Cold War Liberals: Roger Motz :)

Nie tylko ze względu na ulokowanie znacznej części głównych instytucji Unii Europejskiej w jej stolicy, Belgia jest uznawana za samo epicentrum procesów i idei integracji europejskiej. Nic więc dziwnego, że także wśród integrujących się po II wojnie światowej liberałów Europy zachodniej jednym z najważniejszych pionierów był Belg. Roger Motz należał i przewodził pierwszemu pokoleniu belgijskich polityków, dla których bycie równocześnie ludźmi polityki belgijskiej i europejskiej stało się nową oczywistością.

Motz urodził się w Schaerbeek w 1904 r. Na Wolnym Uniwersytecie w Brukseli zdobył 22 lata później, nietypowe na tle większości liberalnych kolegów-polityków, wykształcenie inżyniera technik wydobycia górniczego. Jednak już od lat studenckich głęboko zaangażował się w życie polityczne, jednoznacznie jemu się poświęcając. Został aktywistą liberalnego zrzeszenia studentów CEL, był przewodniczącym stowarzyszenia generalnego studentów swojej alma mater, działał w zarządzie Narodowej Unii Studentów Belgii. W drugiej połowie lat dwudziestych obracał się nawet w kręgach międzynarodowych zrzeszeń studenckich, w Międzynarodowej Konfederacji Studentów.

W latach trzydziestych Motz został aktywistą zgrupowania liberalnej młodzieży (Młodej Gardy Liberalnej), od 1932 r. pełnił funkcję jej krajowego wiceprzewodniczącego oraz politycznego dyrektora jej organu prasowego (wydawanego pod tytułem – nomen omen – „La Liberté”). Również od 1932 r. pełnił swój pierwszy samorządowy mandat polityczny.

Wzmocnienie jego pozycji w szeregach Partii Liberalnej zaznaczyło się zaproponowaniem Motzowi roli w pracach nad ideowo-programowym zredefiniowaniem partii. Motz należał do grupy polityków młodego pokolenia preferujących ewolucję w kierunku socjalliberalizmu wbrew bardziej centroprawicowej linii szefa partii Paula Hymansa. W 1934 r. Motzowi powierzono napisanie nowego programu w zakresie polityki ekonomicznej z naciskiem na finanse państwa, czyli określenie balansu pomiędzy celem rozbudowy polityki socjalnej a celem zachowania dyscypliny w finansach publicznych. Wynik jego analiz został przyjęty jako nowy program partii w trakcie słynnych Dni Liberalnych w grudniu 1935 r.

Po przejściowym sukcesie tzw. reksistów – partii faszysty i stronnika nazistów, Leona Degrelle’a – w wyborach w roku kolejnym, Roger Motz poświęcił kilka lat na walkę z wpływami skrajnej prawicy w Belgii. Był liderem liberałów w ponadpartyjnej (i wspieranej nawet przez katolicki Kościół) inicjatywie poświęconej walce z faszyzmem w Belgii, wskutek której reksiści ulegli w 1939 r. ponownej politycznej marginalizacji.

W okresie okupacji hitlerowskiej Motz przebywał w Londynie i angażował się w ruch oporu na odcinku mediów, wspierając m.in. dywersyjne audycje radiowe. Owocem jego ówczesnej pracy ideowej było wydanie w 1944 r. „Eseju o nowej doktrynie liberalnej”, gdzie rozwijał swoje socjalliberalne credo powołując się na brytyjskie reformy polityki społecznej autorstwa Williama Beveridge’a.

Już wtedy został prowizorycznie powołany na szefa Partii Liberalnej. Od roku 1947 niezwykle intensywnie skupił się na rozwoju międzynarodowych kontaktów i kładzeniu podwalin pod integrację europejską. Był jednym z inicjatorów Niezależnej Ligi na rzecz Współpracy Europejskiej, uczestnikiem Kongresu Europy Międzynarodowego Komitetu Koordynacji Jedności Europejskiej w 1948 r. i belgijskim koordynatorem Ruchu Europejskiego. Znalazł się w belgijskiej delegacji do pierwszego zgromadzenia konsultatywnego Rady Europy. Dziedziną jego aktywności było następnie szczególnie budowanie struktur współpracy europejskich partii liberalnych, których był w zasadzie pomysłodawcą. Zaraz po wojnie doprowadził do podpisania Deklaracji Brukselskiej, na podstawie której w 1947 r. zwołano w angielskim Oxfordzie kongres założycielski Międzynarodówki Liberalnej. Rok później w Zurychu światło dzienne ujrzała kolejna organizacja – Światowa Unia Liberalna. W latach 1952-53 zaangażowanie Motza doceniał już cały świat ruchów liberalnych – powołano go na szefa Międzynarodówki Liberalnej, na prezesa Liberalnego Ruchu na rzecz Zjednoczonej Europy oraz wiceprzewodniczącego liberalnej frakcji w zgromadzeniu Rady Europy.

Bardzo ciekawym i nie do końca jasnym wątkiem biografii Motza jest jego potencjalne uwikłanie jako… agent PRL-owskich służb specjalnych. W IPN zachowały się dokumenty, jakoby Motz dostarczał Polakom informacji o działaniach liberalnych organizacji, które współzakładał, a także grupy Bilderberg. Miał nie mieć bezpośrednich kontaktów z bezpieczniakami, ale świadomie informował wywiad poprzez polskiego przyjaciela z okresu londyńskiego – Jana Hauptmana, który do 1951 r. pracował w ambasadzie Polski w Brukseli. Motz miał otrzymywać w zamian gratyfikacje materialne, zwłaszcza w postaci korzyści handlowych dla powiązanych z nim przedsiębiorców, przychylności polskich władz dla wypłat odszkodowań dla wywłaszczonych po wojnie w PRL belgijskich koncernów, itp. Motz przewodniczył w belgijskim parlamencie przez pewien czas zespołowi belgijsko-polskiemu, a w latach 1947 i 1955 odwiedził PRL. Nie jest jednak do końca jasne, czy Motz i Hauptman nie byli podwójnymi agentami, powiązanymi z wywiadem brytyjskim.

W 1958 r. – chwili bardzo ważnej i przełomowej dla belgijskich dziejów politycznych – Roger Motz pełnił funkcję ministra gospodarki i w imieniu Partii Liberalnej sygnował dokument fundamentalnie ważny – tzw. Pakt Oświatowy. Wraz z jego podpisaniem kończyła się trwająca niemal 130 lat belgijska „wojna o szkoły” pomiędzy religijną, katolicką częścią społeczeństwa (reprezentowaną tradycyjnie przez Partię Katolicką) a obywatelami preferującymi wartości świeckie (reprezentowanymi tradycyjnie przez Partię Liberalną, a od przełomu XIX i XX w. także przez socjalistów). Konsensus położył kres podziałowi społeczeństwa na dwa tzw. filary, które miały przez ponad wiek odrębne szkoły, odrębnych adwokatów, taksówkarzy, fryzjerów, a nawet odrębne msze św. Najbardziej antyklerykalna z partii liberalnych Europy porozumiała się z powstającą w miejsce Partii Katolickiej nowocześniejszą chadecją na fundamencie – jak powiedział Motz – „tolerancji religijnej ujętej w ramy szacunku dla wolności indywidualnych”. Mogła powstać pierwsza koalicja chadecko-liberalna, a dotychczasowy podział zastąpiły sprawy gospodarcze i spory flamandzko-walońskie.

Dostrzegłszy głębokość tej cezury także dla Partii Liberalnej, Motz postanowił w 1961 r. oddać kierownictwo kolejnemu pokoleniu, uosabiającemu nowy etap dla belgijskiego liberalizmu, post-antyklerykalny i skupiony o wiele bardziej na celach społecznych i wolnorynkowych. Partia przyjęła nazwę Partii Wolności i Postępu (PLP), a Motz został jednogłośnie wybrany jej honorowym przewodniczącym. Zmarł w Brukseli w 1964 r.

Janusowe oblicze liberalizmu :)

Raz uprzejmy, czarujący, szczodry i serdeczny, ale potem nagle jawi im się krwiożerczym szaleńcem. Albo jak ten ikoniczny przeciwnik Batmana o dwóch twarzach: posiada z jednej strony naturę racjonalnego i praworządnego prokuratora Harvey’a Denta, aby w innych stanach emocjonalnych działać jako Two Face, demoniczny agent chaosu, rozstrzygający o pomyślności lub nieszczęściu ofiar poprzez rzut monetą. 

Większość ludzi lubi tylko pół liberalizmu. Jest on więc z ich punktu widzenia swoistym doktorem Jekyllem/panem Hyde’em pośród idei i filozofii politycznych. Raz uprzejmy, czarujący, szczodry i serdeczny, ale potem nagle jawi im się krwiożerczym szaleńcem. Albo jak ten ikoniczny przeciwnik Batmana o dwóch twarzach: posiada z jednej strony naturę racjonalnego i praworządnego prokuratora Harvey’a Denta, aby w innych stanach emocjonalnych działać jako Two Face, demoniczny agent chaosu, rozstrzygający o pomyślności lub nieszczęściu ofiar poprzez rzut monetą. Taki, w przerysowanym skrócie, jest obraz liberalizmu w oczach tych, którzy liberałami z różnych powodów nie są.

I.

Najpowszechniej znanym pokłosiem tego postrzegania jest harmonizowanie się światopoglądowego liberalizmu (który, dla lepszej precyzji, przyjąłem nazywać „liberalizmem społeczno-obyczajowym”) z różnymi ideami lewicowymi, zaś liberalizmu gospodarczego z centroprawicową wizją państwa i społeczeństwa. Liberałom integralnym (takim jak autor tego tekstu) oba te podejścia wydają się dziwaczne. Ale to tylko dlatego, że nie-liberałowie w ocenie tych poszczególnych idei wychodzą nie od strony ich filozoficznych podwalin, a od strony ich wpływu na ostatecznego „odbiorcę” – czyli na zwykłego człowieka w zwykłym społeczeństwie. 

Liberalizm społeczno-obyczajowy jest w gruncie rzeczy katalogiem uprawnień człowieka, z których nade wszystko może on korzystać w osobistej, rodzinnej, intymnej i prywatnej sferze życia. „Przyznanie” człowiekowi (użycie w tym kontekście słowa „przyznanie” źle brzmi w liberalnych uszach, bo naszym zdaniem każdy człowiek dysponuje pełnym pakietem wolności z natury rzeczy, a inny stan faktyczny może wynikać tylko i wyłącznie z antyliberalnych działań innych ludzi, grup, instytucji czy rządów) tych wolnościowych uprawnień jest aktem swoistej szczodrości. Gdy zaś uprawnienia zostają „przyznane” członkom grup mniejszościowych, słabszych, borykających się z niską pozycją społeczną – to jest to równocześnie, lewicowe w swoim odruchu, udzielenie wsparcia ludziom tego wsparcia potrzebującym.

Mamy tu więc do czynienia z „pochyleniem się nad losem” drugiego człowieka, osoby którą ślepa fortuna lub sieć społecznych współzależności skazała na zajmowanie pozycji trudniejszej od przeciętnej. Z tego punktu widzenia ustanowienie praw antyrasistowskich i anty-ksenofobicznych, likwidujących nierówności pomiędzy kobietami i mężczyznami lub pomiędzy wyznawcami różnych religii i ich Kościołami, nadających równe szanse kształtowania pełnego życia członkom mniejszości seksualnych, etnicznych czy rasowych, powstrzymywanie się od karania za wszelkie „przestępstwa bez ofiar” (takie jak np. konsumpcja tzw. narkotyków miękkich) jest działaniem podobnym w swojej logice do obejmowania ludzi ubogich wsparciem socjalnym, wspierania bezrobotnych hojnym systemem zasiłków, emitowania bonów żywnościowych czy finansowania przez państwo projektów budowy tanich mieszkań. Wszystko to służy w końcu ochronie potrzebujących wsparcia przez różnorakimi trudami życia i znajduje swoje oparcie w odruchu solidarności z drugim człowiekiem.

II.

Liberalizm gospodarczy natomiast jest w gruncie rzeczy koncepcją konkurowania ludzi i ich organizacji o zasoby materialne na drodze wolnych umów o wymianie dóbr. Te zasoby i dobra (aby mieć jakąkolwiek wartość i nieść ze sobą jakikolwiek impuls pobudzający ludzi do działania) muszą być ograniczone. Nie ma żadnego racjonalnego powodu, aby ustanawiać limit ilości małżeństw homoseksualnych dostępnych do zawarcia w danym czasie i na danym obszarze, ale już ilość pieniądza i innych wartościowych przedmiotów w obiegu objęta limitem być musi, jeśli nie chcemy doświadczyć takiego czy innego makroekonomicznego krachu. W efekcie liberalizm ekonomiczny nie dla każdego przynosi pomyślne nowiny. W realiach konkurowania będą wygrani i przegrani, nie będzie prezentów, przywilejów, aktów szczodrości czy bezinteresowności. Co „gorsza”, naturalny podział na bardziej i mniej utalentowanych doprowadzi do tego, że lepiej odnajdą się w tym silniejsi, zaś gorszą pozycję uzyskają słabsi, a zatem ci, których pod szczególną swoją pieczę chce brać liberalizm społeczno-obyczajowy (co oczywiście nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem, że w konkurencji rynkowej przedstawiciele mniejszości wyznaniowych, etnicznych czy seksualnych okazują się przegranymi; oznacza tylko, że słabszym w sytuacji gry rynkowej – kimkolwiek by nie byli – liberalizm nie oferuje wsparcia). 

Rynkowa konkurencja stawia przed człowiekiem szereg wyzwań i wymogów, które oddziałują dyscyplinująco. Trudno należeć do wygranych bez dobrej organizacji, ambicji, wysiłku i zaakceptowania podstawowych zasad współżycia społecznego. To właśnie z tego powodu liberalizm gospodarczy podoba się wielu konserwatystom, którzy łakną zdyscyplinowanego, uporządkowanego i podatnego na przestrzeganie reguł społeczeństwa. Dodatkowo konserwatyści cenią sobie okoliczności nagradzające jednostki wybitne i ciężką pracę. To także decyduje o ich pozytywnej percepcji oddziaływania wolnej konkurencji i ekonomicznego liberalizmu na układ hierarchii społecznej. Konkurencja dyscyplinuje, nagradza i karze. Pełni więc, mimo że jest zjawiskiem bezosobowym, rolę podobną do instancji surowego sędziego, uwielbionej figury w konserwatywnym imaginarium. Z punktu widzenia konserwatysty, naturalne wymogi powodzenia na wolnym rynku ujmują ludzi w ryzy w sposób do pewnego stopnia analogiczny do zasad wiary religijnej, kanonów tradycyjnej moralności czy opartej na systemie autorytetów hierarchii społecznej.

III.

Jak to więc możliwe, że liberalizm społeczno-obyczajowy harmonizuje z liberalizmem ekonomicznym w jednym systemie wartości? Dlaczego integralny liberalizm ma z punktu widzenia przysłowiowego zwykłego człowieka to janusowe oblicze?

Oczywiście dlatego, iż u podłoża wszystkich idei liberalnych leży przekonanie o podstawowym znaczeniu wolności jednostki. Lewicowi zwolennicy liberalizmu społeczno-obyczajowego wyżej od wolności stawiają solidarność międzyludzką oraz tzw. sprawiedliwość społeczną, a ich poparcie dla wolności jednostki przy kształtowaniu swojej drogi życiowej i stylu życia w obszarze prywatnym i intymnym jest tylko „przy-okazyjne”. Prawicowi zwolennicy liberalizmu ekonomicznego wyżej od wolności jednostki stawiają restrykcyjnie funkcjonujący ład i porządek społeczny oparty na ich wartościach moralnych, a ich poparcie dla wolności jednostki w podejmowaniu aktywności zawodowo-zarobkowej jest funkcją umacniania tego ładu.

Z punktu widzenia liberała integralnego natomiast człowiek winien dysponować maksymalnie szerokim zakresem wolności indywidualnej we wszystkich obszarach życia, tak prywatnym, jak i zawodowym (jak również w życiu publicznym, gdy występuje w roli obywatela i wchodzi w styczność z władzami kraju i ich administracją). Wolność jednostki powinna ograniczać wyłącznie tak samo szeroko zakrojona wolność innych jednostek, co wynika z liberalnego wymogu równości wobec prawa. Oznacza to, że ten sam człowiek musi mieć prawo w wybrany przez siebie sposób kształtować i swoje życie osobiste, zainteresowania, spędzanie czasu wolnego czy życie duchowe, i swoje życie profesjonalne, sposoby zarabiania na utrzymanie, biznesowe relacje z innymi. Ingerencja czynników zewnętrznych w obie te sfery, pozbawianie człowieka możliwości wyboru i działania są równie niedopuszczalne.

IV.

Złączeniu obu tych „liberalizmów” w jeden liberalizm jest zresztą unaocznieniem pewnej dwoistości wbudowanej w liberalną koncepcję praw człowieka i w liberalną wizję jego życia. Liberalizm to nie jest tylko beztroska zabawa w duchu całkowitej swobody. W liberalizmie wolność zawsze pozostaje złączona z odpowiedzialnością, a wobec jednostki ludzkiej skierowany jest komunikat, że może ona sobie pozwolić na tyle wolności (np. ryzykownych wyborów drogi życiowej), na ile będzie w stanie udźwignąć w sensie przejęcia odpowiedzialności za skutki. Liberalizm społeczno-obyczajowy prezentuje szeroki katalog możliwości wyboru życiowych dróg, ale niektóre z nich pociągają za sobą o wiele większe wymogi co do odpowiedzialności niż inne, więc mogą być niewskazane dla znacznej części ludzi (co jednak nie oznacza potrzeby stosowania zakazu; oznacza tylko potrzebę formułowania przestróg przed klęską i konsekwencjami). Obok praw kroczą obowiązki.

Liberalizm ekonomiczny jest domeną właśnie obowiązków i odpowiedzialności. Wolnościowy ład społeczno-polityczny może trwać i dostarczać ludziom związanych z nim korzyści tylko tak długo, jak zapewnione będą materialne warunki jego funkcjonowania. Załamanie się ekonomicznego fundamentu dobrobytu niechybnie doprowadzi do niepokojów i rozruchów, które spowodują przejęcie politycznej kontroli przez agentów dyktatury, autorytaryzmu i zamordyzmu, a pogrzebanie wolności stanie się nieuniknione. To dlatego każdy, kto chce w swoim życiu osobistym i prywatnym cieszyć się szerokim zakresem praw i swobód, może i powinien zostać zobowiązany do pracy nad podtrzymaniem materialnego fundamentu wolnościowego ładu, a więc do wkładu w sprawne funkcjonowanie gospodarki rynkowej. 

Źródłem bogactwa i dobrobytu nigdy nie jest bowiem redystrybucja tego samego pieniądza od jednych obywateli do drugich (ona może jedynie opóźnić lub złagodzić wybuch niezadowolenia, które stanowi zagrożenie dla ładu wolnościowego). Dobrobyt trwać może tylko dzięki pracy, a najbardziej skuteczne przekładanie ludzkiej pracy na maksymalny wynik ekonomiczny przyniósł system wolnorynkowy, postulowany przez ekonomiczny liberalizm. 

Praca nigdy nie będzie równie przyjemna jak czas wolny. Ale nie ma czasu wolnego bez pracy. Tak samo jak nie ma liberalizmu społeczno-obyczajowego bez liberalizmu ekonomicznego. 

O liberalizmie odwagi :)

Moja antologia „Bariery dla liberalizmu” to zbiór prawie 30 tekstów napisanych na przestrzeni kilkunastu lat, których motywem przewodnim jest zmaganie się impulsów liberalnych z różnorakimi barierami, funkcjonującymi w ludzkich umysłach i emanującymi stamtąd na to, w jaki sposób organizujemy nasze zbiorowe życie polityczno-społeczne. Wszystkie te skłonności, aby ograniczać wolność człowieka, są podszyte jednym wspólnym dla nich zjawiskiem. Jest nim strach. Tendencje antyliberalne i ludzie będący ich nośnikami operują właśnie strachem przed wolnością, jako najskuteczniejszą metodą przekonywania do rezygnacji z praw i swobód.

Uogólniając znacząco, można owe funkcjonujące politycznie źródła ludzkiego strachu pogrupować w cztery kategorie. Nacjonalizm zasiewa w umysłach ludzi strach przed wszystkim, co „obce”. Komunikuje on, że inne państwa i narody stanowią dla nas zagrożenie, że niebezpieczni są wszelacy imigranci, ludzie o innym kolorze skóry, wyznający inne religie, przynależący do innych kultur, posiadający inne zwyczaje i wiodący inny styl życia. Nacjonalizm wtłacza nam jak mantrę, że pokojowe, harmonijne i owocne współżycie ludzi o różnych pochodzeniach jest niemożliwe, że powinniśmy wpadać w panikę, gdy słyszymy inny język lub widzimy inny typ ubioru. Jak szkodliwe są tego rodzaju podszepty, nigdy nie było w Polsce bardziej czytelne niż obecnie, gdy otwieramy nasze domy dla milionów uchodźców z Ukrainy i przygotowujemy się na potencjalnie wiele lat życia z nimi pod wspólnych dachem jednego państwa. Nacjonalizm z wielką chęcią zaszczepia nam także niechęć wobec Unii Europejskiej, na którą nacjonalistyczni politycy uwielbiają zrzucać winę za wszelkie swoje, zwykle liczne, niepowodzenia. Celem zaszczepiania strachu przed „obcymi” jest oczywiście wygenerowanie ślepej wiary we władzę wyłonioną z wnętrza własnej wspólnoty narodowej, przyznanie jej prawa do stosowania dowolnych środków, z ograniczaniem wolności na czele.

Klerykalizm jest współcześnie słabszy niż kiedyś, ale nadal usiłuje podtrzymać atmosferę „oblężonej twierdzy” we wspólnocie ludzi wierzących w Boga. Mają oni panicznie bać się szeroko pojętych „ataków” na instytucję rodziny, tradycyjne wartości moralne i sposoby zachowania. Zmiany społeczne prowadzące do poszerzenia zakresu wolności co do wyboru drogi życiowej i indywidualnego kształtowania swojego „projektu życia” są przedstawiane jako próba zanegowania życiorysów naszych dziadów i ojców, jako próba zniszczenia tkanki społecznej, której skutkiem miałby być nihilizm pociągający za sobą rozkład więzi międzyludzkich. Celem tak sianego strachu jest zmuszenie ludzi do życia w sposób im narzucony, a więc pozbawienie ich znacznej części wolności.

Socjalizm korzysta z każdej okazji przychodzącej w okresach gorszej koniunktury gospodarczej (a tych z różnorakich powodów jest w ostatnich dwóch dekadach niemało), aby zaszczepiać w ludziach strach przed ubóstwem, przed nagłą utratą materialnych podstaw egzystencji, bezrobociem, brakiem stabilizacji życiowej i ryzykiem. W ostatnich latach do tego katalogu doszły dwa inne, bardzo skuteczne podszepty strachu: starsze pokolenie pozbawia się nadziei na przyszłość, kreśląc czarny scenariusz dla pokolenia ich dzieci, podkreślając że czeka je życie w mniejszym dobrobycie; przed młodym pokoleniem kreśli się natomiast wizję pracy zawodowej jako istnego horroru, tortury, której najlepiej unikać, co ani chybi może doprowadzić do ziszczenia się prognozy o spadku zamożności. Celem tych działań jest polityczne przeforsowanie wizji społeczno-gospodarczej, w której pretensje do życia na cudzy koszt są uprawnione i zrozumiałe, a ograniczanie wolności jest tego oczywistym skutkiem.

Wreszcie populizm realizuje zadanie przekonania ludzi o niecnych zamiarach wszelkich, różnie zdefiniowanych, elit. Ten strach ma podminować zaufanie do wszystkich poza populistycznym liderem, zdemontować autorytety, zamknąć usta ekspertom, zburzyć poparcie dla liberalnej demokracji. Celem tak skonstruowanego strachu jest oczywiście zwycięstwo populizmu w walce o władzę, ale także głębokie przekształcenie demokracji z liberalnej w plebiscytową, gdzie akt głosowania służy li tylko potwierdzeniu pozycji i haseł populistycznego przywództwa, które następnie w ich realizacji nie jest ograniczone żadnymi prawami rządzonych, w tym ich wolnością.

**

Wobec tej strategii wygrywania politycznych starć poprzez strach musi, jako odpowiedź, powstać liberalizm odwagi. Liberalizm nie nowy, nie odmienny od tych ugruntowanych wielowiekowym doświadczeniem, uniwersalnych idei ludzkiej godności i wolności. Ale liberalizm wzmocniony nowym wigorem, nowym poczuciem misji, nową wolą walki i nową stanowczością, nową konsekwencją trwania przy jasnych wartościach z ich liberalnej hierarchii. Liberalizm, który już nie jest giętki i spolegliwy, który „nie bierze jeńców”, który jest waleczny i nie idzie na zgniłe układy. Liberalizm, którego naczelnym celem jest wlanie w serca i umysły ludzi otuchy, odwagi, nadziei i optymizmu. Liberalizm, który uodparnia ludzi na strach. Który – zgodnie z mottem mojego rodzinnego Gdańska – promuje odwagę pozbawioną nieroztropnej brawury.

W zderzeniu ze zbudowanym jako nacjonalistyczno-klerykalny splot antyliberalnym działaniem ultrakonserwatyzmu (umiarkowany konserwatyzm bowiem może być i często jest sprzymierzeńcem liberałów) liberalizm musi bezwzględnie bronić prawa jednostki ludzkiej do samookreślenia. Pokazywać, że ludzie są różni i mają prawo żyć w zgodzie ze swoimi tożsamościami, wartościami, potrzebami, aspiracjami, marzeniami, autopercepcjami, a nawet rzadkim i ekscentrycznym „widzimisię”. Potrafić pokazać większościom, że mniejszość im nie zagraża, gdyż zasada ochrony wolności indywidualnej nie chroni tylko przedstawiciela mniejszości przez zdominowaniem przez większość, ale także przedstawiciela większości przez jakimikolwiek niepożądanymi presjami ze strony mniejszości na porzucenie jego wartości. Liberalizm chroni i osoby LGBT, i ludzi głęboko wierzących. I mniejszości etniczne, i dumnych patriotów. I związki partnerskie, i konkordatowe małżeństwa. I ateistów, i róże różańcowe. Gdzie się da, szuka możliwości aby pomimo różnic żyli razem, a nawet współdziałali w obszarach, które nie są przedmiotem sporu pomiędzy nimi (a tych zwykle jest zatrzęsienie). Jeśli zaś to niemożliwe, to zapewnia bezpieczną koegzystencję obok siebie, nawet, w ostateczności, w realiach odizolowania. Gdy lewicowe idee idą zbyt daleko i, w imię zbyt szeroko zakrojonych roszczeń mniejszościowych grup żądają ograniczenia wolności słowa, liberalizm wciska hamulec i walczy z wychylaniem wahadła w druga stronę. Wychylenie wahadła w drugą stronę, w postaci swoistych dyskryminacji odwetowych, nie jest bowiem żadnym sprawiedliwym czy racjonalnym rozwiązaniem.

W zderzeniu z antyliberalnym działaniem radykalnego socjalizmu (umiarkowana socjaldemokracja bowiem może być i często jest sprzymierzeńcem liberałów) liberalizm musi bezwzględnie bronić prawa jednostki do pomnożenia osobistego dobrobytu pracą, wysiłkiem i staraniami. Musi stawić odpór rzekomo naturalnemu postulatowi równości materialnej i podkreślać, że choć ludzie są równi co do ich statusu człowieczego, mają taką samą nienaruszalną godność, choć są równi w zakresie dysponowania negatywną wolnością (czyli wolnością potencjalnych możliwości i braku arbitralnych ograniczeń wolności), choć są równi wobec prawa, to jednak różnią się co do zdolności, aspiracji, gotowości do ciężkiej pracy, a także skłonności do podejmowania ryzyka. Wobec tego równość szans musi pociągać za sobą nierówność wyników, nierówność materialną. Co prawda oczywistym jest, że każdemu musimy zapewnić minimum egzystencji materialnej, to jednak wszystko co ponad to winno być powiązane z osobistym zaangażowaniem. Osoby zdolne do pracy powinny być do tej pracy zachęcane, a nie zniechęcane obietnicą wygodnego życia bez własnego wkładu. Odbieranie owoców ciężkiej pracy jednym, aby zdobyć głosy wyborcze drugich jest nieuprawnionym działaniem politycznym. Glajchszachtowanie ludzi nie bez powodu ma złe historyczne konotacje.

W zderzeniu z antyliberalnym działaniem skrajnego populizmu (w pewnych okolicznościach, gdy racjonalną politykę przybliża się obywatelom w przystępny sposób, umiarkowany populizm może być sprzymierzeńcem, a raczej potrzebnym narzędziem dla liberałów) liberalizm musi bezwzględnie bronić konstytucyjnych, liberalno-demokratycznych praw obywatela, jego bezpieczeństwa przed samowolą ludzi tworzących klikę władzy. Musi stawić czoła uzurpacji tej władzy, gdy prawo zostaje zignorowane lub zmanipulowane, a los obywatela staje się zależny od humorów faktycznego dyktatora. Nie może też dopuścić, aby demokracja zdegenerowała do poziomu, na którym większość bez ograniczeń decyduje o życiu ludzi stanowiących mniejszość, czyli może „demokratycznie” podejmować decyzje głęboko ingerujące w życie prywatne i intymne ludzi z pominięciem ich wartości, wierzeń i przekonań. Musi rozbrajać strach przed elitami zaszczepiony przez populistów, ukazując tych ostatnich jako po prostu alternatywną elitę usiłującą pochwycić dla siebie nieograniczoną władzę, uciszając obywatela w tym samym czasie, gdy obiecuje ona mu zwodniczo „więcej demokracji”.

**

Liberalizm odwagi nie może iść na kompromisy, gdy chodzi o ludzką wolność. Każde ustępstwo w sprawie wolności przekreśla natychmiast liberalizm i czyni zeń nie-liberalizm, taki czy inny. Trzeba podkreślić, że chodzi przy tym o obronę pełnej wolności negatywnej w jej wszystkich aspektach i we wszystkich obszarach naszego życia. Stara lecz nadal aktualna pozostaje definicja Johna Stuarta Milla o maksymalnej wolności, dla której granicą jest wyłącznie równa co do zakresu wolność drugiego człowieka, nigdy zaś żadne rządowe dekrety, czy społeczne presje, naciski i wymuszenia. To oznacza, obecnie trzeba to najmocniej podkreślić, że liberalizm odwagi nie będzie ustępować także w odniesieniu do wolności gospodarczej, na którą dzisiaj oddziałuje najsilniejszy nacisk ze strony źródeł strachu. Żadnych ustępstw także co do wolności słowa, pomimo paniki sianej przez tzw. ruch woke, ani co do wolności wyboru stylu życia, pomimo propagandy antyislamskiej i innych ksenofobów.

Liberalizm odwagi w centrum debaty publicznej stawia operowanie czystymi faktami, opartymi na danych liczbowych. To jedyna instancja, która może skłaniać do modyfikowania prac programowych liberalizmu odwagi. W starciu z faktami irrelewantne są emocje, „narracje”, fobie, kłamstwa, manipulacje i fake newsy.

Liberalizm odwagi stawia jednostkę przed, jakkolwiek określoną, zbiorowością. Prawa i interesy społeczeństwa, narodu, wspólnoty religijnej, etnicznej czy lokalnej mogą być realizowane tylko i wyłącznie pośrednio poprzez działania dla dobra jednostek ludzkich, które dobrowolnie w skład tych zbiorowości wchodzą. To one są jedynym podmiotem działań. Zbiorowości nie mają żadnej legitymacji, aby występować w imieniu jednostek bez ich wyraźnej zgody, która może zostać w każdej chwili wycofana. Zbiorowości są cenne, człowiek potrzebuje społecznych więzi. Jednak żadna z tych więzi nie może nigdy zostać uznana za ważniejszą od ludzkiego życia, wolności i dobra. Alternatywą jest wejście na drogę do zniewolenia i ostatecznie ku zbrodni.

Liberalizm odwagi ma za zadanie odbudować szacunek dla (autentycznego i merytorycznego) autorytetu, przywrócić pozycję eksperta w procesach decydowania politycznego, kosztem nie tylko politykierów, ale także zdezinformowanego vox populi. Zwłaszcza w czasach, gdy vox populi manipulować niezwykle łatwo za sprawą baniek internetowych, komór pogłosowych, fałszywych proroków i fake newsów zalewających nas w internetowych mediach społecznościowych.

Ideologia winna w optyce liberalizmu odwagi ustąpić metodologii budowania i wdrażania reform i programów opartej na evidence-based policy (EBP). Pozostawienie ludziom możliwości decydowania o sobie (no i ponoszenia konsekwencji własnych wyborów) jest nie tylko najbardziej liberalną wersją wydarzeń, ale także najbardziej racjonalną. Nieracjonalny jest natomiast sztucznie wytwarzany strach przed nieistniejącymi boogeymenami, który jest narzędziem ogłupiania i cynicznej gry politycznej. EBP służy eliminacji takiego strachu jako czynnika decydowania.

Liberalizm odwagi powinien stawiać rozwiązania rynkowe przed etatystycznymi metodami państwa. Państwo jest potrzebne, ale w DNA polityków ubiegających się o reelekcję (oni w końcu sami żyją w strachu, w strachu przed utratą władzy, wpływów i apanaży) jest wbudowana niechęć wobec ryzyka. Państwo ryzyko minimalizuje, preferuje poczucie, niekiedy złudnego, bezpieczeństwa. Tymczasem ryzyko, choć nie raz jeden się przestrzela i traci, jest motorem postępu. To na nim zbudowano postęp materialny i dobrobyt świata Zachodu, to dzięki niemu przez ostatnie 200 lat poziom naszego życia uległ kolosalnej poprawie. Na obszarze działania gospodarki jak największą przestrzeń należy pozostawić czynnikom wolnorynkowym, a państwo stosować tylko wówczas, gdy trzeba najsłabszych członków społeczeństwa wspomóc, a więc w celach humanitarnych.

Liberalizm odwagi powinien walczyć z czarnowidztwem i pesymizmem nader często używanymi przy opisie ekonomicznej sytuacji globalnej. Fakty są bowiem takie, że realizowana na fundamencie liberalnym gospodarcza globalizacja, pomimo też wielu wad, jest generalnie historią wielkiego sukcesu, w ramach której kolejne setki milionów ludzi wychodzą z nędzy, a inne miliardy przechodzą z poziomu skromnej egzystencji do poziomu względnego dobrobytu. Żaden inny pomysł na światową gospodarkę w dziejach nie może pochwalić się nawet w zbliżony sposób podobnie dobrymi rezultatami.

W końcu, nie sposób tego w obecnej sytuacji nie wyłuskać, liberalizm odwagi koncentruje uwagę decydentów i obywateli na nielicznych, ale prawdziwych i realnych zagrożeniach, a więc na rzeczach, których rzeczywiście racjonalnym jest się bać. Dzisiaj takim czynnikiem jest zbrodnicza polityka agresji militarnej, która wyszła ze strony Kremla, dokonała bandyckiej agresji na Ukrainę, a teraz rozsiewa poczucie strachu o przyszłość, sugerując możliwość dalszych agresji na inne kraje, w tym Polskę. Strach przed uprawnionym źródłem strachu nie paraliżuje, nie odwraca uwagi od spraw ważnych, nie dekoncentruje, tylko motywuje, aby z jego nośnikiem walczyć i stawić mu zdecydowanie czoła. Tak jak wolny świat musi teraz stawić czoła Kremlowi. Także w tym kontekście musimy mieć się na baczności, aby nacjonaliści, populiści i socjaliści nie pozbawili nas tej motywacji, przekierowując nasz strach na ukraińskich uchodźców, podkreślając że są obcy, że stanowią obciążenie, że zubożejemy, a ceny za energię nas dobiją…

**

Liberalizm odwagi musi wydać bezkompromisową walkę czterem źródłom strachu oraz ludziom i instytucjom, które są tego strachu ochoczymi nośnikami. Żarty się skończyły. Kłamliwa propaganda sprowadziła realne ryzyko na przyszłość liberalnej demokracji i dobroczynnej globalizacji. Strach to wirus, który doprowadzi ludzi do niewoli, jeśli zabraknie reakcji zawczasu.

 

Książka Piotra Beniuszysa Bariery dla liberalizmu jest już do nabycia w SKLEPIE LIBERTÉ! oraz księgarniach internetowych.

 

Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl

Polak wśród liberałów :)

Liberałowie są z reguły trzecią co do wielkości frakcją w Parlamencie Europejskim i – co pokazuje zwłaszcza podział kluczowych stanowisk w strukturach Unii Europejskiej – niewątpliwie najbardziej wpływową spośród tych, w których od dawna nie było polskiego głosu. Tylko w pierwszej kadencji PE po naszej akcesji do UE (w latach 2004-09) wśród liberałów zasiadali europosłowie reprezentujący Unię Wolności, a w drugiej części kadencji także Stronnictwo Demokratyczne. Potem, w wyborach 2009, 2014 oraz 2019 r., nie wybierano na europosła nikogo, kto deklarował akces do tej grupy. Dopiero przed nieco ponad tygodniem sytuacja ta uległa zmianie, gdy do frakcji liberalnej wstąpiła Róża Thun, a współpracę z nią rozpoczęła Polska 2050 Szymona Hołowni.

Jest to dobra okazja, aby grupie politycznej od dwóch lat noszącej reformatorską nazwę „Renew Europe” przyjrzeć się nieco bliżej. Kto wchodzi w skład Renew Europe? Jaka jest jej wizja przyszłości Unii? Jaki ideowy background mają przykładowe partie wchodzące w jej skład? I na ile projekt polityczny Hołowni pasuje do tego towarzystwa?

Renew Europe w pewnym sensie ma strukturę cebuli. Składa się więc z twardego trzonu ideowego, który otoczony jest kilkoma warstwami politycznych sojuszników, których poglądy na niektóre kwestie zaczynają coraz bardziej od stanowiska trzonu odbiegać.

Trzonem Renew Europe są partie polityczne należące do Sojuszu Liberałów i Demokratów dla Europy (ALDE). Tak zresztą nazywała się cała liberalna frakcja w PE aż do końca poprzedniej kadencji w 2019 r. Partie ALDE tworzyły wcześniej Europejskich Liberałów Demokratów i Reformatorów (ELDR), a ALDE było nazwą ich sojuszu z Europejskimi Demokratami. Aby chaos pojęciowy nieco uprościć, przyjęto nazwę ALDE.

W skład ALDE wchodzą partie jednoznacznie i niekiedy wręcz jaskrawo (słowo „radykalnie” niespecjalnie pasuje dla opisu politycznego centrum) liberalne. Uogólniając mamy więc do czynienia z partiami, które łączy kilka fundamentalnych założeń ideowych: 1. tzw. euroentuzjazm, którego wyrazem jest jednoznaczne poparcie dla dalszego procesu pogłębiania integracji europejskiej o nowe obszary współpracy z – nie zawsze deklarowanym, ale faktycznie logicznie z tego wynikającym- celem dotarcia w przyszłości do modelu Europy federacyjnej; 2. tzw. orientacja atlantycka, czyli poparcie dla utrzymania systemu bezpieczeństwa zbiorowego opartego na dobrych relacjach z USA i wzmacnianiu NATO; 3. nowoczesność, czyli popieranie modernizacji technologicznej i unifikacji systemów państw UE w tym zakresie; 4. ustrój liberalno-demokratyczny, a więc bezkompromisowe stanowisko co do walki z degeneracją systemów państwa prawa w krajach UE i z zagrożeniami dla swobód obywatelskich z tego wynikających; 5. ograniczenie i kontrola rządu, a więc nieufne podejście do działań rządów zorientowanych na rozwój technik ułatwiających potencjalną inwigilację obywateli, nadmierne zbieranie danych o nich i transgresję w ich sferę prywatności; 6. pozytywna percepcja zmian społecznych z liberalnym podejściem do progresywnych przeobrażeń obyczajowych społeczeństw Europy, wspieranie małżeństw dla wszystkich, prawa kobiet do wyboru, depenalizacji konsumowania tzw. miękkich narkotyków, szeroko rozumianej wolności słowa i ekspresji, rozdziału sfery religijnej od państwowej itd.; 7. liberalizm gospodarczy, a więc oczywiście preferencja dla mechanizmów wolnorynkowych ponad regulacjami państwowymi, oszczędna polityka socjalna, wsparcie dla europejskich swobód przepływu, wolnej konkurencji i handlu (z czym wiąże się sceptycyzm wobec wspólnej polityki rolnej).

Co do ostatniego punktu poczynić trzeba pierwsze zastrzeżenie. Partie ALDE są dwojakiego typu w sensie ideowym, co zaznacza się odmiennymi poglądami co do bardziej szczegółowych kwestii w obrębie tematów gospodarczych. Znów nieco upraszczając, można je podzielić na partie klasyczno-liberalne (niechętni im powiedzieliby „neoliberalne”) oraz socjal-liberalne. Nierzadko tym można tłumaczyć istnienie w jednym kraju dwóch znaczących partii ALDE. W Holandii mamy klasyczną VVD i socjalnych Demokratów 66, w Danii klasyczną Venstre i socjalną Radikale Venstre, w Estonii klasyczną Partię Reform i socjalną Partię Centrum, w Chorwacji klasyczną HSLS i socjalne HNS i GLAS, itd. Oczywiście także pojedynczo w swoich krajach występujące partie ALDE dają się tak klasyfikować: klasyczne są niemiecka FDP czy waloński MR, a wyraźnie socjalny profil mają brytyjscy Liberalni Demokraci czy norweska Venstre (te partie należą do ALDE i współdziałają na różnych polach, pomimo braku członkostwa ich krajów w UE). W końcu w ALDE oczywiście jest grupa partii zawieszonych gdzieś pomiędzy tymi frakcjami, czerpiących raz to z klasycznego, raz z socjalnego liberalizmu, jak np. hiszpańscy „Obywatele”, szwedzka Partia Ludowa, austriacki NEOS, francuska UDI czy flamandzka OpenVLD. Polskim reprezentantem w ALDE jest dzisiaj Nowoczesna, a kiedyś była nim Unia Wolności/Partia Demokratyczna demokraci.pl.

Tak wygląda trzon frakcji liberalnej. Jedną z warstw otaczających go w grupie Renew Europe są Europejscy Demokracji (PDE). To umiarkowanie liberalne partie, które zwykle unikają bardziej kontrowersyjnych elementów z jaskrawo liberalnego programu, zwłaszcza w odniesieniu do liberalizmu społeczno-obyczajowego, ale i gospodarczego. Dobrym określeniem na nich jest „umiarkowani centryści”. Prym wiedzie tutaj postchadeckie centrum francuskie wokół François Bayrou i jego partii MoDem, obecne są też partie liberalno-konserwatywne jak bawarscy Wolni Wyborcy, a w przeszłości ton nadawała tutaj również centrolewicowa włoska „Stokrotka”. Partie te są przede wszystkim silnie proeuropejskie. Polskę reprezentuje tutaj Stronnictwo Demokratyczne.

W końcu, trzecią i najświeższą warstwę tej liberalnej cebuli stanowi (będąc obecnie bodaj największą siłą całej frakcji) ugrupowanie prezydenta Francji Emmanuela Macrona LREM. Macron ma ściśle sprecyzowany program reformy UE i jego umowa z liberałami polegała na wzmocnieniu frakcji jego ludźmi w zamian za inkorporację jego postulatów do partyjnego programu ALDE. Nie było to nadmiernie trudne, bo LREM ideowo z twardym trzonem ALDE łączy więcej niż trzon ten z niektórymi nietypowymi członkami tej politycznej rodziny, którzy w i wokół ALDE funkcjonują o wiele dłużej niż Macron. W każdym razie, to w związku z dołączeniem partii Macrona frakcja zmieniła nazwę na Renew Europe (aby osłabić związki prezydenta z niepopularnym we Francji słowem „liberalizm”).

Na koniec tej prezentacji warto wspomnieć o kilku (aktualnych i byłych) nietypowych, a nawet zdumiewających uczestnikach liberalnej rodziny politycznej. Fińska Partia Centrum należy wręcz do ALDE i stanowi tam znaczącą siłę, ale to w zasadzie partia agrarna, która prawie 40 lat temu wchłonęła słabnących fińskich liberałów i związała się z ich frakcją europejską po akcesji kraju do Unii, aby nie zasiadać we frakcji chadeckiej razem z fińskimi konserwatystami. Był to więc wybór polityczny, a nie ideowy, ale centryści zostali przez te długie lata „udomowieni” i tylko od czasu do czasu zgłaszają swoje konserwatywne wotum separatum. Wyżej do góry idą brwi na wieść, że do ALDE przez wiele lat należała populistyczna litewska Partia Pracy założona przez posiadającego prorosyjskie sympatie Wiktora Uspaskicha. Została ona jednak właśnie usunięta ze względu na homofobiczne wypowiedzi jej lidera. Niewiele mniej zaskakuje, nadal obecna w ALDE i nigdzie się nie wybierająca, irlandzka Fianna Fail. To w gruncie rzeczy partia po prostu konserwatywna i nacjonalistyczna, która przez dekady broniła restrykcyjnego prawa aborcyjnego. Choć ulega silnym zmianom, jak cała Irlandia, i np. poparła niedawno związki partnerskie, to pozostaje niewątpliwie prawicowym biegunem w ramach ALDE, z którą łączy ją przede wszystkim radykalny euroentuzjazm. W związku z tym, iż frakcje chadecka i socjalistyczna mają zazwyczaj w swoich składach mainstreamowe ugrupowania wiodące na swoich scenach politycznych i negatywnie podchodzące do wszelakich separatyzmów i zjawisk odśrodkowych, Renew Europe jest preferowanym miejscem dla niektórych partii regionalistycznych i umiarkowanie nacjonalistycznych autonomistów. Do ALDE należy więc partia szwedzkiej mniejszości w Finlandii, a do jej rozwiązania wskutek historycznych wydarzeń w Katalonii z ostatnich lat, w ALDE funkcjonowała także popierająca katalońską najpierw autonomię, a potem także niepodległość, „Konwergencja” (połowa czołowej przez całe dekady po upadku frankizmu katalońskiej partii rządzącej CiU). Do PDE natomiast należą baskijscy nacjonaliści z PNV.

Kłopotliwe wizerunkowo jest członkostwo bezpośrednio w ALDE czeskiej partii ANO ustępującego premiera Andreja Babisza. Programowo nie jest ona może jakąś wyjątkową „kaczką-dziwaczką” w tym gronie, a zaangażowanie nominowanej przez nią komisarz Very Jourovej w sprawy obrony praworządności m.in. w Polsce jest doniosłe i krystalicznie liberalne. Jednak zarówno ciągnące się za Babiszem zarzuty korupcyjne, jak i zwłaszcza te związane z nadużywaniem władzy i ciążącym niekiedy w kierunku autorytaryzmu stylem rządzenia (zwłaszcza w kontekście wolności mediów) są problemem. Babisz nie jest na pewno obciążeniem podobnej wagi jak do niedawna Viktor Orbán dla chadeków, ale zapewne jest to problem kalibru Berlusconiego. Jeszcze większe wątpliwości ciągną się za bułgarskim przedstawicielem w ALDE, partii tureckiej mniejszości DPS. Jest ona głęboko uwikłana w zjawiska korupcyjne (to niestety krajowa specyfika), ale jeden z jej posłów został nawet objęty sankcjami z racji tzw. aktu Magnickiego.

Na sam koniec wspomnijmy o dwóch najbardziej zdumiewających, acz już mocno historycznych przykładach akcesji do europejskiej grupy liberałów. W latach 80-tych do frakcji należała austriacka FPÖ. Tak, to ci sami nacjonalistyczni populiści zwący się „wolnościowcami”, których w ich obecnej formule ideowej ukształtował niesławny Jörg Haider. Przez krótki czas – po okresie skupienia tej partii na walce ze „skutkami denazyfikacji”, gdy wśród członków w dobrym tonie było być dawnym oficerem SS, a zanim partię przejął Haider – lejce w niej przejęła grupa młodych wówczas liberałów, głównie gospodarczych. To oni związali się wówczas z europejskimi liberałami (choć Austria nie była jeszcze w Unii) i zawiązali nawet w Wiedniu koalicję z socjaldemokratami. Gdy nadszedł Haider, odeszli na swoje. Na drugim biegunie była natomiast swojego czasu antykorupcyjna i populistyczna partia lewicowa „Włochy Wartości” prokuratora Di Pietro. Choć jej populizm dotyczył kwestii korupcji i moralności w życiu publicznym, a nie spraw gospodarczych, znaczną część jej europosłów stanowili wcześniejsi działacze komunistyczni, którzy wcale nie zmienili głęboko swoich przekonań pod wpływem pana Di Pietro.

Widać więc, że motywacje przystąpienia do ALDE, PDE czy Renew Europe mogą mieć czworaki charakter. Po pierwsze, ideowy – w postaci dominacji liberalizmu w programowej konstrukcji partii. Po drugie, pragmatyczny – gdy partia nie do końca pasuje do jakiejkolwiek frakcji, ale jest mocno proeuropejska, nastawiona na przyszłość, umiarkowana i centrowa. Po trzecie, taktyczny – gdy decyzja bazuje na chęci uniknięcia powstania wspólnoty frakcyjnej z konkurencyjnym na arenie krajowej ugrupowaniem, zwłaszcza gdy w relacjach z nim dominuje konflikt, a program liberałów nie wzbudza ani entuzjazmu, ani sprzeciwu takiej partii. Często jest to tutaj funkcja faktu, iż frakcja ta jest dotąd „nieobsadzona” przez żadną liczącą się siłę polityczną z własnego kraju. Po czwarte oczywiście, może on być przypadkowy.

Jak jest w przypadku Polski 2050 Szymona Hołowni? Polscy liberałowie, silnie świadomi swojego światopoglądu i bojowo nastawieni na obronę jego fundamentów, rzadko typują Polskę 2050 jako swoją partię pierwszego wyboru. Przewija się tutaj częściej Nowoczesna oraz liberalne skrzydło PO, co w praktyce oznacza selektywne popieranie niektórych polityków Koalicji Obywatelskiej. Pomimo tego, wybór frakcji przez Polskę 2050 jest częściowo ideowy. Sama Róża Thun była w przeszłości w Unii Wolności, więc nie są to jej pierwsze związki z ALDE (i bądźmy szczerzy – jej dorobek polityczny pokazuje silniej w kierunku ALDE niż frakcji chadeckiej, w której tkwi PO). Także wśród parlamentarzystów krajowych Hołowni mamy byłych działaczy Nowoczesnej, dla których ALDE to oczywisty wybór (senator Bury, posłanka Hennig-Kloska i poseł Suchoń – ten ostatni zresztą był dodatkowo w Unii Wolności). Gdy spojrzymy na programowe podstawy Polski 2050, to widać, że zbieżność z ALDE jest niemała: mamy euroentuzjazm, orientację proatlantycką, silnie uwypuklone skupienie na modernizacji oraz obronie liberalnej demokracji. Pojawiają się także wątki obrony praw i swobód obywatela przed omnipotencją państwa (trudno będąc w Polsce PiS demokratą tego nie podnosić). Silne zorientowanie proekologiczne nie stanowi dzisiaj już żadnej bariery dla związków z Renew Europe. To element już bardzo powszechnego konsensusu we frakcji, z którego okazjonalnie i tylko punktowo wyłamują się pojedyncze partie klasyczno-liberalne. Bardziej problematyczna jest postawa partii, jako całości, wobec elementów liberalizmu społeczno-obyczajowego i gospodarczego. Polska 2050 jest pod oboma tymi względami wewnętrznie zróżnicowana, sam jej lider zapewne jest obyczajowym konserwatystą, a w szeregach partii nie brakuje gospodarczych socjaldemokratów. Oczywiście podobnie jest z wieloma partiami w Renew Europe, jednak ta okoliczność pokazuje, że do twardego trzonu jaskrawo liberalnych aktorów w ramach grupy Polska 2050 raczej nie przystąpi. Nie jest to jednak partia w stylu Nowoczesnej czy UW czasów Władysława Frasyniuka. Wybór frakcji jest więc nie tylko i chyba nie przede wszystkim ideowy, co dodatkowo potwierdza brak (na razie) decyzji Hołowni o wstąpieniu do ALDE lub PDE. Członkostwo dotyczy tylko frakcji Renew Europe, więc jest najluźniejsze z możliwych.

Wybór Polski 2050 wydaje się więc być przede wszystkim pragmatyczny. Ale i taktyczny. Szymon Hołownia na tym etapie kadencji chce zachować perspektywy samodzielnego startu w wyborach parlamentarnych 2023 r., więc wejście do frakcji innej niż zajmowane przez PO i PSL (głównych konkurentów o poparcie w centrum) poletko chadeckie, jest narzędziem podkreślenia tej niezależności. Zwłaszcza, że szefem partii chadeków był do niedawna Donald Tusk, więc jego konkurent nie może liczyć na specjalny posłuch pośród wpływowych postaci różnych partii tej grupy politycznej.

Z punktu widzenia liberalnego wyborcy ciekawe będzie obserwować dalszy rozwój relacji pomiędzy Polską 2050 a Renew Europe i ALDE. Jeśli ta współpraca okaże się udana (a osoba Róży Thun jest mocnym argumentem za tezą, że tak się stanie), wówczas dylemat wyborcy liberalnego za dwa lata może się pogłębić. Hołownia będzie mocniej łowić w centrum.

 

Autor zdjęcia: Wilhelm Gunkel

Między naiwnością a cynizmem, czyli o nadchodzącym schyłku postliberałów :)

Co się dzieje z liberałami, którzy ze sfery intelektualno-idealistycznej przechodzą do sfery pragmatycznej? Czy to cynizm wypłukuje im wartości liberalne? Czy może wartości liberalne stanowiły wyłącznie piękną euronowoczesną retorykę?

Choć w świecie polskiej publicystyki, intelektualistów i think-tanków nietrudno znaleźć środowiska liberalne, to jednak poszukiwanie liberałów wśród tych, którzy weszli na ścieżkę praktyki politycznej i podjęli się trudu realizacji praktyki liberalnej, jest już niezwykle trudne. Co się dzieje z liberałami, którzy ze sfery intelektualno-idealistycznej przechodzą do sfery pragmatycznej? Czy to cynizm wypłukuje im wartości liberalne? Czy może wartości liberalne stanowiły wyłącznie piękną euronowoczesną retorykę?

Liberałowie wyginęli na wojnie?

Wielu zapewne powie, że liberałowie wyginęli na wojnie… Na wojnie, która rozpoczęła się w 2005 r., a której egzemplifikacją – a może wręcz ucieleśnieniem – był spór między tzw. Polską liberalną a tzw. Polską solidarną. To właśnie w 2005 r. główni polscy liberałowie, którzy od początku lat 90. parali się polityczną praktyką, uznali, że liberalne szaty stały się „aferalną potwarzą”.

W roku 2005 Polacy wybrali solidarystyczną wrażliwość i hasła odwołujące się raczej do sprawiedliwości społecznej aniżeli sprawiedliwości na modłę leseferystyczną. Polacy zagłosowali za modelem państwa aktywnego w gospodarce, gotowego do interwencjonizmu i korygowania mechanizmów rynkowych. I chociaż nikomu nie śniło się wówczas jeszcze o programie „Rodzina 500+”, to jednak ówczesna kampanijna retoryka wokół hasła Polski solidarnej zdaje się być zaczynem większości zmian w podejściu do polityki społecznej, jakie zapoczątkowały rządy socjalnej prawicy (sic!) w roku 2015.

Tym samym w 2007 roku zwycięstwo partii, która jeszcze dwa lata wcześniej wprost odwoływała się do idei liberalnych, było niekoniecznie zasługą tej wolnościowej aksjologii. Wręcz przeciwnie, w roku 2007 kluczem do zwycięstwa okazał się daleko posunięty polityczny pragmatyzm, wręcz cynizm. Nie warto kolejny raz rozwijać krytyki polityki „ciepłej wody w kranie”, ale przypomnieć warto, że retoryka ta była nie czym innym, jak właśnie niedopowiedzianym manifestem politycznego pragmatyzmu, a wręcz – powtórzę to! – cynizmu.

Okazało się, że odstawiwszy na bok czy wręcz zepchnąwszy na margines te wyraziste idee typowe dla liberalnych demokratów, leseferystów wolnorynkowych, liberałów światopoglądowych i eurokosmopolitów, dało się wygrać nie tylko te jedne wybory. Dało się wygrywać seryjnie. Ciąg zwycięstw formacji postliberalnej obejmował bowiem – począwszy od wyborów parlamentarnych 2007 roku – także wybory europejskie w 2009, wybory prezydenckie i samorządowe w 2010, wybory parlamentarne w 2011, wybory europejskie i samorządowe w 2014. Po takiej serii nie dało się nie uwierzyć, że to właśnie w pragmatyzmie siła, a nie w wartościach.

Jakkolwiek ta rezygnacja z werbalizacji wartości liberalnych przez największą formację polityczną, która jeszcze nie tak dawno do tych wolnościowych ideałów się odwoływała, była zapewne jedną z przyczyn jej wyborczych sukcesów w latach 2007-2014, to jednak wiara, iż był to czynnik kluczowy bądź jedyny, nie świadczy dobrze o przedstawicielach tego politycznego środowiska.

Przyczyn tych sukcesów było zdecydowanie więcej: od fali euroentuzjazmu, który rozlał się po Polsce wraz z falą europejskich pieniędzy; poprzez zniechęcenie głęboko emocjonalną i konfrontacyjną polityką prowadzoną w latach 2005-2007 przez wspominanych już socjalnych konserwatystów (wtedy jeszcze nie byli tak socjalni) rządzących wraz z katolickimi nacjonalistami i agrarnymi populistami; aż po takie czynniki, jak chociażby niska frekwencja wyborcza, niechęć do politycznych elit i głębokie przekonanie społecznych mas o braku własnej wyborczej sprawczości.

Zwycięstwa postliberałów po 2007 roku były efektem skomplikowanej kombinacji tych i szeregu innych czynników.

Uwiąd religii cynizmu

Niestety jednak postliberałowie uwierzyli, że taka pragmatyczno-cyniczna polityka, której wyznacznikiem mają być umiarkowane rządzenie utożsamiane z „nie-rządzeniem”, unikanie tematów kontrowersyjnych oraz rezygnacja z realizacji dużych projektów ustrojowych, politycznych czy ideologicznych, działać będzie zawsze. W czasie swojego politycznego prosperity postliberałowie uwierzyli też, że tak będzie już zawsze, że te zwycięstwa – mówiąc słowami klasyczki – im się po prostu należą, że ani na lewo, ani na prawo od nich nie ma i nie będzie nikogo, z kim będzie można przegrać.

Ta złudna wiara implementowana była bezmyślnie w każdej sferze działalności partii politycznej. Przyjęto strategię rozbudowy zasobu kadrowego partii poprzez przyciąganie do niej przedstawicieli środowisk wyraźnie dalekich od liberalnych ideałów: od zdeklarowanych konserwatystów, aż po niedawnych socjaldemokratów. Przyjęto, że pragmatyzm w polityce musi iść w parze z budową „catch-all party”, która będzie w stanie zagospodarowywać elektorat skrajnych skrzydeł na tyle skutecznie, aby uniemożliwić odrodzenie się mocnej lewicy oraz mocnej prawicy.

Złudna wiara w dozgonne zwycięstwo strategii dezaksjologizacji partii i programów politycznych doprowadziła również do totalnego zaniedbania sfery profesjonalno-programowej. Nie tylko nie dopuszczono wysokiej klasy specjalistów do decydowania o losach partii, nie tylko rezygnowano z wypełnienia profesjonalną treścią przez nich stworzoną zmian legislacyjnych i bieżących działań ministerstw, ale wręcz zmarginalizowano liberalne środowiska, nie dopuszczano ich do debaty publicznej, nie słuchano rad i propozycji.

Wiele czasopism, portali i organizacji pozarządowych, które mogły stać się zapleczem kadr i pomysłów dla potencjalnie liberalnej partii, funkcjonowało de facto w politycznym czyśćcu, czasami utrzymując się przy życiu wyłącznie własną zaradnością i zdolnościami do pozyskiwania środków zewnętrznych. W ten sposób polityczni postliberałowie coraz bardziej odcinali się od jakichkolwiek korzeni ideologicznych czy też aksjologicznych. Cynizm stał się dla nich swoistą religią – prawdą, na której podważenie nie pozwalano.

Religia cynizmu postliberałów opierała się – i zapewne nadal się opiera – na dwóch filarach. Pierwszy filar to przekonanie, że liberalizm – niezależnie od tego, jaki model liberalizmu mamy na myśli – stał się tak jednoznacznie interpretowaną obelgą, że nie ma sensu w ogóle próbować zmienić retorykę i postrzeganie tego ideowego kierunku. Uznano, że skoro taką paskudną przyprawiono liberałom gębę, to nie ma sensu dokonywać redefinicji pojęć czy też cofać kijem Wisły.

Paradoksem jest to, że ci niby wykształceni i europejscy postliberałowie niejako zapomnieli o tym, że społeczeństwo nieustannie się zmienia, zmieniają się ludzkie wyobrażenia, a dyskurs polityczny i publiczny może również ulegać zręcznym przekształceniom, jeśli tylko ma się na to pomysł. Nie dostrzegli, że młodzi Polacy stają się coraz bardziej liberalni w kwestiach kulturowych i obyczajowych, że w coraz większym stopniu społeczeństwo się laicyzuje i werbalizuje swoje niezadowolenie z anachronizmu struktur i funkcjonowania Kościoła katolickiego w Polsce, że otwarcie się Europy dla Polaków przyniosło również swoistą europeizację Polaków, przede wszystkim widoczną na polu oczekiwań, priorytetów i nadziei na przyszłość.

Drugim filarem była nieumiejętna obserwacja bliższego i dalszego otoczenia politycznego. Postliberałowie naiwnie wierzyli, że skoro władza im się po prostu należy, to wszystkie inne środowiska polityczne pokornie się temu podporządkują. Tymczasem na prawo od dawnych liberałów żmudnie i wytrwale – przede wszystkim jednak oddolnie i niejednokrotnie siłami obywatelskich mas – budowano zaplecze pod potęgę przyszłych socjalnych konserwatystów.

Jak grzyby po deszczu wyrastały prawicowe czasopisma. Kolejne organizacje pozarządowe organizowały konferencje, spotkania towarzyskie i debaty intelektualne. Mobilizowano konserwatywny elektorat wokół mniej lub bardziej obśmiewanych przez mainstreamowych pseudodziennikarzy inicjatyw, jak chociażby walka o miejsce na multipleksie cyfrowym dla telewizji związanej z narodowo-konserwatywną rozgłośnią radiową czy też nieustanne wzywanie do odkrycia prawdy na temat rzekomego zamachu na zmarłego w katastrofie lotniczej prezydenta.

Budowa tego imperium na prawicy trwała lata, a postliberałowie ograniczali się jedynie do kpin, śmichów-chichów i drwin z „ciemnogrodu”, „moherowych beretów”, „średniowiecza”, „Polski B” czy „katoli”. Tak bardzo było im do śmiechu, że nawet nie zauważyli, jak Dawid coraz bardziej doganiał wzrostem Goliata.

Pycha kroczy przed upadkiem

Niby każdy Polak wie, że pycha kroczy przed upadkiem, ale konieczne jest w pierwszej kolejności umiejętne, odważne i zwykle samokrytyczne nazwanie pychy pychą a upadku upadkiem. Miłość własna zapewne pomaga zarówno w biznesie, jak też w życiu zawodowym właściwie niemalże w każdej branży. Niestety jednak kiedy miłość własna przysłania nam nasze błędy i słabości, kiedy uniemożliwia kontakt z obiektywnie istniejącą rzeczywistością, wówczas okazuje się, że zakonnica nie musi przejechać ciężarnej kobiety na przejściu dla pieszych, aby to, co dotychczas niemożliwe, stało się możliwym.

Pycha i głęboko zinternalizowany polityczny cynizm wytwarzają złudzenie, że powtarzając do znudzenia te same rytuały, uda się wreszcie przywrócić status quo ante. Tymczasem nie ma już powrotu do Polski z roku 2015, tym bardziej nie ma już powrotu do Polski z roku 2007. Świat się zmienił obiektywnie. Obiektywnie zmieniła się również polska polityka, a wraz z nią wyobrażenia Polaków na temat całej sfery polityczności.

Bo okazuje się, że Polacy już nie chcą tylko „ciepłej wody w kranie”. Chcą i wody ciepłej, i gorącej! Chcą, żeby z kranów leciała Pepsi i to najlepiej dietetyczna! Chcą, żeby czasami zamiast Pepsi poleciało też trochę szampana albo przynajmniej taniej whisky. Chcą, bo właśnie tak widzą – mniej czy bardziej słusznie – Europejczyków: jako tych, którzy popijają sobie ciasteczka szampanem alby przynajmniej tanią whisky.

Polacy dostrzegli również, że polityka nie musi oznaczać wyłącznie bezkarnego opowiadania ludziom bajeczek na temat tego, co można im dać. Okazuje się bowiem, że czasami możliwe jest nawet spełnianie obietnic wyborczych, że możliwe jest realizowanie wyborczych postulatów, że zarządzanie państwem jednak może być działaniem w pewnym sensie przynajmniej sterowalnym. Socjalni konserwatyści – niezależnie od tego, jak wiele ciemnych stron w ich rządach widzimy – sprawili, że wiele grup społecznych, wielu Polaków dotychczas sceptycznych względem elit politycznych, odzyskało podstawową nadzieję obywatelską.

Możemy dziwić się, jak to możliwe, że nie zadziałały na tych ludzi wezwania do obrony pewnych liberalnych aksjomatów, jak chociażby państwo prawa czy trójpodział władzy, ale przecież to postliberałowie pierwsi oddali pole na aksjologiczno-politycznym podwórku. Nie da się bronić liberalnych abstraktów bez budowy własnej wiarygodności poprzez konkretne polityczne działania w duchu liberalnych konkretów.

Nie będą wiarygodni ci, którzy mienią się obrońcami wolności abstrakcyjnej, a tymczasem chowają się pod stołem, kiedy przychodzi czas, by bronić wolności i szacunku względem człowieka konkretnego, choćby owiniętego w tęczową flagę.

Ostatnie lata pokazują, że nie tylko nie pociąga już Polaków obietnica „ciepłej wody w kranie” (którą notabene wszyscy już mają!), ale potrzebują wręcz w polityce emocji i wartości. Prawicy udało się odgruzować swoje aksjologiczne fundamenty i chociaż dla wielu liberałów czy lewicowców będą one tożsame z przykurzonym tradycjonalizmem bądź nawet z religijną dewocją, to jednak wartości te – jak się okazuje – elektryzują i mobilizują.

Uciekanie zatem od redefinicji własnych wartości i odtworzenia bądź „neobudowy” własnej partyjno-środowiskowej tożsamości musi być albo kolejnym przejawem pychy, albo głupoty. Filozofia partii sondażowej, która nie ma poglądów, nie ma programu i nie ma wartości, a oficjalnie deklaruje to, co – jak jej się zdaje – są w stanie zaakceptować Polacy, na dłuższą metę nie działa.

Może i jest to sposób na konsolidację tego jakże różnorodnego środowiska, które zupełnie przypadkiem znalazło się w jednej partii politycznej, ale nie jest to już sposób na zwyciężanie z ugrupowaniem, któremu udało się stworzyć dla siebie aksjologiczną flankę i wokół niej zgromadzić szereg grup społecznych.

Naiwność przeciwko cynizmowi?

Obserwacja polskiego życia politycznego w ciągu ostatnich pięciu lat powinna skłaniać ludzi przywiązanych do liberalnych wartości – liberalnych przede wszystkim w wymiarze ludzkim, społecznym, aksjologicznym – do zerwania ze strategią ślepego cynizmu politycznego. Nie da się zwyciężyć z rozgrzanym emocjonalnie, zaksjologizowanym dyskursem prawicy przy pomocy pragmatycznych blefów oraz cynicznych prób pudrowania swojego nosa.

Tak jak lewica wygrać może z prawicą wyłącznie poprzez obronę wartości dla lewicy ważnych, tak też liberałowie mogą zwyciężyć z konserwatystami jedynie broniąc bliskich im wartości. Wartości zaś i własną tożsamość nosi się na sztandarach. Środowisko, które opiera się na pewnym aksjologicznym fundamencie, nie może chować głowy w piasek, kiedy ten fundament jest zagrożony.

Pewnie dla wielu przejawem naiwności było oczekiwanie zniesienia niewolnictwa czy segregacji rasowej, dla wielu kobiet – o mężczyznach nie wspominając – naiwnością były zapewne mrzonki dotyczące równouprawnienia kobiet. Jak więc się stało, że te naiwne roszczenia dnia wczorajszego stały się realnością dnia dzisiejszego? Czy zawdzięczamy to tym, którzy pragnęli już jutro zwyciężyć cynizmem? Czy tym, którzy zwyciężyli po latach, ale zwycięstwo okazało się trwałym?

Cynizm definiowany jako ukrywanie swojej tożsamości, przemilczanie wartości i rezygnowanie z propagowania pewnej wizji dobrego życia de facto oddala nas od sukcesu, szczególnie wtedy, kiedy cynizm ten został wielokrotnie obnażony i skompromitowany. Jeśli więc środowiska liberalne chcą jeszcze w polityce zaistnieć, jeśli pragną, aby ich wartości i ideały stały się kiedyś fundamentem, na bazie którego będzie się dokonywała zmiana społeczna, muszą zapomnieć o szybkich i przypadkowych zwycięstwach, których era już minęła.

Nadszedł czas na swoistą pracę u podstaw, na pracę organiczną, która niekoniecznie już jutro przyniesie swoje efekty, ale której efekty okażą się autentyczne i trwałe. Należy wreszcie wyjść spod stołu, wyciągnąć głowę z piasku, wyjrzeć ze skorupy. Czas postliberałów się skończył, nadszedł czas wartości

Ostrożnie, ale po wolność, czyli liberalizm konserwatywny :)

Liberałowie konserwatywni albo stanęli na pozycjach całkowitego sprzeciwu wobec demokracji, albo postulowali powolne dążenie do powszechnego prawa wyborczego poprzez ustanowienie i stopniowe łagodzenie cenzusów.

 

Liberalizm konserwatywny ukształtował się w drugiej połowie XIX wieku. W swojej pierwotnej formie był on krytyczną reakcją na proces zbliżania się liberalizmu klasycznego do myśli demokratycznej. Odrzucał refleksję, jakoby demokracja stanowiła naturalne rozwinięcie zasad liberalnego ustroju z jego głównymi ideami uzależnienia władztwa od woli podwładnych oraz prawa jednostki do dokonywania wolnego wyboru. Z wcześniejszych doświadczeń wynikało bowiem, że ustrój liberalnego konstytucjonalizmu może zostać z powodzeniem wprowadzony w warunkach oligarchii merytokratycznej (z elementami zarówno arystokratycznymi pod postacią idei izby wyższej parlamentu złożonej z przedstawicieli tej klasy społecznej, jak i plutokratycznymi, wyrażonymi majątkowymi cenzusami wyborczymi). Pójście w kierunku demokracji pełnej wydawało się niepotrzebnym ryzykiem, które może spowodować kryzys klasycznego porządku liberalnego poprzez rozbudzenie masowych społecznych sił i ich roszczeń. W efekcie liberałowie konserwatywni albo stanęli na pozycjach całkowitego sprzeciwu wobec demokracji, albo postulowali powolne (trwające przez pokolenia) dążenie do powszechnego prawa wyborczego poprzez ustanowienie i stopniowe łagodzenie cenzusów.

Konserwatywni liberałowie uwypuklali zagrożenie dyktaturą większości, która stanowiła niebezpieczeństwo dla praw mniejszości i wolności jednostek. Najwyższa władza nie powinna zostać oddana w ręce ludzi, którzy nie kładą na szali swego dotychczasowego dorobku (nie ryzykują majątkiem i pozycją społeczną), po których nie sposób oczekiwać, że będą wykorzystywać ją w sposób roztropny, a więc nieprzynoszący ze sobą ryzyka rozpadu ładu społecznego. Powszechne prawo wyborcze byłoby ewentualnie możliwe w sytuacji daleko idącej i uprzedniej poprawy położenia najuboższych grup w społeczeństwie. Szczególne znaczenie miały mieć dostęp do miejsc pracy, wysoki poziom płac i niski poziom cen żywności. Z udziału w głosowaniu w każdym razie musieliby pozostać wykluczeni ludzie żyjących w warunkach materialnych zagrażających ich biologicznej egzystencji, którzy z łatwością mogliby skierować swoje frustracje w kierunku obalenia istniejącego ustroju czy „splądrowania bogaczy”.

Ale nie tylko obawa przed rewolucją była źródłem sceptycyzmu liberałów konserwatywnych wobec powszechnego głosowania. Obawiano się także odruchu zachowawczego w przypadku uzyskania kontroli nad głosami ubogich przez sprzeciwiające się wolnościom jednostki i reformom warstwy arystokracji, czy to poprzez zwykłe kupowanie głosów, czy też poprzez oddziaływanie uświęconą „tradycją” autorytetu z epoki społeczeństwa stanowego. Prawdopodobieństwo tego scenariusza potęgować miała ludzka skłonność do bezrefleksyjnej akceptacji zastanego stanu rzeczy i brak odwagi do zakwestionowania istniejących zwyczajów i tradycji, co stwarzało właśnie warunki dla korupcji i manipulacji. Otwarcie systemu wyborczego na nowy elektorat w postaci upowszechnienia praw politycznych, nie posłużyłoby wtedy więc do dynamizacji rzeczywistości politycznej i wygenerowania innowacji. Przeciwnie, umocniłoby potencjał stagnacji, jako że nowi wyborcy z niższych warstw społecznych, intelektualnie najsłabsi, w jeszcze większym stopniu skłonni byliby bezkrytycznie przyjmować rzeczywistość i podążać ślepo za głosem warstw wyższych.

Głównym ideowym założeniem było więc ograniczanie praw wyborczych poprzez cenzusy. François Guizot proponował taką oto konstrukcję, w której obywatele wnosiliby najpierw wkład w postaci intelektualnego i „moralnego” samodoskonalenia, bogacili się i dopiero w efekcie tego rozwoju pozyskiwali odpowiednio należne prawa polityczne. „Suwerenność ludu” miała ustąpić „suwerenności rozumu”. Tymczasem demokracja oznaczała głęboki sen rozumu. W jej reżimie otwierają się perspektywy zaspokojenia wszystkich popędów człowieka, jest ona pokusą zarówno dla skłonności dobrych, takich jak wolność, jak i także złych, takich jak swawola. W pozbawionych formacji warstwach społecznych trafia to na szczególnie mocny rezonans i właśnie tam niebezpieczeństwo uwolnienia szkodliwych tendencji jest największe. Konieczne jest więc podjęcie spraw publicznych przez przedstawicieli tych warstw, które uzyskały już wysoką pozycję, dysponują majątkiem, niezależnością, wychowaniem i wykształceniem. Tylko tacy ludzie są w stanie wnieść do administrowania sprawami publicznymi odpowiednią wiedzę, spokój i szacunek dla urzędu. Ponadto dla zachowania pokoju społecznego ważnym jest obecność i zrównoważenie w łonie władzy państwowej zarówno interesów żywiołu dynamiki i postępu, jak i konserwatywnych oczekiwań stabilności i zachowawczości.

Z czasem w refleksji liberałów konserwatywnych więcej miejsca zaczęło zajmować poszukiwanie metod zabezpieczenia wartości stabilności ustroju i wolnościowego systemu prawa także w warunkach robiącej postępy demokratyzacji. Rozróżniono pomiędzy „demokracją powierzchowną”, która jest beztroskim politykowaniem dla przyjemności i zasadza się w gruncie rzeczy na filarach ignorancji, próżności, a nawet infantylności obywateli oraz ich zdeprawowanych kacykostwem i orientacją na patronat elit a demokracją odpowiedzialności po swoistej „korekcie”. Korekta ta miałaby służyć temu, aby państwo i jego mieszkańcy stali się poważniejsi, bardziej świadomi ciążących na nich obowiązków i bardziej zdyscyplinowani. Konieczne w tym celu jednak jest sięgnięcie po elementy rządów arystokratycznych, najlepiej także oparcie się na utożsamiającej historyczne prawa monarchii. Wola do przeprowadzenia tych reform musi wywodzić się z grup ludzi, których jedynym interesem jest dobro całego narodu. Zadaniem „oświeconej” części narodu winno więc być pociągnięcie za sobą reszty i komenderowanie nią.

Rozwój sytuacji społecznej w końcówce XIX w. zdecydował o tym, że liberalizm konserwatywny znalazł się w zasadzie na straconej pozycji. W sporach ze współczesnymi sobie zwolennikami demokratycznego, a zwłaszcza socjalnego liberalizmu, jego stronnicy występowali z pozycji kontynuatorów i obrońców dorobku liberalizmu klasycznego i gospodarczego leseferyzmu. Ale nie byli jednak też bezkrytycznymi kontynuatorami klasycznego nurtu idei, którzy tylko broniliby tradycji przed „nowym światem”. Przeciwnie, dostrzegali słabe strony klasycznego liberalizmu, ale upatrywali je głównie w jego uległości wobec roszczeń egalitarystyczno-demokratycznych. Co prawda część z nich pozostała przy tradycyjnym etosie wigów i pielęgnowała koncepcję praw naturalnych, ale inni zaakceptowali zasadę użyteczności utylitaryzmu i nadali jej oryginalną formułę.

Był nią inspirowany ewolucjonizmem Charlesa Darwina socjaldarwinizm, którego najgłośniejszym zwolennikiem był Herbert Spencer, równocześnie jeden z ostatnich liberałów konserwatywnych, głoszących postulat prostego powrotu do klasycznego liberalizmu. Głosił on całkowite wycofanie się państwa z aktywności na polu ekonomicznym, przestrzegał przed rozrostem biurokracji oraz nadmierną ilością regulacji i przepisów. Słabością jego myśli było powiązanie klasycznie liberalnych postulatów z wywodzącymi się jednak z innego, pozapolitycznego porządku darwnistycznymi koncepcjami naturalnego doboru i przetrwania najsilniejszych, które przyczyniły się do sprowokowania zmasowanej krytyki i osłabiły wpływ pism Spencera na rzeczywistość polityczną. Połączenie indywidualizmu z bezpardonową konkurencją odzierało ideę wolności jednostki z immanentnej jej dotąd moralnej podbudowy i przewagi oraz, co nawet gorsza, zwracało uwagę opinii publicznej ku jej potencjalnie szkodliwym skutkom z punktu widzenia spójności społecznej, gdy pierwotny liberalny pogląd o nadrzędnej roli wartości jednostki ludzkiej ulega zatarciu poprzez demonstracyjne désintéressement skutkami końcowymi walki o zasoby i pozycję.

Po XIX w. i zwycięstwie demokracji liberalnej z liberalizmu konserwatywnego, w oryginalnym rozumieniu tego pojęcia, niewiele zostało. Neoliberałowie omijali jego dorobek, nawiązując bezpośrednio do tradycji klasycznego liberalizmu. Konserwatywny liberalizm w zasadzie przestał być nurtem liberalizmu w pełnym tego słowa znaczeniu. Stał się raczej swoistym „odruchem” różnych liberałów, gdy tempo zmian społecznych zaczynało się im jawić jako nadmierne i ryzykowne dla zakresu ludzkiej wolności. Stawali zatem konserwatywni liberałowie na stanowisku dopuszczalności wyłącznie ewolucyjnych, ostrożnych zmian. Załamywali ręce nad podatnością na populizm w polityce, na antyintelektualizm w kulturze masowej, czy na zwyczajny prymitywizm i chamstwo w życiu publicznym.

Nie tylko, ale przede wszystkim w Niemczech prawicowy nurt liberalizmu zachował część żywotności ze względu na związki z nacjonalizmem (liberalizm narodowy). W warstwie teoretycznej dziełem narodowych liberałów niemieckich była rozbudowana koncepcja państwa prawa, która wiązała wolność i indywidualizm człowieka w ramy jego instytucji. W warstwie praktyki politycznej liberalizm narodowy posiadał silną reprezentację zarówno w II Rzeszy, jak i w Republice Weimarskiej, zachowując instytucjonalną odrębność zarówno od demokratycznych liberałów, jak i od konserwatystów. Był jednak mocny także w III Republice francuskiej i w Wielkiej Brytanii. Ten nurt liberalizmu okazał się przeszkodą w utrwaleniu międzynarodowego porządku liberalnego i pozostał nie bez winy w kontekście wybuchu I wojny światowej, która położyła kres tzw. erze liberalnej.

Celem obrony swoich poglądów konserwatywni liberałowie nierzadko byli zmuszani do korzystania z, obcego liberalizmowi, konserwatywnego aparatu pojęciowego. Nawiązywali np. do wartości tradycji, idealizowali czasy przeszłe, popierali surowość w wychowaniu, wskazywali na pozytywne aspekty hierarchicznej organizacji społeczeństwa, wyolbrzymiali pozytywne wpływy religii (choć raczej nie instytucji Kościołów). Nie mniej jednak stale pozostawali na antykonserwatywnych stanowiskach indywidualizmu i wolności jednostki, której obrona była w końcu elementem konstytutywnym tego (jak i każdego innego) nurtu liberalizmu. Dlatego warto, kierując uwagę na współczesność, dokonać rozróżnienia pomiędzy nim a nurtami konserwatyzmu o liberalnych poglądach ekonomicznych i antyliberalnym charakterze w pozostałych dziedzinach.

Liberalizm ograniczający się tylko do liberalizmu ekonomicznego to nie jest żaden liberalizm. Gospodarcza wizja liberalna posiada naturę pewnego rodzaju modułu, który można dość swobodnie wyjąć z ram filozofii liberalnej i potraktować jako ideologicznie niemal neutralne instrumentarium osiągania wzrostu gospodarczego, które łatwo dopasować do innych idei i systemów, mających charakter czasem otwarcie antyliberalny. Czynił tak faszyzujący dyktator Chile Pinochet, czynili demokratyczni konserwatyści spod znaku Reagana i Thatcher, lub też i neokonserwatysta Bush jr. Wszyscy oni prowadzili liberalną politykę gospodarczą, ale nikt z nich nie był liberałem. Nikt z nich nie był też liberałem konserwatywnym. Wolnorynkowy konserwatysta nie jest liberałem, jest konserwatystą.

Gdy zatem mówimy o współczesnych liberałach konserwatywnych, to na myśl powinni przychodzić liberałowie, którzy jak premier Holandii czy niedawny premier Danii, mają liberalne poglądy także na sprawy światopoglądowe, moralne i obyczajowe, a od bardziej progresywnego skrzydła liberałów odróżniają się ostrożnością i orientowaniem się na amortyzowanie poszerzania zakresu wolności indywidualnej i swobody obywatela w wyborze stylu życia wcześniejszym przygotowaniem gruntu w postaci akceptacji ze strony (stanowiącej masę krytyczną) części społeczeństwa. Uprzednie osłabienie (a nawet spacyfikowanie) oporu opinii publicznej przeciwko tej czy innej liberalizacji w realiach relacji społecznych jest – jak niechybnie zapewniliby konserwatywni liberałowie – dobrą metodą na zapobieżenie gwałtownym protestom i ideologicznym konfliktom, które rozrywają na pół wspólnoty społeczne poprzez rozgrzewanie emocji. Polityka reform liberalizmu konserwatywnego niewątpliwie nie prowadzi poprzez wojny ideologiczne w stylu spotkań parad równości ze środowiskiem kibicowskim lub ulicznych debat pomiędzy pro-choice a pro-life, a poprzez cierpliwe kładzenie fundamentów pod spokojne przyjęcie zmiany społecznej za pomocą narzędzi edukacji, kultury popularnej i mass mediów.

 

Skutkiem tego jest też fakt, że w 2019 r. konserwatyzm w Europie ma zupełnie inne oblicze niż jeszcze 30 lat temu i staje się liberalny także w sensie społeczno-etycznym, przynajmniej w kontekście praw ludzi wywodzących się z etnicznych większości (europejska, a nawet amerykańska prawica dużo łatwiej akceptuje nawet bardzo szerokie prawa osób LGBT, niż najbardziej fundamentalne prawa imigrantów czy uchodźców). Być może obserwujemy proces, w którym za chwilę znikną prawdziwi konserwatyści, a na prawo od liberałów konserwatywnych w stylu Davida Camerona czy Angeli Merkel będzie wyłącznie skrajna prawica.

 

Liberalizm demokratyczny – przestrzeń wspólna :)

Liberałowie demokratyczni w kolejnych pokoleniach pozytywnie odpowiadają na emancypacyjne postulaty kolejnych grup społecznych, będąc partią stałego poszerzania zakresu wolności człowieka.

Liberalizm demokratyczny zajmuje w spektrum nurtów liberalnych pozycję centrową. Jest dziś swoistym zwornikiem dla pozostałych nurtów, a w swoim wymiarze polityczno-ustrojowym stanowi punkt odniesienia daleko poza przestrzeń samego liberalizmu, także dla zwolenników wielu innych politycznych idei.

Początki liberalizmu demokratycznego sięgają połowy XIX. wieku. Pierwsi adherenci tej szkoły myślenia stanęli w opozycji wobec stanowiska wcześniejszych liberałów, którzy negowali możliwość skonstruowania wspólnej płaszczyzny dla obrony wolności jednostki ludzkiej z jednej oraz dla zasady wyboru rządu przez „lud” w głosowaniu powszechnym z drugiej strony. W demokracji liberałowie postrzegali zagrożenie dla wolności, którego ogniskiem była zasada rządów większości. Ponieważ większość zazwyczaj stanowili ludzie niewykształceni, ubodzy czy religijni, to wolnościowe prawa ludzi wykształconych, posiadających własność i wolnomyślicieli byłyby w takim ustroju skazane na likwidację. Dlatego przez długi okres czasu walczący z ancien regime liberałowie chcieli likwidacji arystokracji oligarchicznej na rzecz merytokratycznej, a nie na rzecz demokracji obciążonej ryzykiem stoczenia się albo ku ochlokracji, albo chaosu i rewolucyjnej anarchii, albo po prostu tyranii plebiscytarnej.

Liberałowie demokratyczni postanowili jednak zaprojektować szlak pomyślnie wiodący pomiędzy Scyllą a Charybdą.

Doszli do wniosku, że odrzucenie demokracji jako rządów arytmetycznej większości nie oznacza odrzucenia demokracji w ogóle, a umocowanie tzw. przeciętnego obywatela w pozycji wyborcy współodpowiedzialnego za los kraju i może zostać ujęte w bezpieczne dla praw jednostki ramy. Tymi ramami jest naturalnie koncepcja demokracji liberalnej, czyli rządów większości ograniczonych barierami ustrojowymi, prawnymi, systemowymi i kulturowo-obyczajowymi. Demokracja liberalna została postawiona na pięciu zasadniczych filarach i praktyka kolejnych dekad pokazała, że dopóki pozostają one nienaruszone, liberalna demokracja może istnieć, każdy człowiek może głosować w wyborach i referendach, angażować się w społeczeństwo obywatelskie, konsultacje, strajki, demonstracje i akty obywatelskiego nieposłuszeństwa, a w tym samym czasie wolność słowa, prasy, zgromadzeń, sumienia, religii i światopoglądu, samorealizacji w życiu zawodowym i osobistym, a także własność prywatna pozostają bezpieczne. Owe 5 filarów to: konstytucjonalizm (trudne do zmiany gwarancje praw obywatelskich przynależne jednostce, które wykluczają działania władzy w wielu obszarach wrażliwych), państwo prawa (legalne bariery wykluczające arbitralne sprawowanie władzy), system checks and balances (rozbudowany trójpodział władzy, który uniemożliwia jednej klice zdobycie wszystkich instytucji władzy, a zatem uniemożliwia niepodzielne lub niekontrolowane władanie nad obywatelem), bezpłatna szkoła obejmująca wszystkich (inwestycja państwa we wzmacnianie pierwiastka merytokratycznego w demokracji) oraz surowe zasady rekrutacji urzędników państwowych (walka ze zjawiskiem ignorancji, korupcji i demoralizującego zepsucia w strukturach oficjalnych).

Z takim oto arsenałem teoretycznym demokratyczni liberałowie ruszyli do boju o powszechne prawa wyborcze. Ich sukces był w krajach Zachodu całkowity, także w odniesieniu do przeobrażeń wewnątrz ruchu liberałów.

Dzisiaj idee narzucone przez liberalizm demokratyczny w obszarze ustrojowo-politycznym są dobrem wspólnym wszystkich nurtów liberalizmu i w zasadzie nie są wprost kwestionowane.

Rysuje się natomiast problem kryzysu demokracji liberalnej i podmywania każdego z jej pięciu fundamentów. Niewykluczone, że liberałowie staną w przyszłości przed dylematem, jak zachować się w sytuacji zaniku demokracji liberalnej, gdy do wyboru pozostaną proste rządy większości lub tzw. oświecony autorytaryzm. Byłaby to klęska liberalizmu demokratycznego i możliwe pole dla renesansu jego wcześniejszych, antydemokratycznych nurtów.

Wyzwaniem są tutaj oczywiście ambicje poszerzania zakresu swojej władzy przez wygrywające w demokracji partie polityczne, które w tym celu negują państwo prawa i konstytucjonalizm oraz usiłują przejąć całe państwo. Wyzwaniem jest spadek jakości kanałów dostarczających obywatelom wiedzy o świecie i polityce, zwłaszcza na tle ekspansji mediów społecznościowych, trywializmu i manipulatorstwa, „baniek” internetowych oraz ordynarnych fake news. Ale wyzwaniem jest też immanentna logice demokracji tendencja egalitarystycznego demokratyzmu. Podczas gdy liberalna idea wolności w sposób naturalny prowadzi do równości w postaci równych uprawnień i swobód dla wszystkich, tak demokratyczna równość niekoniecznie jest zgodna z aspiracjami wolnościowymi i może zamiast tego prowadzić ku tyranii demokratycznej większości, gdy dążenia do wertykalnego awansu ambitnych jednostek zostają stłumione przez horyzontalne zrównywanie do jednego, niskiego i osiągalnego dla większości poziomu.

Ta asymetria jest źródłem wad demokracji i niebezpieczeństw, które niesie ona ze sobą. Jeśli jednostka pod takim czy innym względem należy do mniejszości, wówczas istnieje obawa, że jej autonomia znajdzie się pod presją ze strony większości. John Stuart Mill krytykował koncepcję demokracji jako rządów większości, zauważając, że rząd w takim ustroju reprezentuje wyłącznie matematyczną większość, która go wybrała, co jest nie tylko zagrożeniem dla wolności, ale także zaprzeczeniem równości, jako że przedstawiciele mniejszości nie posiadają wpływu na władzę i przez to mają mniej uprawnień. Dodatkowym problemem jest niski poziom intelektualny większości społecznych, co determinuje charakter ich postulatów oraz politykę rządu wyłonionego przez takie masy. Obywatelska edukacja nie posiada wystarczającej siły oddziaływania, aby przekształcić brutalną grę interesów grupowych w wyśnioną dbałość o wspólne dobro. Alexis de Tocqueville zwracał dodatkowo uwagę na przemożną rolę „tyranii większości” w kształtowaniu opinii publicznej. W ustroju demokratycznym równość statusu zapewnia jednostce niezależność od wszystkich innych jednostek, ale czyni często bezradnym wobec opinii przygniatającej większości. Niezależnie od posiadanego potencjału czy nawet racji, osamotniona jednostka musi się ugiąć, zamilknąć lub zmienić stanowisko, inaczej zostanie zmarginalizowana.

Z tych rozważań wyłania się więc koncepcja wolności i równości, jaką postuluje liberalizm demokratyczny. Wolność jest rozumiana w sposób zgodny z klasyczną wizją Milla (zresztą czołowego liberała demokratycznego). Liberalizm demokratyczny podkreśla znaczenie wolności negatywnej, a więc wolności od ingerencji państwa i sił społecznych w autonomię wyborów jednostki. Ta jest władna podejmować wszystkie decyzje dotyczące jej samej w sposób samodzielny i całkowicie wolny tak długo, jak skutki jej wyborów i działań nie wywierają negatywnego wpływu na żadną inną jednostkę, która sobie wpływu takiego nie życzy. Uzupełnieniem tej koncepcji jest jednak niewielki element wolności pozytywnej w postaci prawa obywatela do bezpłatnej edukacji. Bez powszechnej edukacji liberalna demokracja będzie bowiem niestabilna i przekształci w ochlokrację.

Koncepcja równości jest natomiast klasycznie liberalną konstrukcją równości wobec prawa uzupełnioną o równe prawa polityczne, w związku ze zniesieniem wszystkich cenzusów wyborczych, a także umocowaniem każdego obywatela jako równoprawnego uczestnika debaty publicznej. W dobie zaniku instytucji medialnych gate keeperów, gdy dzięki sieci internetowej niemalże każdy obywatel ma dostęp do takich samych narzędzi nadawania politycznych komunikatów, ta równość przestaje być formalna, a coraz bardziej staje się realna.

Liberalizm demokratyczny jest nurtem zdominowanym przez problematykę ustrojowo-polityczną, ale się do niej nieograniczającym. Millowska koncepcja wolności czyni z tego liberalizmu nurt progresywny w zakresie problematyki społeczno-obyczajowej. Liberałowie demokratyczni w kolejnych pokoleniach pozytywnie odpowiadają na emancypacyjne postulaty kolejnych grup społecznych, będąc partią stałego poszerzania zakresu wolności człowieka. W przeciwieństwie do lewego skrzydła liberałów ostrożnie podchodzą jednak do projektów tzw. dyskryminacji pozytywnej, zwłaszcza jeśli przywileje przyznawane tą drogą grupom wcześniej upośledzonym jawią się jako potencjalne źródło długoterminowego wygenerowania nierówności formalnych. Oznacza to wchodzenie liberałów demokratycznych w spór np. z bardziej radykalnymi nurtami feminizmu.

Ilustracja: Dawid Czajkowski

W zakresie problematyki ekonomicznej liberalizm demokratyczny przeszedł metamorfozę. W swoim wczesnym okresie był on nurtem radykalnie wolnorynkowym, idącym w tych postulatach dalej aniżeli liberałowie klasyczni. Leseferyzm ekonomiczny miał być ciosem w status warstw uprzywilejowanej arystokracji, całkowicie wolna konkurencja miała z jednej strony być czynnikiem krzewiącym merytokrację, a z drugiej wygenerować boom nowej warstwy przedsiębiorców i spowodować głębokie, liberalne przemiany społeczne. W końcu całkowicie, radykalnie wolny handel był ciosem w interesy najbogatszych i drogą ku walce z głodem, a więc nędzą najuboższych. Demokratyczni liberałowie byli więc radykałami państwa-minimum i wrogami wszelkiego typu protekcji.

Pod wpływem późniejszego nurtu liberalizmu socjalnego, demokratyczny liberalizm ewoluował do pozycji nurtu prezentującego poglądy na gospodarkę, które w porównaniu z innymi nurtami należy uznać za wypośrodkowane i umiarkowane. Bez wątpienia demokratyczni liberałowie postulują zaangażowanie państwa w regulowanie gospodarki i politykę społeczną w zakresie wyraźnie mniejszym niż socjalliberałowie czy zieloni liberałowie. Są o wiele od nich bardziej sceptyczni wobec koncepcji wolności pozytywnej. Jednak nie postulują także zasadniczego wycofania się państwa. Są dziś zwolennikami podstawowych usług publicznych, minimalnej sieci bezpieczeństwa socjalnego oraz regulacji rynku wówczas, gdy jego swobodne działanie prowadzi do autodestrukcji. W rzeczywistości nastrojów intelektualnych związanych z kryzysem finansowym po 2008 r. oznacza to jednak raczej pozostawanie „na prawo” od dominującej narracji.

Jaka jest przyszłość polskiego liberalizmu? [Ankieta Liberté!] – Tomasz Kamiński :)

Zapytaliśmy przedstawicieli środowiska Liberté! i osoby, którym bliskie są idee liberalizmu o ocenę międzynarodowej i polskiej sytuacji polityczno-społecznej oraz ich wizję przyszłości. Oto odpowiedzi Tomasza Kamińskiego.

[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXX numeru kwartalnika Liberté!, który ukazał się drukiem w lutym 2019 r.]

Jaka powinna być przyszłość polityczno-partyjnej reprezentacji liberalnych idei w Polsce? Czy powinno się znaleźć miejsce dla niezależnej partii liberalnej, czy raczej dla liberalnego skrzydła w większej strukturze? Czy skazanie się na kompromisy koalicyjne nie pozbawia idei liberalnych potencjału oddziaływania na społeczeństwo?

First things first. Najważniejsze zadanie to obrona systemu demokratycznego w Polsce, w szczególności niezależnego sądownictwa. W tym celu należy pozbawić władzy partię, która ten system niszczy. Powinien być to nadrzędny cel wszystkich sił prodemokratycznych w Polsce, niezależnie od ich rysu ideologicznego. Obowiązująca ordynacja wyborcza w sposób bardzo wyraźny promuje dużych, a bezwzględnie karze małych. Dlatego jeśli liberałowie chcą w nadchodzących wyborach odebrać władzę partii rządzącej, to powinni wejść do szerokiej koalicji prodemokratycznej. Zdecydowanie optuję więc za współpracą zarówno z republikańską prawicą, jak i ugrupowaniami lewicowymi, nawet za cenę daleko idących kompromisów programowych. Zanim zaczniemy się spierać o najlepszy sposób uprawy róż, najpierw trzeba ochronić je przed szalejącym pożarem.

W reakcji na globalny kryzys 2008 roku wzmocniła się narracja antyliberalna gospodarczo. Jaka jest pożądana reakcja liberałów na tę nową rzeczywistość? Czy ewolucja myśli liberalnej powinna iść w kierunku „zmiękczania” postulatów wolnorynkowych i uwzględnienia oczekiwań dużej części społeczeństwa związanych z potrzebą bezpieczeństwa socjalnego?

Pragnienie bezpieczeństwa socjalnego jest zupełnie naturalne w społeczeństwie i nie ma sensu z tym walczyć. Liberałowie powinni natomiast postarać się o sprawiedliwe zasady redystrybucji, o politykę społeczną opierającą się na rzetelnej analizie danych (evidence-based policy) czy wreszcie o tworzenie systemowych, pozytywnych bodźców do pracy. W praktyce oznacza to kierowanie pomocy do grup najbardziej potrzebujących, z jednoczesnym ograniczaniem jej dla mniej potrzebujących. Zostawmy więc program Rodzina 500 plus, ale obejmijmy nim również ubogie rodziny z jednym dzieckiem (dziś w dużej mierze wykluczone ze wsparcia), wprowadzając jednocześnie ograniczenia w dostępie do programu dla rodzin lepiej sytuowanych. Zapewnijmy godne życie rodzinom wychowującym niepełnosprawne dzieci, a zrezygnujmy z pomysłów opłacania obiadów w szkołach wszystkim uczniom. Polityka społeczna w Polsce wymaga dogłębnego przeglądu i racjonalizacji. Nie po to, żeby ją ograniczać, ale po to, żeby ją uczynić bardziej sprawiedliwą.

Liberałowie i lewica mają w Polsce szerokie możliwości współdziałania. Obejmuje ono nie tylko tradycyjne pola zbieżności poglądów w zakresie praw różnego rodzaju mniejszości, praw obywatelskich czy obyczajowych przemian społeczeństwa, ale także obrony ustroju państwa prawa. Tymczasem część lewicy uwypukla swoją niechęć wobec liberałów, winiąc ich za zły stan Trzeciej Rzeczpospolitej czy za obrót spraw po roku 2015. Jak na te postawy powinni odpowiadać liberałowie?

Lewica w Polsce całą swoją ideologiczną tożsamość budowała latami na walce z „neoliberalizmem”. Wielu ludzi lewicy może nawet uważać, że Polsce bardziej zaszkodził prof. Leszek Balcerowicz niż Jarosław Kaczyński. Taka postawa oczywiście utrudnia dialog, ale będę się upierał, że

lewica i liberałowie są dziś naturalnymi sojusznikami. Lista wspólnych spraw do załatwienia jest naprawdę długa: walka o prawa obywatelskie (w tym prawa mniejszości), prawdziwa reforma sądownictwa, świeckie państwo, pilna kwestia reformy służby zdrowia, zmiana programów nauczania, tak aby dzieci lepiej przygotowywać do wyzwań przyszłości, poprawa relacji  zagranicznych z naszymi partnerami europejskimi…

W tych wszystkich sprawach, a nawet w kwestii większej sprawiedliwości programów pomocy społecznej, można się będzie z lewicą dogadać. Weźmy przy tym pod uwagę, że potencjał intelektualny polskiej lewicy jest bardzo duży, tylko beznadziejnie rozdrobniony pomiędzy różne partyjki. Gdyby politykę w naszym kraju kształtowały dyskusje i spory z działaczami lewicowymi pokroju Barbary Nowackiej czy Adriana Zandberga, to na pewno Polska znajdowałaby się dziś w dużo lepszej sytuacji.

W Polsce przemiany religijności zachodzą dość powoli, ale uwikłanie Kościoła w świat polityki postępuje. Jaki powinien być stosunek liberałów do roli religii w życiu społecznym? Jakie modus vivendi polskiego państwa z hierarchami Kościoła katolickiego jest osiągalne i pożądane?

Katolicy stanowią w Polsce malejącą, ale wciąż istotną grupę społeczną, która nie zniknie szybko. Choćby ten fakt powinien skłaniać liberałów do rozmowy z Kościołem, a nie do walki z nim. Budowa świeckiego państwa w sposób oczywisty uderzy w interesy kościelnych hierarchów, ale żeby jego fundamenty były trwałe, to warto uzgodnić pewne kompromisy. Przykładem niech będzie religia w szkole. Zamiast ją likwidować jednym cięciem, może lepiej najpierw zmniejszyć o połowę liczbę godzin i bezwzględnie pilnować, aby była na pierwszej lub ostatniej lekcji? Sytuacja, w której lekcji religii uczeń ma więcej niż biologii, chemii czy fizyki, jest absurdalna i szkodliwa dla dzieci. Zmiana będzie więc racjonalizacją, a nie uderzeniem w Kościół. Realizację istotnego dla liberałów postulatu budowy świeckiego państwa oparłbym właśnie na wprowadzaniu cząstkowych, bardzo dobrze umotywowanych zmian, w dialogu ze środowiskami kościelnymi i z szacunkiem dla poglądów milionów katolickich współobywateli. Realizowana z przytupem rewolucja antykościelna może i przyniesienie poklask antyklerykałów, ale będzie skutkować kontrrewolucją po następnych wyborach. To spowolni tylko zmiany pożądane przez liberałów. Dlatego trzymałbym się zasady tiszej jediesz dalsze budiesz

Wielu liberalnych polityków europejskich ze zgrozą obserwuje sytuację w Polsce i na Węgrzech, w efekcie postulując marginalizację tych państw w modelu „Europy kilku prędkości”. Z drugiej strony ich wizje są szansą na pomyślność projektu europejskiego w XXI wieku. Jaka powinna być postawa polskich liberałów wobec tych projektów reform, jeśli ich realizacja może osłabić pozycję Polski w UE?

Realizacja wizji Europy wielu prędkości wydaje się przesądzona. Już dziś zresztą mamy różne „kręgi integracji”, z jądrem (strefa euro) i peryferiami (np. Norwegia). Chęć pogłębiania integracji jest zrozumiała w kontekście wspólnych problemów i wyzwań, przed którymi stoją państwa europejskie. Polscy liberałowie nie powinni starać się hamować procesu pogłębiania współpracy części krajów, ale raczej tłumaczyć własnym obywatelom sensowność dołączenia do tej grupy. Koszty pozostawania poza najściślejszym kręgiem integracji będą dla Polski wysokie, korzyści z wejścia do niego – bardzo wyraźne. Pogłębienie współpracy gospodarczej i szybszy wzrost gospodarczy, zwiększenie bezpieczeństwa, większy wpływ na decyzje… argumentów jest naprawdę wiele. Wejście do strefy euro powinno być więc sztandarowym postulatem liberałów. Nie powinniśmy bać się głośno mówić, że miejsce Polski jest w centrum Europy, a nie na jej peryferiach.

Kultura jest dzisiaj znowu ważnym ogniwem światopoglądowego formowania społeczeństw. Jaka powinna być rola liberałów w kształtowaniu współczesnej kultury?

Liberałowie na pewno powinni bardzo mocno bronić zasady wolności twórców, a jednocześnie neutralności światopoglądowej instytucji państwowych i sprawiedliwości. Wolność tworzenia wymaga finansowania, dlatego zachowałbym państwowe dotacje. Z drugiej zaś strony należałoby gruntownie zreformować mechanizm dystrybucji tych środków, tak aby były rozdzielane w sposób przejrzysty, apolityczny i sprawiedliwy, tzn. oparty na kryteriach merytorycznych. Zwiększyłbym zasadniczo pulę środków rozdzielanych na zasadach projektowych kosztem zmniejszenia finansowania stałego. Poprawiłoby to efektywność wydatkowania środków, ale wiązałoby się z koniecznością prywatyzacji części placówek kulturalnych, na czele z telewizję publiczną, która w swojej obecnej, skrajnie upolitycznionej wersji, stała się własną karykaturą. Zamiast marnować miliony na pudrowanie trupa przy ul. Woronicza w Warszawie lepiej dać te pieniądze faktycznym twórcom polskiej kultury.

Jaka jest przyszłość polskiego liberalizmu? [Ankieta Liberté!] – Bartłomiej Sienkiewicz :)

Zapytaliśmy przedstawicieli środowiska Liberté! i osoby, którym bliskie są idee liberalizmu o ocenę międzynarodowej i polskiej sytuacji polityczno-społecznej oraz ich wizję przyszłości. Oto odpowiedzi Bartłomieja Sienkiewicza.

[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXX numeru kwartalnika Liberté!, który ukazał się drukiem w lutym 2019 r.]

Jaka powinna być przyszłość polityczno-partyjnej reprezentacji liberalnych idei w Polsce? Czy powinno się znaleźć miejsce dla niezależnej partii liberalnej, czy raczej dla liberalnego skrzydła w większej strukturze? Czy skazanie się na kompromisy koalicyjne nie pozbawia idei liberalnych potencjału oddziaływania na społeczeństwo?

Problemem jest raczej brak jakiejkolwiek reprezentacji liberalizmu w Polsce. Nie trzeba głębokiej analizy wystąpień PO, żeby dostrzec zanik języka liberalnego. Przede wszystkim w rozumieniu liberalizmu jako najgłębszego projektu nowoczesności skupionego na ludzkiej wolności, prawie do wyboru, ochronie równości i powszechności tego wyboru. Zanik tej warstwy emancypacyjnej i przełożenie tego na „techniczną” walkę polityczną z rządzącą prawicą spycha nieuchronnie partię mającą korzenie liberalne na pozycję nieokreśloną ideowo w trosce o poszerzenie spektrum wyborców. Tymczasem ta bezideowość jest złudzeniem pragmatyczności: ludzie potrzebują w niepewnych czasach, w jakich przyszło nam żyć, wyraźnej busoli, atakowani co rusz nachalną propagandą o „końcu liberalizmu” i jego rzekomych przewinach, konfrontowani na co dzień z wyrazistym przesłaniem narodowo- -prawicowym. Tylko odważne mówienie o liberalizmie i demokracji liberalnej jako zestawie idei, które pozwoliły wyzwolić człowieka z kondycji podległości stanowej, gospodarczej czy religijnej, mogą dać nadzieję na przyszłość, a tym samym wygraną w walce o uznanie większości. Z tej perspektywy wybór zaczyna się od gotowości „podłączenia do liberalnego prądu” opinii publicznej i nacisku na istniejące byty polityczne, by tę wersję swojego istnienia przyjęły jako oczywiste ideowe przesłanie. Dopiero fiasko tej działalności wymusza inny wybór.

Nie mogę się zgodzić na perspektywę, w której kompromisy niezbędne do politycznego działania mają być przeszkodą, a alternatywą jest „czystość środowiska” jako osobnego bytu. Skończyłoby się to ideową obawą o utrzymanie ideowości. Liberałowie mieliby sami się pilnować w niewielkim gronie, czy ktoś czasem nie zmienia zdania? Ekskluzywność jest poza tym przeciwieństwem „możliwości odziaływania na społeczeństwo”. Przestrogą jest tu partia Razem, która z lewicowości utworzyła sekciarstwo stosowane, ponosząc zupełne fiasko w kontakcie ze społeczeństwem i wyborcami. Przestrzegał przed takim rodzajem liberalizmu Mark Lilla, nawet jeśli jego diagnoza była adresowana do bardziej lewicowych – z naszej perspektywy – niż liberalnych środowisk w USA. Propozycja liberalna nie może także operować językiem sprowadzającym się wyłącznie do kwestii gospodarczych, bo w finale kończy się jak liberalizm à la Petru, dla wąskiego zakresu wyborców.

Odnowienie narracji liberalnej musi się odwoływać do polskich tradycji myślenia wolnościowego, do przynależności cywilizacyjnej i wciąż żywego smoka paternalizmu postfeudalnego w Polsce, za którym często stoi projekt odbierania ludziom wolności w imię własnej władzy (PiS).

W reakcji na globalny kryzys 2008 roku wzmocniła się narracja antyliberalna gospodarczo. Jaka jest pożądana reakcja liberałów na tę nową rzeczywistość? Czy ewolucja myśli liberalnej powinna iść w kierunku „zmiękczania” postulatów wolnorynkowych i uwzględnienia oczekiwań dużej części społeczeństwa związanych z potrzebą bezpieczeństwa socjalnego?

W tej sprawi stoję blisko Tony’ego Judta oraz jego wizji przekształceń społecznych i gospodarczych w Europie. W złożonym procesie zawierania kompromisów socjaldemokraci, chadecy i liberałowie wypracowali w powojennej Europie drogę niekrępującą wolności gospodarczych, różnorodną, zapobiegającą nadmiernym podziałom społecznym. Europa stała się jednym z filarów światowego rozwoju gospodarczego i nowych technologii. Pamięta się o politycznym podmiocie, który zapewnił tryumf wolności, czyli klasie średniej, ale i umiejętnie dba o najsłabszych. Szok roku 2008 (i to, co do niego doprowadziło) trwa do dziś i być może nadal jeszcze będzie napędzał populizmy wszelkiej maści właśnie dlatego, że uderzał w stabilność owego podmiotu politycznego będącego bazą społeczną wszelkich projektów liberalno-emancypacyjnych. Strach przed upadkiem i zubożeniem od tego czasu nie osłabł. Niemniej sądzę, że stoimy przed dwoma niebezpieczeństwami, jakie niosą za sobą skrajności: libertarianizmem i populizmem lewicowym, realizowanym przez prawicę. Oba skrzydła są wrogami liberalizmu i oba czerpią siłę z tego samego – opisanego wcześniej – źródła. Libertarianizm jest niczym innym jak darwinizmem społecznym, a populistyczna obietnica wspólnotowości skrywa czystej wody autorytaryzm. Wyjściem z tego nie jest tylko odrzucenie i przeciwstawienie się obu, ale wypracowanie nowego kompromisu pozwalającego na zaspokojenie potrzeb klasy średniej, aspirującej, ochrona najsłabszych w imię stabilności społecznej i pilnowanie wzrostu gospodarczego opartego na zachowaniu elementarnych zasad konkurencji. Jednym z najsilniejszych obciążeń liberalizmu jest utożsamienie go z neoklasycznym modelem ekonomii, traktowanym jak Fukuyamowski „koniec historii”, jako jedyną i ostateczną szkołę myślenia ekonomicznego. Po roku 2008 tego typu myślenia liberałowie bronić nie mogą, gdyż prowadzi do takiego rozminięcia się z oczekiwaniami społecznymi, że skutek może być tylko jeden: trwała marginalizacja. A to oznacza także koniec drogi wolności człowieka, różnorodności wyboru i jego prawnych gwarancji. Warto przypomnieć, że w 1945 roku Zachód pokonał faszyzm gigantycznym wysiłkiem i kosztem wielu ofiar, a znalazł się w sytuacji zagrożenia komunizmem z jego atrakcyjną ofertą emancypacji poprzez totalitaryzm. I jedno, i drugie zostało pokonane. Nie ma więc powodu, by stracić wiarę, że i tym razem liberalizm może przepłynąć między Scyllą i Charybdą libertianizmu i prawicowo- -lewicowego populizmu. Warunkiem tego jest jednak powrót do korzeni: liberalizm nie jest szkołą ekonomiczną, jest troską o rozumną wolność, i potrafi się dostosować do okoliczności. W tym tkwiła zawsze jego siła – wystarczy przeczytać filipiki Žižka ze wstępu do Rewolucji u bram Lenina – zarzut obłaskawiania rzeczywistości brzmi tam jako główne oskarżenie przeciw liberalizmowi. Słuszność tego zarzutu jest potwierdzeniem tej drogi.

Liberałowie i lewica mają w Polsce szerokie możliwości współdziałania. Obejmuje ono nie tylko tradycyjne pola zbieżności poglądów w zakresie praw różnego rodzaju mniejszości, praw obywatelskich czy obyczajowych przemian społeczeństwa, ale także obrony ustroju państwa prawa. Tymczasem część lewicy uwypukla swoją niechęć wobec liberałów, winiąc ich za zły stan Trzeciej Rzeczpospolitej czy za obrót spraw po roku 2015. Jak na te postawy powinni odpowiadać liberałowie?

To istotnie problem – bo wydawałoby się, że wobec ofensywy prawicy w każdym segmencie życia społecznego i politycznego oba obozy powinny się do siebie zbliżyć. Dzieje się inaczej. Od 2015 roku zdarzało mi się pisać o tym dla „Krytyki Politycznej” – zawsze bez skutku. Nowa Lewica jest w moim przekonaniu zdeterminowana, by na trupie liberalizmu wyrosnąć jako główny przeciwnik prawicy w Polsce, a argument, że na gruzowisku po zniszczeniu liberalizmu nie będzie miejsca na żadną formę istnienia lewicy i jej postulatów – zupełnie do tych środowisk nie trafia i wręcz budzi ich wściekłość. Na to nakłada się problem sporu międzypokoleniowego. Dla nowej lewicy przedstawiciele liberalizmu o pokolenie starsi są nie do przyjęcia, także dzięki paternalistycznemu językowi. Widać było to wyraźnie w wypadku sporów o nieobecność młodego pokolenia w protestach ulicznych, gdzie przedstawiciele pokolenia Solidarności formułowali zarzuty o obojętność na działania PiS-u zabierające wszystkim wolność. Odpowiedzi były brutalne i sprowadzały się do jednego: „W świecie, który wy nam urządziliście, nie mamy szans, żeby się tym zająć, bo walczymy o przeżycie każdego dnia”. Ten splot uraz, przesadzonych z obu stron, buduje dodatkowy podział. Jak zwykle w takich wypadkach wyjściem okaże się polityka. Bo tylko na jej gruncie można wypracować porozumienie bądź określić wyraźne rozbieżności. A to z kolei wymaga obecności lewicy w polityce innej niż na marginesach – świadczą o tym choćby wyniki ostatnich wyborów samorządowych w Polsce. Tak długo, jak lewica stanowi margines, nie mogę się przejąć tym konfliktem, bo w istocie nie ma partnera do rozmowy. Nie jest nim także SLD (z przyczyn zbyt oczywistych, by o nich pisać). Zmiana może nastąpić tylko wtedy, gdy Robert Biedroń odniesie sukces i będzie musiał z tej perspektywy jakoś określić się wobec reszty sceny politycznej. Określić się nie tylko politycznie, lecz także bardziej konkretnie w sensie ideowym, niż to czyni teraz w kampanii, zadowalając się ogólnikami typu „partia progresywna”. Wtedy dopiero będziemy mieli sprawdzian rzeczywistej intencji lewicy w Polsce. Póki to nie nastąpi, nie widzę – piszę to z przykrością – konieczności odpowiadania lewicy na cokolwiek.

W Polsce przemiany religijności zachodzą dość powoli, ale uwikłanie Kościoła w świat polityki postępuje. Jaki powinien być stosunek liberałów do roli religii w życiu społecznym? Jakie modus vivendi polskiego państwa z hierarchami Kościoła katolickiego jest osiągalne i pożądane?

Tu nie ma kompromisu. Kościół, wbrew swojemu powołaniu i wbrew większości społeczeństwa, stanął po stronie odbierania ludziom wolności i żądania ograniczenia wolności sumień. Kościół zdradził wolność w Polsce – jak to się stało i dlaczego, to bardzo obszerny temat. W moim przekonaniu jedynym rozwiązaniem jest ograniczenie działań Kościoła w sposób, który nie narusza swobody praktyk religijnych, ale wytycza obszar, w którym Kościół nie może sobie uzurpować żadnych praw w stosunku do sfery świeckiej. W finale oznacza to wycofanie się państwa z finasowania Kościoła, odzyskanie świeckości szkoły, przegląd konkordatu pod kątem jego utrzymania lub nie. Ale także egzekwowanie prawa chroniącego ofiary Kościoła (pedofilia) i nakładającego odpowiednie rozwiązania z zewnątrz na organizację kościelną. Jako chrześcijanin pragnę dodać, że Kościół w Polsce – o czym świadczą niektóre jego zachowania – przemienia się zdumiewająco szybko w organizację postchrześcijańską, omalże pogańską. Ale to już inna historia i inny ból. Wielu liberalnych polityków europejskich ze zgrozą obserwuje sytuację w Polsce i na Węgrzech, w efekcie postulując marginalizację tych państw w modelu „Europy kilku prędkości”. Z drugiej strony ich wizje są szansą na pomyślność projektu europejskiego w XXI wieku. Jaka powinna być postawa polskich liberałów wobec tych projektów reform, jeśli ich realizacja może osłabić pozycję Polski w UE? Wspomóc wszystkimi siłami odsunięcie PiS-u od władzy. Cała reszta jest w tym temacie jedynie teoretyzowaniem.

Kultura jest dzisiaj znowu ważnym ogniwem światopoglądowego formowania społeczeństw. Jaka powinna być rola liberałów w kształtowaniu współczesnej kultury? 

Zawsze była, co nie znaczy, że zawsze o tym pamiętaliśmy. Ale nie ma czegoś takiego jak „kultura liberalna” (oprócz środowiska wokół czasopisma, rzecz jasna). Kultura liberalna to po prosu wolność tworzenia bez ograniczeń prawnych czy społecznych. I na straży tej wolności ma stać liberał, nie próbując wykorzystać kultury do własnego kulturkampfu, wspomagając ją tam, gdzie się da, i czyniąc to w przekonaniu, że jest najwyższym powołaniem człowieka, zwieńczeniem jego możliwości indywidualnych i cywilizacyjnych. To oznacza, że po pierwsze, należy zawsze stać po stronie twórców i odbiorców kultury, których prawa do niej są ograniczane, nawet jeśli wydźwięk ich dzieł jest zwrócony przeciw nam (np. lewicowy teatr zaangażowany politycznie). Powinniśmy być wszędzie tam, gdzie władze państwowe czy samorządowe próbują tę wolność tworzenia ograniczać, powinniśmy być tam z protestem, mocnym nazwaniem rzeczy po imieniu. Po drugie, należy wspierać kulturę, dbać o jej powszechność, zapewniać finansowanie ze środków publicznych. Nie można bowiem udawać, że między państwem a kulturą ma być żelazna kurtyna i mają działać wyłącznie prawa rynku. Sztuka podlega prawom rynku, ale jej trwanie nie może się opierać wyłącznie na nich. Inaczej zawęża się jej spektrum, a tym samym ogranicza się wolność jej tworzenia i krąg odbiorców.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję