To ciągle za mało. Czyli słów kilka o polskiej polityce zagranicznej :)

Na wystąpienie ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego w Sejmie czekaliśmy bardzo długo. Liczyliśmy, że dowiemy się jak będzie kształtowana polska polityka zagraniczna w najbliższych latach i dlaczego właśnie tak. Przez sześć miesięcy oczekiwaliśmy na odkrywczy program działań i planowanych przedsięwzięć. Te pół roku wyczekiwania umożliwiło obserwację poczynań polskich dyplomatów.

Byliśmy świadkami zmian, jakie zachodziły w MSZ. Miesiące negocjacji z Amerykanami o tarczy, lekkie ocieplenie kontaktów z Rosją, nadszarpnięcie stosunków z Ukrainą, normalizacja (a przynajmniej podjęcie próby normalizacji) relacji z sąsiadem zza Odry. Wszystkie te dynamiczne działania serwowane były wyborcom w postaci przyjemnie brzmiących prezentacji w mediach, a stosunki zagraniczne Polski stały się wizytówką rządów Donalda Tuska. Gabinet premiera zapomniał jednak o pewnym starym powiedzeniu: „apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Wygłodniali konkretnych koncepcji oczekiwaliśmy wystąpienia ministra Sikorskiego.

Niestety, to co zaprezentował, nie było ani zaskakujące ani odkrywcze. W dość skondensowanej formie przedstawiono nam jedynie to, o czym mogliśmy usłyszeć zarówno w expose premiera jak i w przekazach medialnych. Rozczarowanie wystąpieniem jest tym większe, że nie powiedziano niemal nic konkretnego. Ambitne założenia i cele to zbyt mało, by realizować odważną politykę międzynarodową. Słowa, gesty i plany nie wystarczą, by urzeczywistnić ów wspomniany przez Sikorskiego nadrzędny interes narodowy, jakim jest „potrzeba cywilizacyjnego skoku” w sprzyjającym i bezpiecznym „kontekście międzynarodowym”. Odwoływanie się do historii i doświadczeń państwa polskiego również nie jest w stanie wytłumaczyć przyszłych mechanizmów działania naszej dyplomacji, jeśli nie wyciąga się wniosków. W wystąpieniu Sikorskiego brakowało precyzyjnego określenia działań, brakowało wyraźnego wyartykułowania celów i oczekiwań, brakowało zdecydowanego planowania i prognozowania.

Sam minister na początku swojego przemówienia zapowiedział, że będzie to tylko „bardziej panoramiczny obraz” polskiej polityki zagranicznej na najbliższe lata. Ten szkic nie miał podawać szczegółowych rozwiązań (a szkoda), miał jedynie określić podstawę, na której formułowane będą przyszłe, bardziej sprecyzowane cele. Nie znaleźliśmy w przemówieniu ministra odpowiedzi na pytanie jak będzie formowana polska polityka zagraniczna, ale ta odpowiedź będzie kształtować się w toku przedsięwzięć prowadzonych przez MSZ. Celem strategicznym ma być wypromowanie Polski do pozycji czołowych państw europejskich. Warto zatem przyjrzeć się tym priorytetom o których mówił Sikorski i określić kolejne posunięcia polskiej dyplomacji.

Solidarni z Europą

Według słów szefa MSZ, współdziałanie Polski z innymi państwami Unii Europejskiej na zasadzie solidarności będzie wzmacniać jej pozycję międzynarodową. Określenie solidarnej Europy w polskiej retoryce pojawia się zresztą bardzo często, choć ta idea nie zawsze jest właściwie przedstawiana unijnym partnerom. W 2004r. wnosiliśmy ją na sztandarach naszego członkostwa w UE, ale nią również usprawiedliwialiśmy weto wobec rozmów z Rosją w sprawie umowy o partnerstwie, czy debaty (właściwie spory) nad nowym systemem głosowania w Unii Europejskiej. Pojęcie to jest traktowane jako swoiste antidotum na wszelkie problemy, z którymi musi się zmierzyć instytucja jaką jest UE, zwłaszcza w wymiarze Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa. Jest tylko jedna przeszkoda – Unia Europejska nie jest solidarna i wydaje się, że jeszcze długo nie będzie solidarna. Narodowe egoizmy zwyciężają bowiem z dość mglistą ideą dobra wspólnego społeczności państw unijnych. To sprawia, że nie tylko współpraca między członkami UE staje się trudna, ale także kwestia stosunków zewnętrznych, gdzie potrzebne jest wspólne stanowisko, jeden silny i zdecydowany głos całej Unii. Można mieć nadzieję, że Traktat Reformujący zmieni tę sytuację; póki co pozostaje nam nadal zabiegać o poparcie dla naszych pomysłów podczas rozmów bilateralnych.

Adwokat Ukrainy

Doskonale widać to na przykładzie Ukrainy, czy szerzej – Europejskiej Polityki Sąsiedztwa, w którą Polska aktywnie się angażuje. Zresztą kwestia wschodniego wymiaru polityki UE ma stać się – według słów ministra – polską specjalnością. Azymut ten ani nie dziwi ani nie zaskakuje, zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę położenie geograficzne, uwarunkowania historyczne, społeczne, kulturowe oraz wydarzenia kilku ostatnich lat, począwszy od „Pomarańczowej Rewolucji”. Zaskakująco zły był jednak początek rządów gabinetu Tuska: brak umowy o małym ruchu granicznym (podpisana dopiero cztery miesiące po wejściu Polski do strefy Schengen) i pojednawcze gesty wobec Rosji nie zapowiadały takiego rozkwitu stosunków z naszym wschodnim sąsiadem. Tymczasem obecnie to właśnie Polska jest adwokatem Ukrainy w UE (i nie tylko). Zdołaliśmy zdobyć poparcie dla proeuropejskich aspiracji rządu z Kijowa wśród innych państw członkowskich. Planujemy rozwinięcie Partnerstwa Wschodniego, czyli współpracy UE nie tylko z Ukrainą, ale także Mołdawią, Gruzją, Azerbejdżanem, Armenią i, w mniejszym zakresie, z Białorusią. Większą otwartość zaprezentowaliśmy również wobec Rosji, wycofując weto wobec rozmów w sprawie nowej umowy o Partnerstwie i Współpracy.

Można powiedzieć, że idzie nam nieźle na Wschodzie. Musimy być jednak czujni, zwłaszcza w kontaktach z Kremlem. To potężne państwo z na nowo rozbudzonymi ambicjami mocarstwowymi. Popieranie Ukrainy i Gruzji, zabiegi o budowę gazociągu z ominięciem Rosji, protesty i głośne domaganie się od Unii prowadzenia polityki bezpieczeństwa energetycznego – jakkolwiek racjonalne z punktu widzenia polskiego interesu narodowego – poważnie nadweręża nasze stosunki z Moskwą. Musimy zabiegać u unijnych partnerów o poparcie dla działań na Wschodzie, abyśmy nie zostali osamotnieni w walce z rosyjskim olbrzymem. Niezbędne będzie również wsparcie amerykańskie, choć bardziej w wymiarze politycznym niż militarnym, o którym ostatnio tak głośno. Tego poparcia będziemy potrzebować tym bardziej, im bliżej będzie przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej. Dlatego tak ważne jest stworzenie zaplecza na zachodzie i południu Europy oraz za Atlantykiem. Aby zrealizować ambitny cel wprowadzenia Ukrainy do Unii Europejskiej, musimy najpierw zadbać o własną pozycję i autorytet na Zachodzie. Nie możemy opierać się na frazesach i przyjaznych gestach w kontaktach z państwami takimi jak Niemcy czy Francja.

Dialog z Niemcami

Z jednej strony kanclerz Angela Merkel prowadzi twardą politykę, niemal z pogranicza bismarckowskiej realpolitik. Doskonale wie, co jest dobre dla jej kraju i potrafi o to walczyć, nawet jeśli trzeba poświęcić interesy Unii dla interesów narodowych. Widoczne jest to zwłaszcza w polityce gospodarczej UE. Cierpi na tym oczywiście społeczność unijna, w tym głównie Polska (zwłaszcza jeśli chodzi o bezpieczeństwo energetyczne), ale Niemcy są jedną z największych gospodarek na świecie, mają świetną markę i mogą sobie pozwolić na unilateralizm w kluczowych dla nich sprawach. Idea solidarności nie jest dla nich korzystna, bo oznacza dzielenie się z innymi, biedniejszymi krajami owocami swojej pracy i wysiłków.

Z drugiej strony tą silną pozycję państwa zza Odry powinniśmy brać pod uwagę jako pierwszy czynnik kształtujący nasze bilateralne stosunki. Musimy mieć świadomość, że pomimo różnic i zaszłości historycznych ten sojusz Polsce się po prostu opłaci, ponieważ mając poparcie Niem
iec wzmacniamy naszą pozycję zarówno w strukturze Unii Europejskiej, jak transatlantyckiej. Bez wątpienia przeszłość jest początkiem przyszłości, ale nie można historią determinować polityki wobec żadnego państwa, a już z pewnością nie takiego, które może stać się trampoliną dla upragnionego „skoku cywilizacyjnego”. Nie twierdzę, że musimy być ulegli wobec Niemiec, dialog jest ważny, rozwiązanie kwestii spornych również, ale nie można zapomnieć, że to, co stanowi o atrakcyjności tego państwa dla Polski i na odwrót to nie historia, ale gospodarka i polityczne współdziałanie. Dlatego istotna jest normalizacja stosunków z Niemcami i kontakty nie tylko o tematyce pojednawczej i historycznej, ale zwłaszcza stricte politycznej.

Niemcy są coraz bardziej sceptyczni wobec atrakcyjności relacji Berlin-Warszawa; musimy zatem przekonać ich, że oni też mogą na nich zyskać. Plan jest prosty i klarowny – pobudzić pozostające w stagnacji kontakty. Aby to osiągnąć, należy z Niemcami rozmawiać, słuchać ich i samemu mówić. Zapowiedź i faktyczne odejście od ostrego, konfrontacyjnego tonu to tylko początek budowania sojuszu. Potrzeba nam wspólnych przedsięwzięć, w ramach których moglibyśmy harmonizować politykę obu państw. Możliwością dla takiego współdziałania jest wspieranie aspiracji Ukrainy w jej dążeniu do UE, zwłaszcza, że Merkel także podkreśla swoje poparcie dla tego pomysłu. Niemcy mogą stać się naszym partnerem w polityce wschodniej prowadzonej w ramach tworzonego Wschodniego Partnerstwa.

Z francuskim akcentem

Potrzeba kontaktu z niemieckim sąsiadem nie może jednak przesłonić nam faktu, że w momencie potencjalnego kryzysu na linii Warszawa-Moskwa nie będziemy mogli liczyć na silne poparcie i ostre stanowisko pani kanclerz. Nie chodzi tu o konieczność wprowadzania zasady ograniczonego zaufania do zachodniego partnera, ale o czysto realistyczną świadomość, że każde państwo (zwłaszcza tak stanowcze jak Niemcy) w momencie, gdy ryzykuje swoje interesy dla dobra szerszego ogółu, skłonne jest się wycofać do bezpiecznej pozycji. Dlatego niezbędne wydaje się pogłębianie współpracy z Francją dla zrównoważenia tej niepewności.

Sarkozy niejednokrotnie dawał sygnały, że liczy na wzmacnianie stosunków z Polską. Oczywiście jest to przejaw zwykłego pragmatyzmu, zwłaszcza w kontekście francuskiej prezydencji w drugiej połowie 2008 roku, ale tą otwartość należy jak najlepiej spożytkować. Nie możemy oczekiwać na razie tak zaawansowanych kontaktów z Francją, jakie istnieją między Paryżem a Berlinem, ale musimy aktywnie włączać się w ten dialog. Dlatego niezbędne jest zdynamizowanie działań Trójkąta Weimarskiego. O takiej potrzebie mówiło się od dawna, ale dopiero od kilku miesięcy buduje się sprzyjające podłoże dla trójstronnej współpracy. Z pewnością działania na osi Warszawa-Berlin-Paryż mają szansę stać się motorem napędowym całej Unii Europejskiej; pomogą także Polsce wysunąć się na czołowe miejsce wśród europejskich państw.

Francja od dawna czaruje nas słowami o naszej sile i roli, jaką odgrywa państwo polskie w całej wspólnocie. Niestety, dotychczas nie umieliśmy korzystać z tego potencjału. Hasło solidarności wykorzystywane było jako broń do szantażowania innych państw członkowskich, a waśnie pomiędzy MSZ a prezydentem skutecznie zniechęcały do dialogu z Warszawą. Przestaliśmy być wiarygodnym partnerem. Należy teraz zrobić wszystko, aby wymazać ten niekorzystny wizerunek Polski w Europie. Trójkąt Weimarski jest dla nas szansą na zbudowanie pozytywnego obrazu polskiej dyplomacji. Ponadto daje nam komfort bezpieczeństwa, ponieważ trzy tak duże i dynamiczne kraje są bezprecedensową siłą na kontynencie. Być może spełni się także zapowiedź Zbigniewa Brzezińskiego o współpracy Trójkąta z Ukrainą, ponieważ w dłuższej perspektywie czasu takie wspólne działania mogą przerodzić się w bardziej sformalizowaną formę współpracy.

Solidarni wobec Rosji

Budowanie pozycji na Zachodzie musi zostać skorelowane z utrzymywaniem w miarę spokojnych i poprawnych stosunków z Rosją. Powtórzę pewne stwierdzenie, które w ostatnich miesiącach stało się wręcz sloganem: dobrze, że zaczęliśmy z Rosją rozmawiać. Jednocześnie źle, że jednak zbagatelizowaliśmy jej determinację w prowadzeniu mocarstwowej polityki zagranicznej. Uśmiechy i uściski, nawet propozycje składane Moskwie dotyczące inspekcji rosyjskich specjalistów w polskiej części amerykańskiej tarczy antyrakietowej, nie są w stanie złagodzić kremlowskiego tonu. To, co oferujemy Rosji to niewiele, w porównaniu do tego, co może stracić. Nie chodzi tu wyłącznie o wpływ na politykę Ukrainy, Gruzji (rosyjska determinacja jest tam wyjątkowo widoczna w ostatnich tygodniach) oraz innych państw. Moskwa może ponieść fiasko w polityce wobec całej Unii Europejskiej.

Jak wiadomo, dotychczasowa taktyka polegała na prowadzeniu oddzielnych rozmów i utrzymywaniu (bądź nie) indywidualnych stosunków z państwami partnerskimi z Unii Europejskiej. Wspominana już w tym artykule solidarność stanowi zagrożenie dla tak formułowanej polityki rosyjskiej. Rosja stara się temu przeciwdziałać, przede wszystkim polaryzując poglądy w Europie i wykorzystując podziały, zwłaszcza te, które powstały wskutek budowy Gazociągu Północnego i ogłoszenia niepodległości przez Kosowo. Powstrzymywanie pogłębiania się tych różnic leży w polskim interesie. Świetną okazją do konsolidacji stanowiska Unii jest negocjowanie nowej umowy o Współpracy i Partnerstwie z Rosją. Pierwszy krok został poczyniony, kiedy do mandatu negocjacyjnego wpisano solidarność energetyczną.

Zabiegi nasze względem Rosji powinny zacząć się od sformowania koalicji państw, które bez kompleksów staną oko w oko z rosyjskimi dyplomatami. Tylko silna opozycja wobec ustępstw w stosunku do władz na Kremlu może zneutralizować skutki jej mocarstwowej polityki (bo trudno oczekiwać, by ta się zmieniła). Widać wyraźnie, że potrzebujemy solidarności państw unijnych; koncepcja ta potrzebuje odświeżenia i dialogu, a nie tupania nogą. Najbliższe miesiące powinniśmy poświęcić na zbudowanie takiego bloku państw. Chodzi tradycyjnie o współpracę z państwami bałtyckimi, ale także Szwecją, która ostatnio aktywnie włącza się w politykę wschodnią oraz Francją, która przejmie po Słowenii prezydencję w Unii. Umowa z Rosją jest wyzwaniem dla polskich dyplomatów. Jedynie rozsądne rozegranie – oparte na chłodnej kalkulacji, a nie na emocjach – może przynieść wymierne efekty zarówno dla Polski, jak i całej Unii Europejskiej. Tylko taka konsolidacja siły państw europejskich może bowiem stanowić przeciwwagę dla aspiracji mocarstwowych Rosji.

Pat w sprawie tarczy

Mówiąc o budowaniu polskiej pozycji na arenie międzynarodowej, Sikorski wspomniał także o konieczności umacniania roli w NATO i Europejskiej Polityce Bezpieczeństwa i Obrony (ESDP). Co prawda ESDP jest jeszcze w powijakach, ale Eurokorpus, do którego pragniemy dołączyć, stanowi dobry początek dla włączania się Polski w budowę europejskiego bezpieczeństwa. Ponadto warto zauważyć, iż trzon tej jednostki stanowi brygada francusko-niemiecka, co służy polskim interesom. Możemy bowiem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: zarówno poszerzyć i pogłębić współpracę z Niemcami i Francją, jak i stworzyć drugi filar polskiego bezpieczeństwa. Zaangażowanie w Eurokorpus nie powinno jednak oznaczać osłabienia więzów transatlantyckich. To one nadal są i będą przez najbliższe lata podstawą bezpieczeństwa dla państw uczestniczących w Sojuszu Pólnocnoatlantyckim. Dlatego ważne jest konsekwentne rozwijanie tej współpracy. Równocześnie musimy zadbać o maksymalizację korzyści, jakie oferuje współdziałanie w sojuszu.

Niestety, na stosu
nkach polsko-amerykańskich ciąży wciąż nierozstrzygnięta i przedłużająca się kwestia budowy elementów tarczy antyrakietowej w Polsce. Dyplomaci nie są w stanie dojść do porozumienia w sprawie warunków umowy, a właściwie całego zestawu umów. Wina leży oczywiście po dwóch stronach stołu negocjacyjnego. Choć spotkania są tajne, to trudno nie odnieść wrażenia, że polskiej delegacji brakuje zdecydowania, a Amerykanom woli politycznej, by uwzględnić przedkładane postulaty. Od rzekomego „przełomu” w negocjacjach ogłoszonego przez Sikorskiego po rozmowie z Sekretarz Stanu USA Condoleezzą Rice na początku lutego, minęło sporo czasu, a efektów nie widać. Sytuację można usprawiedliwić niepewną koniunkturą w przedwyborczych Stanach Zjednoczonych, ale to nie zmienia faktu, że atmosfera, która towarzyszy tym negocjacjom, staje się coraz gęstsza. Pertraktacje trwają już tak długo (propozycja została przecież złożona w styczniu 2007 roku), że przerwanie ich lub zerwanie mogłoby poważnie nadwyrężyć nasze stosunki z Amerykanami. Polska w kwestii tarczy antyrakietowej jest zatem w politycznym pacie. Wycofanie się z rozmów z pewnością nadszarpnęłoby zaufanie do polskiej dyplomacji (i to nie tylko wśród Amerykanów), a kontynuowanie rozmów wcale nie oznacza osiągnięcia oczekiwanych rezultatów (zwłaszcza w kontekście ostatniej decyzji Kongresu). Rozmowy o tarczy, tak szeroko opisywane w pierwszych miesiącach rządów Tuska, stanowią teraz naszą piętę achillesową. Może dlatego przestano głośno o nich spekulować. Trudno powiedzieć, jaki będzie finał tych negocjacji, widać jednak, że straciliśmy poważanie sojuszników zza Atlantyku.

Ponadto zmieniły się nasze priorytety w Sojuszu Północnoatlantyckim. Chodzi tu przede wszystkim o promowanie Ukrainy i Gruzji jako państw objętych tzw. planem działania na rzecz członkostwa (MAP). Część państw NATO, w tym także USA, dość ostrożnie podchodzi do tej idei. Polskę czeka żmudne budowanie poparcia dla wschodnich przyjaciół, a trudno będzie tego dokonać, jeśli nie posiada się zaufania partnerów, zwłaszcza głównego gracza, jakim są Stany Zjednoczone. Wspieraniem Ukrainy i Gruzji nie odciągniemy uwagi od problemu braku konsekwencji i przejrzystości w polskiej polityce wobec Sojuszu. To musi się zmienić, jeśli rzeczywiście chcemy pomóc tym państwom wkroczyć na drogę modernizacji i stać się interesującym uczestnikiem wspólnoty transatlantyckiej.

Nie traćmy nadziei

Przed polską dyplomacją stoją nie lada wyzwania. Musimy nadrobić stracony czas dwóch ostatnich lat i dynamicznie rozpocząć kolejny etap podnoszenia prestiżu Polski na arenie międzynarodowej. Słowa i zapowiedzi to za mało, by osiągać cele i realizować zamierzenia. Należy jeszcze wiedzieć jak to zrobić, a w wystąpieniu ministra Sikorskiego zabrakło odpowiedzi na to pytanie. Niestety, tak jak w poprzednich latach bywało, mechanizm naszej aktywności międzynarodowej będziemy wypracowywać niejako ad hoc. Pozostaje mieć nadzieję, że uda się uniknąć błędów popełnianych przez poprzedników. W końcu ministerstwo spraw zagranicznych ma stać się sztabem specjalistów i fachowców, a to nakazuje wierzyć, że będzie działało sprawnie i profesjonalnie. Należy także wierzyć (i oby ten optymizm został wynagrodzony), że jego działania przyniosą oczekiwane rezultaty. Według zapowiedzi Sikorskiego, Polsce „nie zabraknie nowoczesności myślenia, byśmy stali się przodującym krajem Unii Europejskiej”.

Można spekulować o potencjalnych drogach, jakimi pójdzie polska dyplomacja, ale najważniejsze jest wszakże, by podejmowane działania były skuteczne. Odwołując się do jednego z ojców realizmu politycznego należy przypomnieć, że „cel uświęca środki”. Jeśli chcemy wybić się do europejskiej czołówki, musimy rozwinąć współpracę i zacząć prowadzić bardziej klarowną i stabilną politykę, bez odwoływania się do sentymentów narodowych. Brak konkretnych propozycji faktycznie może budzić wątpliwości co do dalszych działań. Czy jest jakaś idea polskiej polityki zagranicznej? Nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie słuchając majowego wystąpienia. Pojawił się jednak zarys, „panoramiczny obraz” tego, jak będzie kształtować się nasza aktywność międzynarodowa. Zatem to, z czego będzie można (i trzeba) rozliczyć Sikorskiego, to jego konsekwencja w realizowaniu tych założeń, a także efektywność i determinacja w działaniu.

Polska i Rosja – dialog i rywalizacja z ociepleniem oraz prezydencją w tle :)

Wraz z objęciem władzy przez koalicję PO-PSL nastąpiło tzw. ocieplenie w relacjach polsko-rosyjskich. Po katastrofie smoleńskiej wydawało się, iż nastąpił zasadniczy przełom, Polska i Rosja rozpoczną nową erę bliskiej współpracy. Jednak w ostatnich miesiącach pozytywna atmosfera pomiędzy oboma krajami wyraźnie się popsuła. Padają oskarżenia z obu stron o „granie” katastrofą smoleńską. Pojawia się więc pytanie, czy stosunki polsko-rosyjskie w ogóle mogą być dobre? Dlaczego tak trudno porozumieć się Polakom i Rosjanom?

Od momentu uzyskania przez Polskę pełnej suwerenności po upadku podziału zimnowojennego Rosja wciąż pozostaje jednym z najważniejszych podmiotów w naszej polityce zagranicznej. Co jakiś czas obserwujemy w Polsce wybuch fali pozytywnych odniesień w stosunku do Rosji, np. po deklaracjach przywódców rosyjskich o woli polepszenia wzajemnych relacji, wizycie jakiegoś przywódcy rosyjskiego czy gestach dobrej woli ze strony Moskwy. Tak było z Michaiłem Gorbaczowem, gdy ogłosił swoją wizję reform i zezwolił na demokratyczne zmiany w bloku wschodnim. Podobnie wyglądała sprawa z Borysem Jelcynem, Władimirem Putinem i Dimitrijem Miedwiediewem. W Polsce bardzo wiele spodziewano się po deklaracjach prozachodnich ze strony tych przywódców. Tym większe było więc rozczarowanie, gdy oczekiwane polepszenie wzajemnych relacji nie pojawiało się lub po przyjaznych gestach obu stron następował odwrót i kontakty znów wracały do starych utartych schematów.

 

Złudne ocieplenie?

Te rozczarowania i nadzieje, szczególnie ze strony polskiej, wynikały z niezrozumienia współczesnej Rosji i niedostatecznej wiedzy o zasadniczych priorytetach w politykach zagranicznych obu państw. Jak zauważył jeden z wybitnych znawców współczesnej Rosji profesor Józef Smaga, trudno oczekiwać, aby Rosjanie porzucili własne interesy. Polacy nie powinni być naiwni i uważać, że Moskwa coś nam odpuści, coś podaruje, dlatego że doświadczyliśmy od niej cierpień w swej historii. Rosja nie zrezygnuje ze swoich priorytetowych interesów dla idei pojednania z Polską, co nie zmienia faktu, że z Rosją należy i trzeba rozmawiać. Przede wszystkim Zachód, w tym Polska powinien w rzeczowy sposób podchodzić do relacji z Rosją, przekonywać ją do tego, iż nie jest nastawiony do niej wrogo. Pamiętajmy jednak, że także Polacy z podobną podejrzliwością jak Rosja do Zachodu podchodzą do relacji z Rosjąnią.

Po pierwsze, należy zaznaczyć, iż Rosja rozumuje kategoriami geopolitycznymi, stosuje realistyczny paradygmat patrzenia na relacje międzynarodowe, w którym najważniejsze są własne interesy oraz wartościowanie państw poprzez ich potencjał i siłę. Słabsze państwa, o niewielkim potencjale gospodarczym, wojskowym czy mniejszej możliwości wpływania na procesy międzynarodowe mało liczą się dla Rosji. Bardzo często tak postrzegana jest w Rosji Polska.

Oczywiście Polska zyskała dla Rosji na znaczeniu w momencie wejścia do NATO i Unii Europejskiej oraz inspirując szereg procesów mających na celu zbudowanie wyrazistości politycznej regionu Europy Środkowej i Wschodniej. Ten wzrost pozycji Polski nie przełożył się jednak w prosty sposób na możliwości poprawy relacji z Rosją. Stało się tak z uwagi na kolejny niezmiernie ważny element wpływający na wzajemne kontakty, czyli zderzenie priorytetów w politykach zagranicznych obu państw. Polska niezmiennie od początku lat 90. podkreśla wagę gwarancji Zachodu dla jej bezpieczeństwa i chęć jak najgłębszej integracji z tym obszarem. Kolejne polskie rządy deklarowały wspieranie dalszej ekspansji Zachodu w kierunku wschodnim oraz poparcie dla prodemokratycznych zmian za naszą wschodnią granicą. Spotkało się to ze zdecydowanym sprzeciwem Rosji. Moskwa bowiem od lat zabiegała o uznanie przez społeczność międzynarodową jej praw do posiadania własnej strefy wpływów na obszarze WNP. NATO określała i określa nadal jako organizację wrogą, usiłującą pomniejszać wpływy Rosji. Swą zdecydowaną postawę woli obrony terytorium WNP przed obcymi wpływami udowodniła w wojnie z Gruzją w 2008 roku. Stąd aktywność Polski w tym rejonie odczytywana była jako wrogie działanie. W 2005 roku Gleb Pawłowski stanowisko Polski odnośnie kryzysu na Ukrainie określił mianem nieprzyjaznej Rosji „doktryny Kwaśniewskiego”. Ostrzegł, że Rosja „pilnie śledzi wszelkie przejawy antyrosyjskiej propagandy” a osoby głoszące tezy m.in. o imperialnej polityce Rosji „będą miały problemy w relacjach z nami”. Podkreślił, że Rosja skupi się na poprawie jakości swojej polityki zagranicznej i nie dopuści do ograniczenia swoich wpływów politycznych na obszarze WNP, co, jego zdaniem, postulowała „doktryna Kwaśniewskiego”. Putin w tym samym okresie, mówiąc o celach Zachodu zmierzających do rozbicia Rosji, jednoznacznie wpisywał w te tendencje również Polskę.

Postawa Rzeczpospolitej wobec polityki wschodniej Unii Europejskiej, przyszłości krajów Europy Wschodniej oraz unijnej polityki energetycznej ma decydujący wpływ na stosunek Moskwy do Warszawy. Widać to było choćby po pozytywnej reakcji Rosji na działania rządu Donalda Tuska, który ustami ministra Radosława Sikorskiego, miał (przynajmniej w deklaratywnej formie) zrezygnować z idei jagiellońskich (Lekcje historii, modernizacja i integracja, „Gazeta Wyborcza”, 29.08.2009), czyli zmniejszyć zaangażowanie Polski w kwestie przyszłości państw Europy Wschodniej i budowanie wyrazistości regionalnej Środkowo-Wschodniej Europy. Obecnie niezmiernie ciekawe jest poznanie odpowiedzi na pytanie, jak będą kształtowały się relacje polsko-rosyjskie w okresie przewodnictwa Polski w Unii Europejskiej. Polska bowiem wśród głównych priorytetów swej prezydencji wymienia kontakty z krajami sąsiedztwa wschodniego, kwestie energetyczne, politykę bezpieczeństwa i obrony, a więc obszary szczególnie istotne w relacjach unijno-rosyjskich i polsko-rosyjskich.

Partnerstwo Unii z Rosją a sprawa polska

Nie jest to chyba wielkie novum, jeśli stwierdzimy, że za problemami polsko-rosyjskimi, jak np. katastrofa smoleńska i raport MAK, kryją się dużo bardziej skomplikowane sprawy niż sama niechęć czy zwykła złośliwość. Rosja i Polska polepszyły wzajemne relacje w okresie koniunktury międzynarodowej korzystnej dla polityki rosyjskiej. Na poprawie tychże relacji dużo wizerunkowo zyskała Rosja. Polska lansowała wciąż, choć w ograniczonej formie, swoją politykę wschodnią, czego przykładem był program Partnerstwa Wschodniego, pierwszy tak duży projekt, który udało się Polsce (wespół ze Szwecją) uczynić projektem unijnym. Partnerstwo Wschodnie jest solą w oku władz rosyjskich. Wkracza bowiem w przestrzeń, którą określają często mianem żywotnych interesów rosyjskich. To, co powstrzymywało Rosję od bardziej stanowczych działań i krytyki tego programu, to jego ograniczoność i skąpe środki. Z wyraźną satysfakcją podkreślali to przedstawiciele FR, jak minister Ławrow. Tusk wbrew pozorom dla Rosjan był dużo trudniejszym partnerem niż bracia Kaczyńscy. Nie dało się zdyskredytować prowadzonej przez niego polityki w prosty sposób oskarżając go o rusofobię i uprzedzenia historyczne. Platforma bowiem posiadała bardzo dobre notowania na Zachodzie, a to przekładało się na możliwości realizacji celów polityki zagranicznej poprzez organy unijne. Dążąc więc do współpracy z Europą, Rosja nie mogła nie przyjąć wyciągniętej do zgody polskiej ręki. Dlaczego Rosja „gra” sprawą katastrofy smoleńskiej (nikt chyba nie wątpi, iż MAK jest instytucją zależną od władz Federacji Rosyjskiej)? Najwyraźniej Rosja chce wykorzystać także ten instrument dla realizacji swych celów. Mimo deklarowanego zbliżenia, rozbieżności pomiędzy oboma państwami nie zniknęły i oba kraje wciąż prowadzą między sobą wyrafinowaną grę polityczną.

Rosjanie bardzo dobrze orientują się w unijnej polityce. Są przeciwnikami Partnerstwa Wschodniego, ale zwolennikami innego projektu – Partnerstwa dla Modernizacji (PdM). To drugie jest projektem niemieckim, a z Niemcami od dawna Rosja chce i pogłębia relacje. Może już nie w formie „męskich przyjaźni” Jelcyn-Kohl czy Putin-Schröder, ale bardzo bliskiej współpracy gospodarczej, zwłaszcza w dziedzinie energetyki. Nie do końca i nie w całości wszakże Rosja uznaje za pozytywny przekuty na unijny niemiecki projekt Partnerstwa dla Modernizacji. W ogólnym zarysie projekt współpracy modernizacyjnej ma za zadanie zbliżać Rosję do standardów europejskich, tak w wymiarze poziomu działalności gospodarczej, jak i wartości demokratycznych. To „cywilizowanie” na sposób europejski Rosji miałoby doprowadzić do zbudowania takiej sieci zależności, które zmieniłyby Rosję tak, że sama od tej współpracy nie chciałaby odejść. Tymczasem przywódcy Rosji, co pokazują kolejne spotkania na szczycie czy rozmowy niemiecko-rosyjskie, w projekcie Partnerstwo dla Modernizacji skupiają się jedynie na samej modernizacji w wymiarze gospodarczym. Chcą unowocześniać technologicznie Rosję za zachodnie pieniądze, ale bez zmian w sferze wartości, poszanowania praw człowieka oraz zasad demokratycznego państwa prawa.

Co PdM ma wspólnego ze stosunkami polsko-rosyjskimi i tzw. ociepleniem na linii Warszawa-Moskwa ostatnich lat? Właśnie rozpoczęła się prezydencja polska w Unii. Być może Rosja chce wywrzeć presję na Polsce albo też obniżyć jej notowania w Europie, by ta nie wspierała projektów uznawanych przez Kremlu za niekorzystne. Na pewno więc Rosji nie jest na rękę rozwijanie Partnerstwa Wschodniego czy wspomnianych wyżej, niekorzystnych elementów PdM. Rosjanie, mimo oświadczeń Sikorskiego o rezygnacji z tzw. idei jagiellońskich, z pewnością mu nie ufają. Przecież to on kilka lat wcześniej określał umowę o budowie Gazociągu Północnego nowym paktem Ribbentrop-Mołotow.

Sferą, która oprócz polityki sąsiedztwa będzie jedną z najważniejszych, jest energetyka. Tu także Rosja może obawiać się, że Polska będzie popierała czy inicjowała te projekty, które będą zwiększały niezależność i bezpieczeństwo UE w zakresie dostaw surowców energetycznych. Może się to także niekorzystnie odbić na dążeniach Rosji do monopolizowania wpływu na dostawy gazu do Europy.

Wreszcie kolejną, niezmiernie istotną sprawą są kwestie Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony UE. Również w tym obszarze Rosja od lat usiłuje wywierać wpływ na Europę. Z jednej strony Moskwa chce włączać się w proces decyzyjny, jeśli idzie o bezpieczeństwo w Europie, z drugiej ograniczać wpływy NATO i USA. Tu także można dostrzec cały katalog problemów, które są istotne dla relacji Polski i Rosji. Dużo więc będzie zależało, jak w tym sektorze Warszawa będzie sprawowała swe przewodnictwo w Unii.

Ze Wspólną Polityką Bezpieczeństwa i Obrony wiąże się również kwestia przyszłości NATO. Polska za rządów PO-PSL położyła nacisk na większą współpracę z Europą, ale nie zapominała także o gwarancjach bezpieczeństwa ze strony Sojuszu Atlantyckiego, w którym pierwsze skrzypce grają Stany Zjednoczone. Tymczasem wobec problemów z utrzymaniem światowego pokoju Barack Obama ogłosił „reset” w stosunkach z Rosją. „Ocieplenie” kontaktów pomiędzy USA a Rosją miało brzemienne skutki dla pozycji Polski na arenie międzynarodowej – osłabiło możliwości realizacji celów polskiej polityki wschodniej. Rosja wykorzystując sprzyjającąkorzystną sytuację międzynarodową, zaczęła z jeszcze większą determinacją domagać się równego z Unią Europejską głosu w sprawach bezpieczeństwa europejskiego. Wyrazem tego był tzw. plan Miedwiediewa ogłoszony w 2008 roku, którego najważniejsze elementy są ponawiane po dziś dzień. W skrócie, w myśl tego projektu, Rosja miałaby uzyskać równy głos ze Stanami Zjednoczonymi oraz UE w kreowaniu i zapewnianiu bezpieczeństwa w Europie. Ten system bezpieczeństwa wpływałby na kreowanie porządku w skali globalnej. W zamian za pomoc Rosji w umacnianiu pokoju światowego, Zachód miałby zgodzić się na uznanie rosyjskiej strefy wpływów na obszarze WNP.

W 2009 roku minister spraw zagranicznych Rosji Ławrow przekazał Sekretarzowi Generalnemu Sojuszu Północnoatlantyckiego projekt umowy między Rosją a NATO, dotyczącej wspólnego systemu bezpieczeństwa. W artykule 4 proponowanej umowy postulowano, aby wprowadzić rozróżnienie uprawnień wewnątrz Sojuszu między „starymi”, a „nowymi” członkami. Te kraje, które były członkami Sojuszu przed majem 1997 roku mają przyjąć zobowiązanie, że nie będą rozmieszczać na terytoriach 12 nowych państw członkowskich swoich sił zbrojnych (zakaz stacjonowania znaczących sił zbrojnych i uzbrojenia). Zaakceptowanie propozycji rosyjskich pociągałoby więc za sobą nowy podział świata i zakwestionowałoby politykę Polski na Wschodzie prowadzoną od początku lat 90., a nawet mogłyby doprowadzić do marginalizacji pozycji Rzeczpospolitej w Europie.

Te propozycje pokazują, iż nie zmieniła się w Rosji percepcja zagrożeń. Państwo to wciąż jako główne zagrożenie widzi NATO, stąd dąży do osłabienia tej instytucji i zabezpieczenia własnej strefy wpływów przed uznawanymi za wrogie działaniami tej organizacji. Być może w propozycjach rosyjskich nie widać nic nowego, niż to co Rosjanie twierdzili od lat 90., jednak zauważa się, iż zdobywają oni w Europie zwolenników dla swej wizji bezpieczeństwa, np. Francję. Także i Niemcy zdają się uznawać część racji rosyjskich. Ostatnio w tonie zbliżonym do rozumowania rosyjskiego swój raport wydała wpływowa Rada do Spraw Zagranicznych (ECFR). Publikacja Widmo Europy wielobiegunowej autorstwa niegdyś krytycznych wobec Moskwy Ivana Krasteva i Marka Leonarda postuluje, by zarząd nad bezpieczeństwem Europy oddać w ręce państw wiodących w Unii Europejskiej, Rosji i Turcji.

W zbliżeniu z Polską Moskwa usiłuje osłabić głosy przeciwników swojej koncepcji bezpieczeństwa, oferując Polsce dobre relacje w zamian za ograniczenie krytyki Rosji. Ponadto widać, iż Rosjanie chcą pokazać Europie dobrą wolę dialogu z państwami zdawałoby się będącymi nieprzejednanie wrogo do niej nastawionymi. Miałoby to przekonać UE i USA, iż w Rosji dokonało się przewartościowanie i ponowny (przypomnijmy, już któryś z kolei) zwrot ku Zachodowi. Z pewnością należy docenić wolę dialogu Rosji z Zachodem, jednak należy pamiętać, że zasadniczo nic nie zmieniło się w jej sposobie patrzenia na kraje Zachodu i NATO, których ekspansję uznaje jako wrogą. Ponadto proponując podział NATO na państwa nowoprzyjęte i „stare”, jednoznacznie dąży do osłabienia spoistości Sojuszu i podziału Europy na część zachodnią i wschodnią, będącą strefą tzw. rozrzedzonego bezpieczeństwa, czyli strefą walki o wpływy. Stoi to jawnie w sprzeczności z polityką Polski, która jako podstawę swojego bezpieczeństwa traktuje gwarancje NATO, równe traktowanie jej członków i wzmacnianie swej pozycji w tej organizacji.

Słów kilka o historii

W kwestiach historycznych także niezmiernie ważne jest zrozumienie myślenia Rosjan. Stalinowski system wymordował miliony obywateli ZSRR. Rosjanie współczują Polakom jeśli idzie o Katyń, jednak liczba dwudziestu-kilku tysięcy zabitych w stosunku do ofiar stalinowskich w samej Rosji jest dla Rosjan niewielka. Ponadto, możliwość ewentualnych pozwów odszkodowawczych wobec Rosji jest czynnikiem skutecznie powstrzymujących ją w podjęciu konkretnych kroków na rzecz rozwiązania spraw katyńskich. Posunięcia Polski, mające na celu zrzeczenie się tego typu roszczeń mogą być dobrym sposobem wyjścia naprzeciw Rosjanom.

Istotne jest tu także rosyjskie pojmowanie kwestii zbrodni i odpowiedzialności za nią. W rosyjskiej mentalności można znaleźć przeświadczenie, że dla wielkich osiągnięć, np. budowy silnego państwa, konieczne są ofiary. Dobro państwa u Rosjan stoi często dużo wyżej niż dobro indywidualnych jednostek czy poszczególnych narodów. Wyzwania czasów powodują, iż konieczne są ofiary. Z drugiej strony w kwestiach odpowiedzialności Rosjanie twierdzą, iż to system był zbrodniczy, nie zaś sam naród rosyjski. Winni jednak mogą być niektórzy przywódcy, jak Stalin. Zwykli obywatele musieli się natomiast dostosować do czasów, w których żyli.

Cykliczność stosunków polsko-rosyjskich

Skąd bierze się cykliczność wzajemnych relacji? Wydaje się, iż z trzech zasadniczych powodów: chodzi o rolę pomostu jakim mogłaby być Polska w relacjach Rosji z Unią; zmniejszenie polskiej aktywności na Wschodzie za cenę dobrych relacji oraz pokazanie dobrej woli w rozmowach Rosji z Zachodem. Co pewien czas Rosja próbuje wykorzystać relacje z Polską dla swych ogólnoeuropejskich celów. Polska w zamysłach rosyjskich mogłaby przy odpowiedniej polityce stanowić łącznik w relacjach rosyjsko-unijnych. Taką próbę podjęła Rosja w latach 2001-2004. Na fali zbliżenia z Zachodem Moskwa unormowała także relacje z Warszawą. Federacja Rosyjska usiłowała zwiększyć swój wpływ na Polskę, dzięki m.in. atutom energetycznym i uczynić z Polski coś w rodzaju ekspozytariusza wpływów rosyjskich w Europie. Umowa o budowie Gazociągu Północnego, a nade wszystko polskie wsparcie dla pomarańczowej rewolucji zakończyło ten okres zbliżenia.

Rosyjską aktywność wobec Polski w dużej mierze motywuje polskie zaangażowanie na wschodzie Europy. Stąd Rosja jest skłonna polepszać relacje z Polską za cenę wyrzeczenia się polskich ambicji wspierania demokracji i prozachodniego wektora w polityce Białorusi, Ukrainy, Gruzji i Mołdawii. Między innymi zmniejszona aktywność Polski na Wschodzie (choć działo się to głównie z uwagi na generalne odprężenie w stosunkach Zachód-Rosja) od początku rządów koalicji PO-PSL umożliwiło zbliżenie Rosji i Polski. Wcześniejszy okres napięć, związany z polskim zaangażowaniem w pomarańczową rewolucję pokazuje, iż to właśnie polska polityka wschodnia jest tym, co w największym stopniu determinuje bilateralne relacje. Rosjanie w różnej formie wysuwali bowiem propozycje ułożenia relacji z Warszawą także w stronę braci Kaczyńskich. Ceną za to miało być osłabienie polskiej aktywności na Wschodzie i zmniejszenie współpracy z Amerykanami w sprawach bezpieczeństwa. Tu zatem, a więc w polityce wschodniej RP i w znaczeniu relacji z Polską dla polityki międzynarodowej Rosji, leży sedno stosunków polsko-rosyjskich, a nie antyrosyjskość czy też spolegliwość tych czy innych polityków. Oskarżenia wobec Kaczyńskich o rusofobię były wygodnym argumentem dla dyplomacji rosyjskiej w polityce międzynarodowej.

Rosyjskie motywy w zbliżeniach z Polską wypływały często z polepszenia relacji z państwami zachodnimi. W okresach gdy Zachód nawiązywał dialog z Rosją, jak na przykład za czasów administracji Obamy, Rosja normalizowała stosunki z Polską, gdyż ta ostatnia nie miała dostatecznego poparcia ze strony Zachodu w ewentualnej bardziej asertywnej polityce wobec Moskwy. Polska nie była bowiem w stanie samotnie działać aktywnie na Wschodzie. Pokazują to ostatnie okresy ochłodzeń i ociepleń w relacjach Polski i Rosji, które pokrywają się ze stanem stosunków na linii Zachód-Rosja. Lata 2000-2004, to okres dobrych relacji Rosji z Zachodem (mimo sprzeczności w związku z interwencją USA w Iraku), drugi okres zbliżenia zaczyna się z rokiem 2008 i trwa do dziś (mimo chwilowego napięcia w związku z wojną rosyjsko-gruzińską). Zauważmy, że w relacjach polsko-rosyjskich ocieplenie w tym okresie zaczyna się w roku 2001, a kończy się na przełomie lat 2004/2005 (pomarańczowa rewolucja), ponowne zbliżenie ma miejsce w związku z dojściem do władzy koalicji PO-PSL w końcu 2007 roku.

Nie jesteśmy priorytetem Moskwy

Reasumując, można dojść do wniosku, mało popularnego być może w Polsce, a mianowicie że stosunki polsko-rosyjskie to sfera, w której Polska sama w sobie nie ma zbyt wielu atutów. Także wiele działań Rosji nie wynika z takiej czy innej motywacji do poprawy czy pogorszenia relacji wzajemnych, lecz jest wynikiem dużo bardziej złożonych procesów, szczególnie jeśli chodzi o politykę globalną, którą prowadzi Rosja. Polityka Moskwy wobec Warszawy pełni bowiem często role służebną wobec stosunków Rosja – Unia Europejska czy Rosja – Stany Zjednoczone. Z uwagi na rozbieżności w politykach Polski i Rosji, mimo prób ociepleń, stosunki polsko-rosyjskie nie ulegają poprawie. Zawsze bowiem interesy partykularne oraz polityka globalna przeważa nad wolą porozumienia. Wyzwaniem przyszłości jest zatem pogodzenie tych sfer.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję