Globalizacja w kryzysie czy kryzys globalizacji? :)

Opinie

Jedni ekonomiści twierdzą, że to globalizacja i niekontrolowane przepływy kapitału spowodowały obecne załamanie finansowe. Drudzy uważają, że powrót do nacjonalizmów ekonomicznych jest właściwym rozwiązaniem i ograniczy oddziaływanie złych rozwiązań stosowanych w innych państwach. Jeszcze inni mówią, że kryzys to etap pozwalający zmieniać rynek i stosowane tu rozwiązania.

Komu ufać, komu nie? Co odrzucić, co przyjąć za swoje i z czym się utożsamiać? To trudna decyzja, zwłaszcza że w naturalny sposób nasza myśl podąża w kierunku rozwiązań opartych na interwencji państwa, do ręcznego stymulowania gospodarki, do zarządzania nią i sterowania bezpośrednio przez pompowanie pieniędzy, ich dodruk, szukania możliwości chronienia miejsc pracy i ograniczania konkurencji. Do takich rozwiązań przywykliśmy w gospodarce narodowej. Nie zastanawiając się nad tym, na ile koncepcje te mogą się sprawdzać w obecnych warunkach, szybko opowiadamy się za rozwiązaniami proponowanymi przez uznanych ekonomistów takich jak B. Bernanke (druga nominacja na szefa Rezerwy Federalnej, sierpień 2009), zwłaszcza że A. Greenspan (wieloletni przewodniczący Rezerwy Federalnej USA) uderzył się w piersi i powiedział, że popełnił błąd w swojej polityce monetarnej. Tym samym inne poglądy – J. Stiglitza (nagroda Nobla 2001) czy D. Rodrika mogą budzić sprzeciw.

Argumenty za i przeciw poszczególnym koncepcjom

Kryzys 2007+ okrzyknięto najgłębszym załamaniem od tego w latach 30. Jakie są jego źródła? Przyczyn kryzysu szuka się w załamaniu koniunktury w latach 2007/2008, do którego doszło w efekcie ekspansji kapitałowej prowadzącej do powstania „bańki” na rynku derywatywów, jej powiększenia się i pęknięcia, co dało załamanie. Najprościej można powiedzieć, że rynek nie był przygotowany do globalnego oszczędzania. A to można uznać za następstwo globalizacji i przyspieszenia przepływu kapitału między rynkami narodowymi czy kontynentami. Procesy te silnie odbiły się na gospodarkach państw wysoko rozwiniętych ze względu na ich rozwinięty system bankowy oraz instytucji finansowych. Naturalne było, że właśnie te instytucje, dysponując oszczędnościami, starały się je zainwestować tam, gdzie sygnalizowano im duże stopy zwrotu.

Oszczędności, które są przedmiotem inwestowania i generowania zysków, pochodzą od przedsiębiorstw i gospodarstw domowych jakiegoś kraju, podczas gdy są wykorzystywane w gospodarce światowej, a więc na ogół poza granicami gospodarki, w której były wygenerowane. Twierdzenie to nie oznacza, że państwa będą dążyć do zamknięcia granic dla przepływu kapitału. Wskazuje natomiast, że poszukiwane będą rozwiązania, które umożliwią bezpieczne inwestowanie oszczędności zagranicą, daleko od rynku, na którym zostały wygenerowane. O kierunku ruchu kapitału decyduje kilka czynników. Jedne gospodarki tworzą korzystne warunki dla inwestycji, inne nie. O atrakcyjności rynku dla inwestorów zagranicznych w przypadku kapitału krótkookresowego decydowały przewidywania dotyczące interwencji na rynku kapitałowym, w efekcie której przybliży się wartość kursu nominalnego do kursu realnego. Tak było w warunkach dość powszechnego stosowania sztywnych reżimów kursowych. Wystarczyła ograniczona wiedza nt. rynku finansowego i śledzenie zachowań kursów w gospodarkach pokonujących lukę rozwojową. Każda interwencja banku centralnego była źródłem sporych fortun, które zbijano przez szybkie przepływy tzw. kapitału spekulacyjnego. Takie działania doprowadziły do kryzysu finansowego 1996/7 w Azji, Rosji, krajach Ameryki Łacińskiej. Dzisiaj nie ma już sztywnych reżimów kursowych, a kursy płynne eliminują takie zagrożenie. Nie oznacza to, że pokonano wszystkie problemy. Jednym z nich jest „bańka” na rynku nieruchomości.

Zastanówmy się, co powoduje, że dany rynek staje się atrakcyjny dla napływu kapitału z zagranicy? Decydują o tym stopy zysku, stopa procentowa, tendencje aprecjacyjne waluty, wydajność pracy i jej dynamika, ryzyko inwestycyjne, przewidywalność dotycząca możliwości wycofania się z danego rynku, stałość przepisów, itp. Napływający kapitał może być dobrym źródłem dochodów zarówno dla inwestorów, jak i dla państwa przyjmującego te inwestycje. Gospodarka USA w latach 2007-2009 pokazała, że ocena ryzyka i rating rynków według przewidywanej przez wyspecjalizowane agencje zysków, nie jest prowadzony w oparciu o prawidłowe kryteria. Gospodarka zmienia się, a kryteria i mierniki ryzyka lub rentowności inwestycji na danym rynku nie nadążają za tym. Zarówno ratingi, jak i oceny ryzyka opierałyby się na tych samych pomiarach i wskaźnikach, gdyby nie kryzys. Udowodnił on, że konieczne są zmiany rozwiązań instytucjonalnych na rynkach kapitałowych, oraz że należy wprowadzić pewne zmiany do sposobu oceny ryzyka. Inaczej mówiąc, udowodniono, że wiedza w tym zakresie nie jest stała, że powinna być uzupełniana w miarę jak rynek kapitałowy poszerza się i ewoluuje.

To dodatkowo utrudnia ocenę zarówno ryzyka, jak i rentowności. Stare metody ocen okazały się zawodne, a nowych jeszcze nie wykształcono i nie przetestowano. Analitycy nie do końca orientują się, co powinni uwzględniać, jak interpretować poszczególne fakty, jeśli dotychczasowe ich interpretacje okazały się całkowicie zawodne. Naturalnym odruchem w takiej sytuacji jest powrót do sprawdzonych rozwiązań stosowanych w okresie największego współczesnego kryzysu, czyli lat 30. Nie jest to dobre rozwiązanie. Nie może ono być skuteczne, niesie ze sobą duże koszty, podnosi niepewność gospodarowania.

Pierwszy odruch w ratowaniu gospodarek oznaczał powrót do stymulowania wzrostu przez pompowanie w nie pieniędzy. Koncepcja ta nawiązuje do metod zalecanych przez J. M. Keynesa. Zwolennicy jego metod wychodzą z założenia, że skoro jego koncepcja sprawdziła się po drugiej wojnie światowej, to sprawdzi się również podczas obecnego załamania koniunktury. Pompowanie pieniędzy do gospodarek krajów rozwiniętych, po to, by generować w nich wzrost, ma swój koszt w postaci deficytów budżetowych. W USA deficyt w stosunku do PKB wynosi -13,7 proc., w Japonii -7,9 proc., w Wielkiej Brytanii -14,4 proc., a w obszarze euro -6,4 proc., na co składa się poziom deficytu w Austrii -5,2 proc., w Belgii -6,0 proc., we Francji -8,2 proc., w Niemczech -4,7 proc., w Grecji -6,8 proc., we Włoszech -5,4 proc., w Holandii -10,3 proc., a w Hiszpanii -10,3 proc. Rosnące deficyty niekoniecznie muszą oznaczać pompowanie pieniędzy do gospodarki, mogą być następstwem zmniejszonych dochodów do budżetu, wynikających ze spadku produkcji. Rosnące deficyty mogą być wykorzystane do restrukturyzacji budżetów, ograniczając sztywne i nieefektywne wydatki.

Metody zapobiegania załamaniu

J. M. Keynes dość powszechnie utożsamiany jest z koncepcją interwencjonizmu państwowego, który jest finansowany przez deficyt budżetowy. Jego koncepcjom przeciwstawia się koncepcje M. Friedmana. Przeprowadzając taki prosty podział na interwencjonistów i monetarystów, gubi się z pola widzenia fakt, że elementem wspólnym dla koncepcji J.M. Keynesa i M. Friedmana jest dbałość o stabilny kurs waluty. Każda interpretacja ekonomii oparta jest na uproszczeniach. Dlatego też Keynes przeciwstawiany jest Friedmanowi, a Friedman – Keynesowi. Tym samym krytyka Friedmana, samokrytyka A. Greenspana, deklaracje polityków dotyczące nasycania gospodarki kapitałem, są interpretowane jako odrzucenie koncepcji monetarnych i powrót do interwencjonizmu Keynesa. Czy taka interpretacja jest prawidłowa? Nie.

Nawet szczyt w Jackson Whole, w Stanie Wyoming w sierpniu 2009 wskazuje, że priorytetem polityki monetarnej dalej pozostaje cel inflacyjny. Szefowie banków centralnych w większości są przekonani, że stabilność cen mierzona indeksem wzrostu cen to wartość mierzalna i relatywnie łatwa do zdefiniowania. Inaczej jest ze stabilnością finansową. Jest to pojęcie nastręczające trudności przy próbach definiowania go, jak i trudne do zmierzenia. Nie ma również jasności, jakich narzędzi tu użyć, aby skutecznie działać na rzecz stabilizacji. W wielu gospodarkach planuje się sformułowanie ścisłych zasad dotyczących płynności i kapitału dla grupy firm zaliczanych do rdzenia danej gospodarki. Niemniej jednak, oprócz pewnych nowych rozwiązań, zastosowanie znajdą i te stare, takie jak wymóg określonego marginesu bezpieczeństwa czy określenie maksymalnego poziomu zadłużenia w stosunku do wartości firmy. Inni eksperci opowiadali się przeciwko wyborowi wiodących instytucji w gospodarce i skoncentrowaniu się banków centralnych na działaniach gwarantujących stabilność na głównych rynkach, w tym na rynkach monetarnych.

Co wynika z opinii wypowiedzianych podczas szczytu przedstawicieli banków centralnych? Pierwszym wnioskiem jest to, że trudność zdefiniowania stabilności monetarnej może prowadzić do pewnych mniej jawnych działań w przypadku każdego banku centralnego. Ponadto koncentracja na celu inflacyjnym może oznaczać zróżnicowane interpretacje tego faktu, a co za tym idzie – podejmowanie niewłaściwych działań. Wiadomo bowiem jest, że jedną z zasad stabilizowania rynku jest wprowadzenie wyższych opłat i rezerw bankowych. Użycie takich instrumentów zwiększa koszt pozyskiwania kapitału, a to może odbić się na całej gospodarce. Użycie stóp procentowych jako instrumentu prowadzącego do stabilizacji finansowej może oznaczać, że banki centralne kierujące się w swej polityce zdefiniowanym celem inflacyjnym mogą osiągać wyniki odbiegające daleko od przyjętych wstępnie celów w długich okresach czasu, o czym np. może decydować wzrost cen nieruchomości przy równoczesnej stabilizacji cen dóbr konsumpcyjnych.

Innym wyzwaniem jest niepewność wynikająca ze stosowania polityki monetarnej, w której stopa procentowa jest bardzo niska. Proponowano cel inflacyjny zastąpić celem cenowym, co oznaczałoby potrzebę powrotu do inflacji, aby następnie móc powrócić do wyznaczonego celu. Inni eksperci zaszokowani byli koncepcją stosowania celu cenowego. Obawiano się również, że każda próba zmiany polityki monetarnej może podważyć budowaną przez lata reputację banków centralnych.

Poszukiwania nowych rozwiązań trwają. Podczas nich odrzuca się wiele ostatnio stosowanych rozwiązań, ale wraca się do starszych metod, które też były z jakichś powodów odrzucone i zastąpione innymi, bardziej dopasowanymi do rzeczywistości. Interesujące jest to, że podczas tworzenia nowych koncepcji nie myśli się o ulepszeniu systemu stosowanego dotychczas, przez wyeliminowanie źródeł destabilizacji z lat 2007-2009. Inaczej mówiąc, nie szuka się rozwiązań udoskonalających, a myśli się o powrocie do rozwiązań, które były stosowane wcześniej, w warunkach gospodarek narodowych, a więc całkowicie odmiennych od dzisiejszego stanu gospodarki światowej, który charakteryzuje się otwartością, innymi strukturami i silnymi współzależnościami między gospodarkami, regionami i kontynentami.

Proponując powrót do wcześniej stosowanych rozwiązań, nie bierze się pod uwagę tego, że z jakichś powodów były one odrzucone, że coś decydowało o zastąpieniu ich przez inne. Tworzy się więc propozycje na chybił trafił, co wskazuje, że eksperci znają same rozwiązania, nie znając jednak kontekstu ich stosowania lub ich odrzucenia i zastąpienia innymi.

Sugerowane instrumenty, polityki, rozwiązania, wskazują bardziej na koncepcje sankcjonujące „nacjonalizmy gospodarcze”, a nie dalszą liberalizację. O takiej opinii decyduje np. to, że proponuje się powrót do rozwiązań takich jak złoty standard dla waluty, do zmniejszonej transparentności podejmowanych działań, czy sugeruje się potrzebę wprowadzenia jednej waluty rezerw. Część wymienionych pomysłów nie jest nowa, wiele z nich już było stosowanych w praktyce, ale się z nich wycofano. Inne nie zdały egzaminu podczas teoretycznego testowania ich użyteczności czy efektywności mierzonej przez zdolność rozwiązania istniejących problemów (stabilności, konkurencyjności, rozwoju, przyciągania BIZ, uniwersalności zastosowania czy możliwości zaakceptowania ich przez większość państw).

Takie oderwane od rzeczywistości sugestie wskazują na to, że ekonomiści szkolili się i specjalizowali w głąb swych specjalizacji. Nie uzupełniali zaś swojej wiedzy o informacje poszerzające jej horyzonty. Nadmierna specjalizacja oznacza, że czynnikiem hamującym dochodzenie do właściwych rozwiązań jest wiedza o dziedzinach na styku z własną dziedziną stanowiącą przedmiot specjalizacji, co staje się czynnikiem ograniczającym. Wiedza na tematy wykraczające poza specjalizację utrzymuje się w stanie nieuzupełnionym. Pozostaje na poziomie okresu, kiedy dany ekspert uczył się, przygotowując do swego zawodu. W praktyce oznacza to minimum 10-15 lat wstecz. Jeśli te lata przełożymy na zmiany, jakie zaszły w tym czasie w gospodarce światowej, szybko dojdziemy do wniosku, że o definiowaniu nowej polityki stabilizacyjnej powinien decydować zespół interdyscyplinarny, którego członkowie zdolni są słuchać jeden drugiego i wykorzystywać wzajemnie swą wiedzę. Skład zespołu powinien być zróżnicowany pod względem wieku, co wynika z wiedzy historycznej i tej najnowszej. Powinien również reprezentować różne specjalności społeczne i humanistyczne oraz składać się z przedstawicieli różnych państw (międzynarodowość) i reprezentować państwa znajdujące się na różnym poziomie rozwoju.

Nowe zjawiska

W gospodarce światowej obserwuje się wiele nowych zjawisk, które należy interpretować po nowemu, biorąc pod uwagę zmiany, jakie w gospodarce światowej zaszły i zachodzą. Te nowe zjawiska interpretowane po staremu są podstawą dla podejmowania nietrafnych decyzji w zakresie polityki gospodarczej. Poprawna interpretacja wymaga poszerzonej wiedzy na temat makroekonomii otwartej gospodarki, co obejmuje nie tylko formuły modelowe, ale przede wszystkim pewne opisy i analizy zachodzących tu zjawisk, które powinny być wsparte wiedzą na temat ewolucji międzynarodowych stosunków gospodarczych czy trafniej ? międzynarodowej ekonomii i finansów, a także dodatkowo wiedzą na temat teorii stosunków międzynarodowych. Braki w tym zakresie mogą spowodować dość duże wstrząsy w gospodarce, zwłaszcza w warunkach utechnicznienia instrumentarium pomiarowego i głębokiej wiedzy w skuteczność stosowania modeli. Tyle tła. Teraz kilka przykładów.

Co możemy nazwać nowym zjawiskiem, jak powinno ono być interpretowane i jak jest interpretowane w sposób wsteczny, a więc w dzisiejszych warunkach błędny?

Dezinflacja jest jednym z problemów, którymi się dzisiaj straszy, przypominając jej skutki w latach 30. Czy dzisiaj nam ona zagraża? Raczej nie. Miała fatalne skutki w warunkach, kiedy produkcja skoncentrowana była na rynkach wysoko rozwiniętych. Spadki cen wywołane dekoniunkturą oznaczały konieczność sprzedaży towarów przemysłowych poniżej ich kosztów wytwarzania, co przy dużych zapasach prowadziło do bankructwa. Dziś logistyka działa inaczej, a produkcja jest przeniesiona. Nie ma takiego zagrożenia. Produkuje się na rynkach, gdzie koszty wytwarzania są jeszcze relatywnie niskie, choć to się szybko zmienia. Oznacza to, że dezinflacja może być czynnikiem znoszącym negatywne skutki rosnących deficytów budżetowych. I czego tu się bać? Można nawet powiedzieć, że jest to rozwiązanie ograniczające presję na podnoszenie płac, które z kolei mogłoby wywołać presję na rekompensaty płacowe. Tym samym dezinflacji w nowych warunkach nie należy traktować jako zjawiska złego, jak większość ekonomistów stara się nam to przedstawić, ale pomocnego procesom przemian.

Strach przed szokiem asymetrycznym popytowym czy podażowym. Szok taki był bardzo niebezpieczny w warunkach istnienia sztywnych kursów, w każdej ich odmianie (od parytetu wyrażonego w złocie, czy w ogólne sztywnego kursu w każdej postaci, nawet kiedy stosowano w nim pełzający mechanizm urealniający). Płynny kurs eliminuje to zagrożenie. Jeśli ktoś w tym miejscu zapyta o sztywny kurs euro, to radzę się zastanowić, czy takie zjawisko istnieje, jeśli kurs ten może się wahać w ramach marginesu +15 proc. Razem daje to 30 proc., a więc dość duży margines płynności. Głębokie wahania kursów mają miejsce w gospodarkach, których rynki są bardzo płytkie i wrażliwe. Przykładowo – nasz rynek jest taki, ale przez dołączenie do jednolitego rynku wewnętrznego UE, zyskał on na stabilności, ponieważ rynek UE jest rynkiem relatywnie głębokim, rozwiniętym. Będąc jego częścią, w mniejszym stopniu odczuwamy wiele negatywnych impulsów. Drugim rozwiązaniem, które uodparnia na szok asymetryczny, jest wielkość rynków regionalnych, które wymagają o wiele większej siły rażenia takiego szoku, niż to było konieczne dla zdestabilizowania płytkiej gospodarki narodowej. Jeszcze mniejsza możliwość wystąpienia szoku wynika z uczestnictwa w UGiW. Ograniczona celowość stosowania szoku jest bardzo kosztowne i niesie ze sobą ryzyko wynikające ze współzależności istniejącego rynku kapitałowego. Zachwianie jednego z rynków walutowych wpływa na pozostałe. Oczywiście można wyobrazić sobie próbę zaatakowania jakiejś waluty. W okresie transformacji ataki były prowadzone na koronę czeską i forinta węgierskiego. Okazały się skuteczne. Nie było ataku na złotówkę, uniemożliwił to inteligentnie opracowany reżim kursowy, inny niż w obu wymienionych państwach regionu. Choć w 2008 r. zaatakowano złotego, to działanie to doprowadziło do obniżenia kursu. Nie przyniosło oczekiwanych efektów atakującym. Osłabienie złotego przyniosło bardzo potrzebne wobec światowej recesji ożywienie eksportu.

Deficyt na rachunku bieżącym. Ma on znaczenie tylko wtedy, kiedy deficyt ten rośnie i nie wykazuje tendencji malejącej w długim okresie czasu. Nie jest problemem deficyt, którego udział w PKB kraju kształtuje się w granicach +10 proc. Gorzej, jeśli ten poziom deficytu utrzymuje się w długim okresie czasu. Problem ten może się zmniejszyć, jeśli deficyty i nadwyżki będziemy kumulowali w ramach większego rynku, którego częściami składowymi będą rynki narodowe reprezentujące różne poziomy rozwoju. Do tego powoli się dąży. Świadczy o tym poziom liberalizacji uzyskany dotychczas w ramach rund liberalizacyjnych wymiany handlowej w ramach GATT i od 1995 r. w ramach WTO. Liberalizacja globalna, która przechodzi przez etapy poszerzania i pogłębiania, jest uzupełniana przez liberalizację regionalną, trans regionalną i bilateralną. Pewne posunięcia liberalizacyjne podejmowane są również na zasadach autonomicznych. Przez poszerzenie procesu liberalizacji rozumiem dołączenie do tego procesu nowych gospodarek wcześniej nim nieobjętych. Pod pojęciem pogłębienia rozumiem dwa działania. Z jednej strony jest to znoszenie barier w dziedzinach, w których ten proces został wcześniej rozpoczęty, jednak nie zniwelowano całkowicie ich działania. Z drugiej strony wchodzi się na nowe dziedziny liberalizacji, wcześniej nieobjęte tym procesem. Często podejmowane działania nie są utożsamiane z liberalizacją. Przykładem jest koordynacja fiskalna, wspólna waluta, koordynacja przepisów prawnych, instytucjonalnych, technologicznych, fitosanitarnych, itp.

Gwarantem bezpieczeństwa w tych nowych warunkach są współzależności wykreowane w okresie zarządzania światem w układzie dwubiegunowym.

Czy globalizacja będzie postępować, jeśli tak, to jak i kiedy?

Globalizacja będzie postępować. Decyduje o tym chociażby model samofinansowania rozwoju państw reprezentujących jego niższy poziom, oparty na przesunięciu produkcji na rynki pokonujące lukę rozwojową. Towarzyszy temu poprawa terms of trade, prowadząca do zamykania się ich nożyc, co jest skutkiem obniżania się cen dóbr przemysłowych i stopniowego podnoszenia się cen surowców i płodów rolnych.

Gdy tworzono zwarty rynek europejski w oparciu o Jednolity Akt Europejski w 1987 r., powszechna była opinia, że rozwiązanie to obejmie gospodarkę światową. Przypomnieć należy, że unia walutowa może powstać w gospodarkach, które tworzą unię gospodarczą, co oznacza zastosowanie w nich czterech swobód: liberalizacji przepływu towarów, kapitału, usług i siły roboczej.

Robert Mundell, ojciec euro (noblista z 1999 r.) jest zwolennikiem jednej waluty światowej. Obserwowany rozwój liberalizacji oraz problemów hamujących ten proces wskazują, że będzie to rozwiązanie docelowe, do którego się dąży. Koncepcja ta była sformułowana prawie 100 lat temu na spotkaniu ekonomistów w Paryżu. Wspólna waluta wymaga postępu w liberalizacji.

J. Stiglitz zapytany na spotkaniu w hotelu Sheraton w Warszawie (listopad 2008) o możliwość wprowadzenia jednej światowej waluty powiedział, że gospodarka światowa nie jest optymalnym obszarem walutowym. Dodał, iż należy raczej spodziewać się jednej waluty rezerw. Zapytany o to samo Jose Antonio Ocampo całkowicie zgodził się ze Stiglitzem.

Nauki społeczno-ekonomiczne mają to do siebie, że nie są do końca w stanie przewidzieć tego, co wydarzy się w przyszłości. W ich ramach można jedynie szkicować scenariusze i wskazywać, jakie mogą być drogi ich realizacji. Do jednej światowej waluty można dochodzić przez połączenie dwóch największych rynków: NAFTA i UE. Elementem wspólnym obu tych rynków jest rynek Meksyku (stowarzyszony z UE). Można do niego dochodzić przez wprowadzanie regionalnych unii walutowych i walut. Najbardziej zaawansowany w tym procesie jest rynek ASEAN. W listopadzie 2007 podjęto tu decyzję o utworzeniu jednolitego rynku wewnętrznego do 2020 r. Zaawansowana jest tu także współpraca walutowa. Działania integracyjne w ramach ASEAN obejmują również trzy relatywnie zaawansowane pod względem rozwoju rynki Azji (ChRL, Japonię i Koreę). Korea jest rynkiem, z którym podpisana została umowa o tworzeniu strefy wolnego handlu z USA. Był to ostatni krok liberalizacyjny w ramach tzw. szybkiej ścieżki liberalizacyjnej. W Afryce mamy również południowo-afrykańską unię walutową. Oba kontynenty amerykańskie negocjują strefę wolnego handlu FTAA. Miała ona powstać jeszcze w 2005 r. Plan ten jednak nie powiódł się. UE obok Meksyku, w tym regionie, tworzy strefę wolnego handlu z ugrupowaniem Mercosur. W obu przypadkach podpisano umowy stowarzyszenia. Powstałe struktury tworzą zbiory łączne, co gwarantuje, że regionalna polityka handlowa nie będzie instrumentem, który będzie użyty w zastępstwie polityk narodowych.

Innym, trzecim rozwiązaniem, jest stopniowe powiększanie dwóch istniejących już stref walutowych: dolarowej i euro. Wiele walut już dzisiaj jest z nimi powiązanych w sposób mniej lub bardziej sformalizowany, wprowadzając je do obiegu równoległego, zastępując własną walutę walutą zewnętrzną na zasadach jednostronnej decyzji ? czy wiązać kurs swojej waluty z kursem jednej z wymienionych .

Liberalizacja w handlu w warunkach zróżnicowania rozwojowego i niesymetrycznego zaopatrzenia w kapitał oraz technologie wyznacza dynamikę tego procesu.

W 1988 r. tygodnik „The Economist” przepowiadał, że w 2018 r. świat będzie posługiwał się jedną walutą. XXI wiek rozpoczął się z 159 walutami, którymi posługiwało się 189 państw. W 2009 r. liczba walut zmniejszyła się do 152. Jeśli takie tempo spadku liczby walut utrzyma się, to w 2067 r., a więc 200 lat po międzynarodowym spotkaniu ekonomistów w Paryżu, świat wprowadzi jedną walutę. Tak jak tam wtedy sugerowano.

Globalizacja będzie postępowała, trudno mówić o jej zahamowaniu. Zainteresowanie tym procesem rośnie i równocześnie jest wymuszane przez potrzebę rozwiązania problemów, jakie na tej drodze się pojawiają.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję