Koszmar kuratora :)

Dla opiekunów niedawnej wystawy dotyczącej twórczości Stefana Themersona, zorganizowanie jej musiało być nie lada wyzwaniem. Jak bowiem pokazać dzieło kogoś, kto zajmował się zawsze tym samym, jednocześnie zajmując się wszystkim z osobna?

Tajemnica tej sytuacji tkwi w stosunku Stefana Themersona do sztuki, a ściślej biorąc do granic pomiędzy różnymi jej dziedzinami. „Kiedy mi systemy klasyfikacyjne naszego współczesnego świata pod nos podsuwają zadrukowane formularze do wypełnienia, ołówek mój zastyga na chwilę w powietrzu nad rubryką >zawód<. Nie wiem, jak wypełnić tę rubrykę. Zrobiłem w życiu sześć czy siedem filmów awangardowych, ale nie jestem reżyserem ani operatorem. Wydałem jakieś 20 książek dla dzieci, ale nie jestem prawdziwym, dorosłym autorem książek dla dzieci. Pisałem o sztuce, ale nie jestem historykiem sztuki. Skomponowałem operę, ale nie jestem muzykiem. Wymyślałem szereg powieści, ale powieści te są niezupełnie normalne i nie wiem, czy jest to wobec nich jakiś zarzut.(.)"*

Themerson nie chciał granic, określeń, jakichkolwiek nazw tego, co robi. Jego sztuka jest wyrazem usilnego dążenia do konwergencji sztuki jako takiej, chciał on w niej skumulować ładunek artystyczny dla oka, ucha – równorzędnie i równocześnie. Tworząc poezję, komponując operę, kręcąc filmy, pisząc książki – zawsze wychodził poza ramy gatunku, zawsze chciał, żeby w odbiorcy pracował więcej niż jeden zmysł odbierający jego twórczość.

Themerson to twórca wybitny, jednak niepopularny, warto więc (choć doskonale zrozumieć można katusze Jerzego Bralczyka: „Opowiadam o nim wszystkim, którzy go nie znają, i cierpię z tego powodu szczególną schizofrenię. Z jednej strony pragnę, by ludzie go czytali, ale z drugiej – jestem o niego zazdrosny i chciałbym, żeby pozostał znany tylko w wąskim kręgu” **) przypomnieć, kim był ten kłopotliwy obiekt kuratorów wystawy.

Stefan Themerson rodzi się 25 stycznia 1910 roku w Płocku w kamienicy przy Grodzkiej 5 (w historii swojego miasta zasłynął własnoręcznym stworzeniem pierwszego odbiornika radiowego). Od wczesnego dzieciństwa łączy zainteresowania ścisłymi dziedzinami nauki z twórczością nieścisłą zupełnie (choć nawet humanistyka w jego wydaniu zachowywała zawsze klimat zabaw formalno-lingwistyczno-logicznych).

W 1927 roku przenosi się do Warszawy, gdzie rozpoczyna studia na wydziałach fizyki i architektury. Równolegle prowadzi działania na szerokich polach artystycznych, z których za najważniejsze można uznać eksperymenty z fotogramami. Przełom następuje w 1929 roku, kiedy to Themerson poznaje swoją przyszłą żonę, malarkę Franciszkę Weinles, której wizualna wyobraźnia była integralnym składnikiem tworzenia ich filmów.

Pierwszym dziełem, już wspólnie zrealizowanym, jest „Apteka” (1930). W niedługim czasie po „Aptece” kręcą również „Europę” (1930-31). Themersonowie tworzą również filmy na zlecenie: „Drobiazg melodyjny” (1930) dla firmy galanteryjnej i „Zwarcie” (1935) na użytek Instytutu Spraw Społecznych. Muzykę do tego ostatniego pisze Witold Lutosławski, z między innymi którym Themersonowie zakładają Spółdzielnię Autorów Filmowych, a pod jej skrzydłami powstaje również polsko-angielsko-francuskie czasopismo f.a. (film artystyczny).

Poza Lutosławskim innym wybitnym kompozytorem, który pisze muzykę do filmów Themersonów jest Stefan Kisielewski – jego wizja dźwiękowa uzupełniła film „Przygoda człowieka poczciwego (nie będzie dziury w niebie, jeśli pójdziesz tyłem)” (1937). To jest też ostatni film nakręcony przez Stefana i Franciszkę w Polsce. W skutek braku, jak uważali, odpowiedniego klimatu artystycznego, jak i niepomyślnej atmosfery politycznej, w 1938 roku emigrują z Warszawy do Paryża. Już we Francji, tuż po wybuchu II-ej Wojny Światowej, Themerson zostaje wcielony do oddziałów Wojska Polskiego, Franciszka przedostaje się do Londynu w 1940 roku, Stefan dołącza do niej dopiero dwa lata później. Jeszcze w Paryżu pisze swoją pierwszą powieść „Wykład profesora Mmaa” oraz dwa zbiory wierszy „Dno nieba” oraz „Szkice w ciemnościach”. W Londynie kręcą jeszcze dwa ostatnie filmy: „The Eye and The Ear” oraz „Calling Mr. Smith”.

Okres londyński w twórczości Themersonów jest nie mniej bogaty niż pozostałe. Stefan poświęca się tworzeniu szeroko rozumianej literatury (od esejów na tematy logiczno-filozoficzne, aż po twórczość dla dzieci jak „Przygody Pędrka Wyrzutka”), a oprawą graficzną jego książek zajmuje się Franciszka. W 1948 roku Themersonowie zakładają wydawnictwo Gabberbocchus Press.

Taki, pokrótce, był Stefan Themerson. Wróćmy jednak do naszego zagadnienia. Jak pokazać artystę, który we wszystkim, co robił – przekraczał, mieszał, dozował gatunki i dawał radość wszystkim naszym zmysłom? Jak go ująć, żeby nic nie stracił? Czy to jest w ogóle możliwe?

Właśnie te pytania pewnie zadawali sobie kuratorzy wystawy. Zastanawiali się, zastanawiali, aż w końcu wymyślili. Stwierdzili, że najlepiej będzie… oddać głos samemu Stefanowi Themersonowi. W jaki sposób to się udało?

Kuratorzy postanowili, że pierwszą i najważniejszą częścią wystawy będzie wydanie teoretyzującego na temat sztuki eseju Themersona „O potrzebie tworzenia widzeń”. Dzięki temu udało się osiągnąć dwa fundamentalne cele. Po pierwsze pokazuje się, kim był Themerson jako twórca, a po drugie zwraca się uwagę na teoretyczną stronę jego dzieła.

– Chcieliśmy zwrócić uwagę na te aspekty działalności Themersona, które były do tej pory trochę pomijane. Tym aspektem był właśnie teoretyczny wymiar jego twórczości. (.) Themerson bowiem nie tylko był ważnym artystą, ale także teoretykiem sztuki – mówi Paweł Polit, jeden z kuratorów wystawy w Centrum Sztuki Współczesnej.

Paradoksalnie więc ci, którzy chcieli wystawę odwiedzić, pierwsze kroki powinni byli skierować nie ku salom z eksponatami, a do księgarni.

„O potrzebie tworzenia widzeń” można traktować zarówno jako wstęp do zrozumienia Stefana Themersona – artysty, ale również jako rozbudowany „przewodnik” po samej wystawie. Dzięki temu Themerson staje się najważniejszym kuratorem wystawy, a sama wystawa jest tylko wykwitem, konsekwencją wydania tej pozycji.

I kiedy już człowiek uzbrojony w wiedzę teoretyczną idzie (pierwszego dnia) na wystawę, spotyka go kolejna miła niespodzianka – kuratorzy zorganizowali coś, co można by nazwać Themersonaliami: szereg wykładów o Themersonie, mających charakter wspomnieniowo-biograficzny i omawiający założenia teoretyczne sztuki artysty. Pokazany został również dokument o Themersonach autorstwa Tomasza Poboga-Malinowskiego i dwa inspirowane twórczością Themersonów filmy Ericka van Zuylena – „Themerson i język” oraz „Euklides był osłem”. Organizatorzy wystawy przedstawili także rekonstrukcję filmu Themersonów „Europa” autorstwa Piotra Zarębskiego. Oryginał nie przetrwał niestety wojny w całości – nowa wersja „Europy” powstała z zachowanych klatek i listownych uwag (m.in. nawet dokładnego scenopisu) samego Themersona. Reżyser Piotr Zarębski poszedł jednak własną drogą, wykorzystał bowiem zaledwie kilka kadrów z oryginalnego dzieła (choć istnieje możliwość, jak podkreślał Paweł Polit, że do innych nie miał po prostu dostępu), dodał zdjęcia współczesnej Łodzi i wyposażył film w muzykę oraz w czytany tekst poematu („Europa” w oryginale była filmem niemym).

W warstwie wydawniczej i okołowystawowej kuratorzy więc zdecydowanie się sprawdzili. Jeśli jednak idzie o samą ekspozycję, już tak cudownie nie jest.

A wszystko to przez to, że wchodząc – widzimy, że pierwsza sala poświęcona jest fotogramom, schodząc do sal w piwnicznych dowiadujemy s
ię, że druga to miejsce gdzie możemy poznać bliżej twórczość filmową Themersona, z kolei następne pomieszczenie skupia się na twórczości filmowo-poetyckiej, a kolejna sala na muzycznej… Sale. No właśnie. Jak Themersona, twórcę artystycznie holistycznego, można dzielić na sale? Przypuszczalnie kuratorzy byli do tego zmuszeni, bo w Centrum Sztuki Współczesnej miejsca, które zdatne by było do pokazania dokonań Themersona, nawet niecałkowicie je wyczerpując, po prostu fizycznie nie ma. Pytanie tylko czy taki powód jest wystarczającym usprawiedliwieniem?

Kolejne pretensje można mieć o oddzielenie roli Franciszki Themerson. O ile w przypadku zorganizowania wystawy poświęconej wielogatunkowej prozie czy wierszom Stefana, w których Franciszka miała udział jednak drugoplanowy (wtedy takie rozdzielenie wydawałoby się bardziej uzasadnione), to tworzenie ekspozycji dotyczącej twórczości audiowizualnej i rugowanie roli Franciszki mającej w powstaniu tych dzieł swój integralny wkład, można uznać za kompletnie chybione.

Jeśli jednak przełkniemy tę gorzką pigułkę, to potem zaczyna być coraz lepiej. W pierwszej sali, ryzykownym, jednak przykuwającym uwagę zabiegiem było umieszczenie jednego z fotogramów, przedstawiającego ogromną (wszystkie fotogramy na potrzeby wystawy były powiększone) stopę. Mimo, że Jasia Reichert, siostrzenica Franciszki i spadkobierczyni obojga Themersonów, podczas oglądania wystawy miała co do tego wątpliwości, przedstawienie na podłodze akurat tego dzieła świetnie zapadało w pamięć.

W trzeciej sali elementem wykonującym takie samo zadanie było ogromne lustro umieszczone na ścianie. Lustro jest motywem przewijającym się często w twórczości Themersona – fascynowała go jego konstrukcja, relacja tego, co w odbiciu, do rzeczywistości.

Twórcy wystawy najwyraźniej też mieli świadomość, że rozczłonkowanie wystawy poświęconej Themersonowi nie jest pomysłem najszczęśliwszym, bowiem sala, w której umieszczono stół trickowy, miała spełniać również i inną funkcję. Paweł Polit: – Myśląc o tej wystawie staliśmy wobec jednego problemu: jak zintegrować przestrzeń w rozproszonej galerii w piwnicach CSW? I wtedy Małgorzata Sady razem z Wojciechem Juszczakiem (pozostali kuratorzy wystawy – przyp. autora) wpadli na pomysł, żeby w drugiej sali ustawić stół trickowy, jako element integrujący. Stało się to równocześnie drugim najważniejszym po publikacji „O potrzebie tworzenia widzeń” elementem wystawy.

A czym jest ten tajemniczy stół trickowy?

To autorski pomysł Themersona, zrealizowany jeszcze pod koniec lat dwudziestych. Jest to wysoka, drewniana konstrukcja, o kształcie prostokątnej bryły postawionej na krótszym boku, w połowie przedzielona jasnym, niemal przezroczystym światłoczułym papierem. Za pomocą tego właśnie urządzenia Themersonowie nakręcili większość ze swoich filmów. A odbywało się to tak: najpierw w ruch szedł metronom, by obraz z dźwiękiem zgadzał się idealnie, następnie na materiale światłoczułym kładli różnego rodzaju przedmioty (najlepiej przeźroczyste, bądź te całkowicie światła nieprzepuszczające – wtedy można było osiągnąć najlepsze efekty świetlne); za pomocą naświetlania przy użyciu specjalnie ustawionych lamp, tworzyli swoje filmy.

Podczas warsztatów przez Bruce’a Chechefsky’eg prowadzonycho w ramach wystawy, można było nie tylko wyobrazić sobie jak oni to robili, ale i, używając stołu trickowego, nakręcić swój własny film; najpierw każdy z uczestników zajęć musiał położyć jeden przedmiot na papierze światłoczułym. Potem trzeba było uzgodnić z prowadzącym warsztaty, jaki gatunek muzyki najbardziej się lubi, a po odnalezieniu go w odtwarzaczu mp3 Chechefsky’ego, każdy mógł już słuchając na słuchawkach ulubionej muzyki, stworzyć swój własny film fotogramowy.

A co można było zrobić, żeby wystawa poświęcona Themersonowi stała się jeszcze ciekawsza? Idealistycznie patrząc na sprawę, przede wszystkim należało stworzyć warunki (jedną ogromna salę, najlepiej taką, która swoim kształtem również by się odnosiła do jego twórczości), w których ambicje Themersona o łączeniu dziedzin sztuki, jego uniwersalizm, mogłyby zostać należycie oddane. Tam znalazłyby się płynnie przechodzące między siebie fragmenty poświęcone poezji, literaturze dla dzieci, powieściom, esejom filozoficznym, grafice, muzyce, twórczości filmowej – oczywiście eksponując, odpowiednio do wielkości jej udziału przy tworzeniu, rolę Franciszki Themerson. Wydaje się, że idealna wystawa poświęcona Stefanowi Themersonowi powinna zawierać też samodzielną twórczość Franciszki – bo wpływu na siebie obojga artystów, którzy przeżyli ze sobą 50 lat, nie da się żadną mocą przecież oddzielić.

Ale może i dobrze, że takiej wystawy nie udało się zrobić. Może nie daj Boże odniosłaby sukces? I Themerson stałby się popularny, albo, o zgrozo, nawet modny? A wtedy przestałby być mój…

* Themerson Stefan, „Nim ukaże się książka”, Współczesność, 18-31 VIII 1965, w „Stefan Themerson – „Jestem czasownikiem czyli zobaczyć świat inaczej”, Dom Kultury w Płocku Klub Artystyczny Płocczan, Płock 1993, str. 140 -142

** Cieśla Wojciech, Kwaśniewski Tomasz, „Jestem czasownikiem”, Gazeta Wyborcza nr 256, wydanie warszawskie, 30/10/2004 – 01/11/2004, Gazeta Świąteczna, str. 20

Wykorzystane zdjęcie jest ze strony: PWA

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję