Skruszyć beton :)

Po wyborach mamy w Polsce do czynienia z sytuacją, której po zwycięstwie koalicji demokratycznej należało się spodziewać. Tymczasem okazuje się, że nikt nie był na nią przygotowany. Prawo i Sprawiedliwość doznało szoku, bo nie spodziewało się przegranej. Koalicję 15 października zaskoczył z kolei opór dotychczas rządzących, którzy postanowili nie uznawać nowej władzy, traktując ją jako przypadkowe obce ciało, zakłócające normalne funkcjonowanie państwa. Jest to sytuacja w demokracji niedopuszczalna, ale przecież Zjednoczona Prawica przez cały okres swoich rządów dokonywała pełzającego zamachu stanu, dążąc do przekształcenia demokracji liberalnej w autorytaryzm elekcyjny, w którym rezygnuje się z trójpodziału władzy, a na wybory można sobie pozwolić, nie dając opozycji równych szans w prowadzeniu kampanii.

Kaczyński i jego akolici jednak nie tylko po to łamali konstytucję, ale także po to, aby w wypadku przegranej w wyborach zapewnić sobie nadal wpływ na funkcjonowanie państwa. Następowało więc stopniowe betonowanie systemu prawnego poprzez niekonstytucyjne ustawy i wprowadzanie nominatów partyjnych do Trybunału Konstytucyjnego, Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego, którzy arogancko i bezczelnie podejmowali decyzje wbrew konstytucji i obowiązującego w Polsce unijnego prawa, ale za to oczekiwane przez pisowską władzę. W sądach powszechnych taką rolę mieli do spełnienia neo-sędziowie powoływani przez upolitycznioną KRS i pisowskiego prezydenta. Prokuraturę zabetonowano przez utworzenie instytucji prokuratora krajowego, którego powołuje prezydent na sześcioletnią kadencję. Uprawnienia prokuratora krajowego są większe niż jego przełożonego, którym jest minister sprawiedliwości – prokurator generalny. Tego ostatniego powołuje jednak większość parlamentarna, którą w wypadku przegranych wyborów mogą stanowić przeciwnicy Zjednoczonej Prawicy, co właśnie się stało. Żeby się jeszcze lepiej zabezpieczyć rządząca prawica przyjęła ustawę, zgodnie z którą zastępców ministra-prokuratora generalnego też powołuje prezydent, co jest administracyjnym kuriozum.

Zabetonowano również media publiczne, będące propagandowym orężem Prawa i Sprawiedliwości, na skutek utworzenia pozakonstytucyjnej Rady Mediów Narodowych, która, jako jedyna, ma uprawnienia dokonywania zmian w zarządach spółek medialnych, jakimi są TVP, Polskie Radio i PAP.

Tak więc rząd Koalicji 15 października został praktycznie pozbawiony możliwości rekonstrukcji ustroju demokracji liberalnej, przynajmniej do końca kadencji partyjnego prezydenta Dudy, który ma zadanie wetować wszystkie ustawy nowego Sejmu zmierzające do rozbicia prawnego betonu. Zgoda nowego rządu na taką sytuację i bierne oczekiwanie aż Duda opuści na zawsze pałac prezydencki, byłoby politycznym samobójstwem. Trzeba zatem szukać wszelkich sposobów, aby stopniowo, ale tak szybko, jak to możliwe, wyzwalać się z niewoli niekonstytucyjnych przepisów.

Polscy prawnicy mają z tym trudny orzech do zgryzienia. Generalnie można ich podzielić na dwie grupy: legalistów i pragmatyków. Ci pierwsi uważają, że trzeba się trzymać aktualnie obowiązujących przepisów, które można zmienić tylko drogą ustawową. Na uwagę, że w takim razie pożądane zmiany są niemożliwe, bo prezydent je zawetuje, wzruszają ramionami i powiadają: „dura lex sed lex”. Pragmatycy, szukając kruczków prawnych, aby kruszyć beton prawny, mogą się z kolei wydawać podobni do pisowskich prawników, swobodnie w swoim czasie interpretujących ustawę zasadniczą. W ten sposób pragmatycy narażają się na krytykę zarówno ze strony legalistów, jak i symetrystów.

Ale przecież w sytuacji podstępnej zmiany ustrojowej, której dopuściła się Zjednoczona Prawica, a której legaliści i symetryści zdają się nie dostrzegać, celem nadrzędnym Koalicji 15 października jest powrót i to jak najszybszy do ustroju demnokracji liberalnej. Na to oczekują jej wyborcy i Unia Europejska, która od tego uzależnia wypłatę pieniędzy z KPO. Nie pora zatem na oportunistyczne dzielenie włosa na czworo ku satysfakcji pisowskich „betoniarzy”’

Co właściwie znaczy postępowanie zgodne z prawem? Czy znaczy to, że trzeba przestrzegać ustaw niezgodnych z konstytucją? Że decyzje Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej i Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego są obowiązujące mimo ich skrajnego upolitycznienia? Że neo-sędziowie są sędziami i powinni orzekać? Czy bezprawie Zjednoczonej Prawicy jest prawem obowiązującym dopóty dopóki nie zostanie zmienione zgodnie z przyjętą procedurą?

Jak można zamykać oczy na polityczny powód zabetonowania państwa? Prof. Piotrowski jest przeciwny sposobowi przejęcia mediów publicznych przez ministra Sienkiewicza. Na pytanie dziennikarki czy zgodne z prawem jest funkcjonowanie mediów, które nie realizują swojej ustawowej misji, kłamią i uprawiają haniebną propagandę na rzecz Zjednoczonej Prawicy, Profesor odpowiada, że to nie jest kwestia prawna tylko reakcji odbiorców tych mediów. Czy Profesor przez osiem lat był zahibernowany? Litera prawa ma być tu ważniejsza od jego ducha? To przecież zupełnie tak, jakby złodziejowi nie można było odebrać jego łupu, bo z chwilą dokonania kradzieży stał się on jego właścicielem.

Symetryści z kolei zadają pytanie pod adresem obecnego rządu: „Czym wy różnicie się od Zjednoczonej Prawicy, skoro tak jak oni dążycie do realizacji swoich celów łamiąc prawo?” Na to pytanie odpowiedź jest prosta – prawo ustanowione pod rządami Zjednoczonej Prawicy jest bezprawiem, co jednoznacznie stwierdził Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej i Europejski Trybunał Praw Człowieka. Dlatego władza Koalicji 15 października w żadnym wypadku nie powinna uznawać wyroków obecnego Trybunału Konstytucyjnego i Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN. Nie powinna również respektować wadliwych ustaw. Powinna się natomiast opierać wyłącznie na postanowieniach konstytucji interpretowanych w duchu tej ustawy zasadniczej. Jakiekolwiek ustępstwa na rzecz prawicowo-populistycznej opozycji będą nas oddalać od ustroju demokracji liberalnej.

Ktoś może powiedzieć, że jest to przejaw stosowania niemoralnej zasady „cel uświęca środki”. Otóż nie zawsze jest to zasada niemoralna. Środki, które przeciwdziałają złu, choć mogą budzić wątpliwości prawne, trzeba stosować. Czas powrotu do demokracji liberalnej, to nie pora na ocenę nowej władzy i porównywanie jej z poprzednią. Dopiero po usunięciu wszystkich złogów Zjednoczonej Prawicy przyjdzie czas na ocenę rządów Koalicji 15 października, czy nie próbuje ona powtarzać błędów swoich poprzedników.

Trzeba przyznać, że Koalicja 15 października, w czasie zaledwie miesiąca od objęcia władzy, zrobiła już wiele w dziele naprawy państwa. Spowodowało to wściekłą reakcję polityków Zjednoczonej Prawicy, którzy systematycznie zakłócają posiedzenia Sejmu i publicznie głoszą insynuacje pod adresem nowej władzy i Donalda Tuska, znane z kampanii wyborczej. Reakcją na posunięcia rządu jest powtarzanie haseł, którymi do niedawna posługiwała się opozycja demokratyczna. Politycy Zjednoczonej Prawicy wraz z prezydentem występują dziś w obronie konstytucji i wolnych mediów, a więc w obronie tego, co przez osiem lat skutecznie niszczyli.

Można się z tego śmiać, ale nie wolno tej narracji lekceważyć. Prawo i Sprawiedliwość po stracie władzy stara się budować nowy mit założycielski. Jej przedstawiciele ubierają się w szaty obrońców Polski, jakoby skrzywdzonych niekorzystnym wynikiem wyborów przez ludzi oszukanych propagandą Tuska i Unii Europejskiej. Odsunięcie ich od władzy oznaczać ma zakończenie dynamicznego rozwoju kraju i utratę suwerenności. Działania obecnego rządu, niezgodne z dotychczasową linią polityczną, prowadzić mają do chaosu, pogwałcenia konstytucji i zniszczenia pluralizmu mediów. To oni, PiS, są bowiem prawdziwymi obrońcami demokracji.

PiS wykorzystuje prawomocny wyrok sądu skazujący na dwa lata więzienia prominentnych dygnitarzy PiS-u: Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Mit założycielski partii, który ma poruszać ludzi, potrzebuje męczenników. I oto są, ludzie – jak twierdzi prezydent Duda – kryształowo uczciwi, oddani sprawie ścigania przestępstwa korupcji, a w dodatku już przez niego ułaskawieni w 2015 roku, choć niezgodnie z prawem, co wytknął Sąd Najwyższy. Ci ludzie, zatrzymani przez policję w Pałacu Prezydenckim i uwięzieni, są zdaniem prezydenta więźniami politycznymi, niesłusznie przy tym pozbawieni mandatów poselskich. Szum, a raczej wrzask propagandowy wokół tych dwóch panów ma na celu wykreowanie w społeczeństwie przekonania o reżimie Koalicji rządowej, mszczącej się na niewinnych ludziach tylko dlatego, że zasłużyli się dla polskiego państwa. Prezydent Duda, załamujący ręce nad ich losem, mógłby ich ponownie, tym razem zgodnie z prawem ułaskawić. Zamiast tego, co spowodowałoby natychmiastowe ich zwolnienie z odbywania kary, podjął zawiłą procedurę ułaskawieniową, przerzucając na ministra Bodnara decyzję o zwolnieniu osadzonych na czas przebiegu procedury. Duda rozpoczął procedurę ułaskawieniową bynajmniej nie z powodu przyznania się do błędu przedwczesnego ich ułaskawienia w 2015 roku, jak uważają niektórzy publicyści. Jego ego nigdy na to nie pozwoli. Dlatego oczekuje od ministra Bodnara zwolnienia skazanych z odbywania kary. Kiedy to się stanie i Kamiński z Wąsikiem już znajdą się na wolności, procedura będzie sobie trwać i trwać, a prezydent nie będzie już musiał ponownie ich ułaskawiać. Uwolnienie więźniów przez Bodnara ma dla prezydenta jeszcze jedną zaletę, a mianowicie byłoby to jakby przyznanie przez przedstawiciela obecnego rządu, że wyrok sądu w sprawie pisowskich dygnitarzy nie był sprawiedliwy.

Tymczasem wina Kamińskiego i Wąsika jest bezsporna, potwierdzona dwoma procesami sądowymi. Zaangażowanie polityków PiS-u w ich obronę, z seansami czuwania pod bramami więzień, ma na celu tworzenie mitu o cierpieniu za Polskę. Jest jeszcze inny powód tej krucjaty, a mianowicie lęk, że za nimi pójdą do więzień także inni niedawni dygnitarze pisowscy, których winy odkrywać będą kolejne komisje śledcze.

Koalicja 15 października musi reagować na działania prawicowej opozycji, które mają na celu utrudnienie działań naprawczych i wywoływanie chaosu w rządzeniu państwem. Nie wystarczy robić swoje i nie przeszkadzać PiS-owi w snuciu żałosnych przekazów propagandowych, licząc na doświadczenie i dojrzałość polityczną większości Polaków. Niestety, pamięć wyborców jest na ogół krótka i komunikaty wygłaszane często i na najwyższym diapazonie emocjonalnym mogą dość łatwo trafiać do przekonania. Nie chcąc do tego dopuścić, konieczne jest natychmiastowe i wyczerpujące wyjaśnianie wszystkich fałszywych oskarżeń ze strony pisowskiego prezydenta i innych polityków tej formacji. Wypowiadając się w sprawie Kamińskiego i Wąsika, nie wystarczy mówić o aferze gruntowej i przestępstwie polegającym na nadużyciu władzy i urzędniczych fałszerstwach. Trzeba przede wszystkim mówić o konsekwencjach ich czynów w postaci ofiar ludzi przez nich skrzywdzonych. To znacznie bardziej trafia do ludzi, żeby przypomnieć efekt wyborczy płaczącej posłanki Sawickiej w2007 roku, będącej także ofiarą tych panów i agenta Tomka. Przy tych wyjaśnieniach dobrze byłoby zasadniczo różnić się od działaczy Zjednoczonej Prawicy, rezygnując z prostackiego hejtu, którym się oni posługują, i pozostając przy wyczerpującej i trafiającej do przekonania argumentacji. Pod tym względem liderzy rządzącej koalicji są zresztą zdecydowanie lepsi od swoich zacietrzewionych przeciwników.

Nowy rząd musi przede wszystkim walczyć z partykularyzmem prawnym, który niszczy system wymiaru sprawiedliwości, sprowadzając prawo i wyroki sądów do oceny zgodności z własnym interesem. Zdaniem środowiska Zjednoczonej Prawicy sąd jest dobry, gdy wydaje wyroki, które im się podobają i jest zły, gdy te wyroki są sprzeczne z ich oczekiwaniami. Potrzeba  zatem kategorycznego stosowania uniwersalnych kryteriów oceny czynów, zdarzeń i sytuacji, które winny być wyprowadzone z podstawowych wartości ustrojowych państwa. Jak wiadomo, zbiorem tych kryteriów jest konstytucja. Interpretacja przepisów konstytucyjnych musi więc zawsze mieć na uwadze wartości ustrojowe, nie może prowadzić do wniosków z nimi sprzecznych. Ogólność przepisów konstytucyjnych i nie zawsze ich jednoznaczność pozwalają nieraz na interpretację zgodną z partykularnym interesem władzy, ale niezgodną z przyjętymi wartościami ustrojowymi, czyli tzw. duchem ustawy zasadniczej.

Dlatego nie ma żadnego dualizmu prawnego, będącego skutkiem odmiennych interpretacji przepisów, jak się u nas często sądzi i – co gorsza – uważa za równoprawne. Tylko ta interpretacja jest bowiem słuszna, która wychodzi naprzeciw wartościom ustrojowym. Prawicowi interpretatorzy konstytucji, przyczyniając się do zmiany ustrojowej w Polsce, łamali konstytucję i tworzyli system bezprawia. Dlatego niezwykle ważne jest aksjologiczne uzasadnianie dokonywanych przez Koalicję 15 października zmian i proponowanych ustaw. Każda zmiana elementów bezprawia w systemie sprawiedliwości musi być wyraźnie związana z powrotem do wartości demokracji liberalnej.

Tak więc nowej władzy nie wolno się cofnąć choćby o krok. Jej działania mogą być powstrzymywane tylko przez niezawisły, pozbawiony neo-sędziów sąd. Obowiązuje ją tylko konstytucja prawidłowo interpretowana i traktaty unijne, a nie histerie Dudy i jego towarzyszy partyjnych oraz decyzje zwasalizowanych partyjnie instytucji, które kiedyś były demokratyczne. Nie ma mowy, aby – jak chcą symetryści – prowadzić z opozycją jakikolwiek dialog i szukać porozumienia. Ziobro z Dudą, pod kuratelą Kaczyńskiego, dopuścili się zamachu stanu, za co muszą ponieść odpowiedzialność, podobnie jak ich polityczni pomocnicy. O ich winie i karze zadecyduje Trybunał Stanu i niezależne sądy. Z ludźmi, którzy dopuścili się tak poważnych przestępstw, nie prowadzi się dialogu.

Fot. Arno Mikkor (EU2017EE) (CC)

Nacjonalistyczna Międzynarodówka się kruszy :)

W maju były strateg prezydenta USA Steve Bannon odwiedził Europę Środkowo-Wschodnią, aby wezwać Węgry i Czechy do przyłączenia się do Ameryki w obronie kultury judeochrześcijańskiej. Wizja, żeby wykorzystać w tym celu ksenofobię i ekonomiczny izolacjonizm w środkowoeuropejskich realiach staje się fikcją. W mocarstwowych ambicji Rosji, dla Europy nie ma alternatywy innej niż wspólnota skoncentrowana wokół liberalnych, demokratycznych wartości.

Między ZUSem a KRUSem… :)

W początkowych miesiącach 2012 roku miała miejsce burzliwa i pełna emocji dyskusja o zmianie systemu naliczania składek na ubezpieczenia zdrowotne rolników. Zakłada się, że ich wprowadzenie ma zapoczątkować „głęboką” reformę całego systemu ubezpieczeń społecznych rolników reprezentowanego przez Kasę Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego (sławetny KRUS). Składka zdrowotna, która wywołała tak wiele burzliwych debat, przez ekspertów określana jest jako symboliczny krok na drodze do pełnego fiskalnego zreformowania sektora rolnego. Sami rolnicy, rękoma swoich politycznych reprezentantów, wynegocjowali obowiązującą już niemal od miesiąca wersję ustawy uznawaną za „łagodną”. Według tej wersji wysokość składki zdrowotnej została uzależniona od wielkości gospodarstwa. Osiągnięty kompromis zakłada, że państwo będzie opłacało składkę za rolników, prowadzących gospodarstwa do 6 ha. Rolnicy posiadający gospodarstwa od 6 do 15 hektarów będą płacili połowę składki (płaconej przez osoby prowadzące działalność gospodarczą poza rolnictwem). Natomiast posiadacze gospodarstw o powierzchni powyżej 15 ha ziemi, zapłacą całą składkę (wyniesie ona 36 zł miesięcznie). Rozwiązanie wydaje się być czytelne i do zaakceptowania przez zainteresowane strony. Jednak populistyczne i roszczeniowe kręgi, uważające się za życzliwe rolnikom i rolnictwu, nawykłe do stawiania spraw w kategorii żądań, tradycyjnie ruszają na wojnę z transparentami: „To nowa danina na rzecz państwa!”, „Składki są niesprawiedliwe!”, „Nie będziemy dokładać do piramidy finansowej”. A przecież budżet państwa piramidy, a tym bardziej worka bez dna, lub Janosika w niczym nie przypomina. To raczej kołdra, czy pierzyna, o ograniczonych rozmiarach, niezbyt zasobna w pióra, którą każdy ciągnie w swoją stronę starając się ogrzać jak największym kawałkiem…

http://www.flickr.com/photos/sherlock77/32503194/sizes/m/
by Sherlock77 (James)

Budżet państwa ma swoje określone źródła dochodów oraz ściśle zdefiniowane kierunki ich rozdysponowania. Dochody tego budżetu w dużej mierze zależą od uczciwości podmiotów i obywateli, którzy oddają państwu określoną część przychodów w formie zobowiązań podatkowych (jak wielkie jest to uzależnienie pokazał i wciąż pokazuje krach finansowy Grecji i greckie przykłady na permanentne unikanie płacenia podatków). Zobowiązania podatkowe to właśnie „danina” na rzecz państwa, a państwo to przecież wszyscy obywatele- ci, którzy płacą i ci, których państwo wspomaga, albo wręcz utrzymuje. W wyniku splotu różnych uwarunkowań, na ogół natury politycznej, przyjęło się, że rolnictwo stoi po stronie tych, których państwo wspiera. Tymczasem nie do końca jest to prawda.

Wsparcie obywateli przez państwo dotyczy zwłaszcza kwestii społecznych, w tym ubezpieczeń zdrowotnych i emerytur. Można byłoby w tym miejscu zaryzykować stwierdzenie, że z historycznego punktu widzenia o zabezpieczenie sytuacji życiowej, tak bieżącej jak i przyszłej, każdy człowiek od stuleci zabiegał sam. Jednak wraz z przejmowaniem i rozwojem funkcji opiekuńczej przez państwo, przejęło też ono na siebie część odpowiedzialności za zabezpieczenie przyszłość swoich, szczególnie tych leciwych, obywateli. Aby skutecznie realizować funkcje opiekuńcze powołano do życia systemy ubezpieczeniowe. Mogą one przybierać dwie formy: kapitałową albo redystrybutywną.

System kapitałowy, to system, w którym ubezpieczony (pracownik) przez cały czas swojej aktywności zawodowej odkłada składki. Składki te są następnie lokowane na oprocentowanych rachunkach bankowych. Po przejściu na emeryturę pracownik ma do dyspozycji cały zgromadzony kapitał wraz z odsetkami, lub z comiesięcznymi świadczeniami pochodzącymi z odsetek od kapitału, wypłacanymi dożywotnio. Po śmierci kapitał może być dziedziczony przez rodzinę.

W systemie redystrybutywnym, nazywany też repartycyjnym, pay-as-you-go lub PAYG, składki trafiają do wspólnej puli, z której wypłacane są na bieżąco świadczenia dla osób, które w danym momencie uzyskały już stosowne uprawnienia (emerytalne, rentowe itd.). Po przejściu na emeryturę świadczenia są wypłacane ze składek osób płacących je w danym momencie. Po śmierci ubezpieczonego ich wypłacanie jest wstrzymywane, zaś suma składek wpłaconych przez pracownika kontynuuje cyrkulację w systemie. System ten stanowi zatem rodzaj umowy międzypokoleniowej, gdzie młodsze pokolenie płaci składki, z których finansowane są emerytury starszego pokolenia. Warunkiem skuteczności funkcjonowania tego systemu jest ponadto stały przyrost populacji.

Nietrudno zauważyć, że w Polsce przez bardzo długi okres czasu dominował drugi z systemów, podnoszący być może ideę solidaryzmu społecznego, ale nie koniecznie dobrze rozumianą. Dodatkową, pilną przesłanką reformy tego systemu okazał się trend demograficzny zakładający ujemny przyrost naturalny. Powstał więc problem tego, kto będzie  opłacał składki na emerytury obecnie pracujących? W tej sytuacji w 1999 roku przeprowadzono reformę systemu ubezpieczeń (na mocy ustawy z dnia 13 października 1998 r. o systemie ubezpieczeń społecznych Dz.U. nr 137, poz. 887 z późn. zm.). W jej wyniku w chwili obecnej w Polsce obowiązuje tradycyjny system redystrybutywny reprezentowany przez Fundusz Ubezpieczeń Społecznych (zarządzany przez ZUS) oraz system redystrybutywno- kapitałowy tj. II filar emerytalny realizowany przez OFE.

W związku z funkcjonowaniem od niemal 13 lat systemu redystrybutywno – kapitałowego toczy się spór „komu więcej, komu mniej”. Dla jego pełniejszego zrozumienia istotne jest przybliżenie redystrybucyjnej funkcji budżetu państwa. Jej celem jest takie rozdysponowanie (wydatkowanie) zebranych środków (przychodów), aby zmniejszyć dysproporcje zarówno między regionami zróżnicowanymi gospodarczo, jak i między grupami społecznymi. Funkcja ta umożliwia również tworzenie warunków bezpieczeństwa socjalnego dla najuboższych.

Postępująca liberalizacja gospodarki wywołała, trwającą w najświeższej odsłonie już niemal 3 lata, kolejną dyskusję nad zasadnością dopłacania do systemu rolniczych ubezpieczeń społecznych (KRUS). Przypomniano, że dziesięć lat temu ZUS objęła reforma emerytalna, w wyniku, której każdy Polak należący do ZUS odkłada składki na indywidualne konto emerytalne, po to, żeby w momencie przejścia na emeryturę korzystać z nich, w takiej kwocie, jaką uzbierał. Reforma zakłada tym samym, że państwo nie będzie dopłacać do emerytur zbieranych w systemie ZUS. Dziesięć lat temu podobnej reformie poddany miał zostać również system ubezpieczeń społecznych rolników, a oni sami przejść mieli z „opieki” Ministerstwa Rolnictwa do Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Propozycja ta została jednak oprotestowana przez grono polityków opozycyjnych i nie doczekała się wówczas realizacji, a dziś problem powraca ze zdwojoną siłą.

Kto ile daje i kto ile bierze? Te dwa pytania od lat stanowią sedno dysputy – o zgrozo – przede wszystkim politycznej, a nie ekonomicznej. Tak więc w Polsce nadal działają dwa równoległe systemy ubezpieczeń społecznych: ZUS i KRUS. Różnią się one zarówno ilością uposażonych jak i wysokością i rodzajem przyznawanych świadczeń. Największa grupa uposażonych znajduje się pod czujną opieką ZUSu, – ponad 7,4 mln osób. Drugą grupę uposażonych stanowią podopieczni KRUSu – pond 1,4 mln osób. Dwie kolejne grupy, znacznie mniej liczne to tzw. uposażeni resortowi: służby mundurowe –ponad 350 tyś osób oraz sędziowie i prokuratorzy – około 3 tyś. osób.

Niezależnie od toczonych sporów nad zasadnością likwidacji KRUS, a przynajmniej reformy tej instytucji warto zauważyć, że obydwa systemy funkcjonują nie tylko ze składek swoich członków, ale w lwiej części działają dzięki dotacjom z budżetu państwa. Skalę tych dotacji w ostatniej dekadzie przedstawiono w tabeli 1.

Tab. 1. Udział dotacji na ogół zadań ZUS i KRUS w wydatkach budżetu Państwa

Rok

Wydatki budżetowe ogółem,

(w mld z)ł

Dotacja dla ZUS

( w mld zł)

Udział dotacji do ZUS

 w budżecie Państwa

(%)

Dotacja dla KRUS

(w mld zł)

Udział dotacji dla KRUS

w budżecie Państwa

(%)

2010

301

45,1

15,0

16,2

5,4

2009

300

37,2

12,4

16,6

5,5

2008

309

42,5

13,8

15,8

5,1

2007

259

35,2

13,6

15,9

6,1

2006

223

32,4

14,5

15,0

6,7

2005

208

30,6

14,7

15,4

7,4

2004

198

31,3

15,9

15,7

7,9

2003

189

35,7

18,9

15,5

8,2

2002

183

34,5

18,9

15,9

8,7

2001

173

28,8

16,6

15,4

8,9

2000

151

22,0

14,6

13,7

9,1

1999

138

15,0

10,9

13,3

9,6

1998

140

12,7

9,1

11,0

7,9

Źródła: Opracowanie na podstawie RS GUS; Ustawa budżetowa 2008, Informacje o KRUS,

Z ogólnej puli dotacji na jednego świadczeniobiorcę każdej grup (ZUS, KRUS oraz mundurowi, sędziowie i prokuratorzy) przypada inna kwota i tak:

– na jednego uposażonego w ZUS – dotacja wysokości 7.026,86zł

– na jednego uposażonego w KRUS – 8.586,99zł

– na jednego uposażonego mundurowego – 31.337,66zł

– na jednego uposażonego sędziego/prokuratora- 103.448, 28zł.

Dysproporcje te w pewnym stopniu zależne są od ilości uposażonych, ale też od wielkości przyznawanych świadczeń.

Koncentrując jednak uwagę na rolnictwie: Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego wypłaca świadczenia dla 1,34 mln ludzi posiadających status rolnika (liczba płatników składek w marcu 2011 wynosiła 1,15 mln). Wysokość płaconych przez rolników składek ma charakter raczej symboliczny. Dla przykładu w 2011 roku z tytułu składek do KRUS wpłacono 1,4 mld zł. Łączny budżet tej instytucji to 16,5 mld zł. Oznacza to, że płacone przez rolników składki stanowią 8% budżetu KRUS.

Przeważająca część świadczeń wypłacanych przez KRUS to emerytury, które otrzymuje 1,08 mln osób. Renty wypłacane są 273 tys. osób. (Z innych świadczeń to zasiłki pogrzebowe -około 280 mln w 2011roku oraz inne świadczenia w kwocie 630mln zł). Podstawowa wysokość emerytury i renty podstawowej dla rolnika to 728 zł. Zakłada się niewielki wzrost  tej kwoty w roku br. do poziomu około 838 zł. Mimo, że kwota wydaje się być niewielką i nieadekwatną do potrzeb życiowych, warto zauważyć, że system ubezpieczeń społecznych w rolnictwie jest systemem młodym, zaledwie trzydziestoletnim, który wszedł w życie na mocy „gierkowskiej” ustawy z 27 października 1977 roku o zaopatrzeniu emerytalnym oraz innych świadczeniach dla rolników i ich rodzin. Wdrażanie tego systemu, jego cele, a zwłaszcza bilans kosztów i korzyści tak dla państwa jak i dla samych zainteresowanych jest kwestią odrębną i złożoną, wymagającą być może kolejnych interesujących dociekań. Zamykając jednak tę część rozważań warto przywołać zdanie jednego z ekspertów, że w swej istocie KRUS jest bardzo liberalnym systemem ubezpieczeń, co powoduje, że nie powinno się dążyć do jego likwidacji, ale raczej poprawy skuteczności działania.

Ciągłe dyskusje i batalie nad kształtem systemu ubezpieczeń społecznych rolników skłaniają jednak zdecydowanie do refleksji, że lepiej być ubezpieczonym i płacić składki, nawet jeśli nieco wzrosną, niż powrócić do czasów służebności osobistych czy gruntowych sprzed nieco więcej niż ćwierć wieku.

Korekta: Dominika Stachlewska

Zamknąć KRUS dla nowych uczestników :)

1. Prawdą jest, że KRUS obecnie do pewnego stopnia zastępuje pomoc społeczną. Jest to bardzo nieefektywna i marnotrawna forma pomocy społecznej, bo korzystają z niej i biedni i bogaci. Jest oczywistością, że krajowi potrzebne jest możliwie szybkie zastąpienie marnotrawnych form pomocy społecznej, formami dobrze nacelowanymi na potrzebujących i efektywnymi, które nie zawierają bodźców do stałego pozostawania w biedzie i korzystania z pomocy.

2. Twierdzenie: „Rolnicy płacą niskie składki ale mają niskie świadczenia” nie stanowi żadnego uzasadnienia dla kontynuowania status quo, bo jest to typowa półprawda. Po pierwsze, ponad 90% każdej wypłaty z KRUS pochodzi z ogólnych podatków, podczas gdy w systemie powszechnym jest to kilkakrotnie mniej. W odniesieniu do poziomu składek wypłaty w KRUS są więc BARDZO WYSOKIE. Relatywnie duży deficyt KRUSu oznacza również, że osoby pracujące poza rolnictwem muszą zarobić na swoje emerytury i ponadto na znaczącą część emerytur rolniczych. Po drugie, istotna część osób poza rolnictwem też ma niskie świadczenia chociaż płaciły wielokrotnie wyższe składki niż rolnicy.

3. Prawdą jest, że wielu rolników, zapewne nawet większość, nie jest w stanie płacić składek na poziomie pozarolniczym. Dla większości rolników podniesienie składek do np. poziomu,jaki płacą osoby samozatrudnione poza rolnictwem, oznaczałoby wepchnięcie ich w nędzę. Na ogół nie są oni w stanie w swych małych gospodarstwach podnieść dostatecznie swoich dochodów lub znaleźć inne znaczące źródła utrzymania. Wśród objętych KRUSem co najmniej milion gospodarstw prawie niczego nie sprzedaje na rynek. Skąd więc miałyby wziąć na zwiększone składki? Z podaży głodowej?

4. Reforma KRUS w odniesieniu do dotychczas znajdujących się w tym systemie nie może więc być zbyt radykalna. Pole manewru, jeśli chodzi o podniesienie wysokości składek do poziomu pozarolniczego, istnieje tylko w odniesieniu do rolników o wysokich dochodach, którzy stanowią zdecydowaną mniejszość. W odniesieniu do pozostałych rolników objętych KRUSem można rozważać jedynie umiarkowane lub wręcz kosmetyczne korekty składek.

5. Jednakże dla osób, które jeszcze nie weszły w żaden system emerytalny, ani KRUS ani powszechny, dla tych co uczą się jeszcze w szkołach i uczęszczają do przedszkoli pole manewru jest zdecydowanie większe. Przed nimi państwo może stworzyć dwie zasadnicze opcje:

Opcja pierwsza: kontynuacja KRUSu z jakimiś korektami w odniesieniu dla dużych gospodarstw. W tej wersji opłaca się młodym ludziom obejmować po przechodzących na emeryturę również małe niewydajne gospodarstwa, bo pozwala to zahaczyć się o KRUS i zabezpieczyć sobie emeryturę i inne świadczenia na przyszłość. Ta wersja oznacza więc dla większości przyszłych rolników wegetację przez następne kilkadziesiąt lat, do drugiej połowy XXI wieku, szukanie okazjonalnych dodatkowych zarobków, najlepiej w szarej w strefie, bo emeryturę zapewni KRUS. Warto dodać, że przeciętna wydajność pracy w rolnictwie jest 2-3 razy niższa niż w sektorach pozarolniczych. Jedynie duże gospodarstwa osiągają produktywność pracy na poziomie średnim w sektorach nierolniczych. Większość rolników wytwarza kilkakrotnie mniej PKB niż przeciętny pracownik sektora przemysłu czy usług. Jedynie dzięki szczodrym dopłatom do rolnictwa, symbolicznym składkom na KRUS, przywilejom podatkowym, bezpłatnej oświacie i służbie zdrowia nie ma na wsi powszechnej nędzy. Pozostawiając możliwość opłacania symbolicznych składek na KRUS dla nowo rozpoczynających aktywność zawodową po prostu zachęcamy ich do odtwarzania najmniej wydajnego sektora gospodarki, jakim są niskodochodowe gospodarstwa rolne. Ponadto utrudniamy przejmowanie po odchodzących z rolnictwa małych i średnich gospodarstw przez najbardziej prężnych gospodarzy dążących do powiększenia swych gospodarstw i uczynienia ich bardziej dochodowymi.

Opcja druga to korekta KRUSu dla obecnie znajdujących się w tym systemie i zamknięcie KRUSu dla nowych rolników. Oznaczać ona będzie, że młodzi na wsi tylko wtedy będą przejmować gospodarstwa, jeśli widzieć będą perspektywę takich dochodów, które umożliwią im opłacenie składek emerytalnych na powszechnym poziomie tak jak osoby samozatrudnione. Przeciętna wielkość gospodarstwa rolnego wynosi w Polsce 9,5 ha, ale żeby utrzymać się z roli trzeba mieć 30 ha (Miączyński, Kostrzewski, Jak się zmieni KRUS, GW, 23.07.2012). Zamknięcie KRUS dla nowych rolników i objęcie ich powszechnymi zasadami przyspieszy proefektywnościowe zmiany w rolnictwie, w szczególności zapewni szybsze zwiększanie się przeciętnej wielkości gospodarstwa, lepsze wykorzystanie maszyn, podniesienie wydajności pracy i średniej dochodowości gospodarstw. Zasoby niskodochodowych gospodarstw opuszczane przez odchodzących na emeryturę będą mogły zasilać inne gospodarstwa, których gospodarze szukają okazji do zwiększenia areału. W większości regionów panuje głód ziemi i nie brakuje chętnych do zwiększania gospodarstw. Powstaną możliwości do łączenia po kilka mniejszych gospodarstw. Rolnicy, którzy osiągną powszechny wiek emerytalny i nabędą prawa emerytalne powinni mieć możliwość kontynuowania pracy na swoim gospodarstwie i jednoczesnego pobierania należnej im emerytury.

Za usunięciem kosztownych zachęt do wybierania pracy w rolnictwie, a KRUS niewątpliwie taką zachętę stanowi, przemawiają również perspektywy demograficzne. Jak już chyba wszyscy wiedzą zaczyna się w Polsce ogólny spadek zasobów pracy, nawet po uwzględnieniu przeprowadzonej reformy wieku emerytalnego. W nadchodzących latach nie będzie więc miało już sensu upychanie osób wchodzących na rynek pracy w sektorze o najniższej wydajności pracy. Pozostawienie zachęt do obejmowania byle jakiego gospodarstwa, aby się tylko zaczepić o KRUS, to strategia na spowolnienie rozwoju gospodarczego Polski.

Sumując: zamknięcie KRUSu dla nowych uczestników przyspieszy unowocześnienie rolnictwa, przyczyni się do szybszego wzrostu wydajności pracy w gospodarce, zmniejszy skalę dopłat budżetowych do funduszy emerytalnych.

6. Jeśli chodzi o kontekst polityczny, to można spotkać się z opinią, że PSL się na takie rozwiązanie nie zgodzi. Warto w związku z tym zrobić dwie konstatacje. Po pierwsze, zamknięcie KRUSu dla nowych członków nie oznacza, że za chwilę KRUS przestaje istnieć. W takiej czy innej formie KRUS, czy inna instytucja, będzie musiał jeszcze przez kilkadziesiąt lat obsługiwać dotychczasowych uczestników. Po drugie, partie chłopskie w Europie powszechnie przekształcają się w partie ogólnonarodowe, czasem zmieniają nazwy (np. w Szwecji na partię „Centrum”), bo liczba rolników wszędzie szybko spada. W PSLu od dawna się o tym mówiło i chyba ostatnia chwila, aby ta partia szybciej przekształciła się w nowocześniejszą formację.

Trzecia era demokratycznej polityki :)

„Poparcie [wyborców] dla partii politycznych stało się kwestią tożsamości, a nie preferencji politycznych”. Ta sformułowana przez badacza z Uniwersytetu Yale, Jacka M. Balkina, myśl jak w soczewce, w sposób najbardziej zwięzły z możliwych, wskazuje na przyczyny aktualnego kryzysu demokracji liberalnej.

1.

W ciągu ostatnich 20 lat wszystko się zmieniło. Rozwój technologiczny otworzył nowe pola i pomógł ulepić nowego „demokratycznego człowieka”. Świadomość krzywd, dyskryminacji i niesprawiedliwości stała się powszechna i nieodwracalnie zmieniła tor myślenia licznych grup obywateli. Emocje z tym związane sięgnęły zenitu. Aktywizm okołopolityczny stał się popularny, lecz nie zawsze nosi znamiona zaangażowania obywatelskiego – bywa przeżywany raczej w schemacie krucjaty. Wiele dawnych praktyk społeczno-politycznych utraciło legitymizację, zaś inne – choć często moralnie niewiele mniej wątpliwe – uzyskały szeroki poklask. Uprzywilejowanym przez dekady w końcu wydarto przywileje, ale miast zatrzymać wahadło w punkcie „wszystkim po równo praw”, przyszła i wygrywa pokusa uprzywilejowania dawniej dyskryminowanych. Polityka tożsamości przejęła lejce narracji/debaty i doprowadziła do punktu, w którym uznano, że to cechy przypisujące człowieka do zbiorowości decydują o jego pozycji, a nie indywidualne predyspozycje, wybory, osiągnięcia czy poglądy. W reakcji na to ukształtowały się nie mniej silne tożsamości krytyków tych procesów, co doprowadziło do czołowego zderzenia i eksplozji konfliktów politycznych. Te kryzysy postanowili napędzać wrogowie demokracji i liberalizmu, dostrzegając w nich szansę na odwrócenie wyniku „zimnej wojny” i przełom geopolityczny na miarę kopernikańską. Racjonalizm uleciał, zaś debata została naszpikowana śmiertelnymi pułapkami, wobec czego dystansują się wobec ludzie umiarkowani, uznając politykę za obce sobie pole działania.

W realiach napędzanych tymi zjawiskami wykuwa się obecnie coś na kształt „trzeciej ery” demokratycznej polityki. Odsuwając okres demokratycznej prehistorii Zachodu, gdy prawa wyborcze zwykle nie były jeszcze powszechne, a świadomość polityczna lwiej części elektoratu dopiero kiełkowała, na bok, możemy w okresie po 1945 r. wskazać na dwie „ery” funkcjonowania liberalnej demokracji na Zachodzie. Były one odmienne od dogłębnej logiki je kształtującej.

2.

W pierwszej z nich demokratyczna polityka miała wymiar klasowy lub klasowo-religijny. Nie zawsze w poszczególnych krajach istniały tylko po dwie wielkie partie, choć niekiedy taki właśnie model się klarował. Robotnicy przemysłowi i nisko opłacani pracownicy innych gałęzi głosowali na wielką partię lewicy, zaś klasa średnia na wielką partię centroprawicy. W ówczesnych zachowaniach wyborczych istniał niemal pełen automatyzm. Wielkie partie były masowe, ale nie ludowe – nie widziały sensu ubiegać się o głosy wyborców spoza „swojej” warstwy społecznej. Niekiedy krajobraz ten urozmaicały podziały religijne w poprzek klasy średniej, niekiedy struktura gospodarki zwiększała znaczenie rolnictwa i interesów mniejszych ośrodków peryferyjnych, niekiedy w kraju istniała duża mniejszość narodowa. Te fakty powodowały istnienie większej liczby partii niż dwie, pociągały za sobą politykę koalicyjną, lecz ściśle zdefiniowana przynależność wyborcy do swojej naturalnej partii była zasadą w znacznej mierze porządkującą ówczesny ład.

Gdzieś w latach 80. lub 90. XX w. ten model począł się kruszyć, czego ogniwem była narastająca indywidualizacja ludzi. Osiągnąwszy dorosłość i dojrzałość, pokolenie kontestacji i rewolucji kulturowej sprzed 20 lat, odrzucało klasowe schematy. Nastawała druga „era” demokratycznej polityki, której zasadą stał się indywidualny wybór i jego zmienność w czasie. Żadnym ewenementem nie był pracownik fizyczny głosujący na prawicę z powodu swojej wiary i przywiązania do wartości tradycyjnych czy narodowych. Żadnym ewenementem nie był dobrze sytuowany przedstawiciel elit intelektualnych, który głosował nawet na skrajną lewicę, niesiony odruchem charytatywnym i pragnieniem zwiększenia zakresu redystrybucji społecznej. Wokół wartości postmaterialnych – czyli całkowicie obcych pierwszej „erze” – powstał cały nowy nurt ideowy, czyli Zieloni. Także partie liberalne wzrosły nieco w siłę, przyciągając zarówno córki i synów z rodzin robotniczych, jak i z rodzin dobrze sytuowanych hasłami wolności słowa, praw obywatelskich, redukcji państwa i jego wpływu na życie prywatne czy na gospodarkę. Czynnikami o wielkiej doniosłości politycznej stały się: konflikt pokoleń, nakazujący młodym wyborcom popierać inną partię niż rodzice (co w „erze” klasowej polityki uznano by za absurd); oraz tymczasowość sympatii politycznych, czyli zmienianie przez tego samego wyborcę często politycznych preferencji z kadencji na kadencję (w „erze” pierwszej ludzie najczęściej głosowali na „swoją” partię dożywotnio).

Duże partie ogłosiły się partiami ludowymi, czyli mającymi ambicję walczyć o wyborców we wszystkich grupach społecznych. Partie mniejsze uzyskały niebagatelną przestrzeń na kreatywność w staraniach o nowe elektoraty, a nawet możliwość kształtowania elektoratów poprzez własne zabiegi programowe. Treść programów politycznych i narracji partyjnych, a także osobowości samych liderów zyskały zupełnie nowe, kolosalne znaczenie dla wyników wyborczych. Polityka wyszła z utartych kolein i stała się przestrzenią dla pomysłowości, kreatywności, ale także dla ludzi zorientowanych na słuchanie postulatów obywateli i rozwiązywanie ich realnych problemów. 

3.

„Era” trzecia to swoisty miks obu wcześniejszych. Nie stajemy się dzisiaj nagle, jakoby z racji urodzenia w danym miejscu społecznej stratyfikacji, przypisani do danej partii. Nadal jest tak – i jest to cecha wspólna „ery” trzeciej z drugą, z „erą” indywidualizmu – że sobie wybieramy, do kogo nam najbliżej i jaką politykę chcemy wspierać. Pojawia się jednak swoista presja – w jakimś stopniu przypominającą realia „ery” pierwszej – aby z wyboru politycznego uczynić funkcję/pochodną naszych cech socjologicznych: koloru skóry, wyznania lub jego braku, orientacji seksualnej, miejsca zamieszkania, poziomu wykształcenia, wieku, płci, rodzaju związku, w którym żyjemy, ilości dzieci lub ich braku, preferencji co do środka transportu, diety, doboru lektur lub ich braku, etnicznego pochodzenia przodków i wielu innych, jeszcze bardziej nonsensownych przesłanek. Istnieje też presja, aby raz dokonanemu wyborowi pozostać wiernym, bo w polityce tożsamości zmiana poglądów to akt najwyższej zdrady, niewybaczalny niczym odejście z sekty. Polityka przestała być strefą płynności, gdzie obywatele próbują raz tego, raz owego. Dziś to przestrzeń podzielona na sektory. To przestrzeń agresywnej wrogości pomiędzy obozami. Kontrolę nad lojalnością i prawomyślnością rekrutów obozy sprawują za pomocą mediów społecznościowych. Klasyk mawiał, że wojna to kontynuacja polityki innymi środkami. W trzeciej „erze” polityka wydaje się aktem wojny przy rezygnacji z tylko najbardziej drastycznych jej metod. 

Byłoby to wszystko bardziej znośne i nie niosło zagrożeń ustrojowych, gdyby dawny model politycznych podziałów, czyli lewica-centrum-prawica, został zachowany. Gdyby w batalii szło o polityki sektorowe, lecz żadna ze stron nie poddawała w wątpliwość trwania systemu. Niestety, coraz bardziej oczywistym jest, że w trzeciej „erze” zasadnicza oś sporu przebiegać będzie według schematu mainstream-ekstrema. W ramach mainstreamu skupia się niemal całość nurtów politycznych „ery” drugiej: socjaldemokraci, liberałowie, zieloni, chadecy, umiarkowani konserwatyści i inne mniejsze grupy. Po drugiej stronie stają ekstrema: rosnąca wszędzie w siłę skrajna prawica, która stawia postulat przebudowy ustrojowej oraz gdzieniegdzie także skrajna lewica, która na razie wybiera w sporze prawicy z mainstreamem postawę symetrysty, lecz coraz więcej wskazówek pozwala sugerować, że jakaś forma jej sojuszu ze skrajną prawicą się wykuwa. Nawet jeśli będzie chodziło li tylko o podział łupów na trupie liberalnej demokracji. 

Od strony socjologicznej elektoraty dwóch nowych biegunów polityki można wyodrębnić najprecyzyjniej, używając pojęcia „percepcja własnego położenia”. Mainstream popierają ludzie zadowoleni ze swojej sytuacji życiowej i wiążący z przyszłością nadzieje. Ekstrema popierają ludzie postrzegający swoje położenie jako złe, pogorszone lub antycypujący jego pogorszenie, wiążący z przyszłością tylko obawy, pogrążeni w fatalizmie. To nie jest w żadnym wypadku prosta kalka z podziałów „ery” pierwszej. Nie jest tak, że pierwsza grupa to po prostu ludzie o silnym statusie materialnym, zaś druga to tylko warstwy społeczne zdegradowane, upośledzone realiami ekonomicznymi, określane jako prekariat, warstwa ludowa czy NINJA. Owszem, status materialny jest jednym z czynników kształtowania się tych wrogich obozów, lecz na to nakłada się cały szereg – zasygnalizowanych powyżej – czynników kulturowo-społecznych. Sfrustrowani utratą społecznej estymy przez swoją grupę społeczną (rasową, etniczną, przez swój Kościół itd.) wybierają obóz ekstremów, nawet jeśli dysponują dużymi środkami finansowymi. Odwrotnie, ubodzy ludzie dostrzegający nowe szanse życiowe dla siebie lub swoich dzieci, które otwarły się relatywnie niedawno wskutek reform liberalnych, popierają siły mainstreamu, nawet jeśli nadal żyją bardzo skromnie. 

4.

Skrajna prawica trzeciej „ery” zresztą różni się diametralnie od (centro)prawicy poprzednich okresów. Tamte były konserwatywnymi partiami o mocnym poparciu dla wolnorynkowego ładu gospodarczego, niskich podatków i deregulacji. W „erze” pierwszej był to miks skrojony pod klasę średnią i wyższą klasę średnią, posiadaczy mniejszych czy większych majątków, którzy identyfikowali niskie podatki jako swój żywotny interes, zaś obawa przed utratą tychże majątków skłaniała ich do popierania społecznego konserwatyzmu zgodnie z logiką „chwilo, trwaj!”. W „erze” drugiej, gdy konserwatywna czy chadecka centroprawica została partią ludową i zaczęła werbować wyborców z uboższych warstw społecznych, jako narzędzia tej rekrutacji używała nacjonalizmu, tradycjonalizmu, religijności, konfliktu pokoleniowego, zagrożenia przestępczością i tym podobnych dźwigni. Miały one służyć do tego, aby np. osoby pobierające zasiłki popierały partię proponującą ich cięcia z innych niż polityka socjalna powodów.

Obecna skrajna prawica porzuciła wolnorynkowe elementy programu i do haseł nacjonalizmu, szowinizmu, wrogości międzykulturowej (czy po prostu rasizmu) dołożyła, kojarzone dotąd z lewicą, hasła socjalne. Jej sukces dzisiaj, zagrożenie stwarzane przez nią mainstreamowi, ale także jej wyraźna przewaga nad ofertą ekstremum lewicowego polega na tym, że odpowiada na wszystkie potrzeby ludzi oceniających swoje położenie jako złe lub żyjących w lęku przed jego relatywnym pogorszeniem. Jest równocześnie nacjonalistyczna, wroga „obcym” sięgającym po pomoc socjalną, ale równocześnie optuje za hojnym wspieraniem świadczeniami „swoich”, rodaków, współwyznawców, wspólnotę etniczną. Czy w świecie polityki tożsamości jest to kombinacja niepokonana, swoisty mat w politycznych szachach?

Wybory 2023 r. w Polsce oczywiście jaskrawo pokazały, że niekoniecznie. Niestety, polski wyczyn przy urnach i nadzieje, jakimi od tamtego dnia żyjemy, idą pod prąd szerszym doświadczeniom krajów zachodniej demokracji. O końcach kadencji i przyszłych wyborach myśli się tam z reguły z dużym niepokojem. Koincydencja, jaką zapewne jest zbliżające się nastanie lat trzydziestych, działa na wyobraźnie tych, którzy analizują dzieje sprzed 100 lat. Słowem: mainstream nadal słabnie, a skrajna prawica przybiera na sile. Mogą ją reprezentować kolejni prezydenci USA i Francji, a rozpoczynająca się rychło nowa kadencja Parlamentu Europejskiego może być ostatnią, w której jeszcze będzie w mniejszości. W Niemczech landy dawnej NRD wydają się stracone na jej rzecz. We Włoszech już rządzi. 

5.

Siły polityczne mainstreamu nie mogą liczyć na powrót do drugiej „ery” demokratycznej polityki. Te realia, choć po prostu lepsze od współczesnych, są nie do otworzenia w tym środowisku technologicznym. Zmiany mentalnościowe obywateli demokracji będą raczej postępować z dużym tempem w kierunku, który wyznaczą jeszcze nowsze technologie. Mainstream musi znaleźć sposób na rekonstrukcję tożsamości ludzi wiążących się z nim, tak aby stała się ona ponownie atrakcyjna dla liczniejszych elektoratów. 

Jedną z dróg, już punktowo stosowaną, która skupiła na sobie wiele krytyki, ale ujawniła także – przynajmniej przez pewien czas – pewną dozę skuteczności, była imitacja. Ugrupowania mainstreamu usiłowały osłabić impuls popychający obywateli lękających się imigracji w stronę skrajnej prawicy poprzez przejmowanie niektórych elementów ich narracji oraz nadawanie im nieco bardziej umiarkowanego charakteru. Także w kwestiach polityki socjalnej mainstream przechodzi coraz częściej do strategii zerowania sporu, jakoby wszyscy się teraz już zgadzali, że państwo winno udzielać hojnego wsparcia i że jest to poza polityczną dyskusją. Takie podejście niewątpliwie spowolniło postępy ekstremów i umożliwiło mainstreamowi utrzymanie władzy na kolejne kadencje, m.in. w Holandii, Belgii czy Danii. Istnieje jednak duża wątpliwość, czy jest to recepta na trwałe oddalenie wyzwania, skoro mamy tu raczej konfirmację tożsamościowych postaw skrajnej prawicy, zamiast ustanowienia dla nich alternatywy. 

Drugą drogą ataku na ekstrema jest zainfekowanie ich kryzysem demokracji liberalnej. Ustrój Zachodu nie tkwiłby w kłopotach, gdyby nie splot kryzysów, które nieustannie uderzają w nasze kraje od mniej więcej 2008 r. Opozycja wobec demokracji liberalnej została zrodzona, a cała tożsamość ekstremów ufundowana na ograniczonej zdolności radzenia sobie i rozwiązywania tych kryzysów przez mainstream. Dalej: istotnym filarem tożsamości zwolenników skrajnej prawicy jest wiara w to, że z tymi kryzysami można było i jest łatwo sobie poradzić. To kazus haseł o zakończeniu wojny w Ukrainie w 24 godziny, zbudowaniu muru lub zapory na granicy, wprowadzeniu tarcz osłonowych, aby radzić sobie z pandemią czy płaskowyżem inflacji. Tymczasem, gdy skrajna prawica rzeczywiście ma władzę, to jej pomysły kończą się kupnem niedostosowanych respiratorów od handlarza bronią, propozycją leczenia koronawirusa wybielaczem, rozebraniem bloku w Ostrołęce czy ławeczką na 100 lat niepodległości. Mainstream powinien uwikłać skrajną prawicę w realia złożoności i kolosalnego poziomu skomplikowania naszej rzeczywistości, aby jej poplecznikom uświadomić, że liderzy ekstremów nie mają zielonego pojęcia, jak kryzysy rozwiązywać, a ich hasełka o „prostych rozwiązaniach” są głupsze niż bajki dla małych dzieci. Pytanie (i wada tego rozwiązania): jak to zrobić, nie oddając ekstremom władzy? W Polsce udało się nam prawicę skompromitować, lecz za cenę oddania jej władzy na osiem lat, w których doprowadziła do dewastacji państwa, które obecnie nie jest w pełnym tego słowa znaczeniu już liberalną demokracją i musi ulec rekonstrukcji. 

Trzecią możliwością jest odwołanie się do kraju. Ekstrema często podkreślają swoją bliskość wobec ludu, twierdzą, że są wsłuchane w głos ludzi, słyszą ich rozterki. Mainstream ma zaś być złożony z ludzi zimnych, zdystansowanych, elitarnych, zarozumiałych i obojętnych na los „małego człowieka”. Jak to wygląda w praktyce, także ujawnia polskie doświadczenie, gdzie rząd ekstremum w praktyce usunął instancję konsultacji społecznych ze ścieżki legislacyjnej, na spotkania partyjne wpuszczał wyłącznie lokalny aktyw z rodzinami, a z resztą społeczeństwa dialogował najchętniej przy pomocy pałki teleskopowej. Politycy mainstreamu muszą wręcz demonstracyjnie otworzyć się na słuchanie ludzi. Oto ostatecznie nadszedł w trzeciej „erze” demokracji czas szerokich konsultacji społecznych, paneli obywatelskich, grup fokusowych, internetowych referendów konsultacyjnych, otwartych drzwi do udziału w zespołach eksperckich dla wszystkich grup zainteresowanych daną problematyką. Przedstawiciele mainstreamu w samorządach mają tutaj do wykonania szczególnie wielką pracę. Trzeba nauczyć się słuchać i jak najczęściej się da, robić także to, czego życzy sobie opinia publiczna. Skoro, imitując ekstrema, mainstream i tak zboczył już na ścieżkę populizmu, to niech to przynajmniej jest populizm, który zapunktuje mocno na plus w odbiorze społecznym. 

Czwartą i najlepszą z dróg jest natomiast budowa nowej tożsamości politycznej wyborcy mainstreamu wokół postawy racjonalizmu. Czas pandemii był co prawda żyznym gruntem także pod liczne teorie spiskowe, ale jednak objawił się również jako moment, choćby chwilowej, restytucji autorytetu, wiedzy naukowej i ekspertyzy jako istotnego czynnika w debacie publicznej. Strach przez chorobą zwrócił wielu ponownie ku wiedzy i rozsądkowi. Trzeba nam dojść do tego, aby obywatele sami z siebie zinternalizowali w sobie niechęć do zajmowania bezrozumnego stanowiska w różnych sporach politycznych. Aby przestali popierać ewidentnych szarlatanów, kłamców i manipulatorów. Aby zgadzali się, że zanim podniesie się na coś wydatki, trzeba najpierw inne wydatki obciąć, znaleźć nowe źródło finansowania, zwiększyć efektywność gospodarki lub wskazać na możliwie mało ryzykowne metody spłaty tak powstałego długu. Aby nie stali na stanowisku, że każdy imigrant to terrorysta lub leń stroniący od pracy. Aby wszelka inność nie wzbudzała w nich paniki. Aby w zmianach kulturowych i pokoleniowych nie widzieli ataku na ich wiarę i rodzinę, a zjawisko nieustannie dokonujące się co dwie dekady od dobrych 200 lat. 

I w końcu, aby dostrzegli (a my razem z nimi), że nieustanna wrogość wyrażana w debacie politycznej ani nie wzmacnia wspólnoty, ani nie generuje lepszych perspektyw na przyszłość.

Inter arma :)

Może kiedyś o wojnie tej pisać będą poeci, ale mnie nurtuje, co dzieje się w głowach, sercach i żołnierskich ciałach walczących na wojnie artystów. Liberalnych, lewicowych, wolnomyślących, przeżywających teraz, w tej właśnie chwili to, co w komforcie foteli poznaliśmy u Tołstoja, Remarque’a, Hemingwaya, Apollinaire’a, Borowskiego, Manna, Célina, Brechta. Eliota czy Grassa.

W ostatniej scenie filmu bohater wskakuje na pokład pędzącego po pasie startowym samolotu, wbija się w pasażerski fotel i przymyka oczy, aby stłumić odradzający się w duszy niepokój: czy to wszystko naprawdę się dzieje. Kropelki potu spływają po jego zmęczonej, zakurzonej twarzy. Samolot odbija się od tej nieszczęsnej ziemi. Przesączona od stuleci ludzkim cierpieniem i sponiewierana radykalną ideologią, ziemia ta staje się, z każdym metrem nabieranej wysokości, co raz to bardziej odległa w okienku samolotu. Przy każdym przerywanym na otarcie potu z czoła spojrzeniu wstecz wydaje się być coraz bardziej bezbronna, pozasłaniana pojedynczymi, postrzępionymi, a w końcu zbitymi w gruby puch chmurami. Spod nich widać jeszcze prześwity wielobarwnej mozaiki ziemi. Raz po raz oko wyłapuje jeszcze pojedyncze obrazy przesyconej rdzawą czerwienią, wyblakłą żółcią spalonych słońcem pól, wreszcie, fragmencik złotego pasemka, poza którym widać, to tu to tam, błękit morza, który w następnej przerwie między chmurami nabiera grafitowej, wreszcie grafitowo-czarnej głębi. W końcu nie widać niczego znad słonecznej strony chmurnej mierzei. Mniej wgryza się w serce obraz przelanej na tej ziemi krwi. Mniej szarpie sumienie na myśl o bezsensownym cierpieniu, w którym nurza się symbolika epickiej skali dziejących się wydarzeń. A co może być bardziej symboliczno-epickie niż wzbicie się w niebo w drodze z podtropikowego piekła ku północnoeuropejskiemu chłodowi naszej normalności? 

Ile takich scen finałowych, czytelniku mój, w kinie wdziałeś? Ile podobnych kinowych opowieści przypomina ci, czytelniczko, ta scena? Zadając sobie samemu to pytanie po kilkunastu sekundach mam już co najmniej trzy tytuły filmów w pamięci. Może cztery. Może więcej. A wyobraźmy sobie teraz antytetyczną scenę. I wcale nie finałową, tylko na samym początku filmu: zbliżający się do lądowania samolot wysuwa koła. W jednym z ostatnich rzędów siedzi mężczyzna wieku średniego. Z języka jego ciała czytamy, że znane mu są realia świata, do którego wraca. Tyle że trudno zrozumieć, po co wracać do krainy mroku. Po co ten powrót do miejsca wyjścia? Po co ten zawracający w połowie drogi Mojżesz? Po co to popotopowe rzucanie się w wodę, Jonasz proszący o powtórne wyrzucenie za burtę, skruszona (w każdym sensie) żona Lota, kolejny raz chcąca rzucić za siebie okiem. Nurzam się tak w myślach, przywołując raz to biblijne, raz kinowe analogie, mając nadzieję na parę chwil samolotowej drzemki. Ale z drzemki nic: czas zapinać pasy i przygotować się do lądowania. 

Z powrotem, na tej bardzo nieszczęsnej i nieszczęśliwej, przesączonej od tysiącleci ludzkim cierpieniem, sponiewieranej radykalnymi ideologiami ziemi. Ziemi Izaaka, Jezusa, Abrahama, Marii z Magdali, Jakuba, Dwunastu Apostołów, prorokiń Miriam i Debory, Jakuba, Judasza, Marii i Matry, Barabasza, Dawida, Salomona i Czterech Matriarchiń. Z ziemi, na której objawiano się, z której wniebobrano. Ziem finalnej nocnej podróży Mahometa, wody, w której Piłat obmywał ręce, ziemi obydwu przymierzeń. Wracam tam, skąd wszystko się wzięło i gdzie wszystko się zaczęło. 

In my beginning is my end. In succession

Houses rise and fall, crumble, are extended,

Are removed, destroyed, restored… (1)

Wracam tam, skąd zbiegłem cztery miesiące temu. Wyjechałem raczej, nie zbiegłem. Ale czuję się jak zbieg. Ale jestem tu, by dowiedzieć się, czym jest wojna dla artysty, kto to artysta-banita, kim jest artysta za murem, artysta przed murem, czym jest artysta bez głosu, po co komu artysta-niepotrzebny. 

Wrzód teokracji, bękart świętej wojny, dziecko arogancji, abnegacji i apoteozy, który zżera skrawek śródziemnomorskiego wybrzeża, może wybuchnąć jadem, który pożre nas wszystkich. Póki co, reszta świata może patrzeć z zainteresowaniem, jak na kananeńekiej ziemi toczy się walka dobrego ze złem. Albo złego z dobrym. Reszty świata to nie boli. Nie bolą ani te zwęglone, z poodcinanymi przez Hamas głowami, ani te umierające w niedziałających inkubatorach. W końcu ktoś musiał zacząć pierwszy – myśli sobie „Reszta Świata” – ktoś tylko odpowiadał na atak. Ktoś przecież tylko odpowiadał na kontratak. Kogoś bardziej zdruzgotała krwawa śmierć dziecka. Czyjeś media kłamią. Bardziej kłamią. Mniej kłamią. Granice zamknięte. Świat nadal patrzy z dyplomatycznie zbolałą twarzą, ciesząc się, że to nie u nich. Watykan wzywa o „święty spokój”. Narody świata wzywają o badanie zbrodni. Tu dziecko sierota, tam dziecko sierota. Tu matka z wysadzonymi genitaliami, tam matka z oderwaną ręką. I ten matematyczny pościg liczb, statystyk i wykresów procentowych… 

Może kiedyś o wojnie tej pisać będą poeci, ale mnie nurtuje, co dzieje się w głowach, sercach i żołnierskich ciałach walczących na wojnie artystów. Liberalnych, lewicowych, wolnomyślących, przeżywających teraz, w tej właśnie chwili to, co w komforcie foteli poznaliśmy u Tołstoja, Remarque’a, Hemingwaya, Apollinaire’a, Borowskiego, Manna, Célina, Brechta. Eliota czy Grassa. 

In order to arrive at what you are not

You must go through the way in which you are not. 

And what you do not know is the only thing you know 

And what you own is what you do not own

And where you are is where you are not. (2)

Idę odrzewioną aleją Tel Awiwu, słysząc warkot kawiarnianych młynków, rozmowy przy stolikach, widzę trzymające się za ręce pary, mieszane, męskie, żeńskie. Ale ten warkot kawiarek wydaje się jakiś podirytowany, rozmowy przy stolikach minorowe, kilka tonów niżej niż spodziewać by się mogło. Entuzjazm w glosach i w rytmach wypowiedzi sobotnich przechodniów jest nieobecny. Czuje się potrzebę komunikacji, ale nie jest to komunikacja radosna. Żyjąc z dodawania kontekstu słowu, obrazowi czy przestrzeni, wyobrażam sobie rozmowy poszczególnych par w każdej wariacji: może żegnają się właśnie, może dzielą okropnymi wieściami, może spala je nadzieja, że ktoś w tunelu żyje jeszcze, że rząd upadnie, że czyjaś matka otrząśnie się z żałobnej apatii, że bratu nie trzeba będzie amputować nogi. 

Gdy zamknę oczy w skupieniu, wydaje mi się, że słyszę z dala salwy spod drugiej strony muru. Może tak, a może to tylko moja głowa? Całe ciało wraca mi do pozycji wyjścia: 6:28 rano, siódmego października zeszłego roku. Wzdrygam się na myśl o najnowszym eseju Mashy Gessen w The New Yorker, w którym porównywana jest sytuacja cywili w Gazie z kondycją polskich Żydów w gettach. Jest mi niedobrze na myśl o niegodziwości, prowokatorstwie i koniunkturalizmie Gessen. Ale może tam, po drugiej stronie muru jest rzeczywiście tak źle, jak piszą? Tramwajem przez gazańską dzielnicę mieszkaniową przejechać się nie da. Kolejne obrazy wznoszących w boleściwym płaczu rąk matek i żon podejrzewam o bycie wytworem hamasowskiej propagandy, zużytą kliszą z wojny domowej w Syrii i za nic nie umiem zrównać tych twarzy ze znanym mi tępym odrętwieniem bólu kobiet na zdjęciach z czasów Zagłady. Może w Polsce matki i córki za murem musiały szeptać, by być usłyszane? Dziś mogłyby to w kamerę telefonu komórkowego wyszlochać, wznosząc ręce w niebo i balansując stylistycznie na granicy teatralności. A nie robią tego. Znaczy się, izraelskie matki tego nie robią. A mogłyby. Więc dlaczego mam niewiarę w płaczliwy sfilmowany ból? Dlaczego nie ufam lekarzom, którzy w życiu terrorysty z Hamasu na oczy w szpitalu nie widzieli? Dlaczego zastygam, kiedy widzę twarz Philippe Lazzariniego na ekranie telewizora? Dlaczego nie mogę uwierzyć w szok Guterres’a na wiadomości o skali kolaboracji UNWR-y z Hamasem? Dlaczego czuję się niedoinformowany? I wystrzelany na dudka, over and over and over again…?

I oczywiście nie sposób mi nie myśleć w takiej kawiarni na odrzewionej alei o „Campo di Fiori” Miłosza. Jak tu zrozumieć psyche obojętnego obserwatora agonii najtragiczniejszego z gett, bawiącego się na ulicznej karuzeli z ubraną odświętnie adoratorką? Jak zrozumieć psyche triumfującego judeofoba? Tak jak nietrudno mi nie myśleć w takim momencie o powieści Jonathana Littella Łagodne czy o nadchodzącym filmie Jonathana Glazera Strefa Zainteresowania: o zimnym, intelektualnym rozważaniu przyczyn, przebiegu i skutków „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, o rozpatrywaniu, przy zastawionych stołach, etyki stosunku „panów” do głodujących. O mieszaniu się karuzelowego śmiechu z jękiem palących się w getcie, o poczynaniu dzieci, wiedząc, że te poczęte już drżą, na wpół martwe, w uciekinierskich namiotach, o zgładzonych pod gąsienicami czołgów miłościach, przyjaźniach, tych odbytych i tych nieodbytych, których to niespełnienie będzie tak samo bolało po obu stronach muru.  

O dark dark dark. They all go into the dark (…)

And we all go with them, into the silent funeral,

Nobody’s funeral, for there is no one to bury. (3)

Niestety, jad analogii już się rozlał i, zarażony nim, staję się wyimaginowanym oponentem wszystkich tych, którzy wezmą faktologiczne i moralne bankructwo Gessen za delficką wyrocznię. A będzie ich wielu. A ci, którzy nie widzą różnicy między Izraelem a nazistowskimi Niemcami, w Netanyahu dopatrują się sprawcy „rzezi niewiniątek”, a barbarzyńskich terrorystów postrzegają jako „walczących o wolność”… tych też będzie dużo. Może więcej niż myślimy. 

 

Ale przecież jestem tu, żeby rozmawiać, nagrywać, archiwizować losy, przeżycia, refleksje, koszmary i światopoglądowe konwersje kręgów twórczych podczas wojny. Zadać te pytania, których nie zadamy już tym, którzy prawdziwie byli w prawdziwym getcie „zlikwidowani” wskutek prawdziwych wywózek do prawdziwych komór gazowych, aktu zbrodni przeciwko ludzkości, który z czasem nazywać się będzie „aktem ludobójstwa”. O rozterkach moralności, o stosunku wobec wolności wypowiedzi, napuszczania na przeciwnika, o bezwzględności militarnej, egzekwowanej rękami twórcy, o relacji między lojalnością wobec zaatakowanego kraju a zdegustowaniem własnym przywództwem. O przykręcaniu śruby propagandy państwowej kosztem odmawiania subsydiów na „sztukę krytyczną”, co jest potrzebne w takich czasach obiorcom sztuk wszelakich. A co, jeśli ich też zabraknie? Jak tak skomplikowany tożsamościowo kraj jak Izrael, może zmieścić się w polaryzującą narrację good guys / bad guys? Wiem to, bo jestem w kraju, w którym nie będzie się cenzurowało zebranego przeze mnie materiału, bez względu na stopień zawartej w nim krytyki establishmentu. Bo wiem, że dzisiejsze doznania twórców z pola bitwy są kontynuacją etosu dzielonego przez całą żydowską populację kraju, kraju, w której palestyńscy Arabowie składają się na 20% populacji. Czyli dwa razy co Żydów w przedwojennej Polsce. A wtedy chyba mówiono, że Polska była „zażydzona”? A dzisiaj, ile byłoby to ludzi, jak na polskie warunki? Osiem milionów. Proszę wyobrazić sobie osiem milionów obywateli polskich tak skrajnej orientacji geopolitycznej, jak palestyńscy Arabowie. I wtedy mówmy proszę o apartheidzie. 

Dawn points, and another day

Prepares for heat and silence. Out at sea the dawn wind 

Wrinkles and slides. I am here

Or there, or elsewhere. In my beginning. (4)

Po kolejnej bezsennej nocy, zmarnowanej na wewnętrznej debacie z wyimaginowanym kontrargumentatorem, pierwsze promienie słońca zaczynają przebijać się poprzez zasłony w mojej sypialni. Po kilku chwilach już pokój rozświetlony jest rześkimi kolorami zimowego Lewantu. Kolejna noc minęła. Bez alarmu. Bez huku pocisków znad Gazy. Leżę, bezwiednie oczekując następnej serii pocisków. Następnego alarmu ewakuacyjnego. Leżę i myślę o tych, którym nie dane jest obudzić się w łóżku, bo koczują na ziemi. O tych, którzy przetrwać będą musieli kolejny dzień żałoby, zrozpaczenia, bezdomności czy uchodźctwa bez pocieszenia. O głodnych, spragnionych i porzuconych: pozwólcie nie wątpić nam w wasze cierpienie. O tych, którzy nienawidzą: oby dane było wam muśnięcie skrzydłem anioła wątpliwości. O tych nienawidzonych: żeby odbili się stopami od tej nieszczęsnej ziemi i nie szukali zrozumienia na ziemi. Ani litości. Bo ich nie znajdą. W końcu co może być bardziej symboliczno-epickie niż wzbicie się w niebo?

1) T.S. Eliot, Four Quartets, cześć druga: East Cocker

2) Ditto

3) ditto

4) ditto

Od czego by tu zacząć… :)

Jutro zawsze przynosi ze sobą coś nowego, coś nieznanego, więc zasadniczo każde jutro jest lub może być wyzwaniem. Czy da się ubezpieczyć od nowego i jego wyzwań? Zła wiadomość jest taka, że nie – nie ma immunitetu od wyzwań. A dobra jest taka, że można pracować nad swoją odpornością na zmiany. 

Jeśli dobrze się przyjrzeć temu, co nas otacza, to można zauważyć, że niemal wszytko jest w ruchu i nieustannej zmianie. Nieożywione obiekty również jej podlegają, krusząc się, ulegając erozji, zużyciu, wyczerpaniu. To, co umiera, ulega rozkładowi, by w końcu zasilić to, co żyje. Fascynujące cykle, zapętlające się łańcuchy zdarzeń, przyczyn i skutków dla jednych są źródłem ciekawości, szansą, okazją do wykorzystania, dla innych źródłem lęku, niepokoju, czasem bezskutecznego oporu. Jeszcze inni dryfują z nonszalancką lub udawaną obojętnością, ani się opierając, ani wychodząc naprzeciw nowym wyzwaniom. Jutro zawsze przynosi ze sobą coś nowego, coś nieznanego, więc zasadniczo każde jutro jest lub może być wyzwaniem. Czy da się ubezpieczyć od nowego i jego wyzwań? Zła wiadomość jest taka, że nie – nie ma immunitetu od wyzwań. A dobra jest taka, że można pracować nad swoją odpornością na zmiany. Wymaga to uruchomienia takich zasobów jak ciekawość, wyobraźnia, kreatywność, marzenia, planowanie (i nie jest tu najistotniejsze sporządzenie planu działania w obliczu spodziewanych wyzwań, lecz chodzi o koncentrację na procesie planowania, który uczy brania pod uwagę różnych perspektyw, wyobrażania sobie alternatywnych scenariuszy, a tym samym ćwiczy nasz mięsień odporności i kreatywne myślenie).

Zacznijmy więc od kroku podstawowego, rozglądając się uważnie i mapując to, co się wokół nas dzieje – gdzie upatrujemy szans, a gdzie wyzwań? Jakie pozytywne aspekty naszego położenia dają nam przewagę nad niepewnością? Które ze słabych bądź problematycznych stron naszej sytuacji mogą się pogłębić i przyczynić do większych kłopotów? Dobre postawienie pytań, ich mnogość i różnorodność pozwalają nakreślić jak najpełniejszy obraz systemu, w jakim funkcjonujemy, relacji pomiędzy jego elementami i głęboko zrozumieć samych siebie. Bez takiej mapy łatwo dajemy się zaskoczyć, działamy chaotycznie i pochopnie. A przewagę nad niepewnym i zmiennym daje nam właśnie świadomość naszego położenia, oraz tego, co znajduje się poza naszą kontrolą, co w strefie wpływu, a w czym to od nas i naszej sprawczości zależy, jak się sprawy potoczą. 

Przyjrzyjmy się temu, co rysuje się na horyzoncie w 2024 roku. To trochę zabawa we wróżenie z fusów, bo jest wiele zmiennych, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć czy nawet sobie wyobrazić, a które mogą całkowicie obalić nasze przewidywania co do przyszłości. Analiza megatrendów i metatrendów jest bowiem nie tylko intelektualną potrzebą, ale nade wszystko koniecznością adaptacyjną. Skoro ćwiczenia z wyobraźni pomagają poszerzyć perspektywę i arsenał możliwości, to spróbujmy rozejrzeć się dookoła, by wreszcie spojrzeć w przyszłość i zobaczyć na jakie wyzwania powinniśmy się przygotować. 

Rozwój technologiczny, zwłaszcza w obszarach sztucznej inteligencji, robotyki, biotechnologii i technologii kwantowych, radykalnie zmienia sposób, w jaki żyjemy i pracujemy. Przełomowe innowacje mogą przynieść rozwiązania dla wielu globalnych problemów, ale również stawiają przed nami nowe wyzwania etyczne i społeczne. Szybki rozwój technologii prowadzi do zmian na rynku pracy, w etyce w biznesie, codziennym życiu i relacjach międzyludzkich. Biorąc pod uwagę rozwój algorytmów uczenia maszynowego i ich zastosowania w medycynie, ekonomii, a nawet w sztuce, stajemy przed pytaniem o granice ludzkiej autonomii i etyki wobec maszyn. Z kolei w obliczu rosnącej liczby cyberataków, zarówno na instytucje państwowe, jak i prywatne firmy, ale i osoby prywatne, bezpieczeństwo cyfrowe staje się kluczową kwestią.

Usieciowienie kontaktów, komunikacji i przepływu informacji sprawia, że globalizacja nabiera nowych wymiarów. Coraz bardziej świadoma społeczność międzynarodowa domaga się równości i sprawiedliwości społecznej. Megatrendy, takie jak wzrost świadomości ekologicznej, walka z dyskryminacją i nierównościami, czy rosnąca rola mediów społecznościowych w kształtowaniu opinii publicznej, będą mieć ogromy wpływ na nasze społeczności. 

Na arenie politycznej obserwujemy ewolucję od tradycyjnych form demokracji liberalnej do bardziej złożonych, wieloogniskowych form siły społecznej. Przykładem jest rosnąca rola ruchów społecznych i organizacji pozarządowych, które wpływają na politykę na różnych poziomach, od lokalnego do globalnego. Wzrost znaczenia mediów społecznościowych jako narzędzia mobilizacji i oporu przeciwko autorytaryzmom, wskazuje na zmianę w dynamice władzy i wpływów. W obecnej epoce, kształtowanie politycznych dyskursów przechodzi głęboką transformację, odchodząc od klasycznych modeli demokracji liberalnej i przesuwając się ku bardziej wieloogniskowym, rozproszonym formom siły społecznej. Wzrost znaczenia ruchów społecznych, grup obywatelskich i organizacji pozarządowych wskazuje na przesunięcie w kierunku bardziej zdecentralizowanej i uczestniczącej formy polityki. Przykładem może być rosnąca rola ruchów takich jak Black Lives Matter w USA, Strajk Kobiet czy Młodzieżowy Strajk Klimatyczny, które już wywarły znaczący wpływ na politykę lokalną i globalną, często omijając tradycyjne struktury polityczne.

Jednocześnie obserwujemy wzrost populizmu i polaryzacji, który częściowo jest reakcją na globalizację i percepcję utraty kontroli narodowej. Populiści wykorzystują media społecznościowe do budowania bezpośredniego kontaktu z elektoratem, często opierając swoją retorykę na emocjach i prostych rozwiązaniach skomplikowanych problemów. To prowadzi do głębszych podziałów społecznych i politycznych, co jest wyzwaniem dla demokracji w Europie i na świecie.

Kultura współczesna zmaga się z epoką postprawdy, gdzie tradycyjne narracje są kwestionowane, a nowe formy wyrazu zyskują na znaczeniu. Fenomeny takie jak deepfake, kultura memów czy sztuka algorytmiczna, ukazują zarówno możliwości, jak i pułapki, które niesie ze sobą cyfryzacja. Zmienia się także rola odbiorcy kultury, który staje się aktywnym uczestnikiem w jej tworzeniu i reinterpretacji. Technologie cyfrowe, takie jak sztuczna inteligencja, wirtualna rzeczywistość czy technologie deepfake, otwierają nowe możliwości dla tworzenia i doświadczania kultury. Sztuka cyfrowa, film, muzyka i literatura coraz częściej korzystają z tych narzędzi, tworząc dzieła, które zacierają granice między rzeczywistością a fikcją, autentycznością a kreacją. Ta ewolucja rodzi pytania o autentyczność, autorstwo i etykę w sztuce.

W kontekście epoki postprawdy, kultura staje się areną złożonych interakcji między tradycyjnymi narracjami a nowymi, często zdecentralizowanymi formami wyrazu. Ta dynamiczna przestrzeń kulturowa jest nie tylko odzwierciedleniem zmian społecznych i technologicznych, ale również czynnikiem kształtującym nasze postrzeganie rzeczywistości.

Media społecznościowe i internetowe platformy informacyjne tworzą przestrzeń, w której każdy może być zarówno konsumentem, jak i twórcą treści. To prowadzi do sytuacji, w której tradycyjne autorytety, takie jak główne media czy instytucje kulturowe, tracą na znaczeniu na rzecz indywidualnych lub grupowych narracji. W efekcie, różnorodność perspektyw jest zarówno bogactwem, jak i źródłem konfliktów interpretacyjnych. Kultura odgrywa kluczową rolę w kształtowaniu tożsamości i świadomości społecznej. Zmieniające się narracje i formy wyrazu wpływają na sposób, w jaki interpretujemy naszą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To z kolei ma bezpośredni wpływ na nasze wartości, przekonania i działania.

Przyszłość rysuje się jako fascynująca mieszanka wyzwań i możliwości. Przed nami stoi zadanie zrozumienia i adaptacji do tych przemian, ale także aktywnego kształtowania przyszłości, która będzie bardziej sprawiedliwa, bezpieczna i innowacyjna. Wyzwanie: jutro! jest więc nie tyle przepowiednią, co wezwaniem do działania i refleksji nad kierunkiem, w którym zmierzamy. Każda i każdy z nas ma szansę, by aktywnie uczestniczyć w kształtowaniu rzeczywistości, na miarę swoich możliwości i marzeń. A marzenie o lepszej przyszłości to całkiem dobry punkt wyjścia do działania, prawda?

Za i przeciw [] :)

Można to rozpisać. Rozbić na czynniki pierwsze. Można przyglądnąć się państwu, stanowi rządu, kondycji społeczeństwa, rozkładowi wspólnoty. Można prześledzić każdą decyzję, analizować kolejne błędy, afery, manipulacje, kłamstwa jakie padły z ust lub wyszły spod piór aktualnie rządzących. Można wskazać kolejne – bardzo praktyczne, uderzające nas po kieszeni – skutki aktualnej polityki (choć wszystko we mnie buntuje się, gdy przychodzi używać sowa „polityka” dla opisania rzeczpospolitej ekonomicznych/gospodarczych/prawnych/antywspólnotowych absurdów. Można wskazać – z dużą już precyzją – te miejsca, w których naruszone zostały demokratyczne standardy; w których próbowano skruszyć myślenie, nadwyrężano racjonalność, nakładać pęta naszym osobistym wolnościom; te chwile, gdy między ludzi żyjących wszak w jednym kraju uparcie wbijano klin obcości/wrogości/niechęci/niezgody.

Można. Ba, nawet trzeba. W ten sposób zarówno na użytek publiczny, jak i na własne potrzeby tworzymy swoisty raport o stanie państwa. Państwa, które się sypie; państwa, które miejscami polakierowano propagandowymi hasłami, przyklejono plastry codziennych kłamstwa, które owinięto półprzezroczystym lepcem socjalnego rozdawnictwo; które zakrzyczano „bogiem, honorem i ojczyzną” (zapis nieprzypadkowy), zafałszowano wersją świata według TVP-is; zamundurkowano zideologizowaną szkołą w wersji Czarnka, zakłamano słowem „ideologia”, skrzywdzono obelgą „zarazy”. Państwa, w którym chciałoby się wiedzieć kto jest kim, ale nie można bo tron zlepiony z ołtarzem, to znów chodzący na pasku prywaty, mnożący instytucjonalne byty „narodowe”, rozdrabniający sensy, szczujący na każdy przejaw odmienności, dziury w swej „polityce” zapychający ograbionym z prawdziwego znaczenia „patriotyzmem”. Raport, którego nie postawimy na półce i „Niech w kurz obrasta”, ale taki, co pozwoli nam krok po kroku prześledzić obszary koniecznych napraw, wyjaśnień, naprostowań, zgód i zaprzeczeń. Taki, co pozwoli nam odzyskać sprawczość, odegnać autorytarne demony i zacząć… w jakimś sensie od nowa.

Trzeba. Bo to państwo – jakie jest dziś – musi dobrze wryć nam się w pamięć. Bo to dopiero państwo w prawdziwej ruinie, domagające się nie łatania pojedynczych dziur, ale kompleksowej rewitalizacji. W odbudowie powojennej, w rekonstrukcji społeczeństw post-konfliktowych mówimy, że dla dobrej zabezpieczenia pokoju nie ma powrotu do status quo ante. Podobnie jest i tu. Bo nie ma powrotu 1:1 do Polski z roku 2015. Bo i tam, i w historii/narracji III RP będziemy szukać tych „wyłomów”, zagwozdek, potknięć czy wreszcie błędów, które pozwoliły PiS pchnąć niegłupi przecież naród w opary absurdu; co dały władzę tym, którzy najzwyczajniej nie lubią i nie szanują innych ludzi; dla których władza i powiązana z nią prywata stanowi „wartość” nadrzędną; którzy kładąc łapę na kolejnych obszarach najzwyczajniej je psuli. Bo to nie liberalna „mojość”, która pamięta, że granicą mojej wolności jest wolność drugiego człowieka; to nie liberalna wolność, w której nawet nie zgadzając się z drugim, zawsze będę stać na straży jego/jej prawa do wyrażania poglądów; to nie liberalna wolność gospodarcza. To nie… To nie mój kraj, a przecież wciąż mój. A przynajmniej tak trzeba o nim myśleć, jeśli naprawdę chcemy go odzyskać.

A zatem… jakiej Polski chcemy? To mogłaby być kolejna długa wyliczanka, która mam nadzieję przyjdzie nam rozpisać w kolejnych miesiącach, gdy świadomie powiemy: „Nasza!” i weźmiemy za Nią odpowiedzialność. I nie idzie o to, że chcemy „Polski uśmiechniętej”, bo już sama myśl o znikającym uśmiechu kota z Cheshire mąci mi ten obraz; bo uśmiech mi nie wystarcza. W pytaniu: „Jakiej?” jest potrzeba konkretów. To Polska, o której nie tyle możemy, co wręcz musimy rozmawiać; którą musimy poznać w dialogu, a nie zabetonować ją własną opinią. Polska, do której chcemy/możemy/musimy dążyć, by przy każdych kolejnych wyborach nie trzeba się było zastanawiać nad pakowaniem walizek i wybieraniem kierunku emigracji. Polska… możliwa. Dzień wyborów, to moment, gdy odpowiadamy sobie na pytanie: W jakiej Polsce chcesz żyć? Ja wiem. A Ty?

Jest sobie kraj: Wszechobecność wojny – Bogusław Pacek gościem Magdaleny M. Baran :)

„Żelazna kopuła” nie dała rady. Izrael został zaatakowany z powietrza, wody i lądu. Jeden poranek postawił pod znakiem zapytania działanie doskonałego – jak dotąd sądzono – wywiadu, ale także skruszył, wątłe i tak poczucie bezpieczeństwa mieszkańców kraju, gdzie każda obywatelka i każdy obywatel odbywa obowiązkową służbę wojskową. Kraju, w którym wszechobecność wojny jest wręcz zdumiewająca, bo przecież Izrael „żyje w zagrożeniu”. I… znów wojna, która w narracji premiera Izraela zamienia się w odwet. Wojna, która rani i zabija, ale też każe wnikliwie przyglądnąć się konfliktowi palestyńsko-izraelskiemu, a także geopolitycznemu wymiarowi tej „nowej” wojny. O tym wszystkim rozmawiam z Bogusławem Packiem, profesorem zwyczajnym w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ, generałem dywizji w stanie spoczynku.

Gość odcinka:
Bogusław Pacek – Profesor zwyczajny w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ, generał dywizji w stanie spoczynku, doktor honoris causa Uniwersytetu Sił Powietrznych Ukrainy. W latach 1979-2014 był oficerem WP, zajmował m.in. stanowiska Komendanta Głównego Żandarmerii Wojskowej, był też : Zastępcą Dowódcy Operacji Wojskowej UE w Czadzie i Republice Środkowoafrykańskiej, Asystentem Szefa Sztabu Generalnego WP ds. Wojsk Lądowych i Wojsk Specjalnych, Radcą Ministra Obrony Narodowej, Rektorem Akademii Obrony Narodowej, Doradcą NATO ds. reformy edukacji wojskowej w Ukrainie.

W 1990 roku doktoryzował się w naukach humanistycznych a w 2009 został doktorem habilitowanym nauk wojskowych w obszarze bezpieczeństwa międzynarodowego. Równolegle ze służbą wojskową od 1990 roku pracował jako wykładowca psychologii i przedmiotów z zakresu nauk politycznych i nauk o bezpieczeństwie w Akademii Marynarki Wojennej, Uniwersytecie Gdańskim, Pomezańskim Kolegium Teologicznym, Szkole Wyższej TWP – Wszechnica Polska, Uniwersytecie Jana Kochanowskiego i Akademii Obrony Narodowej. Jest autorem ponad 20 książek oraz ok. 200 artykułów naukowych . W latach 2014–2016 członek Senior Advisory Council PfP Consortium. Zasiadał w 7-osobowym międzynarodowym zespole zarządzającym SAC. W latach 2014–2015 był reprezentantem Polski – członkiem Rady NATO ds. Nauki (NATO Science and Technology Board-STB). W latach 2013–2016 był członkiem Rady Naukowej Bałtyckiej Akademii Obrony w Estonii (BALTDEFCOL). Przez wiele lat był felietonistą „Polski Zbrojnej”, „Świata Elit” i „Twojego Wieczoru”. 30 czerwca 2014 odebrał z rąk Prezydenta RP nominację profesorską. Od 2017 do 2020 roku był członkiem Zespołu Edukacji dla Bezpieczeństwa Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk.

Od 1 marca 2018 – profesor zwyczajny Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego. 28 maja 2019 r.został wyróżniony przez Radę Naukową Uniwersytetu Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduba w Charkowie, w uznaniu zasług naukowych w obszarze bezpieczeństwa międzynarodowego oraz obronności, aktywnej działalności w ramach programu DEEP NATO oraz osobistego udziału w rozwoju edukacji i nauki Uniwersytetu -nadaniem tytułu doktora honoris causa. Jest kawalerem Krzyża Komandorskiego Orderu Krzyża Wojskowego oraz Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski. Odznaczony również Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi oraz francuskim Krzyżem Oficerskim Orderu Narodowego Zasługi.

Prowadzi kanał: https://www.youtube.com/@GeneraprofesorBogusawPacek

Hostini podcastu:
Magdalena M. Baran — doktor filozofii, historyk idei, publicystka; adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Naukowo zajmuje się problematyką wojny, filozofią polityki i etykami praktycznymi etyką rządu. Doktorat obroniła w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, była stypendystką Politische Akademie der ÖVP, Uniwersytetu Wiedeńskiego i Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu, prowadziła gościnne wykłady na Uniwersytecie w Siegen, Julius-Maximilians-Universität w Würzburu oraz Uniwersytecie w Murcji. Współpracuje z uczelniami wyższymi i organizacjami pozarządowymi w kraju i za granicą. Autorka książek Znaczenie wojny. Pytając o wojnę sprawiedliwą (Liberté! 2018), Oblicza wojny (Arbitror 2018) i Był sobie kraj. Rozmowy o Polsce (Liberté! 2021). Prowadzi podcast „Jest sobie kraj”. Redaktor prowadząca miesięcznika Liberté!

Projekt realizowany jest dzięki wsparciu Państwa darowiznom.

Przyłącz się do nas i wesprzyj naszą misję na: wspieraj.liberte.pl
Jeśli chcesz wesprzeć bezpośrednio autora zapraszamy na: wspieraj.liberte.pl/magdalena-baran

You Tube

Soundcloud

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję