Polityczna przyszłość Polski [PODCAST] :)

W tym odcinku Liberal Europe Podcast Leszek Jażdżewski (Fundacja Liberté!) opowiada o zbliżających się wyborach parlamentarnych w Polsce, funduszach unijnych i rządach prawa oraz o tym, jak radzić sobie z populistami.

Dzisiaj porozmawiamy o Polsce. Wiele osób wie co nieco o sytuacji w Polsce, o problemach, jakie Polska stwarza Unii Europejskiej, a także o wydarzeniach dotyczących uchodźców wojennych z Ukrainy i roli, jaką odgrywamy w tym zakresie.

Większość z Was wie też, że Prawo i Sprawiedliwość, prawicowa partia nacjonalistyczna, sprawuje rządy w Polsce już od siedmiu lat. Partia ta znajduje się na prawo od nurtu głównych partii unijnych (np. CSU w Niemczech). Jej przedstawiciele chcą być postrzegani jako ‘rozsądni konserwatyści’, ale biorąc pod uwagę ich poglądy na Europę, praworządność i aborcję, to jest im raczej bliżej do ugrupowań populistycznych i antyestablishmentowych – jak Zjednoczenie Narodowe Marine le Pen we Francji, Liga Północna Matteo Salviniego we Włoszech lub Vox w Hiszpanii. Istnieje jednak istotna różnica między partią PiS a pozostałymi tymi ugrupowaniami – PiS ma nastawienie antyrosyjskie i zajmuje stanowisko przychylne relacjom transatlantyckim. Jest to jeden z powodów, dla których partia ta nie ma zbyt przyjaznych stosunków z resztą obozu populistycznego.

 

European Liberal Forum · Ep145 Poland’s political future

 

Fidesz Viktora Orbana na Węgrzech jest najbardziej podobny do Prawa i Sprawiedliwości. Należy jednak pamiętać, że Orbán prowadzi zgoła inną politykę na poziomie międzynarodowym i stara się pielęgnować stosunki z Rosją i Chinami. Tymczasem Polska musi utrzymywać bliskie relacje transatlantyckie ze Stanami Zjednoczonymi – pod tym względem możemy uznać, że rząd PiS nadal znajduje się w obozie zachodnim, choć pozostaje raczej eurosceptyczny, co przysparza Polsce wielu problemów na arenie międzynarodowej.

Rok 2023 będzie rokiem wyborczym, a wybory parlamentarne zaplanowano na późną jesień. Opozycję dla partii PiS stanowi stary dobry Donald Tusk, były premier Polski i były szef Rady Europejskiej. Od 2005 roku polska scena polityczna jest zasadniczo podzielona między Donalda Tuska (lidera Platformy Obywatelskiej) a Jarosława Kaczyńskiego (lidera Prawa i Sprawiedliwości). Pięć lat spędzonych przez Tuska w Brukseli drogo kosztowało opozycję, ponieważ Platforma Obywatelska nie jest obecnie w stanie konkurować z PiS-em.

Nie trzeba dodawać, że opozycja w Polsce to scena bardzo rozdrobniona. Oprócz Platformy Obywatelskiej Donalda Tuska inne partie opozycyjne to: Polska 2050 pod przewodnictwem Szymona Hołowni (politycznego outsidera, komentatora religijnego, byłej osobowości telewizyjnej). Partia ta jest, o dziwo, ruchem liberalnym i należy obecnie do grupy ALDE na poziomie UE. Ideologicznie jest to partia jest centroprawicowa, co upodabnia ją do Platformy Obywatelskiej (należącej do Grupy EPL).

Lewica w Polsce obejmuje starą partię postkomunistyczną, a także partię Nowa Lewica pod przewodnictwem europosła Roberta Biedronia. W skład koalicji wchodzi także partia Razem, przedstawicielka nowej lewicy, która (jak na ironię, biorąc pod uwagę jej nazwę) wyróżnia się na tle innych sił opozycyjnych.

Następnie mamy Polskie Stronnictwo Ludowe, ruch rolniczy z około 5% poparcia, który stara się pozycjonować jako partia centrowa i skupia się nie tylko na wsiach, lecz także małych miejscowościach i większych miastach. Jednak mają z tym trudności.

Jest wreszcie radykalna, prawicowa partia nacjonalistyczna, Konfederacja, która przechodzi obecnie proces rebrandingu. Partia ta jest bardzo heterogeniczna – niektórzy członkowie partii są silnie prorosyjscy, inni to zagorzali nacjonaliści (w tym zwolennicy białej supremacji), a jeszcze inni to konserwatywni libertarianie (którzy opowiadają się za wolnym rynkiem, ale jednocześnie są konserwatywni w kwestiach społecznych). Ta ostatnia grupa wydaje się obecnie dominować i to na nich spoczywa obowiązek podjęcia próby repozycjonowania partii na scenie politycznej. Konfederacja oscyluje wokół 5% progu poparcia wśród wyborców, czyli progu niezbędnego do wejścia do polskiego parlamentu.

W związku ze zbliżającymi się wyborami PiS boryka się z szeregiem problemów. Prawo i Sprawiedliwość mierzy się z wyzwaniami gospodarczymi, reakcją na łamanie praworządności (Europejski Trybunał Sprawiedliwości próbuje zmusić partię rządzącą do wycofania się z wprowadzonych antyreform, które doprowadziły do dysfunkcji wymiaru sprawiedliwości w Polsce) oraz wprowadzeniem zakazu aborcji (obecnie prawie wszystkie aborcje są nielegalne – to drakońskie prawo powodowane względami politycznymi).

Kwestie te mogą przyprawić o ból głowy każdego, kto rozważa ewentualne reformy po wyborach, gdyż wyjście z tej plątaniny niekonstytucyjnych zmian będzie niezwykle trudne. Wydaje się to prawie niewykonalne, jeśli ma zostać przeprowadzone w sposób zgodny z prawem.

Jeśli chodzi o napięcia w Unii Europejskiej, Prawo i Sprawiedliwość próbuje sprowadzić wszystkie te problemy do poziomu „złej UE, która nie chce dać Polsce pieniędzy”, podczas gdy Polska wraz z Ukraińcami toczy wojnę wywołaną przez Rosję, dlatego to „hańba!”. Obecnie trwa też wielka antyniemiecka kampania partii rządzącej (z Donaldem Tuskiem w roli niemieckiej marionetki), która usiłuje udowodnić, że to Niemcy rządzą UE od wewnątrz.

Tymczasem mimo działań obecnego rządu Polska jest krajem zdecydowanie proeuropejskim. Przyczyny takiej postawy mogą być różne, ale generalnie Polacy widzą swoją przyszłość w Unii Europejskiej. W świetle tego faktu nie można być otwarcie antyunijnym i liczyć na wysokie poparcie wyborcze. Dlatego PiS próbuje zamienić „UE” na „Niemcy”, aby zmobilizować poparcie polityczne antyniemiecką propagandą.

Jednocześnie Komisja Europejska bardzo otwarcie stwierdziła, że ​​jeśli nie zostaną wdrożone pewne reformy (m.in. zniesienie ustawy zakazującej niektórym sędziom pracy w sądach), to Polska nie otrzyma unijnych środków z funduszu odbudowy po pandemii COVID-19. Ponadto Polska boryka się również z jeszcze poważniejszymi problemami związanymi z funduszami strukturalnymi.

Polski rząd wyraźnie boryka się z problemami finansowymi związanymi z wysoką inflacją, sprzedażą państwowych obligacji i bardzo kosztownymi programami socjalnymi (np. dodatkowymi emeryturami). Potrzebuje pieniędzy, zwłaszcza w roku wyborczym 2023. W konsekwencji może dojść do próby zmiany podejścia do relacji Polski z Unią Europejską. Strategia szantażu i sprzeciwiania się nie działa w tym przypadku – nie można po prostu wejść do pokoju zachowując się jak buntownik i oczekiwać, że wszyscy cię wysłuchają, tylko dlatego, że masz inne zdanie na dany temat.

Istnieje zatem wysokie prawdopodobieństwo, że ze względu na zdecydowane stanowisko w sprawie praworządności w Polsce, Komisja Europejska może być w stanie wymusić na polskim rządzie przynajmniej częściowe wycofanie się z wprowadzonych antypaństwowych zmian. Byłoby to wielkie zwycięstwo dla wszystkich Polek i Polaków, którym zależy na tych sprawach. Po raz pierwszy Unia Europejska dysponuje wytrychem (finansowym), który może faktycznie wykorzystać.

Niepokojące jest jednak to, że środki z tego funduszu otrzymać ma również Viktor Orban, który obecnie również obiecuje pewne ustępstwa wobec UE. To wysyła bardzo negatywny sygnał do całej społeczności europejskiej. Podobnie byłoby w przypadku, gdyby Polska miała otrzymać środki unijne bez wdrożenia niezbędnych reform. Przekazanie teraz Węgrom pieniędzy europejskich podatników oznaczałoby, delikatnie mówiąc, wspieranie „reżimu hybrydowego” i tylko umocniłoby pozycję Orbana. Trzeba mieć na uwadze, że oczekiwanie zmiany rządu węgierskiego i powrotu do demokracji liberalnej wydaje się w tym momencie nierealne i naciągane, gdyż państwo to nie jest już w pełni demokratyczne.

Jeśli pozwolimy populistom w Unii Europejskiej wybierać sobie, co im się podoba, a co nie, to napotkamy poważne problemy. Dotyczy to również krajów, które w tej chwili wydają się być wolne od populistów, ponieważ pokusa, by podążać tylko za tym, co wydaje się atrakcyjne w projekcie europejskim, może być bardzo silna. Wciąż mamy w pamięci nieudaną próbę Davida Camerona, by postawić na swoim w UE – przy czym jego głównym zmartwieniem było ograniczenie migracji i przepływu osób z UE do Wielkiej Brytanii.

Każde państwo członkowskie może łatwo znaleźć w UE coś, co mu się nie podoba i czego wolałoby się pozbyć. Ale kiedy zaczniemy na to pozwalać, to możemy skończyć z zupełnie inną Unią Europejską niż ta, którą znamy. UE, która byłaby mniej zintegrowana, z bardziej skomplikowanym procesem decyzyjnym, a nawet pozbawioną strefy Schengen lub ponownym kryzysem strefy euro (jak ten z 2012 roku). Może się to wydawać przesadą, ale jeśli inni populiści w Europie zobaczą, że można przebierać w założeniach projektu europejskiego, to możemy być świadkami wzmocnienia ich przekazu, wielu antyeuropejskich kampanii i wzrostu poparcia dla ich postulatów. Idąc dziś na ustępstwa, jutro będziemy obserwować dalsze osłabienie partii politycznych głównego nurtu.

Rozmowy o Polsce, Węgrzech i rządach prawa mogą być nużące. Większość Europejczyków chciałaby raz na zawsze zamknąć ten temat i o nim zapomnieć Należy jednak pamiętać, że Polacy Europejczykami, więc byłoby nie fair wobec nich mówić im, że nie zasługują na rządy prawa najwyższej jakości. Polska na to zasługuje. Przywrócenie praworządności może zająć trochę czasu, ale zadaniem Polski jest zmiana rządu i wyciągnięcie wniosków z zaistniałej sytuacji. Choć społeczeństwo w Polsce jest tak samo spolaryzowane jak w Stanach Zjednoczonych, nie ma powodu sądzić, że nie potraktowałoby tej lekcji poważnie.

Nie powinniśmy iść na kompromis w sprawie naszych ideałów ani podważać walki, którą polskie społeczeństwo obywatelskie toczy od 7 lat z własnym rządem przeciwko demontażowi Konstytucji i rządów prawa w Polsce – na ulicach, w sądach i w parlamencie. Dlatego bardzo się cieszę, że Komisja Europejska postanowiła wzmocnić swoją pozycję – lub po prostu postąpić właściwie.

Rząd Prawa i Sprawiedliwości znajdzie się teraz w bardzo niepewnej sytuacji – od tego momentu może albo podążać bardziej racjonalną drogą (sięgnąć po fundusze unijne, iść na ustępstwa i przywrócić praworządność przynajmniej w zakresie głównego nurtu politycznego w liberalno-demokratycznym porządku światowym – co może kosztować ich wewnętrzną koalicję z partią Solidarna Polska) lub pozostać na obranym kursie i stracić pieniądze (co z kolei może kosztować ich wybory w 2023 roku). Wybór jest więc naprawdę trudny.

Jeśli chodzi o perspektywy polskiej opozycji, to jestem bardzo optymistycznie nastawiony do zmiany władzy w wyborach w 2023 roku. Problematyczne będzie jednak samo przejęcie władzy, gdyż wygrani będą musieli stawić czoła wyzwaniu w zasadzie sprawowania władzy w konflikcie do istniejących instytucji, które zostały przejęte (legalnie lub nielegalnie) przez Prawo i Sprawiedliwość. I tak, przykładowo, do odrzucenia weta prezydenta potrzeba 60% głosów, co bardzo utrudnia realizację pewnych zmian. Co więcej, kryzys gospodarczy będzie kolejnym ciężkim orzechem do zgryzienia w sytuacji, gdy będziemy mieli do czynienia z rządem wielopartyjnym (tymczasem od 2005 r. nie było w polskim rządzie więcej niż dwóch partii).

Podsumowując, wygrana w wyborach to jedno, a faktyczne sprawowanie rządów to zgoła coś innego. Mam nadzieję, że z pomocą społeczeństwa obywatelskiego, think tanków i ekspertów nasi liderzy polityczni w opozycji będą gotowi podjąć się tego niezwykle ważnego politycznego zadania odbudowy polskiej demokracji po wyborach w 2023 roku.


Niniejszy podcast został nagrany 30 listopada 2022 roku.


Niniejszy podcast został wyprodukowany przez Europejskie Forum Liberalne we współpracy z Movimento Liberal Social i Fundacją Liberté!, przy wsparciu finansowym Parlamentu Europejskiego. Ani Parlament Europejski, ani Europejskie Forum Liberalne nie ponoszą odpowiedzialności za treść podcastu, ani za jakikolwiek sposób jego wykorzystania.


Podcast jest dostępny także na platformach SoundCloudApple Podcast, Stitcher i Spotify


Z języka angielskiego przełożyła dr Olga Łabendowicz


Czytaj po angielsku na 4liberty.eu

Polski bajzel po nowemu – PiS poprawia, co sam zepsuł :)

Miał być nowy ład, potem polski ład, a wyszedł wielki bajzel. Zaskoczenia w sumie nie było, PiS to polska wersja króla Midasa – czego się nie tknie, w ruinę obróci. Bez wyjątku, bo choć rzadko się PiS-owi zdarza zrobić coś dobrego (przypadkiem i niechcący, ale jednak), to takie pojedyncze pomysły były – spaprali koncertowo wszystkie.

Ale od początku…

…od początku Polski Ład promowano jako rewolucję w podatkach i zmianę całego systemu podatkowego. Rewolucja była październikowa, tak dosłownie, jak i w przenośni. Data 1 października pasuje tu jak żadna inna. Nieprzypadkowa zapewne była i sama nazwa – czego by o PiS nie mówić w propagandzie są wybitni. Nazwa nośna i chwytna, jak się okazało nieprzypadkowo kojarząca się z Nową Ekonomiczną Polityką Lenina czy już bardziej wprost z New Deal Franklina Roosevelta. O ile ten pierwszy stanowił delikatny postęp u twardogłowych komunistów, o tyle New Deal nie tylko wydłużył amerykański kryzys lat 20-tych, ale i trwale zniszczył to, co nazywano amerykańskim snem. Tych podobieństw jest zresztą więcej, Roosevelt czterokrotnie został prezydentem USA jako jedyny depcząc zwyczajowy limit dwóch kadencji. Wszyscy poprzednicy to szanowali, on uznał, że nie będzie, skoro literalnego zakazu w konstytucji nie ma. Brzmi znajomo? Amerykanie potem zmienili konstytucję. PiS nie musi, i tak ją oleje.

Polski system podatkowy w dotychczasowej formie pozostawał niezmienny od lat 90-tych. Zmieniano stawki, zmieniano progi, ale nie zmieniano jego zasadniczej konstrukcji. Konstrukcji skomplikowanej i powodującej, że najmniej opłacalnym była praca na umowie o pracę. W zasadzie jedyną próbę kompleksowego zajęcia się tym tematem podjął rząd Buzka z Leszkiem Balcerowiczem w składzie. Zaproponowano wtedy diametralne zmiany z podatkach dochodowych CIT i PIT, wprowadzając liniową stawkę podatkową. Z VAT i CIT się udało, ustawę dotyczącą podatku od osób fizycznych zawetował Aleksander Kwaśniewski, pozbawiając Polaków szansy na jakkolwiek sprawiedliwe podatki. Jakkolwiek, bo podatek liniowy też nie jest sprawiedliwy, taki byłby tylko podatek pogłówny – praktycznie niemożliwy do wprowadzenia. Czym, jeśli nie kradzieżą, jest jednak progresywna stawka podatkowa? Jakie prawo trzymania złodziei w więzieniach ma państwo pobierający taki podatek? Ówczesny prezydent uznał inaczej i postawił się po stronie socjalistycznego prześladowania ludzi sukcesu. Mały hołd należy się także Zycie Gilowskiej, która doprowadziła do likwidacji 40-procentowego progu podatkowego czy obniżenia klina podatkowego.

 

Wśród istniejących rozwiązań przyjąć można cztery typy opodatkowania dochodów:

  1. Pogłówny – najstarszy system, opodatkowuje się nie dochody, co niejako samo życie człowieka bez względu na uzyskiwane dochody. Skoro każdy żyje w danym kraju i ma takie same możliwości korzystania z usług państwa, to powinien w takim samym stopniu składać się na jego utrzymanie.
  2. Liniowy – jednolita stawka procentowa od dochodu niezależnie od jego wysokości. Przy czym stały jest jedynie procent, zarabiający więcej wciąż płaci więcej niż zarabiający mniej.
  3. Progresywny – stawka procentowa podatku rośnie wraz ze wzrostem dochodu, zatem zarabiający więcej płaci nie tylko więcej z racji wyższych dochodów, ale jeszcze więcej wraz ze wzrostem dochodu.
  4. Degresywny – niejako przeciwieństwo podatku progresywnego, gdzie stawka maleje wraz ze wzrostem dochodów. Zarabiający więcej wciąż płacą więcej podatku niż zarabiający mniej, ale państwo uznaje, że skoro płacą już tak dużo w bezwzględnych kwotach, to można pobierać mniejszą stawkę powyżej pewnego dochodu.

 

Niezależnie od filozoficznej dyskusji o tym, czym jest sprawiedliwość społeczna, podstawowym założeniem systemu podatkowego powinno być równe opodatkowanie dochodów niezależnie od źródła pochodzenia czy formy zatrudnienia. Dotychczasowy system bardzo wysoko opodatkowywał dochody z pracy i relatywnie łagodnie obchodził się z podmiotami prawnymi, szczególnie tymi o wyższych dochodach. Obok tego, co nazywamy podatkiem dochodowym, w Polsce płacimy też ubezpieczenie zdrowotne, składkę emerytalną i składki społeczne. W praktyce są to podatki. W zamian otrzymujemy służbę zdrowia, z której i tak nie możemy skorzystać, gdy jest potrzebna oraz w największym stopniu absolutnie nic niewartą obietnicę emerytury z ZUS.

Do roku 2021 obliczanie podatków w podstawowym systemie wyglądało następująco:

  1. Umowa o pracę i umowa zlecenie: Pensja brutto – kwota wolna – składki ZUS (do 30-krotności)— składka NFZ – podatek dochodowy (17/32) +7,75% składki NFZ odliczanej od podatku = pensja netto.
  2. Umowa o dzieło: Kwota brutto – podatek dochodowy = kwota netto
  3. Działalność gospodarcza: kwota netto z faktury – ryczałtowa składka ZUS – podatek dochodowy

Podane wyżej przykłady to tylko podstawowy system. Więcej zamieszania było z umowami zlecenia, które częściowo podlegały składkom ZUS, a częściowo nie. Istniało też wiele stawek ryczałtowych dla firm czy karta podatkowa. Koniec końców dochodziło do sytuacji gdzie małe jednoosobowe firemki typu ślusarz ledwie zarabiały na ZUS, a duże i dochodowe działalności płaciły podatki w relatywnie znikomej wysokości, dodatkowo mogąc wliczyć sobie w koszty wiele czysto prywatnych wydatków. W praktyce najgorszą i najbardziej nieopłacalną dla pracownika forma zatrudnienia była (i wciąż jest) umowa o pracę.

Ryczałtowa składka ZUS dla przedsiębiorcy przy stawce procentowej dla pracownika powodowała, że jednej i drugiej stronie opłacało się zatrudnienie na czarno. W tym momencie pracodawca płacił już tylko 19% podatku dochodowego, podczas gdy pracownik musiał zapłacić 17% dochodowego, ale dodatkowo wszystkie składki ZUS – w praktyce ok 1/3 wynagrodzenia brutto. Do tego jeszcze doliczmy tzw. klin podatkowy czyli ukrywane przed obywatelami dodatkowe składki po stronie pracodawcy – ok 15% wynagrodzenia. Pensja brutto jest bowiem tylko matematyczną podstawą obliczeń podatkowych, której nie widzi na koncie ani pracownik ani pracodawca. Równocześnie mieliśmy rozkwit jednoosobowych działalności gospodarcychj, które to osoby były zwykłymi pracownikami, jednak bardziej się to obu stronom opłacało niż normalne zatrudnienie.

W mędzyczasie potworka do systemu dołożył Trybunał Konstytucyjny (jeszcze ten prawdziwy, nie przyłębski) uznając kwotę wolną od podatku na poziomie 3089 zł za zbyt niską. Z ekonomicznego punktu widzenia argumentacja o minimum socjalnym była niedorzeczna i świadczyła o całkowitym niezrozumieniu przez sędziów roli kwoty wolnej w systemie podatkowym. Kwota wolna nie jest bowiem narzędziem polityki socjalnej – od tego są inne narzędzia. Kwota wolna to jedynie zalegalizowanie niepłacenia podatków od bardzo małych dochodów, których ściganie czy w ogóle zajmowanie się nimi byłoby nieopłacalne dla organów skarbowych. W odpowiedzi na ten wyrok stworzono prawdziwego potworka legislacyjnego ruchomej kwoty wolnej od podatku uzależnionej od wysokości dochodów.

Od dawna wręcz prosiło się o uporządkowanie tego tematu i stworzenie przejrzystego i prostego systemu podatkowego. Zabrał się za to PiS i dopiero stworzył prawdziwą katastrofę. Zarzuty do polskiego ładu dotyczą zarówno jego treści, jak i formy wprowadzania.

Komuno wróć… ona wraca!

Od początku swoich rządów PiS prezentuje filozofię gospodarczą spomiędzy Kim-Ir-Sena i Lwa Trockiego. Mamy państwowy Orlen, mamy państwowe gazety regionalne, mamy wreszcie państwowy holding nieruchomości. W końcu, w narodowym interesie strategicznym leży to, aby żadne Putiny czy inne Tuski nie zobaczyły, gdy nasze prezesiątko narodowe będzie hasać w kąpielówkach. Po brodziku rzecz jasna, nie wannie z kaczuszką. Nie był żadnym zaskoczeniem kształt zmian stanowiący w istocie niewielkie ulgi dla najmniej zarabiających i solidne dokręcenie śruby zarabiającym więcej. Jednak tak jak wstawanie z kolan kończy się, gdy trzeba w Waszyngtonie błagać, aby sprzedali nam samoloty o połowę drożej niż innym, tak i tu pisowskie Dżucze skończyło się na własnym bólu. Ulga Pałacyk+ pozwalała partyjnym kolekcjonerom nieruchomości odliczyć te wydatki od dochodu. Wyrównania polskoładowych strat dla parlamentarzystów i ministrów pewnie też pojawiły się czystym przypadkiem. Władza zawsze się wyżywi.

 

Polski Ład promowano jako obniżenie podatków. Czy tak zrobiono? Nie! Co z tego, że podniesiono kwotę wolną czy próg stawki 32%, jeśli dodano inny 7,75%. Do 2021 roku składka zdrowotna prawie w całości polegała bowiem odliczeniu od podatku. W praktyce PiS przywrócił 40% próg podatkowy, zniesiony przez ten sam PiS staraniami Zyty Gilowskiej, gdy PiS rządził z Lepperem i Giertychem. Podsumowując, głównym celem była podwyżka podatków lepiej zarabiającym.

Jedną z podstawowych zasad dobrego prawodawstwa jest jego wprowadzanie w sposób przejrzysty i dający szansę zainteresowanym na jego wdrożenie w życie. Można się spierać jakie powinny być stawki podatków, kto powinien ile płacić, ale prawo powinno się wprowadzać transparentnie i przede wszystkim z głową. Dać wszystkim zainteresowanym czas na analizy, dyskusję, przedstawienie swoich argumentów i wypracowanie wspólnej treści przepisów nawet przy pogodzeniu się z ich głównymi założeniami. Od lat kulą u nogi polskiej gospodarki są niskie inwestycje i brak stabilnego prawodawstwa jest jedną z głównych tego przyczyn.

Założenia do polskiego ładu opublikowano na wiosnę 2021 – założenia, bez żadnych konkretów. W zaciszu ministerialnych gabinetów zlecono przygotowanie ustawy ludziom, którzy może i nawet byli zdolnymi studentami, ale nigdy w życiu nie mieli do czynienia z realną pracą przy podatkach. Mistrzowie teorii nieskalani praktyką. Projekt ustawy pojawił się w Sejmie we wrześniu 2021 i ekspresowym tempem przeszedł ścieżkę legislacyjną – dokonując największej zmiany podatkowej od lat, dopychano ustawę kolanem, aby zdążyć przed grudniem – ostatnim terminem uchwalenia ustawy umożliwiającym jej wejście w życie w styczniu 2022. Zero refleksji, zero słuchania ekspertów, zero pomyślunku, jak to zrobić, aby zrobić dobrze. Kwintesencją polskiego bajzlu, jak szybko nazwano ustawę, była ulga dla klasy średniej. Pomijając że w pisowskich oczach klasą średnią są zarabiający w okolicach średniej krajowej, konia z rzędem temu, kto umiał powiedzieć, ile ona wynosi. Część pracowników odmawiała przyjęcia premii i podwyżek ponieważ straciliby ulgę i w efekcie zarabiali mniej. Oglądając polskoładowy koszmarek przypominały mi się kabarety Smolenia i Laskowika, przy których w żaden sposób nie mogłem zrozumieć, czemu moi dziadkowie śmieją się zamiast płakać i załamywać ręce. Dzięki PiS-owi zrozumiałem.

Czemu to nie miało prawa działać?

Ani wynagrodzenia, ani zaliczki na podatek nie są dziś wyliczane przez księgowe w zeszycie. Duże firmy korzystają z systemów kadrowych, które w automatyczny sposób wyliczają składniki wynagrodzenia i przesyłają dane do systemu bankowego w celu wysłania paczki przelewów. Mniejsze firmy korzystają z usług biur rachunkowych wyposażonych w takie systemy i proces odbywa się półautomatycznie. Polski ład nie był prostą zmianą stawek, tylko zmianą całego systemu – to wymaga czasu dla dostawców oprogramowania na jego dostosowanie. Nie dnia czy tygodnia, a wielu tygodni. Stopień skomplikowania systemów informatycznych powoduje, że przysłowiowy przecinek w kodzie może spowodować, że pracownicy nie dostaną wypłat na czas. A szukanie tego przecinka czasem trwa dłużej niż pisanie kodu od nowa… PiS dał na to wszystko niecały miesiąc, ale to był ledwie początek koszmaru.

PiS-owska machina propagandowa ruszyła informując obywateli, jakie to niebywałe korzyści osiągną. Bezczelność tej partii była tak duża, że ulotki wrzucała wszystkim na oślep, także do mojej skrzynki. Mnie, okradzionemu tymi zmianami na wiele tysięcy w skali roku. Pobudka z amoku dopadła PiS dużo szybciej niż ktokolwiek się spodziewał – już w pierwszych dniach stycznia, gdy poszkodowanymi okazali się nauczyciele i urzędnicy państwowi. Jakim cudem? Przepracowani 17-godzinnym tygodniem pracy nauczyciele dość powszechnie dzielą pracę na dwie szkoły. W rezultacie nie mogli oni korzystać z odliczania kwoty wolnej na etapie zaliczek podatkowych, a jedynie przy rozliczeniu rocznym. O ile w starym systemie miało to znaczenie marginalne, o tyle w polskim ładzie oznaczało ponad 400 zł wypłaty miesięcznie mniej. Prawdą jest, że odzyskaliby te pieniądze przy rozliczeniu rocznym… za rok. Warte o 16% inflacji mniej. PiS nie dość, że swą absurdalną polityką gospodarczą doprowadził do rekordowej inflacji, to jeszcze postanowił kredytować się kosztem obywateli. W panice rozpoczęto szukanie winnych i łatanie dziur rozporządzeniami wprost sprzecznymi z ustawą. Oczywiście rozporządzenia regulowały jedynie zasady poboru zaliczek, więc nikt nie wiedział, co będzie przy rozliczeniu rocznym. Czasem rozporządzenia ukazywały się w piątek o godz. 22 przed poniedziałkowymi wypłatami. W końcu, 72 godziny spędzone ciągiem w pracy to wymarzony pomysł pracowników księgowości na weekend. Wprowadźmy podatek od energetyków, podnieśmy na nie popyt, wyślijmy inspekcję pracy, a na koniec dociśnijmy innymi karami. Biznes w ministerstwie finansów się kręci.

Co nowego od lipca?

W końcu ktoś poszedł po rozum do głowy i uznał, że polskiego ładu po prostu nie da się naprawić – trzeba go napisać od nowa. Niestety nie zmieniły się główne zasady, wciąż istota sprowadza się do podwyżki podatków dla lepiej zarabiających. Przynajmniej jednak usunięto najgorsze komplikacje, a próg straty na polskim ładzie poszedł nieco w górę. Tylko… czy nie dało się tak od razu? Czy pisanie prawa podatkowego jest równie skomplikowane jak lot na Marsa?

W wyniku zmian w podatkach od lipca zniesiona zostaje ulga dla klasy średniej oraz obniżona pierwsza stawka PIT z 17% na 12%. Dla niewielkiej grupy podatników, którzy byliby na tej zmianie stratni w 2022 roku, ulga będzie obowiązywać.

Podatki w 2022:

  1. Umowa o pracę i umowa zlecenia: Pensja brutto – kwota wolna – składki ZUS (do 30 krotności) – składka NFZ – podatek dochodowy (12/32) = pensja netto.
  2. Umowa o dzieło: Kwota brutto – podatek dochodowy (12/32) = kwota netto
  3. Działalność gospodarcza: kwota netto z faktury – ryczałtowa składka ZUS – 4,9% składki NFZ – podatek dochodowy = „pensja”

Powyższe przykłady opisują jedynie podstawowy system. Wciąż zachowano wiele ulg oraz wyłączeń, których nie sposób opisać w tym artykule.

Co najważniejsze, zmiany weszły w życie od lipca, ale ze skutkiem za cały 2022 rok. Oznacza to iż pobrane w pierwszej połowie roku zaliczki z ewentualnymi nadpłatami względem zmian zostaną zwrócone przy rozliczeniu rocznym. Podatnicy, którzy zapłaciliby mniej podatku korzystając z ulgi dla klasy średniej, będą mogli rozliczyć się za rok 2022 wedle pierwotnej wersji polskiego ładu.

Ocena

Czy na polskim ładzie ktoś zyskał? Pojedyncze grupy podatników tak. Po pierwsze zyskali zatrudnieni na umowach o dzieło – w ich przypadku zmiany są tylko na plus, bo składek zdrowotnych i tak nie płacili. Zyskują także osoby zarabiające w okolicach płacy minimalnej oraz, po lipcowych zmianach, zarabiający w okolicy dawnego II. progu podatkowego.

Czy wszystko inne jest złe? Trudno stwierdzić inaczej, choć usprawiedliwione może zostać pewne podniesienie podatków dla przedsiębiorców. Dotychczas z racji ryczałtowego oskładkowania ZUS była to grupa osób nieporównywalnie łagodniej traktowana niż osiągające podobne dochody pracownicy na umowach o pracę czy zlecenia. Wprowadzenie procentowej składki zdrowotnej powoduje, iż przestanie być opłacalnym zatrudnianie pracowników na czarno – przy tej samej kwocie „do ręki” taki przedsiębiorca zapłaci mniej podatków od pracownika niż zapłaciłby sam płacąc podatki za siebie, a pracownikowi dając gotówkę do ręki.

Niestety jest to jedyna korzyść jakiej potrafię się doszukać w polskim ładzie w porównaniu ze starym systemem. Jest to kolejny, po 500+, trzynastkach i innych dziewiętnastkach, krok w tworzeniu w Polsce państwa socjalistycznego. Państwo da, państwo zabierze, państwo powie, jak masz żyć. Opiekuńczo-opresyjny potwór, który – o zgrozo – odpowiada wielu moim rówieśnikom rozmarzonym w skandynawskich zasiłkach. Czy naprawdę chcemy zoo dla ludzi zamiast wolności, o którą tak walczyliśmy? Socjalistycznego więzienia, gdzie będziemy mogli demokratycznie wybrać klawiszy? Bo tak właśnie wygląda krajobraz po drugiej stronie Bałtyku.

Czy zarobki są sprawiedliwe? Nie znam człowieka, który twierdził, że zarabia za dużo. Oczywiście można dyskutowa,ć czy dający w istocie rzeczy rozrywkę sportowcy czy aktorzy powinni dziennie zarabiać tyle co ratująca życie pielęgniarka przez całe życie. Nawet jeśli dotyczy to niewielkiego odsetka tych pierwszych (Messich czy Lewandowskich jest garstka na tle tysięcy piłkarzy), to wciąż budzi to pewną frustrację – może nawet słuszną, choć zarobki pielęgniarek czy nauczycieli nie zmieniają się od lat i każdy kandydat do tego zawodu doskonale wiedział, na co się decyduje. Słusznie czy nie, tak daną pracę wycenia rynek i choć jego wyroki mogą nam się nie podobać, to system rynkowy jest jak demokracja. Zły i fatalny, najgorszy możliwy – tylko nikt do dziś nie wymyślił lepszego. I nikt nie wymyślił nic bardziej niszczycielskiego dla rozwoju ludzkości niż sterowanie gospodarki przez państwo. Im mniej państwo wtrąci się w nasze życia, tym mniej w nich zepsuje.

Nie od dziś wiemy, że PiS to partia lewicowa, taka jeszcze gorsza wersja PZPR. Szukając w historii gorszej władzy nad Wisła, trzeba się cofnąć do sanacji Piłsudskiego i czasów okupacji. Na tle Kaczyńskiego nawet Jaruzelski z Gomułką wydają się porządnymi ludźmi. Nie jest jednak prawdą, że PiS jako jedyny podniósł podatki. Prawdziwą ironią jest, że podatki w Polsce obniżała tylko oficjalna lewica, a od rządu Mazowieckiego najbardziej liberalnym rządem był rząd SLD i PSL Leszka Millera. W sumie był to zarazem jedyny liberalny rząd, bo nazywanie liberałami PO zakrawa na obrazę intelektu przeciętnego przedszkolaka. Tak, tej „starej” PO Tuska też. To Tusk podniósł VAT, składkę zdrowotną czy o 40% zwiększył zatrudnienie w budżetówce. To także Tusk ukradł oszczędności emerytalne z OFE, powielając w istocie dekret Bieruta. Jednak nikt we współczesnej historii nie wprowadził do systemu prawnego takiego burdelu, jak PiS. Nazywajmy rzeczy po imieniu – nie chaosu, nie bałaganu – a burdelu. Można zrozumieć pośpiech ustaw covidowych, można wytłumaczyć specustawy dla Ukraińców. Nie można jednak usprawiedliwić w żaden sposób skali błędów i partactwa przy zmianach podatkowych, przy wprowadzeniu których nie było żadnej presji czasu. Po raz kolejny zmarnowano szansę na zrobienie czegoś dobrze i porządnie.

Czy ktoś za poniósł konsekwencje za chaos, jaki spowodowano? Może zdymisjonowany minister finansów Tadeusz Kościński? W zeszłym miesiącu mianowano go sekretarzem stanu w kancelarii premiera. Kurtyna.

Kryzys polskiego mężczyzny :)

Jak to się stało, że ludzie w podobnym wieku, z podobnymi doświadczeniami, a przede wszystkim wychowani w tym samym kraju, tak bardzo się od siebie różnią? Wygląda na to, że szybko postępujące zmiany w społeczeństwie popchnęły młodych mężczyzn w ramiona swoistego kryzysu.

Wydawało się, że wraz z młodym pokoleniem społeczeństwo polskie będzie się liberalizować. Nawet jeśli niekoniecznie miałoby to oznaczać zdecydowany skręt w lewo, można było odnieść wrażenie, że młode pokolenie będzie zmierzchem tendencji prawicowych, do tej pory przeważających w Polsce. Gwałtowny spadek religijności, bliskie kontakty z Zachodem i widoczna zmiana stylu życia miały zwiastować ogromne przeobrażenia w polskiej mentalności. A jednak…Pod koniec stycznia „Oko Press” opublikowało artykuł wskazujący na wyraźne różnice w preferencjach politycznych. Okazało się, że młodzi mężczyźni chętniej wybierali konserwatywne opcje polityczne, a najbardziej zaintrygowało to, że wybierają skrajnie prawicową Konfederację, podczas gdy ich konserwatywne rówieśniczki wolą PiS jako opcję mniej radykalną. Jak to się stało, że ludzie w podobnym wieku, z podobnymi doświadczeniami, a przede wszystkim wychowani w tym samym kraju, tak bardzo się od siebie różnią? Wygląda na to, że szybko postępujące zmiany w społeczeństwie popchnęły młodych mężczyzn w ramiona swoistego kryzysu.

Straszne zmiany

Wydaje się, że młodsze pokolenia dorastają w zupełnie innym świecie, niż ich rodzice i dziadkowie, ale jednak nie do końca. Rzeczywistość oczywiście się zmienia, ale ich wartości nadal w dużej mierze są determinowane przez to, co wynieśli z rodzinnego domu. Z kolei sposób życia zależy już ściśle od współczesnych im czasów i warunków życia. Tak jak dziadkowie patrzyli na świat przez pryzmat wojennych doświadczeń, rodzice wyciągnęli życiowe wnioski z okresu PRL-u, które później przekazali swoim dzieciom jako przykład, tak młode pokolenie funkcjonuje w świecie mediów i globalizacji. Z analizy „Małżeństwa i urodzenia w Polsce”, przygotowanego dla Eurostatu w oparciu o dane GUS, bardzo dobrze widać kluczowe różnice. Jeszcze na początku lat 90. wiek panów młodych wynosił średnio 24 lata, a panien młodych 22 (taka sama średnia była na początku lat 70.!), a w 2013 roku to już było 28 lat dla mężczyzn oraz 26 dla kobiet. Na Zachodzie oczywiście to było statystycznie kilka lat więcej. Wraz z przesunięciem się granicy wiekowej zmianie uległa także struktura poziomu wykształcenia nowożeńców. W tym samym okresie współczynnik rozwodów wzrósł z 1,1‰ do 1,7‰, a do tego należy dodać, że dochodzi do nich głównie z powodu niezgodności charakterów (ponad 1/3 rozwodów). Matki rozwodziły się oczywiście częściej niż babcie, ale presja społeczna i utrudnienia związane z zakończeniem sformalizowanego związku nadal sprzyjały utrzymywaniu się małżeństw pomimo ich wewnętrznego rozpadu. Natomiast za wisienkę na torcie można uznać spadającą liczbę urodzeń. Z tego wyłania się obraz świadczący o tym, że związki zawieramy jako ludzie lepiej wykształceni, a przede wszystkim bardziej dojrzali i doświadczeni życiowo. Częściej podejmujemy też decyzję, że chcemy zakończyć relację, w której się nie odnajdujemy, a także rzadziej decydujemy się na dzieci, co w praktyce przekłada się ogólnie na mniej zobowiązań. Teraz warto te wnioski ubrać w kontekst realiów poprzedniego pokolenia.

Biorąc pod uwagę średni wiek zawierania małżeństw, można sobie wyobrazić, że dla obu stron, choć szczególnie dla kobiet, był to jeden z pierwszych związków. Młodzi ludzie, dopiero co wchodząc w dorosłość, decydowali się na szybkie sformalizowanie relacji i koncentrowali na tworzeniu rodziny, co pozwala przypuszczać, że nie zastanawiali się zanadto, czy mogliby wieść inne życie. W praktyce oznacza to, że ludzie nie szukali zbyt długo. Normą było przypieczętowanie związku, który był wystarczająco stały. Można również z dużym prawdopodobieństwem założyć, że dodatkową presję stanowiły ówczesne normy społeczne. Na osoby wyłamujące się z niepisanej reguły patrzono raczej krzywym okiem. Inny był także stosunek do kobiet w ciąży. W przypadku nieplanowanego dziecka, bardzo często pojawiały się naciski ze strony rodziny na sformalizowanie związku. Pojawiały się także te społeczne, czego dowodem było chociażby wydalanie ze szkół uczennic (nie uczniów!), które znalazły się w takiej sytuacji. Dostęp do antykoncepcji oraz jej jakość były o wiele gorsze niż teraz, co na pewno przekładało się większe ryzyko wystąpienia takiego przypadku. Chociaż na pewno podejście było wyraźnie luźniejsze niż wcześniej, presja społeczna była na tyle silna, że kładziono głównie nacisk na to, co wypada. Dodatkowym czynnikiem była zapewne ograniczona możliwość poznawania nowych ludzi – nie można było swobodnie podróżować, a o dzisiejszych technologiach umożliwiających wyjście poza lokalne grono znajomych, bez przemieszczania się, można było tylko pomarzyć. Niewątpliwie przyczyn konserwatywnego podejścia do kwestii małżeństwa należy szukać w silnych związkach społeczeństwa z Kościołem. Ślub kościelny był bardzo ważny i teoretycznie uniemożliwiał ewentualny rozwód (w praktyce można było się starać o unieważnienie małżeństwa, co nie było zadaniem łatwym).

Na pierwszy rzut oka, wydaje się, że tamte czasy były o wiele gorsze, ale patrząc pod innym kątem można dostrzec pewne pozytywy. Przede wszystkim, tradycyjny system dawał większe poczucie stabilizacji. Możliwości poznawania nowych ludzi były mniejsze, więc decyzje zapadały szybciej, często z obawy przed brakiem lepszej opcji. Bardzo możliwe, że w dzisiejszych czasach wiele z tych związków w ogóle by nie powstawało. Decydowała zasada „lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”, a to oznaczało, że wiele wad się wybaczało. Ktoś mógł nie być atrakcyjny dla drugiej strony, jawić się jako osoba nudna lub pozbawiona dobrych manier, ale przymykano na to oko, ponieważ przeważała zaleta, że w ogóle był. Znowu, to dawało jakieś poczucie bezpieczeństwa w obliczu strachu przed samotnością. Nawet jeśli nie trafiłoby się na wymarzoną osobę, to zawsze pozostawało koło ratunkowe, niczym na zamkniętym balu karnawałowym, w postaci osoby, która została sama na przysłowiowym parkiecie.

Być jak ojciec i matka

Zmiany jakie zachodzą w Polsce pędzą z ogromną prędkością. Już skok obyczajowy pomiędzy pokoleniem rodziców i dziadków wydawał się duży, ale ten który obserwujemy obecnie to prawdziwa przepaść. Nie dziwi fakt, że Zachód lepiej reaguje na zmieniające się normy obyczajowe, ponieważ tam te zmiany zaczęły się o wiele wcześniej. Ale wróćmy do Polski.

Większość młodych Polaków, dorastając w tradycyjnym modelu, do niego się przyzwyczaiła. Wiele pozostałości dawnego systemu figuruje w ich głowach jako norma. Co więcej, rodzice przygotowują dzieci do dorosłego życia na podstawie własnych doświadczeń. Potrafią też wywierać dodatkową presję, np. w sytuacji, gdy dziecko nie chce się ustatkować przy pierwszej trafiającej się okazji, preferując dalsze poszukiwania odpowiedniejszego partnera. Młodzi mężczyźni, często wzorem swoich ojców, wychodzą z założenia, że wystarczy być względnie życiowo zaradnym, a jakaś partnerka sama się znajdzie. Nierzadko też chcą powielić rolę głowy rodziny, do której należą kluczowe decyzje, co często jest sprzężone z byciem głównym, jeśli nie jedynym żywicielem rodziny. Wypadkową tego było, że w przypadku założenia rodziny obowiązki domowe spadały na kobietę, co utrudniało jej aktywizację zawodową. Uznawano za naturalne, że jeśli ktoś ma zrezygnować z rozwoju zawodowego dla dobra rodziny, miała być to żona. Więc do wspomnianego wcześniej poczucia bezpieczeństwa matrymonialnego, dochodził przywilej większej kontroli a więc większy wpływ na decyzję o ewentualnym zakończeniu związku. Mężczyźnie łatwiej było odejść i ponieść mniej konsekwencji z tego tytułu.

Chociaż kobiety również w dużym stopniu wzorują się na swoich matkach, funkcjonujących w tym systemie, to zmieniające się warunki otworzyły przed nimi nowe możliwości, z których chętnie zaczęły korzystać. To, co młode Polki wzięły z doświadczenia rodziców, dotyczy bardziej podejścia do jakości relacji w momencie, kiedy się już na nią zdecydują. Bycie w związku jest nadal postrzegane przez nie jako coś kluczowego w życiu, coś co powinno stać w jego centrum. Podobnie jak kobiety poprzedniego pokolenia, są bardzo przywiązane do rodziny. Na tle swoich rówieśniczek z Europy nadal szybciej dążą do jej założenia, a także są bardziej gotowe do poświęceń. Jednak zanim się zaangażują, mają większe wymagania jeśli chodzi o partnerów. Mają wyższe studia oraz życie zawodowe. Zarabiają podobnie, czasami nawet więcej. Nie chcą, żeby współmałżonek był po prostu osobą, która jest, ale poszukują kogoś o podobnych zainteresowaniach, poglądach politycznych czy podejściu do życia. Żądają partnerskiego układu, takiego samego wpływu na podejmowane decyzje. Nie przymykają już oka na protekcjonalne traktowanie, seksistowskie uwagi, czy to, że partner nie do końca odpowiada ich preferencjom. Są gotowe zrezygnować, jeśli różnice są zbyt duże, oraz odrzucają potencjalnych kandydatów prezentujących przeciwne do tych założeń postawy. Mają więcej własnego, jednostkowego doświadczenia życiowego, co ułatwia im dokonać lepszej selekcji. Nie czują się już tak uzależnione od obecności mężczyzny w ich życiu, więc mają większą odwagę domagać się tego, czego pragną. Co więcej, mają większe możliwości poznawania nowych ludzi. W dobie otwartych granic, internetu i aplikacji randkowych, zniknęło poczucie bycia „skazanym” na przysłowiowego kolegę z podwórka, towarzyszące poprzednim pokoleniom. Nie bez znaczenia jest także większa świadomość swojej seksualności, a także możliwości kontrolowania płodności. Oczekuje się też od mężczyzn większej empatii, nie bycia obok kobiety, ale z nią. Wszystko to dzięki zmianom, jakie zaszły na świecie i które przyczyniły się do tak dużego poszerzenia możliwości dla kobiet, również w krajach bardziej konserwatywnych.

Młodzi Polacy nie odnajdują się w nowej rzeczywistości. Choć mierzą się, tak samo jak każdy, z lękiem przed samotnym życiem, to orientują się, że zmieniły się reguły gry, a oni są przygotowani do zupełnie innych warunków. Nie wystarczy, że będą naśladować swoich ojców. Nie mogą liczyć na to, co dawało kiedyś gwarancję bezpieczeństwa ani na to, że w końcu niemal na pewno trafi się im jakaś partnerka. Kobiety, które nie znajdują sobie partnerów w najbliższym otoczeniu, po prostu szukają dalej. Nierzadko za granicą lub wśród cudzoziemców przebywających w Polsce. Partnerzy z bardziej liberalnych krajów zachodnich są w stanie zaoferować im chociażby większe poszanowanie ich autonomii wraz z partnerskim modelem relacji. Również oni podnoszą poprzeczkę, uświadamiając młodym Polkom, że nie muszą się godzić na to, co ich matkom wydawało się nieuniknione. Ich rodacy czują się zagrożeni tą perspektywą, która rodzi w nich obawę, że w nowej rzeczywistości sobie po prostu nie poradzą. Reagują więc sprzeciwem, a nawet złością uciekając się do różnych form obrony konserwatywnego modelu społeczeństwa. Jednym z bardziej widocznych przykładów jest zjawisko krytykowania przez młodych mężczyzn programu Erasmus, dającemu studentom szansę wyjazdu na zagraniczną wymianę. W sieci bardzo często można natknąć się na ich komentarze, często bardzo wulgarne, deprecjonujące młode Polki, korzystające z tej szansy. Zarzucają im rzekomą seksualną rozwiązłość, a przede wszystkim przedstawiają możliwość związków polskich kobiet z cudzoziemcami jako coś odzierającego z godności. Sugerują, że w takich relacjach nie ma mowy o uczuciach, a liczy się jedynie pogoń za korzyściami materialnymi lub tym co egzotyczne. Także oni ukuli pejoratywne określenie „Orgasmus”. Takie zachowania mogą być objawem kompleksów, ale przede wszystkim obawy, że przy trendzie zmieniających się warunków mogą nie mieć szansy na założenie rodziny. Nawet jeśli znajdą sobie partnerkę, to zawsze pozostaje ryzyko, że ona będzie miała większe możliwości, żeby odejść. Nie będzie już poddana ostracyzmowi, a dobre wykształcenie oraz własne życie zawodowe ułatwi jej podjęcie nowej drogi życiowej. Niewątpliwie dodatkowym czynnikiem jest również zwykła niechęć do rezygnacji ze swoich wpływów. Młodzi Polacy czują, że tracą kontrolę swoich ojców nad życiem rodzinnym, którą traktowali niczym spadek mający im przypadać w przyszłości. Dlatego rozwiązania swoich problemów szukają gorączkowo w powrocie do wartości konserwatywnych. One nie jawią się tylko jako magiczne lekarstwo, mogące zatrzymać zmiany postępujące na ich niekorzyść, ale również pewne uspokojenie, jeśli chodzi o zmierzenie się z obawą przed samotnością czy inną rzeczywistością. Łatwiej uwierzyć w zły porządek oraz postępujące zepsucie świata, niż przyznać przed sobą własną słabość lub strach, a przede wszystkim pogodzić się z tym co nowe oraz inne.

W interesie mężczyzn

Odpowiedzią na te lęki stała się Konfederacja, skrajnie prawicowa partia promująca wartości konserwatywne, celująca przede wszystkim w młodych mężczyzn, pod których układa swój program. Choć publicznie jej członkowie tego nie deklarują, łatwo wywnioskować z działań, wypowiedzi czy propozycji, że ich założenia to umocnienie poczucia męskości opierającego się na dawnych, stereotypowych wzorcach, a także na ograniczeniu praw kobiet. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że od konkurencyjnego, prawicowego PiS-u różni się tylko stosunkiem do świadczeń socjalnych, ale tak naprawdę rozbieżność pojawia się już na poziomie fundamentów. Czegokolwiek by nie zarzucić partii Jarosława Kaczyńskiego, jego ugrupowanie zabiega o poparcie ogółu. Swój program kieruje do przeciętnego Polaka z małego miasteczka, czującego, że jego godność jest deptana przez elity, a także głęboko przyzwyczajonego do wartości bliskich mu od dziecka. Dlatego jednym z głównych filarów potęgi PiS-u są Kościół oraz wiara, tak ważne dla wielu obywateli, przekonanych że laicyzacja to coś złego. Przy czym ten lęk jest zrozumiały, ponieważ w okresie wojny, a później komunizmu, wiara katolicka stanowiła swoistą ostoję polskości i tak w mentalności polskiej się w dużej mierze zapisała. Dopiero od niedawna pojawia się zwrot jeśli chodzi o kwestie religijności, ale nadal kulturowe przywiązanie do Kościoła oraz nadawanie mu dużej rangi w życiu jest ogromnie istotne. Natomiast w przypadku Konfederacji katolicyzm nie pełni już tak centralnej roli. Jest bardziej narzędziem usprawiedliwiającym rację bytu dla konserwatywnego porządku w społeczeństwie. Stanowi ponadnaturalne wyjaśnienie dla dawnego podziału na mężczyznę dbającego o byt i kobietę skupioną na gospodarstwie, a z wizją woli Boga trudniej polemizować niż z wytłumaczeniem, że coś ma po prostu być, bo tak. Tym bardziej w narodzie tak przywiązanym do wiary mężczyznom łatwiej się oprzeć na poglądach głoszonych przez duchownych, że taki podział to nie jest ich wola ale powołanie, że muszą wypełnić misję. Łatwiej też taką wizję świata wpoić kobietom wychowanym w poczuciu, że Kościół stanowi autorytet. Zwłaszcza że ten zabieg od wieków funkcjonował jako sposób na usankcjonowanie porządku pożądanego przez określone grupy społeczne. Żeby przekonać do czegoś ludzi, wystarczyło to tylko ubrać w religijną otoczkę.

Konfederacja zdaje sobie sprawę, że otwarte sformułowanie postulatu o męskiej dominacji nie byłoby zbyt dobre wizerunkowo, ba, godziłoby w Konstytucję, więc nigdy nie jest wyrażane wprost. Takie poglądy otwarcie wypowiada właściwie tylko Janusz Korwin-Mikke, znany ze swoich kontrowersyjnych wypowiedzi (np. o przejmowaniu przez kobiety poglądów mężczyzn, z którymi sypiają). Dlatego nie ma szans na bycie główną twarzą partii, tak jak bardziej umiarkowany Krzysztof Bosak, argumentujący swoje przekonania głęboką wiarą, co jest jeszcze do przełknięcia. Równie wielu sympatyków barwnej postaci, jaką jest Korwin-Mikke, tłumaczy jego wypowiedzi i upiera się, że nie miał tak naprawdę na myśli tego, co powiedział, choć to prawdopodobnie jedyny taki fenomen w polskiej polityce. Ale Janusz Korwin-Mikke ma swoją uprzywilejowaną pozycję, a także grono fanów. Nie tylko ze względu na swoją bezpośredniość, ale również za rolę, jaką spełnia. Bardzo chętnie, podejmuje się, niczym partyjny kaznodzieja, objaśniania świata przez pryzmat własnego światopoglądu. Dla wielu mężczyzn stanowi pewną formę emocjonalnego wsparcia, takiego odległego przyjaciela, który poklepie po plecach i przyzna rację. Nawet jeśli Konfederacja stara się trochę zdystansować od radykalizmu Korwina, to jednak nie reaguje na wywoływane przez niego kontrowersje. Trudno określić, na ile jego partyjni koledzy zgadzają się z jego poglądami, ale na pewno zdają sobie sprawę, że skutecznie dociera do znaczącej części grupy docelowej wyborców partii, funkcjonując jak dobrze sprzedający się produkt.

Ponieważ Konfederacja nie może otwarcie przyznać się do swojej wizji idealnej Polski, próbuje przepchnąć swoje założenia bocznymi drzwiami. Młodzi Polacy potrzebują stereotypowego poczucia męskości, więc należy dać im broń. Nic dziwnego, że istotną część zwolenników partii stanowi Ruch Narodowy, którego działalność w dużej mierze opiera się na gloryfikowaniu agresywnego szowinizmu, siły czy struktur militarnych. Dla wielu mężczyzn seanse patriotyczne, w postaci m.in. Marszu Niepodległości, mają niewątpliwie wartość terapeutyczną. Reszta postulatów Konfederacji to sprytny zabieg zmiany ról społecznych – przywrócenia mężczyźnie roli głównego żywiciela i ograniczenia praw kobiet. Nie można ustawą zmusić tych ostatnich do siedzenia w domu czy zajmowania się dziećmi, ale można to zrobić inaczej. Ciężko się nie pochylić nad tym, dlaczego skrajnie prawicowe ugrupowanie stworzone dla oraz przez młodych mężczyzn, tak bardzo interesuje się prawami kobiet, takimi jak swobodny dostęp do aborcji. Wbrew pozorom jest to bardzo ze sobą związane, bo służy interesom docelowych wyborców partii. Ograniczenie możliwości do decydowania o swojej płodności to skuteczne narzędzie uzależnienia od siebie kobiety. W tej kwestii świetnym dowodem na prawdziwe intencje Konfederacji jest to, co można było obserwować przy okazji tematu prawa do przerywania ciąży. Jak bardzo żałosne nie były PiS-owskie propozycje pokojów do wypłakania się, nie można zaprzeczyć, że przynajmniej oficjalnie, partia deklaruje wsparcie dla kobiet w ciąży. Obiecuje zasiłki, wsparcie, hospicja. Inna rzecz, że to są czcze obietnice, ale faktem jest, że Konfederacja nie oferuje kobietom w zamian nic – chce tylko zakazu. Oferta dla kobiet brzmi „radź sobie sama”. To właśnie Konfederacja, której posłowie deklarują przywiązanie do tradycyjnych wartości, chce ograniczenia świadczeń socjalnych wspierających w dużej mierze kobiety w trudnej sytuacji. Ograniczenie wpływu oraz pomocy państwa do minimum ma umożliwić młodym mężczyznom gromadzenie kapitału i dla skrajnie prawicowej partii to właśnie on ma stanowić ubezpieczenie dla kobiety. Celem jest po prostu to, żeby jakość życia młodych Polek była uzależniona od ich matrymonialnych wyborów. Przy czym oznacza to ogromne ryzyko przemocy ekonomicznej. Nawet jeśli wizja opiekuńczego mężczyzny może komuś się wydawać romantyczna, to jest oczywiste, że stwarza wiele bardzo poważnych zagrożeń dla pozostających pod taką opieką. Można sobie z łatwością wyobrazić, że ciężarnej kobiecie trudno odejść od przemocowego partnera, grożącego pozostawieniem jej bez pomocy, której nigdzie indziej po prostu nie uzyska. Ostatnio popularność w sieci zdobywa żona blisko związanego z Januszem Korwinem-Mikke Karola Wilkosza, Wiktoria Wilkosz. W swoich filmikach pokazała między innymi, jak wygląda dzień z życia konserwatywnej kobiety, z którego można wywnioskować, że całkowicie zrezygnowała z kariery zawodowej i jest na utrzymaniu męża. Para jest bardzo popularna w środowisku sympatyków Konfederacji i stała się jednym z modelów ich wizji szczęśliwego życia. Chociaż absolutnie niewykluczone, że będą ze sobą szczęśliwi nawet do końca życia, to nietrudno sobie wyobrazić, że w podobnym układzie mogą wystąpić problemy. Co więcej, takie sytuacje się zdarzają, p.. mąż nagle zaczyna stosować przemoc, albo zdradza, a czasami w grę wchodzi po prostu zwykła niezgodność charakterów. Kobieta w takiej sytuacji, decydując się na odejście, ryzykuje znalezieniem się w kryzysie bezdomności oraz ubóstwa. Co zrobiłaby Wiktoria Wilkosz w sytuacji, gdyby jej małżeństwo miało się rozpaść? Ile małżeństw, z początku szczęśliwych, zamieniło się w tragedie np. przez alkoholizm? Wielu wyborców Konfederacji zapewne powiedziałoby, że to wina kobiety, bo znalazła sobie niewłaściwego partnera, w końcu widziała, co brała. Żeby przyjąć taki sposób myślenia naprawdę trzeba ignorować ogromną część rzeczywistości. Trzeba w końcu powiedzieć jasno, że Konfederacja to partia dążąca do ograniczenia praw kobiet (zresztą zgodnie z poglądami Korwin-Mikkego), żerująca na obawach młodych mężczyzn przed nową rzeczywistością i zmianą dotychczasowych reguł funkcjonowania społeczeństwa. Także proponująca im, jak zawsze kuszącą, dominację.

Jednak nie oznacza to, że należy młodych mężczyzn demonizować. Po prostu pewna partia wykorzystująca ich obawy, stara się – niczym w telezakupach – wcisnąć im złoty środek, mający magicznie rozwiązać wszystkie ich problemy. Wybór padł na wartości konserwatywne, ponieważ to jest coś, co jest im bliskie, a przede wszystkim stykali się z tym od dziecka obserwując swoich ojców. Na pewno są tacy, którzy świadomie pragną takiego porządku społecznego, ale dla dużej części tych mężczyzn, ideologia Konfederacji wydaje się być jakąś drogą do radzenia sobie z problemami, które niesie zmieniająca się rzeczywistość. Biorąc pod uwagę kult stereotypowej, toksycznej męskości, piętnującej okazywanie uczuć, trudno zmierzyć im się z własną wrażliwością, a zostawienie ich samych sobie prawdopodobnie tylko pchnie ich w stronę coraz większej radykalizacji. Ten problem sam nie zniknie i nie można go ignorować. Rozwiązaniem jest edukacja oraz organizowanie życia społecznego tak, aby uwzględnić pokoleniową przepaść powodującą tak dużą frustrację. Zrozumienie kryzysu współczesnego polskiego mężczyzny jest kluczem otwierającym drzwi do rzeczywistości w jakiej się znalazł, a przede wszystkim do dialogu umożliwiającego zasypanie tych różnic. Stąd też, z perspektywy społecznej to strategiczne zadanie, ponieważ takie pęknięcie i wynikająca z niego polaryzacja będzie miała ogromne znaczenie dla przyszłości Polski. Fakt, że nawet konserwatywne kobiety są niechętne Konfederacji, świadczy o tym, że większość z nich jest świadoma tego, co kryje się za eufemistycznie sformułowanymi postulatami skrajnie prawicowej partii, a to pozwala prognozować, że bez odpowiedniej reakcji, przepaść między młodymi Polakami będzie się jeszcze bardziej pogłębiać.


Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl

Wieczność dla Polski :)

Media obiegła kuriozalna na pozór scena, w której Ziobro wręcza Reyndersowi „prezent” w postaci oprawionej fotografii zgliszcz zburzonej w toku II wojny światowej Warszawy. Zniszczenie naszej stolicy wskutek okupacji hitlerowskiej w pierwszej połowie XX wieku okazało się najwyraźniej jednym z argumentów polskiego rządu w dyskusji o stanie i przyszłości praworządności w Polsce w wieku XXI.

To była intrygująca scena. Podczas swojej wizyty w Warszawie, unijny komisarz ds. sprawiedliwości Didier Reynders spotkał się w ministerstwie z szefem polskiego resortu sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą. Tematem rozmowy była naturalnie likwidacja państwa prawnego w Polsce i przyszłe plany rządu i ministra, aby w dalszym ciągu dusić niezależność sądownictwa. Media obiegła jednak kuriozalna na pozór scena, w której Ziobro wręcza Reyndersowi „prezent” w postaci oprawionej fotografii zgliszcz zburzonej w toku II wojny światowej Warszawy. Zniszczenie naszej stolicy wskutek okupacji hitlerowskiej w połowie XX wieku okazało się najwyraźniej jednym z argumentów polskiego rządu w dyskusji o stanie i przyszłości praworządności w Polsce w XXI w. Potwierdzało to nie tylko wręczenie komisarzowi zdjęcia warszawskich ruin, ale także niejedna wypowiedź Ziobry, premiera Mateusza Morawieckiego czy kilku europosłów PiS, że Europa i „Bruksela” nie mają prawa ingerować w realia ustrojowe współczesnej Polski przez wzgląd na to, jakie cierpienia Polskę spotkały w czasie wojennej zawieruchy 75 lat temu.

Wciśnięcie Reyndersowi w ręce obrazka warszawskich zgliszcz miałoby jeszcze jakiś sens, przynajmniej w typowo prawicowym toku rozumowania (gdzie potomek jest w oczywisty sposób odpowiedzialny za zbrodnie dziada i pradziada), gdyby komisarz był Niemcem (albo Austriakiem, tudzież może Włochem, albo – już nieco idąc dalej w las – Finem, Rumunem, Słowakiem czy Chorwatem). Reynders jest jednak Belgiem, a więc obywatelem kraju także najechanego i skrzywdzonego przez Trzecią Rzeszę, który także ma prawo opłakiwać swoje ofiary tamtych strasznych lat. Dlatego gest Ziobry wywołał (tak samo zresztą jak wiele innych zachowań przedstawicieli obecnych polskich władz) zdumienie wśród naszych zachodnioeuropejskich partnerów. Zdumienie i brak zrozumienia. W krajach zachodniej części kontynentu naprawdę nikt nie pojmuje, dlaczego (bezsprzeczny) fakt wielokrotnego skrzywdzenia naszego kraju na różnych zakrętach historii XIX i XX w. miałby w jakimikolwiek zakresie uprawniać obecny rząd w Warszawie do tworzenia ustroju, w którym polski obywatel zostałby „opiłowany” ze swoich, gwarantowanych w europejskim porządku prawnym, swobód. Nikt tam również nie dostrzega związku pomiędzy krzywdami zadanymi Polsce kiedyś a pretensjami polskiej władzy teraz, aby być zwolnioną z krytyki, kontroli czy konsekwencji naruszania traktatów międzynarodowych. Tego rodzaju pomost pomiędzy przeszłością a teraźniejszością jest tam niepojęty. Właśnie tutaj na linii Warszawa-Europa zachodnia tkwi podstawowa bariera komunikacyjna, która świadczy o cywilizacyjnej obcości, która albo zawsze była, ale uśpiona, albo teraz ulega wygenerowaniu wskutek realizacji w Polsce prawicowej wizji państwa i narodu.

Wieczna Polska

Klucz do zrozumienia natury tej niemocy komunikacyjnej odnajdujemy na kartach książki wybitnego historyka Timothy’ego Snydera Droga do niewolności. Autor tam właśnie, skupiając się na realiach Rosji putinowskiej, ale wskazując także na „zaraźliwy” charakter tego sposobu myślenia i ustawiając Polskę PiS w roli potencjalnej ofiary skażenia nim, formułuje rozróżnienie na politykę opartą na kategorii nieuchronności oraz na politykę opartą na kategorii wieczności. W tym układzie typowo zachodnia, liberalno-demokratyczna polityka opiera się na myśleniu o historii w kategoriach linearnego ciągu zdarzeń, w którym odpowiedzialność za teraźniejszość jest umiejscowiona w teraźniejszości właśnie i ewentualnie – w niektórych przypadkach ewidentnych związków przyczynowo-skutkowych – w przeszłości nieodległej. Dodatkowo, naturalny dla tego sposobu myślenia polityczno-historycznego optymizm spycha jego aktorów (niekiedy pochopnie i naiwnie, ale najczęściej zasadnie) w przekonanie o nieuchronności stopniowego postępu i polepszania się położenia społeczno-politycznego, zarówno w sensie poszerzania zakresu wolności, jak i uzyskiwania większego bezpieczeństwa geopolitycznego czy ekonomicznego dobrobytu. Oczywiście „koniec historii” Fukuyamy był podniesionym do poziomu radykalnego myśleniem w kategoriach nieuchronności.

Myślenie w kategoriach wieczności, na którym opiera swoją narrację o historii, teraźniejszości, przyszłości, naturze, powinnościach, misji, uprawnieniach i interesach Rosji Władimir Putin, jest przeciwieństwem tamtego optymizmu. Ten sposób rozumowania odrzuca linearną wizję dziejów i zastępuje ją kołowym cyklem, w którym te same zdarzenia powracają nieuchronnie cały czas i pozostają aktualne. Co więcej, jak pisze Snyder, „Wieczność stawia jeden naród w centrum cyklicznie powracającej historii męczeństwa. Czas nie jest już linią prowadzącą w przyszłość, lecz okręgiem przynoszącym bez końca te same zagrożenia z przeszłości. (…) wszyscy wiemy, że wróg nadejdzie bez względu na to, co uczynimy. (…) Postęp ustępuje miejsca katastrofie”[1].

Dla polityki wieczności typowe jest prowokowanie konfliktów i kryzysów, a następnie manipulowanie emocjami obywateli. Mają oni na przemian odczuwać euforię i dumę („Coraz grubsze portfele Polaków!”, „Polski cud gospodarczy obecnie przyćmiewa cud w RFN po wojnie!”), oburzenie („Totalna opozycja po stronie Niemców”, „für Deutschland”) i strach (przed „ideologią LGBT” albo uchodźcami z innych kręgów kulturowych). Na tym tle rysowany jest obraz własnej wspólnoty, której cechami naczelnymi są niewinność i męczeństwo. Agresja ideologiczna przychodzi ze strony „przegnitego Zachodu”, który zwłaszcza poprzez „promocję homoseksualizmu” (iście freudowskie jest centralne miejsce w palecie zagrożeń przypisywane elementowi seksualnemu – strach przez kulturową penetracją „tradycyjnego ładu narodowego” przez zachodni liberalizm/libertynizm zostaje, niczym w soczewce, zobrazowany za pomocą podświadomego przerażenia heteronormatywnego samca przed penetracją ze strony mężczyzny) usiłuje dokonać zamachu na kulturę „ojców”. W efekcie, już w polskiej wersji, napływanie liberalnych treści do debaty i zmiana modelu zachowań młodych Polaków zostają uznane za nową formę Kulturkampfu, albo swoistą germanizację. Historia zatacza koło.

W takim układzie idee praworządności, reform czy w ogóle cały ustrój liberalno-demokratyczny zostaje przedstawiony jako obca naleciałość, z której naród – dygoczący o swoją niewinność i „czystość” – musi się oswobodzić. W każdym przypadku musi zostać podtrzymane przekonanie, że niewinność jest po naszej stronie. Nigdy więc nie ma legitymizacji dla narracji, iż dyskryminacja i homofobia mogą krzywdzić polskich obywateli. Krzywdą jest natomiast presja na zmiany prawne na ich korzyść, które stanowiąc np. „promocję homoseksualizmu” i przyczyniają się do deprawacji polskich dzieci w ich niewinności. W rosyjskiej wersji wieczności Rosja zawsze odnosi w końcu szlachetne zwycięstwo nad zepsutym Zachodem, zatem obrona jej niewinności uzasadnia przemoc. W wersji polskiej wieczność stawia nasz kraj na miejscu niewinnej i skrzywdzonej przez silniejszych ofiary, której klęski zawsze są zwycięstwami moralnymi, i która w efekcie na stałe uzyskuje pozycję moralnej wyższości i ma tytuł, aby wszystkich swoich antagonistów i krytyków ryczałtowo oskarżać o niewypowiedziane pragnienie ponownego skrzywdzenia Polski.

Polityka z pozycji zasługującej na litość ofiary

W dyskusji z Europą o współczesny rozkład praworządności i ustrojowe przemiany w kierunku autorytarnym polska prawica podnosi więc niezliczone argumenty bez związku z meritum, ale nawiązujące do wieczności Polski. Zachód powinien poniechać wszelkiej krytyki Warszawy, bo Polska doświadczyła niemieckiej okupacji hitlerowskiej w wyjątkowo okrutnej formie, bo wymordowano ponad 6 milionów polskich obywateli i dokonano straszliwych zniszczeń, a inne państwa zachodniej Europy nie zrobiły wiele, aby nam wtedy pomóc. Zachód nie powinien kontrolować i analizować zmian w polskich sądach, bo polscy oficerowie zostali wymordowani w Katyniu, a Zachód i tak nadal zmuszał nas do sojuszu z ZSRR. Europa powinna być wdzięczna i nie wypowiadać się o działalności polskiej prokuratury, bo w 1920 r. została uratowana przez Polskę przez nawałą bolszewicką. Europa powinna wypłacać nam środki z Funduszu Odbudowy, bo dokonała zaborów naszego kraju i skazała nas na prawie 130 lat cierpień pod obcą władzą. Nie wolno jest sankcjonować polskich gmin za ustanowienie „stref wolnych od LGBT”, bo to forma obrony przed germanizacją i nowym Kulturkampfem, poza tym to my byliśmy „krajem bez stosów”. Polska powinna mieć prawo dowolnie korzystać z kopalni w Turowie, gdyż przez wieki stanowiła przedmurze chrześcijaństwa. Lex TVN nie powinien budzić żadnych protestów, bo jest podobny do ustaw w krajach zachodnich i mamy tutaj w zasadzie realizację hasła „za wolność naszą i waszą”. Na tematy ustrojowe nie powinien nas w Europie nikt pouczać, bo to nasza konstytucja 3 maja jest na kontynencie najstarsza, mamy długie tradycje kultury prawnej i konstytucjonalizmu, dłuższe niż Francja, Wielka Brytania i Belgia, o Holandii, Niemczech, Austrii czy Hiszpanii nawet nie wspominając. Mamy prawo ignorować wyroki TSUE i nie płacić kar, bo zdradzono nas w Jałcie i nie uratowano nas w obliczu blitzkriegu. Nawet krzywdy i zasługi tak dawne jak wojny z Krzyżakami, potop szwedzki czy odsiecz wiedeńska stawiają nas w pozycji moralnie lepszej od naszych krytyków z Zachodu i winny im skutecznie zamykać usta i paraliżować ich procedury.

Te wszystkie argumenty obowiązują wszystkich krytyków i naszych współczesnych krzywdzicieli, ze wszystkich państw Zachodu. Jednak oczywiście najbardziej niedopuszczalna jest krytyka Polski dochodząca z Niemiec, ona budzi potrójną furię. W relacjach z Polską współczesne Niemcy, przecież w ujęciu wieczności już na zawsze upośledzone we wszystkich swoich działaniach winą za II wojnę światową, muszą w sposób stały przyjąć pozę strony wiecznie przepraszającej. Żadne spotkanie dwustronne i żadne rozmowy o bieżącej agendzie nie mogą się odbyć bez rytualnego ukorzenia się Niemców za zbrodnie III Rzeszy. To obowiązuje dzisiaj, ale tak samo będzie oczekiwane także w roku 2121. Wieczna wina pociąga za sobą wieczne zobowiązania wobec Polski – Niemcy winne nie tylko nie dołączać do chóru krytyków obecnych polskich zmian ustrojowych, ale także ich „psim obowiązkiem” jest bronić rządu w Warszawie przed Holendrami czy Duńczykami, szukanie „kompromisu” pomiędzy demokracjami a autorytaryzmem, ułożenie modus vivendi, w którym Polska będzie mogła dowolnie zmieniać realia nad Wisłą bez uszczerbku finansowego w zakresie korzystania z funduszy unijnych. W myśleniu opartym na wieczności – gdzie ideowe realia współczesne są pozbawione znaczenia – furię budzi demokratyczny, na wskroś antyfaszystowski polityk niemiecki np. z partii Zielonych, który domaga się od Warszawy zmiany kursu politycznego, zaś zupełnie żadnej reakcji nie wywołuje niemiecki polityk skrajnie prawicowy, który co prawda wybiela Hitlera i obwinia II RP winą za wybuch II wojny światowej, lecz równocześnie wyraża „podziw” wobec polityki obecnego rządu PiS.

Nasi przodkowie, czyli my

Wieczność decyduje też o wizji nas samych, którą się nam proponuje. Nasza teraźniejszość nieustannie skrzeczy. Nawet abstrahując od ustrojowego kryzysu Polski, doświadczamy obecnie wielu nieprzyjemności, gdy analizujemy nasze własne postępowanie i jego skutki. Fatalnie poradziliśmy sobie z pandemią, bardzo wielu z nas nie chce się szczepić, więc zgonów jest więcej niż prawie gdziekolwiek indziej, nasza ochrona zdrowia jest niedoinwestowana, szkoła działa w logice sprzed 40 lat, w życiu publicznym roi się od ludzi skupionych na własnym interesie, Kościół zawodzi moralnie i intelektualnie, emocje i wzajemna nienawiść polsko-polska sięgają zenitu, bezczynnie patrzymy jak inflacja zżera nasze oszczędności, nie myślimy o tragedii uchodźców, tylko o spokoju własnego zapiecka.

Budowanie własnej tożsamości na tych filarach nie może być popularne. Dlatego myślenie w kategoriach wieczności jest tak atrakcyjne. Obojętnie jakich klęsk byśmy nie ponosili dzisiaj, jako wspólnota i indywidualnie, to i tak jesteśmy gigantami siłą dorobku przeszłych pokoleń. Ten dorobek jest nasz, a my jesteśmy tożsami z naszymi przodkami. To my nadal bohatersko oddajemy życie w Powstaniu Warszawskim i – równocześnie – we wszystkich powstaniach niepodległościowych XVII i XIX w. To my tworzymy jedyne w swoim rodzaju w skali Europy okupowanej Polskie Państwo Podziemne. Nie jest możliwe, abyśmy sprzeniewierzali się wartościom Europy, bo to wśród nas nie ma żadnych „Quislingów”. To my się poświęcamy za innych, bo to nas jest najwięcej w gronie Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. To my jesteśmy heroiczni jako „żołnierze wyklęci”. Czasami przegrywamy pod naporem przeważającej siły, ale zawsze słuszność jest po naszej stronie. I zawsze jesteśmy niewinni. Zbrodnie popełniają tylko inni. Skoro tak, to jasnym jest, że zarzuty wobec naszego rządu w sprawie praworządności są fałszywe. Przecież to rząd Polski, a więc jest niewinny.

Którędy droga?

Polska i Rosja mają inną historię – przede wszystkim Rosja należała przez większość swoich dziejów do zaborczych mocarstw, które wyspecjalizowały się w skutecznym biciu słabszych. Polska zaś mocarstwem szybko być przestała i stała się jednym z tych bitych państw i narodów. Treść ich i naszej wieczności musi więc być inna u punktu wyjścia, ale prowadzi do tych samych pretensji narracyjnych: posiadania racji, moralnej wyższości, niewinności i prawa do immunitetu od krytyki. Rosyjska wieczność ma dać Kremlowi tytuł do stosowania przemocy. Polska wieczność krzyczy światu: „Już dość mnie krzywd uczyniliście, moja suwerenność nad moim ludem musi więc teraz być totalna”.

Wspólna obu wiecznościom jest narracja o „zgniłym Zachodzie”, łączy je przede wszystkim wrogość do liberalizmu i do demokracji. Przy czym odrzucenie demokracji nie tyle ujawnia się negacją zasadności rytuałów wyborczych – te zawsze będą się odbywać – co niechęcią wobec wolnej deliberacji, obecności w dyskusji głosów wyrażających różne poglądy i interesy. Krytyka rządu z wewnątrz jest bowiem również formą agresji na Polskę, także rozbudza demony polskiej wieczności. To dlatego Polacy odnawiający prawa rządowi do podejmowania dowolnych arbitralnych działań w systemie prawa stają się „targowicą”, albo kolaborantami z obcymi, którym – jak wtedy – należy np. golić głowy lub skazywać ich na śmierć „w imieniu Polski Podziemnej”.

Polską i rosyjską wieczność łączy strach przed seksem, zwłaszcza homoseksualnym. To nie pruderia, tylko precyzyjnie użyty chwyt symboliczny, mający na celu wzbudzenie w lojalnych wobec rządu „prawdziwych mężczyznach” wstrętu wobec „zachodniego wroga” i strachu przed odzierającą z męskości penetracją, która jest znakiem penetracji „tradycyjnej” kultury przez zdegenerowaną współczesność. Rodzina, wiara, przywiązanie do ojczyzny – to wszystko logiczne elementy myślenia opartego na wieczności, gdzie sztafeta pokoleń zostaje zamazana na rzecz ich duchowego, równoczesnego współistnienia. Uzupełnia to wizja człowieka narodowego, pełnego poczucia własnego honoru i dumy, człowieka silnego, który gardzi przejawami słabości. Którego deficyty tożsamości potrzebne do budowy takiego samorozumienia uzupełnia wzorzec z przeszłości, będącej przecież teraźniejszością.

Kilka tygodni temu Putin skierował do środowisk prawicowych w państwach Europy ideologiczną ofertę pod hasłem „rozsądnego konserwatyzmu”. Podejmowanie analizy jego przemówienia i usiłowanie odczytania podobieństw i różnic pomiędzy tym programem a konserwatyzmem zachodnioeuropejskim, współczesnym bądź wywodzącym się tej czy innej epoki historycznej, nie ma większego sensu. Oferta Putina zasadza się na odrzuceniu optymizmu myślenia o historii w sposób linearny, jako o motorze postępu, i przyjęcia politycznej historiozofii dziejów jako „wieczności”. Z ich niemożliwymi do rozwikłania konfliktami, z niezmiennymi strefami wpływów i ideą „koncertu mocarstw”.

Jak się niestety wydaje, w przypadku polskiej prawicy ziarna Putina spadają właśnie na żyzny grunt.

[1]  T. Snyder, Droga do niewolności, Znak Horyzont, Kraków 2019, s. 18.

Walka o pieniądze. Wojna o niepodległość. Narracje polskiej populistycznej prawicy o NGEU :)

Sposób, w jaki polska populistyczna prawica traktuje NextGenerationEU (NGEU) jest symboliczny i pokazuje jej podejście do integracji europejskiej. Sprowadza Unię Europejską do instytucji finansowej, której jedynym zadaniem jest zapewnienie funduszy na realizację obietnic wyborczych. Reszta jest bez znaczenia. Narracja polskiej partii rządzącej na temat NGEU jest niestabilna i niekonsekwentna, kreowana jedynie na potrzeby polityki krajowej, ocierając się nawet o groźbę Polexitu, kiedy zaszła taka potrzeba. Prawicowa propaganda przyrównuje Unię Europejską do wroga, który tylko czeka by zniszczyć polską suwerenność i pogrzebać wszystkie wspaniałe osiągnięcia dumnego narodu polskiego. Niestety unijni przywódcy nie stanęli na wysokości zadania – zabrakło im odwagi, aby skutecznie bronić fundamentalnych europejskich wartości. Konsekwencje wielomiesięcznych dyskusji o NGEU oraz kampanii (dez)informacji prowadzonej przez polskie władze będą długofalowe. I wcale nie pozytywne.

Wielki polski sukces

„To ogromny sukces, przede wszystkim ze względu na środki, jakie udało się uzyskać dla Polski”, skomentował Jarosław Kaczyński, przewodniczący prawicowej, populistycznej partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS), po ogłoszeniu wyników szczytu UE w lipcu 2020. „To ogromny sukces Polski, uzyskaliśmy najwięcej jak było można”, dodał. Ponadto premier Morawiecki (PiS) podsumował porozumienie jako „bezprecedensowe” osiągnięcie Polski, podkreślając, że sam wynegocjował dodatkowe 600 mln euro „w tych ostatnich kilku godzinach”.

Rząd i prawicowe media świętowały to porozumienie. Morawiecki zorganizował w Brukseli konferencję prasową aby, wraz z węgierskim premierem Viktorem Orbánem, pochwalić się zwycięstwem. “Walczyliśmy i wygraliśmy”, powiedział Orbán. „Węgry i Polska nie tylko zapewniły sobie znaczne fundusze, obroniliśmy też dumę naszych krajów”, dodał[1].

Rzeczywiście polska koalicja rządząca była bardzo pozytywnie nastawiona do planu NextGenerationEU odkąd został ogłoszony przez Komisję Europejską. Już w maju Morawiecki i prezydent Andrzej Duda chwalili unijny plan odbudowy w oświadczeniu publicznym, podkreślając, że ten „wielomiliardowy zastrzyk inwestycyjny” zawdzięczamy „twardej polityce negocjacyjnej” Polski. Morawiecki podkreślił swoje osobiste zaangażowanie, przypisując sobie zasługi w tworzeniu tego „nowego Planu Marshalla dla Europy”, dodając że NGEU to „dowód, że głos Polski w Europie jest uwzględniany, słyszany i doceniany”. Duda, który walczył wtedy o reelekcję, również chcąc choć w części przypisać sobie ten sukces, wspomniał swój – nie mający większego znaczenia – kwietniowy list do europejskich przywódców, w którym apelował o stworzenie nowego funduszu inwestycyjnego[2].

Sumy prezentowane przez Morawieckiego i chętnie powtarzane przez rządowe media były rzeczywiście imponujące i łatwo można było wykorzystać je w propagandowej maszynie PiS-u. Zgodnie z porozumieniem, część budżetu przeznaczona dla Polski to 124 miliardy euro, a wraz z pożyczkami – 160 miliardów euro.

Ale istotniejszy nawet niż miliardy euro, był oficjalny przekaz o ochronie polskiej suwerenności. Najważniejszą bitwą tego szczytu – z perspektywy PiS – była kwestia mechanizmu praworządności[3]. Pierwotnie porozumienie EU27 odnosiło się do nowego systemu, który miał „rozwiązać przypadki uogólnionych braków w dobrych rządach państwa członkowskiego w zakresie zapewnienia praworządności, gdy to niezbędne aby chronić należyte wykonanie budżetu Unii, w tym NGEU oraz interesy finansowe Unii.”. I ten system był postrzegany przez dużą część prawicowej większości w Polsce jako pewne zagrożenie dla istnienia narodu. Takie opinie wyrażał przede wszystkim minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i jego otoczenie[4]. Ziobro, główny polityczny przeciwnik Morawieckiego w obozie rządzącym, publicznie apelował do premiera, by ten zawetował jakiekolwiek zależności między praworządnością, a budżetem.

Ostateczne, lipcowe porozumienie „podkreśla wagę ochrony interesów finansowych Unii” oraz praworządności, proponując wprowadzenie systemu warunkowości „w celu ochrony budżetu i NextGenerationEU”. Interpretacja tej warunkowości stała się kością niezgody pomiędzy osią Warszawa-Budapeszt, a resztą Unii. Europejscy przywódcy przedstawili te mechanizmy jako ogromny krok naprzód. Charles Michel stwierdził, że zależność między budżetem a praworządnością jest jasna. Ursula von der Leyen podkreśliła, że „po raz pierwszy w historii UE, przestrzeganie zasad praworządności będzie decydującym kryterium przy podziale budżetu”. Z drugiej strony Morawiecki i Orbán ogłosili, że „w porozumieniu nie ma bezpośredniego połączenia pomiędzy praworządnością, a zasobami budżetowymi”.

Ta różnica w interpretacji jest wynikiem braku porozumienia w kwestii tego, jak wydawać decyzje dotyczące mechanizmu praworządności i który organ lub organy będą za to odpowiedzialne (jednomyślność w Radzie Europejskiej czy głosowanie większością kwalifikowaną w Radzie)[5]. Unijni przywódcy nie sprzeciwiali się głośno i wyraźnie polsko-węgierskiej interpretacji, nie chcieli zepsuć radosnej atmosfery wywołanej porozumieniem i przygotowywali się do kolejnych starć o podstawowe zasady na gruncie prawnym.

Taka strategia UE pozwoliła PiS-owi, w kolejnych miesiącach, na kontynuację skutecznej propagandy. NGEU było przedstawiane jako wyjątkowa szansa na unowocześnienie Polski. Rząd roztaczał wizje przyszłego rozwoju i wyjścia z kryzysu spowodowanego COVID-19 bez większych poświęceń. W swojej kampanii, Andrzej Duda prezentował własny wielomiliardowy plan inwestycyjny dla Polski. Zawierał on wielkie projekty takie jak Centralny Port Komunikacyjny czy kanał przez Mierzeję Wiślaną, ale także inicjatywę założenia żłobka w każdej gminie. Odpowiadając na pytanie o źródło funduszy na spełnienie obietnic Dudy, wicerzecznik PiS powiedział: NextGenerationEU[6].

Różne ministerstwa rozpoczęły prace nad zaplanowaniem i wprowadzeniem Krajowego Planu Odbudowy[7](opartego bezpośrednio na NGEU). Wicepremier Jadwiga Emilewicz powiedziała, że „ma [on] być kompleksowym programem reform i projektów strategicznych, które pomogą polskiej gospodarce przechodzić zwycięsko przez kryzysy. Oznacza to, że przyjęte w nim działania mają doprowadzić do wzmocnienia naszej społecznej i gospodarczej odporności na wyzwania i kryzysy, które mogą się pojawić w przyszłości”[8]. Związki między Krajowym Planem Odbudowy, a NextGenerationEU z premedytacją nie były pokazywane, aby nie przyćmić oficjalnych zasług PiS-u. To PiS miał zbierać wszelkie pochwały.

Polska suwerenność kontra eurokraci, komuniści i oligarchowie

Powyższa narracja była wszechobecna w rządowej komunikacji aż do listopada. I wtedy nagle, 10 listopada Parlament UE i niemiecka prezydencja osiągnęły kompromis w kwestii tekstu rozporządzenia ustanawiającego mechanizm warunkowości oparty o praworządność w budżecie UE. Pozwalałby on na zawieszenie funduszy w przypadku naruszeń praworządności, które „bezpośrednio wpływają na budżet lub stanowią tego poważne zagrożenie”. Rządy Polski i Węgier ogarnęła wściekłość. Rozporządzenie zostało zatwierdzone kwalifikowaną większością głosów przez Komitet Stałych Przedstawicieli, ale podczas tego samego spotkania Polska i Węgry zawetowały decyzję o zasobach własnych (ORD)[9].

Warszawa i Budapeszt[10] wystosowały wspólne oświadczenie, w którym wnioskują o „zasadnicze zmiany” mechanizmu[11]. Podkreśliły, że wynik negocjacji pomiędzy Prezydencją Rady a Parlamentem Europejskim nie są zgodne z porozumieniem wypracowanym przez przywódców państw i rząd w lipcu. Oświadczenie spotkało się, oczywiście, z poparciem prawicowych mediów w Polsce[12].

Morawiecki wielokrotnie powtarzał, że ten mechanizm jest niezgodny z traktatami, np. w wywiadzie dla FAZ: „Mechanizm stwarza niebezpieczeństwo prawnej niepewności. Mądre prawo musi być uniwersalne, a nie partykularne, a ten mechanizm to wyraz partykularyzmu. Może zostać wykorzystany w niewłaściwych celach z fatalnymi skutkami dla UE. Gdy ta brama raz zostanie otwarta, to nikt już nie zdoła jej zamknąć”[13]. PiS krytykował mechanizm za jego niejasne definicje i niejednoznaczne zasady , brak precyzyjnych kryteriów dla sankcji i  istotnych gwarancji proceduralnych.

Z czasem język polskiego premiera stał się jeszcze ostrzejszy. Morawiecki powiedział, że termin „praworządność” to „propaganda”  przypominająca mu komunizm. Skierował swoją krytykę w stronę, tak nazywanej przez niego, europejskiej oligarchii. „Unia gdzie jest europejska oligarchia, karząca słabszych, to nie jest Unia, do której wchodziliśmy i to nie jest Unia, która ma przed sobą przyszłość”, powiedział. „To jest gra o suwerenność”, dodał przestrzegając, że tworzenie takich warunków jak praworządność może doprowadzić do upadku UE[14].

Kwestia suwerenności stała się podstawą krajowej narracji prawicowych populistów. PiS chciał prezentować się jako jedyny obrońca niepodległości Polski przed próbami poniżenia dumnego narodu przez eurokratów, a w szczególności Berlin i Paryż. Ale to nie wszystko. Rzeczniczka PiS Anita Czerwińska powiedziała: „Ta próba zabrania Polsce suwerenności – jest tylko być może początkiem i pierwotnym przykładem, że kolejne państwa zaczynają się obawiać i zadawać pytanie: dzisiaj Polska, a jutro które państwo może być następnym?”[15]. PiS sam siebie ogłosił obrońcą suwerenności wszystkich narodów Europy.

Morawiecki miał poparcie zarówno prezydenta, jak i parlamentu. Andrzej Duda wsparł rząd. „Zupełnie nieracjonalne jest założenie, że zgodzimy się na rozporządzenia, które pozwoli arbitralnie zdecydować czy środki unijne będą wypłacone, czy nie”, powiedział sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, Paweł Mucha. „Taki mechanizm nie leży w interesie nie tylko Polski, ale też wszystkich innych krajów Unii Europejskiej”, powtarzał opinię Morawieckiego. Sejm odrzucił trzy projekty uchwał zgłoszone przez partie opozycyjne, wzywające premiera do porozumienia w kwestii NGEU[16], a zamiast tego, przyjął uchwałę stworzoną przez posłów PiS, która przewidywała  przyjęcie porozumienia tylko wówczas jeśli będzie w zgodzie z wynikami lipcowych negocjacji Rady Europejskiej[17]. Ponadto, Ministerstwo Spraw Zagranicznych odrzuciło propozycję Ursuli von der Leyen, według której Polska powinna skierować kwestionowany zapis o praworządności do Trybunału Sprawiedliwości UE. Według ministra Zbigniewa Rau postanowienia zawarte w regulacji są „niejasne, nieprecyzyjne i pozwalają urzędnikom Komisji na pełną uznaniowość”[18]. Jako przykład podał „zagrożenie dla niezależności wymiaru sprawiedliwości”, co według niego doprowadziłoby do sytuacji, w której Komisja podejmuje arbitralne decyzje, które mogą być „ideologizowane”.

„Ideologizacja” to jedna z ważniejszych idei w PiS-owskiej propagandzie. W przypadku negocjacji NGEU, po raz kolejny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro przejął inicjatywę w rozgrywaniu tej konkretnej karty. Wielokrotnie przestrzegał przed „rozporządzeniem warunkującym korzystanie z należnego Polsce budżetu Unii Europejskiej od arbitralnej, politycznej i ideologicznej oceny Komisji Europejskiej”. To właśnie partia Ziobry wraz z konserwatywnymi organizacjami i Kościołem głosiła, że mechanizm praworządności to pierwszy krok w stronę zmuszenia Polski do zaakceptowania takich kwestii, jak małżeństwa osób homoseksualnych i adopcje par jednopłciowych. Ziobro wielokrotnie domagał się weta w sprawie kompromisu i ogłosił, że każda inna decyzja będzie politycznym złożeniem broni.

Ale ta typowa PiS-owska retoryka opierała się na ultrakonserwatywnych wartościach i według niej ochrona narodowego interesu nie była wystarczająca. Rządowa narracja musiała zostać przyjęta ze wszystkim, co zostało dotychczas powiedziane o zbawiennym efekcie NGEU na polską gospodarkę[19]. Gdy okazało się, że Komisja Europejska rozpatruje możliwości obejścia weta, rozważając możliwość ustanowienia NGEU bez Węgier i Polski, polski rząd zaczął podważać finansową przydatność funduszu. „Polska gospodarka daje sobie radę bardzo dobrze, nawet w czasach COVID-19 i poradzimy sobie w przyszłym roku bez tej części środków, która będzie ograniczona ze względu na prowizorium”, stwierdził wicepremier Jarosław Gowin. Przedstawiciele rządu umniejszali znaczenie unijnego funduszu odbudowy, fałszywie twierdząc, że są to głównie pożyczki, których Polska nie potrzebuje, gdyż może otrzymać je taniej na rynkach finansowych[20]. Morawiecki zadeklarował, że Polska pracuje nad „planem B”. Dodał, że jego administracja jest w trakcie projektowania alternatywnego programu inwestycyjnego, który wesprze już rozpoczęte projekty antykryzysowe, „by one nie zostały zatrzymane – wsparcie dla tych projektów, które będą prowadzone z udziałem środków UE[21]”. Podkreślił również kluczową rolę Rządowych Funduszy Inwestycji Lokalnych[22].

Wspaniałe zwycięstwo

Okres, w którym odrzucano NextGenerationEU zakończył się nagle, 10 grudnia, kiedy unijni przywódcy doszli do porozumienia. Morawiecki ponownie zachwalał budżet i przedstawiał wynik negocjacji jako „podwójne zwycięstwo”. „Budżet UE może wejść w życie i Polska otrzyma z niego 770 mld zł. Pieniądze są bezpieczne, bo mechanizm warunkowości został ograniczony bardzo precyzyjnymi kryteriami”, podkreślił. „Mamy budżet razem z Funduszem Odbudowy, czyli duże środki inwestycyjne, duże środki na wsparcie rozwoju polskiej gospodarki, na jej innowacyjność, na wiele celów, które muszą być realizowane, zwłaszcza przy szybkim wychodzeniu z pandemii. Na tym nam zależy”, dodał. Po raz kolejny prawicowy rząd przedstawił NextGenerationEU jako główny element rządowej strategii odnowy po COVID-19 oraz osobisty sukces Morawieckiego i jego obozu politycznego.

PiS prezentował to jako sukces w ochronie suwerenności, a Polskę jako przykład poszanowania traktatów i praworządności na poziomie ponadnarodowym. „Nie ma takich pieniędzy, za które można by się pozbyć suwerenności”, powiedział Kaczyński broniąc porozumienia[23]. „Byliśmy i jesteśmy zdeterminowani w kwestii obrony naszej suwerenności”, dodał. „Nie będzie naszej zgody na narzucanie Polsce rozwiązań sprzecznych z naszą kulturą i tradycją, do podporządkowania naszego kraju głównym unijnym graczom. Nic się nie zmieniło i nie zmieni w tej sprawie. Dlatego twardo negocjowaliśmy i domagaliśmy się bardzo precyzyjnych zapisów chroniących naszą wolność” – w mediach kontrolowanych przez PiS przekazano te słowa Kaczyńskiego na komunikat, że zapis o praworządności będzie ograniczony do zapewnienia, że unijne fundusze są wykorzystywane zgodnie z precyzyjnymi kryteriami, a nie tyczy się kwestii społecznych, takich jak aborcja, LGBT+, czy polityka imigracyjna.

Konsekwencje populistycznych narracji

Historia NextGenerationEU doskonale pokazuje jak funkcjonują prawicowi populiści. Polska jest idealnym przykładem ich strategii politycznych i komunikacyjnych, zwłaszcza w kwestii integracji europejskiej. Po pierwsze, sposób w jaki PiS wykorzystało NGEU aby osiągnąć swoje krótkofalowe cele, pokazuje jak bardzo brakuje populistycznym narracjom logiki i spójności. Populiści zmieniają swoje zdanie i argumenty zarówno radykalnie, jak i natychmiastowo. Coś, co zostało zaprezentowane jako wielki sukces, w przeciągu nocy może zamienić się w przeszkodę, a kilka dni później być znów chwalone. Związki przyczynowe między wydarzeniami są ignorowane, a konsekwencja uznawana za słabość. Logikę chowa się pod narracjami pełnymi emocji. Poważne słowa jak „niepodległość”, „naród”, „ochrona interesów” zastępują bardziej wymagającą terminologię społeczno-ekonomiczną i są przeciwstawiane takim procesom jak „negocjacje” czy „kompromis”, uznawanym za oznaki słabości. Żonglerka znaczeniami zakrywa wszystkie porażki.

Polscy populiści są wyjątkowo skuteczni w takich strategiach, ponieważ mają świadomość, że kontrolują środki komunikacji między ich partią, a elektoratem. Zmiana TVP w organ partii rządzącej i ustanowienie medialnej sieci w pełni zależnej od rządu wytworzyło ogromne prawicowe echo. PiS-owscy lojaliści gorliwie powtarzają argumenty, które słyszą bez ustanku z tych źródeł. Ponieważ nie ma tu miejsca na pytania czy odrębne opinie, ogólne postrzeganie NextGenerationEU zmienia się tak szybko, jak narracja PiS-u.

Omawiana narracja wykorzystuje język unijnych instytucji do własnych celów. Jest to znacząca zmiana, która pozwoliła populistom wzbogacić swoje retoryczne potyczki i przenieść część z nich na poziom dotychczas zajmowany przez główny nurt europejski. Podczas debat nad NextGenerationEU, Morawiecki kreował się na obrońcę traktatów. „Mógłbym (…) zapytać w imię jakich wartości Komisja oraz Parlament Europejski w swym zachowaniu mogą doprowadzić do sytuacji obejścia zasad określonych w Traktatach? To trochę tak, jakby niemieckie ustawy były stawiane nad niemiecką konstytucją”, Morawiecki powiedział FAZ[24]. Sprytnie obrócił argumenty opozycji ze szczytu do góry nogami i pokazał się jako prawdziwy obrońca praworządności w Europie, z podejrzanego zmieniając się w oskarżyciela. Do swojej obrony zaprzągł analizy prawne stworzone przez unijne instytucje, ilustrując sposób w jaki populiści wybiórczo odnoszą się do ram prawnych wybranej przez nich instytucji i poddają je manipulacji dla swoich celów.

Należy podkreślić, że dwie zupełnie różne narracje są wykorzystywane przez PiS w kraju i w relacjach z unijnymi partnerami. W Polsce PiS prezentuje się jako partia eurosceptyczna, jedyna siła polityczna broniąca suwerenności Polski wobec Brukseli i jej potężnych stolic. Według Jarosława Kaczyńskiego żadna partia nie powinna być bardziej na prawo niż PiS, i to właśnie PiS ma dbać o głosujących, którzy uważają, że europejska integracja poszła za daleko i UE powinna się ograniczać do swoich celów gospodarczych. Ponieważ PiS ma teraz skrajnie prawicowego rywala, rząd jest jeszcze bardziej gorliwy w swojej krytyce Unii Europejskiej, jej przywódców i instrumentów, a groźby weta sypią się przed każdym szczytem. Z drugiej strony, premier Morawiecki nie ma w Europie przyjaciół ani sojuszników, więc jest w stanie wprowadzić w Brukseli jedynie lekkie zamieszanie. W kwestii decyzji fundamentalnych dla UE (dotyczących przyszłości całej Unii, nie samej Polski) zawsze ostatecznie przystaje na kompromis. Zyskuje czas na przeprowadzenie spektaklu przygotowanego dla krajowej publiczności, ale w końcu się poddaje. Tak zakończyła się groźba weta wobec NextGenerationEU, jak i celów klimatycznych. One również zostały po cichu przyjęte przez polski rząd. Ostatecznie chodzi o pieniądze – pieniądze, których populiści pokroju Morawieckiego czy Orbána potrzebują do sfinansowania swoich obietnic.

Unijni przywódcy rozumieją wykorzystywaną przez Warszawę i Budapeszt strategię „narzekania i opóźniania”. Przyzwyczaili się pozwalać populistom rozgrywać tę grę na potrzeby ich krajowych zamiarów. Niestety, takie zachowanie ma co najmniej dwa negatywne skutki.

Po pierwsze, nadeszła nowa fala polskiego eurosceptycyzmu. Jest to specyficzna fala, gdyż nie obejmuje obywateli o skrajnie lewicowych lub prawicowych poglądach, ale tych, którzy jeszcze nie tak dawno temu byli euroentuzjastami. Polacy, którzy najbardziej wierzyli w proces integracji i instytucje, nie postrzegają już UE jako aktywnego obrońcy ich fundamentalnych wartości. Zupełnie odwrotnie – uważają, że UE ogranicza demokrację i praworządność w Polsce dla korzyści gospodarczych. Innymi słowy, wielu Polaków chciało aby Unia ochroniła Polskę przed autorytarnymi reformami PiS-u i spotkali się oni z wielkim zawodem[25].

Po drugie, dyskusje o NGEU jedynie pogłębiły trwający proces, przez który patrzymy na Unię jak na dojną krowę. Przez wiele lat – a nawet dekad – UE była pokazywana przez polskie rządy głównie jako źródło pieniędzy na potrzebne inwestycje. Wszystkie pozostałe aspekty europejskiej integracji, zwłaszcza te dotyczące pokoju, bezpieczeństwa, demokracji, praworządności i ochrony liberalnych wartości były pomijane. Było to szczególnie widoczne w 2020, kiedy PiS zaczął dowodzić, że „w rzeczywistości nie odnosimy tak dużych korzyści z Unii, a kraje Europy Zachodniej pośrednio nas wykorzystują”[26]. Sprowadzenie roli UE do czysto finansowych mechanizmów jest skrajnie niebezpieczne i może w niedalekiej przyszłości – jako że pozycja Polski jako beneficjenta netto będzie mniej zauważalna – doprowadzić do antyeuropejskich tendencji i ogólnego poczucia, że „nie potrzebujemy już tej całej UE i sami możemy sobie lepiej radzić”.

Nie wolno nam też zapomnieć, że PiS bardzo stara się wpłynąć na opinię ludzi o UE. Jak napisał redaktor naczelny gazety Rzeczpospolita: „Polacy wciąż są euroentuzjastami. (…) Gdyby w sprawie ewentualnego opuszczenia Wspólnoty odbyło się referendum – 81,1 proc. rodaków zagłosowałaby za pozostaniem w Unii Europejskiej. Prawie jedna osoba na dziesięć – 11 procent respondentów – twierdzi, że zagłosowałaby przeciwko pozostaniu członkiem. (…) Obawiam się czegoś innego niż utraty funduszy: burzy medialnej, którą obecnie rozpętuje się w Polsce przeciwko Unii, ponieważ ta rzekomo napomina Polskę za używanie prawa weta. Jeśli wierzyć tym głosom, za kilka miesięcy podobne sondaże mogą przynieść zupełnie inne wyniki”. My, liberalni Europejczycy, musimy uczynić wszystko, co w naszej mocy, aby bronić europejskich wartości i przypominać ludziom czym naprawdę jest UE, aby w przyszłości nikt więcej jej nie opuścił.

 

[1] KPRP (21 lipca 2020), „Sukces na szczycie Rady Europejskiej – wynegocjowaliśmy ponad 750 mld zł z budżetu unijnego i Europejskiego Instrumentu na rzecz Odbudowy.” Dostępne: https://www.gov.pl/web/premier/sukces-po-szczycie-rady-europejskiej–wynegocjowalismy-ponad-750-mld-zl-z-budzetu-unijnego-i-europejskiego-instrumentu-na-rzecz-odbudowy

[2] Pankowska, M. (29 maja 2020), „Morawiecki i Duda o pakiecie pomocowym UE: ‘Głos Polski nadaje ton i wytycza ścieżki’”, OKOpress. Dostępne:https://oko.press/morawiecki-i-duda-glos-polski-nadaje-ton-w-ue/

[3] Wydarzenia w Polsce dotyczące niezależności sądownictwa skłoniły Komisję Europejską w styczniu 2016 r. do rozpoczęcia dialogu z polskim rządem w oparciu o ramy na rzecz praworządności. Ze względu na brak postępów w zakresie ram na rzecz praworządności, w dniu 20 grudnia 2017 r. Komisja po raz pierwszy uruchomiła procedurę na podstawie art. 7 ust. 1. Ponadto w dniu 2 lipca 2018 r. Komisja wszczęła postępowanie w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego dotyczące polskiej ustawy o Sądzie Najwyższym. W dniu 24 września 2018 r. Komisja skierowała sprawę do Trybunału Sprawiedliwości UE.  W dniu 17 grudnia 2018 r. Trybunał Sprawiedliwości wydał ostateczne orzeczenie nakładające środki tymczasowe mające na celu wstrzymanie wdrażania polskiej ustawy o Sądzie Najwyższym. W dniu 29 lipca 2017 r. Komisja wszczęła postępowanie w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego dotyczące polskiej ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych, ze względu na zawarte w niej przepisy emerytalne i ich wpływ na niezawisłość władzy sądowniczej. W dniu 20 grudnia 2017 r. Komisja skierowała sprawę do Trybunału Sprawiedliwości UE.

[4] W rzeczywistości PiS to koalicja trzech partii, oficjalnie nazywana Zjednoczoną Prawicą. PiS odgrywa główną rolę, ale liderzy obu partii satelickich, Solidarnej Polski i Polski Razem, należą do rządu.

[5] Hegedüs, D. (21 lipca 2020). „What EU leaders really decided on rule of law”, Politico. Dostępne: https://www.politico.eu/article/what-eu-leaders-really-decided-on-rule-of-law-budget-mff/

[6] „Skąd pieniądze na plan Dudy? Wicerzecznik PiS: z Unii” (8 czerwca 2020), Business Insider. Dostępne: https://businessinsider.com.pl/finanse/plan-dudy-finansowany-przez-ue-z-europejskiego-funduszu-odbudowy/s4q8fk3

[7] Gov.pl (23 września 2020), „The National Recovery and Resilience Plan amounts to approximately €60 billion for Poland.” Dostępne: https://www.gov.pl/web/development-labour-technology/the-national-recovery-and-resilience-plan-amounts-to-approximately-60-billion-for-poland

[8] Ibid.

[9] W ORD określa się maksymalny poziom zasobów, które budżet UE może pobierać od państw członkowskich. Podniesienie tego limitu było konieczne, aby UE mogła wyemitować obligacje finansujące Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności.

[10] Premier Słowenii Janez Janša, bliski sojusznik Orbána, poparł Węgry i Polskę. Chociaż Słowenia nie zawetowała budżetu razem z Polską i Węgrami, Janša powiedział w swoim liście, że nie byłoby właściwe, aby organ polityczny orzekał w sporach dotyczących praworządności.

[11] Gov.pl (26 listopada 2020), „Joint Declaration of the Prime Minister of Poland and the Prime Minister of Hungary.” Dostępne: https://www.gov.pl/web/eu/joint-declaration-of-the-prime-minister-of-poland-and-the-prime-minister-of-hungary

[12] Zależny od rządu portal wPolityce.pl pochwalił: „Najważniejsze jest przesłanie jedności i solidarności. (…) To deklaracja tak jednoznaczna, jak to tylko możliwe. To powiedzenie: nie podzielicie nas, nie rozegracie, nie wyizolujecie, nie przekupicie. (…) Bo skoro już zawetowaliśmy, to nie możemy zadowolić się kolejnym zwodem Berlina i Brukseli”.

[13] Gov.pl (13 grudnia 2020), „The interview in FAZ with PM Mateusz Morawiecki.” Dostępne: https://www.gov.pl/web/denmark/the-interview-in-faz-with-pm-mateusz-morawiecki

[14] Odzwierciedla to postawę Budapesztu. Dla przykładu węgierska minister sprawiedliwości, Judit Varga, napisała: „Węgry szanują unijne traktaty. Oczekujemy, że unijne instytucje zrobią to samo. Nic nie jest uzgodnione, dopóki wszystko nie jest uzgodnione”. „Parlament Europejski ponownie stanowi część problemu zamiast rozwiązania. Jeśli nie może pomóc w walce przeciwko COVID i odnowie unijnej gospodarki, przynajmniej powinna zakończyć ten polityczny i ideologiczny szantaż państw członkowskich”, dodała (Twitter, @JuditVarga_EU, 2020, 5 listopada). Viktor Orbán nazwał ten mechanizm „polityczną i ideologiczną bronią”, zaprojektowaną aby „szantażować” i karać państwa, które odrzucają przymusową imigrację.

[15] „Poland will not withdraw from EU says ruling party spokesperson” (1 grudnia 2020), The First News. Dostępne: https://www.thefirstnews.com/article/poland-will-not-withdraw-from-eu-says-ruling-party-spokesperson-18021

[16] Polskie Stronnictwo Ludowe (PSL) zgłosiło wniosek o dodanie do Konstytucji zapisu o członkostwie Polski w Unii Europejskiej. A polskie samorządy przygotowały wspólne stanowisko w sprawie budżetu UE, krytykujące władze centralne. Patrz: „Polish local gov’ts preparing joint stance on EU budget – Warsaw mayor” (24 listopada 2020), The First News. Dostępne: https://www.thefirstnews.com/article/polish-local-govts-preparing-joint-stance-on-eu-budget—warsaw-mayor-17861

[17] „Poland’s lower house calls for return to talks on EU budget” (19 listopada 2020), The First News. Dostępne: https://www.thefirstnews.com/article/polands-lower-house-calls-for-return-to-talks-on-eu-budget-17736 Ale Senat wezwał do konieczności „poszanowania interesu narodowego i wycofania się ze sprzecznej z polską racją stanu groźby wetowania budżetu Unii Europejskiej”. „Senate calls on gov’t to approve EU budget” (25 listopada 2020), The First News. Dostępne: https://www.thefirstnews.com/article/senate-calls-on-govt-to-approve-eu-budget-17892

[18] „Poland rejects von der Leyen’s EU court challenge option – FM” (27 listopada 2020). Dostępne: https://www.thefirstnews.com/article/poland-rejects-von-der-leyens-eu-court-challenge-option—fm-17927

[19] W 2018 r. unijne dopłaty stanowiły 3,43% polskiego produktu narodowego brutto.

[20] Nie skomentowali kosztów takich pożyczek. Polska nie jest w strefie euro i ma wyższe koszty obsługi zadłużenia niż Unia Europejska i większość państw członkowskich.

[21] „Government preparing ‚plan b’ in case budget talks fail – PM” (4 grudnia 2020), The First News. Dostępne: https://www.thefirstnews.com/article/government-preparing-plan-b-in-case-budget-talks-fail—pm-18130

[22] Rządowy program finansujący lokalne inwestycje, głównie w gminach zarządzanych przez PiS.

[23] Porozumienie było atakowane przez prawicowe partie należące do koalicji rządowej (Solidarna Polska) i opozycję (skrajnie prawicowa Konfederacja).

[24] „Rule of law clause violates rule of law, Polish PM tells German daily” (3 grudnia 2020), The First News. Dostępne: https://www.thefirstnews.com/article/rule-of-law-clause-violates-rule-of-law-polish-pm-tells-german-daily-18079

[25] Kublik, A. (28 grudnia 2020), „Nowy eurosceptycyzm Polaków. To efekt rozczarowania Unią”, Gazeta Wyborcza. Dostępne: https://wyborcza.pl/7,75398,26641120,nowy-eurosceptycyzm.html

[26] W TVP systematycznie pojawiają się opinie, że kraje Europy Zachodniej, takie jak Niemcy czy Holandia, czerpią znacznie więcej korzyści ze wspólnego rynku niż Polska, np. „Niemcy zarabiają na polskim rynku” (7 grudnia 2020), Wiadomości TVP. Dostępne: https://wiadomosci.tvp.pl/51217663/niemcy-zarabiaja-na-polskim-rynku

 

Tekst jest tłumaczeniem artykułu, który ukazał się w języku angielskim w publikacji „Next Generation EU. A Southern-Northern Dialogue” (wyd. European Liberal Forum 2021). Tłumaczenie: Natalia Czekalska.

Autor zdjęcia: ALEXANDRE LALLEMAND

_________________________________________________________________

Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.

Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/

Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.

Pieniądze to nie wszystko: Gospodarcze aspekty odbudowy w kontekście funduszu NextGenerationEU – na przykładzie Polski :)

Wychodząc z założeń zaproponowanych przez UE w ramach funduszu NextGenerationEU, należałoby poddać bliższej analizie procesy, które się za nimi kryją. Zauważalne dziś jest ukierunkowanie pożądanych działań UE w kontekście wykorzystania nowego strumienia wsparcia finansowego dla państw członkowskich. Może to oznaczać wybór jednej z dwóch potencjalnych ścieżek – wzmocnić działania tam gdzie to pożądane lub wywołać pytanie: co przyniesie przyszłość sektorom gospodarki, które nie otrzymają wsparcia? Wykorzystując dostępne dane o sytuacji gospodarczej w Polsce, autor podejmuję próbę odpowiedzi na powyższe pytanie. Pierwsza część niniejszej publikacji przedstawia polityczne osadzenie ekonomicznych aspektów programu. W drugiej omówiono mocne i słabe strony polskiej gospodarki w czasie pandemii. Trzecia część, zakończona podsumowaniem, przedstawia potencjalne, pożądane reakcje gospodarki na fundusz.

  1. Podejście liberalne – czy program NextGenerationEU podąża tą ścieżką?

W dzisiejszych czasach wielu ekonomistów uważa liberalny (a zwłaszcza neoliberalny) sposób myślenia za główne źródło wielu kryzysów[1]. Tak było w przypadku publicznie wypowiadanych opinii na temat przyczyn kryzysu z lat 2007-2008, ale jak to jest w przypadku pandemii COVID? Wygląda na to, że zintensyfikowana i dalece aktywniejsza rola państwa staje się przedmiotem zainteresowania UE. Po raz pierwszy UE zdecydowała się „zaciągnąć pożyczkę” na rynku długu, kierując pozyskane środki głównie na potrzeby nowego funduszu NextGenerationEU. Uzasadnienie tej bezprecedensowej decyzji opiera się na założeniu, że to rządy krajowe najlepiej wiedzą, czego ich gospodarki naprawdę potrzebują aby odbudować się po pandemii i jej skutkach, a UE powinna je w tym wspierać. Wydaje się to przeciwne liberalnemu sposobowi myślenia, ponieważ przynajmniej częściowo oddziela przedsiębiorców, wolne rynki i wolną wolę od procesów decyzyjnych. Z drugiej strony, polski premier zgłosił niedawno potrzebę dyskusji i konsultacji na temat tego, jak pokierować napływem dość niespodziewanych i wcześniej nieplanowanych funduszy oraz jak uczynić ten proces skutecznym z perspektywy alokacji czasu do 2023 r. i nakładów finansowych do 2026 r.

Pożądany program odbudowy opiera się na sześciu fundamentach ustanowionych przez Komisję Europejską na lata 2019-24. Po pierwsze, UE chce aby Europa została pierwszym kontynentem neutralnym klimatycznie, dlatego czyni swoją gospodarkę nowoczesną i zasobowo oszczędną – ułatwiając inwestowanie w przyjazne środowisku technologie, innowacyjny przemysł i zdrowsze formy prywatnych i publicznych systemów transportu; przewiduje rezygnację z węgla w sektorze energetycznym, energooszczędne budownictwo i współpracę z międzynarodowymi partnerami w celu polepszenia światowych norm środowiskowych. Po drugie, strategia cyfryzacji została zaprojektowana tak, aby wprowadzić nową generację technologii, która zwiększy możliwości obywateli. Po trzecie, UE musi stworzyć bardziej atrakcyjne i przyjazne inwestorom środowisko, które zwiększyłoby jakość dostępnej pracy, szczególnie dla młodych Europejczyków i MŚP. Po czwarte, jej głos na świecie musi być mocniejszy, wprowadzać multilateralizm i opierać się na solidnych zasadach współtworzących porządek na świecie. Po piąte, musi chronić praworządność, jeśli sama ma bronić sprawiedliwości i głównych wartości UE; a po szóste, planuje częściej oddawać głos Europejczykom, chroniąc tym samym europejską demokrację przed dezinformacją i nienawiścią w sieci.

Program NextGenerationEU to 750-miliardowy zestaw instrumentów, które są ograniczone czasowo i stworzone w celu naprawy szkód wyrządzonych społecznemu i gospodarczemu dobrobytowi państw członkowskich z powodu i w związku z pandemią koronawirusa. Jego cel i zadania są jasne. W przyszłości UE powinna być bardziej zielona, odporna i zdecydowanie bardziej cyfrowa, aby sprostać nie tylko dzisiejszym, ale i przyszłym wyzwaniom. NextGenerationEU składa się faktycznie z siedmiu sub-programów, z których najważniejszym jest Europejski Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności. Zapewnia on większość zasobów finansowych NextGenerationEU – bo aż 672,5 miliarda euro, podzielone na pożyczki warte 360 miliardów euro i granty o wartości 312 miliardów euro – przeznaczonych na pomoc państwom członkowskim w realizowanych programach naprawczych i inwestycjach. Głównym celem jest zminimalizowanie gospodarczego i społecznego wpływu pandemii, a jednocześnie aby zwiększyć poziom przygotowania Europejczyków na wyzwania i szanse związane z zieloną oraz cyfrową transformacją, poprzez uczynienie ich gospodarek i społeczeństw bardziej zrównoważonymi i odpornymi na wydarzenia takie, jak pandemia. Druga część programu obejmuje Wsparcie na rzecz odbudowy służącej spójności oraz terytoriom Europy (REACT-EU). Ten nowy instrument w ramach NextGenerationEU może pochwalić się budżetem w wysokości 47,5 miliarda euro. NextGenerationEU zapewni łącznie 750 miliardów euro dodatkowych, potencjalnych środków finansowych, także w ramach innych europejskich programów i funduszy, takich jak Horyzont 2020 (5 miliardów euro), InvestEU (5,6 miliardów euro), programy rozwoju obszarów wiejskich (7,5 miliarda euro), czy Fundusz na rzecz Sprawiedliwej Transformacji (10 miliardów euro). Przewiduje się, że Polska otrzyma 57 miliardów euro (Europejski Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności), z czego granty będą stanowiły około 24 miliardy euro, a możliwe pożyczki – 33 miliardy euro (jako 6,8% dochodu narodowego), plus pozostałe programy – łącznie 64 miliardy euro. To czyni Polskę trzecim największym beneficjentem programu NextGenerationEU, zaraz po Włoszech i Hiszpanii, oraz prawie na równi z Francją. Biorąc pod uwagę tę wiedzę oraz dostępne statystyki, należy zadać pytanie: jak bardzo to wsparcie finansowe wpłynie na polską gospodarkę?

  1. Polska gospodarka w czasie pandemii koronawirusa

Z łatwością można zaobserwować, iż polska gospodarka jest mocno zróżnicowana. Można przyjąć, iż jednym z powodów istnienia wielu przedsiębiorstw jest znaczny rozmiar i populacja kraju, dlatego też nie brak tu większości światowych gałęzi przemysłu czy usług, co potwierdzają oficjalne statystyki. Gdy spojrzeć na dane statystyczne, to znacząca dynamika procesów gospodarczych jest obserwowalna zarówno pod względem poziomu płac, jak i liczby zatrudnionych, ale także wpływu pandemii na zatrudnienie, poziom zarobków i ich dynamikę, oraz bardziej ogólnych zmian w wydajności poszczególnych sektorów gospodarki.

Z punktu widzenia makroekonomii, warto nieco bliżej poddać analizie dwa aspekty gospodarki, czyli PKB (produkt krajowy brutto) i stopę bezrobocia. Na Rysunku 1 przedstawiono dane dotyczące dynamiki polskiego PKB. Po raz pierwszy od przejścia na gospodarkę rynkową, Polska musiała się zmierzyć z tak dużym spadkiem PKB (minus 2,8%). Choć jednocześnie warto podkreślić, że spadek polskiego PKB jest jednym z najmniejszych w Europie, gdzie średni spadek PKB szacuje się na ok. 8%.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rysunek 1. Dynamika PKB w Polsce w latach 1996-2020 (poprzedni rok = 100)

Źródło: opracowanie własne danych statystycznych (dane za 2020 oszacowane na dzień 15.02.2020)

Stopa bezrobocia dostarcza zestawu informacji o aktualnej sytuacji na rynku pracy i niektórych trendach na przyszłość. Na samym początku pandemii eksperci przewidywali, że bezrobocie wskutek oddziaływania efektów pandemii może przekroczyć 10% na koniec 2020 roku. Na szczęście dla polskiego rynku pracy, stopa bezrobocia na zakończenie roku 2020 sięgnęła 6,2%, co oznacza, że 1046,4 tys. pracowników było niezatrudnionych, a od grudnia 2019, liczba ta wzrosła o 180 tys.[2] Stopa bezrobocia waha się od 3,7% w Wielkopolsce do 10,1% w województwie warmińsko-mazurskim. Występują również znaczące różnice pomiędzy branżami, jak pokazuje Rysunek 2.

 

Rysunek 2. Dynamika zatrudnienia w branżach (2019 = 100)

Źródło: Comiesięczny przegląd sytuacji gospodarczej w branżach. Krajowa Izba Gospodarcza, str.5, Warszawa 2021.

Co ciekawe, nawet w czasie kryzysu płaca w większości branż wzrosła. Na Rysunku 3, przedstawiono szczegóły dotyczące dynamiki płac w poszczególnych sektorach. W 2020 roku płace w przemyśle wzrosły średnio o 4,5%.

Rysunek 3. Dynamika płac w branżach (2019 = 100)

Źródło: Comiesięczny przegląd sytuacji gospodarczej w branżach. Krajowa Izba Gospodarcza, str.5, Warszawa 2021.

Różnice pomiędzy branżami są doskonale widoczne przy porównaniu średnich płac (Rysunek 4). Najwyższe płace, znacznie przewyższające średnią polskiego sektora przedsiębiorstw, można znaleźć w: produkcji koksu i produktów rafinacji ropy naftowej (175% powyżej średniej), informacji i komunikacji (170% powyżej średniej), górnictwie węgla kamiennego i brunatnego (160% powyżej średniej). O ile taki poziom płac w branży informacji i komunikacji nie jest zaskakujący, pozostałe dwie kategorie o najwyższych średnich płacach należą do branż tradycyjnych. Ma to poważne potencjalne implikacje dla powodzenia wprowadzenia w Polsce Europejskiego Zielonego Ładu.

Rysunek 4. Porównanie poziomu płac w branżach (średnia dla sektora przedsiębiorstw = 100)

Źródło: Comiesięczny przegląd sytuacji gospodarczej w branżach. Krajowa Izba Gospodarcza, str.5, Warszawa 2021.

Według oficjalnych danych sytuacja gospodarcza w Polsce oraz sytuacja polskich przedsiębiorców i pracowników zdaje się być dobra. Czy jest tak w rzeczywistości? Większość z nas zna powiedzenie, że w prawdziwej gospodarce „nie istnieje coś takiego, jak darmowe obiady”. Odpowiedzią polityki gospodarczej na pandemię była mieszanka programów budżetowych i działań podejmowanych przez bank centralny oraz polskie władze. Aktualna sytuacja jest rezultatem bezprecedensowych wydatków budżetowych, które doprowadziły do dramatycznego wzrostu deficytu budżetowego (polski budżet na rok 2019 miał być w pierwotnej wersji nawet zrównoważony). Dług publiczny również osiągnie rekordowo wysoki poziom, co oznacza poważne konsekwencje dla przyszłych pokoleń Polaków.

  1. Perspektywy dla Polski w kontekście wprowadzenia NextGenerationEU

Ogromny kryzys, z którym musiała zmierzyć się Polska, okazał się bezprecedensowym wyzwaniem. Bez wątpienia obie transformacje: zielona i cyfrowa powinny mieć priorytet podczas odbudowy i modernizacji polskiej gospodarki. Inwestowanie w zielone i cyfrowe technologie oraz możliwości, razem z gospodarką o zamkniętym obiegu, powinny doprowadzić do powstawania nowych miejsc pracy i pozwolić Polakom w pełni skorzystać z NextGenerationEU podczas światowego wyścigu do odbudowy.

Struktura gospodarcza sytuuje Polskę w dość dobrej pozycji wyjściowej z kilku powodów. Polskie PKB nie jest w tak dużej mierze zależne od turystyki (w zasadzie jedynie Luksemburg generuje mniej PKB z turystyki). Co więcej, polski przemysł nie jest tak bardzo uzależniony od światowego przemysłu samochodowego (podczas pierwszego lockdownu zakłócenia w łańcuchu dostaw i spadający popyt były w Europie szczególnie widoczne). Największą słabością Polski w następstwie pandemii jest stan jej służby zdrowia. Problemy w tym obszarze trwają już od kilku lat – pod względem rozmiaru nakładów państwa (4,8% PKB w 2018 vs 7,1% – średnia UE) i jej wydolności. Wydajność służby zdrowia jest ograniczona, co pokazuje niska liczba lekarzy przypadających na pacjenta (PL 238 vs EU27 361 lekarzy na tysiąc obywateli). Słabość biurokracji i skomplikowane zasady również mogą znacząco ograniczać możliwości rządu w skutecznym wprowadzeniu i zarządzaniu funduszami z NextGenerationEU.

Fundusz NextGenerationEU jest obiecującym źródłem dodatkowych środków finansowych w czasie kryzysu wywołanego pandemią, ale jak stwierdziła UE, Polska musi spełnić kilka ściśle określonych wymagań. Zgodnie z wytycznymi, 37% funduszy musi zostać przeznaczone na zieloną transformację, a minimum 20% zainwestowane w transformację cyfrową. To pokazuje, jak wielkim wyzwaniem może być odbudowa realizowana z jego wykorzystaniem. Poczynając od deklaracji o osiągnięciu neutralności emisyjnej do 2050, której polski rząd nie podpisał do dziś. Ciężko sobie wyobrazić, że będzie to możliwe bez zdecydowanego sprzeciwu ze strony związków zawodowych w kraju, w którym 80% energii pochodzi z węgla. Związki będą zainteresowane utrzymaniem stałego poziomu wydobycia węgla, gdyż oznacza to stabilne i dobrze płatne zatrudnienie (patrz Rysunek 4). Kolejną komplikacją jest fakt, że w przypadku przemysłu górniczego, około 73 tys. górników mieszka w województwie śląskim (dane na grudzień 2020). Zielona transformacja powinna była rozpocząć się co najmniej na początku nowego millenium – tak się niestety nie stało, głównie z przyczyn społecznych. Obecne działania będą bardziej kosztowne i potencjalne środki finansowe z funduszu NextGenerationEU mogą mieć znaczący wpływ na tę sytuację. Stopę bezrobocia w województwie śląskim szacuje się na 91 tys. pracowników, co oznacza poziom bezrobocia na poziomie 4,9%, czyli jest dość niska (średnia dla kraju wynosi 6,2%, dane na grudzień 2020). Ale potencjalne konsekwencje dla całego regionu, w którym planuje się zamknięcie wszystkich kopalni węgla do 2049, mogą być krytyczne[3]. Wpływ programu na sukces transformacji energetycznej będzie w pełni zależny od dobrze zaplanowanych i wprowadzonych działań na rynku pracy.

Drugim obszarem, na który fundusz może mieć pozytywny wpływ, jest służba zdrowia. Ciężko jest zwiększyć liczbę lekarzy w tak krótkim czasie, ale szacuje się, że niektóre usługi medyczne staną się cyfrowe, lub będą bardziej dostępne cyfrowo, tym samym zwiększając dostęp do ograniczonych zasobów. Poczynając od pierwszego kontaktu z lekarzem, który nie w każdym przypadku musi być bezpośredni. Ten proces rozpoczął się już podczas pandemii, ale nadal wiele brakuje mu do osiągnięcia wydajności niezbędnej dla pozytywnej oceny takiej zmiany. Zdecydowanie powinien być przyśpieszony w ramach dalszego rozwoju cyfrowego zarządzania receptami lub zapewnienia wglądu do danych medycznych poprzez ich digitalizację i dostęp online. Cyfryzacja procesu wystawiania skierowań do lekarzy lub na badania byłaby kolejnym krokiem łączącym cyfryzację ze służbą zdrowia.

Wsparcie inwestycji i reform powinno skutkować długotrwałym wzrostem PKB – takie jest założenie. Komisja Europejska przygotowała kilka potencjalnych scenariuszy absorbcji  funduszy. W każdym z nich najważniejszym pytaniem pozostaje czy prywatne inwestycje podążą za zasobami pochodzącymi z unijnego funduszu. Pod względem skuteczności, kluczową rolę będą odgrywały dodatkowa wartość prywatnych inwestycji i rodzaje inwestycji, które wykorzystają wsparcie funduszu. Należy zatem pogodzić wzrost PKB z nowoczesnością planowanych inwestycji. Czy istniejące przedsięwzięcia, oparte o niewydajne technologie otrzymają wsparcie – tylko po to, aby wydać dodatkowe pieniądze – czy też skupimy się na innowacyjności i użyteczności na poziomach lokalnych, regionalnych i krajowym?

Polska należy do grupy krajów, które Unia wyróżnia jako nisko zadłużone i z PKB na mieszkańca poniżej europejskiej średniej. Zakłada się, że kraje z tej grupy mają największą szansę na skuteczne wykorzystanie funduszy. Według najbardziej optymistycznego scenariusza szacuje się, że stopa wzrostu PKB w ostatnim roku wdrożenia funduszu (po sześciu latach absorbcji środków) powinna być nawet o 3,5% wyższa (w porównaniu do sytuacji bez funduszu). Scenariusze na przyszłość przewidują stabilny wzrost PKB nie tylko w oparciu o model konsumpcyjny, ale również dzięki skutecznym i rozsądnym inwestycjom, które długofalowo wzmocnią podaż w polskiej gospodarce. Dziś dodatkową wartość PKB wytworzoną przez fundusz szacuje sięna 168 miliardów euro do końca 2030, co oznacza 2,2% wzrost stopy PKB do tego czasu[4]. Warto o to zawalczyć.

Podsumowanie

Polski rząd jest zobligowany dostarczyć plany na wykorzystanie funduszy z NextGenerationEU do końca kwietnia 2021 roku. Do tego czasu powinny odbyć się szeroko zakrojone dyskusje pomiędzy ekspertami i to w wielu obszarach. Chociaż aktualna polityka gospodarcza wydaje się pomagać niektórym podmiotom przetrwać okres pandemii, to ogólnie formułowany zarzut podnoszony dziś przez ekonomistów, wskazuje, że pomoc ta jest w znacznej mierze źle ukierunkowywana. Jest jeszcze za wcześnie aby ocenić całościowo skuteczność dotychczas realizowanych programów wsparcia dla podmiotów gospodarczych na poziomie centralnym. Bez wątpienia polska gospodarka pozytywnie wyróżnia się na tle, zwłaszcza krajów południa Europy, ale nie dzieje się to bez kosztowo. Pojawiają się trudne pytania, co do przyszłości w horyzoncie kilkunastu lat. Wydaje się, że NextGenerationEU powinien pozwolić Polsce na inwestycje, które znacząco przyspieszą odbudowę i zmianę profilu gospodarki. Jak skuteczne będzie to działanie, zwłaszcza w kwestii Europejskiego Zielonego Ładu, to jedno z ważniejszych pytań stojących przed zarządzającymi polską gospodarką. Kryzys wywołany pandemią można przemóc drogą rozważnych i przemyślanych decyzji inwestycyjnych w kluczowych obszarach: rozwoju cyfryzacji, infrastruktury i postępu technologicznego. Ale najpierw, polski rząd musi zdecydować, jak dalece jest skłonny zmienić swoje spojrzenie na kierunki odbudowy polskiej gospodarki by te uwzględniały rozwiązania zawarte w NextGenerationEU.

 

[1] Harvey D., Neoliberalism as Creative Destruction, American Academy of Political and Social Science, Philadelphia 2007.

[2] Dane są oparte o metodologię GUS, której wyniki nieznacznie różnią się od obliczeń uzyskanych z wykorzystaniem metodologii BAEL. W większości przypadków metodologia BAEL wykazuje jeszcze niższą stopę bezrobocia w Polsce niż GUS.

[3] Szacuje się, że praca jednego górnika tworzy prawie dwa dodatkowe stanowiska w powiązanych branżach.

[4] www.pracodawcyrp.pl (dostęp: 15.02.2021)

 

Tekst jest tłumaczeniem artykułu, który ukazał się w języku angielskim w publikacji „Next Generation EU. A Southern-Northern Dialogue” (wyd. European Liberal Forum 2021). Tłumaczenie: Natalia Czekalska.

 

Autor zdjęcia: Micheile Henderson

 

___________________________________________________________________________________

Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.

Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/

Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.

 

Między Atenami a Spartą. O obronie wartości liberalnych :)

Są dwa przeciwstawne wzorce życia społecznego, które mają niewiele wspólnego z popularnym podziałem na lewicę i prawicę. Te wzorce mają starą tradycję, bo odwołują się do kultury społecznej dwóch państw-miast starożytnej Hellady, a mianowicie Aten i Sparty. Kultura Aten nastawiona była na człowieka, który powinien mieć możliwości rozwoju swoich pasji i talentów, aby tworzyć dzieła, z których mogli korzystać wszyscy obywatele. W kulturze tej kładziono nacisk na wolność, tolerancję i otwartość na zmiany, a systemem politycznym stojącym na straży tych wartości była demokracja. Kultura Sparty była natomiast skrajnie militarystyczna. Ceniono w niej przede wszystkim gotowość poświęcenia ideałowi wielkości tego miasta-państwa. Obywatele od dziecka wychowywani byli w surowym reżimie podporządkowania się wspólnym, jednolitym regułom i zasadom, dzięki którym mogli być sprawnymi żołnierzami w wojnach, które Sparta toczyła bez liku.

Otóż pouczająca jest historyczna spuścizna tych dwóch starożytnych metropolii. Ateny są dzisiaj stolicą Grecji, w której pozostało wiele pamiątek z tamtych czasów, w postaci imponujących budowli i bogactwa myśli ówczesnych filozofów. Natomiast Sparta systematycznie się wykrwawiała w kolejnych wojnach. Do dzisiaj nie zachowało się prawie nic z jej dawnego znaczenia, po prostu zniknęła z mapy. Dzisiaj jest to niewielkie prowincjonalne miasteczko, które prawa miejskie uzyskało dopiero w XIX wieku.

A zatem z jednej strony wzorem życia społecznego może być koncentracja uwagi na człowieku, jego dobrostanie i możliwościach rozwoju, zaś z drugiej – poświęcanie się ludzi czemuś, co przekracza granice ich indywidualnej egzystencji, a co można określić mianem służby sprawie. Taką sprawą może być naród (nacjonalizm), Bóg (fundamentalizm), charyzmatyczny przywódca (kult jednostki) czy ustrojowa utopia (komunizm, faszyzm, anarchizm itp.). Innymi słowy: powód dla którego ludzie jednoczą się we wspólnoty to: albo chęć poprawy swoich indywidualnych dobrostanów, albo dążenie do osiągnięcia czegoś, co nie przekłada się na poprawę dobrostanu większości z nich, a zazwyczaj oznacza jego pogorszenie.

Aby uniknąć oskarżenia o pochwałę egoistycznego indywidualizmu, należy podkreślić potrzebę symetrii wymiany między jednostką a zbiorowością. Jednostka, uczestnicząc w realizacji celu zbiorowego, musi w tym widzieć własny interes, ale nigdy wzgląd na ten interes nie może ograniczać możliwości realizacji celów innych jednostek. Jest to nic innego, jak podstawowe założenie liberalizmu społecznego, iż wolność jednostki jest ograniczona potrzebą wolności innych ludzi. Trzeba też zwrócić uwagę na nieprzypadkowo utrwalony przez każdą władzę autorytarną stereotyp złego indywidualizmu i dobrego kolektywizmu. Tymczasem etyczny indywidualizm zawsze służy wszystkim członkom wspólnoty, podczas gdy ideologiczny kolektywizm tylko tym, którzy traktują ludzi  przedmiotowo, bo ich zapał i poświęcenie wykorzystują dla swoich celów.

Tradycje Aten odżyły dopiero w XVIII wieku, w czasach Oświecenia, gdy przypomniano sobie formułę Protagorasa z Abdery: „Człowiek jest miarą wszechrzeczy”. Był to wiek racjonalizmu i wiary w człowieka, co zaowocowało sekularyzacją i ustanowieniem praw człowieka. Z tej tradycji narodził się liberalizm, jako filozofia społeczna, której wartości są podstawą współczesnej cywilizacji zachodniej. Przy okazji warto zauważyć, że w Polsce liberalizm jest w potocznym rozumieniu sprowadzany do zasad wolnego rynku i określany jako neoliberalizm, co ma niewiele wspólnego z istotą owej filozofii.

W kulturze liberalnej ludzie dobrze się czują w warunkach różnorodności, ponieważ wielość wzorów myślenia i zachowania daje możliwość wyboru, co jest podstawą głównej wartości, jaką jest w tej kulturze wolność. Podstawowym drogowskazem moralnym przy korzystaniu z wolności są zaś prawa człowieka. Aby jednak tę wolność zachować, konieczna jest tolerancja. Jak to ujął Wolter: „Zupełnie nie zgadzam się z twoimi poglądami, ale jestem gotów oddać życie, abyś mógł je głosić”. Tylko dzięki tolerancji ludzie mogą ze sobą zgodnie współżyć, mimo że różnią się pod wieloma względami. Tolerancja skłania do poszanowania zasady równości i poszukiwania rozwiązań kompromisowych w przypadku konfliktów. Wspomniane wartości, czyli wolność i prawa człowieka, równość i tolerancja mogą być respektowane tylko w ustroju demokracji liberalnej, czyli praworządności opartej na poszanowaniu praw mniejszości i trójpodziale władz.

W kulturze liberalnej dobrze czują się ludzie, których osobowość polega na potrzebie wnikania we własną psychikę, aby dokonywać wyborów zgodnie ze swoimi wewnętrznymi predyspozycjami. Dzięki temu mogą dążyć do samorealizacji, nie będąc przedmiotem wpływów i manipulacji ze strony innych ludzi. Osobowość ta polega również na potrzebie wnikania w psychikę innych osób po to, aby rozumieć ich dążenia i wybory, bez czego trudno byłoby o empatię i tolerancję. Osobowość liberalna łączy w sobie racjonalizm z inteligencją emocjonalną.

Przeciwieństwem liberalizmu, jako filozofii społecznej, jest autorytaryzm, którego cechy wynikają z władzy skupionej w rękach jednego człowieka lub jednej grupy. Instrumentem podporządkowania ludzi celom władzy jest tu najczęściej idea integrująca, nazwana wcześniej „służbą sprawie”. Pomagają w tym apele emocjonalne odwołujące się do patriotyzmu, wiary, lojalności czy sprawiedliwości. Patriotą, wierzącym czy utopistą może być zarówno liberał, jak i autorytarysta. Różnica polega jednak na tym, że ten pierwszy akceptuje tych, którzy nie podzielają jego fascynacji i poglądów, ten drugi zaś nimi gardzi i jest wobec nich agresywny.

Autorytarne idee pociągają ludzi, którym przeszkadza złożoność życia społecznego, złości różnorodność poglądów i doświadczeń, denerwuje żmudny proces ucierania się decyzji w systemie demokratycznym. Pociąga ich prostota i jednolitość, które to cechy uważają za podstawę porządku społecznego. Tego porządku chcą pilnować, bo ma on służyć dobru wspólnemu, a nie dobru jednostki, która jest z natury egoistyczna i trzeba ją ująć w karby tradycji, religii czy policyjnej dyscypliny, aby była użyteczna dla wspólnoty, której cele określa władza. E. Fromm i Th. Adorno wprowadzili pojęcie „osobowości autorytarnej”, przez którą należy rozumieć zespół dyspozycji psychicznych i cech zachowania, takich jak: bezkrytyczne posłuszeństwo wobec autorytetów opartych na sile i przemocy, dążenie do ich idealizowania i szukania w nich cech charyzmatycznych, upraszczanie obrazu świata, łatwe przyjmowanie prostych i sztywnych interpretacji rzeczywistości, czyli przywiązanie do stereotypów i przesądów, w szczególności do rozmaitych teorii spiskowych, a także brak zainteresowania poznawaniem psychiki własnej i innych ludzi.

Powody poparcia dla władzy autorytarnej mogą być trojakie i występować u różnych ludzi osobno lub w połączeniu. Mogą to być powody osobowościowe, czyli wynikające z przedstawionych wyżej cech i skłonności. Powodem zafascynowania autorytaryzmem mogą być także skutki indoktrynacji, gdy jej długotrwałe i powszechne oddziaływanie prowadzi do internalizacji autorytarnych wzorów propagandowych. Wreszcie powodem poparcia dla autorytarnych rządów może być frustracja, wynikająca z poczucia zawodu, krzywdy i niedocenienia w czasie rządów liberalnych, połączona z nadzieją na poprawę swojej sytuacji w nowych warunkach ustrojowych. Ten motyw łatwo było dostrzec u wielu osób popierających kurs polityki Kaczyńskiego.

I oto mamy w Polsce sytuację, w której od 2015 roku idee liberalizmu i demokracji liberalnej są przedmiotem wściekłego ataku zwolenników autorytaryzmu, którzy w III Rzeczpospolitej nie dostrzegli szans realizacji swoich ambicji. Nie jest to jednak sytuacja typowa tylko dla naszego kraju. Społeczny kryzys zaufania do liberalizmu widoczny jest we wszystkich krajach tzw. wolnego świata, choć nie wszędzie autorytaryści zdobyli władzę. Przyczyna jest oczywista: rewolucja informacyjna i globalizacja unieważniły dotychczasowe warunki życia społecznego, oparte na względnej co prawda, ale jednak stabilizacji reguł myślenia i zachowania. Współczesny świat został przeładowany informacjami, co prowadzi do wielości kryteriów oceny rozmaitych zdarzeń i sytuacji. Zawrotne jest również tempo zmian, w których ludzie chcąc nie chcąc muszą uczestniczyć. Różnorodność kulturowa i relatywizm prawd czynią wrażenie chaosu. Ludzie, także wielu z tych o osobowości liberalnej, nie czują się dobrze w tym świecie i zapewne minie jeszcze sporo czasu zanim się do niego przyzwyczają i go zrozumieją. Potrzeba większej jednoznaczności i homogeniczności, jak nigdy dotąd, zaczęła być wyraźnie odczuwana w szerokich kręgach społecznych. W krajach zachodnich, głównie w USA, nałożyły się jeszcze na to społeczne skutki kryzysu ekonomicznego z 2008 roku.

Wykorzystują to zwolennicy rządów autorytarnych, stosując prosty język i trafiające w emocje symbole, aby wskazywać winnych społecznych kłopotów i dezorientacji. Używając nowoczesnych technik marketingowych, powodują lęk i złość skierowane to na dotychczasowe elity, to na uchodźców, to na ludzi LGBT wreszcie. Obiecują przy tym upragniony ład i porządek przez odrzucenie liberalnych wartości i powrót do tradycyjnej obyczajowości patriarchatu, nacjonalizmu i etyki katolickiej. Jak powiada Kaczyński: „do Polski, którą znamy”.

Wojna kulturowa, która się toczy w Polsce i w wielu innych krajach, to nie tylko spór ideologiczny o legitymację władzy. W istocie jest to walka o to czy chce się żyć w kraju, w którym państwo służy obywatelom (wszystkim bez wyjątku), czy w kraju, w którym obywatele służą państwu; czy chce się żyć w kraju, w którym życie społeczne regulują stabilne przepisy prawa, obywatele dążą do rozwiązań kompromisowych, gdzie nie ma zwycięzców ani przegranych, a życie polityczne jest nudne, bo ujęte w zimne tryby demokratycznych procedur jest pozbawione emocji, czy też w kraju, w którym, jak chciał Kornel Morawiecki, rządzą ludzie, a nie prawo, w którym obywateli dzieli się na lepszy i gorszy sort z wszystkimi tego konsekwencjami, i w którym życie polityczne kipi od emocji, bo ludziom wciąż dostarcza się nowych wrogów, zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Mówiąc krótko: czy chcemy żyć w kulturalnych i otwartych Atenach, czy w wojowniczej i zamkniętej Sparcie?

Postępu cywilizacji się nie cofnie i ludzie – podobnie jak zawsze było w przeszłości podczas zmian cywilizacyjnych – muszą przystosować się do życia w warunkach nieciągłości i złożoności. Rządy autorytarne nie tylko nie pomogą w tej adaptacji, ale w oczywisty sposób będą ją utrudniać poprzez kurczowe trzymanie się tradycyjnych, wrogich postępowi wartości. Dlatego, jeśli nie chcemy, aby życie społeczne było ciągłą wojną między wrogimi plemionami, należy bronić wartości liberalnych: wolności i praw człowieka, równości i tolerancji, demokracji i praworządności. Należy ich właśnie bronić, a nie atakować nimi ich przeciwników. W tej wojnie nie można stosować strategii autorytarystów, bo nie chodzi o to, aby innych przekonywać do własnych poglądów, ale o to, aby przekonywać, że w różnorodności można żyć bez nienawiści. Dlatego obrona wartości liberalnych powinna polegać na ciągłym wyjaśnianiu i prostowaniu fałszerstw i zniekształceń, których stale na nich dokonują atakujący je autorytaryści. Wartości te muszą wciąż funkcjonować w przestrzeni publicznej pomimo wściekłych ataków Kościoła katolickiego i skrajnej prawicy. Muszą one bowiem przetrwać okres władzy tych dwóch bastionów autorytaryzmu.

Atak na wartości liberalne stosowany jest przez autorytarystów w trzech odmianach. Pierwsza z nich polega na dezawuowaniu nośników tych wartości. Zobiektywizowane wartości – takie jak: wolność, równość, tolerancja i praworządność – trudno jest we współczesnym społeczeństwie atakować bezpośrednio. Dlatego próbuje się pośredniego sposobu ich obrzydzania, który polega na tym, że dezawuuje się tych, którzy się do tych wartości odwołują, przypisując im złe motywy i chęć instrumentalnego ich wykorzystania. Tak więc słyszy się, że Niemcy przyjmują imigrantów i chcą im pomóc nie dlatego, że są tacy dobrzy, ale dlatego, by zaznaczyć swoją dominującą pozycję przez pouczanie i stawianie innych krajów w trudnej sytuacji. Z kolei obsesją Orbána jest przekonywanie, że filantrop Soros w istocie nie chce upowszechniać idei demokracji, ale chce zapanować nad światem. Natomiast u nas ciągle odzywają się głosy, pełne drwiny i oburzenia, gdy o wolności i demokracji mówią politycy z peerelowską przeszłością, którzy dzisiaj wspierają demokratyczną opozycję. Ich krytycy powiadają: „znamy tę waszą wolność i demokrację” i zgadzają się ze zdaniem Kaczyńskiego, że dopiero pod rządami Zjednoczonej Prawicy Polska jest „oazą wolności” i przykładem „prawdziwej demokracji”. Oburzenie liberalnych demokratów na wymierzony w zasady demokracji populistyczny atak na Kapitol nie znajduje zrozumienia wśród polityków polskiej prawicy. Prezydent Duda uważa, że to wewnętrzna sprawa Amerykanów, do której nikt nie powinien się wtrącać. Zaś były minister Spraw Zagranicznych Waszczykowski wytyka prezydentowi Macronowi, że zamiast się oburzać na sytuację w USA, powinien najpierw zrobić porządek u siebie. Politycy PiS-u nie omieszkali przy okazji wypomnieć opozycji, jak to akcja jej parlamentarzystów z blokowaniem mównicy w Sejmie w grudniu 2016 roku była również łamaniem zasad demokracji. O okolicznościach, w których do tego doszło i o tym, co się później działo z demokracją w Sali Kolumnowej, już nie wspominają.

Powód takich zachowań jest czytelny: chodzi o przekaz, aby nie zachwycać się wartościami, o których mówią ludzie z takich czy innych powodów uważani za niegodnych zaufania. No cóż, trzeba cierpliwie tłumaczyć, że demagogia i manipulacja polegają na wskazywaniu związku między zdarzeniami lub zjawiskami tam, gdzie go nie ma. Znaczenie wartości liberalnych jest niezależne od okoliczności i ludzi, którzy się na nie powołują.

Drugą formą ataku na wartości liberalne jest próba ich reinterpretacji w duchu autorytaryzmu. Próby te prowadzą do nadawania innych, często przeciwstawnych, znaczeń pojęciom wolności, równości czy demokracji. Wolność często jest zatem zastępowana pojęciem suwerenności. Chce się w ten sposób zwrócić uwagę, że suwerenność państwa jest ważniejsza niż wolność jednostki. Podważać ma to znaczenie praw człowieka i sugerować, że w suwerennym państwie z natury rzeczy wolni są jego obywatele. Jest to oczywisty autorytarny fałsz, chętnie stosowany przez wszelkiej maści dyktatorów, obiecujących swoim poddanym „prawdziwą” wolność, jeśli im się całkowicie podporządkują. Przykłady Korei Płn., Chin czy Kuby mogą być pouczające.

W mentalności autorytarystów „równość” odnosi się do większości. Mniejszościom (politycznym, rasowym, etnicznym, wyznaniowym lub seksualnym) odmawia się równego traktowania z większością dominującą pod względem prawnym lub obyczajowym. Tolerowanie aktów dyskryminacji uzasadniane jest zwykle wolnością słowa i klauzulą sumienia. Stąd bierze się nienawiść do poprawności politycznej, która wynika z liberalnego rozumienia równości. Słowo jest ważne; może nie tylko ranić, ale przez stygmatyzację zachęcać do aktów gwałtu i przemocy. Prawica, walcząc z poprawnością polityczną i ośmieszając przypadki jej zbyt radykalnego stosowania, w istocie akceptuje prawo większości do dyskryminowania mniejszości.

„Prawdziwą demokrację” w autorytarnym rozumieniu dobrze oddają rządy PiS-u. Polegają one na stopniowym, ale konsekwentnym dążeniu do centralizacji władzy, osłabianiu roli samorządów terytorialnych i organizacji pozarządowych, eliminacji trójpodziału władzy i stanowieniu prawa zgodnie z własnymi potrzebami, bez liczenia się z konstytucją i aspiracjami obywateli. Z demokracji pozostają tu tylko wolne wybory, które jednak z uwagi na zaangażowanie administracji państwowej i propagandzie państwowych mediów nie dają równych szans kandydatom opozycji. Demokracja w rozumieniu PiS-u polega więc na tym, że partia, która wygrała wybory, zyskuje legitymację do robienia wszystkiego, co uważa za stosowne, eliminując wszelkie ograniczenia ustrojowe, prawne i obyczajowe.

Nie wolno pozwalać na to, aby wśród ludzi mniej zorientowanych politycznie panowało przekonanie, że liberałowie i autorytaryści mówią o tych samych wartościach, więc spory między nimi są tylko zwykłą walką o władzę. Dlatego w publicznych dyskusjach trzeba domagać się wyjaśnienia, co się rozumie pod pojęciem wolności, równości i demokracji.

Wreszcie trzecią formą ataku na wartości liberalne jest otwarte ich dezawuowanie, jako tylko z pozoru dobrych, a w istocie mających fatalne konsekwencje społeczne. Te wychwalane przez liberałów: wolność, równość i tolerancja prowadzić więc mają do niebezpiecznego wywyższania jednostki, kształtowania egoistycznych postaw, sprzyjać mają demoralizacji i upadkowi starych dobrych obyczajów, mają odwracać uwagę ludzi od wielkich ideałów, którym służba wymaga pokory i poświęcenia. Zaś stawianie znaku równości między ludźmi bogobojnymi i szanującymi tradycyjne wartości, a wszelkiej maści odszczepieńcami, odmieńcami i zboczeńcami, jest dla tych pierwszych obraźliwe i nie powinno mieć miejsca. Dezawuowanie wartości liberalnych jest próbą obrony przed sekularyzacją i zmianą kulturową, które pozbawiłyby Kościół i populistyczno-narodową prawicę ideologicznej legitymacji do sprawowania władzy. Płynące z Zachodu wpływy liberalnej kultury społecznej oskarżane są więc o wszystko, co najgorsze: o rozpad rodziny, o sprzedaż dzieci pedofilom, o przymusową ateizację i eutanazję. Nader często wpływy te określane są mianem „moralnej degradacji” czy „cywilizacji śmierci”. Uleganie tym wpływom Kościół nazywa „odwróceniem się od Boga”, zaś prawicowi politycy – kosmopolityzmem, który zagraża narodowej suwerenności. Przyjmowanie obcych wzorów kulturowych uważane jest za niegodne, bo stajemy się wtórni i podporządkowani innym nacjom. Trzeba więc mieć i szanować własne wartości, i dawać odpór obcym obyczajom, na przykład takim, jak Halloween.

Paradoksalnie, ten najbardziej bezpośredni atak na wartości liberalne wydaje się najmniej dla nich groźny. Polacy są bowiem od dawna, bo od początku PRL-u, przyzwyczajeni do straszenia ich „zgniłym Zachodem”. Po odzyskaniu niepodległości i otwarciu granic wielu z nich, podróżując, pracując lub studiując w krajach zachodnich, mogło się osobiście zapoznać z wzorami kultury liberalnej i porównać je z kultywowanymi jeszcze u nas w niektórych środowiskach wzorami patriarchatu, ksenofobii, obskurantyzmu i homofobii.

Na szczęście czas pracuje na naszą korzyść.

 

Nieliberalny nacjonalizm Kaczyńskiego :)

Niedawno Jarosław Kaczyński stwierdził, że Unia Europejska to siła bardziej zniewalająca nas niż ZSRR, a Polska jest traktowana jak kolonia. Obraża w ten sposób tych, którzy naprawdę cierpieli pod jarzmem sowieckim i kolonialnym. Chce też odebrać przyszłość młodym Polakom w imię swoich ideologicznych urojeń, chociaż poplecznicy PiS próbują nam wmówić, że te poglądy to wynik rzetelnej analizy. Rozbijmy więc tę „analizę” na czynniki pierwsze.

Pomocny będzie nam w tym tekst autorstwa Viktora Orbána, czyli politycznej sympatii Jarosława Kaczyńskiego. Pod koniec września premier Węgier opublikował w dzienniku „Magyar Nemzet” (Naród węgierski) długi artykuł, w którym dzielił się swoją diagnozą politycznej sytuacji w Europie. Brzmi ona podobnie do wypowiedzi, jakie w Polsce serwuje nam Kaczyński. Miałkość intelektualną i zwykłe kłamstwa obaj próbują przykryć z pozoru wyszukanym słownictwem.

Demokracja do śmietnika?

U podstaw całej tej argumentacji leży teza, że demokracja liberalna poniosła klęskę, a jej czas dobiegł końca. Jeszcze w latach 90. XX wieku, po upadku Związku Radzieckiego i całego bloku wschodniego, wielu polityków i intelektualistów wierzyło, że demokracja będzie rozszerzała się na cały świat. Kontrowersyjna, ale i modna była wówczas teza, że oto nastąpił „koniec historii”, to znaczy, że ludzkość nie będzie w stanie wymyślić lepszego systemu politycznego niż właśnie liberalna demokracja.

Powszechnie zakładano też, że dzięki otwarciu na świat i postępującej globalizacji, nawet takie państwa jak Rosja czy Chiny będą zmierzały w kierunku liberalizacji. Mechanizm miał być prosty – wolny rynek doprowadzi do wzrostu zamożności obywateli, którzy – kiedy ich podstawowe potrzeby bytowe zostaną zaspokojone – zaczną domagać się od władz wolności politycznych.

Tak się nie stało, a kolejne lata pokazywały, że nasz system gospodarczy nie tylko przynosi korzyści – bo wyciągnął z biedy miliony ludzi na świecie – ale i rodzi poważne problemy. Rosnące w wielu miejscach nierówności dochodowe, absurdalnie wysokie zarobki menadżerów najwyższego szczebla, ucieczka wielkich firm do rajów podatkowych, wpływy najbogatszych obywateli na kształtowanie prawa, wreszcie kryzysy gospodarcze, budziły gniew wielu obywateli.

Nie są to oczywiście wszystkie przyczyny problemów demokracji. Równie ważny był rozwój nowych mediów, które sprzyjają rozprzestrzenianiu fałszywych informacji, ingerencja państw autorytarnych – z Rosją na czele – w naszą politykę, wzrost presji migracyjnej, problemy demograficzne, sukcesy gospodarcze państw autorytarnych, takich jak Chiny, czy wreszcie resentyment tych ludzi, którym – jak Kaczyńskiemu – w demokracji coś się nie udało.

Pewne jest jedno – nadzieje na to, że demokracja liberalna rozleje się na cały świat, okazały się płonne. Ale populiści z tej okoliczności wyciągają absurdalny wniosek, że demokrację w ogóle należy wyrzucić do kosza. A to już piramidalna bzdura. Fakt, że demokracja nie przyjęła się na przykład w Rosji nie oznacza przecież, że to zły system. Nawet jeśli w Moskwie panuje zamordyzm i polityczni przeciwnicy prezydenta giną na ulicach, to nie znaczy, że u nas ma być podobnie.

Recepta Kaczyńskiego i Orbána

Orbán, a za nim Kaczyński, twierdzą jednak, że wymyślili ratunek – nową, inną demokrację. Demokrację nieliberalną. Brzmi z pozoru mądrze, ale w rzeczywistości to sprzeczność sama w sobie.

Bo czym jest demokracja? W szkole uczą nas, że to „rządy większości”. To nie zawsze prawda, ponieważ zwykle to nie większość obywateli wybiera rząd, ale większość głosujących. W Polsce w ostatnich wyborach na Zjednoczoną Prawicę zagłosowało około 20 procent wszystkich uprawnionych do głosowania. Daleko do większości. Dlatego też mówi się niekiedy, że demokracja to rządy najlepiej zorganizowanej mniejszości. Najlepiej zorganizowanej, czyli takiej, która potrafi się zmobilizować i zagłosować w wyborach.

Ale i to nie wszystko. Inna słynna definicja demokracji mówi, że to taki system, w którym rządzący mogą przegrać wybory. Chodzi o to, żeby obywatele mieli szansę odwołać sprawujących władzę. Jeśli nie ma takiej możliwości, to nie można mówić o demokracji, nawet jeśli organizowane są wybory. W PRL-u też mogliśmy wybierać posłów, ale nie miało to najmniejszego znaczenia. Bo, po pierwsze, i tak było wiadomo kto wygra, a po drugie realną władzę sprawował nie Sejm, lecz kierownictwo PZPR, uzależnione z kolei od ZSRR.

Jak mówi stary żart, w demokracji liberalnej wiadomo, kiedy odbędą się wybory, ale nie wiadomo, kto wygra. A w „demokracji ludowej” nie wiadomo, kiedy odbędą się następne wybory, ale zawsze wiadomo, kto wygra. I właśnie taką demokrację ludową chce Węgrom zafundować Orbán, a nam PiS. Tylko, że dziś mówią o niej: demokracja nieliberalna.

A zatem, aby demokracja naprawdę była władzą ludu, musi mieć w siebie wbudowane pewne ograniczenia, które nie pozwolą rządzącym przejąć pełni władzy. Czy wygrana partia powinna mieć prawo delegalizacji innych partii? Czy powinna mieć prawo do odebrania obywatelstwa tym, którzy na nią nie głosowali? Czy powinna mieć prawo zabrać publiczne pieniądze swoim przeciwnikom, np. opozycyjnym burmistrzom miast? Czy powinna mieć prawo do konfiskowania ludziom ich własności? Oczywiście, że nie. Gdyby demokracja sprowadzała się tylko do woli większości, to na wyspie kanibali większość mogłaby demokratycznie zdecydować, aby mniejszość zjeść. Władza musi być ograniczona, bo inaczej po jednych wyborach demokracja zamieni się w dyktaturę.

Chcecie dyktatury?

I co w tym złego? W swoim artykule Orbán przekonuje, że wszystkie wartości demokracji liberalnej – rządy prawa, ograniczenia władzy, poszanowanie dla własności prywatnej i wolności politycznych – można zrealizować w systemie demokracji nieliberalnej. Można? Owszem, ale tylko do czasu, kiedy przywódca nie zmieni zdania. Władimir Putin także może powiedzieć, że od dziś szanuje własność prywatną, swobodę wypowiedzi i nietykalność osobistą swoich przeciwników. Ale następnego dnia może zmienić zdanie, bo nikt go nie kontroluje, ani nie ogranicza. W takim systemie los obywateli zależy od widzimisię władzy. A zamiast równości wobec prawa, wszyscy są zdani na łaskę lub niełaskę pana.

I właśnie taki system chciałby wprowadzić na Węgrzech Orbán, a w Polsce Kaczyński. To dlatego tak panicznie boją się powiązania wypłaty funduszy europejskich z przestrzeganiem praworządności. Orbán w swoim tekście nazywa rządy prawa „rządami szantażu” i twierdzi, że to zamach na niezależność Węgier. Kłamstwo. Nie chodzi mu o dobro kraju. Chodzi o to, że taki system ogranicza jego władzę, a tego on i Kaczyński boją się najbardziej.

Żeby jednak wzmocnić swój przekaz i przy okazji postraszyć obywateli obaj grożą, że Unia Europejska zniszczy nasze tradycje, a oni tych tradycji i wartości bronią. „Liberałowie przeprowadzają swoje ataki na te właśnie sprawy, które są dla nas najważniejsze, podstawy porządku politycznego, jakiego sobie życzymy, wartości stanowiące rdzeń konserwatywnego, chrześcijańsko-demokratycznego dziedzictwa – takie jak naród, rodzina i tradycja religijna”, pisze Orbán.

To bzdura i w dodatku podwójna. Po pierwsze, zwolennicy liberalnej demokracji wcale nie walczą ze zwolennikami tradycyjnej rodziny czy osobami religijnymi. Chcą jedynie, aby w społeczeństwie było też miejsce dla tych, którzy religijni nie są lub żyją w rodzinach innych niż tradycyjne. Po drugie, Orbán przemilcza fakt, że te wszystkie pojęcia nie są ustalane raz na zawsze, lecz zmieniają się w czasie. Tradycyjna rodzina co innego znaczyła dla naszych dziadków, a co innego znaczy dla naszych dzieci.

Orbán i Kaczyński nie chcą bronić rodziny, tradycji czy narodu. Chcą mieć monopol na ich definiowanie! Bo jeśli to oni powiedzą, jak ma wyglądać „dobry” Węgier lub Polak, to jednocześnie zyskują prawo do powiedzenia, kto jest Węgrem (Polakiem) nieprawdziwym lub gorszym. Kiedy więc słyszymy, że ktoś chce bronić tradycji, rodziny czy narodu, od razu pytajmy, kto i jak te pojęcia definiuje, bo w prawie do definiowania tkwi sedno władzy.

Tworzenie nowego Polaka

Z tym z kolei wiąże się kolejna dziedzina życia niezbędna Orbánowi i Kaczyńskiemu do wdrożenia ich planów – edukacja. Węgierski premier pisze, że „celem edukacji jest uczynienie z naszych dzieci patriotów, którzy poniosą naprzód nasze wypróbowane i przetestowane tradycje”. Z dziewczynek z kolei chce zrobić „porządne i godne podziwu kobiety”. Kto jednak ma określić, co znaczy „godna podziwu kobieta”? Przypominam, że zdaniem nowego polskiego ministra edukacji to taka, która przede wszystkim rodzi dzieci, a nie próbuje godzić życie rodzinne z karierą zawodową lub – o zgrozo! – na dzieci nie decyduje się wcale.

Edukacja ma też uczyć tradycji – twierdzą Kaczyński z Orbánem. Ale jakich? Każdy naród ma jaśniejsze i ciemniejsze momenty historii. Węgrzy lubią pamiętać o tym, jak po pierwszej wojnie światowej odebrano im 2/3 terytorium, ale nie chcą pamiętać o tym, że w drugiej wojnie światowej u boku nazistowskich Niemiec doszli aż pod Stalingrad. Amerykanie mają w swojej historii zarówno rasistów, jak i tych, którzy z rasizmem walczyli. Polacy słusznie są dumni z największej liczby Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, ale nie chcą pamiętać o polskich szmalcownikach. Dojrzałość obywatela polega na umiejętności zmierzenia się z trudną historią. A patriotyzm na szacunku dla państwa mimo jego błędów. Tym się właśnie różnimy. Liberalni konserwatyści chcą wykształcić obywatela świadomego swojej historii. Nieliberalni – bezmyślnie z niej zadowolonego.

Wojna wszystkich ze wszystkimi

Z tych wszystkich powodów władze na Węgrzech i w Polsce tak boją się Unii Europejskiej. Nie tylko zresztą Unii Europejskiej, ale każdej wpływowej instytucji i państwa, które nawołuje do poszanowania wartości demokratycznych. Kaczyński mówi, że UE musi pozostać „Europą ojczyzn”. A Orbán kibicuje Trumpowi, bo ten od nikogo przestrzegania norm demokratycznych nie wymaga i twierdzi, że każdy ma zadbać sam o siebie. Głupcy cieszą się na myśl o świecie, gdzie każdy troszczy się tylko o własne interesy, nie rozumiejąc, że to zaproszenie do wojny wszystkich ze wszystkimi. Bo jeśli normy współżycia przestaną obowiązywać, to nie tylko w Polsce i na Węgrzech, ale także w Niemczech, Francji, USA, itd.

Oczywiście, państwa zachodnie, na czele ze Stanami Zjednoczonymi, nie zawsze stosowały się do ideałów liberalnej demokracji, które publicznie głosiły. Ale lepiej, żeby miały je na sztandarach, żeby musiały tłumaczyć się wówczas, gdy je łamią, niż żeby otwarcie uznały, że na świecie ma panować tylko jedno prawo – prawo silniejszego.

Liberalna demokracja nie jest systemem idealnym i nigdy się takim nie stanie. Wymaga stałych poprawek, bo świat wokół nas się zmienia, a my wraz z nim. Nad nieliberalnym nacjonalizmem Kaczyńskiego i Orbána ma jednak zasadniczą przewagę: pozwala różnym narodom i różnym grupom w ramach jednego narodu żyć obok siebie w pokoju. A nieopanowany nacjonalizm ostatecznie zawsze prowadzi do radykalizacji konfliktu – z przeciwnikami politycznymi wewnątrz kraju, a z innymi krajami w skali globalnej.

I dlatego, proszę Państwa, mało kto tak szkodzi narodowi, jak właśnie nacjonaliści.

Gdy umrze naród narodzi się obywatelstwo :)

Państwa zachodnie uporały się z mitem narodowym po II wojnie światowej, co w przyszłości zaowocowało powstaniem Unii Europejskiej. Tragiczne konsekwencje mitu Tysiącletniej Rzeszy okazały się bowiem pouczające nie tylko dla Niemiec. Mit narodowy dłużej zachował swoją siłę oddziaływania w krajach pozostających do 1989 roku pod wpływem ideologii i władzy komunistycznej. Ta różnica okazała się widoczna po rozszerzeniu Unii Europejskiej o kraje Europy Wschodniej i Środkowej. Jest ona zasadniczą przyczyną trudności w zrozumieniu w niektórych z tych krajów istoty i systemu wartości Unii Europejskiej. Niestety, w największym stopniu dotyczy to Polski, gdzie po objęciu władzy przez populistyczną prawicę fascynacja mitem narodowym stała się głównym przedmiotem propaństwowej propagandy.

Celem tej propagandy jest przywracanie poczucia godności ludziom zaskoczonym transformacją ustrojową, która ich wyrwała z dobrze znanych kolein swojskości. Ta godność ma się przejawiać w odgrodzeniu od cywilizacji Zachodu, który wciąż niewystarczająco docenia naszą wielkość i ofiarę, chociaż już dwukrotnie obroniliśmy go od nawałnicy ze Wschodu; po raz pierwszy zrobił to Sobieski w 1683 roku, a drugi raz Piłsudski w 1920. Ta godność to ciągłe powtarzanie sobie jacy jesteśmy dzielni i nieskazitelni, jak bardzo, choć w coraz większym osamotnieniu, bronimy chrześcijańskiego dziedzictwa Europy. Skoro więc jesteśmy tacy wspaniali, skoro tak bardzo pod względem moralnym przewyższamy inne narody, które złośliwie nie chcą dostrzegać naszej wielkości, to jest oczywiste, że nie musimy nikogo naśladować, ani stawiać sobie za wzór. Ale skoro nie interesuje nas to, co dzieje się gdzie indziej, to trudno nam zauważyć, że pod względem moralnym, uwzględniając kryteria chrześcijańskie, Europa Zachodnia jest znacznie lepsza niż hiperkatolicka Polska. Opowiadanie o „zgniłym Zachodzie” brzmi śmiesznie, biorąc pod uwagę sytuację homoseksualistów w Polsce oraz rasistowskie i antysemickie wybryki, na które prawicowy rząd reaguje niezwykle opieszale. Miarą moralności jest przestrzeganie praw człowieka, a nie obskuranckich, nacjonalistycznych i patriarchalnych stereotypów. Ten brak zainteresowania kulturowymi zmianami w Europie sprawia, że wielu gorliwych katolików może się zdziwić, że wspierając polski Kościół, oddalają się od chrześcijaństwa i zmierzają w stronę jakiejś narodowo-katolickiej schizmy, w której tak łatwo miłość zastępowana jest nienawiścią. Jeśli jednak balon narodowej dumy nadąć tak, jak to robi PiS i narodowcy, to łatwo przyznać sobie prawo do własnej moralności i do własnej religii. Przecież „nikt nam nie będzie w obcych językach…”

Ta piekielna bajka o polskości wielkiej i niedocenionej, stworzona przez romantycznych poetów i Henryka Sienkiewicza, przetrwała lata II Rzeczpospolitej, w której autorytaryzm sanacji nie przeszkodził antysemickiej nagonce endecji, bo władza zajęta była walką z lewicą, którą prowadziła z błogosławieństwem Kościoła katolickiego. Powojenna dominacja władz komunistycznych z nadania Związku Radzieckiego, także przyczyniła się do utrwalenia bogoojczyźnianego mitu, jako jedynej alternatywy komunistycznej opresji. Jakiekolwiek próby odrzucenia tego ideologicznego bagażu i włączenia się do ponadnarodowego i liberalnego nurtu, charakterystycznego dla Europy Zachodniej po II wojnie światowej, traktowane były w środowiskach polskiej prawicy, jako kosmopolityczna zdrada interesów narodowych. Stąd konflikt między lewicowo-liberalnym KOR-em a prawicowo-katolickimi ugrupowaniami opozycji w PRL-u. Ten konflikt został przeniesiony do III RP, a zwycięstwo PiS-u w wyborach parlamentarnych i prezydenckich w 2015 roku uczyniło z mitu narodowego narzędzie głębokiej polaryzacji społeczeństwa.

Tymczasem jedyną szansą wykorzystania dziejowej szansy, jaką daje uczestnictwo Polski we wspólnocie europejskiej, jest pozbycie się tego mitu, wykorzenienie go ze społecznej świadomości. Trzeba odrzucić bogoojczyźnianą narrację, która z patriotyzmu czyni kolektywistyczną, bolesną chimerę, ustawicznie szukającą wroga. Najwyższy czas otrząsnąć się z traumy rozbiorowej i okupacyjnej. Najwyższy czas pozbyć się kłamliwego, ckliwego mitu polskości zamkniętej w szlacheckim dworku, który w istocie był oazą zacofania, ksenofobii i gnuśności, był reminiscencją tego wszystkiego, co zaprzepaściło dorobek czasów zygmuntowskich i było przyczyną upadku Polski w XVIII wieku. Dopóki będziemy wracać do tej załzawionej, romantycznej pieśni o Chrystusie narodów, o jego wielkości i cierpieniu, dopóty będziemy odległym zaściankiem Europy, którego mieszkańcy naznaczeni piętnem dawnego upokorzenia, wciąż nie będą w stanie zrozumieć współczesnego świata.

Bez uporania się z ciężarem mitu narodowego, bez przeformułowania istoty patriotyzmu, nie ma możliwości przejścia do społeczeństwa obywatelskiego, które na piedestał wynosi nie abstrakcyjny naród, a konkretnego człowieka, bez względu na jego przynależność narodową, wyznaniową czy jakąkolwiek inną. Mit narodowy nie pozwala dostrzec jednostki, zmusza do skrajnie kolektywistycznego podejścia, w którym ludzie dbający o wielką sprawę, a nie o siebie nawzajem, tworzą bezmyślną, jednolitą masę społeczną, którą swobodnie kieruje przywódca kochający władzę.

Patriotyzm we współczesnym świecie nie może oznaczać zamykania się w getcie narodowych sentymentów, ani okazywania wrażliwości wyłącznie w stosunku do problemów własnej społeczności. Patriotyzm obywatelski polega na otwartości na świat i spieszenia z pomocą wszystkim, którzy jej potrzebują. Tylko dzięki temu ludzkość będzie w stanie stawić czoła współczesnym i przyszłym zagrożeniom klimatycznym, zdrowotnym, związanym z szowinizmem narodowym i wyznaniowym oraz z nieprzewidywalnymi skutkami rozwoju cywilizacyjnego.

Tradycyjny narodowy patriotyzm wyraża się w Polsce dewizą: „Bóg, honor, ojczyzna”. Dewiza ta ma wymowę skrajnie nacjonalistyczną i nieprzypadkowo zawsze znajduje się na czele Marszu Niepodległości, jaki co roku organizowany jest przez narodowców 11 listopada. Odwołanie do Boga jest Jego zawłaszczeniem, uznaniem religii katolickiej za religię narodową, zgodnie z popularną zbitką słów: „Polak-katolik”. Bóg traktowany jest tu czysto instrumentalnie, jako naturalny sojusznik Polaków. W walce z innymi nacjami, którą przecież ustawicznie trzeba toczyć, można zatem liczyć na boskie wsparcie, jako coś naturalnego. Poza tym Bóg jest tu pięścią, którą można wygrażać wszystkim niespełniającym kryteriów narodowego patriotyzmu: ateistom, innowiercom, kosmopolitom, homoseksualistom itp. Bóg pełni tu rolę identyfikacyjną i wykluczającą zarazem – „Tylko pod tym krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska jest Polską a Polak Polakiem”.

Jeśli w tej dewizie chodziło o to, aby wskazać źródło narodowej inspiracji, to pierwsze, co odróżnia patriotyzm obywatelski od narodowego, jest wielość źródeł, z których ludzie mogą czerpać motywację dla swoich postaw i czynów. Aby móc korzystać z bogactwa różnorodności, trzeba w tej dewizie „Boga” zastąpić „tolerancją”. Ludzie, którzy preferują inny styl życia niż my, wyznają inną religię lub hołdują innym obyczajom, nie są naszymi wrogami. Zamiast koncentrować się na różnicach trzeba szukać podobieństw; obszarów wspólnych zainteresowań, celów i pragnień. Tolerancja w tym wypadku nie oznacza obojętności i separacji, ale poszukiwanie możliwości współdziałania ludzi różniących się od siebie. W związku z tym trzeba raz na zawsze pozbyć się uprzedzeń związanych z poczuciem tożsamości zbiorowej, jakim jest tożsamość narodowa, wyznaniowa czy kulturowa. Ważne są cechy indywidualne ludzi, a nie te, które im się przypisuje z racji przynależności do określonej grupy społecznej. Jeśli uda się kiedyś przełamać tę barierę, którą od wieków starali się umacniać żądni władzy suwerennej narodowi władcy, integrując swoich poddanych przez wzbudzanie nienawiści do innych, może wreszcie uda się wyzwolić ludzi od ideologicznych balastów tożsamościowych.

Użyte w nacjonalistycznej dewizie słowo „honor” nie ma nic wspólnego z koniecznością dotrzymywania zobowiązań ani z przywiązaniem do dobrych obyczajów. To słowo jest tu użyte w najbardziej prymitywnym, patriarchalnym znaczeniu i odnosi się do konieczności reagowania na najmniejszy przejaw nadętej do niebotycznych rozmiarów dumy narodowej. To nawiązanie do tradycji plemiennych satrapów i rodowych patriarchów dbających o honor swojego plemienia i rodziny. To także imperatyw absolutnego, bezmyślnego poświęcenia, tak trafnie uchwycony w wierszu Wincentego Pola: „Obok Orła znak Pogoni, poszli nasi w bój bez broni/ Hu ha, krew gra, duch gra, hu ha!/ Matko Polsko, żyj/ Jezus Maria, bij!”. I tak to szło: w Powstaniu Listopadowym, w Powstaniu Styczniowym, w Powstaniu Warszawskim wreszcie. Wszak krwi szczędzić nie honor.

W społeczeństwie obywatelskim, w którym dominuje pragmatyzm i realizm, szowinistyczny „honor” musi być zastąpiony „odpowiedzialnością”. Chodzi tu zarówno o odpowiedzialność za własne czyny, jak i o odpowiedzialność za innych. Odpowiedzialność za skutki własnych działań jest miarą wolności człowieka. Ucieczka od odpowiedzialności osobistej przez przerzucanie jej na innych lub na niesprzyjające okoliczności, jest zarazem ucieczką od wolności. Tymczasem w społeczeństwie obywatelskim wolność jednostki traktowana jest jako wartość podstawowa. W patriotyzmie obywatelskim szczególnie ważna jest odpowiedzialność za innych. Świadczy ona bowiem o wrażliwości społecznej, która jest motorem społeczeństwa obywatelskiego. Jest to odpowiedzialność za przyczynianie się i utrwalanie wspólnego dobrostanu, poprzez należyte wypełnianie obowiązków rodzinnych, środowiskowych i obywatelskich. Do obowiązków tych należy przede wszystkim zaliczyć przeciwstawianie się wszelkim przejawom patologii społecznej, dyskryminacji i wykluczeniom.

Wreszcie ojczyzna, do której narodowi patrioci wznoszą strzeliste akty miłości. W ujęciu nacjonalistycznym ta miłość wyraża się głównie w nienawiści do wszystkiego, co obce i inne. Ta ojczyzna to dziwny patchwork historycznych postaci, narodowych bohaterów, fragmentów wierszy i patriotycznych pieśni, to nieustanny modlitewny patos. Ojczyzna w nacjonalistycznym rozumieniu staje się ideologią zanurzoną w emocjach dawnych bitew i odświeżaną ustawicznym poszukiwaniem nowych wrogów. Bez tych wrogów ideologia by zwiędła, a wraz z nią ojczyzna, która jest tylko wtedy, gdy można jej bronić i za nią umierać. W czasie pokoju nacjonalistyczna „ojczyzna” jest romantyczną chimerą, którą trzeba czcić, ale która niekoniecznie przekłada się na konkretne zachowania jej wielbicieli.

W tym wypadku w narracji obywatelskiej słowo „ojczyzna” lepiej jest zastąpić słowem „sumienność”. Wykrzykiwać patriotyczne hasła, machać flagą i deklarować poświęcenie własnego życia przychodzi łatwo. Trudniej jest wypełniać obywatelskie obowiązki tu i teraz. Bo ojczyzna to nie szum husarskich skrzydeł i lamenty romantycznych poetów, ale rutyna codziennych czynności. Najlepiej służy się ojczyźnie, kiedy się rzetelnie pracuje, przestrzega prawa, uczciwie płaci podatki, dba o środowisko naturalne i pomaga potrzebującym, a nie wtedy, gdy deklaruje się miłość i gotowość umierania za nią. Patriotyzm obywatelski przejawia się w sumiennym wykonywaniu obowiązków obywatelskich. Sumienność oznacza postępowanie zgodne z wewnętrznymi rejestrami dobrego i złego, czyli w zgodzie z własnym sumieniem. Owe rejestry ocen etycznych i związane z nimi kryteria dotyczą racjonalnej, a nie emocjonalnej oceny korzystności działań służących dobru wspólnemu. Chodzi o to, aby bezmyślną miłość do ojczyzny zastąpić szacunkiem dla współobywateli i dbałością o wspólne dobro. Sumienność oznacza niezgodę na bylejakość, na lekceważący stosunek do swoich obowiązków, na samousprawiedliwiające „jakoś to będzie”. Właśnie w tym przejawia się patriotyzm, jakkolwiek go rozumieć, w szacunku do własnego środowiska społecznego i przyrodniczego. Ktoś, kto deklaruje miłość do ojczyzny, a jednocześnie wywozi śmieci do lasu, na miano patrioty nie zasługuje, choćby pękał z dumy czytając Trylogię. Sienkiewiczowski latarnik, który zaniedbał profesjonalny obowiązek, bo czytając „Pana Tadeusza”, pogrążył się w tęsknocie za swoim krajem, nie mógłby zatem liczyć na wyrozumiałość obywatelskiego patrioty.

Tradycyjny naród musi umrzeć, aby mogło się narodzić nowoczesne obywatelstwo. Dlatego dotychczasowa patriotyczna dewiza powinna być zastąpiona inną, która pozwoli Polsce wyrwać się z zaściankowości, w której utrzymuje ją Kościół katolicki i populistyczna prawica. Tą dewizą powinno być: „tolerancja, odpowiedzialność i sumienność”. Tej dewizy nie trzeba mieć wpisanej do paszportu. Żeby jej przestrzegać, wystarczy być myślącym i wrażliwym człowiekiem. Starajmy się tak wychowywać nasze dzieci.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję