„Skrzywienie neoliberalne”. Czyli dlaczego lewica źle zdiagnozowała kryzys? :)

Gdy 15 września 2008 roku upadł bank inwestycyjny Lehman Brothers lewica miała już pełną i klarowną diagnozę kryzysu. Winiła „kapitalizm kasyna” i „iluzję neoliberalnej globalizacji”. W jej opinii jedyną winą państwowych regulacji było to, że było ich za mało. Uważam, że taka diagnoza jest niesłuszną a już z całą pewnością niepełną oceną kryzysu gospodarczego a co za tym idzie, nie może stanowić podstawy do skutecznych reform gospodarczych. Czego przykładem jest praktyczne jej zastosowanie w USA przez Baracka Obamę.

Kryzys w „Kryzysie”

Powyżej opisana diagnoza kryzysu pochodzi z książki „Kryzys” a w tym z zamieszczonego w niej eseju Sławomira Sierakowskiego „Historia kryzysu i kryzys historii„. Taka ocena nie powinna dziwić, lewica od dawna mówiła, że deregulacja rynków musi doprowadzić do tragedii. W centrum krytyki ogniskowały się najpierw neoliberalne reformy planu Sachsa-Balcerowicza a następnie polityka Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), który lansując – także w przypadku polskiej transformacji – zalecenia tzw. Konsensusu Waszyngtońskiego „zmuszał” (w rzeczywistości pomoc MFW jest dobrowolna, tylko obarczona pewnymi warunkami) rządy państw trzeciego świata do wprowadzania radykalnych reform deregulacyjnych, prywatyzowania majątku narodowego i zmniejszania roli państwa w życiu gospodarczym (w krytyce założeń konsensusu przewodził Joseph Stiglitz – More Instruments and Broader Goals: Moving Toward the Post- Washington Consensus). Kryzys w sposób naturalny został, więc uznany przez lewicę za epilog „neoliberalnego złudzenia” oraz potwierdzenie tego, co – szeroko pojęta – lewica od dawna próbowała społeczeństwu przekazać. Lewicowi intelektualiści od początku kryzysu byli „w natarciu” i na wszelkie możliwe sposoby starali się nam powiedzieć: „a nie mówiliśmy?”.

Rola FED-u

Z diagnozą lewicy należy się zgodzić w jednym – błędy FED-u są niepodważalne. Polityka niskich stóp procentowych Rezerwy Federalnej – począwszy od 2001 roku – przyczyniła się do nakręcenia „bańki” kredytów hipotecznych. FED zaczął stosować niższe stopy procentowe (funduszy federalnych) od tych, które należałoby stosować postępując zgodnie z różnymi regułami polityki monetarnej (np. z tzw. regułą Taylora). Spadek ceny pieniądza (połączony ze wzrostem jego podaży na skutek stymulacji gospodarczej i drukowania pieniędzy przez FED) ma zawsze wpływ na podaż kredytów mieszkaniowych, co dodatkowo wpływa na wzrost cen i powstawanie „bańki” cenowej. Odchylenie polityki stóp procentowych od zaleceń wynikających z reguły Taylora nie jest problemem samym w sobie, gdyż nie są to sztywne wytyczne postępowania. Jednak to, co zapoczątkował FED w 2001 roku było długotrwałym odchyleniem od tej reguły (największe od lat 70 XX wieku). W tej kwestii nie ma większych sporów między lewicą a liberałami.

Różnice w diagnozie kryzysy

W „Kryzysie” możemy przeczytać krytykę quasi-rządowych instytucji (government-sponsored entities) udzielających kredytów hipotecznych. Chodzi o Fannie Mae (Federal National Mortgage Association) i Freddie Mac (Federal Home Loan Mortgage Corporation). Lewica uważa, że nie mogą one nadal funkcjonować w swojej publiczno-prywatnej formule i postuluje, aby je całkowicie (ponownie) znacjonalizować. Lewica bagatelizuje również rolę w kryzysie ustawy The Community Reinvestment Act (CRA), która miała w swoim zamyśle zapobiegać „rasizmowi” w procesie przyznawania kredytów. Ekonomista Paul Krugman, komentując próby oskarżania CRA o kryzys stwierdzając, że „rasizm po raz kolejny pokazał swoja brzydką twarz” (także FED zaprzecza, że CRA miała wpływ na kryzys). Zdaniem lewicy również to nie regulacje państwa wpłynęły na fatalną, jakość pracy międzynarodowych agencji ratingowych, które nawiasem mówiąc również lewica postuluje znacjonalizować – tak jakby lekarstwem na wszystkie problemy była nacjonalizacja (sic!). Na szczęście tam gdzie lewica nie widzi – lub nie chce widzieć – problemu, dostrzegają go liberałowie.

„Lokalne” przyczyny kryzysu

Ekonomista Randal O’Tooleekspert libertariańskiego The Cato Institutew swojej pracy „How Urban Planners Caused the Housing Bubble” – zwraca uwagę na problem regulacji stanowych (tzw. „growth management”) dotyczących obrotu nieruchomościami i rozwoju miast. Pomimo tego, że bańka nieruchomości jest przedstawiana, jako zjawisko powszechne dla całych Stanów Zjednoczonych – co sugeruje, że to (tylko) polityka FED-u jest odpowiedzialna za jej powstanie – O’Toole zwraca uwagę na to, że skutki pęknięcia „bańki” nie były jednakowe dla wszystkich 50 stanów USA. Programy typu growth management przybierały postać programów „rozsądnego wzrostu” czy „otwartej przestrzeni”, które polegały na ograniczaniu rozrostu miast czy wytyczanie maksymalnej wysokości budynków. W Polsce również obowiązują takie regulację i są one zapisane np. miejscowych w planach zagospodarowania przestrzennego. W stanach, w których stosowano programy „growth management” takich jak Kalifornia czy Floryda ceny nieruchomości w okresie 2000-2007 wzrosły prawie dwukrotnie, a po pęknięciu „bańki” spadły o 20-30%. Dla kontrastu, w stanach Georgia czy Texas, ceny w owym okresie wzrosły o 20-25%, a po wybuchu kryzysu tylko nieznacznie spadły.

Zdaniem O’Toole programy typu growth management” odegrały ważną rolę w procesie formowania się bańki na rynku hipotecznym, co najprościej jest pokazać na przykładzie limitowania wysokości budynków (regulacje te były wprowadzana także z powodów „estetycznych” w wielu miastach Stanów Zjednoczonych). Poprzez ingerencję na wolnym rynku wpływały one i ograniczały ilość dostępnych lokali na metr kw. a to sprawiało, że ceny nieruchomości rosły, bo inwestor zamiast wybudować wieżowiec, w którym mieściłoby się 100 mieszkań, musiał wybudować mniejszy budynek z 50 mieszkaniami, których cena była wyższa. Można sobie również wyobrazić sytuację, że inwestorzy z tego powodu wielokrotnie rezygnowali z takich inwestycji, co dodatkowo obniżało podaż mieszkań na rynku. Jak podaje O’Toole na sześć stanów (Arizona, Kalifornia, Floryda, Nevada, Maryland i Rhode Island), w których ceny spadły najbardziej, tylko jeden (Nevada) nie miał planu typu „growth management”.

To w jakim stopniu te regulacje przyczyniły się do powstania „bańki” jest kwestią nadal szeroko dyskutowaną wśród ekonomistów. Wniosków O’Toole’a na pewno nie można bagatelizować. Na próżno jednak szukać tego czynnika w diagnozie lewicy.

Amerykanin na swoim

Ekonomista Jeffrey Friedman w swojej pracy „A crisis of politics, not economics: complexity, ignorance, and policy failure” opisuje kilka innych istotnych czynnikó, które zostały przez lewicę, albo zbagatelizowane, albo pominięte. Chodzi tutaj przede wszystkim o politykę ingerencji państwa w podaż kredytów hipotecznych. „Pierwszą przyczyną kryzysu” Friedman określa ustawę The Community Reinvestment Act” (CRA) oraz działalność quasi-rządowych instytucji wspierających kupowanie własnych nieruchomości przez ludzi ubogich (stworzono nawet specjalną rządową instytucję, która miała się tym zajmować – Federal Housing Authority).

W 1938 roku w celu odkupywania kredytów hipotecznych od banków, powstała Fannie Mae. Ze względu na chęć pomniejszenia deficytu budżetu federalnego, w 1968 roku Fannie Mae zostało „sprywatyzowane”. W 1970 decyzją Kongresu USA powstało Freddie Mac, które miało zasadniczo podobne zadania, co Fannie Mae. Obie instytucje były pseudo-prywatne, gdyż Kongres gwarantował im, że w przypadku kłopotów finansowych uratuje je z publicznych pieniędzy (tak też się stało w 2008 roku).

Z kolei w 1977 roku w czasie prezydentury Cartera uchwalono – na wniosek senatora Williama Proxmire’a – ustawę „The Community Reinvestment Act” (która miała zapobiegać dyskryminacji w procesie udzielania kredytów hipotecznych (tzw. „redlining”) – z CRA związane były również inne regulacje takie jak: the Equal Credit Opportunity Act, the Home Mortgage Disclosure Act, the Fair Housing Act (Vern McKinley, Community Reinvestment Act Ensuring Credit Adequacy or Enforcing Credit Allocation?).

Pod wpływem CRA banki były „zmuszone” udzielać kredytów o niższej, jakości na rzecz społeczności lokalnych, w których miały swoją siedzibę (argumentowano, że niegodziwością jest pobieranie depozytów od biednych i udzielanie kredytów tylko bogatym). Regulatorzy w ramach CRA upubliczniali swoje oceny tego jak konkretne banki spełniały swoje powinności względem grup wykluczonych (banki dostawały swoiste rankingi: świetnie, satysfakcjonująco, potrzeba poprawy, znacząco niezgodny).

Działalność Fannie i Freddie polegała między innymi na gwarantowaniu kredytów udzielanych ludziom w ramach programów wspierania „mieszkalnictwa dla ubogich” (homeownership for the poor). W 2000 roku Fannie Mae rozpoczęło dziesięcioletni, warty 2 miliardy dolarów program wspierania mieszkalnictwa dla ubogich (American Dream Commitment). W 2002 roku Freddie Mac rozpoczęło podobny program (Catch the Dream). Według niektórych wyliczeń Fannie i Freddie zakupiły lub gwarantowały toksyczne aktywa na kwotę ponad 1,6 biliona dolarów (David G. Tarr, The Political, Regulatory and Market Failures that Caused the US Financial Crisis: What are the Lessons).

Fannie i Freddie działające zgodnie z zapisami CRA oprócz wspierania popytu na kredyty o niskiej jakości, dokonywały sekurytyzacji i łączenia tych kredytów w instrumenty finansowe, które dalej były przedmiotem obrotu i w ten sposób znalazły się w portfelach instytucji finansowych na całym świecie (tzw. toksyczne aktywa). Zdaniem Friedmana pierwsza taka sekurytyzacja pożyczek udzielanych w ramach CRA miała miejsce w 1997 roku (przy udziale Bear Stearns, banku inwestycyjnego, który w 2008 roku został uratowany od bankructwa przez FED i sprzedany koncernowi JP Morgan Chase).

Jak podkreśla Jeffrey Friedman rządowe gwarancje pozwalały Fannie i Freddie pożyczać na rynku taniej od konkurencji, która nie cieszyła się takimi przywilejami i ponosiła o wiele większe ryzyko swojej działalności. Dodatkowo inwestowanie w papiery wartościowe sekurytyzowane przez te „government-sponsored entities” było również bardzo atrakcyjne dla inwestorów ze względu na międzynarodowe regulacje dotyczące minimalnego kapitału (Basel I, Basel II), gdyż wymagało to od banków posiadania znacznie mniejszych zapasów gotówki niż w przypadku innych papierów wartościowych. W momencie pęknięcia bańki na rynku hipotecznym, większość z tych sekurytyzowanych papierów wartościowych drastycznie straciło na wartości, tworząc ogromne straty dla instytucji finansowych.

Polityczno-finansowy darwinizm

Lewica kontratakuje argumentując, że nie można winić regulacji z 1977 roku, które zostały złagodzone za prezydenta G..H.W. Busha (the Financial Institutions Reform Recovery and Enforcement Act), za powstanie bańki spekulacyjnej w 2007 roku. Problem w takiej argumentacji polega na tym, że CRA od wielu lat, systematycznie przyczyniało się do obniżania standardów udzielania pożyczek, które w czasie znacznego poluzowania polityki FED-u przyczyniły się z kolei do skali załamania na rynku hipotecznym. Skoro łatwiej było o kredyt dla biednych to i większy dostęp do tego sposobu finansowania mieli bogaci, którzy zadłużali się jeszcze bardziej. Ponadto rzekome złagodzenie CRA przez Busha nie miało w rzeczywistości wpływu na podaż kredytów o niskiej jakości. Mało tego, dalsze regulacje państwa tylko pogarszały sytuację.

W 1994 roku uchwalono ustawę (The Riegle-Neal Interstate Banking and Branching Efficiency Act), która pozwalała regulatorowi (FED) na blokowanie fuzji, jeśli jedna ze stron takiej transakcji miała niesatysfakcjonujące wyniki w udzielaniu pożyczek w ramach CRA (pierwsza taka sytuacja miała miejsce w 1993 roku i była silnym sygnałem dla banków, że jeśli chcą się rozwijać i rosnąć to muszą realizować politykę państwa). Powstał, więc patologiczny system („polityczno-finansowy darwinizmu„), który promował banki udzielające kredytów hipotecznych o niskich standardach jakości. W ten sposób około 40% kredytów o niskiej jakości było gwarantowane przez w quasi-prywatne instytucje takie jak Fannie i Freddie. Reszta, pod wpływem zmiany regulacji w latach 90, była gwarantowana przez sektor prywatny (Citibank, Countrywide, Bank of America, Washington Mutual).

Jaka jest skala pożyczek udzielanych w ramach CRA? Tego dokładnie nie da się stwierdzić – także dlatego, że nie do zmierzenia są nieformalne wpływy i naciski regulatorów na instytucje finansowe. W 2000 roku Andrew Coumo (HUD) oznajmił, ze Fannie i Freddie przyczyniło się do udzielenia 2 bilionów dolarów kredytów hipotecznych („affordable housing” mortgages). Lewica i FED uważają, że wpływ CRA na rynek był minimalny. Bez względu na skalę wpływu ustawodawstwa w stylu CRA na rynek kredytów hipotecznych (czy był jednym z czynników pro-kryzysowych, czy należy uznać go za decydujący), dzisiaj nikt nie może pomijać go w analizie obecnego kryzysu. Ingerencja państwa także w tym miejscu zaburzyła rynek, który przez to nie funkcjonował w sposób najbardziej efektywny (dzisiaj wielu ekonomistów twierdzi, że lepiej jest wspierać ubogich poprzez dotowanie kredytów – coś rodzaju polskiego, szkodliwego programu „Rodzina na swoim” – niż ingerować w standardy ich udzielania).

Oligopolizacja rynku agencji ratingowych

Agencje ratingowe obsługiwały największe podmioty na rynku finansowym (między innymi banki inwestycyjnego takie jak Lehman Brothers) a więc były one bardzo ważną częścią całego rynku. Odegrały one również bardzo istotną rolę w kryzysie (niektórzy twierdzą, że wręcz kluczową).

W latach 70 XX wieku kredyty hipoteczne nie były płynnymi produktami finansowymi. Ze względu na asymetrię informacji (banki wiedziały wszystko o swoich kredytach a kupcy nie mieli takiej wiedzy) nie było wielkiego popytu na taki produkt. Problem rozwiązał się z momentem powstania agencji ratingowych, które niejako za klientów oceniały, jakość kupowanych produktów finansowych. Instytucje finansowe były świadome ryzyka, jakie wiązało się z obniżeniem standardów udzielania kredytów i dlatego tym chętniej zaczęły grupować kredyty o podobnej jakości i obracać takimi pakietami na rynku.

Błędy agencji wyszły na jaw dopiero, gdy okazało się, że masowo dawały najwyższe ratingi (AAA, AA) produktom finansowym opartym o kredyty niskiej jakości (subprime mortgages). Po czasie okazało się, że były one niewiele warte i bardzo ryzykowne. Działalność agencji zmyliła uczestników rynku, którzy – bardzo rozsądnie – wierzyli, że za wysokim ratingiem idzie również niewielkie ryzyko inwestycji.

Skoro, jak się okazało, tak wiele produktów ocenianych dobrze przez agencje było na niskim poziomie, to zasadnicze pytanie, jakie powinno nasuwać się czytelnikom brzmi: jak to możliwe, że na wolnym rynku, jakość usług ma tak mały wpływ na wyniki finansowe agencji ratingowych? Lewica odpowiada nam na to pytanie odwołując się do „chciwości” i „kapitalizmu kasyna” i innych retorycznych sztuczek. Liberałowie udzielają odpowiedzi na to pytanie, która wydaje się mniej emocjonalna i bardziej oparta w rzeczywistości.

„Wielka Trójka” agencji ratingowych (Fitch, Moddy’s, Standard & Poor’s) zawdzięczały tak mocną pozycję na rynku fatalnym działaniom państwa, a konkretnie państwowej amerykańskiej komisji papierów wartościowych S.E.C. (Securities and Exchange Commission). S.E.C w 1975 roku, tylko tym trzem firmom ratingowym, nadała status akredytowanych firm ratingowych (Nationally Recognized Statistical Rating Organizations). Dodatkowo, rynek został zaburzony poprzez prawo, które zakazywało kupowania pewnym podmiotom (np. funduszom emerytalnym) papierów wartościowych, które te agencje oceniłyby „zbyt nisko”. Agencje, więc nie miały bodźców do tego, aby oceniać instrumenty finansowe po cenie rzeczywistej, bo wtedy automatycznie ograniczyłyby sobie rynek (doszło do zjawiska nazywanego rating shopping”). Doprowadziło to do znacznego wzmocnienia siły tych podmiotów na „wolnym rynku” i powstania swoistego oligopolu (który powstaje zawsze tam, gdzie rynek jest prze-regulowany i istnieją liczne bariery „wejścia-wyjścia”). S.E.C. doprowadził do zaburzenia rynku, a więc i do niedoskonałej konkurencji, co musiało – i tak też się skończyło – doprowadzić do obniżenia standardów pracy agencji ratingowych, które przez fakt „akredytacji” były pewne swojej pozycji na rynku. Inne firmy ratingowe nie miały jak konkurować z „Wielką Trójką”, gdyż ich pozycja na rynku była petryfikowana regulacjami państwa.

Skrzywienie neoliberalne

Lewica uznała, że chciwość bankierów była bardzo ważnym, jeśli nie najważniejszym czynnikiem powodującym zaburzenie rynków finansowych. Czynników pro-kryzysowych było jednak o wiele więcej. Bankierzy i inwestorzy mieli pełne prawo wierzyć, że produkty finansowe, w które inwestowali były mało ryzykowne. Również państwowy regulator, czyli amerykańska komisja papierów wartościowych S.E.C. wierzyła, że agencje ratingowe, którym udzieliła akredytacji dobrze wykonywały swoją pracę! To samo tyczy się ludzi pracujących w amerykańskiej Rezerwie Federalnej (FED) i innych organach nadzoru. Kryzys pokazał nam dobitnie, że bardzo trudno jest tworzyć regulację rynków finansowych, a nawet stanowych (lokalnych) rynków obrotu nieruchomościami. Lewica tego nie dostrzega i dlatego postuluje całkowicie błędne środki antykryzysowe, takie jak nacjonalizacja agencji ratingowych, rozdzielenie bankowości inwestycyjnej od tradycyjnej (co już uczynił prezydent Obama) czy wprowadzenie podatku od międzynarodowych transakcji finansowych (podatek Tobina). To – w mojej ocenie – wielki błąd. Nie należy dawać nowych uprawnień regulatorom, którzy w przeszłości dowiedli, że nie potrafią poradzić sobie ze skomplikowanym rynkiem.

Wydaje się, że lewica zaniedbała pełną diagnozę kryzysu, odrzucając te jego aspekty, które jej zwyczajnie nie pasowały do pogoni za neoliberalnymi duchami. Liberałowie wręcz przeciwnie. Dostrzegając winę uczestników rynku i uznając, że popełniane przez nie błędy są normalną częścią kapitalizmu, dostrzegli szereg błędów państwa. W mojej ocenie głównym problemem lewicy, który przeszkodził jej dobrze zdiagnozować kryzys jest zjawisko, które określam mianem „skrzywienia neoliberalnego”, które jest tak dobrze dostrzegalne w pracach lewicowych intelektualistów. Lewica tak mocno krytykowała „niewidzialną rękę rynku”, że zapomniała, że „widzialna ręka” w postaci państwa wcale nie jest bez winy a tym bardziej, że nie jest jedyną receptą na pokonanie kryzysu. Neoliberalizm, jak słusznie zauważył Leszek Balcerowicz, stał się dzisiaj werbalną pałką, jaką w socjalizmie było określenie „burżuazja”. Nie służy wyjaśnieniu problemu a propagandzie.

Kto zrozumiał narrację lewicy?

Taka strategia lewicy – w tym polskiej lewicy – która polega na powszechnej krytyce neoliberalizmu musi dziwić. Po pierwsze, dlatego, że termin „neoliberalizm” nie istnieje na dobrą sprawę w powszechnym użyciu (świadomości), jest nieznany, mało „medialny” a więc nie liczy się w polityce. Co za tym idzie każdy, kto liczył na to, że kryzys będzie wiatrem w żagle dla lewicy, musiał się srogo zawieść (socjaliści przegrali wybory nawet w kolebce państwa opiekuńczego, czyli Szwecji). Lewica używając niezrozumiałej narracji sterowała dyskursem w taki sposób, że niewiele z dobrych politycznych wiatrów kryzysu skorzystała.

Krytyka neoliberalizmu, a konkretnie krytyka deregulacji, jako przyczyny kryzysu, musiała być tym bardziej niezrozumiała w polskiej rzeczywistości politycznej. Polska – i słusznie – jest postrzegana jak kraj bardzo zbiurokratyzowany. Według Banku Światowego założenie firmy (sp. z o.o.) zajmuje u nas więcej czasu niż na Białorusi, czy w Rwandzie (oba kraje w ostatnim czasie stały się liderami reform deregulacyjnych). Z tego powodu ostatnią rzeczą, którą potrzebują Polacy są dodatkowe regulacje prawne, takie jak np. proponowany przez PIS i SLD podatek bankowy. Ergo krytyka deregulacji musi być niezrozumiała dla społeczeństwa, które jest zdławione inflacją nowych przepisów, które krępują przedsiębiorczość w naszym kraju.

Kryzys kapitalizmu przyszedł za późno

Straty polityczne to jednak nie jedyne potencjalne konsekwencje błędnej diagnozy kryzysu. Dzisiaj lewica twierdzi, że skoro kapitalizm w wersji neoliberalnej się skompromitował to należy raz na zawszę odejść od tego modelu społeczno-gospodarczego. Ponownie słyszymy hasła „powrotu do socjalizmu” i zachęca się nas do wyboru „modelu skandynawskiego”. Problem jednak w tym, że w rzeczywistości kryzys kapitalizmu przyszedł za późno. Niestety, trzecia droga w postaci skandynawskiego państwa dobrobytu (welfare state), na którą chce nas wprowadzić lewica robi się coraz to bardziej opustoszała. Starzejące się europejskie społeczeństwo nie jest w stanie udźwignąć ambitnej inżynierii społecznej i dużych transferów społecznych, gdyż kończy się to wzrostem zadłużenia i spadkiem konkurencyjności na światowym rynku.

Wolny rynek jak demokracja

Być może nie wszystkie przyczyny powstania kryzysu i pogłębienia jego skutków, które wymieniłem powyżej wytrzymają próbę czasu. Być może niektóre dzisiejsze, oczywiste diagnozy zostaną za kilka lat zrewidowane i zmienione. Być może jednak będzie inaczej i tak jak w przypadku Wielkiej Depresji, z czasem ekonomiści zaczną krytykować działania państwa i w nim właśnie upatrywać przyczyn większości kłopotów? Bez względu na to, jaki będzie rezultat dalszych prac badawczych na temat obecnego kryzysu, lewica musi otworzyć oczy i zmierzyć się ze wszystkimi czynnikami pro-kryzysowymi. Patrząc tylko lewym okiem z pewnością nie da się dostrzec pełnego obrazu a co za tym idzie zaaplikować skutecznego lekarstwa. Bo nie wystarczy stwierdzić, że wolny rynek ma wady (bo ma), aby uzasadnić ręczne sterowanie nim przez polityków. Bo każdy kolejny kryzys pokazuje jedną prawidłowość. A mianowicie, że z kapitalizmem jest jak z demokracją – nie jest idealny, ale lepszego systemu nie wymyślono.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję