Głos wolny! :)

W podróże wyruszamy z różnych powodów. Ku niektórym pcha nas ciekawość, potrzeba odkrywania nowych kultur, idei, ludzi, odmiennych sposobów myślenia, odwiedzania miejsc, które z jakiegoś powodu najzwyczajniej nas przyciągają. W podróże wyrusza się często aby przekroczyć to, co już znane, bezpiecznie, oswojone, by poszerzać własne horyzonty, rozwijać wiedzę, realizować pasje. W podróże wyrusza się, gdy chce i potrzebuje się czegoś więcej. Ale i po to żeby się zatrzymać, tak nie pędzić, żeby odpocząć. W podróże wyrusza się na wiele sposobów. Niektórzy długo się przygotowują. Studiują mapy, przewodniki, starają się zgromadzić jak najwięcej informacji o owym nieznanym, które z jakiś przyczyn zaciekawia, porusza czy fascynuje. Kiedy indziej, gdy wraca się do miejsc już niegdyś odwiedzonych, to również ze względu na siłę ich przyciągania, by odnaleźć to, co kiedyś zatrzymało naszą uwagę, a dla niektórych stało się niemal drugim domem. A czasami po prostu wsiada się w pociąg czy samolot i… już zdąża się na spotkanie z przygodą.

Tak samo podróżuje się z ideami i po ideach. Również pośród nich wędrujemy ze swego rodzaju mapą, przyciągnięci czyjąś pasją, zdumieni, poszukujący odpowiedzi na dręczące nas pytania, rozwiązań dla problemów, które wyrastają wokół nas, a czasem dosłownie spędzają nam sen z powiek. Liberalizm to właśnie taka podróż. Oddając dziś do Waszych rąk nowy numer Liberté! tworzymy przewodnik po ideach i problemach, które nam, liberałom wiernym różnym odmianom i szkołom liberalizmu, wydają się najistotniejsze. Nie piszemy manifestów, bo te rzadko mają wystarczającą siłę by przetrwać. Stawiamy na pytania i odpowiedzi o kształt wolnego rynku, państwo, które chcemy by stało się świeckie, Europę, jako pełen wyzwań żywy twór niewyczerpywalnych idei, zielony liberalizm, któremu przyglądamy się z zaciekawieniem, czy w końcu kulturę, którą traktujemy jako wyzwanie. Podróż w świat widziany oczami liberałów nie wyczerpuje się oczywiście w tych tematach, a wybrane na dziś nie zamykają zbioru opowieści, intelektualnych kierunków, które chcemy obierać, problemów, na jakie chcemy szukać rozwiązań, czy pytań, jakie postawimy sobie i naszym Czytelnikom. Otwieramy się zatem na to, co nowe, ale też wracamy do idei i faktów, swoistego matecznika, serca idei, które sprawiło, że nazywamy siebie liberałami. Serce i rozum, które dały nam głos wolny i wolność ubezpieczający.

Pozostajemy wierni sobie, liberalnemu sercu, które bije dla wolności. Zmieniamy się, ale… „Każdy przecież początek / to tylko ciąg dalszy,/ a księga zdarzeń / zawsze otwarta w połowie”.

Autor zdjęcia: Grzegorz Przęczek, Montevideo (Urugwaj)

Sen o Polsce :)

Z pustelni prywatności, z wiru zawodowej pracy trzeba wyrwać tych, którzy ponad doraźne rozgrywki polityczne przedkładają dobro wspólne, którzy trudną samodzielność wyżej sobie cenią niż wygodną nawet podległość, a przed omnipotencją państwa stawiają wolność. Państwo, także na poziomie społecznej świadomości, należy przywrócić obywatelom.

Polityka jest służbą, a jej celem dobro wspólne. O tych oczywistościach, stwierdzonych już przez Arystotelesa, w Polsce najwyraźniej zapomniano; polityków zastąpili politykierzy, sfera publiczna stała się ostoją ludzi miałkich intelektualnie o giętkim kręgosłupie moralnym. Nieliczne chlubne wyjątki potwierdzają smutną regułę. Dla przytłaczającej większości obywateli Rzeczpospolitej tematy, którymi żyje nasza klasa polityczna, są tematami zastępczymi, a toczące się w gorącej atmosferze spory pyskówkami godnymi targowiska.

Nie można bez słowa sprzeciwu uznać, że są to fakty, które należy przyjąć do wiadomości. Elity polityczne powinny być jednostkami, których talenty i zaangażowanie predestynują do godnego pełnienia najwyższych funkcji w państwie. Polityk z prawdziwego zdarzenia nie boi się mówić otwarcie o dylematach, które przychodzi mu rozwiązywać. Na szali kładzie argumenty za i przeciw, kalkuluje korzyści i straty (nie swoje lecz państwa), a następnie dokonuje racjonalnego wyboru, nawet jeśli jest on trudny i bolesny. Nie unika problemów, mówiąc językiem młodzieżowym „nie ściemnia”.

To właśnie poszukiwaniu prawdy przede wszystkim, nawet za cenę ironicznego i autokrytycznego stosunku do własnych aksjomatów, chcemy być wierni, tak by nikt nie mógł uczynić autorom piszącym na łamach „Liberté!” zarzutu, że poglądy przez nas reprezentowane są przejawem koniunkturalizmu. Nie wyśmiewajmy pochopnie, nauczeni dystansu do świata życiowym doświadczeniem, tego, który zamiast bezpiecznie podążać ze stadem, niczym łosoś udający się na tarło uparcie płynie pod prąd. Wolimy być pismem dla nielicznych niż szukać łatwego poklasku. Wierzymy w inteligencję i zmysł krytyczny naszych czytelników. Nie obawiamy się trudnych pytań, lecz banalnych odpowiedzi.

Musimy być w pełni świadomi, że nikt nas, obywateli Rzeczpospolitej, w trudzie odmiany aktualnego stanu rzeczy – kiepskiej polityki, niskiego poziomu publicznej debaty, powierzchownych mediów – nie wyręczy. I zamiast się irytować – cieszmy się, bo przecież znamy takie państwa, także z naszej najnowszej historii, w których obywatel wyręczany przez usłużną władzę nie miał zbyt wiele do roboty. Właściwie był zupełnie zbędny.

Głos wolny, wolność ubezpieczający

Nienowe i pozornie banalne tezy Johna Locka nie straciły na aktualności. Każda jednostka posiada prawo do wolności, do równości wobec prawa, do własności oraz ma prawo dążyć do szczęścia. Wszelki przymus tam gdzie nie jest absolutnie konieczny musi być wykluczony. Granicą wolności jest wolność drugiego człowieka. Państwo nie może być stróżem moralności, nie do takich celów zostało powołane. Powinno natomiast budować ład prawny w sposób sprawiedliwy regulujący stosunki między jednostkami oraz między jednostkami i państwem.

John Stuart Mill przestrzegał przed dyktaturą większości, zagrożeniami stojącymi przed demokracją. Żeby uniknąć nadużyć, większość w swych rządach musi brać pod uwagę mniejszość. Państwo należy urządzać tak, żeby czuć się w nim komfortowo nawet w przypadku, kiedy do władzy dojdą nasi przeciwnicy (w imię zasady nie rób drugiemu co tobie niemiłe). Takie zachowanie dyktuje zdrowy rozsądek, który przestrzega, że rządzący dziś są jutrzejszą opozycją, a traktując przeciwników politycznych jak wrogów narażamy się na adekwatny odwet w przyszłości.

Nie przyznajemy sobie monopolu na prawdę, oczekujemy też podobnego podejścia ze strony naszych adwersarzy. Tu leży granica wolności i tolerancji – nie mogą one obejmować tych, którzy te powszechnie uznawane wartości zwalczają, tych, którzy w imię rasizmu, religijnego fundamentalizmu, czy jakiejkolwiek innej ideologii nawołują do przemocy lub wykluczenia. Jest to najkrótsza droga do zburzenia ładu społecznego i oparcia stosunków międzyludzkich na prawie silniejszego. Przeciwstawiamy się wszelkiej agresji, będziemy jednak, jeśli zajdzie taka konieczność, bronić swoich przekonań. Ci, którzy nie są gotowi walczyć o wolność muszą liczyć się z tym, że przyjdzie im dokonać życia w niewoli.

Kapitalizm nierówno dzieli bogactwo; socjalizm równo dzieli biedę

O ile może istnieć wolny rynek bez demokracji, to nie istnieje prawdziwa demokracja bez wolnego rynku. Polacy, którzy na własnej skórze poznali siermiężną socjalistyczną alternatywę, wiedzą o tym najlepiej. Już Adam Smith 250 lat temu zauważył, że to kapitalizm najbardziej sprzyja bogaceniu się narodów. Naiwnością graniczącą z głupotą byłoby jednak oczekiwanie, że niewidzialna ręka rynku jest panaceum na wszystkie społeczne problemy. Liberałowie – jeśli nie chcą dać się zepchnąć na zupełny margines – powinni to sobie dobrze zapamiętać.

Państwo musi być przez wszystkich obywateli traktowane jak wspólnota, z przynależnością do której wiążą się zarówno pewne prawa jak i obowiązki. Ci, którzy przyczyniają się choćby w minimalnym stopniu do jej dobra, mogą liczyć na pomoc. Nie powinna ona obejmować tych, którzy z utrzymywania się na koszt innych uczynili styl życia. Naturalnie należy wyraźnie wyodrębnić kategorię osób (zaawansowanych wiekowo, niepełnosprawnych, sierot), które nie są zdolne do samodzielnego bytowania i wobec których społeczeństwo chcące nosić miano humanitarnego ma określone zobowiązania moralne. Nie można pozwolić żeby w naszej ojczyźnie ludzie umierali z głodu czy zimna na ulicach, ale nie można też uznawać za normalne bezwzględnego wykorzystywania pracowitej mniejszości społeczeństwa przez pasożytującą na niej większość.

Niedopuszczalna jest sytuacja, w której interesy jakiejś grupy społecznej przedkładane są nad dobro ogółu tylko dlatego, że grupa ta posiada silne instrumenty nacisku, ze stosowaniem przemocy włącznie. Każda decyzja polityczna musi być rozpatrywana pod kątem maksymalizacji dobra wszystkich obywateli, także tej „cichej większości”, która o przynależne jej prawa się nie upomina.

Pora zerwać z tradycją, że każdy kolejny budżet jest wypadkową żądań poszczególnych resortów i grup interesu. Ten mechanizm rodem z PRL-u nie odpowiada potrzebom XXI wieku. Polska potrzebuje budżetu zadaniowego, prorozwojowego, w którym priorytetami będą inwestycje, nauka, gospodarka oparta na wiedzy. Nie jesteśmy krajem potężnym ekonomicznie, demograficznie czy militarnie, dlatego musimy stawiać na zasoby ludzkie – kompetencje, innowacyjność i elastyczność. Największym kapitałem Polski są jej obywatele – ambitni, wykształceni, poszukujący nowych doświadczeń.

Jeśli nie wykorzystamy dobrej koniunktury do przeprowadzenia koniecznych reform, możemy nie mieć już tak dogodnej sytuacji w przyszłości. Zagraniczni inwestorzy przeniosą się do krajów o tańszej sile roboczej, fundusze unijne popłyną do bardziej potrzebujących, najzdolniejsi wyjadą szukać swojej szansy gdzie indziej. Nie można pozwolić, żeby przyszłe pokolenia naszych rodaków patrzyły na epokę w której żyjemy jak na czas straconych szans i miernych przywódców, którzy zaprzepaścili niepowtarzalną okazję na dokonanie przez Polskę cywilizacyjnego skoku.

Sprawy tego przylądka nie mają już dziś większego znaczenia

Każdy kto chadza czasem (nawet jeśli bez entuzjazmu) do supermarketu, nie ma chyba złudzeń na jakim kontynencie produkuje się ? rzeczy, które w nim kupuje. Jeśli Unia Europejska, a wraz z nią i P
olska mają się rozwijać, muszą konkurować w zglobalizowanym świecie z krajami takimi jak Chiny czy Indie, z ogromną determinacją nadrabiającymi wieloletnie zapóźnienia cywilizacyjne. Nam – Europejczykom – nie może zabraknąć determinacji. O ile nie chcemy stać się „małym półwyspem na zachodzie”, interesującym skansenem dla amerykańskich i azjatyckich wycieczek, musimy zliberalizować i odbiurokratyzować nasze gospodarki. Inaczej nie tylko nie zwiększymy, ale nawet nie utrzymamy obecnego standardu życiowego.

Unia Europejska, jeśli chce się liczyć na arenie światowej, powinna stać się także graczem politycznym na miarę swoich możliwości ekonomicznych. W tym celu trzeba przyjąć Traktat Reformujący, dokument regulujący zasady jej funkcjonowania w powiększonym składzie. Jeśli warunki irlandzkie okażą się niemożliwe do spełnienia, trzeba będzie w obrębie istniejących polityk (zwłaszcza polityki zagranicznej) pogłębić integrację, która pozwoli na bardziej efektywne i zgodne działanie. Wszystkie kraje UE tylko zyskają na tym, że wobec takich mocarstw jak USA, Chiny czy Rosja będą występować jako unia 27 państw i największa gospodarka świata z niemal 500 milionami mieszkańców.

W polskim interesie leży zacieśnienie współpracy z naszymi europejskimi partnerami. Jeśli chcemy być dla nich wiarygodni, nie możemy wyłącznie stawiać żądań, powinniśmy także umieć zawierać rozsądne kompromisy i przede wszystkim zabierać głos w sprawach dotyczących całej Unii Europejskiej, a nie tylko Polski, czy naszych wschodnich sąsiadów. Przyjmijmy wreszcie do wiadomości, że sukces Europy jest naszym sukcesem, a jej porażka naszą porażką. Przestańmy mówić o Unii Europejskiej „oni”, a zacznijmy „my”. Nie chodzi o to, żeby zastąpić tożsamość narodową bliżej nieokreśloną tożsamością europejską, ale żeby istniały one obok siebie i wzajemnie się uzupełniały. Można być jednocześnie Polakiem i Europejczykiem.

Nic o nas bez nas

Wielkim zadaniem dla liberałów i całej elity politycznej jest znalezienie języka opisującego wspólnotę państwową w sposób, który pozwoli w przyszłości dotrzeć do mieszkańców tzw. „Polski B”, całych obszarów dotkniętych biedą i zniszczonych przez socjalizm. Nie uda się na dłuższą metę zbudować nowoczesnej demokracji tam, gdzie nad świadomością własnej podmiotowości i chęcią samorealizacji dominuje roszczeniowość, pokładająca nadzieje w pustych obietnicach politycznych hochsztaplerów.

Polsce nie potrzeba polityki na poziomie dostatecznym ani nawet dobrym. Jeśli chcemy dogonić rozwinięte kraje Zachodu, musimy być od nich lepsi. Nie spuszczajmy pokornie głowy, walczmy o sukces, przyczyn porażek nie szukajmy w fatum czy złośliwości innych, ale w sobie. Jak powiedział Władysław Bartoszewski: niech Polska będzie sympatyczna i uśmiechnięta, a nie nabzdyczona i zakompleksiona. Takiej Polski pragniemy – Polski ludzi życzliwych, pewnych swojej wartości, ludzi realizujących marzenia. Ten obraz jest realny; wymaga jednak, żeby wszyscy, którzy te pragnienia podzielają, poczuli, że to od nich samych zależą przyszłe losy kraju, że urządzając go na lepszy sposób urządzają go dla siebie.

Z pustelni prywatności, z wiru zawodowej pracy trzeba wyrwać tych, którzy ponad doraźne rozgrywki polityczne przedkładają dobro wspólne, którzy trudną samodzielność wyżej sobie cenią niż wygodną nawet podległość, a przed omnipotencją państwa stawiają wolność. Ci ludzie powinni mocniej zabierać głos w sprawach dotyczących nas wszystkich. Co znaczy vox populi pokazał casus ojca Rydzyka i jego mediów. Marginalna w sumie grupa kilkuset tysięcy ludzi dzięki dobrej organizacji wielokrotnie narzucała swe fundamentalistyczne poglądy reszcie społeczeństwa.

Państwo, także na poziomie społecznej świadomości, należy przywrócić obywatelom. Ale ten proces – powstrzymywany przez skostniałe biurokratyczne struktury administracji i partii politycznych – nie zrealizuje się samoistnie; to świadome jednostki muszą się postarać, wierne zasadzie „nic o nas bez nas”.

Demokracja nie jest dana raz na zawsze. Jest jak delikatna piękna roślina, która nie pielęgnowana powoli usycha. „Nieszczęsny dar wolności”, jak pisał ksiądz Tischner, wymaga wysiłku. My ten wysiłek podejmujemy i zapraszamy do niego naszych czytelników. Nie obiecujemy, że od lektury „Liberté!” będzie lepiej, ale mamy nadzieję, że przynajmniej ciekawiej.

Leszek Jażdżewski

Redaktor naczelny „Liberté!”

www.liberte.pl

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję