Dwudziestu siedmiu „wspaniałych”? :)

Cztery lata temu podobnie duża pula kandydatów dała Republikanom kandydata Trumpa i doprowadziła Wielką Starą Partię do stanu przypominającego bardziej Partię Regionów Janukowycza niż formację Lincolna, Eisenhowera czy choćby rodziny Bushów.

Dwudziestu siedmiu. Tylu kandydatów na kontrkandydata Donalda Trumpa stanęło początkowo do prawyborów Partii Demokratycznej w tym „sezonie wyborczym”, choć dwanaścioro zdążyło się już wycofać. Mowa tutaj jedynie o osobach rzeczywiście kandydujących na urząd prezydenta, nie o rozmaitych parodystach czy apostołach egzotycznych kultów (a tacy w amerykańskich wyborach startują regularnie). Prawie każde z grona dwudziestu siedmiu kandydatów jest lub było członkiem Kongresu, gubernatorem bądź burmistrzem. Z żadnego z kandydatów na kandydata nie mogą być jednak Demokraci tak naprawdę zadowoleni, sama zaś kampania przebiega w sposób burzliwy i, zdaniem krytyków, szkodliwy dla interesów partii, wyborców i kraju. Cztery lata temu podobnie duża pula kandydatów dała Republikanom kandydata Trumpa i doprowadziła Wielką Starą Partię do stanu przypominającego bardziej Partię Regionów Janukowycza niż formację Lincolna, Eisenhowera czy choćby rodziny Bushów. Choć amerykańskiej lewicy nie grozi analogiczna degrengolada, dotychczasowy przebieg prawyborów ukazał mocne podziały ideologiczne wewnątrz partii, poważne braki kandydatów na jej lidera, a także wady samego procesu, który ma go – lub ją – wyłonić.

Zacznijmy od pytania, jakim cudem dwadzieścia siedem osób uznało jednocześnie, że nadaje się na prezydenta Stanów Zjednoczonych? W poprzednich prawyborach Demokratów wystartowało zaledwie pięcioro kandydatów, z czego trzech zrezygnowało na względnie wczesnym etapie. W tym cyklu takich rezygnacji mieliśmy już dwanaście, ale konkurentów do tytułu jest wciąż trzykrotnie więcej, niż na początku zeszłego wyścigu – a poważne szanse ma wciąż co najmniej piątka kandydatów. Ba, gubernator Patrick i burmistrz Bloomberg postanowili dopiero co przyłączyć się do wyścigu.

Oczywiście większość z puli kandydatów nie liczy poważnie na wygraną. Część z nich chce jedynie zwrócić uwagę na pewną ideę czy problem; milioner Tom Steyer na kryzys klimatyczny, a przedsiębiorca Andrew Yang na propozycję powszechnego dochodu podstawowego. Niektórzy, jak były już kandydat Beto O’Rourke, próbuje w porę skorzystać na potencjalnie efemerycznej popularności. Inni kandydaci, szczególnie ci młodsi, budują swoją rozpoznawalność na przyszłe wybory albo biorą udział w wyścigu o dalsze miejsca – o fotel wiceprezydenta bądź pozycję w rządzie. Byłe już kandydatury zasiadających w Senacie Kamali Harris i Kirsten Gillibrand, a także słabnąca w oczach kampania senatora Bookera pasują jak ulał do tej kategorii. Każde z nich nie miało nic do stracenia i wszystko do zyskania, a w senackim krześle wygodnie będzie im czekać na lepszy moment. Przecież były senator Joe Biden ubiega się o nominację prezydencką już szósty raz, i nikt nie zabroni im pójść w jego ślady. Reszta mierzy jeszcze niżej, próbując zgarnąć kontrakt telewizyjnego komentatora albo zwiększyć sprzedaż swoich książek. Tak tylko można interpretować kandydaturę „spirytualistki” i autorki poradników życiowych Marianne Williamson czy idiosynkratycznej hawajskiej congresswoman Tulsi Gabbard.

Nawet jednak będąc świadomym tych motywacji, trudno oprzeć się wrażeniu, że wielu kandydatów dość bezwstydnie żąda od wyborców gratyfikacji swoich ambicji, nie dając im nic w zamian. Nie każdy szeregowy kongresman czy świeżo upieczony senator ma kwalifikacje na urząd prezydenta. Nie każdy w miarę rozpoznawalny i energiczny młody polityk jest nowym Obamą. Pomijając z litości iście groteskowe przykłady braku kwalifikacji i wyróżniających się propozycji programowych w rodzaju kongresmana Swallwella, wspomniana już senator Harris nie potrafiła wytłumaczyć wyborcom, dlaczego właściwie startuje na prezydenta. „Bo jako czarna senator z Kalifornii mam pewne szanse i chciałabym spróbować” – tak brzmiała jej jedyna, zdaniem wielu komentatorów, odpowiedź. Burmistrz Nowego Jorku, Bill de Blasio, postanowił wystartować mimo wyjątkowo niskiej popularności wśród nowojorczyków i poważnie zaniedbując przy okazji obowiązki swojego obecnego urzędu.

W morzu miałkich i niedookreślonych kandydatur utonęło jednocześnie wielu polityków, których jeszcze niedawno uznano by za doskonale sytuowanych, by wyścig wygrać. Tak zdecydowanie centrowy gubernator Monatany Steve Bullock jak i zdecydowanie lewicowy gubernator stanu Waszyngton Jay Inslee odpadli w przedbiegach, mimo że Bullock był w stanie pochwalić się wyborczymi zwycięstwami na Republikańskim boisku, a Inslee szeregiem progresywnych reform i radykalnym programem walki ze zmianą klimatyczną. Senator Booker także nie radzi sobie mimo imponującego CV – prawnik kształcony na najlepszych uczelniach, burmistrz miasta z problemami i senator dwóch kadencji. 

Wśród liczących się kandydatów właściwie brak gubernatorów stanowych, choć kiedyś to właśnie urząd gubernatora stanowił trampolinę do Białego Domu – gubernatorami byli np. Reagan, obaj Bushowie czy Clinton. Teraz to Kongres przejął tę funkcję. W przeciwieństwie do członków Kongresu, non-stop bywających w mediach, gubernatorzy niekoniecznie są znani ogólnokrajowej publiczności i trudno im się wybić na rozpoznawalność. Trend ten niepokoi wielu komentatorów, ponieważ nawyki nabrane w wyjątkowo spolaryzowanym Kongresie mogą potencjalnie gorzej przygotowywać do prezydentury niż doświadczenie w egzekutywie. Wielu krytykuje też kryteria kwalifikujące do transmitowanych przez wielkie telewizje debat prawyborczych, dające pierwszeństwo niektórym outsiderom przed wykwalifikowanymi weteranami Demokratycznej polityki, którzy nie zdążyli się jeszcze zaprezentować szerszej grupie wyborców.

Kogo w takim razie popierają owi wyborcy? Pierwsza czwórka wyścigu to wszystko świetni politycy, wyraziści ideologicznie i – poza Burmistrzem Piotrkiem (Mayor Pete) – ludzie o bogatym dorobku. Wszyscy mają też jednak poważne wady. Trójka z nich jest mocno po siedemdziesiątce (ich średnia wieku to 74 lata), a najmłodszy jeszcze przed czterdziestką. Wszyscy są biali, co dziwi, a nawet oburza niektórych w przypadku partii reprezentującej zdecydowaną większość wyborców nie-białych. Wszyscy są ciężkostrawni dla którejś z partyjnych frakcji. Każde wydaje się dość ryzykownym wyborem na czempiona w apokaliptycznej walce ze smokiem imieniem Trump. 

Zacznijmy od lidera wyścigu, byłego senatora i wiceprezydenta w rządzie Obamy, Joe Bidena. Trzydzieści sześć lat w senacie i osiem w roli drugiej osoby w państwie daje Bidenowi bodajże najlepsze przygotowanie na urząd ze wszystkich kandydatów ostatnich dekad. Wzruszająca, pełna tragedii historia rodzinna i bezpośredni, swojski styl bycia uzupełniają wizerunek męża stanu o ludzką twarz. Kiedy wspominając o niedawnej śmierci syna i potencjalnego dziedzica Biden mówi wyborcom, że „ochrona zdrowia to dla niego kwestia osobista”, duża część zdaje się mu wierzyć. Nie wierzą mu za to partyjni radykałowie. Dla nich Biden to business as usual, reprezentant starego porządku kosmetycznych zmian i mało wyrazistych różnic między prawicą i lewicą, przyjaciel generałów i grubych ryb, wrogi wartościom Nowej Nowej Lewicy i jej planom totalnej reformy ekonomicznej i obyczajowej. Albo radykałowie, albo Biden – obie strony wiedzą to bardzo dobrze. Ze swojej strony były wiceprezydent zdecydował się zignorować skrajne skrzydło, licząc że jego polityczny kaliber i ideologiczne umiarkowanie przekona Demokratów o jego wysokich szansach w listopadowych wyborach, w których lewica będzie musiała poprzeć go tak czy inaczej – amerykański system jest przecież dwupartyjny. Ze swojej strony radykałowie próbują przypiąć Bidenowi łatki seksisty, rasisty, neoliberała i pseudolewicowca, na razie z miernym skutkiem. Ku zgrozie młodych „przebudzonych” z Twittera były wiceprezydent cieszy się największym poparciem wśród czarnych wyborców, którzy ufają mu jako wiernemu zastępcy Obamy.

Nawet jednak wyborcy umiarkowani zdają sobie sprawę z ogromnej wady, którą obciążona jest kandydatura Bidena – jego wieku. Obejmując urząd Biden byłby równie stary co Ronald Reagan – najstarszy z dotychczasowych prezydentów – opuszczając go. Były wiceprezydent regularnie biega kilkukilometrowe dystanse i odwiedza siłownię, ale jego siedemdziesiąt sześć lat daje o sobie znać w debatach i wywiadach. Nie jest to jeszcze alzheimer, ale Bidenowi daleko do energii i błysku, z jakim niegdyś wygrywał debaty wiceprezydenckie przeciw wiele młodszym od siebie Republikanom. Wiek demokratycznych kontrkandydatów jak i samego Trumpa, zaledwie trzy lata młodszego, nieco niweluje problem, a możliwość, ze Biden w chwili słabości rzuci coś bardziej oburzającego bądź nielogicznego niż Trump, po prostu nie istnieje. Tym niemniej ryzyko, że w ciągu kilku miesięcy pomiędzy otrzymaniem nominacji a właściwymi wyborami prezydenckimi Biden zapadnie na zdrowiu przeraża chyba każdego Demokratę. Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby Biden był dziesięć albo nawet pięć lat młodszy, nominację miałby w kieszeni. Ale jest i dobra strona jego podeszłego wieku – prezydentura Bidena ograniczona do jednej kadencji (a to chyba najbardziej prawdopodobny scenariusz) jest znacznie łatwiejsza do przełknięcia dla wewnątrzpartyjnych rywali niż dwie kadencje młodszego polityka o podobnych poglądach.

Takim zagrożeniem jest za to Pete Buttigieg (większość Amerykanów też nie wie, jak to wymówić. Butidżidż ma korzenie na Malcie). Zdecydowanie największa sensacja tych prawyborów może się polskim Czytelnikom skojarzyć z Robertem Biedroniem – lewicowy gej poliglota (Biedroń zna 4 języki, Buttigieg 7), burmistrz małego miasta na prowincji. Istnieją jednak także fundamentalne różnice miedzy obu panami, a Buttigieg zdaje się być politykiem jeśli nie większego kalibru, to większych talentów niż Biedroń. Absolwent Harvarda i Oxfordu, Buttigieg od nastolatka planował zostać politykiem i dla kariery politycznej jeszcze przed trzydziestką porzucił stanowisko w prestiżowej firmie konsultingowej McKinsey. Z nowym rokiem dobiegła końca jego druga i ostatnia kadencja na stanowisku burmistrza stutysięcznej miejscowości South Bend w stanie Indiana, w trakcie której zdążył też zostać oficerem rezerwy w marynarce i odsłużyć jako sztabowiec siedmiomiesięczną zmianę w Afganistanie.

Trudno nie odnieść się z sympatią do błyskawicznej kariery i samej postaci przystojnego, elokwentnego i doskonale obeznanego w całości politycznych zagadnień Burmistrza Piotrka, jednak na tle całej reszty czołowych kandydatów jego dotychczasowe osiągnięcia wydają się nieznaczne. Prowadzona obecnie kampania prezydencka jest pierwszą naprawdę poważną operacją polityczną zarządzaną przez Buttigiega, choć trzeba przyznać, ze radzi sobie w niej znakomicie. Jego poparcie wśród czarnych Amerykanów jest jednak zerowe, wśród Latynosów bardzo niskie – a bez tych dwóch grup trudno będzie mu wygrać. Zwycięstwo w walce o nominację byłoby jednak samo w sobie dowodem, ze Buttigieg to unikalny talent, w pełni gotowy na trudy głównej kampanii i stanowiący doskonały kontrast ze starzejącym się, otyłym, bredzącym trzy po trzy Trumpem. Ideologicznie Buttigieg plasuje się pomiędzy umiarkowanym socjaldemokratą Bidenem a dwójką lewicowych radykałów w osobach Elizabeth Warren i Berniego Sandersa. Wyborczy program Bidena składa się z obietnic przywrócenia elementarnych standardów i rządów prawa po prezydenturze Trumpa, powrotu Ameryki na stanowisko kompetentnego lidera wolnego świata i stopniowego budowania w Ameryce państwa dobrobytu na fundamentach położonych przez Baracka Obamę, z uwzględnieniem jednakże potrzeby utrzymania obecnego tempa wzrostu gospodarczego. 

Warren – uznana profesor prawa i senator stanu Massachusetts – i Sanders, senacki weteran lewicy i rywal Hillary Clinton w poprzednich prawyborach, chcą zmian radykalnych. Sanders otwarcie nazywa swój program socjalistycznym, co w amerykańskiej polityce jest rzeczą niesłychaną. Choć Warren jest nieco bardziej ostrożna w składaniu obietnic, oboje postulują: utworzenie amerykańskiego ekwiwalentu NFZ w celu objęcia całości społeczeństwa finansowaną z budżetu państwa opieką zdrowotną; prawie dwukrotne podniesienie płacy minimalnej na całym obszarze kraju, płatne urlopy macierzyńskie (tak, w Ameryce nie są normą); szerokie zmiany prawne na korzyść związków zawodowych; anulowanie długów studenckich byłych absolwentów i darmowe studia dla wszystkich chętnych Amerykanów; a do tego ogromne wydatki na modernizację amerykańskiej infrastruktury energetycznej do standardu stu procent źródeł odnawialnych w ciągu najbliższej dekady.

Postulaty te mogą wydać się polskim Czytelnikom zaledwie żądaniem europejskiej normy – w końcu za karetkę czy studia w Europie nie płacimy. Trzeba pamiętać jednak, ze w USA koszty ochrony zdrowia czy pobytu na uniwersytecie są wielokrotnie większe niż w krajach europejskich, z wielu skomplikowanych powodów. Program lewego skrzydła, podobnie zresztą jak programy Bidena czy Buttgiega, zmierza do częściowego ograniczenia tej dysproporcji kosztów przez praktyki antymonopolowe, zapewnienie państwu lepszej pozycji negocjacyjnej vis-a-vis firm farmaceutycznych czy inwestycje w prewencje zdrowotną, ale obiecuje też poszerzenie pakietów opieki posiadanych obecnie przez wielu Amerykanów. Całościowy koszt nie spadnie więc znacząco i  będzie musiał zostać przeniesiony na podatników, także tych z klasy średniej. Klasie średniej grozi też potencjalnie obniżenie jakości opieki w porównaniu z posiadaną dzisiaj u prywatnych ubezpieczycieli – dlatego centrum proponuje objecie państwową opieką tylko tych, którzy tego chcą, w obawie przed gniewem wyborców zadowolonych ze swojej obecnej sytuacji.

Łączny koszt wszystkich programów Nowej Lewicy to, według optymistycznych wyliczeń, 40 biliardów (milionów milionów) dolarów w ciągu 10 lat, czyli bagatela dwadzieścia parę procent całego amerykańskiego GDP co roku, i to w dodane do już przewidywanego deficytu 12 biliardów przy utrzymaniu obecnych wydatków. Nawet przychylni lewemu skrzydłu analitycy nie są w stanie doszukać się źródeł finansowania dla tego niesłychanie ambitnego programu. Koniec ulg podatkowych dla najbogatszych, podatki od „wielkich fortun” czy transakcji giełdowych oraz drastyczne a wybitnie niekorzystne dla sojuszników cięcia w wydatkach zbrojeniowych są w stanie sfinansować jeden czy dwa z tych postulatów, ale nie wszystkie z nich. Nie zraża to jednak radykałów, którzy radośnie sięgają po najbardziej optymistyczne z założeń, lub, jak Sanders, otwarcie twierdzą że o źródłach finansowania obietnic rozmawiać będą później. Biorąc pod uwagę, że mowa o sumach wymagających dwukrotnego podniesienia CIT i PIT, nie uspokaja to wielu. Sanders wypada tu jednak wciąż lepiej niż Elizabeth Warren, twierdząca z uporem, że klasie średniej podatków nie podniesie.

Rzeczywistość ekonomiczna może się zresztą okazać dla lewicy mniejszym zmartwieniem niż realia amerykańskiej polityki, tak wyborczej, jak parlamentarnej. Nawet zakładając, że komuś z dwójki Sanders/Warren uda się wygrać prawybory i w wyborach generalnych nie przestraszyć podwyżkami podatków podmiejskiej klasy średniej, kluczowej dla sukcesu Demokratów, prezydent negocjuje budżet z oboma izbami Kongresu, każda z których musi go osobno przyjąć. A Republikanie niemal na pewno utrzymają Senat ze względu na osobliwości amerykańskiego systemu wyborczego, o których pisałem poprzednio. Prawica od dekady stosuje taktykę spalonej ziemi nawet wobec umiarkowanych propozycji budżetowych, a jej obsesją jest przyznawanie ulg najbogatszym. Założenie, że Republikanie zgodzą się na najambitniejszy w historii, i grożący państwu bankructwem, program redystrybucji dochodów, jest wzięte z Księżyca – i trudno mniemać, że senaccy weterani Sanders i Warren tego nie rozumieją. Czy chodzi im zatem o promocję radykalnych idei na przyszłość? O mocną pozycje negocjacyjną? O mocny kontrast z prawicą i przyciągniecie utraconych przez Demokratów na rzecz trumpowskiego populizmu klas niższych? Prawdopodobnie o każdą z tych rzeczy, a także o małą, ale wciąż realną, szansę na zwycięstwo zupełne. Donald Trump o tej porze cyklu cztery lata temu także wydawał się kandydatem nie do pomyślenia.

Jak radzą sobie czołowi kandydaci? W ogólnokrajowych sondażach zdecydowanie, ale nie miażdżąco, prowadzi Biden; w najwcześniej głosujących stanach Iowa i New Hampshire – odpowiednio Buttigieg i Sanders. Elizabeth Warren, której popularność rosła gwałtowanie w ciągu lata i która była nawet przelotnie liderem sondaży, spadła obecnie na czwarte miejsce. Oprócz Wielkiej Czwórki pewne szanse mają jeszcze centrowa senator z Minnesoty, Amy Klobuchar, upatrująca nadziei w powoli rosnącym poparciu w Iowa, tradycyjnej odskoczni do dalszych prawyborczych zwycięstw, i były burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg, który co prawda dopiero co przyłączył się do wyścigu i w debatach nie uczestniczy, ale zdążył już wydać na spoty wyborcze 120 milionów dolarów, czyli tyle, co reszta kandydatów razem wzięta (inny miliarder wyścigu, Tom Steyer, pozostaje w jego cieniu i raczej liczył się nie będzie). Tylko jakiś ogromny skandal albo nagła zapaść na zdrowiu któregoś z czołowych kandydatów mogłaby dać szansę komuś spoza szerokiej czołówki.

Jaki zatem jest najbardziej prawdopodobny scenariusz? Tego nie wie nikt, a każdy, kto twierdzi, że wie, oszukuje siebie i innych. Zmiennych w amerykańskich wyścigach prawyborczych, szczególnie tych o bardzo licznej puli kandydatów, jest po prostu za wiele. Możemy za to przewidzieć, które momenty będą dla procesu nominacji kluczowe i kiedy poszczególne kandydatury albo nabiorą rozpędu, albo zakończą się porażką.

Pierwszym, a być może najważniejszym takim momentem będą prawybory, a raczej sejmiki (caucuses) wspomnianego stanu Iowa. Rolniczy i zaludniony głównie przez białych stan to miejsce niezbyt korzystne dla Bidena, który jednak może pozwolić sobie tutaj na porażkę. Warren, Buttigieg, a już na pewno Kolbuchar muszą tutaj wygrać albo finiszować blisko lidera, aby utrzymać swoje kandydatury przy życiu. W Iowa liczyć się będzie także popularność wśród wyborców preferujących innych kandydatów jako pierwszy wybór, ponieważ lokalne sejmiki będą w kolejnych rundach głosowania eliminować najsłabszych kandydatów aż pozostaną tylko Ci, których poparcie wynosi 15% lub więcej. Zwolennicy eliminowanych mogą się w kolejnych rundach przyłączać do innego kandydata. Sejmiki 3-ego lutego, a zatem za mniej niż miesiąc.

Następny przystanek to głosujące tydzień później New Hampshire, terytorium Sandersa, kandydata z sąsiedniego Vermont. Mały, biały i idiosynkratyczny stan łączy otwartość na lewicowe idee z dużą dozą lokalnego patriotyzmu i dużym wyczuleniem na uwagę ze strony poszczególnych kandydatów. Tylko Biden i Sanders, jeśli ktokolwiek, mogą pozwolić sobie na przegraną tak w Iowa jak w New Hampshire. Ten, kto wygra oba stany, staje się z miejsca czołowym kandydatem do prezydentury – i obiektem ataków w nadchodzącej debacie. Po Iowa i New Hampshire zakończą za to swoje kandydatury wszyscy ci, którzy nie zdołali uplasować się w ścisłej czołówce w żadnym z tych stanów. Wyjątkiem może być tutaj czarny senator Booker, czekający na stany południa, i miliarder Bloomberg, liczący, ze ogromne nakłady pieniężne odwrócą szalę w późniejszej fazie kampanii.

Głosujące tuż po sobie pod koniec lutego Nevada i Karolina Południowa to bardziej zróżnicowane etnicznie stany, których nie sposób wygrać bez poparcia wyborców czarnych i latynoskich. Nevada również sejmikuje, a dobra kampania w stanie i poparcie związków zawodowych jest kluczowe. Karolinę Południową musi za to wygrać Biden, i to zdecydowanie – jeśli upadłby ten bastion, cała jego kandydatura stanęłaby pod znakiem zapytania.

Największe starcie czeka jednak kandydatów w Super Wtorek 3-ego marca, kiedy to głosować będzie czternaście stanów, w tym wysyłające na partyjną konwencję najwięcej delegatów Kalifornia i Texas. Super Wtorek przetrwa jedynie lider partyjnej lewicy, lider centrum i  być może trzeci kandydat centrowy, jeśli Joe Biden okaże się zbyt słaby albo zbyt chory, by wybić się na czoło tej formacji. Byłoby to jednak pewnym zaskoczeniem, podobnie jak pozostanie w wyścigu obojga kandydatów lewicy, którzy działaliby wtedy na zdecydowana niekorzyść własnego skrzydła. Sukces tak centrum jak lewicy wymaga szybkiego zjednoczenia pod jednym sztandarem, czemu tradycyjnie pomaga oferowanie pokonanemu wewnątrzfrakcyjnemu przeciwnikowi stanowiska wiceprezydenta czy sekretarza stanu. Wyścig pomiędzy więcej niż dwójką kandydatów mógłby się zakończyć dopiero decyzją partyjnej konwencji, a więc zostać zdecydowany głosami nie tylko samych wyborców, ale też partyjnych notabli, tzw. superdelegatów, mających przeważyć szalę w razie gdyby werdykt wyborców nie był jasny. To potencjalnie faworyzuje kandydata centrum, o ile w trakcie wyścigu nie okazałby się/ nie okazała obciążona poważnymi wadami.

Jedno jest pewne – tegoroczny wyścig będzie długi, pasjonujący i powie nam wiele o nastrojach społecznych panującym w Ameryce wczesnych lat dwudziestych XXI wieku. Stawki nie mogą być wyższe, a przyszłość bardziej niejasna. Czy podzielona i niepewna własnych celów Partia Demokratyczna zdoła stawić jej czoła? Na razie można mieć po temu wątpliwości. Trudno jednak nie uznać wyższości amerykańskiego systemu wyłaniania kandydatów nad brytyjskim czy polskim odpowiednikiem. Zamiast ustaleń w partyjnych kuluarach czy wyboru głosami wąskiej grupy członków mamy do czynienia z demokratycznym, choć nie pozbawionym wad procesem, będącym jednocześnie testem preferencji wyborców i politycznej sprawności kandydatów. Tak centrum jak lewica otrzymują tu systemową ostrogę do perswazji i argumentacji zakończonej ostatecznym zjednoczeniem w wyborach krajowych. Katastrofalny w skutkach rozłam sił liberalnych, socjaldemokratycznych i lewicowych nie następuje; sekciarskie bańki i kluby wzajemnej adoracji, choć istniejące, zmuszone są do prezentacji swoich idei i konfrontacji z wizją rywali. Trudno nie skonstatować, że nawet w momencie największego od dziesięcioleci kryzysu amerykańskiej demokracji wiele możemy się od Amerykanów nauczyć.

Prezydent Trump. Wściekłość i gniew. :)

Donald Trump jest wulgarnym narcyzem, wykazującym się kompletną ignorancją w kwestii spraw publicznych, szczególnie polityki zagranicznej. Gardzi kobietami, chce zamknąć kraj na imigrantów, żąda haraczu w zamian za ochronę od amerykańskich sojuszników na świecie. Trumpa popierają ludzie głoszący otwarcie rasistowskie hasła, jego kampanię aktywnie wspierał Kreml. Nowy prezydent USA okazał się bez wątpienia najmniej odpowiednim kandydatem na to stanowisko w najnowszej historii, a mimo to wygrał.

Wola zmiany, odrzucenia wszystkiego co reprezentuje sobą establishment, chęć odwrócenia skutków globalizacji i wielokulturowego społeczeństwa, w którym biała większość traci swoją dominującą rolę okazała się nieprzezwyciężona. Hillary Clinton sprawiała w kampanii wrażenie głęboko niewiarygodnej. Jej niezdolność do inspirowania nawet swoich zdeterminowanych zwolenników – mimo poparcia mediów, rekordowych wpłat na kampanię, skandali, które generował Trump – przyniosła jej klęskę.

Kampania Clinton nie potrafiła wygenerować z siebie samodzielnego przekazu, który przekonałby wyborców czemu powinna zostać prezydentem. Momentami kampania wyborcza przypominała starcie doskonałego androida z odrażającym, ale autentycznym człowiekiem. Być może Clinton ma wiele kwalifikacji na najwyższe państwowe urzędy, nie ma jednak podstawowej cechy do tego, żeby być politykiem zajmującym najważniejsze stanowisko na świecie – nie budzi sympatii. W czasach masowej demokracji, gdzie władza elit nad ludem słabnie, to dla polityka podstawowa wada, która uniemożliwia zwycięstwo.

Nikt tak naprawdę nie wie jak będzie wyglądała prezydentura Donalda Trumpa. To oustsider, który nigdy nie zajmował się polityką. Jego wrogie przejęcie partii republikańskiej było naturalną konsekwencją osuwania się jej w teorie spiskowe – na temat muzułmańskiego wyznania Obamy czy jego nieamerykańskiego pochodzenia. Republikanie stali się partią blokującą proces polityczny, dezawuującą Obamacare – reformę służby zdrowia jako socjalizm. Podsycając radykalne nastroje otrzymali kandydata, który przelicytował wszystkich – obiecując budowę muru na granicy z Meksykiem (za pieniądze…Meksykanów) i zamknięcie kontrkandydatki w wyborach w więzieniu.

Trump okazał się niezwykle skutecznym manipulatorem i demagogiem, odpornym na skandale, których jedna dziesiąta zatopiłaby kampanię innego kandydata. Umiejętnie wykorzystał i podsycił wściekłość i gniew rozpalający amerykańskich wyborców. Clinton, Demokraci i lewicowo-liberalne media mogły mu przeciwstawić tylko strach i wstyd. Okazało się, że to za mało. W walce bez reguł wygrywa ten, kto umiejętniej bije poniżej pasa. Trump okazał się na tym polu bezkonkurencyjny. Wskazuje kierunek, w którym podążać będzie demokracja masowa, pozbawiona pierwiastka liberalnych ograniczeń. Liczyć się będzie tylko i wyłącznie naga brutalna siła i skuteczność w zniszczeniu przeciwnika. Zwycięzca bierze wszystko. Amerykański system checks and balances jest kagańcem, który Trump poczuje dzień po zaprzysiężeniu, ale można być pewnym, że zrobi wszystko, żeby go rozsadzić, zwłaszcza po tak niespodziewanym spektakularnym zwycięstwie. Może liczyć na poparcie zdeterminowanych wyborców, czujących wiatr historii w żaglach.

Ameryka z Trumpem sobie poradzi, przetrwa go, choć kosztem swojego globalnego znaczenia. Gorzej z porządkiem światowym, którego USA wciąż są najważniejszym gwarantem. Nadchodzą czasy anarchii, w których powróci klasyczna doktryna stosunków międzynarodowych oparta na rywalizacji w grze o sumie zerowej i twardego stosunku sił. Państwa słabsze będą zmuszone do podporządkowania się – ekonomicznego i politycznego – silniejszym. Liberalizm i demokracja będą dobrami limitowanymi. Klasyczne konflikty zbrojne między państwami będą bardziej prawdopodobne. Świat z wycofanymi za ocean USA stał się dużo bardziej niebezpieczny.

To czas, żeby się jednoczyć i zbroić. Kto chce pokoju niech szykuje się do wojny.

Tekst ukazał się na blogu Leszka Jażdżewskiego na portalu tygodnika „Polityka”

Rozmowy z Oksaną :)

11 marca 1959. Szef misji CIA we Frankfurcie do Centrali: ” Tajne (…) Chociaż nic na to nie wskazuje, to ukraiński ruch rewolucyjno-wyzwoleńczy ma charakter wybitnie katolicki. Jest to tym bardziej oczywiste skoro wziąć pod uwagę, że jego pochodzący z Wołynia, Polesia, Bukowiny i ukraińskiego Zakarpacia uczestnicy jakkolwiek są deklaratywnymi reprezentantami ortodoksyjnego nurtu [chrześcijaństwa] to właściwie bronią interesów ukraińskiego Kościoła katolickiego, postrzegając go jako siłę walczącą z komunizmem. [Tak więc] wychodząc naprzeciw wiarygodnym doniesieniom koła watykańskie zmuszone są przyznać, że ukraiński ruch narodowo-wyzwoleńczy występuje [de facto] w obronie Kościoła katolickiego. Ktokolwiek twierdzi inaczej, nie rozumie projektu ( w oryginale: intention) Kościoła katolickiego na Wschodzie, a szczególnie interesów Watykanu na Ukrainie.(…) Niektóre z ukraińskich ugrupowań nacjonalistycznych, takie jak banderowska frakcja Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów akcentują swoje pełne oddanie i lojalność ( w oryginale: devotion) wobec Koscioła katolickiego. Można to częściowo wytłumaczyć faktem otrzymywania przez frakcję banderowską OUN wydatnej pomocy finansowej ze strony kół watykańskich aż do roku około 1950. [Pomoc ta ustała, kiedy stało się powszechnie wiadomym, że] OUN(b) to totalitarna, prymitywna (w oryginale: narrow minded) a nawet amoralna organizacja, mająca na sumieniu masowe mordy m.in. niewinnej ludności cywilnej ( w oryginale: mass murders of guilty as well as innocent persons”, tłum. JK (1)

W całej sprawie chodzi także o interesy zakonu ojców redemptorystów, do którego należy Radio Maryja. Jego greckokatolickie placówki na Kresach Wschodnich II RP odegrały haniebną rolę w trakcie ludobójstwa Polaków. Zakonnicy podżegali do zbrodni,święcili broń i narzędzia tortur. Należąca do nich wołyńska stacja radiowa lżyła Polaków.”(K. Nesterowicz, P. Czerwiński – „Rzeź pamięci”, Faktycznie, numer 3/2016, 21-27.07.2016

Cytuje też Swianiewicz opowieść Stanisława Mackiewicza ” o jakimś księdzu (…), z którym miał dłuższa rozmowę i który był szczególnie optymistyczny co do współdziałania z Rosją Sowiecką w razie wybuchu konfliktu zbrojnego z Niemcami” … ” Trzeba pamiętać, że był to okres po wielkich procesach pokazowych i wielkich czystkach, kiedy wiele setek tysięcy ludzi zesłano do łagrów, o czym na ogół w Polsce wiedziano. Mentalność społeczeństwa polskiego w przededniu wojny 1939 roku może być przedmiotem interesujących studiów socjologicznych i psychologicznych” ( R. Ziemkiewicz „Jakie piękne samobójstwo”, str. 204 )

Oksanę poznałem przypadkowo. Pani Oksano, o co w tym wszystkim chodzi? -zagadnąłem – patrząc na to co się dzieje na portalach społecznościowych to mam wrażenie, że utknąłem w jakiejś dziurze w czasoprzestrzeni, w jakiejś paralelnej rzeczywistości: trwa właśnie “nacjonalna rewolucja 1941 roku”  a ja przyglądam się jak rasowo czyste rycerstwo “Ukroreichu” walczy z bolszewicką nawałą… – Wie pan, większość  tych radykałów to radykałowie w gębie, ludzie nie wiedzą już komu ufać. Tam jest ogromny potencjał ludzki i zerowy polityczny, wielu powiem panu to  nawet nie wie, powiedzmy,  że Jarosz jest z Dnieprodzierżyńska, że on wcale nie pochodzi z zachodniej Ukrainy, oni są oszukiwane strasznie. Mają mało dostępu do prawdziwej informacji a najważniejsze, że mają zero dostępu do informacji zachodnich. Młodzież jest teraz manipulowana nacjonalistami to fakt, ale te kto się uczy i wyjeżdża gdzieś za granicę to już są zupełnie inne, a nie każdego stać na studia i to są pierwsze ofiary manipulacji . Jakby nie wojna to by ten proces był o wiele mniej emocjonalny i trudniejszy do przeprowadzenia. Starsze ludzie wieku mojej mamy to boją się nacjonalistów, oni czekają bo nie wiedzą co robić. A nie ma tam po prostu żadnej jakiejś rozsądnej siły, jest jałowe pole do działania na gruncie demokracji, ale kto będzie Don Kichotem żeby walczyć z wiatrakami ?

Aleksiej jest archeologiem. Specjalizuje się w m.in. problematyce związanej z rzezią wołyńską. Kilka dni temu na jednym z portali społecznościowych opublikował następujący tekst:

„Szanowni Państwo, przyjaciele i koledzy! My – ukraińscy naukowcy, historycy, krajoznawcy, patrioci Wołynia – zwracamy się do Państwa w następującej sprawie. Jesteśmy zaniepokojeni i bardzo oburzeni powstałą w naszym kraju sytuacją z postawą wobec wielkiej wspólnej pamięci, historii oraz dziedzictwa narodów-braci – polskiego i ukraińskiego. Dziś na Wołyniu spotykamy totalne zniszczenie i plądrowanie pamięci i zabytków, które wcześniej były symbolami duchowego i kulturowego rozwoju kraju. Budynki kościołów i pomieszczeń, które dawniej należały do katolickich wspólnot zakonnych, ulegają plądrowaniu i zniszczeniu. Budynki, związane z życiem wybitnych działaczy kultury ukraińskiej i polskiej, są rujnowane i znikają. Całe cmentarze z setkami grobów są cynicznie wyrzucane na śmietnik. Organy władzy oraz urzędnicy samorządu terytorialnego zaniechali wykonania swoich obowiązków i przestępczo obserwują to nowoczesne barbarzyństwo. Wszystkie nasze próby zatrzymania tego haniebnego zjawiska na poziomie prawnym wyczerpały się. Dlatego apelujemy do naszych braci Polaków, do naukowców i rządu Polski z wołaniem o założenie wspólnego „frontu” w walce o ocalenie naszych wspólnych historycznych korzeni i kultury. Tylko przez wspólny wysiłek myślących patriotów zdążymy uratować naszą historię i przekazać wnukom wzorzec porozumienia dziadków i ojców. Za naszą i waszą wspólną historię! Członkowie Grupy roboczej ds. zachowania i rozwoju środowiska historycznego miasta Łucka. ([email protected])”

Brodzące w złocie, zalepione miodem, słoneczne popołudnie. W ciszy „Sklepów cynamonowych” bujny ogród jak ze starego gobelinu tonie w drzemce. Odurzona światłem kamera jest dyskretna, raz pokazuje błękitny żar nieba by potem odetchnąć widokiem niewybrednych kwiatuszków stojących bezradnie w swych nakrochmalonych, różowych i białych koszulkach. Jacyś ludzie chcą, żeby drobniutka staruszeczka wróciła pamięcią do czasów dzieciństwa. Siedzi właśnie teraz i przędzie delikatnie swoją opowieść, pełną niemożliwej do opisania grozy. Głos ma dobry i ciepły, czasem westchnie głęboko. A pamięta wszystko, tak jakby to było wczoraj: uprowadzone w nocy przez ludzi w maskach Katię i Nadię (nikt ich więcej nie zobaczył), zaszlachtowanego bagnetami „dida”, zamordowane przez policajów młode Żydówki, skrępowane drutami trupy, żyjących w biedzie wojenną wdowę z dzieckiem zarąbanych potem w ogródku przez „zapekłego nacjonalista” , strach, że wszystko obserwują, nocny strach czy przyjdą, prowokacje „Polaki kogoś zabiły”, „stribkiw” . Wielokrotnie podkreśla, że do pojawienia się banderowców nie było nienawiści między Ukraińcami i Polakami. A potem „w jeden dzień idą bandery, a na drugi AK”, wspomina. „Straszniejsze to było, ne pereskazaty…”

Pismo do IPN-u nr. 1

„Jestem w posiadaniu materiału dotyczącego ukrywania oraz udzielania różnych form pomocy Polakom ( donoszenie żywności w nocy na bagna) przez ukraińską rodzinę. Proszę o wskazanie procedury wpisu do księgi pamięci „Sprawiedliwych Ukraińców”. Proszę również o wskazanie, czy na wyraźną prośbę osoby zainteresowanej możliwy jest wpis anonimowy.”

Coraz lepiej opracowywane zasoby archiwalne dostarczają coraz to nowych łamigłówek, prosto mówiąc: im dalej w las, tym ciemniej. Ich rozwiązywaniu nie sprzyja dyspozycyjność polityczna niektórych historyków podejrzewanych nawet o preparowanie czy wręcz fałszowanie powierzonych sobie materiałów – jaskrawym, podręcznikowym przykładem tutaj może być  sugestywna wizja breakdance’a meduzy w wiadrze z wodą chlorowaną jaką jest działalność publicystyczna dokonującego cudów kazuistyki i nadinterpretacji Wołodymyra Wiatrowycza. (2) Mimo że całą dotychczasową karierę zbudował na politycznym aktywizmie w neobanderowskich witrynach „badawczych” (zawieźli go nawet z prelekcjami na Harvard) to znalezienie jakiejkolwiek informacji na temat jego przynależnosci organizacyjnej jest obecnie niemożliwe, gdzieniegdzie pojawiają się tylko śladowe wzmianki dotyczące rzekomego członkostwa w neonazistowskiej, jak chcą niektórzy, partii Swoboda a wcześniej Socjal Nacjonalnej Assambleji oraz bliskich związków z kryptonazistą Parubijem, o którym w dalszej części tego materialu (3) (aktualizacja 2016-07-11 Jarosław Hrycak niedwuznacznie sugeruje, że obskakiwany jakiś czas temu przez A. Michnika Wiatrowycz może być faktycznie prokremlowskim prowokatorem:http://uamoderna.com/blogy/yaroslav-griczak/kyiv-streets-renaming ) W świecie bizantyjskich manipulacji Swoboda jest tworem ciekawym: jej geneza ma związek z bardzo skomplikowaną grą wyborczą prezydenta Janukowycza, istnieją przekonujące dowody na to, że była projektem finansowanym przez prezydencką Partię Regionów w celu rozbicia i przejęcia nacjonalistycznej opozycji a tym samym stworzenia dla Janukowycza bezwolnego partnera sparringowego do ustawki o przesądzonym z góry wyniku. ( Kuzio, Rudling; por. Mitterand i Front National)(4)(5)(6). Dosyć paradoksalnie natomiast, zdecydowanych pro-kremlowskich tym razem prowokatorów wśród nacjonalistów może być o wiele więcej niż się wydaje, (7)(8)(9) zaś modelowo samodestrukcyjny charakter wrzawy wokół pilotażowej swego czasu „ustawy językowej” to tylko wierzchołek góry lodowej. Według znawcy zagadnienia Antona Szechowcowa, do tych pierwszych należy gwiazda ukraińskich telewizyjnych plateaux, ex-duginista i instruktor pro-putinowskich „Naszych”( w tym samym czasie co „prowadzący” rebelię na Donbasie agent GRU Girkin – „Striełkow”, aktualizacja 2016-06-07 Kim jest dla służb rosyjskich Girkin? – dyskusja: https://web.facebook.com/ivan.katchanovski/posts/1260808400615710?pnref=story), mistyk i nacjonalista Dmytro Korczyński (10)(11)(12)(13). Wiaczesław Lichaczew, inny badacz post-sowieckiej faszosfery, nazywa uczestniczących wcześniej w „operacji antyterrorystycznej” na Wschodzie Ukrainy a obecnie zasiadających w Werchownej Radzie członków „Bractwa” Korczyńskiego „prowokatorami” i wie, o czym mówi. (14) Równie ciekawym jest, że „psy wojny” z nacjonalistycznej ukraińskiej organizacji UNA/UNSO podczas konfliktu w Transdniestrii (kierowana była wtedy przez Korczyńskiego) walczyły wspólnie z rosyjskimi kozakami przeciwko wojskom mołdawskim (15), podczas gdy kilka lat później ta sama organizacja wzywała już do wojny z Rosją, występując przeciwko tym samym kozakom w „Noworosji”. (16) Natomiast BBC i to od razu w 2014 roku zdiagnozowała prowokacyjny charakter bojówek neobanderowskiego parasola jakim jest „Prawy Sektor” (17) wraz z jego mętnym trzonem, organizacją „Tryzub im. S. Bandery” (oczkiem w głowie Sławy Stećko, o której dalej, patrz również: przypisy) (18)(19) , zaś wcale spora liczba obserwatorów wydarzeń zaczęła węszyć ukrytą mechanikę pro-kremlowską coraz natrętniej charakteryzującą środowiska „patriotyczne” . (20)(21) Wielu zauważyło przede wszystkim dziwną i kłującą w oczy synchronizację działań bojówkarzy z następującym niejako automatycznie, szczególnie agresywnym rosyjskim jazgotem propagandowym, całość na zasadzie sprzężenia zwrotnego: akcja-reakcja. Kanadyjski politolog Ivan Katchanovski broni ponadto tezy, że tzw. masakra snajperów na kijowskim Majdanie była w istocie krwawą prowokacją nacjonalistycznych bojówek kontrolowanych przez Majdan (w tym kontekście wymieniane są nazwiska sotnika Parasiuka i komendanta Parubija) (22) w celu możliwie jak najbardziej skrajnego zradykalizowania pokojowego protestu, doprowadzenia do zbrojnego konfliktu i w ostatecznym chaosie siłowe przejęcie władzy przez konkurencyjną w stosunku do Janukowycza opcję oligarchiczną. (23) Efektem w skali makro był Anschluss Krymu oraz rosyjska agresja na Donbasie. Last but not least, goszczący jakiś czas temu w Warszawie na zaproszenie fundacji Otwarty Dialog przedstawiciele Prawego Sektora też zajmowali się tym, co umieją robić najlepiej czyli prowokacjami, najchętniej dla uzyskania pełni efektu przy udziale polskich narodowców w charakterze pudła rezonansowego . (24)(25) (aktualizacja 2016-07-09  poszlakę kałamarnicy oplatującej m.in. kokietowaną przez koła PiS-owskie  Fundację Otwarty Dialog zasugerowali analitycy z wirtualnej grupy „Rosyjska V kolumna w Polsce”, odnośny fragment: „Listopad 2015 – przemyscy narodowcy wyjeżdżają do Warszawy na Marsz Niepodległości. Wśród nich jest Bogdan Łucak [https://goo.gl/oQhS6V], o dziwo młodociany ukraiński nacjonalista, który na swojej stronie FB w zakładce „polubione” ma niemal wszystkie oddziały Prawego Sektora [https://goo.gl/jI2dhM] i przede wszystkim jest synem zamieszkałego we Lwowie Artema Łucaka [https://goo.gl/krYSfA], pełniącego (wówczas) funkcję naczelnika sztabu 8 roty „Prawego Sektora”, pseudonim „Doktor”. Łucak senior należy do bezpośredniego otoczenia politycznego Dmytra Jarosza [http://goo.gl/nJ25OY]. Natomiast Łucak junior publikuje [https://goo.gl/Fb5D4u] zdjęcie siebie z Majkowskim z 11 listopada w Warszawie: obydwaj trzymają broń i widoczna jest między nimi zażyłość. Pod spodem ktoś komentuje: „na imigrantów” [https://goo.gl/U5eKce]. Dowiedzieliśmy się, że naczelny „antybanderowiec” miasta (chodzi o Przemyśl – JK) Majkowski często odbiera ze szkoły młodego Bogdana Łucaka, który do niego mówi „wujek”, podczas gdy jego ojciec Artem pod czerwono-czarnymi flagami walczy na wschodzie Ukrainy jako dowódca batalionu oddziału „Aratta” [https://goo.gl/Hfj7yB]. (…) W Polsce Artem Łucak stał się znany po tym, jak w czerwcu 2015 roku prezentował wystawę o „Prawym Sektorze” [http://goo.gl/iDCOk0] w warszawskim lokalu „Ukraiński Świat” prowadzonym przez fundację „Otwarty Dialog”, a wcześniej w maju w tym samym miejscu prowadził spotkanie zachęcające obywateli ukraińskich zamieszkałych w Polsce do glosowania na kandydatów Prawego Sektora [http://goo.gl/8ezUS3], podczas którego swoimi delikatnie mówiąc nieprzemyślanymi (czyżby?) enuncjacjami o mordowaniu Polaków na Wołyniu („niech ktoś to najpierw udowodni”) dał pożywkę antyukraińskiej propagandzie na długie tygodnie [http://goo.gl/TZmb0t], kompletnie niwecząc nadzieje, które niektórzy kładli we wcześniejszych pro-polsko brzmiących wypowiedziach Dmytra Jarosza. Artem Łucak [https://goo.gl/M43azu] urodził się w Moskwie w 1972 roku. (…) W latach 1991-93 służył [http://goo.gl/YyyOHz] w wojskach pogranicznych Federacji Rosyjskiej (Краснознамённом Новороссийском пограничном отряде в/ч 2156 11- ПОГЗ) [http://goo.gl/XdVtmVhttps://goo.gl/NQNKBK]. KGB a potem FSB bardzo uważnie przyglądała się doborowi do takich oddziałów pogranicznych operujących na Kaukazie. W roku 2001 Artem Łucak zakończył [https://goo.gl/zP0yUL] rosyjski medyczny uniwersytet im. Pyrogowa – elitarny, gdzie dostać się było bardzo trudno. Przeważnie uczyły się tam dzieci medyków z tytułami, dyplomatów i ludzi z tzw. elity politycznej. W Moskwie zajmował się między innymi biznesem ochroniarskim w ramach firmy „Lajkon” [http://goo.gl/zEZlGi]. Chyba nie będzie przesadną aluzją stwierdzić, że firmy ochroniarskie w Federacji Rosyjskiej (ktoś powie, podobnie jak w Polsce…) prowadzą przeważnie nieco specyficzni obywatele. Artem Łucak mieszkał wówczas w Moskwie przy ul. Wynogradowa 6/144 [http://goo.gl/EOS1tH]. (…) Prawdopodobnie rosyjskie obywatelstwo ma do dziś, ale niewykluczone, że mogło się to zmienić w ostatnim czasie. (…) Wczesnym latem 2014 roku zjawił się w Przemyślu. Prawy Sektor tego faktu w ogóle oficjalnie nie komentował, ale rosyjskie wydania owszem i to  raczej  aktywnie [http://goo.gl/ShpR4x,http://goo.gl/mG0R5Whttp://goo.gl/sRi6Gghttp://goo.gl/uPbP80]  . (…) W kontekście tego, że panowie Majkowski i Łucak, każdy po swojej stronie granicy, całkiem skutecznie psują stosunki polsko-ukraińskie jednocześnie przyjaźniąc się, podczas gdy na użytek gawiedzi stoją na kompletnie przeciwstawnych pozycjach politycznych uważamy, że powołane do tego instytucje obu krajów powinny pójść, najlepiej razem, zarysowanym tu tropem.” całość tekstu: https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=408936772609861&id=218251225011751&pnref=story )

Natomiast łysoli ze Swobody widywano nie tylko z pozostającym pod kremlowską kroplówką Jean-Marie le Penem (26) ale również na Marszach Niepodległości w Polsce, co Grzegorz Rossolinski-Liebe tłumaczy swojego rodzaju syndromem faszystowskiej międzynarodówki, w ramach której neobanderowcy najnaturalniej w świecie znajdują wspólny język z radykałami wszystkich maści (27) a jak nie, to równie naturalnie powstaje wzajemnie uzależniony, samonapędzający się, ekstremalny układ dwubiegunowy lub mamy do czynienia z czymś w rodzaju „nocy długich noży” o zmiennym natężeniu, jaką na przykład zdaje się być obecna faza wojny na Donbasie: „nasi” nihilistyczni fanatycy przeciwko „ich” fanatykom i co, umiejętnie podsycane, może trwać wiecznie i o to chodzi. Świat permanentnej „bumfight”, punktowany medialnymi „incydentami z Gleiwitz”.

Manipulacja ukraińskim ruchem nacjonalistycznym przez sowiecką agenturę ma długą i typowo pogmatwaną historię. W tajnym opracowaniu CIA czytamy w jednym i tym samym zdaniu o mistrzowsko opanowanych przez koła OUNowskie strategiach dywersji propagandowej przy równoczesnej wysokiej podatności tego środowiska na sowiecką penetrację. (28) Jest wiadomym, że w latach 20. i 30. OUN współpracowała nie tylko z Abwehrą ale również z sowiecką razwiedką, bliskie kontakty z Sowietami utrzymywał zamordowany na koniec przez Sudopłatowa (tego samego, który zajmował się werbunkiem polskiej arystokracji) Jewhen Konowalec.(29) W podobnym duchu utrzymane i wcale nie karkołomne spekulacje pojawiły się na temat Romana Szuchewycza oraz skali działania i charakteru oddziałów dywersyjnych NKWD. (30)(31) ( na marginesie: zdaniem Grzegorza Motyki, nie ma nic co wskazywałoby na udział tych oddziałów w rzezi wołyńskiej). Według dokumentów z archiwów KGB opublikowanych i skomentowanych przez Jeffreya Burdsa (32) (patrz również: 33) tylko jeden tajemniczy agent sowiecki działający wewnątrz OUN a którego tożsamości do dziś nie udało się ustalić przyczynił się do „neutralizacji” około 400 działaczy nacjonalistycznych. Przy czym okrężnych analogii może być co najmniej kilka. Roman Garbacik  w recenzji książki Piotra Zychowicza ” Obłęd ’44” pisze : „Na szczytach władzy Polskiego Państwa Podziemnego, Delegatury Rządu na Kraj, a także w samym Londynie niewątpliwie działała sowiecka agentura, dążąc do takich a nie innych rozwiązań, często poza wiedzą Naczelnego Wodza. Wymieniane są tu dwa nazwiska, będące dla większości Polaków ikonami patriotyzmu i poświęcenia – Okulickiego i Tatara. Trzeci, premier Stanisław Mikołajczyk jest dla autora nie tyle zdrajcą, co postacią żałosną – naiwniakiem i nieudacznikiem. Ze względu na te tezy właśnie książka Zychowicza będzie wstrząsem dla wielu czytelników. (…) Odruch czasowej i czysto koniunkturalnej lokalnej współpracy z Niemcami na Kresach nie został zaaprobowany przez najwyższe dowództwo AK i rząd polski w Londynie. Przeciwnie – nakazał on zerwanie wszelkiej kolaboracji z Niemcami na rzecz współpracy z Armią Radziecką. Współpracy, która oczywiście w mniemaniu władz nie była już „kolaboracją”. Tymczasem oddziały AK, które wykonały ów rozkaz, odsłaniając swe struktury i dzielnie wypierając Niemców wespół z Czerwoną Armią były następnie otaczane przez NKWD. Oficerów najczęściej spotykał katyński strzał w potylicę, reszta miała wybór; albo Armia Berlinga, albo wywózka wgłąb Rosji. Nieporównanie lepiej wyposażone, umundurowane i przeszkolone – w zestawieniu z powstańcami warszawskimi oddziały AK z Kresów (i nie tylko) mogły też skutecznie za cichą aprobatą Niemców uratować od okrutnej rzezi ok. 130 tys. bestialsko zamordowanych przez UPA Polaków na Wołyniu. Nie uczyniono tego, bo najwyższe czynniki PPP i rządu polskiego w Londynie ten problem zlekceważyły. (…) Drugim człowiekiem, wyraźnie sympatyzującym z komunistami był gen. Tatar, który umieszczony na niezwykle newralgicznym punkcie odpowiadającym za łączność z okupowanym krajem sabotował depesze od i dla Naczelnego Wodza. W tej sytuacji zapobieżenie katastrofie było niezwykle trudne. „Kropkę nad i” czyli zdemaskowanie roli Tatara dopisał rozwój wydarzeń w końcu wojny i afera w sprawie polskiego złota zdeponowanego w Anglii. Podobnie jak późniejsze uwięzienie gen. Tatara przez komunistów i słynny proces „TUN” nie mogły zmazać jawnej jego zdrady, tak skazanie Okulickiego w procesie „szesnastu” nie zniwelowały jego „zasług” wobec Narodu. Bowiem korzyści odniósł tylko Stalin i „rząd” lubelski.” (34) A Jan Sidorowicz dodaje: „Pochówek zapewnili Okulickiemu sowieci, zgodnie z ich zwyczajem likwidując własnego agenta, który wykonał powierzone mu zadanie.” (35)

W latach 30 i 50 głównym obiektem terroru OUN byli sami Ukraińcy, niedostatecznie „narodowo uświadomiona” miejscowa ludność cywilna. Lista czynów kwalifikujących się jako „zdrada” nacjonalnej rewolucji była nieskończona. Najmniejsze podejrzenie, również wobec członków UPA, oznaczało śmierć (36). Szuchewycz rozkazał nawet „prewencyjnie” mordować Ukraińców ze Wschodu w szeregach UPA jako „agentów Moskwy”. (37) Publiczne egzekucje odznaczały się wyjątkowym sadyzmem. Na przykład w sierpniu 1944 w okolicach Lwowa podejrzanym o pro-sowieckie sympatie wyłupiono najpierw oczy a następnie porąbano ich siekierami na kawałki, wszystko przed zmuszonymi przyglądać się kaźni współbraci, skamieniałymi z przerażenia mieszkańcami wioski. Ludzkie szczątki sprofanowano. (38) Nie sposób nie widzieć tutaj pewnego szerokiego pendant do hipotezy „Lodołamacza” Suworowa (39): Sowieci sami tworzyli jakiś „problem” by następnie móc go „rozwiązywać”. W opracowaniu Alexandra Statieva „The Soviet Counterinsurgency in the Western Borderlands” czytamy : ” W wiosce Piesocznoje UPA zastrzeliło 8 chłopców i powiesiło 4 dziewczynki w wieku 15-17 lat. Ich ojcowie zgłosili się wcześniej do poboru zarządzonego przez Armię Czerwoną. Tego rodzaju działania zmuszały krewnych [mordowanych] do wstępowania do sowieckiej milicji [ w celu samoobrony]. Ponieważ rodzin żołnierzy sowieckich było zdecydowanie więcej, terror OUN-owski w rezultacie tylko dramatycznie zwielokrotnił ilość [początkowo bardzo nielicznych] sympatyków władzy sowieckiej(…)„.(40) W latach 1944-46 około 500,000 Ukraińców zostało deportowanych na Syberię podczas gdy pod koniec lat 40. sowiecka agentura wewnątrz ruchu nacjonalistycznego szła już w dziesiątki tysięcy (41), a diaspora chwilowo zdystansowała się od twardego banderowskiego rdzenia widząc w samym Banderze osobnika nieudolnego, żałosnego w swojej megalomanii i nieodwracalnie niezrównoważonego. (Goda, 42). Nasuwa się więc dość oczywiste pytanie czy zamordowani przez KGB Szuchewycz i Bandera byli częścią głeboko zakonspirowanej sowieckiej agentury, która w pewnym momencie przestała być już operacyjna? Czy „zainstalowanie” obscenicznego kultu Bandery, Szuchewycza i Klaczkiwśkiego na zachodniej Ukrainie, uprawianego również przy zaangażowaniu ukraińskich placówek dyplomatycznych przez obecne pokolenie diaspory (podczas Majdanu przez media przetoczyła się fala artykułów sponsorowanych w rodzaju „7 mitów o Banderze i UPA”) jest chichotem historii czy śladem wciąż aktualnej, złożonej, wielopoziomowej sowieckiej prowokacji sprzed lat? Wbrew temu, co wydaje się na wyrost i w oderwaniu od realiów sugerować Anne Applebaum (43), stereotyp Ukraińca/banderowca nie służy ukraińskiej eurointegracji natomiast znakomicie służył historycznej dyskredytacji ukraińskiego ruchu niepodległościowego a obecnie utrzymywaniu stosunków międzyludzkich ze wszystkimi (!) sąsiadami Ukrainy (abstrahuję tu od kontekstu geopolitycznego) na poziomie wrzenia .
Suworow pisze: „Komunistyczny żargon zawiera niemało zwrotów typu ‚kampania wyzwoleńcza’, ‚kontratak’, ‚przejęcie inicjatywy strategicznej’, które oznaczają odpowiednio agresję, atak i wojnę z zaskoczenia. Każde z tych określeń przypomina walizkę o podwójnym dnie: to, co widoczne służy temu, co chce się ukryć”” (…) (44). „Dwaj kolejni następcy ‚generalissimusa’ – Chruszczow i Breżniew – choć różny mieli do niego stosunek, obaj zgodnie potwierdzali jego zamiar wycieńczenia Europy w wojnie przy zachowaniu własnej neutralności po to, by ją nastepnie „wyzwolić”. (…) Półtora tygodnia po podpisaniu paktu [ Ribbentrop-Molotow] Hitler toczył wojnę na dwa fronty, a Niemcy od początku znalazły się na przegranej pozycji. Innymi słowy, (…) w dniu podpisania paktu o nieagresji, Stalin wygrał II wojnę swiatową – jeszcze zanim Hitler do niej przystąpił. Dopiero latem 1940 Hitler zrozumiał, że dał się podejść. Usiłował jeszcze odwrócić sytuację, ale było już za późno.” (45) Dalej: „Stalin dopiął swego: w konflikcie wojennym zachodnie nacje wyniszczały się wzajemnie, bombardując swoje miasta i fabryki. (…) Gdy wreszcie sam popadł w tarapaty, natychmiast otrzymał od Zachodu wszelka niezbędną mu pomoc. Zachód przystąpił do wojny stając w obronie Polski, by w 1945 roku oddać ją Stalinowi w jasyr, wraz z całą Europą Wschodnią i częścią Niemiec. Ale nic nie zdoła zachwiać wiary Zachodu w to, że jest zwycięzcą II wojny światowej. Hitler popełnił samobójstwo. „Wyzwoliciel” Stalin został nieograniczonym władcą potężnego antyzachodniego imperium, stworzonego dzięki pomocy samego Zachodu. Nawet po śmierci zachował opinię człowieka prostego, naiwnego i ufnego, podczas gdy Hitler wszedł do historii jako diabelski zbrodniarz” (46) , cytując samego Hitlera: ” Tylko jeden kraj może wyjść zwycięsko z generalnego konfliktu: Związek Sowiecki” (47)

Pytam Oksany, co o tym myśli. ” Ja nie wiem z kim oni tam wszyscy w ogóle walczyli. Bandera był sprytniejszy, pierwszy poleciał, dogadał się z Hitlerem. A teraz zwalają jedne na drugich i każdy swoje błoto chwali. ” – mówi Oksana. (48)

Pismo do IPN-u nr. 2

Zwracam się z uprzejmą prośbą o udzielenie pomocy merytorycznej w następującej sprawie:

Z rozmowy prywatnej przeprowadzonej latem 2015 roku z miejscowym świadkiem historii wynika, że w 1943 lub 1944 roku w ukraińskiej wiosce Klusk (rejon turyjski) miała miejsce zbrodnia dokonana przez niezidentyfikowany oddział polski. Rozmówca twierdzi, że podczas „akcji odwetowej” spalono wtedy żywcem w zaryglowanej chacie grupę starszych ukraińskich kobiet.
W tym kontekście wioska Klusk wymieniona jest również tutaj: (link). Cytat, w którym jest mowa m.in. o „polskich nacjonalistach” brzmi: „Із 14 убитих у Клюській сільраді 9 стратили німці, 5 замучили “польські націоналісти”.”
Z ogólnie dostępnych materiałów wiadomo, że w pobliskich Zasmykach znajdował się ośrodek samoobrony oraz zgrupowanie AK pod dowództwem Władysława Czermińskiego ps. „Jastrząb” oraz Michała Fijałka ps. „Sokół” w sile 120-150 ludzi. Według wikipedii, oddział Władysława Czermińskiego „5 października 1943 r. wspólnie z oddziałem AK Kazimierza Filipowicza – „Korda” dokonał odwetowego ataku na ukraińskie wsie Połapy i Sokół (…)”

Proszę o wskazanie czy było lub jest prowadzone śledztwo w przedmiotowej sprawie oraz czy znane są nazwiska sprawców zbrodni jaka miała wtedy miejsce w Klusku?

Pismo zostało przyjęte przez Główną Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i przekazane do Komisji Oddziałowej w Lublinie. Odpowiedzi, jak na razie, nie ma.

aktualizacja 2016-04-21

W nawiązaniu do Pana korespondencji z dnia 29 marca 16 r. przesłanej drogą elektroniczną na adres sekretariatu Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, a następnie przekazanej według właściwości do dalszej realizacji Oddziałowej Komisji Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie informuję, iż w tut. Komisji nie było prowadzonego śledztwa w sprawie .,zbrodni dokonanej w 1943 lub 1944 r. w ukraińskiej wiosce Kluski przez niezidentyfikowany oddział polski”. Nadto zawiadamiam, iż zgodnie z ustawą z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu ( tekst jednolity: Dz.U. z 2016 r. poz. 152 z późn. zm. ) przedmiotem działań Instytutu Pamięci Narodowej jest ewidencjonowanie, gromadzenie, przechowywanie, opracowywanie, zabezpieczenie, udostępnianie i publikowanie dokumentów organów bezpieczeństwa państwa, wytworzonych oraz gromadzonych od dnia 22 lipca 1944 r. do dnia 31 lipca 1990 r.. a także organów bezpieczeństwa Trzeciej Rzeszy Niemieckiej i Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, dotyczących popełnionych na osobach narodowości polskiej lub obywatelach polskich innych narodowości w okresie od dnia I września 1939 r. do dnia 31 lipca 1990 r.  zbrodni nazistowskich, zbrodni komunistycznych, innych przestępstw stanowiących zbrodnie przeciwko pokojowi, zbrodni wojennych, zbrodni przeciw ludzkości lub innych repreșji z motywów politycznych. jakich dopuścili się funkcjonariusze polskich organów ścigania lub wymiaru sprawiedliwości albo osoby działające na ich zlecenie, a ujawnionych w treści orzeczeń zapadłych na podstawie ustawy 7. dnia 23 lutego 1991 r. o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego ( Dz.U. Nr 34, poz. 149 z późn. zm.), (…) [oraz] ochrona danych osobowych osób, których dotyczą dokumenty zgromadzone w archiwum Instytutu Pamięci [i] prowadzenie działań w zakresie edukacji publicznej.

***

 

Jakieś 80% informacji w obiegu to czyste kłamstwo. Celowo wprowadzone elementy prawdy mają tylko to kłamstwo uwiarygodnić” – Richard Doty, specjalista od dezinformacji, pracujący dla rządu USA w latach 60.

Krym jest sceną zmagań rosyjskiego imperializmu z ukraińskim nacjonalizmem, ujmując rzecz jak najbardziej oględnie. (49) Według Andrieja Iłłarionowa, byłego doradcy Putina, plany ostatniej inwazji Krymu omawiano jeszcze na długo przed 2004 rokiem. (50) Ukraińskie źródła wywiadowcze podawały, że w ostatnim ćwierćwieczu Rosja na różne sposoby destabilizowała półwysep, wykorzystujac nawet przy tym bliskość Kaukazu do prób przeszczepu islamskiego dżihadu. (51) Oczywiście nie mogło tam też zabraknąć stalinobanderowca Korczyńskiego, niezmiennie nazywanego przez te same źródła agentem operacyjnym Kremla (na stronie internetowej jego „Bractwa” jest wiele symboliki inspirowanej radykalnym islamem).(52)(53)(54) W 2008 roku „Bractwo” przeprowadziło na Krymie wąsko zakrojone, pozorowane manewry na wypadek rosyjskiej inwazji i konieczności podtrzymywania długotrwałej wojny partyzanckiej (55)(56)(57)(58) a aktualną okupację Krymu rosyjska propaganda określa jako działanie w stanie wyższej konieczności w obliczu rzekomego zagrożenia „przygotowywaną przez ukraińskich nacjonalistów rzezią podobnej do tej jaka miała miejsce w Odessie”. Dużo wcześniejszą zaś wypowiedź dziennikarza Mustafy Nayyema, człowieka-od-którego-rozpoczął-się-Majdan o tym, że … „Krym nie jest Ukrainą” można więc post-factum uznać za absurdalnie komiczną.(59)

Wyraźnie odmiennego zdania są wspomniane już środowiska PiS-u i około-pisowskie, które ze szczególną troską i zrozumieniem pomagały bogatemu w elementy neonazistowskie (patrz: sprawa Wity Zawieruchy i „Dirlewangerowców”, 60; NB według Stephena Dorrila zajmującego się historią brytyjskiego wywiadu MI6, sztandarowy polski projekt polityczny „Międzymorze” (Intermarium), ze swoją charakterystyczną retoryką równocześnie antyrosyjską i antyeuropejską jest projektem quasi-watykańskim, zdominowanym po 1945 przez ukrywanych przez tenże Watykan byłych nazistów i przyciągajacym jak magnes przeróżne środowiska skrajne polskie, ukraińskie itd., str. 171-173:  https://books.google.pl/books?id=_bV5ncXNke4C&pg=PA172&lpg=PA172&dq=Intermarium+The+covert+world+of+her+majesty&source=bl&ots=hzvz-lnl1w&sig=rmytAEL0s5zcyJ7Ne2hA34SbzCE&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwif_9WTqIXNAhWG3iwKHdTMAwoQ6AEIHDAA#v=onepage&q=Intermarium%20The%20covert%20world%20of%20her%20majesty&f=false, więcej o nitkach łączących Intermarium z Antybolszewickim Blokiem Narodów, o którym niżej: http://www.bookpump.com/dps/pdf-b/1123698b.pdf ) oraz oskarżanemu o zbrodnie wojenne batalionowi „Ajdar”, uprawiając w skrajnych przypadkach i zapewne z pobudek humanitarnych propagandę OUNowską na portalach społecznościowych (podejrzanie biezdarna inicjatywa „niesiemy prawdę do Polaków – prawda was wyzwoli”), a obecnie występując w charakterze spiritus movens raportu dotyczącego zbrodni wojennych, dla odmiany rosyjskich, jakie miały i mają miejsce podczas proxy war na Donbasie. W tym kontekście niezwykle ciekawe są spekulacje na temat „pomocy” udzielanej swoim podopiecznym przez dyżurnego adwokata rosyjskich procesów pokazowych, Marka Fejgina, jednego z obrońców związanej z „Ajdarem” Nadiji Sawczenko . Sama Sawczenko, według cytowanego już Antona Szechowcowa jawi się jako karta przetargowa w skrajnie skomplikowanej grze, za pomocą której Putin w perspektywie możliwości wcześniejszych wyborów usiłuje wpływać na pozycję Julii Tymoszenko w starciu z Poroszenką. (61) Wracając do Fejgina: nie tylko nie uzyskał zmniejszenia orzekanych wyroków w żadnym z procesów politycznych, czego zresztą nikt rozsądny nie oczekiwał (miało dojść do „ugody” z FSB w jednym przypadku)(62), ale i jego działalność „adwokacka” przed epizodem „Pussy Riot” jest owiana głęboką i szczelną tajemnicą,  zazdrośnie strzeżoną przez głównego zainteresowanego. Nie jest natomiast tajemnicą co innego: otóż podczas wojny w Jugosławii najmłodszy deputowany Gosdumy Fejgin wraz z grupą rosyjskich ultranacjonalistów walczył w Bośni pod dowództwem Mladićia po stronie Republiki Srpskiej. Potem podczas pierwszej wojny czeczeńskiej będzie jeszcze negocjował z Maschadowem wymianę jeńców a kilka lat później Moskwa pomoże mu zneutralizować polityczno-biznesowy klan Szatskiego w Samarze. Jako przedstawiciel Samary w Moskwie (od 1997) Fejgin nie wyróżni się absolutnie niczym. W roku 2011 ogłosi powstanie nowej, opozycyjnej wobec Putina partii politycznej.(63)(64)(65) (aktualizacja 2016-06-08 nota bene, wspomniany już wcześniej szef donbaskiej rebelii Strelkov również walczył w Czeczeni, Transdniestrii i po stronie serbskiej w Bośni: „Strelkov himself is a former colonel in the Russian army who fought in Chechnya, in the breakaway Moldovan republic of Transdnestr, and alongside the Serbs in Bosnia”, za: http://www.theamericanconservative.com/articles/putins-right-flank/ ).

 

O kontrolowanej opozycji w Rosji tak pisze Alicja Labuszewska: ” Nowa kremlowska inżynieria dusz eksperymentuje z techniką wyborczą – do udziału w regionalnych wyborach zostali dopuszczeni ludzie spoza układu władzy. Do lamusa (przynajmniej gdzieniegdzie) odesłano stosowaną przez wiele lat układankę z ludzi partii władzy i dekoracyjnej opozycji systemowej (uczestnictwo usłużnych kontrkandydatów miało imitować konkurencję wyborczą). Protesty uliczne po ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich, będące reakcją na fałszerstwa i konserwowanie bezalternatywnego systemu władzy, sprawiły, że decydenci uznali: coś trzeba jednak w tych wytartych politycznych puzzle’ach zmienić. Kreml zastosował zabieg ryzykowny, ale od początku do końca kontrolowany. ” (66) Szechowcow dostrzega ponadto, że antyzachodnie mantry Kremla należy odczytywać w lustrzanym odbiciu i właśnie taka lektura dostarcza wielu, zupełnie zaskakujących informacji, jako że Kreml ubiera Zachód dokładnie w to, co sam praktykuje. Oto co ogłasza na przykład francuski „pożyteczny idiota”: „Istnieje kontrolowana opozycja, opowiadająca się przeciwko kapitalizmowi, krytykująca NATO itd., lecz gdy tylko zaczyna się mówić o bombardowaniu Libii czy Mali, operacji w Republice Środkowoafrykańskiej, wsparciu rebeliantów w Syrii, zawsze jest po stronie władzy„.(67) Wypisz, wymaluj, obraz jak najbardziej mającej miejsce sytuacji, w której umiarkowana rosyjska opozycja z kręgów Nawalnego i Chodorkowskiego jednoznacznie popiera zajęcie Krymu przez rosyjskich komandosów! (68) Na tej samej zasadzie również wszelkie afirmacje należy rozumieć jako negacje i na odwrót: „Na Donbasie nie ma wojsk rosyjskich”, „Rosja bombarduje pozycje ISIS w Syrii” itd.
Idąc jeszcze dalej tym tokiem rozumowania i chcąc w świetle koniunkturalnej, niekompetentnej, mało asertywnej, naiwnej, rozwijającej się epizodycznie polskiej polityki wschodniej podjąć próbę zrozumienia pewnych zachowań klasy politycznej oraz tonu wypowiedzi medialnych jakie wynikają z uznania zamaskowanej euroatlantyzmem ( a niosącej przy okazji domniemane uzależnienie polskiego establishmentu od ukraińskich ośrodków radykalno-oligarchicznych) amerykańskiej racji stanu za własną, to trzeba najpierw wyjść z zaklętego kręgu skrajnie zawężonej choć posługującej się bardzo pojemnymi kategoriami, pełnej egzotycznej pasji pseudodebaty, którą charakteryzuje przede wszystkim brak zdefiniowanych zakresu i używanych podstawowych pojęć oraz rozbudowana argumentacja na bazie sekwencji błędów rzeczowych, logiczno-syntaktycznych, harcownictwa ad personam , sofizmatu rozszerzenia, victim blaming w kontekście nacjonalistycznych pretensji , różnych form wyrafinowanego szantażu, whataboutyzmu ( na pytanie amerykańskich dziennikarzy o wysokość zarobków w ZSRR sowieccy czynownicy odpowiadali „a u was Murzynów biją” , co zapewne w zależności od lokalnej specyfiki przełożono potem na „murzyńskość”) oraz zgodzić się z tym, że nadużywana i zinstrumentalizowana historia, eklektyczne, skonfliktowane pamięci historyczne i zideologizowana polityka historyczna to trzy bardzo różne pojęcia, mające ze sobą niewiele wspólnego („nie ma sytuacji, której człowiek nie byłby w stanie nadać sensu tylko po to, by sobie z nią poradzić. Ten mechanizm jest fascynujący” – Harald Welzer). W tym celu należy cofnąć się co najmniej do roku 1945 lub nawet 1943 kiedy to po bitwie pod Stalingradem Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów pod niemieckimi auspicjami założyła Komitet Narodów Zniewolonych . Przemianowany w 1946 na Antybolszewicki Blok Narodów funkcjonował z pomocą CIA jako bezpieczna przystań najpierw dla byłych nazistów, potem stopniowo agentów Czang Kaj-szeka, członków południowo-amerykańskich szwadronów śmierci, tureckich „Szarych Wilków” i całej rasistowsko-antysemickiej fauny, którą CIA ( wraz z MI6) uważała za niezwykle cenny asset, dysponujący unikalną ekspertyzą w dziedzinie antysowieckiej dywersji. Przejęta w ten sposób niemalże kompletna siatka wschodnioeuropejskich nazistowskich kolaborantów, którzy z gracją baletnicy, podobnie jak sowieccy rzeźnicy, uniknęli trybunału pokazowego w Norymberdze, (69) wywierała pod kierownictwem małżeństwa Stećków kolosalny wpływ na amerykańską politykę wewnetrzną i zagraniczną jeszcze w późnych latach 90. (70)(71)(72)(73)(74)(75)(76) Symptomatycznym jest, że jakkolwiek według materiałów przeznaczonych do powszechnego użytku szkolnego i dostępnych w sieci, profil ABN-u (podobnie jak Instytutu Studiów Wschodnich w Warszawie) był „kontynuacją koncepcji prometejskiej” to ci, którzy zetknęli się bezpośrednio ze strukturą zapamiętali jednak zupełnie co innego: „Drugim miejscem, które wówczas poznałem, był Antybolszewicki Blok Narodów, który prowadziła Sława Stećko, żona Jarosława, szefa krótkotrwałego ”rządu” ukraińskiego po wkroczeniu hitlerowców do Lwowa w czerwcu 1941 roku. Jako Polak dotknąłem najbardziej ostrego, wyjałowionego nacjonalizmem środowiska Ukraińców. ” (77)(78). Reprezentanci Konfederacji Polski Niepodleglej nie mieli już takich objekcji i entuzjastycznie uczestniczyli w pracach zacnego gremium. (79)(80)(81)(82) Równolegle, w latach 50. CIA założyła „Instytut Badawczo-Wydawniczy” Prolog , którym do 1974 kierował dobrotliwie pykający fajkę zbrodniarz wojenny, szef banderowskiej Służby Bezpeky, Mykoła Lebied. Po początkowych trudnościach z uzyskaniem zgody na pobyt w USA, sprawą jako priorytetową dla bezpieczeństwa kraju zajął się osobiście Allen Dulles i nic już nie stało na przeszkodzie w zainicjowaniu i prowadzeniu pod przykrywką Prologu operacji AERODYNAMIC (dywersja propagandowa w Europie Wschodniej, werbunek itd.) (83)(84) Icing on the cake i ironia historii, specjalista od zagadnień amerykańskiego wywiadu wojskowego John Loftus uważa, że ochraniany prawdopodobnie przez Philby’ego Lebied mógł być jednym z najcenniejszych sowieckich agentów wewnątrz CIA. (85)

 

Według historyka ukraińskiego nacjonalizmu Tarasa Kuzio, kontaktem z którym w Polsce Prolog współpracował w tworzeniu pozytywnego wizerunku środowisk reprezentowanych przez twardą nacjonalistyczną diasporę był w latach 80. działacz opozycji demokratycznej Bronisław Komorowski. (86) Do dzisiaj w polskich mediach pojawiają się wywiady z nawróconymi polonofilami z OUN(b) i kuriozalne teksty w rodzaju „Nasz brat z UPA” (GW z 31.01.2014) lub ten: http://wiadomosci.wp.pl/kat,36474,title,Mloda-ukrainska-dziennikarka-na-froncie-Odwaga-i-determinacja-Natalii-Kockowycz-zachwycily-media,wid,17726069,wiadomosc.html?ticaid=1170c9&_ticrsn=3 (bohaterka artykułu w towarzystwie rosyjskiego neonazisty Zeleznowa „Zuchela”, eksponując SS Galizien nostalgics i inne fotografie na stronie facebook https://web.facebook.com/photo.php?fbid=752877708111539&set=pb.100001679503929.-2207520000.1463843959.&type=3&theater oraz więcej o środowisku rosyjskich neonazistów w Kijowie, również „Zuchel” pierwszy po prawej na pierwszej fotografii  http://nr2.com.ua/News/politics_and_society/Russkiy-centr-imeni-Adolfa-Gitlera-v-stolice-Ukrainy-119858.html) a rating środowisk ultranacjonalistycznych w USA, Kanadzie i Wielkiej Brytanii jest niezmiennie bardzo wysoki.(87) Świadczą o tym nie tylko triumfalne kanadyjskie tournèes (fetowanego przez Instytut im. L. Wałęsy) Andrija Parubija i innych kryptonazistów, (88)(89), ale również chociażby finansowanie z pieniędzy amerykańskiego podatnika neonazistowskiego batalionu „Azov”, a pośrednio groźnej, uzbrojonej po zęby neonazistowskiej sekty o profilu coraz bardziej międzynarodowym „Misanthropic Division” ( obecnej w Polsce), i to mimo wcześniejszych prób położenia ustawowo kresu podobnym praktykom (90). W Kijowie zaś i we współpracy z Rosją (sic!), trwa polowanie na czarownice alias rosyjskich agentów wewnątrz nacjonalistycznych bojówek i w zdominowanych przez radykałów strukturach siłowych ze wskaźnikiem wykrywalności, a jakże, bliskim 100% (91)(92)(93) Toteż w swietle rosyjskich prowokacji, takich jak ostatni incydent na Bałtyku, szczególnie złowrogo zabrzmiały niedawne wypowiedzi Stephena Walta (obok apologetów Kremla Williama Engdahla, Johna Mearsheimera i Stephena Cohena wybitnego przedstawiciela nurtu „realistycznego” w amerykańskiej polityce zagranicznej) o błędzie jakim było udzielenie przez administrację Obamy poparcia stronie ukraińskiej w rosyjsko-ukraińskim imbroglio i o tym że, jak twierdzi przynajmniej analityk wojskowy Chuck Nash, Putin właściwie już teraz może wyeliminować amorficzne NATO z wojennej gry nie oddając przy tym ani jednego wystrzału. (94)(95)

 

Wracając na koniec do narodowo-wyzwoleńczych właściwości prawdy, Stanisław Srokowski tak opisuje swój powrót do rodzinnej ukraińskiej wioski: „Pokłoniłem się nad grobem Olgi Misiuraczki, która jako młodziutka dziewczyna uratowała mnie i moim rodzicom życie. Zapaliłem na jej grobie świeczkę i pomodliłem się za jej duszę. Zatrzymał mnie stary, może osiemdziesięcioletni człowiek, który pamiętał rzeź Polaków i znał mego ojca i dziadka. Wziął mnie na bok, by uniknąć świadków, i poprosił o chwilę rozmowy. Powiedział, że bardzo mu ciąży tamten grzech i chce przeprosić za mordy, jakich dopuścili się banderowcy. Widziałem, że było to dla niego ogromnie ważne wyznanie. Miał opuszczoną głowę, drżał mu głos. (…)

Całe życie pisarz zmagał się też z wciąż aktualnym tabu , jakim były i są wydarzenia na Wołyniu w 1943 roku i latach późniejszych: „Cenzor z Mysiej dzwonił do mnie i namawiał, bym zrezygnował z jednego fragmentu, a potem z drugiego, trzeciego i czwartego, a wreszcie, kiedy wciąż się nie zgadzałem, z pojedynczych zdań lub słów. W końcu książka [„Repatrianci”] się ukazała. A ja już wiedziałem, że nie mam żadnej szansy napisania całej prawdy. (oba cytaty ze wstępu do „Nienawiści”)

Z prawdą, ze sobą i rodzinno-środowiskowym ostracyzmem zmagał się Stefan Dąmbski, egzekutor AK. Na krótko przed samobójczą śmiercią napisał: „Przez lata po zakończeniu wojny próbowałem analizować siebie samego i w końcu uznałem, że doszedłem do tego zwierzęcego stadium głównie przez moje wychowanie w młodych latach – w atmosferze do przesady patriotycznej. (…) Byłem na samym dnie bagna ludzkiego. (…) Za późno dziś, by prosić kogokolwiek o przebaczenie, tak się ludziom życia nie przywróci. Niech to będzie jeszcze jedno ostrzeżenie dla przyszłych pokoleń (…). Niech pamiętają, że każda wojna to tragedia, że w niej zawsze giną ludzie młodzi, mający całe życie przed sobą – i to giną niepotrzebnie”.

– Narobili biedy i tyle – mówi Oksana. „Mieszkając w Polsce już od 12 lat zrozumiałam jedno, że dzieli nas z Polakami jedynie religia, są tak podobne ludzi, mentalność, ze nie mogę pojąć jak i z czego mogła wyniknąć rzeź wołyńska i niemiłość Ukraińców do Polaków w czasy
II Rzeczypospolitej. Jak mi zadają pytanie w Polsce, skąd się wziął Bandera, to zawsze mówię że II Rzeczpospolita sama porodziła tego Banderę
(…) Jakby potraktowali Ukraińców inaczej, pozwoliliby im na gospodarowanie , daliby zaporożcom ziemi, o które oni nie jeden raz prosili, to by to okatoliczanie skończyło się powodzeniem , a nie krwią i nienawiścią. Jakie mity by dla nas nie stwarzali, powinniśmy i Polacy i Ukraińcy odnaleźć wspólny mianownik do zdradliwej historii, bo tak naprawdę jesteśmy jedną cześcią tego samego narodu . Dla tych, kto za nas pisze historię, stwarza swoje własne mity, w które tak chce żebyśmy wierzyli, dla nich wszystkich jest ważna nie wspólna historyczna pamięć i wspólna część polsko-ukraińskiej historii a wspólna nienawiść i bezkonieczna, kłótliwa dyskusja z której oni wyszarpią własne korzyści. Nie dajmy się oszukać kolejny raz, już ile podobnych wydarzeń było , to trzeba być naprawdę głupcem żeby znowu dać się wciągnąć w sztuczną pułapkę.(…) Patrząc ile doczepiło się różnych sił politycznych do dzisiejszej wojny i rządu to już poszło w zapomnienie dla czego te ludzi stali na Majdanie , a najwięcej tam było młodzieży . Widzę teraz tą młodzież z torbami na autokarach przekraczających granicę polsko -ukraińską w poszukiwaniu lepszego miejsca dla życia , z różnych części Ukrainy jadą razem, kto z Doniecka, kto z Krymu, kto z Zachodniej czy Centralnej Ukrainy, młode ludzie, nie rozmawiają o polityce, o języku jakim mają rozmawiać, dogadują się nawzajem i nie ma między nimi żadnych kłótni . Tu najwięcej widać absurd obecnej sytuacji i zadajesz sobie pytanie: a czy był potrzebny ten Majdan, czy była potrzebna ta wojna ? Dla czego i kto podzielił politycznie te ludzi ?

Romuald Niedzielko w „Kresowej Księdze Sprawiedliwych” odnotowuje 384 przypadki mordu dokonanego na Ukraińcach przez wykonawców „akcji antypolskiej” , uważających udzielanie pomocy „Lachom” za zdradę ukraińskich ideałów narodowych. Warto też wiedzieć, że państwo polskie nigdy, w żaden sposób nie podziękowało Sprawiedliwym Ukraińcom niosącym ratunek sąsiadom. Nie pasują do politycznie poprawnej wizji powszechnej, czerwono-brunatnej idylli. Niech zasypie wszystko, zawieje… Pułapka eskapizmu jest bezwzględna.

Dramatycznie samotną walkę o ich upamiętnienie toczą od lat Wiesław Tokarczuk z drugiego pokolenia ocalonych i grupa osób odczuwających taką potrzebę. Bezskutecznie. Zwracają uwagę na zanik empatii, dokonującą się niepostrzeżenie zamianę uniwersalnych pojęć dobra i zła, brutalną obojętność wobec powolnej agonii oświeconego humanizmu, grozę doświadczaną przez ofiary i świadków wszystkich ludobójstw wobec takich postaw, brak zakotwiczonych w historii precyzyjnych drogowskazów moralnych. (96) „Być może fakt uratowania życia mojej Mamy i Jej chłopskiej rodziny jest dla Rzeczypospolitej bez znaczenia, bo ta chłopska rodzina była dla Rzeczypospolitej niewiele warta. Być może ci ukraińscy wieśniacy, którzy uratowali życie mojej Mamy i Jej rodziny, dla Rzeczypospolitej nie są warci odznaczenia i wdzięczności. ” (…) „Dotychczas wszystkie organy i instytucje państwa polskiego zignorowały wszelkie tego typu inicjatywy. Dopiero Rzecznik Praw Obywatelskich św. p. Janusz Kochanowski po stwierdzeniu absolutnej bezczynności polskich organów i instytucji podjął próbę uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców. Pracownicy Jego biura rozpoczęli zbieranie wniosków personalnych o Medal Sprawiedliwych. Otrzymali także mój wniosek o odznaczenie dla Giergielów, otrzymanie wniosku potwierdziła pani Marta Kukowska. To, co następcy św. p. Janusza Kochanowskiego uczynili z wnioskami po Jego tragicznej śmierci pod Smoleńskiem, pozwolę sobie nazwać aktem haniebnym. Otóż oni wyrzucili nasze wnioski o Medale dla Sprawiedliwych Ukraińców na śmietnik. Tak po prostu. Moje zapytanie do RPO o kontynuację projektu Medalu Sprawiedliwych pozostaje bez odpowiedzi od prawie 6 lat.” (97) Wniosek ocalonego przez Ukraińców Romualda Drohomireckiego ze Stowarzyszenia Polskich Dzieci Wojny w Olsztynie, napisany do byłego prezydenta Komorowskiego z równoczesną prośbą o wsparcie skierowaną do Donalda Tuska, Grzegorza Schetyny i Bogdana Borusewicza – póki żyją jeszcze świadkowie tamtych wydarzeń, a odchodzą bardzo szybko i jest ich coraz mniej – wylądował w koszu. (98) Kolejny wniosek właśnie zarasta kurzem w prezydenckiej kancelarii.

Jestem pewny – pisze dalej Wiesław Tokarczuk – że ja i moja rodzina bardzo potrzebujemy oficjalnego i osobistego wyrażenia wdzięczności przez polskie państwo. [Chociaż] już się nie dowiemy, czy potrzebowali i oczekiwali tego od państwa polskiego św. p. Tolko i Ziuńka Giergielowie, [to taki gest] „może pomóc wielu osobom uwierzyć, że dobro nie tylko powinno, ale realnie może być nagradzane i pochwalane, nawet jeśli zło nie zawsze – w życiu doczesnym sprawcy – bywa ukarane. Przywróci – w naszej rodzinnej historii – równowagę moralną. Będzie drogowskazem moralnym dla wielu. Będzie wzorem polsko-ukraińskiej przyjaźni. Przywróci także prawdę.” (99)

Do Prezesa Rady Ministrów Pani Beaty Szydło: Uprzejmie proszę o informacje czy istnieją a jeżeli tak, to jakie są formy uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców ratujących Polaków podczas rzezi na Wołyniu w 1943 roku?

Odpowiedzi nie było.

 

PS. od autora: Dziękuję Panu Wiesławowi Tokarczukowi za udostępnione materiały i cenne wskazówki.

przypisy i bibliografia:

(1). źródło cytowanego fragmentu: sekcja odtajnionych w 1998 roku przez rząd USA archiwów CIA dotycząca nazistowskich zbrodni wojennych: http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/HRINIOCH,%20IVAN_0020.pdf , patrz również: Anton Shekhovtsov,By cross and sword: ‘Clerical Fascism’ in Interwar Western Ukraine wClerical Fascism in Interwar Europe (Totalitarian Movements and Political Religions, ed. Matthew Feldman, Marius Turda, Tudor Georgescu oraz http://dx.doi.org/10.1080/14690760701321098 i John Pollard: „Klerykalny faszyzm” http://www.tandfonline.com/doi/full/10.1080/14690760701321528
Motywy chrystyczne są częstym elementem przekazu środowisk skupionych wokół skrajnie prawicowych, neobanderowskich bojówek „Prawego Sektora”, w swojej wykładni ideologicznej organizacja ta odwołuje się również do postaci św. Matki Teresy z Kalkuty (patrz: http://banderivets.org.ua/z-hrystom-u-sertsi.html oraz I. Zahrebelny, publicysta m.in. „Nacjonalisty.pl – Dziennika Narodowo-Radykalnego” :„Nacjonalizm i katolicyzm razem po tej samej stronie frontu” http://banderivets.org.ua/natsionalizm-i-katolytsyzm-po-odnu-storonu-frontu.html). „Pan Bóg jest po naszej stronie, a zachodnie reżimy pożałują tego, że wspierały tę rewolucję – ponieważ ta rewolucja stanie się forpocztą dla Nowej Rekonkwisty.” (I. Zahrebelny w http://www.nacjonalista.pl/2013/12/13/ihor-zahrebelny-co-sie-dzieje-na-ukrainie-krotki-raport-dla-zachodnich-towarzyszy/)

(2) http://www.thenation.com/article/how-ukraines-new-memory-commissar-is-controlling-the-nations-past/ Absolutna większość znawców tematu uważa publicystykę W. Wiatrowycza za paranaukowe mitotwórstwo:http://krytyka.com/en/articles/open-letter-scholars-and-experts-ukraine-re-so-called-anti-communist-law orazhttps://ukraineanalysis.wordpress.com/2015/05/02/volodymyr-viatrovych-and-ukraines-de-communization-laws/

Andreas Umland:

1. In which peer-reviewed scholarly high-impact journals did Viatrovych’s articles appear?
2. At which international conventions of relevant academic organizations were Viatrovych’s papers selected for presentation?
3. Which known scholarly book series or established academic publishers with independent peer review have published Viatrovych’s books?
4. Which institutions without links to Ukrainian nationalist circles, i.e. which groups of scholars without some biographical connection to the research topics of Viatrovych, have hosted him?
I have noted many publications, presentations, affiliations, activities etc. of Viatrovych, but these by themselves do not establish academic status. Instead, they indicate that he would have sufficient funding or support available that could be used to get his Ukrainian texts translated into English or other languages, in order to be published in respected, selective and peer-reviewed scholarly journals. Maybe there are such publications by Viatrovych – and I simply have not noticed them.(…) If there are properly academic publications by Viatrovych, I shall be genuinely interested to read them. (…) He published with his own institution – something usually not highly respected among scholars. I would be interested to know whether Viatrovych’s book with Mohyla university press went through proper independent peer review by recognized experts on his book’s topic.
” za: https://web.facebook.com/andreas.umland.1/posts/10205257075639920
O politycznie motywowanej mitologizacji (patrz: Rudling http://carlbeckpapers.pitt.edu/ojs/index.php/cbp/article/view/164Rossolinski-Liebe http://www.kakanien-revisited.at/beitr/fallstudie/grossolinski-liebe2.pdf, Katchanovski https://www.cpsa-acsp.ca/papers-2010/Katchanovski.pdf , Marples http://pdfebookdl.com/politics-sociology/109443-heroes-and-villains-creating-national-history-in.html) i próbach naukowej demitologizacji ruchu banderowskiego („bojownicy o wolność, faszyści czy ustasze?”), dyskusja:
http://spps-jspps.autorenbetreuung.de/files/14-reviewessays.pdf

-aktualizacja 2016-05-03:  https://foreignpolicy.com/2016/05/02/the-historian-whitewashing-ukraines-past-volodymyr-viatrovych/

-aktualizacja 2016-05-04, Per Rudling o projekcie CIA pod kierownictwem Lebiedia „Litopys UPA” i zawartych w nim fałszerstwach:  ” You can pretty much pick up any volume of Vyzvol’nyi Rukh, or any single one of Viatrovych’s booklets; they are systematically manipulated. As is the Litopys UPA (which, I imagine is what Cohen, and Burds, refer to here) it was initially a CIA-funded project, run by Lebed and his circle, with an explict mandate to glorify the OUN and UPA. Sure, Cohen could have chosen to make this already long article even longer by providing exact references to the many omissions, distorting editing, and included facsimiles of the original documents, trimmed by the Litopys UPA/TsDVR circles, and their selective renderings in the Litopys UPA. To Cohen’s credit, he provides links to the review forums of both Druha pol’s’ko-ukrains’ka viina and Viatrovych’s book on OUN and the Jews. In his Stavlennia OUN do evreiv Viatrovych includes the well-known Krentsbach forgery, a fake autobiography of a fictitious Jewess produced by the ZCh OUN in 1957 to the effect that the UPA rescued her during the Holocaust. In UPA – Armiia neskorennykh he claims the UPA killed the leader of the SA in Volhynia in 1943 – when he was, in reality killed in a car crash in Potsdam. These are not factual errors, but systematic distortions, serving a political agenda. As to Druha pol’s’ka-ukrains’ka viina Cohen provides a link to the Ab Imperio book discussion, with the comments by Zieba, Motyka, Iliushyn, Grachova, and yours truly. The ZCh OUN – the same group which funds the TsDVR and Viatrovych’s annual lecture tours to North American universities – but also the ZP UHVR – systematically manipulated, seeded, and selectively distorted the records after the war. This was OUN(b) policy from mid-1943.
As the person who happened to chair the session at the workshop; yes, „crashing” is a matter of perspective. Viatrovych was brought to the workshop late by his sponsor, the OUN(b)’s Borys Potapenko, came for one session only, and insisted to take up the limited time we had for questions to read a several page long statement in Ukrainian, then translated by Potapenko,doubling the time. This was something the organizers could not allow. When being forced to enforce our rule of no speeches from the floor, laid out at the begining of the workshop, Viatrovych writes on social fora that his freedom of speech was infringed. (And yes, this is the same man who authored of the laws outlowing disrepect for „the fighters for Ukrainian statehood in the 20th century”). Of course, we can nit-pick on individual formulations (Viatrovych also wrote in Ukrains’ka Pravda, not in Pravda, for example), but what Cohen does, in my opinion, is bringing attention to an issue at a time when others, including the bulk of the Ukrainian studies establishment in North America and the current Ukrainian government have chose to look the other way (or, worse, empowering, enabling or applauding him). The problem is rather that the timing for this critical scrutiny is late; the time to raise these issues was March 24, 2014 (yes, before Poroshenko became president – another error in Cohen’s text!), when Viatrovych was appointed director of the UINP. That is, before he was given another chance to use state institutions to do harm to scholarship – and yes, Ukraine. (…) Given his first stint at memory manager, in 2008-2010, his dismal record was well-known to all of us by then.” 
za: https://www.facebook.com/andreas.umland.1/posts/10207774748740174

aktualizacja 2016-05-14, Raul Cârstocea: „In addition to concerns about the limits to freedom of expression and of the media that [decommunization] laws introduced, one of them explicitly includes within the scope of its protection the OUN and UPA, two organisations responsible for collaboration with the Nazis, anti-Jewish pogroms and assistance in the perpetration of the Holocaust in Ukraine, and the mass murder of Poles in Volhynia and eastern Galicia between 1943 and 1945. In turn, these aspects of Ukrainian history acquire special significance for contemporary politics in the context of the ongoing conflict in Ukraine, as well as of the so-called ‘information war’ waged by the Russian Federation, where the association of the post-Maidan Ukrainian state with ‘fascism’ is a central component.” za: http://www.ecmi.de/fileadmin/downloads/publications/JEMIE/2016/RCarstocea.pdf

(3) „By 2005 an important step toward heroization of Ukrainian nationalism was Victor Yushchenko’s appointment of Svoboda member Volodymyr Viatrovych as head of the Ukrainian security service (SBU) archives” za: http://everything.explained.today/Neo-Nazism/

aktualizacja 2016-07-12 wersja z 2014: „In 1991 Svoboda (political party) was founded as ‚Social-National Party of Ukraine’. The party combined radical nationalism and neo-Nazi features. It was renamed and rebranded 13 years later as ‚All-Ukrainian Association Svoboda’ in 2004 under Oleh Tyahnybok. By 2005 an important step toward heroization of Ukrainian nationalism was Victor Yushchenko’s appointment of Svoboda member Volodymyr Viatrovych as head of the Ukrainian security service (SBU) archives. This allowed Viatrovych not only to sanitize ultra nationalist history, but also officially promote its dissemination along with OUN(b) ideology based on ‚ethnic purity’ coupled with anti-Russian, anti-Polish and anti-semitic rhetoric; denial of UPA war crimes, and the paradoxical glorification of Nazi history with concomitant denial of wartime collaboration wrote Professor Per Anders Rudling” (https://en.wikipedia.org/w/index.php?title=Neo-Nazism&oldid=626673398#Ukraine) . W wersji obecnej zniknęło sformulowanie „Svoboda member Volodymyr Viatrovych” na rzecz „Volodymyr Viatrovych”. Internet został dokładnie wyczyszczony z jakichkolwiek informacji na temat organizacyjnej przynależności Wiatrowycza, jakoże ten obecnie jest „niezależnym” ekspertem. Czytaj dalej: http://www.academia.edu/2481420/_The_Return_of_the_Ukrainian_Far_Right_The_Case_of_VO_Svoboda_in_Ruth_Wodak_and_John_E._Richardson_eds._Analyzing_Fascist_Discourse_European_Fascism_in_Talk_and_Text_London_and_New_York_Routledge_2013_228-255#
(4) https://books.google.pl/books?id=XMIG9aJxuxAC&pg=PA249&lpg=PA249&dq=Svoboda+Party+of+regions+project+Kuzio&source=bl&ots=B4rqMlSSsj&sig=z70THIK0yvYjvN7NGgu8MQJbuEE&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwjijuWClOnLAhVjvHIKHc5oA6sQ6AEIUjAH#v=onepage&q=Svoboda%20Party%20of%20regions%20project%20Kuzio&f=false
(5) https://books.google.pl/books?id=CqXACQAAQBAJ&pg=PA182&lpg=PA182&dq=Svoboda+Party+of+Regions+kuzio&source=bl&ots=p9l7YRvIFg&sig=nixk9CG5-8ibCV9nc9aBEWm3Mdg&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwiPl87DlunLAhVE8ywKHb8qAgkQ6AEINzAD#v=onepage&q=Svoboda%20Party%20of%20Regions%20kuzio&f=false
(6)http://www.academia.edu/2481420/_The_Return_of_the_Ukrainian_Far_Right_The_Case_of_VO_Svoboda_in_Ruth_Wodak_and_John_E._Richardson_eds._Analyzing_Fascist_Discourse_European_Fascism_in_Talk_and_Text_London_and_New_York_Routledge_2013_228-255
(7) „Тогда Хорт возглавлял винницкое отделение правой организации Социал-национальной ассамблея и был приговорен к трем годам условно по обвинению в разжигании межнациональной розни.” za: https://vindaily.info/khort-geroy-ili-provokator.html
(8) „The very fact that it was mainly the pro-Kremlin media who were circulating the information could have aroused some suspicion. (…) Pavlenko does not just rip up the portrait (…) but also prompts the others to chant that Poroshenko is a ‘dickhead’. This was perfect for the pro-Kremlin media as an antidote to similar chants often heard about Russian President Vladimir Putin. (…) It is possible that Pavlenko liked the role of hero and political prisoner. (…) Certainly in this situation, he and his supposed patriot comrades have done Ukraine only a disservice, chanting in unison with the Russian media what Bulgakov refers to as “an insane mantra” about a prison term for destroying a portrait of the President. ” za: http://khpg.org/en/index.php?id=1459889982
(9) http://vesti-ukr.com/lvov/139682-na-zakarpate-proshel-fakelnyj-marsh-protiv-vengerskih-okkupantov-i-ih-posobnikov oraz http://www.therussophile.org/not-moskals-this-time-the-nazists-are-threatening-hungarians-with-the-knives.html/. Oryginalne video „Magiarów na noże” zostało skasowane: https://www.youtube.com/watch?time_continue=15&v=Z8NkglzXdmk
(10) http://anton-shekhovtsov.blogspot.com/2013/12/ukrainian-extra-parliamentary-extreme.html
(11) “This just confirms my suspicion that Russian intelligence agencies are behind these people, though the killers themselves may not even know this,” Fesenko wrote. “The statement also gives us grounds to suspect that the campaign of assassinations will continue and may be directed against top government representatives.” (…) Analysts have speculated that Russia allegedly uses some Ukrainian nationalists to present Ukraine as a “fascist” country and to destabilize the political situation. One of those accused, Dmytro Korchinsky, used to cooperate with Alexander Dugin, a pro-Kremlin Russian imperialist who has called for killing Ukrainians. Korchinsky was on the board of Dugin’s International Eurasian Union before falling out with his Russian ally in 2007. In 2005 Korchinsky trained Russia’s Nashi pro-Kremlin youth group on ways to combat “color revolutions.” Secret services often attempt to influence nationalist groups to use them for their goals, Fesenko told the Kyiv Post. “Intelligence agencies often act this way,” he said. “They use local nationalist groups and plant moles there. They give them ideas and funding.” za: http://www.kyivpost.com/article/content/kyiv-post-plus/mysterious-group-takes-claim-for-high-profile-murders-386483.html ;

При этом российское ФСБ вполне может поддерживать украинские национально ориентированные формирования, а СБУ русских националистов.  Идеология тут не причем, все зависит от задачи, которая перед спецслужбой стоит или может стоять в будущем. Так что Дмитрий Ярош может быть на содержании, как у одной силовой структуры, так и у другой.” , http://skelet-info.org/yarosh-i-pravyj-sektor-na-kogo-rabotaem/
(12) https://www.youtube.com/watch?v=skbz95Bfkxc
(13) https://twitter.com/christogrozev/status/566377671089991680
(14) „Даже откровенные провокаторы из «Братства» Дмитрия Корчинского в героическом ореоле участников АТО становятся народными депутатами.”
za : http://www.forumn.kiev.ua/newspaper/archive/150/svoykh-fashystov-ne-byvaet.html
(15) http://rusnsn.info/analitika/zaby-ty-j-soyuz-russkie-kazaki-i-ukrainskie-natsionalisty-v-pridnestrov-e.html ; http://rusnsn.info/istoriya/ob-uchastii-una-unso-v-pridnestrovskom-konflikte.html
(16) http://www.politnavigator.net/una-unso-zovjot-moldovu-v-vojjnu-protiv-rossii-video.html
(17) http://www.bbc.com/news/world-europe-26784236 ; ” Яроша и соратников обвинили в развязывании войны с Россией и срыве мирного процесса.” za: http://korrespondent.net/ukraine/3673500-vyzytka-yarosha-okazalas-pravdoi ; „Правий сектор” майстерно роздутий російським телебаченням” za: http://gazeta.dt.ua/internal/viyna-za-lyudey-_.html ;

https://www.youtube.com/watch?v=0di2czVC_6Q

(18) „Провокация удалась. Провластные и российские телеканалы получили впечатляющую картинку, на которой отнюдь не мирные студенты, а озверевшая толпа вступает в вооруженную стычку с милицией (как после схватки «беркутята» добивают покалеченных людей, конечно же, не покажут). (…) Отдельно стоит остановиться на ВО «Тризуб» имени Степана Бандеры. Это еще одна организация, которая открыто поддержала штурм Администрации президента и заклеймила позором тех, кто назвал «штурмовиков» провокаторами. (…) Надо заметить, что, по одной из версий, эта поддержка, выражавшаяся в призывах штурмовать Верховную Раду, была провокацией, направленной на эскалацию насилия. (…) Весьма интересны отношения между «Тризубом» и ВО «Свобода»: незадолго до выборов в местные органы власти 2010 года в некоторых регионах распространялись листовки с критикой Олега Тягнибока с ультраправых позиций. Тризубовцы, будучи куда более радикальными националистами, чем «Свобода» могли успешно воздействовать на часть партийного электората. Словом, «Тризуб» – «контора» мутная, вызывающая немало подозрений на счет сотрудничества с властью вообще, и спецслужбами в частности.”

za: http://crime.in.ua/statti/20131202/voskresenie
(19) „This involvement by Tryzub as agents provocateurs is indeed strange because Slava Stetsko, the head of both OUN(b) and KUN, spoke against President Kuchma at the monument to Shevchenko at the same time as other leaders of the Ukraine Without Kuchma group. One can only deduce from this that either OUN(b)/KUN are supporting both President Kuchma and the opposition, or Tryzub is no longer under the control of OUN(b)/KUN and has been bought out by the authorities” za: http://www.ukrweekly.com/old/archive/2001/120119.shtml
(20) https://twitter.com/strobetalbott/status/450034007863201792
(21) http://www.politico.com/magazine/story/2014/03/putins-imaginary-nazis-105217_Page2.html#ixzz2xcOgkK1A
(22) http://www.eioba.pl/files/user79280/a237277/jagrgsxkbsa.jpg
(23) „This academic investigation concludes that the massacre was a false flag operation, which was rationally planned and carried out with a goal of the overthrow of the government and seizure of power. It found various evidence of the involvement of an alliance of the far right organizations, specifically the Right Sector and Svoboda, and oligarchic parties, such as Fatherland. Concealed shooters and spotters were located in at least 20 Maidan-controlled buildings or areas. The various evidence that the protesters were killed from these locations include some 70 testimonies, primarily by Maidan protesters, several videos of “snipers” targeting protesters from these buildings, comparisons of positions of the specific protesters at the time of their killing and their entry wounds, and bullet impact signs. The study uncovered various videos and photos of armed Maidan “snipers” and spotters in many of these buildings. The paper presents implications of these findings for understanding the nature of the change of the government in Ukraine, the civil war in Donbas, Russian military intervention in Crimea and Donbas, and an international conflict between the West and Russia over Ukraine.” za: http://www.academia.edu/8776021/The_Snipers_Massacre_on_the_Maidan_in_Ukraine
(24) http://prawy.pl/5747-prawy-sektor-w-warszawie-na-wolyniu-nie-nie-mordowano-polakow/
(25) http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/1121661,Narodowcy-protestuja-przeciw-promowaniu-w-Polsce-kandydatow-na-prezydenta-Ukrainy; „ochotnicze patrole antybanderowskie” spod znaku Falangi/ONR: https://www.youtube.com/watch?v=o0o4UMCG7Hw oraz https://www.zycie.pl/informacje/artykul/7234,zniszczono-pomnik-upa-w-molodyczu-tyma-to-rosyjska-prowokacja
(26)http://www.ukrainebusiness.com.ua/news/345.html
(27) http://uainfo.org/news/12129-gzhegozh-rossolinskiy-libe-ob-oun-upa-evreyskih-pogromah-i-bandere.html
(28) „Ukrainians [were considered] „adroit political intriguers and past masters in the art of propaganda” who would not hesitate to use the United States for their own ends. Moreover, emigre groups in general—and Soviet ethnic minority groups in particular—were obvious targets of Soviet penetration and manipulation.” ( za: http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/STUDIES%20IN%20INTELLIGENCE%20NAZI%20-%20RELATED%20ARTICLES_0015.pdf)
(29) Aleksandr Gogun (wywiad) https://www.youtube.com/watch?v=7UGE3l_wQ0g @22:55, 24:15

На сотрудничество УВО-ОУН с ОГПУ-НКВД на антипольской основе в 1920—1930-е годы косвенно указывает как ряд публикаций украинского исследователя Анатолия Кентия, так и факт длительных доверительных отношений между Павлом Судоплатовым и… взорванным им в Роттердаме в 1938 году вождем ОУН Евгением Коновальцем. Пособничество обычно оставляет агентурный след. А материалов об этом в киевских архивах ничтожно мало по объективной причине — согласно ведомственным правилам, наиболее ценная зарубежная агентура со всей сопутствующей документацией передавалась республиканскими органами госбезопасности на Лубянку. Украинские праворадикалы представляли значительный интерес не только для чекистов, но и для советской армейской разведки, в том числе потому, что собирали о Польше — наиболее вероятном противнике — ценные данные сугубо военного характера, а также обладали определенными знаниями о рейхе.” http://gazeta.zn.ua/SOCIETY/starye_pesni_bez_glavnogo_v_moskve_izdan_sbornik_dokumentov__ob_ukrainskih_natsionalistah_v_gody_vto.html

(30) http://witas1972.salon24.pl/586733,cyngiel-ktory-zdetonowal-rzez-wolynia
(31) http://blogpublika.com/2015/02/08/mord-w-parosli-9-02-1943-tajemniczy-poczatek-rzezi-wolynskiej/
(32) https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10101457892254049&set=a.10100416026321729.2562469.1814623&type=3&theater
(33) Jeffrey Burds http://www.academia.edu/3420138/_Agentura_Soviet_Informants_Networks_and_the_Ukrainian_Underground_in_Galicia_1944-48_Eastern_European_Politics_and_Societies_January_1997_
(34)
http://kangur.uek.krakow.pl/biblioteka/biuletyn/artykuly.php?Strona=Art&Wybor=42&Art=wp_obled_44
(35) http://www.bochnianin.pl/forum/viewtopic.php?t=20853
(36) Alexander Statiev, The Soviet Counterinsurgency in the Western Borderlands (Cambridge University Press), str. 128; ponadto Timothy Snyder:  „UPA prawdopodobnie zamordowała tylu Ukraińców, co i Polaków, jako że mordowała wszystkich niepasujących do jej szczególnej wizji nacjonalizmu jako „zdrajców„, za: http://www.nybooks.com/daily/2010/02/24/a-fascist-hero-in-democratic-kiev/
(37) Ibid., str. 126
(38) Burds, op. cit. str. 106
(39) Wiktor Suworow „Lodołamacz” (Editions Spotkania)
(40) Statiev, op. cit. str. 131
(41) Ibid., str. 233
(42) https://newcoldwar.org/stepan-bandera/
(43) https://newrepublic.com/article/117505/ukraines-only-hope-nationalism
(44) Suworow, op.cit., str. 104
(45) Ibid., str. 42
(46) Ibid., str. 53-54
(47) Ibid., str. 47
(48) „Despite all their efforts, nationalist historians have found no materials in foreign archives that testify to authentic battles of the UPA with Hitlerite military units. The reason is that there were no such battles. (…) Later, grassroots UPA unite periodically engaged German forces, but acted on their own initiative, without orders from above. (…) From 1944 , moreover, the UPA became an overt ally of the Germans in the struggle against the advancing Red Army. An interview wih former insurgent Petro Hlyn, who received a 25 prison sentence from a Soviet tribunal, also offers evidence that the UPA ‚massacred not only Poles but their own fraternal Ukrainians’. (…) Further support for the theory of a sustained alliance between the UPA and the German forces is derived from archival documents from both the Germans and the KGB. Between 1988 and 1991, this interpretation constituted the official Soviet line (…)” David R. Marples, Heroes and Villains: Creating National History in Contemporary Ukraine (Central European University Press, 2007); str. 146 oraz: http://www.academia.edu/577931/_Falsifying_World_War_II_History_in_Ukraine_; o trudnościach w prowadzeniu badań nad działalnością nacjonalistycznego prowokatora we Lwowie w 1945 roku http://uamoderna.com/blogy/martynenko/nazi-archives

SS Dirlewanger, ukraiński 118 batalion Schuma (zwalczał wspólnie z ROA m.in. „polskie podziemie” http://www.academia.edu/1211423/_Terror_and_Local_Collaboration_in_Occupied_Belarus_The_Case_of_Schutzmannschaft_Battalion_118._Part_I_Background_Nicolae_Iorga_Historical_Yearbook_Romanian_Academy_Bucharest_Vol._VIII_2011_195-214, str. 204-10), ukraiński 57 batalion Schuma i polski 202 batalion Schuma (od 1943 również podporządkowany SS Dirlewanger, większość schutzmanów następnie zdezertowała zasilając najprawdopodobniej polską samoobronę na Wołyniu) wspólnie przeprowadzali antypartyzanckie operacje na Białorusi w rejonie Mińska.
( za http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?t=116667 )

Fragmenty ksiażki Czesława Piotrowskiego „Krwawe żniwa” (Bellona):
” Sami jednak Niemcy też nie zaznali dłuższego spokoju, gdyż w nocy z 13 na 14 kwietnia (1943) zostali zaatakowani w Stepaniu przez nacjonalistyczną bandę, udającą partyzantów radzieckich. (…) Po tym napadzie Niemcy zaczęli tam na stałe utrzymywać, oprócz żandarmerii, również pododdziały wojskowe (policyjne). Przebywali tam żołnierze Wehrmachtu, własowcy, Słowacy, Ukraińcy oraz tzw. zieloni Polacy ze Śląska, Poznańskiego, Pomorza itp. Wcale to jednak w niczym nie przeszkodziło [banderowcom] w realizacji swoich zbrodniczych planów eksterminacji Polaków. Podjęto natomiast próby wciągnięcia Niemców do tego dzieła (…)„, str. 151-153; ” W końcu czerwca (1943) na jakiś czas do Stepania została skierowana kompania tzw. zielonych składająca się w wiekszości z Polaków (…) a także ze Słowaków i Ukrainców, z niemiecką kadrą oficerską. Kiedy zostały zaatakowane osiedla Brzezina, Soszniki i Ziwka przez liczne oddziały nacjonalistyczne [członkowie samoobrony otrzymali od „zielonych” natychmiastową pomoc]” , str. 171-172; „W naszych szeregach podano nam wiadomość, że od strony Stepania razem z banderowcami idą Niemcy tzw. zieloni – Ślązacy (…) Po systematycznym ogniu i jego nasileniu uwierzyłem, że z banderowcami są Niemcy. Lecz do dziś nie wiem, jak było naprawdę” ( obrona Huty Stepańskiej, str. 236).

Lektura dodatkowa: Droga do nikąd. Wojna Polska z UPA (Bellona), Antoni B. Szcześniak, Wiesław Z. Szota; Pany i rezuny. Współpraca AK-WiN i UPA 1945-1947 (Oficyna Wydawnicza VOLUMEN), Grzegorz Motyka, Rafał Wnuk , „Kresowa Księga Sprawiedliwych” (IPN), Romuald Niedzielko (http://www.nawolyniu.pl/sprawiedliwi/sprawiedliwi.pdf)

(49) http://www.ndkt.org/krym-arena-razgula-velikoderzhavnogo-shovinizma-i-ukrainskogo-natsionalizma.html
(50) http://joinfo.com/world/1013835_russian-president-planned-invasion-of-ukraine-before-2004-putins-ex-aide.html
(51) Penetracja Krymu przez islamski dżihad to temat do osobnego opracowania: „Moscow artificially divided the [nationalist] Majlis, which is the unofficial political organization of the Crimean Tatars. (…) Among the Crimean Tatars, a group supportive of Vladimir Putin has emerged and is prepared to push through ideas unpopular among the Majlis members (…) This allows Russia to play these organizations against each other and prevent the Crimean Tatars from making unified statements against Moscow. Over time this could be used to great effectiveness to neutralize Crimean Tatar nationalism and their support for being part of Ukraine.” za: http://www.jamestown.org/single/?tx_ttnews[swords]=8fd5893941d69d0be3f378576261ae3e&tx_ttnews[any_of_the_words]=Yemen&tx_ttnews[pointer]=3&tx_ttnews[tt_news]=42559&tx_ttnews[backPid]=7&cHash=4c7be2cb0f42d6fa5bfb359a40db2220#.VxOlxXpbHIV;
również: „One of the main three initiators of the blockade, Lenur Islyamov, would call the food supplies to Crimea ‘a trade made in blood’, but his position is morally problematic: not only is he a Russian businessman (he holds a Russian passport), but he also has business interests in Crimea and Moscow, as well as being a former ‘Vice Prime Minister’ of Russia-annexed Crimea. ” za: https://www.opendemocracy.net/od-russia/anton-shekhovtsov/crimean-blockade-how-ukraine-is-losing-crimea-for-third-time; Lenur Islyamov sprowadza „Szare Wilki” na blokadę Krymu zaraz po ogłoszeniu udziału tychże w zamordowaniu zestrzelonego rosyjskiego pilota w Syrii: https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10205599583604715&set=a.2016598130390.2103918.1106964109&type=3&theater i https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10205600258661591&set=a.2016598130390.2103918.1106964109&type=3&theater; por. ślady FSB i czeczeński terroryzm, sprawa Abri Barajewa: „Abu Bakar osobiście werbował smiertnice do zamachu na Nord Ost. Po Czeczenii poruszał się czarną wołgą równie swobodnie jak Abri Barajew na równie mocnych papierach współpracownika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych„, za: http://archive-pl.com/page/519808/2012-10-25/http://terroryzm.wsiz.pl/artykuly,Milczenie-czarnych-wdow.html
(52) https://wikileaks.org/plusd/cables/08KYIV2323_a.html
(53) https://theintercept.com/2015/03/18/ukraine-part-3/
(54) https://larussophobe.wordpress.com/2008/10/04/russia-is-destabilizing-the-crimea/
(55) https://lenta.ru/news/2008/12/22/train/
(56) http://freedomparty.ru/read/1878/
(57) http://www.newsru.com/world/22dec2008/ukr_1.html
(58) korrespondent.net/ukraine/politics/687261-bratstvo-gotovit-partizanov-dlya-zashchity-kryma-ot-rossijskogo-vtorzheniya
(59) http://blogs.pravda.com.ua/authors/nayem/4adc22c19f1b6/ ;

(60) „Dirlewangerowcy” w ukraińskich batalionach ochotniczych nie wzięli się „znikąd”: Iwan Melniczenko, Zug- lub Hauptscharführer ukraińskich ochotników SS Dirlewanger był członkiem OUN(b). Około 50 dezerterów z kontrolowanego przez SS Dirlewanger 118 batalionu Schuma zasiliło nastepnie UPA na Wołyniu;  za http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?t=116667

(61) https://web.facebook.com/anton.shekhovtsov/posts/10205956384884524
(62) https://web.facebook.com/anton.shekhovtsov/posts/10205112281822475?pnref=story
(63) „Таким образом, свою полугодовую борьбу с губернаторским кланом Фейгин, при поддержке Москвы, выиграл. Местные наблюдатели подчеркивали „тщательно спланированный” характер этой операции.” za: https://lenta.ru/articles/2012/11/20/feigin/
(64) artprotest.org/cgi-bin/news.pl?id=4049
(65) http://www.voanews.com/content/russian-police-raid-opposition-leaders-home-ahead_of_protests/1205751.html?s=1=
(66) http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/09/10/odwilz-kontrolowana/
(67) http://pl.sputniknews.com/swiat/20151105/1355185/Francja-telewizja-Putin.html#ixzz45cGlud5E
(68) https://globalvoices.org/2014/10/21/russia-opposition-ukraine-crimea-navalny-mbk/
(69) http://willzuzak.ca/cl/bookreview/Salter2007NaziWarCrimesOSS.pdf
(70) Eric Lichtblau „The Nazis next door”
cz.1 http://www.democracynow.org/2014/10/31/the_nazis_next_door_eric_lichtblau
cz.2 http://www.democracynow.org/2014/10/31/part_2_eric_lichtblau_on_the
(71) Russ Bellant „Old Nazis, the new right, and the Republican party: domestic fascist networks and U.S. cold war politics” za: http://www.thenation.com/article/seven-decades-nazi-collaboration-americas-dirty-little-ukraine-secret/
(72) Breitman, Goda „US intelligence and the Nazis” http://ebooks.cambridge.org/ebook.jsf?bid=CBO9780511618178
(73) Breitman, Goda „Hitler’s Shadow” https://www.archives.gov/iwg/reports/hitlers-shadow.pdf
(74) https://books.google.ru/books?id=_bV5ncXNke4C&pg=PA163&lpg=PA163&dq=Antibolshevik+Bloc+of+Nations+nazis&source=bl&ots=hzvvXjns2z&sig=Bd2VoAvlORj4t51el6obBR6VEdQ&hl=ru&sa=X&ved=0ahUKEwj5xpWD2YTMAhUGP5oKHchnBDAQ6AEIRDAG#v=onepage&q=Antibolshevik%20Bloc%20of%20Nations%20nazis&f=false
(75) http://www.gao.gov/products/GGD-85-66
(76) http://www.thirdworldtraveler.com/Fascism/Politics_B_CS.html
(77) http://wyborcza.pl/magazyn/1,134494,14723816,Jego_ekscelencja_uciekinier.html
(78) http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/STUDIES%20IN%20INTELLIGENCE%20NAZI%20-%20RELATED%20ARTICLES_0015.pdf
(79) http://www.videofact.com/polska/gotowe/a/abn/relacja.html
(80) http://www.videofact.com/kpn_na_zachodzie.html
(81) http://www.historia.kpn-1979.pl/doku.php?id=tomasz_sokolewicz
(82) „Wolność dla wszystkich Narodów! Wolność dla każdego Człowieka! „http://www.cdvr.org.ua/content/бандерівський-фактаж-російського-агітпропу – to hasło z oryginalnej ulotki propagandowej OUN/UPA autorstwa Nila Chasewycza z lat 40. i Konferencji Narodów Zniewolonych z listopada 1943 (hasłem „za wolność narodów” [od bolszewizmu] posługiwała się również na Ukrainie niemiecka propaganda http://ar25.org/sites/default/files/13_propaganda.jpg) , a następnie koncepcja przewodnia Antybolszewickiego Bloku Narodów pod kierownictwem małżeństwa prominentnych działaczy historycznego OUN(b) „przejętych” w swoim czasie przez CIA , Jarosława i Sławy Stećków (współpraca z nazistami i pogrom lwowski 1941 patrz: str. 27-28, przykład próby racjonalizowania kolaboracji w historiografii ukraińskiej http://www.history.org.ua/LiberUA/Book/Upa/1.pdf ; identyfikacja członków banderowskiej milicji biorących udział w pogromie lwowskim na podstawie zachowanych legitymacji http://www.istpravda.com.ua/columns/2013/02/25/114048/ ; dyskusjahttp://www.aapjstudies.org/manager/external/ckfinder/userfiles/files/Carynnyk%20Reply%20to%20Motyl.pdf  ” Основними відповідальними особами за створення «міліції» були Ярослав Стецько та Іван Равлик , tłum.głównymi inicjatorami utworzenia [banderowskiej] milicji byli Jarosław Stećko i Iwan Rawlik”) . za: ukr.wikipediaУкраїнська народна міліція — Вікіпедія) ;

” In April 1944 Stepan Bandera and his deputy Yaroslav Stetsko were approached by Otto Skorzeny to discuss plans for diversions and sabotage against the Soviet Army.”  Завдання підривної діяльності проти Червоної армії обговорювалося на нараді під Берліном у квітні того ж року (1944) між керівником таємних операцій Bермахту О.Скорцені й лідерами українських націоналістів С.Бандерою та Я.Стецьком» D.Vyedeneyev O.Lysenko OUN and foreign intelligence services 1920s–1950s Ukrainian Historical Magazine 3, 2009 p.137– Institute of History National Academy of Sciences of Ukraine https://web.archive.org/web/20120302234135/http://www.history.org.ua/JournALL/journal/2009/3/11.pdf ; ” In September 1944 Stetsko and Stepan Bandera were released by the German authorities in the hope that he would rouse the native populace to fight the advancing Soviet Army. With German consent, Bandera set up headquarters in Berlin. The Germans supplied the OUN-B and the UPA by air with arms and equipment. Assigned German personnel and agents trained to conduct terrorist and intelligence activities behind Soviet lines, as well as some OUN-B leaders, were also transported by air until  early 1945”   http://content.time.com/time/magazine/article/0,9171,892820,00.html , https://web.archive.org/web/20090325095047/http://history.org.ua/oun_upa/upa/18.pdf p.338,https://web.archive.org/web/20120302234135/http://www.history.org.ua/JournALL/journal/2009/3/11.pdf p. 136-137 za: „Yaroslav Stetsko” en.Wikipedia ; „Gehlen-Skorzeny-Dulles connection is described in E.H. Cookridge’s ‚Gehlen: Spy of the Century’ (New York: Random House, 1971)„, za: D. Miller ‚The JFK Conspiracy’, p.42

„12 marca zmarła Sława Stećko, wybitna postać ukraińskiej polityki, nacjonalistka w najlepszym znaczeniu tego słowa. Miałem zaszczyt ją znać (…) Każde spotkanie z panią Sławą było dla mnie ogromnym przeżyciem. W okresie stanu wojennego wspierała polską opozycję. Organizowała pomoc finansową. (…)” czytaj dalej: http://www.wprost.pl/ar/42006/Bez-granic/?I=1060

Patrz również: Krzysztof Janiga „Gdy banderowiec staje sie polskim bohaterem” http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/gdy-banderowiec-staje-sie-polskim-bohaterem

(83) https://books.google.pl/books?id=GnkBYN8ipYcC&pg=PA253&lpg=PA253&dq=Lebed+Dulles&source=bl&ots=DiFqhmlh-M&sig=JPfngu9XKZnq9KyMOq0jJcpMGl4&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjsqMG9lI7MAhWDYZoKHabZBb4Q6AEILDAC#v=onepage&q=Lebed%20Dulles&f=false
(84) http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/AERODYNAMIC%20%20%20VOL.%205%20%20(DEVELOPMENT%20AND%20PLANS)_0004.pdf
(85) https://books.google.pl/books?id=vvwBBAAAQBAJ&pg=PT60&lpg=PT60&dq=Mykola+Lebed+Bush&source=bl&ots=VuW4TXmT5S&sig=JVjLqqoiZ1GRX1vwMsmay333EZU&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjIx_yQgYrMAhUDjywKHd1tCdMQ6AEIWDAM#v=onepage&q=Mykola%20Lebed%20Bush&f=false
(86) https://books.google.pl/books?id=CqXACQAAQBAJ&pg=PA132&lpg=PA132&dq=Antibolshevik+Bloc+of+nations+Poland&source=bl&ots=p9m_YMrONj&sig=FVbiC1dmG0oCeZZHWDS03kYnHgA&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjswqaZ3YTMAhVqMZoKHUlUA0kQ6AEIUjAH#v=onepage&q=Antibolshevik%20Bloc%20of%20nations%20Poland&f=false
(87) „Royal United Services Institute has considered both the speaker’s past and his current political activities and has decided that none fail the stringent qualifying tests applied by the Institute.” za: http://www.thejc.com/news/uk-news/147693/far-right-party-founder-ukraine-welcomed-uk
(88) http://www.ukrinform.net/rubric-politics/1970991-canada-to-continue-supporting-ukraine-pm-trudeau.html
(89) https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10151101890997051&set=ecnf.549022050&type=3&theater
(90) „В «Азове» присутствуют представители международной праворадикальной структуры «Misanthropic Division» (MD)” za: http://korrespondent.net/ukraine/3678807-polk-belykh-luidei-chto-my-znaem-ob-azove?utm_source=facebook.com (udostępnione przez: Tomasz Maciejczuk facebook); Misanthropic Division i Swoboda na Majdanie: http://4.bp.blogspot.com/-T_MtwIp1N4w/UzTG-LJnDbI/AAAAAAAABVA/ZI5jy52_mw8/s1600/MD-KMDA-2.jpghttp://2.bp.blogspot.com/-lgIInxbcCFs/UzTHCPgBJQI/AAAAAAAABVI/TBLwlDcrkiQ/s1600/MD-KMDA-1.jpg  za: http://anton-shekhovtsov.blogspot.com/2014/03/blog-post_28.html ; http://www.thenation.com/article/congress-has-removed-a-ban-on-funding-neo-nazis-from-its-year-end-spending-bill/
(91) http://ru.tsn.ua/ukrayina/poligraf-podtverdil-chto-krasnov-rabotal-na-specsluzhby-rf-i-poluchal-sredstva-na-terakty-601778.html
(92) http://khpg.org/en/index.php?id=1460280717
(93) http://news.liga.net/news/politics/10053190-zaderzhannyy_v_rf_sotrudnik_sbu_ne_mozhet_obyasnit_svoikh_deystviy.htm
(94) http://foreignpolicy.com/2016/04/07/obama-was-not-a-realist-president-jeffrey-goldberg-atlantic-obama-doctrine/
(95) http://www.wnd.com/2016/04/putin-trying-to-take-down-nato-without-firing-a-shot/
(96) wypowiedź Wiesława Tokarczuka udostępniona autorowi.
(97) Wiesław Tokarczuk, Ibid.
(98) Wiesław Tokarczuk, Ibid, za: oryginał wniosku
(99) Wiesław Tokarczuk, Ibid.

(oryginał artykułu z portalu natemat.pl)

„Sadzić, palić, zalegalizować” czy „Wsadzić, podpalić, gangi sponsorować”? :)

Wojna z narkotykami okazała się porażką. […] Polityka oparta na eliminacji i zakazywaniu narkotyków oraz penalizacji ich użytkowania po prostu nie działa”.

Apel byłych prezydentów Meksyku, Kolumbii i Brazylii, styczeń 2009

Potrzeba niezwykle dużo zarówno ideologicznego zacietrzewienia, jak i prostego politykierskiego oportunizmu, aby próbować zaprzeczyć powyższej tezie z tzw. „Apelu byłych prezydentów”, do którego przyłączył się w ostatnich miesiącach m.in. Aleksander Kwaśniewski. W 2011 r. tezę tę dobitnie potwierdziła Światowa Komisja ds. Polityki Narkotykowej, która jednoznacznie stwierdziła całkowitą klęskę walki z używaniem narkotyków metodami policyjno-sądowniczymi, tak w sensie braku realizacji głównego celu w postaci redukcji zjawiska, jak i w sensie zaistnienia fatalnych skutków społecznych. Grupa sformułowała rekomendację porzucenia strategii „wojny z narkotykami” na rzecz polityki skupionej na ograniczaniu negatywnych skutków stosowania narkotyków, zastąpieniu kryminalizacji zjawiska programami terapeutycznymi, rezygnacji ze stygmatyzacji i pogardy wobec użytkowników na rzecz respektowania ich statusu jednostek ludzkich i niepodważalnie wynikających z tego praw. Niektóre kraje już wcześniej zdecydowały się na „kopernikański przewrót” w filozofii polityki narkotykowej i dziś zbierają tego pozytywne plony. Inne podejmują te działania obecnie. Na razie nie ma wśród nich Polski, która trwa przy skompromitowanych metodach z arsenału Harry’ego Jacoba Anslingera. Artykuł ten jest kolejną próbą dotarcia do racjonalnej strony osobowości decydentów w naszym kraju i wskazania na kierunki potrzebnych zmian, tak aby polityka narkotykowa stała się w końcu na dobre elementem polityki społecznej i zdrowotnej, a przestała być składową polityki karnej.

http://www.flickr.com/photos/misteral/6871619659/sizes/m/
by I_am_Allan

Geneza podejścia restrykcyjno-konserwatywnego

Idea zwalczania użytkowników środków odurzających różnego typu za pomocą państwowego aparatu przemocy zyskała dużą popularność w USA w dobie alkoholowej prohibicji. Do pewnego stopnia zniesienie prohibicji po przejęciu władzy w Białym Domu przez demokratów siłę oddziaływania tej idei jeszcze wzmocniło. Bezrobotne siły zawodowych śledczych, wyspecjalizowanych w zaglądaniu do prywatnego życia obywateli i ściganiu ich za styl spędzania wolnego czasu, potrzebowały nowej krucjaty, aby skanalizować ich buzującą energię. Nic dziwnego więc, że to były zastępca komisarza w Biurze ds. Prohibicji Harry Jacob Anslinger został w 1930 r. mianowany pierwszym komisarzem Federalnego Biura ds. Narkotyków (FBN), a w połowie lat 30. rozpoczął swoją agresywną kampanię przeciwko marihuanie.

W latach 1934–1936 użytkowanie marihuany w USA rozprzestrzeniło się na cały kraj, przez co medialna kampania przeciwko akurat tej substancji stała się głównym elementem działań FBN zorientowanych na delegalizację wszystkich narkotyków na poziomie prawa federalnego. Anslinger powołał do życia oparty na autentycznej histerii ogólnokrajowy ruch, animowany regularnymi występami komisarza w masowych mediach, w których umiejętnie pobudzał panikę przeciętnych obywateli starannie wyselekcjonowanymi raportami policyjnymi o okrutnych zbrodniach popełnionych rzekomo w efekcie zażywania marihuany. Z dzisiejszego punktu widzenia i w świetle współczesnego stanu wiedzy wydaje się to może absurdalne, ale w tamtych latach Anslinger był w stanie przekonać opinię publiczną do tego, że użytkownicy marihuany są potencjalnymi mordercami. W tzw. „Gore Files” komisarza raz po raz czytano takie rzeczy jak:

„Cała rodzina została zamordowana przez młodocianego narkomana na Florydzie. Gdy oficerowie policji dotarli na miejsce, znaleźli młodzieńca chwiejnym krokiem chodzącego po ludzkiej rzeźni. Siekierą zabił ojca, matkę, dwóch braci i siostrę. Wydawał się otumaniony. […] Nie pamiętał tego, iż dokonał kilkukrotnej zbrodni. […] Chłopiec powiedział, że miał w zwyczaju palić coś, co jego młodociani koledzy określali jako muggles – dziecinna nazwa marihuany”. Albo innym razem: „Haszysz czyni mordercę, zabijającego z miłości do zabijania, z najbardziej łagodnego, ułożonego człowieka, który uśmiałby się z pomysłu, że jakiekolwiek uzależnienie może go dopaść”. W rewelacjach Anslingera pobrzmiewały regularnie także rasistowskie tony: „W USA jest sto tysięcy palaczy marihuany, a większość z nich to Murzyni, Latynosi, Filipińczycy i ludzie świata rozrywki. Ich satanistyczna muzyka, jazz i swing, powoduje użytkowanie marihuany. Ta marihuana skłania białe kobiety do poszukiwania seksualnych relacji z Murzynami, ludźmi świata rozrywki i wszelkimi innymi”. W 2012 r., aby uniknąć zarzutów o ahistoryzm, należy być może nad tymi komentarzami spuścić łaskawie zasłonę milczenia, jednak warto pamiętać o mentalnych źródłach genezy restrykcyjno-konserwatywnego podejścia w polityce narkotykowej, a więc „wojny z narkotykami”.

Anslinger na długie lata ukształtował w USA sposób myślenia o narkotykach jako o źródle demonicznego zła, z którym należy walczyć w sposób bezwzględny. Był ponadto pionierem międzynarodowego wymiaru amerykańskiej polityki antynarkotykowej – już w latach 30. potrafił wywierać skuteczny wpływ na penalizującą legislację w innych państwach, gdzie elity społeczno-polityczne niekiedy nigdy wcześniej nie prowadziły samodzielnej debaty o problemie. W Europie znalazł wiernego naśladowcę w osobie Nilsa Bejerota, autora szwedzkiej polityki zera tolerancji. Bejerot był także zawodowym moralizatorem, który zanim zajął się używkami, prowadził krucjatę przeciwko przemocy w komiksach. Jego podejście do problemu polityki narkotykowej okazało się jednak podwójnie szkodliwe, ponieważ był on nie tylko piewcą bezwzględnej kryminalizacji, lecz także przeciwnikiem wszelkich programów terapeutycznych dla użytkowników, które nie zakładały całkowitej abstynencji jako końcowego celu leczenia. Bejerot głosił, dziś już negatywnie zweryfikowaną w praktyce tezę, iż liberalne ustawodawstwo – rezygnujące z karania za posiadanie niedużej ilości do osobistego użytku – doprowadzi do eksplozji użytkowania narkotyków do poziomów epidemii społecznej. Gdy w latach 60. zaangażował się w debatę publiczną, narkotyki postrzegano w Szwecji jako problem zdrowotny, zaś sankcje karne stosowano tylko w odniesieniu do handlarzy. Bejerot domagał się podniesienia kar za przestępstwa narkotykowe, zaś klucz do sukcesu polityki upatrywał w drastycznym uderzeniu w popytową stronę tego równania, a więc w penalizacji użytkowania narkotyków. Odrzucał wszelkie socjologiczne koncepcje wyjaśniające przyczyny narkomanii, wskazujące na takie zjawiska ekonomiczne jak ubóstwo, bezrobocie, kryzysy koniunkturalne. Winą zawsze obarczał indywidualnych użytkowników, którzy w fazie przed fizycznym uzależnieniem dokonują wyboru, za które społeczeństwo ma prawo ich surowo rozliczyć. W odniesieniu do fizycznie uzależnionych narkomanów dopuszczał, jak zaznaczono, wyłącznie restrykcyjne modele terapii, zakładające pełną abstynencję, krytykował zaś terapię nastawioną na cel redukcji szkodliwości, w tym długotrwałe programy leczenia substytutami.

Bejerot okazał się niezwykle skutecznym propagandzistą. W latach 70. szwedzka opinia publiczna dała się mu przekonać, a jego radykalnie restrykcyjna wizja stała się po 1980 r. obowiązującym prawem.

W skali świata jednak to Stany Zjednoczone uznaje się za głównego promotora „wojny z narkotykami”. W drugiej połowie XX w. dostrzegalne było co prawda zróżnicowanie w podejściu obu głównych tamtejszych partii politycznych, jednak liberalne skłonności administracji demokratów nie wykazywały się nawet ułamkiem tej determinacji do kształtowania takiej polityki, jaka charakteryzowała konserwatywne administracje republikańskie. Bez wątpienia wynikało to z trzeźwej oceny poglądów większości społeczeństwa i niewielkiego zakresu przyzwolenia na liberalizację. (Do dnia dzisiejszego obawa przed odporną na wiedzę o narkotykach opinią publiczną paraliżuje polityków w wielu krajach, w tym w Polsce i USA. Nie bez powodu pod cytowanym wyżej apelem podpisują się gremialnie byli i nieplanujący ponownych startów w wyborach prezydenci, premierzy czy ministrowie).

Relatywnie liberalna polityka w czasach Johna Fitzgeralda Kennedy’ego i Lyndona Johnsona zderzyła się z narastającymi obawami „moralnej większości” przed „naćpanymi” ruchami kontrkulturowymi, które to obawy pozwoliły Richardowi Nixonowi w oficjalnym wystąpieniu wypowiedzieć w 1971 r. trwającą do dziś „wojnę”. Do ostatniej – nieśmiałej – zmiany nastawienia amerykańskiej władzy doszło w okresie prezydentury Jimmy’ego Cartera, który powołał na kilka istotnych stanowisk lekarzy opowiadających się za legalizacją niektórych substancji, niektóre stany depenalizowały marihuanę, a emocje związane z używaniem nawet silniejszych substancji opadły. Jednak lata 80. i 90. to ponowna radykalna zmiana nastrojów, zrozumiała w znacznym stopniu w kontekście epidemii AIDS, pauperyzacji dużych grup społecznych i ścisłego powiązania wielu poważnych patologii z użytkowaniem narkotyków, w tym narastania przemocy i powstawania gangów zajmujących się handlem nielegalnymi substancjami. Atmosfera ta popchnęła winnego wielu z tych problemów prezydenta Ronalda Reagana do ogłoszenia w 1986 r. peanu pod adresem Anslingera, który został nazwany „pierwszym federalnym stróżem prawa, który dostrzegł znaki powstawania ogólnokrajowego, przestępczego syndykatu i począł bić na alarm”. W rzeczywistości tego rodzaju paniki, histerii i w gruncie rzeczy zakłamania nie podejmowano nawet badań naukowych nad faktyczną szkodliwością poszczególnych substancji dla organizmu ludzkiego. Nie byłoby to politycznie poprawne, wszystkie nielegalne substancje wrzucano do jednego worka. Gdy przygotowany na zlecenie WHO raport z 1995 r. wykazał mniejszą szkodliwość marihuany od legalnych alkoholu i tytoniu, jego część zawierająca tę ocenę została przez agendę ONZ po prostu utajniona. Aż do roku 2007 przyszło opinii publicznej czekać na głośną i nieocenzurowaną publikację pisma „The Lancet”, potwierdzającą to, co wszyscy intuicyjnie wiedzieli.

Skutki podejścia restrykcyjno-konserwatywnego

Dopiero teraz, gdy emocje, czyli zły doradca, odgrywają mniejszą rolę (zagrożenie narkotykami – postrzegane w USA jeszcze w latach 90. jako problem numer jeden – jest obecnie daleko poza pierwszą dziesiątką), istnieje pole do racjonalnej analizy skutków podejścia restrykcyjno-konserwatywnego. Pod uwagę należy wziąć kilka aspektów.

Najważniejszym elementem oceny jest naturalnie kwestia realnych skutków redukcji czy też nawet eliminacji niepożądanego zjawiska, z którym się walczy, a więc używania narkotyków przez obywateli. Warto zastosować w tym przypadku analizę porównawczą danych statystycznych w odniesieniu do wyników alternatywnej strategii. Modelowym przykładem dla stosowania podejścia empatyczno-liberalnego jest współcześnie Portugalia. W kraju tym obecnie mamy najniższy ze wszystkich krajów Unii Europejskiej odsetek obywateli powyżej 15. roku życia okazjonalnie używających marihuany. Wynosi on tam 10 proc. Dla porównania w Stanach Zjednoczonych jest on na poziomie niemal 40 proc. (przy czym amerykańskie dane ujmują populację powyżej 12. roku życia). Odnotować i podkreślić należy, że więcej Amerykanów przyznaje się do używania kokainy aniżeli Portugalczyków do używania marihuany! Trafnym kontrargumentem wobec takich porównań może jednak być sugestia, iż porównanie wyników USA i Portugalii mija się z celem ze względu na spore różnice kulturowe, które determinują kulturę używania narkotyków, w znacznym stopniu utrudniając ocenę wpływu samej polityki narkotykowej. Dlatego warto przywołać porównania statystyk portugalskich z ostatnich lat ze statystykami portugalskimi sprzed roku 2001, gdy parlament tego kraju przyjął ustawę o depenalizacji wszystkich narkotyków. Pokazują one mianowicie mniejszą skuteczność podejścia restrykcyjno-konserwatywnego. Podczas gdy liczba regularnych użytkowników narkotyków pozostała przy obu rodzajach polityki na takim samym poziomie – 3 proc. dla marihuany i mniej więcej 0,3 proc. dla kokainy i heroiny (czyli, wbrew tezom Nilsa Bejerota, nie było żadnej eksplozji użytkowania) — to jednak spadła liczba użytkowników niepełnoletnich oraz tzw. problemowych (np. więźniowie zakładów karnych), a nieznacznie wzrosła liczba pełnoletnich użytkowników okazjonalnych (rekreacyjne użytkowanie marihuany). Spadła liczba osób trwale uzależnionych, wzrosła liczba osób zainteresowanych terapią i terapii skutecznych, nieprzerywanych nagle przez pacjentów w nawrocie (o 20 proc. pomiędzy rokiem 2001 a 2008). Aż o 75 proc. spadła liczba zakażeń wirusem HIV w związku z użytkowaniem narkotyków, w 2002 r. połowa chorych na AIDS była narkomanami, w 2008 r. zaś odsetek ten wyniósł 28 proc. Warty podkreślenia jest zwłaszcza spadek odsetka niepełnoletnich użytkowników jakichkolwiek narkotyków, tłumaczony tym, że narkotyk przestający być „owocem zakazanym” przestaje nadawać się na środek wyrazu buntu wobec świata dorosłych, autorytetów szkolnych czy oficjalnych. Brak ponadto jakichkolwiek sygnałów, że następuje wzrost odsetka użytkowników przechodzących z marihuany na tzw. narkotyki twarde, przeciwnie, preferuje się stosowanie marihuany jako substancji mniej szkodliwej od alkoholu i tytoniu i w zasadzie nieuzależniającej. Liczba przypadków śmiertelnych przedawkowań opiatami także spadła w Portugalii na skutek zmiany podejścia. W Szwajcarii natomiast nie zanotowano żadnego takiego przypadku od wprowadzenia w roku 1994 programu „bezpiecznego” zażywania heroiny pod okiem personelu medycznego w specjalnych pomieszczeniach.

Drugim aspektem, sygnalizowanym już przez powyższe dane o wzroście liczby terapii podejmowanych skutecznie w Portugalii, jest problem efektywności leczenia uzależnień. W rzeczywistości podejścia restrykcyjno-konserwatywnego człowiek uzależniony jest kryminalistą, a kryminaliści, w powszechnym odczuciu i jeszcze powszechniejszej praktyce, nie zasługują na traktowanie równe traktowaniu „uczciwych” i praworządnych obywateli. Generuje to nie tylko oczywistą barierę i powoduje nieskuteczność programów leczenia, spowodowaną tzw. czynnikiem strachu – a więc rezygnacją narkomana z podjęcia leczenia z obawy przed zarzutami prokuratorskimi i być może także uwięzieniem – lecz także przyczynia się do niewłaściwego traktowania tych ludzi w sytuacjach terapeutycznych, ignorowania lub otwartego negowania ich praw, zaburzenia prawidłowej relacji lekarz–pacjent przez element nagannej oceny, niechęci, poniżenia, konfrontacji, stresu i zawstydzania. W USA terapia uzależnień, zamiast jako szansa i nadzieja, jest postrzegana przez uzależnionych jako kolejna forma sankcji i kary. Składa się na to także zawoalowana negatywna ocena terapii metadonowej (wbrew naukowym badaniom potwierdzającym jej najwyższą skuteczność w przypadku uzależnień od heroiny), niemal religijnie inspirowana ekspiacja za złe prowadzenie musi z założenia zawierać w sobie (dodatkowe) cierpienie i nauczkę, z góry narzuca się dążenie do pełnej abstynencji (choć bywa nieosiągalna w wielu przypadkach), stale domaga się redukcji dawki metadonu, forsuje detoksykację bez wsparcia lekowego (np. programy tzw. 12 kroków). W efekcie najczęstszą przyczyną przerwania terapii jest nie sukces, lecz relapse. Metadon jest w USA lekiem ściślej kontrolowanym od wielu innych powodujących cięższe skutki uboczne lub generujących większe zagrożenie przedawkowania. Zamiast przez służby medyczne, jego dystrybucja jest kontrolowana przez następczynię FBN, a więc DEA – instytucję zajmującą się walką z przestępczością, nie leczeniem. Normą w terapii metadonowej w USA jest podejrzliwość i inwigilacja pacjenta, przerost biurokracji, zastraszanie obecnością uzbrojonej ochrony i groteskowa walka z wykreowanymi przez ten system problemami, takimi jak wynoszenie metadonu poza klinikę.

Podejście restrykcyjno-konserwatywne jest nie tylko zwyczajnie nieskuteczne i niehumanitarne, lecz także przyczynia się do marnotrawstwa środków finansowych. W USA wydaje się rocznie łącznie około 74 mld dolarów na wszelkie czynności związane z penalizacją używania narkotyków, począwszy od pracy policji i innych służb takich jak DEA (która w 2003 r. w analizie efektywności wydawanych publicznych środków finansowych uzyskała w skali 0–100 pkt wynik 0), przez koszty sądowe (w tym zastępy adwokatów z urzędu), po utrzymanie skazanych w więzieniach (w związku z przestępstwami narkotykowymi bez użycia jakiejkolwiek przemocy w połowie poprzedniej dekady siedziało w USA ponad pół miliona ludzi). Tymczasem na cele związane z terapią uzależnień w USA wydaje się rocznie około 3,5 mld dolarów. Ta dysproporcja wiele mówi o potencjalnych skutkach, gdyby lwią część tych środków przesunięto z pierwszego do drugiego garnuszka. W ocenie analityków brytyjskich każdy funt wydany na terapię uzależnień oznacza redukcję kosztów związanych ze ściganiem o około 2,50 funta. Podobna ocena formułowana jest także w Portugalii: redukcja kosztów penalizacji to o wiele większe sumy aniżeli dodatkowe wydatki na terapię, ponadto znacząca dla sprawnego funkcjonowania sądów jest także redukcja ich obciążenia.

Wydając tak znaczne środki na kryminalizację narkotyków, państwa świata, na czele z USA, generują rynek nielegalnego handlu narkotykami wart ponad 400 mld dolarów rocznie. Pieniądze te zarabiają różnego rodzaju gangi, mafie, struktury przestępcze o zasięgu globalnym. Tego zjawiska nie można już traktować jako skutku ubocznego albo akceptowalnych kosztów walki z narkomanią. Od kilku lat w Ameryce Łacińskiej, zwłaszcza w północnym Meksyku, problem istnienia narkotykowych gangsterów, zwanych El Narco, nabrzmiał do poziomu zagrożenia bezpieczeństwa narodowego i wysokiego, mierzalnego ryzyka utraty życia przez wielu ludzi. Meksykańskie gangi narkotykowe nie obawiają się już amerykańskiego wsparcia dla meksykańskich sił porządku w postaci know-how, informacji czy broni. Urosły one na tyle, że chwilami są w stanie mierzyć się z siłami oficjalnego porządku jak równy z równym. W sercach tych ludzi trwogę sieje jedynie perspektywa pójścia przez USA za przykładem Portugalii w zakresie polityki narkotykowej. Jak udowadnia Ioan Grillo w robiącej piorunujące wrażenie książce pt. „El Narco”, pozostając w zgodzie z treścią apelu byłych prezydentów, tylko porzucenie przez państwa bogatej Północy równie egoistycznej, jak i nieskutecznej polityki „wojny z narkotykami” na rzecz depenalizacji posiadania niewielkich ilości narkotyku daje Południu szansę na likwidację tego zagrożenia. Mawia się „Americans get high, Mexicans get shot” i wiele w tym prawdy. Makabryczne wręcz okrucieństwo, które dotyka bynajmniej nie tylko opryszków z konkurujących gangów, ale bardzo często stróżów porządku i ich rodziny, stanowi dla autorów przyszłej polityki narkotykowej poważne wyzwanie moralne, konieczność wyważenia racji. Nie można przejść obojętnie obok porwania i zabicia dziewięciu policjantów i faktu, że takie zdarzenie w Meksyku nie robi już na nikim wrażenia, obok ustawienia w biały dzień przez bandytów piramidy z czaszek ku przestrodze, obok obszycia piłki nożnej skalpem twarzy zamordowanego człowieka, w końcu obok statystyki mówiącej o śmierci ponad 3 tys. funkcjonariuszy państwowych, policjantów, żołnierzy, sędziów, prokuratorów, burmistrzów i kandydata na gubernatora prowincji.

Perspektywa podejścia empatyczno-liberalnego

Empatia podejścia liberalnego ma zatem bardzo wiele wymiarów: międzynarodowy – wobec trapionej przez gangi części świata, humanitarny – względem uzależnionych, wolnościowy – względem jednostki mającej prawo do autonomicznego kształtowania swojego stylu życia, zdroworozsądkowy – względem młodzieży, której nie warto zakładać kartotek z powodu głupstw.

Geneza tego podejścia wiąże się z nazwiskiem burmistrza Nowego Jorku Fiorello La Guardii, który w latach 1939–1944 patronował komitetowi badającemu skutki palenia marihuany. Wyniki tych badań jednoznacznie negowały wyssane z palca tezy Harry’ego Anslingera, jakoby substancja ta powodowała silne uzależnienie, a tym bardziej prowadziła do szaleństwa. W jeszcze większą furię komisarza FBN wprowadziły jednak prace prof. Alfreda Lindesmitha – socjologa z Uniwersytetu Stanowego w Indianie – badającego zjawisko uzależnienia. Poznawszy dokładnie naturę uzależnienia, a także naturę zjawiska psychicznego i fizycznego odwyku, Lindesmith w swych kolejnych pracach poddawał surowej krytyce politykę penalizacji uzależnienia. Sprowokowało to Anslingera do wypowiedzenia profesorowi otwartej wojny. „Stróż prawa” posuwał się do sugerowania podległym sobie funkcjonariuszom, że Lindesmith był narkomanem, do zakładania podsłuchów w jego telefonie, do podejmowania prób zablokowania kluczowych publikacji Lindesmitha. W okresie naukowej aktywności profesora (lata 1938–1968) opinia publiczna była zamknięta na jego argumenty i postulaty liberalizacji polityki narkotykowej USA. Dlatego choć nie udało się służbom FBN osobiście go zdyskredytować, to jednak jego praca w sensie przełożenia na decyzje polityczne okazała się całkowicie nieskuteczna, jego argumenty zostały zagłuszone.

Wiele lat później jednak perspektywy empatyczno-liberalnego podejścia jawią się jako dużo lepsze, zwłaszcza w Europie Zachodniej. Najnowszy dokument Komisji Europejskiej potwierdza istniejące w wielu krajach członkowskich tendencje zmierzające w kierunku polityki ograniczania szkód oraz dekryminalizacji posiadania niedużych ilości narkotyków. Podejście to za priorytet uznaje minimalizację szkód dla zdrowia ludzi, nie zaś redukcję konsumpcji narkotyków, osoby uzależnione mają status pacjentów, nie przestępców. Pierwszym przejawem tej filozofii na Starym Kontynencie były zapoczątkowane przez Holandię i skierowane do użytkowników narkotyków dożylnych programy wymiany igieł na nowe w reakcji na rosnące zagrożenie HIV/AIDS w latach 80. Kluczowym elementem stała się terapia metadonowa, która nie zakłada obowiązku osiągnięcia zdolności do pełnej abstynencji przez pacjenta jako warunku podjęcia terapii w ogóle, ale może być stosowana w długim horyzoncie czasowym zgodnie z ideą redukcji szkód. W tym samym kontekście pojawiły się programy umożliwiające uzależnionym podawanie sobie heroiny w bezpieczniejszych warunkach aniżeli ulica, zmniejszające różnego rodzaju zagrożenia także dla osób postronnych. Oferuje się tzw. bezpieczne pokoje, a nawet darmowy dostęp do heroiny, pod warunkiem zażywania jej pod nadzorem służb medycznych. Początkowe kontrowersje wokół metod terapii umożliwiających uzależnionym faktyczne kontynuowanie zażywania narkotyków wygasły, ponieważ badania wynikowe jasno potwierdziły przydatność takich terapii z punktu widzenia poprawy stanu zdrowia i przeciętnej długości życia osób uzależnionych. Najwcześniej stosowane metody, terapia metadonowa i wymiana igieł, uznano za standard w Unii Europejskiej i obecnie prowadzenie takich programów jest nawet warunkiem akcesji danego państwa do UE. Teoretycznie więc ograniczanie szkód jest dziś elementem europejskiego konsensusu.

Inaczej wygląda sprawa z dekryminalizacją, tymczasem jest ona istotnym, nieodzownym elementem logiki ograniczania szkód, ponieważ umożliwia ograniczenie prawnych szkód dla osoby uzależnionej – uniknięcia uzyskania statusu przestępcy w następstwie użytkowania substancji. W tym kontekście jest jasne, że zasadę ochrony zdrowia obywateli stawia się wyżej niż zasadę egzekwowania prawa z żelazną konsekwencją. Dekryminalizacja nie jest bowiem tożsama z legalizacją narkotyków. Pozostają one nielegalne, nielegalny i karany jest handel nimi i ich produkcja (dekryminalizacja w tym zakresie nie wchodzi w grę jako sprzeczna z ideą ograniczania szkód), nielegalne pozostaje także ich posiadanie, ale za to ostatnie przestaje grozić sankcja karna w sensie kryminalnym. Może natomiast grozić sankcja administracyjna, np. w postaci skierowania na obowiązkowe kursy, sesje, terapie. Żadne z państw europejskich nie zdecydowało się jak dotąd na pełną legalizację narkotyków i regulację kwestii ich handlu i produkcji, ponieważ pozostają one związane zakazującymi tego konwencjami ONZ (Konwencją o narkotykach z 1961 r., Konwencją o substancjach psychotropowych z 1971 r. oraz Konwencją przeciwko nielegalnemu przemytowi narkotyków i substancji psychotropowych z 1988 r.).

Najbliższa tego jest oczywiście Holandia dopuszczająca handel marihuaną i przymykająca oko na chałupniczą jej produkcję. Formalnie jednak nie mamy w tym przypadku do czynienia z legalizacją, tylko formułą stwierdzająca brak interesu publicznego w ściganiu tego rodzaju działalności. Z opodatkowania handlu marihuaną Holandia finansuje jedne z najhojniejszych programów terapeutycznych i prewencyjnych. Według statystyk liczba użytkowników narkotyków w Holandii jest poniżej średniej europejskiej, zarówno w zakresie marihuany, jak i tzw. twardych narkotyków (wobec ich użytkowników, co trzeba zauważyć, Holandia stosuje jednak dość restrykcyjne prawo), wyraźnie mniejsza niż w bardziej restrykcyjnej Wielkiej Brytanii. Z kryminalizacji konopi zrezygnowały także Luksemburg i Belgia, Wielka Brytania nie praktykuje aresztowania posiadaczy niewielkich ilości, ale explicite zachowuje sobie taką możliwość w niektórych przypadkach. Hiszpania, Czechy i Łotwa zrezygnowały w praktyce z kryminalizacji jakichkolwiek narkotyków, stosując jako normę sankcje administracyjne wobec posiadaczy, Niemcy, Litwa i Estonia wprowadziły zapis o możliwości rezygnacji ze stawiania zarzutów posiadaczom jakichkolwiek narkotyków. Najdalej poszła zaś Portugalia, w której w 2001 r. dokonano dekryminalizacji wszystkich narkotyków, tak w praktyce, jak i w prawniczej teorii.

Model portugalskiej polityki narkotykowej jest warty bliższej analizy jako przykładne zastosowanie empatycznej filozofii oraz, co już 11 lat po implementacji można powiedzieć, prawdziwa historia sukcesu.

Po demokratycznych przemianach w 1974 r. Portugalia po raz pierwszy musiała zmierzyć się ze zjawiskiem narkomanii. W latach 90. problem ten stopniowo narastał, w centrach największych miast kraju powstawały prawdziwe zagłębia narkomańskie, generujące oczywiście poważne zagrożenia dla porządku publicznego i bezpieczeństwa postronnych obywateli. Decyzja podjęta w roku 2001 przez ówczesnego wicepremiera (później także premiera) José Sócratesa i jego współpracowników była podyktowana pragmatycznym pytaniem o to, w jaki sposób skutecznie zlikwidować ogniska społecznej patologii oraz poprawić sytuację zdrowotną osób uzależnionych. Wyzbyto się uprzedzeń, jakże często utrudniających trzeźwą analizę tej problematyki. Pragmatyzm zmarginalizował myślenie ideologiczne, zarówno konserwatywny idealizm marzący o świecie bez narkotyków, jak i liberalizm sugerujący indywidualną wolność życiowych wyborów. Intencje Sócratesa dobrze podsumowują słowa dr. Miguela Vasconcelosa, szefa psychiatrii w ośrodku odwykowym Taipas w Lizbonie, w wywiadzie dla Helen Redmond z ZNet: „Nie chcę, aby ludzie brali. Nie zachęcamy ludzi do brania narkotyków, ale akceptujemy rzeczywistość, to, że ludzie będą je brali”. Nie chodzi więc wcale o to, aby stworzyć bezpieczniejsze ramy dla libertyńskiej wizji, w której ułatwia się podejmowanie ryzykownych zachowań. Chodzi o ograniczanie szkód wynikających z braku ludzkiej roztropności, który jest stanem nieusuwalnym, dla człowieka jednak naturalnym i dlatego jego karanie nie znajduje uzasadnienia.

Portugalskie prawo 30/2000 zakłada, że żadnej sankcji karnej nie podlega osoba, u której znaleziono niewielką ilość narkotyku do osobistego użytku, a ilość tę definiuje się jako zapas na maksymalnie 10 dni. Autorzy legislacji rozważali nawet odstąpienie od konwencji ONZ zakazującej legalizacji narkotyków, ale zrezygnowali z obawy przed międzynarodowymi sankcjami. Dr João Goulão, szef Instytutu ds. Narkotyków i Uzależnień (IDT), uważa, że jego kraj poszedł w kierunku liberalizacji tak daleko, jak to było możliwe w ramach tych konwencji (Lizbona i tak nie ustrzegła się wizyty członków Międzynarodowej Komisji Kontroli Narkotyków – INCB – w Wiedniu, którzy usiłowali zmusić Portugalię do odstąpienia od zamiaru rezygnacji z karania użytkowników). Fundamentem dla tej ustawy jest logika „lepiej leczyć, niż karać”, a więc całkowita zmiana paradygmatu. Opiera się ona na zasadach humanizmu i pragmatyzmu.

Zasada humanizmu jest związana z uznaniem niepodważalnej godności każdego człowieka, wartości każdej jednostki, praw obywatelskich, w tym konstytucyjnego w Portugalii prawa każdego obywatela do opieki zdrowotnej, którą powinno zapewnić państwo. Dostrzeżenie skomplikowanych w wielu przypadkach procesów wiodących do uzależnienia i zakwalifikowanie go jako choroby jest źródłem odmiennego podejścia do osoby uzależnionej, zakłada konieczność wykazania się wobec niej troską należną choremu pacjentowi. W innym przypadku narkoman pozostaje przestępcą, którego prawa można często bezkarnie naruszać, jest narażony na samowolę i przemoc ze strony aparatu państwowej przemocy i jego funkcjonariuszy, gardzących z reguły ludźmi o niskim statusie społecznym. Bez respektowania zasady humanizmu użytkownicy narkotyków są narażeni na przemoc, nawet przygodni użytkownicy rekreacyjni o zasadniczo wysokim statusie społecznym, ale uzależnieni, są spychani na margines społeczny, do strefy, gdzie nie mają żadnej ochrony ani szans na poprawę swego położenia.

Zasada pragmatyzmu natomiast skłania do porzucenia płonnego idealizmu w odniesieniu do metod terapii i do stosowania opartych na badaniach naukowych modeli ograniczania szkód z wykorzystaniem realistycznych terapii niewymagających pełnej abstynencji. Jest to uznanie, że żadne kary w historii świata nie odwiodły ludzi od używania narkotyków oraz że oczekiwanie, iż osoba uzależniona całkowicie je porzuci, jest receptą na klęskę terapii.

Obywatel przyłapany w Portugalii z mniej niż dziesięcioma dawkami narkotyku nie podlega aresztowaniu i nie staje przed sądem. Policja konfiskuje odkryte substancje i wydaje administracyjny nakaz spotkania się z komisją odwodzenia od uzależnienia narkotykowego (CDT) w ciągu 72 godzin. CDT to, jak dotąd, ekskluzywny wynalazek portugalski. Jej trzej członkowie – powoływani przez resorty sprawiedliwości i zdrowia – to prawnik, psycholog i socjolog. Zadaniem CDT jest rozpoznanie indywidualnej natury użytkowania narkotyków przez konkretną osobę, przy czym przede wszystkim rozróżnia się pomiędzy użytkowaniem rekreacyjnym a uzależnieniem. Badany jest społeczny background, celem ustalenia zewnętrznych przyczyn uzależnienia i sprawiedliwego oszacowania zakresu indywidualnej winy uwikłania w narkotyki. Spotkania z CDT przebiegają w niekonfrontacyjnej atmosferze. Postanowienia komisji mają charakter rekomendacji i mogą zostać odrzucone, jednak zdarza się tak w mniejszości przypadków. Najczęściej CDT zawiesza sprawę lub, czyniąc to, rekomenduje kurację odwykową. Do rzadszych rekomendacji należą prace społeczne, leczenie w zamkniętym ośrodku odwykowym, zakaz wstępu do określonych miejsc, ograniczenia wolności podróżowania, a w odniesieniu do użytkowników rekreacyjnych także grzywny. 76 proc. osób stających przed CDT to posiadacze marihuany użytkujący ją rekreacyjnie.

Osiągnięcie wspomnianych sukcesów działalności terapeutycznej w Portugalii umożliwiła filozofia zamiany sądu na CDT i dekryminalizacji posiadania narkotyków. Zapewnia to wyzwalający efekt z punktu widzenia osób uzależnionych, które bez obaw o swoją wolność mogą śmiało zwrócić się o pomoc w momencie, który uznają za odpowiedni. Zmiana paradygmatu znacząco zwiększyła liczbę uzależnionych wracających do normalnego życia w społeczeństwie, zmniejszyła liczbę zgonów, zarażeń wirusem HIV i zapaleń wątroby typu C. Radykalnie ułatwiono dostęp do terapii metadonowej, która jest dostępna o określonym czasie w określonych miejscach w mobilnych ambulatoriach, które łatwiej docierają do najtrudniej dostępnych uzależnionych.

Czy legalizacja?

Wszystkie te argumenty wskazują na zasadność dekryminalizacji posiadania niewielkich ilości narkotyków na własny użytek. Pozostaje jednak pytanie o zasadność legalizacji niedozwolonych obecnie substancji. Jeśli utrzymujemy, że podstawową zasadą polityki narkotykowej powinna być zasada ograniczania szkód, to jasne jest, że legalizacja produkcji i handlu substancjami powodującymi poważne wyniszczenie organizmu ludzkiego nie jest do przyjęcia. Z drugiej strony sama dekryminalizacja nie rozwiązuje problemu El Narco i wojen narkotykowych, które napędza nielegalność produkcji i handlu, a nie nielegalność konsumpcji. Daje temu wyraz treść apelu byłych prezydentów z 2009 r. Dosadny jest zwłaszcza zwrot o sto osiemdziesiąt stopni w poglądach byłego prezydenta Meksyku. Vicente Fox ochoczo walczył z narkotykami u boku DEA, gdy piastował urząd, jednak eskalacja przemocy i ludzkiej tragedii w jego kraju spowodowała zupełne przewartościowanie dotychczasowej oceny. Dzisiaj Vicente Fox wzywa do legalizacji i opodatkowania przemysłu narkotykowego, tak aby przestał być domeną uzbrojonych bandytów, a stał się domeną zwyczajnych rolników uprawiających rośliny w zgodzie z międzynarodowymi przepisami prawa i pod kontrolą oficjalnych służb. Fox nie miałby nic przeciwko temu, aby marihuana stała się symbolem Meksyku na równi z tequilą, dostrzega straty dla branży turystycznej związane z działalnością El Narco, widzi odpływ inwestorów z całych prowincji północnego Meksyku, pogłębiającą się biedę, malejącą liczbę perspektyw, które dodatkowo ułatwiają gangom rekrutację nowych członków. Fox, nauczony życiem, staje się klasycznym liberałem, gdy mówi w rozmowie z Ioanem Grillo: „Odpowiedzialność za używanie narkotyków powinno się przenieść na konsumenta. Rolą rodziny jest kształcić i informować. Nie sposób wymagać, by o ludzkich wyborach decydował rząd”.

Kazus toksycznych relacji pomiędzy Meksykiem a USA jest doskonałą ilustracją klęski restrykcyjnej polityki narkotykowej. Prohibicja i kryminalizacja konsumpcji nijak nie przyczyniły się do jej redukcji: 40 lat od ogłoszenia wojny przeciw narkotykom przez Nixona Amerykanie niemal masowo sięgają po nielegalne substancje. Przyczyniły się natomiast do powstania być może największej i najniebezpieczniejszej sieci zorganizowanej przestępczości w historii świata, która jest w stanie rzucać wyzwanie wojsku dużego państwa. Zarówno w Meksyku, jak i w USA w latach najgorszej epidemii cracku najcięższe zbrodnie popełniano nie w wyniku konsumpcji narkotyków, ale z powodu nielegalności obrotu nimi, nie dlatego, że jakiś delikwent się naćpał, tylko dlatego, że narkotyk to poszukiwany i cenny towar, który jest dostępny tylko w podziemiu, a przestępcy mają monopol na handel nim. Być może Amerykanie w końcu zaczęli dostrzegać ewidentne fiasko swojej filozofii. Jeszcze w 2006 r. ich reakcja na ustawę meksykańskiego Kongresu, będącą formą depenalizacji posiadania niedużych ilości różnych narkotyków, była przewidywalnie histeryczna: ówczesny republikański prezydent zmusił Foxa do jej zawetowania. Gdy trzy lata później Felipe Calderón identyczny akt prawny podpisał, administracja Baracka Obamy nie zabrała głosu i nie podjęła żadnych interwencji, co jest bardzo znaczące.

Tym niemniej dopuszczenie do legalnego obrotu heroiną, kokainą czy amfetaminą w krajach bogatej Północy nie może wchodzić w grę z powodu problemów państw Południa z produkcją tych substancji. Oczywisty i potwierdzany przez wszelkie statystyki konsumpcji w różnych krajach jest fakt, że gros spożycia nielegalnych substancji stanowi marihuana i jej pochodne. Jej legalizacja rozwiązałaby więc znaczną część problemu El Narco, być może nawet w stopniu osiągającym masę krytyczną i obalającym potęgę przestępczego świata poprzez pozbawienie go lwiej części dochodów. Legalizacja marihuany byłaby równocześnie niesprzeczna z zasadą ograniczania szkód, ponieważ – jak zaznaczono – substancja ta, przy obecnej kulturze jej konsumpcji, jest według badań opublikowanych przez „The Lancet” wyraźnie mniej szkodliwa od niektórych legalnych używek: tytoniu, a zwłaszcza alkoholu. Jeśli w dyskusji o narkotykach chcemy, jako społeczeństwa, przestać zachowywać się jak dzieci i używać argumentów ucinających debatę, to musimy uczciwie skonfrontować się zarówno z problemem rosnących gangsterskich fortun jak i naukowymi faktami dobitnie potwierdzającymi naszą hipokryzję. Przy obecnym stanie wiedzy, informacjach o relatywnie niskim zakresie negatywnego wpływu marihuany na zdrowie człowieka, jej relatywnie niskim potencjale uzależniającym (w chroniczny zwyczaj wpada 9 proc. palaczy marihuany, 32 proc. palaczy tytoniu i 15 proc. pijących alkohol) nie mamy obiektywnych powodów, aby nie zalegalizować, nie uregulować i nie opodatkować produkcji, sprzedaży i ram konsumpcji marihuany. Żadnym argumentem nie są tutaj konwencje ONZ z roku 1961 i 1972, pochodzące z epoki, w której wiedza na ten temat była na poziomie bredni i majaczeń Harry’ego Anslingera. Sensownie uregulowany i kontrolowany handel marihuaną i jej pochodnymi to przyszłość.

Z jednej strony jest koalicja zwolenników legalizacji, która ma po swojej stronie racjonalne argumenty, z drugiej strony koalicja przeciwników, niesiona strachem i interesami. Wśród zwolenników są miłośnicy trawki, którzy nie chcą być traktowani jak przestępcy, libertarianie pryncypialnie stojący na stanowisku wolnego rynku, są przedsiębiorcy upatrujący szansy na legalny biznes, lewacy uwypuklający globalną odpowiedzialność Północy wobec dramatu takich państw jak Meksyk, neoliberałowie liczący koszty skazanej na klęskę wojny Nixona i straty wynikające ze sprzedaży marihuany bez VAT i akcyzy, w końcu, my, liberałowie, powtarzający proste zasady o indywidualnej wolności i odpowiedzialności oraz o państwie, którego zadaniem nie jest rola przyzwoitki.

Wśród przeciwników są funkcjonariusze instytucji walczących z narkotykami, którzy –podobnie jak niegdyś stróże alkoholowej prohibicji w USA – mieliby kłopot na rynku pracy. Polska policja cieszy się z kosmetycznej poprawy statystyk, a potężne struktury takie jak DEA nie chcą łatwo oddać wielomilionowych budżetów. Obok nich są skrajni konserwatyści, religijni zeloci i fanatycy, którzy stoją w wielu kwestiach, nie tylko narkotyków, na stanowisku, że to, co dobre dla nich, jest dobre dla każdego, co dla nich złe, jest złe dla każdego, a jeśli tak nie jest, od tego są przepisy prawa, aby tak było. To jednak dość irrelewantne grupy. Istotne z punktu widzenia politycznej potęgi tej koalicji są rzesze zwykłych rodziców z klasy średniej, przykładnych wyborców o umiarkowanych poglądach. To ich właśnie oportunistyczni politycy boją się jak ognia, to oni mogą ich jednym skinieniem długopisu w dniu wyborów pozbawić dobrze uposażonych zajęć. To dlatego o dekryminalizację i legalizację apelują wszędzie byli politycy, a nie obecni. To dlatego Donald Tusk, który sam przyznał się do tego, że spróbował marihuany, jest po tamtej stronie.

Jednak rodzice z klasy średniej nie są odporni na wiedzę i argumenty, dlatego trzeba wejść z nimi w dialog. Wielu z nich przymyka oko na konsumpcję przez podopiecznych alkoholu lub papierosów już w wieku 15–16 lat, a więc cechuje się hipokryzją. Wielu nie dostrzega realnego problemu, iż dużo większym od umiarkowanych ilości marihuany zagrożeniem dla przyszłych perspektyw życiowych ich dzieci jest policyjna kartoteka i wyrok sądowy za jej używanie. Wielu nie dostrzega, że brak legalizacji i regulacji handlu marihuaną czyni ją łatwiej dostępną dla osób niepełnoletnich. Wielu nie wie o statystykach portugalskich pokazujących wręcz spadek, a na pewno brak wzrostu użytkowania przez niepełnoletnich w wyniku depenalizacji. Wielu w końcu, zabieganych i skoncentrowanych na karierze, wie, że za mało czasu znajduje na wychowanie dzieci, więc woli to zadanie zrzucić na państwo i szkołę. Na pewno młodzież biegająca samopas częściej wpada w różnego rodzaju problemy, więc szukając winnych, rodzice powinni też od czasu do czasu spojrzeć w lustro.

Polska perspektywa

Współczesna Polska doświadcza wszystkich negatywnych konsekwencji stosowania restrykcyjno-konserwatywnego podejścia w polityce narkotykowej, narzuconego przez ustawę z roku 2000. Po macoszemu podchodzi się w naszym kraju do stosowania wymaganych przez UE programów ograniczania szkód. Na 12 państw, które przystąpiły do Unii od 2004 r., przypada zaledwie żałosne 2 proc. wszystkich terapii substytutami realizowanych w całej UE. Tylko 8 proc. polskich heroinistów ma dostęp do metadonu, a programy wymiany igieł są niemal pomijane. Priorytetowo traktuje się leczenie stacjonarne w zamkniętych ośrodkach (75 proc. wydatków) kosztem nowoczesnych metod leczenia substytucyjnego i ambulatoryjnego, które przynosi tak dobre skutki w Portugalii i innych krajach. Ustawa nie zredukowała konsumpcji, nie utrudniła też dostępu do nielegalnych substancji (przeciwnie: ceny narkotyków spadły, choć wzrosła ich jakość). Łamie ona życiorysy 30 tys. najczęściej młodych Polek i Polaków rocznie, którzy są aresztowani jako użytkownicy. Nie przyniosła żadnego wzrostu liczby aresztowań handlarzy narkotyków w porównaniu z latami 90., mimo iż wyraźnie wzrosła skłonność policji do podejmowania przeszukań u młodych ludzi. Według niedawnych obliczeń Instytutu Spraw Publicznych temu całkowitemu brakowi pozytywnych skutków towarzyszą duże koszty na poziomie ponad 80 mln złotych rocznie. Miniliberalizacja prawa antynarkotykowego z 2011 r. nie przyniosła niemal żadnych efektów, ponieważ prokuratorzy nie korzystają z uzyskanej możliwości rezygnacji z postępowania wobec posiadaczy niewielkich ilości narkotyków z obawy przed służbowymi konsekwencjami. Restrykcyjno-konserwatywne podejście trwale zdominowało mentalność polskich funkcjonariuszy, choć pewne szanse na uniknięcie wyroku skazującego daje lepsza praktyka sądów niekiedy umarzających postępowania.

Rekomendacje

W świetle powyższych faktów należy sformułować następującą listę rekomendacji pod adresem polskiej polityki narkotykowej, rozumianej jako składnik polityki społecznej i zdrowotnej.

Należy przejść do empatyczno-liberalnego modelu polityki narkotykowej. Oznacza to zastąpienie jakichkolwiek kar terapią, przyjęcie zasady ograniczania szkód za fundament polityki, dekryminalizację posiadania niewielkich ilości wszystkich narkotyków na własny użytek przy zachowaniu nielegalności produkcji i handlu substancjami uznanymi za bardziej szkodliwe od alkoholu w badaniach opublikowanych w „The Lancet”, określenie w ustawie granicznych ilości każdego narkotyku, które będą traktowane jako „niewielkie, na własny użytek”.

Należy skopiować portugalski model polityki ograniczania szkód oparty na instytucji komisji CDT i wdrożeniu zasad humanizmu i pragmatyzmu. Oznacza to bezwzględne przestrzeganie praw człowieka i obywatela w odniesieniu do osób uzależnionych, w tym prawa do odmowy terapii.

Należy realizować szeroko zakrojone programy prewencyjne, wyrabiające asertywność młodzieży wobec narkotyków. Należy przy tym odstąpić od metody tabuizowania narkotyków i operowania pobudzaniem strachu przed nimi na rzecz rzetelnie przekazywanej wiedzy o skutkach użytkowania, racjonalnej analizy kosztów konsumpcji i konsekwencji dla zdrowia.

Należy znacząco rozbudować programy terapii, stosować metody leczenia substytucyjnego, bez wymogu pełnej abstynencji, korzystać ze wszystkich wzorców sprawdzonych w wieloletniej praktyce państw Europy Zachodniej. Metadon należy udostępnić jako lek na receptę.

Należy zalegalizować, uregulować i opodatkować handel i chałupniczą produkcję narkotyków o szkodliwości niższej niż alkohol w badaniu z „The Lancet”. Należy je traktować jako produkt komercyjny, objęty akcyzą i znaczony banderolą, którego reklamy powinny być możliwe w zakresie nie szerszym aniżeli reklamy alkoholu i papierosów w obecnym stanie prawnym w Polsce.

Wszystkie wpływy z podatków pośrednich, uzyskane przy sprzedaży tych substancji, należy inwestować w programy terapeutyczne i prewencyjne.

Należy wypowiedzieć wszystkie konwencje ONZ uniemożliwiające realizację rekomendacji nr 5, uzasadniając to ich nieadekwatnością i przestarzałością w odniesieniu do obecnego stanu wiedzy naukowej, a także nowych wyzwań globalnych.

Arabska cyfrowa rewolucja – nowe możliwości, nowe (stare) zagrożenia :)

Z całą pewnością jednym z najważniejszych trendów w światowej polityce jest w tym roku – trwająca cały czas – seria wydarzeń określanych mianem „arabskiej wiosny”. Rewolucje, które zmiotły dyktatorów w Tunezji i Egipcie uznaje się także za pierwsze w pełni udane „cyfrowe” niepokoje społeczne. Twitter i Facebook, a także inne serwisy i usługi nowych mediów, odegrały znaczącą rolę w niespodziewanym sukcesie tych ruchów wolnościowych. Czy jednak nie ulegamy zbytniemu entuzjazmowi jeśli chodzi o „rewolucje Web 2.0”?

Niemal każda technologia komunikacyjna w historii – zwłaszcza w XX wieku – była wykorzystywana w celach politycznych zanim stała się powszechnie dostępna. W warunkach asymetrii – a z tym do czynienia mamy zwykle gdy chodzi o rewolucje, zwłaszcza w państwach autorytarnych i totalitarnych, każda nowa technologia pozwala zyskiwać przewagę nad reżimami, które zwykle ze względu na swoją biurokratyczną ociężałość nie są w stanie wystarczająco szybko zbudować środków przeciwdziałających, lub też takie środki w ogóle nie są fizycznie możliwe.

Tak było w przypadku rewolucji irańskiej i tak antycznej w tym momencie technologii jak kasety magnetofonowe, które były używane jako nośniki informacji i przemówień. Tak było w przypadku reżimu filipińskiego prezydenta Josepha Estrady i SMSów które umożliwiły grupom protestujących błyskawiczną mobilizację i koordynację działań.

W końcu, tak też było w przypadku „zwykłych” ruchów politycznych – choćby oddolnej kampanii która na krótko uczyniła Howarda Deana liderem w wyścigu o nominację Partii Demokratycznej na prezydenta w 2004 roku czy w przypadku Baracka Obamy, którego sztab w bezprecedensowy sposób wykorzystał oddolny entuzjazm dziesiątków tysięcy ludzi, by przekuć go w najbardziej skuteczną kampanię wszech czasów – a internet był kluczem do tego sukcesu.

Dlatego też rewolucje, które obaliły wieloletnie dyktatury w Egipcie i Tunezji określono jako naturalny, logiczny krok na drodze rozwoju globalnej sieci jako takiej. Ale zmiana, którą niesie za sobą tak masowe i szerokie wykorzystanie portali społecznościowych niesie też ze sobą ryzyko, i to nie tylko dla tych którzy bezpośrednio w tych rewolucjach uczestniczyli.

Jedną z najbardziej oczywistych fraz w odniesieniu do tych wydarzeń było stwierdzenie typu „egipscy rewolucjoniści wykorzystywali Facebooka do koordynacji, twittera do przekazywania informacji a youtube do emisji własnych materiałów nagranych telefonami komórkowymi”. Wszystkie te trzy portale łączą się ze sobą, ich zastosowania przenikają się, a fundamentem są – zwłaszcza w przypadku youtube – inflacja mobilnych „platform” dzięki którym można łączyć się z Internetem, robić zdjęcia i klipy wideo, a następnie, natychmiastowo – publikować je w sposób, który umożliwia każdemu na świecie ich zobaczenie i wykorzystanie.

Ich łącznik jest jeden – te portale, a zwłaszcza Facebook – umożliwiają tworzenie własnych społeczności. To co wydaje się trywialne w demokracji, w państwie autorytarnym ma kluczowe znaczenie. Internet to coś więcej w tym przypadku niż kolejne medium – to przede wszystkim przestrzeń, która umożliwia przełamanie społecznej atomizacji, właściwej dla każdego państwa niedemokratycznego. Internet w tym przypadku stanowi nie tylko alternatywne medium, alternatywną prasę (blog) czy alternatywną „telewizję” (youtube) pozostającą poza kontrolą władz. Stanowi nową sferę społeczną, w której ludzie poza systemem mogą stworzyć własne, alternatywne, ale cały czas zakotwiczone w rzeczywistości społeczeństwo. To właśnie – połączone z naturalną dla sfery internetowej szybkością tworzenia się i utwardzania grup – zdecydowało, że rewolucja w Egipcie mogła wybuchnąć tak szybko, tak bardzo zaskakując analityków, komentatorów i obserwatorów, o rządzie nie wspominając. Ponieważ ta rewolucja była „w internecie” ale i „w rzeczywistości” – tak jak każda dobra kampania wyborcza – odniosła ostatecznie zwycięstwo, zmieniając globalny układ sił.

Jednak możliwości budowania odrębnej sfery społecznej są jednocześnie błogosławieństwem ale i zagrożeniem. Po pierwsze, względna otwartość takich systemów jak Facebook na inwigilację ułatwia wręcz zadanie policji i tajnym służbom, które jak na dłoni widzą przywódców ruchu, ich najważniejszych zwolenników i metody działania. Infiltracja „tradycyjnych” ruchów rewolucyjnych jest na pewno dużo trudniejsza, niż jedno kliknięcie, które dzieli funkcjonariusza od założenia profilu na Facebooku. Oczywiście, historyczne przykłady pokazują, że nie ma takiej możliwości by względnie szeroka grupa ludzi była odporna w stu procentach na infiltrację, ale budowana wiele lat grupa, w której liczą się silne więzi jej członków, jest o wiele trudniejsza do rozpracowania niż założona ad hoc „rewolucja na Facebooku” która owszem opiera się na rzeczywistych kontaktach, ale tylko w jednym z aspektów jej działalności.

Po drugie, natura internetu sprawia, że monitorowanie aktywizmu politycznego w sieci jest równie łatwe, jak jego prowadzenie. Oczywiście – można stosować wyrafinowane szyfrowanie, systemy maskujące i weryfikujące, ale z każdym kolejnym narzędziem traci się podstawowe cechy narzędzi, takie jak łatwość obsługi, które mają niebagatelne znaczenie w ich sukcesie jako platform społecznego aktywizmu. Dlatego też posunięcie rządu egipskiego który w pewnym momencie w panice wyłączył internet w całym kraju jest bezsensowne. Ruch, który się w internecie uformował znalazł już przełożenie na to co działo się na placu Tahrir i nic tego nie mogło zatrzymać. Ale bez internetu, rząd był równie ślepy na to co dzieje się w Facebookowej rewolucji jak jej uczestnicy.

Nieco na podobnej zasadzie funkcjonują zagrożenia związane z wykorzystaniem w politycznej działalności serwisów o charakterze informacyjnym – Twittera i Youtube. W tym pierwszym przypadku publikacja 140 znakowych informacji przez każdego prowadzi do sytuacji w której szum informacyjny staje się nie tylko niemożliwy do zniesienia, ale i do przefiltrowania – zwłaszcza przez dziennikarzy, którzy siłą rzeczy obserwują sytuację z zewnątrz. Bez właściwych metod filtracji możliwość dezinformowania za pomocą twittera – wprowadzenie do obiegu fałszywych informacji o przebiegu zdarzeń, o motywacjach ich uczestników itd. staje się dziecinne łatwa. Ruchy polityczne tracą więc kontrolę nad przekazem, a to może mieć skutki tragiczne dla ich wizerunku, zwłaszcza w oczach obserwatorów.

Podobnie ma się sytuacja z klipami wideo na youtube. Kto odróżni w pierwszej chwili te realne od tych wprowadzonych do obiegu przez zwalczające rewolucję służby? Taki klip, bez odpowiedniego kontekstu może być w kilkadziesiąt minut po jego publikacji powtórzony przez wszystkie najważniejsze telewizje całego świata. I tak utraconego wizerunku nie da się w żaden sposób uratować.

W szerszym kontekście podstawowym zagrożeniem dla wszelkich ruchów rewolucyjnych i politycznych na świecie, jest naiwna nierzadko wiara państw takich ja USA w to, że wystarczy dostarczyć narzędzia, by zapewnić im sukces. Ta wiara wynika z niezrozumienia mechanizmu, w którym bez wcześniejszego „przygotowania” udana rewolucja nie ma sensu. A przecież w Egipcie silna blogosfera i dość silna „alternatywna” sfera publiczna istniały na długo przed rewolucją która wybuchła na początku tego roku. „Czyste” narzędzie tu nie wystarczą, podobnie jak nie da się zasadzić ogrodu w środku pustyni. Rola USA we wspieraniu cyfrowych rewolucji nie może ograniczać się do dostarczania im aplikacji, kodeksów dobrych praktyk ale w ustawicznym, wieloletnim wspieraniu alternatywnej sfery publicznej, zarówno online jak i offline. W przeciwnym razie takim projektom grozi – w najlepszym wypadku – fiasko, w najgorszym – przechwycenie metod i środków przez siły wierne dotychczasowym reżimom.

W ostatecznym rozrachunku warto spojrzeć na problem z szerszej perspektywy. Czy zdobycze egipskiej „rewolucji Web 2.0” będą trwałe? Czy uda się młodym ludziom, którzy protestowali tygodniami na placu Tahrir doprowadzić do trwałych politycznych przemian? Czy tego typu wystąpienia powtórzą się w innych krajach? A może zainteresowane reżimy znalazły już sposób na okiełznania kolejnych cyfrowych rewolucji?

W takim przypadku konieczny będzie kolejny skok technologiczny. Jedno jest pewne: nie jest to ostatnia chwila w której taki skok będzie konieczny. W końcu, dążenie do wolności jest naturalne dla każdego człowieka, i naturalny będzie rozwój narzędzi którą tą wolność potwierdzają i ułatwiają zdobyć. Niemniej jednak spojrzenie na cały proces tylko przez pryzmat tych narzędzi, ich znaczenie lub jego braku jest zbyt wąskie, prowadzi do licznych uproszczeń i mechanicznego przełożenia problemu na alternatywę „działa czy nie działa”. Liczy się kontekst, a ten podpowiada że frazy „przełom technologiczny” będą stosowane tak długo jak istnieją reżimy które ten przełom muszą obalać.

Michał Kolanko – absolwent prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dziennikarz i bloger, prowadzi bloga spinorom.pl o wykorzystaniu nowych technologii w polityce. Redaktor serwisu wPolityce.pl

Liberałowie a nowa lewica – sojusznicy czy wrogowie? – debata :)

Błażej Lenkowski

Dzisiejsze spotkanie chciałbym poświęcić refleksji o relacjach nowej lewicy i młodych liberałów. Jeśli mielibyśmy szukać nowych źródeł myśli społeczno-politycznej, nowych inspiracji dla przestrzeni publicznej w Polsce, to dostrzegam dwa środowiska, które usiłują wprowadzić inny język i świeże tematy do tej przestrzeni. Z jednej strony jest to nowa lewica, której najsilniejszym ośrodkiem jest „Krytyka Polityczna”. Z drugiej strony są to zróżnicowane środowiska młodych liberałów, takich jak: „Liberté!”, „Kultura Liberalna” i Projekt: Polska. Wydaje mi się, że wybiegając w przyszłość, bardzo ważne będzie pytanie o relacje pomiędzy tymi dwoma ośrodkami czy też raczej środowiskami. Czy będą to antagoniści czy partnerzy, przyjaciele czy wrogowie? Czy jesteśmy w stanie znaleźć płaszczyzny porozumienia? Czy różnice pomiędzy nami są zbyt głębokie, aby realizować wspólne przedsięwzięcia?

 

Karolina Wigura

To pytanie jest źle postawione. Polski liberał nie powinien używać wielkich słów, a wielkie słowa zostały tu użyte: sojusznicy, wrogowie, przyjaciele, dwa ośrodki. Trudno mówić o konkurencji między środowiskami tak długo działającymi, tak rozwiniętymi jak „Krytyka Polityczna” i tak dość młodymi jak „Liberté!” czy „Kultura Liberalna”. Natomiast, gdy mówimy sojusznicy albo wrogowie to de facto wracamy do takiej logiki myślenie ,,zgoda” albo ,,brak zgody”. Jest podział bardzo polski, który osiąga w dzisiejszej debacie publicznej rozmiary olbrzymie. Stworzyliśmy sobie własne piekło zgody i niezgody, w którym spór polityczny nazywany jest kampanią nienawiści, a oponenci ludźmi do odstrzału. Dlatego chciałabym zaproponować od razu zmianę języka i powiem w jaki sposób to widzę: nie jesteśmy ani sojusznikami ani wrogami, nie ma między nami żadnej wojny a powinien być tylko spór. Powiedziałabym oczywiście liberalny spór biorąc pod uwagę moje pochodzenie ideowe i moje przekonania. Pewnie jesteśmy bliscy sobie pod wieloma względami, pod wieloma względami się różnimy. Krótko zarysuje te dwa spory, które osobiście dostrzegam. Pierwszy spór toczy się na linii „Kultura Liberalna” – „Krytyka Polityczna”.. To co nas łączy to troska: o mądrą obecność państwa w gospodarce, o równouprawnienie kobiet i mężczyzn, o ochronę środowiska i praw zwierząt, a także o silne ideowe społeczeństwo obywatelskie. Dzieli nas zapewne to, że „Kultura Liberalna” nie opowiedziałby się za czymś co przynajmniej część osób z „Krytyki Politycznej” uważa za sobie bliskie tzn. za jakąś agambenowską głęboką wspólnotą opartą na jakimś silnym fundamencie chociaż niereligijnym i nienarodowym. Sądzę, że dzisiejsi liberałowie, przynajmniej tacy jak znajdują się w „Kulturze Liberalnej”, jeśli w ogóle będą myśleli o wspólnocie to zawsze bardzo sceptycznie tzn. po hobbesowsku. Wspólnota to kolejne strasznie wielkie słowo.. Jeśli zaś chodzi o „Liberté!” to na pewno mnóstwo nas łączy: przekonanie o tym, że liberalizm jest Polsce potrzeby, że trzeba go w Polsce rozwijać nie jako „gębę” o której pisali Krzysztof Iszkowski i Leszek Jażdżewski tylko jako liberalizm merytoryczny, jako merytoryczny spór. Zgadzamy się również z tym, że Polska potrzebuje gęstego zróżnicowanego społeczeństwa, ponieważ tylko takie społeczeństwo produkuje ciekawych ludzi. Natomiast co nas dzieli: my pewnie bylibyśmy znaczenie bardziej sceptyczni tzn. znowu ;Leszek Jażdżewski i Krzysztof Iszkowski pisali o mentalnym przełomie – to znowu trochę za dużo. Myślę, że takie sformułowanie jak „walczyć o liberalizm” nie obejdzie się bez gombrowiczowskich „gwałtów przez uszy”, to za dużo w stosunku do naszego bardzo ewolucyjnego sceptycyzmu i na ten temat pewnie warto się pokłócić.

Błażej Lenkowski

Pozwolę sobie nie zgodzić się z bardzo negatywnym potraktowaniem słowa „przyjaciel” i „wróg”. Oczywiście, w pewien sposób jest to zaostrzenie języka, ale z drugiej strony spór wydaje mi się być podstawą debaty w społeczeństwie demokratycznym. Mówiąc o współpracy różnych środowisk należy również wskazać te obszary w których się różnimy, te w których się nigdy nie zgodzimy, nie osiągniemy konsensusu. Nie bałbym się mówić, że w pewnych płaszczyznach ideowych jest spór między nami i nie widzę w tym nic złego. To naturalne.

Robert Krasowski

Mam pewien kłopot i nie chce mówić, że to jest przywilej wieku. Trudno mi jednak z pełną powagą traktować pewne poglądy. Przede wszystkim poglądy nie tyle się ma, co się ich używa. Dlatego też nie uważam żeby najistotniejsze z punktu widzenia środowisk młodych liberałów i młodej lewicy okazały się poglądy dotyczące przyszłości. Prawdopodobnie nie dlatego budujecie środowiska żeby pokazywać swoje poglądy, tylko żeby wyznaczyć pewnej grupie drogę życiową. Jeżeli się wyznacza oddzielnie drogę życiową to z reguły dochodzi do konfliktu. Patrząc na wszystkie generacje starsze od waszej widać, że prowadziły one bój wokół środowiskowej potrzeby zaistnienia i zbieżność lub rozbieżność poglądów była najmniej ważnym elementem. Możemy sobie to nawet rozpisać na konkretne doświadczenia. Siedzimy w gazecie założonej przez Adama Michnika i widzieliśmy jaka była ewolucja tamtego środowiska. Wychodzi z rewizjonizmu, z bardzo silnej pryncypialnej lewicowości i potem ma prawdopodobnie największe zasługi dla budowania liberalizmu w Polsce. Konwersja Jacka Kuronia, który w1989 mówi bardzo twardo, że musimy zbudować kapitalizm a o podziały będziemy się bili później. Leszek Kołakowski, który buduje sojusz z bardzo konserwatywnym polskim katolicyzmem. Aleksander Smolar, który przechodzi z punktu widzenia zachodniego na pozycje klasycznie konserwatywne – to jest coś, co pokazuje nam w jaki sposób w zmieniającym się otoczeniu może ewoluować środowisko. Kiedyś z paroma kolegami zakładałem warszawski klub „Krytyki Politycznej”. To był Tomasz Merta, Gawin, Cichocki. Wszyscy wtedy byli liberałami a potem znaleźliśmy ich koło PiS-u. Wyprowadziło tę całą grupę coś, co miało charakter bardzo wtórny – spór o rozliczenie przeszłości, o komunizm, o postkomunizm Głównie zresztą spór z Adamem Michnikiem.. To nie była waśń z punktu widzenia tożsamości ideowej najważniejsza, ale ten spór umieścił ich w zupełnie innym miejscu sceny politycznej. W tej chwili patrząc na środowisko „Krytyki Politycznej” i patrząc na środowiska liberalne trudno przewidywać, w którym miejscu te środowiska będą za 10 – 15 lat, ale jeżeli będą podążały z taką dynamiką jak pokolenia starsze to będą w zupełnie innych miejscach. Co do „Krytyki” to miejsce ewolucji już widać, ponieważ zaczynała te dobre parę lat temu jako ideologiczna i bardzo pryncypialna formacja, która zresztą zdaje się chciała na siłę ideologie zakorzenić w Polsce. Dzisiaj natomiast, są w niej cały czas silnie wierzące doły, oraz góra , która już jest dużo bardziej pragmatyczna. Ten typ powiedzmy nie sojuszu, ale współpracy z SLD pokazuje, że ta grupa kierująca „Krytyką” chce być pragmatyczna i mieć wpływ na rzeczywistość, ale dokonuje sojuszu z grupą, która jest najbardziej pragmatyczna. To jest pierwsza grupa w polskiej polityce, która w polityce po 89 roku uznała, że idee są nieważne, że trzeba zarządzać rzeczywistością spokojnie, pragmatycznie z centrum. Jeżeli się dokonuje takiego wyboru to o czymś on świadczy. Jeżeli dziennikarze „Krytyki Politycznej” są równie często na łamach „Gazety Wyborczej” co „Rzeczpospolitej” to dla mnie to też jest sygnał. Jeżeli są twardymi kontestatorami przynajmniej takimi byli 6-7 lat temu, a potem widzę ich zapraszanych do Polsatu i TVN-u, w których nie tylko PiS ale i dawniej młoda lewica nazwałaby oligarchami to mam wrażenie, ze ci oligarchowie nie traktują ich jako tych, którzy przyjdą spalać ich pałace tylko jako normalny spokojny element rzeczywistości powiedziałbym miękką lewicę, a nie tą lewicę, za którą często „Krytyka” się ma. Więc wydaje mi się że w przypadku „Krytyki” widzimy taki bardzo sympatyczny odruch kontestacji, ale powiedziałbym odruch kontestacji takiej, która ma formę bardzo ciekawej, intelektualnej zabawy, która bierze się z potrzeby pójścia własną drogą i buntu. Bo jak wiemy w przypadku każdej generacji, (to nie jest teza krytyczna wobec jednej generacji) są dwa sposoby zdefiniowania swojego miejsca w rzeczywistości. Pierwszy to jest poprzez bunt i to robi środowisko „Krytyki Politycznej”, a druga forma samoekspresja zdefiniowana poprzez tłumienie buntu i tak postrzegam środowiska liberalne.. Natomiast te drugie środowiska nie „żyją” jeszcze tak długo, żeby taką prognozę móc budować wiarygodnie. Jestem w stanie sobie wyobrazić taką sytuację że środowiska „Krytyki Politycznej” i liberalne za 20 lat mają dokładnie te same poglądy w dziesięciu podstawowych parametrach, ale z powodu jedenastego nie dogadają się, mało tego nie będą sobie podawać ręki. Reasumując, ani w logice poglądów, ani w logice typowych zachowań środowiskowych nie znajduję powodów, dla których można by było snuć jakiekolwiek prognozy o możliwości współpracy tych dwóch środowisk. Powiedziałbym, że odwrotnie: jeżeli wszystko będzie się toczyło tak jak dawniej to będziecie się brali za głowę co dekadę, a ten spór będzie coraz mniej czytelny dla tych którzy Wam uwierzą. W waszych głowach będzie istnieć przekonanie, że coś ważnego formułujecie, ale w tym wszystkim nie będziecie śmieszni tylko typowi.

Błażej Lenkowski

Czy rzeczywiście będziemy się brali w przyszłości za głowy? Dostrzegam zbieżność poglądów w początkowej części wypowiedzi redaktora Krasowskiego z Adamem Michnikiem, który w wywiadzie dla „Liberté!” stwierdził, że duża część środowiska „Krytyki Politycznej” będzie ewoluowała światopoglądowo w stronę takiego pragmatycznego centrum. Powstaje tu kolejne pytanie: czy jest możliwe, że „Krytyka” stanie się dużo bardziej pragmatyczna? O odpowiedź proszę Adama Leszczyńskiego.

Adam Leszczyński

Nie wiem, czy jestem dobrą osobą, żeby odpowiadać na to pytanie. Miałem zawsze wrażenie, że w „Krytyce Politycznej” prezentuje odchylenie prawicowe – tzn. że jestem zawsze bardziej przychylnie nastawiony do rozwiązań klasycznie liberalnych niż większość moich kolegów.

Nie chcę też – jak Robert Krasowski – zajmować się przewidywaniem przyszłej ewolucji środowiska, ponieważ nie wiem, co się wydarzy.

Chciałbym odpowiedzieć krótko na pytanie postawione na początku naszej dyskusji: gdzie widzę punkty styczne, a gdzie rozbieżności między nami?

Dostrzegam zasadniczą rozbieżność przede wszystkim w rozumieniu roli i funkcji rynku. Bardzo się cieszę z ewolucji środowiska młodych liberałów: odchodzą od stanowiska nastawienia skoncentrowanego na ekonomii, charakterystycznego dla polskich liberałów lat ’90, którego kwintesencją są poglądy Leszka Balcerowicza. Tę ewolucję doceniam i mówię to bez ironii. Uważam, że jest powrotem do tradycyjnych korzeni liberalizmu. Uważam też, że ten wąski ekonomizm w latach ’90 wyrządził temu nurtowi bardzo dużo szkody, zamknął go, spetryfikował, zepchnął (jeśli chodzi o kwestie światopoglądowe) na pozycje konserwatywne. Cieszę się, że to już należy do przeszłości.

Natomiast w dalszym ciągu wydaje mi się, że zasadnicza rozbieżność między nami jest w tym jak postrzegamy rolę rynku. Z mojego punktu widzenia rynek zawsze był nie tyle sferą wolności ile sferą, która generuje nierówności i opresję. Wytwarza bogactwo – to prawda – ale generuje też nierówności i zniewolenie bardzo wielu ludzi. Stąd biorą się bardzo jasne postulaty polityczne: próba ograniczenia rynku do sfery produkcji, okiełznania go, opodatkowania i zamknięcia w takiej sferze, w której wyrządzi jak najmniej szkód, a jak najwięcej pożytku.

Oczywiście eksperyment socjalistyczny zawiódł i nie mamy innego sposobu na tworzenie bogactwa niż rynek. W bardzo wielu sferach – takich jak służba zdrowia czy edukacja – szkodliwego wpływu rynku można by uniknąć.

Jako przykład podam kilka konkretnych rozwiązaniach politycznych, które uważam za nie do zaakceptowania, a które są postulowane przez moich kolegów z „Liberté!”.

W naszej polemice na łamach „Gazety” moi adwersarze pisali, że nie uważają, aby należało uprzywilejowywać ludzi należących do związków zawodowych – żeby podlegali szczególnej ochronie przed zwolnieniem. Dla mnie to rozwiązanie jest w oczywisty sposób wbrew wolności. Pracodawca ma dużo silniejszą pozycję od pracownika, który jest w naturalnej opozycji wobec pracodawcy. Jeżeli mówimy o wyrównywaniu szans i rozszerzaniu pola wolności, pracownik powinien być chroniony w specjalny sposób.

Myślę, że takich różnic – na poziomie praktycznych rozwiązań instytucjonalnych – można wyliczyć między nami bardzo wiele.

Dostrzegam pewną wspólnotę poglądów w sferze czy to praw reprodukcyjnych czy równouprawnienia płci – czyli całej tej sferze, którą do niedawna polscy liberałowie oddawali kościołowi walkowerem. Bardzo się cieszę, że w tym zakresie możemy się zgodzić.

Sławomir Drelich

Nie mogę się nie odnieść przynajmniej w jednym zdaniu do tego co tutaj już padło. Mój przedmówca zarysował rzeczywiście te pola, na których współcześni liberałowie mogą się dogadać z ludźmi lewicy. Już sam sposób, w jaki opowiedział o swoim rozumieniu wolności, zmusza mnie do poddania w wątpliwość tej zasadniczej postpolitycznej tezy, jakoby wartości nie miały już najmniejszego znaczenia. Wydaje mi się, że gdyby zagłębić się w sposób rozumienia przez nas niektórych wartości i jego implementację w sferze działań społecznych i politycznych, wówczas okazałaby się, że te wartości mają jednak jeszcze znaczenie. Natomiast jeśli chodzi o to pokolenie, które w ewoluowało w latach ’90 – pokolenie opozycjonistów solidarnościowych – to powiedziałbym raczej, że niekoniecznie są oni przykładem owej postpolityki i odejścia od twardej ideologii. Ich odchodzenie od swoich pozycji tłumaczyłbym raczej różnego rodzaju sporami personalnymi, może rzeczywiście pragmatyką polityczną, niekoniecznie jednak wyzbyciem się idei. Natomiast wracając do postawionego tutaj pytania o owe pola porozumienia czy też konfliktu między lewicą a liberałami, to – odpowiadając niejako na to, o czym mówiła Karolina Wigura – podkreślić trzeba, że polityka rozumiana jako konflikt wcale nie musi być czymś złym. Opowiadałbym się tutaj za schmitteańskim rozumieniem polityki jako właśnie sporu czy też konfliktu, w ramach którego coś nowego i konstruktywnego może się wyłaniać. Tutaj również – biorąc właśnie takie konfliktowe pojmowanie polityki – powodzeniem może zakończyć się próba odpowiedzi na pytanie o linie porozumienia między lewicą i liberałami. We współczesności (obserwujemy to od 50 lat) mamy do czynienia z kurczeniem się sceny politycznej, ze zbliżaniem się konserwatystów czy socjalistów do centrum, do liberalizmu, a skoro tak, to musi być oś porozumienia. W tym miejscu bym odpowiedział: tak, można się porozumieć. Jakie może być ryzyko tego porozumienia lewicowo – liberalnego? Pojawia się ryzyko wyprania podstawowych idei, wartości, wyzbycia się totalnego aksjologii. Liberałowie mogliby stać się ,,języczkiem u wagi”, środowiskiem zdolnym do koalicyjnych porozumień z obiema stronami sceny politycznej, które niektóre ze swoich postulatów może realizować z socjaldemokratami, a inne z konserwatystami. Z socjaldemokratami zająć się np. prawami kobiet, demokratyzacją społeczeństwa, społeczeństwem obywatelskim, aktywizacją obywateli, decentralizacją władzy. Natomiast wchodząc w sojusz z konserwatystami (rozumianymi nie swoiście „po polsku”, ale tak, jak konserwatyzm rozumie klasyczna politologia) w obronie wolnego rynku, którego osobiście przed pewnymi zakusami socjalistów chciałbym bronić. Myślę, że oczywiście takie osi porozumienia są zauważalne. Istnieją jednak zapewne również takie kwestie, w których tego porozumienia nie osiągniemy i o tym możemy zapomnieć. Dlatego nie tyle zrezygnowałbym zadanego na wstępie pytania: „wrogowie czy przyjaciele?”, ale zastanowiłbym się nad innym zagadnieniem: „kiedy wrogowie a kiedy przyjaciele?”. Uważam, że czasami wrogowie, a czasami przyjaciele. Nie chodzi o wygodę, ale o realizację pewnych postulatów: co możemy zrealizować z naszych postulatów wespół z socjaldemokratami, to z nimi zrobimy. Jeśli nie zrealizujemy z nimi postulatu ochrony wolnego rynku, to wyjdziemy z nimi z koalicji i wejdziemy w koalicję z konserwatystami i to z nimi obronimy wolny rynek. W polskiej polityce tak się niestety nie dzieje.

Roman Kurkiewicz

Mnie odpowiada płaszczyzna, którą próbowała zaproponować Karolina Wigura. Nie chcę się identyfikować z postpolityczną, cyniczną wizją i technologicznymi aspektami sprawowania władzy, wchodzenia w takie czy inne sojusze, gdyż z intelektualnego punktu widzenia wydaje mi się to mało interesujące. Z drugiej strony powiem tak: rządzący, którzy przyznają się do pewnego korpusu idei nie mówią tak jak Pan przed chwilą powiedział tzn., że z różnymi stronnictwami możemy realizować różne postulaty, gdyż naprawdę chodzi o władzę. Dlatego w takim sporze nie chcę brać udziału.. W swoim życiu idę odwrotnym torem niż wspomniał pan Krasowski tzn. wcześniej przez spory okres czasu byłem osobą dla, której idee przestały znaczyć, dzisiaj na nowo znaczyć zaczęły. Jak wprowadzaliśmy z „Gazetą Wyborczą” w połowie lat ’90 wolny rynek to w niego wierzyłem, niestety. Biorę na siebie odpowiedzialność mojego kompletnego bezkrytycyzmu, nie chcę się usprawiedliwiać. Uważam, że idee są ważne i warto się o nie spierać. Jak mówimy idea to, to nie zawsze znaczy to samo, bo jak Pan mówi, że z lewicą możemy dbać o prawa kobiet, a z kolei z konserwatystami hołubić wolny rynek to tak naprawdę to znaczy to, że z lewicą możemy walczyć o prawa kobiet a z prawicą te prawa zabierać.

Spróbuję odpowiedzieć na postulaty wspólnotowości, które postawiła pani Karolina Wigura. . Do tej wizji wspólnoty, która miałby być jakąś alternatywą dla indywidualizmu liberalnego my – ludzie lewicy – wcale nie tęsknimy. . Nasze utopie mogą być budowane z tego, że będziemy umieli współpracować z dziesiątkami różnych utopistów między sobą i bliżej nam będzie do utopisty z warszawskiej „Kooperatywy Spożywczej” , anarchistami czy środowiska LGBT niż do ludzi, którzy będą wysyłać projekty ustaw biskupom do recenzowania. Dziś jako lewica nie żywimy już złudzeń o jednym szczęśliwym społeczeństwie.

Natomiast to co wobec liberalizmu mnie np. napawa pewną wstrzemięźliwością to jest to, że krytykuje on cały ustrój komunistyczny i uważa że rynek i wolność nam wszystko naprawi. A przecież instytucje spółdzielcze, pewne formy wspólnego działania, edukacja, działania na rzecz dobra wspólnego czy też prawa związkowe, to są osiągnięcia ludzkości mierzone w skali tysiącleci. .To też jest ważne jak wy jako liberałowie macie się do rządzących partii, bo dzisiaj „Krytyka Polityczna” nie ma się do żadnej partii establishmentowej w żaden sposób, natomiast co do was to ja nie wiem.

Za ważny uważam problem rewolucji feministycznej. To jest ten nowy wymiar polityki, o którym często zapominamy. Należy z Milla wziąć poważne traktowanie kobiet, a nie takie jak chociażby w składzie naszego panelu. Co prawda staram się odmawiać udziału w rozmowach, w których są sami mężczyźni, ale mimo wszystko ta proporcja jest absolutnie charakterystyczna. Jeśli ona ma być charakterystyczna dla nowych liberałów to ja Panom dziękuję.

Błażej Lenkowski

Mam do Was pytanie o daleką przyszłość. Czy środowiska, o których mówimy za następne 20 lat będą nadal spotykały się na kolejnych debatach, będą wydawały swoje pisma, bez wpływu na realną politykę? Czy jednak widzicie jakąś szanse, aby ci ludzie odgrywali wprost rolę na scenie politycznej? Czy widzicie potencjał? Czy raczej sposób myślenia tych środowisk jest kompletnie oderwany od twardych realiów politycznych?

Robert Krasowski

Jestem głęboko przekonany, że wpływ tych środowisk będzie duży. Polska jest totalną pustynią jeśli chodzi o budowanie czegokolwiek. Jeżeli się pojawiają jakieś grupki, nawet małe, rachityczne, którym coś się chce, chociażby wydrukować pismo, które ma 4 strony to ci ludzie za 20 lat będą niesłychanie wpływowi. To dowód woli zaistnienia, który w warunkach polskich wystarczy, żeby wejść do gry. Jak obserwowałem swoje pokolenie czy generację wyższą to często zaczynaliśmy od projektów dużo mniejszych i śmieszniejszych, a potem się zawsze okazywało, że ktoś wchodził do gry. Natomiast co do możliwości współpracy to absolutnie nie, nie z powodów politycznych tylko czegoś co można by nazwać czymś w rodzaju logiki środowiskowej. KLD i Unię Demokratyczną różniły się prawdopodobnie mniej niż środowiska młodych liberałów i lewicowców dziś, natomiast sojusz tych partii błyskawicznie się rozpadł. . Potem mamy do czynienia z drugą fazę, kiedy Unia Wolności odcina się od sporów o przeszłość i postanawia zrobić eksperyment jakim jest sojusz z SLD. To już ta faza kiedy faktycznie SLD i środowiska unitów są na tym poziomie programowym bardzo blisko – nie wychodzi. Wszystko się rozpada z jednego prostego powodu – wywodzą się z innych środowisk.. Nie sądzę, żeby było tak, że tamta generacja była jakoś dramatycznie dziwna. Zobaczyliśmy potem jak działa środowisko SLD-owskie, które wydawało się monolitem dopóki biło się o przeżycie w latach’90, a później się okazało, że nagle wszyscy w SLD pamiętają kto zaczynał w ZSP a kto w ZSMP. Wszystko co wiemy o zasadach działania środowisk tę tezę potwierdza zwłaszcza w polityce. Czy to będzie polityką twarda, czy to będzie kwestia ideologii to wszyscy do niej wchodzą, żeby być na własnych warunkach. Dużo łatwiej kooperować z tymi, z którymi się od początku budowało coś, a dużo trudniej z tymi, z którymi łączy nas tylko sojusz światopoglądowy. Jeżeli chodzi już o pewien kontekst, który jest kontekstem epoki a nie logiki środowiskowej to widzimy co się dzieje. Jak patrzymy na Blaira, który próbował zbudować formację, która była liberalno-konserwatywno-lewicowa, wszystko tam postanowił zawrzeć. Jak patrzymy na Camerona on robi dokładnie to samo. Dzisiaj każde środowisko próbuje mieć u siebie wszystko. „Gazeta Wyborcza” kiedyś była oskarżana, że sobie buduje cały świat: ma swoją lewicę, prawicę, itd. Potem był „Dziennik”, który też to samo robił, miał swoich lewicowców, prawicowców i udawał, że ma cały cyrk – cały świat. „Rzepa” – to samo. Nawzajem potem możemy się oskarżać w wygodny sposób przesuwając się i definiując, ale geografia sceny politycznej , to jakimi szyldami ludzi opatrujemy, to się bierze z pewnej gry. Nie twierdzę, że to jest cynizm, ale reguły tej gry warto dostrzec. Jak patrzę na „Krytykę” to raczej wydaje mi się, że pójdzie drogą Michnika i Kuronia. Jak patrzę na Żiżka, który jest tak zwanym neokomunistą i czymś co ma być dowodem na potworności „Krytyki Politycznej”, to widzę celebrytę, który żyje z tego, że jest salonowym komunistą. Obalał komunizm zawsze w instytucjach najbogatszych. Żiżek, który przyjeżdża do Axla Springera i daje wykład to jest moim zdaniem symbol neokomunizmu „żiżkowego”. Nie ma co się bać Żiżka-radykała i nie ma co wierzyć, że „Krytyka Polityczna” jest tak bardzo lewicowa. Nie ma co wierzyć środowiskom liberalnym, że dla nich Mill jest dzisiaj najważniejszy, a przestaną być dla nich ważne te rzeczy, które były ważne dla Donalda Tuska czy Bronisława Geremka, z których każdy miał swoją wizję formacji i ta wizja była na poziomie walki dwóch samców alfa, a nie na poziomie różnic ideowych. Przyjmujmy rzeczywistość taką jaką jest to zobaczymy, że na salonach i chłopaki i dziewczyny lubią mówić o wartościach, ale nie sposób nie zauważyć, że tych wartości się potem raczej używa niż w nie wierzy. Zatem, nie wiem czy nie jest tak, że te podstawowe kryteria: uczciwość w życiu publicznym, gotowość do zauważenia realnej krzywdy ludzkiej tam gdzie się przejawia, poczucie, że istniej coś takiego jak polityczny obciach – to co robi dzisiaj PiS to jest polityczny obciach -, że to są parametry, które są absolutnie wystarczające jako wartości w polityce, i że one wystarczają żeby ustabilizować całkiem sensowną politykę.

Karolina Wigura

Zacznę od tego, że nie mogę się z Tobą zgodzić Robercie, kiedy mówisz, że my nie możemy współpracować ponieważ fakty świadczą za siebie. Był już Kongres Wolności, który zorganizowały wspólnie: Projekt: Polska, „Liberté!”, „Kultura Liberalna”. „Krytyka Polityczna” publikuje na naszych łamach, my mamy przyjemność od czasu do czasu być zapraszani na stronę internetową „Krytyki Politycznej”, także wydaje mi się, że ta współpraca już jest. Chciałabym się również odnieść do tego co padło z twojej strony Sławku na temat Carla Schmitta. Carl Schmitt jest już w tej chwili tak bardzo używany przez wszystkie środowiska, że w gruncie rzeczy ja już nie wiem co słyszę, kiedy słyszę Carl Schmitt. Carl Schmitt stał się wytrychem i sformułowanie wróg – przyjaciel również stało się wytrychem. Wynika z tego bardzo niebezpieczne pomieszanie pojęć. Jeżeli jednym tchem mówimy, że polityka może być konfliktem, może być sporem i robimy znak równości pomiędzy konfliktem a sporem, to ja widzę, że mamy tutaj jakieś bardzo niebezpieczne zamazanie dwóch idei. To są różne pojęcia, one co innego znaczą, to nie jest to samo, dlatego upieram się przy moim sformułowaniu: spór, spór i jeszcze raz spór. Żaden konflikt, konflikt to za duże słowo, za dużo tu emocjonalności. Emocjonalność jest bardzo typowa dla polskiej sceny politycznej, ale ona do niczego nie prowadzi, oprócz podwyższania temperatury, które obserwujemy w polskim życiu medialnym od pewnego czasu. Dlatego wydaje mi się, że to na czym powinno nam wszystkim zależeć to budowanie takiego wzoru liberalizmu, który staje się pewnego rodzaju językiem pozwalającym wyrażać interesy, rozbieżność poglądów. To jest projekt edukacji liberalnej.

Roman Kurkiewicz

Do tego co powiedziała Pani Karolina chciałbym jeszcze dodać pytanie do młodych liberałów gdzie oni widzą swoje miejsce i jakie są ich relacje do świata otaczającego, który w realnej, silnej polityce istnieje? Jak ma wyglądać świat spełnionego liberalizmu? Z „Krytyką Polityczną” to jest w ogóle nie to pytanie, dlatego, że „Krytyka” podgrzała atmosferę, być może Robert Krasowski ma dużo racji mówiąc, że nie chodzi im o idee, ale i o to żeby zafunkcjonować – mam takie obawy. Nie lubię tego co „Krytyka” zrobiła, czyli stanęła w pół kroku.. Dla mnie ona jest nieczytelna. Nie wiem czy to jest projekt intelektualny czy polityczny. Jeśli intelektualny to gdzie jest ów think-tank , który miał powstać a zamiast niego powstał klub nocny. To niestety sprawia na mnie wrażenie , że Robert Krasowski ma rację. Ponieważ te pięć osób z „Krytyki” się w sposób medialny zrobiło establishmentem i zobaczyło, że to daje żyć, i że właściwie jak ktoś się zdecyduje z „Krytyki” w każdej chwili wejść do polityki to jest tych miejsc sporo, które go wezmą: od SLD po Platformę i być może PiS. To ja się pytam gdzie jest ta wyrazistość intelektualna? Ona się gdzieś zatrzymała, rozmyła. Nie widzę też takiej mocy w jakimś przekazie, który jest czytelny. Jest mnóstwo innych oprócz feministek i miejsc i grup, które zajmują się krytycznym namysłem nad rzeczywistością i niosą jakiś w tym przekaz emancypacyjny, równościowy, które robią dużo ważniejsze rzeczy: badają polską biedę, badają sytuację różnych grup, które są pozbawione wielu praw w tym przecież wolnym cudownym społeczeństwie. Te rzeczy robią inni, nie „Krytyka” . „Krytyka” była Palikotem lewicy w tym sensie, że się przebiła do mediów. Bo nauczyć się funkcjonować z mediami jest bardzo prosto, trzeba pokazać gadżet i jesteśmy a jak będziemy w jednej telewizji to będziemy w 10 następnych. To się „Krytyce” udało, wydała pierwszy tom komentarzy Żiżka do Lenina i już wystarczyło. Nikt się na poważnie nie przestraszył, inni im wierzyli, a tak naprawdę taka kanapowa lewica rozsiadła się przyjemnie w mainstreamie. To jest oczywiście śmieszne, że dzisiaj głównym publicystą „Krytyki Politycznej” jest Cezary Michalski, co nie wymagało od niego szalonej zmiany poglądów.

Błażej Lenkowski

Pyta pan jak młodzi liberałowie odnoszą się do obecnej sceny politycznej? Ja mogę odpowiedzieć za siebie. Zależy o kim mówimy. Platforma Obywatelska według mnie od wielu lat nie ma wiele wspólnego z liberalizmem, nie jest dla mnie żadnym odnośnikiem, nie czuję związku z Platformą Obywatelską. Związki emocjonalne łączą mnie z Unią Wolności, bo moją działalność publiczną zaczynałem tam właśnie, kiedy ona była już poza parlamentem. Natomiast jednocześnie odnoszę się dość krytycznie do strategii politycznej i programowego rozmycia, które było w Unii Wolności.

Sławomir Drelich

Roman Kurkiewicz postawił zasadnicze pytanie o projekt intelektualny: Gdzie jest ten projekt? Ja też go nie widzę. Ja – przyglądając się działaniom aktualnie w Polsce rządzących – nie widzę projektu liberalnego. Pewnie gdyby poprzestać na takiej analizie rzeczywistości, jaką redaktor Krasowski zaproponował, wówczas trzeba by się zgodzić z tym, że ta polska polityka to kłócący się ze sobą panowie, którzy chcą po prostu pełnić najwyższe funkcje państwowe, być przywódcami swoich środowisk politycznych. Nie sprowadzałbym jednak tego politycznego 20-lecia do takiej tezy, że na tym już teraz tylko polityka polega, że ci panowie kłócą się o szefowanie stadu, ani że wszelkie idee się wyczerpały. Powołam się w tym miejscu na przykład hiszpański jako właśnie przykład takiego projektu intelektualnego. Czy „Krytyka Polityczna” powiedziałaby, że taki projekt „zapaterowski” jest projektem intelektualnym? Jeśli jest, wówczas trzeba by go uznać za potencjalny falsyfikator tezy redaktora Krasowskiego, czyli okazałoby się, że jeszcze mogą istnieć i powstawać takie projekty.

Odpowiadając więc na pytania dotyczące naszego myślenia o polityce oraz tego, czy możliwe jest jakieś porozumienie pomiędzy lewicą a liberałami, czy też – idąc dalej – istnieje szansa, aby przełożyło się ono na jakieś konkretne kwestie polityczne, ja zdecydowanie odpowiadam, że chciałbym, żeby się przełożyło. Chciałbym, aby nasze środowiska – lewicowe i liberalne – także w zakresie tych spraw, które bylibyśmy w stanie realizować wspólnie, miały przełożenie na realną politykę. Niekoniecznie może, żeby ludzie piszący do „Liberté!” czy innych pism mieli być premierami, ministrami itd.. niewykluczone, że może tak być, ale nie o to tylko chodzi. Chodzi o zaproponowanie pewnego projektu intelektualnego. A właśnie te środowiska są w stanie taki projekt intelektualny zaproponować.

Adam Leszczyński

Odnosząc się do tego co powiedział Robert Krasowski – w Polsce polityka zawsze była robiona przez niszowe, niewielkie środowiska inteligencji. Jest oczywiście bardzo ciekawe śledzić dynamikę tych konfliktów i ich ewolucję.

Nie sprowadzałbym jednak polskiej polityki nawet dzisiaj do czystej gry środowiskowej. Przykład ewolucji systemu politycznego w Polsce czy zmian politycznych w Polsce w 1989 roku bardzo dobitnie pokazuje, że są przed nami realne wybory polityczne w bardzo praktycznych sferach: np. zakresie działalności związkowej, w systemie opieki zdrowotnej itd. Mówienie o tym wszystkim w kategoriach „postpolityki” zaciera tę sytuację i powoduje, że my przestajemy te wybory rozumieć i przestajemy móc o nich dyskutować.

Co zaś się tyczy wyborów politycznych środowiska „Krytyki”: nie mam pojęcia jakie one będą i myślę że „Krytyka” sama nie wie.

Pierwotny projekt był taki, że próbujemy wprowadzić pewne idee lewicowe do obiegu powszechnego w Polsce. Myślę, że się w znacznej części udał.

Nie wiem, czy go można uznać za zakończony, czy ten drugi krok – tzn. wejście w realną politykę – jest pożądane. Mogę powiedzieć tyle, że ja nie widzę siebie (i nie znam też nikogo w środowisku) kto myślałby o wejściu do realnej polityki.

Leszek Jażdżewski

A propos tematu dzisiejszej debaty można by zapytać: „Po co nam wrogowie skoro mamy takich przyjaciół”. Redaktor Krasowski przedstawił tezę, że idee są tylko maskami, które wkładamy na potrzeby sprawowania władzy. Ideowość faktycznie często jest odwrotnie proporcjonalna do wpływu na rzeczywistość, taka jest praktyka polityczna. Jednak liberałowie będą mieli za 10 lat swoje poglądy, nie dlatego wcale, że są tak strasznie ideowi, natomiast to się będzie politycznie opłacać. Będzie potrzebna w Polsce „partia dojnych krów” tzn. partia wyzyskiwanej burżuazji i ta partia wcześniej czy później powstanie. W Polsce wyrasta pokolenie, które czuje się równie komfortowo w Paryżu, w Londynie co w Warszawie i to pokolenie w ogóle nie ma swoich politycznych przedstawicieli. Środowisko, które będzie z jednej strony reprezentowało ludzi, którzy utrzymują to państwo (a będzie to coraz bardziej dotkliwe w przyszłości), którzy nie będą chcieli, żeby Kościół zaglądał im pod kołdry, którzy w kieszeni mają paszport Unii Europejskiej, po który w przeciwieństwie do swoich rodziców nie musieli wystawać w kolejkach na ubecji – takie środowisko powstanie i to tylko kwestia czasu kiedy, bo jest na to społeczne zapotrzebowanie.

Co do lewicy, to wydaje mi się, że jest podstawowa przyczyna dla której liberałowie z nową lewicą mogą być sojusznikami. Lewica to nie jest nasza bajka, ale możemy wspólnie walczyć z konserwatywną dominacją, tworząc to co Cezary Michalski ironicznie nazywa frontem ludowym. Być może warto teraz pobić się ze wspólnym wrogiem, żeby potem móc pobić się ze sobą. Natomiast jest również podstawowa przyczyna różnic między nami, czyli fakt, że „Krytyka Polityczna” posiada poglądy dla posiadania poglądów. Jest to taki rodzaj oswojonego buntu, a ja przyznam, że mnie taki bunt nie bawi. Liberałowie mają ten komfort, że nie są hipokrytami, oni lubią wolny rynek, dobrze się z nim czują i nie muszą udawać rewolucjonistów. Dopóki Sierakowski będzie wzywał na łamach „Krytyki Politycznej” do niegłosowania ani na Komorowskiego ani na Kaczyńskiego, to będzie oznaczało, że nie bierze on odpowiedzialności za swoje poglądy i chce żeby inni wykonali za niego brudną robotę i zagłosują na tego nieszczęsnego Gajowego. A może Sierakowski woli Kaczyńskiego? Dla mnie to brak odpowiedzialności politycznej i ja nie chcę, żeby tacy ludzie rządzili w przyszłości moim krajem. Wczoraj byłem na spotkaniu z Palikotem, który powiedział to że on nie wierzy we własny sukces i że będzie nawozem historii dla innych, którzy przyjdą po nim. „Krytyka” będzie właśnie takim nawozem historii, środowiskiem, które rozbudziło pewne polityczne oczekiwania, poruszyło istotne tematy, ale samo nie objęło władzy, chyba, że stanie się środowiskiem pragmatycznym i wtedy będzie musiało zrezygnować z wygodnego siedzenia na kanapie w Nowym Wspaniałym Świecie i wziąć polityczną odpowiedzialność za głoszone poglądy. Jestem wdzięczny „Krytyce Politycznej” za to że istnieje bo ona polityzuje rzeczywistość i angażuje młodych w pewien rodzaj sporu ideowego tylko, że nigdy nie będzie miała dla nich oferty. Z tego względu że przedstawiając program socjalny odrzuci masę ludzi młodego pokolenia a przedstawiając program emancypacji feministycznej, homoseksualnej itd. odrzuci wszystkich tych, którymi chciałaby się zaopiekować w sensie socjalnym. Taki elektorat a la zachodnie partie zielonych, na „Krytykę Polityczną” będzie za 20-30 lat i sądzę, że mogą tego po prostu nie doczekać.

Adam Leszczyński

Mówienie o „Krytyce” w kategoriach elektoratu jest nieporozumieniem, „Krytyka” nie startuje w wyborach. To, że nie startuje w wyborach jest absolutnie świadomą i przemyślaną decyzją. Wydaje mi się szkodliwym mitem pogląd, że im ktoś jest bardziej ideowy tym jest bardziej na marginesie. Jeżeli popatrzymy na gigantyczną reformę zdrowia w Stanach Zjednoczonych wprowadzoną przez Obamę we wszystkich jej kompromisach niedoskonałościach to jest ewidentnie ogromna zmiana społeczna motywowana przez idee, które ja nazwałbym lewicowymi. Takich przykładów można podać znacznie więcej, więc mówienie o tym, że jest to wyłącznie gra, marketing, postpolityka, co tam państwo chcecie, jest z mojego punktu widzenia oczywistym nieporozumieniem. Wydaje mi się również, że pisanie epitafium dla „Krytyki” jest odrobinę przedwczesne. Jeżeli mam zostać nawozem historii to proszę bardzo, mogę sobie to wypisać na wizytówce.

Sławomir Drelich

Jeśli mówimy o ideach czy też o ideowości w kontekście politycznym, wówczas mamy zawsze na myśli jakąś ich przekładalność na polityczną rzeczywistość. Jeśli przyjmiemy kilka spośród idei liberalnych, jakimi są niewątpliwie wolność, jednostka, autonomia, i jeśli na dalszym etapie rozumowania zejdziemy na poziom nieco już bardziej konkretny, czyli na poziom kreowania konkretnej już doktryny liberalnej, wówczas uzyskamy jakąś konkretną wizję państwa, w którym te wartości mogłyby się realizować. Byłoby to państwo ograniczone, państwo, które nie poszerza nieustannie swoich kompetencji. Państwo, które ceduje swoje kompetencje na rzecz samorządów lokalnych, na rzecz obywateli. Uzyskamy już pewną propozycję i pewien projekt. Jeśli zejdziemy jeszcze niżej, na poziom praktyki politycznej, wówczas dostrzeżemy konkretną polityczną decyzję. Zgodzimy się przykładowo, że pomysł przymusowej kastracji pedofilów – niezależnie od swojego uzasadnienia – niewiele ma wspólnego z realizacją postulatów zgodnych z wartościami liberalizmu i liberał nie może nie odczuwać w takiej sytuacji pewnego dysonansu. Jeśli ktoś wypisuje na swoim sztandarze ideę wolności, to jego polityczne decyzje powinny się do jej realizacji przynajmniej zbliżać, a nie oddalać. Idee i wartości zawsze trzeba wiązać z praktyką polityczną. Dopóki są one nieprzekładalne na jakieś konkretne propozycje polityczne to rzeczywiście są ideami dla samych idei i wtedy mogą one, ale też ludzie je głoszący, trafić na margines. Tacy idealiści zawsze kończą na marginesie, oni bowiem poprzestają na samych ideach, ale ci którzy przekładają je na polityczny projekt, oni już niekoniecznie.

Robert Krasowski

Odniósłbym się do tych idei jednak, bo idee mają konsekwencję, jakoś się tam przejawiają, jakiś związek z nami mają, ale mam wrażenie, że coraz bardziej luźny. Można proponować to rozmyć i mówić o liberalno- konserwatywnym socjaliście. Z tym, że tu z jednej strony mamy Leszka Kołakowskiego, z drugiej Karola Wojtyłę. Jeden i drugi jest konserwatywno – liberalnym socjalistą, ale już powiedziałbym reprezentują dwa różne światy. Potem mamy kolejne pokoleniowe rozdanie i mamy liberalno -konserwatywnych socjalistów, to będzie z jednej strony Adam Michnik a z drugiej Jarosław Kaczyński. W tym wypadku mam wrażenie, że to pomieszanie trzech kategorii niczego nam nie wyjaśnia, nikogo nam nie opisuje, niczego nam nie przybliża. Jeżeli pan mówi, że drażni pana u Sierakowskiego pewna gra w sprawie Kaczyńskiego i Komorowskiego, też to rozumiem. Ale nie nazwałbym tego jeszcze liberalizmem. To jest wtedy sytuacja: nie lubię „Krytyki” za to nie lubię liberałów za to. Jeszcze lepiej to rozumiem, kiedy mam do czynienia z katalogiem takim: Drażni mnie u Tuska to i to, akceptuję to i to. Drażni mnie u Kaczyńskiego to i to. Wbrew pozorom ten bardzo empiryczny język, który nie odwołuje się do większych kategorii pozwala lepiej wychwycić taką mapę wrażliwości politycznej, pozwala więcej rzeczy uzgodnić niż mówienie o tych wielkich ideach. Podział na prawicę i lewicą zrodził się w bardzo konkretnym momencie historii i to jest Rewolucja Francuska. Pojawiły się dwa obozy i jeden mówi: że świat społeczny jest projektem, który można od nowa napisać i chce zbudować rzeczywistość dużo ciekawszą. Inni mówią, że nie może być rzeczywistość projektem. Spór jest klarowny. Gdzieś się pojawiają po drodze jakieś rzeczy dodatkowe, gdzieś się pojawiają jakieś takie ruch jak np. nacjonalizm, ale to wszystko wchodzi jednak w ramy klarownie rozpisanego sporu prawica-lewica i w tym momencie te kategorie coś bardzo ważnego opisują. One dzisiaj już nic tak ważnego nie opisują. Jest pewien istniejący problem, że nie mamy kategorii lepszych. Ma rację Adam Leszczyński, że Obama wprowadza projekt lewicowy, ale jednak zwróciłbym uwagę w ilu punktach wprowadza nie-lewicowy program. Nie wiem w jaki sposób pozostawienie takich ludzi jak Gates mieści się w siatce lewicowej. To nie jest lewicowe. Dużo ciekawszy spór jest jednak taki: jestem po stronie Obamy bo to, to ,to, to. Więc mam wrażenie, że ten projekt postpolityczny też nie jest czymś co pokochałem, ale wydaje mi się, że wymaga większej precyzji myślenia. Dzisiaj jeśli ktoś powie jestem lewicowcem, nie mówi nic ważnego o sobie.

Błażej Lenkowski

Mam nadzieję, że dzisiejsze spotkanie było początkiem dialogu między nową lewicą i liberałami. Nie uzyskaliśmy oczywiście ostatecznych odpowiedzi. To niemożliwe. Natomiast mam nadzieje, że będzie to początek wielu spotkań i dyskusji, które będziemy kontynuować. Myślę, że warto w ten dialog inwestować.

Sławomir Drelich – publicysta Liberte!, politolog i etyk, adiunkt na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Robert Krasowski – historyk filozofii, publicysta, Prezes Fundacji im. Immanuela Kanta, redaktor naczelny Miesięcznika Europa.

Roman Kurkiewicz – dziennikarz i felietonista, wykładowca Collegium Civitas,

Adam Leszczyński – doktor nauk humanistycznych w dziedzinie historii, Gazeta Wyborcza, Krytyka Polityczna,

Karolina Wigura – Instytut Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, Kultura Liberalna

Błażej Lenkowski – prezes zarządu Fundacji Industrial wydawcy Liberte!, od 2003 w Stowarzyszeniu Młode Centrum/Projekt: Polska, absolwent WSMiP UŁ.

Zredagował Dominika Stachlewska

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję