Z „bejsbolem” w składzie porcelany. Rzecz o niszczeniu sprawiedliwości :)

Z „bejsbolem” w składzie porcelany. Rzecz o niszczeniu sprawiedliwości – z Michałem Wawrykiewiczem rozmawia Magdalena M. Baran

Magdalena M. Baran: Bardzo dużo mówimy o sprawiedliwości. Niemal z każdej strony możemy usłyszeć, że ma być sprawiedliwie, że sprawiedliwość objawia się w takiej czy innej kategorii, że jest wymagana dla tej czy innej grupy. Że się należy. Gdy myślę o tego rodzaju ideach, zawsze wracam do starożytnych. I tak, dla Platona początkiem sprawiedliwości jest ta chwila, gdy ludzie zaczęli stanowić między sobą prawa i układy. Arystoteles mówi o „sprawności dobrowolnego czynienia drugim tego, co dobre oraz unikania czynów przynoszących im szkody”, wskazuje także na sprawiedliwość legalną oraz na cnotę słuszności, jaka winna cechować każde legalne działanie. Z kolei u Cycerona „gruntem sprawiedliwości jest dobra wiara” połączoną z niezłomnością, jaka musi tej ostatniej towarzyszyć. To oczywiście jedynie wycinek wielkiej teorii, którą rozwijano przez wieki. A gdy patrzymy dziś? Powiedz mi jak to jest ze sprawiedliwością.

Michał Wawrykiewicz: Czym jest sprawiedliwość? Jak jest rozumiana dzisiaj? To jest pytanie, a zarazem samo pojęcie bardzo abstrakcyjne i z pewnością rozumiane przez wielu bardzo różnie. Z pewnością są jednak pewne obiektywne kryteria, które można nadać pojęciu sprawiedliwości. Sprawiedliwość to przede wszystkim bezstronność, bezstronność oceny danej sytuacji,  danego zdarzenia, czy danej osoby. To także równy dostęp do sprawiedliwości. Z mojej perspektywy musimy ją rozpatrywać w kontekście funkcjonowania państwa, czyli mówić wymierzaniu sprawiedliwości przez państwo. Jeśli rozkodowujemy to pojęcie w tym kontekście, to niezwykle istotna jest ta pierwsza cecha, o której mówiłem, czyli bezstronność. W tym przypadku oznacza ona poczucie obywatela, że w momencie, gdy stanie przed wymiarem sprawiedliwości, będzie oceniony tak samo, niezależnie od tego, czy jest bogaty, czy biedny, czy pochodzi z uprzywilejowanych kręgów, czy też nie, czy po drugiej stronie stoi silny przeciwnik czy słaby. Dlatego mówimy, że sprawiedliwość musi być ślepa tak, jak Temida i musi oceniać sytuację, osobę czy zdarzenie, tak jakby nie widziała stron konfliktu, zamykała oczy na ich status, wygląd, przekonania i poglądy. 

Moglibyśmy powiedzieć, że zasady owej sprawiedliwości ustalane są za „zasłoną niewiedzy”, która gwarantować ma – między innymi – bezstronność, równość, ale i „ślepotę”, o której mówisz.

Właśnie. Bezstronność i niezależność to pierwsze, fundamentalne cechy sprawiedliwości. Kolejna to równy dostęp wszystkich do wymiaru sprawiedliwości, czy przed ten wymiar sprawiedliwości. Czyli każdy niezależnie od swojego statusu, niezależnie od swoich kontaktów, niezależnie od swojej zasobności, musi mieć dostęp, ten access to justice, taki sam. Jeśli nie ma środków na uregulowanie opłat, to państwo musi mu zapewnić możliwość dostępu do wymiaru sprawiedliwości tak samo jak temu, którego stać na wpis sądowy. Jeżeli nie ma dostępu do profesjonalnego prawnika, czyli adwokata lub radcy prawnego, ponieważ go nie stać, to państwo musi mu zapewnić taki dostęp, taką pomoc prawną. I to nie byle jaką, która wynika z formalnego obowiązku państwa, gdzie obywatel ma poczucie, że dostał byle jakiego pełnomocnika, który to robi, mówiąc nieładnie – „po łebkach”. System profesjonalnej, państwowej pomocy prawnej można i trzeba zorganizować tak, aby z jednej strony profesjonalni pełnomocnicy pracowali w sposób całkowicie oddany sprawie, czyli angażowali się tak samo jak funkcjonują na zasadach rynkowych, otrzymując normalne, a nie symboliczne honoraria. Z drugiej strony, aby beneficjenci pomocy prawnej otrzymywali adekwatną do swoich potrzeb poradę i ekspertyzę oraz jeśli jest potrzeba, zastępstwo przed sądem. I na tym polega ów access to justice. Powiedzieliśmy o dwóch kryteriach sprawiedliwości. Trzecie wyłania się na podstawie publicznej dyskusji z ostatnich kilku lat, kiedy w przestrzeni publicznej dużo mówi się o tzw. reformie sądownictwa. Chodzi o to, aby sądy nieco zmieniły podejście do swojej roli, do swojego nastawienia do klientów, czyli tych, którzy idą przed sąd by poszukiwać sprawiedliwości lub być jej poddanym, niezależnie czy w sprawach cywilnych, administracyjnych czy karnych. Żeby wszyscy byli traktowani podmiotowo, żeby nie czuli tej różnicy swojego poziomu. 

Bo powaga instytucji nie musi oznaczać tworzenia dystansu nie do przebycia. Tak aby nikt nie mógł powiedzieć nie tylko, że nie stać go na profesjonalną pomoc, ale by nie wycofywał się już na początku drogi trochę z obawy, że „pójdę do sądu, ale i tak nic nie zrozumiem”…

Bo nie zrozumiem, bo będę bał się sędziego, bo będę bał się zapytać itd. Wielokrotnie to mówię, że nie chcę wychodzić z klientem z sali sądowej po ogłoszeniu wyroku, który się mnie pyta: „panie mecenasie, czy myśmy wygrali czy przegrali?” Bo sąd w tak zawiły sposób przedstawił zarówno wyrok, jak i uzasadnienie, że prawnik ledwo się połapał, a co dopiero klient. To jest to, o czym mówię, że w ramach przeprofilowania sądów, dostępu do sprawiedliwości, trzeba modus operandi sądów ustawić tak, aby lepiej i prościej komunikowały się, aby mówiły tak, żeby każdy był w stanie to zrozumieć. Bo można tak zrobić. W krajach zachodnioeuropejskich, na przykład w Niemczech, uzasadnienia wyroków mają zaledwie kilka stron – dwie, trzy, podczas gdy u nas mają po kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt. Dla obywatela te wywody są całkowicie niezrozumiałe. 

Tymczasem – znów Platon – sprawiedliwego (ale również i sprawiedliwość) powinna cechować prostota…

Absolutnie tak! Mądrość i sprawiedliwość nie wyraża się w liczbie stron, ani cytowanych elementów doktryny czy orzecznictwa. 

Miałam okazję uczestniczyć w rozprawie w amerykańskim sądzie. Sąd najniższej instancji, prosta sprawa, sąsiad sąsiadowi zrujnował płot. Sędzia mówił w tak prosty sposób, że w zasadzie jeden i drugi wyszli zadowoleni, praktycznie ze sobą pogodzeni. Nie było tam nerwówki. Nie było wielkich obaw. Zwyczajni ludzie, bodaj budowlaniec i mechanik. Sąd mówił do nich bardzo prosto, było sporo wyjaśnień, elementy mediacji, a jednocześnie nie dawał im odczuć, że różni ich poziom wykształcenia, czy nawet znajomości języka.

Amerykańskie sądy mają bardzo głęboko zakorzenione myślenie mediacyjne, w ogóle wymiar sprawiedliwości w Stanach, które są ojczyzną Alternative Dispute Resolutions, myśli przede wszystkich kategoriami, które mają spór zakończyć ugodą. Wszyscy prawnicy mówią zgodnie, że lepsza jest najgorsza ugoda niż najlepszy wyrok. Bo wyroku nie znamy, to jest rozstrzygnięcie przyszłe i niepewne. Dlatego Amerykanie myślą kategoriami mediacyjnymi. Znaczna większość sporów kończy się tam zawarciem ugody, często zawieranej jeszcze na etapie przedsądowym.

Często na etapie złożenia pozwu sąd kieruje na mediacje. Koszty są naprawdę niewielkie, by nie powiedzieć, że symboliczne. Podobnie niskie koszty trzeba było ponieść w przypadku opłacenia tłumacza, gdy strony nie władały angielskim w stopniu upewniającym sąd o pełnym rozumieniu. Również terminy rozpraw czy mediacji nie były rozciągnięte w czasie. I tak dalej. To jest dostępność.

Po pierwsze to jest dostępność, to jest mądrość i to jest sprawiedliwość. Bo dobrze jest, jeżeli z sądu obie strony wychodzą chociaż w części usatysfakcjonowane. A nie tak, że jedna strona wychodzi całkowicie niezadowolona, a druga w pełni usatysfakcjonowana. Stąd mówi się, że 50% klientów sądów jest niezadowolonych. Bo ci, co przegrywają nie są zadowoleni z wymiaru sprawiedliwości. Nawet, jeśli działa bez zarzutów. I tu można przyjrzeć się niedostatkom procedury. Bo co się dzieje? Procesujemy się czasami niemal w nieskończoność. Kończymy proces po wielu latach, po wielu instancjach i okazuje się, że ten proces był absolutnie niepotrzebny, bo w głowie sędziego już na samym początku była ocena tej sytuacji, tego roszczenia. Czyli niepotrzebne było prowadzone postępowanie dowodowe.  Bo i tak powództwo byłoby oddalone. I to jest obszar dostosowania sądów do lepszego funkcjonowania. Można tak zmodyfikować procedurę, aby uniknąć opisanej sytuacji. Tu znów kłaniają się dobre wzorce niemieckie. Przez to też rozumiem prawdziwą reformę wymiaru sprawiedliwości, w odróżnieniu od tego z czym mamy do czynienia przez ostatnie lata. Ta prawdziwa reforma, której polskie sądownictwo naprawdę potrzebuje i przed którą wcale się nie wzbrania, musi zawierać w sobie między innymi elementy upraszczające procedury. Tworzące je bardziej plastycznymi w stosunku do potrzeb życia. Jeszcze chciałbym wrócić do tej jednej rzeczy, tego jednego elementu dobrze funkcjonującego wymiaru sprawiedliwości, o którym zacząłem mówić. Mam na myśli ten równy poziom. Tak jak ty odniosłaś się do sądownictwa amerykańskiego, tak ja odniosę się do skandynawskiego czy holenderskiego. Tam sędzia nawet w tej warstwie symbolicznej jest równym uczestnikiem postępowania, ponieważ siedzi na tym samym poziomie co strony. To robi różnicę, ogromną różnicę w psychicznym poczuciu klienta. Że nie jest on gorszy od sądu, że sędzia jest mediatorem i rozjemcą. Empatycznym rozjemcą, który rozumie interesy stron, musi je jakoś rozstrzygnąć, bo taka jest jego rola, ale nie jest panem i władcą, który nie siedzi na podwyższeniu i grozi palcem, tylko jest właśnie empatycznym rozjemcą.

Takiego wymiaru sprawiedliwości byśmy sobie życzyli. Tymczasem nawet alternatywne metody rozwiązywania sporów, o których wspominałeś – czyli mediacje czy negocjacje – wprowadzane są u nas z wielkimi oporami. 

To jest oczywiście kwestia kultury prawnej, która nie została tak w Polsce rozwinięta nawet na porównywalnym poziomie jak na przykład w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii. W krajach funkcjonowania common law, czyli prawa precedensowego. U nas możemy to zwalać na różne czynniki, przyczyny odnajdywać w tym, że mieliśmy duży przestój przez 50 lat, wielką wyrwę czasową w kształtowaniu normalnego systemu prawnego i normalnej kultury prawnej. Myślę, że gdyby u nas ten system formował się bez czasów komunizmu, to pewnie bylibyśmy w miejscu zbliżonym do tego, w jakim są kraje zachodniej Europy. Gdzie jest absolutnie normalne korzystanie z prawnika przed zaistnieniem problemu, a nie po. 

U nas prawnik wciąż jest traktowany niczym ostateczna instancja albo zło konieczne, do którego zwracamy się w sytuacjach podbramkowych, gdy już zupełnie nie umiemy sobie poradzić.

Tak jest. Idziemy do prawnika wtedy, gdy stało się coś bardzo złego i kiedy często nie można już nic, albo niewiele poradzić. Bo przychodzimy do adwokata w momencie, w którym uprawomocnił się przeciw nam nakaz zapłaty, którego nie da się już zaskarżyć. W Stanach Zjednoczonych właściwie większa część społeczeństwa, jak słyszymy nieraz na filmach mówi: „Muszę skontaktować się z moim adwokatem”, to nie znaczy, że każdy ma indywidualnego adwokata. To znaczy, że ma ubezpieczenie za niewielkie pieniądze i w ramach tego ubezpieczenia ma pakiet pozwalający mu raz, czy dwa razy w miesiącu, zatelefonować i odbyć pięciominutową rozmowę z adwokatem, która w danej sytuacji może być bardzo pomocna. Czy to w sklepie kiedy wciśnięto nam wadliwy produkt, czy w razie konfliktu z policją, czy w razie wypadku. To normalna sytuacja. U nas nie ma absolutnie czegoś takiego. Bo ja wiem zawsze lepiej sam, autorytetem jest sąsiad z bloku, kuzyn, bądź też Internet. To jest wielka plaga, czyli niekorzystanie z fachowych porad, a z różnego rodzaju wpisów, wypowiedzi, komentarzy, czy wzorów umów, które jakoś funkcjonują w sieci. Często pytając klientów, którzy są już w trudnej sytuacji procesowej mówię: „Dlaczego nie skorzystała pani/pan wcześniej z porady prawnej?”. W odpowiedzi słyszę: „Bo wziąłem umowę z Internetu. I ona była za darmo, a tak to musiałbym zapłacić 100 czy 200 zł”.

To poważna sprawa. Ale problem bierze się chyba z nieświadomości, braku edukacji. Prowadzę na uniwersytecie przedmiot praktyczny, dotyczący pozyskiwania funduszy, organizacji własnej firmy. Studenci piszą budżety itp. Z około pięćdziesięciu osób może trzy uwzględniły w nich pomoc prawną. Na pytanie o umowy odpowiadają: „Weźmiemy z netu. To przecież proste. Darmowe”. W dalszej kolejności wyliczają trudności finansowe, niedostępność sądu, dystans… Wszystko, o czym mówiłeś. Jest i drugi aspekt, a mianowicie edukacja. Myślę, że jest taki moment, na pewno na uniwersytecie, ale pewnie dużo wcześniej, gdy powinniśmy wkładać młodym ludziom w głowy, że prawo może być obywatelowi bliskie, że ono jest dla obywatela. Jak tego nauczymy, to może nastąpi zmiana – zarówno w myśleniu o prawie, jak i o państwie.

Myślę, że edukacja w tym zakresie powinna się odbywać znacznie wcześniej, już na poziomie szkoły podstawowej. To edukacja związana nie tylko z umiejętnością funkcjonowania, ale ze świadomością prawa i tego, że prawo otacza nas od najmłodszych lat i będzie nam towarzyszyć aż do śmierci, a nawet po śmierci. Że funkcjonujemy w pewnym ustroju, że potrzebna nam zarówno edukacja, jak i świadomość prawa publicznego, też międzynarodowego – przynajmniej w podstawowym zakresie, jak na przykład znajomość instytucji Unii Europejskiej, sądownictwo i tak dalej. Ale niezbędna jest także znajomość prawa prywatnego, tego o czym wcześniej mówiliśmy, czyli na przykład, że ważnych życiowo umów nie należy zawierać bez konsultacji z prawnikiem. Podobnie jak sami nie wyrywamy sobie zębów i nie operujemy własnej wątroby. Tak samo nie powinniśmy żadnych ważnych kontaktów zawierać sami, bez konsultacji z prawnikiem. Bo to się może bardzo źle skończyć.

A ucząc prawa od najmłodszych lat uczymy dzieci także życia we wspólnocie, uczymy ich tego, jak funkcjonuje państwo, obywatelstwo, demokracja… Tej wiedzy wciąż nam  brakuje.

Bardzo nam brakuje. Szczególnie ostatnie lata nam to pokazują, że edukacja po roku 1989 była bardzo niewydolna tym zakresie. Nie wykształciła poczucia funkcjonowania w społeczeństwie, nie wykształciła umiejętności obywatelskich. Nie spowodowała odpowiedniej refleksji w społeczeństwie na to, co się złego działo w strefie ustrojowej naszego państwa w ostatnich latach i przez co jednak ogromna część społeczeństwa prezentuje apatię na niszczenie prawa, niszczenie praworządności, niszczenie konstytucyjnych podstaw państwa.

Dokładnie. Skoro tą pokrętna nieco droga doszliśmy do państwa to zatrzymajmy się tu na chwile. Simone Weil pisała, że „sprawiedliwość i uczciwość są uciekinierami z obozów zwycięzców”. Nasi współobywatele często z takiej perspektywy patrzą na rządzących.  I zastanawiam się, czy nie jest to dobra perspektywa, która nam opowiada o tym, co już się stało, o rzeczy/zjawisku, którego ileś osób przy każdej politycznej zmianie się boi.

To jest oczywiście obawa, którą też mamy głęboko w sobie myśląc o przyszłości i o tym co będzie kiedyś. Ta okupacja ustrojowa, z którą mamy teraz do czynienia zakończy się kiedyś i przyjdzie czas na odbudowywanie zarówno podstawowych filarów państwa w ogóle, ale także na takie aksjologiczne przekonwertowanie Polski w zupełnie innym kierunku, abyśmy nie tkwili w przeszłości. Nie wolno nam bowiem wracać do przeszłości – musimy szukać zupełnie nowych wzorców funkcjonowania państwa. Znacznie bardziej zbliżonych do zachodniej Europy, w szczególności do Skandynawii, o której wcześniej wspomniałem w zakresie uczciwości, transparentności, sprawiedliwości i wsparcia słabszych. Rzeczywiście jest taka obawa, że jeżeli jakaś nowa formacja polityczna dojdzie do władzy, to będzie chciała skorzystać z pewnych instrumentów, które ta obecna, mocno oparta o autorytarne wzorce ekipa, utworzyła. To tak, jak powiedziałaś, że w pierwszej kolejności ta sprawiedliwość i uczciwość szybko wyparuje z nowego obozu władzy. No i teraz jak temu zapobiec? Ja myślę, że właśnie działalność obywatelska jest najlepszym remedium na to. My, obywatele, jesteśmy zobowiązani pilnować nowej władzy, która kiedyś przyjdzie, żeby odbudowała Polskę na tych wartościach, które teraz uznajemy i które cały obóz demokratyczny uznaje za właściwe i sprawiedliwe. Aby to gdzieś nie wyparowało, nie uciekło, nie stała się znów najważniejsza władza per se.

W takim momencie myślę o ostatnich zdaniach Folwarku Zwierzęcego, kiedy zwierzęta patrzą na ludzi i świnie nie są w stanie rozpoznać kto jest kim; nie są w stanie rozpoznać różnic między obaloną niegdyś władzą, a władzą nową, wywodzącą się z ich środowiska. Myślę, że to jest obawa mocno zakorzeniona w różnych częściach, w różnych pokoleniach naszego społeczeństwa. Bo z jednej strony kiedy mówisz o odbudowaniu… Powiedzmy, że mamy 30-latków, którzy tego odbudowywania nigdy nie zobaczyli i nie doświadczyli zwrotu po roku 1989. Mamy to pokolenie, nasze pokolenie, które ten okres pamięta. Mamy również i to, które postrzega ją przez pryzmat opowieści rodziców czy dziadków, których ta odbudowa bardzo mocno dotknęła.

Dotknęła w sensie negatywnym…

Dokładnie. I poczuli się nią rozczarowani. Oni są tak naprawdę rozczarowani do każdej formy władzy. Mają problem z zaufaniem komukolwiek w jakikolwiek sposób. Myślę, że to jest ta grupa, wciąż bardzo liczna, do której ciągle nikt nie trafia, albo inaczej, trafia do niej różnej maści populizm.

No tak, uszeregowałaś nasze społeczeństwo w kilka istotnych grup… Rzeczywiście dzisiaj inne doświadczenia, inne spojrzenie na funkcjonowanie dzisiejszej Polski, także na to co się dzieje i to co się stało przecież przez ostatnie lata, ma ta grupa, która doświadczyła tej transformacji. W taki czy inny sposób. Będąc jej uczestnikiem, obserwując to co się dzieje, co się działo przedtem. Jestem dobrym przykładem tej grupy, bo miałem 18 lat w chwili, kiedy przyszła w Polsce niepodległość. I 4 czerwca 1989 to były pierwsze moje wybory, w których mogłem wrzucić kartę wyborczą do urny. Mogłem też aktywnie uczestniczyć w kampanii wyborczej, mogłem być zaangażowany jako młody człowiek, w jakimś małym stopniu, w budowanie nowego państwa, z wielką nadzieją. Pewnie dlatego patrzę na ostatnie 30 lat, szczególnie na te pierwsze lata po upadku komunizmu, potem kiedy trafiliśmy do NATO i Unii Europejskiej, w taki bardziej pobłażliwy sposób.

Obserwowałem tę transformacje społeczeństwa, transformacje całego państwa, infrastruktury, przebudowę, to jak Polska piękniała z dnia na dzień, jak budowały się instytucje demokratyczne, jak zaczynało funkcjonować nowe sądownictwo, Trybunał Konstytucyjny, jak pisała się Konstytucja. To był ten czas, który napawał mnie ogromną dumą, gdy ogromnymi krokami zbliżaliśmy się do tej wymarzonej przez wiele pokoleń cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Ziszczało się coś, co było nieosiągalnym marzeniem. Tablica na granicy z napisem „Polska”, otoczona dwunastoma gwiazdami Unii Europejskiej, była wielkim marzeniem, także moim. Dlatego moje pokolenie inaczej podchodzi do tego, co się stało, z większą na pewno pobłażliwością, z większą wyrozumiałością. To pokolenie znacznie młodsze, szczególnie to urodzone po roku 1989, podchodzi do liberalizmu i kapitalizmu, do Unii Europejskiej, do ochrony praw i wolności, w zupełnie inny sposób. Odbierają to, co mieliśmy i mamy za oknem nie jako wielkie osiągnięcie, ale jako coś, co po prostu jest. To jest rzeczywistość, która ich otacza i można tylko narzekać, można wybrzydzać, że ona nie jest taka, jak być powinna i ją poprawiać. Z jednej strony jest to bardzo dobre, ponieważ prowadzi czy też pobudza tych ludzi do zmierzania w kierunku ulepszania tego, co było. Ale z drugiej strony to młodsze pokolenie zupełnie nie docenia tego, co mieliśmy, tego benefitu, który otrzymaliśmy w postaci bycia pełnoprawnym uczestnikiem wspólnoty europejskiej. Nie widzą w tym jakiejś pokoleniowej, czy może dziejowej szansy i jakiegoś niezwykłego sukcesu Polski. Biorą to za rzecz zupełnie normalną i daną. Nawet perspektywa ewentualnego wyjścia z Unii Europejskiej, konfliktu z Unią Europejską, nie jest niczym niesamowitym i przerażającym. Dla mnie to jest perspektywa katastrofy absolutnej. To jest cofnięcie się o kilka wieków wstecz i zamknięcie na zawsze drogi w przyszłość.

Jestem absolutnie przekonany – i to nie jest wielkie odkrycie – że gdybyśmy dzisiaj aspirowali do akcesji do Unii Europejskiej, to nie zostalibyśmy przyjęci, bo nie wypełnilibyśmy podstawowych kryteriów. Zresztą zachodnia Europa, która nas obserwuje, przede wszystkim w tych ostatnich czterech latach, bo trzeba powiedzieć, że przed 2015 rokiem było inaczej.

Wtedy nie pakowaliśmy się w kłopoty, a co najwyżej z zaniepokojeniem spoglądaliśmy na działalność Victora Orbana… A dziś… stoimy w jednym szeregu z Węgrami, albo nawet wybijamy się przed ten niechlubny szereg…

Absolutnie – byliśmy takim prymusem Unii Europejskiej, bo to jest dobre określenie, nie ma w tym nic pejoratywnego. Nie znaczy to, że byliśmy sługą, wiernym poddanym zachodniej Europy. Byliśmy dobrym uczniem, który szybko przyswaja pewne standardy, szybko przyswaja te wszystkie kryteria, które są zapisane w traktatach, umie korzystać z naszej pozycji i stara się być z roku na rok coraz lepszym. Dzisiaj byśmy już tej akcesji nie dostąpili. To jest największy sukces w historii Polski, to też największa szansa na następne dziesięciolecia, że Polska przystąpiła do Unii Europejskiej. Uważam Unię Europejską – mimo jej wad, pewnej ociężałości i niewydolności – za najdoskonalszy twór w historii Europy, który udało się powołać do życia, który mimo przeciwności losu i ogromnych trudności udało się przy tym życiu utrzymać.

To jest realizacja wizji Kanta, prawda? Idei wiecznego pokoju. To jest moment kiedy mamy instytucje międzynarodowe, mamy Unią Europejską czy mamy ONZ, który się w mniejszym czy większym stopniu sprawdza. W którym pilnujemy wzajemnie interesów wartości, praw i strzeżemy pokoju.

Oczywiście nie zapominajmy o tym, bo wiele osób o tym nie pamięta bądź nie wie, że to właśnie leżało u podstaw, że to było kamieniem węgielnym ojców założycieli. Pamiętajmy, że Wspólnota Węgla i Stali powstała po to, by kontrolować produkcję stali i wydobycie węgla co w naturalny sposób było dla Europy wyznacznikiem tego, czy dane państwo się zbroi i tym samym szykuje do wojny. Jeśli daje się kontrolować tą produkcję i to wydobycie, to oznacza, że jesteśmy we wzajemnym szachu. Ten piękny plan, który był krok po kroku realizowany, doprowadził do tego, że Europejczycy tak naprawdę się polubili, że uznali, że lepiej prowadzić ze sobą interesy niż wojny, że lepiej podróżować niż się izolować, że nasza Europa jest najwspanialszym miejscem na świecie do życia. Że możemy z tego korzystać bez okładania się po głowie pałką. To jest cały benefit Unii Europejskiej. Myślę, że duża część młodego pokolenia tego nie rozumie. Ma nastawienie bardziej roszczeniowe, że Unia Europejska jest takim bankomatem i my mamy do niego złotą kartę. My nadal tę kartę mamy, ale podejście np. obecnej władzy jest takie, że mając złotą kartę możemy z tego wspólnego bankomatu wyciągać ile chcemy, ale nie musimy już przestrzegać regulaminu karty.

Myślę, że to złudzenie, iż nie musimy przestrzegać regulaminu tej złotej karty, podprowadza nas pod kolejny problem, a mianowicie pod kwestię kłamstwa politycznego. Bo jak słuchamy polityków, gdy słuchamy przede wszystkim tak zwanego obozu rządzącego, to przypomina mi się co Józef Tischner pisał w Polskim młynie. Że polityk kłamie „jak najęty” to jedno, że owe kłamstwa służą mu często za manifestację jego „przywiązania do prawdy” to drugie, polityczny monopol na prawdę to… rzecz kolejna. Ale najistotniejszy jest opis, gdzie kłamstwo polityczne to „gmach na glinianych nogach (…), budowla pełna zakamarków, z rozległymi korytarzami, schodami i drabinkami, otoczona z zewnątrz dzikimi zagajnikami i wypielęgnowanymi alejkami”. Tylko nikt nie zauważa że on się sypie, a jest tylko pomaziany jakąś tanią farbą. Politycy zaś – co obserwujemy dziś nie bez przerażenia – potrafią się po tym domu poruszać, ale także mają specyficzny „talent” dodawania do tego gmachu kolejnych cegiełek. A później pokazują społeczeństwu, że to kłamstwo, ten „dom” jest naprawdę piękny i mu służy. Pytanie, czy nie mamy teraz takiego gmachu i… jakiego buldożera potrzebujemy aby go rozwalić?

Ale to jest piękne, że profesor Tischner potrafił aksjologię opowiadać w taki prosty sposób. I obrazowy. Cieszę się, że teraz w przestrzeni publicznej pojawiają się nawiązania do Tischnera. Wracając do tematu kłamstwa… Ten gmach jest potężny, oparty na bardzo silnych filarach.

A wielu powtarza, że podstawowym filarem, że jego fundamentem jest prawda.

To jest bardzo ciekawe. Spójrz – nastąpiło przestawienie kodu językowego, to też jest jeden z elementów kreowania kłamstwa i manipulacji. Zwróć uwagę, jak mówi dzisiejszy obóz rządzący, czy jak mówił niszcząc Trybunał Konstytucyjny kilka lat temu. Nazywał to demokratyzacją Trybunału Konstytucyjnego, co tak naprawdę oznaczało jego podporządkowanie, ubezwłasnowolnienie i systemowe zniszczenie. Jeśli mówi się o pluralizacji mediów, to oznacza to absolutne podporządkowanie ich jednej myśli politycznej, jakiejś prawomyślności tego strumienia. 

Moglibyśmy tak wymieniać długo. Kiedy mowa jest o niezależności sądownictwa i niezawisłości sędziowskiej, to mówi się tak naprawdę o zniewoleniu tego sądownictwa, rozmontowaniu jego niezależności i bezstronności. Mamy do czynienia z kłamstwem permanentnym, które powtarzane jest każdego dnia… Właściwie stało się, jakby to powiedzieć, chronicznym obrazem przekazu obozu politycznego, który rządzi krajem od 5 lat. Nie ma dnia bez kłamstwa, każda niemal narracja opiera się na kłamstwie lub manipulacji i stało się to już normą. Co więcej, kiedy to kłamstwo wychodzi na jaw, kiedy jest w jakiś sposób ujawniane przez jeszcze wolne media, to nie robi to żadnego wrażenia na dzisiejszym społeczeństwie. W ślad za tym nie idą żadne konsekwencje. Nikt nie ponosi odpowiedzialności. Żadne sankcje nie następują. Polityk może kłamać, świetnie się z tym czuje i nawet jeżeli to kłamstwo jest zdemaskowane, to on nadal czuje się świetnie, bo nie spotyka go jak niegdyś infamia. 

Tak… Polityk „nie detronizuje prawdy jako wartości moralnej i nie stawia w jej miejscu kłamstwa, lecz «kłamiąc jak najęty» stara się wciąż potwierdzać swe przywiązania do prawdy”. Znów Tischner. Rok 1989. Straszne jak bardzo to aktualne… I jak ciężko myśleć o momencie przełamania tego „monopolu na medialną prawdę”. Bo… coś musi być dalej.

Jesteśmy w sytuacji, w której niesamowicie ciężko będzie to odbudować. Dlatego wcześniej mówiłem o tym, że przed nową władzą, która kiedyś nadejdzie – miejmy nadzieję, że szybciej niż później – będzie nie tylko zadanie administrowania państwem, ale jak powiedziałem, całkowita przebudowa, przewartościowanie państwa, odbudowa zaufania do państwa jako instytucji, do prawa i praworządności. Odbudowa zaufania do polityki.

A jednocześnie nie utracenie tego zaufania, które zostało w społeczeństwie, bo jednak ileś procent tego społeczeństwa ufa powiedzmy dzisiejszej władzy jako władzy i uważa, że jest to właściwy kształt państwa. Czy da się nie stracić ich zaufania do państwa jako takiego, do samej instytucji. Czy da się uzyskać od nich, może nie carte blanche, ale chociaż odrobinę kredytu zaufania?

Zwróć uwagę, że teraz ogromna część społeczeństwa straciła zaufanie do takiej czy innej władzy. Czyli dzisiaj, szczególnie po tej stronie tzw. demokratycznej, tej która szanuje pewne zachodnioeuropejskiej wartości, słowo „polityk” jest bardzo źle konotowane. W momencie kiedy ktoś pojawia się w przestrzeni publicznej i deklaruje, że nie jest politykiem, że nie jest związany z żadną partią, to jest znacznie lepiej odbierany. Tego nie było jak sięgam pamięcią wstecz – zaledwie 5 lat, tego nie było. Nie było takiej negatywnych asocjacji polityki.

Przynajmniej nie aż takiej. Były też „gwiazdy jednego sezonu”, Paweł Kukiz czy Janusz Palikot, do pewnego stopnia nawet – kojarzony z wiedzą ekspercką – Ryszard Petru. Zaufanie zyskiwali szybko, ale pryskało ono niczym bańka mydlana. Nie byli to politycy sensu strice.

Tak, ale jednak powtórzę, że 5 lat temu polityk, samo słowo „polityk”, nie było jakimś wielkim naznaczeniem, obelgą. W tej chwili polityka została bardzo źle nacechowana przez to wszystko, co się teraz dzieje, ze strony obozu rządzącego, ale także przez pewną indolencję opozycji, która nie była w stanie się temu przeciwstawić. Nie była w stanie zbudować żadnego instrumentarium, żadnego skutecznego remedium, które powinno być użyte, aby ten marsz w kierunku autorytaryzmu skutecznie zatrzymać. Natomiast ogromną rolę w powstrzymywaniu marszu w kierunku dyktatury odegrało właśnie społeczeństwo obywatelskie. Jestem przekonany, że w przyszłości, kiedy przyjdzie Polskę odbudowywać z tych ruin, kiedy ten gmach, o którym powiedziałaś, w końcu się zawali, a zawali się z pewnością także pod ciężarem tego kłamstwa… Myślę, że wtedy ogromną rolę w odbudowywaniu Polski, mam nadzieję, odegrają aktywni i zaangażowani obywatele. Mam nadzieję, że w polityce to będzie trochę powrót, a przynajmniej nawiązanie do sytuacji z ‘89 roku, kiedy polityka przejmowana była przez obóz solidarnościowy i nie była naznaczona takim profesjonalizmem, ukształtowanym od lat sposobem działania. A z kolei była naznaczona ogromną spontanicznością i świeżą energią, co było jej niezwykle pozytywną cechą, była nacechowana wiedzą ekspercką, niebywałą erudycją, inteligencją, empatią, umiejętnością dyskusji i poszanowaniem przeciwnika.

Oboje pamiętamy pierwsze gabinety i znaczące postacie życia publicznego, później politycznego, które je kształtowały. 

Pamiętamy pierwsze obrady Sejmu na początku lat 90., jak potrafiono się do siebie wspaniale zwracać, jakie debaty potrafiono toczyć, jacy ludzie przemawiali na trybunie sejmowej. Dla ówczesnego pokolenia to byli nauczyciele, wzorce, autorytety, idole. To byli wspaniali artyści, choćby twórcy kultury. Przecież na trybunie sejmowej stawali Andrzej Wajda, Jerzy Waldorf, Andrzej Łapicki, z drugiej strony fantastyczni myśliciele, dyplomaci, dziennikarze, profesorowie. Bronisław Geremek, Krzysztof Skubiszewski, Adam Michnik…

Można powiedzieć… rządy mędrców, spełniony sen Platona. Przynajmniej w skali mikro. Życzylibyśmy sobie choć odrobiny ówczesnej mądrości, ówczesnej kultury.. 

Jak spojrzymy na dzisiejszy Sejm… Funkcjonowanie parlamentaryzmu zostało całkowicie zagubione, nie ma tam jakiegoś nadzwyczajnego, ponadprzeciętnego potencjału intelektualnego, nie ma kultury debaty, dobrych manier. Nie ma szacunku do opozycji, akceptacji odmiennego zdania. Pamiętajmy, że parlament to jest władza ustawodawcza, to jest odrębna władza, a u nas zupełnie zatraciła się odrębność władzy ustawodawczej. Nie ma prawdziwej deliberacji parlamentarnej w takim znaczeniu jak powinna ona wyglądać. Od wielu lat, jeszcze przed 2015 rokiem, nasza władza ustawodawcza i wykonawcza to było jedno, parlament był i jest tylko maszynką do głosowania, a nie areną dyskusji nad najlepszą ideą i pomysłem dla kraju. Nie był już od bardzo dawna prawdziwą, mądrą i autonomiczną kontrolą dla władzy wykonawczej, czy idzie w dobrym czy złym kierunku. Dopiero teraz zauważamy jak niezwykłą rolę może odgrywać Senat, kiedy mamy inną arytmetykę polityczną od tego, do czego się przyzwyczailiśmy w ciągu tych 30 lat. Ale ja bym bardzo chciał żeby parlament – popatrz na Wielką Brytanię, gdzie większość ma partia rządząca – potrafił się postawić rządowi niejednokrotnie słusznie, a niejednokrotnie niesłusznie, ale na tym polega dyskusja polityczna. I to jest ciekawe i twórcze. To jest też bezpiecznik funkcjonowania demokracji, tarcza dla nas – obywateli, przed szaleństwami władzy.

Już Monteskiusz, ojciec trójpodziału władzy, pouczał, że owe władze – ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza – muszą dialogować, debatować. Nie mogą skostnieć.

No właśnie. Więc ja bym sobie życzył tego, skoro mamy dwie władze zespolone, obecna władza, większość rządząca chciałaby teraz wchłonąć także tę trzecią, mieć jednolity aparat polityczny, który zarządza wszystkimi trzema władzami. Ale ja bym życzył sobie tego, aby w przyszłości, kiedy przyjdzie czas odbudowywania tego pięknego kraju z ruin, tego zagarniętego gmachu, jak to trafnie metaforycznie ujęłaś, chciałbym żebyśmy się wówczas skupili na wykrystalizowaniu trzech władz, które rzeczywiście powinny być od siebie naprawdę oddzielone, powinny się nawzajem kontrolować, powinny toczyć ze sobą piękną i mądrą dyskusję dla dobra obywateli.


Dobrze, załóżmy, że dochodzimy do sytuacji kiedy ten gmach się wali, mamy władzę która nie budzi naszych wątpliwości, nie budzi też proceduralnych czy prawnych obaw.. Obawiam się tego, co naszemu społeczeństwu nie jest obce, czyli opowieści o resentymencie i potrzeby odwetu. To tkwi w Polakach. Takie: „Daliście nam popalić, no to my wam teraz pokażemy”. „Duch odwetu oślepia”. Nie mówię o rozliczeniu, czyli postawieniu tych, których by należało, przed trybunałem. Ale rozliczeniu, pokazaniu także społeczeństwu tego w jaki sposób to działało, może zdemaskowania pewnych mechanizmów, które były w państwie, które działały źle. Mamy rozliczenie w granicach prawa, jasne. A z drugiej strony mamy ludzi, którzy tej władzy – być może naiwnie, być może z wyrachowania – zaufali czy służyli. Oni mogą się bać właśnie odwetu, który przyjąć może różne formy. Nie rozliczenia, ale odbierania przywilejów czy w końcu ostracyzmu.  

Odwet i rozliczenie ma bardzo różne oblicza. Ja chciałbym tego, aby w momencie kiedy skończą się rządy Prawa i Sprawiedliwości, ci którzy zawinili niszczenia, ci którzy podburzali do niszczenia oraz ci, co kierowali i doprowadzili faktycznie do zniszczenia ustroju, państwa, Konstytucji i podstaw demokracji, ci którzy popełnili przestępstwa karne, byli po prostu zgodnie z prawem potraktowani przez prokuraturę i sądy. Przez niezależną prokuraturę i niezależne sądy. Przy okazji to jest jeden z pierwszych postulatów naprawy państwa, prokuratura musi zostać uwolniona od władzy wykonawczej, musi stać się niezależnym oskarżycielem publicznym, który będzie działał w interesie nas wszystkich w zakresie ochrony interesów zarówno państwa, jak i obywateli. Ta prokuratura ma spojrzeć na to, co się wydarzyło i wyselekcjonować te osoby, które popełniły przestępstwa w związku ze sprawowaniem władzy lub przy okazji, a niewątpliwie jest takich osób wiele. One powinny zostać postawione przed sądami karnymi, niezawisłymi, nienastawionymi w żaden sposób na odwet, ale wyłącznie skupionymi na materiale dowodowym i prawie. Wszystkie te osoby powinny korzystać z niczym nieskrępowanego prawa do obrony swoich interesów, powinny być traktowane w tym zakresie wręcz modelowo w procesie karnym. Mamy też oczywiście Trybunał Stanu, który konstytucyjnie i ustrojowo jest trochę niedostatecznie skrojony i umocowany, aby móc skutecznie działać, ponieważ niestety wymaga kwalifikowanej większości w parlamencie samo postawienie kogoś przed Trybunałem Stanu. W Trybunale Stanu zasiadają osoby wybrane przez polityków, w większości przez rządzących. Doprowadzenie do sądzenia kogoś przed Trybunałem Stanu będzie znacznie trudniejsze, ale pamiętajmy, że Trybunał Stanu ma bardziej symboliczny charakter rozliczenia, a nie rzeczywisty, karny. Faktyczne rozliczenia odbędą się przez niezależną prokuraturą i przed niezależnymi sądami. To jest jedno, ale zgadzam się z tobą, że nie życzyłbym sobie tego, aby nastąpił odwet na społeczeństwie, szczególnie na tej części społeczeństwa, która wspierała obecną władzę, bo ona niejednokrotnie kompletnie nie jest winna tego, co ta władza wyprawia. Nie jest nawet świadoma pewnych mechanizmów i działań, ani też nie wspiera tych przeróżnych operacji przestępczych, wręcz mafijnych, z którymi mamy do czynienia w Polsce w ostatnich latach. To są ludzie, którzy ulegli pewnemu czarowi populistycznej narracji, którzy ulegli łatwości w uzyskiwaniu tych transferów socjalnych, którzy poczuli się upodmiotowieni przez tę władzę. Trzeba uczciwie powiedzieć, że przez wiele lat duża część społeczeństwa była zaniedbana przez elity rządzące. Ta obecna ekipa poczuła w odpowiednim momencie fantastyczne paliwo wyborcze i na nim pojechała…

To chyba pierwsza władza w Polsce, która nie będąc władzą liberalną, mówi o jednostce, a nie mówi o wspólnocie.

Prawda? To jest to upodmiotowienie ludzi, którzy byli w zapomnianym zaułku.

Mówi się o oczekiwaniu godności, o osobie…

To jest piękna retoryka, która towarzyszy każdej władzy autorytarnej. Teraz możemy się na chwilkę cofnąć do manipulacji i kłamstwa. To jest ta manipulacja i kłamstwo, tak naprawdę powkładane wprost do kieszeni, upchane w tych transferach socjalnych z naszych wspólnych pieniędzy, w tych wyścigach w kolejnych kosmicznych obietnicach. To oczywiście jest też wielka manipulacja i kłamstwo w samym przekazie, że państwo coś daje. Bo to nie państwo coś daje, tylko rozdaje się ze wspólnej kupki, na którą się wszyscy składamy. No oczywiście wiadomo, że to są nasze wspólne pieniądze, które – co ważne – są w największej części transferowane tylko do pewnej części uprzywilejowanych, do swoich. Reszcie daje się tak naprawdę malutki, choć niekiedy satysfakcjonujący i wystarczający ochłap, a uprzywilejowana grupa, związana z rządzącym aparatem politycznym, dostaje ogromne fundusze.

A społeczeństwo jak dostaje, to przestaje patrzeć na ręce.

Tak, dlatego powiem jeszcze raz, że byłoby to bardzo negatywne zjawisko, gdyby nastąpił odwet na tej części tzw. suwerena, która wspierała obecnie rządzących. Jak powiedziałem, oni są często nieświadomi tego co robią, nie są świadomi niszczenia państwa, systemu, pewnych mechanizmów, które kształtowane były 30 lat, pewnej nieodwracalności tego co się dzieje, niszczenia naszej pozycji międzynarodowej etc. Bo na ich małym podwórku to się wydaje, że nie ma większego znaczenia, albo w ogóle nie jest to istotne, jaką mamy pozycję Unii Europejskiej czy na świecie. Czy też jak funkcjonuje Trybunał Konstytucyjny lub Sąd Najwyższy. Bo wydaje się im, że są to całkowicie abstrakcyjne światy i zagadnienia.

Ewentualnie jest część społeczeństwa, której wydaje się, że w końcu to wszystko jakoś działa. Bodajże Ralph Waldo Emerson mówił, że głupie prawodawstwo jest jak sznur ukręcony z piasku, że ten piasek znika w momencie ukręcenia. I to trochę tak jest, że wszystko to pozostaje kruche, a jednocześnie wiążące, a pokrętne drogi dojścia do politycznych celów maskowane są słowami o prawdzie i godności. Prawdziwe drogi czy motywy bywają nieważne. Dla pewnej części społeczeństwa liczy się tylko efekt, który widzą w swojej kieszeni.

Tak, dlatego że zagadnienia funkcjonowania ustrojowego państwa są tak trudne i skomplikowane oraz abstrakcyjne w percepcji, że naprawdę niewielkiej części społeczeństwa dane jest rozumieć te mechanizmy zależności i konsekwencji, które niestety wiążą się z demontażem państwa prawa. Ja nawet mam wrażenie, że niektórzy politycy z obozu rządzącego, może nawet większość z nich, nie rozumie kompletnie tych mechanizmów. Czasami słuchając pana prezydenta Dudy, mam również takie wrażenie, że sam bez reszty nie rozumie skali dokonywanej przez siebie destrukcji, nie rozumie jak przyczynia się swoją osobą i swoim działaniem, swoją inspiracją, swoim podpisywaniem ustaw… do niszczenia, państwa, mówiąc że tak trzeba, że tak jest dobrze, że przyszedł czas na zmianę. Na zmianę jest zawsze czas, tylko że musi się ona mieścić w cywilizacyjnych ramach ustrojowych i kulturowych. Nigdy nie można wchodzić do sklepu z porcelaną z kijem bejsbolowym, bo to się zawsze źle skończy.

Demoralizujące skutki rządów Prawa i Sprawiedliwości :)

Że w polskiej polityce Wersal się skończył, wiadomo było nie tylko od czasu, kiedy Andrzej Lepper obwieścił to w Parlamencie. Większe lub mniejsze afery z udziałem polityków, ich kłamstwa i oszustwa zdarzały się od samego początku ustrojowej transformacji. Zawsze jednak starano się je wstydliwie ukrywać, a kiedy było to niemożliwe, środowiska polityczne, do których należeli sprawcy owych nieetycznych czynów, zdecydowanie się od nich odcinały i zachowania te potępiały. Hipokryzja, jak powiadają, jest hołdem złożonym cnocie przez występek. Dlatego zło, polegające na łamaniu prawa i zasad moralnych, w świadomości społecznej złem pozostawało.

Sytuacja zaczęła się szybko zmieniać po dojściu do władzy PiS-u w 2015 r. Co prawda, symptomy tej zmiany zaczynały być widoczne już za poprzednich rządów tej partii w latach 2005 – 2007, ale był to okres zbyt krótki, aby demoralizatorski wpływ filozofii rządzenia tego ugrupowania wyraźnie zaznaczył się w polskim społeczeństwie. O ile w poprzednich latach nieetyczne działania zdarzały się sporadycznie i spotykały się z powszechną krytyką, o tyle po 2015 roku zostały one zaakceptowane jako skuteczny oręż w dążeniu do władzy i jej utrzymania. Podziwiany przez wielu „geniusz” Jarosława Kaczyńskiego polega na tym, aby postępując nieetycznie, niezmiennie zarzucać brak etyki w poczynaniach przeciwników politycznych.

Niemoralny charakter filozofii rządów PiS polega na zastąpieniu uniwersalizmu etycznego partykularyzmem oraz etyki deontologicznej etyką teleologiczną. Uniwersalizm etyczny oparty jest na uniwersalnych normach moralnych, które obowiązują wszędzie i zawsze. Etyczny partykularyzm, to moralność „naszości”; dobre jest to, co jest dobre dla naszego narodu lub naszego środowiska. Etyka deontologiczna odrzuca kryterium skuteczności w moralnej ocenie czynów, sprzeciwiając się przekonaniu, że cel uświęca środki, co z kolei jest głównym założeniem etyki teleologicznej, w której moralność celu usprawiedliwia zastosowanie niemoralnych środków do jego osiągnięcia.

Do etycznego partykularyzmu, zwanego też „moralnością Kalego”, zaliczyć trzeba wiele spektakularnych posunięć pisowskiej władzy. Należy do nich osławiona polityka historyczna, która każe dostrzegać wyłącznie dobre strony historii Polski, a przemilczać wszystko to, co w niej było złe. Dziwacznie pojmowany patriotyzm, którym jest ona uzasadniana, nie pozwala rzetelnie rozliczyć się z przeszłości z naszymi sąsiadami i fałszuje obraz rzeczywistego udziału Polaków w Holokauście. Przesadne akcentowanie pomocy, z jaką Żydzi spotykali się ze strony Polaków w czasie okupacji, przy jednoczesnym minimalizowaniu częstości postaw niegodziwych i zbrodniczych, jest nie tylko budowaniem fałszywego obrazu w świadomości społecznej. Jest to przede wszystkim karygodna rezygnacja z okazji, aby uświadamiać ludziom, zwłaszcza młodym, do czego może prowadzić nacjonalizm i ksenofobia, które Żydów – obywateli polskich, kazały traktować jak obcych, co jednych czyniło obojętnymi na ich los, a innych zachęcało do pomocy nazistom w ich unicestwianiu. W pedagogice społecznej nie wystarczy wychwalać bohaterów, którzy z narażeniem życia spieszyli z pomocą swoim żydowskim współobywatelom, ale trzeba też jednoznacznie i bezlitośnie potępiać tych, niestety licznych, Polaków, którzy pomagali Niemcom w Holokauście.

Tymczasem wszelkie próby historyków, twórców filmowych i pisarzy, którzy próbują rzetelnie przedstawiać zdarzenia z czasu II wojny światowej i przypadki pogromów ludności żydowskiej już po wojnie, spotykają się z nienawiścią tych, którzy chcieliby o tym zapomnieć, aby nic nie mąciło szlachetnego obrazu polskiego bohaterstwa i ofiarności. Taka postawa to nie jest patriotyzm, to jest pożywka dla współczesnego antysemityzmu i ksenofobii. A resort sprawiedliwości, kierowany przez Zbigniewa Ziobrę, wykazuje zadziwiającą opieszałość i pobłażliwość w ściganiu antysemickich wybryków. Prokuratorzy, którzy wykazują w tych sprawach normalną aktywność, są nawet karani, jak to było w przypadku prokuratorki, która doprowadziła do skazania byłego księdza Międlara za jego antysemickie wystąpienia.

Infantylny patriotyzm pisowskiej władzy wyraził się także w zmianie charakteru ekspozycji Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Humanistyczny, uniwersalny jej wydźwięk nie spodobał się nowej władzy, dla której udział Polaków został za mało wyeksponowany. Cóż, jeśli się nie szanuje proporcji, łatwiej narazić się na śmieszność światowej opinii niż zyskać jej uznanie.

Partykularyzm etyczny władzy „dobrej zmiany” dał o sobie znać w sprawie uchodźców. Niech sobie Europa pomaga uchodźcom, a my nie godzimy się na żadne ustalenia kwoty dotyczącej ich przyjęcia, na które zgodził się poprzedni rząd. Prezes Kaczyński przestrzegał przed chorobami, które uchodźcy roznoszą, a premier Szydło przed znajdującymi się wśród nich terrorystami.

Na społeczne efekty tej kampanii ksenofobii nie trzeba było długo czekać. W Polsce, gdzie stosunek do obcokrajowców był na ogół przyjazny, nastąpiła zasadnicza zmiana. Ludzie o ciemniejszym kolorze skóry stali się nagle wrogami. Liczba napaści na obcokrajowców, także tych, którzy już od dłuższego czasu przebywali w Polsce, stała się zastraszająca. Świadczy to o zdziczeniu obyczajów, za które pełną odpowiedzialność ponosi Zjednoczona Prawica.

Do etycznego partykularyzmu nawiązuje również strategia dzielenia i konfliktowania środowisk społecznych. PiS występuje w roli obrońców ludu, ugrupowania, które troszczy się o zwykłych ludzi. Tym zwykłym ludziom przeciwstawia się różne grupy społeczne, które jakoby przeszkadzają dobrej władzy w realizacji jej szczytnych celów. W różnych okresach tymi grupami byli lekarze, nauczyciele, dziennikarze i sędziowie. Tak się składa, że zawsze są to ludzie wykształceni, stanowiący elitę intelektualną, która czuje się w obowiązku krytycznie oceniać działania władzy. Stąd politycy i ideolodzy PiS-u otwarcie mówią o potrzebie wymiany elit. Ta wymiana polegać ma na zastąpieniu elit wobec władzy krytycznych na elity tej władzy posłuszne. Aby tak się stało, trzeba obecne elity skompromitować, pokazać ludowi, że to są „łże elity”, nie zasługujące na to, by prości ludzie się nimi przejmowali i słuchali ich argumentów. Propagandyści PiS-u przy każdej okazji przypominają więc te same historie: o lekarzu, który jakoby uśmiercał swoich pacjentów i lekarzach łapownikach, o sędzi, który ukradł w sklepie kiełbasę i sędzi, który przywłaszczył sobie wiertarkę, o leniwych nauczycielach mających zbyt dużo wolnego czasu czy o dziennikarzach piszących szkodzące Polsce teksty na zamówienie zagranicznych właścicieli ich pism czy kanałów radiowych i telewizyjnych.

Dzielenie społeczeństwa przez wskazywanie wrogich środowisk, którym zwykli ludzie powinni odmówić jakiegokolwiek wsparcia, nie tylko niszczy narodową wspólnotę, ale ma silny wpływ demoralizujący. Podważa bowiem kulturotwórczą rolę elit profesjonalnych  w społeczeństwie. Ludzie przestają cenić wartość wykształcenia, a tym samym wiedzy w rozwiązywaniu rozmaitych problemów i sprawnym funkcjonowaniu państwa. Utrata zaufania do profesjonalistów i ekspertów, traktowanych jako kasta dbająca wyłącznie o własne interesy, prowadzi do regresu cywilizacyjnego. Skoro bowiem odmawia się racjonalności wiedzy pozostaje irracjonalność wiary. Nieprzypadkowo coraz więcej ludzi w Polsce próbuje się leczyć nie u lekarzy, a u znachorów, energoterapeutów czy cudotwórców obdarzonych szczególnymi zdolnościami; poszukuje pomocy w rozwiązywaniu swoich osobistych problemów nie u psychoterapeutów, a u wróżbitów i trenerów osobistych; bez zastrzeżeń zaczyna wierzyć w rozmaite teorie spiskowe, w szkodliwość szczepień ochronnych, w prawdziwość poglądów kwestionujących kulistość Ziemi czy podważających teorię ewolucji, którą zastępuje się kreacjonizmem, czyli biblijną opowieścią o stworzeniu świata przez Boga. Ewidentnym przykładem upadku racjonalności jest 30% Polaków wyznawców religii smoleńskiej, którzy są głusi na gruntownie uzasadnione argumenty ekspertów z komisji Jerzego Millera. Za ten zalew ciemnoty i kpiny ze zdrowego rozsądku odpowiedzialność ponosi Zjednoczona Prawica, niszcząca wspólnotę narodową w imię własnych partykularnych interesów.

W cywilizowanym świecie, w którym obowiązują zasady humanizmu, nie do przyjęcia jest etyka teleologiczna, w której cel uświęca środki. Tymczasem PiS bez skrupułów kieruje się właśnie taką etyką. Wszystko, co znajduje się na drodze do realizacji celów tego ugrupowania jest niszczone bez względu na koszty społeczne czy moralne. Zdumiewa łatwość, z jaką łamane są normy prawne i zwyczajowe. Przewaga tej partii w Parlamencie wykorzystywana jest bezwzględnie, bez oglądania się na przyjęte zwyczaje i kulturę polityczną. Przegrane głosowanie, bo zabrakło na sali wystarczającej liczby posłów rządzącej partii, jest pod byle pretekstem powtarzane; posłom opozycji wyłącza się mikrofon albo skraca czas wypowiedzi do minimum; ustawy uchwalane są w tempie ekspresowym, bez społecznych konsultacji; protesty posłów opozycji są często kwalifikowane przez pisowskiego marszałka jako zakłócanie porządku i surowo karane.

Marginalizowanie i upokarzanie opozycji jest jednak niczym w porównaniu z cynicznym łamaniem prawa, kiedy jest ono niewygodne dla pisowskiej władzy. Prezes PiS-u, jego rząd i prezydent zdecydowali się rządzić według własnych reguł, a nie reguł prawa obowiązującego. Symboliczny był entuzjazm posłów tego ugrupowania, którzy na stojąco oklaskiwali wypowiedź marszałka seniora Kornela Morawieckiego na początku poprzedniej kadencji Sejmu, że prawo nie może być ponad narodem, to naród musi być ponad prawem. Wypowiedź ta stała się mottem poczynań rządzącej partii, która zasłaniając się mandatem otrzymanym od suwerena, dowolnie interpretuje Konstytucję i nie przejmuje się decyzjami konstytucyjnych organów państwa, jeśli nie są po jej myśli. Uderzająca jest arogancja i konsekwencja pisowskiej władzy na tym polu. Reforma sądownictwa w jej wydaniu, której pozornym celem jest usprawnienie systemu wymiaru sprawiedliwości, a rzeczywistym – podporządkowanie władzy sądowniczej władzy wykonawczej, dokonywana jest drogą kolejnych deliktów konstytucyjnych. Uzasadnianie prawomocności tych działań przez posłusznych władzy prawników zgrupowanych wokół Zbigniewa Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości, jest naiwne i niewiarygodne nawet dla laików. Mimo że „reforma” ta budzi zdecydowany sprzeciw środowisk prawniczych w Polsce i w Europie, mimo protestów społecznych przeciwko niszczeniu trójpodziału władzy, a w rezultacie – demokracji liberalnej, mimo ostrzeżeń Komisji Weneckiej i komisji Europejskiej, która skierowała sprawę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, stanowisko polskiego rządu i prezydenta pozostaje w tej sprawie niezmienne. „Ja mam w nosie tych 60 – przepraszam bardzo – profesorów, bo ja jestem za Polakami” – stwierdził wiceminister Janusz Kowalski na antenie Polsat News, w reakcji na decyzję Sądu Najwyższego niezgodną z oczekiwaniami władzy.

Ta bezczelna nieugiętość pisowskiej władzy okazuje się jednak dla wielu ludzi imponująca. Dotyczy to nawet niektórych polityków opozycji, którym taka łatwość w zastępowaniu niewygodnych reguł własnymi, a także odporność na powszechną krytykę i protesty („Słychać wycie? Znakomicie” – jak napisał na Twitterze wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik) nie wydawała się wcześniej możliwa. W szerokich kręgach społecznych doszło do niebezpiecznej zmiany mentalnej, która polega na zakwestionowaniu podstawowej wartości, jaką jest poszanowanie przyjętych uniwersalnych zasad w życiu społecznym. Nic nie jest niemożliwe i nieodwracalne, kiedy się walczy o swoje. Dawne pejoratywne określenie „po trupach do celu”, nabrało nowego znaczenia, świadczy o odwadze i determinacji. Czy mogą zatem dziwić coraz częściej się pojawiające ekscesy w salach sądowych, gdy niezadowoleni z wyroku głośno demonstrują swój sprzeciw, a nawet próbują fizycznie atakować sędziów? Coraz częściej spotyka się nadmierną roszczeniowość i towarzyszącą jej agresję, na co skarżą się lekarze, nauczyciele czy sprzedawcy rozmaitych usług. Szybko rośnie skala różnych oszustw, których dopuszczają się obywatele wobec państwa, zabiegając o rozmaite nienależne ulgi i świadczenia. Jak widać, przykład idzie z góry.

Kierowanie się przez PiS teleologiczną etyką widoczne jest także w stosowaniu prowokacji, jako narzędzia w walce politycznej. Tym zajmują się podporządkowane władzy służby specjalne. Już w okresie pierwszych rządów PiS zasłynął w tym Mariusz Kamiński, jako szef CBA, snujący misterną sieć prowokacji wobec Andrzeja Leppera, oraz jego czołowy agent Tomek, uwodzący posłankę PO. Ten sam agent, skonfliktowany ze swoimi dawnymi mocodawcami, opowiedział ostatnio w programie TVN o niedopuszczalnych praktykach stosowanych w środowisku tych służb. W normalnym demokratycznym kraju spowodowałoby to publiczny wstrząs, którego skutkiem byłaby fala degradacji i próby reorganizacji służb specjalnych. W Polsce opinia publiczna przyjęła to ze wzruszeniem ramion. Przecież wiadomo, że pisowska władza tak właśnie działa, poszukując prowokacji, pomówień i rozmaitych „haków” na swoich przeciwników. Próby odzyskania Senatu przez usilne starania, aby skompromitować marszałka Grodzkiego, też nie robią większego wrażenia – „Sorry, tak u nas wygląda walka polityczna”.

Rządy Prawa i Sprawiedliwości kiedyś się skończą, ale spustoszenie moralne, jakie po nich pozostanie, może nam towarzyszyć przez długie lata. Jest obawa, że przyszłe rządy nie będą skłonne tak łatwo zrezygnować z niektórych rozwiązań, które choć niezgodne z prawem lub dobrymi obyczajami, okazały się skuteczne dla utrzymania władzy. Największym zagrożeniem dla jakości życia społecznego byłoby upowszednienie obecnych form sprawowania władzy w państwie. Prowadzi do tego utrwalanie opinii głoszonych przez tzw. symetrystów, że w Polsce nic nadzwyczajnego się nie dzieje, że PiS jest normalną partią polityczną, która być może przekracza dopuszczalne normy, ale wiele się pod tym względem nie różni od innych partii, które w przeszłości robiły to samo. Należy jednak zwrócić uwagę, że PiS, hołdując moralnemu partykularyzmowi i etyce teleologicznej, otwarcie podważa zasady moralne cywilizacji zachodniej, oparte na racjonalności i humanizmie. Z tych zasad wynikają wartości dotyczące demokracji liberalnej i praw człowieka. Poza skrajną prawicą, żadna partia w Polsce po 1989 roku nie ośmieliła się tych wartości kwestionować. Otóż tych wartości należy bronić wszelkimi sposobami, bo tylko ich przestrzeganie może nas uchronić przed pogrążeniem się w moralnym bagnie populizmu.

 

 

Demoralizujące skutki rządów Prawa i Sprawiedliwości :)

W polskiej polityce Wersal się skończył, o czym wiadomo było nie tylko od czasu, kiedy Andrzej Lepper obwieścił to w Parlamencie. Większe lub mniejsze afery z udziałem polityków, ich kłamstwa i oszustwa zdarzały się od samego początku ustrojowej transformacji.

Zawsze jednak starano się je wstydliwie ukrywać, a kiedy było to niemożliwe, środowiska polityczne, do których należeli sprawcy owych nieetycznych czynów, zdecydowanie się od nich odcinały i zachowania te potępiały. Hipokryzja, jak powiadają, jest hołdem złożonym cnocie przez występek. Dlatego zło, polegające na łamaniu prawa i zasad moralnych, w świadomości społecznej złem pozostawało.

Sytuacja zaczęła się szybko zmieniać po dojściu do władzy PiS-u w 2015 r. Co prawda, symptomy tej zmiany zaczynały być widoczne już za poprzednich rządów tej partii w latach 2005 – 2007, ale był to okres zbyt krótki, aby demoralizatorski wpływ filozofii rządzenia tego ugrupowania wyraźnie zaznaczył się w polskim społeczeństwie. O ile w poprzednich latach nieetyczne działania zdarzały się sporadycznie i spotykały się z powszechną krytyką, o tyle po 2015 roku zostały one zaakceptowane jako skuteczny oręż w dążeniu do władzy i jej utrzymania. Podziwiany przez wielu „geniusz” Jarosława Kaczyńskiego polega na tym, aby postępując nieetycznie, niezmiennie zarzucać brak etyki w poczynaniach przeciwników politycznych.

Niemoralny charakter filozofii rządów PiS polega na zastąpieniu uniwersalizmu etycznego partykularyzmem oraz etyki deontologicznej etyką teleologiczną. Uniwersalizm etyczny oparty jest na uniwersalnych normach moralnych, które obowiązują wszędzie i zawsze. Etyczny partykularyzm, to moralność „naszości”; dobre jest to, co jest dobre dla naszego narodu lub naszego środowiska. Etyka deontologiczna odrzuca kryterium skuteczności w moralnej ocenie czynów, sprzeciwiając się przekonaniu, że cel uświęca środki, co z kolei jest głównym założeniem etyki teleologicznej, w której moralność celu usprawiedliwia zastosowanie niemoralnych środków do jego osiągnięcia.

Do etycznego partykularyzmu, zwanego też „moralnością Kalego”, zaliczyć trzeba wiele spektakularnych posunięć pisowskiej władzy. Należy do nich osławiona polityka historyczna, która każe dostrzegać wyłącznie dobre strony historii Polski, a przemilczać wszystko to, co w niej było złe. Dziwacznie pojmowany patriotyzm, którym jest ona uzasadniana, nie pozwala rzetelnie rozliczyć się z przeszłości z naszymi sąsiadami i fałszuje obraz rzeczywistego udziału Polaków w Holokauście. Przesadne akcentowanie pomocy, z jaką Żydzi spotykali się ze strony Polaków w czasie okupacji, przy jednoczesnym minimalizowaniu częstości postaw niegodziwych i zbrodniczych, jest nie tylko budowaniem fałszywego obrazu w świadomości społecznej. Jest to przede wszystkim karygodna rezygnacja z okazji, aby uświadamiać ludziom, zwłaszcza młodym, do czego może prowadzić nacjonalizm i ksenofobia, które Żydów – obywateli polskich, kazały traktować jak obcych, co jednych czyniło obojętnymi na ich los, a innych zachęcało do pomocy nazistom w ich unicestwianiu. W pedagogice społecznej nie wystarczy wychwalać bohaterów, którzy z narażeniem życia spieszyli z pomocą swoim żydowskim współobywatelom, ale trzeba też jednoznacznie i bezlitośnie potępiać tych, niestety licznych, Polaków, którzy pomagali Niemcom w Holokauście.

Tymczasem wszelkie próby historyków, twórców filmowych i pisarzy, którzy próbują rzetelnie przedstawiać zdarzenia z czasu II wojny światowej i przypadki pogromów ludności żydowskiej już po wojnie, spotykają się z nienawiścią tych, którzy chcieliby o tym zapomnieć, aby nic nie mąciło szlachetnego obrazu polskiego bohaterstwa i ofiarności. Taka postawa to nie jest patriotyzm, to jest pożywka dla współczesnego antysemityzmu i ksenofobii. A resort sprawiedliwości, kierowany przez Zbigniewa Ziobrę, wykazuje zadziwiającą opieszałość i pobłażliwość w ściganiu antysemickich wybryków. Prokuratorzy, którzy wykazują w tych sprawach normalną aktywność, są nawet karani, jak to było w przypadku prokuratorki, która doprowadziła do skazania byłego księdza Międlara za jego antysemickie wystąpienia.

Infantylny patriotyzm pisowskiej władzy wyraził się także w zmianie charakteru ekspozycji Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Humanistyczny, uniwersalny jej wydźwięk nie spodobał się nowej władzy, dla której udział Polaków został za mało wyeksponowany. Cóż, jeśli się nie szanuje proporcji, łatwiej narazić się na śmieszność światowej opinii niż zyskać jej uznanie.

Partykularyzm etyczny władzy „dobrej zmiany” dał o sobie znać w sprawie uchodźców. Niech sobie Europa pomaga uchodźcom, a my nie godzimy się na żadne ustalenia kwoty dotyczącej ich przyjęcia, na które zgodził się poprzedni rząd. Prezes Kaczyński przestrzegał przed chorobami, które uchodźcy roznoszą, a premier Szydło przed znajdującymi się wśród nich terrorystami.

Na społeczne efekty tej kampanii ksenofobii nie trzeba było długo czekać. W Polsce, gdzie stosunek do obcokrajowców był na ogół przyjazny, nastąpiła zasadnicza zmiana. Ludzie o ciemniejszym kolorze skóry stali się nagle wrogami. Liczba napaści na obcokrajowców, także tych, którzy już od dłuższego czasu przebywali w Polsce, stała się zastraszająca. Świadczy to o zdziczeniu obyczajów, za które pełną odpowiedzialność ponosi Zjednoczona Prawica.

Do etycznego partykularyzmu nawiązuje również strategia dzielenia i konfliktowania środowisk społecznych. PiS występuje w roli obrońców ludu, ugrupowania, które troszczy się o zwykłych ludzi. Tym zwykłym ludziom przeciwstawia się różne grupy społeczne, które jakoby przeszkadzają dobrej władzy w realizacji jej szczytnych celów. W różnych okresach tymi grupami byli lekarze, nauczyciele, dziennikarze i sędziowie. Tak się składa, że zawsze są to ludzie wykształceni, stanowiący elitę intelektualną, która czuje się w obowiązku krytycznie oceniać działania władzy. Stąd politycy i ideolodzy PiS-u otwarcie mówią o potrzebie wymiany elit. Ta wymiana polegać ma na zastąpieniu elit wobec władzy krytycznych na elity tej władzy posłuszne.

Aby tak się stało, trzeba obecne elity skompromitować, pokazać ludowi, że to są „łże elity”, nie zasługujące na to, by prości ludzie się nimi przejmowali i słuchali ich argumentów. Propagandyści PiS-u przy każdej okazji przypominają więc te same historie: o lekarzu, który jakoby uśmiercał swoich pacjentów i lekarzach łapownikach, o sędzi, który ukradł w sklepie kiełbasę i sędzi, który przywłaszczył sobie wiertarkę, o leniwych nauczycielach mających zbyt dużo wolnego czasu czy o dziennikarzach piszących szkodzące Polsce teksty na zamówienie zagranicznych właścicieli ich pism czy kanałów radiowych i telewizyjnych.

Dzielenie społeczeństwa przez wskazywanie wrogich środowisk, którym zwykli ludzie powinni odmówić jakiegokolwiek wsparcia, nie tylko niszczy narodową wspólnotę, ale ma silny wpływ demoralizujący. Podważa bowiem kulturotwórczą rolę elit profesjonalnych  w społeczeństwie. Ludzie przestają cenić wartość wykształcenia, a tym samym wiedzy w rozwiązywaniu rozmaitych problemów i sprawnym funkcjonowaniu państwa. Utrata zaufania do profesjonalistów i ekspertów, traktowanych jako kasta dbająca wyłącznie o własne interesy, prowadzi do regresu cywilizacyjnego. Skoro bowiem odmawia się racjonalności wiedzy pozostaje irracjonalność wiary.

Nieprzypadkowo coraz więcej ludzi w Polsce próbuje się leczyć nie u lekarzy, a u znachorów, energoterapeutów czy cudotwórców obdarzonych szczególnymi zdolnościami; poszukuje pomocy w rozwiązywaniu swoich osobistych problemów nie u psychoterapeutów, a u wróżbitów i trenerów osobistych; bez zastrzeżeń zaczyna wierzyć w rozmaite teorie spiskowe, w szkodliwość szczepień ochronnych, w prawdziwość poglądów kwestionujących kulistość Ziemi czy podważających teorię ewolucji, którą zastępuje się kreacjonizmem, czyli biblijną opowieścią o stworzeniu świata przez Boga. Ewidentnym przykładem upadku racjonalności jest 30% Polaków wyznawców religii smoleńskiej, którzy są głusi na gruntownie uzasadnione argumenty ekspertów z komisji Jerzego Millera. Za ten zalew ciemnoty i kpiny ze zdrowego rozsądku odpowiedzialność ponosi Zjednoczona Prawica, niszcząca wspólnotę narodową w imię własnych partykularnych interesów.

W cywilizowanym świecie, w którym obowiązują zasady humanizmu, nie do przyjęcia jest etyka teleologiczna, w której cel uświęca środki. Tymczasem PiS bez skrupułów kieruje się właśnie taką etyką. Wszystko, co znajduje się na drodze do realizacji celów tego ugrupowania jest niszczone bez względu na koszty społeczne czy moralne. Zdumiewa łatwość, z jaką łamane są normy prawne i zwyczajowe. Przewaga tej partii w Parlamencie wykorzystywana jest bezwzględnie, bez oglądania się na przyjęte zwyczaje i kulturę polityczną. Przegrane głosowanie, bo zabrakło na sali wystarczającej liczby posłów rządzącej partii, jest pod byle pretekstem powtarzane; posłom opozycji wyłącza się mikrofon albo skraca czas wypowiedzi do minimum; ustawy uchwalane są w tempie ekspresowym, bez społecznych konsultacji; protesty posłów opozycji są często kwalifikowane przez pisowskiego marszałka jako zakłócanie porządku i surowo karane.

Marginalizowanie i upokarzanie opozycji jest jednak niczym w porównaniu z cynicznym łamaniem prawa, kiedy jest ono niewygodne dla pisowskiej władzy. Prezes PiS-u, jego rząd i prezydent zdecydowali się rządzić według własnych reguł, a nie reguł prawa obowiązującego. Symboliczny był entuzjazm posłów tego ugrupowania, którzy na stojąco oklaskiwali wypowiedź marszałka seniora Kornela Morawieckiego na początku poprzedniej kadencji Sejmu, że prawo nie może być ponad narodem, to naród musi być ponad prawem. Wypowiedź ta stała się mottem poczynań rządzącej partii, która zasłaniając się mandatem otrzymanym od suwerena, dowolnie interpretuje Konstytucję i nie przejmuje się decyzjami konstytucyjnych organów państwa, jeśli nie są po jej myśli.

Uderzająca jest arogancja i konsekwencja pisowskiej władzy na tym polu. Reforma sądownictwa w jej wydaniu, której pozornym celem jest usprawnienie systemu wymiaru sprawiedliwości, a rzeczywistym – podporządkowanie władzy sądowniczej władzy wykonawczej, dokonywana jest drogą kolejnych deliktów konstytucyjnych. Uzasadnianie prawomocności tych działań przez posłusznych władzy prawników zgrupowanych wokół Zbigniewa Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości, jest naiwne i niewiarygodne nawet dla laików. Mimo że „reforma” ta budzi zdecydowany sprzeciw środowisk prawniczych w Polsce i w Europie, mimo protestów społecznych przeciwko niszczeniu trójpodziału władzy, a w rezultacie – demokracji liberalnej, mimo ostrzeżeń Komisji Weneckiej i komisji Europejskiej, która skierowała sprawę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, stanowisko polskiego rządu i prezydenta pozostaje w tej sprawie niezmienne. „Ja mam w nosie tych 60 – przepraszam bardzo – profesorów, bo ja jestem za Polakami” – stwierdził wiceminister Janusz Kowalski na antenie Polsat News, w reakcji na decyzję Sądu Najwyższego niezgodną z oczekiwaniami władzy.

Ta bezczelna nieugiętość pisowskiej władzy okazuje się jednak dla wielu ludzi imponująca. Dotyczy to nawet niektórych polityków opozycji, którym taka łatwość w zastępowaniu niewygodnych reguł własnymi, a także odporność na powszechną krytykę i protesty („Słychać wycie? Znakomicie” – jak napisał na Twitterze wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik) nie wydawała się wcześniej możliwa. W szerokich kręgach społecznych doszło do niebezpiecznej zmiany mentalnej, która polega na zakwestionowaniu podstawowej wartości, jaką jest poszanowanie przyjętych uniwersalnych zasad w życiu społecznym.

Nic nie jest niemożliwe i nieodwracalne, kiedy się walczy o swoje. Dawne pejoratywne określenie „po trupach do celu”, nabrało nowego znaczenia, świadczy o odwadze i determinacji. Czy mogą zatem dziwić coraz częściej się pojawiające ekscesy w salach sądowych, gdy niezadowoleni z wyroku głośno demonstrują swój sprzeciw, a nawet próbują fizycznie atakować sędziów? Coraz częściej spotyka się nadmierną roszczeniowość i towarzyszącą jej agresję, na co skarżą się lekarze, nauczyciele czy sprzedawcy rozmaitych usług. Szybko rośnie skala różnych oszustw, których dopuszczają się obywatele wobec państwa, zabiegając o rozmaite nienależne ulgi i świadczenia. Jak widać, przykład idzie z góry.

Kierowanie się przez PiS teleologiczną etyką widoczne jest także w stosowaniu prowokacji, jako narzędzia w walce politycznej. Tym zajmują się podporządkowane władzy służby specjalne. Już w okresie pierwszych rządów PiS zasłynął w tym Mariusz Kamiński, jako szef CBA, snujący misterną sieć prowokacji wobec Andrzeja Leppera, oraz jego czołowy agent Tomek, uwodzący posłankę PO. Ten sam agent, skonfliktowany ze swoimi dawnymi mocodawcami, opowiedział ostatnio w programie TVN o niedopuszczalnych praktykach stosowanych w środowisku tych służb. W normalnym demokratycznym kraju spowodowałoby to publiczny wstrząs, którego skutkiem byłaby fala degradacji i próby reorganizacji służb specjalnych. W Polsce opinia publiczna przyjęła to ze wzruszeniem ramion. Przecież wiadomo, że pisowska władza tak właśnie działa, poszukując prowokacji, pomówień i rozmaitych „haków” na swoich przeciwników. Próby odzyskania Senatu przez usilne starania, aby skompromitować marszałka Grodzkiego, też nie robią większego wrażenia – „Sorry, tak u nas wygląda walka polityczna”.

Rządy Prawa i Sprawiedliwości kiedyś się skończą, ale spustoszenie moralne, jakie po nich pozostanie, może nam towarzyszyć przez długie lata. Jest obawa, że przyszłe rządy nie będą skłonne tak łatwo zrezygnować z niektórych rozwiązań, które choć niezgodne z prawem lub dobrymi obyczajami, okazały się skuteczne dla utrzymania władzy. Największym zagrożeniem dla jakości życia społecznego byłoby upowszednienie obecnych form sprawowania władzy w państwie. Prowadzi do tego utrwalanie opinii głoszonych przez tzw. symetrystów, że w Polsce nic nadzwyczajnego się nie dzieje, że PiS jest normalną partią polityczną, która być może przekracza dopuszczalne normy, ale wiele się pod tym względem nie różni od innych partii, które w przeszłości robiły to samo.

Należy jednak zwrócić uwagę, że PiS, hołdując moralnemu partykularyzmowi i etyce teleologicznej, otwarcie podważa zasady moralne cywilizacji zachodniej, oparte na racjonalności i humanizmie. Z tych zasad wynikają wartości dotyczące demokracji liberalnej i praw człowieka. Poza skrajną prawicą, żadna partia w Polsce po 1989 roku nie ośmieliła się tych wartości kwestionować. Otóż tych wartości należy bronić wszelkimi sposobami, bo tylko ich przestrzeganie może nas uchronić przed pogrążeniem się w moralnym bagnie populizmu.

Służby Prawa i Sprawiedliwości :)

Krzysztof Bondaryk, były Szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, w rozmowie z Gazetą Wyborczą z 9 czerwca polemizuje z zarzutami publicznie mu stawianymi przez Mariusza Kamińskiego. Wyjaśnia skąd się biorą twierdzenia o inwigilacji dziennikarzy i innych osób, a także ile w tych oskarżeniach prawdy: Kamiński posługuje się starą metodą: „Nie mogę wszystkiego ujawniać z uwagi na tajemnicę państwową”. Kłamie. Niech ujawni wszystkie dokumenty, świadków i niech oni to potwierdzą. (http://wyborcza.pl/1,75398,20209256,byly-szef-abw-agencja-nie-rozpracowywala-nielegalnie-dziennikarzy.html?disableRedirects=true#ixzz4B7DLymcn ).

W rozmowie tej w jeszcze większym stopniu zwraca uwagę inne zdanie: Do końca roku służbę może opuścić nawet tysiąc funkcjonariuszy z wieloletnim doświadczeniem. Zlikwidowano delegaturę stołeczną. Kolejnych 200 funkcjonariuszy operacyjnych i śledczych mających chronić Warszawę podlega dalszemu „rozwibrowaniu”. Te nieprzemyślane poczynania znacznie osłabiają osłonę kontrwywiadowczą i antyterrorystyczną stolicy. Wydaje się ono nawet ważniejsze niż dyskusja o tym czy niektóre działania ABW w poprzednich ośmiu latach mogły być nielegalne czy nieetyczne.

System bezpieczeństwa wewnętrznego tworzy się latami. To misterna konstrukcja oparta na bardzo wyspecjalizowanych kadrach, precyzyjnie zdefiniowanych zadaniach, starannie dobranych współpracownikach w sposób maksymalnie bezpieczny prowadzonych we wrogich organizacjach. Na to nakłada się system analityczny i budowane długo i konsekwentnie wsparcie techniczne. Od miniaturowych urządzeń do rejestracji obrazu i dźwięku zacząwszy na wywiadzie elektronicznym skończywszy. Kierowanie tym systemem czy poszczególnymi jego ogniwami wymaga doświadczenia i silnej motywacji. Nie chcę twierdzić, że kadry we wszystkich służbach RP, w latach 2008-2015 były idealne. Ale był to okres kształtowania stabilnej sytuacji funkcjonariuszy, w której awans zależał od stażu i osiągnięć profesjonalistów, budujących swoją karierę zawodową w służbach specjalnych, a nie aparacie politycznym którejkolwiek z partii.

Na pytania zadawane mi przez różne osoby, czy widzę jakieś poważne zagrożenia dla Szczytu NATO czy Światowych Dni Młodzieży i wizyty Papieża Franciszka, odpowiadam że nie. Właśnie dlatego, że wiem iż Centrum Antyterrorystyczne było budowane od wielu lat, w spokoju, ze świadomością jakiego rodzaju zagrożenia Polski dotyczą. Wymiana kluczowych dla CAT osób – a myślę tu nie tylko o funkcjonariuszach bezpośrednio w nim zatrudnionych, ale także w jednostkach kooperujących i w logistyce – spowoduje, że to przekonanie stanie się błędne. A jakie mogą być skutki zaniedbań pokazują niedawne ofiary zamachów terrorystycznych we Francji i w Belgii. Odbudowa w pośpiechu, tzw. kontrwywiadowczych i antyterrorystycznych aktywów, kosztuje bez porównania więcej niż systematyczna praca i nie daje pewności co do szczelności systemu.

Usłyszeć można wiele plotek, że odpływ kadr w ABW ma się zamienić w zwiększony nabór do CBA i to ta ostatnia, zorientowana na zwalczanie przede wszystkim przestępczości gospodarczej służba ma być wiodąca. Może to i byłoby słuszne, ale pod warunkiem, że przepływ osób i zadań byłby przemyślany i dobrze zorganizowany. Tymczasem jest wiele znaków, że tak nie będzie. Jednym z nich są projekty dwóch zasadniczych dla służb specjalnych ustaw: antyterrorystycznej i tzw. „inwigilacyjnej”. Oba projekty pisane były wyraźnie w pośpiechu. Wielokrotnie zmieniane, poprawiane i przerabiane zarówno na etapie przez złożeniem do Sejmu, jak i później. Poziom ich niedopracowania i niechlujstwa pokazuje, że ich autorzy nie do końca rozumieją problem, który rozwiązywali i działali w pośpiechu wyraźnie na polityczne zamówienie. Świadczą o tym na przykład takie „wpadki” – z których później wycofywano się nerowo – jak częściowa likwidacja tajemnicy spowiedzi (w ustawie inwigilacyjnej) czy konsultowany pomysł o możliwości aresztowania na 14 dni bez pytania o zgodę Sądu (w ustawie antyterrorystycznej). A takich pomysłów i niedoprecyzowanych pojęć można w obu ustawach znaleźć nadal wiele.

Przesuwanie ciężaru zadań służb specjalnych z antyterroryzmu, kontrwywiadu i przestępczości zorganizowanej na wsparcie dla gospodarki rodzi wiele różnych obaw. Po pierwsze takie, że to nie służby specjalne znają się na reformowaniu gospodarki i popełnione przez nie błędy mogą odbywać się kosztem całkowicie legalnych i uzasadnionych ekonomicznie projektów. Nie można też mieć pewności, że zwiększone penalizowanie nadużyć gospodarczych rzeczywiście spowoduje zmniejszenie luki VAT-owskiej i ograniczenie przestępczości karuzelowej. Wręcz przeciwnie, może się okazać, że odchodzenie od gospodarki rynkowej i coraz silniejsze wiązanie przedsiębiorczośći z administracją państwową wywoła efekt odwrotny, bo działaniami policyjnymi nie da się odwrócić błędów polityki ekonomicznej. Wtedy może okazać się, że sfrustrowane służby zamiast skutecznie ścigać malwersantów zabiorą się za przeciwników politycznych i prywatne porachunki.

wegry podsluch 2

Źródło: Eötvös Károly Közpolitikai Intézet/Eötvös Károly Policy Institute/Facebook

Sygnały dotyczące wdrażania podobnego modelu na Węgrzech wydają się być wyłącznie zniechęcające. Rosnący wpływ służb państwowych na przedsiębiorczość nie służy nie tylko wzrostowi gospodarczemu, ale także walce z korupcją. W rankingach różnych międzynarodowych instytucji pozycja Węgier spada w obu kategoriach. Zresztą o tym, że węgierskie instytucje policyjne nie radzą sobie z tradycyjnie pojmowanym bezpieczeństwem świadczy też panika jaką w Budapeszcie wywołała fala uchodźców w 2015 roku i wojny prowadzone przez zorganizowane grupy przestępcze o kontrolę nad szlakami przemytniczymi przez ukraińsko-węgierską granicę. A z zupełną już kompromitacją graniczą takie zdarzenia jak wykrycie (8 czerwca) w jednym z węgierskich think tanków profesjonalnego urządzenia podsłuchowego (http://budapestbeacon.com/featured-articles/surveillance-bug-found-ngo-office/34878). I nie ma większego znaczenia, czy to urządzenie zostało założone przez same służby, czy przez kogokolwiek innego. Poczucie bezkarności, które prawdopodobnie ma ktoś kto ten podsłuch zainstalował, mówi samo za siebie.

Nie sposób uniknąć analogii pomiędzy tym węgierskim zdarzeniem, a aferą taśmową przetaczającą się przez Polskę na skutek „spisku kelnerów”. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że w przeciwieństwie do kelnerów, profesjonalne urządzenie zostało zainstalowane w siedzibie organizacji, której jednym z zadań jest obrona praw obywatelskich Węgrów. A miarą jej skuteczności są postępowania przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu.

Partia w Polsce rządząca często powołuje się na węgierski przykład. Gdyby przekształcenia służb specjalnych także miałyby być budowane na takich doświadczeniach, to z pewnością Polska szybko przestałaby być jednym z najbezpieczniejszych państw na świecie. A poczucie zagrożenia obywateli powodowałaby nie tylko przestępczość, ale i aktywność instytucji z nią walczących.

Co ważnego wydarzyło się na świecie w roku 2014? Lista Top 10. :)

1. Zimne spojrzenie Putina

Inwazja na Ukrainę zakwestionowała kształt granic w Europie, milion osób pozbawiła dachu nad głową i przywołała demony przeszłości (w szczególności „ducha Monachium”). Nic więc dziwnego, że cały rok twarz Putina była w mediach wręcz wszechobecna. Wyraz twarzy miał w zasadzie niezmienny – zimne oczy KaGieBisty, usta bez cienia uśmiechu, kłamstwa wypowiadane bez mrugnięcia okiem. Na szczęście początkowy tryumf po kilku miesiącach został przykryty coraz większym cieniem nadchodzącej klęski. Właśni poddani zaczęli go pytać o wysokość rachunku za jego międzynarodowe awantury. Na emeryturę go jednak nie wyślą, bo w autorytarnym systemie władzy w Rosji, w przeciwieństwo na przykład do Chin, nie przewidziano takiej instytucji. Dla Putina więc walka o utrzymanie władzy jest, literalnie, walką o życie. W nadchodzącym roku walczący o życie prezydent Rosji będzie więc nadal zagrożeniem dla pokoju w Europie.

2. Zadziwiająco mądra polityka Unii wobec Rosji

Słowa Angeli Merkel o Putinie, który „zachowuje się tak, jakby żył w innym świecie”, były dowodem na utratę resztek złudzeń Berlina wobec Moskwy. W efekcie Niemcy stały się głównym europejskim architektem twardej polityki sprowadzania Putina z powrotem na ziemię. Powszechnie oskarżana o polityczną słabość Unia Europejska, okazała się zdolna do działań niepopularnych i konsekwentnych, a wyśmiewana początkowo polityka sankcji gospodarczych przeniosła starcie z Rosją na tę arenę, na której Unia ma bezwzględną przewagę
i największe prawdopodobieństwo sukcesu. Warto zauważyć, że Unia podjęła tak ostre działania, wobec tak ważnego partnera gospodarczego i politycznego, pierwszy raz w historii. Ciekawe, czy za trzy miesiące, gdy trzeba będzie podjąć decyzję o przedłużeniu sankcji, zdoła tą swoją siłę polityczną potwierdzić, czy jednak Rosji uda się państwa członkowskie podzielić (jak już wiele razy z sukcesem czyniła).

3. Ameryka wraca do gry

Cena baryłki ropy spadła o połowę, co uradowało przewoźników lotniczych i kierowców, a zmartwiło rozmaite reżimy utrzymujące się u władzy wyłącznie dzięki dochodom z „czarnego złota”. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że za tak dużym spadkiem ceny stoją zakulisowe naciski dyplomatyczne Stanów Zjednoczonych, które tanią ropą chcą rzucić na kolana Rosję. Waszyngton okazał się mieć większy wpływ na największych eksporterów ropy niż Moskwa (o czym przekonał się w listopadzie min. Ławrow podczas nieudanych rozmów z Saudem al-Faisalem, szefem dyplomacji Arabii Saudyjskiej). Gdy dodamy do tego osiągnięty w minionym roku, podobno bardzo duży, postęp w negocjacjach z Iranem, oraz normalizację stosunków USA z Kubą, to wyłania się obraz mocarstwa, które powoli budzi się ze snu. Jeśli Barack Obama w ostatnich latach swojej prezydentury złamie Putina, dogada się z ajatollahami, rozwiąże problem kubański i jeszcze podpisze historyczną umowę o wolnym handlu z Unią, to… może jeszcze uratować, fatalny póki co, wizerunek swojej prezydentury. Wygląda na to, że zaczęło mu na tym naprawdę zależeć.

4. Gospodarka chińska stała się największa na świecie

Według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego chiński PKB w roku 2014 był większy niż Stanów Zjednoczonych. To symboliczny moment powrotu Chin na miejsce, które zajmowały przez stulecia – największej potęgi gospodarczej świata. Żeby zobrazować jak wielki to sukces, przypomnijmy, że jeszcze trzy dekady temu ten kraj był outsiderem, z niewielką, w dużej mierze odizolowaną od świata gospodarką. Teraz wsiada na fotel lidera i wyraźnie sygnalizuje rosnące ambicje polityczne. To też zapowiedź tego co nas czeka w kolejnych latach – coraz większej obecności w świecie chińskich firm, turystów, migrantów, idei i języka. Szykujmy się na to.

5. Epidemia ignorancji

Niecałe 10 tysięcy potwierdzonych ofiar wirusa (czyli nieporównywalnie mniejsze żniwo niż zbiera w Afryce AIDS i malaria), epidemia ograniczona w dużej mierze do trzech krajów Afryki Zachodniej (Liberia, Sierra Leone i Gwinea), a fala paniki przybrała wymiar globalny. Pamiętacie to gorączkowe liczenie łóżek szpitalnych w Polsce? Pamiętacie prezydenta Obamę, który na forum ONZ wymienił ebolę jako największe zagrożenie dla bezpieczeństwa światowego?. Obawy okazały się mocno przeszacowane, ale ich konsekwencje gospodarcze, będą w Afryce odczuwane jeszcze długo. Wedle badania agencji Safaribookings.com spadek liczby rezerwacji wycieczek na safari sięgnął nawet do 70%. Wiele biur podróży w ogóle zrezygnowało z oferowania wycieczek do Kenii, Tanzanii, czy RPA. Dowodzi to, że Afryka jest traktowana w zasadzie jak jedno państwo, a przecież najpopularniejsze parki narodowe
w Tanzanii oddalone są od miejsc występowania epidemii o ponad 5 tysięcy kilometrów, czyli jest tam tak samo daleko, jak do Niemiec. Żal milionów Afrykańczyków żyjących
z turystyki, która jest odpowiedzialna aż za 10% PKB krajów Afryki Subsaharyjskiej.

6. Nowa odsłona dżihadu

Symboliczny sukces wojny z terroryzmem, jakim było zabicie Osamy bin Ladena, został w roku 2014 zakwestionowany przez egzekucje pojmanych zachodnich dziennikarzy oraz proklamowanie Państwa islamskiego na części terytorium  Syrii i Iraku. Choć póki co najbardziej cierpi miejscowa ludność cywilna, to wydaje się, że wcześniej czy później „święta wojna” dosięgnie również Europy. Tym bardziej, że już kilka tysięcy obywateli państw europejskich zasiliło szeregi bojowników islamskich. Jak twierdzi The Economist wielu z nich to przedstawiciele klasy średniej, których do walki nie zmusiła zła sytuacja materialna, ani dyskryminacja religijna tylko… nuda. „Młodzieży wyraźnie brakuje powstania…” śpiewa Tomasz Organek na płycie „Głupi” (dla mnie najlepszy tegoroczny polski album rockowy) i być może dotyka istoty sukcesu wielu ruchów radykalnych, nie tylko w Polsce.

7. Zjednoczona Europa nie jest dana raz na zawsze

To prawda, że wzrost nastrojów antyeuropejskich nie przełożył się na zmianę większości w Parlamencie Europejskim. To prawda, że aspiracje niepodległościowe Szkocji i Katalonii nie doprowadziły do ich wyjścia z Unii. To prawda, że wynik referendum na temat członkostwa Wielkiej Brytanii jeszcze nie jest przesądzony (choć samo referendum raczej tak). Niemniej jednak sygnał, jaki do nas płynie jest wyraźny – Unia Europejska, w tym kształcie jaki znamy, nie musi przetrwać. Niby to oczywiste, ale przecież często traktujemy ją jako oczywistość, daną nam raz na zawsze. Mijający rok pokazał, że jeśli zwolennicy zjednoczonej Europy nie zaczną energiczniej o nią walczyć, to ją utracą.

8. Prawo do bycia zapomnianym

Kontrowersyjny wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej usankcjonował tzw. prawo do bycia zapomnianym. Google, na prośbę osoby zainteresowanej, musi usuwać
z wyników wyszukiwania linki dotyczące danych osobowych osób prywatnych, jeśli informacje są „nieistotne lub nieaktualne”. Z jednej strony to prawdziwy przełom w walce o prawo do prywatności (jakże zagrożone w dobie Internetu), ale z drugiej, ta cała sprawa wyraźnie pokazuje, jak trudno będzie to prawo zabezpieczyć. Nie ma bowiem technicznych możliwości zapewnienia, że określone dane o nas przestaną istnieć w sieci. Zmiana polega jedynie na tym, że nie będą one wyświetlane wśród rezultatów wyszukiwania. Walka o prawo do bycia zapomnianym wcale więc nie jest więc zakończona – rozmaite jej odsłony będziemy obserwowali pewnie przez wiele kolejnych lat. Będzie to starcie o tyle ciekawe, że po drugiej stronie barykady są potężne siły, zasłaniające się równie (?) istotnym prawem do informacji i interesem publicznym (m.in. dostęp do informacji o oszustwach, zaniedbaniach zawodowych, czy wyrokach skazujących).

9. Piwna rewolucja nabrała tempa

Dla miłośników piwa, do których się zaliczam, nastały wspaniałe czasy. Przez świat przetacza się potężna fala nowych piw (w kilkudziesięciu różnorodnych stylach), napędzana nowymi odmianami aromatycznych chmieli, głównie amerykańskich. Od USA po Japonię powstają tysiące nowych browarów rzemieślniczych, na rynku pojawiają się dziesiątki tysięcy nowych piw, a walory degustacyjne niektórych z nich mogą się równać z najlepszymi winami, czy whisky. Tylko w Polsce w minionym roku pojawiło się aż 500 nowych piw! Reaktywowane są wymarłe style piwne, wymyślane są nowe receptury, a produkcja w wielu browarach rzemieślniczych nie daje rady zaspokoić rosnącego popytu. Trend ten oczywiście nie zaczął się w roku 2014, ale teraz nabrał impetu i w ciągu kilku lat może zasadniczo zmienić obraz całej branży piwnej na świecie. Ku zadowoleniu wielbicieli dobrego piwa.

10. Niemcy biją wszystkich (z wyjątkiem nas)

Niemiecka drużyna piłkarska w minionym roku zasłużenie zdobyła tytuł mistrzów świata. Półfinałowe zwycięstwo 7-1 na gospodarzami turnieju, Brazylią, zapadło w pamięci chyba każdemu miłośnikowi futbolu. Takie mecze się nie zdarzają często, a w zasadzie należałoby napisać, że takie mecze się niemal w ogóle nie zdarzają. Nie zapomnę więc wyrazu bezgranicznego zdziwienia na twarzy upokarzanych brazylijskich piłkarzy  i pewności siebie z jaką drużyna niemiecka rozmontowywała, raz za razem, brazylijska obronę. Nie zapomnę też radości milionów Polaków, gdy tą wspaniałą reprezentację mistrzów świata udało się nam pokonać. Po raz pierwszy w historii! Taki to był rok.

Relacja z debaty o Ukrainie i Rosji w „Ukraińskim Świecie” :)

Andriej Iłłariowrosyjski opozycjonista, b. doradca Putina; obecnie w CATO Institute w Waszyngtonie:
W Rosji miliony ludzi siadało wieczorami do komputerów i patrzyło co się dzieje na Ukrainie. I dalej patrzą. Ukraina to starsza siostra Rosji. Na antywojennne demonstracje w Rosji dwukrotnie wyszło po 50 tys. ludzi, a na kontrdemonstracji organizowanej przez władze było zaledwie kilka tysięcy. W Rosji działa 16 komitetów solidarności z Majdanem.
Putin i jego otoczenie wystraszyli się, że jak na Ukrainie zapanują europejskie porządki, to i ich system władzy może upaść, bo ludzie zaczną domagać się zmian. W latach 2004-5 na Kremlu już myślano o siłowym rozwiązaniu. Putin przestał mówić „w Ukrainie”, a zaczął mówić „na Ukrainie”. Po rosyjsku znaczy to, że Ukraina nie jest już państwem, ale tylko terytorium.
Przemówienie Putina o obronie wszelkimi środkami rosyjskojęzycznej ludności w innych krajach podobne do przemówienia Hitlera w 1938 r. Merkel powiedziała, że Putin stracił kontakt z rzeczywistością. To raczej Europa i USA straciły kontakt z rzeczywistością lekceważąc w swej ocenie Putina. Mówi się, że grozi nowa zimna wojna. Zimna wojna się skończyła, teraz jest gorąca wojna. W czasie zimnej wojny nie było w Europie personalnych sankcji, zmiany granic, tysięcy ofiar.
Demokratyczna i wolna Rosja to byłaby najlepsza gwarancja bezpieczeństwa. Dlatego nie można dopuścić do porażki Ukrainy. Oddanie Krymu bez strzału nic nie dało. Bush był twardszy niż Obama. W czasie wojny gruzińskiej rozkazy zajęcia Tbilisi zostały już wydane. Bush polecił natychmiast flocie śródziemnomorskiej skierować się na Morze Czarne i postawił w pogotowie siły powietrzne w Europie. Już następnego dnia Miedwiediew ogłosił, że „cele naszej operacji w Gruzji zostały zrealizowane” i marsz na Tbilisi został wstrzymany. Walka o Ukrainę to obrona światowego porządku, a przegrana Ukrainy to zaproszenie do nowych agresji. Kluczowe najbliższe dwa lata. Putin uważa, że Obama to najsłabszy prezydent USA od lat.
Putin chce doprowadzić Ukrainę do bankructwa. Pracują dla niego nie dziennikarze, ale wojska dezinformacji. Jeśli nie będzie odpowiedzi to te wojska wygrają. Czy w czasie II wojny światowej można sobie wyobrazić korespondentów Hitlera nadających z Londynu? Tymczasem wysłannicy Putina wszędzie działają swobodnie.
Putin kusi Chiny, Chiny chętnie kupią surowce po niskiej cenie, ale nie dają żadnych obietnic, stoją z boku.
Ukraina oddała broń jądrową za gwarancje bezpieczeństwa. Gwarancje USA i Wielkiej Brytanii okazały się mało wiarygodne. Takie kraje jak Japonia, Korea Płd., Tajwan i inne, które mają techniczną możliwość wyprodukowania broni jądrowej będą dalej wierzyć w amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa?

Rusłana Łyżyczkopiosenkarka i aktywistka Majdanu:
W 2004 wszyscy po rewolucji poszli do domu, bo uwierzyli Wiktorowi Juszczence i Julii Tymoszenko. Dziś nie popełnią takiego błędu, chcą pilnować rządzących. W Radzie Najwyższej 10% deputowanych jest z Majdanu, w następnej będzie 50%. Majdan jako sprzeciw wobec korupcji, to przywrócenie narodowych i europejskich wartości. Za Janukowycza nawet historię Ukrainy przepisywano według wyobrażeń Kremla. Teraz my jesteśmy hiperaktywni. Dziedzictwo Putina to głodny Krym i zniszczony Donbas.

Volodymyr Parasiukżołnierz batalionu „Ajdar”, deputowany Werchownej Rady:
ATO to wojna. Ukraińcy mają zapał, ale brakuje techniki wojskowej. Majdan zjednoczył ludzi, Ukraińcy stają się obywatelami.  „2 miesiące temu w ogóle nie myślałem, że mogę być deputowanym.”

Ludmiła Kozłowskaprezes Fundacji Otwarty Dialog i członek Rady Lustracyjnej przy Ministrze Sprawiedliwości:
Janukowycz wyjechał a system został. Polska nauczyła ją, że jak chce się coś zrobić, to można, że jak się idzie do urzędu to można spotkać życzliwych ludzi i załatwić sprawę.
Sądownictwo na Ukrainie to jest działalność biznesowa. Ustawa lustracyjna będzie wymagać poprawek, ale musi być wdrożona.

O wolność w edukacji – recenzja książki Tomasza Kalbarczyka „Wolność a edukacja. Filozofia wychowania we współczesnym świecie” :)

We współczesnej debacie na temat wychowania, edukacji, pedagogiki i pedagogii dużo miejsca poświęca się problemowi wolności lub jej braku. Z perspektywy liberalnej, edukacja bywa najczęściej postrzegana w kategoriach rynkowych. Często używa się sformułowania komercjalizacja edukacji. Jednak ideologia liberalna nie ogranicza się jedynie do wymiaru gospodarczego. Takie redukcjonistyczne ujęcie liberalizmu w odniesieniu do edukacji wymaga korekty. Umożliwia ją pogłębiona analiza myśli liberalnej i jej oddziaływania na sferę teorii i praktyki edukacyjnej. Edukacja liberalna jest bardzo słabo obecna w dyskursie publicznym. Poza kilkoma pracami, widać wyraźną lukę w tym zakresie na polskim rynku wydawniczym. Udało się ją wypełnić Tomaszowi Kalbarczykowi, książką pt. „Wolność a edukacja. Filozofia wychowania we współczesnym świecie” (Wyższa Szkoła Ekonomii i Innowacji, Lublin 2012, ss. 179). W pozycji tej znajdziemy analizę współczesnej myśli liberalnej w kontekście refleksji edukacyjnej. Liberalizm jako doktryna, niewątpliwie oddziałuje na politykę i praktykę edukacyjną, co staje się główną osią narracji u Kalbarczyka. Autor książki, jak sam zaznacza, dokonał arbitralnego doboru literatury, skupiając się głównie na pracach dwudziestowiecznych oraz współczesnych myślicieli nurtu liberalnego. W swej pracy podejmuje on także próbę konfrontacji stanowisk wobec wybranych problemów, przedstawiając tym samym krytykę założeń ideologii liberalnej. Swoje rozważania przenosi także na grunt polskiej polityki oświatowej, starając się dowieść, iż w zakresie rozwiązań rynkowych, liberalizm do pewnego stopnia odniósł triumf. Jednak nie zapomina on o antyliberalnych hasłach, dominujących w polskiej polityce w latach 2005-2007, które za sprawą szczególnie ministra Romana Giertycha, zostały wprowadzone do polityki oświatowej. Chociaż działalność wspomnianego ministra była krótkotrwała, udowodniła w jaki sposób władza, a zwłaszcza przyświecająca jej ideologia, może wpłynąć na kształtowanie nie tylko polityki, ale i praktyki edukacyjnej. Wolność w edukacji stanowi wartość podstawową, a do jej obrony powinniśmy być zawsze gotowi.

http://www.flickr.com/photos/breadfortheworld/3963288257/sizes/m/
by Bread for the World

W rozdziale pierwszym, autor książki podejmuję analizę poglądów Friedricha Hayeka i Miltona Friedmana na temat systemu oświatowego oraz prezentuje koncepcje libertariańskie, na przykładzie myśli Ayn Rand,  jako radykalnego ruchu. Libertarianizm proponuje, aby szkoły w ogóle nie były obiektem zainteresowań państwa, stąd poglądy przedstawicieli tego nurtu, postrzegane są często jako utopijne. Kalbarczyk  wskazuje również na toczący się spór między różnymi, opozycyjnymi do liberalizmu nurtami, zauważa on na przykład, że „(…) wciąż wielu ludzi uważa za niebezpieczną właśnie wolność, a w konsekwencji liberalizm wraz z jego rozwiązaniami dotyczącymi różnych sfer życia, nie wyłączając edukacji” (s. 31). W dalszej części tego rozdziału, zostaje również omówiona relacja między wychowaniem liberalnym oraz tzw. wychowaniem do przedsiębiorczości. Jednak autor w końcowej refleksji podkreśla, iż przesłanie filozofii liberalnej nie ogranicza się jedynie, jak to bywa mylnie postrzegane, do uczenia przyszłych pokoleń prowadzenia przedsiębiorstw, lecz rozwija umiejętności podejmowania samodzielnych decyzji, odpowiedzialności oraz niezależności.

W drugim rozdziale autor podejmuje próbę dyskusji i konfrontacji stanowisk opozycyjnych wobec myśli liberalnej. Autor zauważa bowiem, że komunitaryści krytykują przede wszystkim liberalny indywidu­alizm i jego wpływ na społeczeństwo, a zatem umieszcza ich w nurcie konserwatywnym. Kalbarczyk ilustruje spór między konserwatystami a liberałami, odwołując się do konserwatywnej krytyki Teorii Sprawiedliwości Johna Rawlsa, zauważając przy tym, iż moment ukazania się książki, stał się początkiem przywołanego sporu. Kalbarczyk pisze bowiem, że „wśród wielu zwolenników politycznego liberalizmu ukazanie się książki wywołało poczucie sukcesu, mobilizując jednocześnie przeciwników do wytę­żonej polemiki” (s.74). W tej części publikacji Kalbarczyka podjęty zostaje również problem merytokracji, który został przedstawiony w konflikcie między liberałami a komunitarystami na przykładzie poglądów Michaela Walzera. Autor stawia ważne pytanie, na które próbuje odpowiedzieć: „czy powinny się one koncentrować wokół konkurencyjności i weryfikowania kandydatów na kolejne szczeble eduka­cji za pomocą mniej lub bardziej rygorystycznego systemu testów, czy przeciwnie, model edukacji budowany ma być zgodnie z ideą wyrównywania szans” (s. 100).

Ostatni, trzeci rozdział, skupia się z kolei na lewicowej myśli liberalnej. W tej części narracja autora skupia się głównie wokół napięć między wolnością a równością, pojawiających się nie tylko w rozważaniach i sporach filozofów, lecz także i w społeczeństwach. Podejmuje on także próbę przedstawienia alternatywnego szkolnictwa, opierając się głównie na kluczowym dziele Aleksandra Neilla „Nowa Summerhill”, ukazując, że szkoła może być miejscem, w którym wolność jednostki jest nadrzędną wartością. Poglądy Neilla zestawia z wizjami na temat szkolnictwa Bertranda Russela, znajdując w nich podobieństwa i różnice. W ostatniej części analizuje on krytykowaną szczególnie przez konserwatystów koncepcję wychowania kosmopolitycznych obywateli w ujęciu Marty Nussbaum. Ponadto skupia się on również na wychowaniu patriotycznym oraz na jego liberalnej krytyce.

Omawiana publikacja wpisuje się w nurt filozoficzny, aczkolwiek autor stara się w niej przedstawić implikacje dla pedagogiki, pisząc „liberalizmowi rozpatrywanemu z punktu widzenia problemów wychowania potrzebne jest wyznaczenie granic – strefy kompromisowych rozwiązań, które uwzględnią wspólny rdzeń teore­tycznych założeń różnych nurtów liberalizmu oraz wezmą pod uwagę wyzwania związane z edukacją” (s. 163). Wydaje się, że liberalizm kojarzony jest głównie z kwestiami polityczno-gospodarczymi w sferze edukacji, pomija się z kolei jego rolę w wychowaniu. Tomasz Kalbarczyk słusznie podsumowuje swoje refleksje, twierdząc, że liberalizm zrywa z dziewiętnastowiecznym podejściem do wychowania, stawiając w punkcie centralnym jednostkę. Twierdzi również, że „liberalna filozofia wychowania nie unika wyzwań związanych z globalizacją, łączy się ze zrozumieniem dla różno­rodności i tolerancją, stara się zwiększać wolność młodych ludzi, nie rezygnując z udzielania im wsparcia i motywowania do nauki” (s. 168).

Książka Tomasza Kalbarczyka może być przydatną lekturą nie tylko dla osób związanych ze światem akademickim, ale również dla tych, którzy zajmują się edukacją w sferze praktycznej. Wydaje się, że może ona zainspirować osoby, które są zainteresowane systemem oświatowym, ale również może „odczarować” słowo liberalizm, nadając mu szerszego znaczenia, na jakie zasługuje.

Kłopoty z rozwojem w świecie islamu czyli historia rzuca długi cień… :)

http://www.flickr.com/photos/moummh/2183195728/sizes/m/Spróbujmy spojrzeć na współczesne problemy państw muzułmańskich, a zwłaszcza ich przyszłości (dokładniej: szans ewolucji w kierunku rozwiązań zbliżonych do standardów liberalnej demokracji i rynkowego kapitalizmu) z perspektywy historycznej. Moja diagnoza jest następująca: trudno jest przeskoczyć w kilka czy kilkanaście lat ze średniowiecza przynajmniej do XVIIIw., czyli ery Oświecenia. Dlatego świat islamu czeka jeszcze wiele konwulsji (których odpryski dotykać będą również innych).

W XIIw. dowódca przysłanego miejscowemu biskupowi oddziału wojska w celu zdławienia irredenty katarów (albigensów) w południowej Francji pytał go jak odróżnić „wiernych” od „heretyków”. I usłyszał sławną odpowiedź: „W razie wątpliwości, karzcie śmiercią wszystkich. Bóg rozpozna swoich”. Świat średniowiecza był światem okrutnym  w s z ę d z i e.  Tyle, że przez prawie 800 lat Zachód ewoluował.

Tymczasem świat islamu  n i e.  Czym, bowiem, są dzisiaj podkładane bomby na bazarach, gdzie ludzie odmiennych odłamów islamu dokonują zakupów? Albo samobójcy detonujący ładunek wybuchowy przed urzędem zatrudnienia? Ich własny bóg też rozpozna swoich. Przykłady można by mnożyć.

I wreszcie, przykład bodaj najważniejszy, mianowicie zemsta religijna. Owe klątwy (z nakazem „moralnym” dla wiernych zamordowania owego wyklętego), albo próby zamordowania dziennikarzy zachodnich, którzy coś napisali, czy narysowali coś krytycznego czy wręcz wykpili jakieś cechy islamu. Zauważmy, że w teorii powstawania państwa jednym z kluczowych aspektów przejścia od prymitywnej wspólnoty plemiennej do państwa, jako wspólnoty terytorialnej z wspólną władzą, także sądowniczą, jest wyrzeczenie się przez mieszkańców danego terytorium zemsty, czyli wymierzania sprawiedliwości na własną rękę. Powszechność takiej mentalności w świecie islamu stawia cywilizacyjnie te ludy na etapie  p r z e d p a ń s t w o w y m…

A teraz przejdźmy do sfery gospodarki. W średniowieczu chrześcijaństwo ostro potępiało lichwę (czyli oprocentowanie pożyczek), używając różnych, często kuriozalnych wręcz wyjaśnień tego potępienia. Islam również przyjął taką samą postawę wobec oprocentowania pożyczek. Tyle, że pod presją realnego świata gospodarki, a potem konkurencji protestanckich odłamów chrześcijaństwa to potępienie rozmyło się, a następnie zniknęło całkowicie. Tymczasem w islamie zakaz istnieje do dziś i bankowość islamska musi zdrowo nagimnastykować się, aby prowadzić normalną działalność kredytową.

Itd.,itp. Skoro oczekuje się ewolucji w kierunku kapitalistycznego rynku, to należałoby oczekiwać rosnącej pewności posiadania, czyli ochrony własności prywatnej. Ale ani w czasach wojennych przewag cesarstwa ottomańskiego (tureckiego), ani we współczesnych despotiach na Bliskim i Środkowym Wschodzie taka ochrona nie istniała. Dalej, władcy świeccy, jak i duchowni muzułmańscy zdecydowanie zniechęcali do poznawania świata zewnętrznego i jego osiągnięć. I znowu, efekty wielowiekowych zakazów i presji są widoczne do dziś: liczba publikacji w liczących się czasopismach naukowych różnych dyscyplin napisanych przez naukowców z Izraela jest kilkakrotnie większa niż liczba publikacji naukowców ze wszystkich krajów arabskich łącznie. Podsumowując w jednym zdaniu, historia rzuca długi cień, a islam nie jest tu wyjątkiem; droga postępu będzie tam i trudna, i długa…

Szanujmy się! :)

Dotychczas biskupi kropili za pieniądze. Na przykład hotel – co by się gościom pobożnie spało. Dziś przecinają wstęgi za darmo i bez kropidła!

Jako względnie znany kabotyn znalazłem się w licznym gronie niewiele lepszych od siebie na pewnej większej imprezie, z dala od gór, zresztą bardzo udanej i sympatycznej. Nie o niej wszak głównie chcę pisać, lecz o pewnym evencie na marginesie, małym bankieciku z dodaniem ślicznotek z „Mojej cipki” i ciach z „Zakręć milion”. Jak każdą taką lanserską żenę cykali to to liczni fotoreporterzy, celem umieszczenia zdjęć na zajebisteparty.pl itp. Do tego sałatki, szaszłyczki, tanie wino. Wszystko jak Pan Bóg przykazał, gdyby nie parę szczegółów.

Imprezka miała promować działający już od paru miesięcy średniej klasy hotel sieciowy trochę daleko od plaży. Nazwano ją „otwarciem”, wypuszczono czerwony dywan na chodnik, a fotorepy w szpalerze atakowali wchodzące gwiazdy. Ładujemy się po tym dywanie do środka, a tam, za rozgwarzonymi wilgotnymi dekoltami i żelowymi kuprami młodej polskiej inteligencji, mała scenka, otoczona paroma dziesiątkami jeszcze-nie-konsumujących. A pośród tych wszystkich dyszących biustów i pachnących młodzieńców dwie autentyczne zakonnice w habitach. No mówię wam, że nie ściemniam!

Ale posłuchajcie dalej. Oto na owej lekko oblężonej scence największy polski aktor Janusz Gajos i sławny hierarcha kk bp. Tadeusz Pieronek. Ich rolą było tam stać i czekać na przecięcie wstęgi, gdy już przyjdzie czas. Stali na tle własnoręcznie zrobionych zdjęć, gdyż obaj odznaczają się adekwatnym hobby. To od Pieronka przedstawiało bp. Wojtyłę przy autobusie, a to od Gajosa było ciemne i nie widziałem. Konferansjerkę typu „ja się tu k… lansuję” prowadził jakiś hałaśliwy blądyn a la kurczak. Jego kelnersko-szydercze obejście budziło powszechny aplauz, a rozpromieniony i rumiany ksiądz biskup co chwila robił nam ze sceny zdjęcia swoim małym aparacikiem. Zaś wieki aktor stał bezczynnie i z godnością wytrzymywał swe poniżenie – bez sensu, bez potrzeby, w jakimś absurdalnym stanie „wrobienia”. Rola życia, bo takie jest życie. Rola nie do zagrania. Ciekawe, czy to wszystko ogarnia, czy już mu się kitłasi. Sprawa niby prosta – miły człowiek, uprzejmy – skoro go ładnie poprosili, to nie odmówił. A jednak.

Po jakimś kolejnym eleganckim bon mocie, w rodzaju „zaraz będzie miał pan swoje pięć minut” do mikrofonu dorwali się hotelarze. Pierwsza była hotelarka z kartką, potem nad-hotelarz bez kartki, a wreszcie ober-hotelarz, bodajże z Niemiec. Dowiedzieliśmy się, że to świetny tani hotel i że w inspekcji centrali dostał 99 pkt. na 100. Wstęga została przecięta. Podziękowano nam, żeśmy się tu pofatygowali z Warszawy, a nawet z Krakowa i zaproszono do konsumpcji, która jak zawsze w świecie obciachu „czeka” albo „stygnie”. Na koniec zdradzono nam tajemnicę dealu. Otóż w zamian za ów występ gwiazd sceny i kościoła Wielka Impreza dostała okrągłe trzynaście pokoi! A ja se spałem bez przecinania i to w lepszym hotelu. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. A jednak może dałoby się coś zrobić, żeby pewne osoby, na przykład wielcy artyści, nie mogli być widywani w deprecjonujących ich sytuacjach – nawet jeśli w swej poczciwości sami gotowi się w nie pakować?

Pewnie nie warto pisać o takich błahostkach, ale mnie to gryzie. Tańczymy jakiegoś szyderczego postmodernistycznego twista, a może chocholi taniec, jak przed końcem świata. Kompletnie nam się już wymieszało – z ironicznego przekombinowania popadliśmy w jakąś wtórną naiwność i dezorientację. Nie ma już żadnej klasy, żadnych manier, a nawet żadnej hierarchii. Wszystko uchodzi i wypada. Nie ma zabawy i powagi, kultury bądź jej braku, elegancji i taniochy, prawy i zmyślenia. Wszystko się przelewa i rozciąga, urywa w połowie i zmienia kierunek. I nikomu to, poza Hartmanem, nie przeszkadza. Niepoprawny konserwatysta? Bynajmniej, czuję się w tym wszystkim jak ryba w wodzie. To nie mój zdrowy rozsądek ani moja złośliwość podtrzymują świat. Czynią to Profesjonaliści. Czymś, co budzi mój podziw na Wielkiej Imprezie, jest perfekcja i pracowitość obsługi. Od świtu do nocy czuwają nad nami tacy, którym się jeszcze nie pomieszało we łbach. Jak już im się pomiesza, to przepadliśmy z kretesem!

Aż przyszła wieść o śmierci, która przywróciła pion temu, co pochyłe. Na gorąco przyjaciele i koledzy Andrzeja Łapickiego zorganizowali publiczne wspomnienie i hołd. Był i Janusz Gajos, i Joanna Szczepkowska, i Allan Starski. Wszyscy pięknie się znaleźli. No więc, szanujmy się i na co dzień, panie i panowie.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję