluty od waluty partnera i uwolnienie kursu lub dokonanie jednorazowej korekty. Oczywiście, po to, by takie „odwiązanie” waluty było w praktyce możliwe bez dramatycznych perturbacji gospodarczych, konieczne są rozwiązania systemowe przeciwdziałające powszechnemu denominowaniu kontraktów w walucie zagranicznego partnera.

Drugim dopuszczalnym mechanizmem kursowym po rozpadzie strefy euro mógłby być mechanizm wzorowany na Europejskim Systemie Monetarnym (ESM) z 1979 roku. W systemie tym możliwe byłoby wygaszanie zmienności kursu waluty, ustalenie przedziałów wahań, czy tez obrona wyznaczonego poziomu kursu (a raczej zapobieżenie dalszej deprecjacji słabej waluty) poprzez zobligowanie państw z silną walutą do udzielania nieograniczonego wsparcia w postaci interwencji na rynku walutowym (a nawet do transferu rezerw walutowych, czego nie udało się dokonać w oryginalnym ESM). W systemie takim ciągle możliwa byłaby, tak zresztą, jak we wspomnianym ESM, zmiana wyznaczonych przedziałów zmienności kursów, jeśli zaistniałyby okoliczności (nierównowagi bilansów płatniczych, wzrost inflacji) uniemożliwiające obronę ustalonych poziomów. Możliwa byłaby również renegocjacja ustalonych centralnie kursów walut[35]/. Mechanizm taki, ze względu na możliwość systematycznej zmiany kursów centralnych, wolny byłby od wad rozwiązań sugerujących jednorazową rewizję kursów parytetowych w ramach istniejącej strefy euro[36]/.

Historia poszukiwania metod koordynacji walutowej się nie skończyła i będą prawdopodobnie powstawały nowe podejścia pozwalające lepiej „oswoić” płynny kurs walutowy z celami stabilizacji makroekonomicznej oraz koordynacji międzynarodowej, bądź też rozwiązania zwiększające efektywność funkcjonowania systemu przedziałów walutowych.

Nasze uwagi w niniejszym rozdziale służą przede wszystkim temu, by uzasadnić pogląd, że istnieją alternatywy dla systemu jednej waluty w Europie. Nie są one doskonałe, lecz naszym zdaniem są znacznie bezpieczniejsze dla pomyślności gospodarczej, społecznej i cywilizacyjnej Europy, niż rozwiązania, które wydają się proste i idealne, takie jak system oparty o parytet złota lub system jednej waluty europejskiej. Warto przypomnieć, że pomyślny rozwój gospodarki, a także rozwój pokojowej współpracy europejskiej, może się odbywać w ramach systemu walutowego, który nie jest perfekcyjny, a takim był system z Bretton Woods w latach 1945-1970. Natomiast próby wprowadzenia doskonałego systemu walutowego grożą katastrofą społeczną i ekonomiczną. Do katastrofy takiej przyczynił się system waluty opartej na parytecie złota w okresie międzywojennym, a obecnie jest bardzo prawdopodobne, że katastrofę taką może spowodować uporczywa obrona sytemu jednej waluty w Europie.

IX.             Ostrzeżenia i argumenty przeciwko dekompozycji strefy euro

W tym rozdziale odnosimy się do popularnych argumentów i ostrzeżeń przed dekompozycją strefy euro.

Argument ekonomicznej katastrofy

Według niektórych opinii rozwiązanie strefy euro musi doprowadzić do ekonomicznej katastrofy. Ekonomiści szwajcarskiego banku UBS szacują, że dla zagrożonej gospodarki (z grupy PIIGS[37]) wystąpienie ze strefy euro spowoduje w pierwszym roku straty odpowiadające 40-50% PKB, a w przypadku gospodarki silnej, takiej jak Niemcy, wyjście ze strefy euro oznaczać będzie straty wysokości 20-25% PKB[38]/. Wnioski ekonomistów UBS są efektem przyjętych założeń, że wyjście kraju ze strefy euro spowoduje rozpad jednolitego rynku (lub odcięcie wychodzącego kraju od tego rynku), wprowadzenie barier celnych i dramatyczne załamanie handlu. Wnioski będą zupełnie inne, jeśli przyjmiemy, że następuje uporządkowane rozwiązanie strefy euro i jednolity rynek zostaje utrzymany. Ponadto, ekonomiści UBS nie porównują kosztów wyjścia ze strefy euro z kosztami, jakie będzie trzeba ponieść w przypadku pozostawania w strefie euro. Na przykład w swoim rachunku kosztów wyjścia Niemiec ze strefy Euro uwzględniają koszty 50-procentowej redukcji długu Grecji, Portugalii i Irlandii, tak jakby koszty takie występowały tylko w wariancie wyjścia Niemiec ze strefy Euro. Tymczasem, jeżeli strefa euro zostanie utrzymana, to koszty niewypłacalności krajów PIIGS (na razie Grecji) tez trzeba będzie ponosić, a naszym zdaniem będą one znacznie większe niż mogą być w wariancie kontrolowanego wyjścia Niemiec ze strefy Euro.

Ekonomiści UBS ponadto przyjmują, że jest możliwe przezwyciężenie kryzysu strefy euro, a obrona jednolitej waluty nie zagraża przyszłości UE i jednolitego rynku.

Nie odmawiamy nikomu prawa przyjmowania powyżej przedstawionych założeń i przekonania, że rozwiązanie strefy byłoby katastrofą. Za nieporozumienie uważamy jednak powoływanie się na szacunki ekonomistów UBS jako obiektywne uzasadnienie dla tezy o szkodliwości rozwiązania strefy euro. Teza o szkodliwości rozwiązania strefy euro wynika już wprost z samych przyjmowanych założeń, niezależnie od tego, czy szacunki liczbowe są wiarygodne. Jest oczywiste, że przy założeniach, jakie przyjmują ekonomiści UBS, rozwiązanie strefy euro byłoby szkodliwe dla wszystkich i nie miałoby sensu.

Naszym zdaniem, prawdopodobieństwo skutecznego rozwiązania obecnego kryzysu bez przebudowy strefy euro jest mało prawdopodobne ze względu na brak dostępności skutecznych instrumentów, o czym pisaliśmy wyżej. Uważamy ponadto, że nawet w przypadku zrealizowania się bardzo optymistycznego scenariusza utrzymania strefy euro dzisiaj, będzie ona podatna na kolejne kosztowne perturbacje w przyszłości, ponieważ Europa nie jest optymalnym obszarem walutowym. Unia Europejska i jednolity rynek mogą funkcjonować bez jednej waluty i funkcjonowały tak z powodzeniem przed wprowadzeniem euro. Proponujemy, aby dekompozycję strefy euro przeprowadzić w sposób uzgodniony i kontrolowany, tak aby zachować UE i jednolity rynek europejski, a jednocześnie wprowadzić mechanizm koordynacji walutowej, który umożliwi ograniczenie skali aprecjacji nowej waluty Niemiec w okresie przejściowym. Dekompozycja strefy euro, przy utrzymaniu UE i jednolitego rynku, może relatywnie poprawić sytuację krajów PIIGS, co umożliwi im wzrost gospodarczy. Taki sposób rozwiązania problemów krajów PIIGS przyniesie korzyści dla wszystkich krajów strefy euro w porównaniu do wariantu niebezpiecznej kontynuacji polityki „wewnętrznej dewaluacji”.

Niebezpieczeństwo aprecjacji nowej waluty niemieckiej i recesji w Niemczech

 

Jak dotąd, przedsiębiorstwa niemieckie są głównym beneficjentem wprowadzenia euro. W okresie od wprowadzenia euro do wybuchu światowego kryzysu finansowego niemiecka nadwyżka handlowa wzrosła z 65 mld euro stanowiących 3,2 % PKB w roku 1999 do 198 mld euro tj. 8,1% PKB w roku 2007. W tym czasie bilans handlowy całej strefy euro nie uległ większym zmianom i pozostał zrównoważony. Ten olbrzymi wzrost niemieckiej nadwyżki handlowej o kwotę 133 mld euro między rokiem 1999 a 2007 był efektem wzrostu nadwyżki w handlu wewnątrz strefy euro. Wzrostowi nadwyżki handlowej Niemiec, a także Holandii i Austrii (łącznie o 166 mld euro), towarzyszyło w latach 1999-2007 pogorszenie bilansu handlowego Hiszpanii, Francji, Grecji, Włoch, Belgii i Portugalii łącznie o 178 mld euro.

Sytuacja, w której Niemcy osiągają wysoką nadwyżkę handlową, a kraje mniej konkurencyjne generują duży deficyt handlowy i pogrążają się w zapaści ekonomicznej, jest na dłuższą metę nie do utrzymania, chyba, że Niemcy będą bezpośrednio lub pośrednio finansowały te deficyty. Jeżeli przywództwo Niemiec doprowadzi do zamierzonego wprowadzenia zdrowych zasad makroekonomicznych w strefie euro, to efektem tego będzie również zmniejszenie deficytów handlowych mniej konkurencyjnych krajów, co z kolei oznaczać będzie zmniejszenie nadwyżki Niemiec, chyba, że w tym czasie wzrośnie istotnie nadwyżka handlowa całej strefy euro. Możliwe są różne scenariusze wydarzeń, lecz naszym zdaniem najbardziej prawdopodobne jest, że utrzymywanie strefy euro i kontynuacja polityki deflacyjnej powodować będzie jednoczesne hamowanie wzrostu i obniżanie niemieckiej nadwyżki handlowej, a w przypadku chaotycznego rozpadu strefy euro, zrównoważenie obrotów nastąpi najprawdopodobniej w sytuacji głębokiego załamania gospodarczego, które dotknie całą Europę, w tym Niemcy. Uwzględniając te ryzyka, z punktu widzenia Niemiec racjonalna jest kontrolowana dekompozycja strefy euro i przejście do mechanizmu walutowego, który wszystkim krajom UE stworzy szanse wzrostu gospodarczego i nie będzie generował zagrożeń dla trwałości UE i jednolitego rynku. Przyspieszenie wzrostu niekonkurencyjnych krajów strefy euro i związane z tym zwiększenie wolumenu handlu międzynarodowego, stwarza szanse na zrównoważenie wewnątrzeuropejskich obrotów w warunkach wzrostu gospodarczego w Europie i w Niemczech, nawet jeśli towarzyszyć temu będzie umocnienie nowej niemieckiej waluty. W przypadku wychodzenia Niemiec ze strefy euro celowe będą uzgodnienia między bankami centralnymi w celu zapobieżenia nadmiernej aprecjacji nowej waluty Niemiec w okresie przejściowym.

Obawa przed osłabieniem pozycji Europy wobec USA, Chin i Indii

Argumentem, który przemawia do wielu obserwatorów, jest to, że rezygnacja ze wspólnej waluty osłabi pozycję UE wobec potęg gospodarczych USA, Chin i Indii. Euro jest dziś jedną z najważniejszych walut świata, natomiast waluta żadnego z poszczególnych krajów Europy nie będzie miała podobnego statusu. Cytowani ekonomiści UBS stwierdzają, że po rozpadzie strefy euro poszczególne kraje europejskie, nawet te największe, będą ledwie słyszalne na arenie międzynarodowej[39]/.

Pogląd, że rezygnacja ze wspólnej waluty obniży pozycję Europy, jest słuszny pod warunkiem, że wspólna waluta nie osłabia Europy. Jeżeli jednak istnienie wspólnej waluty hamuje rozwój gospodarczy i grozi konfliktami zagrażającymi istnieniu Unii Europejskiej, jednolitego rynku i pokojowej współpracy w Europie, to z pewnością nie będzie czynnikiem umacniającym międzynarodową pozycję Europy, lecz wręcz przeciwnie, będzie tę pozycję osłabiać. Unia Europejska z wieloma walutami narodowymi, lecz dobrze funkcjonującym jednolitym rynkiem oraz zasadami współpracy stwarzającymi wszystkim państwom członkowskim dobre perspektywy rozwoju, będzie miała silniejszą pozycję międzynarodową niż UE z jednolitą walutą, lecz sparaliżowana przez stagnację gospodarczą, problemy i konflikty wewnętrzne, i poszukująca pomocy zewnętrznej nie tylko w USA, lecz również w Chinach, a w przyszłości pewnie i w Indiach.

X.    Co może się zdarzyć w przypadku kontynuacji uporczywej obrony euro

W tym rozdziale omawiamy najbardziej prawdopodobne warianty wydarzeń w przypadku kontynuacji uporczywej obrony euro i kontynuacji polityki „wewnętrznej dewaluacji”/deflacji: 1) scenariusz trwalej zapaści politycznej i społecznej niekonkurencyjnych państw oraz 2) scenariusz nieskoordynowanego rozpadu strefy euro. Odnotowujemy także mniej prawdopodobny, lecz niewykluczony scenariusz optymistyczny, w którym kryzys strefy euro zostanie rozwiązany w wyniku wystąpienia wewnętrznych lub zewnętrznych czynników łagodzących: 1) Złagodzenie i rozwiązanie kryzysu strefy euro w wyniku zewnętrznych impulsów wzrostu wskutek ożywienia w gospodarce światowej 2) Złagodzenie i rozwiązanie kryzysu strefy euro w wyniku istotnego osłabienia euro i wypracowania przez strefę euro jako całość wysokiej nadwyżki handlowej 3) Złagodzenie i rozwiązanie kryzysu w skutek znacznie lepszych niż oczekujemy efektów przywracania konkurencyjności zagrożonych gospodarek poprzez politykę „wewnętrznej dewaluacji”.

Długotrwała zapaść gospodarcza i społeczna zagrożonych państw strefy euro

Kontynuacja polityki „wewnętrznej dewaluacji” będzie powodować zapaść gospodarczą w zagrożonych krajach strefy euro.

Stanisław Gomułka ocenia, że zacieśnienie fiskalne stosowane w Grecji, będące jednocześnie warunkiem uzyskania zewnętrznej pomocy, spowoduje prawdopodobnie spadek PKB o około 20% i utrzymywanie stopy bezrobocia na poziomie 20-25% przez kilka lat[40]/.

Martin Feldstein, były szef doradców ekonomicznych Prezydenta Reagana, uważa, że usiłowanie ograniczenia deficytu na rachunku obrotów bieżących we Włoszech, Hiszpanii i Francji poprzez politykę „wewnętrznej dewaluacji” spowodowałoby dekadę wysokiego bezrobocia i spadającego PKB, co byłoby strategią politycznie niebezpieczną i oznaczającą ekonomiczne marnotrawstwo[41]/.

Recesja w zagrożonych gospodarkach pogarszać będzie perspektywy spłaty ich zadłużenia. Powodowało to będzie konieczność kontynuacji programów bezpośredniego wsparcia finansowego lub wsparcia pośredniego przez Europejski Bank Centralny w odniesieniu do Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Włoch. Rosnąć będą napięcia polityczne w zagrożonych krajach, a także napięcia między krajami i wzajemne negatywne sentymenty między narodami. Społeczeństwa krajów mających nadwyżkę na rachunku obrotów bieżących (przede wszystkim Niemcy) odczuwać będą i coraz głośniej wyrażać rosnące zdegustowanie niezdolnością krajów deficytowych (Grecja, Portugalia, Hiszpania i Włochy) do uporządkowania swoich gospodarek i będą coraz głośniej wyrażały niechęć do udzielania im wsparcia finansowego. Z kolei kraje deficytowe będą coraz częściej oskarżały kraje nadwyżkowe o to, że są beneficjentami i częściowo sprawcami ich kłopotów. Kolejnymi etapami zaostrzenia kryzysu może być wyraźne rozszerzenie grupy zagrożonych krajów o Belgię i Francję.

 

Ryzyko kryzysów politycznych i niekontrolowanego opuszczania strefy euro

 

Dynamika polityczna kryzysu wymknąć się może spod kontroli na poziomie poszczególnych krajów i na poziomie strefy euro i Unii Europejskiej. Poszczególne zagrożone kraje mogą stracić zdolność do kontynuacji polityki „wewnętrznej dewaluacji” w wyniku wyborów lub upadku rządu pod wpływem demonstracji i rozruchów ulicznych, tak jak to się stało w Argentynie w 2001 roku. Pozostałe kraje będą musiały zgodzić się na rozluźnienie wymagań i kontynuację wsparcia lub zaakceptować niewypłacalność kolejnych zagrożonych krajów. Niewypłacalność kolejnych krajów powodować będzie straty w bilansach banków i konieczność udzielania im wsparcia publicznego, co pogarszać będzie sytuację fiskalną kolejnych krajów. Jednocześnie straty banków i ich problemy kapitałowe powodować będą dalsze zacieśnienie polityki kredytowej, przyczyniając się do hamowania gospodarki i rozszerzania się recesji. Rosnąć będzie nacisk na zwiększanie zakresu zaangażowania Europejskiego Banku Centralnego, a jednocześnie opór niemieckiej opinii publicznej przed ”psuciem” euro i coraz dalszym odchodzeniem ECB od dobrych wzorów Bundesbanku. W tej sytuacji może dojść do niekontrolowanego opuszczania strefy euro w wyniku jednostronnych decyzji poszczególnych krajów.

Kraj, który w wyniku straty zdolności do kontynuacji polityki „wewnętrznej dewaluacji” utraci wsparcie pozostałych krajów strefy euro, ogłosi częściową niewypłacalność i nie będzie w stanie pozyskać środków na sfinansowanie niezbędnych wydatków, może zostać zmuszony do rozpoczęcia emisji własnej waluty, co może być poprzedzone emisją różnych form quasi pieniądza do regulowania zobowiązań wewnętrznych i wypłacania wynagrodzeń w sektorze publicznym.

 

Na emisję własnej waluty zdecydować się może również kraj z grupy gospodarek nadwyżkowych, który utraci zdolność do tolerowania psucia euro i rosnących kosztów fiskalnych wspierania zagrożonych gospodarek strefy euro.

W przypadku opuszczania strefy euro w wyniku jednostronnych decyzji poszczególnych krajów nasilać się będą wzajemne oskarżenia i negatywne sentymenty. Prawdopodobne będą retorsje w postaci barier dla handlu niszczących jednolity rynek. W takim przypadku prawdopodobne jest pogłębienie załamania gospodarki i nasilenie konfliktów wewnątrzkrajowych i międzypaństwowych w Europie.

Możliwość przezwyciężenia kryzysu i przetrwania strefy euro

Pomimo, iż proponowane dotychczas metody rozwiązania kryzysu zadłużeniowego i reanimacji strefy euro mają bardzo ograniczoną szansę doprowadzić do poprawy konkurencyjności zagrożonych krajów i naprawy ich bilansów płatniczych na tyle szybkiej, by uniknąć zaostrzania recesji i dalszej eskalacji kryzysu zadłużeniowego, to istnieje szansa przetrwania strefy euro w obecnej formie. Może to być efektem wystąpienia rozmaitych sprzyjających czynników.

Kryzys strefy euro może zostać powstrzymany w wyniku wystąpienia wewnętrznych lub zewnętrznych czynników łagodzących, takich jak: zewnętrzne impulsy wzrostu wskutek silniejszego niż się obecnie oczekuje ożywienia w gospodarce światowej, istotnego osłabienia euro i wypracowania przez strefę euro jako całość nadwyżki handlowej lub lepszych niż oczekujemy efektów przywracania konkurencyjności zagrożonych gospodarek poprzez politykę „wewnętrznej dewaluacji”.

Silne ożywienie w gospodarce światowej umożliwiłoby, przy utrzymaniu wewnętrznej nierównowagi w strefie euro, osiągnięcie na tyle wysokiego wzrostu, by zneutralizować negatywne krótkookresowe skutki polityki „wewnętrznej dewaluacji” w słabszych krajach. Ułatwiłoby to zagrożonym krajom wyjście z pętli deflacyjnej i pętli zadłużenia, zwiększając szansę na przetrwanie strefy euro. Pojawienie się silnego i nie epizodycznego zewnętrznego impulsu wzrostowego nie jest dzisiaj generalnie scenariuszem bardzo prawdopodobnym wobec wciąż niezakończonego procesu ograniczania nadmiernego zadłużenia gospodarki prywatnej w USA oraz ryzyka silniejszego hamowania jednego z silników globalnego wzrostu, czyli gospodarki chińskiej.

Podobny jak globalne ożywienie skutek dla strefy euro przyniosłoby istotne i względnie trwałe osłabienie europejskiej waluty[42]/. W sytuacji istotnej deprecjacji euro i wygenerowania dużej nadwyżki handlowej przez strefę euro jako całości, mniej konkurencyjne kraje strefy mogły mieć nadwyżki obrotów handlu zagranicznego mimo utrzymywania się deficytów w ich obrotach w ramach strefy euro. Nie bez znaczenia jest przy tym stosunkowo wysoki udział wymiany handlowej z państwami spoza strefy euro w przypadku krajów peryferii, co zwiększać będzie pozytywne skutki osłabienia euro dla ich bilansu handlowego. Szansę na istotną deprecjację euro dotychczas zmniejszały z jednej strony polityka słabego dolara prowadzona przez amerykański bank centralny, z drugiej strony zaś powszechne ściąganie kapitału z pozaeuropejskich banków zależnych przez europejskie grupy bankowe, co  – podobnie jak w przypadku Japonii po wydarzeniach w Fukushimie – prowadziło do paradoksalnego umocnienia waluty obszaru przechodzącego kryzys.

Rozwiązanie kryzysu strefy euro byłoby oczywiście znacznie bardziej prawdopodobne, gdyby polityka „wewnętrznej dewaluacji” przyniosła lepsze niż oczekujemy efekty w zakresie przywracania konkurencyjności. Nie można wykluczyć takiego przebiegu wydarzeń, choć naszym zdaniem przedstawione w poprzednich rozdziałach przykłady nie dają podstaw do takich nadziei.

Reasumując, nie można wykluczyć, że kombinacja wymienionych wyżej czynników lub któryś z tych czynników samodzielnie umożliwi przezwyciężenie obecnego kryzysu i strefa euro przetrwa. Fakt, że strefa euro przetrwa obecny kryzys nie musi jednak oznaczać, że będzie to kryzys ostatni. W przyszłości poważne problemy z konkurencyjnością mogą pojawić się w różnych krajach. Los kraju, który z jakiś przyczyn utraci konkurencyjność, będzie w ramach strefy euro zawsze nie do pozazdroszczenia.

Zakończenie

Unia Europejska i jednolity rynek europejski to wielkie osiągniecia, których warto i trzeba bronić. Wprowadzenie euro, mimo najlepszych intencji, okazało się natomiast błędem, z którego należy się wycofać. Istnienie jednolitej waluty jest trudne do pogodzenia z dotychczasową filozofią integracji europejskiej, której celem było tworzenie wszystkim państwom członkowskim warunków dla pomyślnego rozwoju. Tymczasem przynależność do strefy euro pozbawia państwo członkowskie możliwości wykorzystania w sytuacji kryzysowej najskuteczniejszego instrumentu dostosowawczego, jakim jest korekta kursu walutowego. Kraj członkowski strefy euro, który z jakichś powodów utraci konkurencyjność, znajduje się w pułapce. Wyjście takiego kraju ze strefy euro grozi paniką bankową, zaś pozostawanie w strefie euro skazać może na długotrwałą recesję. Świadomość ryzyka wpadnięcia w taką pułapkę zmniejsza szanse na dalsze rozszerzanie strefy euro, nawet w optymistycznym wariancie opanowania obecnego kryzysu. Póki istnieje strefa euro, będziemy mieli w UE do czynienia z podziałem na trzy grupy krajów: kraje strefy euro mające zadawalającą konkurencyjność, zagrożone kraje strefy euro zmagające się z recesją oraz kraje znajdujące się poza strefą euro i niespieszące się do tego, by do niej wstąpić. Będzie to swoista „Europa trzech prędkości”. Kontrolowana dekompozycja strefy euro uwolni z pułapki tych, którzy w nią wpadli, zapobiegnie nieobliczalnym konsekwencjom niekontrolowanego rozpadu strefy euro, umożliwi zachowanie UE i jednolitego rynku i pozwoli UE skoncentrować wysiłki na nowych wyzwaniach. Takim projektem dającym nowy impuls rozwojowy może być utworzenie wspólnego obszaru celnego z USA[43]/.

Operacja kontrolowanej dekompozycji strefy euro może nastąpić tak szybko, jak tylko europejskie elity i opinia publiczna oswoją się z myślą, że euro i Unia Europejska to nie to samo i że Unia Europejska i jednolity rynek bez euro mogą istnieć i stanowić wielką wartość dla państw i narodów europejskich oraz uzgodnione zostaną zasady nowego ładu walutowego w Europie. Do tego czasu powinny być prowadzone działania zapobiegające niekontrolowanemu rozwojowi wydarzeń.


Autorzy

Stefan Kawalec

Ekonomista, absolwent wydziału matematyki Uniwersytetu Warszawskiego. Prezes zarządu firmy doradczej Capital Strategy Sp. z o.o., członek rad nadzorczych spółek Kredyt Bank S.A. i Lubelski Węgiel „Bogdanka” S.A., były wiceminister finansów.

Ernest Pytlarczyk

Doktor nauk ekonomicznych, Główny Ekonomista BRE Banku S.A., kieruje zespołem wielokrotnie nagradzanym za najlepsze prognozy makroekonomiczne gospodarki polskiej. W przeszłości pracował jako analityk rynków finansowych w Instytucie Cykli Koniunkturalnych na Uniwersytecie w Hamburgu, w banku centralnym Niemiec we Frankfurcie i w Banku Handlowym w Warszawie.


[1]/ System, w którym bank emisyjny gwarantował wymianę emitowanej waluty na złoto według stałego parytetu.

[2]/ Karl Polanyi, „The Great Transformation”, Reinhert, New York 1944.

[3]/ Barry Eichengreen, „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”, Princeton University Press 2008, str. 29-31 i 230.

[4]/ Barry Eichengreen, „Golden Fetters. The Gold Standard and the Great Depression 1919-1939”,  Oxford University Press 1995, str. 6.

[5] / B. Eichengreen, „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”, op. cit. , str. 30.

[6] / B. Eichengreen, „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”, Op. cit. str. 230.

[7]/ John Maynard Keynes, „The Economic Consequences of Mr. Churchill” 1925, w: John Maynard Keynes, „Essays in Persuasion”, Macmillan and Co, London 1933, s. 244-270.

[8]/ B. Eichengreen, „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”, op. cit. str. 57.

[9]/ B. Eichengreen, „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”, op. cit. str. 57

[10]/ Liaquat Ahamed, „Lords of Finance. The Bankers Who Broke the World”, The Penguin Press, New York 2009.str. 376.

[11]/ L. Ahamed, op. cit.,  str. 429-430.

[12]/ L. Ahamed, op. cit.. str. 383.

[13]/ Por. B. Eichengreen , „Golden Fetters. The Gold Standard and the Great Depression 1919-1939”, op. cit.

[14]/  B. Eichengreen, „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”, op. cit., str. 87.

[15]/ Por. Mario Blejer and Guillermo Ortiz, “Latin lessons”, The Economist, 18.02.2012.

[16]/  http://pl.wikipedia.org/wiki/Zjednoczenie_Niemiec

[17]/ Heinz Jansen, „Transfers to Germany’s eastern Länder: a necessary price for convergence or a permanent drag?”, ECFIN Country Focus (Economic analysis from the European Commission’s Directorate-General for Economic and Financial Affairs), Volume 1, Issue 16, 8.10.2004. W poszczególnych latach w okresie 1991-2002 roczne transfery netto stanowiły między 4,6% a 7,7% PKB Niemiec i miedzy 26% a 45% PKB Niemiec Wschodnich.

[18]/ Por. Helmut Seitz, “The economic and fiscal consequences of German Unification”, Technical University Dresden, Germany, Faculty of Business and Economics, Institute for Applied Public Finances and Fiscal Policy. Presentation at the conference on German Unification University of Haifa, January 21st. – 22nd, 2009.

[19]/ Daniele Franco, „L’economia del Mezzogiorno” w: „Il Mezzogiorno e la politica economica dell’Italia”, Seminari e convegni, Banca d’Italia, lipiec 2010, nr 4, str. 5.

[20]/ Por. Gianfranco Viesti et al., “Convergence among Italian Regions, 1861-2011”, Quaderni di Storia Economica, Banca d’Italia, październik 2011, nr 21, str. 67.

[21]/ Por. D. Franco, op. cit., str. 3.

[22]/ Catriona Purfield and Christoph Rosenberg, “Adjustment under a Currency Peg: Estonia, Latvia and Lithuania during the Global Financial Crisis 2008–09”, IMF Working Paper WP/10/213, International Monetary Fund, Washington, September 2010.

[23]/ Por. Zsolt Darvas, „A Tale of Three Countries: Recovery after Banking Crises”, Corvinus University of Budapest, Department of Mathematical Economics and Economic Analysis, Working Paper 2011/6, 20 December 2011.

[24]/ Z. Darvas, op. cit..

[25]/ Por. Roberto Perotti, “The ‘Austerity Myth’: Gain Without Pain?”, NBER Working Paper 17571, National Bureau of Economic Research, Cambridge, Massachusetts, November 2011.

[26]/ Edmund Wnuk-Lipiński, „Świat międzyepoki. Globalizacja, demokracja, państwo narodowe”, Wydawnictwo ZNAK, Instytut Studiów Politycznych PAN, Krąków 2004. Str. 167.

[27]/ E. Wnuk-Lipiński, op. cit. Str. 164.

[28]/ E. Wnuk-Lipiński, op. cit. str. 180.

[29]/ Por. Mirosław Czech, „Ja nacjonalista”, Gazeta Wyborcza, 5-6 listopada 2011. Tytuł tekstu publicysty „Gazety Wyborczej” i byłego działacza Unii Demokratycznej i Unii Wolności jest formą prowokacji. Czech pisze w tym samym tekście: „Jak byłem demokratycznym liberałem (z tęskniącym spojrzeniem ku społecznej gospodarce rynkowej), tak pozostałem. Nacjonalistą jestem z europejska. Nie uważam by nadchodził  kres państwa narodowego i w Europie zapanowała kosmopolityczna wspólnota jako podstawa rozwoju demokracji. Więź narodowa i państwowa oparta na tożsamości obywateli oraz wieloetnicznym i wieloreligijnym dziedzictwie nie zaniknie. Będzie osnową integrującej się Europy.”

[30]/ W Argentynie w 2001 roku zamrożenie depozytów bankowych sprowokowało rozruchów, które doprowadziły do ustąpienia prezydenta i rządu oraz ogłoszenia niewypłacalności kraju.

[31]/ Rozwiązanie tego typu proponuje niemiecki historyk Hans-Joachim Voth. W wywiadzie dla „Spiegla”, w odpowiedzi na pytanie jak będzie wyglądała Europa za pięć lat, Voth mówi: „Mogę wyobrazić sobie świat z okrojoną strefą euro, do której należą Francja, Włochy, kraje śródziemnomorskie, i może też Belgia. Poza tym będzie stara strefa marki niemieckiej, do której należeć będą Niemcy, Austria, Holandia, może też Dania, i być może Finlandia, które nie będą miały problemu z utrzymaniem podobnej polityki pieniężnej jak Niemcy. Podobne warunki mieliśmy w czasach Europejskiego Mechanizmu Kursów Walutowych ERM. To było optymalne rozwiązanie, tylko potem porzuciliśmy je na rzecz euro.” Por. „Europa to więcej niż euro”,  31.08.2011 – http://waluty.onet.pl/europa-to-wiecej-niz-euro,18893,4835536,1,prasa-detal

[32] Por. B. Eichengreen (2008)  „Globalizing Capital. A History of the International Monetary System”. Op. cit. s. 49-55.

[33]/ B. Eichengreen (2008)  „Globalizing Capital, A History of the International Monetary System”. Op. cit. s. 186.

[34]/ B. Eichengreen (2008)  „Globalizing Capital, A History of the International Monetary System”. Op. cit. s. 232.

[35]/ W pierwszych latach istnienia ESM centralnie ustalone poziomy kursów były modyfikowane średnio co osiem miesięcy.

[36]/ Propozycję takiego rozwiązania problemów strefy euro przedstawił Krzysztof  Rybiński: http://www.rybinski.eu/?p=2999&lang=all. Jednorazowa zmiana kursów parytetowych wewnątrz strefy euro nie wyklucza jednak ponownego, wraz z upływem czasu, narastania nierównowagi w bilansach płatniczych.

[37]/ Skrót złożony z pierwszych liter angielskich nazw następujących krajów: Portugalia, Włochy, Irlandia, Grecja i Hiszpania.

[38]/ Stephane Deo, Paul Donovan, and Larry Hatheway, “Euro break-up – the consequences”, UBS Global Economic Research, London,  6.09.2011.

[39]/  S. Deo, P. Donovan, and L. Hatheway, “Euro break-up  –  the consequences”, op. cit.

[40]/ Stanislaw Gomulka, “Perspectives for the Euroland, Short Term and Long Term”, Polish Quarterly of International Affairs, no 2/2012. March 2012. Forthcoming. Gomułka uważa, że takie kosztowne społecznie dostosowanie będzie miało również pozytywne skutki: przywrócenie konkurencyjności w wyniku obniżenia kosztów płac, poprawę salda handlu zagranicznego, a także utrwalenie w pamięci (instill in te memory) dla społeczeństwa i elit politycznych konieczności dbania o stabilność finansową.

[41]/  Martin Feldstein, “Weaker euro will help solve Europe deficit woes”, Financial Times, 19.12.2011. Por. http://blogs.ft.com/the-a-list/2011/12/19/a-weak-euro-is-the-way-forward/#ixzz1h6vdpDrY

[42]/ Deprecjację euro jako receptę na uratowanie strefy euro przywołał Martin Feldstein. Por. M.Fedstein, “Weaker euro will help solve Europe deficit woes”, op. cit.

[43]/ Postulat utworzenia do roku 2025 wolnego obszaru celnego obejmującego Unię Europejską i USA sformułowany został w raporcie: „The Case for Renewing Transatlantic Capitalism”, Edited by Paweł Świeboda and Bruce Stokes, Warsaw, March 2012, Report by a High Level Group convened by demosEUROPA – Centre for European Strategy (Warsaw), the German Marshall Fund of the United States (Washington DC), Notre Europe (Paris), Stiftung Wissenschaft und Politik (Berlin) and European Policy Centre (Brussels).

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję