Historię trzeba nam ratować! Krytyka dominującej w Polsce narracji historycznej :)

Tak jak ostatnia dekada XX wieku okazała się w tych kwestiach czasem nudnawej i jednocześnie anachronicznej stabilizacji, tak pierwsze dekady wieku bieżącego stały się erą permanentnej zmiany, dokonującej się w sposób ślepy, bezmyślny i niejednokrotnie groteskowy. Historia stała się narzędziem w rękach polityków, z roku na rok coraz bardziej urastając do rangi naczelnego boomera polskiej edukacji.

Wiek XXI niestety nie jest najlepszym czasem ani dla refleksji i świadomości historycznej w Polsce, ani tym bardziej dla edukacji historycznej. Tak jak ostatnia dekada XX wieku okazała się w tych kwestiach czasem nudnawej i jednocześnie anachronicznej stabilizacji, tak pierwsze dekady wieku bieżącego stały się erą permanentnej zmiany, dokonującej się w sposób ślepy, bezmyślny i niejednokrotnie groteskowy. Historia stała się narzędziem w rękach polityków, z roku na rok coraz bardziej urastając do rangi naczelnego boomera polskiej edukacji.

Boomerska edukacja

Tak, „polski” sposób myślenia o historii i jednocześnie edukacji historycznej należy określać jako boomerski. Dlaczego? Dlatego że trudno w szkole polskiej, jak również w debacie publicznej, znaleźć drugi temat, wokół którego spory budziłyby tak wiele kontrowersji, jednocześnie nie prowadząc do żadnych konstruktywnych i konkluzywnych wniosków. Trudno również znaleźć drugi taki temat, wokół którego unosiłoby się tak wiele strachów i obaw, stereotypów i przesądów, uprzedzeń i zupełnie nieuzasadnionych generalizacji. Polskie debaty historyczne zwykle w niewielkim stopniu odbiegają od mainstreamowej interpretacji dziejów Polski, postrzeganych jako wypadkowa starcia Wschodu z Zachodem, żywiołu niemieckiego z rosyjskim, chrześcijaństwa z pogaństwem, wolności z niewolą. Paradoksalnie nawet środowiska, po których raczej oczekiwałoby się nieco bardziej modernistycznego podejścia do polskiej historii, z rozrzewnieniem upajają się polską martyrologią. Anachronizm kształcenia historycznego w Polsce dostrzegalny jest na każdej niemalże stronie polskich podręczników do historii. Niestety ostatnia „reforma” edukacji proces anachronizacji pogłębiła, choć – jak pewnie dobrze pamiętamy – zapowiedź „przywrócenia właściwej rangi kształceniu historycznemu” było jedną z najmocniej werbalizowanych przez władzę zapowiedzi.

Polski sposób myślenia o historii nadal tkwi w głębokich koleinach dziewiętnastowiecznej optyki czy też narracji charakterystycznej dla narodów, którym po pokoleniach udało się odzyskać suwerenność i zbudować własne państwo. Słowem, jeśli przyjrzeć się temu, jak o historii mówi się w Polsce, to można dojść do wniosku, że wciąż tkwimy w latach dwudziestych XX wieku i czcimy kolejną rocznicę odzyskania niepodległości. Oczywiście kreatorami takiego spojrzenia na historię nie są szerokie masy społeczne, ale kręgi intelektualne i akademickie. To one uznały, że kluczowym w procesie wychowania narodu powinno być wymuszenie na jego młodych przedstawicielach przyswojenia sobie pewnego katalogu faktów, wydarzeń, zjawisk, postaci i dat. Owszem, znajomość podstaw historii narodowej zawsze stanowi istotny element budowania i utrwalania tożsamości narodowej, jednakże takie kostyczne podejście do niej paradoksalnie może okazać się bardziej groteskowe i absurdalne niż poważne. Z historii Polski uczyniono coś w rodzaju podręcznego repetytorium, z którego każdy użytkownik – prawdziwy Polak (Polak-katolik, a jakże!) – będzie mógł skorzystać w dowolnym momencie w życiu. A wystarczyć ma mu do tego sięgnięcie do przepastnych przestrzeni wiedzy historycznej, umiejscowionych w polskim – narodowo-katolicko-martyrologiczno-patriotycznym – mózgu (czy też pamięci).

Choć dawno już wyszliśmy z epoki rządów wąskich elit społecznych, to jednak – w kwestii refleksji i edukacji historycznej – wciąż tkwimy w epoce zdominowanej przez te właśnie elity. Wszak to właśnie o dziejach elit uczy się dzieci i młodzież w szkołach. To właśnie o dziejach elit głównie traktują szkolne podręczniki. Historia elit zdominowała konkursy i olimpiady organizowane dla młodych pasjonatów historii. To wreszcie o historii elit głównie dyskutujemy, kiedy trafi się jakiś historyczny temat w debacie publicznej. Historia Polski to przede wszystkim historia wojen, bitew i dynastii. Zupełnie brak w niej egalitarystycznych skłonności, które sprawiałyby, że naród, do którego należymy, wreszcie zdałby sobie sprawę, że 95% jego członków jednak nie wywodzi się ze szlachty, nie ma wśród swoich przodków osób biegających w kontuszach lub bijących Turków pod Wiedniem. Tymczasem przeciętny Polak niewiele lub zupełnie nic nie wie o życiu chłopów pańszczyźnianych, nie zna społecznej historii swoich przodków, nie ma pojęcia, co oni jedli, pili, jak spali i o czym rozmawiali. Stosunkowo wąska jest również świadomość przeciętnego Polaka dotycząca kultury i jej rzeczywistego kształtu w minionych wiekach.

To nie my!

Okazuje się więc, że dominująca w Polsce – zarówno w debacie publicznej, jak i w edukacji powszechnej – narracja historyczna bynajmniej nie uczy nas o Polakach. Jest ona zaledwie wąską w swoim wymiarze interpretacją polskiej historii, jakiej dokonywały przez ostatnie dwa stulecia polskie elity polityczne. To właśnie ich punkt widzenia usiłuje się wpoić Polakom jako obiektywną, niezależną i bezstronną wizję losów polskiego narodu. Prawda jednak jest taka, że z tej narracji nie wyłaniają się prawdziwi Polacy – a co najwyżej Polacy wyobrażeni, ci idealnie idealistyczni, wojujący z zaborcą, bijący okupanta, ratujący Żydów. Znikają z niej zupełnie zdrajcy, kłamcy, szmalcownicy, zabójcy, cynicy i malwersanci. Jednakże ci Polacy prawdziwi – z prawdziwej polskiej historii – pozostawieni są samym sobie, przebywający w swych nędznych zagrodach, które opuszczali wyłącznie udając się na posesję swego pana, by winę swą główną – fakt urodzenia się i życia – odkupić pańszczyzną. Przeciętny Polak z podręcznika do historii nie ma nic wspólnego z przeciętnym Polakiem in general. Ten punkt widzenia sprawił, że wielu Polaków uwierzyło w swoją „lechicką”, „jagiellońską” czy „saską” tożsamość, „odkryło” swe herby rodowe i „dokopało się” drzew genealogicznych, prowadzących nie tylko do Jagiełły, Piasta Kołodzieja i Wandy, co wręcz do Adama i Ewy (bo przecież nie do Chama czy Kaina!) – pierwszych w dziejach świata Polaków-katolików.

Ta historia opowiadana nam w szkołach i promowana przez mainstreamowe media nie jest w istocie naszą prawdziwą historią! Ta prawdziwa bowiem nadal pozostaje zakryta przed młodymi Polakami, a „starzy” Polacy unikają jak ognia wszelkich konfrontacji tej historii szkolnej z innymi, alternatywnymi jej wersjami. Jest w tym zapewne daleko idąca skłonność do samooszukiwania, współwystępująca z pragnieniem kompensacji. Kto bowiem chciałby opowiadać o przodkach, którzy nie umieli pisać ani czytać, a z perspektywy społeczno-prawnej czy nawet cywilizacyjnej – byli zaledwie niewolnikami, których status z perspektywy dnia dzisiejszego bardziej może zawstydzać niż napawać dumą? A przecież każdy by wolał być potomkiem Kościuszki albo przynajmniej Kmicica – narodowego bohatera o wyjątkowo twardej konstrukcji charakterologicznej, choćby takiego, który musiał przejść nawrócenie, aby tę twardą konstrukcję charakterologiczną w ogóle w sobie zbudować. Pocieszającym byłoby, gdybyśmy chociaż znaleźli jakiegoś anonimowego przodka Sarmatę, który na Dzikich Polach zarządzał wielkimi latyfundiami, jednakże przegonili go stamtąd zdradzieccy Kozacy.

Oczywiście nie jest niczym złym samo kształcenie o bohaterach narodowych! Rzecz jednak w tym, aby bohaterów pokazywać we właściwym świetle: jako pewną nieliczną grupę, która z racji swojego uprzywilejowania, była w stanie wytworzyć swoistą kulturę elit, jeszcze niedawno stanowiącą promowany model cywilizacyjny. Równolegle jednakże należy pokazywać także historię tej dominującej większości, która przez stulecia pozostawała milczącą (bądź do tego milczenia ją skutecznie zmuszano), która stanowiła koło napędowe wiejskiej gospodarki, której rola społeczna sprowadzała się do zaledwie taniej – czasem wręcz darmowej – siły roboczej. Dojrzałe narody powinny cechować się takim poziomem samoświadomości i siłą własnej tożsamości, aby nie mieć obaw przed podważaniem prawdziwości starych narracji historycznych oraz mitów, które przez pokolenia albo nawet wieki dominowały i stanowiły niepodważalne fundamenty spójności etnicznej. Naród dojrzały potrafi rozliczyć się z tymi fragmentami swojej historii, których powinien się wstydzić bądź które napełniać powinny smutkiem i wręcz rozczarowaniem współczesnych jego przedstawicieli. Dojrzały i samoświadomy naród przede wszystkim jednak powinien umieć przyznać, że niegdysiejszy ideał przedstawiciela danego narodu nie ma nic wspólnego z tym, jaki ów przeciętny jego przedstawiciel jest w rzeczywistości.

Kłamstwo nie stanie się prawdą

Trudno jednakże wskazać w Polsce wpływowe środowiska polityczne, społeczne czy intelektualne, które chciałyby podważyć dotychczas promowaną wizję kształcenia historycznego i publicznej interpretacji historii Polski. Oczywiście, znaleźć można pojedynczych blogerów, instagramerki, youtuberów, influencerów, nieszablonowe belferki, którzy w sieci usiłują ratować edukację historyczną i sprawiać, że młodzi ludzie o humanistycznych skłonnościach nie pozwolą, aby szkoła i totalnie anachroniczna podstawa programowa zabiły w nich miłość do historii i historycznej refleksji. Niestety jednak ci ambitni innowatorzy edukacyjni – choć należy ich traktować jako nadzieję na przyszłość – nie stanowią dominującej części polskiego środowiska historyczno-nauczycielskiego. Do innowacji nie skłaniają również władze oświatowe, które – szczególnie zaś w ostatnich latach – pragną szkołę scentralizować, poddać kontroli, ograniczyć jej autonomię i przede wszystkim uczynić narzędziem indoktrynacji i politycznych interpretacji. Szkoła, która poddawana jest nieustannym reformom – czy bardziej: „pseudoreformom” – staje się środowiskiem nieprzyjaznym nie tylko dla uczniów, ale również dla nauczycieli. Nie powinno więc dziwić, że dla wielu „święty spokój” czy „niewychodzenie przed szereg” staną się najwygodniejszym modusem funkcjonowania w polskiej oświatowej rzeczywistości.

Niektórym politykom i urzędnikom zarządzającym polską oświatą wydaje się, że wystarczy wypchać podręczniki historii faktografią, jednoznacznymi interpretacjami, propagandowo-ideologicznymi wstawkami, a jednocześnie usunąć z nich dylematy moralne i polityczne, niejednoznaczności, kontrowersje bądź przejawy narodowej słabości, aby stworzyć odpowiednio ukształtowanego intelektualnie i mentalnie młodego Polaka. Zakłada się, że jeśli zastosuje się odpowiednio intensywną terapię martyrologiczno-nacjonalistyczną, której poszczególne etapy będą wytrwale powtarzane na wszystkich etapach edukacyjnych, zaś poddanych temu procesowi uczniów będzie się z właściwą regularnością egzaminować, stawiając niekoniecznie kontrowersyjne pytania, wówczas młody Polak-katolik stanie się faktem. Zapomina się przy tym, że opresyjność edukacji szkolnej – w tym historycznej – niekoniecznie musi skutkować przewidzianą formacją młodego obywatela. Opresja systemu kształcenia – szczególnie w dzisiejszych czasach – skłania młodego człowieka do poszukiwania źródeł, przy pomocy których skonfrontuje prezentowany przez szkołę wizerunek narodu i jego przedstawicieli. Dziś, kiedy w każdym właściwie medium, znaleźć można szereg tekstów kultury, które dotyczą refleksji historycznej, a refleksja ta nie zawsze odbywać się musi zgodnie z oficjalną mitologią państwową, młody człowiek jest w stanie poradzić sobie z monotematycznością szkolnej narracji historycznej.

Nie musi być więc tak, że wielokrotnie powtarzane kłamstwo stanie się prawdą! Podobnie zresztą niekoniecznie stanie się tak, że wielokrotnie powtarzana jednostronna interpretacja historii, którą funkcjonariusze systemu oświatowego państwa przy pomocy miękkiej czy twardej opresji będą starali się wtłoczyć w młode mózgi, stanie się obowiązującym wśród młodych ludzi punktem widzenia. Pewnie byłoby tak, gdybyśmy wszyscy dysponowali tylko jednym medium, z którego czerpalibyśmy wiedzę o świecie. Tymczasem taki świat dawno już przeminął! Dziś narracja historyczna jest na wyciągnięcie ręki, jeśli tylko będziemy chcieli po nią sięgnąć. Nietrudno natknąć się na intrygujące treści historyczne, jeśli tylko otworzyć którekolwiek media społecznościowe. Państwowa mitotwórcza propaganda staje się tym bardziej groteskowa, im częściej młodzi ludzie będą obśmiewać ją, przywołując przykłady czy interpretacje konkurencyjne. Kłamstwo bowiem nie stanie się prawdą, dopóki nie ograniczy się młodzieży dostępu do wolnej wiedzy. W pewnym więc sensie wnioski te powinny działać uspokajająco na tych, którym na sercu leży dobro polskiej edukacji i zapewnienie w systemie oświatowym miejsca dla rzeczowej, merytorycznej, nowoczesnej i obiektywnej narracji historycznej. Co ważne, narracja taka nie ma być pozbawiona elementów ocennych – ma jednak bardziej skłaniać do refleksji niż do śmiechu, kojarzyć się z inspiracją i nadzieją – nie zaś z farsą i groteską. Historię w szkołach trzeba nam ratować – lepiej późno niż później.


Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl

Piketty się myli, albo ma rację, ale tego się w Polsce dziś nie dowiemy :)

Gowin dziś już wie, że wyrok na niego zapadł. Jego kolejna polityczna wolta jest nieunikniona, jeśli nie chce zostać skonsumowany. Dlatego jeśli chce zachować jakąś podmiotowość, to musi zdradzić Kaczyńskiego.

Ogłoszony przez PiS nowy program wyborczy zantagonizował opozycję i opinię publiczną w Polsce. Nie wiem, czy taki był zamiar rządzących, bo dużo więcej niż nam się wydaje zależy w polskiej polityce od przypadku, ale Nowy Ład, czy przypadkiem, czy z premedytacją, poszerzył pole walki i bez wątpienia pomoże wygrać znowu Kaczyńskiemu wybory, które mogą być lada moment. Gowin bowiem dziś już wie, że wyrok na niego zapadł. Jego kolejna polityczna wolta jest nieunikniona, jeśli nie chce zostać skonsumowany. Dlatego jeśli chce zachować jakąś podmiotowość, to musi zdradzić Kaczyńskiego.

Gowin zagłosuje przeciwko Nowemu Ładowi, bo zmiana systemu podatkowego, który ten program niesie, uderza bezpośrednio w jego nieliczny elektorat konserwatywnych przedsiębiorców, wpychając go w ręce Konfederacji. Jeśli zagłosuje na tak, straci go, jeśli na nie, to wyleci z rządu z hukiem. Nowy Ład i tak przejdzie nawet bez Gowina, bo w odwodzie jest – tak jak w przypadku głosowania nad podwójnym opodatkowaniem spółek komandytowych – Zandberg, a niewykluczone, że również przynajmniej kilku innych posłów Lewicy.

Nowy Ład oznacza powrót do starych, prostych podziałów. Jesteś za Polską solidarną, czy za Polską liberalną? W takim razie jesteś z nami, koniec kropka, a przeciwko nim. Nielicznego Gowina wpycha w ręce liberałów, a dużo liczniejszy elektorat lewicowy i takowych polityków, wpływowych komentatorów i satelitów przyciąga w swoją orbitę. Co to za lewak, co to nie jest za redystrybucją podatkową? Tak dekonspirujemy „kryptolibków”. Tak odsiewamy ziarno od plew.

W tym biało-czarnym podziale świata niestety jest zaszyty pewien problem. Ten cały Piketty, te wszystkie wykresy pokazujące nierówności rozkładu dochodów w Polsce, te wszystkie idiotyczne wpisy na twitterze posłów Lewicy, ten Żakowski, ten Woś, ta Krytyka Polityczna, ta cała gównoburza, która przetoczyła się przez internet, nie bierze pod uwagę jednej rzeczy. A mianowicie jakości tych danych, jakości tej bazy, z której te analizy, te wykresy wypływają.

Tak. To jest prawda, że współpracownicy Thomasa Piketty’ego w Polsce ustalili w 2019 roku, iż na 10% najlepiej zarabiających Polaków przypada 40% całego dochodu narodowego. W żadnym innym kraju Unii Europejskiej ten wskaźnik nierówności dochodowych nie jest wyższy. Że udział 10% najlepiej zarabiających Polaków w dochodzie narodowym netto od 1980 roku niemal się podwoił. Że w świetle wyliczeń Polska jest też jedynym krajem Europy, w którym nierówności dochodowe są dziś podobne do tych w USA.

Tylko że lewica, lewicowi komentatorzy, Morawiecki i inni puszczający do Lewicy oko nie biorą pod uwagę następujących czynników, które zaburzają wyliczenia Piketty’ego i jego ludzi.

Czynnik numer 1. Podstawa plus koperta

Jeżeli dziś w Polsce pracownik chce na przykład zarabiać 7 000 złotych na rękę na umowie o pracę, to jego pracodawcę razem z narzutem 19% wynagrodzenie będzie kosztować 12 000 złotych. Liczę tu jeszcze bez wpływu na te wyliczenia PPK i zmian podatkowych związanych z Nowym Ładem. Jest więc oczywiste przy takim systemie, że i jedna, i druga strona chce to jakoś obejść. Najprostszym i najefektywniejszym sposobem dla obu stron jest umówienie się na minimalną i płacenie reszty pod stołem. Jest to w Polsce nagminne i nie ma chyba przedsiębiorcy, który tego nie praktykował choćby przez chwilę. Często jest to jedyna metoda by zatrudnić np. kierowców z kategorią inną niż B, bo alimenty, bo komornik, bo pomoc społeczna inaczej się nie należy. Naprawdę takich ludzi, którzy nigdy już nie wrócą na prostą, bo kiedyś zdecydowali się na chwilówkę u lichwiarza, w pewnych grupach zawodowych, uwierzcie mi, jest mnóstwo. To nie są ułamki procentów, a ile? 20%, 30% może i więcej?… No właśnie… Tego nie wiemy, bo tego się nie da zbadać, bo żaden przedsiębiorca oficjalnie nie powie ci, że rozlicza się pod stołem i tak samo zachowa się jego pracownik, który tą kopertę od niego bierze.

Jednak skala tego zjawiska w Polsce niewątpliwie unieważnia te statystyki GUSu i sprawia, że późniejsze teksty pana Wosia w „Gazecie Prawnej” są pozbawione jakiegokolwiek sensu. Pracodawca bowiem w takim przypadku zarabia dużo mniej niż na papierze, a pracownik dużo więcej niż to ma miejsce oficjalnie.

Szczątkowe badania polskich mikrofirm z 2019 roku pokazują, iż średnia płaca w ponad 2 mln polskich firm wynosi równe 2 tysiące złotych na rękę. Choć pracują w nich 4 miliony osób, to tylko 1,4 mln pracowało na umowę o pracę. Trzeba być naprawdę wysoce naiwnym, by w te 2 tysiące na rękę w 2019 roku uwierzyć. Średnia w zeszłym roku bez tych przedsiębiorstw, bo GUS w wyliczeniach corocznych średniej płacy bierze pod uwagę tylko firmy zatrudniające powyżej dziewięciu osób, wyniosła tym czasem około 3 400 złotych na rękę. Jeszcze raz powtórzę. Tak naprawdę bogaci nie są tak bogaci jak pokazują statystyki, a biedni nie są tak biedni, jak w tych tabelkach widać.

Podobnie ma się rzecz z tak zwanym samozatrudnieniem, czyli z wysypem jednoosobowych działalności w Polsce na tle Europy. To nie jest jednak patologia, jak nam próbują wmówić lewicowi dziennikarze i Morawiecki. Nie. Dlaczego tak się dzieje? Czy to jest skutek, czy przyczyna? To akurat jest proste. Prawdziwą przyczyną i istotą tej patologii na skalę przynajmniej europejską jest obowiązujący aktualnie w Polsce system podatkowy. System, który po tych wszystkich latach zmian, wyłączeń jednych grup kosztem pozostałych, mógł wymyśleć tylko wariat.

Płacenie pod stołem, czy tzw. samozatrudnienie, czy umowy zlecenia to tylko uzasadniona wspólna obrona przed tą podatkową maszyną losującą i jedyna często szansa na przetrwanie. Jak nie zakombinujesz, to już cię za chwilę może na rynku nie być. Konkurencja podbierze ci pracownika, konkurencja podbierze ci kontrahenta, bo konkurencja może sobie pozwolić na niższą marżę, bo rozlicza się ryczałtem i zapłaci 5,5% podatku dochodowego, a ty, frajerze, normalnie zapłacisz 6 razy tyle.

Czynnik numer 2. Mit o polskiej klasie średniej

Idźmy dalej. Wyobraźmy sobie, że na jednej szali mamy przedsiębiorcę, który zarabia tyle, żeby według założeń Polskiego Ładu można było go zaliczyć do klasy średniej. Według Morawieckiego i jego planu musisz zarabiać trochę ponad 7 tysięcy złotych na rękę. Wtedy twoje efektywne opodatkowanie dochodów zaczyna gwałtownie rosnąć i osiąga poziom 25%. Przy 10 000 zł na rękę osiąga poziom 27%, a przy 30 000 – już 34%. Jednak ten przedsiębiorca spłaca kredyt obrotowy, który wziął na siebie i nie może go wrzucić w koszty firmy, bo dzięki rządowi i Adrianowi Zandbergowi musiał zamknąć swoją spółkę komandytową, która miała historię kredytową i otworzyć nową, która tej historii nie ma, więc bank dał mu kredyt tylko na siebie. Pobiera więc wynagrodzenie 8 000 złotych, a 2 500 złotych płaci miesięcznie z tych 8 000 dywidendy, by ten kredyt spłacić i już do tej mitycznej klasy średniej nie należy. Według GUSu i Morawieckiego jednak należy.

Jego pracownik za to zarabia 4 000 złotych miesięcznie, ale ma 10 hektarów lasu po dziadku i w tym roku wyciął 4 hektary z czego zarobił na czysto 300 000 złotych. Na czysto, bo od tej sprzedaży nie płaci się podatku dochodowego, ba, nie uwzględnia się tego nawet w zeznaniu podatkowym. Za 5 lat wytnie kolejne 4 hektary i znowu zarobi 300 000 złotych. Według GUSu i Morawieckiego nie należy do klasy średniej, do której niewątpliwie należy.

Badania GUSu nie uwzględniają dochodów ze źródeł innych niż praca. Nie ma w nich na przykład najmu. Zupełnie też inna jest sytuacja materialna rodziny, która spłaca kredyt frankowy od 15 lat i ciągle rata do spłaty przewyższa wartość mieszkania, a rodziny, która dostała mieszkanie w spadku po dziadkach.

Klasa średnia to też często wyłączeni z opodatkowania rolnicy. 40-letni policjanci na emeryturze. Klasą średnią jest też część emerytów, których wspólne dochody wynoszą 5 000 złotych, a mają już spłacone wszystkie życiowe zobowiązania. Do klasy średniej moglibyśmy też zaliczyć pana posła, który dostając się do parlamentu zagwarantował sobie wysoką emeryturę, choć z wysokości składek zusowskich, które opłacał przez swoje całe życie zawodowe, wynikałoby, że emeryturę będzie miał niską.

Dla mnie definicja klasy średniej w Polsce, to odpowiedź na pytanie czy musisz wciąż pracować, czy już nie musisz?

Do klasy średniej na pewno należy też przedsiębiorca, który mi i dwunastu następnym dostawcom nie zapłacił kilku milionów złotych za towar i ogłosił upadłość, a wcześniej przepisał wszystko, co miał, na żonę. Do klasy średniej należy też ten, kto jest blisko dzisiejszej władzy. Może i on nie zarabia kokosów, ale jego żona za to trafi do rady nadzorczej pewnej giełdowej spółki, a brat zostanie prezesem miejskich wodociągów.

W jednej z tych państwowych spółek co 6-7 miesięcy zmieniał się cały zarząd. Okazało się po kontroli, że częste zmiany w zarządzie były spowodowane tym, że członkom tego zarządu przysługiwała bezpłatna opieka medyczna, w której uwzględniono również usługi dentystyczne włącznie z implantologią. 6-7 miesięcy wystarczało, by uzupełnić uzębienie. Na wolnym rynku koszt tych zabiegów kontrola oceniła średnio na około 30 tysięcy złotych na każdego członka zarządu…

Czynnik numer 3. ,,Im bardziej chore państwo, tym więcej w nim ustaw” – Tacyt

Jeżeli chcemy podatkami wyrównywać nierówności społeczne, to musimy wziąć pod uwagę, że jednocześnie kolejny raz skomplikujemy coś, co i tak jest już tak skomplikowane, że nawet wyspecjalizowane kancelarie podatkowe zaczynają się gubić w tym – co jest dozwolone dziś, co nie jest, a co dziś jest, a za chwilę nie będzie. W Polsce nie przestrzega się podstawowych zasad praworządności, czyli vacatio legis. Ostatnią zmianę dotyczącą opodatkowania spółek komandytowych prezydent Duda podpisał ostatniego dnia listopada, a zmiany zaczęły obowiązywać od 1 stycznia. Teraz będzie podobnie. Mamy przecież już czerwiec, a rząd dopiero zapowiedział pokazanie pierwszych ustaw dotyczących Nowego Ładu.

Ustawa dotycząca PIT-u od 1991 roku modyfikowana była 357 razy. Rok młodsza ustawa o CIT 248 razy. Ustawa o podatku dochodowym od osób prawnych liczy dziś tyle samo artykułów co w 1992 roku, czyli 42. Jednak 27 lat temu te 42 artykuły mieściły się na 11 stronach. Dziś ustawa ma 266 stron. Skala tych zmian wymknęła się przez ostatnie 30 lat spod kontroli i stała się jednym z największych systemowych problemów państwa.

W takim stanie prawnym nie da się dziś przeprowadzić żadnej poważnej operacji podatkowej. Można wprowadzić za to jeszcze większy chaos i w efekcie pogłębić jeszcze bardziej podziały. Przy okazji można też wprowadzić kraj w recesję i podłożyć ogień pod coraz bardziej wymykającą się spod kontroli inflację. Ukarać przedsiębiorców za to, że nie głosują na PiS. Nagrodzić emerytów za to, że głosują. Napuścić pracowników na pracodawców. Lewaków na liberałów i vice versa. I przy okazji zmarnować jedyną szansę na normalność. Jedyną niepowtarzalną szansę, którą dostaliśmy za to, że jesteśmy częścią większej unijnej wspólnoty. Ukraina takiej nie dostanie. My tak i teraz tylko od nas zależy, jak ją wykorzystamy.

Jeśli lewica przyłoży do tego nowego ładu podatkowego swoje głosy, to PiS będzie miał kolejną kadencję na niszczenie przedsiębiorczości i praworządności. O to idzie tak naprawdę stawka. Nie o to, że współczynnik Giniego w Polsce wynosił 0,299, a w ubiegłym roku było to już 0,313. Nie o to, czy PKB jest głównym wyznacznikiem tego, czy w Polsce jest dobrze, czy źle. Nie o to, czy Piketty w Polsce się myli, czy jednak ma rację.


Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.

Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/

Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.

Edukacja w Polsce, czyli kilka słów o maszynce do produkowania biernych obywateli :)

Przez ostatnie 1.5 roku koordynowałam z ramienia Polskiej Rady Organizacji Młodzieżowych projekt Dialogu Usystematyzowanego – polską edycję ogólnoeuropejskiej inicjatywy, mającej na celu włączenie młodzieży w dialog z decydentami. Czyli zajmowałam się edukacją obywatelską młodzieży, w praktyce i w pigułce.

W tym czasie dotarliśmy z konsultacjami do prawie 2 tysięcy młodych ludzi, kolejnych 300 osób wzięło udział w spotkaniach lokalnych z decydentami (członkami rady miejskiej, burmistrzami, etc.) i, w końcu, 150 reprezentantów z 36 różnych organizacji młodzieżowych, Młodzieżowych Rad Gmin oraz wielu szkół z całego kraju wzięło udział w Ogólnopolskim Kongresie. Kongres był naszą formą uczczenia obchodów 100-lecia Niepodległości – świętowaliśmy je, przygotowując 100 postulatów zmian dla Polski na nadchodzące lata.

Ten projekt pokazał mi jednak, że te wszystkie działania to wciąż za mało. Mamy trochę energicznej, zaangażowanej młodzieży, ale

wciąż zbyt wielu młodych ludzi jest biernych.

„Wejście” z projektem do szkół uświadomiło mi, że wielu z tych „młodych biernych” po prostu nigdy nie miało szansy się w coś zaangażować (albo propozycje, które były im podsuwane, były przestarzałe i nieatrakcyjne). Większość z nich nigdy wcześniej nie miała kontaktu z metodami edukacji nieformalnej. Ci sami młodzi ludzie, gdy dało im się szansę i rozbudziło w nich zainteresowanie, często decydują się na dalsze zaangażowanie, daleko wykraczające poza ten pierwszy projekt. Widzę ich na fejsbuku, biorących udział w kolejnych wydarzeniach, stających się członkami, członkiniami naszej aktywnej społecznie i obywatelsko społeczności. Również ci, którzy po udziale w naszym projekcie nie stali się aktywistami społecznymi, bo przecież nie wszyscy muszą nimi być, potrafili skonkretyzować swoje odczucia i wyrażali własne zdanie. Większość z nich doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że prawie nikogo ono nie interesuje. Jednak siła i zdecydowanie ich opinii, a także to, jak podobne są ich odczucia w różnych regionach, w różnych miastach i miasteczkach, jeszcze bardziej otworzyło mi oczy na rzeczywistość, w jakiej dorastają. Wszyscy chcą bardziej praktycznej edukacji, prawie wszyscy chcą obiektywnej i merytorycznej edukacji seksualnej, wszyscy (choć czasami muszą najpierw lepiej poznać temat) chcą podjęcia radykalnych kroków w celu ochrony środowiska, prawie wszyscy chcą społeczeństwa, które włącza, a nie dyskryminuje, i społeczeństwa, w którym dziewczynki i chłopcy mają równe szanse. Większość z nich nie ma pojęcia o polityce – ich opinie i postulaty nie mają zatem charakteru manifestu politycznego bliskiego tej czy innej partii. Po prostu opisują, jak chcą, żeby wyglądał ich świat. Zdumiewające jest to, jak fundamentalnie różny jest ten świat od świata, który politycy serwują nam codziennie już z poranną kawą. Przyjrzyjmy się więc relacjom między politykami a młodzieżą….

Mamy coraz więcej zainteresowanych dialogiem z młodymi decydentów na szczeblu lokalnym, ale

decydenci na poziomie centralnym, krajowym, wciąż nie są zainteresowani tym, co młodzi ludzie mają do powiedzenia.

Z kilkuset zaproszeń na nasz Kongres, które rozesłaliśmy do odpowiednich ministerstw i organów, takich jak Sejmowa Komisja ds. Edukacji, Nauki i Młodzieży, otrzymaliśmy zaledwie kilka odpowiedzi. A przecież intensywnie obdzwanialiśmy wszystkie instytucje czy osoby, których obecność i udział w dialogu z młodzieżą wydawały nam się szczególnie ważne… Tylko jedna z tych instytucji, wieloletni partner projektu, pojawiła się na wydarzeniu. Dodam tu jeszcze, wychodząc poza ramy poprojektowej refleksji, uwagę bardziej ogólną. Z moich obserwacji wynika, że

posłów, którzy są autentycznie zainteresowani młodzieżą w Polsce, można zliczyć na palcach jednej ręki. Dosłownie. A mamy w Sejmie 460 posłów i posłanek.

Taka konkluzja nasuwa mi się w związku z innymi projektami, w które zaangażowana jest Polska Rada Organizacji Młodzieżowych i inne organizacje z naszego środowiska, a także w związku z moją jednoczesną, ale niepowiązaną tematycznie pracą w Sejmie.

Sytuacja, którą powyżej przedstawiłam, składa się na dość przygnębiający obraz. Ale można przecież powiedzieć: trudno, odpuśćmy polityków, niech ludzie zaangażują się oddolnie! Drobne kroczki, praca u podstaw… Oczywiście, są

ludzie, którzy próbują angażować młodych ludzi – to albo nauczyciele, albo edukatorzy i edukatorki, tacy jak ja.

Po pierwsze, obie grupy są słabo – i mam przez to myśli drastycznie, obrzydliwie, rażąco słabo – opłacane. To, jak wiemy, może być naprawdę niewygodne. W Polsce jednak – i nie wiem wcale, czy to dobrze – zawsze znajdą się w obu grupach tacy, którzy będą pracować z tzw. powołania. Co jednak równie istotne, obie grupy realizują swoje działania w systemowo wrogich, niekiedy wręcz przemocowych środowiskach pracy. Podkreślam tu słowo systemowo. Nie chodzi o to, że mamy przemocowych szefów; chodzi raczej o to, że

struktura naszej pracy jest zaprojektowana w sposób, który prowadzi do nadużyć.

Realizujemy darmowe nadgodziny, pracujemy w weekendy, nierzadko także w nocy – nauczyciele sprawdzają eseje i testy, spędzają prywatny czas na pisaniu rekomendacji na konkursy i uniwersytety, planują wyjścia i wycieczki, które odbywają kosztem życia osobistego i rodzinnego.

Podobnie wygląda sytuacja edukatorów, którzy nieraz wsiadają do pociągu o 4:55, aby poprowadzić warsztat na drugim końcu Polski i nie generować dodatkowych kosztów w postaci poprzedzającego noclegu. Nigdy nie liczymy godzin, bo zawsze jesteśmy w trybie projekt i pewne rzeczy muszą zostać zrobione. Brak wystarczającej liczby zatrudnionych osób oznacza, że ​​jeśli ty czegoś nie zrobisz, po prostu nie zostanie to zrobione. Kiedy jesteś chory i masz zewnętrzne deadline’y, nie ma nikogo, kto cię zastąpi. Być może spędzasz właśnie weekend w górach ze swoim chłopakiem, albo siadasz do kolacji z babcią – nigdy nie możesz wyłączyć telefonu, bo jesteś jedyną osobą, która zna cały projekt. Jednocześnie partnerzy instytucjonalni oczekują, że organizacje pozarządowe będą działały, zachowywały się i reagowały tak, jakbyśmy byli dobrze naoliwioną machiną, świetnie prosperującym przedsiębiorstwem o pełnym zatrudnieniu – tyle, że często cały zarząd organizacji pozarządowej wykonuje swoje obowiązki za darmo, w ramach wolontariatu, po wyjściu z pracy (gdzieś przecież trzeba zarabiać) a biuro dużej, ogólnopolskiej organizacji zatrudnia dwie osoby, na pół etatu każdą. To może być naprawdę mocno obciążające. A jeśli jesteś nauczycielem, dodatkowym aspektem twojej pracy jest jeszcze stałe zaangażowanie emocjonalne. Kiedy uczeń zarzuca cię dodatkowymi sprawami, zwłaszcza natury osobistej, psychologicznej, rzadko kiedy możesz po prostu odmówić – prawdopodobnie ma kilkanaście lat i problemy w domu czy z rówieśnikami, a ty musisz być wrażliwy, ponieważ zdrowie psychiczne to poważna sprawa. Jesteś nauczycielem i tego się od ciebie oczekuje. Przecież jeśli chciałeś być nieczułym draniem, albo po prostu człowiekiem, który sprawy zawodowe zostawia o 17:00 i punkt 17:30 siada z rodziną do stołu, to, no nie wiem, mogłeś wybrać pracę w jakimś urzędzie, prawda? Albo w Lidlu. Lepiej płacą, nie wymagają magisterki, a na to wszystko dorzucają jeszcze luxmed i multisporta.

Wszystko to, o czym piszę wyżej, prowadzi do bardzo frustrującej formy współpracy (a najczęściej jej braku) pomiędzy obiema grupami. Nauczyciele nie mogą sobie pozwolić na zbyt poważną współpracę z organizacjami pozarządowymi, ponieważ muszą pilnować realizacji podstawy programowej i odpowiednio przygotować uczniów do egzaminów. Nie powinni też powodować wychodzenia uczniów ze szkoły, by ci „nie tracili cennych godzin”, a także, co zrozumiałe, nie chcą dodatkowo się obciążać. Koordynacja współpracy z zewnętrzną instytucją, która być może będzie angażująca dla uczniów, im samym pochłonie wolny czas, który mogliby spędzić z rodziną i będzie to oczywiście czas, za który nikt im nie zapłaci. Organizacje pozarządowe są natomiast permanentnie sfrustrowane, ponieważ wiedzą, że mają niesamowity program, w który włożyły masę pracy, specjalnie zebrały pieniądze na przeprowadzenie go w szkołach, a okazuje się, że nikt nie jest zainteresowany… Mimo, że jako edukatorzy wiemy, jak wielką energię wyzwalają metody edukacji nieformalnej, nie możemy z nimi wejść do wielu szkół, bo ich dyrektorzy zwyczajnie nie widzą w tym żadnych korzyści, a jedynie problemy organizacyjne.

I tak zarówno my, edukatorzy, jak i nauczyciele, wszyscy z osobna, próbujemy jeszcze trochę więcej i jeszcze trochę bardziej. Nauczyciele poświęcają więcej godzin, żeby uatrakcyjnić swoje lekcje, a organizacje pozarządowe próbują znaleźć inne sposoby na dotarcie do młodzieży. Obie grupy uzyskują w efekcie tutaj zdecydowanie gorsze rezultaty i mniejszy zasięg niż ten, który można byłoby osiągnąć poprzez wspólną pracę.

Żeby skutecznie współpracować, nie wystarczy jednak za każdym razem pokonywać te same przeszkody w postaci niechętnego dyrektora szkoły, wykrojenia czasu w i tak już napiętym terminarzu codziennych obowiązków itd. Musielibyśmy wreszcie zmierzyć się z wyzwaniami systemu, w którym tkwimy. Opracować program zmian, przekonać do niego decydentów i własne środowiska. W codziennej frustracji na to, niestety, żadnej z grup nie starcza już sił, a ostentacyjny brak zainteresowania naszymi postulatami ze strony rządzących dodatkowo utrudnia nam jakiekolwiek naginanie ram systemu, o zmianie jego kształtu nawet nie wspominając.

Przy tak zaprojektowanym systemie porażka w zasadzie nie powinna nikogo dziwić. Ale oczywiście w dzisiejszych czasach, jeśli upadek nie jest głośny i spektakularny, czy w ogóle jest upadkiem? Szkoły dalej uczą, ludzie nadal zdają maturę. Co roku tysiące osób kończą licea, nauczyciele nie odchodzą z pracy w masowym proteście.

Zwyczajnie, jak gdyby nigdy nic, produkujemy biernych, słabo wykształconych młodych dorosłych, 19-latków, którzy nie potrafią napisać sensownego CV, nigdy nie wypełnili samodzielnie PIT-a, w całej swojej edukacji nie usłyszeli słowa na temat antykoncepcji, są właściwie analfabetami medialnymi i najprawdopodobniej nie pójdą głosować.

Nie mam zbyt wielkich nadziei na to, że unowocześnienie edukacji czy słuchanie młodych stanie się w najbliższych latach priorytetem polskich polityków. Byłoby to wręcz nielogiczne: powszechnie przecież wiadomo, że głupszym społeczeństwem łatwiej się manipuluje. Mam jednak nadzieję, że więcej osób spoza naszej ‘nauczycielsko-młodzieżowej’ bańki – zaczynając od rodziców – uświadomi sobie, że mamy w tym kraju potężny problem z edukacją. I że jeśli w najbliższym czasie nie zaczniemy o tym rozmawiać i nie zajmiemy się tym problemem wspólnie, będziemy tylko dalej toczyć z góry przegraną walkę o społecznie zaangażowanych, rozgarniętych życiowo, świadomych młodych obywateli.

Jakiej reformy edukacji potrzebujemy w Polsce najbardziej :)

Bodźcem do napisania tego tekstu stał się wywiad posłanki Katarzyny Lubnauer z 4 września, udzielony Romanowi Imielskiemu, zatytułowany „Nie można zreformować szkoły w kilka miesięcy. A tak się właśnie dzieje”, dostępny na stronie wyborcza.pl. Pomijając jego całą pierwszą część, która zawiera syntezę oceny tego co już się stało w szkołach, z czym w pełni się zgadzam, padło tam kilka zdań, które aż proszą się o komentarz i ich rozwinięcie, do których chcę nawiązać w dzisiejszym wpisie.

Dotyczy to fragmentu wypowiedzi, która padła na pytanie „Co należałoby zreformować w polskiej szkole żeby był lepsza? Pani poseł wygłosiła tam opinię, powtarzaną od dawna w kręgach nauczycieli innowatorów: „Cały świat widzi, że trzeba postawić na kształcenie interdyscyplinarne, na kształcenie ludzi którzy są kreatywni, twórczy, na pracę w grupie, na komunikację, na odpowiedzialność. Ta reforma idzie dokładnie w odwrotnym kierunku.

Święte słowa – jak to mówią. Że jest to jedyny słuszny kierunek reformowania edukacji wiedzą już nie tylko Finowie, ale także coraz liczniejsi uczeni zajmujący się problemami współczesnej oświaty w naszych szkołach wyższych,  ale  też – od kilku lat – coraz bardziej dający o sobie znać  nauczyciele skupieni w ruchu „Budzących Się Szkół.

Mniej zorientowanym w tej problematyce śpieszę donieść, że aby system edukacji „wypuszczał” tak przygotowanych do życia w nieuchronnie nadchodzącej cyfro-roboto-postindustrialnej cywilizacji niezbędna jest radykalna zmiana dotychczas dominującego modelu szkoły z posłusznymi, biernie przyswajającymi wiedzę dostarczaną im przez omnipotentnych nauczycieli uczniami – na szkołę, w której nauczyciele-trenerzy, rozbudzają uczniowskie zainteresowania światem i ludźmi, prowadzą ich ku źródłom wiedzy, stawiają przed nimi problemy i organizują warunki do samodzielnego ich rozwiązywania.  I na pohybel ocenom cyfrowym i świętym krowom kartkówek, sprawdzianów i testów, które dziś na co dzień wyznaczają rytm pracy dydaktycznej, stając się celem „wkuwania” (zasada 3 Z), a nie narzędziem diagnozy postępów ucznia na jego  drodze od niewiedzy do wiedzy…

Ale tego nie da się przeprowadzić wyłącznie w trybie decyzji politycznych, kolejnych ustaw i rozporządzeń. Aby w  naszych szkołach dokonała się „edukacyjna rewolucja kopernikańska” (wstrzymać nauczycieli, ruszyć uczniów), niezbędna jest całkowita zmiana sposobu przygotowywania kandydatów do zawodu nauczyciela  i  – przede wszystkim – szeroko zakrojona i długotrwała praca nad zmianą przekonań i stereotypów ogółu mieszkańców naszego kraju –  aktualnych i przyszłych rodziców uczniów tych szkół przyszłości.

Nie wdając się tu w obszerniejsze wywody stwierdzę tylko, że w obu przypadkach – nauczycieli i uczniów – na przeszkodzie w łatwym dokonaniu tej rewolucji leży powszechnie znane i działające od niepamiętnych czasów prawo „Mnie tak wykształcono i wychowano – i wyrosłem na ludzi. Nie ma powodu, aby  teraz na mnie – nauczycielu, albo na moich dzieciach, eksperymentować!” 

Aby się z tej bezwładności „odwiecznej tradycji” skutecznie wyrwać, najpierw musi zostać całkowicie zreformowana ścieżka dochodzenia do zawodu nauczyciela. Nie zostanie kołczem czy mentorem  człowiek, który wcześniej nie zakwestionuje metod nauczania, jakie stosowano podczas jego szkolnej kariery, który nie odnajdzie w sobie radości we wspieraniu młodych ludzi w ich rozwoju i nie wygasi skłonności do dyrygowania nimi, a przede wszystkim – kto sam nie zdobywał kompetencji nauczycielskich metodami aktywnymi, obserwując jak pracują dobrzy praktycy, nie „terminując” pod ich okiem w PRAWDZIWYCH szkołach ćwiczeń, a później odbywając praktyki w dobrych szkołach, pod opieką doświadczonych w „edukowaniu po nowemu” nauczycieli.

Jeszcze trudniej będzie wpłynąć na opinie i przekonania znaczącej części rodziców, posyłających swe dzieci do szkół na tej samej zasadzie, na jakiej oddają swą odzież do pralni chemicznych a samochody do warsztatów. Wymagają od nauczycieli usługi edukacyjnej, której efektem ma być wyposażenie ich dziecka w wiedzę i umiejętności, niezbędnych do  jak najlepszego zaliczenia na możliwie najwyższym poziomie – najpierw egzaminu ósmoklasisty,  a później – matury. Bo przecież wszyscy muszą iść na studia…

Trzeba ich przekonać, że już dawno pracodawcy nie patrzą na oceny na świadectwach i dyplomach, a poszukują młodych ludzi z konkretnymi umiejętnościami zawodowymi, a przede wszystkim  komunikatywnych, kreatywnych, twórczych, potrafiących pracować w grupie. A kompetencji tych nie zdobędą ich dzieci w szkołach, w których słuchają wykładów siedząc w rzędach ławek, wkuwając  do sprawdzianów i egzaminów, rywalizując między sobą o abstrakcyjne oceny i punkty. I to jest ta wielka praca, którą będą musieli wykonać wszyscy, którzy są o tym przekonani, przekonując do tego  pozostałych: członków rodzin, koleżanki i kolegów z pracy, sąsiadów…  Swoją ważną misję mają do spełnienia wszystkie niekonserwatywne media, tzw. „liderzy opinii publicznej” – także ludzie z kręgu LIBERTE.

Konwencja postu na blogu nie pozwala mi rozwinąć tego tematu. Zainteresowanych odsyłam do cyklu moich wakacyjnych felietonów, na stronę „Obserwatorium Edukacji”, w których pod wspólnym tytułem „Refleksje starego praktyka o szkole, która ma szanse na przebudzenie” starałem się pobudzić u możliwie licznych czytelników-nauczycieli potrzebę i wolę podjęcia tego wyzwania nadchodzących czasów. Dla ogólnej informacji o tych rozważaniach wystarczy lektura ostatniej ich części: „Podsumowanie moich refleksji: Po co to było + marzenia autora”.

Do „następnego razu”!

Mali wodzowie tupiący nogami: Radykalizmy w Polsce i Europie – Rozmowa Sławomira Drelicha z prof. Radosławem Markowskim :)

Studium skrajności w przededniu politycznej zmiany warty – od widma nacjonalizmu, przez „Polskę w ruinie”, po kościelny monopol sfery publicznej. Czy to jeszcze sfera spekulacji, czy już stan faktyczny?

Sławomir Drelich:

Pani Henryka Bochniarz, prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, w swoim przemówieniu otwierającym Europejskie Forum Nowych Idei powiedziała, że my, Polacy, żyjemy w najlepszych czasach z możliwych i że trudno jednoznacznie stwierdzić, skąd się biorą wszelkie przejawy radykalizmów w naszym dyskursie publicznym. Według niej jesteśmy krajem i kontynentem sukcesu, a polskie społeczeństwo to społeczeństwo permanentnego rozwoju. Wobec tego skąd się biorą te przejawy radykalizmu i ostrej krytyki skierowane przeciwko całemu naszemu 25-leciu wolności?

Prof. Radosław Markowski:

Zagrożenie radykalizmami dostrzegam raczej w innych częściach Europy. Czy z takim zagrożeniem będziemy mieli do czynienia w Polsce, to się jeszcze okaże. Jeśli zaś mówić o tym, z czym mamy teraz do czynienia w polskim dyskursie publicznym, czyli o obserwowanym przez nas wielkim sporze politycznym, to można dostrzec, niewątpliwie skuteczną, demobilizację obozu umiarkowanego rozsądku, który w ostatnich latach definiował nasz dyskurs. Zgadzam się z Henryką Bochniarz odnośnie do tego, że jesteśmy krajem sukcesu. Jakich wskaźników byśmy nie użyli – czy to wysokość bezrobocia, które wreszcie jest jednocyfrowe, czy to wskaźnik inflacji – sukces jest wyraźny i niezaprzeczalny. Także nierówności społeczne nie rosną i jeśli nie spadają radykalnie, to na pewno od roku 2005 systematycznie spadały, aktualnie zaś utrzymują się na średnim poziomie OECD czy Unii Europejskiej. Przypominam, że nasz współczynnik Giniego wynosi 0,30–0,31 – tyle, ile średnia europejska, a nasz kontynent jest – z perspektywy globalnej – egalitarny, jeśli chodzi o zróżnicowanie społeczne. Ale oczywiście mamy kraje takie jak Wielka Brytania czy Portugalia, gdzie skala nierówności jest większa, oraz społeczeństwa bardziej egalitarne – szwedzkie czy czeskie.

Zagrożenia radykalizmami oczywiście istnieją, ale to zależy, jakiemu aspektowi życia publicznego się przyglądamy. Mnie się wydaje, że w tej chwili w Polsce mamy do czynienia z zagrożeniem, z którym dojrzałe demokracje radzą sobie bardzo dobrze, natomiast niedojrzałe mogą mieć problemy – tym zagrożeniem jest wielkie uproszczenie rzeczywistości. Pojawia się ono zarówno po stronie popytowej, jak i podażowej. Mówiąc inaczej: po stronie popytowej pojawił się wielki naiwniak, który zdobył znaczącą pozycję wśród mas, te zaś podejmują przecież decyzje w systemie demokratycznym. Otóż temu wielkiemu naiwniakowi wydaje się, że wszystko można bardzo łatwo załatwić i naprawić. Nie rozumie on związków przyczynowo-skutkowych ani też skomplikowanych relacji gospodarczych. Właściwie to liczy raczej na cuda. Został zresztą wychowany w kulturze, w której cuda są na piedestale. Ten wielki naiwniak nie rozumie wartości i kultury sfery publicznej, natomiast jest bardzo skoncentrowany na rodzinie. Z kolei po stronie podażowej w całej Europie mamy peleton takich małych wodzów tupiących nogami, wygrażających wielkim krajom i wielkim procesom historycznym, patrzących na swoje narody jak na plemiona. Wydaje im się, że rację może mieć wyłącznie własne plemię.

Na dodatek jest to zakrapiane nie rzetelną historią, tylko tzw. polityką historyczną – papką konfabulacji na temat wyższości własnego plemienia nad innymi. Nawiasem mówiąc, polityka historyczna jest zjawiskiem – muszę się do tego przyznać – które czasami nie mi daje spać. Bo przecież jak można we współczesnej Europie, w której rzetelni historycy nie mogą się dogadać co do niektórych faktów, proponować, by zamiast solidnej nauki uprawiać politykę historyczną, która jest stekiem banałów i kłamstw? Przecież każde plemię wymyśla sobie szereg własnych historyjek, w które później wierzy: w tej konkurencji narodowych konfabulacji absolutnymi czempionami są Litwini – ich opowiastki o wielkim narodzie i księstwie biją wszelkie rekordy, mam na myśli wszystko, począwszy od poprzekręcanych faktów, aż po niezdolność do przyznania, w jakim języku ludność tego księstwa mówiła. My także mamy takie mity! Jakiś czas temu rozgorzała burza medialna wokół krytycznych wobec Polski słów ambasadora rosyjskiego. Było to oczywiście niestosowne. Z drugiej strony ciekawe jest to, dlaczego my, Polacy, nie zastanawiamy się nad kierunkami działań naszej polityki zagranicznej z lat 1935–1939, a przecież w tej historii jest bardzo wiele do opowiedzenia. Okazuje się, że to wyparliśmy. Zupełnie nie uznajemy tego, że to my z Hitlerem napadliśmy na Czechosłowację i ograbiliśmy z kawałka terytorium przyzwoity kraj demokratyczny: nie dość, że zrobiliśmy to całkiem niepotrzebnie, to jeszcze chodziło o bardzo niewielki obszar. Faktycznie jednak byliśmy wtedy z Hitlerem w tym samym obozie. Ludziom brakuje odwagi, by o tym mówić. A takie są fakty. To my rozwaliliśmy wszystkie pakty montowane na linii Paryż–Praga–Moskwa, które w latach 30. XX w. mogły ewentualnie stanowić szansę na zapobieżenie II wojnie światowej. Nie jestem pewien, czy ten scenariusz by się udał, ale przecież dziś dobrze wiemy, że ten drugi – rzeczywisty – scenariusz można nazwać kataklizmem, a i to – mamy poczucie – określenie umiarkowane. Miliony ludzi poszły na tym kontynencie z dymem, ale to nowojorski żyd polskiego pochodzenia musiał przyjechać do Polski, wziąć nas i większość polskich historyków za rękę i pokazać Jedwabne. A takich Jedwabnych jednak kilka jest. Gdzie byli polscy historycy? Czy oni o tym nie wiedzieli? I to jest właśnie polityka historyczna w pełnej okazałości, jej politycznym zamysłem jest odbarwianie swojej historii oraz pokazywanie narodów ościennych jako podłych i niegodnych. Żeby była jasność: polska karta ratowania Żydów jest imponująca i nikt w Europie tak bohatersko się nie zachowywał, ale właśnie dlatego możemy i powinniśmy pokazywać, że było też inaczej. Nie zamierzam, rzecz jasna, panikować, ale zadaję pytanie: jak zachowywały się elity i intelektualiści, kiedy Adolf Hitler, pozbawiony talentu malarzyna, intelektualny prymityw, zaczynał zyskiwać poparcie, a potem dochodził do władzy? Mam wrażenie, że czasami lekceważymy również to, co się dzieje w tej chwili, a niejednokrotnie dzieją się rzeczy niebezpieczne.

Czyli nie dostrzega pan profesor żadnego podłoża do potencjalnych radykalizmów w Polsce?

Dokładnie. W Polsce nie ma obiektywnego podłoża do jakichś nowych radykalizmów. Widzimy jednak, że w perspektywie wyborów parlamentarnych jeden z obozów politycznych zaostrzył swoją retorykę. Drugi obóz pozwolił się zmarginalizować, pomimo tych wszystkich świetnych wskaźników pokazujących polską gospodarkę, biorących się przecież z ciężkiej pracy Polaków, którzy wzięli sprawy w swoje ręce i wypracowali ten nasz wspólny sukces. Dziś jednak dominuje retoryka obozu, który od wielu lat w swoich politycznych adwersarzach dopatruje się zdrajców, a kraj widzi w zgliszczach – to im udało się narzucić narrację o rzeczywistości, koncentrującą się na problemach, które co prawda istnieją, ale ich skala jest jednak inna. Weźmy chociażby kwestię, która zawsze mnie niezwykle interesowała, czyli system tzw. sprawiedliwości społecznej – ten system w Polsce to jest przecież katastrofa: to, jak działają sądy powszechne, te wieloletnie procesy, ta niemożność podejmowania szybkich i sprawnych decyzji itp. A kiedy już słyszymy uzasadnienie wyroku, to się dosłownie – powiem kolokwialnie – nóż w kieszeni otwiera. Mnóstwo rzeczy jest oczywiście do poprawienia także w służbie zdrowia. Chodzi jednak o to, byśmy te naprawy rzeczywistości przeprowadzali skutecznie.

Nie możemy sobie i ludziom wmawiać, że wszystko nam zupełnie nie wyszło, bo przede wszystkim to nieprawda. Ponadto taka postawa koszmarnie demobilizuje, bo utwierdza nas w nieuzasadnionym przekonaniu, że jesteśmy bandą nieudaczników. Namawiam więc do tego, żeby chwalić i propagować, jak tylko się da, wszystko to, co nam się w ostatnich latach udało, np. system bankowy, który w dużym stopniu jest współodpowiedzialny za sukces ekonomiczny i za to, że udało nam się w tych najtrudniejszych latach uniknąć recesji. Powinniśmy być wdzięczni sektorowi bankowemu, że postępował konserwatywnie i ostrożnie – a przecież nie rząd to robił, tylko konkretni ludzie. Teraz jednak z powodu proceduralnego nieudacznictwa obozu prezydenta, któremu się wydawało, że ot tak wygra wybory, została nakręcona koniunktura wmawiająca Polakom, że cały ten obóz polityczny to patałachy. Wszystko to razem wzięte wywołało przekonanie, że najwyższy czas, aby władzę w Polsce powierzyć innej ekipie, bo to ona ma teraz lepsze pomysły na jeszcze szybszy rozwój Polski oraz jeszcze lepsze rozwiązywanie tych najbardziej kłopotliwych spraw wewnętrznych. Mamy jednocześnie dalsze podsycanie oczekiwań ludzi, które – przykro mi to mówić – w stopniu, w jakim zostały już rozbudzone, nigdy nie zostaną zaspokojone.

A może ekipa rządząca i w ogóle cały obóz rządzący niepotrzebnie tak mocno odcięli się od hasła przeciwników politycznych o chorym państwie, które wymaga naprawy?

Jeśli miałbym odpowiedzieć na to pytanie jako osoba, która przeprowadza szereg badań i zarazem wierzy w to, co pokazują ich wyniki, jako osoba wierząca w te wszystkie liczby i wskaźniki wykazywane przez GUS, to muszę się z tą diagnozą zdecydowanie nie zgodzić. Otóż państwo jako całość nie jest do naprawy. Owszem, są do naprawy konkretne elementy tego państwa i bynajmniej nie mam poczucia, żeby rząd dotychczas o tych właśnie sprawach nie dyskutował (np. problemy górnictwa). Oczywiście, pewnie można było podjąć takie bądź inne działania i decyzje, pewnie można było lepiej czy gorzej pewne rzeczy zrobić, ale pamiętajmy o tym, że po drugiej stronie sporu – pozostańmy przy przykładzie górnictwa – mamy roszczeniowe związki zawodowe, które tupią nogami i mają w nosie fakt, że cena baryłki ropy spadła poniżej 40 dol. Wydaje im się, że można nadal sensownie zjeżdżać pod ziemię, wydobywać węgiel i że w bieżących warunkach ekonomicznych będzie się to opłacało. Niestety, to się nie będzie opłacało. Bez wątpienia więc mamy wiele obszarów, które na pewno wymagają naprawy, ale teza, że państwo jest w ruinie i trzeba zupełnie nowego początku, nowego otwarcia, jest absolutnie nieprawdziwa.

Czy porównywanie przez wielu działaczy oraz polityków i publicystów naszych związków zawodowych do związków zawodowych chociażby w krajach skandynawskich ma w ogóle sens?

Takie porównanie nie ma sensu. Ja bym nic nie miał przeciwko związkom zawodowym, gdyby – tak jak w Niemczech czy Skandynawii – większości swoich pieniędzy przeznaczały nie na nowe koszulki, tuczenie działaczy i płacenie im za nicnierobienie, lecz były de facto instytutami badawczymi, think tankami, które mają swoich ekspertów, dysponują rzetelnymi wyliczeniami, a kiedy siadają do rozmów z pracodawcami, to są zawsze dobrze przygotowane i potrafią ocenić rzeczywistość realistycznie. W takich Niemczech chociażby, jeśli związkom zawodowym nie uda się dogadać z pracodawcami, to dopiero wtedy ewentualnie podejmują rozmowy z rządami landowymi albo z rządem federalnym. Ponadto tam umowy są dotrzymywane. W Polsce natomiast stało się niestety tak, że komisja trójstronna całkowicie straciła swoje znaczenie, czemu niestety winne są przede wszystkim związki zawodowe, jednak tę sprawę również rząd mógł rozegrać lepiej i nie pozwolić związkowcom na opuszczenie stołu negocjacyjnego. Nie można jednak zapominać również o tym, że największa centrala związków zawodowych stała się przybudówką jednej z partii politycznych i w tej sytuacji z tym związkiem musi się trudno rozmawiać.

Chciałbym, żebyśmy teraz chwilę porozmawiali o efektach naszych ostatnich wyborów prezydenckich. Zastanawiam się, co o Polakach mówi sukces Pawła Kukiza. Pomijam całkowicie to, jak szybko roztopiło się 20-proc. poparcie uzyskane przez niego w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Co jednak ten niespodziewany sukces antysystemowca – bo przecież taki wizerunek Paweł Kukiz sam sobie zbudował – i jednocześnie populisty, bo tak trzeba by go charakteryzować, mówi o nas, Polakach, 25 lat po odzyskaniu pełnej suwerenności? Kukiz przecież nie zaproponował nam żadnej alternatywy, wręcz zadeklarował wprost, że nie zamierza zaprezentować żadnego programu wyborczego. Jak to się stało, że udało mu się oczarować tak wielu ludzi?

Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle złożona. Po pierwsze, nie ma nic złego w tym, że znajdują się pewne grupy ludzi, szczególnie w jakichś sytuacjach trudnych bądź w okresach kryzysowych, którzy są niezadowoleni, a jednocześnie nie za bardzo wiedzą, w jaki sposób naprawić swój świat. Ludzie ci są dosyć bezradni i dlatego wsłuchują się w głosy populistyczne, takie jak właśnie głos Pawła Kukiza. Proste rozwiązania, walnięcie pięścią w stół, zapowiedź rozgonienia elit itp. to na pewno hasła, które takich ludzi przyciągną. Jednak to aż 20-proc. poparcie dla Kukiza w wyborach prezydenckich niestety bardzo źle o nas świadczy. O ile bowiem wyobrażam sobie partię populistyczną w parlamencie i człowieka takiego jak Kukiz na stanowisku szefa bloku populistycznego, który co prawda ma fatalne recepty na rozwiązanie problemów Polaków, ale jednak wskazuje ich bolączki, bo przecież parlament musi reprezentować także tych, którzy są wyłączeni, wykluczeni, niezdarni. Jednak pomysł – kto o zdrowym umyśle mógł być jego autorem – że Paweł Kukiz nadaje się na głowę państwa, zakrawa na absurd. Pomysł ten był zupełnie chybiony i niestety o Polakach świadczy źle. Takiego populistę możemy ulokować w parlamencie, ale na pewno nie jako prezydenta kraju. Oczywiście naiwnością było oczekiwanie, że on w ogóle może wygrać.

Czy jednak możemy widzieć w Kukizie przyszłego koalicjanta Prawa i Sprawiedliwości?

To zależy, kogo zapytamy. Są oczywiście ludzie, którzy by się z takiego rozwiązania ucieszyli. To jest jednak prosta droga do powtórki z lat 2005–2007. Z pewnością obóz polityczny, który szykuje się do przejęcia władzy, chce, by Kukiz ze swoim ruchem wszedł do parlamentu, ale na pewno obóz ten ma zupełnie inny pomysł na posłów Kukiza, a mianowicie chce ich zwyczajnie podkupić. Dać im jakieś ważne stanowiska, z których później zostaną wykopani. Mówię jeszcze raz: to byłaby powtórka tego, co już oglądaliśmy kilka lat temu przy okazji koalicji PiS-u z Samoobroną i LPR-em. Obie partie w tamtej koalicji były przecież traktowane instrumentalnie, a w końcu nasłano na nich służby specjalne. I taki sam pomysł – moim zdaniem – mają członkowie PiS-u na ugrupowanie Kukiza.

Niezwykle często wielu komentatorów porównuje Kukiza, a także niektóre hasła głoszone przez PiS, do radykalnych partii europejskich takich jak Szwedzcy Demokraci, Front Narodowy we Francji czy UKIP w Wielkiej Brytanii. Wiemy, że tak naprawdę każda z tych partii to zupełnie inna bajka, ale może istnieją jakieś wspólne przyczyny tego, że w ogóle takie ruchy polityczne w Europie powstają?

Moim zdaniem – ale moja opinia jest poparta wynikami badań – przyczyną sukcesu Kukiza w Polsce była niewątpliwie jego retoryka wzywająca do rozwalenia systemu. Jednak trudno już mówić o elektoracie Kukiza, bo mamy do czynienia raczej z elektoratami Kukiza. Są to bowiem bardzo różni ludzie i dlatego Kukizowi będzie niezmiernie trudno zlepić to wszystko w jakąś koherentną całość. Kukiz jednak, jak się okazuje, sam nie miał na to wszystko pomysłu, przez co nie zrobił następnego kroku. Nie powiedział ludziom, co wybuduje w Polsce, gdy już rozwali to wszystko, co rozwalić zamierza. Polacy – nawet ci radykalni – nie są w ciemię bici i oni też stawiają pytanie: „Ale jeśli rozwalimy, to co zbudujemy w to miejsce?”. Tej odpowiedzi się jednak nie doczekali. Nie jestem pewien, czy szerzenie niechęci do istniejącego ładu oraz niemówienie niczego na temat przyszłości w obawie, że przy okazji planowania przyszłej zmiany ktoś się od ugrupowania odwróci, było zamierzone, czy też po prostu Kukiz nie miał innego pomysłu.

Może to drugie?

Tak. Myślę, że chyba to drugie. Ale nie mam pewności.

Ostatnio Kukiz bardzo mocno podkreśla konieczność zmiany konstytucji. Zresztą podobnie ostatnio coraz częściej wypowiada się Jarosław Kaczyński, który choć nieczęsto występował podczas całej kampanii prezydenckiej, to jednak co jakiś czas pokazuje się publicznie i widać, że wraca do retoryki, z którą PiS szedł do podwójnego zwycięstwa wyborczego dziesięć lat temu. Zresztą tegoroczna kampania pod wieloma względami przypominała kampanię z roku 2005, kiedy to pojawiały się hasła sprawiedliwości społecznej czy Polski solidarnej, a wraz z nimi postulaty zniesienia dotychczasowego ładu, czyli faktycznie zburzenia Trzeciej Rzeczpospolitej. Może będziemy mieli powtórkę z rozrywki?

PiS ma szansę na jednopartyjne rządzenie, choć mówi coś o budowie obozu biało-czerwonego, co nie jest potrzebne do zarządzania krajem. Przypomnijmy, wynik wyborów wskazuje, PiS aktywnie poparło dokładnie 19 proc. uprawnionych do głosowania Polaków. To jest mandat do rządzenia, ale to nie jest mandat do wywracania porządku konstytucyjnego kraju. Prezydent pochodzący z tego obozu jest całkowicie oddany partii, na pewno nie będzie niczego wetował. Cała władza w rękach Jarosława Kaczyńskiego. Sytuacja jasna – Polacy winni wezwać PiS: „Zakasujcie rękawy i do roboty, tyle naobiecywaliście, że każdego dnia szkoda. Stocznia szczecińska – proszę bardzo. Zasiłki – proszę bardzo. Deficyt budżetowy – ograniczajcie, uszczelnijcie ten wypływ 50 mld, zróbcie to”. Wtedy za dwa, trzy albo i cztery lata ocenimy to, co zrobią. Już teraz jednak widać, że z wielu obietnic PiS się wycofuje, a trzeba będzie to jakoś tym biednym, zagubionym ludziom wyjaśnić. Oczywiście, polityczni przeciwnicy, kapitał zagraniczny i cykliści do pewnego czasu wystarczą, by ich obarczyć winą za stan gospodarki, ale potem będzie coraz trudniej.

Dość ciekawa jest wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, który podczas spotkania Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu powiedział, że po wygranych wyborach konieczne jest spełnienie kilku obietnic, zrealizowanie najważniejszych haseł kampanii nie tylko ze względu na sytuację obywateli i sprawiedliwość społeczną, lecz także z uwagi na wiarygodność. Możliwe więc, że celem PiS-u będzie pokazanie społeczeństwu, że jest partią wiarygodną, która realizuje obietnice wyborcze. Może to jest klucz do długoterminowego sprawowania władzy przez partię Kaczyńskiego? Czy to jest klucz do sukcesu?

To możliwy scenariusz. Ja jednak należę do osób, które nigdy nie uważały Kaczyńskiego za jakiegoś wybitnego, wielkiego myśliciela czy politycznego guru. Według mnie jest to wyłącznie polityczny spryciarz, który na tym sprycie czasami dosyć dobrze wychodził. Oprócz tego jest to polityk typu dziewiętnastowiecznego. Tak samo zresztą jak jego brat – który odnośnie do polityki europejskiej czy światowej miał świadomość polityków ery fin de siècle’u czy okresu międzywojennego, ze wszystkimi negatywnymi tego konsekwencjami. Naród, plemię, nasza ziemia, nasza krew, opozycja my–oni, traktowanie oponentów jako wrogów politycznych, z którymi się nie dyskutuje i nie zawiera porozumienia – to jest sposób postrzegania polityki przez Kaczyńskiego. W tym, co Kaczyński i jego partia robią ostatnio, jest nieustanne małpowanie wszystkiego, co robił Orbán po roku 1998, zarówno w czasie, gdy zasiadał w opozycji, jak i w okresie, kiedy przejmował rządy. Nie widzę tutaj niczego oryginalnego. Jeśli Kaczyński rzeczywiście tak powiedział, to jest to przykład daleko posuniętego cynizmu, oznacza bowiem, że będzie realizował także te postulaty, które należałoby uznać za najbardziej absurdalne, bo w dłuższej perspektywie doprowadzą do katastrofy gospodarczej Polski. Czy tak się stanie, tego, rzecz jasna, nie wiem. Nie widzę tutaj jednak niczego oryginalnego. Kaczyński to drugi Orbán.

W ostatnich tygodniach mamy w Polsce wysyp wypowiedzi na temat chyba najważniejszego dziś problemu społecznego w Europie, jakim jest kwestia uchodźców. Trudno to oczywiście w polskich warunkach nazwać debatą czy tym bardziej uporządkowaną refleksją na ten temat. Odnoszę wręcz wrażenie, że w Polsce mamy do czynienia z jakąś formą jazgotu medialnego czy politycznego. Czy ta sprawa jest teraz przez PiS rozgrywana jako element kampanii wyborczej, czy też retoryka tej partii stanowi jedynie emanację niechęci i rzeczywistych obaw Polaków?

Elektorat popierający PiS – i w tym miejscy od razu chciałbym zaznaczyć, że mówiąc o tym, nie obrażam części suwerena, tylko konkluduję na podstawie badań naukowych – to ta część polskiego społeczeństwa, która na pewno jest gorzej wykształcona, bardziej wykluczona z procesów cywilizacyjnych, w zdecydowanej większości nie czyta nawet jednej książki rocznie. PiS, podobnie zresztą jak partia Orbána, doskonale wie, do kogo mówi, i dlatego zawsze mówi to, co ta grupa chce usłyszeć. Trudno było oczekiwać, że w wypadku uchodźców czy imigrantów Kaczyński i PiS okażą się wielkimi kosmopolitami, którzy pochyliliby się nad losem przybyszów z odległych części świata. Nie zamierzam wnikać w to, czy przybywający do Europy to rzeczywiście sami uchodźcy wojenni, chociaż wśród nich i tacy niewątpliwie się znajdują. Tak na marginesie dodam, że ja z wielką namiętnością oglądam Al Jazeerę i jakiś czas temu śledziłem los arabskiej dziewczyny, która podróżowała z walizką i chciała się dostać do Szwecji. Co ciekawe, posiadała bardzo precyzyjną wiedzę o tym, że welfare state w Danii od dwóch lat nie jest już tak rozbudowane, jak w Szwecji. Ona chciała się dostać konkretnie do Uppsali. Kiedy się widzi takie rzeczy, trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że nie powinniśmy być naiwniakami. Wśród tych uchodźców jest wielu bardzo cwanych ludzi, którzy wykorzystują całą tę sytuację. Tam prawdopodobnie nie ma żadnych terrorystów, bo – prawdę powiedziawszy – terroryści, jeśli tylko będą chcieli, przylecą do nas business class, z całą pewnością nie będą szli 5 tys. kilometrów pieszo…

Ale pomijając już fakt, kim ci imigranci są, trzeba powiedzieć, że cała ta sprawa pozwoliła nam zobaczyć nasze lustrzane odbicie: ujrzeliśmy zarówno tych, którzy chcą się pochylić nad czyimś nieszczęściem i pomagać bezwarunkowo, tych, którzy gotowi są pomagać tylko pewnym grupom uchodźców, jak i tych, którzy w ogóle nie chcą pomagać obcym. Dostrzegam dwa zasadnicze problemy związane z całą tą niechęcią wobec imigrantów. Po pierwsze, tak wielu z nas ostro protestuje, choć przecież przez wiele lat my też byliśmy migrantami i mamy różne doświadczenia z tym, jak nas przyjmowano za granicą, choć częściej przyjmowano nas dobrze niż źle. Po drugie, problem z uchodźcami rozważa się tylko w kontekście Unii Europejskiej, a ja chciałbym podkreślić, że jest to też problem NATO. Przecież przywódcy NATO mogą pomyśleć tak: skoro ten 40-milionowy naród w obliczu 10 tys. imigrantów ma takiego cykora, to czy my możemy na Polaków liczyć, gdy wybuchnie jakaś większa zawierucha wojenna, czy oni w ogóle ruszą nam na pomoc? Mam więc wątpliwość, czy my aby nie pokazujemy się jako drobnomieszczańscy cwaniacy, którzy nie chcą się narażać? Nikt poważny w Polsce nie obawia się, że gdy wyjdzie do pracy, czyhający za rogiem muzułmanin z kindżałem zrobi mu krzywdę. Takich sytuacji w tym kraju w przewidywalnej przyszłości nie będzie.

W kontekście całej tej dyskusji trzeba sobie jednak postawić również pytanie następujące: „Jak to się dzieje, że naród tak mocno podkreślający tę swoją prawicową tradycję i tak często przypominający o tragedii powstania warszawskiego mądrością swych przywódców posłał na śmierć 220 tys. ludzi w bitwie, która nie mogła być wygrana i którą przez dwa miesiące bezmyślnie kontynuował? Należę do zwolenników tego, by rocznicę powstania warszawskiego świętować nie 1 sierpnia, kiedy ono wybuchało i jeszcze miało jakieś pespektywy, ale 3 października, czyli w dniu, kiedy powstanie upadło. Zawsze wychodziłem z tym postulatem i apelowałem o to również do władz Muzeum Powstania Warszawskiego. Wskazywałem, że muzeum to pozostanie projektem niepełnym, dopóki jego dyrektor nie wybuduje wielkiego ogrodu, w którym znajdowałby się ułożony z plastiku wielki stos 220 tys. ciał, by każdy Polak, który tam wejdzie, widział, do czego nasza bohaterszczyzna prowadziła. Nie znam żadnego innego narodu, który obchodziłby z czcią rocznicę bitwy, w której nasze straty w stosunku do wroga wyniosły jak dwieście do jednego. Ja bardziej niż muzułmanów boję się podobnych nacjonalistycznych szaleńców gotowych poświęcić tysiące ludzkich istnień w imię obrony „honoru”. Zresztą w XX w. Europa dwukrotnie zafundowała sobie jatkę, w której wyniku wyparowało 100 mln ludzi… i to – o ile się nie mylę – bez żadnego współudziału muzułmanów.

Ale wracając do imigrantów… Tak łatwo przychodzi nam wysłać na śmierć tysiące młodych ludzi, a boimy się, że istnieje jakiś ułamek procenta prawdopodobieństwa, że za lat 10 czy 15 jakiś arabski terrorysta, który znajdzie się wśród tych 10 tys. przybyszów, zmajstruje jakąś domorosłą bombę, która wybuchnie na dworcu w Bydgoszczy i zabije bądź rani 5 czy nawet 20 osób. Mamy zamiast tego problem z bogobojnymi obywatelami, którzy parę godzin po wyjściu ze świątyni w niedzielę podlani wódeczką wsiadają za kierownicę i pozbawiają życia niewinnych ludzi. Takich ofiar przez wiele lat będzie o wiele więcej niż ofiar muzułmanów. Obawiam się, że to wszystko zwyczajnie nie trzyma się kupy.

A poza tym do zamachu może dojść teraz, chociażby tutaj…

Ależ oczywiście. Sprawa ta jest skomplikowana, jednak dużo mówi o nas, o naszych lękach i – jak się okazuje – są siły polityczne, które te lęki potęgują. Podsycając strach, można w wyborach dojść bardzo daleko. W młodych demokracjach to nie gospodarka jest czynnikiem kluczowym, tylko sprawy socjokulturowe: religia, etnos, emocje wokół nakręcanych czasami iluzji. Gospodarka jest ważna dla politycznych decyzji w dwóch wypadkach: w razie tzw. cudu gospodarczego typu chińskiego czy chilijskiego albo gdy borykamy się z dramatycznym kryzysem. Gdy natomiast wzrost gospodarczy wynosi między 1 a 3 proc. PKB, wówczas kwestie gospodarcze niespecjalnie działają na ludzką wyobraźnię. Chyba że zacznie się wmawiać ludziom, jak bardzo jest źle, a oni w to uwierzą.

A w jakim stopniu nasze socjalistyczne dziedzictwo wpływa na tę polską niechęć czy nieufność wobec imigrantów? Obok Polski mamy przecież w Unii Europejskiej kraje takie jak Czechy, Słowacja i Węgry – one wszystkie są niechętne wobec problemu imigracji. Czy tę nieufność wobec wszelkich obcych, przybyszów mogło wyzwolić w nas doświadczenie socjalistyczne?

Ja nie widzę żadnego związku. Trzeba pamiętać, że główny kraj ideologicznego bloku socjalistycznego, czyli Związek Radziecki, był państwem multietnicznym. Oczywiście tam się działy różne niedobre rzeczy, ale nie można powiedzieć, by panowała tam ksenofobia. Symptomatyczny jest fakt, że przez tyle lat na czele tego państwa stał Gruzin Józef Stalin. Wielu przywódców sowieckich miało ukraińskie, żydowskie czy polskie korzenie i nigdy nie stanowiło to żadnego problemu. Ale proszę spojrzeć jeszcze na inny model, jakim przecież była Jugosławia. Do pewnego momentu Sarajewo było najbardziej kosmopolitycznym miastem w Europie, gdzie obok siebie żyli muzułmanie, katolicy i prawosławni, wszyscy oni pili tę samą śliwowicę, zawierali ze sobą małżeństwa i wspólnie śpiewali piosenki. Romska mniejszość w Bułgarii za socjalizmu miała się lepiej niż dzisiaj – w państwie przecież demokratycznym i wolnorynkowym.

Raczej nie upatrywałbym więc źródeł tych problemów w komunizmie. W Polsce charakterystyczne jest to, że w wyniku II wojny światowej staliśmy się społeczeństwem niesłychanie homogenicznym, o wiele bardziej niż wszystkie społeczeństwa ościenne. Węgrzy nie są tak religijni, jak Polacy, silne są tam elementy protestanckie, była też tradycja siedmiogrodzka, której znaczącym elementem są przecież etniczni Niemcy z Saksonii. W Polsce ta jednolitość wydaje się czynnikiem o pewnym znaczeniu, ale w tej kwestii również bym nie przesadzał. Na naszym pograniczu wschodnim ludzie o różnych korzeniach kulturowych mieszają się ze sobą, żyją obok siebie i nie mają z tym żadnego problemu. Stereotypy pojawiają się w czysto katolickiej części Polski oraz w czysto prawosławnych miejscowościach zamieszkanych przez Białorusinów. Tam, gdzie ludzie żyją wymieszani ze sobą, takich problemów nie ma.

Nie zaskoczyła pana profesora postawa niektórych hierarchów Kościoła katolickiego wobec problemu imigrantów? Mam na myśli tych, którzy podjęli wezwanie papieża Franciszka w sprawie przyjmowania jednej rodziny uchodźców w każdej parafii. Bo to w sumie dość chwalebny postulat.

Na pewno chwalebny, na pewno. Myślę, że ci, którzy z wielkim zainteresowaniem śledzą tę dyskusję i losy tego postulatu papieskiego, będą jednocześnie przyglądać się ewolucji polskiego episkopatu. Na początku pontyfikatu Franciszka polski episkopat jakby chciał przeczekać ten niepotrzebny incydent do momentu, kiedy na papieską kolację zostaną podane jakieś grzybki. Teraz jednak okazało się, że duch narzucony przez papieża Franciszka może odmienić centralę watykańską, i to na dłużej. Na pewno czekają nas ciekawe czasy. Ja jestem niezwykle krytyczny wobec Kościoła katolickiego jako instytucji i tym bardziej wobec polskiego episkopatu. Ale wytłumaczeniem ich postaw jest fakt, że byli to w większości ludzie przygotowywani przez poprzednich papieży do długiej walki z komunizmem i oni w demokratycznym otoczeniu po prostu sobie nie radzą. Oni nie rozumieją tego świata. Współczesny Kościół katolicki to przecież autorytarna i hierarchicznie zorganizowana instytucja, która w realiach demokratycznych odcina się od ustanowionego porządku konstytucyjnego, bo przecież istnieje prawo naturalne, wyższe od tych ziemskich bzdur, które uchwalają politycy. Gdyby tak naprawdę skupić się na tym, co hierarchowie mówili o naszej konstytucji, to trzeba by tę organizację natychmiast rozwiązać jako niekonstytucyjną. Oczywiście to nikomu nie przyjdzie do głowy i byłoby trudne, przyznaję. Ale demografia i to, co wiemy o życiu współczesnego człowieka, na pewno zrobią swoje z biegiem czasu. Przyjdą nowi i oni być może spojrzą na ten świat inaczej.

Już przecież mamy młodego prymasa.

Ale jeszcze potrzeba młodej mentalności, a to niestety wciąż przed nami. W tej instytucji wszystko się dzieje bardzo powoli.

I ostatnia sprawa, panie profesorze, o którą chciałbym zapytać, to inicjatywa Świecka Szkoła, w którą obok środowiska „Liberté!” zaangażowały się tysiące ludzi z całej Polski. Dzięki zaangażowaniu ludzi niezwiązanych instytucjonalnie z naszym środowiskiem udało się zebrać 100 tys. podpisów pod projektem znoszącym finansowanie religii w szkole z budżetu państwa. Sprawa trafi więc teraz do sejmu. Jak pan profesor ocenia tę inicjatywę?

To jest inicjatywa niesłychanie istotna. Jedna z wielu, które mają rację bytu. Chciałbym podkreślić, że jest to propozycja dobra, zarówno dla wierzących, jak i niewierzących. W naszym kraju całkowicie niesłusznie uznaliśmy, że Kościół katolicki i ta dominująca wiara mają jakiś ponadnormatywny status, który jest uwarunkowany szczególną historią. A ja, przyznam szczerze, nie widzę w historii jakichś wyjątkowo bohaterskich czynów tej instytucji i chyba nadeszła wreszcie pora zacząć to spokojnie i w sposób demokratyczny zmieniać. Przede wszystkim trzeba znieść dominację narracji katolickiej, która trwa od kolebki aż po grób. Proszę sobie przypomnieć, jak wyglądały uroczystości po tragicznej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i 95 innych osób: była to przecież kompletna, imperialna dominacja Kościoła, państwa tam w ogóle nie było, ono ponosiło koszty sprowadzania zwłok, organizacji pochówków, natomiast same uroczystości miały charakter religijny. W wielu wypadkach odbywało się to bez szacunku dla tych, którzy tam zginęli, bo część z nich nie była osobami wierzącymi.

Przechodzę do kwestii nauczania religii w szkole… Przecież w takiej formie, w jakiej się to odbywa, jest po prostu skandaliczne. Wszyscy musimy pracować nad tym, aby osoby wierzące nie miały monopolu, w szczególności ci fundamentaliści, bo przecież mamy również wielu bardzo światłych katolików, którzy rozumieją, że lepiej dla ich wiary, by kwestie religijne pozostawały w sferze prywatnej. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że w Polsce katolikom czegoś się zabrania. Wręcz odwrotnie, to wielu innym mniejszościom może czegoś brakować, choć pod tym względem nie ma co przesadzać. Nie widzimy tego ani w Warszawie, ani w Gdańsku, ani w Toruniu – choć odnośnie do Torunia to wcale nie jestem pewien… Dictum tej instytucji w małych miejscowościach i na wsiach jest dojmujące i czasami narusza wolność osobistą człowieka. Trzeba po prostu w sposób spokojny minimalizować wpływ tej instytucji na nasze życie publiczne. To wszystko.

Widzi pan profesor w ogóle szansę na wprowadzenie w życie tej inicjatywy w ciągu kilku najbliższych lat? Bo żadne środowisko polityczne oficjalnie – może poza Nowoczesną Ryszarda Petru, bo nawet lewica przebąkuje na ten temat bardzo nieśmiało – nie chce tej sprawy wziąć na siebie.

Ale przecież większość polityków to straszliwi oportuniści. Oni po prostu wszystkiego się boją. Bardzo mało jest w tej grupie ludzi odważnych. Dlatego właśnie oni zawsze będą klepać biskupa po plecach, będą przed nim klękać, tak już u nas jest. To się musi zmieniać i myślę, że należy myśleć o takiej zmianie niczym o kropli, która drąży skałę. Trzeba próbować zmieniać rzeczywistość i wyraźnie oddzielać sprawy religijne od państwowych, religijność zaś pozostawiać prywatności. My ostatnio w ramach Polskiego Generalnego Studium Wyborczego zamieściliśmy w naszej ostatniej książce jeden rozdział na temat wpływu katolicyzmu na kapitał społeczny i na zaufanie społeczne. Okazuje się, że wpływ katolicyzmu na te kwestie jest destrukcyjny. Zresztą potwierdza się wszystko to, co na Zachodzie zostało przeanalizowane i uznane za trywialny pewnik już wiele lat temu. W Polsce funkcjonuje teza, że nasz niski kapitał społeczny to pochodna komunizmu, a okazuje się, że wcale nie komunizmu, tylko katolicyzmu. Gdyby chodziło o komunizm, to dużo gorsza jego wersja w krajach takich jak NRD, Bułgaria czy Czechosłowacja powinna się przekładać na znacznie niższy poziom kapitału społecznego w tych krajach. A tak nie jest…

Pokazujemy w tym rozdziale, co nasi zachodni koledzy wiedzą od lat, a mianowicie, że to katolicyzm w czystej postaci, po odrzuceniu wszystkich innych hipotetycznych przyczyn niskiego kapitału – słabego wykształcenia czy starszego wieku – za to odpowiada. Od kolebki przeciętny Polak jest przyzwyczajany do słuchania z ambony o konieczności ukorzenia się, o braku przyczynowości, o tym, że wszystko wokół jest jedynie zamysłem istoty wyższej, że człowiek to tylko mały i nieznaczący pyłek, który nie powinien przyjmować od świata wszystkiego, co świat mu oferuje. Oprócz tego człowiek ten słyszy ciągle, że rodzina, rodzina, rodzina, później długo, długo, długo nic, co w konsekwencji prowadzi do tego, co dostrzegamy przecież wśród działaczy PSL-u, którzy zupełnie nie rozumieją, co to jest kumoterstwo, nepotyzm itd. Pyta później działacz PSL-u, co w tym złego, że zatrudnił w urzędzie rodzinę, skoro każdy by tak zrobił, a ponadto Kościół mówi, że tak trzeba, że rodzina…

Ta niezdolność Kościoła do wygenerowania przekazu, że istnieje coś takiego jak sfera publiczna, jak kontrakt społeczny, jak przyzwoitość między obcymi ludźmi, że my wszyscy powinniśmy być we współczesnym społeczeństwie równoprawni, to są podwaliny niskiego kapitału społecznego w Polsce. Co tu dużo mówić? Przecież Kościół, o którym dyskutujemy, dopiero kilkadziesiąt lat temu przemówił do swoich owieczek językiem, który owieczki rozumieją. Do tamtego czasu mamrotał do nich po łacinie. A kiedy już przemówił, to na Zachodzie Europy ci, którzy go usłyszeli, w większości się od niego odwrócili. Mamy więc oprócz tego wszystkiego hierarchiczną strukturę i mętne relacje. Podporządkowanie się prawu kanonicznemu, a nie jakichś tam świeckim sądom powszechnym…

Musimy spokojnie, krok po kroku budować normalność i przekonanie, że Kościół jest ważną instytucją, ale jednak tylko jedną z wielu instytucji, które w tym kraju funkcjonują. Pierwszym zaś jej psim obowiązkiem jest płacenie podatków i pozwolenie na monitorowanie swoich finansów, bo szefostwo tej instytucji znajduje się w obcym państwie! Wszyscy macie PESEL-e, więc płaćcie podatki i zacznijcie się ubezpieczać.

25+od podwykonawcy do kreatora, czyli jak zapewnić Polsce kolejne 25 lat sukcesu :)

WSTĘP

Przez ostatnie 25 lat Polsce udało się przestawić gospodarkę na tory rynkowe i zmniejszyć dystans dzielący nas od zamożnych krajów Europy. Głębokie i dość konsekwentnie realizowane reformy gospodarcze w minionym ćwierćwieczu nadały Polsce pęd, który teraz jednak wygasa. Kończą się proste rezerwy wzrostu, choć jest ich więcej niż w innych krajach naszego regionu. Dlatego też przyszłe tempo rozwoju w obecnych warunkach instytucjonalnych będzie znacznie wolniejsze niż w minionym ćwierćwieczu.

Doświadczenia krajów, w których tempo wzrostu nie zwolniło, pokazują, że kluczem do sukcesu jest odpowiedzialna polityka makroekonomiczna i dokonane we właściwym czasie zmiany instytucjonalne przestawiające gospodarkę na nowe tory wzrostu produktywności. Tylko takie podejście pozwoli na pełne wykorzystanie potencjału tkwiącego w polskich firmach i w Polakach. Ale niewłaściwa czy krótkowzroczna polityka makroekonomiczna może zniweczyć najlepsze zmiany instytucjonalne, co boleśnie pokazał ostatni kryzys finansowo-fiskalny. Dlatego niezbędne reformy strukturalne, kładące podwaliny pod nasz przyszły rozwój, muszą znaleźć oparcie w odpowiedzialnej policy mix, czyli polityce gwarantującej niski dług publiczny, zbilansowany strukturalnie budżet i przewidywalną niską inflację, wspierającej akumulację krajowych oszczędności dla finansowania niezbędnych inwestycji rozwojowych. Tylko na takim solidnym fundamencie można budować reformy strukturalne.Celem kolejnych 25 lat jest osiągniecie poziomu dochodów na głowę mieszkańca (według parytetu siły nabywczej) porównywalnego do średniej w krajach Europy Północnej[1]. I jest to realne. Aby tak się stało musimy rozwijać się o 2–2,5 punktu procentowego szybciej od tych krajów. Na to nie wystarczy inercyjny wzrost na bazie przemian z lat 90.

Wyzwania, które stoją przed nami w perspektywie najbliższych 25 lat, nie odbiegają zasadniczo od tych, z którymi mierzy się świat rozwinięty. Jest więc o tyle łatwiej, iż przyszłe reformy nie muszą być aż tak radykalne, jak te sprzed 25 lat. Ale jest o tyle trudniej, że muszą one być bardziej precyzyjne i finezyjne w konstrukcji. Trudniej też o polityczną wolę ich przeprowadzenia, gdyż inercyjny wzrost w tempie 2–3 proc. PKB dla wielu polityków stał się atrakcyjną alternatywą, nawet jeśli nie spełnia szerszych aspiracji społeczeństwa. Przy takim inercyjnym wzroście nie będzie możliwe obniżenie stopy bezrobocia do poziomu zbliżonego do niemieckiego, czyli do 5 proc. Na szczęście większość Polaków akceptuje podstawowe zasady wolnego rynku, co jest silną bazą do tego, aby proces transformacji i zmian kontynuować.

Syntetyczne spojrzenie na minione ćwierć wieku pokazuje, że efektem wprowadzonych zmian w systemie gospodarczym był olbrzymi skok w dochodach ludności, szczególnie wyraźnie widoczny w porównaniu ze średnią dla krajów UE15[2]. O ile na początku lat 90., po spadku PKB związanym z szokiem transformacji, dochód w przeliczeniu na jednego mieszkańca stanowił niewiele ponad 30 proc. poziomu w UE15, to w 2012 r. relacja ta wyniosła 61 proc.[3]. Nasz sukces był zbliżony do tego osiągniętego przez inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej (rys. 1).

Tak duży skok cywilizacyjny był możliwy m.in. dzięki uwalniającej energię prywatną wolnej konkurencji, szybkiej imitacji i absorpcji doświadczeń zagranicznych oraz budowie nowego ładu instytucjonalno-prawnego inspirowanego perspektywą członkostwa w Unii Europejskiej. W ciągu ćwierćwiecza polskiej wolności udało się zasadniczo przeobrazić nieefektywną gospodarkę centralnie planowaną w zintegrowaną z Zachodem, konkurencyjną gospodarkę rynkową. Zmieniły się zasadniczo struktura i wolumen produkcji oraz handlu zagranicznego, a polska gospodarka jest dziś silnie wbudowana w europejskie sieci kooperacji. W eksporcie nie dominują już surowce i towary niskoprzetworzone. Ich miejsce zajęła produkcja średnio zaawansowana technologicznie o wyraźnie większej wartości dodanej. Reformy gospodarcze lat 90. i późniejsza integracja z Unią Europejską wywołały zmiany nie tylko w kierunku i strukturze naszej oferty handlowej. Zmieniły też standardy biznesowe i sposób myślenia polskich przedsiębiorców, menedżerów i pracowników. Pierwsze polskie firmy – choć skala tego zjawiska nie jest jeszcze bardzo duża – stają się liderami swoich branż na europejską, a w niektórych wypadkach nawet na globalną skalę.

Ważnym elementem zmian systemowych było usamorządowienie. Gminy i województwa samorządowe okazały się dobrym i efektywnym gospodarzem, coraz lepiej zarządzającym powierzonym im majątkiem. W ostatniej dekadzie sprawnie koordynowały liczne, nierzadko bardzo złożone inwestycje infrastrukturalne, których skala po roku 2006 istotnie wzrosła dzięki znaczącemu współfinansowaniu ze strony środków unijnych.

Tyle historii. Docenienie dokonań ostatniego dwudziestopięciolecia nie oznacza, że dziś możemy spocząć na laurach. Dynamicznie zmienia się otoczenie wokół nas. Postęp technologiczny przyśpiesza. Głębokie zmiany strukturalne w krajach południa Europy mogą oznaczać skokową poprawę ich konkurencyjności i większą rywalizację o produktywne inwestycje w obrębie Unii Europejskiej. Szczególnie jeśli towarzyszyć im będą dobrze zaprojektowane instytucjonalne przekształcenia strefy euro. Równolegle następują zmiany o charakterze geopolitycznym, pociągające za sobą niebagatelne skutki gospodarcze dla naszego kraju. Przede wszystkim nastąpiło przesunięcie globalnego centrum wzrostu do szybko rozwijającej się Azji. Między innymi z tego powodu od roku 1990 ceny surowców i paliw na rynkach światowych uległy potrojeniu, a globalny rynek energii doświadcza prawdopodobnie najszybszych przeobrażeń od kryzysów naftowych połowy lat 70. Dodatkowym wyzwaniem dla naszej konkurencyjności będzie kształtowana obecnie umowa o wolnym handlu między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. Integracja z bardzo innowacyjną, a jednocześnie opierającą się na dużych zasobach energetycznych i surowcowych gospodarką amerykańską jest dziś dla Europy nie tylko niewątpliwą ekonomiczną szansą, lecz także poważnym wyzwaniem strukturalnym. W nadchodzącym ćwierćwieczu Polskę czeka więc konfrontacja z dużo bardziej wymagającym i konkurencyjnym otoczeniem zewnętrznym, niż to, które towarzyszyło transformacji lat 1989–2013. Kluczowa w tej sytuacji jest budowa gospodarki stabilnej i silnej, a więc przede wszystkim produktywnej i innowacyjnej oraz zdolnej do szybkiej adaptacji. Bez tego nie będzie możliwe realizowanie celów społecznych takich jak poprawa dobrobytu ludności, podniesienie jakości usług publicznych czy też stworzenie nowoczesnej i zdolnej do skutecznej obrony naszego terytorium armii.

Sprostanie temu wyzwaniu nie będzie możliwe bez spełnienia czterech warunków.

Pierwszy to zbilansowana strukturalnie gospodarka, która wspiera wzrost oszczędności i nie naraża obywateli na ryzyko gwałtownej destabilizacji makroekonomicznej.

Drugi to takie kształtowanie mechanizmów rynkowych i rozwiązań instytucjonalnych, aby ułatwiały one przedsiębiorcom szybkie zmiany i dostosowanie do zmieniających się warunków.

Trzeci to przełamanie blokad uniemożliwiających naszej gospodarce osiągnięcie poziomu zaawansowania technologicznego i organizacyjnego charakterystycznego dla państw Europy Północnej czy Stanów Zjednoczonych. A więc odejście od modelu podwykonawcy do modelu kreatora i wykonawcy nowoczesnych wyrobów i usług.

Czwarty to lepsze niż dotychczas wykorzystanie rezerwuaru siły roboczej, widocznego w nadmiernym zatrudnieniu na terenach wiejskich oraz mającego odbicie w niskiej aktywności zawodowej Polaków.

Brakuje takiej strategii. Obecnie pod względem struktury gospodarczej, ładu instytucjonalnego i jakości regulacji Polska przypomina takie kraje jak Hiszpania czy Grecja. Ich dynamika rozwoju zwolniła, na długo zanim osiągnęły one poziom dobrobytu charakterystyczny dla Skandynawii czy Ameryki Północnej. Jeśli nie chcemy podzielić tego losu, potrzebne są nam spójne i całościowe reformy drugiej generacji. Historia gospodarcza[4] dobitnie pokazuje, że wraz z rozwojem gospodarki musi ewoluować otaczający ją system instytucjonalno-prawny. Przy braku postępu procesy doganiania zostaną zatrzymane. Innymi słowy rozwiązania, które zapewniały Polsce sukces w warunkach transformacji, nie są już wystarczające dla kraju o średnim poziomie zamożności i ukształtowanej gospodarce rynkowej.

W strategii na następne 25 lat nie można dokonywać wybiórczych zmian. Potrzeba całościowego podejścia, gdyż poszczególne elementy systemu gospodarczego wzajemnie się uzupełniają. Konieczność zmian nie może być traktowana w żadnym wypadku jako zachęta do interwencjonizmu – chodzi o poprawę jakości systemu gospodarczego poprzez zmianę roli państwa z biurokratyczno-administracyjnej do strategicznej. Celem powinno być tworzenie regulacji, dzięki którym skutecznie będzie działał wolny rynek, stworzenie systemu bodźców zachęcających gospodarstwa domowe do produktywnych wyborów w obszarze pracy, oszczędzania i edukacji, zbudowanie otoczenia instytucjonalnego wzmacniającego proefektywnościowe procesy w przedsiębiorstwach.

Niezbędnym elementem zmian jest też szybka poprawa świadomości ekonomicznej obywateli. Impulsem zmian zapoczątkowanych 25 lat temu były wolność i przedsiębiorczość, których wcześniejszy, nakazowo-rozdzielczy system starał się nie dopuszczać. Dziś niezbędna jest edukacja ekonomiczna od najmłodszych lat, kształtująca określone postawy zarówno przyszłych przedsiębiorców, jak i ich pracowników. Pierwsi z nich muszą sobie zdawać sprawę, że bez wydajnych, dobrze opłacanych pracowników i menedżerów ich firmy nie będą się rozwijać, tak aby móc konkurować na rynku krajowym i międzynarodowym. Drudzy natomiast muszą być świadomi tego, że wzrost ich wynagrodzenia (komfortu i poziomu życia) zależy od ich produktywności i zaangażowania – od sukcesu firmy, w której pracują, a nie od decyzji na szczeblu rządowym. Zmiana takiej postawy to z jednej strony podstawowa wiedza ekonomiczna, która powinna być przekazywana już od szkoły podstawowej na równi z innymi przedmiotami takimi jak matematyka, historia czy geografia. Z drugiej strony to promowanie i pokazywanie, że wydajność i produktywność we wszelkim działaniu jest opłacalna i doceniana. Tu dużą rolę powinny odegrać media i organizacje pozarządowe pokazujące przykłady takich postaw zarówno w grupie przedsiębiorców (co się częściowo dzieje), jak i ich pracowników.

STRESZCZENIE

Nadrzędnym celem strategii 25+ jest osiągnięcie dochodów na mieszkańca na poziomie zbliżonym do poziomu dochodów w krajach Europy Północnej. Wymaga to rozwoju w tempie o 2–2,5 punktu procentowego wyższym niż w tych krajach. Musi ono następować równocześnie z likwidacją barier ograniczających możliwość korzystania z wytwarzanego bogactwa przez wszystkich obywateli. Osiągnięcie tego stanu możliwe jest poprzez realizację celów szczegółowych na poziomie makro- i mikroekonomicznym.

Cele szczegółowe o znaczeniu makroekonomicznym niezbędne w realizacji celu nadrzędnego to trwałe podniesienie konkurencyjności polskich firm oraz podniesienie produktywności polskich pracowników. Ich realizacja odbywać się będzie poprzez przesuwanie produkcji w kierunku wytwarzania zaawansowanych dóbr i usług, koncentrowanie działalności w najbardziej wydajnych podmiotach oraz upowszechnienie wdrażania postępu technologicznego w przedsiębiorstwach.

Na poziomie mikroekonomicznym podniesienie produktywności firm wymaga zmian otoczenia regulacyjno-prawnego. Muszą zostać zlikwidowane regulacje ograniczające konkurencję. Konieczne są: wzmocnienie ochrony firm przed nieuczciwą konkurencją, poprawa jakości działania sądów gospodarczych, zmniejszenie liczby obowiązków administracyjnych, zlikwidowanie podziałów na rynku pracy poprzez reformę prawa pracy. Zmianie musi ulec także otoczenie instytucjonalne firm tworzone przez sektor publiczny, którego rola musi ewoluować od stricte biurokratycznej, do wspierania kreatywności przedsiębiorstw i obywateli oraz działania na korzyść ogółu społeczeństwa. Realizacja strategii 25+ musi odbywać się w warunkach społecznego dialogu i szerokiej współpracy różnych środowisk, przyczyniając się do budowy kapitału społecznego.

Dalsza część raportu składa się z sześciu sekcji. W pierwszej z nich opisane zostały czynniki wpływające na międzynarodową konkurencyjność gospodarek. W rozdziale tym zwracamy szczególną uwagę na zdolność do przesuwania zasobów z obszarów specjalizacji o niskiej produktywności w kierunku wytwarzania na większą skalę dóbr i usług bardziej zaawansowanych. To właśnie naszym zdaniem jest głównym wyzwaniem Polski na następne lata.

W kolejnej sekcji opisane są czynniki determinujące produktywność na poziomie makro. W ramach diagnozy zwracamy uwagę na fakt, iż w Polsce dominują sektory pracochłonne o niskim poziomie wydajności, co wiąże się również z nieefektywnym wykorzystaniem zasobów pracy. Kolejny rozdział opisuje pożądane w tym zakresie kierunki zmian, które sprzyjać będą wzrostowi udziału konkurencyjnego sektora wytwórczego. Nie proponujemy działań interwencjonistycznych, lecz podażowe, czyli takie jak deregulacja, wsparcie dla migracji ze wsi do miast czy też zaprzestanie wspierania branż przestarzałych, pracochłonnych.

Kolejne dwie sekcje poświęcone są kwestiom mikroekonomicznym. W diagnozie zwracamy uwagę na to, że polski przemysł koncentruje swą działalność na tych elementach globalnego łańcucha tworzenia wartości, na które przypada relatywnie niska wartość dodana. W ramach rekomendacji proponujemy zniesienie barier regulacyjnych ograniczających konkurencję, poprawę otoczenia administracyjno-prawnego (w tym działalności sądów), stabilność orzecznictwa podatkowego oraz większy nacisk na współpracę nauki z biznesem.

Przedostatnia część poświęcona jest zmianom w sektorze publicznym, które naszym zdaniem są warunkiem wstępnym dla wszelkich innych istotnych przemian w naszym kraju.

Ostatnią część raportu stanowi podsumowanie. Wskazujemy w nim, że Polska potrzebuje impulsu inicjującego nową falę modernizacji. Aby realizacja takiego planu się powiodła, proponujemy skupienie działań na następujących pięciu obszarach: (I) prowadzeniu odpowiedzialnej polityki makroekonomicznej, sprzyjającej wzrostowi oszczędności krajowych i zabezpieczającej gospodarkę przed narastaniem nierównowag; (II) realizacji szerokiej agendy deregulacyjnej; (III) wspieraniu procesu rozbudowy w gospodarce kompetencji związanych z innowacyjnością; (IV) uwolnieniu ogromnego potencjału zasobów pracy, zwłaszcza siły roboczej zaangażowanej dziś w rolnictwie; (V) realizacji głębokich zmian instytucjonalnych, w szczególności zmian w funkcjonowaniu sektora publicznego.

Raport ten nie obejmuje wszystkich obszarów gospodarki. Nie zajmujemy się więc szczegółowo tak ważnymi dziedzinami, jak ochrona zdrowia, edukacja czy system emerytalny. Skupiamy się wyłącznie na warunkach niezbędnych do zwiększania wydajności ogółem. Oczywiście zmiany proefektywnościowe w nieobjętych analizą obszarach celowi temu również by sprzyjały. Niemniej klucz do zrozumienia najważniejszych dla polski wyzwań dotyczy szeroko rozumianego otoczenia regulacyjno-instytucjonalnego. I na nim się w niniejszym raporcie koncentrujemy.

DLACZEGO PRODUKTYWNOŚĆ I MIĘDZYNARODOWA KONKURENCYJNOŚĆ SĄ KLUCZOWE

Aby osiągnąć poziom gospodarek Europy Północnej, polska polityka powinna skoncentrować się na budowie produktywnej gospodarki opartej na innowacjach i konkurencji rynkowej.

Najważniejszym wyzwaniem na kolejne dekady jest odpowiedź na pytanie, jak w sposób trwały i skuteczny podnieść konkurencyjność polskich firm i produktywność polskich pracowników. Istnieje ścisłe powiązanie pomiędzy międzynarodową konkurencyjnością działających w danym kraju przedsiębiorstw a produktywnością pracy i wzrostem gospodarczym (rys. 2). Międzynarodowa konkurencyjność podmiotów z danego kraju określa skalę jego nadwyżki ekonomicznej, czyli zysków firm i wynagrodzeń, jakie mogą otrzymać pracownicy w zamian za swoją pracę. Im nadwyżka ekonomiczna jest większa, tym wyższa jest skłonność i zdolność gospodarki do inwestowania, czyli akumulowania kapitału fizycznego (budynki, maszyny, środki transportu itd.), ludzkiego (wiedza) i kreatywnego (nowe idee). Dzięki temu następuje poprawa efektywności wykorzystania czynników produkcji (kapitału, pracy, technologii), czemu zazwyczaj towarzyszy zmiana struktury branżowej gospodarki. Procesy te sprzyjają poprawie międzynarodowej konkurencyjności firm krajowych, czyli ich zdolności do rywalizacji z przedsiębiorstwami zagranicznymi na rynku globalnym. Jeśli proces ten przebiega w sposób efektywny, to gospodarka nieustannie ewoluuje w kierunku dóbr i usług o wyższym poziomie zaawansowania. Dzięki temu właściciele kapitału zyskują wysoki zwrot z inwestycji, pracownicy doświadczają trwałego wzrostu płac, a realizacja zadań publicznych może opierać się na solidnej bazie podatkowej, umożliwiającej efektywne realizowanie funkcji państwa. Problem pojawia się wtedy, gdy otoczenie instytucjonalno-prawne zaburza funkcjonowanie tego procesu, skłaniając poszczególne podmioty gospodarujące i obywateli do zachowań bardziej kontr- niż pro-produktywnych. Kraj taki zatrzymuje się w rozwoju, nigdy nie osiągając poziomu dobrobytu porównywalnego ze światową czołówką gospodarczą.

Czynniki, które decydują o dynamice procesu modernizacji gospodarki, mogą występować na poziomie kraju, sektora/branży oraz poszczególnych firm. Na poziomie krajowym kluczowa jest zdolność do przesuwania zasobów z obszarów specjalizacji o niskiej produktywności w kierunku wytwarzania na większą skalę dóbr i usług bardziej zaawansowanych, takich, do których produkcji potrzeba relatywnie mniej pracy, a więcej kapitału i wiedzy. Oznacza to umiejętność przyciągania i rozwijania wysoce produktywnych rodzajów działalności, a więc zdolność do tworzenia nowych idei i wczesnego zajmowania nisz rynkowych.

Jeśli chodzi o branże, na poziom produktywności w dużej mierze wpływa zdolność do koncentrowania działalności w najbardziej wydajnych firmach. Są to firmy, które najlepiej wykorzystują ograniczone zasoby kapitału, pracy, energii i materiałów. Oznacza to także efektywny proces zastępowania upadających, mało wydajnych przedsiębiorstw nowymi, bardziej produktywnymi. Mechanizm ten sprowadza się do obecności zarówno tzw. ducha przedsiębiorczości, jak i mechanizmów chroniących i wzmacniających konkurencję rynkową, sprzyjających powstawaniu nowych przedsiębiorstw i szybkiemu wzrostowi najbardziej efektywnych z nich.

Z kolei na poziomie firm potencjał do nieustannego podnoszenia produktywności wiąże się głównie z postępem technologicznym. Może on przybrać formę absorpcji istniejących lub rozwoju własnych technologii produkcji. Innymi ważnymi elementami wpływającymi na postęp są zmiany organizacyjne w postaci wdrażania bardziej efektywnych metod organizacji pracy, kontroli jakości, zarządzania marką itp. Proces ten jest nierozłącznie związany z inwestycjami w kapitał rzeczowy i ludzki, a także gotowością przedsiębiorstw do podejmowania ryzyka i ponoszenia nakładów na badania i rozwój.

Niewielka jest liczba przykładów państw peryferyjnych, które zdołały utrzymać na tyle szybki wzrost gospodarczy, by dołączyć do światowego centrum. Za to liczne jest grono tych, którzy w tym procesie się zatrzymali. Wniosek z tego jest taki, że proces podnoszenia produktywności może na różnych etapach napotkać na bariery, których pokonanie blokowane jest przez procesy polityczne w danym kraju. Nieadekwatna identyfikacja lub błędne zaadresowanie wyzwań rozwojowych na dziesięciolecia spowolniły wzrost zamożności w takich państwach jak Grecja, Hiszpania czy Argentyna. Z kolei peryferyjne jeszcze w połowie XIX w. gospodarki Niemiec, Szwecji czy Austrii zdołały na przestrzeni następnych kilkudziesięciu lat dołączyć do światowej czołówki technologicznej. W XX w. ich śladem podążyły m.in. Japonia, Finlandia czy Korea Południowa. Wnioski dla nas są oczywiste.

PRODUKTYWNOŚĆ NA POZIOMIE MAKRO – DIAGNOZA OBECNEGO STANU I JEGO PRZYCZYNY

Budowa gospodarki konkurencyjnej instytucjonalnie, stabilnej makroekonomicznie i tworzącej warunki dla rozwoju innowacyjnych przedsiębiorstw jest warunkiem sine qua non dobrobytu społecznego. Produktywność, choć nie jest ostatecznym celem społecznym, jest jednak kluczowa, bowiem bez niej nie da się osiągnąć wysokiego standardu
i jakości życia.

Potwierdza to porównanie Polski do UE15 w ostatnich 25 latach. Pokazuje ono jednoznacznie, że nadrabianie dużej części dystansu cywilizacyjnego dzielącego nasz kraj od Zachodu było w znacznej mierze wynikiem wzrostu produktywności. Początkowa luka była jednak tak duża, że wydajność pracy w naszym kraju wciąż jest znacznie niższa od najzamożniejszych krajów Europy – Szwecji, Niemiec czy Holandii. Nominalna wartość dóbr wytwarzanych przez przeciętnego polskiego pracownika jest dziś około czterokrotnie mniejsza niż w Niemczech. Jeśli uwzględnimy różnice w parytecie siły nabywczej obniżające nominalny poziom produktywności w polskich usługach, różnica ta spadnie do około 50 proc. Ponad dwukrotnie niższa produktywność pracy w Polsce w porównaniu z zachodnim sąsiadem oznacza, że przeciętny polski pracownik nie tylko wytwarza dobra o niższej wartości, lecz także produkuje ich mniej i, mimo że z reguły pracuje znacznie więcej. Czyli w godzinę pracy wytwarza połowę tego, co jego niemiecki odpowiednik.

Ten stan rzeczy wiązać należy z relatywnie dużym znaczeniem w naszej gospodarce sektorów pracochłonnych o niskim poziomie wydajności. Są to przede wszystkim takie sektory jak rolnictwo (4 proc. PKB w porównaniu z mniej więcej 1 proc. w Niemczech), budownictwo (7 proc. PKB przy 5 proc. w Niemczech) oraz nisko i średnio przetworzona produkcja przemysłowa (ok. 12 proc. PKB wobec 9 proc. w Niemczech). Z kolei w Polsce rola branż bardzo wydajnych jest niska. Dla przykładu udział przemysłów średnich i wysokich technologii w Polsce wynosi 6 proc. PKB na tle 13 proc. w Niemczech, a usługi informatyczne i finansowe stanowią 9 proc. PKB w Polsce wobec blisko 11 proc. w Niemczech. Negatywnie na poziom produktywności pracy w Polsce wpływa także unikalny na skalę europejską wysoki udział handlu detalicznego i hurtowego w wartości dodanej – 18 proc. PKB w Polsce wobec 9 proc. w Niemczech. Można powiedzieć, że w Polsce dominują dziś sektory zorientowane na rynek wewnętrzny (handel, rolnictwo, górnictwo, energetyka, usługi publiczne, usługi finansowe, przemysł spożywczy itp.) oraz sektory nastawione na eksport podzespołów lub wyrobów finalnych o relatywnie niskiej wartości dodanej. Boom centrów usług wspólnych, pracujących na rzecz podmiotów zagranicznych, oraz silny rozwój przemysłu drzewnego, spożywczego, branży AGD to tylko wybrane przejawy przewagi sektorów pracochłonnych nad branżami nasyconymi kapitałem i wiedzą w polskiej gospodarce.

Niską wydajność polskich pracowników na tle innych państw Europy wzmacnia nieefektywne wykorzystanie zasobów pracy. Kontrproduktywna struktura zatrudnienia jest szczególnie widoczna w rolnictwie, które angażując ponad 12 proc. pracujących, wytwarza zaledwie 3 proc. polskiego PKB. Te same wielkości w Niemczech wynoszą odpowiednio mniej więcej 2 proc. i 1 proc. Z drugiej strony zatrudnienie w najbardziej produktywnych branżach usługowych (obsługa nieruchomości i firm, komunikacja i IT oraz finanse i bankowość) jest w naszym kraju relatywnie niskie i wynosi 5,5 proc., podczas gdy w Niemczech 7 proc. Efekt ten wzmacniany jest przez państwo preferujące wysokie zatrudnienie kosztem niższych płac (i jakości) w usługach publicznych takich jak ochrona zdrowia, nauka, edukacja czy administracja.

Konsekwencją luki w produktywności pracy jest adekwatnie niższy poziom wynagrodzeń w sektorze produkcyjnym i usługowym. Stawka godzinowa uzyskiwana przez polskich pracowników jest dziś około czterokrotnie niższa – a po uwzględnieniu parytetu siły nabywczej dwukrotnie niższa – niż w Europie Zachodniej. Można powiedzieć, że Polska znajduje się w nieatrakcyjnej z punktu widzenia społecznego równowadze niskiego zaawansowania technologicznego i niskich płac. Jeśli bowiem produktywność sektora przetwórczego jest niska, to i niski musi być poziom oferowanych przez niego płac. A to z kolei wpływa na ogólny poziom wynagrodzeń w gospodarce, bowiem usługi i sektor publiczny konfrontują się z barierą popytową, wyznaczoną przez dochody pracowników przemysłu. Konkurencja kosztowa sektora przemysłowego jest następstwem niedostatecznej podaży kapitału krajowego oraz deficytu know-how w firmach małych i średniej wielkości. Wobec braku możliwości konkurowania marką i pozycją rynkową muszą one sprzedawać swoją produkcję po niskich cenach, skupiając się na wyrobach mało zaawansowanych technologicznie i pracochłonnych. Najczęściej na tych, których wytwarzanie stało się nieopłacalne w zaawansowanych technologicznie i organizacyjnie gospodarkach rozwiniętych. W przyszłości również u nas część produkcji stanie się nieopłacalna.

Czynnikiem sprzyjającym rozbudowie pracochłonnych typów produkcji w Polsce jest nadwyżka relatywnie dobrze wykształconej i jednocześnie taniej siły roboczej. Brak odpowiedzi na wyż demograficzny w postaci reform w poprzedniej dekadzie, zamiast go wykorzystać, doprowadził do jego eksportu – emigracji. Szczególnym problemem polityki tego okresu była niezbalansowana polityka fiskalna utrzymująca deficyt sektora finansów publicznych na średnim poziomie wynoszącym mniej więcej 4,5 proc. PKB i rosnący dług publiczny. Ograniczyło to znacząco poziom krajowych oszczędności, a tym samym zmniejszyło potencjał inwestycyjny polskiej gospodarki i jej możliwości kreacji produktywnego zatrudnienia. Relatywnie wysoki koszt finansowania projektów inwestycyjnych sektora prywatnego sprawia, że niezmiennie inwestuje on w Polsce mniej od innych krajów naszego regionu, co zmniejsza liczbę tworzonych miejsc pracy i tempo nadganiania zaległości rozwojowych przez naszą gospodarkę[5].

Taka sytuacja rodzi na poziomie makroekonomicznym wiele niekorzystnych sprzężeń zwrotnych. Udział osób w wieku produkcyjnym na krajowym rynku pracy pozostaje niski. Eksportowane są relatywnie małowartościowe wyroby, a importowane drogie surowce i dobra zaawansowane technicznie. Permanentna nierównowaga między oszczędnościami a inwestycjami uzależnia nasz rozwój od napływu kapitału zagranicznego jako źródła finansowania inwestycji. Równocześnie baza podatkowa jest ograniczona przez niedostatek kapitału oraz politykę podatkową i strategię regulacyjną preferującą niektóre rodzaje działalności o niskiej produktywności (rolnictwo, górnictwo). Przy hojnym systemie zabezpieczenia społecznego potęguje to strukturalne niezbilansowanie polskich finansów publicznych, tj. znaczącą różnicę między ustawowymi zobowiązaniami państwa a zbieranymi przez nie podatkami.

W okresie transformacji opisany model gospodarczy wystarczał do tego, by Polska zmniejszała dystans rozwojowy do Zachodu, bowiem potencjał wzrostu tkwiący w eliminacji absurdów gospodarki niedoboru był bardzo duży. Dziś jednak, kiedy proste rezerwy efektywności w przedsiębiorstwach zostały już wykorzystane, jego możliwości się wyczerpują.

Po pierwsze, konkurowanie niskimi kosztami pracy w pozyskiwaniu inwestycji stoi w coraz większej sprzeczności z oczekiwaniami obywateli co do poziomu ich życia, dobrobytu, jakości zatrudnienia i usług publicznych. Społeczny nacisk na wzrost poziomu płac ogranicza się jednak, jak dotąd, do propozycji rozwiązań służących podziałowi istniejącej nadwyżki ekonomicznej, takich jak płaca minimalna, rola zbiorowych układów pracy czy związków zawodowych. Opinii publicznej umyka natomiast to, że warunkiem sine qua non wzrostu płac nie jest podział obecnej – małej – nadwyżki ekonomicznej, lecz podniesienie wydolności polskiego systemu gospodarczego i produktywności polskich przedsiębiorstw.

Po drugie, pomimo wysokiej konkurencyjności kosztowej (niższe koszty pracy wśród krajów UE są jedynie w Bułgarii, Rumunii, na Łotwie i Litwie) nasza gospodarka nie jest w stanie zapewnić zatrudnienia dla ponad 4 mln osób. Na liczbę tę składają się bezrobotni, emigranci zarobkowi oraz bierni zawodowo. Polskie firmy tworzą więc zbyt mało miejsc pracy w porównaniu z potrzebami, płacąc jednocześnie zbyt mało, by zachęcić osoby bierne do wejścia na rynek pracy. Wąskim gardłem jest zbyt niska stopa inwestycji, deficyt know-how oraz system bodźców podatkowych i regulacyjnych zniechęcający przedsiębiorców prywatnych do aktywności w sektorach kapitałochłonnych o dużym nasyceniu zaawansowanymi technologiami.

Po trzecie, silna obecność (a w niektórych branżach dominacja) zagranicznego kapitału[6], dla którego podstawową motywacją do inwestowania w naszym kraju są niskie koszty pracy, czyni naszą gospodarkę wrażliwą na zmiany jego sentymentu. Nie można wykluczyć, że w przypadku gdy utracimy istniejące dziś przewagi kosztowe, całe obszary działalności mogą zostać relokowane do krajów rozwijających się w podobny sposób, jak stało się to w innych krajach znajdujących się na obrzeżach centrum i peryferii.

Po czwarte, relatywna słabość, skala i sposób finansowania polskiego sektora nauki, w połączeniu z niskimi wydatkami na badania i rozwój „flagowych” polskich przedsiębiorstw z branż energetycznej, chemicznej, wydobywczej czy maszynowej, ograniczają możliwości wzrostu całej gospodarki. Obraz ten pogarsza fakt, że ułomne rozwiązania instytucjonalne zniechęcają przedsiębiorców do podejmowania ryzyka innowacji. Polska traci więc większość korzyści związanych z procesem rozwoju technologicznego. Korzyści te, czyli płace osób zaangażowanych w proces tworzenia, prawa własnościowe, licencje, dochody z obsługi posprzedażowej, przypadają twórcom technologii, właścicielom marek[7], a nie wykonawcom produkcji per se. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy ci drudzy włączeni są w międzynarodowe sieci kooperacyjne koncernów globalnych, występując w roli ich podwykonawców pracujących na podstawie dostarczonych im rozwiązań technologicznych i organizacyjnych. Nie chodzi bynajmniej o to, by przestać korzystać z zagranicznych rozwiązań i nie wchodzić w globalne sieci kooperacyjne. Kluczowe jest natomiast, aby przepływ następował w obie strony – by importowi jednych technologii towarzyszył eksport innych, know-how pracowników firm międzynarodowych przepływał do przedsiębiorstw krajowych i vice versa, i aby średniej wielkości polskie firmy nauczyły się budować własną markę i rozpoznawalność międzynarodową.

Pomimo tak licznych słabości obecnego modelu gospodarczego można odnieść wrażenie, że polska polityka gospodarcza go wzmacnia i konserwuje. Zwraca na to uwagę chociażby OECD[8]. Znaczna część dozwolonej pomocy publicznej w ostatnich latach trafiała do rolnictwa, spowalniając proces odchodzenia od jego archaicznej i silnie nieefektywnej struktury. Było to widoczne m.in. w spadku dynamiki likwidacji gospodarstw o niskich bądź bardzo niskich areałach oraz we wsparciu zatrudnienia w sektorze poprzez subsydiowanie miejsc pracy. Równocześnie relatywnie niewiele środków przeznacza się na wsparcie innowacji i zmian organizacyjnych w przetwórstwie przemysłowym. Niska innowacyjność polskiej gospodarki widoczna jest m.in. w rankingu „Innovation Union Scoreboard” opracowywanym dla wszystkich państw UE. Nasz kraj niezmiennie zajmuje tam jedno z ostatnich miejsc, co jest bezpośrednim następstwem z jednej strony niedofinansowania, a z drugiej strony archaicznej struktury i instytucjonalnej słabości polskiej nauki. Słabość szkolnictwa utrudnia przedsiębiorcom rozwinięcie własnej innowacyjności. Słaba finansowo i ułomna organizacyjnie polska nauka nie tworzy bowiem – w odróżnieniu od nauki amerykańskiej, niemieckiej czy brytyjskiej – niezbędnego rezerwuaru kadr i idei dla przemysłu. Bez jej wzmocnienia wewnętrznego oraz sprzężenia z gospodarką nie powstanie w Polsce innowacyjna, kreatywna i przedsiębiorcza gospodarka na miarę np. Izraela, Singapuru, Korei Południowej czy Finlandii. A więc państw, które skutecznie wykorzystują innowacyjność, by wyrwać się ze swojej peryferyjności.

Niewłaściwy rozkład priorytetów jest także widoczny w polityce wsparcia nowych inwestycji – pomoc zależy od liczby tworzonych miejsc pracy, a nie od produktywności przedsięwzięcia. W efekcie firmom opłaca się kształtowanie procesów produkcyjnych, tak aby były one praco-, a nie kapitało- i wiedzochłonne. To samo można powiedzieć zarówno o praktyce zamówień publicznych – sektora samorządowego (transport i infrastruktura transportowa, systemy informatyczne itp.), jak i szczebla centralnego (ICT, technologie wojskowe etc.). W żaden sposób, wbrew praktyce m.in. USA, Francji, Niemiec czy Chin, nie wpisuje się ona w formułę polityki przemysłowej premiującej np. w przemyśle maszynowym wysokiej jakości rozwiązania technologiczne wypracowane w kraju. Postępując w ten sposób, polskie państwo, nie będąc tego do końca świadomym, utrudnia rodzimym producentom budowę własnej marki i zdobycie referencji niezbędnych do konkurowania na rynku globalnym.

Podsumowując: efektem naszej polityki gospodarczej nie jest produkcja dużej liczby wysoko przetworzonych i nasyconych wiedzą dóbr przemysłowych, ale zatrudnienie możliwie dużej liczby nisko opłacanych pracowników (nierzadko poniżej ich kompetencji). Ten stan rzeczy zderza się z oczekiwaniami społecznymi, w tym zwłaszcza z oczekiwaniami coraz lepiej wykształconej młodzieży, która – nie mogąc znaleźć satysfakcjonujących ich warunków pracy i płacy – masowo wyjeżdża za granicę.

Wzrost produktywności w kolejnych latach będzie wymagał nie tylko realokacji zasobów z mniej wydajnych sektorów – takich jak rolnictwo – do branż o wyższym poziomie produktywności, takich jak przemysł przetwórczy czy usługi dla biznesu. Potrzeba będzie przede wszystkim dynamicznego wzrostu wydajności w poszczególnych branżach, a więc w konsekwencji zmian technologicznych i organizacyjnych na poziomie poszczególnych firm i ich konglomeratów. W tym kontekście warto zauważyć, że w większości sektorów średnioroczne tempo zmian produktywności w ostatnich latach było umiarkowane (od -2 do +3 proc.). Wyjątek stanowiły górnictwo (gdzie odnotowano silne spadki) i przetwórstwo przemysłowe, które jako jedyne systematycznie odnotowuje silne wzrosty produktywności. Motorem wzrostu były zwłaszcza branże o wysokim nominalnym poziomie produktywności[9], które na większą skalę pojawiły się w naszym kraju relatywnie niedawno. Fakt ten dobitnie potwierdza znaczenie procesu rozwijania nowych, nietradycyjnych obszarów działalności dla wzrostu produktywności w gospodarce. Warto również zwrócić uwagę, że w przypadku większości branż przetwórstwa przemysłowego następował równoczesny wzrost produktywności i zaangażowania pracy. Oznacza to, że produktywność i miejsca pracy w przemyśle nie muszą być wobec siebie substytucyjne, czyli że można mieć i jedno, i drugie.

PRODUKTYWNOŚĆ NA POZIOMIE MAKRO – POŻĄDANE KIERUNKI ZMIAN

Polityka państwa powinna stwarzać warunki dla wzrostu udziału w gospodarce sektora przetwórczego. Przez zwrot „stwarzanie warunków” nie należy rozumieć interwencjonizmu, ale raczej tworzenie bodźców, szczególnie w najbardziej efektywnych gałęziach gospodarki. Trzeba przy tym odejść od wspierania tradycyjnej specjalizacji przemysłowej w sektorach o niskim i średnim stopniu technicznego zaawansowania. Chodzi o to, aby nie zniechęcać inwestycji przemysłowych i usługowych o dużym poziomie produktywności lub znacznym potencjale wzrostu. Takie protechnologiczne nastawienie gospodarki sprzyjać powinno powstawaniu nowych miejsc pracy w dużych i średnich ośrodkach miejskich i wokół nich, nie tylko w samym przemyśle, lecz także w usługach.

W tym kontekście niezbędnym jest ograniczenie pośredniego i bezpośredniego wsparcia firm państwowych w sektorach tradycyjnych (górnictwo, energetyka itp.) z wyjątkiem polityki rekultywacji terenów postindustrialnych. W chwili obecnej polska polityka energetyczna wydaje się nadmiernie koncentrować na konserwowaniu istniejącego status quo, w tym zwłaszcza na ochronie krajowej branży górniczej przed koniecznością restrukturyzacji. Nie służy natomiast, w odróżnieniu od m.in. polityki energetycznej Niemiec, wsparciu dla krajowych innowacji. Implikowane przez priorytety europejskiej polityki klimatycznej przekształcenia w sektorze energetycznym nie są więc w Polsce – w przeciwieństwie do Europy Zachodniej – pretekstem do wsparcia dla dostawców nowoczesnych technologii. Wręcz przeciwnie, polskie państwo koncentruje się na ochronie węgla jako podstawowego nośnika energii pierwotnej, mimo że dostarczycielami technologii produkcji energii w energetyce zawodowej są głównie firmy zagraniczne. Priorytetem w tym względzie powinno być przesunięcie akcentów w polskiej polityce energetycznej w kierunku włączenia jej w szerszą politykę gospodarczą równoważącą interesy różnych branż gospodarki (np. energetyki, przemysłu wydobywczego, elektroniki, usług IT), a nie koncentrującą się na ochronie status quo ante tylko jednej z nich.

Sektorem wymagającym zasadniczej rewizji dotychczasowego modelu prowadzenia polityki sektorowej jest sektor rolny. Polityka gospodarcza państwa powinna w jego wypadku sprzyjać procesowi scalania gospodarstw i wspierać tworzenie grup producenckich. W tym kontekście niezbędna jest weryfikacja warunków wsparcia ze środków unijnych[10], tak aby możliwa stała się redukcja nawisu zatrudnienia w rolnictwie i jego przeniesienia z rolnictwa do przemysłu i usług. Barierą zmniejszenia pracochłonności rolnictwa jest przede wszystkim obecny system podatkowy i ubezpieczeniowy faworyzujący działalność rolną. Jego rewizja i włączenie rolników do reguł obowiązujących w systemie powszechnym powinno stać się priorytetem polskiej polityki zabezpieczenia społecznego i polityki fiskalnej. Nowa fala migracji ze wsi do miast sprzyjać będzie rozwojowi nowoczesnego przemysłu i usług, o ile znajdzie wsparcie w postaci minimalizowania/likwidacji barier ją utrudniających, w tym zwłaszcza w obszarze infrastruktury komunikacyjnej i mieszkaniowej. Na poziomie mikro czynnikiem dodatkowo utrudniającym ten proces są wysokie bariery wejścia na rynek pracy w miastach, w tym m.in. koszty wynajmu mieszkań. Mogłyby być one z powodzeniem budowane przez sektor prywatny, wymaga to jednak mniejszej ochrony lokatorów, gdyż obecny jej poziom zniechęca do inwestycji w tym segmencie rynku.

Wzrost produktywności w kolejnych latach będzie wymagał realokacji zasobów z mniej wydajnych sektorów, takich jak rolnictwo, do branż o wyższym poziomie produktywności – takich jak przemysł przetwórczy czy usługi dla biznesu. Równie ważny będzie jednak dynamiczny wzrost wydajności w poszczególnych branżach oraz tworzenie warunków do rozwoju nowych, wysoce produktywnych działalności przemysłowych w Polsce.

Dlatego w ramach polityki gospodarczej wśród konkretnych działań dla zapewnienia rozwoju przemysłu niezbędne będzie przełamanie tzw. bariery informacyjnej i tzw. bariery koordynacji[11]. Brak w danym kraju odpowiedniej skali przemysłu o wysokiej wartości dodanej zniechęca nowo wchodzących do inwestycji, trudno bowiem ocenić, czy takie działanie jest opłacalne. Równocześnie inwestycje w nowych obszarach wymagają z reguły sieci kooperantów, specyficznej infrastruktury, odpowiednich zasobów pracy. Problem z nimi często polega na tym, że tych zasobów nie ma, ponieważ do tej pory nie było finalnego odbiorcy. Z tych też względów w procesie nasycania gospodarki nowymi rodzajami działalności niezbędne jest tworzenie warunków dla pionierskich inwestycji w nowych obszarach. Te pionierskie inwestycje niosą ze sobą olbrzymie korzyści społeczne, dlatego też system wspierania inwestycji powinien koncentrować się właśnie na nich.

Przyciąganie nowych rodzajów działalności przemysłowej możliwe jest na dwa sposoby. Pierwszy to identyfikacja przez instytucje sektora publicznego sektorów, które mają szansę na rozwój w Polsce i wsparcie procesu ich „zaszczepiania”. Drugą możliwość stanowi natomiast system szerokiego wsparcia procesu „eksperymentowania”, bez określonych z góry preferencji, z nowymi rodzajami działalności o wysokiej wartości dodanej[12]. Ta pierwsza droga, pomimo jej atrakcyjności, niesie ze sobą liczne zagrożenia. Przede wszystkim dlatego, że brak jest dobrych metod określania „właściwych” sektorów. Doświadczenia historyczne pokazały, że polityka taka może być bardzo kosztowna, a sektor publiczny ma znacznie bardziej ułomne narzędzia niż sektor prywatny w takiej właśnie identyfikacji. Wskazywanie potencjalnych „wygranych” rodzi przy tym szerokie pole do nadużyć. Dlatego też lepsze wydaje się to drugie podejście, polegające de facto na wspieraniu konkurencyjności i kreatywności. W ramach tego drugiego rozwiązania można wyróżnić dwa modele: niemiecki i amerykański. Model niemiecki opiera się na szerokim froncie innowacji we wszystkich sektorach, tworząc dodatkowe synergie i międzygałęziowe powiązania. Natomiast model amerykański zakłada, że branże tradycyjne w sposób naturalny „wypadają” z rynku. Optymalne byłoby połączenie obu tych rozwiązań.

W segmencie usług prostych z kolei kluczowa będzie kontynuacja procesu deregulacji poszczególnych zawodów oraz ograniczenie obecności państwa i pomocy publicznej. Dzięki temu będzie możliwa poprawa relatywnej atrakcyjności działalności przetwórczej wobec prostej działalności usługowej[13], a także spadek kosztów wytwarzania w przetwórstwie[14]. Finalnym efektem takiego procesu będzie wzrost zaawansowania przetwórstwa oraz sektora usług.

PRODUKTYWNOŚĆ NA POZIOMIE MIKRO – DIAGNOZA OBECNEJ SYTUACJI

Dzisiejszy stan sektora przedsiębiorstw w Polsce jest odbiciem procesów, jakie kształtowały je na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza – w czasie transformacji w latach 1989–2003 oraz w okresie członkostwa w Unii Europejskiej w latach 2004–2014. Doszło wtedy do znaczącego przeobrażenia nieefektywnych przedsiębiorstw państwowych. Dokonane zostało ono zarówno poprzez redukcję skali ich działalności, upadłość i restrukturyzację, jak i poprzez prywatyzację, której dominujący ton nadawał – wobec deficytu oszczędności krajowych – kapitał zagraniczny. To w dużej mierze za pośrednictwem inwestorów zagranicznych upowszechniała się w Polsce nowa kultura organizacyjna, którą ogólnie można nazwać wytwarzaniem w klasie światowej, a którą dziś stopniowo przejmują wchodzące w kooperację z koncernami globalnymi oraz konfrontujące się z nimi w konkurencji rynkowej firmy polskie. Procesowi przekształceń państwowych przedsiębiorstw towarzyszył spontaniczny proces powstawania wielu nowych firm. U źródeł tego procesu leżała przedsiębiorczość i pomysłowość Polaków.

Dziś podstawowe wyzwania obecnych w Polsce firm przemysłowych związane są z koncentracją swojej działalności na tych elementach globalnego łańcucha tworzenia wartości, na które przypada relatywnie niska wartość dodana. Innym istotnym problemem sektora przedsiębiorstw jest swoisty dualizm – silne zróżnicowanie pod względem produktywności i efektywności w segmencie małych i średnich firm.

Badania prowadzone dla krajów Unii Europejskiej[15] pokazują, iż rośnie zaangażowanie działających w Polsce podmiotów w globalnych łańcuchach tworzenia wartości. Równocześnie jednak obecność ta koncentruje się na „środkowych” ogniwach, obejmujących faktyczny proces wytwarzania – nierzadko jedynie montowania – wyrobów lub półproduktów. Tymczasem dziś za najbardziej wartościowe ogniwa, którym z reguły towarzyszy także najwyższy poziom produktywności i płac, uznaje się te, które znajdują się na początku lub na końcu łańcucha. Na te pierwsze składa się znacząca wartość dodana związana z fazami koncepcyjnymi i badawczymi. Na te drugie zaś np. usługi około- i posprzedażowe. W tej sytuacji sam fakt zwiększania stopnia udziału lokalnych firm w ramach globalnych łańcuchów tworzenia wartości nie zapewnia postępu cywilizacyjnego. Tym bardziej że zajmowane przez działające w Polsce firmy środkowe ogniwa łańcucha podlegają w największym stopniu procesowi arbitrażu pracy – tzn. w globalnej gospodarce są przenoszone tam, gdzie w danym momencie koszty pracy są relatywnie najniższe. Może się więc okazać, że przy zmianie relacji kosztowych produkcja wykonywana dziś przez polskie firmy zostanie z czasem przeniesiona gdzie indziej.

W odniesieniu do sektora małych i średnich przedsiębiorstw kluczowym wyzwaniem jest ich podział na dwa światy. Z jednej strony wiele firm to dziś nowoczesne, dobrze zarządzane i dobrze prosperujące przedsięwzięcia. Z drugiej strony zaś badania pokazują[16], że około 50 proc. małych i średnich firm działających w Polsce to firmy uznawane za zagrożone lub stojące na rozdrożu. W tym drugim segmencie typowa firma to firma rodzinna, która wyrosła na boomie lat 90. Wciąż zapewnia swym właścicielom (pierwsze lub drugie pokolenie) środki na godne życie. Rzadko korzysta z zewnętrznego zarządu i koncentruje swoją działalność na rynku lokalnym. W mniej korzystnym w ostatnich latach otoczeniu makroekonomicznym skala jej działalności pozostała w zasadzie niezmieniona. Firmy te charakteryzuje dość prosty, a nierzadko już dziś przestarzały park maszynowy, w rezultacie w swych sektorach lokują się one w ogonie produktywności. Większość procesów w tych firmach oparta jest na taniej pracy, co właścicielom firm stwarza swego rodzaju poczucie komfortu i bezpieczeństwa (gdy spada liczba zamówień, koszty ogranicza się poprzez redukcję zatrudnienia). Taki model funkcjonowania związany jest ze swego rodzaju obawą przed dokonaniem „skoku”, który wymagałby znaczących inwestycji oraz rodził wyzwania związane z koniecznością poszukiwania nowych rynków zbytu.

Za takim myśleniem idzie brak zasobów dedykowanych innowacyjności. Firmy te charakteryzuje również niska skłonność do otwarcia na współpracę z zagranicą i na współpracę w ogóle. Ten dualizm w sektorze małych i średnich firm powoduje, że na tle europejskich przedsiębiorstw w Polsce odsetek firm korzystających z nowoczesnych, proefektywnościowych rozwiązań pozostaje stosunkowo niski (rys. 4).

Dla wzrostu produktywności na poziomie mikro potrzebne jest wyraźne przyśpieszenie transferu zasobów z mało efektywnych firm do liderów lub też do innych, bardziej nowoczesnych rodzajów działalności. Tymczasem procesowi temu nie sprzyjają obowiązujące w Polsce rozwiązania w zakresie regulacji rynków i produktów. W wielu sektorach rynki są nadmiernie uregulowane (rys. 5), a Polskę na tle innych krajów UE i OECD charakteryzuje nadmierna obecność państwa w gospodarce. Zaburza to konkurencję i presję proefektywnościową.

Na produktywność całego sektora firm negatywny wpływ mają również nadmierna biurokracja oraz brak stabilnych warunków działalności gospodarczej, szczególnie w zakresie kwestii podatkowych. Taka sytuacja powoduje konieczność angażowania znacznych (w relacji do wielkości firm) zasobów w działania nieprzekładające się na rezultaty biznesowe oraz znacząco utrudnia podejmowanie decyzji inwestycyjnych.

PRODUKTYWNOŚĆ NA POZIOMIE MIKRO – POŻĄDANE KIERUNKI ZMIAN I NIEZBĘDNE DZIAŁANIA

Zmiany mające na celu wzrost produktywności na poziomie mikro muszą odnosić się do kluczowych barier blokujących rozwój efektywnych form gospodarowania w naszym kraju. Po pierwsze – do wspomnianych już wcześniej niewłaściwych rozwiązań regulacyjnych, zwłaszcza tych, które ograniczają konkurencję. Po drugie – do problemu braku należytej ochrony firm przed nieuczciwą konkurencją, którego podstawą są nieefektywne mechanizmy identyfikacji i eliminowania z rynku firm łamiących prawo. Brak jest też należytej ochrony przed zawłaszczeniem korzyści z działalności gospodarczej, co związane jest z niską jakością działalności sądów gospodarczych. Potrzeba także wypracowania nowych rozwiązań dostosowanych do realiów rynku pracy określających zasady relacji pomiędzy pracodawcami i pracownikami. Te dzisiejsze prowadzą do podziału rynku pracy na dwie skrajne formy zatrudnienia: etat (często zbyt ryzykowny dla pracodawcy) i praca na podstawie umowy cywilnoprawnej – w wielu wypadkach niezapewniająca nawet namiastki stabilności zatrudnionemu, a tym samym niemotywująca go do większego zaangażowania[17].

Powyższe czynniki zniechęcają przedsiębiorców do adaptowania najnowszych technologii i inwestowania w innowacyjność. Prowadzą zwłaszcza do wolniejszego wdrażania tzw. technologii ogólnego zastosowania (np. technologie informacyjno-komunikacyjne), których znaczenie dla podniesienia produktywności pracy jest dziś szczególnie wysokie. Równocześnie spowalniają one proces realokacji zasobów od firm mniej efektywnych do tych bardziej efektywnych. To właśnie wysoka dynamika firm (ich powstawanie, upadanie, łączenie się) jest w wielu branżach wehikułem implementacji innowacyjnych rozwiązań. Odnosi się to w szczególności do tych branż, gdzie implementacja innowacji wymaga znacznych zmian w organizacji produkcji i w zakresie wymagań kompetencyjnych.

W kontekście rozwiązań proefektywnościowych istotną kwestią są także powiązania międzysektorowe – brak presji konkurencyjnej w jednym sektorze może prowadzić do niekorzystnych efektów w innych sektorach. Głównym kanałem oddziaływania są w tym wypadku nadmierne koszty wyrobów/usług pośrednich. Należy jednak pamiętać również o negatywnym oddziaływaniu niskiej elastyczności dostawców oraz jakości dostaw i usług.

Oprócz opisanych powyżej zewnętrznych uwarunkowań kluczowa dla procesu nieustannej modernizacji firm jest wewnętrzna zdolność absorpcji nowych technologii i nowych praktyk organizacyjnych. Ta z kolei jest pochodną jakości kapitału ludzkiego w firmach. Stąd też polityka państwa powinna wspierać proces nieustannej modernizacji tego kapitału i jego dostosowanie do potrzeb rynku. W szczególności rozwijanie lokalnej bazy innowacji, postępu technologicznego nie będzie możliwe bez wysokiej jakości systemu szkolnictwa (w tym zawodowego) i uczelni wyższych. W wypadku uczelni kluczowe jest zwiększenie skali finansowania publicznego przy dalszej reformie zasad finansowania nauki, tak aby tworzyć bodźce do podnoszenia jakości badań naukowych, szerszego kształcenia doktorantów i większej współpracy oraz działania na rzecz biznesu.

Konkretne działania w celu wspierania wzrostu produktywności na poziomie firm powinny obejmować przede wszystkim przegląd prawa pod kątem jego wpływu na poziom konkurencji oraz szybkie wdrożenie niezbędnych zmian. W tym zakresie pomocne będą wnioski płynące z opracowań OECD i Banku Światowego. Niezbędne są również stabilizacja prawa podatkowego, ograniczenie dowolności orzeczeń aparatu skarbowego, wprowadzenie wiążących interpretacji podatkowych oraz koncentracja działalności aparatu skarbowego na podmiotach łamiących prawo.

Dla wzmocnienia ochrony przed nieuczciwymi praktykami konieczne jest doinwestowanie sądów gospodarczych o największym obciążeniu, ale przede wszystkim uruchomienie mechanizmów wprowadzających bodźce efektywnościowe oraz programów edukacji finansowej i ekonomicznej sędziów orzekających w sprawach gospodarczych.

Niezbędna jest także radykalna zmiana sposobu funkcjonowania sektora publicznego poprzez eliminację obecności państwa tam, gdzie nie jest ono konieczne (w tym ograniczenia obowiązków informacyjnych) oraz wdrożenia rozwiązań usprawniających relacje pomiędzy sektorem publicznym a firmami i obywatelami (e-government).

Mając na uwadze to, że wartość dodana tworzona jest w znacznej mierze w krajach eksportujących kapitał, koncentrujących badawczo-rozwojowe i strategiczne działy koncernów globalnych, wzmocnienie firm krajowych i wsparcie procesu ich internacjonalizacji powinno leżeć w żywotnym interesie państwa polskiego. Na szczególne wsparcie zasługuje zwłaszcza promocja działalności innowacyjnej przedsiębiorstw realizowana zarówno w formie wsparcia bezpośredniego – w postaci m.in. środków dostępnych w ramach polityki spójności UE – jak i pośredniego, w formie ulgi na innowacje, umożliwiającej przedsiębiorcom efektywne zmniejszenie swoich obciążeń podatkowych, o ile zaoszczędzone środki przeznaczą na badania i rozwój.

W zakresie produktywności na poziomie mikro nie wszystko jednak da się osiągnąć przez właściwą politykę gospodarczą. W tym obszarze wiele bowiem zależy od postaw samych przedsiębiorców. Z tych względów potrzeba budowania wśród właścicieli firm świadomości, że dotychczasowa formuła funkcjonowania w przypadku wielu rynków się wyczerpuje. Wynika to z faktu, że model konkurencji kosztowo-cenowej osiąga w polskich warunkach swoje granice. Stoi on coraz bardziej w konflikcie z dążeniem do zwiększenia dochodów społeczeństwa. Co więcej dziś, w porównaniu z sytuacją przed globalnym kryzysem, tempo wzrostu krajowego popytu – a tym samym wzrostu gospodarczego – jest znacznie silniej uzależnione od zdrowego wzrostu płac[18]. Budowanie wspomnianej wyżej świadomości to główne zadanie dla organizacji zrzeszających pracodawców, liderów opinii itp.

Właściciele najmniej produktywnych firm muszą albo zdecydować się na dokonanie wspomnianego wcześniej „skoku”, albo rozważyć sprzedaż swojego biznesu i zainwestowanie kapitału w nową, perspektywiczną działalność. Korzyści w takiej sytuacji odniesie zarówno sprzedający, jak i kupujący. Ten drugi będzie miał szansę na uzyskanie efektów skali i poprawę efektywności. Procesy przekształceń i konsolidacji powinny jednak dotyczyć nie tylko przedsiębiorstw słabszych, lecz także tych mocnych – tylko w ten sposób możliwe będzie zbudowanie form zdolnych do skutecznego konkurowania w skali globalnej. Procesy te przebiegałyby sprawniej, gdyby rozbudowana była infrastruktura instytucjonalna wspierająca sukcesję, przekazywanie firm, poszukiwanie dla nich nowych właścicieli itp.

Potrzebna jest też większa współpraca firm, nawet tych, które na co dzień z sobą konkurują. Dotyczy to obszarów takich jak na przykład inwestycje w budowanie za granicą wizerunku wysokiej jakości polskich wyrobów (np. wspólny branding uniwersalną marką określonej kategorii wyrobów wytwarzanych w naszym kraju) czy też podejmowanie wspólnych wysiłków w celu eliminowania z rynku firm nieuczciwych.

W kontekście pozycji polskich firm w ramach globalnych łańcuchów tworzenia wartości niezbędna jest jej ewolucja w kierunku pozycji gwarantujących większy udział w generowanej wartości. Może ona przybierać różne formy. Jedną z nich jest przejmowanie zagranicznych firm (np. dzisiejszych odbiorców) i uzyskiwanie w ten sposób bezpośredniego dostępu do klientów, a nierzadko także innego rodzaju aktywów, takich jak marki czy patenty. Możliwe jest także budowanie i/lub rozbudowywanie wewnętrznych kompetencji w zakresie kreowania innowacji, (zespoły zajmujące się działalnością badawczo-rozwojową), a tym samym tworzenie wartości na etapie koncepcyjnym i badawczym. Inną opcją jest zmiana profilu działalności i zajęcie w ramach tej nowej działalności bardziej atrakcyjnych ogniw łańcucha tworzenia wartości.

ZMIANY INSTYTUCJONALNE

Oddzielną kwestię stanowi sposób przeprowadzenia zmian. Dziś wola bardziej znaczących reform wydaje się mocno ograniczona. Jednym z powodów takiej sytuacji jest fakt, że wiele z koniecznych w Polsce zmian odnosi się do funkcjonowania sektora publicznego. Tymczasem zmiany w jego obrębie – przekształcające sposób jego funkcjonowania – oznaczają naruszenie istniejącego status quo, a więc także pozycji istniejących grup interesów i sieci powiązań. Nic więc dziwnego, że szereg inicjatyw zmierzających do rewizji zastanego stanu rzeczy jest torpedowanych – w sposób mniej lub bardziej jawny w parlamencie lub wręcz na etapie przygotowawczym w obrębie administracji centralnej.

Innym problemem są kompetencje sektora publicznego. Dobitnym dowodem deficytu w tym zakresie jest chociażby jakość stanowionego w Polsce prawa. Badania przeprowadzone przez Instytut Badań nad Demokracją i Przedsiębiorstwem Prywatnym wskazują na niską ocenę aktów prawnych istotnych dla prowadzenia działalności gospodarczej. Jedną z przyczyn tego stanu jest, w ocenie autorów, wadliwy proces legislacyjny, skutkujący koniecznością częstego poprawiania błędów prawnych (inflacja prawa).

Dlatego też wyzwań związanych z konkurencyjnością gospodarki nie da się rozwiązać w obecnym otoczeniu instytucjonalno-regulacyjnym. Nowy kształt instytucjonalny powinien zostać wypracowany w procesie dialogu pomiędzy rządem, pracodawcami, pracownikami, nauką i instytucjami pozarządowymi. Ten nowy konsensus musi mieć również szerokie wsparcie polityczne. Polska potrzebuje porozumienia w rodzaju „okrągłego stołu”, którego ustalenia powinny obejmować: nowy kształt instytucji centralnych, nowe rozwiązania na poziomie samorządów oraz wypracowanie najlepszych rozwiązań instytucjonalnych w zakresie większego zaangażowania sektora prywatnego w przekształcenia i realizację zadań sektora publicznego.

W wypadku instytucji centralnych istotą reform powinna być zmiana obecności państwa w gospodarce z biurokratycznej na strategiczną, a także wyraźne rozdzielenie – na poziomie konkurencyjnym i organizacyjno-operacyjnym – funkcji długofalowych od bieżących działań. Równolegle należy usprawnić obsługę firm i obywateli w duchu New Public Management, by w możliwe wielu instytucjach publicznych doprowadzić do podniesienia jakości świadczonych usług publicznych dzięki wprowadzeniu racjonalności charakterystycznej dla sektora prywatnego.

Niezwykle istotne jest, aby podejmowaniu jakichkolwiek decyzji przez sektor publiczny towarzyszyło zrozumienie całego łańcucha ich konsekwencji dla gospodarki i społeczeństwa. W tej sytuacji jednym z największych wyzwań jest takie zaprojektowanie, a następnie wdrożenie wewnętrznych procesów w sektorze publicznym, by kreował on najbardziej optymalne rozwiązania: innowacyjne, długoterminowe, uwzględniające szerokie spektrum opinii oraz wiążące się z możliwie najniższymi kosztami dostosowania dla firm i obywateli.

Stworzenie nowoczesnego i efektywnego aparatu administracyjnego wymaga bodźców sprawiających, że punktem odniesienia dla wszelkich jego działań będzie dobro obywateli (a nie biurokracji). Konieczne jest skorzystanie z wartości wypracowanych przez kulturę „korporacyjną”: uczciwości, bezstronności, transparentności
i odpowiedzialności, zachęcających do kreatywności i innowacyjności, a także rozwiązań takich jak: właściwe zaprojektowanie struktur, efektywne zarządzanie i umiejętność pozyskiwania pracowników zdolnych realizować wizję nowoczesnej administracji oraz stworzenie systemu kreowania i wyłaniania liderów. W ramach nowoczesnego państwa niezbędne są systemy motywowania i zarządzania wydajnością – zapewniające, że ustalane priorytety znajdą przełożenie na codzienne działania oraz systemy identyfikacji i upowszechniania najlepszych wzorców i praktyk działania różnych szczebli administracji.

Wsparciem dla tego procesu powinno być wzmocnienie procesu transparentności działań publicznych, osiągnięte poprzez znaczące rozszerzenie dostępu obywateli, instytucji naukowych i organizacji społecznych do danych gromadzonych przez administrację i inne instytucje publiczne. Polska administracja, w odróżnieniu od najbardziej efektywnych biurokracji, takich jak szwedzka czy brytyjska, w znikomym stopniu wykorzystuje dziś szansę, jaką niesie otwarcie danych publicznych dla wszystkich zainteresowanych stron (open data), by te mogły wykorzystać je z korzyścią dla gospodarki i dobra publicznego. W tym kontekście rewizji wymaga zarówno ustawa o ochronie danych osobowych, jak i rola Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych w polskim systemie prawnym. Podniesienie standardów dostępu do danych zarówno w Głównym Urzędzie Statystycznym, jak i w poszczególnych ministerstwach, urzędach centralnych i samorządach sprzyjać będzie wzmocnieniu obywatelskiej kontroli nad działaniami publicznymi, podnosząc ich jakość i zgodność z interesem ogólnospołecznym.

Zwiększenie udziału sektora prywatnego w rozwiązywaniu problemów odnoszących się do sektora publicznego może pomóc w pokonaniu bariery braku woli i zdolności przeprowadzenia rzeczywistych zmian w tym sektorze. Rozwiązania zmierzające do większego zaangażowania sektora prywatnego w sprawy publiczne powinny m.in. obejmować:

  • zaangażowanie sektora prywatnego w fazy koncepcyjne i realizacyjne strategicznych projektów typu e-government,
  • zwiększenie skali obsługi instytucji rządowych przez sektor prywatny, np. poprzez wydzielenie centrum usług wspólnych świadczących na rzecz całej administracji usługi w zakresie finansowo-księgowym, HR, itp.; powinno się również dokonać oceny możliwości oddania części usług publicznych (np. w ochronie zdrowia) w outsourcing sektorowi prywatnemu,
  • wypracowanie instytucjonalnych form wymiany informacji pomiędzy administracją publiczną i sektorem firm w celu lepszego ukierunkowania strategicznych działań rządu,
  • zmianę świadomości – poprzez odpowiedni system bodźców – u pracowników administracji, modyfikację ich postawy z „władczej” na „usługowej” na rzecz firm i obywateli.

Równolegle niezbędne jest zdefiniowanie (a następnie promowanie wśród firm) kanonu podejmowanych na poziomie przedsiębiorstw działań sprzyjających osiąganiu szerokich celów społeczno-gospodarczych. Działania te powinny odnosić się do tak istotnych kwestii, jak: wsparcie polityki prorodzinnej, wsparcie polityki flexicurity, wsparcie procesów współpracy/zrzeszania się czy wreszcie internacjonalizacji firm. W procesach tych istotną, jeśli nie kluczową, rolę powinny odgrywać instytucje zrzeszające pracowników i pracodawców. Nowy okrągły stół powinien stać się przyczynkiem do szerszego dialogu i współpracy różnego rodzaju środowisk, do budowania tak bardzo potrzebnego w Polsce kapitału społecznego.

PODSUMOWANIE I WNIOSKI

Polska potrzebuje impulsu inicjującego nową falę modernizacji. Istotą przeprowadzanych zmian musi być ograniczenie obecnej – administracyjno-biurokratycznej – formy obecności i roli państwa w gospodarce i zmniejszenie tym samym ciężarów nakładanych na sektor prywatny. Przy czym wzrosnąć powinna rola strategiczna państwa, szczególnie w zakresie tworzenia warunków dla budowy podstaw nowoczesnej gospodarki. Impuls ten powinien zainicjować nową falę przemian i uruchomić samonapędzający się mechanizm przekształceń strukturalnych.

Aby w kolejnych 25 latach osiągnąć poziom dochodów krajów Europy Północnej, niezbędne jest z jednej strony większe wykorzystanie dostępnych w Polsce zasobów pracy, z drugiej strony zaś zwiększanie produktywności. Dlatego konieczne jest skupienie się na następujących pięciu obszarach:

Po pierwsze – i przede wszystkim – na prowadzeniu odpowiedzialnej polityki makroekonomicznej sprzyjającej wzrostowi oszczędności krajowych. Dlatego tak ważne jest utrzymywanie zrównoważonego cyklicznie budżetu, utrzymanie niskiej relacji długu do PKB i unikanie nierównowag na poziomie makro i mikro. W tym zakresie niezbędna jest ścisła koordynacja polityki fiskalnej, pieniężnej i nadzorczej.

Po drugie – realizacja szerokiej agendy deregulacyjnej. Podstawowym warunkiem jest tu stworzenie lepszych warunków dla przedsiębiorczości. Docelowo więcej musi być rynku i konkurencji na poziomie poszczególnych mikrorynków, a stabilne i przejrzyste regulacje powinny kształtować relacje rynkowe w obszarach, gdzie rynek zawodzi. Niezbędne jest więc:

  1. odbiurokratyzowanie gospodarki,
  2. wzmocnienie ochrony efektów działalności gospodarczej przed nieuczciwym zawłaszczaniem (system sądownictwa),
  3. wspieranie konkurencji: dalsza prywatyzacja i demonopolizacja.

Po trzecie, wspieranie procesu rozbudowy w gospodarce kompetencji związanych z innowacyjnością. Oznacza to z jednej strony stworzenie warunków do produktywnego działania polskiej nauce, a z drugiej strony stymulowanie postępu technologicznego w firmach i wspieranie współpracy nauki z biznesem. Szczególnie ważne jest kreowanie bodźców, by zaistniały u nas nowe, dotychczas nieobecne rodzaje zaawansowanej działalności przetwórczej.

Po czwarte, ogromny potencjał leży w lepszym wykorzystaniu zasobów pracy, zwłaszcza niewykorzystanej siły roboczej zaangażowanej w produkcję rolną. Naszym wielkim wyzwaniem cywilizacyjnym jest zachęcenie młodych ludzi mieszkających na wsi do porzucenia obszaru niskiej wydajności i biedy na rzecz tej części gospodarki, która da im szanse na rozwój i godne życie. Ze względu na trendy demograficzne Polska musi też przygotować i już realizować przemyślaną politykę migracyjną. Do roku 2040 będzie nam potrzeba około 3 mln pracowników. Te dwa strumienie podaży pracy w sposób zasadniczy mogą zmienić perspektywy naszego kraju.

Po piąte, głębokich zmian instytucjonalnych wymaga sektor publiczny. Bez poprawy jakości jego pracy i ograniczenia niekorzystnego oddziaływania nieefektywnej sfery publicznej na sektor prywatny tempo zmian będzie hamowane. Efektywniejsza alokacja zasobów w gospodarce pozostanie bowiem ograniczana, a zmiany w sferze instytucjonalnej będą nieadekwatne do stojących przed nami wyzwań rozwojowych. Patrząc z tej perspektywy, zmiany te są warunkiem wstępnym efektywnego przeprowadzenia pozostałych reform.

Celem tak rozumianej agendy modernizacyjnej winno być przesunięcie polskiej gospodarki na globalnej drabinie produktywności. Dopiero wtedy zdrowa, bo wynikająca ze wzrostu całkowitej produktywności, presja na płace wymusi większe inwestycje kapitałowe w mechanizację procesów. Rosnąca siła nabywcza pracowników branż eksportowych i przemysłu przełoży się na stopniowy wzrost płac w usługach skierowanych na lokalny rynek. Z kolei wyższe płace zwiększą atrakcyjność pracy wobec bierności zawodowej. To natomiast spowoduje wzrost atrakcyjności polskiego rynku pracy wobec zagranicy, co powinno zachęcić do powrotu wielu wykształconych osób z emigracji, a także pozytywnie wpłynąć na dzietność.

Te proponowane podażowe zmiany znajdą po stronie popytu odzwierciedlenie w tak potrzebnym naszej gospodarce wzroście inwestycji sektora przedsiębiorstw. To z kolei stosunkowo szybko przełoży się na wzrost eksportu i prywatnej konsumpcji, tworząc tym samym samonapędzający się mechanizm (rys. 6). W dzisiejszych czasach, gdy globalizacja i integracja gospodarcza powodują, że obywatele i biznes są dużo bardziej mobilni niż kiedyś, znaczenie konkurencyjności poszczególnych systemów gospodarczych wrasta. Tym samym ani przedsiębiorcy, ani pracownicy nie są „skazani” na to, by funkcjonować w określonym miejscu. Jeśli więc jakość systemu gospodarczego lub tempo jego poprawy nie są zadowalające – przenoszą się w inne miejsce. Taki scenariusz już się w Polsce realizuje. Jeśli w ciągu najbliższych kilku lat nie stworzymy wysoce produktywnej gospodarki, to rosnące obciążenia podatkowe z powodu pogarszającej się demografii zwiększą ryzyko kolejnych fal emigracji nie tylko ludzi, lecz także firm. Prowadzić to będzie do destruktywnej spirali – kurcząca się baza podatkowa wymusi zwiększenie obciążeń podatkowych i regulacyjnych, szczególnie jeśli system instytucjonalny nie będzie w stanie elastycznie dostosować wydatków. A to dodatkowo zwiększy skłonność do emigracji. Taki czarny scenariusz nie musi się jednak spełnić, trzeba mu skutecznie i aktywnie przeciwdziałać.


[1] To umowne określenie obejmuje kraje Unii Europejskiej o najbardziej zaawansowanym i sprawnym modelu gospodarczym (Niemcy, Austria, kraje Beneluksu oraz kraje skandynawskie).

[3] Dane z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej.

[4] Obszerną analizę procesów rozwojowych zawiera m.in. D. Acemoglu, J. Robinson, Why Nations Fail: The Origins of Power, Prosperity, and Poverty.

[5] Jak podaje raport „Niski poziom inwestycji przedsiębiorstw wyzwaniem dla polskiej gospodarki” Biura Analiz Makroekonomicznych Banku Pekao SA, w ostatniej dekadzie wydatki inwestycyjne polskich firm stanowiły średnio 10 proc. PKB wobec 16 proc. w pozostałych krajach członkowskich UE z naszego regionu.

[6] Według danych GUS („Rocznik Przemysłu 2013”) inwestorzy zagraniczny kontrolują ok. 50 proc. kapitału firm przetwórstwa przemysłowego. W skrajnych przypadkach (produkcja pojazdów samochodowych, produkcja komputerów, wyrobów elektronicznych i optycznych oraz produkcja wyrobów tytoniowych) udział ten wynosi ponad 80 proc.

[7] Komisja Europejska (”Innovation Union Report”) zwraca uwagę na bardzo wysoki udział Polski w wydatkach na badania i rozwój płatności z tytułu honorariów oraz opłat licencyjnych na rzecz zagranicy, przy równoczesnych, niemalże zerowych dochodach z tego tytułu.

[8] „OECD Economic Survey: Poland 2014”

[9] Dane Eurostatu wskazują, że w latach 2004–2012 najwyższe wzrosty produktywności (wartość dodana liczona w cenach stałych w przeliczeniu na godzinę pracy) odnotowano w produkcji komputerów, urządzeń elektronicznych i optycznych (ponad 24 proc. rocznie), produkcji urządzeń elektrycznych (ponad 16 proc.) oraz pozostałego sprzętu transportowego (ponad 13 proc.).

[10] Chodzi m.in. o zasady dostępu do środków z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich, a w szczególności wykluczenie z możliwości wsparcia większych gospodarstw.

[11] Na istotną rolę tego typu barier w procesach rozwojowych zwraca m.in. uwagę D. Rodrik („Jedna ekonomia, wiele recept – globalizacja, instytucje i wzrost gospodarczy”).

[12] W tym wariancie sektory zidentyfikowane w ramach projektów Foresight czy Krajowa Inteligentna Specjalizacja mogą być wykorzystywane przez sektor prywatny jako swego rodzaju wskazówka. Znalezienie się na ich liście nie powinny jednak stanowić podstawy dla polityki wsparcia..

[13] Analizy OECD (OECD Economic Survey: Poland 2014) wskazują na niską rentowność działalności przemysłowej na tle wielu obszarów usługowych. Powoduje to przekierowywanie zasobów do sektora usług.

[14] W efekcie wzrostu popularności outsourcingu usługi stanowią coraz większą część „wsadu” do działalności przemysłowej.

[15] Zob. Competing in global value chains – EU industrial structure report 2013 oraz Global value chains: Poland.

[16] Zob.: Mikro-, małe i średnie przedsiębiorstwa – mocne i słabe strony, szanse i zagrożenia rozwojowe, Lewiatan, 2011; Rzemieślnicy i biznesmeni. Właściciele małych i średnich przedsiębiorstw prywatnych – materiały z konferencji „Polscy przedsiębiorcy wobec nowych wyzwań” (2014).

[17] Sytuacja taka rodzi także negatywne skutki społeczne np. w postaci niskiej skłonności do posiadania dzieci.

[18] Przed kryzysem prywatną konsumpcję wspierały malejąca stopa oszczędności (sprawiająca, że wydatki gospodarstw rosły szybciej niż dochody) oraz rosnąca penetracja kredytów konsumpcyjnych. Dziś przy stopie oszczędności na poziomie 0-5% dalszy jej spadek jest w zasadzie niemożliwy, a penetracja kredytów konsumpcyjnych (w relacji do dochodów) jest na poziomie średniej unijnej.

Polityka Margaret Thatcher wobec ZSRR w latach 1985-1990 :)

SPIS TREŚCI

WSTĘP……………………………………………………………………………………………………….3

ROZDZIAŁ I……………………………………………………………………………………………….8

Związek Sowiecki w poglądach i działalności Margaret Thatcher w latach 1975-

1985.

ROZDZIAŁ II……………………………………………………………………………………………29

Margaret Thatcher wobec polityki Michaiła Gorbaczowa w początkowym okresie jego reform (marzec 1985-listopad 1986 ).

ROZDZIAŁ III………………………………………………………………………………………….56

Od wizyty Margaret Thatcher w Moskwie w marcu 1987 roku do rewizyty Michaiła Gorbaczowa w Londynie w kwietniu 1989 roku.

ROZDZIAŁ IV…………………………………………………………………………………………90

Polityka Margaret Thatcher wobec przemian w Związku Sowieckim i Europie Środkowo-Wschodniej w latach 1989-1990.

Podsumowanie………………………………………………………………………………………..109

Bibliografia……………………………………………………………………………………………..115

Wstęp 

Celem niniejszej pracy jest ukazanie polityki Margaret Thatcher wobec ZSRR w latach 1985-1990. Centralny punkt pracy stanowi stosunek premier Thatcher do zmian jakie zachodziły w Związku Sowieckim po przejęciu władzy na Kremlu przez Michaiła Gorbaczowa w marcu 1985 r., aż do momentu ustąpienia Margaret Thatcher ze stanowiska szefa rządu Zjednoczonego Królestwa w listopadzie 1990 r. Poza tym scharakteryzowano kształtowanie się poglądów Margaret Thatcher dotyczących ZSRR-jego polityki zagranicznej i wewnętrznej-w latach 1975-1979, kiedy pozostawała ona przywódcą opozycji w parlamencie brytyjskim oraz przedstawiono politykę wschodnią premier Wielkiej Brytanii w okresie pierwszych pięciu lat sprawowania rządów tj. do 1985 r. Autor opisał politykę Margaret Thatcher wobec podjętych przez Michaiła Gorbaczowa prób wprowadzania reform w ZSRR. Następnie przedstawiono bardzo aktywne działania premier Wielkiej Brytanii mające wspierać realizację „pierestrojki” i „głasnosti” w Związku Sowieckim. Pracę kończy omówienie polityki premier Thatcher w dobie schyłku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i końca przywództwa Michaiła Gorbaczowa w ZSRR, a co za tym idzie także idei reform zapoczątkowanych przez niego w 1985 r.

Premier Thatcher odegrała szczególną rolę w stosunkach między państwami zachodniej Europy i Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim. Polityka wsparcia przez Margaret Thatcher reform Gorbaczowa przyczyniła się w dużym stopniu do ostatecznego zdyskredytowania komunizmu. Jednocześnie działalność premier Wielkiej Brytanii wielokrotnie stabilizowała napięte stosunki amerykańsko-sowieckie, co pozwoliło w konsekwencji na odejście od „zimnowojennej” polityki Ronalda Reagana, na rzecz dialogu między Wschodem i Zachodem, który umożliwił w ZSRR ewolucyjne przejście od haseł „pierestrojki” i „głasnosti” do postulatów wprowadzenia gospodarki rynkowej i wolności obywatelskich.

Margaret Thatcher pozostawała premierem Zjednoczonego Królestwa do listopada 1990 r., co zbiega się z zapoczątkowanym przez Borysa Jelcyna i Michaiła Gorbaczowa w sierpniu 1990 r., procesem odchodzenia od idei „pierestrojki” jedynie modyfikującej komunizm, na rzecz demokracji i wolnego rynku. Dlatego też autor niniejszej pracy przyjmuje cezury 1985-1990.

Podstawowymi źródłami wykorzystanymi w niniejszej pracy są publikacje zawarte w „Biuletynie Specjalnym” Polskiej Agencji Prasowej, a także w prasie brytyjskiej i sowieckiej, w tym przede wszystkim pochodzące z dwóch dzienników:„Timesa” i „Prawdy”. Publikacje sowieckie posłużyły autorowi niniejszej pracy w opisaniu reakcji władz ZSRR na politykę wschodnią Margaret Thatcher, pomogły także w prześledzeniu zmian zachodzących w Związku Sowieckim w latach 1985-1990.

Bardzo pomocne okazały się także artykuły zawarte w wydawnictwach specjalistycznych zajmujących się problematyką międzynarodową. Należą do nich przede wszystkim: „International Affairs”, „Foreign Affairs” i „Sprawy międzynarodowe”, gdzie autor mógł odnaleźć założenia brytyjskiej polityki wobec ZSRR w dobie reform Gorbaczowa i przeanalizować je w kontekście stosunków Wschód-Zachód obejmujących m.in.: problem kontroli zbrojeń, łamania praw człowieka w ZSRR, sporów co do treści haseł „pierestrojki” i „głasnosti” itd. Publikacje zamieszczone w wyżej wymienionych wydawnictwach pozwoliły autorowi także na wyodrębnienie sprzeczności interesów Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, których konsekwencją były odmienne często założenia obu państw w polityce wobec ZSRR. Określenie różnicy stanowisk dzielących Margaret Thatcher i kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych w kwestii stosunku do reform Gorbaczowa, jest bardzo istotne dla oceny wkładu premier Wielkiej Brytanii w doprowadzeniu do pokojowego upadku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i ZSRR.

Autor sięgnął również do manifestów brytyjskiej partii konserwatywnej z lat 1979-1987, w których można prześledzić zmiany w założeniach brytyjskiej polityki zagranicznej, w tym także polityki wobec ZSRR.

Oddzielny rodzaj źródeł stanowią nieliczne pamiętniki i wspomnienia przywódców oraz dyplomatów Wielkiej Brytanii i ZSRR. Wśród tego typu materiałów fundamentalną pracą okazały się pamiętniki Margaret Thatcher, które obejmują chronologicznie okres sprawowania przez nią funkcji premiera rządu brytyjskiego tj. lata 1979-1990[1]. Pamiętniki te były pisane bądź to w trakcie dziejących się wydarzeń, bądź też z krótkiej perspektywy czasu, nie brakuje więc w nich ocen sporządzanych na bieżąco. Świadczą one o wyjątkowej cenności tego źródła. Margaret Thatcher w swych pamiętnikach poświęciła wiele miejsca polityce zagranicznej (w tym znaczną część polityce wobec ZSRR) prowadzonej przez rządy, którym przewodziła. Następną z zalet tego źródła jest szczerość premier Wielkiej Brytanii w opisywaniu ludzi i zdarzeń, z którymi się zetknęła. Nie są tu wyjątkiem relacje Margaret Thatcher z jej spotkań z Gorbaczowem, które zawierają nie tylko analizę stosunków brytyjsko-sowieckich w danym momencie historii. Ważną rzeczą jest to, iż pozwalają one określić jaki był osobisty stosunek premier Wielkiej Brytanii do Gorbaczowa jako polityka i człowieka. Należy jednocześnie podkreślić, że Margaret Thatcher, choć nie pomija trudnych dla siebie problemów, (tj.: sprawa odrzucenia sankcji wprowadzonych przez Ronalda Reagana w efekcie wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, czy próby spowolnienia zmian w Europie Środkowo-Wschodniej w latach 1989-1990), bardzo często stara się uzasadnić swoje decyzje-bądź to racją stanu Wielkiej Brytanii, bądź też obawami przed destabilizacją w Europie i świecie. Autor niniejszej pracy, był więc zmuszony do konfrontowania podanych w pamiętnikach, okoliczności dotyczących polityki Margaret Thatcher wobec ZSRR, z innymi dostępnymi mu źródłami i opracowaniami.

Podobnie cenne okazały się wspomnienia ambasadora ZSRR w Londynie w latach 1986-1991-Leonida Zamiatina[2]. Był on bezpośrednim uczestnikiem spotkań między Margaret Thatcher i Gorbaczowem. Relacje Zamiatina, choć nie przynoszą wielu nowych informacji dotyczących stosunków brytyjsko-sowieckich w latach 1985-1990, stanowią uzupełnienie pamiętników Margaret Thatcher .

Dużą wartość źródłową przedstawiają wspomnienia sowieckiego tłumacza przy Gorbaczowie-Igora Korcziłowa[3]. Był on świadkiem wielu negocjacji i rozmów „na szczycie”. Uczestniczył także w spotkaniu Margaret Thatcher i Gorbaczowa w Londynie w marcu 1989 r. I.Korcziłow odsłania w swych wspomnieniach kulisy wydarzeń, w których brał udział, jednocześnie zwraca uwagę na ton i klimat prowadzonych rozmów, co jest bardzo ważne dla oceny wzajemnych relacji przywódców Wielkiej Brytanii i ZSRR.

Autor niniejszej pracy korzystał także z publikacji napisanych przez samego Gorbaczowa, z których najważniejszą stanowi „Przebudowa i nowe myślenie dla naszego kraju i dla całego świata”[4]. Posłużyły one do prześledzenia zmian, jakie zachodziły w rozumieniu przez Sekretarza Generalnego treści haseł: „pierestrojki” i „głasnosti”. Stanowią one także dobre źródło do przeprowadzenia charakterystyki celów polityki zagranicznej prowadzonej przez Gorbaczowa, choć z uwagi na swój propagandowy w dużej mierze charakter, zostały porównane z działalnością Gorbaczowa na arenie międzynarodowej, prześledzoną na łamach prasy sowieckiej i brytyjskiej oraz tezami zawartymi w zbiorowym opracowaniu pod redakcją W.Materskiego „Polityka zagraniczna Rosji i ZSRR”[5].

W pracy została wykorzystana literatura ogólna i monograficzna dotycząca różnych aspektów stosunków brytyjsko-sowieckich w latach 1985-1990. Najważniejsza jest tu zbiorowa publikacja „Soviet-British relations since the 1970’s”[6], w której autor odnalazł wiele cennych informacji dotyczących m.in.: zmian jakie zaszły w brytyjskiej polityce wschodniej po objęciu rządów przez Margaret Thatcher, najważniejszych rozbieżności w relacjach Londynu i Moskwy, a także charakterystyki Wielkiej Brytanii w mediach sowieckich, przed i po wizycie Margaret Thatcher w Moskwie na przełomie marca i kwietnia 1987 r. Publikacja ta z uwagi na zakres chronologiczny zawartych w niej problemów została wykorzystana przede wszystkim w rozdziale trzecim niniejszej pracy.

Ważna okazała się także monografia „Britain’s Security Policy. The Modern Soviet View”[7], która informuje o kontrowersjach jakie w stosunkach brytyjsko-sowieckich wzbudziła sprawa rozbrojenia.

Równie istotna jest również pozycja „Britain and the Soviet Union: 1917-89”[8], w której autor mógł prześledzić jak zmieniały się stosunki brytyjsko-sowieckie od rewolucji bolszewickiej 1917 r. aż do momentu „okrzepnięcia” „pierestrojki” w ZSRR. Praca ta nie wnosi jednak nowych wiadomości, poza tymi które autor mógł odnaleźć w „International Affairs” i innych źródłach.

K.Harris w biografii „Margaret Thatcher” poświęcił część jednego z rozdziałów poglądom premier Wielkiej Brytanii na temat komunizmu i ZSRR; krótko opisał także wizytę Margaret Thatcher w Moskwie w 1987 r[9]. Nie jest to jednak publikacja, która wniosła do niniejszej pracy informacje jakich nie można by odnaleźć w innych źródłach.

Autor sięgał także incydentalnie do monografii i opracowań autorstwa Z.Brzezińskiego, O.Gordijewskiego, G.Ionescu, H.Kissingera, J.Kriegera, W.Malendowskiego, G.Smitha, P.Schweizera, J.Smagi, Z.Szczerbowskiego, S.Wordena.

ROZDZIAŁ I: ZWIĄZEK SOWIECKI W POGLĄDACH I DZIAŁALNOŚCI MARGARET THATCHER W LATACH 1975-1985.

W grudniu 1962 r. były sekretarz stanu Dean Acheson w następujący sposób określił pozycję Zjednoczonego Królestwa w „zimnowojennym” świecie: „(…) Wielka Brytania straciła imperium i nie odnalazła jeszcze swojego miejsca. Próby odegrania samodzielnej roli w oderwaniu od Europy, opartej na szczególnym stosunku łączącym ją ze Stanami Zjednoczonymi a także na jej przywództwie w Brytyjskiej Wspólnocie Narodów, która nie posiada struktury politycznej, ani nie przedstawia jedności lub siły a tylko korzysta z niepewnych lub kruchych powiązań gospodarczych, opartych na strefie szterlingowej i preferencjach na rynku brytyjskim, są wyeksploatowane niemal do końca. Wielka Brytania próbując działać sama i pełnić funkcję maklera między Stanami Zjednoczonymi a Rosją sowiecką, wydaje się prowadzić politykę tak słabą jak mierna jest jej potęga militarna (…)”[10].

Rola Zjednoczonego Królestwa w układzie międzynarodowych potęg ulegała kilkakrotnym przewartościowaniom. W momencie zakończenia II wojny światowej Wielka Brytania należała do Wielkiej Trójki, choć co trzeba podkreślić już wówczas zaznaczyła się jej słabsza pozycja wobec Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego. Wielokrotnie w trzech powojennych dekadach Wielka Brytania usiłowała współtworzyć historię na równi z Moskwą i Waszyngtonem. Dopiero w 1970 r. konserwatywny premier Edward Heath stwierdził że Wielka Brytania stała się „wiodącym mocarstwem średniego zasięgu”[11]. Eufemistyczne określenie Heatha ujawniało faktyczną rangę Zjednoczonego Królestwa, które było tylko jednym z wielu państw wmontowanych w szerszy układ dwubiegunowy z ośrodkami w Moskwie i Waszyngtonie. Wielka Brytania mogła wpływać na bieg zdarzeń międzynarodowych przede wszystkim poprzez jej członkostwo w ONZ, Wspólnocie Brytyjskiej, EWG Międzynarodowym Funduszu Walutowym i NATO[12].

Celem tych działań, bez względu na ugrupowanie dzierżące w danej chwili władzę, było m.in. przeciwstawienie się wyzwaniu jakie kapitalizmowi rzucił komunizm. Czynnik antykomunistyczny stanowił więc nie tylko treść stosunków Wielkiej Brytanii z Commonwelthem, Stanami Zjednoczonymi i Europą Zachodnią, ale zarazem wyznaczał kierunek jej polityki zagranicznej[13]. Nie znaczy to, iż Związek Sowiecki był postrzegany jednakowo przez Partię Pracy i Partię Konserwatywną. Ocena zagrożenia ze strony ZSRR była różna w czasie i zależna w dużym stopniu od osobowości i poglądów partyjnych przywódców.

W 1974 r. konserwatyści dwukrotnie przegrali wybory parlamentarne. W styczniu 1975 r. były premier Edward Heath odszedł ze stanowiska szefa partii; jego miejsce zajęła 49-letnia Margaret Thatcher[14]. W latach 1975-79 propozycje wysuwane przez Thatcher i jej współpracowników w „gabinecie cieni”, stanowiły alternatywę dla polityki (w tym polityki zagranicznej) prowadzonej przez dwa kolejne rządy laburzystowskie: Harolda Wilsona i Jamesa Callaghana.

W 1975 r. nastąpiła bardzo ważna zmiana w położeniu Zjednoczonego Królestwa na arenie międzynarodowej. 10 kwietnia większość parlamentu brytyjskiego wypowiedziała się za pozostaniem Wielkiej Brytanii w EWG[15]. 7 czerwca 1975 r. dwie trzecie wyborców biorących udział w referendum poparło stanowisko swoich parlamentarzystów. Potwierdzenie członkostwa w EWG stworzyło dogodną sytuację do podjęcia działań mających na celu aktywizację brytyjskiej polityki zagranicznej w płaszczyźnie stosunków Wschód-Zachód, w rokowaniach z krajami Trzeciego Świata, a także w polityce wobec ChRL. Od 1975 r. konserwatyści konsekwentnie przeciwstawiali się wszelkim dyskusjom (częstym w Partii Pracy) na temat brytyjskiego członkostwa we Wspólnocie Europejskiej mocno akcentując, że rola Wielkiej Brytanii „(…)musi być europejską aby zagwarantowana była realizacja naszych wpływów politycznych i gospodarczych(…)”[16]. Torysi unikali także od tego momentu wyraźnego opowiadania się czy to po stronie Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych, kładąc nacisk na komplementarność stosunków Wielkiej Brytanii z EWG i Waszyngtonem. Wysuwali także odtąd postulaty nie tylko „upolitycznienia” EWG ale i zacieśnienia współpracy między Wspólnotą Europejską a Paktem Północnoatlantyckim[17].

Bardzo zbliżone do wyżej wymienionych poglądy głosił w tamtym czasie laburzystowski minister spraw zagranicznych James Callaghan pozostający w bardzo dobrych stosunkach z Henry Kissingerem -swoim odpowiednikiem przy prezydencie Stanów Zjednoczonych G.Fordzie.Różniła go natomiast z Margaret Thatcher i partią konserwatywną ocena polityki odprężenia, której efektem było min. podpisanie Aktu Końcowego KBWE w Helsinkach w 1975 r. oraz sowiecko-amerykańskie rokowania i porozumienie SALT z 1972 r.

Mimo tych niewątpliwie pozytywnych rezultatów jakie przyniosło detente, szereg faktów wskazywał na to, że polityka sowiecka stawała się coraz bardziej pewna siebie i arogancka wobec Zachodu. To zachowanie wynikało głównie z kalkulacji Moskwy wierzącej, że „ostry kryzys kapitalizmu” będzie miał szersze konsekwencje polityczne a w Ameryce pokutuje uraz wywołany wojną wietnamską. Dla Związku Sowieckiego strategicznym celem detente było odwiedzenie Stanów Zjednoczonych od skutecznego reagowania na zmienioną sytuację polityczną. Rzecznicy Moskwy zaczęli coraz głośniej i częściej powtarzać, że pokojowa koegzystencja nie ma nic wspólnego z zamrożeniem społecznego status quo, ani z żadnym sztucznym odłożeniem na bok procesu rewolucyjnego. Przeciwnie detente i zrównanie potencjałów militarnych miały ich zdaniem ułatwić znaczne zmiany polityczne w Europie Zachodniej i całym świecie[18].

Margaret Thatcher jako szef opozycji początkowo bardzo rzadko zajmowała publicznie stanowisko co do stosunków Wschód-Zachód. Wynikało to przede wszystkim z braku doświadczenia w sprawach międzynarodowych ale było także pochodną trudności z jakimi spotykała się w łonie własnej partii. Jednak jej stosunek do komunizmu był jasny. Jako przykład można przytoczyć jej wypowiedź z okresu kiedy to rywalizowała o przywództwo w partii: „(…) Karol Marks i Disraeli byli sobie współcześni. I mieli coś wspólnego. Obaj chcieli poprawić los zwykłych ludzi. Na tym jednak analogia się kończy. Metody jakimi się posługiwali były kompletnie odmienne. Metody marksistowskie zawiodły. Metody jakie zalecał Disraeli odniosły sukces (…)”[19].

W tym samym tonie utrzymane były jej oświadczenia w czasie wizyty w Stanach Zjednoczonych we wrześniu 1975 r. Spotkania z prezydentem Fordem, sekretarzem stanu Kissingerem , sekretarzem generalnym ONZ Waldheimem oraz przedstawicielami amerykańskich kół politycznych i gospodarczych, przyniosły Margaret Thatcher ogromną popularność zarówno w Stanach Zjednoczonych (jej publiczne wystąpienia na forum Narodowego Klubu Prasy w Waszyngtonie wywołały entuzjastyczne reakcje) jak i Wielkiej Brytanii[20].

Kilkanaście dni po wizycie Margaret Thatcher w Stanach Zjednoczonych 7 października 1975 r., odbył się zjazd partii konserwatywnej. Chociaż konserwatyści potraktowali tylko marginalnie problematykę międzynarodową to w rezolucji zjazdowej znalazło się zdanie postulujące: „(…) poważne zaangażowanie się w politykę europejską (…)”. To żądanie uzasadniano „(…) gwałtowną ekspansją potencjału Układu Warszawskiego oraz niepokojącą sytuacją w Portugalii, Grecji i Turcji -państwach stanowiących część zachodniego aliansu (…)”[21]. Był to pierwszy w okresie przywództwa Margaret Thatcher w partii konserwatywnej bezpośredni i oficjalny atak na politykę odprężenia. Od tej chwili antysowiecka retoryka Thatcher stała się ostra i dosadna. Jej apogeum przypadło na początek 1976 r.

19 stycznia 1976 r. Margaret Thatcher wygłosiła przemówienie na temat stosunków Wschód-Zachód, w którym stwierdziła m.in., że Związek Sowiecki dąży do dominacji w świecie. Przestrzegała także przed „złudnym odprężeniem”[22]. Kilka dni później ambasada sowiecka w Londynie, przekazała ministrowi spraw zagranicznych w konserwatywnym „gabinecie cieni” Reginaldowi Mandlingowi list rady ambasadorów stwierdzający, że polityka partii konserwatywnej charakteryzuje się niezwykle „(…) nieprzejednanym stosunkiem a nawet otwartą wrogością wobec ZSRR (…)”. List stwierdzał, iż dowodem tego było wystąpienie Margaret Thatcher z 19 stycznia. 25 stycznia ambasador sowiecki udał się do Foreign Office i tam kategorycznie zaprotestował przeciwko antysowieckim wypowiedziom Thatcher. Radykalizm przywódcy torysów spotkał się także z ostrą reprymendą ze strony Roya Masona ministra obrony narodowej Wielkiej Brytanii (trwały wówczas rozmowy NATO-Układ Warszawski ), który stwierdził iż: „(…)nakazem dnia są cierpliwość i negocjacje przy wystarczającym bezpieczeństwie. Dysponując siłą odstraszającą nie było potrzeby odwoływać się do prowokacji (…)”. Tego samego dnia publicysta „Krasnej Zwiezdy” określił Margaret Thatcher „(…) Żelazną Damą usiłującą odnowić zimną wojnę (…)”. 26 stycznia konserwatyści oskarżyli Roya Masona, iż przejawia „(…) spokojne zadowolenie w sytuacji gdy świat zachodni poniósł dwie duże porażki: w Libanie i Angoli (…)”[23].

26 stycznia 1976 roku „Izwiestia” oskarżyła Ministra Spraw Zagranicznych Jamesa Callaghana o „(…) wywoływanie ducha zimnej wojny wypowiedziami wrogimi odprężeniu, wygłoszonymi na konferencji prasowej w Berlinie Zachodnim (…)”[24]. James Callaghan stwierdził w swym przemówieniu, że problem Berlina przypomina o granicach odprężenia.

27 stycznia premier Wilson zajął na forum parlamentu oficjalne stanowisko w sprawie ataku prasy sowieckiej skierowanemu przeciwko J.Callaghanowi i Margaret Thatcher. Jego zdaniem reakcja Moskwy była przesadzona[25]. Tego samego dnia Thatcher uznała sowieckie działania za „histeryczny wybuch” w zamian za co obrzucona została zbiorem inwektyw przez prasę moskiewską. Co ciekawe z drugiej strony z poparciem przywódcy „opozycji J.K.M.” wystąpił chiński dziennik „Żenmiżipao”, który z uznaniem porównał Thatcher z Churchilem i pochwalił jej ostrzeżenia przed militaryzmem sowieckim[26].

Napięcie w stosunkach brytyjsko-sowieckich wywołane wystąpieniem Thatcher stało się rodzajem psychologicznego bodźca dla partii konserwatywnej, która w owym czasie ciągle poszukiwała wyraźnego kierunku politycznego. Ostra reakcja Związku Sowieckiego w rzeczywistości ucieszyła Margaret Thatcher i umocniła w tym co początkowo uchodziło za jej najsłabszy punkt. Kiedy Thatcher została wybrana na szefa partii uważano, że największym mankamentem tego wyboru był jej brak doświadczenia w sprawach polityki zagranicznej. Pierwsze tak wyraźne antyodprężeniowe wystąpienie, zyskało Margaret Thatcher znaczną popularność zarówno w partii jak i wśród szeregowych konserwatystów.

Margaret Thatcher powoli ale konsekwentnie włączała się do wielkiej dyskusji na temat stosunków Wschód-Zachód. Oponenci polityczni zarzucali jej nie bez racji, iż opiera swoje sądy o odprężeniu, rozmowach o ograniczeniu zbrojeń, czy polityce zagranicznej Związku Sowieckiego na negacji propozycji laburzystowskiego rządu Jamesa Callaghana, nie budując przy tym żadnych alternatywnych rozwiązań. Nie znajdziemy bowiem w wypowiedziach Margaret Thatcher z okresu sprawowania przez nią funkcji szefa partii opozycyjnej w parlamencie, recept na ułożenie współżycia ze Związkiem Sowieckim (w tym np. rozwiązań co do stosunków handlowych między Wielką Brytanią a ZSRR).

Z drugiej strony faktem jest, że idealistyczna wiara premiera Callaghana w możliwość wzajemnego odprężenia w kontaktach Wschodu i Zachodu bardzo szybko rozbiła się m.in. o niemożność wyegzekwowania od bloku sowieckiego realizacji postanowień helsińskich dotyczących praw człowieka; w tym swobodnego przepływu ludzi, idei i informacji. W 1977 r. sekretarz generalny Partii Pracy Ronald Hayward pisał, iż: „(…) powitalibyśmy i poparlibyśmy inicjatywy, które pozwoliłyby wszystkim Europejczykom korzystać z nieograniczonych możliwości podróżowania, dostępu do gazet, telewizji i radia całej Europy, jak również wolności jednostki do czytania i pisania tego co zechce (…)”[27]. Bardzo szybko spotkał się on z zarzutami ze strony sowieckiej o próby rzekomej destabilizacji państw socjalistycznych; „(…) nasz kraj podpisał wiele porozumień i zamierza skrupulatnie je wykonać  ale nie zgodziliśmy się na ułatwianie akcji zmierzających zaszkodzić socjalizmowi. Plany reakcyjnych kręgów, które z owymi zamiarami korespondują nie mają odpowiednich pieczątek w stosownych częściach dokumentu podpisanego w Helsinkach (…)”[28].

Już w 1977 r. jednoznacznie można było stwierdzić, iż Związek Sowiecki dążył do selektywnego odprężenia czego dowodem stał się kryzys somalijski. 17 listopada „New York Times” wydrukował na pierwszej stronie sprawozdanie wraz z mapą wskazującą szczegółowo inspirowaną przez Moskwę akcją wojsk kubańskich w Afryce Północnej[29]. Oznaczało to, że Sowieci wciąż stali na pozycjach „proletariackiego interwencjonizmu” i tzw. „solidarności z walką ludzi o wolność i postęp socjalny”.

W kwietniu 1977 r. Margaret Thatcher przebywając w Chinach ostrzegła przed militarną ekspansją sowiecką. Uczyniła to jednak ostrożnie, uwzględniając w swej wypowiedzi potrzebę utrzymania i kontynuowania stosunków z Moskwą[30]. Celem Thatcher nie było oczywiście przestraszenie Związku Sowieckiego czy też wywarcie na niego wpływu. Margaret Thatcher pragnęła przede wszystkim „obudzić” brytyjską opinię publiczną, uzmysławiając jej naturę zagrożenia sowieckiego. Biorąc pod uwagę to, że rząd laburzystowski proponował w tamtym czasie ograniczenie wydatków na obronę do krytycznie niskiego poziomu racja była niewątpliwie po stronie przywódczyni „opozycji J.K.M.”. Mimo tego, że Thatcher uznawała każdą formę komunizmu za zło,w Chinach widziała sprzymierzeńca w walce ze wspólnym wrogiem. Często więc traktowała swój antykomunizm instrumentalnie.

W czerwcu 1978 r. oceniając sytuację w Afryce, Margaret Thatcher zaatakowała premiera Callaghana za „zbyt miękką” postawę wobec walk w Zairze. Według argumentacji Thatcher Wielka Brytania znalazła się „na uboczu” zairskiego konfliktu w odróżnieniu od takich krajów jak Francja, która podjęła działania w obronie istnień ludzkich, a przede wszystkim wpływów Zachodu. Taka postawa lewicowego rządu była zdaniem Thatcher, częściowo rezultatem słabości militarnej Wielkiej Brytanii oraz: „(…) naturalnej słabości w stosunkach ze Związkiem Sowieckim (…)”[31]. Alternatywę Margaret Thatcher widziała w „twardym” pokoju tzn. takim, którego utrzymanie opiera się na sile.

Trzeba podkreślić, iż partia konserwatywna w latach 1975-79 nie wypracowała całościowej koncepcji stosunków ze Związkiem Sowieckim. Postulowała jednak wyraźnie konieczność ponownej oceny polityki detente. Bliski współpracownik Margaret Thatcher Francis Pym twierdził, iż Zachód znalazł się na: „(…) szczególnie ważnym skrzyżowania dróg historii (…)” i dlatego konieczne było bardziej całościowe, globalne podejście w brytyjskiej polityce zagranicznej[32].

W Związku Sowieckim Margaret Thatcher widziała niewątpliwie wroga. Nieustannie w swych wypowiedziach podkreślała niebezpieczeństwo płynące ze strony państw marksistowskich dla całego świata: „(…) zagrożenie ze strony państw socjalistycznych, które w różnym czasie i miejscu przybiera zróżnicowane formy, nie ogranicza się do Wspólnoty Europejskiej, dlatego nasz obecny sojusz wykracza poza jej granice (…)”[33].

Taka postawa w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, czyniła Thatcher zjawiskiem wyjątkowym wśród rzeszy polityków wierzących w możliwość odprężenia i koegzystencji z ZSRR. Konserwatyści obawiali się tego, że ustępstwa wobec Sowietów uśpią czujność Zachodu i pozwolą Moskwie na uzyskanie przewagi strategicznej. By przeszkodzić temu opowiadali się zdecydowanie za produkcją broni neutronowej i twardymi negocjacjami w ramach rozmów o ograniczeniu broni strategicznych[34].

W maju 1979 roku, w czasie kampanii poprzedzającej zwycięskie dla siebie wybory, torysi powtórzyli to co głosili od kilku  już lat. W manifeście wyborczym partii znalazło się zdanie postulujące: „(…) znaczne zwiększenie wydatków na cele obrony z powodu zagrożenia ze strony państw socjalistycznych (…)”[35]. Jednocześnie podkreślali chęć szerokiej współpracy Wielkiej Brytanii z EWG, Stanami Zjednoczonymi i Commonwealthem oraz uwzględnienie roli, jaką w polityce zagranicznej zaczęły odgrywać Chiny. Punktem wyjścia do opracowania koncepcji współpracy z krajami socjalistycznymi miała być nowa analiza stosunków Wschód-Zachód. Odejście od polityki „apeasementu” wobec ZSRR niewątpliwie zapowiadało pogorszenie i tak nie najlepszych kontaktów między Moskwą i Londynem. Ciekawą rzeczą jest to, iż część zagraniczna w mowie tronowej królowej Elżbiety II [przygotowywanej przez premiera przyp. M. A.] potraktowana została skrótowo, przy czym najkrócej bo w jednym zdaniu skwitowano relację między Wschodem-Zachodem. Królowa powiedziała, że „(…) rząd będzie działać dla osiągnięcia większej stabilności w stosunkach Wschód-Zachód (…)”[36]. W ten sposób Margaret Thatcher jako nowy premier Wielkiej Brytanii i pierwsza w historii tego kraju kobieta na tym stanowisku, zostawiała sobie możliwość wypracowania nowych koncepcji dotyczących polityki wschodniej Zjednoczonego Królestwa.

Margaret Thatcher obejmując rządy w maju 1979 r. stanęła przed ogromem nierozwiązanych problemów. Zjednoczone Królestwo musiało przede wszystkim wydobyć się z kłopotów finansowych. Dlatego też priorytetem dla premier Wielkiej Brytanii stała się walka z inflacją. Prowadzenie polityki zagranicznej Thatcher powierzyła doświadczonemu dyplomacie lordowi Peterowi Carringtonowi[37].

Niespodziewanie szybko bo już w czerwcu 1979 r. premier Wielkiej Brytanii zetknęła się z najwyższymi władzami Związku Sowieckiego. Margaret Thatcher rozmawiała w Moskwie z ówczesnym premierem ZSRR Aleksjejem Kosyginem przede wszystkim o exodusie setek tysięcy Wietnamczyków. Rząd brytyjski nie godził się na przyjęcie nowej fali migracyjnej. Nie chciały tego zrobić także władze Singapuru, Malezji, Tajwanu czy wreszcie Stanów Zjednoczonych. Spotkanie szefów rządów obu państw z uwagi na jego nieoficjalny charakter nie przyniosło żadnych rezultatów[38].

W 1979 r. Thatcher tylko raz musiała wiązać interesy brytyjskie z szeroko pojętymi stosunkami Wschód-Zachód. Miało to miejsce w czasie rozmieszczania amerykańskich rakiet średniego zasięgu na terenie Europy Zachodniej, w tym Wielkiej Brytanii. Przewaga jaką posiadali Sowieci dysponujący nowymi rakietami balistycznymi SS 20 nad wojskami NATO, wymuszała modernizację zachodniej broni średniego zasięgu. W praktyce oznaczało to rozlokowanie na terenie Europy Zachodniej kilkuset amerykańskich rakiet. Margaret Thatcher stała się gorącym zwolennikiem tych rozwiązań. Dzięki jej uporowi, 12 grudnia 1979 r. ministrowie obrony państw NATO podjęli decyzję o przyjęciu wszystkich 572 amerykańskich rakiet[39]. Równolegle do tych działań Margaret Thatcher starała się unowocześnić niezależny system odstraszania nuklearnego Wielkiej Brytanii. Z uwagi na amerykańsko-sowieckie rozmowy rozbrojeniowe a także polityczne interesy prezydenta Cartera, dopiero po zmianie na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, udało się premier Wielkiej Brytanii kupić od Amerykanów bardzo nowoczesny system Trident II[40].

W listopadzie 1979 r. czterdzieści dziewięć osób z amerykańskiego personelu dyplomatycznego w Iranie wzięto jako zakładników. Stało się to przyczyną głębokiego upokorzenia dla największego zachodniego mocarstwa[41].

Zaniepokojona tym premier Thatcher złożyła w grudniu 1979 r. krótką wizytę w Stanach Zjednoczonych. W wygłoszonym tam przemówieniu szczególnie mocno podkreśliła poparcie Wielkiej Brytanii dla przewodniej roli Ameryki wśród państw demokratycznych; ostrzegła też przed niebezpieczeństwem jakie stanowiły ambicje Związku Sowieckiego: „(…) Bezpośrednie zagrożenie ze strony sowietów ma charakter raczej militarny niż ideologiczny. Jest to zagrożenie nie tylko naszego bezpieczeństwa w Europie i Ameryce Północnej, ale także bezpośrednio bądź pośrednio bezpieczeństwo Trzeciego Świata (…). Owszem, możemy się spierać co do motywów którymi kieruje się Związek Radziecki lecz faktem jest, że Sowieci mają broń i z czasem będą jej mieli coraz więcej. Tak więc odpowiednia reakcja ze strony Zachodu byłaby jedynie rozwagi (…)”[42]. Słowa premier Wielkiej Brytanii wkrótce znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości.

27 grudnia 1979 r. prezydent Afganistanu Hafizullah Amiu został zamordowany. Jego miejsce zajął Rosbak Karmel wspierany przez wojska sowieckie. Ewentualne opanowanie Afganistanu przez Związek Sowiecki mogło doprowadzić do usamodzielnienia się Beludżystanu, zapewniając Moskwie dostęp do Oceanu Indyjskiego a także rozbioru Iranu i Pakistanu. Poza tym sukces Sowietów mógł stworzyć precedens, który umożliwiłby podobne do afgańskiej interwencję Sowietów w Trzecim Świecie. Agresja sowiecka w Afganistanie zakończyła krótki okres, jak  się okazało pozornego, odprężenia w stosunkach Wschód-Zachód.

28 grudnia 1979 r. premier Wielkiej Brytanii zdecydowała się na ścisłą współpracę ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie wojny afgańskiej. Wystosowała też do Sekretarza Generalnego KC KPZR Leonida Breżniewa oficjalne telegramy potępiające działania Sowietów. Razem z prezydentem Carterem przedsięwzięła konkretne kroki wymierzone w agresora: ograniczenie wizyt, zmniejszenie liczby zawieranych umów, nie odnowienie brytyjsko-sowieckiej umowy kredytowej oraz zaostrzenie zasad według których przekazywano Sowietom najnowsze osiągnięcia techniki. Podobnie jak prezydent Carter, premier Thatcher usiłowała przeszkodzić Sowietom w wykorzystaniu olimpiady w Moskwie do celów propagandowych. Afganistan stał się także tematem obrad na forum ONZ, gdzie ambasador brytyjski przy tej organizacji Tony Parson wezwał kraje niezaangażowane do potępienia Związku Sowieckiego[43].

Londyn w odpowiedzi na wydarzenia w Afganistanie zaczął realizować powrót do aktywnej polityki w Zatoce Perskiej (w dziewięć lat po wycofaniu swych sił stacjonujących na wschód od Suezu), zarówno na płaszczyźnie dyplomatycznej jak i militarnej. Dowodem tego była wizyta jaką 10 stycznia 1980 r. złożył w Maskacie lord Carrington. Sułtanat Omanu miał istotne znaczenie dla Wielkiej Brytanii ze względu na swą strategiczną pozycję u wejścia do Zatoki Perskiej i tradycyjne więzy między Maskatem a Londynem Oman, który kontrolował południowy brzeg Zatoki dysponował armią około 20 tysięcy ludzi, szkolonych przez sześciuset Brytyjczyków. Obecność Wielkiej Brytanii była dużo bardziej dyskretna w innych państwach Bliskiego Wschodu, ale w większości z nich szkoleniem sił zbrojnych zajmowali się Brytyjczycy. Podróż lorda Carringtona stała się zapowiedzią polityki mającej polegać nie na zastąpieniu Iranu w roli „żandarma nad Zatoką” ale na wspieraniu państw tego regionu przez Zjednoczone Królestwo i przeciwdziałaniu ewentualnej akcji Związku Sowieckiego[44].

Margaret Thatcher określiła jeszcze jeden cel przyświecający polityce brytyjskiej w tym regionie. 30 kwietnia 1980 r. oświadczyła, iż państwa zachodnie „(…) powinny przekazać krajom eksporterom ropy naftowej (OPEC), że nie leży w ich interesie podminowywanie gospodarki zachodniej ciągłymi zwyżkami cen ropy (…)”[45]. Premier Thatcher odwiedziła kraje Zatoki Perskiej w kwietniu 1981 r. ( jej wizyta była poprzedzona pobytem brytyjskiego ministra obrony Johna Notta ). We wrześniu tego roku przebywała kilka dni w Kuwejcie, któremu przyznała 1,8 mln dolarów na zakup broni. Premier Wielkiej Brytanii poparła również pomysł Ronalda Reagana, który zastąpił J. Cartera na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, na stworzenie sił szybkiego reagowania w Zatoce[46].

Nową jakość zyskały na początku 1980 r. stosunki brytyjsko-pakistańskie. Wielka Brytania przez cały czas trwania wojny afgańskiej dostarczała Pakistanowi broń. Kontakty między oboma krajami były bardzo regularne (dwukrotnie w latach 1980-81 przebywał w Pakistanie minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, raz w październiku 1981 r. premier Thatcher)[47].

Pogorszenie kontaktów na linii Wschód-Zachód związane z wojną w Afganistanie, pobudziło premier Wielkiej Brytanii do ataków na Związek Sowiecki. 11 października 1980 r. na zjeździe partii konserwatywnej powiedziała m.in.: „(…) radziecki marksizm jest zbankrutowany ideologicznie i politycznie, gospodarczo i moralnie. Ale Związek Sowiecki jest potężny wojskowo i narasta z jego strony groźba dla świata. Rząd brytyjski nie pozwoli zapomnieć o Afganistanie, będziemy mówić o agresji. Niektórzy twierdzą, że wystawiamy na niebezpieczeństwo odprężenie. Odprężenie jest niepodzielne i dwukierunkowe. Związek Sowiecki nie może podejmować agresywnych działań w różnych częściach świata i oczekiwać, że w Europie wszystko będzie tak jak dawniej. Albo wszyscy będą realizować założenia polityki odprężenia albo nikt (…)”[48].

Mimo ochłodzenia stosunków z ZSRR, Margaret Thatcher próbowała poszerzać kontakty z tymi krajami socjalistycznymi, które w jakiś sposób wyróżniały się wśród innych państw Układu Warszawskiego. Za cel tych działań Thatcher uznała tworzenie infrastruktury powiązań między-blokowych, utrudniających „nagłe manewry” i łagodzących napięcia między supermocarstwami[49].

W 1980 r. relacje Wschód-Zachód stały się napięte także na skutek wydarzeń w Polsce. 11 października 1980 r. Margaret Thatcher określiła swój stosunek do zrywu „Solidarności”: „(…) marksizm twierdzi, że kapitalizm znalazł się w kryzysie. Polscy robotnicy pokazali że w kryzysie jest komunizm. Polacy powinni być pozostawieni sami sobie, żeby mogli określić swój los bez zewnętrznej ingerencji (…)”[50]. 13 grudnia 1981 r. wprowadzono w Polsce stan wojenny. Stany Zjednoczone już 19 grudnia, bez porozumienia ze swoimi sojusznikami, wprowadziły sankcje na Związek Sowiecki[51]. W styczniu 1982 roku Margaret Thatcher określiła politykę Ronalda Reagana mianem niekorzystnej dla państw Zachodu. 18 czerwca 1982 r. Amerykanie uchwalili zakaz udzielania pomocy technologicznej Związkowi Sowieckiemu w wydobyciu ropy i gazu[52]. Posunięcie to równało się rozpętaniu prawdziwej wojny ekonomicznej z Moskwą; spotkało się także z oporem wszystkich państw w Europie Zachodniej, których interesy ekonomiczne zostały poważnie naruszone[53]. Kompromis osiągnięto dopiero jesienią 1982 r., kiedy to Stany Zjednoczone zrezygnowały z sankcji. W ogromnej mierze przyczyniła się do tego postawa premier Wielkiej Brytanii. Dzięki jej naciskom na prezydenta Reagana, opracowano wspólną strategię wobec bloku sowieckiego, obejmującą m.in.: „(…) zobowiązanie się do nie podpisywania i nieakceptowania umów dotyczących zakupu sowieckiego gazu ziemnego w okresie, w którym przebadane zostaną możliwości korzystania przez Zachód z innych źródeł energii; (po drugie) wzmocnienie kontroli transferu środków strategicznych do Związku Sowieckiego; (po trzecie) ustalenie procedur pozwalających na kontrolowanie stosunków finansowych ze Związkiem Sowieckim oraz zharmonizowanie w sprawie kredytów eksportowych (…)”[54].

Porozumienie to, pomijając wzrost prestiżu premier Wielkiej Brytanii, podkreśliło niezależność polityki globalnej Zjednoczonego Królestwa od Stanów Zjednoczonych[55]. Konflikt wokół sankcji wprowadzonych przez Reagana w odpowiedzi na próbę „zduszenia” Solidarności, świadczył także o ogromnej dwuznaczności poparcia Margaret Thatcher dla ruchów antykomunistycznych. Zyskiwały one zawsze jej aprobatę, czasami wymierną pomoc ale tylko wtedy gdy było to zbieżne z wąsko pojętym interesem Wielkiej Brytanii.

W latach 1980-83 stosunki brytyjsko-sowieckie mimo prób ich normalizacji układały się coraz gorzej. Związek Sowiecki odrzucał pomysły brytyjskie o neutralizacji Afganistanu a zarazem przy każdej okazji przypuszczał frontalny atak na premier Thatcher i jej „zimnowojenną” politykę. Moskwa wielokrotnie ostrzegała Londyn przed skutkami jakie mogła jej zdaniem spowodować „imperialistyczna” polityka brytyjska w stosunkach międzynarodowych. Stanowisko takie pozostawało niezmienne przez cały czas trwania wojny o Falklandy w 1982 r. Sowieci podkreślali, że występują przeciwko kolonializmowi w każdej postaci. Twierdzili iż „(…) przywrócenie statusu kolonialnego wysp [Malwinów przyp. M.A.] jest rzeczą niedopuszczalną (…)”[56].

Przełom roku 1982 i 1983 w kontaktach Londynu i Moskwy stał pod znakiem „wojny wydaleń dyplomatów”-brytyjskich ze Związku Sowieckiego i sowieckich z Wielkiej Brytanii. W tym czasie przybrała na ostrości antyradziecka retoryka Thatcher: „(…) Czy jest jakieś sumienie na Kremlu? Czy ludzie ci zapytali kiedykolwiek siebie jaki jest cel życia? Przekonania komunistyczne są pozbawione sumienia, niedostępne dla dobra czy zła. Liczy się tylko system, któremu muszą się wszyscy podporządkować. Niemniej jednak w Polsce mogli oni ujrzeć, że nawet przebrani za rząd wojskowy nie byli w stanie zdławić duszy ludzi (…). Czy kiedykolwiek się zastanawiają, czy obawiają się, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym ich właśni ludzie dadzą wyraz swoim uczuciom i frustracjom. Wolność przekonań jest rzeczą naturalną, której nie dało prawo i prawo nie może odebrać (…)”[57].

13 lutego 1984 r. zmarł następca Leonida Breżniewa na stanowisku Sekretarza Generalnego KC KPZR Jurij Władymirowicz Andropow. Margaret Thatcher wzięła udział w jego pogrzebie[58]. Prawdopodobnie gest ten oznaczał, iż premier uznała „zimnowojenną grę” Ronalda Reagana, który 23 marca 1983 r. ogłosił rozpoczęcie badań nad Inicjatywą Obrony Strategicznej, za zbyt niebezpieczną. Pragnęła tym samym doprowadzić do ocieplenia stosunków na linii Londyn-Moskwa. 29 czerwca 1984 r. minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii G.Howe złożył wizytę w Związku Sowieckim. Ton rozmów jakie tam prowadził był dosyć chłodny. Poruszano sprawę zbrojeń, sytuacji w Polsce a także praw człowieka. Pobyt szefa Foreign Office w Moskwie służył raczej „przełamywaniu lodów” niż osiągnięciu konkretnych celów[59]. Dokładnie taki sam wydźwięk miała obecność G. Howa na przyjęciu w ambasadzie sowieckiej 6.11.1984 r., wydanym w 67 rocznicę przewrotu bolszewickiego[60].

Następnym krokiem dążącym do nawiązaniu bliższych stosunków dyplomatycznych między Wielką Brytanią a Związkiem Sowieckim, było spotkanie Margaret Thatcher i członka Biura Politycznego KC KPZR Michaiła Gorbaczowa w grudniu 1984 r[61]. Gorbaczow został zaproszony do Zjednoczonego Królestwa przez brytyjską sekcję Unii Międzyparlamentarnej. W sensie protokolarnym jego wizyta nie była więc oficjalna. Mimo to jej waga była ogromna, gdyż Gorbaczowa uważano powszechnie za następcę Sekretarza Generalnego Czernienki[62]; poza tym był on najwyższym rangą gościem sowieckim od pobytu premiera Kosygina w Londynie w 1967 r. Rozmowy Margaret Thatcher i Michaiła Gorbaczowa odbyły się w Chequers. Obok premier i jej gościa w spotkaniu uczestniczyli: żona Gorbaczowa Raisa, ambasador sowiecki w Londynie Leonid Zamiatim oraz doradca Gorbaczowa Aleksander Jakowlew; po stronie brytyjskiej : minister spraw zagranicznych G.Howe a także minister spraw wewnętrznych Willie Whitelaw, minister obrony Michael Heseltine, oraz najbliżsi doradcy Margaret Thatcher- Michael Jopling, Malcolm Rifkin i Poul Chanon. Początkowo dyskusja dotyczyła ogólnych rozważań, w których każda ze stron usiłowała przekonać drugą o wyższości systemów-demokracji i komunizmu. „(…) gdybym na tym etapie zwracała uwagę tylko na treść wypowiedzi pana Gorbaczowa-w większości utrzymanych w standardowym stylu marksistowskim-musiałabym dojść do wniosku, że był właśnie z takiej gliny ulepiony. Lecz jego osobowość nie mogła bardziej różnić się od przeciętnych sowieckich aparatczyków, sztywnych jak brzuchomówcy. Uśmiechał się a nawet śmiał, gestykulował, chcąc coś podkreślić modulował głos, żywo brał udział w sporze, był wnikliwym rozmówcą (…)”[63]. Najważniejszą sprawą jaką poruszali Gorbaczow i Thatcher była kontrola zbrojeń. Genewskie rozmowy na ten temat znajdowały się w 1984 r. w impasie, z uwagi na paraliżujące Sowietów prace prowadzone przez Amerykanów nad Inicjatywą Obrony Strategicznej. Sowieci za wszelką cenę pragnęli zaniechania tych badań. To stanowiło najważniejszy powód, dla którego Gorbaczow przyjął zaproszenie Thatcher, traktowanej przez Sowietów jak pośrednik między nimi a Waszyngtonem. Premier dała Gorbaczowowi do zrozumienia, że popiera plan badań nad Inicjatywą Obrony Strategicznej, choć nie zgadza się z prezydentem Reaganem co do tego, iż prace nad inicjatywą są wstępem do całkowitego wyzbycia się broni atomowej. Margaret Thatcher dodała, że traktuje rozwój zbrojeń kosmicznych jako dalsze nakręcenie spirali zbrojeń. Wydaje się, że Gorbaczow był bardzo zadowolony z takiego stanowiska premier Wielkiej Brytanii, czego dał wyraz w swym pojednawczym przemówieniu w parlamencie brytyjskim[64].

22 grudnia premier Thatcher udała się do Camp Dawid żeby zdać prezydentowi Reaganowi relację ze spotkania z Gorbaczowem. Thatcher miała tutaj po raz pierwszy okazję wysłuchać bezpośrednio wypowiedzi prezydenta Reagana na temat Inicjatywy Obrony Strategicznej. Reagan podkreślił, że Inicjatywa Obrony Strategicznej jest systemem defensywnym i że jej celem nie jest uzyskanie przez Stany Zjednoczone jednostronnej przewagi. Zapewniał też, iż zgodzi się na umiędzynarodowienie badań o czym napomknął już wcześniej Sowietom. Podkreślił także, iż za swój dalekosiężny plan uważa całkowite uwolnienie świata od broni jądrowej. Oczywiście ani Sowieci, ani tym bardziej Thatcher nie przejęli się wizjonerstwem Ronalda Reagana. Premier wiedziała, iż bezpośrednim celem badań nad Inicjatywą Obrony Strategicznej jest próba wymuszenia na Sowietach zwiększenia wydatków na zbrojenia, na które, co potwierdzały materiały wywiadowcze Amerykanów, nie było ich stać. Rzecz oczywista w opracowanym przez panią Thatcher i prezydenta Reagana oświadczeniu, nie było o tym mowy. Uzgodniono natomiast m.in. iż:

1/ celem Stanów Zjednoczonych i krajów zachodnich nie jest osiągnięcie jednostronnej przewagi lecz utrzymanie równowagi przy jednoczesnym śledzeniu wydarzeń w Związku Sowieckim,

2/ rozmieszczenie nowej broni w ramach Inicjatywy Obrony Strategicznej będzie musiało zostać poddane negocjacjom zgodnie z wymogami poprzednich porozumień,

3/ celem nadrzędnym nadal pozostaje umacnianie, nie zaś osłabienie idei odstraszania nuklearnego,

4/ negocjacje pomiędzy Wschodem a Zachodem powinny dążyć do osiągnięcia bezpieczeństwa przy jednoczesnym ograniczeniu systemów ofensywnych po obu stronach[65].

Wizyta Margaret Thatcher u prezydenta Reagana świadczyła o tym, że premier Wielkiej Brytanii po czterech latach rządów udało się osiągnąć bardzo silną pozycję wśród innych przywódców Zachodu. Wynikało to nie tylko ze „specjalnych więzi” łączących ją z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Jedną z najważniejszych przyczyn takiego stanu rzeczy, była prowadzona przez Thatcher i jej współpracowników, polityka wschodnia Zjednoczonego Królestwa. Po objęciu władzy w 1979-tym roku o poglądach Margaret Thatcher w kwestii stosunków Wschód-Zachód było wiadomo tylko tyle, że jest ona zagorzałym wrogiem komunizmu i politykiem sceptycznie oceniającym efekty polityki odprężenia. Już jako premier Wielkiej Brytanii wielokrotnie potępiała działania ZSRR i sam komunizm. Nie przeszkadzało to jej w utrzymywaniu bardzo dobrych kontaktów z Chińską Republiką Ludową. Stosunek Margaret Thatcher do polskiego zrywu antykomunistycznego, także świadczył o stawianiu przez premier na pierwszym miejscu brytyjskiej racji stanu przed ideałami walki z komunizmem. W przypadku sporu o sankcje prezydenta Reagana wymierzone w Moskwę, racja stanu Wielkiej Brytanii oznaczała dla Margaret Thatcher obronę kilkuset milionów funtów, potrzebnych do odbudowy brytyjskiej gospodarki. Thatcher od początku swoich rządów, próbowała prowadzić politykę wschodnią niezależną od nacisków Stanów Zjednoczonych. Stało się to szczególnie ważne w 1983 r., kiedy napięcia między Waszyngtonem i Moskwą uniemożliwiały jakikolwiek dialog między wolnym i komunistycznym światem. Thatcher na przełomie 1984 i 1985 r. była zdecydowana odgrywać ważną rolę na scenie międzynarodowej. To właśnie dlatego chciała być siłą motoryczną w dążeniu do odnowienia kontaktów z „blokiem wschodnim”. Politykę rozmów ze Związkiem Sowieckim zainicjowała wystąpieniem w Waszyngtonie 29 września 1983 r. W ciągu dziewięciu miesięcy po wyborach parlamentarnych 1983 r., Thatcher odwiedziła Węgry i pojechała na pogrzeb Andropowa. Kreml zaczął zauważać premier Zjednoczonego Królestwa; doceniał też jej kontakty z prezydentem Reaganem. Sowieci do pewnego stopnia odczuwali respekt dla siły militarnej Wielkiej Brytanii. Wywarło na nich wrażenie zwycięstwo Brytyjczyków i premier Thatcher w wojnie o wolność Falklandów. Wizyta Gorbaczowa w Londynie w grudniu 1984 r., miała się stać szansą dla Wielkiej Brytanii do sformułowania ambitniejszej polityki wschodniej. Kontakty Wschód-Zachód nadal były zdominowane przez dwa supermocarstwa Stany Zjednoczone i Związek Sowiecki. Ambitna polityka Thatcher sprawiała, że relacje na linii Waszyngton-Moskwa przestawały być synonimem stosunków między wolnym i komunistycznym światem.

ROZDZIAŁ II: OD OBJĘCIA WŁADZY PRZEZ MICHAIŁA GORBACZOWA W MARCU 1985 ROKU DO SPOTKANIA Z RONALDEM REAGANEM W CAMP DAVID W LISTOPADZIE W 1986 ROKU.

8 lutego 1985 r. minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Geoffrey Howe złożył wizytę w komunistycznej Rumunii. Kilka dni później odwiedził Bułgarię. Następnie w kwietniu 1985 r. przebywał w Niemczech Wschodnich, Polsce i Czechosłowacji. Ofensywa dyplomatyczna Zjednoczonego Królestwa zbiegła się ze wznowionymi 12 marca rozmowami rozbrojeniowymi w Genewie. Z tego powodu wzbudziła zainteresowanie zarówno Sowietów jak i sojuszników Wielkiej Brytanii. Podróż Howea była jednym z elementów działań podejmowanych przez Margaret Thatcher, mających na celu ponowne włączenie bloku sowieckiego do dialogu i poprawy stosunków z krajami Europy Zachodniej. Howe w odwiedzanych przez  siebie państwach podkreślał wielokrotnie potrzebę poszerzenia sfery kontaktów Wschód-Zachód. Wyrażał też obawę, że zostaną one: „(…) zmonopolizowane i zredukowane przez stan sowiecko-amerykańskich rozmów rozbrojeniowych.(…) Dlaczego mielibyśmy pozostawić całą tę gonitwę Waszyngtonowi ? Nie zawsze zgadzamy się z nim w 100%-tach. Jest tu jeszcze wiele miejsca dla wzajemnych rozmów poszczególnych krajów (…)”[66]. Specjalny charakter miał pobyt Howea w Czechosłowacji w kwietniu 1985 r. Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii spotkał się tam z sygnatariuszami Karty 77. Zapewnił ich, że Zjednoczone Królestwo opowiada się za pełnym wprowadzeniem w życie Aktu Końcowego z Helsinek. Rozmawiał też z kardynałem Frantiszkiem Tomaszkiem m.in. o restrykcjach wobec czechosłowackiego kościoła katolickiego[67]. Duży nacisk na kwestie praw człowieka, duchowe wsparcie dla ciemiężonego kościoła i dysydentów nie były nowymi elementami w polityce Wielkiej Brytanii wobec krajów Europy Środkowej i Wschodniej.

Działania dyplomacji brytyjskiej w stosunku do krajów demokracji ludowej przynosiły ograniczone rezultaty. Państwa takie jak Czechosłowacja, Węgry czy Polska były pozbawione suwerenności i nie mogły wnieść do dialogu Wschód-Zachód niczego, co nie byłoby zgodne z wytycznymi ZSRR. Wizyty Howea w dobie napięcia na linii Waszyngton-Moskwa, poprawiały jednak stosunki brytyjsko-sowieckie, prowadziły także do „ocieplenia” relacji Wschód-Zachód. Było to jednym z powodów, dla których Ronald Reagan liczył się ze zdaniem Margaret Thatcher.

Śmierć Konstantina Czernienki i wybór Michaiła Gorbaczowa na pierwszego sekretarza KC KPZR nie stanowiły cezury w polityce Thatcher wobec ZSRR. Gorbaczow był siódmym po Leninie szefem partii. Dojrzewał politycznie gdy Związek Sowiecki przeżywał bezprecedensowy okres prestiżu i potęgi. Obejmując rządy w marcu 1985 r. stanął na czele supermocarstwa w stanie gospodarczego i społecznego rozkładu[68]. Jak wszyscy jego poprzednicy budził na Zachodzie jednocześnie lęk i nadzieję.

Zbigniew Brzeziński-były doradca prezydenta Cartera pisał o wyborze Gorbaczowa: „(…) przeszedł on przez szeregi partyjne pod opieką Andropowa i Susłowa. Oczekuję bardziej zręcznego, energicznego i pod wieloma względami bardziej niebezpiecznego sowieckiego przywódcy (…)”[69].

Dwoistość ocen wyboru Gorbaczowa była bardzo wyraźna w brytyjskich mediach. „Ekspert rolny” z południowej Rosji na stanowisku Sekretarza Generalnego zwiększał nadzieję komentatorów na odwilż w stosunkach międzynarodowych. Ci sami dziennikarze podkreślali, że Gorbaczow nie będzie prowadził liberalnej polityki wobec Zachodu. Ewentualne reformy nowego sekretarza mogły uczynić ZSRR silniejszym przeciwnikiem. Spekulacjom nie było końca[70].

Rząd Margaret Thatcher, podobnie jak laburzystowska opozycja, z zadowoleniem przyjął zmianę przywódcy sowieckiego mocarstwa. Thatcher uważała, że grudniowa wizyta Gorbaczowa w Londynie sprzyjała w podjęciu roboczych kontaktów z nowym pierwszym sekretarzem i jego przyszłą ekipą[71]. W marcu 1985 r. Thatcher była zdania, iż decyzja o wyborze Gorbaczowa będzie miała najbardziej doniosłe skutki od śmierci Stalina. W jej ocenie zaczynał on sprawowanie władzy bez obciążeń przeszłością-latami wojny i stalinizmu. A to one, w mniemaniu premier Thatcher, w dużym stopniu wyznaczały działania poprzedników siódmego Sekretarza Generalnego[72].

Brytyjskie Foreign Office wiosną 1985 r. wyrażało przekonanie, że Gorbaczow poprowadzi ZSRR w kierunku przemian, zwłaszcza w sferze gospodarki. Taka potencjalna modernizacja miała zwiększyć oddziaływanie Zachodu na gospodarkę sowiecką, jednocześnie zmniejszając ostrość konfrontacji zbrojeniowej. Oczywiście w takim wypadku Wielka Brytania widziałaby dla siebie szczególną rolę w ewolucji systemu sowieckiego. Londyn liczył także na korzyści gospodarcze związane z ewentualnym wzrostem eksportu do ZSRR. Bardzo zależało mu przy tym na umocnieniu swojej szczególnej pozycji w wielokącie Europa Zachodnia-Stany Zjednoczone-Europ Wschodnia-ZSRR[73]. Rząd Margaret Thatcher przyjął od początku rządów Gorbaczowa bardzo ważne założenie mówiące, iż poprawa sytuacji gospodarczej ZSRR nie stanowi zagrożenia dla państw sprzymierzonych w NATO. Co więcej może być gwarancją poprawy sytuacji międzynarodowej. Takie stanowisko było diametralnie różne od reaganowskiej polityki gnębienia „Imperium Zła” wszelkimi możliwymi sposobami.

Margaret Thatcher była obecna na pogrzebie Konstantina Czernienki. Z bliska przyglądała się przejęciu władzy przez Gorbaczowa. 14 marca 1985 r. odbyła z nim ponad godzinne spotkanie. Bezpośrednio po jego zakończeniu określiła je jako: „(…) bardzo dobre i pożyteczne. Nowy przywódca [przyp. M. A.] jest człowiekiem którego lubię i z którym można się dogadać. Jest między nami pewna doza zaufania (…) możemy rozmawiać szczerze i na całkowicie różne problemy. Ale obydwoje wiemy, że nie możemy się nawracać (…).”[74]. Po latach napisała w swoich wspomnieniach: „(…) Przeszkadzała obecność pana Gromyki. Na Kremlu w sali Świętej Katarzyny panowała bardziej oficjalna atmosfera niż w Chequers ale udało nam się przybliżyć następstwa polityki, jaką uzgodniłam z prezydentem Reaganem w grudniu 1984 roku w Camp Dawid (…)”[75].

Po powrocie do Londynu Margaret Thatcher kilkakrotnie wypowiadała się o wyborze Gorbaczowa. Wydaje się, że dosyć chłodne spotkanie z nowym sekretarzem na Kremlu zasiało ziarnko niepewności co do wcześniejszych wyobrażeń o Gorbaczowie. W wywiadzie dla telewizji BBC premier stwierdziła: „(…) różnimy się z nim w wielu sprawach ale jesteśmy zgodni w dwóch kwestiach. Po pierwsze, że nigdy nie powinno dojść do konfliktu między Wschodem a Zachodem, po drugie co do roli redukcji zbrojeń.(…) Swoich stosunków z Gorbaczowem nie określiłabym mianem specjalnych, mimo że możemy ze sobą dyskutować (…)”[76].

Wydarzeniem, które zamykało okres podniecenia, spekulacji i często braku trzeźwych ocen zmian na Kremlu, była wypowiedź ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Geoffreya Howea. 15 marca 1985 r. ostrzegł on przed budowaniem linii Maginota w przestrzeni kosmicznej. „(…) Rozmieszczenie systemu SDI może trwać wiele lat. Wiele lat niepewności i braku stabilizacji nie może być naszym celem. Wszyscy sojusznicy na każdym etapie muszą mieć poczucie, że bezpieczeństwo obszaru NATO jest niepodzielne. W przeciwnym bowiem wypadku zachwieją się dwa filary Sojuszu Atlantyckiego (…)”[77].

„Times” skrytykował Howe’a i oskarżył go o dostarczanie Związkowi Sowieckiemu argumentów przeciwko polityce Reagana. Zdaniem redaktorów gazety wystąpienie ministra spraw zagranicznych mogło zaszkodzić zwartości Sojuszu Atlantyckiego w przełomowym momencie negocjacji Wschód-Zachód. „Times” wskazał też trafnie przyczynę zachowania szefa Foreign Office: „(…) objęcie przez Gorbaczowa funkcji sekretarza generalnego KC KPZR bez wątpienia zawróciło w zbyt wielu głowach w Londynie (…)”[78]. Sceptycyzm partnerów Stanów Zjednoczonych  w NATO wobec programu tzw. wojen gwiezdnych nie był czymś niezwykłym. Kontekst wypowiedzi Howe’a i długoletnia przyjaźń Reagana i Thatcher potwierdzają jednak słuszność ocen „Timesa”.

Stosunki brytyjsko-sowieckie szybko wróciły do stanu normalnego. 2 kwietnia 1985 r. rząd Margaret Thatcher zablokował dostawy do ZSRR kluczowych komponentów do pieców, które pozwoliłyby Sowietom wyprodukować lekki i odporny na wysokie temperatury materiał. Miał on posłużyć do produkcji sowieckich pocisków nuklearnych[79]. W połowie kwietnia 1985 r. Sowieci wystosowali do rządu Margaret Thatcher zaproszenie dla delegacji brytyjskiej, która miałaby wziąć udział w obchodach czterdziestolecia Dnia Zwycięstwa[80]. W tym samym czasie zostali wydaleni z Londynu za działalność szpiegowską: zastępca attache morskiego ambasady ZSRR kapitan Oleg Los i pracownik londyńskiego przedstawicielstwa  Aerofłotu Wiaczesław Grigorow[81]. 22 kwietnia 1985 r. w ramach odwetu, władze sowieckie poleciły opuszczenie terytorium ZSRR trzem pracownikom ambasady brytyjskiej w Moskwie. Byli to attache morski kapitan John Marshall, jego zastępca Martin Nelson i drugi sekretarz odpowiedzialny za sprawy współpracy naukowej Elizabeth Robson[82]. 23 kwietnia rząd Thatcher nakazał opuszczenie Zjednoczonego Królestwa trzem kolejnym dyplomatom sowieckim. Byli to: zastępca attache morskiego kapitan Wiktor Zajkinow, zastępca attache wojskowego podpułkownik Wadim Czerkasow oraz trzeci sekretarz ambasady odpowiedzialny za sprawy nauki i techniki Oleg Białowiencow[83].

Rząd Margaret Thatcher próbował łagodzić skutki wydaleń dyplomatów. 23 kwietnia 1985 r. wiceminister spraw zagranicznych Malcolm Rifkind oświadczył w Izbie Gmin, że Wielka Brytania przywiązuje duże znaczenie do kontynuowania poprawy stosunków ze Związkiem Sowieckim. Musi jednak przedłożyć ponad to sprawy bezpieczeństwa państwowego. Brytyjczycy zaproponowali Sowietom, że nie będą ujawniać powodów wydaleń. W zamian za to prosili Moskwę aby powstrzymała się przed wszelkimi posunięciami represyjnymi wobec dyplomatów brytyjskich w ZSRR. Gorbaczow potępił jednak działania rządu premier Thatcher[84]. Sytuacja uspokoiła się kilka tygodni później. 8 maja 1985 r. opublikowano treść listu Gorbaczowa przekazanego na ręce Thatcher z okazji Dnia Zwycięstwa. Pierwszy Sekretarz stwierdził w nim m.in., że ZSRR zamierza współpracować z Wielką Brytanią aby uniknąć wybuchu wojny nuklearnej. Przesłanie Gorbaczowa było odpowiedzią na list Thatcher, który miał wyciszyć aferę szpiegowską[85].

Kontakty na linii Londyn-Moskwa nie uległy drastycznemu pogorszeniu przede wszystkim z powodu absorbującego Gorbaczowa Plenum KC KPZR, które obradowało w kwietniu 1985 r. Ochłodzenie stosunków między obydwoma krajami było jednak bardzo wyraźne. Dowodem na to był chociażby afront jaki spotkał ustępującego ambasadora Wielkiej Brytanii w Moskwie, sir Iana Satherlanda. Zgodnie z protokołem dyplomatycznym chciał on złożyć ostatnią wizytę ministrowi spraw zagranicznych ZSRR Gromyce. Ten jednak odmówił. Wiosną 1985 r. zmniejszyła się także ilość kontaktów Londynu z ambasadorem sowieckim Wiktorem Popowem. Komentując tę sytuację Geoffrey Howe stwierdził, iż wysiłek dyplomacji brytyjskiej był potrzebny „(…) Wymaga to [próba polityki dialogu przyp. M.A.] przekonania i subtelności, jak również cierpliwości. Jest to jednak o wiele lepsze od frustracji, obawy i nieporozumienia, które mnożyłyby się w okresie braku kontaktów (…)”[86].

Kwietniowe plenum KC KPZR potwierdziło obawy wielu polityków na Zachodzie. Gorbaczow chciał reformować komunizm ale tylko po to, żeby ZSRR był krajem naprawdę wcielającym w życie zasady marksizmu-leninizmu. Chciał walczyć z biurokratycznym aparatem, którego sam był głównym ekspozytariuszem. Nie zdawał sobie przy tym sprawy z ogromu problemów, jakie podejmował na płaszczyźnie wewnętrznej[87].

Politykę zagraniczną ZSRR na kwietniowym plenum uznano tradycyjnie za pokojową. Jej głównym celem było niedopuszczenie do katastrofy jądrowej. Wymieniono też przyczyny międzynarodowego napięcia. W pierwszej kolejności był to imperializm Stanów Zjednoczonych, które zostały oskarżone o dywersyjną działalność przeciwko państwom socjalistycznym. Za zagrożenie dla niezawisłości narodów uznano „(…) rozszerzenie i aktywizację ekspansji ekonomicznej USA (…)”[88].

Szereg wypowiedzi najbliższych współpracowników Gorbaczowa świadczyło o tym, że poglądy nowego kierownictwa ZSRR na sprawy międzynarodowe  nie różniły się od utartych przez dziesięciolecia wzorców. Aleksander Jakowlew w wywiadzie dla „La Republiki” twierdził: „(…) wydaje mi się, że można mówić o pogłębieniu analizy, o powszechnym kryzysie kapitalizmu, o tradycyjnych sprzecznościach między-imperialistycznych oraz o ciągle pojawiających się nowych, które zwiększają tendencje destabilizujące. Pomimo wspólnoty celów polityczno-strategicznych Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników ujawniają się rozmaite rozbieżności. Międzynarodowe awanturnictwo obecnego rządu Stanów Zjednoczonych daleko nie odpowiada rządom Europy Zachodniej i Japonii. Stopniowo te kraje nabierają świadomości, że wojskowa potęga sowiecka ma na celu jedynie korzyści obronne i przeciwstawienie się imperialnym aspiracjom USA. Podczas gdy oligarchia amerykańska kieruje się egoizmem gospodarczym, tendencje odśrodkowe mogą uzyskać realny wymiar w sferze strategiczno-wojskowej (…)”[89]. Oczekiwania na tarcia między sojusznikami w NATO były starą bronią dyplomacji sowieckiej, którą zamierzał wykorzystać Gorbaczow. Rząd premier Thatcher w dalszym ciągu musiał uważnie śledzić rokowania amerykańsko-sowieckie i pilnować żeby ewentualne ustalenia w Genewie nie naruszały racji stanu Wielkiej Brytanii. Jednocześnie Margaret Thatcher nie mogła pozwolić na to, żeby jakakolwiek prowokacja Gorbaczowa powiodła się i rzeczywiście zagroziła spoistości Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Przykładem gry Gorbaczowa jest wywiad jakiego udzielił „Timesowi” 9 września 1985 r. Pierwszy Sekretarz wyłożył w nim swoją koncepcję pokojowego współistnienia: „(…) Pytacie mnie jaki główny czynnik określa stosunki sowiecko-amerykańskie. Myślę, że zasadnicze znaczenie ma fakt, iż bez względu na to czy się lubimy, czy nie, możemy albo przetrwać razem albo razem zginąć. Podstawowa kwestia, na którą musimy odpowiedzieć polega na tym, czy wreszcie jesteśmy gotowi uznać, że nie ma innego wyjścia niż żyć w pokoju ze sobą i czy jesteśmy gotowi zmieniać świadomość i sposób postępowania z wojennego na pokojowy (…)”[90].Te deklaracje Gorbaczow połączył z propozycją utworzenia strefy bez broni chemicznej w Europie. Poza tym zachęcał Stany Zjednoczone do odrzucenia programu SDI, w zamian za co obiecywał wysunięcie radykalnych postulatów rozbrojeniowych.

Gorbaczow celowo pomijał oficjalne forum w Genewie, na którym powinien przedstawić swoje pomysły. Zyskiwał dzięki temu dwie korzyści. Po pierwsze trafiał do spragnionej odprężenia zachodnioeuropejskiej opinii publicznej, która zaczynała w nim dostrzegać reformatora niosącego światu pokój. Po drugie, rządy krajów Europy Zachodniej były zdezorientowane nieoficjalną formą propozycji Gorbaczowa. Nie mogły się więc do nich ustosunkować. Narażały się tym samym swoim obywatelom, którzy mogli oskarżać swoich przywódców o oportunizm i służalczość wobec Stanów Zjednoczonych.

Brytyjskie Foreign Office nie miało czasu by zająć jasne stanowisko wobec propozycji Gorbaczowa. 12 września 1985 r. zakomunikowano w Londynie o ucieczce Olega Gordijewskiego, radcy ambasady ZSRR w Londynie. Rząd brytyjski udzielił mu azylu politycznego. Jednocześnie władze Zjednoczonego Królestwa wydaliły 25-ciu obywateli sowieckich. Ambasada sowiecka potępiła to posunięcie jako niczym nie uzasadnione i nieprzyjazne. Ostrzegła też, iż ten krok Wielkiej

Brytanii może zaszkodzić stosunkom między obydwoma krajami. W rzeczywistości Gordijewski współpracował z Secret Intelligence Service od 1974 r. W 1985 r. został mianowany szefem placówki KGB w Londynie. Jego przejęcie było ogromną zdobyczą służb specjalnych Wielkiej Brytanii. Sowieci wiedzieli, że Brytyjczycy dysponują doskonałymi informacjami na temat ich działań. Ta operacja wywołała ogromne echo w Stanach Zjednoczonych. Reagan przyjął ją z entuzjazmem gdyż potrzebował dowodu sowieckich poczynań skierowanych przeciwko Zachodowi. Pomogło to oczywiście obnażyć kłamstwa Gorbaczowa o walce o pokój na świecie; pogorszyło jednak i tak nie najlepsze stosunki brytyjsko-sowieckie[91].

Podobnie jak to miało miejsce w kwietniu 1985 r., brytyjskie Foreign Office próbowało łagodzić zaistniałą sytuację. Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii G.Howe podkreślał w wielu wypowiedziach, że Wielka Brytania wyraża zainteresowanie rozwijaniem konstruktywnych stosunków z ZSRR. Zastrzegał jednak, iż nie może się to odbywać kosztem bezpieczeństwa narodowego[92].

Sowieci interpretowali te wydarzenia w sposób jednoznacznie spiskowy „(…) reakcyjny rząd torysowski podjął próbę sabotowania listopadowego szczytu między Reaganem i Gorbaczowem (…)”[93]. Ze Związku Sowieckiego usunięto w odwecie 25-ciu dyplomatów brytyjskich.

Premier Thatcher w odpowiedzi na te działania podjęła nowe decyzje co do szpiegów KGB podających się za dyplomatów sowieckich. Nie było to dla niej posunięcie łatwe. Twarda reakcja Sowietów na wiosenną ekspulsję niepokoiła brytyjskie Foreign Office. Nie powstrzymała jednak wydalenia z Wielkiej Brytanii dwóch dyplomatów, dwóch pracowników technicznych ambasady, handlowca i dziennikarza.

16 września 1985 r. premier Thatcher złożyła oświadczenie, w którym oceniła retorsje sowieckie jako „mściwe”. Dodała, że strona sowiecka nie miała żadnych podstaw do usuwania 25-ciu Brytyjczyków z Moskwy. Zadeklarowała jednocześnie, iż rząd brytyjski wyraża gotowość pracy nad poprawą stosunków z ZSRR[94].

Ambasada sowiecka w Londynie określiła nowe decyzje Brytyjczyków także jako „mściwe” i „prowokacyjne”. Całkowitą odpowiedzialnością za skutki posunięć Moskwy obarczono stronę brytyjską. Przez cały czas trwania afery Sowieci zaprzeczali szpiegowskiej działalności swoich ludzi[95].

Po dwóch rundach wydaleń w Londynie pozostało 205-ciu sowieckich dyplomatów, handlowców, dziennikarzy itp. Liczba Brytyjczyków w Moskwie skurczyła się do 72. Proporcje w porównaniu ze stanem sprzed objęcia władzy przez Gorbaczowa zmieniły się więc na niekorzyść Wielkiej Brytanii[96].

19 września 1985 r. Margaret Thatcher ogłosiła zakończenie afery szpiegowskiej. Oświadczyła, że decyzje Moskwy stawiały ZSSR w nienajlepszym świetle. Uznała, że brytyjskie służby specjalne wyeliminowały kościec sowieckich operacji wywiadowczych „(…) rząd brytyjski nie ma zamiaru odpowiadać na całkowicie nieusprawiedliwione wydalenia ze strony sowieckiej. Mamy nadzieję, że sprawa jest zakończona i obecnie możemy powrócić do konstruktywnych stosunków (…)”[97].

23 września 1985 r. w misji sowieckiej przy ONZ w Nowym Yorku spotkali się ministrowie spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii i ZSRR E.Szewardnadze i G.Howe pozostali przy swoich interpretacjach związanych z wydaleniami dyplomatów. Szewardnadze „zauważył” jednak oświadczenie Thatcher dotyczące chęci zakończenia afery. Minister spraw zagranicznych ZSRR wyraził życzenie rozwoju stosunków między obydwoma krajami. Pozostała część rozmowy dotyczyła relacji Wschód-Zachód i kontroli zbrojeń. Howe domagał się by Związek Sowiecki przybył do Genewy ze szczegółowymi propozycjami dotyczącymi redukcji zbrojeń i nie warunkował całego postępu rozmów od osiągnięcia porozumienia w sprawie SDI. Szewardnadze ze swej strony podkreślał, że strona sowiecka respektuje ducha i literę istniejących porozumień. Opowiada się też za znacznymi redukcjami broni strategicznych średniego zasięgu i broni konwencjonalnych. Trwające 70 minut spotkanie w Nowym Yorku przywróciło poprawne stosunki brytyjsko sowieckie. Świadczyło też o tym, że Gorbaczow nie chciał i nie mógł pominąć Margaret Thatcher i Wielkiej Brytanii w swojej polityce wobec Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej[98].

Jesienny zjazd brytyjskiej partii konserwatywnej ugruntował pełne dystansu spojrzenie torysów na politykę nowego kierownictwa Kremla. 10 października 1985 r., w kontekście debaty na temat wojska, minister obrony M. Haseltime zasygnalizował usztywnienie stanowiska  Wielkiej Brytanii wobec oferty złożonej przez Gorbaczowa w Paryżu. Pierwszy sekretarz KC KPZR zaproponował tam 50% redukcję broni strategicznych. Haseltime podkreślił, że brytyjskie siły jądrowe były wszystkim czym w dziedzinie odstraszania dysponowała Wielka Brytania. Sowieckie SS-20 stanowiły jedynie część ogromnego arsenału nuklearnego ZSRR[99].

W międzynarodowej części zjazdu Margaret Thatcher wygłosiła przemówienie, w którym trafnie oceniła nowe kierownictwo sowieckie: „(…) dla każdego kto obserwuje działalność Gorbaczowa jest jasne, że nie szanuje on słabości. To właśnie uznanie siły Zachodu skłoniło ZSRR do powrotu do Genewy (…)”[100].

11 listopada 1985 r. premier Thatcher, na bankiecie wydanym przez lorda majora Londynu, ustosunkowała się do mającego się odbyć w Genewie szczytu Reagan-Gorbaczow. Ostrzegła przed nierealistycznymi oczekiwaniami związanymi ze spotkaniem przywódców supermocarstw. Zdaniem Margaret Thatcher nie mogło ono rozstrzygnąć o głębokich rozbieżnościach dzielących Stany Zjednoczone i ZSRR. Premier Wielkiej Brytanii określiła realistyczne, jej zdaniem, rezultaty szczytu. Miały się one sprowadzać do: ustanowienia lepszej podstawy zaufania między supermocarstwami, dostarczenia impulsu rokowaniom w kwestii zasadniczych redukcji zbrojeń jądrowych, wzmocnienia istniejących porozumień na ten temat oraz doprowadzenia do lepszego zrozumienia przez Sowietów celów amerykańskiej SDI i ograniczeń jakich zamierzali się trzymać Amerykanie realizujący badania w ramach tzw. wojen gwiezdnych[101].

Margaret Thatcher nie myliła się co do efektów listopadowego szczytu w Genewie. Sowieci nalegali tam na połączenie redukcji zbrojeń z zakończeniem badań nad SDI. W takiej sytuacji nie mogło dojść do żadnych porozumień. Jedynym rezultatem pierwszego spotkania Reagana i Gorbaczowa było wzajemne poznanie przywódców supermocarstw, które dobrze wróżyło poprawie stosunków Wschód-Zachód.

Równolegle ze szczytem genewskim, media w Wielkiej Brytanii próbowały ukazywać ZSRR w dosyć ciepłym świetle. Taki charakter miał przedstawiony przez BBC, wielogodzinny program dokumentalny „Comrades” traktujący o życiu codziennym w Związku Sowieckim. Dużą część doniesień z Genewy, stanowiły rozważania nad zmianą podejścia sowieckiego do kwestii prezentacji wizerunku Gorbaczowa i ZSRR środkom masowego przekazu. Brytyjscy dziennikarze w Genewie podkreślali, że rzecznicy i doradcy sowieccy byli otwarci, potrafili i chcieli rozmawiać; nie unikali też żadnej tematyki. Bardzo dobrą prasę w Wielkiej Brytanii mieli Gorbaczow i jego żona Raisa[102]. Taka reakcja dużej części środowisk opiniotwórczych w Wielkiej Brytanii świadczyła o tym, że działania propagandowe pierwszego sekretarza KC KPZR szybko odniosły zamierzony skutek.

Pod koniec 1985 r. nie dało się zauważyć żadnych zmian wewnątrz ZSRR. Także polityka zagraniczna Gorbaczowa budziła wiele pytań i wątpliwości. Propozycje Sowietów w sprawie zbrojeń były zasługą twardej polityki Reagana a nie rzekomych pacyfistycznych zapędów przywódcy Związku Sowieckiego. Fakty nie przemawiały jednak do większości społeczeństwa Zjednoczonego Królestwa. Margaret Thatcher  wiedziała o tym i musiała brać pod uwagę rodzącą się na Zachodzie „gorbaczomanię”.

Wielka Brytania w kontaktach Wschód-Zachód utrzymała pozycję państwa, z którym oba supermocarstwa musiały się liczyć. 19 grudnia 1985 r. urzędnik ambasady ZSRR w Londynie Gerhard Gwendżadze złożył wizytę w Foreign Office. Oświadczył tam, że ZSRR jest gotowy do wznowienia trójstronnych rozmów z Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi w sprawie całkowitego i powszechnego zakazu doświadczalnych wybuchów broni jądrowej. Odwiedziny Gwendżadze w Foreign Office zbiegły się z opublikowanym artykułem w „Prawdzie”, wyrażającym chęć zaakceptowania przez Moskwę kontroli na miejscu wybuchów jądrowych. Warunkiem było przyłączenie się Stanów Zjednoczonych do sowieckiego moratorium[103]. Gwendżadze przekazał zaproszenie dyrektorowi politycznemu brytyjskiego Foreign Office Derekowi Thomasowi. W odpowiedzi na nie rzecznik brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych stwierdził, że Wielka Brytania czuje się zachęcona faktem, iż Sowieci odnoszą się do problemów będących przedmiotem „zatroskania” Londynu. Zażądał jednak wyjaśnień co do rozumienia kontroli in situ[104]. Rząd Thatcher musiał błyskawicznie analizować podobne propozycje Gorbaczowa. Zakaz prób z bronią nuklearną trafiał w oczekiwania zachodnioeuropejskiej opinii publicznej. Sowieci jednak uznawali badania nad amerykańskim systemem tzw. wojen gwiezdnych za część prób nuklearnych. Ich zaprzestanie oznaczałoby dla Sowietów uzyskanie czasu na podbudowanie gospodarki ZSRR, która w połowie lat osiemdziesiątych nie mogła wypracować środków finansowych potrzebnych do prac nad systemami laserowymi podobnymi do amerykańskiej SDI.

Najbardziej radykalnym postulatem Gorbaczowa była propozycja likwidacji broni atomowych do 2000 roku. Wstępem do tego miały być regulacje dotyczące broni średniego zasięgu. Od 15 stycznia 1986 r. sowieccy wysłannicy odwiedzali stolice państw Europy Zachodniej. Przedstawiali tam wersję całkowitego rozbrojenia różniącą się „(…) w odniesieniu do niektórych kluczowych aspektów od tego co zostało przedłożone na Genewskim stole rokowań(…)”. Były one „zbyt różowe” w porównaniu z propozycjami genewskimi[105]. W tym samym czasie ZSRR zaprosił Wielką Brytanię i Francję, aby przyłączyły się do rozmów w sprawie redukcji zbrojeń jądrowych.

30 stycznia 1986 r. Margaret Thatcher  porozumiała się z rządem Francji, co do pozostania w ścisłym kontakcie w związku z działaniami Sowietów. W oświadczeniach ministrów spraw zagranicznych G.Howe’a i Rolanda Dumas określono współpracę angielsko-francuską jako niezbędną w podtrzymywaniu jedności sojuszu północnoatlantyckiego. Rozważano przyłączenie się do rozmów na temat niezależnych potencjałów atomowych Francji i Wielkiej Brytanii. Warunkiem miały być uzgodnienia przez Waszyngton i Moskwę istotnych redukcji ich arsenałów jądrowych. 30 stycznia na ten sam temat zabrał głos sekretarz generalny NATO i były minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Peter Carrington. Uznał on, że propozycje Gorbaczowa „(…) są zachęcające, mimo wszelkich trudności, które trzeba przezwyciężyć. Gorbaczow, jak się wydaje, jest gotów do podjęcia wyzwania. Zachęcające jest to, że podkreślił on, chociaż jak dotąd tylko w sposób ogólny, kluczowy problem weryfikacji (…)”[106].

Na początku 1986 r. premier Thatcher przyjęła pozycję wyczekującą na dalsze posunięcia supermocarstw. Wielka Brytania nie mogła w tym czasie zgodzić się na sowieckie propozycje rozbrojeniowe dotyczące zamrożenia sił jądrowych. Oznaczałoby to dla Zjednoczonego Królestwa rezygnację z zakupu rakiet „Trident” od Stanów Zjednoczonych. Taka postawa, zbieżna ze stanowiskiem sojuszników, była przyczyną ataku przypuszczonego przez „Prawdę” w lutym 1986 r., na państwa NATO. Sowieci oskarżyli Zachód o ignorowanie inicjatyw rozbrojeniowych Moskwy[107]. Gorbaczow coraz bardziej niecierpliwił się z powodu braku konkretnych efektów swojej polityki zagranicznej. Sytuacja wewnątrz kraju zmuszała go do nerwowych reakcji w odpowiedzi na pełną dystansu politykę zachodnich mężów stanu.

Zastrzeżenia Sowietów do brytyjskiej polityki wschodniej, nie przeszkodziły w zawarciu umowy o współpracy gospodarczej i przemysłowej między Wielką Brytanią a ZSRR. Dokument podpisano 6 lutego 1986 r. Było to pierwsze takie porozumienie między obydwoma krajami od 1975 r. Początek rządów Gorbaczowa przyniósł zmniejszenie eksportu brytyjskiego z 735 milionów funtów w 1984 r. do 537 milionów w1985 r. Obie strony były z tego niezadowolone[108].

15 marca 1986 r. brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych zawiadomiło przez swojego ambasadora w Moskwie Bryana Cartledge’a, stronę sowiecką, że rząd brytyjski uważa kwestię zamrożenia arsenałów nuklearnych za nie do przyjęcia. Thatcher stwierdzała w liście do Gorbaczowa, że „(…) w dającej się przewidzieć przyszłości broń nuklearna spełniająca rolę czynnika odstraszającego, będzie nadal stanowić istotny wkład na rzecz pokoju i stabilizacji (…)”[109]. Premier Thatcher zaznaczyła jednocześnie, że uwolnienie świata od broni jądrowej powinno pozostać „(…) celem w dłuższej perspektywie (…)”. Dała tym samym do zrozumienia, że nie podziela poglądów Reagana, który chciał żeby jego polityka doprowadziła w konsekwencji do wyeliminowania broni jądrowej. W dalszej części listu, Thatcher zaznaczyła, że następne kroki na drodze kontroli zbrojeń powinny być podejmowane na podstawie propozycji wysuwanych przez Waszyngton. Zasugerowała również aby główne wysiłki w dziedzinie kontroli zbrojeń skupiono na osiągnięciu „(…) realistycznych, wyważonych i sprawdzalnych posunięć opartych na istniejących szczegółowych propozycjach (…)”[110].Thatcher zwróciła też uwagę na dysproporcje sił konwencjonalnych, w których ZSRR miał znaczną przewagę nad Europą Zachodnią. Na koniec premier Wielkiej Brytanii postulowała rozszerzenie rokowań między Wschodem i Zachodem o sprawy regionalne, dwustronne i problemy praw człowieka[111].

Sowieci uznali odpowiedź Thatcher za najgorszą z możliwych: „(…) polityka torysów przekształciła Wielką Brytanię w beczkę prochu, której lont tli się w Waszyngtonie (…)”[112]. Londyn jako ostatni, po Stanach Zjednoczonych i Francji, odrzucił propozycje rozbrojeniowe Gorbaczowa. Było to dowodem poważnego potraktowania jego inicjatywy przez rząd Thatcher. Jak się wydaje, premier Wielkiej Brytanii, nie uznała pomysłów Gorbaczowa za wybieg propagandowy. Jej zdaniem były one jednak niepełne oraz nie uwzględniające interesów i bezpieczeństwa Zjednoczonego Królestwa, o którego sile stanowiła broń jądrowa.

25 marca 1986 r. sekretarz generalny w NATO lord Carrington, ostrzegł w Rejkiaviku przed likwidacją na Wschodzie i Zachodzie broni jądrowej, bez uwzględnienia korzystnego dla Związku Sowieckiego stosunku sił na płaszczyźnie konwencjonalnej. „(…) nie jest to argument przeciwko radykalnym rozwiązaniom w zakresie rozbrojenia jądrowego. Jest to głos negujący sens wyłącznego koncentrowania się na wielkościach jądrowych rachunku sił oraz tendencji lekkomyślnego lekceważenia rozbrojenia i wojny konwencjonalnej (…). Problem stosunków Wschód-Zachód jest szerszy niż tylko kontrola zbrojeń i rozbrojenia. Próżnia musi być wypełniona czymś bardziej zasadniczym niż wymiana tancerzy baletowych i delegacji (…)”[113]. Lord Carrington był zdania, że amerykańsko-sowieckim rokowaniom w Genewie trzeba przypisać centralną rolę w dialogu Wschód-Zachód. Nie wolno było jednak lekceważyć znaczenia negocjacji w Sztokholmie i Wiedniu. W przeciwnym wypadku Carrington przewidywał powstanie „(…) zdeformowanej i potencjalnie niebezpiecznej perspektywy stosunków między obu systemami sojuszów (…)”[114]. Były minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii opowiadał się za postępem dyskusji na „szerokim froncie” i korelacją rozmaitych tematów rozbrojeniowych-jądrowego, chemicznego, konwencjonalnego, środków budowy zaufania i weryfikacji itd. Poglądy sekretarza generalnego NATO były zsynchronizowane z polityką wschodnią rządu Margaret Thatcher. Lord Carrington był tubą interesów Wielkiej Brytanii wśród zachodnich sojuszników.

Początek 1986 r. był ważny w stosunkach brytyjsko-sowieckich także za sprawą XXVII zjazdu KPZR, obradującego pomiędzy 25 lutym a 6 marcem. Ze stosów dokumentów wyprodukowanych przez partyjnych reformatorów przebijało kilka tez, które wywołały na Zachodzie poruszenie:

–         wzrost autonomii gospodarstw rolnych ( tylko w regionach górskich ) i zakładów przemysłowych, które  miały otrzymać swobodę wykorzystania we własnym zakresie i interesie ponad planowej produkcji;

–         wzmocnienie systemu bankowego i kredytowego, które miało się stać warunkiem rzeczywistego finansowania zakładów pracy;

–         związanie zarobków z wartością produkcji sprzedanej i co za tym idzie podniesienie jej jakości;

Wprowadzenie pewnych elementów, naśladujących postulaty gospodarki rynkowej do systemu centralnego planowania, miało poprawić kondycję sowieckiego państwa. Gorbaczow mówił na zjeździe o wzmocnieniu kierowniczej roli centrum w ustaleniu odgórnych planów ekonomicznych. Ostrzegał przy tym przed nadmierną ingerencją ośrodków centralnego planowania w produkcję zakładów. XXVII Zjazd wypracował setki podobnych paradoksów, dotykających niemal wszystkich dziedzin życia w ZSRR[115].

Na XXVII Zjeździe Gorbaczow zainicjował także nowe spojrzenie na politykę zagraniczną ZSRR. Pierwszy sekretarz odrzucił walkę klasową jako instrument skierowany na zewnątrz Związku Sowieckiego. Gorbaczow proklamował współistnienie jako cel sam w sobie. Do marca 1986 r. uznawano je za chwilowe przerwy niezbędne do skorygowania sił, w czasie gdy nadal trwała walka klasowa. Uznając ideologiczne różnice między Wschodem a Zachodem, Gorbaczow obstawał, że muszą one ustąpić wobec konieczności międzynarodowej współpracy. Zadeklarował więc, że współistnienie nie będzie interludium przed nieuniknioną konfrontacją ale stanie się trwałym czynnikiem stosunków między światem komunistycznym a kapitalistycznym. Uznanie pewnego status quo nie było zdaniem Gorbaczowa koniecznym etapem do ostatecznego zwycięstwa komunizmu. Było ono niezbędne dla osiągnięcia pokoju i dobrobytu całej ludzkości[116]. W „Pierestrojce” opisał to tak: „(…) oczywiście różnice pozostaną czy jednak powinniśmy z tego powodu walczyć ze sobą? Czy nie lepiej wznieść się ponad różnice w imię interesu całej ludzkości, w imię życia na Ziemi? Dokonaliśmy wyboru, potwierdziliśmy nową politykę w wiążących oświadczeniach, a przede wszystkim w czynach. Ludzie mają dość napięcia i konfrontacji. Pragną budować bezpieczniejszy i bardziej przewidywalny świat, w którym każdy zachowa własne poglądy filozoficzne, polityczne i ideologiczne i własny styl życia (…)”[117].

XXVII Zjazd KC KPZR był uważnie obserwowany przez premier Zjednoczonego Królestwa. Nie wpłynął jednak na zmianę jej stosunku do Gorbaczowa i „pierestrojki”. Margaret Thatcher musiała czekać na wymierne efekty reform, które w marcu 1986 r. pozostawały wciąż mglistymi postulatami pierwszego sekretarza komunistycznej partii Związku Sowieckiego. Co najważniejsze, dokumenty zjazdu jednoznacznie wskazywały na to, że w stosunkach międzynarodowych priorytetem dla ZSRR pozostawały relacje z Waszyngtonem. Rola Wielkiej Brytanii musiała ograniczać się do wspierania Stanów Zjednoczonych przy jednoczesnej obronie własnej racji stanu, która mogła być zagrożona wynikiem negocjacji między obydwoma supermocarstwami[118].

W marcu 1986 r. Gorbaczow złożył kolejną propozycję, która udowadniała, że XXVII Zjazd nie oznaczał w praktyce zaprzestania działań obliczonych na poklask zachodnioeuropejskiej opinii publicznej. Pierwszy sekretarz zaproponował państwom zachodnim zakaz prób z bronią jądrową. Bardzo dobrze wybrał też termin ogłoszenia nowego pomysłu, który zbiegł się z tradycyjnymi w Europie Zachodniej, pacyfistycznymi „marszami wielkanocnymi”. Stany Zjednoczone bardzo szybko odrzuciły pomysł Gorbaczowa. Reagan uznał go za jeden z wielu propagandowych chwytów, w dyplomatycznej ofensywie Sowietów. Decyzja Waszyngtonu mogła wzmocnić napięcia między Stanami Zjednoczonymi a Europą Zachodnią. Margaret Thatcher potraktowała ideę Gorbaczowa z dużo większą uwagą niż Amerykanie. Premier Wielkiej Brytanii zauważyła intensyfikacje działań ZSRR na arenie międzynarodowej. Obawiała się skutków sowieckiej propagandy, która mogła stać się punktem wyjścia dla zdominowania rozmów między obydwoma supermocarstwami, przez inicjatywy Gorbaczowa. Taka sytuacja powodowałaby zagrożenie dla starań Margaret Thatcher o utrzymanie brytyjskiego potencjału nuklearnego. W konsekwencji premier przyłączyła się do stanowiska Reagana[119].

Z 14 na 15 kwietnia 1986 r., amerykańscy piloci zbombardowali wybrane cele w Trypolisie i Bengazi. Do ataku na kwatery Kadafiego użyto samolotów F-111 stacjonujących w Wielkiej Brytanii. Margaret Thatcher zdecydowanie poparła Ronalda Reagana zwalczającego libijski terroryzm. W wystąpieniu parlamentarnym ustosunkowała się także do nerwowej reakcji Moskwy na wydarzenia w Libii, określając ją mianem „rytualnych gestów”. Działania Gorbaczowa w kontekście prewencyjnego i obronnego charakteru amerykańskich bombardowań, świadczyły o ciągłości sowieckiej polityki zagranicznej. ZSRR wciąż czuło się mocarstwem, dla którego wszystkie posunięcia Stanów Zjednoczonych, bez względu na ich intencje, mogły być interpretowane w kategoriach zmagań klasowych. Deklaracje o współistnieniu, podnoszone w czasie XXVII Zjazdu KCKPZR, bardzo długo nie znajdowały więc przełożenia w rzeczywistości[120].

Twarda i sceptyczna polityka Thatcher wobec ZSRR, już w 1986 r. przynosiła pozytywne rezultaty. Gorbaczow musiał zabiegać o polepszenie stosunków ze Zjednoczonym Królestwem. Kwestia posiadanej przez Londyn broni nuklearnej mogła się stać trudną do pokonania przeszkodą w negocjacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Wielka Brytania konsekwentnie odrzucała inicjatywy Gorbaczowa i wspierała potępiane przez ZSRR działania Ronalda Reagana. Nie wpływało to jednak na pogorszenie kontaktów między Londynem a Moskwą. 18 kwietnia 1986 r. doszło do spotkania szefa delegacji ZSRR na sowiecko-amerykańskie pertraktacje rozbrojeniowe w Genewie, z przedstawicielami brytyjskimi do spraw kontroli zbrojeń. Wiktor Karpow rozmawiał z Timothym Rentonem i Timem Danutem o redukcjach francuskich i brytyjskich sił nuklearnych. Żadna ze stron nie zmieniła zajmowanego przez siebie stanowiska. Wydano jednak wspólne oświadczenie, w którym stwierdzono, że „(…) wymiana poglądów była potrzebna by osiągnąć postęp w dziedzinie kontroli zbrojeń (…)”[121].

Od 23 maja do 2 czerwca 1986 r., pod przewodnictwem lorda Whitelawa, przebywała w Moskwie delegacja parlamentarzystów brytyjskich. Była to rewizyta pobytu Gorbaczowa w Londynie, w grudniu 1984 r. 27 maja pierwszy sekretarz KC KPZR w trakcie rozmowy z Whitelawem, wyraził gotowość wynegocjowania z Londynem oddzielnych, wzajemnych redukcji broni nuklearnych. Takie stanowisko Sowietów było ogromnym sukcesem Margaret Thatcher. Oznaczało bowiem, że Gorbaczow zgadzał się nie włączać sprawy brytyjskiego potencjału jądrowego do negocjacji z Ronaldem Reaganem[122].

Kontakty dyplomatyczne między Londynem a Moskwą stały się bardzo ożywione także z uwagi na zbliżające się drugie spotkanie na szczycie. Gorbaczow znał relacje łączące Thatcher z Białym Domem. Dlatego zabiegał o nasilenie rozmów sowiecko-brytyjskich, które pomagały przygotować porozumienia jakie zamierzał zawrzeć z Reaganem. Margaret Thatcher ze swej strony także chciała poprawy stosunków z ZSRR by móc realizować ambitną politykę wschodnią, której założenia zostały opracowane w 1984 r. i nie zostały zrealizowane po objęciu władzy przez Gorbaczowa w 1985 r. Efektem starań obu państw była trzydniowa wizyta ministra spraw zagranicznych ZSRR w Wielkiej Brytanii.

Szewardnadze przybył do Londynu 13 lipca 1986 r. Na lotnisku Heathrow złożył krótkie oświadczenie: „(…) Dziękujemy rządowi Jej Królewskiej Mości za zaproszenie mamy nadzieję, że podczas krótkiego pobytu w Zjednoczonym Królestwie przeprowadzimy rozmowy bogate w treści i wzajemnie korzystne. Wyobrażamy je sobie jako kontynuację nowego etapu dialogu sowiecko-brytyjskiego, który został zapoczątkowany przez wizytę M.Gorbaczowa w waszym kraju w grudniu 1984 r. (…)”[123].

W czasie trzydniowego pobytu w Wielkiej Brytanii, Szewardnadze przeprowadził szereg rozmów z ministrem spraw zagranicznych G.Howem  W ich rezultacie, 15 lipca 1986 r. obie strony podpisały trzy porozumienia. Pierwszym z nich był ramowy układ dotyczący współpracy gospodarczej i przemysłowej. Jego celem było zachęcenie firm brytyjskich do kooperacji ze Związkiem Sowieckim i ułatwienie inwestycji, przede wszystkim w modernizowanej gospodarce sowieckiej. Ten długofalowy program miał przyczynić się do nasilenia dwustronnego handlu między obu krajami. Howe i Szewardnadze podpisali ponadto porozumienie w sprawie unikania incydentów na morzu, które miało przeciwdziałać kolizjom w czasie spotkań okrętów wojennych i samolotów obu państw. Podobnie jak układ sowiecko-amerykański z 1972 r., dokument przewidywał założenie połączeń telekomunikacyjnych dla porozumiewania się w niebezpiecznej sytuacji. Trzeci dokument dotyczył likwidacji roszczeń finansowych Wielkiej Brytanii i ZSRR z czasów przed rewolucją październikową. Roszczenia Londynu wobec Moskwy z tytułu anulowania długów wojennych przez rząd  Rosji Radzieckiej oraz konfiskaty mienia brytyjskiego i aktywów wkrótce po zdobyciu władzy w listopadzie 1917 r., sięgały 500 mln funtów. Związek Sowiecki ze swej strony domagał się 2 mld funtów od Wielkiej Brytanii z tytułu odszkodowania za straty spowodowane przez wojska brytyjskie w czasie wojny domowej w latach 1918-1921. Na mocy porozumienia Wielka Brytania otrzymała 45 mln funtów a Sowieci 2,65 mln, w celu zrekompensowania rosyjskich aktywów dyplomatycznych z 1917 r. Najważniejszym efektem podpisania tego dokumentu, było to, że otwierał on drogę do zaciągania przez rząd sowiecki kredytów na londyńskim rynku kapitałowym[124].

Rozmowy Szewardnadze-Thatcher-Howe skupiły się na sprawie rozbrojenia, stosunków dwustronnych brytyjsko-sowieckich, a w następnej kolejności kwestii praw człowieka i możliwości wzmocnienia relacji Wschód-Zachód o wielostronny dialog wszystkich zainteresowanych państw. Premier Thatcher określiła spotkanie z Szewardnadze jako „odprężone i konstruktywne”. Oboje podkreślili potrzebę osiągnięcia podczas drugiego szczytu Gorbaczow-Reagan, jakichś porozumień dotyczących kontroli zbrojeń. Zadeklarowali także chęć nadania kontaktom między ministerstwami spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii i ZSRR, bardziej regularnego i zorganizowanego charakteru. Niezmiernie ważnym faktem było przyjęcie przez Margaret Thatcher od Szewardnadze, zaproszenia Gorbaczowa do złożenia wizyty w Moskwie[125]. Mimo różnic dzielących obydwa państwa oferta Gorbaczowa świadczyła o tym, że stosunki brytyjsko-sowieckie w połowie 1986 r. były dobre. Wizyta Szewardnadze w Londynie potwierdziła jednak drugoplanową pozycję Wielkiej Brytanii w rozstrzyganiu sporów między komunistycznym i wolnym światem. Szewardnadze nie próbował skłonić Margaret Thatcher do wywierania presji na Reagana w sprawie ustępstw co do badań nad SDI. W trakcie rozmów nie określono także stanowiska obu państw w kwestii pożądanego zakresu redukcji arsenałów nuklearnych obu mocarstw. Konsekwencją tego było ogromne zaskoczenie Thatcher efektem negocjacji Reagana i Gorbaczowa w Rejkiawiku.

Szczyt w Rejkiawiku odbył się w dniach 11-12 października 1986 r. W jego trakcie Sowieci zgodzili się na bardzo duże ustępstwa. Zgodnie z wcześniejszymi deklaracjami nie wyrazili sprzeciwu, aby brytyjskie i francuskie siły odstraszania nuklearnego zostały wyłączone z negocjacji dotyczących broni średniego zasięgu. Zaakceptowali także fakt, iż redukcje broni strategicznej powinny być wyrażane raczej w kategoriach ilościowych niż procentowych. Pod koniec szczytu Reagan zaproponował porozumienie, na mocy którego cały arsenał broni strategicznej-bombowce, pociski „Cruise” i rakiety balistyczne-w ciągu pięciu lat zostałby zmniejszony o połowę. Strategiczne rakiety balistyczne miały zostać wyeliminowane do 1996 r. Gorbaczow wysunął jeszcze śmielszy pomysł. Chciał wyeliminowania całej broni strategicznej przed upływem dziesięciu lat[126].

Propozycja Reagana oznaczała odrzucenie systemu odstraszania nuklearnego, który dla Thatcher był synonimem bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii. Bezpośrednim następstwem ewentualnego porozumienia obu supermocarstw, byłaby likwidacja rakiet typu „Trident”. Zjednoczone Królestwo zostałoby zmuszone do zakupu innej broni w celu utrzymania niezależnego systemu odstraszania. Idea opcji zerowej dla broni średniego zasięgu nigdy nie została przyjęta przez Margaret Thatcher. Premier Wielkiej Brytanii tolerowała ją dlatego, iż nie spodziewała się sowieckiej aprobaty dla pomysłów Reagana. Szczyt w Rejkiawiku uświadomił Thatcher konsekwencje różnic dzielących ją z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Propozycje, które padły w czasie rozmów między Gorbaczowem i Reaganem mogły zanegować skuteczność polityki wschodniej prowadzonej przez Thatcher od 1985 r. Spychały one Wielką Brytanię do roli państwa nie liczącego się już w dialogu Wschód-Zachód. W praktyce oznaczały rodzaj amerykańsko-sowieckiego kondominium. Dla premier Thatcher taka sytuacja była nie do zaakceptowania. Nie miała ona jednak żadnego wpływu na wydarzenia w Rejkiawiku. Margaret Thatcher musiała wyciągnąć wnioski z przebiegu rozmów Reagana i Gorbaczowa. Prezydent Stanów Zjednoczonych korzystał z każdej nadarzającej się okazji, aby wcielać w życie wizję świata bez broni nuklearnych. Wykluczenie wojny atomowej uważał za sprawę tak doniosłą, że był gotów pójść ramię w ramię z Moskwą w kwestiach o fundamentalnym znaczeniu-bez konsultacji z sojusznikami, którzy mieli własny interes narodowy. Premier Thatcher nie mogła prowadzić skutecznej polityki wobec ZSRR przy tak ogromnych rozbieżnościach stanowisk Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Pod koniec 1986 r. sprawą o zasadniczym znaczeniu dla Zjednoczonego Królestwa, było wpłynięcie na zmianę poglądów Reagana. Margaret Thatcher nie mogła pozwolić aby sytuacja z Rejkiawiku się powtórzyła.

14 listopada 1986 r. Margaret Thatcher spotkała się z prezydentem Reaganem w Camp Dawid. Po krótkich rozmowach udało się obojgu przywódcom ustalić treść oświadczenia, które „zadowoliło” premier Wielkiej Brytanii. Ustalono, że priorytet w rozmowach z Moskwą powinny otrzymać: porozumienie w sprawie broni średniego zasięgu, z pewnymi ograniczeniami w zakresie systemów krótkiego zasięgu; 50% redukcja strategicznego uzbrojenia Stanów Zjednoczonych i ZSRR w ciągu pięciu lat oraz uchwalenie zakazu na broń chemiczną. We wszystkich trzech przypadkach skuteczna weryfikacja miała być niezbędnym elementem. Prezydent Reagan i premier Thatcher zgodzili się co do potrzeby kontynuowania programu badań w ramach Inicjatywy Obrony Strategicznej. W wydanym oświadczeniu podkreślono, iż redukcja broni nuklearnych zwiększa wagę wyeliminowania dysproporcji w uzbrojeniu konwencjonalnym. Margaret Thatcher uzyskała także poparcie Ronalda Reagana dla modernizacji brytyjskiego systemu odstraszania nuklearnego opartego na rakietach „Trident”.[127]

Przejęcie władzy w ZSRR przez Michaiła Gorbaczowa w marcu 1985 r., wzbudziło nadzieję Margaret Thatcher na zintensyfikowanie polityki wschodniej Wielkiej Brytanii. Premier Zjednoczonego Królestwa od początku rządów Gorbaczowa zadeklarowała swój pozytywny stosunek do reform, które miał on przeprowadzić. Bardzo szybko okazało się jednak, że Sekretarz Generalny pod hasłami „pierestrojki” ukrywał te same treści, które Moskwa głosiła od przewrotu bolszewickiego w 1917 r. Postulaty ekonomicznych zmian nie wykraczały poza utarte komunistyczne wzory z okresu, kiedy to W.I.Lenin próbował łagodzić skutki decyzji z okresu wojny domowej. „Głasnost” ujawniła swoje oblicze w czasie katastrofy elektrowni atomowej w Czarnobylu, która miała miejsce z 25 na 26 kwietnia 1986 r[128]. W latach 1985-1986 nie zmienił się także styl polityki zagranicznej prowadzonej przez ZSRR. Margaret Thatcher wielokrotnie mogła się przekonać jak bardzo nieprawdziwe były intencje Gorbaczowa dotyczące rozbrojenia. Z drugiej strony należy podkreślić, iż taki stan rzeczy leżał w interesie Wielkiej Brytanii. Ewentualne przyjęcie przez obydwa supermocarstwa radykalnych haseł rozbrojeniowych, godziły w brytyjski system odstraszania nuklearnego. Dlatego tak ważne dla Margaret Thatcher były ustalenia jakich dokonała z Ronaldem Reaganem w Camp Dawid w listopadzie 1986 r. W latach 1985-1986 kontakty między Wschodem i Zachodem nadal były zdominowane przez Waszyngton i Moskwę, czego najlepszym dowodem był szczyt w Rejkiawiku. Nie znaczy to jednak, że premier Thatcher była pozbawiona wpływu na relacje między wolnym i komunistycznym światem i nie mogła skutecznie bronić brytyjskiej racji stanu. Dzięki bardzo dobrym stosunkom Margaret Thatcher z prezydentem Stanów Zjednoczonych a także polityce rozmów z ZSRR, prowadzonych w dobie napięcia między Waszyngtonem i Moskwą, Wielkiej Brytanii wciąż udawało się utrzymać bardzo silną pozycję wśród innych państw Europy Zachodniej.

ROZDZIAŁ III: OD WIZYTY MARGARET THATCHER W MOSKWIE W MARCU 1987 ROKU DO REWIZYTY MICHAIŁA GORBACZOWA W LONDYNIE W KWIETNIU 1989 ROKU.

 

Oświadczenie z Camp David z listopada 1986 r. zostało zrozumiane w Moskwie jednoznacznie. Oznaczało ono dla Związku Sowieckiego konieczność dotrzymania kroku Stanom Zjednoczonym pracującym nad Inicjatywą Obrony Strategicznej Gorbaczow zdawał sobie sprawę ze słabości gospodarki swojego kraju i musiał szukać rozwiązań, które z jednej strony nie naruszyłyby prestiżu Związku Sowieckiego, z drugiej zaś uwolniły choć w części budżet kraju od olbrzymich wydatków na zbrojenia. Spotkanie premier Wielkiej Brytanii z Ronaldem Reganem podkreśliło jeszcze raz duży wpływ Margaret Thatcher na politykę Stanów Zjednoczonych w zasadniczych sprawach dotyczących Paktu Północnoatlantyckiego. M.Gorbaczow, starał się więc wykorzystać znajomość z premier Wielkiej Brytanii do rozreklamowania polityki „głasnosti” i „pierestrojki” i skłonienia zachodnich mężów stanu do nowego spojrzenia na Związek Sowiecki. Z punktu widzenia Sowietów wymiana poglądów z innymi liczącymi się przywódcami w Europie Zachodniej była niemożliwa lub mocno utrudniona i dlatego to właśnie Margaret Thatcher została zaproszona do złożenia oficjalnej wizyty w Moskwie w marcu 1987 r.

Strony-brytyjska i sowiecka-starannie przygotowywały się do pierwszego po dwunastu latach spotkania na szczycie. Pani premier 27 lutego 1987 r. zwołała kolejne seminarium w Chequers poświęcone Związkowi Sowieckiemu. Podsumowano na nim dwa lata rządów nowego Pierwszego Sekretarza KC KPZR i omówiono efekty i zakres  jego reform. Ich oceny wahały się od głębokiego sceptycyzmu aż po umiarkowany optymizm. Seminarium było tylko jednym z elementów przygotowań. Margaret Thatcher dokładnie przeanalizowała przemówienia Gorbaczowa dotyczące polityki zagranicznej i wewnętrznej ZSRR. Przez cały marzec spotykała się z ekspertami dostarczającymi jej informacje o Związku Sowieckim obejmujące m.in. stosunki panujące na linii KGB-armia-Gorbaczow[129].

Premier Thatcher wyraźnie określiła swoje spojrzenie na Rosję Gorbaczowa na posiedzeniu Centralnej Rady Partii konserwatywnej w Torquej:„(…) Z przemówień pana Gorbaczowa przebija wyraźne stwierdzenie, że system komunistyczny się nie sprawdza. Zamiast umożliwić dogonienie Zachodu powoduje, że zostaje on z tyłu. Słyszymy, że sowieccy przywódcy zaczęli używać innego języka. Pojawiły się u nich słowa, które my znamy od dawna „otwartość” i „demokracja”. Ale czy dla nich znaczą dokładnie to samo co dla nas ? Niektórzy z tych, którzy byli więzieni za swoje przekonania polityczne i religijne, znaleźli się na wolności. Ogromnie nas to cieszy. Jednak wielu nadal przebywa w więzieniu lub odmawia im się prawa do emigracji.(…) Kiedy w przyszłym tygodniu pojadę do Moskwy, by spotkać się z panem Gorbaczowem, moim celem będzie dążenie do pokoju opartego nie na iluzji czy uległości, ale na realizmie i sile.(…) Pokój oznacza koniec zabijania w Kambodży, koniec mordów w Afganistanie. Oznacza też wypełnienie obowiązków, które Związek Sowiecki z własnej woli zaakceptował ratyfikując w 1975 roku akt końcowy konferencji helsińskiej(…)”[130].

26 marca Margaret Thatcher przedstawiła w Izbie Gmin oficjalne stanowisko jakie miała zamiar zająć w czasie rozmów z Gorbaczowem. Za priorytetowe dla Wielkiej Brytanii uznała posiadanie niezależnej siły nuklearnej, której potencjał był nieporównywalny do sowieckiego. Oznaczało to, że rozmowy między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim dotyczące rozbrojenia nie mogły obejmować broni posiadanej przez Wielką Brytanię. Margaret Thatcher zamierzała w Moskwie położyć duży nacisk na związek kontroli zbrojeń z kwestią łamanych w ZSRR praw człowieka a także na zakończenie wojny w Afganistanie. Miała także zamiar zażądać weryfikacji porozumienia w sprawie rakiet średniego zasięgu, które jej zdaniem powinno było objąć również zamrożenie arsenału sowieckiego i umożliwić Stanom Zjednoczonym zlikwidowanie nierównowagi korzystnej dla Sowietów. Pani premier nie przewidywała podpisania jakichkolwiek ważnych porozumień z Sowietami.

Strona sowiecka oczekiwała, iż rozmowy w Moskwie zdominowane zostaną przez problematykę wyścigu zbrojeń a także ogólną dyskusję nad możliwością współpracy w Europie i środkami zapobiegania groźbie wybuchu wojny nuklearnej. Obawiano się, że Margaret Thatcher powiąże kwestię ewentualnych porozumień w sprawie rakiet średniego zasięgu z broniami taktycznymi lub nawet konwencjonalnymi. Rzecz ciekawa, uznano premier Thatcher  za przedstawiciela Europy Zachodniej a nie tylko Wielkiej Brytanii. Do takiej roli Margaret Thatcher nie pretendowała mimo, iż na kilka dni przed wyjazdem do Moskwy spotkała się z prezydentem Francji F.Mitterandem i kanclerzem R.F.N H.Kohlem, z którymi konsultowała cel swojej wizyty. Margaret Thatcher oficjalnie odrzucała także rolę pośrednika między supermocarstwami i rzecznika prezydenta Reagana. Dzięki takiemu stanowisku dawała Sowietom sygnał do większego otwarcia i neutralizowała ostry ton wypowiedzi z Torquej[131].

Pięciodniowa wizyta premier Wielkiej Brytanii w Związku Sowieckim rozpoczęła się 28 marca 1987 r. W czasie jej trwania zachowano wprawdzie ścisły protokół dyplomatyczny, jednak Gorbaczow w swej kurtuazji wobec premier rządu brytyjskiego wkroczył daleko poza normalną kremlowską praktykę. Rozmowy toczone w czasie przerwy w przedstawieniu teatralnym czy na obiedzie u Gorbaczowów, były nie mniej ważne niż oficjalna część wizyty. Świadczyły one o zmianie formy ale częściowo także i treści życia wśród decydentów sowieckich. W swym pamiętniku Margaret Thatcher oddała atmosferę tamtych spotkań:„(…) Palący się jasnym płomieniem ogień w kominku oświetlał pokój, gdzie nad kawą i likierami rozważaliśmy sprawy tego świata. Dwukrotnie miałam możliwość przekonać się, że w Związku Sowieckim kwestionuje się stare marksistowskie dogmaty. Po raz pierwszy miało to miejsce przy okazji ożywionego sporu jaki wiedli ze sobą państwo Gorbaczowowie, który to dotyczył definicji klasy robotniczej.(…) Drugą oznakę stanowiła opowieść Gorbaczowa o planach zwiększenia dochodów obywateli, a następnie wprowadzenia opłat za publiczne usługi państwowe tj. służbę zdrowia czy edukację (…)”[132].

Ogromne znaczenie dla potwierdzenia tezy o pewnej otwartości „gorbaczowskiej Rosji”, miał także fakt, iż pozwolono pani Thatcher spotkać się z dysydentami żyjącymi w państwie sowieckim. A.Sacharow i inni opozycjoniści byli wielkimi zwolennikami reform Gorbaczowa. Zupełnie inaczej miała się rzecz z rosyjskimi Żydami. Prześladowani i dyskryminowani przez władze komunistyczne nie ukrywali swojego rozczarowania „pierestrojką”. Przykład Josifa Beguna, jednego z przywódców żydowskich więzionego przez sowiecki reżim, dowodzi jak daleki nawet od pozorów normalności był Związek Sowiecki w 1987 roku. Margaret Thatcher wiedziała jak marginalną rolę wśród mieszkańców ZSRR odgrywają nieliczni przeciwnicy komunizmu. Nie łudziła się także, że jej uczestnictwo we mszy, w tak symbolicznym jak Zagorsk miejscu może w minimalnym chociażby stopniu, przyczynić się do odnowy życia duchowego w komunistycznej Rosji. Większość hierarchów kościoła prawosławnego kolaborowała z ateistycznym systemem. Zapalona przez panią premier świeca na intencję „pokoju, wolności i sprawiedliwości” była tylko polityczną manifestacją poglądów dotyczącą nieprzestrzegania praw człowieka w Związku Sowieckim. Została ona zauważona jedynie przez władze; w biernym społeczeństwie nie znalazła żadnego zrozumienia[133].

Margaret Thatcher dopiero 30 marca czyli trzeciego dnia pobytu w Moskwie przystąpiła do oficjalnych rozmów z M.Gorbaczowem. Ich początek nie zapowiadał tego, że będą jednymi z najważniejszych dyskusji lat osiemdziesiątych. Strona sowiecka chciała skupić się na omówieniu problemu redukcji broni nuklearnej w Europie. Stało się jednak inaczej. Gorbaczow, który wytknął pani premier prowokacyjne jego zdaniem przemówienie z posiedzenia Centralnej Rady Partii Konserwatywnej w Torquej, wywołał polemikę wykraczającą daleko poza zakres kwestii rozbrojenia. Zarzuty pierwszego sekretarza KC KPZPR spotkały się z twardym opisem agresywnej polityki zagranicznej jaką prowadził Związek Sowiecki. W mniemaniu premier Thatcher nie było w ciągu dwóch lat sprawowania rządów przez Gorbaczowa przesłanek, które pozwoliłyby wierzyć w to, że Sowieci porzucili pokusę zapewnienia komunizmowi światowej dominacji, czego dowodem pozostawała nierozstrzygnięta sprawa afgańska. Nie zmieniały tego obrazu reformy przeprowadzane wewnątrz państwa sowieckiego. Margaret Thatcher atakowała Gorbaczowa także w związku z sowieckim ustawodawstwem dotyczącym emigracji i dysydentów. Gorbaczow w zamian przytoczył przykłady łamania praw człowieka w Wielkiej Brytanii, zwłaszcza w Irlandii Północnej. Poza tym bardzo wyraźnie dał do zrozumienia swojej rozmówczyni, iż nie będzie tolerował wtrącania się w wewnętrzne sprawy kraju[134].

Dla właściwej oceny rozmów premier Wielkiej Brytanii i przywódcy Związku Sowieckiego daleko mniej istotne są różnice zdań w rozumieniu praw człowieka czy znaczenia kontroli zbrojeń, które w tamtym czasie były oczywiste. Natomiast bardzo ciekawa i znacząca wydawała się ogólna dysputa filozoficzna na temat zalet i wad: komunizmu i kapitalizmu. Każda ze stron, co jest zrozumiałe, musiała uznać prawo do rozwoju swojego systemu politycznego, pozostając wierna wyznawanym przez siebie ideałom. Jednak sam fakt zaistnienia takiego dialogu na najwyższym szczeblu dowodził otwarcia Gorbaczowa i jego umiejętności słuchania argumentów adwersarza stojącego na przeciwległym biegunie światopoglądowym.

Interesująca jest także relacja pani premier opisująca w kontekście dyskusji o zbrojeniach stan ducha Sekretarza Generalnego KC KPZR: „(…) Gorbaczow wiedział, że na Zachodzie za rzecz oczywistą uznawano, iż Związek Sowiecki będzie musiał dokonać redukcji w swoim budżecie wojskowym aby finansować rozwój cywilnej gospodarki i dlatego Sowietom zależało na porozumieniach rozbrojeniowych. Był zmartwiony i jednocześnie przewrażliwiony na punkcie tego, że jest tak przez Zachód poniżany.”[135].

Wieczorem 30 marca, na obiedzie wydanym na cześć pani Thatcher na Kremlu, oboje przywódcy wygłosili oficjalne przemówienia. Pisane znacznie wcześniej wyraźnie kolidowały w swej wymowie z przyjazną atmosferą toczonej tamtego dnia dyskusji. Gorbaczow odrzucił punkt po punkcie krytykę Sowieckiej polityki wewnętrznej i zagranicznej. Uznał politykę „odstraszania nuklearnego” za złą i niemoralną w odpowiedzi na zdecydowany zamiar utrzymania tych sił przez Wielką Brytanię jako podstawy do zachowania pokoju. Nazwał niepoważną próbę powiązania postępu w dziedzinie kontroli zbrojeń z przestrzeganiem przez Związek Sowiecki praw człowieka. Sięgnął przy tym po arsenał środków wypracowanych przez komunistyczną propagandę, która język zapełniała eufemizmami zacierającymi skutecznie znaczenie słów a dzięki temu także proporcje zdarzeń. „(…) Jesteśmy gotowi mówić tak głośno, aby słyszeli nas bezrobotni, bezdomni i prowadzący nędzne życie, bici przez policję i ograniczeni w prawach, ci których godność poddana jest dyskryminacji tylko za kolor skóry, żeby nas słyszały związki zawodowe, którym odbierają prawo do obrony swoich członków (…)”. Gorbaczow odrzucił wezwanie Margaret Thatcher do wycofania wojsk sowieckich z Afganistanu i oskarżył „niektóre siły na Zachodzie” o to, iż są zainteresowane jedynie torpedowaniem szans politycznego rozwiązania kwestii afgańskiej. Obciążył także państwa zachodnie odpowiedzialnością za konflikty regionalne: „(…) popatrzmy na Nikaraguę, Bliski Wschód- tam wchodzą w grę dolary i opłacani nimi najemnicy (…)”. Żądanie Margaret Thatcher by porozumieniu o likwidacji eurorakiet towarzyszyło zamrożenie rakiet krótkiego zasięgu było dla pierwszego sekretarza „(…) uniemożliwianiem dokonania redukcji zbrojeń poprzez stawianie nowych warunków (…)”. Całe przemówienie Gorbaczowa poprzekładane było gęsto propagandową „papką”, często agresywną w swej wymowie. Kryły się za nią jednak kompleksy i obawy o prestiż swojego kraju i żywotność idei komunizmu:„(…) potrzebujemy pokoju by rozwiązywać problemy ludzi radzieckich. Nie jest to oznaką słabości ZSRR czego doszukują się ludzie zachodu żądając ustępstw. To duży błąd. (…) Ustrój socjalistyczny nieraz wykazywał przewagę zalet nad kapitalizmem i nie jest to bałwochwalstwo a realia (…) Pierestrojka jest nową jakością ustroju ZSRR i kultury duchowej narodu (…)”[136].

Dużo bardziej stonowane było przemówienie premier Wielkiej Brytanii . Głównym wątkiem wystąpienia Margaret Thatcher była sprawa większego zaufania między krajami Wschodu i Zachodu, które uzależniła m.in. od dotrzymania przez Związek Sowiecki zobowiązań w kwestii praw człowieka: „(…) zakres w jakim rząd sowiecki spełni swe zobowiązania jakie dobrowolnie przyjął podpisując Akt Końcowy z Helsinek, określi na ile kraje i inne narody będą miały zaufanie do przedsięwzięć jakie Związek Sowiecki podejmuje, na przykład w dziedzinie kontroli zbrojeń (…)”. I dalej „(…) im większa będzie wasza gotowość uwalniania więźniów sumienia i zezwalania tym, którzy tego pragną opuszczać swobodnie wasz kraj, a powitaliśmy te kroki, które już podjęliście z zadowoleniem, tym większa będzie gotowość na Zachodzie, aby uwierzyć, że pokojowe i przyjacielskie stosunki ze Związkiem Sowieckim mogą być utrzymane i poszerzone (…)”. Co do kwestii wojny w Afganistanie, Margaret Thatcher stwierdziła, iż: „(…) gotowość Związku Sowieckiego do wycofania swych wojsk z Afganistanu w możliwie najkrótszym czasie po to, aby naród afgański mógł skorzystać ze swego prawa do samookreślenia, będzie mieć istotne znaczenie nie tylko dla przyszłości Afganistanu. Spowoduje to także zmianę waszego wizerunku na Zachodzie, gdzie zadawane jest pytanie o to czy można wam ufać, czy też trzeba was się wciąż obawiać (…)”. Premier Wielkiej Brytanii  uznała także wypowiedzi Gorbaczowa dotyczące „mesjanizmu sowieckiego” czyli walki o triumf komunizmu na świecie, za zagrożenie dla zachodnich społeczeństw. Dosyć zręcznie Margaret Thatcher wplotła do swojego przemówienia wiele uwag, z których wynikało, iż nie jest „rzecznikiem” prezydenta Reagana. Po raz pierwszy publicznie właśnie w Moskwie wyraziła wątpliwości co do wartości programu Inicjatywy Obrony Strategicznej. Zdystansowała się także od najskrajniejszych postulatów warunkujących redukcję pocisków średniego zasięgu od sprawy pocisków krótkiego zasięgu. Dała jednocześnie do zrozumienia, że działania Związku Sowieckiego w sprawie broni chemicznej są zbyt powolne. Ważna dla Sowietów była także propozycja Margaret Thatcher żeby przyjąć terminarz, w którym uwzględniono by realizację planowanych wówczas programów badawczych super mocarstw, dotyczących ewentualnego rozmieszczenia systemów obrony przeciwrakietowej[137].

Rozmowy prowadzone 30 marca 1987 roku nie przyniosły żadnych istotnych decyzji. Dziewięciogodzinne spotkanie Gorbaczowa i Thatcher i oficjalne oświadczenia na Kremlu podkreśliły ogrom sprzeczności interesów Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego. Udowodniły jednak potencjalną możliwość odprężenia w stosunkach Wschód-Zachód, mającą swoje uzasadnienie przede wszystkim w osobowości Gorbaczowa, którego dla Zachodu „odkryła” premier Thatcher.

Pobyt Margaret Thatcher w Moskwie był ważny dla dwustronnych stosunków brytyjsko-sowieckich. Ministrowie spraw zagranicznych obydwu krajów podpisali porozumienia dotyczące połączenia teleksowego, czyli tzw. gorącej linii między Kremlem a siedzibą premiera Wielkiej Brytanii przy Downing Street 10, a także porozumienie o rozwoju i współpracy w dziedzinie badań przestrzeni kosmicznej, terenów pod budowę nowych ambasad w Moskwie i Londynie oraz w sprawie rozwoju wymiany kulturalnej i współpracy gospodarczej i handlowej[138]. Były to jedyne konkretne rezultaty wizyty premier Thatcher w Moskwie. Nie one jednak świadczyły o jej wyjątkowości.

31 marca Margaret Thatcher udzieliła wywiadu moskiewskiej telewizji. Gorbaczow wyraźnie pozwolił na to by media sowieckie szeroko komentowały przebieg całej wizyty. Nagrany wywiad został wyemitowany przez moskiewską telewizję, co było rzeczą niezwykłą, nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę popieraną przez Gorbaczowa politykę „ograniczonej otwartości” w środkach masowego przekazu. Rozmawiając z trzema sowieckimi dziennikarzami premier rządu brytyjskiego ponownie zakwestionowała sowieckie „oddanie” dla sprawy pokoju i rzuciła wyzwanie stanowisku Kremla, jakoby sowieckie rakiety SS-20 zostały rozmieszczone dopiero w odpowiedzi na amerykańskie rakiety średniego zasięgu w Europie.: „(…) Nie rozumiem dlaczego koncentrujecie się jedynie na usunięciu broni nuklearnej. Nie możemy ignorować tego, że nikt inny tylko wy lekceważycie fakt, że wy pierwsi rozmieściliście rakiety nuklearne SS-20 (…)”. Margaret Thatcher zwróciła również uwagę na fakt, iż na terenie Związku Sowieckiego znajdowało się więcej broni jądrowej niż w jakimkolwiek innym kraju; przypomniała o olbrzymiej dominacji Sowietów w dziedzinie broni nuklearnej, chemicznej i antybalistycznej. Przy wszystkich zastrzeżeniach poparła jednak reformy Gorbaczowa: „(…) Uważam, że nowe propozycje waszego przywódcy takie jak: bardziej otwarte społeczeństwo, nowe bodźce, przebudowa, są najbardziej podniecające jakie usłyszałam od bardzo długiego czasu. Uważam, że jest to fantastyczne wyzwanie (…)”. Mimo tego, iż audycja telewizyjna została nadana o godzinie 23, a wielu z punktu widzenia reżimu prowokacyjnych zdań nie przetłumaczono na język rosyjski, trudno przecenić jej znaczenie. Z całą pewnością można założyć, że nigdy wcześniej telewizja w Związku Sowieckim nie zrobiła czegoś podobnego, nie próbowała przestać kłamać[139]. 1 kwietnia po krótkim pobycie w stolicy Gruzji Tibilisi, premier Wielkiej Brytanii wróciła do swojego kraju.

2 kwietnia 1987 roku Margaret Thatcher na forum Izby Gmin zdała relację ze swojego pięciodniowego pobytu w Związku Sowieckim. Uwaga ogromnej większości brytyjskich obserwatorów życia politycznego przez te kilka dni skupiona była na Moskwie. Media brytyjskie otrzymywały dokładne informacje z przebiegu rozmów. Mimo to oczekiwano na podsumowanie przez premier Thatcher wizyty, która chociaż nie przyniosła porozumień rozwiązujących jakiekolwiek problemy dzielące Wschód i Zachód, zmieniła jednak powszechnie obowiązujący w Wielkiej Brytanii stereotyp przywódcy Związku Sowieckiego, a co za tym idzie także i wizerunek komunistycznego państwa.

Główną tezą przemówienia parlamentarnego premier Thatcher, przy podkreśleniu wszystkich rozbieżności między Wschodem i Zachodem, było uznanie ogromnej, fundamentalnej wagi jej wizyty w Moskwie, która „(…) mogłaby oznaczać punkt zwrotny w historii (…)”. Taka ocena spotkania z Gorbaczowem jest zrozumiała z punktu widzenia interesu politycznego premier Wielkiej Brytanii. Nie mogła ona jednak zmienić ówczesnych realiów polegających na tym, że przyszłość kontroli zbrojeń miała być rozstrzygnięta przez Związek Sowiecki  i Stany Zjednoczone przy ograniczonym udziale Wielkiej Brytanii, a sukces reform Gorbaczowa zależał przede wszystkim od jego determinacji. Słusznie Margaret Thatcher w dalszej części swojego sprawozdania zauważyła, że „(…) po raz pierwszy od siedemdziesięciu lat tj. od czasu rewolucji, kierownictwo w Związku Sowieckim doszło do przekonania, że tamtejszy system w jego obecnym kształcie nie funkcjonuje (…)”. ale wynik reform nie musiał, jak chciała pani premier w marcu 1987 roku, „(…) doprowadzić do bardziej otwartego społeczeństwa, większego podziału odpowiedzialności i poprawy sytuacji gospodarczej (…)”. Bardzo trafnie Margaret Thatcher podsumowała kwestię afgańską: „(…) jest całkiem jasne, że Związek Sowiecki chciałby wycofać blisko 115 tysięcy swych żołnierzy, ale jest również jasne, że nie wie jak to zrobić (…)”[140]. Przy wszystkich zastrzeżeniach co do przejaskrawienia znaczenia wizyty w Moskwie, nie ulega wątpliwości, iż była ona osobistym sukcesem premier Wielkiej Brytanii. Przyczyniła się do polepszenia i tak bardzo poprawnych stosunków z Gorbaczowem i większego zrozumienia między obojgiem przywódców. Nie doprowadziła jednak do zmiany polityki zagranicznej Wielkiej Brytanii wobec Związku Sowieckiego. Margaret Thatcher utwierdziła się w przekonaniu: „(…) że leży w naszym tj. Zachodu interesie zachęcać i popierać kurs podjęty przez Gorbaczowa (…)”[141].

Dla sowieckiej racji stanu było to stanowisko bardzo ważne. Gorbaczow uważał Margaret Thatcher za zachodniego przywódcę, z którym dialog był: „(…) owocny i wzajemnie korzystny (…)”, czyli leżał w interesie Związku Sowieckiego. „(…) Uważamy [tj. „my władza sowiecka” przyp. M.A.] ją za bardzo inteligentną kobietę, która aczkolwiek ulega pewnym przesądom w odniesieniu do naszego kraju, jest otwarta na poważną dyskusję i gotowa zmodyfikować swe poglądy w zależności od faktów (…)”[142].

Odrzucenie przez Margaret Thatcher tezy podtrzymywanej przez wielu zachodnioeuropejskich konserwatystów, iż modernizacja Związku Sowieckiego będzie oznaczać większe zagrożenie dla Zachodu, wzmacniało pozycję Gorbaczowa na arenie międzynarodowej, a co za tym idzie i wewnątrz kraju wbrew części partyjnego „betonu”.

Dla Gorbaczowa najważniejszą rzeczą w odniesieniu do polityki wschodniej Wielkiej Brytanii było zdefiniowanie przez premier Thatcher charakteru poparcia dla reform w Związku Sowieckim. Pierwszy sekretarz KC KPZR nie łudził się co do elastyczności światopoglądu premier Zjednoczonego Królestwa. W czasie spotkania z premierem Zimbabwe Robertem Mugabe w czerwcu 1987 roku, nazwał premier Thatcher „upartym dogmatykiem” wierzącym, że kapitalizm stanowi najwyższy stopień rozwoju cywilizacji. Jej politykę zagraniczną uznał za kontynuację filozofii Churchila ogłoszoną w przemówieniu fultońskim. Takie stanowisko świadczy o rozbieżności ocen stosunków sowiecko-brytyjskich wyrażanych bezpośrednio po spotkaniu z Margaret Thatcher i tych formułowanych z krótkiej perspektywy w obecności osób oczekujących od Gorbaczowa ciągłości polityki państwa marksistowsko-leninowskiego. Ich przyczyn należy szukać po pierwsze w niepewności Gorbaczowa co do możliwości poparcia przez Margaret Thatcher propozycji dotyczących kontroli zbrojeń, po drugie należy pamiętać o niesprecyzowanej nigdy przez Gorbaczowa wizji państwa sowieckiego po zrealizowaniu postulatów „głasnosti” i „pierestrojki”[143].

Jednocześnie zmienił się sposób opisywania, a co za tym idzie, i rozumienia Wielkiej Brytanii w prasie sowieckiej. Po wizycie premier Thatcher w Moskwie spojrzenie na Zjednoczone Królestwo wydawało się być bardziej obiektywne. Ekonomiczną politykę Thatcher pozbawiano miana sukcesu bardzo długo, ale sama premier bywała pokazywana w korzystnym świetle. Jako przykład zmian można podać też dosyć rzeczową dyskusję na łamach pism naukowych zajmujących się problematyką międzynarodową. W tym samym czasie publikacja plenum KC KPZR z 1987 roku miała stereotypową treść i temat „Apartheid-brytyjski styl”[144].

Probierzem stosunków brytyjsko-sowieckich w 1987 roku była przede wszystkim kwestia finalizacji układu INF (Intermediate–Range Nuclear Forces), dotyczącego pocisków nuklearnych średniego zasięgu znajdujących się w arsenałach Związku Sowieckiego i Stanów Zjednoczonych. Thatcher uważała, iż warunkiem wstępnym do zawarciu traktatu INF powinno być porozumienie o podjęciu rokowań w sprawie pocisków krótkiego zasięgu. W kwietniu 1987 r. Moskwa poczyniła ustępstwo wobec Stanów Zjednoczonych i zgodziła się na łączenie problemu broni średniego i krótkiego zasięgu. Propozycja Gorbaczowa wyszła więc naprzeciw oczekiwaniom państw NATO. Wydaje się, iż premier Thatcher była zaskoczona takim tokiem wydarzeń. Bardzo szybko wyraziła też niepokój o zasięg redukcji broni atomowej Zachodniego Sojuszu, w sytuacji gdy Związek Sowiecki zachowywał ogromną przewagę w broni konwencjonalnej. Nie znalazł on odbicia w czasie kampanii wyborczej w maju 1987 r. W jej trakcie premier Thatcher ponownie wyraziła nadzieję na zmiany w stosunkach międzynarodowych związane z reformami Gorbaczowa. Torysi postulowali w swym programie wyborczym dążenie do :

–  eliminacji pocisków jądrowych średniego zasięgu w Europie i w miarę możliwości w skali światowej

–  uzgodnionych ograniczeń wobec pocisków krótkiego zasięgu

–  50% redukcji strategicznych pocisków jądrowych

–  globalnego zakazu broni chemicznej

Podkreślono wagę Zjednoczonego Królestwa w kształtowaniu polityki międzynarodowej i wykorzystano nie po raz pierwszy do celów propagandowych wizytę Margaret Thatcher w Moskwie. Należy jeszcze raz podkreślić, iż konserwatyści nie akcentowali przy tym obaw co do sowieckiej polityki zagranicznej[145].

Nie znajdziemy także nowych elementów dotyczących polityki międzynarodowej Wielkiej Brytanii w mowie tronowej Elżbiety II z czerwca 1987 r[146]. Takie stanowisko rządu Zjednoczonego Królestwa wynikało przede wszystkim z braku wystarczających przesłanek do wypracowania jakiejś nowej polityki wschodniej. Margaret Thatcher musiała czekać na rozstrzygnięcia w sprawie INF i jednocześnie obserwować efekty posunięć Gorbaczowa wewnątrz ZSRR.

W lipcu 1987 r. Thatcher złożyła wizytę w Stanach Zjednoczonych. Wyraziła tam niezachwiane zaufanie do prezydenta Reagana. W kontekście afery „Irangate” nie było to bez znaczenia. Z wypowiedzi jakie tam wygłaszała można wnioskować, iż przez poparcie dla reform w Związku Sowieckim rozumiała nie jakikolwiek nowy program działań lecz raczej dopatrzenie tego, aby zrealizowano to co było przedmiotem rokowań. Można więc stwierdzić, że premier Thatcher akceptowała zmiany zachodzące w Związku Sowieckim występując jednocześnie z pozycji chłodnego obserwatora i bardzo twardego negocjatora. Margaret Thatcher postulowała w Waszyngtonie konieczność powstrzymania rozmów dotyczących broni krótkiego zasięgu; zaproponowała także szereg posunięć wzmacniających zachodnioeuropejski potencjał nuklearny. Premier Wielkiej Brytanii uznała siły krótkiego zasięgu za najważniejszy element zachodniego systemu odstraszania nuklearnego[147]. Takie stanowisko doprowadziło do ogromnych kontrowersji w ramach NATO, przyczyniło się także do ochłodzenia stosunków na linii Londyn-Moskwa[148].

W październiku 1987 r. pojawiły się pierwsze zapowiedzi zmiany akcentów w polityce wschodniej Margaret Thatcher. Na zjeździe partii konserwatywnej część torysów uznała politykę Reagana za pasmo ustępstw wobec Związku Sowieckiego. Podkreślono tam też potrzebę wzmocnienia własnego systemu nuklearnego. W podsumowaniu zjazdu premier Thatcher poparła ponownie reformy Gorbaczowa. Jednocześnie jednak wyraziła nieufność co do polityki zagranicznej Związku Sowieckiego[149].

We wrześniu 1987 r. sowieckie ministerstwo spraw zagranicznych zapowiedziało wycofanie wojsk Armii Czerwonej z Afganistanu. Było to jedno z najważniejszych postanowień Gorbaczowa w czasie sprawowania jego rządów. Moskwa zgodziła się także na odstąpienie od łączenia kwestii układu INF i amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej SDI. Związek Sowiecki nadal jednak uzależniał podpisanie porozumienia START (dotyczącego rakiet dalekiego zasięgu i strategicznej broni nuklearnej) od rozwiązania problemu tzw. wojen gwiezdnych. Gorbaczowowi bardzo potrzebne było jednak uznanie Zachodu i spokój w stosunkach z innymi państwami, by przełamać opór w kraju wobec coraz poważniejszych zmian, jakie zamierzał wprowadzić. Sekretarz Generalny i jego najbliżsi współpracownicy w Biurze Politycznym zdawali sobie sprawę, że muszą przedsięwziąć konkretne kroki w celu przebudowania zrujnowanej gospodarki sowieckiej. Ustępstwa Gorbaczowa stanowiły najważniejszy powód do zwołania spotkania na szczycie, które odbyło się w Waszyngtonie w dniach 7-10 grudnia 1987 r.[150]. W jego konsekwencji podpisano układ o likwidacji rakiet średniego zasięgu[151].

7 grudnia 1987 r. doszło w Brize Norton do dwugodzinnego spotkania premier Thatcher i Sekretarza Generalnego KC KPZR. Gorbaczow zatrzymał się w Wielkiej Brytanii udając się na szczyt waszyngtoński. Jego wizyta była gestem szacunku dla Margaret Thatcher i jej roli w zainicjowaniu rozmów rozbrojeniowych między Wschodem a Zachodem. Na terenie Zjednoczonego Królestwa i czterech innych państw NATO znajdowały się podlegające eliminacji bronie jądrowe średniego zasięgu. Premier Thatcher nie mogła w grudniu 1987 roku wycofać swojego poparcia dla układu INF. Takie stanowisko przekazała Gorbaczowowi. Rozmowa między obojgiem przywódców skupiła się wokół układu START a także kwestii wycofania wojsk sowieckich z Afganistanu i przestrzegania praw człowieka w ZSRR. Co do żadnego z wymienionych problemów nie osiągnięto porozumienia. Gorbaczow zdawał sobie sprawę z pozycji premier Thatcher wśród zachodnich przywódców. Zbliżająca się zmiana na urzędzie prezydenta Stanów Zjednoczonych oznaczała, że sprawująca trzecią kadencję władzę premier Wielkiej Brytanii była instytucją, której nie można było pominąć przy rozstrzygnięciach problemów dzielących Wschód i Zachód [152].

Margaret Thatcher wyraziła zadowolenie z postanowień waszyngtońskich. Podpisanie układu INF stawiało jednak pod znakiem zapytania skuteczność brytyjskiego systemu nuklearnego. Pojawiła się więc kwestia kompensacji dla państw, które miały utracić amerykański parasol nuklearny. Premier Wielkiej Brytanii nie chciała rezygnować z zasady „skutecznego odstraszania”. Z tego powodu już „nazajutrz” po porozumieniu Reagana i Gorbaczowa w Waszyngtonie, Margaret Thatcher zaczęła promować tezę o potrzebie modernizacji broni nuklearnej pozostającej w dyspozycji NATO. Biorąc pod uwagę odprężenie na linii Moskwa–Waszyngton, ta propozycja musiała spotkać się z ostrą reakcją Gorbaczowa [153].

Premier Thatcher począwszy od zjazdu partii konserwatywnej coraz ostrzej krytykowała Sowietów, których polityka zagraniczna i obronna, jej zdaniem, nie nadążały za zmianami wewnętrznymi. Taka ocena sytuacji nie była jednak prawdziwa. Ustępstwa Gorbaczowa wobec Stanów Zjednoczonych były rzeczywiste. Tymczasem polityka wewnętrzna Sekretarza Generalnego nie miała jeszcze w 1987 roku cech radykalnie zmieniających rzeczywistość sowiecką. Interes Wielkiej Brytanii zmusił Margaret Thatcher do posługiwania się „sowieckim straszakiem”. Kulminacją tej polityki  było wystąpienie premier Thatcher na posiedzeniu rady NATO w lutym 1988 r., gdzie Margaret Thatcher postawiła kilka tez, które przypominały „zimnowojenną” atmosferę przełomu lat 1983–1984. Po pierwsze stwierdziła, że Związek Sowiecki stanowi zagrożenie dla Zachodu, które ignorować można tylko na własne ryzyko. Następnie podkreśliła potrzebę utrzymania przez Zachód przewagi technicznej nad Układem Warszawskim. Z tej przesłanki wnioskowała o wadze jaką dla państw NATO miały amerykańskie plany dotyczące tzw. wojen gwiezdnych. Na koniec zaś uznała dalsze rokowania w sprawie redukcji broni nuklearnych za dopomaganie Związkowi Sowieckiemu w osiągnięciu jego celu, jakim była jej zdaniem, denuklearyzacja Europy ustępującej Sowietom pod względem ilości broni konwencjonalnej. Deklaracja końcowa szczytu NATO poparła tezę Margaret Thatcher o konieczności modernizacji broni krótkiego zasięgu. Odrzucono jednak sprzeciw premier Wielkiej Brytanii wobec dalszych redukcji zasobów nuklearnych [154].

Premier Zjednoczonego Królestwa chciała utrzymać pozycję najważniejszego obok ustępującego Reagana polityka Zachodu i jednocześnie wymóc na oponentach w NATO poparcie dla swojej polityki. Wystąpienie brukselskie Margaret Thatcher było jednak bardzo ryzykowne. Premier Wielkiej Brytanii wiedziała, iż Gorbaczow nie mógł na początku 1988 r. pozwolić sobie na redukcje sowieckich sił konwencjonalnych. Jednocześnie dalsze postępy w rozmowach dotyczących broni jądrowych mogły oznaczać dla sowieckiego przywódcy „być albo nie być” w walce z partyjnym „betonem”. Sposób w jaki Margaret Thatcher broniła interesu Wielkiej Brytanii stawiał pod znakiem zapytania jej dobre stosunki z Gorbaczowem; mógł się on także przyczynić do zdyskredytowania Sekretarza Generalnego w Związku Sowieckim.

W tym samym czasie minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii G.Howe złożył trzydniową wizytę w Moskwie. W jej trakcie poruszył sprawę Afganistanu, kwestię kontroli zbrojeń, konfliktów regionalnych, praw człowieka i w końcu dwustronnych stosunków brytyjsko-sowieckich. G.Howe zaapelował do Gorbaczowa o 50% redukcję arsenałów broni strategicznej wielkich mocarstw. Zażądał też zmniejszenia ogromnej przewagi armii sowieckiej w siłach konwencjonalnych. Przypomniał jednocześnie Sowietom o oczekiwaniach Zachodu dotyczących broni chemicznej. G.Howe obwiniał Sowietów o blokowanie rozmów wiedeńskich dotyczących redukcji sił zbrojnych i zbrojeń w Europie poprzez odmowę uznania: „(…) poważnej przewagi w dziedzinie broni konwencjonalnej ze strony Układu Warszawskiego (…)”. Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii wezwał też Sowietów o większą otwartość co do danych na temat stanu ich broni konwencjonalnej i chemicznej. Postawa G.Howe’a była ofensywna i wyprzedzająca oskarżenia Sowietów o obchodzenie przez Brytyjczyków układu INF. Wymowny charakter miały spotkania Howe’a z dysydentami sowieckimi, których gościł w ambasadzie brytyjskiej. Wizyta Howe’a w Moskwie współgrała z ówczesnymi wypowiedziami premier Thatcher[155].

Wyciszenie akcentów antysowieckich w polityce wschodniej Wielkiej Brytanii przyniosło dopiero spotkanie Reagana i Gorbaczowa w Moskwie w maju 1988 roku. 8 lutego ogłoszono, że 15 maja ZSRR zacznie wycofywać się z Afganistanu. 14 kwietnia 1988 roku w Genewie ministrowie spraw zagranicznych ZSRR i Stanów Zjednoczonych podpisali porozumienie dotyczące Afganistanu i Pakistanu. Obie strony zobowiązały się nie interweniować w Afganistanie. Porozumienia genewskie nie mówiły nic na temat sowieckich i amerykańskich dostaw zbrojeń dla walczących stron. 28 maja 1988 roku Prezydium Rady Najwyższej ZSRR jednomyślnie ratyfikowało układ INF. Nastąpiło to dzień po ratyfikacji traktatu przez.. senat amerykański. Wizyta Reagana w Moskwie w końcu maja 1988 roku odbywała się więc w atmosferze odprężenia. Świadczyła też, iż polityka Gorbaczowa cieszy się aprobatą Zachodu. Najważniejszym rezultatem szczytu była kontynuacja dialogu między dwoma supermocarstwami. Głównym jego celem było nadanie spotkaniom sowiecko-amerykańskim bardziej regularnego charakteru i przybliżenie końca zimnej wojny. Z tego punktu widzenia konferencja była sukcesem. Nie dokonano jednak konkretnych postępów w rozmowach rozbrojeniowych[156].

2 czerwca 1988 roku prezydent Reagan przybył do Londynu. W swoim przemówieniu z 3 czerwca podkreślił rolę Margaret Thatcher w zwycięskiej jego zdaniem „krucjacie na rzecz wolności”. Premier Wielkiej Brytanii była zadowolona, że pobyt Reagana w Moskwie był okazją do zademonstrowania zachodniego poparcia dla wysiłków sowieckiego przywódcy[157].

Relacje Reagana i analiza zmian wewnątrz ZSRR sprawiły, iż Margaret Thatcher zaprzestała ataków na politykę Gorbaczowa. W jednym z dokumentów wydanym w czerwcu 1988 roku przez brytyjskie ministerstwo obrony, zamieszczono następującą ocenę działań Moskwy : „(…) Zaczynamy wreszcie dostrzegać oznaki zmian w ZSRR odzwierciedlane też i w Europie Wschodniej (…) bardziej pragmatyczna, mniej agresywna polityka zagraniczna powinna uczynić z ZSRR mniej niedogodnego sąsiada (…) aczkolwiek byłoby nierozważne polegać na tym, iż zmiana w postawie ZSRR utrzyma się, perspektywa taka jest wyzwaniem jakie Zachód musi przyjąć (…)”[158].

8 czerwca 1988 roku przybył do Londynu osobisty wysłannik Gorbaczowa ambasador Oleg Griniewski. Miał on poinformować premier Thatcher o wszystkich aspektach spotkania sowieckiego przywódcy z prezydentem Stanów Zjednoczonych w Moskwie. Ta „nieortodoksyjna” w sensie dyplomatycznym wizyta, była dowodem ponownego ocieplenia w stosunkach Londynu i Moskwy. Pobyt Griniewskiego w Londynie był odpowiedzią na wcześniejszy o kilka dni gest Margaret Thatcher, która przesłała na ręce Gorbaczowa list z gratulacjami w związku z moskiewskim szczytem. Premier Wielkiej Brytanii złożyła też Sekretarzowi Generalnemu życzenia przed konferencją partyjną KPZR, która odbyła się pod koniec czerwca[159]. Udzieliła również wywiadu sowieckiej telewizji. Powiedziała w nim m.in.: „(…) Myślę, że zwiększona liczba kontaktów, która jest czymś stosunkowo nowym, dobrze rokuje narodom krajów przez nas reprezentowanych.(…) Czas negatywnych podejść w stosunkach Wschód-Zachód już minął. Nadszedł teraz czas pozytywny, czas nadziei (…)”[160].

Jednocześnie Margaret Thatcher musiała wsłuchiwać się w głos partyjnych kolegów zalecających dystans w stosunku do reform Gorbaczowa. Na zjeździe Partii Konserwatywnej ponownie wygłosiła przemówienie, w którym znalazła się porcja nieufności wobec Gorbaczowa. „(…) Wielka Brytania nie może pozwolić sobie na odprężenie. Czas wielkich przemian jest bowiem także, zwłaszcza w Europie Wschodniej, czasem wielkiej niepewności. Zachód musi być dziś, bardziej niż kiedykolwiek, zjednoczony i gotowy do obrony(…)”[161].

W październiku 1988 roku premier Wielkiej Brytanii sprecyzowała nowe zasady kierujące polityką wschodnią Zjednoczonego Królestwa. Postulowała w nich:

–  negocjowanie porozumień w dziedzinie kontroli zbrojeń w sposób twardy, ostrożny, przy utrzymaniu przez cały czas niezbędnego potencjału obrony;

–  wywieranie presji na Związek Sowiecki w kwestii praw człowieka, które z uwagi na Akt Końcowy KBWE nie były sprawą wewnętrzna Związku Sowieckiego;

–  dalsze rozwijanie kontaktów politycznych między ZSRR a Wielką Brytanią i popieranie Gorbaczowa w jego działalności reformatorskiej;

–  rozwijanie kontaktów międzyludzkich ( podróże do ZSRR, porozumienia o wymianie międzyszkolnej, rozszerzanie kontaktów kulturalnych itd.);

–  podejmowanie decyzji umożliwiających udzielanie kredytów dla zwiększenia handlu z ZSRR ;

–  uznanie potrzeby powołania spółek z mieszanym kapitałem sowiecko-brytyjskim;

–  pełne docenienie doniosłości faktu, iż pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa współdziała ze sobą w ONZ przyczyniając się do rozwiązywania konfliktów regionalnych;[162].

Thatcher coraz częściej wyrażała zadowolenie z celów do jakich dążył Gorbaczow. W końcu 1988 roku przestała naciskać Sekretarza Generalnego w sprawie dalszych redukcji sowieckiego potencjału nuklearnego. Podkreślała jednocześnie dysproporcje w ilości broni konwencjonalnej pozostającej w dyspozycji Układu Warszawskiego i państw Europy Zachodniej. Mocno skrytykowała plany zwołania w Moskwie międzynarodowej konferencji poświęconej prawom człowieka. W styczniu 1989 roku zapowiedziała jej bojkot w razie niespełnienia przez Gorbaczowa postawionych mu przez nią warunków. Obejmowały one m.in.:

–  zwolnienie osób więzionych za przekonania religijne i polityczne, stworzenie skutecznej gwarancji swobody wypowiedzi, przekonań religijnych, prawa do emigracji i prawdziwej niezależności sądownictwa sowieckiego;

–  wprowadzenie zmian w sowieckim prawie karnym;

–  zniesienie bądź wprowadzenie poprawek do artykułów dotyczących religii i polityki[163].

Dzięki zwycięstwu Partii Republikańskiej w Stanach Zjednoczonych w wyborach 1988 r., pozycja Margaret Thatcher w zachodnim sojuszu ogromnie się umocniła. W czasie gdy w Waszyngtonie trwało przekazywanie władzy, kontakty Gorbaczow-Thatcher stały się podstawą stabilizacji w stosunkach Wschód-Zachód. Premier Wielkiej Brytanii zyskała więc ogromny atut w jej próbach wymuszenia na Gorbaczowie dalszej demokratyzacji Związku Sowieckiego. Dlatego też nie zmieniła formuły prowadzonej przez siebie polityki. W dalszym ciągu zapewniała Sekretarza Generalnego o poparciu dla jego reform; jednocześnie trwała w swoich żądaniach dotyczących praw człowieka czy sowieckiego potencjału militarnego. Gorbaczow musiał więc systematycznie zapewniać o swych szczerych intencjach by nie utracić wiarygodności rządów i społeczeństw Zachodu. W grudniu 1988 roku na forum ONZ  zaproponował m. in. znaczną redukcję sowieckich sił zbrojnych obejmującą 500 tys. żołnierzy. Zapewnił też sceptyków o swym przywiązaniu do idei zmian i próbował wyjść naprzeciw żądaniom co do praw człowieka w ZSRR. Rzeczą wartą podkreślenia jest to, że w jego przemówieniu nie było śladu sowieckiej retoryki (odwołań do marksizmu itd.)[164].

W efekcie polityki Gorbaczowa, zarówno wewnętrznej jak i zagranicznej, stosunki Związku Sowieckiego ze światem Zachodnim na początku 1989 roku były tak dobre jak nigdy wcześniej. Pod koniec marca 1989 roku z jego inicjatywy w ZSRR odbyły się pierwsze od 1917 roku częściowo wolne wybory. Miano powołać nowy Zjazd Deputowanych Ludowych. Komunistyczni kandydaci mieli przewagę i cieszyli się poparciem partyjnego establishmentu. Wielu z nich przegrało jednak wybory. Inną oznaką liberalizacji życia kraju było opublikowanie przez Kreml, po trzydziestu trzech latach milczenia, pełnego tekstu referatu wygłoszonego przez Nikitę Chruszczowa na XX Zjeździe KC KPZR. Jednocześnie przepaść między stanem gospodarki a reformami politycznymi niebezpiecznie się pogłębiała. Europa Wschodnia nadal była rządzona przez komunistów. Proces rozkładu bloku wschodniego rozpoczęty w 1980 r przez „Solidarność” trwał jednak nadal. Zgodnie z obietnicą Gorbaczow wycofał wojska sowieckie z Afganistanu. Podczas negocjacji w Wiedniu Moskwa wystąpiła z propozycją radykalnej redukcji broni konwencjonalnej. Jak się wydaje największym postępem w kontaktach Wschód-Zachód było stopniowe unieważnianie doktryny marksistowskiej o walce klas jako podstawy sowieckiej polityki zagranicznej. Zastępowano ją polityką opartą na ogólnoludzkich wartościach i wspólnym interesie ludzkości. Teoria walki klasowej przez ponad siedemdziesiąt lat uzasadniała prowadzeniu wojny ideologicznej a później Zimnej Wojny z Zachodem. Zmagania dwóch krańcowo różnych systemów-kapitalizmu i komunizmu-miało szansę przestać być głównym problemem powojennego świata. W takiej sytuacji politycznej Gorbaczow miał złożyć oficjalną wizytę państwową w Wielkiej Brytanii[165].

Gorbaczow zabiegał o spotkanie z Margaret Thatcher od początku 1988 r. Jego wizyta w Londynie została wyznaczona na grudzień, jednak z powodu tragicznego w skutkach trzęsienia ziemi w Armenii, doszła do skutku dopiero w kwietniu 1989 roku[166].

4 kwietnia 1989 r. premier Thatcher udzieliła wywiadu sowieckiej telewizji. Nazwała w nim Gorbaczowa: „człowiekiem o niezwykłej odwadze politycznej”. Porównała też jego wizję reform do: „reflektora skierowanego w przyszłość”. W Wielkiej Brytanii Gorbaczow był jednak krytykowany. W przeddzień jego wizyty w prasie brytyjskiej pojawiły się artykuły informujące, że Związek Sowiecki sprzedał Libii nowoczesne bombowce odrzutowe SU-24. Miały one dostatecznie duży zasięg by zbombardować Izrael. Ta wiadomość skłoniła Ministra Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii G. Howe’a do podważenia wiarygodności gorbaczowowskiej polityki kontroli zbrojeń. G.Howe uznał apel Gorbaczowa o eliminację broni jądrowej za próbę mamienia opinii publicznej. „(…) Rzecz w tym, że największe zagrożenie dla kontynentu europejskiego stanowi ten olbrzymi niedźwiedź jakim jest armia sowiecka, przerażająco dobrze uzbrojona, potężna armia doskonale wyposażona w czołgi i artylerię (…)”[167].W tym samym czasie sowiecka „Prawda” zaatakowała politykę nuklearną premier Thatcher: „(…) sądzimy, że zapewnienie bezpieczeństwa Europie nie polega na modernizacji broni nuklearnej ale na modernizacji systemu stosunków państwowych na naszym kontynencie (…)”[168].

Kontrola zbrojeń miała być głównym tematem spotkania. Sowiecki ambasador w Londynie Leonid Zamiatin  sugerował dyplomatom brytyjskim, że Gorbaczow zamierza poruszyć szersze problemy. Według Zamiatina Sekretarz Generalny chciał się dowiedzieć na ile Wielka Brytania była gotowa zaangażować się w proces przezwyciężania podziałów w Europie. Co znamienne Gorbaczow pragnął również rozmawiać o zwiększeniu obrotów handlowych Związku Sowieckiego z Wielką Brytanią. Brytyjska prasa domniemywała, że Margaret Thatcher zażąda od Związku Sowieckiego zaprzestania działalności szpiegowskiej. Jeszcze w styczniu 1989 roku G.Howe wyraził zaniepokojenie z powodu  wzrastającej działalności służb wywiadowczych w Wielkiej Brytanii i na całym świecie. Premier Thatcher na dzień przed przybyciem Gorbaczowa oświadczyła w Izbie Gmin, że działania KGB na świecie bynajmniej nie zmalały od czasu gdy Gorbaczow został Sekretarzem Generalnym[169].

W dniu przybycia Gorbaczowa do Wielkiej Brytanii „Times” opublikował wyniki badań opinii publicznej. Wykazywały one, że w odczuciu Brytyjczyków Związek Sowiecki stanowił mniejsze zagrożenie dla świata, od czasu gdy władzę objął Gorbaczow. Jednak w tym samym wydaniu „Timesa” znalazło się oświadczenie 212 członków parlamentu, którzy chłodno ustosunkowywali się do wizyty Gorbaczowa ze względu na nieustanne naruszanie praw człowieka w Związku Sowieckim[170].

Dzień przed rozpoczęciem „szczytu londyńskiego” Moskwa pozwoliła na wyjazd z kraju osiemnastu dysydentom i dziewięciu „więźniom sumienia”. Znalazł się wśród nich także sześćdziesięcioletni matematyk Georgij Samojtowicz. O jego wypuszczenie z ZSRR walczyło brytyjskie Foreign Office. G.Howe skomentował ten fakt w wywiadzie dla telewizji brytyjskiej : „(…) Pięć lat temu Związek Sowiecki nie respektował praw człowieka. Dziś jednak jest to temat, o którym możemy już rozmawiać z panem Gorbaczowem. Czynimy w tej sferze postępy (…)”[171].

Mimo istnienia pewnych drażliwych kwestii stosunki między ZSRR a Wielką Brytanią były co najmniej dobre. Brytyjskie źródła rządowe określały je słusznie jako najlepsze od czasu drugiej wojny światowej. Brytyjska prasa nazwała szczyt „spotkaniem przyjaciół o innym sposobie myślenia”. Wizyta Gorbaczowa w Londynie była pierwszym tak poważnym pobytem sowieckiego przywódcy w Wielkiej Brytanii od czasu przyjazdu Sekretarza Generalnego N.S.Chruszczowa i ówczesnego ministra spraw zagranicznych ZSRR Bułganina w 1956 r.

Gorbaczow przybył do Londynu późnym wieczorem 5 kwietnia 1989 r. Towarzyszyli mu (poza żoną Raisą): minister spraw zagranicznych E.Szewardnadze, członek Biura Politycznego i Sekretarz KC A.Jakowlew, pierwszy wicepremier ZSRR L.Kamieńcow. W skład delegacji wchodziło także dwudziestu urzędników m.in.: S.Achromiejew, J.Primakow, W.Falin, N.Kruczin.

Pierwsze nieoficjalne spotkanie odbyło się w ambasadzie sowieckiej gdzie ustalono czas i temat rozmów przywódców i ministrów spraw zagranicznych obu państw. 6 kwietnia 1989 r. Thatcher i Gorbaczow odbyli kilkugodzinne rozmowy. Wynikało z nich , iż oboje zgadzali się co do potrzeby zachowania porozumień dotyczących spraw w Afryce Południowej. Margaret Thatcher podziękowała Gorbaczowowi za wycofanie wojsk sowieckich z Afganistanu. Sekretarz Generalny wyraził wdzięczność za pomoc Wielkiej Brytanii dla Armenii. Thatcher i Gorbaczow nie różnili się także co do potrzeby poszerzania kontaktów handlowych między ZSRR a Wielką Brytanią. Dzieliły ich natomiast poglądy w kwestii modernizacji europejskich rakiet nuklearnych znajdujących się w posiadaniu NATO. Premier Wielkiej Brytanii uważała, że należy zrównoważyć sowiecką przewagę w dziedzinie broni konwencjonalnej na terenie Europy. Gorbaczow obawiał się, że może to zwolnić proces rozbrojenia. Podkreślał też, iż celem polityki Związku Sowieckiego było całkowite zlikwidowanie broni nuklearnej. Przywódcy dyskutowali także na temat rozbieżności w amerykańskiej polityce zagranicznej. Gorbaczow obwiniał nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych G.Busha o zwlekanie z podjęciem działań w dziedzinie polityki zagranicznej. Jego zdaniem postęp jaki osiągnięto w stosunkach sowiecko-amerykańskich podczas kadencji Ronalda Reagana mógłby na skutek tego  zostać zniweczony. Gorbaczow wierzył, że premier Wielkiej Brytanii ma duży wpływ na nową administrację w Waszyngtonie. Wykorzystał więc Margaret Thatcher , podobnie jak robił to wielokrotnie wcześniej, do pośrednictwa między nim a przywódcą Stanów Zjednoczonych. Bardzo ciekawy jest fakt, że połowę spotkania zajęło obojgu przywódcom omawianie sprawy opozycji w ZSRR wobec „pierestrojki”. Znamienne jest to, że inne delikatne kwestie tj. sowieckie zasoby broni chemicznej, sprawa przestrzegania praw człowieka w ZSRR pozostawiono do omówienia ministrom spraw zagranicznych. Dyskusje Margaret Thatcher i Gorbaczowa nie przyniosły żadnych nowych rozwiązań. Premier Wielkiej Brytanii określiła je jako: „(…) bardzo, bardzo głębokie, bardzo wszechstronne i bardzo przyjacielskie (…)”[172].

W przeciwieństwie do rozmów Gorbaczow–Thatcher, między G.Howem i E.Szewardnadze doszło do ostrej wymiany zdań. G.Howe wyraził zaniepokojenie rządu brytyjskiego z powodu sprzedaży sowieckich samolotów do Libii. E.Szewardnadze oskarżył Wielką Brytanię o dostawy broni do innych krajów Bliskiego Wschodu. Nawiązał do wielomilionowej umowy Wielkiej Brytanii z Arabią Saudyjską. Zastosował więc stary chwyt dyplomacji sowieckiej porównując ze sobą dwa fakty o pozornie tej samej wymowie i znaczeniu. Libia była w tym czasie państwem,  którego reakcje były nieprzewidywalne, podczas gdy Arabia Saudyjska pozostawała pod stabilnym i prozachodnim rządem. Ministrowie spraw zagranicznych różnili się także w kwestii broni chemicznej, roli broni nuklearnej w obronie Europy, modernizacji rakiet bliskiego zasięgu i wyłączenia ich z wiedeńskich negocjacji CFE (Conwencional Forces in Europe). Nie doszło między nimi także do porozumienia w sprawie praw człowieka. Mimo braku zgody co do wielu istotnych problemów 6 kwietnia 1989 roku E.Szewardnadze i G.Howe podpisali porozumienia dotyczące:

-angielsko-radzieckich joint ventures (zabezpieczało ono inwestorów przed ryzykiem związanym z wydarzeniami politycznymi oraz umożliwiało nieograniczony transfer kapitałów i zysków); a także:

–  memorandum o wzajemnym zrozumieniu ( miało na celu liberalizację przepisów wizowych i ułatwienie zarówno handlowych jak i prywatnych podróży między Wielką Brytanią a Związkiem Sowieckim;

-memorandum dotyczące budowy szkoły w armeńskim Leninakanie[173].

Umowy te świadczyły, że obie strony, przede wszystkim jednak Sowieci, przywiązywały większą wagę do poprawy wzajemnych stosunków handlowych, niż do rozwiązywania drażliwych problemów takich jak prawa człowieka czy kontrola zbrojeń.

Wieczorem 6 kwietnia 1989 r. na uroczystym obiedzie wydanym przez Margaret Thatcher przywódcy Związku Sowieckiego i Wielkiej Brytanii wygłosili krótkie przemówienia. Thatcher w niezwykle przychylnych słowach opisała reformy Gorbaczowa. Chwaliła go za przeprowadzenie „pokojowej rewolucji”. Wybory na Zjazd Deputowanych Ludowych z kwietnia 1989 r. nazwała punktem zwrotnym w historii. Wymieniła także, szczególne jej zdaniem, osiągnięcia polityki Gorbaczowa: przeniesienie akcentu w polityce sowieckiej na obronę państwa, podpisanie układu INF, wycofanie wojsk z Afganistanu, rozszerzenie współpracy z ONZ, postęp w respektowaniu praw człowieka, zastąpienie ideologii klasowej wartościami ogólnoludzkimi i wreszcie rozwiązanie konfliktów regionalnych. Podkreśliła jednak różnice dzielące ZSRR i Wielką Brytanię, przede wszystkim dotyczące kontroli zbrojeń. „(…) Oba nasze państwa wiedzą z gorzkich doświadczeń, że groźba użycia broni konwencjonalnej nie odstraszyła widma wojny w Europie, podczas gdy broń nuklearna odsuwała je przez ponad czterdzieści lat (…)”. Margaret Thatcher wyraziła także zaniepokojenie problemem broni chemicznej. Podsumowując jej przemówienie można stwierdzić, iż było ono najbardziej przychylne Gorbaczowowi odkąd przejął on władzę w Związku Sowieckim. Gorbaczow ze swej strony podjął dyskusję na temat rozbrojenia: „(…) Jestem zagorzałym przeciwnikiem broni nuklearnej i stanowczo doradzam jej likwidację.(…) pani Thatcher przejawia w tej kwestii zbyt duży idealizm. Nie mogę tego zaakceptować. Moje stanowisko uwzględnia surowe realia naszych czasów.(…) Jesteśmy zdecydowani podążać w kierunku świata wolnego od broni nuklearnej (…)”. Sowiecki przywódca w swym przemówieniu prosił by nie wierzyć podejmowanym na Zachodzie próbom dyskredytowania „pierestrojki”: „(…) Próby wzbudzania nieufności i siania podejrzeń co do założeń „pierestrojki” a także kwestionowania jej postępów mają na celu storpedowanie wysiłków, by poprawić stosunki międzynarodowe (…)”. Gorbaczow pochwalił jednocześnie Margaret Thatcher i stwierdził, że władze brytyjskie jako jedne z pierwszych na Zachodzie doceniły znaczenie zmian w ZSRR. Oba wystąpienia nie wniosły nic nowego w stosunki brytyjsko-sowieckie. Także drugie przemówienie Gorbaczowa wygłoszone 7 kwietnia 1989 r. w Guildhall nie  zawierało, z dwoma wyjątkami, zapowiedzi nowych i śmiałych posunięć. Gorbaczow określił w nim „pierestrojkę” jako proces nieodwracalny. Zaapelował przy tym o ustanowienie nowego porządku międzynarodowego opartego na poszanowaniu wzajemnej niezależności, a nie na groźbie użycia broni nuklearnej. Oświadczył, że ZSRR postanowił wstrzymać produkcję wzbogaconego uranu i zawiesić wytwarzanie materiałów rozszczepialnych, a także zamknąć dwa reaktory, produkujące pluton dla celów militarnych. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że ten gest nie zmieni poglądów Thatcher dotyczących broni nuklearnej. Ważną rzeczą było ujawnienie przez Gorbaczowa liczebności sowieckich sił zbrojnych. Mimo tego, iż podał on dane zaniżone, sam fakt poinformowania opinii międzynarodowej o potencjale Armii Czerwonej stanowił wyłom w kilkudziesięcioletniej praktyce Związku Sowieckiego. Sekretarz Generalny zapowiedział także redukcję sowieckiej armii zgodnie ze zobowiązaniem z grudnia 1988 r. złożonym na forum  Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych[174].

Podobnie do wizyty Margaret Thatcher w Moskwie w 1987 r., także spotkanie obojga przywódców w Londynie nie ograniczyło się do rozmów na szczycie. Część nieoficjalna obfitowała w wydarzenia ogromnej wagi. Są one niezbędne do zrozumienia tego jak bardzo zmieniły się relacje między Wielką Brytanią a Związkiem Sowieckim od objęcia przez Gorbaczowa władzy w 1985 r.. W kwietniu 1989 r. Sekretarz Generalny swoim zachowaniem i deklaracjami składanymi często pod wpływem chwili, dawał dowód tego, że choć pozostawał on komunistą, jego osobisty światopogląd nie był już zredukowany do leninowskiego marksizmu.

Pierwszego dnia wizyty w Londynie Gorbaczow spotkał się w Lancaster House z brytyjskimi biznesmenami. Stwierdził tam, że ZSRR odejdzie w pewnym stopniu od gospodarki planowanej na rzecz systemu rynkowego. Bardzo ciekawa jest uwaga Gorbaczowa na temat modelu państwa, do którego Związek Sowiecki miałby dążyć. Najlepszym wzorem do naśladowania była według niego Hiszpania, czerpiąca ogromne zyski z turystyki. Przykładem tego kraju Gorbaczow posługiwał się wielokrotnie w rozmowach z premier Thatcher. Możliwość przyjmowania na terytorium państwa sowieckiego kilkudziesięciu milionów obcokrajowców rocznie musiałaby sparaliżować skuteczność aparatu bezpieczeństwa. Realizacja tego pomysłu Gorbaczowa byłaby posunięciem faktycznie demontującym komunizm w Rosji[175].

Bardzo istotnym punktem pobytu Gorbaczowa w Wielkiej Brytanii była uroczystość złożenia wieńców na grobie nieznanego żołnierza w opactwie Westminster. Sekretarz Generalny spędził w brytyjskim sanktuarium ponad dwadzieścia minut. Złożył tam krótkie przemówienie, w którym powiedział m.in., że polityka i zasady moralne powinny iść w parze, a w osiągnięciu tego celu może pomóc religia. Wspomniał również o tysięcznej rocznicy istnienia kościoła prawosławnego w Rosji. Należy pamiętać, że oficjalną ideologią Związku Sowieckiego w 1989 r. pozostawał ateizm[176].

Najważniejszym momentem wizyty Gorbaczowa w Wielkiej Brytanii stało się jego spotkanie z Elżbietą II. Miało ono miejsce 7 kwietnia 1989 r. Zaproszenie Sekretarza Generalnego na lunch u królowej było ogromnie wymowne. Gorbaczow był przywódcą kraju, który potencjalnie stanowił wielkie zagrożenie dla Zjednoczonego Królestwa. Przebieg wydarzeń na zamku Windsor potwierdził jednak ogromną zmianę jaka zaszła w stosunkach brytyjsko-sowieckich od 1985 r. Stronę sowiecką reprezentowali: Gorbaczow i jego żona, Szewardnadze, Jakowlew, Kamiencow i Zamiatin. Wśród 28 gości brytyjskich znajdowali się: Thatcher i jej mąż, ambasador brytyjski w Moskwie, Michael Haseltime, minister spraw zagranicznych G.Howe a także profesor uniwersytetu w Oxfordzie Izaak Berlin, były dyrektor „Nationalle Theatre” Peter Hall, dyrektor „Opera House” Jeremy Izaak, historyk lord Blake i inni przedstawiciele elity intelektualnej Zjednoczonego Królestwa.

Spotkanie rozpoczęło się od krótkiego zwiedzania Windsoru. Elżbieta II przez cały czas tytułowała Gorbaczowa jego ekscelencją. Thatcher zastosowała także ciekawy zabieg i zwracała się do Sekretarza Generalnego „panie prezydencie”. Obydwa określenia były dowodem uznania dla Gorbaczowa, który nie oponował przed używaniem tytulatury nie zgodnej z rzeczywistością. Sprawą bez precedensu było zaproszenie przez Gorbaczowa brytyjskiej monarchini do Związku Sowieckiego[177]. Elżbieta II pozytywnie zareagowała na propozycję Gorbaczowa.

Atmosfera i treść rozmów na zamku królewskim były jeszcze jednym dowodem na to, że Gorbaczow chciał rzeczywistej demokratyzacji systemu sowieckiego. Margaret Thatcher nie miała wątpliwości co do intencji Sekretarza Generalnego. Podsumowując dwudniową wizytę sowieckiego przywódcy w Londynie powiedziała: „(…) sądzę, że jest to człowiek obarczony historyczną misją i jeśli będzie kontynuował „pierestrojkę” otrzyma nasze całkowite poparcie. Chcemy by było ono widoczne ponieważ służy mieszkańcom Związku Sowieckiego w osiągnięciu większych swobód, co w efekcie przyniesie im także dobrobyt. Naszym zdaniem zyska na tym cała ludzkość (…)”[178].

Wizyta Margaret Thatcher w Moskwie w marcu 1987 r. była ważną cezurą w stosunkach brytyjsko-sowieckich. Premier Wielkiej Brytanii w czasie rozmów z Gorbaczowem doszła do wniosku, że jej polityka wspierania reform Sekretarza Generalnego była słuszna. Należy zauważyć, iż Margaret Thatcher oceniała szansę na realizację zmian zachodzących w ZSRR, przede wszystkim na podstawie osobistych cech Gorbaczowa. W latach 1987-1989 deklaracje o demokratyzacji życia w Związku Sowieckim rozmijały się jednak z rzeczywistą polityką Sekretarza Generalnego, który wciąż wierzył, że komunizm można ulepszyć dzięki kilku „kosmetycznym” poprawkom. Z drugiej strony takie gesty Gorbaczowa jak zezwolenie na wyemitowanie wywiadu z Margaret Thatcher w sowieckiej telewizji, świadczyły że w ZSRR rozpoczynał się proces, który mógł zmienić sowiecką rzeczywistość. Warty podkreślenia jest fakt, że premier Wielkiej Brytanii, podobnie jak i przywódca Związku Sowieckiego, nie wiedziała jak ma wyglądać ZSRR po zrealizowaniu haseł „głasnosti” i „pierestrojki”.

Dobre stosunki panujące na linii Londyn-Moskwa były wykorzystywane przez Margaret Thatcher do umacniania prestiżu Zjednoczonego Królestwa. Szczególną rolę odegrały one w czasie zmiany na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, kiedy to premier Thatcher stała się czynnikiem stabilizującym relacje Wschód-Zachód. Gorbaczow także doceniał „specjalny status” jaki Margaret Thatcher zajmowała wśród innych przywódców Zachodu. To właśnie z tego powodu udając się na szczyt w Waszyngtonie, zatrzymał się 7 grudnia 1987 roku w Brize Norton, gdzie odbył kilkugodzinne rozmowy z premier Wielkiej Brytanii.

W latach 1987-1989 kilkakrotnie dochodziło do „zgrzytów” między Wielką Brytanią i ZSRR. Wynikało to przede wszystkim z różnego stosunku Margaret Thatcher i Gorbaczowa do sprawy rozbrojenia. Premier Wielkiej Brytanii broniła skuteczności potencjału nuklearnego Zjednoczonego Królestwa co stało w sprzeczności z dążeniami Gorbaczowa, który chcąc reformować sowiecką gospodarkę musiał ograniczać wydatki na zbrojenia. Margaret Thatcher zawsze jednak stawiała interes narodowy ponad wsparcie dla reform Sekretarza Generalnego. Rozbieżności w poglądach dotyczących kwestii likwidacji broni atomowej nie spowodowały jednak stałego pogorszenia na linii Londyn-Moskwa.

Dowodem tego była wizyta Gorbaczowa w Wielkiej Brytanii w kwietniu 1989 r. Odbyła się ona w atmosferze, którą można określić jako „przyjazną” i kończącą „zimnowojenną” erę stosunków brytyjsko-sowieckich. Wielką Brytanię i ZSRR nadal dzieliły sprawy takie jak rozumienie pojęcia „praw człowieka” czy rola broni nuklearnej w utrzymaniu pokoju na świecie. W latach 1987-1989 r. obydwa państwa utrzymywały jednak bardzo dobre kontakty dwustronne. Podpisano szereg porozumień dotyczących m.in. wymiany handlowej i kulturalnej. ZSRR stawał się państwem częściowo otwartym na przyjmowanie brytyjskiej myśli ekonomicznej i inwestycji. Polityka wschodnia Margaret Thatcher odnosiła więc zamierzone skutki. Należy jednak podkreślić, że pozytywne efekty poparcia premier Wielkiej Brytanii dla reform Gorbaczowa, zależały przede wszystkim od determinacji Sekretarza Generalnego w demokratyzowaniu Związku Sowieckiego.

ROZDZIAŁ IV: POLITYKA MARGARET THATCHER WOBEC PRZEMIAN W ZSRR I EUROPIE ŚRODKOWO-WSCHODNIEJ W LATACH 1989-1990.

Budzące się oznaki niepodległościowych dążeń narodów wchodzących w skład ZSRR a także efekty rozmów Okrągłego Stołu w Polsce, nie wpłynęły na zmianę polityki premier Thatcher wobec „pierestrojki”. W dalszym ciągu Margaret Thatcher dążyła do wsparcia idei reform, podjętych przez Gorbaczowa. 19 kwietnia 1989 roku w jednym z wywiadów dała wyraz ciągłości prowadzonej przez siebie polityki: „(…) W ZSRR realizowany jest ambitny program reform, który wchodzi w decydujący okres, a jego sukces będzie miał istotne znaczenie na forum międzynarodowym. Dwa lub trzy następne lata będą dla ZSRR najtrudniejsze. Dokonujące się tam zmiany będą miały wpływ na wiele innych państw. Mam zaufanie do Gorbaczowa, on wierzy w to co robi (…)”[179].

Po wizycie Gorbaczowa w Londynie, Margaret Thatcher zadeklarowała chęć rozszerzenia stosunków gospodarczych Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego. 10 kwietnia 1989 roku brytyjski minister do spraw energii Cecil Parkinson z grupą biznesmenów udał się z pięciodniową wizytą do ZSRR. Otworzył tam pierwszą od dwudziestu pięciu lat wystawę handlową. Starał się skłonić władze sowieckie do zainteresowania się brytyjskimi technologiami usprawniającymi wiele dziedzin gospodarki. Zaproponował zwiększenie liczby dwustronnych spółek a także wyraził zainteresowanie specjalnymi strefami gospodarczymi[180]. Sowieci nie mieli jednak dewiz na kupno technologii. Tak więc działania rządu brytyjskiego były w dużej części skazane na niepowodzenie. Gospodarka sowiecka po czterech latach rządów Gorbaczowa wciąż była nie zreformowana. Pojawiał się więc problem co do form pomocy jakiej Zachód miałby zaoferować Moskwie. Margaret Thatcher odrzucała możliwość udzielania wielomiliardowych pożyczek państwu sowieckiemu. Stawiała raczej na wsparcie zmian strukturalnych, liberalizujących gospodarkę ZSRR[181].

W maju 1989 roku odkryto, że sowieccy szpiedzy prowadzili w Wielkiej Brytanii wielkie operacje łapówkarsko-wywiadowcze, które miały na celu kradzież tajemnic przemysłowych[182]. 19 maja 1989 roku rząd Margaret Thatcher zdecydował się na wydalenie 11 dyplomatów sowieckich, za „działalność niezgodną z ich statusem”. Premier Wielkiej Brytanii próbowała łagodzić skutki swoich działań[183]. Reakcja Moskwy była jednak bardzo ostra. Strona sowiecka posunęła się do zapowiedzi, że zredukuje liczbę obywateli brytyjskich akredytowanych w ZSRR o połowę[184].. Ambasadorowi brytyjskiemu w Moskwie polecono by sam przedstawił listę osób, które miałyby opuścić Związek Sowiecki. Margaret Thatcher odrzuciła jednak wszelkie żądania strony sowieckiej. Bardzo szybko wymusiła też na Gorbaczowie zakończenie kryzysu szpiegowskiego[185].

1czerwca 1989 roku w jednym z wywiadów, Thatcher stwierdziła że afera szpiegowska w niczym nie zmieniła jej poparcia dla reform Gorbaczowa: „(…) będziemy nadal próbowali robić z nimi interesy, ale dając do zrozumienia, że nie będziemy tolerować tego co nie jest do tolerowania (…).”[186].

Margaret Thatcher nie chciała pogorszenia bardzo dobrych stosunków z Gorbaczowem. Coraz rzadziej atakowała też politykę zagraniczną ZSRR. W 1989 roku kończyła się „zimna wojna”. Realizacja porozumień w sprawie broni średniego zasięgu, nie budziła zastrzeżeń ani Moskwy ani Zachodu. Gorbaczow wciąż inicjował nowe propozycje rozbrojeniowe. Trwające rokowania CFE i START przebiegały bardzo pomyślnie. W połowie 1989 roku Sowieci zaoferowali, że wycofają z Europy Środkowo-Wschodniej znaczne siły konwencjonalne i nuklearne[187]. Wszystko to złożyło się na nowy rozdział w stosunku Thatcher do „pierestrojki” i „głasnosti”. W latach 1989-1990 premier Wielkiej Brytanii bardzo silnie wspierała Gorbaczowa w jego działaniu. Pierwszy Sekretarz KC KPZR stał się dla Margaret Thatcher głównym gwarantem zmian jakie zachodziły w całym „bloku wschodnim”.

25 lipca 1989 r. minister obrony ZSRR Dmitrij Jazow złożył wizytę w Wielkiej Brytanii. Jazow, podobnie jak inni sowieccy wojskowi, nie odgrywał żadnej rzeczywistej roli politycznej[188]. Gorbaczow liczył się jednak z zachowawczymi poglądami panującymi w armii. Wizyta ministra obrony ZSRR w Wielkiej Brytanii miała go przekonać, że w stosunkach między Wschodem a Zachodem zaszły pozytywne zmiany. Margaret Thatcher doskonale zdawała sobie sprawę ze znaczenia takich kontaktów dla jej polityki popierania reform Gorbaczowa. Przykładała więc do nich dużą wagę[189].

Premier Wielkiej Brytanii bardzo często w 1989 r., apelowała do państw Zachodu o głębsze zaangażowanie się po stronie twórcy „pierestrojki”. 21 września 1989 r. w Tokio, na konferencji Międzynarodowej Unii Demokratycznej, chwaliła Gorbaczowa i jego reformy. Podkreślała też, że potrzebuje on pomocy by sprostać „(…) bardzo wielkim trudnościom (…)”[190].

W czasie wizyty Thatcher w ZSRR, 20 września 1989 r. premier Wielkiej Brytanii wielokrotnie dawała dowody bezwarunkowego i niemal totalnego poparcia dla Gorbaczowa. Krótki pobyt w Moskwie miał ogromne znaczenie dla stosunków brytyjsko-sowieckich. Margaret Thatcher po raz kolejny utwierdziła się wtedy w przekonaniu o słuszności swojej polityki wobec ZSRR.

Specjalne więzi łączące premier Thatcher z przywódcą sowieckim, zapewniały przez długi czas Wielkiej Brytanii mocną pozycję wśród państw Zachodu; m.in. z uwagi na odgrywaną przez premier rolę pośrednika między Moskwą a Białym Domem. Margaret Thatcher wierzyła w pokojowe intencje Gorbaczowa. Uważała, że podjął się on w zasadzie tego samego co ona zadania-czyli zreformowania przestarzałego systemu społeczno-gospodarczego. W 1989 r. „pierestrojka” i „głasnost” przyniosły pierwsze bardzo wymierne efekty. Dokonany został częściowy demontaż komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej. Przyjaźń premier Thatcher z człowiekiem, który przekształcał ZSRR, sprawiała, iż miała ona wpływ na kształt wydarzeń zamykających pewien etap w dziejach ludzkości. Udzielanie poparcia Gorbaczowowi, było osobistym wkładem Margaret Thatcher w ostatecznym zdyskredytowaniu komunizmu. Jednak stałość w polityce wschodniej, której zasady zostały przyjęte przez premier Wielkiej Brytanii jeszcze w 1984 r. i 1985 r., już cztery lata później w 1989 r. stały się przyczyną jej porażek.

George Bush, następca Ronalda Reagana na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, w obliczu upadającego komunizmu, prowadził bardzo wyraźną politykę wspierania idei silnej Wspólnoty Europejskiej. Europa Zachodnia związana konfederacją państw miała jego zdaniem, wytrzymać każdy możliwy w przyszłości atak. Było to stanowisko sprzeczne z poglądami Margaret Thatcher[191]. Rozbieżności w polityce Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, doprowadziły premier Zjednoczonego Królestwa do utraty roli pośrednika w konfrontacji między Wschodem a Zachodem[192]. Pomniejszenie wagi głosu Margaret Thatcher było także wynikiem zmian jakie zachodziły w Europie Środkowej i Wschodniej a także ZSRR. Możliwość konfliktu między Wschodem i Zachodem wydawała się w 1989 r. nieprawdopodobna[193]. Moskwa coraz bardziej potrzebowała zachodniej pomocy. Gorbaczow nie musiał już upatrywać w premier Thatcher rzecznika „pierestrojki” w sytuacji, gdy prowadzona przez niego polityka spotykała się z powszechną akceptacją.

Margaret Thatcher coraz bardziej dawała się wyprzedzać wydarzeniom mającym miejsce wewnątrz ZSRR. Były one związane z podważaniem władzy Gorbaczowa, z jednej strony przez partyjny „beton”, z drugiej przez radykalnych reformatorów, dla których „ulepszanie” komunizmu nie było już celem reform. „Pierestrojka” była dla premier Wielkiej Brytanii równoznaczna z osobą Pierwszego Sekretarza. Prowadziło to do uznania przez nią Gorbaczowa za człowieka nie do zastąpienia[194]. 26 stycznia 1990 roku w wywiadzie dla „Wall Street Journal”, Margaret Thatcher stwierdziła, iż „(…) Obalenie Gorbaczowa przyniosłoby w rezultacie nowy rząd sowiecki o charakterze represyjnym. W interesie każdego kto wierzy w demokrację i prawa człowieka jest to, by Gorbaczow nadal sprawował władzę (…)”[195].

Margaret Thatcher nie zmieniła swojego stanowiska także po spotkaniu z Borysem Jelcynem, do którego doszło 27 kwietnia 1990 r. Premier Wielkiej Brytanii rozmawiała z głównym oponentem Gorbaczowa zaledwie 45 minut. Jelcyn próbował uświadomić premier Thatcher, że założenia „pierestrojki” nie wystarczają do uzdrowienia gospodarki ZSRR. Opowiadał się jednoznacznie za wprowadzeniem systemu rynkowego. Podkreślił też związek między reformą gospodarczą a kwestią uprawnień, jakie jego zdaniem należało nadać poszczególnym republikom sowieckim: „(…) Wyjaśnił mi-pisała premier Thatcher-jak w rzeczywistości niewielką autonomię posiadają rządy republik. Zasadniczo pełniły one rolę często niekompetentnych i skorumpowanych wykonawców decyzji podejmowanych odgórnie. Stwierdził, że teraz każda z nich musi otrzymać odpowiedni budżet oraz uprawnienia, by decydować o tym, jak go wykorzystać. Każda republika powinna powinna tez mieć własne prawo i konstytucję. Jego zdaniem, to niemożliwość uporania się z problemem decentralizacji doprowadziła do obecnych trudności (…)”[196]. Poglądy Jelcyna były sprzeczne z polityką Gorbaczowa, który w1990 roku wciąż wierzył, iż uda mu się uczynić sowiecki komunizm wydajniejszym w sferze gospodarki i demokratycznym jeżeli chodzi o stosunki społeczne. Margaret Thatcher obawiała się jednak destabilizacji wewnątrz ZSRR. Nie wyobrażała sobie także reform w państwie sowieckim bez człowieka, który był ich inicjatorem. Dlatego do końca swoich rządów nie wsparła Jelcyna, który był w 1990 r. politykiem, posiadającym konkretną wizję zmian w zrujnowanym państwie[197].

7 czerwca 1990 r. Margaret Thatcher rozpoczęła, ostatnią w swej karierze premiera Wielkiej Brytanii, wizytę w ZSRR. W jej trakcie spotkała się nie tylko z Gorbaczowem. Rozmawiała także z radykalnymi reformatorami, dla których osoba prezydenta ZSRR była przeszkodą w ostatecznym zwycięstwie nad komunizmem. Należał do nich m.in. burmistrz Moskwy Gawryła Popow, który był zwolennikiem Miltona Friedmana i chicagowskiej szkoły ekonomii. Takie poglądy, wyznawane przez osobę na wysokim stanowisku w państwie, były dowodem na to, jak bardzo zmienił się ZSRR od czasu wizyty Margaret Thatcher na przełomie marca i kwietnia 1987 r.[198]..

Z drugiej strony premier Thatcher miała okazję przekonać się, jak wielu ludzi w Związku Sowieckim nie akceptuje zmian zachodzących zarówno w ich kraju, jak i całym „bloku wschodnim”. 8 czerwca spotkała się z grupą sowieckich wojskowych, na czele których stał minister obrony D.Jazow. W trakcie rozmowy z Margaret Thatcher, Jazow wyrażał często stanowisko sprzeczne z poglądami Gorbaczowa. Wojskowi w połączeniu z partyjną opozycją wobec sekretarza generalnego, byli największym zagrożeniem dla „pierestrojki” i demokratycznych reform[199].

9 czerwca 1990 r. Margaret Thatcher odwiedziła Kijów. Uczestniczyła tam w obchodach Dni Brytyjskich, które stanowiły kontynuację wymiany kulturalnej zainicjowanej Miesiącem Kultury Radzieckiej w Birmingham w 1988 r[200].

Ostatnim etapem wizyty Thatcher w ZSRR był Leninakan w Armenii, Premier dokonała tam otwarcia szkoły wybudowanej przy brytyjskiej pomocy po trzęsieniu ziemi w 1988 r[201]. Podobnie jak to miało miejsce na Ukrainie, Margaret Thatcher mogła doświadczyć, jak bardzo w ZSRR na skutek narodowych żądań potrzebna jest decentralizacja, której domagał się prezydent Jelcyn[202].

Rozmowy prowadzone przez Thatcher z przywódcą sowieckim dotyczyły głównie spraw europejskich: zjednoczenia Niemiec oraz roli NATO i Układu Warszawskiego w nowej rzeczywistości politycznej. Po kilku godzinach  wymiany zdań, nie doszło do ogłoszenia wspólnych stanowisk, chociaż jedyne znaczące różnice dzielące Thatcher i Gorbaczowa dotyczyły Litwy. Premier Wielkiej Brytanii w trakcie wizyty wielokrotnie podkreślała jak ogromny jest jej podziw dla odwagi Gorbaczowa, którego zapewniła o swym pełnym poparciu[203].

Rezultatem pobytu Margaret Thatcher w ZSRR była zmiana stosunku premier Wielkiej Brytanii do problemu decentralizacji państwa sowieckiego i przekazania większych kompetencji poszczególnym republikom. Mimo pomniejszającego się poparcia dla polityki Gorbaczowa wewnątrz ZSRR, premier Thatcher wciąż upatrywała w Sekretarzu Generalnym KC KPZR gwaranta demokratycznych reform.

Bezwarunkowe poparcie Thatcher dla „pierestrojki” Gorbaczowa połączone z własną wizją „pozimnowojennej” Europy, składało się na sformułowanie przez nią postulatów spowolnienia wyjścia zniewolonych narodów z komunistycznego ucisku. 30 maja 1989 r. szczyt NATO przyjął deklarację polityczną, w której znalazło się m.in. stwierdzenie, iż: „(…) minie jeszcze wiele lat, zanim ambitny radziecki program reform, który sojusznicy NATO przyjmują z zadowoleniem, zostanie zakończony. Wobec problemów jakie napotyka ten proces, sukces nie może być uważany za oczywisty. Postępy w konstruktywnych reformach w Europie Wschodniej są nadal niejednakowe i dopiero się okaże, jak daleko pójdą reformy. Podstawowe prawa człowieka dopiero muszą znaleźć trwałe miejsce w ustawodawstwie i w praktyce. Chociaż w niektórych państwach Układu Warszawskiego można już zaobserwować poprawę (…).”[204]. Margaret Thatcher była jednym z sygnatariuszy tego bardzo ostrożnego w swych sformułowaniach dokumentu.

W czerwcu 1989 roku brytyjskie Foreign Office, przyjęło plan pomocy reformującym się państwom socjalistycznym. Obejmował on wsparcie dla mających powstać min. na Węgrzech i Polsce fundacji, które służyłyby radą w organizowaniu wyborów, a także publikacji materiałów propagandowych, przygotowaniu audycji radiowych itp.[205]. Zarówno Polacy jak i inne narody Europy Środkowo-Wschodniej w ogromnym stopniu samodzielnie poradzili sobie ze zwycięstwem nad komunizmem. Wypadki w krajach, które zamierzała wspierać Margaret Thatcher potoczyły się bardzo szybko. Nie spotkało się to z jej pełną akceptacją. „(…) wydarzenia te [ tzw. jesień ludów przyp. M.A.] były częścią najbardziej oczekiwanej zmiany w moim życiu. Ale bez względu na to, jak cieszyło mnie obalenie komunizmu we Wschodniej i Środkowej Europie, nie zamierzałam pozwolić, aby euforia zawładnęła rozsądkiem i rozwagą. Nie wierzyłam, że przywracanie demokracji i wolnej przedsiębiorczości odbędzie się łatwo i bezboleśnie. Niektóre ze zliberalizowanych lub oswobodzonych krajów miały silniejsze tradycje wolnościowe od innych. Ale było jeszcze za wcześnie, by dokładnie stwierdzić czy wyłonią się jakieś nowe reżimy. Co więcej Europa Środkowa i Wschodnia a w jeszcze większym stopniu Związek Radziecki, stanowiły skomplikowany zlepek narodów. Wolność polityczna mogła spowodować wybuch sporów etnicznych i kwestionowanie istniejących granic. Nie można było więc wykluczyć wojny (…)”[206].

W czasie pobytu w Tokio na konferencji Międzynarodowej Unii Demokratycznej Thatcher stwierdziła, że przemiany w Związku Radzieckim i Europie Wschodniej ujawniły znacznie gorsze problemy gospodarcze i społeczne, niż te z których zdawał sobie sprawę Kreml i Zachód. „(…) Zakres i tempo przemian w  ZSRR i Europie Wschodniej były znacznie szersze i znacznie szybsze, niż ktokolwiek z nas przewidywał. Nawet rok temu nie przepowiadano, że Polska będzie teraz miała premiera z Solidarności, czy że partia komunistyczna na Węgrzech będzie się przygotowywać do możliwości przejścia do opozycji (…)”[207].

W czasie spotkania z Gorbaczowem w Moskwie 24 września 1989 r., Thatcher poruszyła sprawę skutków wydarzeń w krajach wschodnio-europejskich, dla stabilności stosunków Wschód-Zachód. Jej sugestie można określić jako próbę sformułowania tezy o potrzebie „ułożenia” się Zachodu z ZSRR co do zakresu reform w Europie Środkowo-Wschodniej[208].

14 listopada 1989 roku Margaret Thatcher określając przemiany w Europie Wschodniej mianem historycznych, jednocześnie podkreśliła, że Zachód powinien okazywać ostrożność wobec dokonującej się ewolucji. Zdaniem premier Wielkiej Brytanii przybierała ona czasami zbyt szybkie tempo. „(…) Może ono być niebezpieczeństwem i dlatego należy patrzeć dziś w przyszłość z umiarem (…).”[209].

Od października 1989 roku rząd Margaret Thatcher przyjął orientację, której cechą było przeciwstawianie się poszukiwaniom nowych formuł bezpieczeństwa europejskiego i obstawanie przy nienaruszalności podziału na dwa bloki. 18 października minister obrony Wielkiej Brytanii Tom King, w Izbie Gmin uznał potrzebę dalszego istnienia, przez „jakiś krótki czas”, struktury Układu Warszawskiego: „(…) gdy wchodzimy w okres trudności, zarówno Układ Warszawski jak i NATO, powinny zostać zachowane, jako że dają one jakieś zapewnienie stabilności (…)”[210].

Takie poglądy można uznać za próby zachowania porządku pojałtańskiego. Margaret Thatcher bardzo wyraźnie głosiła tezy o konieczności podtrzymywania status quo w Europie we wszelkich jego aspektach. Uważała, że Zachód nie powinien czynić nic, co mogłoby pomnożyć wewnętrzne trudności Gorbaczowa. Układ Warszawski nie był jednak dobrowolnym sojuszem jego członków, zawiązanym dla ochrony ich wzajemnego bezpieczeństwa. Premier Wielkiej Brytanii wiedziała, iż pozostawał on instrumentem sowieckich rządów w Europie Wschodniej. Wielokrotnie udzielała jednak takiemu stanowi rzeczy poparcia. 18 listopada 1989 r. na spotkaniu paryskim stwierdziła, że „(…) chociaż zachodzące na naszych oczach zmiany mają znaczenie historyczne, nie wolno nam popadać w euforię. Upłynie kilka lat zanim w Europie Wschodniej będziemy mieli do czynienia z prawdziwą demokracją i reformą gospodarczą. Nie może być mowy o zmianie granic, musi bowiem obowiązywać Akt Końcowy konferencji helsińskiej” [211].

Zmiana granic dotyczyła przede wszystkim samego Związku Sowieckiego. Niepodległościowe dążenia państw nadbałtyckich-Litwy, Łotwy i Estoni a także Ukrainy i Białorusi, spotkały się z chwiejną niejednokrotnie reakcją premier Wielkiej Brytanii. Rząd Margaret Thatcher nie chciał podjąć się roli negocjatora w kryzysie między Wilnem a Moskwą, mimo wyraźnej sympatii dla narodu litewskiego. W czasie wizyty w ZSRR w kwietniu 1990 r., m.s.z. Wielkiej Brytanii D.Hurd zaapelował jednak do Gorbaczowa o rozpoczęcie rozmów z Litwą: „(…) Wierzymy, że naród litewski wyraźnie zadeklarował swe życzenie decydowania o własnym losie. Wierzę, że władze sowieckie to uznają. Wiemy z własnego doświadczenia po wojnie jak trudno jest ustosunkować się do aspiracji ruchów narodowych (…). Wyrażamy zaniepokojenie sytuacją na Litwie, ponieważ w ogólnych ramach stosunków Wschód-Zachód stawką jest wielkie porozumienie (…)”[212]. Gesty poparcia jakie Thatcher okazywała narodom bałtyckim, były jednak bardzo ostrożne. 10 maja 1990 r. doszło do spotkania Margaret Thatcher z premier Litwy Kazimierą Prunskiene. Została ona przyjęta na Downing Street nie jako szef rządu, lecz „wybrany przedstawiciel narodu litewskiego”[213]. Margaret Thatcher podkreśliła wtedy, że rozwiązania konfliktu należy szukać na drodze rokowań, nie może on jednak zagrozić stosunkom Wschód-Zachód. Takie stanowisko zajmowała aż do momentu odejścia z urzędu premiera w listopadzie 1990 r[214].

Zupełnie inna była polityka premier Thatcher wobec Ukrainy i Białorusi. W czerwcu 1990 r. premier Wielkiej Brytanii odwiedziła Kijów. W czasie zaimprowizowanego wystąpienia, w nowo wybranej Radzie Najwyższej Ukrainy, Thatcher została zapytana czy Zjednoczone Królestwo byłoby gotowe do nawiązania stosunków dyplomatycznych z Ukrainą. Odpowiedź była krótka ale bardzo bogata w treść: „(…) przecież nie utrzymujemy stosunków z Kalifornią (…)”[215]. Nie mogło więc być mowy o poparciu premier Wielkiej Brytanii dla niepodległej Ukrainy. Margaret Thatcher była bardzo zaskoczona wydarzeniami jakie zaobserwowała w Kijowie: „(…) Nie poinformowano mnie właściwie o sytuacji na Ukrainie. Wszędzie widziałam błękitno-żółto chorągiewki i flagi oraz inne znaki mówiące, że domaga się ona niepodległości. Nie wiedziałam, co robić. Chociaż bardzo podziwiałam generała de Gaulle’a, nie zamierzałam znieważać moich radzieckich gospodarzy wygłaszając uwagi podobne do jego wypowiedzi „Vive le Quebec libre”. Nie chciałam tego robić nie tylko dla tego, że byłam pewna, iż pan Gorbaczow nigdy nie pozwoli Ukrainie oderwać się bez walki od Związku Sowieckiego. Pogląd mówiący, że nie tylko ZSRR, ale nawet Rosja poczują się zagrożone powstaniem odrębnego państwa ukraińskiego, był wyznawany zarówno przez Rosjan nie będących komunistami, jak i przez komunistów (…)”[216].

Polityka Margaret Thatcher wobec procesów niepodległościowych przebiegających w Europie Środkowej i Wschodniej, miała różny charakter zależny w dużej mierze od położenia danego kraju i determinacji jego mieszkańców w dążeniu do niezależności. Premier Wielkiej Brytanii nie miała wątpliwości, że narody takie jak polski czy węgierski, muszą i chcą wyzwolić się z zależności od Moskwy. Jej niepokój budziło jednak tempo zmian. Stąd poparcie Margaret Thatcher dla sensowności istnienia Układu Warszawskiego i jej wątpliwości co do zdolności nowych elit do wprowadzania zmian w sferze gospodarki i instytucji państwowych, które miały przestać służyć komunistycznym władcom na rzecz wolnych i demokratycznych społeczeństw. Inaczej traktowała antysowieckie wystąpienia narodów będących częścią ZSRR. Z dużą dozą sympatii potraktowała trzy państwa bałtyckie, przede wszystkim Litwę, chcące zrzucić sowieckie jarzmo. Nie uznała jednak ich niepodległości w obawie przed podważeniem pozycji Gorbaczowa i możliwością wybuchu konfliktu zbrojnego w ramach ZSRR. Margaret Thatcher była przerażona wizją rozpadu Związku Sowieckiego, który nieodłącznie kojarzył jej się z destabilizacją w Europie, a nawet na całym świecie. Premier Wielkiej Brytanii nie miała zupełnie zrozumienia dla narodowych uczuć Ukraińców, nie wspominając o Białorusinach, których w ogóle nie widziała na nowej mapie Europy. Margaret Thatcher uznawała prawo do samostanowienia narodów. Kiedy jednak w grę wchodziło bezpieczeństwo Wielkiej Brytanii i Zachodu, Żelazna Dama brała pod uwagę memorandum na jego stosowanie. W swym pamiętniku przyznała, że jej polityka opierała się na fałszywej przesłance: „(…) Obecnie jestem zdania, że my wszyscy na Zachodzie przeceniliśmy zdolność imperium sowieckiego, którego trzon stanowiła ideologia marksistowska i komunistyczna nomenklatura-imperium zbudowanego i utrzymywanego przy użyciu siły-do przetrwania pierwszego etapu politycznej wolności. Być może zbyt bezkrytycznie słuchaliśmy dyplomatów i zachodnich ekspertów, zbyt małą zaś wagę przywiązywaliśmy do opinii emigrantów politycznych (…)”[217].

Zgadzając się zasadniczo z powyższą oceną należy dodać, że Margaret Thatcher wyraźnie nie nadążała za ogromem wydarzeń, które przyniósł rok 1989 i 1990. Jej szczerą chęcią było obalenie komunizmu w każdym zakątku Ziemi. Premier Wielkiej Brytanii była jednak konserwatystką i chciała zobaczyć ewolucyjne przejście od świata rywalizacji supermocarstw, do ery współpracy wolnych narodów. Czas „zimnej wojny” skończył się, wbrew jej życzeniom, rewolucją. Wszyscy żyjący współcześnie wiemy, że była ona bezkrwawa. Margaret Thatcher dobrze znała historię, dlatego nie mogła tego przewidzieć.

1 sierpnia 1990 r. między prezydentem ZSRR Michaiłem Gorbaczowem a przewodniczącym Rady Najwyższej Federacji Rosyjskiej Borysem Jelcynem doszło do bardzo ważnego porozumienia. Obaj politycy postanowili opracować wspólny plan wprowadzenia w Związku Sowieckim gospodarki rynkowej. Datę tą można uznać za koniec „głasnosti” i „pierestrojki”. Od tego momentu zaczął się nowy etap historii ZSRR, który przestawał być państwem komunistycznym[218].

Stosunków brytyjsko-sowieckich w1989 i 1990 r. nie można zrozumieć bez brania pod uwagę „problemu niemieckiego”. Działania rządu Thatcher wobec ZSRR bardzo często były pretekstem do wymuszenia na partnerach w NATO, pożądanej przez premier Wielkiej Brytanii polityki określającej pozycję Niemiec w Europie. 9 kwietnia 1989 roku Thatcher oświadczyła, że będzie kontynuowała kampanię na rzecz modernizacji broni nuklearnej krótkiego zasięgu, mimo opozycji ze strony Gorbaczowa. „(…) Związek Sowiecki modernizuje swoje bronie. My wierzymy w broń nuklearną. Jest to część elastycznej odpowiedzi NATO (…) nie możemy opierać polityki obronnej na czyichś dobrych intencjach. Niektóre państwa na świecie kupują samoloty przeznaczone do atakowania (…) [aluzja do sprzedaży przez ZSRR piętnastu myśliwców bombardujących do Libii-przyp. M. A. ]”[219]. Rozniecanie nastrojów antysowieckich, na etapie daleko idących posunięć rozbrojeniowych, było skierowane nie w stronę Moskwy lecz ku Bonn. Służyły one rozgrywaniu wewnętrznych sporów w NATO i wzmaganiu presji na władze niemieckie. Miały one zaakceptować dalsze ponoszenie ciężarów wynikających z obecności wojsk państw NATO na terytorium niemieckim i przystać na rozlokowanie tam nowej generacji taktycznych broni jądrowych. Strach przed neutralizacją Niemiec zmuszał Thatcher do atakowania ZSRR[220]. Dyplomacja sowiecka trafnie odczytywała powody demonizowania ZSRR. Dlatego plany modernizacji broni jądrowych NATO określono delikatnie mianem „nie najwłaściwszej” odpowiedzi na dokonane już i mające nastąpić sowieckie kroki zmniejszające poczucie zagrożenia na Zachodzie[221].

Z tego samego powodu rząd Margaret Thatcher odrzucił propozycje rozbrojeniowe Gorbaczowa, które przedłożył on w połowie maja 1989 roku[222]. Zdaniem Thatcher miały one znikome znaczenie militarne. Zgłoszenie ich tuż przed ważnymi spotkaniami na forum NATO, premier Wielkiej Brytanii oceniła jako działania polityczne mające na celu destabilizację NATO i oderwanie Europy od USA[223]. Sprawa taktycznych broni jądrowych była w istocie mało ważna. Margaret Thatcher interesowała się przede wszystkim kształtem jednoczącej się Europy i rolą jaką miały w niej odegrać Niemcy. Chwiejne stanowisko kanclerza Kohla wobec modernizacji broni jądrowych a także jego stosunek do propozycji Gorbaczowa stał się powodem jej niepokoju[224].

Sprawa zjednoczenia Niemiec spowodowała dużą zmianę w stosunku Margaret Thatcher do Gorbaczowa. Premier Wielkiej Brytanii była zdecydowanym przeciwnikiem tego procesu. Ogromne państwo niemieckie było dla premier Thatcher zagrożeniem równowagi w Europie Zachodniej. Takiego samego stanowiska spodziewała się ona ze strony ZSRR. Dla Gorbaczowa powstanie silnych Niemiec, zjednoczonych na sposób zachodni, oznaczało jeszcze jedną kompromitację systemu sowieckiego. Kwestia niemiecka była najważniejszą przyczyną spotkania Thatcher i Gorbaczowa w Moskwie 23 września 1989 roku[225]. „(…) W Moskwie pan Gorbaczow i ja otwarcie rozmawialiśmy na temat Niemiec. Wyjaśniłam, że chociaż NATO tradycyjnie w swoich oświadczeniach popierało aspirację Niemiec do zjednoczenia, to w praktyce byliśmy pełni obaw.(…) Pan Gorbaczow stwierdził, że ZSRR także nie pragnie zjednoczenia Niemiec. To umocniło mnie w postanowieniu, by spowolnić zawrotne już wtedy tempo wydarzeń.(…)”[226]. Postawa Thatcher oznaczała, iż widziała ona w Gorbaczowie sprzymierzeńca. We wrześniu 1989 r., po raz pierwszy od czasów Wielkiej Koalicji, interes Wielkiej Brytanii i ZSRR był zbieżny. Spontaniczna postawa Niemców a także osamotnienie premier Thatcher wśród innych przywódców Zachodu, spowodowały iż zjednoczenie państw niemieckich dokonało się szybko. Już w lutym 1990 roku w czasie spotkania Kohl-Gorbaczow, przywódca ZSRR zgodził się na to, że: „(…) decyzję o jedności narodu niemieckiego muszą podjąć sami Niemcy (…)”[227]. W lipcu 1990 r. Gorbaczow potwierdził publicznie, iż zjednoczone Niemcy powinny być członkiem NATO. Wszystko to złożyło się na największą klęskę w karierze Margaret Thatcher na stanowisku premiera Wielkiej Brytanii.

23 lipca 1990 r. wiceminister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii W.Waldegrave wygłosił przemówienie na Kongresie Studiów Sowietologicznych, które zapowiadało zwrot w polityce Zjednoczonego Królestwa wobec ZSRR. W.Waldegrave stwierdził, iż „(…) miejsce ZSRR w Europie i świecie rodzi zasadnicze pytania (…)”, jednocześnie „od niechcenia” wtrącił „(…) a może powinienem powiedzieć piętnastu republik sowieckich? (…)”[228]. Takie stanowisko oznaczało, iż dla Foreign Office sprawa, jak to określiła premier Thatcher w czasie wizyty w Kijowie, „stosunków z Kalifornią” istniała jednak na porządku dziennym. W.Waldegrave przedstawił pięć podstawowych zasad, o które miała się opierać polityka Wielkiej Brytanii wobec przemian w ZSRR. Zjednoczone Królestwo miało wspierać: „(…) dobrowolność więzi w ramach związku opartych nie na przymusie i kontroli z centrum lecz na szczerym pragnieniu współdziałania; pluralizm systemu politycznego-wraz z gwarancjami swobody słowa i zrzeszania się, w którym partia komunistyczna będzie musiała rywalizować z innymi partiami; gospodarkę reagującą na prawomocne oczekiwania społeczeństwa sowieckiego, w której produkcja kieruje się popytem, nie zaś na odwrót; ZSRR powinien być krajem nie zagrażającym nikomu, jak też i nie czującym się zagrożonym przez nikogo; powinien być integralną częścią społeczności międzynarodowej, w której jego głos będzie mieć należytą wagę. (…)”[229].

Wśród sposobów bezpośredniego przyczynienia się do większej otwartości, dobrobytu i demokracji w ZSRR, wiceminister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii wymienił działania w czterech strefach: bezpieczeństwa międzynarodowego, instytucji europejskich, włączenia ZSRR do gospodarki światowej oraz pomocy gospodarczej. Pierwszą z nich miała wyczerpywać deklaracja londyńska NATO. Jeśli chodzi o drugą, Waldegrave zauważył, że istnienie zarówno Układu Warszawskiego jak i RWPG nie miało w 1990 r. długiej przyszłości: „(…) realistycznym pytaniem jest-kiedy odbędzie się ich ostatnie namaszczenie (…)”. Wiceminister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii stwierdzał także, iż bezpośrednią drogą zintegrowania ZSRR w ramach nowej Europy [tzn. tej w ramach której pozostawały zjednoczone Niemcy i która miała być gotowa na przyjęcie nowych członków przyp. M.A] miało być KBWE. Waldegrave potwierdził, że wśród krajów Zachodu istniała zgoda co do tego, iż ZSRR powinien powinien dokonać zdecydowanych kroków w kierunku gospodarki rynkowej. Jego zdaniem, utrzymujący się w 1990 r. brak realnej reformy gospodarczej, zasadniczo ograniczał możliwość pomocy ze strony Wielkiej Brytanii i innych krajów Europy Zachodniej: „(…) Dopóki nie będą istnieć niezbędne struktury, pomoc finansowa z zagranicy nie ma sensu (…)”[230].

Z postulatami W.Waldegrave’a, współgrało studium o sytuacji w ZSRR opracowane w Foreign Office w lipcu 1990 r. Podstawowa jego teza stwierdzała, iż: „(…) władza i wpływy Gorbaczowa nieodwracalnie maleją a rozpad ZSRR jest dziś nieunikniony (…)”. Opinia analityków z Foreign Office stanowiła zasadnicze odejście od poglądów wyznawanych przez Margaret Thatcher od 1985 r. Zdaniem autorów dokumentu, Gorbaczow w 1990 r. dokonał wszystkiego czego mógł dokonać-zarówno w gospodarce jak i polityce. Rozbił władze w KPZR i aparat centralnego planowania; następne kroki Sekretarza Generalnego były już tylko: „(…) ograniczaniem szkód, wydarzenia biegną bowiem już własnym biegiem. Gorbaczow pragnie spiesznie przeforsować ustawy przekształcające ZSRR w federację na wpół niezależnych republik, mających wspólną armię i politykę zagraniczną, ale-z uwagi na uchwalanie niepodległości przez kolejne republiki-zaczyna mu brakować czasu.(…)”[231].

Konsekwencją poglądów wyrażanych przez W.Waldegrave’a i innych dyplomatów brytyjskich, było uznanie B.Jelcyna za polityka, który powinien kontynuować reformy Gorbaczowa[232]. Jak się wydaje, Margaret Thatcher nie mogła się pogodzić z faktem, iż jej polityka wschodnia musi ulec zmianie. Jedna z brytyjskich gazet „złośliwie” podsumowała takie stanowisko premier Wielkiej Brytanii pisząc, iż: „(…) Margaret Thatcher najwyraźniej sądzi, że oboje oni [tzn. Gorbaczow i premier Thatcher przyp. M.A.] będą wieczni.(…)”[233].

22 listopada 1990 r. Margaret Thatcher po jedenastu latach sprawowania rządów, złożyła rezygnację z funkcji premiera Wielkiej Brytanii . Z perspektywy kilku lat, które dzielą nas od upadku komunizmu w ZSRR i Europie Środkowo-Wschodniej, należy stwierdzić, że zmiana na stanowisku premiera Zjednoczonego Królestwa w listopadzie 1990 r. była końcem pewnej epoki w dziejach stosunków brytyjsko-sowieckich, zdominowanych przez dwie wybitne osobowości: Margaret Thatcher i Michaiła Gorbaczowa. Ustąpienie polityka, który „przetrwał” trzech Sekretarzy Generalnych KC KPZR, dwóch prezydentów Stanów Zjednoczonych, osiągnął dominującą pozycję wśród innych przywódców Europy Zachodniej i w dużym stopniu przyczynił się do zdyskredytowania komunizmu, było jednak Wielkiej Brytanii bardzo potrzebne. Umożliwiało ono wypracowanie takiej polityki wschodniej, która odpowiadała nowym zjawiskom zachodzącym wewnątrz Związku Sowieckiego i w krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

PODSUMOWANIE

Przeprowadzona analiza pozwala autorowi niniejszej pracy na przedstawienie ogólniejszych spostrzeżeń i wniosków. Margaret Thatcher obejmując w 1979 r. funkcję premiera Wielkiej Brytanii, była politykiem już w pełni ukształtowanym, chociaż jednocześnie pozbawionym doświadczenia w dziedzinie problematyki międzynarodowej. Cztery lata przewodzenia opozycji w parlamencie brytyjskim nie zmieniły tego stanu rzeczy. Margaret Thatcher miała jednak bardzo sprecyzowany światopogląd, w oparciu o który chciała budować wizję polityki zagranicznej Zjednoczonego Królestwa. Wierzyła w wartości, które jej zdaniem zadecydowały o rozkwicie cywilizacji Zachodu: wolność jednostki, indywidualną odpowiedzialność, wolny rynek, instytucje demokratyczne, silne-ale ograniczone w swych funkcjach-państwo a także w ład moralny wynikający z chrześcijaństwa.

Wyznając takie zasady, nie mogła mieć żadnych złudzeń wobec systemu komunistycznego i politycznych celów ZSRR. Jej najbliższy polityczny sojusznik Ronald Reagan użył wobec niego określenia „imperium zła”. Bez wątpienia jednak odzwierciedlało ono także poglądy Margaret Thatcher na naturę systemu komunistycznego. Liczne tego dowody można odnaleźć w jej wypowiedziach z okresu 1975-1979 kiedy Margaret Thatcher pozostając szefem „gabinetu cieni”, dała się poznać jako przeciwniczka komunizmu i krytyk polityki odprężenia.

Margaret Thatcher stanęła na czele państwa w okresie trudnym zarówno dla jej kraju, jak też dla całego Zachodu. Wielka Brytania uważana była za „chorego człowieka Europy”. Gospodarka brytyjska coraz wyraźniej pozostawała w tyle za zachodnioeuropejskimi konkurentami. Na arenie międzynarodowej Zachód znajdował się w defensywie. Rozmieszczenie sowieckich rakiet średniego zasięgu w Europie naruszyło równowagę strategiczną na kontynencie. W konwencjonalnych siłach zbrojnych ZSRR uzyskał przewagę. Trwała sowiecka ekspansja w krajach Trzeciego Świata. Zachód nie dysponował przywództwem zdecydowanym na skuteczne przeciwstawienie się sowieckiej polityce stwarzania faktów dokonanych. Bardzo wielu poważnych publicystów i komentatorów międzynarodowej polityki przychylało się do tezy, że system komunistyczny, mimo swej niewydolności gospodarczej, zaczyna wygrywać walkę o prymat nad światem.

Margaret Thatcher chciała przeciwdziałać takiemu stanowi rzeczy. W latach 1979-1985 brała udział w inicjatywach skierowanych przeciwko sowieckiej ekspansji. Premier Wielkiej Brytanii była przekonana, ze sowieccy przywódcy rozumieli przede wszystkim argument siły, dlatego w 1979 r. stała się gorącym zwolennikiem rozmieszczenia amerykańskich rakiet średniego zasięgu na terenie Europy Zachodniej. Podjęła także ścisłą współpracę ze Stanami Zjednoczonymi w obliczu sowieckiej agresji w Afganistanie. Starała się jednocześnie zaktywizować brytyjską politykę w rejonie Zatoki Perskiej, co miało być jednym z elementów powstrzymujących poszerzanie przez ZSRR swojej strefy wpływów. Margaret Thatcher konsekwentnie popierała wszelkie przejawy antykomunistycznej opozycji w Europie Środkowo-Wschodniej, przede wszystkim powstanie i działalność „Solidarności”. Po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, biorąc pod uwagę wciąż słabą kondycję brytyjskiej gospodarki, nie poparła jednak sankcji prezydenta Reagana, które miały przyczynić się do destabilizacji sowieckiej gospodarki. Premier Wielkiej Brytanii, mimo iż pozostawała w bardzo dobrych stosunkach z Ronaldem Reaganem, prowadziła niezależną od Waszyngtonu politykę wobec ZSRR. Nie podzielała poglądu prezydenta Stanów Zjednoczonych, który upatrywał końca epoki nuklearnej w badaniach nad Inicjatywą Obrony Strategicznej. Broń atomowa była dla Margaret Thatcher czynnikiem stabilizującym stosunki międzynarodowe. W 1983 r. premier Thatcher uznała „zimnowojenną” politykę Stanów Zjednoczonych za zbyt ryzykowną. Z tego powodu próbowała poszerzać kontakty z ZSRR. Najlepszym dowodem tego, iż była to decyzja słuszna stało się spotkanie premier Zjednoczonego Królestwa z M.Gorbaczowem w Londynie w grudniu 1984 r. Wizyta Gorbaczowa, którego uznawano za następcę Sekretarz Generalnego K.Czernienki, świadczyła o tym, że Moskwa doceniała rolę jaką odgrywała Margaret Thatcher w dążeniu do poprawy stosunków Wschód-Zachód.

Wybór Gorbaczowa na stanowisko Sekretarza Generalnego KC KPZR w marcu 1985 r., spotkał się z bardzo życzliwym przyjęciem premier Wielkiej Brytanii. Margaret Thatcher miała nadzieję na jeszcze większe zaktywizowanie brytyjskiej polityki wschodniej. Taka postawa premier Thatcher była wynikiem bardzo pozytywnego wrażenia jakie wywarł na niej Gorbaczow w czasie wizyty w Londynie. Szczególna, w porównaniu z poprzednimi sowieckimi przywódcami, osobowość Gorbaczowa została „odkryta” dla Zachodu właśnie przez Margaret Thatcher. Fundamentem brytyjskiej polityki wobec ZSRR, przyjętym od początku objęcia rządów przez Gorbaczowa i podtrzymanym aż do odejścia Margaret Thatcher ze stanowiska premiera Wielkiej Brytanii, stało się założenie, iż powodzenie reform w Związku Sowieckim nie stanowiło zagrożenia dla demokratycznego świata. Przyjęcie takiego kursu w brytyjskiej polityce wschodniej, wbrew poglądom wyznawanym przez wielu konserwatywnych polityków na świecie, dla których każde pogorszenie się sytuacji wewnętrznej ZSRR było dla Zachodu korzystne, stanowi osobisty wkład Margaret Thatcher w pokojowe obalenie komunizmu.

Przebieg i postanowienia pierwszego w okresie sprawowania władzy przez Gorbaczowa plenum partyjnego a także XXVII Zjazdu KC KPZR, świadczyły o tym, że Sekretarz Generalny chce wprowadzić zmiany, które zwiększą jedynie wydolność systemu komunistycznego. O żadnym zwrocie w kierunku demokracji nie mogło być mowy. Poglądy nowego kierownictwa na sprawy międzynarodowe także nie różniły się od utartych przez dziesięciolecia wzorców. Stosunki brytyjsko-sowieckie uległy nieznacznemu pogorszeniu za sprawą afer szpiegowskich, które miały miejsce w kwietniu i wrześniu 1985 r. W latach 1985-1986 polityka Margaret Thatcher wobec ZSRR musiała być bardzo ostrożna. Premier Thatcher z niepokojem śledziła zintensyfikowane działania dyplomacji sowieckiej, która od początku sprawowania władzy przez Gorbaczowa wysuwała liczne propozycje rozbrojeniowe. Ewentualne wprowadzenie niektórych z nich w życie, podważyłoby skuteczność brytyjskiego systemu odstraszania nuklearnego. Margaret Thatcher w latach 1985-1986 wielokrotnie usiłowała zanegować zarówno intencje jak i sens sowieckich planów rozbrojeniowych. W czasie spotkania Ronalda Reagana i Gorbaczowa w Rejkiawiku okazało się , iż prezydent Stanów Zjednoczonych gotów był poświęcić interes Wielkiej Brytanii, po to by móc zrealizować swoją wizję świata uwolnionego od broni jądrowej. Należy jednocześnie podkreślić, że wspólne oświadczenie Margaret Thatcher i Ronalda Reagana w Camp Dawid z listopada 1986 r. nie byłoby możliwe, gdyby nie błąd Gorbaczowa i dyplomacji sowieckiej w Rejkiawiku. Wielkiej Brytanii udało się jednak utrzymać pozycję państwa, z którym oba supermocarstwa musiały się liczyć. Margaret Thatcher w dalszym ciągu prowadziła politykę dialogu ze Związkiem Sowieckim. Takie działania wzmacniały prestiż Zjednoczonego Królestwa, przyczyniały się także do polepszenia stosunków między Wschodem i Zachodem. Ich rezultatem było nie tylko zaproszenie Margaret Thatcher do złożenia wizyty w Moskwie, ale także powolna zmiana w sposobie myślenia Gorbaczowa. Sekretarz Generalny doceniał, w odróżnieniu od swych poprzedników, potrzebę wymiany poglądów z przywódcami stojącymi na przeciwległym biegunie światopoglądowym. Był otwarty na obce sobie idee, co zaowocowało w konsekwencji odrzuceniem przez niego części doktryn marksistowsko-leninowskich.

Wizyta Margaret Thatcher w ZSRR na przełomie marca i kwietnia 1987 r., była przełomowa dla stosunku premier Wielkiej Brytanii do „pierestrojki” Gorbaczowa. Mimo braku radykalnych zmian w ZSRR, Margaret Thatcher miała okazję przekonać się o zmianie akcentów w polityce Gorbaczowa, który drobnymi posunięciami starał się zmienić wizerunek totalitarnego państwa. Premier Zjednoczonego Królestwa utwierdziła się w przekonaniu, że Gorbaczow szczerze pragnął demokratyzacji Związku Sowieckiego. Z tego powodu udzielała bezwzględnego poparcia reformom Gorbaczowa na arenie międzynarodowej. Nie przeszkodziło to Margaret Thatcher w sformułowaniu poglądu o kompensacji dla państw pozbawionych, na skutek podpisanego w Waszyngtonie układu INF, amerykańskiego „parasola nuklearnego”. Takie stanowisko doprowadziło do zadrażnień z Moskwą. Gorbaczow musiał ograniczać wydatki na zbrojenia w ZSRR. Powodzenie negocjacji rozbrojeniowych było kwestią, która pośrednio wpływała na przeprowadzanie reform Sekretarza Generalnego. Stosunki brytyjsko-sowieckie w latach 1987-1989 były jednak najlepsze w powojennej historii obu krajów. Gorbaczow odwiedził Wielką Brytanię w drodze na spotkanie z prezydentem Reaganem w Waszyngtonie. Był to wyraz uznania dla roli jaką odgrywała Margaret Thatcher w kontaktach między Wschodem i Zachodem. Dialog Thatcher-Gorbaczow stał się podstawą stabilizacji w stosunkach między wolnym i komunistycznym światem w okresie przekazywania władzy w Stanach Zjednoczonych w 1988 r. Dwutorowa polityka premier Zjednoczonego Królestwa odniosła więc pełny sukces. Gorbaczow, pomimo sceptycznego stosunku Margaret Thatcher wobec radykalnych postulatów rozbrojeniowych, nie mógł i nie chciał pomijać stanowiska premier Wielkiej Brytanii. Świadczy to o tym jak wielka była różnica w postrzeganiu osoby Margaret Thatcher przez sowieckie kierownictwo od czasu, gdy jedna z moskiewskich gazet nadała jej ironiczny przydomek „Iron Lady”. W czasie wizyty w Londynie w kwietniu 1989 r., Gorbaczow rozmawiał nie z jednym z wielu przywódców Zachodu, ale z politykiem, o którego poparcie zabiegał. Pobyt Gorbaczowa w Wielkiej Brytanii zamknął „zimnowojenny” etap stosunków brytyjsko-sowieckich. Margaret Thatcher uznała sowieckiego przywódcę za człowieka, który ma do spełnienia historyczną misję. Jej celem było ewolucyjne przejście od komunizmu do demokracji. Powodzenia tego procesu nie wyobrażała sobie bez udziału Gorbaczowa, który był niekwestionowanym inicjatorem zmian w ZSRR.

Margaret Thatcher nie przewidziała upadku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i ZSRR. Wydarzenia, które miały miejsce w 1989 r. zaskoczyły premier Wielkiej Brytanii. „Okrągły Stół” i powstanie rządu Tadeusza Mazowieckiego, „jesień ludów”, zburzenie muru berlińskiego i postulat zjednoczenia obu państw niemieckich, wszystko to złożyło się na pokojową rewolucję, która obaliła komunizm.. Zmiany w Europie nie wzbudziły jednak entuzjazmu Margaret Thatcher. Premier Zjednoczonego Królestwa obawiała się destabilizacji, która często w historii świata towarzyszyła gwałtownym procesom. Z tego powodu starała się opóźnić zjednoczenie Niemiec oraz poparła potrzebę istnienia Układu Warszawskiego; nie uznała także niepodległości państw nadbałtyckich-Litwy, Łotwy i Estonii i nie brała pod uwagę dążeń niepodległościowych narodu Ukraińskiego. W latach 1989-1990, wbrew wielu przesłankom, które świadczyły o tym, że hasło „pierestrojki” musi zostać zastąpione przez demokrację i wolny rynek, wciąż popierała Gorbaczowa jako gwaranta reform w ZSRR. Premier Wielkiej Brytanii w końcowym okresie swoich rządów, próbowała więc do pewnego stopnia bronić porządku stworzonego w Jałcie.

Wydaje się, że w powszechnej świadomości Margaret Thatcher jawi się jako polityk, który konsekwentnie obok Ronalda Reagana, zwalczał komunizm. Jest to oczywiście prawdą. Należy jednak pamiętać, że premier Wielkiej Brytanii od 1985 r. aż do odejścia z urzędu, popierała „pierestrojkę” i „głasnost”, których realizacja miała jedynie usprawnić komunizm a nie doprowadzić do jego upadku. Wspierała także Michaiła Gorbaczowa, który nigdy nie odrzucił ideologii marksistowskiej. Do 1989 r. polityka ta miała swoje uzasadnienie i stanowi wkład Margaret Thatcher w uwolnienie Europy od komunizmu. Po 1989 r. działania premier Thatcher budzą wiele zastrzeżeń autora niniejszej pracy. Ocena działań wielkich mężów stanu, tak jak i przeciętnych ludzi, rzadko bywa jednoznacznie pozytywna bądź negatywna. Margaret Thatcher nie jest wyjątkiem od tej zasady.

BIBLIOGRAFIA

Wspomnienia, pamiętniki, opracowania i monografie:

  1. Ch.Andrew i Oleg Gordijewski, KGB, Warszawa 1997.
  2. Z. Brzeziński, Cztery lata w Białym Domu-wspomnienia, Warszawa 1990.
  3. A.Brown, The Gorbachev factor, Oxford 1996.
  4. K.Curtis, Britain and the Soviet Union: 1917-89, London 1990.
  5. K.Dawisha, Eastern Europe, Gobachev and the reform: the great challenge, Cambridge 1990.
  6. J.Duncan,A.Prawda, [pod red.], Soviet-British relations since the 1970’s, Cambridge 1990.
  7. M.Gorbaczow, Przebudowa i nowe myślenie dla naszego kraju i dla całego świata, Warszawa 1988.
  8. M.Gorbaczow, Jawność i przebudowa: wybór prac z lat 1986-1988, Warszawa 1989.
  9. M.Gorbaczow, Socjalistyczna idea i rewolucyjna przebudowa, Moskwa 1989.
  10. K.Harris, Margaret Thatcher, przeł. J.Chociłowski, Łódź 1992.
  11. G.Ionescu, Leadership in an interdependent world: the statesmaship of Adenauer, De Gaulle, Thatcher, Reagan and Gorbachev, Harlow 1991.
  12. H. Kissinger, Dyplomacja, Warszawa 1996.
  13. I.Korcziłow, Kulisy dyplomacji-historyczne rozmowy na szczycie we wspomnieniach rosyjskiego tłumacza, przeł. M.Słysz, Warszawa 1998.
  14. J.Krieger, Reagan, Thatcher and the politics of decline, Cambridge 1986.
  15. W.Malendowski, Zimna wojna: sprzeczności, konflikty i punkty kulminacyjne w radziecko-amerykańskiej rywalizacji, Poznań 1994.
  16. W.Materski, [pod red.], Polityka zagraniczna Rosji i ZSRR, Łódź 1994.
  17. F.L.Robbin, S.Clarc, Britain’s security policy. The modern soviet view, London 1987.
  18. P.Schweizer, Victory czyli zwycięstwo, przeł. I.Apiński, Warszawa 1994.
  19. J.Smaga, Era Gorbaczowa?, Warszawa 1989.
  20. G. Smith, Reagan and Thatcher, London 1990.
  21. Z.Szczerbowski, Dialog rozbrojeniowy ZSRR-USA [1981-1988], Warszawa 1989.
  22. Z.Szczerbowski, Radziecko-amerykański dialog rozbrojeniowy. Europejskie implikacje układu ZSRR-USA o likwidacji rakiet średniego i krótszego zasięgu, Warszawa 1989.
  23. Z.Szczerbowski, Radziecko-amerykański dialog rozbrojeniowy 1990: zbrojenia strategiczno-kosmiczne, Warszawa 1990.
  24. M.Thatcher, Lata na Downing Street- wspomnienia z okresu pełnienia funkcji premiera rządu Zjednoczonego Królestwa, przeł. A.Kościukiewicz, K.Michalska, Gdańsk 1996.
  25. L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi. Zapiski posla o dvuch izvestnych politikach- Michaile Gorbacevie i Margaret Tetcer, Ljubercy 1995.
  26. P.S.Worden, SDI [Strategic Defence Initiative] and the alternatives, Washington 1991.
  27. The Conserwatiwe Manifesto 1979, London 1979.
  28. The Conserwatiwe Manifesto 1983, London 1983.
  29. The Next Moves Forward. The Conserwatiwe Manifesto 1987, London 1987.

Prasa i czasopisma specjalistyczne:

  1. 1.     „Prawda”, „Times”, „Biuletyn Specjalny PAP” z lat 1975-1990.
  2. 2.     S.Bialer, J.Afferica, The Genesis of Gorbachev’s World, Foreign Affairs, Vol. 64, 1986 r., Nr 3.
  3. 3.     A.Brown, Change in the Soviet Union, Foreign Affairs, Vol. 64, 1986 r., Nr 3.
  4. C.Clements, Beyond INF: West Germany’s centre-right party and arms control in the 1990’s, International Affairs, Vol. 65, 1990 r., Nr 1.
  5. Freedman, Nuclear Weapons in Europe: Is there an Arms Race?, Journal of International Studies, 1984 r., Nr 1.
  6. 6.     I.Goldman, Gobachev and economic reform, Foreign Affairs, Vol. 65, 1985 r., Nr 1.
  7. R.G.Kaiser, The soviet pretens, Foreign Affairs, Vol. 65, 1986 r., Nr. 2.
  8. 8.     L.Kańtoch, Polityka Wielkiej Brytanii wobec Chin w latach siedemdziesiątych, Sprawy Międzynarodowe, 1980 r., Nr 3.
  9. 9.     J.Kirkpatrick, Beyond the Cold War, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 1.
  10. 10.    M. Koldov: Europe after Cruise and Pershing 2, Journal of International Studies, 1984 r., Nr 1.
  11. 11.     L.Kościuk, Nowe podejście do czynnika wojskowego w polityce ZSRR, Sprawy Międzynarodowe, 1988 r., Nr 12.
  12. A.Lynch, Does Gorbachev matter anymore?, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 1.
  13. M.Mandelbaum, S.Talbot, Reykjavik and beyond, Foreign Affairs, Vol.65, 1986 r., Nr 2.
  14. M.Mandelbaum, Ending the Cold War, Foreign Affairs, Vol.68, 1989 r., Nr 2.
  15. 15.    W.Multan, Układ o likwidacji rakiet średniego zasięgu, Sprawy Międzynarodowe, 1988 r., Nr 10.
  16. M.B.Olcott, The Lithuanian crisis, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 3.
  17. P.Sabin, Proposals and propaganda: arms control and British public opinion in the 1980’s, International Affairs, Vol. 63, 1986/87 r., Nr.1.
  18. J.Schlesinger, Reykiavik and revelation: a turn of tide?, Foreign Affairs, Vol.65, 1987 r, Nr.3.
  19. J.Sharp, After Reykiavik: arms control and the allies, International Affairs, Vol.63, 1987 r., Nr2.
  20. 20.    D.K.Simes, Gorbachew: a new foreign policy?, Foreign Affairs, Vol. 65, 1987 r., Nr 3.
  21. 21.    J.Symonides, Perspektywy rozbrojenia europejskiego po spotkaniu w Rejkiawiku, Sprawy Międzynarodowe, 1987 r., Nr 5.
  22. H.Trevelian, Reflections on soviet and western policy, International Affairs, 1976, Vol.52., Nr 4.
  23. H. Trevelian, Towards a british role in foreign affairs, International Affairs, 1978 r., Vol. 54., Nr 2.
  24. T.Williams, U.S.-Soviet relations: beyond the Cold War?, International Affairs, Vol.65., 1990 r., Nr 2.
  25. A.Zięba, Ewolucja współczesnego konserwatyzmu brytyjskiego, Sprawy Międzynarodowe, 1979 r., Nr 1.
  26. 26.    A.Zięba, Polityka zagraniczna Wielkiej Brytanii w świetle doktryny konserwatystów, Sprawy Międzynarodowe, 1980 r., Nr 11.
  27. 27.    A.Zięba, Thatcheryzm a zasady brytyjskiej polityki zagranicznej, Sprawy Międzynarodowe, 1988 r., Nr 10.

[1] M.Thatcher, Lata na Downing Street-wspomnienia z okresu pełnienia funkcji premiera rządu Zjednoczonego Królestwa, przeł. A.Kościukiewicz, K.Michalska, Gdańsk 1996, ss 783.

[2] L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi-zapiski posla o dwuch izwiestnych politikach-Michaile Gorbacewie i Margaret Tetcer, Ljubercy, 1995, ss 184.

[3] I.Korcziłow, Kulisy dyplomacji-historyczne rozmowy na szczycie we wspomnieniach rosyjskiego tłumacza, przeł. M.Słysz, Warszawa 1998, ss 391.

[4] M.Gorbaczow, Przebudowa i nowe myślenie dla naszego kraju i dla całego świata, Warszawa 1988, ss 243.

[5] W.Materski, [pod red.], Polityka zagraniczna Rosji i ZSRR, Łódź 1994.

[6] Soviet-British relations since the 1970’s, pod red. A.Pravda.,P.Duncan, Cambridge 1990, ss 263.

[7] F.R.Laird, S.Clark, Britain’s security policy. The modern Soviet view, London 1987, ss 74.

[8] K.Curtis, Britain and the Soviet Union: 1917-89, London 1990.ss.134.

[9] K.Harris, Margaret Thatcher, przeł. J.Chociłowski, Łódź 1992, ss 187.

[10] H. Trevelian, Towards a british role in foreign affairs, International Affairs, 1978, Vol. 54., Nr 2, s. 203-204.

[11] Tamże.

[12] A. Zięba, Polityka zagraniczna Wielkiej Brytanii w świetle doktryny konserwatystów, Sprawy Międzynarodowe, 1980 r., Nr 11, s.45-59. Zobacz też: A. Zięba, Ewolucja współczesnego konserwatyzmu brytyjskiego, 1979, Nr 1, s.63.

[13] Tamże, s.46.

[14] K. Harris, Margaret Thatcher, przeł. J. Chociłowski, Łódź 1992, s. 13 i dalej.

[15] PAP BS, 1975 r., RW XXXI, Nr 685(B), s.2.

[16] A. Zięba, dz. cyt., s. 48-49.

[17] Tamże, s.50.

[18] Z. Brzeziński, Cztery lata w Białym Domu-wspomnienia, Warszawa 1990, s.139 i dalej.

[19] K. Harris, dz. cyt., s.91.

[20] PAP BS, RW XXXI, 1975 r., Nr 816, s. 28.

[21] PAP BS, RW XXXI,1975 r., Nr 831, s. 18.

[22] PAP BS, RW XXXII, 1976 r., Nr 912, s.4.

[23] PAP BS, RW XXXII, 1976 r., Nr 913, s.21.

[24] Tamże, s. Werbalny atak na Callaghana, który z premierem Wilsonem od roku 1974 podejmował wysiłki na rzecz normalizacji stosunków między Londynem a Moskwą głosząc przy tym systematycznie konieczność odprężenia ze Wschodem musiał wydawać się dziwny ówczesnym obserwatorom życia politycznego Wielkiej Brytanii.[przyp. M. A.]

[25] PAP BS, RW XXXII, 1976 r., Nr 914, s.12.

[26] PAP BS, RW XXXII, 1976 r., Nr 915 i 916, s.16 i 24.

[27] H.Trevelian, Reflections on soviet and western policy, International Affairs, 1976, Vol.52, Nr 4, s.527-529.

[28] Tamże, s.530. Humprey Trevelian pisał:„(…) oszacowanie polityki Sowietów jest tym trudniejsze, iż ogromna potęga Rosji kreuje straszne komplikacje dla nich samych, czyniąc bardzo trudnym dojście do trwałej i spoistej polityki także ze względu na to że mają oni kłopot w pojednaniu aktualnego rozwoju w świecie z ich powstałymi wcześniej doktrynami (…).”

[29] New York Times, 17 listopad 1977, s.1

[30] L. Kańtoch, Polityka Wielkiej Brytanii wobec Chin w latach siedemdziesiątych, Sprawy Międzynarodowe, Warszawa 1980, RW XXXIII, Nr 328, s. 117-131.

[31] PAP BS, RW XXXIV, 1978 r., Nr 1606, s.15.

[32] A. Zięba, dz. cyt., s.55 i dalej.

[33] Tamże, s.60.

[34] Tamże, s.62.

[35] The Conserwatiwe Manifesto 1979, London 1979.

[36] PAP BS, Zeszyty Dokumentacyjne, Seria biograficzna: Profile, 1979 r., Nr 3, s.23.

[37] Należy podkreślić, że gros posunięć premier rządu brytyjskiego na arenie międzynarodowej w początkowych latach sprawowania władzy, było determinowanych stanem budżetu jak i sytuacją wewnętrzną WielkiejBrytanii. Dlatego pierwsze decyzje Margaret Thatcher i Foreign Office dotyczyły uregulowania spraw związanych z członkostwem Wielkiej Brytanii w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej. Kwestia wielkości udziału Zjednoczonego Królestwa w finansowaniu wydatków EWG była problemem powracającym przez cały okres rządów Margaret Thatcher. Napięcia na linii Londyn-Bruksela były na rękę Związkowi Sowieckiemu.

[38] M.Thatcher, Lata na Downing Street- wspomnienia z okresu pełnienia funkcji premiera rządu Zjednoczonego Królestwa, przeł. A.Kościukiewicz i K.Michalska, Gdańsk 1996, s.54-59. Thatcher przelatywała nad terytorium ZSRR w drodze na szczyt G-7; zgodnie z protokołem dyplomatycznym premier ZSRR Kosygin musiał spotkać się z Margaret Thatcher w czasie gdy samolot, którym leciała do Tokio tankował paliwo.

[39] L. Freedman, Nuclear Weapons in Europe: Is there an Arms Race?, Journal of International Studies, 1984 r., Nr 1, s. 57-64.; M. Koldov: Europe after Cruise and Pershing 2, Journal of International Studies, 1984 r., Nr 1, s. 73-81.

[40] M. Thatcher, dz. cyt., 215-217.; s. 220-224.

[41] Tamże, s.76.; Zobacz też: Z.Brzeziński, dz. cyt., s. 339-360.

[42] Tamże, s. 76.

[43] Tamże, s. 77-80.

[44] PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10444, s.26.

[45] PAP BS, RW. XXXVII, 1980 r., Nr 10574, s.22.

[46] PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10790, s.13.; PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10907, s.19.

[47] PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10442, s.11. ; PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10751, s.23.; PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10915, s.14.

[48] Ciekawie w zestawieniu z tego typu wypowiedziami Margaret Thatcher wygląda 10%-towy wzrost eksportu towarów brytyjskich do Związku Sowieckiego, w pierwszych miesiącach 1980 roku w porównaniu z analogicznym okresem 1979 roku. Dodać do tego należy, iż w lipcu 1981 roku minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii lord Carrington zapowiedział roboczą wizytę w Moskwie. Deklaracja ta została życzliwie przyjęta przez Sowietów. Należy z tego wnioskować, iż stosunki brytyjsko-sowieckie wbrew pozorom pozostawały w normie. PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10733 i 10845, s.4.

[49] Lord Carrington złożył wizytę w Rumunii 20 marca 1980 roku i na Węgrzech 20 października 1980 roku. Wykorzystał pobyt w tych dwóch krajach do rozreklamowania pomysłu neutralizacji Afganistanu; wizyta Thatcher na Węgrzech w grudniu 1984 także przyczyniła się do złagodzenia zimnowojennych nastrojów w Europie. PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10484 i 10490, s.27 i 16.; PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr11507, s.11. ; patrz także M.Thatcher, dz. cyt., s.409-412.

[50] PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10659, s.21.

[51] Ostatni ich punkt przewidywał wstrzymanie eksportu zachodnich materiałów do budowy sowieckiego gazociągu biegnącego z Syberii, aż do granicy sowiecko-czeskiej, dalej do Francji, Włoch i Niemiec Zachodnich. W chwili wprowadzenia sankcji, brytyjskie oraz niemieckie i włoskie firmy miały prawnie wiążące umowy na dostawę sprzętu dla gazociągu zachodnio-syberyjskiego. Patrz: M.Thatcher, dz. cyt., s.228-229.

[52] Zakaz ten miał dotyczyć nie tylko przedsiębiorstw amerykańskich ale także tych filii za granicą oraz firm zagranicznych, które produkowały części na amerykańskiej licencji. P.Schweizer, Victory czyli zwycięstwo, przeł. I.Apiński, Warszawa 1994, s.98-125.

[53] Thatcher nie była wyjątkiem wśród innych przywódców Zachodu i od razu podjęła działania legislacyjne zgodne z ustawą o ochronie interesów handlowych, aby obronić się przed zbyt daleko idącą interwencją amerykańską. M.Thatcher, dz. cyt., s.230.

[54] P.Schweizer, dz. cyt., s.137-138.

[55] Często podnosi się w literaturze temat przyjaźni łączącej Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Rzeczywiście w listopadzie 1980 roku premier zyskała sprzymierzeńca w walce z socjalizmem w gospodarce i co ważniejsze z sowieckim zagrożeniem. 25 lutego 1981 roku Thatcher jako pierwszy szef obcego rządu złożyła wizytę prezydentowi Reaganowi. W jej trakcie poparła amerykańskie działania w Salwadorze, wydała też wspólne z prezydentem oświadczenie w sprawie złożonych w tym czasie przez Leonida Breżniewa postulatów, które zakładały zwołanie wcześniejszego niż to przewidywano zebrania na szczycie w celu ogłoszenia moratorium na broń masowego rażenia. Nie ulega wątpliwości, iż Margaret Thatcher wielokrotnie apelowała o jedność państw Zachodu, o podjęcie ideologicznej ofensywy i nasilenia aktywnego zwalczania komunizmu; tak więc w sferze werbalnej promowała zgodność polityki Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Fakty jednak świadczą o tym , iż interesy brytyjskie i amerykańskie często były sprzeczne. Dowodem tego stały się m.in. wydarzenia jesieni 1983 roku kiedy to oba rządy przyjęły odmienne stanowiska wobec kryzysów politycznych w Grenadzie i Libanie. Tak było i wtedy gdy Thatcher wsparła Amerykanów w genewskich rozmowach rozbrojeniowych a jednocześnie wymusiła na prezydencie Reaganie decyzję o nie włączaniu do tych negocjacji brytyjskich sił odstraszania nuklearnego. Porównaj: G. Smith, Reagan and Thatcher, London 1990, ss 343; J.Krieger, Reagan, Thatcher and the politics of decline, Cambridge 1986, ss 224.; M. Thatcher, dz. cyt., s.142-145, s.292-300, s.406-408.

[56] Wojna o Falklandy miała swój brytyjsko-sowiecki epilog. Latem 1982 roku w wodach kanału La Manche doszło do kolizji wodzi podwodnych obu państw. Sprawa została zręcznie zatuszowana. PAP BS, RW. XXXVIII, 1982 r., Nr 11058 i 11114, s.16 i 3.; M.Thatcher, dz. cyt., s.157-213.

[57] PAP BS, RW. XXXVIII, 1982 r., Nr 11219, s.22. ; PAP BS, RW.XXXIX, 1983 r., Nr 11306 i 11418, s.21 i 13. Nie mogła poprawić stosunków brytyjsko-sowieckich polityka Thatcher wobec Chin. O aktywności na linii Londyn-Pekin świadczy ilość wizyt wysokich urzędników brytyjskich w Państwie Środka (m.in.: 24 marca 1980 roku minister obrony Francis Pym; 20 września 1980 i 2 kwietnia 1981 lord Carrington; 23 września 1982 roku premier Thatcher; 16 kwietnia 1984 roku nowy minister spraw zagranicznych G.Howe; wielokrotne wizyty szefów sztabu brytyjskiego). Oba państwa łączyło spojrzenie na Związek Sowiecki. Tradycją stały się brytyjsko-chińskie oświadczenia skierowane w „sowieckiego hegemona”. Londyn i Pekin zbliżyły się do siebie szczególnie po podpisaniu porozumienia w kwestii przynależności Hongkongu. PAP BS, RW. XXXVI, 1980 r., Nr 10497 i 10695, s.3.; PAP BS, RW. XXXVII, 1981 r., Nr 10784 i 10928, s.14 ; PAP BS, RW XXXVII, 1982 r., Nr 11157, s.11 ; PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11557, s. 4.

[58] M.Thatcher, dz. cyt., s.412.; PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11512, s.11.

[59] PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11608, 11609, 11612, s.15,12,3.

[60] PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11699, s. 13.

[61] L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi. Zapiski posla o dvuch izvestnych politikach-Michaile Gorbacevie i Margaret Tetcer, Ljubercy 1995, s.16-21.

[62] M. Thatcher, dz. cyt., s.408-409.

[63] Tamże, s.415.

[64] PAP BS, RW XL, 1984 r., Nr 11702, 11730,11731, s. 6,8,10.

[65] M.Thatcher, dz. cyt., s.420-421.

[66] PAP BS, RW XLI, 6 luty 1985, Nr 11760, s.11; PAP BS, RW XLI, 8 luty 1985, Nr 11762, s.12.

[67] PAP BS, RW XLI, 15 i 16 kwiecień 1985, Nr 11806 i 11807, s.11-12 i s.16; „Times” z  16 kwietnia 1985 roku, s.18.

[68] J.Smaga, Era Gorbaczowa?, Warszawa 1989, ss 50.; S.Bialer, J.Afferica, The Genesis of Gorbachev’s World, Foreign Affairs, Vol. 64, 1986 r., Nr 3, s.605-645.

[69] PAP BS, RW XLI, 12 marzec 1985, Nr 11784, s. A-E.

[70] Dosyć rozsądną ocenę wyboru Gorbaczowa dał Times 12 marca 1985 roku „(…) byłoby naiwnością oczekiwanie szybkich zmian w ZSRR i jego polityce. Nie można też liczyć na to, że nowe kierownictwo wprowadzi większy pragmatyzm i elastyczność. Nie byłoby jednak rzeczą głupią mieć na to nadzieję(…)”.

[71] Telewizja brytyjska wielokrotnie powtarzała wypowiedzi premier z grudnia 1984 roku. Powiedziała ona wtedy, że Gorbaczow się jej podoba i że można z nim robić interesy. W 1985 roku powtórzyła swoje słowa, dodała przy tym, iż taka opinia nie oznacza zaprzestania przez obie strony obrony swoich racji i swoich modeli życia. Thatcher chodziło o to, że w ramach ogólnych założeń Gorbaczow wydawał jej się chętny do podejmowania dialogu, dyskusji i przetargów.

[72] PAP BS, RW XLI, 12 marzec 1985, Nr 11784, s.A-E.

[73] PAP BS, RW XLI, 14 marzec 1985, Nr 11786, s.11.

[74] PAP BS, RW XLI, 15 marzec 1985, Nr 11787, s.7.; Prawda z 14 marca 1985, Nr 73(24330), s. 3.

[75] M.Thatcher, Lata na Downing Street, Gdańsk 1996, s. 442.

[76] PAP BS, RW. XLI, 15 marzec 1985, Nr 11787, s.7.

[77] H. Kissinger, Dyplomacja, Warszawa 1996, s.858. oraz PAP BS, RW. XLI, 19 marzec 1985, Nr 11789, s.13.

[78] Tamże, s.13.

[79] PAP BS, RW. XLI, 2 kwiecień 1985, Nr 11799, s. 18.

[80] PAP BS, RW. XLI, 19 kwiecień 1985, Nr 11811, s.13.

[81] Tamże, s.14.

[82] PAP BS, RW XLI, 23 kwiecień 1985, Nr 11813, s.8.

[83] Tamże, s.9.

[84] PAP BS, RW XLI, 24 kwiecień 1985, Nr 11814, s.17-18.; PAP BS, RW XLI, 25 kwiecień 1985, Nr 11815, s.13.

[85] PAP BS, RW XLI, 8 maj 1985, Nr 12113, s.3

[86] PAP BS, RW XLI,18 czerwiec 1985, Nr 12300, s.7. Dokładnie w tym samym tonie utrzymane było wystąpienie Thatcher w Waszyngtonie w maju 1985 roku „(…) Musimy mieć do czynienia ze Związkiem Radzieckim, żyjemy na tej samej planecie. Musimy być dlatego gotów-jeżeli i kiedy okoliczności będą właściwe-na rozmowy z kierownictwem sowieckim(…).”.

[87] Prawda z kwietnia 1985, Nr 101 (24358)-120 (24377).; I.Goldman, Gobachev and economic reform, Foreign Affairs, Vol. 65, 1985 r., Nr 1, s.56-74.; R.G.Kaiser, The soviet pretens, Foreign Affairs, Vol. 65, 1986 r., Nr. 2, s.236-252.; A. Brown, Change in the Soviet Union, Foreign Affairs, Vol. 64, 1986 r., s. 1048-1066. Z haseł plenum: „Podniesienie poziomu życia ludności jest głównym sensem działalności KPZR”, „Zdecydowanie walczyć z negatywnymi zjawiskami obcymi socjalistycznemu stylowi życia”, „Troska o człowieka, jego warunki pracy, życia i wypoczynku kluczowym problemem polityki partii”, „KPZR wypróbowaną awangardą narodu radzieckiego”, „Wzrost kierowniczej roli KPZR w społeczeństwie radzieckim”, „Troska partii o umacnianie więzi z masami”, „Głównym kryterium oceny komunisty są jego czyny”, „Umocnienie związku pracy ideologicznej z życiem jest pilnym zadaniem”, „Prasa, radio i telewizja jako skuteczne środki organizowania i wychowania mas oraz kształtowania opinii publicznej”. Za kluczowe, plenum uznało przyspieszenie rozwoju społeczno-gospodarczego. Gorbaczow zażądał od partyjnego aktywu opracowania metod zwiększenia tempa wzrostu wydajności pracy i przestawienia gospodarki na tory intensyfikacji. Postulował też umacnianie dyscypliny kontraktowej i zdecydowanie zapowiedział walkę z marnotrawstwem. Do tych starych dezyderatów dorzucono kilka nowych. Gorbaczow wiedział, że ZSRR będzie potrzebował wielu lat aby choć zbliżyć się do takiego poziomu produkcji przemysłowej, który stanowiłby konkurencję dla świata kapitalistycznego. Dlatego położył duży nacisk na przyspieszenie postępu naukowo-technicznego i poprawę jakości sowieckich wyrobów. Sporą zagadką dla polityków Zachodu była wyartykułowana na plenum potrzeba wdrażania rozrachunku ekonomicznego. Lekarstwem na problemy gnębiące Państwo Rad miały być w dalszym ciągu marksistowskie dogmaty, które stanowiły przecież zasadniczą, jeżeli nie jedyną, przyczynę wszystkich kłopotów ZSRR.

[88] Tamże-Z haseł skierowanych na zewnątrz: „Wspólnota państw socjalistycznych siłą nie do pokonania w walce o pokojową przyszłość ludzkości”, „Organizacja Układu Warszawskiego niezawodnym narzędziem zapobiegania wojnie nuklearnej oraz umacniania bezpieczeństwa międzynarodowego”, „Osiągnięcia wojskowo-strategicznej równowagi z państwami kapitalistycznymi historyczną zdobyczą krajów socjalistycznych”.

[89] PAP BS, RW XLI, Nr 11841, s.5.

[90] Times z 9 września 1985 roku.; Patrz także: P.Sabin, Proposals and propaganda: arms control and British public opinion in the 1980’s, International Affairs, Vol. 63, 1986/87 r., Nr.1 , s.49-65.

[91] Times z 12 września 1985 roku, s.1, Margaret Thatcher, dz. cyt., s.423 patrz także Ch.Andrew i Oleg Gordijewski, KGB, Warszawa 1997, s.11-24.

[92] Times z 13 i 14 września 1985 r.

[93] PAP BS, RW XLI, Nr. 11900, s.2 Wydalenia sowieckich szpiegów były wsparciem dla Reagana i jego twardej polityki wobec Moskwy. Choć był to efekt niezamierzony i uboczny całej afery, Thatcher próbowała go wykorzystać. We wrześniu 1985 roku prosiła listownie Reagana by kupił brytyjski system łączności wojskowej „Ptarmigen” zamiast francuskiego „Rita”. Kontrakt opiewał na 5 mld dolarów.

[94] PAP BS, RW XLI, 17 wrzesień 1985, Nr 11915, s.8.

[95] Tamże, s.9.

[96] PAP BS, RW XLI, 19 wrzesień 1985, Nr 11917, s.8.

[97] Tamże, s.9.

[98] PAP BS, RW XLI, 24 wrzesień 1985, Nr 11920, s.18.

[99] PAP BS, RW XLI, 10 październik 1985, Nr 11932, s.7.

[100] PAP BS, RW XLI, 11 październik 1985, Nr 11933, s.13.

[101] PAP BS, RW XLI, 12 listopad 1985, Nr 11954, s.1-2. Thatcher powtórzyła wtedy stanowisko wobec SDI, które w zasadzie podtrzymywała aż do końca swoich rządów: „(…) Sugerowano, że SDI Stanów Zjednoczonych są przeszkodą dla pomyślnego wyniku tego spotkania. W rzeczywistości tak nie jest. Nie można cofnąć postępu naukowego i technologicznego. W toku całej historii odpowiedzią na nową broń ofensywną była nowa obrona. Byłoby dziwne gdyby nie było takiej odpowiedzi na najbardziej niszczycielską ze wszystkich broni (…)”. O ewolucji poglądów Thatcher w kwestii amerykańskich badań nad SDI patrz także: Margaret Thatcher, dz. cyt., 417-420.

[102] PAP BS, RW XLI,  20 listopad 1985, Nr 11960, s.1-3.

[103] Prawda z 19 grudzień 1985, Nr 353 (24610), s.1-4.

[104] PAP BS, RW XLI, 20 grudzień 1985, Nr 11982, s. 1-3a.

[105] PAP BS, RW XLII, 4 luty 1986, Nr 12009, s.2-3.

[106] PAP BS, RW XLII, 31 styczeń 1986, Nr 12007, s.4-5.

[107] Prawda z 13 luty 1986 roku, Nr 44 (24666), s.1.

[108] PAP BS, RW XLII, 7 luty 1986, Nr 12012, s.10.

[109] PAP BS, RW XLII, 11 marzec 1986, Nr 12034, s.1.

[110] Tamże, s.2.; 28 marca 1986 roku Thatcher w wywiadzie dla „Timesa” określiła swój stosunek do marzeń Reagana o świecie bez broni jądrowej „ Zarówno prezydent jak i pan Gorbaczow powiedzieli, że pragną ujrzeć świat bez broni jądrowej. Niech mi będzie wolno podejść do tego od strony praktycznej. Wiedza, jak produkować tę broń jest dostępna. A więc nie starajmy się zbyt usilnie sięgać po te gruszki na wierzbie. Każdy chciałby je zobaczyć ale nie wierzę, że do tego dojdzie (…)”.- „Times” z 28 marca 1986 roku.

[111] Tamże s.2.

[112] PAP BS, RW XLII, 12 marzec 1986, Nr 12035, s.1.

[113] PAP BS, RW XLII, 26 marzec 1986, Nr 12045, s.15.

[114] Tamże, s.15.

[115] PAP BS, RW XLII, 28 luty 1986, NR 12027, s.1.; Prawda 25 luty-6 marzec 1986 r., Nr 56 (24678)-65 (24687). Jako przykład takiego myślenia można podać stosunek Gorbaczowa do artystów żyjących w ZSRR. Pierwszy sekretarz nakazał im zajmowanie bardziej krytycznej i analitycznej postawy. Jednocześnie podkreślał, że kontrola partyjna nad sprawami sztuki będzie równie ścisła jak kiedykolwiek. Krytykował pisarzy, artystów i dziennikarzy za bezruch oraz za to, że nie zdołali dostosować się do nowych tendencji w postaci samokrytyki i otwartości. O żadnym złagodzeniu kontroli ideologicznej w sferze sztuki nie mogło być mowy. „(…) Najważniejsze dla artysty jest kształtowanie umysłów społeczeństwa i mówienie prawdy, jedynie umotywowana ideologicznie literatura może uczyć uczciwości i czynić ich zdolnymi, by stawili czoła ciężarom współczesnego życia(…)”.

[116] PAP BS, RW XLII, 27 luty 1986, Nr 12026, s.5.; PAP BS, RW XLII, 3 marzec 1986, Nr 12028, s.A-I.; PAP BS, RW XLII, 4 marzec 1986, Nr 12029, s.A-G.; PAP BS, RW XLII, 5 marzec 1986, Nr 12030, s.A-G.; PAP BS, RWXLII, 6marzec 1986, Nr 12031, s.A-G.

[117] M.Gorbaczow, Przebudowa i nowe myślenie dla naszego kraju i dla całego świata, Warszawa 1988, s.179-184.; D.K.Simes, Gorbachew: a new foreign policy?, Foreign Affairs, Vol. 65, 1987 r., Nr 3, s.477-501. Przemówienia Gorbaczowa na Zjeździe poza nowymi propozycjami były poprzeplatane starą antyimperialistyczną retoryką. Gorbaczow unikał jednak wszystkiego co mogłoby zagrozić perspektywie drugiego spotkania z Reaganem. Nie stawiał mu też żadnych warunków wstępnych.

[118] PAP BS, RW XLII, 11 marzec 1986, Nr 12034, s.3-6.

[119] PAP BS, RW XLII, 2 kwiecień 1986, Nr 12049, s. 1.

[120] Sowieci odwołali spotkanie swojego ministra spraw zagranicznych z amerykańskim sekretarzem stanu. Wysłali okręty podwodne do Libii. Sowieccy żołnierze składali kwiaty ku czci ofiar amerykańskich nalotów. Libijscy ministrowie byli zapraszani do ZSRR. PAP BS, RW XLII, 15 kwiecień 1986, Nr 12058, s.4.; PAP BS, RW XLII, 16 kwiecień 1986, Nr 12059, s.15.; PAP BS, RW XLII, 17 kwiecień 1986, Nr 12060, s.20a.

[121] PAP BS, RW XLII, 21 kwiecień 1986, Nr 12062, s.6.

[122] PAP BS, RW XLII, 27 maja 1986, Nr 12087, s.15.

[123] PAP BS, RW XLII, 14 lipiec 1986, Nr 12120, s.5.

[124] PAP BS, RW XLII, 15 lipiec 1986, Nr 12121, s.4.

[125] PAP BS, RW XLII, 16 lipiec 1986, Nr 12122, s.6-7.

[126] Margaret Thatcher, dz. cyt., s.423-424.; M.Mandelbaum, S.Talbot, Reykjavik and beyond, Foreign Affairs, Vol.65, 1986 r., Nr 2, s.215-236.; J.Schlesinger, Reykiavik and revelation: a turn of tide?, Foreign Affairs, Vol.65, 1987 r, Nr.3,. s.426-447.; J.Sharp, After Reykiavik: arms control and the allies, International Affairs, Vol.63, 1987 r., Nr2., s.239-259. Pod koniec szczytu w Reykiawiku, Gorbaczow uzależnił podpisanie daleko idących porozumień, od ograniczenia badań nad SDI do laboratoriów. Reagan odrzucił taką możliwość i spotkanie przywódców supermocarstw zakończyło się fiaskiem.

[127] M.Thatcher, dz. cyt., s.425-426.Premier Wielkiej Brytanii uzyskała więc w Camp Dawid wszystko co chciała.

[128] Komunikat o tym wydarzeniu władze ZSRR podały dopiero trzy dni później pod naciskiem Szwecji, która odnotowała na swoim terytorium bardzo silne promieniowanie. Dla Gorbaczowa ważniejsze od ludzkiego życia były prestiż podupadającego mocarstwa nuklearnego i spokój w czasie obchodów święta pierwszego maja. J.Smaga, dz. cyt., s.9-11.

[129] M.Thatcher, Lata na Downing Street-wspomnienia z okresu pełnienia funkcji premiera rządu Zjednoczonego Królestwa, przeł. A.Kościukiewicz, K.Michalska, Gdańsk 1996, s. 426-430.

[130] Tamże, s.429.

[131] PAP BS, RW XLIII, 26 marzec 1987, Nr 12296, s.10.

[132] M.Thatcher, dz. cyt., s.435.

[133] Tamże, s.434.; PAP BS, RW XLIII,30 marzec 1987, Nr 12298, s.9.

[134] PAP BS, RW XLIII,31 marzec 1987, Nr 12299, s.8-9.; „Pravda”, 29 marzec 1987, Nr 88 (25075), s.1-2.; „Pravda”, 30 marzec 1987, Nr 89 (25076), s.1-2.

[135] M.Thatcher,dz. cyt., s 433.

[136] „Pravda”, 31 marzec 1987, Nr 90 (25077), s.1.

[137] Tamże, s.2.

[138] PAP BS, RW XLIII,31 marzec 1987, Nr 12299, s.10.

[139] PAP BS, RW XLIII, 27 kwiecień 1987, Nr 1987, Nr 12317, s.13.; K.Harris, Margaret Thatcher, przeł. J.Chociłowski, Łódź 1992, s.47.; P.Duncan, Soviet perspectives on Britain and British foreign policy, [w:] Soviet-British relations since the 1970’s, Cambridge 1990 s.49.

[140] PAP BS, RW XLIII, 1 kwiecień 1987, Nr 12300, s.20-21.; PAP BS, RW XLIII, 3 kwiecień 1987, Nr 12302, s.5-8 i s.10. Wizyta Thatcher także w: „Times” z 28,29,30,31, marca i 1,2 kwietnia 1987 r.

[141] Znaczenie wizyty Thatcher w Moskwie podkreślają m.in.: M.Light, Anglo-Soviet relations: political and diplomatic, [w:] Soviet-British relations since the 1970’s, Cambridge 1990, s.120.; Tamże, C.Keeble, The historical perspective, s.42.; F.L.Robbin, S.Clarc, Britain’s security policy. The modern soviet view, London 1987, s.36-38.

[142] PAP BS, RW XLIII, 3 kwiecień 1987, Nr 12302, s.11.

[143] I.Korcziłow, Kulisy dyplomacji-historyczne rozmowy na szczycie we wspomnieniach rosyjskiego tłumacza, przeł. M.Słysz, Warszawa 1998, s.34-35.

[144] P.Duncan, dz. cyt., s.54-55.

[145] The Next Moves Forward. The Conserwatiwe Manifesto 1987, London 1987, ss23.; PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12334, s.12.

[146] PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12361, s.16-17.

[147] PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12374, s.15-16.; PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12376, s.15.; „Times” z 15,16 lipca 1987 r., s.1-2

[148] M.Thatcher, dz. cyt., s.639-694. Interesy Wielkiej Brytanii w zakresie jej bezpieczeństwa były ściśle związane z amerykańsko–sowieckimi negocjacjami rozbrojeniowymi. Rola Zjednoczonego Królestwa w tym czasie ograniczała się jednak do obserwowania zmian zachodzących w ZSRR i tylko w niewielkim stopniu kreowania polityki obronnej Zachodniego Sojuszu.

[149] PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12432, s. 15.; PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12435, s. 19.; „Times” z 13 października 1987 r.

[150] Związek Sowiecki wydawał rocznie na zbrojenia około 30 % produktu krajowego brutto. Gorbaczow musiał więc podjąć negocjacje z Reaganem. W połowie 1987 r. Jego stosunki z wojskiem były wtedy nie najlepsze. Chcąc poprawić stan gospodarki sowieckiej Gorbaczow naraził się tysiącom partyjnych działaczy związanych z przemysłem zbrojeniowym. W maju 1987 r. wykorzystując incydent na Placu Czerwonym [lądowanie młodego Niemca z RFN Mathiasa Rusta jednosilnikowym samolotem!] przeprowadził częściową czystkę w armii. Po niej Związek Sowiecki zaczął występować z coraz dalej idącymi propozycjami dokonania inspekcji in situ wyrzutni rakiet i zakładów produkujących rakiety. Były one tak radykalne, że pod koniec 1987 roku nawet amerykańscy urzędnicy zaczęli się im sprzeciwiać, ponieważ uświadomili sobie, jaki dostęp do zasobów militarnych Stanów Zjednoczonych uzyskaliby Sowieci. Dodać należy, iż odłożenie decyzji na temat kontroli zbrojeń do czasu wyboru nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych oznaczałoby dla Gorbaczowa stratę co najmniej jednego roku. Ewentualny sukces mógł stać się dla Sekretarza Generalnego pierwszym doniosłym osiągnięciem w polityce międzynarodowej po przeszło dwóch latach sprawowania rządów. I.Korcziłow, dz. cyt. , s.693-694.

[151] Układ miedzy Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich a Stanami Zjednoczonymi o likwidacji rakiet średniego zasięgu, Rzeczpospolita, 17 grudzień 1987.; W.Multan, Układ o likwidacji rakiet średniego zasięgu, „Sprawy Międzynarodowe”, RW XLI, 1988 r., Zeszyt 10 (419), s.7-25. Był on dla ZSRR większym osiągnięciem niż dla Stanów Zjednoczonych. Na mocy traktatu miały być zlikwidowane rakiety rozmieszczone w Europie Zachodniej, bezpośrednio zagrażające Sowietom. Poza tym Kreml użył ogromnej machiny propagandowej by rozreklamować sukces Gorbaczowa w samym Związku Sowieckim. Przy braku namacalnych osiągnięć w polityce wewnętrznej bardzo ważne było dla Sekretarza Generalnego kreowanie jego osoby na polityka, który potrafił skłonić do porozumienia antykomunistycznego Reagana.

[152]  PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12470, s.9.; PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12475, s.1; „Pravda” z 8 grudnia 1987 r., Nr 342 (25329), s.1.; M.Light, dz. cyt., s.87.

[153] PAP BS, RW XLIII, 1987 r., Nr 12479, s.7.; W.Multan, dz. cyt., s.18-20.

[154] PAP BS, RW XLIV, 1988 r., Nr 12524, s.1.; M.Thatcher, dz. cyt., s.696-697.

[155] PAP BS, RW XLIV, 1988 r., Nr 12521, s.20.; PAP BS, RW XLIV, 1988 r., Nr 12522, s.21.; Pravda” z 17 lutego 1988 r., Nr 48 (25400), s.1-3.

[156] „Pravda” z 30,31 maja i 1,2 czerwca 1988 r., Nr 151 (25503)-154 (25506), s.1-2.Na początku 1988 roku w Związku Sowieckim można było zauważyć pierwsze zmiany, które były wynikiem głasnosti i pierestrojki. Postępowało rozluźnienie cenzury w prasie, literaturze, teatrze muzyce i filmie. Coraz częściej krytykowano sowiecką przeszłość i teraźniejszość. W całym państwie sowieckim pojawiły się sklepy spółdzielcze, kawiarnie i restauracje ( w tym pierwszy bar „Mc’Donaldsa” ). Były to oznaki transformacji systemu sowieckiego. W maju pod kierunkiem Aleksandra Jakowlewa, którego Gorbaczow mianował szefem do spraw ideologii, zakończono przygotowanie tez do dyskusji na 19 konferencję partyjną. Tezy przewidywały wprowadzenie wolności słowa, prasy, zgromadzeń, wolnych i tajnych wyborów, praw obywatelskich, podziału władzy, niezależnego sądownictwa itd. Potencjalnie stanowiły one podwaliny prawdziwej demokracji. Sowieckie gazety coraz częściej donosiły o przestępczości, korupcji wśród najwyższych dostojników partyjnych, politycznych nadużyciach władzy a nawet patologiach społecznych.Opisywały więc problemy, które oficjalnie nie miały miejsca w państwie sowieckim. Rosjanie, którzy znali języki obce bez problemu mogli czytać „The New York Times”, „The Washington Post”, „Time”, „News Week”, „Le Monde”, „Figaro”, „Der Spiegel” itd. Dawniej wszystkie zachodnie periodyki były w ZSRR zakazane. 15 stycznia Gorbaczow spotkał się z członkami nowo powstałej. Międzynarodowej Fundacji na rzecz Przetrwania i Rozwoju Ludzkości. Działały w niej znane osobistości świata nauki, techniki, kultury i biznesu z różnych krajów świata Wśród nich był także Andriej Sacharow. Fakt, że został zaproszony na elitarne spotkanie na Kremlu, był wyraźną oznaką przemian zachądzących w ZSRR. I.Korcziłow, dz. cyt., 141-148.

[157] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12581, s.3.

[158] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12588, s.2.

[159] „Times” z 9 czerwca 1988 r.

[160] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12602, s.5.

[161] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12693, s.14-18.

[162] „Times” z 30 października 1988 r.

[163] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12761, s.3.

[164] PAP BS, RW XLIV, 1988r., Nr 12734, s.12.

[165] I.Korcziłow, dz. cyt., s191-193.

[166] L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi. Zapiski posla o dvuch izvestnych politikach-Michaile Gorbacevie i Margaret Tetcer, Ljubercy 1995, s.60-65.

[167] „Times” z 4 kwietnia 1989 r.

[168] „Pravda”, 8 kwiecień 1989, Nr 96 (25815), s.2.

[169] I.Korcziłow, dz. cyt., s.194-195. Paradoksalnie, na podstawie wcześniejszej umowy z Sowietami bezpieczeństwa Gorbaczowa podczas jego pobytu w Londynie strzegli agenci ochrony KGB.

[170] „Times” z 5 kwietnia 1989 r.

[171] I.Korcziłow, dz. cyt., s.196.

[172] PAP BS, RW XLV, 1989 r., Nr 12812, s.14.

[173] I.Korcziłow, dz. cyt., s.205.

[174] „Times” z 6 i 7 kwietnia 1989 r.; „Pravda” z 7 i 8 kwietnia 1989 r., Nr  97 (25815) i 98 (25816).; I.Korcziłow, dz. cyt., s.213-214 i 223-224.

[175] I.Korcziłow, dz. cyt., s.208-209.

[176] „Times” z 6 kwietnia 1989 r.

[177] Propozycja ta wiązała się dla dworu brytyjskiego z ogromnymi dylematami. Jedną z zasadniczych trudności było ustosunkowanie się do zamordowania cara Mikołaja II i członków jego rodziny. Bestialskie zabójstwo ostatnich Romanowów stanowiło przez kilkadziesiąt lat drażliwą kwestie w stosunkach brytyjsko-sowieckich. I.Korcziłow, dz. cyt., s.208-209.

[178] Tamże, s.235. Po powrocie Gorbaczowa z Londynu nocą 8 kwietnia 1989 roku odbyło się nieoficjalne spotkanie biura politycznego. Jego tematem było powstanie narodowe Gruzinów. 9 kwietnia sowieccy żołnierze zabili w Tbilisi 19 spokojnie demonstrujących gruzińskich dziewcząt i kobiet. W rezultacie, podczas zjazdu Deputowanych Ludowych partyjny „beton” próbował obciążyć odpowiedzialnością za masakrę Gorbaczowa i Szewardnadze. Te wydarzenia można uznać za epilog udanej i ważnej wizyty Gorbaczowa w Londynie, kończącej etap stosunków brytyjsko-sowieckich rozpoczęty spotkaniem na szczycie w Moskwie w marcu 1987 roku.

[179] PAP BS, RW XLV, 20 kwiecień 1989, Nr 12823, s.10.

[180] PAP BS, RW XLV, 11 kwiecień 1989, Nr 12816, s.1-2.

[181] L.M.Zamiatin, Gorbi i Meggi. Zapiski posla o dvuch izvestnych politikach-Michaile Gorbacevie i Margaret Tetcer, Ljubercy 1995, s. 66-80.

[182] PAP BS, RW XLV, 26 maj 1989, Nr 12847, s.12 Głównym celem tej działalności miało być uzyskanie informacji o nowoczesnych materiałach dla przemysłu elektronicznego i nowych technologiach wytwarzania tworzyw sztucznych.

[183] PAP BS, RW XLV, 23 maj 1989, Nr 12845, s.10-12. Thatcher dawała także wyraz swojej wściekłości z powodu odkrycia szeroko zakrojonych działań KGB. Stwierdziła m.in., że w Moskwie nic się nie zmieniło. Większość wypowiedzi premier Wielkiej Brytanii, w początkowej fazie kolejnej w jej karierze afery szpiegowskiej, było jednak stonowanych. Bardzo wielu polityków brytyjskich wyrażało ubolewanie z powodu, tak niepomyślnego dla stosunków sowiecko-brytyjskich, skandalu. G. Howe posunął się nawet do składania cichych komplementów pod adresem KGB. Powiedział on, że sowiecka działalność wywiadowcza w Wielkiej Brytanii stanowiła klasę samą w sobie.

[184] Z 375 do 205 osób.

[185] Thatcher zlekceważyła groźby poważnych redukcji brytyjskiego personelu dyplomatycznego. Dała też Gorbaczowowi do zrozumienia, że ma on bardzo dużo do stracenia stawiając stosunki z Wielką Brytanią na ostrzu noża.

[186] PAP BS, RW XLV, 1 czerwiec 1989, Nr 12851, s.13.

[187] M.Mandelbaum, Ending the Cold War, Foreign Affairs, Vol.68, 1989 r., Nr 2, s.16-37.

[188] Była to pierwsza w dziejach stosunków brytyjsko-sowieckich, wizyta ministra obrony ZSRR w Zjednoczonym Królestwie. W sowieckich siłach zbrojnych, byli od pewnego momentu rządów Gorbaczowa awansowani wyłącznie technicy. Rokowania rozbrojeniowe prowadzili zaś tylko cywile [ przyp. M.A. ].

[189] PAP BS, RW XLV, 26 lipiec 1989, Nr 12890, s.13-14.; PAP BS, RW XLV, 30 lipiec 1989, Nr 12893, s. 1-2.

Jazow w czasie pobytu w Wielkiej Brytanii spotkał się z Margaret Thatcher, ministrem obrony Georgem Youngerem i jego zastępcą Tomem Kingiem. Zwiedził bazę RAF  w Szkocji, lotniskowiec „ Invicible”, pułk spadochronowy w Aldershot, słynną uczelnię wojskową piechoty Sandhurst. Wygłosił też odczyt w Chatham House. Jazowowi towarzyszyło sześciu wysokiej rangi wojskowych, m.in. Władimir Czerniawin.

[190] PAP BS, RW XLV, 22 wrzesień 1989, Nr 12930, s.13-14.

[191] PAP BS, RW XLV, 20 grudzień 1989, Nr 12992, s.26;Thatcher uważała, że ściślejsza integracja prowadziłaby do odizolowania jej od nowo powstających, demokratycznych państw wschodnioeuropejskich „ (…) kokonem coraz większej biurokracji (…)”. Bush popierając silną Wspólnotę Europejską, godził się na dominującą w niej rolę Zjednoczonych Niemiec. Była to kolejna „kość niezgody” między premier Thatcher i prezydentem Stanów Zjednoczonych.

[192] O rozbieżnościach w polityce Busha i Thatcher patrz: M.Thatcher, dz. cyt., s.713-714, 717, 726-728.

[193] T.Williams, U.S.-Soviet relations: beyond the Cold War?, International Affairs, Vol.65., 1990 r., Nr 2., s.125-145.; J.J.Kirkpatrick, Beyond the Cold War, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 1, s.1-17.

[194] Należy w tym miejscu podkreślić, że Margaret Thatcher nie była w swoich poglądach odosobniona. Wielu zachodnich komentatorów zastanawiało się czy pozycja Gorbaczowa da się utrzymać. A.Lynch, Does Gorbachev matter anymore?, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 3, s.19-20.

[195] PAP BS, RW XLVI, 26 styczeń 1990, Nr 13086, s. 16-17; Władza Michaiła Gorbaczowa zmieniała z czasem swój charakter, paradoksalnie im więcej przybywało Gorbaczowowi funkcji tym była ona słabsza.

-11 marca 1985 roku bezpośrednio po śmierci 73-letniego Konstantina Czernienki, 54-letni wówczas Michaił Gorbaczow został wybrany na czołową funkcję w KCKPZR.

-1 października 1988 roku; Gorbaczow został wybrany przewodniczącym Prezydium Rady Najwyższej (głową państwa), zastępując na tym stanowisku Andrieja Gromykę i łącząc je z funkcją sekretarza generalnego KCKPZR

-25 maja 1989 roku; zjazd deputowanych wybrał Gorbaczowa na 5 lat przewodniczącym Rady Najwyższej (ze zwiększonymi uprawnieniami), przy wyniku głosowania: 2123 głosy za, 87 głosów przeciw, 11 wstrzymujących się.

-14 marca 1990 roku; Michaił Gorbaczow został wybrany na pięcioletnią kadencję prezydentem ZSRR; funkcja ta została utworzona w wyniku zmiany konstytucji; deputowani wybrali go 1329 głosami, przy 495 głosach sprzeciwu i 54 nieważnych.

-10 lipca 1990 roku; XXVIII zjazd wybrał Gorbaczowa ponownie na Sekretarza Generalnego KCKPZR.

[196] M. Thatcher, dz. cyt., s. 721-722.

[197] L.M.Zamiatin, dz. cyt., s.81-87. Pod koniec maja 1990 Borys Nikołajewicz  Jelcyn został wybrany na stanowisko przewodniczącego Rady Najwyższej Federacji Rosyjskiej (czyli na prezydenta). Niedługo później oświadczył, iż „W związku z wybraniem mnie na stanowisko przewodniczącego RN RFSRR i ogromną odpowiedzialnością przed narodami Rosji; uwzględniając przechodzenie społeczeństwa do systemu wielopartyjnego, nie mogę realizować tylko decyzji KPZR. Stojąc na czele organu władzy przedstawicielskiej powinienem podporządkować się woli narodu i jego pełnomocnych przedstawicieli. Dlatego zgodnie ze zobowiązaniami złożonymi przed wyborami, oświadczam, że występuję z KPZR”. Tym samym zaczął rzeczywistą demokratyzację sowieckiego aparatu władzy.

[198] M. Thatcher, dz. cyt., s.722.

[199] Tamże, s.723; patrz też PAP BS, RW XLV, 11 czerwiec 1990, Nr 13109, s. 28.

[200] Więcej o wizycie na Ukrainie patrz s.11-12.

[201] Między Armenią a Azerbejdżanem trwały wówczas walki o enklawę Nagorno-Karabachu.

[202] Jelcyn zamierzał zaraz po objęciu urzędu prezydenta, nawiązać bezpośrednie kontakty między Rosją i republikami nadbałtyckimi. Uważał też, że w spornych przypadkach ustawy republikańskie muszą mieć pierwszeństwo przed ustawami związkowymi. Twierdził, że suwerenne republiki radzieckie mają prawo do prowadzenia własnej polityki zagranicznej, wewnętrznej, utrzymywania suwerennych kontaktów gospodarczych z zagranicą. PAP BS, RW XLVI, 30 maj 1990, Nr 13101, s.5.

[203] M.Thatcher, dz. cyt., s.722-723.

[204] PAP BS, RW XLV, Nr 12 850, 31 maj 1989, s.1.

[205] PAP BS, RW XLV, Nr 12852, 2 czerwiec 1989, s.16.

[206] M.Thatcher, dz. cyt., s.709-710.

[207] PAP BS, RW XLV, Nr 12930, 22 wrzesień 1989, s.13-14.

[208] PAP BS, RW XLV, Nr 12931, 25 wrzesień 1989, s.10.

[209] PAP BS, RW XLV, Nr 12966, 14 listopad 1989, s.22.

[210] PAP BS, RW XLV, Nr 12977, 29 listopad 1989, s.26.

[211] M.Thatcher, dz. cyt., s.713. Akt Końcowy z 1975 roku zawierał następujące zobowiązanie: „ Państwa członkowskie uznają swe granice za nienaruszalne, jak również granice wszystkich państw europejskich, dlatego też i teraz, i w przyszłości nie będą tych granic atakować. A zatem nie dopuszczą się także żądania ani też aktu zajęcia i uzurpacji praw do części lub całości terytorium któregoś z państw członkowskich”. Jednakże Akt Końcowy postanawiał także, że „ granice mogą zostać zmienione, zgodnie z prawem międzynarodowym, drogą pokojową i drogą porozumienia”.

[212] PAP BS, RW XLVI, Nr13069, 11 kwiecień 1990, s.16.

[213] PAP BS, RW XLV, Nr 13087, 10 maj  1990, s. 1.

[214] O znaczeniu dążenia narodu litewskiego do uwolnienia się z komunizmu na stosunki Wschód-Zachód patrz: M.B.Olcott, The Lithuanian crisis, Foreign Affairs, Vol. 69, 1990 r., Nr 3, s.30-47.

[215] PAP BS, RW XLVI, Nr 13147, 3 sierpień 1990, s. 6 W swym pamiętniku Thatcher usiłuje wytłumaczyć tak daleko idącą ostrożność w następujący sposób: „Nie podobało mi się twierdzenie, że decyzja co do przyszłego kształtu-czy nawet istnienia-ZSRR należy do państw Zachodu. Sądzę, że naszym obowiązkiem było wówczas myślenie o konsekwencjach wydarzeń, jakie się tam rozegrają, dla naszego bezpieczeństwa. Właśnie ten wzgląd skłonił mnie do bardzo ostrożnego działania. Czym innym jest oczekiwać, że militarne mocarstwo-nawet tak wewnętrznie chore jak ZSRR- zmieni swą politykę wewnętrzną i zagraniczną, aby przetrwać, a czymś zupełnie innym spodziewać się, że spokojnie popełni samobójstwo.” M. Thatcher, dz. cyt. s.720.

[216] M.Thatcher, dz. cyt., s.724.

[217] M.Thatcher, dz. cyt., s.719.

[218] PAP BS, RW XLVI, 2 sierpień 1990, Nr 13146, s.11.

[219] PAP BS, RW XLV, 10 kwiecień 1989, Nr 12815, s.9-10.

[220] Henry Kissinger ostrzegał w tym czasie Niemcy przed neutralizmem „ (…) Chcą być aktywni w Europie Wschodniej, jednocześnie chcą pozostać bliscy Waszyngtonowi. Są to cele wysoce pożądane ale ze sobą nie do pogodzenia. Nie mogą być równie bliscy Moskwie jak i Waszyngtonowi nie popadając w neutralizm”. Tamże, s.11.

[221] Tamże,s.12.

[222] Chodziło min. O zaprzestanie produkcji materiałów rozszczepialnych dla celów wojskowych jak i wycofanie pięciuset jednostek taktycznej broni jądrowej z Europy.

[223] PAP BS, RW XLV, Nr 12841, 17 maj 1989, s.16-17. Kilka tygodni wcześniej w pałacu westminterskim na spotkaniu grupy euroatlantyckiej, członkowie zdominowanej przez konserwatystów międzypartyjnej komisji spraw zagranicznych opublikowali tezę o potrzebie pozytywnego wyjścia naprzeciw propozycjom rozbrojeniowym zgłaszanym przez sowieckiego przywódcę. Brak takiego podejścia miał grozić podważeniem poparcia własnej opinii publicznej dla NATO. Tezę tę powtórzono 15 maja. Margaret Thatcher nie wzięła jej jednak pod uwagę.

[224] Margaret Thatcher, Lata na Downing Street, Gdańsk 1996, s.704-709. Kompromis osiągnięto na szczycie w NATO pod koniec maja 1989 roku. Bonn musiała się zgodzić, że rokowania w sprawie redukcji broni krótkiego zasięgu nie rozpoczną się szybko i nie będą prowadzone równolegle z rozmowami wiedeńskimi w sprawie zbrojeń konwencjonalnych. Dokument NATO nie zawierał zapisu dotyczącego bezpośrednio ewentualności opcji zerowej w kategorii SNF. Margaret Thatcher była zadowolona z takiego rozwiązania.Patrz też: C.Clements, Beyond INF: West Germany’s centre-right party and arms control in the 1990’s, International Affairs, Vol. 65, 1990 r., Nr 1, s.55-75.

[225] Thatcher złożyła wizytę w Moskwie, wracając z konferencji Międzynarodowej Unii Demokratów w Tokio. O problemie zjednoczenia Niemiec w kontekście stosunków brytyjsko-sowieckich patrz także L.Zamiatin, dz. cyt., s.99-111.

[226] M.Thatcher, dz. cyt., s.712.

[227] M. Thatcher, dz. cyt., s.717 Takie stanowisko Gorbaczowa wynikało z propozycji wielomiliardowych kredytów jakie rząd Kohla obiecał udzielić ZSRR. Rząd Thatcher po zorientowaniu się, że zjednoczenie Niemiec jest nieodwracalnym procesem, starał się odegrać jakąś rolę w przekonaniu Gorbaczowa, iż całe Niemcy powinny się znaleźć w NATO. Wydaje się, że działania m.s.z. Wielkiej Brytanii D.Hurda nie miały większego wpływu na ostateczną zgodę Gorbaczowa.

[228] PAP BS, RW XLV, 3 sierpień 1989 r., Nr 13147, s.6.

[229] Tamże, s.7

[230] Tamże, s.8.

[231] Tamże, s.9.

[232] „Times” z 28 lipca 1990 r.

[233] „Sunday Telegraph” z 2 sierpnia 1990 r.

Główne problemy polityki społecznej w Polsce – debata :)

JEREMI MORDASEWICZ: Dla mnie najbardziej istotna jest korelacja funkcjonowania rynku pracy i gospodarki. W Polsce pracuje zaledwie 60% osób w wieku produkcyjnym. Ci którzy pracują, pracują stosunkowo długo (czyli tu już rezerw nie ma), ale produktywność to jest w tej chwili około 61% średniej produktywności w UE. Jeżeli chcielibyśmy szybciej tworzyć miejsca pracy i dać zatrudnienie tej 2.5 milionowej rzeszy ludzi nie mogących znaleźć pracy, (młodzież, osoby po 50-tce chcące dalej pracować, ukryte bezrobocie na wsi: 1.5 mln ludzi), musielibyśmy znacząco zwiększyć poziom inwestycji. Obecnie inwestujemy około 20% PKB, to są łącznie inwestycje krajowe i zagraniczne. Żeby rynek pracy dobrze funkcjonował, ludzie mieli pracę i realizowało się hasło „więcej pracy, mniej zasiłków”, musimy zwiększyć zapotrzebowanie na pracę (a nie ma innego na to sposobu niż inwestycje: utworzenie jednego miejsca pracy w Polsce to ok. 150 tys. zł). Musimy zwiększyć też podaż pracy, czyli oddziaływać na trzy czynniki. Motywację, kwalifikacje, zdrowie. Analizując politykę społeczną trzeba ją brać przez pryzmat tych wymiarów. Sprowadzać, czy danego rodzaju polityka społeczna zwiększa, czy zmniejsza motywację do pracy. Czy pogarsza, czy polepsza stan zdrowia. Czy, co niesłychanie istotne, zachęca do podnoszenia kwalifikacji, czy zniechęca. Przykładem niech będzie polityka wobec wsi. Mamy dylemat: jak pomagać mieszkańcom biednych gmin rolniczych w Polsce. Istnieje duża różnica miedzy dużymi aglomeracjami miejskimi, a regionami rolniczymi. Jak pomagać wsi, gdzie dochód w gospodarstwa rolniczego jest mniejszy niż gospodarstw pracowniczych w miastach-jak im pomóc? Dziś pomoc polega na transferze prawie 40 mld zł rocznie. Są to bezpośrednie dopłaty do rolnictwa, KRUS, inne programy. Jak owe 40 miliardów podzielimy przez 2 miliony gospodarstw, to mamy ok. 20 tys. na gospodarstwo i skłonność ludzi do ludzi do sprzedaży gospodarstw i przenosin do miast jest bardzo mała. Spowolniliśmy proces odchodzenia od rolnictwa i przechodzenia ludzi do wyżej produktywnych sektorów gospodarki oraz ze wsi do aglomeracji miejskich. Skutek? Z punktu widzenia gospodarczego oczywiste jest, że kapitał ma płynąć tam, gdzie przynosi najwyższą stopę zwrotu. Jeżeli szybko chcemy stawać się zamożni, to powinniśmy go lokować w przemyśle farmaceutycznym, lotniczym, telekomunikacyjnym. Kierowanie pieniędzy na wieś nie ma najmniejszego sensu. Produktywność tej grupy jest ok. 5 razy mniejsza, niż innych. 15% ludzi wytwarza tam niecałe 4% PKB. Z gospodarczego punktu widzenia, to marnowanie pieniędzy. Ze społecznego, czy to daje dobre rezultaty? Nie! Powstrzymaliśmy przejście osób z rolnictwa do produktywniejszych sektorów, bo jak ktoś dostaje średnio 20 tys. rocznie na gospodarstwo, to czemu miałby się przenosić, gdzie taką premię uzyska? A my moglibyśmy to zrobić inaczej, ułatwić tymi pieniędzmi, zachęcić do zmiany sektora na bardziej wydajny. Dając te pieniądze uzyskujemy to, że nikt nie chce sprzedawać gospodarstw. Średnie gospodarstwo w Polsce to 8 hektarów- czasem 4 (Podkarpacie), czasem 15 (ziemie zachodnie). Nie możemy prowadzić konsolidacji gospodarstw rolnych, mimo, że byśmy chcieli, żeby w rolnictwie pracowało 3x mniej ludzi, a reszta zasiliła inne sektory. Nie możemy tego zrobić, bo nikt nie chce sprzedawać ziemi. Wyobraźmy sobie, że te same pieniądze adresujemy do dzieci wiejskich, które dostaną dobre wykształcenie już od przedszkola (a nie od szkoły podstawowej). Chodzi o to, żeby wyrównać na stracie możliwości wszystkim. Rozumiem przez to finansowanie ludzi zajmujących się opieką w szkołach, finansowanie dożywiania, pomocy dydaktycznych, dojazdów, kursów dla młodzieży starszej, internaty (bo potrzebna nam koncentracja szkół).Pozwoliłby to młodzieży dziś kończącej szkoły rolnicze lepiej być przygotowanym do różnego rodzaju pracy. 2 lata temu my mieliśmy problemy z zatrudnieniem 150 młodych ludzi w okolicach Ostródy. Przez 2 lata szkoliliśmy te osoby ponosząc koszty, bo oni są nie zatrudnialni w gospodarce XXI wieku. Następnie, chcąc przenieść 2-3 miliony ludzi do dużych miast, które nie mając dopływu rąk i głów do racy, powinniśmy rozwijać czynszowe budownictwo mieszkaniowe. Żeby pracownicy mogli podążać za pracą. W Polsce zasoby czynszowe (na wynajem) wynoszą zaledwie 13%, gdy w Niemczech to 40%. Będąc liberałem jestem za tym, by mnie opodatkować i coś dotować. Ale z sensem. Te same pieniądze, lepiej wydane, dałby by nam ogromne przyśpieszenie. Obecnie młodzież wiejska, gorzej wykształcona, musząca podejmować czasochłonne dojazdy do pracy-marnuje się. Jest to sposób na przyśpieszenie rozwoju i jednoczesne wyrównywanie szans. Bo my, inwestorzy nie pójdziemy na tereny wiejskie. Jak ktoś mi mówi, że będzie ściągał do wschodniej Polski inwestycje, mówi głupstwa. Tak jest na całym świecie, szansę rozwojową mają duże aglomeracje. Wynika to m.in. z tego, że mając miasto, gdzie jest 100 fabryk, a jedna z nich padnie, to pozostałe 99 bez problemu przejmie ludzi. W mieście gdzie jest 1-2 fabryki, ich upadek jest jego końcem. A firmy upadają co kilka, kilkanaście lat i zawsze tak będzie. Z drugiej strony pracodawcy muszą mieć dopływ pracowników i szansę ich pozyskiwania z roku na rok. Cały czas musimy mieć możliwość zatrudniania i zwalniania kolejnych osób, zapotrzebowanie zmienia się. Będąc liberałem i przedsiębiorcą nie mam nic przeciw prowadzeniu polityki społecznej, jeżeli będzie ona racjonalna.

KRYSTYNA SZAFRANIEC: Ja pracuję w instytucie rolnictwa PAN i też mam coś na uwagi Pana Mordasewicza do powiedzenia. Transfer z rolnictwa, do powiedzmy usług nie jest taki prosty. Jest też przecież bardzo ważny czynnik kulturowy i społeczny. On się w tej racjonalności nie odnajduje. Ale zgoda, że jest parę przesłanek, które czynią tę wypowiedź bardzo racjonalną. Dam przykład, ja robię badania od połowy lat 90-tych, pytając wiejską młodzież (uczniowie szkól średnich): „kim chciałbyś być, gdy dorośniesz, gdzie chciałbyś mieszkać”. To w jednym z badań, w którym uczestniczyło 6 tys. uczniów szkół średnich wiejskich, dwie setne procenta zadeklarowało, że chciałoby być rolnikiem. 7 osób. Na pytanie gdzie chcieliby mieszkać 20% mówiło, że chce mieszkać na wsi. Dziś po 10 latach w podobnym badaniu zainteresowanie zawodem rolnika jest na niezmienionym poziomie. Krótko mówiąc, zainteresowanie profesją rolnika jest praktycznie zerowe. Natomiast wzrasta chęć mieszkaniem na wsi. Jest zatem problem rynku pracy na obszarach wiejskich, a nie nimi zainteresowania. Wiem, co mówią ekonomiści, ale gdybyśmy rozważali możliwość stworzenia rynku pracy poza wielkimi aglomeracjami, to ludzie młodzi wyobrażają sobie mieszkanie na obszarach wiejskich. Przenoszenie ludzi do dużych miast stwarza problem absorpcji wielu mieszkańców wsi w mieście. Swego czasu zajmowała się tym Prof. Lena Kolarska-Bonińska, gdzie w publikacji dla Instytutu Spraw Publicznych eksperci wskazują, że zmiana miejsca zamieszkania ludności wiejskiej zderza się z realiami kulturowymi, społecznymi i edukacyjnymi. Ponieważ to nie jest kwestia chęci i przymusu ekonomicznego, by ludzi ze wsi wyprowadzić. Oni muszą mieć pewien określony poziom kompetencji. Pan Mordasewicz powoływał się na przykład z okolic Ostródy, tak, ci ludzie są tak wykształceni, że ze swymi kompetencjami w mieście nie tworzą konkurencji żadnej. Zgadzam się, że czas na racjonalną wizję, ale zwracam uwagę, że będzie to proces długotrwały i trudny. Trzeba będzie zmienić budżet polityki społecznej w finansowaniu różnych sektorów, w tym edukacji. Trzeba zmienić reguły gry. Zwróćmy uwagę, że polska szkoła odtwarza nierówności społeczne. Także w mieście. Zróbmy coś, żeby ci przesunięci z obszarów wiejskich byli konkurencyjni, żeby mogli sprzeda
ć gospodarstwo, kupić mieszkanie, znaleźć pracę. Moja wiedza wskazuje na to, że racjonalny pomysł Pana Mordasewicza jest trudny społecznie, ale kiedyś musimy zacząć poważnie traktować wieś. Potrzebna jest decyzja co do celów kierunkowych, ale ja się zgadzam z Panem Mordasiewiczem i od czegoś trzeba zacząć. Natomiast odnośnie raportu o młodych Polakach, którym się zajmowałam. Raport, który napisałam, powstał w związku z pytaniem o to, gdzie tkwią zasoby modernizacyjne Polski, którymi można by się posłużyć, żeby zrealizować projekt modernizacyjny, jaki powstał w zespole Michała Boniego. Celem było wskazanie w kraju, który nie ma zbyt wielu zasobów, zawłaszcza infrastrukturalnych, materialnych, zasobów, jakie można by zaangażować w modernizację. A jednocześnie byłoby to bez dodatkowych kosztów, dawało szansę posiadanym już potencjałom. Boni wpadł na pomysł, że takim potencjałem jest młodzież. Obraz młodzieży jest tak stereotypowy, że zanim chciał sobie odpowiedzieć na to pytanie , zaprosił ekspertów, żeby na początek odpowiedzieli na pytanie bardziej zasadnicze : „kim są młodzi Polacy?”. Po pierwszych analizach, jakie prezentowałam w Kancelarii Premiera, szukających tego, co młodzież ma, co jest potencjałem nie tylko na rynku pracy, ale ogólnospołecznym, doprowadziłam do pewnej sytuacji. Michał Boni usiadł zmartwiony przy stole i zapytał: „No dobrze, Pani Profesor, my tu szukamy potencjału wśród młodych. A Pani tyko o problemach, gdzie tu jest ten potencjał?”. Był przerażony, bo jakiego tematu ja bym nie ruszyła: edukacji, rynku pracy, zakładania rodziny, stylu życia, zdrowia, spójności społecznej-wszędzie były problemy. Moja odpowiedź była uspokajająca i prosta. Potencjał młodych wyraża się w ich aspiracjach życiowych, tego co chcą w życiu zrobić ze sobą i w ich kompetencjach. Raport, który powstał z pytania o zasoby i potencjał młodego pokolenia, w gruncie rzeczy stał się raportem o problemach. Jest to pewne odbicie ogólno społecznych problemów, bo młodzi najszybciej wyczuwają na własnej skórze różnego typu napięcia, sprzeczności, problemy. A dorośli się do nich przyzwyczajają i udają, że nie są one tak bolesne, jakby się wydawały. Jakie problemy są szczególnie ważne? Wszystkie o jakich mowa w raporcie. Do rekomendacji zaproponowałam jednak ministrowi Boniemu szczególe pochylenie się nad trzema obszarami. Edukacja. Mimo wielu sukcesów, jakimi Polska się chwali, np. wysokim wskaźnikiem solaryzacji, najszybszej dynamiki przyrostu osób kształcących się na wyższych uczelniach (choć wg moich i CBOSu badań następuje wychłodzenie tego trendu, w związku z dewaluacją dyplomów), jest to szczególnie potrzebujący naszych polityk społecznych obszar. Mimo wysokich wskaźników, jakość edukacji jest bardzo wątpliwa. Na każdym szczeblu. Przykładowo chwalimy się przyrostami pewnych wskaźników w badaniu elementarnych kompetencji młodzieży poniżej szczebla szkoły wyższej GIZA. Tak, są pewne przyrosty dobrych wyników. Ale w moim raporcie, w rozdziale o edukacji wyeksponowałam na podstawie tabel gizowskich, że polska młodzież ma bardzo krótkie ramie ilustrujące bardzo wysokie sukcesy w testach, a bardzo długie ramię w ocenach najgorszych. To ostatnie ramię jest krótsze niż kilka lat temu, ale ciągle długie. W innym wykresie GIZA pokazującym zależność statusu pochodzenia a kapitałem kulturowym i karierami edukacyjnymi. Są państwa, gdzie ta zależność jest mało widoczna. Kanada, kraje skandynawskie, Australia i inne. Polska jeśli ma dobre wyniki, to w grupie młodzieży mającej tzw. dobry kapitał kulturowy. Edukacyjna wartość dodana szkoły jest niewielka w stosunku do tego, co młodzież już do niej przynosi ze sobą. Jest walka polityczna o to, czy nauczyciele polscy są dobrzy, czy źli. Premier Tusk się kłóci z badaniami OECD, czy nauczyciele polscy pracują dużo, czy mało, źle, czy dobrze. Uważam, że dużo w tym takich czarów przedwyborczych, bo trzeba by zmienić wiele. Jako nauczyciel akademicki widzę to, że przychodzi tzw. młodzież „gorsza”, ale jeśli ona uważała w liceum, że studiowanie niewiele znaczy, to ja niewiele mogę zrobić. Problemem jest też nie sprofilowanie studiów wyższych pod rynek pracy. Myślenie uczelni oraz studentów, że przyjście studenta po wiedzę kończy się na dyplomie i cześć. A dziś czasy są takie, że w dynamicznie rozwijającym się świecie przyjście na studia jest podstawą zaledwie wiedzy i pomocą w zdobyciu umiejętności kształcenia. Pozwala to się rozeznać w niszach rynku pracy, łączenie pracy ze studiowaniem, by się przekonać przy zetknięciu z rynkiem pracy, że trzeba składać swoją karierę na zasadzie klocków lego i dokładania do niej krótkich kursów (np. rocznych na uczelni), staży i tak dalej. Ten zasób młodych ludzi będzie coraz istotniejszy. Muszą się nauczyć wyczuwać miejsca gdzie można bezpiecznie się skierować, jak saperzy. Wymaga to nieustannej diagnozy rynku pracy i korekty własnych kompetencji. Oni ciągle myślą, że studia przygotowują do zawodu. Otóż obecnych trendach mówienie, że „wykonuję pracę niezgodną z zawodem” jest anachroniczne. Dziś studia nie przygotowują do zawodu, przygotowują do uczenia się do zawodu. Do różnych zajęć. Zwróćmy uwagę, że Amerykanie nie pytają się „jaki jest Twój zawód”, tylko ” czym się zajmujesz”. Ale ta umiejętność wykorzystania różnych wariantów edukacji zależą od tego, czy uczelnie są w stanie zaadaptować się do nowych wyzwań. Ja uważam, że zdolność adaptacji młodych ludzi do zmian jest znacznie wyższa niż zdolność uczelni, które są twierdzami broniącymi się przed jakąkolwiek zmianą. Dalej, kwestia kształcenia zawodowego. Ono zupełnie leży, bo kiedyś w strachu przed bezrobociem wymyślono, że antidotum to matura i studia. A zatem odeszliśmy od kształcenia zawodowego, co trzeba odwrócić (oczywiście w nowych realiach). A zatem same sukcesy edukacyjne pokazują też jak dużo jest do zrobienia. W kwestii rynku pracy mam satysfakcję, że media po spotkaniu w Kancelarii Premiera odnośnie naszego raportu, zaczęły mówić o tzw. „umowach śmieciowych”. To przyszło z Zachodu, gdzie były one sposobem na uchronienie się przed lawinowo rosnącym bezrobociem. Miała to być furtka uelastyczniająca system zatrudnienia. Za tym poszły podwójne regulacje prawne. Jedne dla umów stałych, drugie dla umów czasowych. Powstał dualny rynek pracy i oczywiście ów tymczasowy sektor absorbował głównie ludzi młodych. Wywołało to zachowania pracodawcy z zerowym zainteresowaniem kapitałem ludzkim, rozwojem zawodowym, szkoleniami, bo są to mało inwestowane stanowiska pracy. I do tego gorzej płatne, ok. 1000 zł (badanie Polskie Forum HR). Chociaż to się tak do końca nie przekłada, bo GUS wyliczył, że średni dochód młodego gospodarstwa w 2010 roku wynosił średnio więcej niż średni dochód reszty społeczeństwa. Mimo wysokiego wskaźnika zatrudnienia tymczasowego. To oznacza, że młodzi harują jak wół. Na kilku etatach od świtu do nocy na kontraktach. Niektóre środowiska sobie to chwalą, dla pewnej kategorii ludzi takie umowy to jest pewien plus, bo mogą sobie poeksperymentować, wykonywać zawody twórcze, być rozchwytywanym. Generalnie jednak niestabilność zatrudnienia jest większą zmorą dla młodych ludzi niż bezrobocie. Kolejnym obszarem jest sfera życia prywatnego, czynnik demograficzny. Dziś demografia ma wymiar polityczny, ekonomiczny, to przerażająco więcej dylematów, zwłaszcza dla kobiet. Rynek pracy, wsparcie zatrudnienia kobiet i macierzyństwa, to obszary, w których wsparcie jest szalenie istotne.

JAROSŁAW MAKOWSKI: Odniosę się do sformułowania Pana Mordasewicza „bogactwo narodu”. Problem polega na tym, że dziś już nie ma bogatych narodów, są bogaci ludzie. Narody są biedne, państwa bankrutują. Problem w tym, co uświadamiają nam „oburzeni” i okupanci Wall
Street, że proporcje bogactwa wynoszą 1 do 99. Szczególnie mocno odczuwamy to po kryzysie 2008 roku, gdzie sprywatyzowano zyski, a uspołeczniono straty. Mówiąc o polityce społecznej. Nadal mam wrażenie, że mimo zmiany nazw w Polsce nadal mówi się o polityce zapomogi, socjału, to jest polityka socjalistyczna. To poniekąd zrozumiałe, bo kiedy przechodziliśmy z komunizmu do gospodarki kapitalistycznej potrzebny był pewien rodzaj parasola dla tych, którzy w wyniku transformacji wyskoczyli z systemu. Stąd Jacek Kuroń, jego słynne zupy, on był symbolem. Rzecz w tym, że ta polityka ma się nadal dobrze, mimo, że minęło już 20 lat. Poza językiem trzeba też zmienić sposób pojmowania polityki społecznej. I teraz trzy obszary problemowe. Po pierwsze, polityka społeczna musi być aktywna. Skończmy z tą pasywną filozofią zapomóg, socjału, etc. Jeżeli państwo coś daje, musi też wymagać. Bo jeżeli nie będzie wymagać, to następuje dziedziczenie biedy, braku kompetencji, itd. Po drugie wielość instytucjonalna. Dziś polityka społeczna nie może się opierać jedynie na państwie. Organizacje pozarządowe dużo lepiej wykonują pewne czynności niż państwo, w związku z tym uważam, że nie ma powodu, by państwo miało na politykę społeczną monopol. Nowoczesne państwo jest partnerem dla organizacji pozarządowych. Po trzecie, elastyczność narzędzi w polityce społecznej. Dotychczas panowało przekonanie, że elastyczny musi być obywatel. Ja uważam, że przychodzi czas, kiedy to również państwo musi być elastyczne. Jeżeli państwo wymaga od ludzi, żeby byli mobilni, elastyczni, dokształcali się, to prowadzenie polityki społecznej musi korelować z tego typu wzorcem działania. Tym bardziej, że żyjemy w świecie charakteryzującym się kategoriami ryzyka i niepewności. W dzisiejszym świecie starego długoterminowe straciły na wartości. Nie twierdzę, że możemy sobie pozwolić na luksus nieposiadania strategii długoterminowej, lecz w obecnych czasach my nie wiemy co będzie za tydzień, a co dopiero za 10 lat. Świat w którym żyjemy się kończy. Dlatego zmiany, które musimy przeprowadzić nie będą konsekwencją naszego namysłu. W tym momencie zostaliśmy przyparci do muru z przeświadczeniem, że niewidzialna ręka rynku działa. W moim odczuciu ostatnie dwa lata pokazały, że jako „niewidzialna” faktycznie nic nie reguluje. W mojej wizji polityki społecznej państwo nie jest silne, ale jest w działaniach skuteczne. Nie chodzi mi o państwo silne siłą służb specjalnych, siłą CBA, wojska, itd. Państwo skuteczne jest szybko reagującym na otaczające zmiany. Pomaga ludziom, gdy dzieje im się krzywda. Krótko mówiąc, jest to państwo efektywne. Nie musi być molochem, ale niech ma silny korpus urzędniczy, potrafi dostosować, być elastyczne. Niech reformy nie zabierają dużej ilości czasu. To jest różnica między państwem silnym, a skutecznym. Marzy mi się państwo, które powie: „chcesz być bogaty, bądź bogaty, chcesz być biedny, bądź biedny, ale my Ci stworzymy warunki, byś mógł się z tej biedy wydostać”. Państwo ma być narzędziem, które pomaga realizować nasze aspiracje, dążenia, marzenia. Jeżeli mówię o takim państwie, to mam na przykład na myśli to, żeby było regulatorem prawdziwego wolnego rynku, bo twierdzę, że dziś takiego brak. Bo państwo jako skuteczny regulator ma unieważniać wszystkie kartele, jakie dziś rządzą Polską. Od akademików zaczynając, na chłopach kończąc. Gdybyśmy mieli skuteczne państwo, to dałoby sobie ono z nimi radę. Odniosę się jeszcze do wsi, o której mówił Pan Mordasewicz. Przywołał Pan metaforyczną fabrykę, mówiąc, że jak ona padnie, to jest to katastrofa. Lecz to jest rozumienie fabryki XIX wieczne, gdzie prząśniczki jadą ze swymi dywanami, firankami. Według mnie nie ma już tego typu fabryk. Ja myślę, że dziś można założyć firmy operujące nowymi technologiami, Internetem. Szeroko pasmowy Internet w moim rozumieniu niweluje wykluczenie terytorialne, jego zapewnienie to rola państwa. Zbudujmy w końcu drogi! Co pozwoli zmniejszyć wykluczenie terytorialne też. Ja myślę, że potencjał młodzieży zależy od tego, czy wyrównamy im szansę, a fundamentalnym tego narzędziem jest Internet. Ilość wygrywanych przez młodych Polaków informatyków konkursów międzynarodowych, pokazuje, że jeśli mamy taki sam start, jak ludzie z Ameryki, Indii, to jesteśmy konkurencyjni. Nie zbudujemy już marki typu Mercedes. Ale w momencie, gdy podpinamy się pod Internet i mamy równy start, jesteśmy równie konkurencyjni z Zachodem. Marzy mi się państwo silne skutecznością działań i regulacji, czyniące sprawiedliwość. JAKUB WYGNAŃSKI: Podzielam pogląd, że państwo jest za słabe. Jest taka subtelna różnica między rozległością państwa, paternalizmem, ambicjami, a czymś co ono robi dobrze. Jeśli coś, czym państwo się zajmuje mogą zrobić inne osoby, instytucje wspólnoty, nie tylko rynek, to powinno się zrobić z tego użytek. A jak już coś robi, niech robi to dobrze- będzie świadome i muskularne. Istnieje odwieczny dylemat: co jest warunkiem czego? Społeczeństwo obywatelskie warunkiem państwa, czy na odwrót. I moje pokolenie przyzwyczaiło się do myśli, że to gra o sumie zerowej. Że silne społeczeństwo było potrzebne, by przewrócić państwo, a z kolei zbyt silne państwo oznacza słabe społeczeństwo obywatelskie. Po 20 latach siłowania się jest słabe państwo i słabe społeczeństwo. Paradoks polega na tym, że one potrzebują siebie, by się wzmacniać. Istotą tej relacji powinno być zaufanie. Tak sobie nie ufamy, jak nie udamy instytucjom. Jak to zmienić? Bardzo trudno. Popieram liberałów, mówiących, że istnieje zaufanie tam, gdzie jest stabilność. Nie przeceniam organizacji pozarządowych, mówiących, że mogą dużo, choć nie dano im takiej szansy w Polsce. W wielu dziedzinach nie dorównują skalą i nie mogą zastępować państwa. W edukacji to są pojedyncze procenty. A z drugiej strony mamy przykład 300 organizacji, jakie przejęły w praktyce opiekę nad bezdomnymi, co jest obligatoryjnym obowiązkiem gmin, ale bardzo chętnie oddane. Ale oni i tak muszą się prosić o wsparcie, choćby opłacenie prądu. Państwo słabo ceni kompetencje organizacji pozarządowych. Mówiąc o organizacjach zajmujących się równoważeniem nierównowag społecznych widzimy, że nie przebiły one się. Mimo tego, że państwo w konstytucji ma zasadę pomocniczości, mimo naszej wiary w samoorganizację. Do tej pory opowieść o pomocniczości była raczej elementem politycznej poprawności, teraz będzie wynikać z konieczności. Zasada pomocniczości nie polega na tym, że państwo nie pomaga i ucieka, zostawiając organizacje ze wszystkimi problemami. Problem w narracji jest to, że kontekst społecznego współdziałania jest rzadko przywoływany. Nasze debaty są strasznie płytkie, bo jak na przykład mówimy o służbie zdrowia, to albo państwowe równa się dziadowskie, a prywatne równa się, że Ci bez odpowiedniej sumy na karcie nie zostaną obsłużeni. Kwestia uspołecznienia praktycznie nie istnieje w narracji. W koncepcji wolność-równość- braterstwo zapominamy o właśnie braterstwie. Kategoria braterstwa może być traktowana jako kompletnie pięknoduchowska, albo taka jakiej naprawdę w tej chwili potrzebujemy, czyli współodpowiedzialności. Nigdzie na świecie nie rozwiązuje się problemów tylko i wyłącznie przez państwo, pobierając odpowiednio dużo pieniędzy na cele. W tej chwili nawet państwa socjaldemokratyczne nie są w stanie udźwignąć wyzwania, jakie stoi przed Europą, z różnych względów. Nie zrobią tego, bez wprowadzenia trzeciego współczynnika, jakim jest współodpowiedzialność. Również mam wrażenie, że za mało mówimy o dylemacie między dystrybucją, rynkiem, a wymianą. Byłem na ogłoszeniu raportu, o którym była mowa i płyną z tego optymistyczne wnioski. Pierwszym jest to, że wszyscy rozumiemy, iż spadnie na nas „siwa lawina”. Trze
ba by przyjąć, że polska młodzież oprócz inwestycji w edukację, potrzebuje też kapitału społecznego. Musi przejść z myślenia indywidualnego na kooperatywne. Nie widzę przykładów na to, że młodzież potrafi coś zrobić razem. A pojedyncze budujące epizody, np. wygrany konkurs zdolnego informatyka nie zmieniają tego. Także w tej debacie między republikanizmem a liberalizmem brakuje najważniejszego wątku komunitariańskiego, jaki ja odczytuję za najważniejszy. Mało się mówi, że w relacjach z państwem powinna być swego rodzaju równowaga uprawnień i zobowiązań. Nienawidzimy państwa, jesteśmy wobec niego nielojalni, ale bardzo dużo od niego oczekujemy. Polska flaga, hymn, to jakaś hipostaza, a w kategoriach codzienności słabo wszystko działa. Potrzeba nam w polityce społecznej silnego przywództwa, b y coś zmienić. Przykładowo w polityce odnośnie młodzieży powinniśmy stworzyć oddzielne ministerstwo młodzieży, rodziny i seniorów. Patrzymy horyzontalnie, a wiele rzeczy jest w silosach, a przez to jest niewidzialnych. Dzieci bardzo małe należą do ministerstwa zdrowia, a wcale ich nie powinno tam być. Jesteśmy przyuczeni do prymitywnego odbioru przez pryzmat piramidy Maslowa, a wszystko jest dziś daleko bardziej skomplikowane. Wiele problemów nie powstaje w stanach w których się znajdujemy, ale w momencie ze stanów tych wyjścia. Mamy instytucje, które adresują opiekę nad dziećmi w domach dziecka, lecz problem pojawia się w dniu tego domu opuszczenia. Większość problemów, to problemy przerwania ciągłości i nie mamy żadnych instytucji działających przekrojowo. Wiele problemów to problem nadmiaru, a nie niedomiaru, np. nadmierna konsumpcja, a nie głód. My w pomocy społecznej nie zauważamy potrzeb równości, sprawiedliwości, podmiotowości, rzeczy ważniejszych niż materialnych np. jedzenia. A nasze ministerstwa są kompletnie anachroniczne i materialistyczne. Musimy też po 20 latach wykształcić nowe mechanizmy dialogu polityków. Fantastyczny pomysł Komisji Trójstronnej, gdzie wentylowano napięcia między związkami, pracodawcami, rządem, w tym momencie jest kompletnie nieadekwatny. Nie wiadomo jak przekładać, artykułować potrzeby społeczne, jak Komisja ma artykułować np. głos konsumentów?

Zapis wystąpienia na Liberalnej Szkole Polityki Społecznej zorganizowanej przez „Liberté!” przy wsparciu Fundacji Batorego oraz Forum Rozwoju Edukacji Ekonomicznej 22-23 października 2011 w Jachrance.

 

Wymiana systemu emerytalnego. Wielka rewolucja ostatnich 20 lat — wywiad z prof. Markiem Górą :)

Błażej Lenkowski: Zacznijmy może od pytania trochę filozoficznego. Liberalizm zakłada, że nie należy zmuszać ludzi do czegokolwiek. Czy zatem zmuszanie obywateli do oszczędzania nie kłóci się z ideą wolności wyboru? Czy obywatel sam nie powinien dokonywać takiego wyboru?

Marek Góra: Moim zdaniem niedobrze jest zaczynać od ideologicznego podejścia, ja wolałbym zaczynać od podejścia pragmatycznego, ale możemy zacząć od kwestii fundamentalnych. Myślę, że określenie liberalne jest sztucznie przyklejane do różnych koncepcji, które jedynie w tle mają odniesienie do wolności wyboru. Do tego zapomina się często, że liberalizm to także odpowiedzialność, a w moim rozumieniu, także solidarność. Przeciwstawienie liberalizmu solidarności jest w najlepszym przypadku nieporozumieniem. Faktycznym przeciwieństwem liberalizmu jest etatyzm. Zabiera on nam zawsze trochę wolności i zdejmuje z nas część odpowiedzialności. A solidarni mogą być tylko ludzie wolni i odpowiedzialni. Z wolności, odpowiedzialności i solidarności wynika bardzo ważny wniosek, który jest kluczowy, by odpowiedzieć na zadane pytanie. Wolność wyboru nie może być realizowana – intencjonalnie bądź nie – cudzym kosztem. Powszechność uczestniczenia w systemie emerytalnym jest właśnie narzędziem przeciwdziałania takiej sytuacji.

Powszechność uczestnictwa to ogólne stwierdzenie. W praktyce pojawia się problem skali tego uczestnictwa. Tu jest istota problemu. Większość osób, które narzekają na system emerytalny generalnie nie lubi podatków. Podatków de facto nie lubi nikt. Ja też nie lubię. Przy czym chodzi mi tu nie tyle o samo ich płacenie, co o wpływ, jaki wywierają na demotywację do pracy i przedsiębiorczości. Tradycyjnie w powszechnych systemach emerytalnych ekonomicznie składka jest podatkiem. W nowym polskim systemie emerytalnym już nie jest. Cała składka, czyli 19,52 proc. tworzy zobowiązania na indywidualnych kontach emerytalnych (mamy po dwa takie konta w powszechnym systemie), które w przyszłości będą podstawą do uczestniczenia w podziale PKB, którego sami nie będziemy już tworzyć. W skrócie są to nasze oszczędności, z których skorzystamy w okresie starości. Składka w powszechnym systemie ma charakter oszczędności, ale jej percepcja nie zmieniła się jeszcze. Wciąż myślimy o niej jako o podatku i to bardzo wysokim podatku. Czyli generalna niechęć do podatków przekładała się również na system emerytalny. Moja niechęć odnosi się właśnie do wysokich podatków. Generalnie podatki jako takie mają w sobie sens tak długo, jak są na możliwie niskim poziomie. Problem zaczyna się wtedy, gdy chce się sfinansować z podatków za dużo dóbr i usług, których opłacanie z podatków nie jest racjonalne ekonomicznie. Aby sfinansować zwiększone wydatki, trzeba podnosić podatki. Problem tkwi w tym, że ludzie intuicyjnie traktują dobra finansowane za pośrednictwem rządu tak, jak gdyby rząd je finansował. Wiadomo, że to nieprawda. Wiadomo także, że w wielu przypadkach taniej byłoby kupić coś sobie samemu niż płacić podatki konieczne, by rząd nam to kupił (lub niedokładnie to, czego potrzebujemy). Generalnie żyjemy w świecie wysokich podatków – myślę tu nie tylko o Polsce, ale generalnie o całej kontynentalnej Europie. Cierpi na tym także nasze postrzeganie powszechnego systemu emerytalnego. To skala obowiązkowości uczestnictwa w systemie emerytalnym jest problemem, a nie samo uczestniczenie w powszechnym przedsięwzięciu.

Gdy znaczna część tego, co jest wartością naszej pracy nie trafia do nas jako pracowników lub jako przedsiębiorców, to zmniejsza się nasza motywacja do działania. Opodatkowujemy się w społeczeństwie po to, aby kupić pewne dobra publiczne ze wspólnej kasy. I to nie jest złe dopóty, dopóki nie przesadzimy. Także pytanie nie powinno brzmieć: „Czy podatki są dobre czy złe?”, tylko pytajmy o skalę. To, co w umiarze jest dobre, w nadmiarze może zdecydowanie zaszkodzić. Zresztą dotyczy to wszystkiego, od ekonomii po zażywanie lekarstw, których nie powinniśmy przedawkowywać. Pewne dobra publiczne powinny być kupowane ze wspólnej kasy, to jasne. Problem jest wtedy, kiedy przekraczamy tę minimalną pulę dóbr. Powinniśmy krytycznie analizować, czy coś jest rzeczywiście dobrem publicznym, czy też lepiej będzie, gdy każdy zadba o to sam. To zagadnienie na inną dyskusję ale pokazuje problem.

I teraz wracamy do systemu emerytalnego. W Polsce jak wszędzie na świecie (poza jakimiś krajami kompletnie zacofanymi) istnieje powszechne ubezpieczenie emerytalne. Nie należy tego uważać oczywiście za dobry argument, że jest wszędzie, ale stanowi to pewną wskazówkę. Wszędzie są powszechne systemy emerytalne. Problemem nie jest ich obecność. Problemem jest ich skala. To bardzo dobre uzasadnienie, dlaczego system powinien być powszechny, a obowiązkowość nie jest celem, lecz metodą uzyskania powszechności. Powszechność istnieje po to, aby potem, chcąc nie chcąc, ze zwiększonych podatków nie finansować tych, którzy nie oszczędzali, bo nie chcieli, nie oszczędzali, bo zapomnieli, bo stracili i w końcu tak czy inaczej przechodziliby na utrzymanie za nasze pieniądze z naszych dodatkowych podatków. Jeśli intencjonalnie, bądź nie intencjonalnie, jakaś część społeczeństwa pozostanie bez środków do życia na starość, to jest to sytuacja, której chcielibyśmy uniknąć. Z powodów: ogólnospołecznych, bo żyjemy w społeczeństwie, etycznych czyli pomaganie bliźniemu, ale przede wszystkim z powodów czysto ekonomicznych. Nam się to po prostu nie opłaca. Sensownie jest, kiedy wszyscy oszczędzają i dzięki temu każdy żyje na odpowiednim poziomie, czyli powszechność i konieczna dla jej uzyskania obowiązkowość systemu jest racjonalna. Problem to skala. My nie powinniśmy zmuszać ludzi do zbytniej oszczędności. Niech oszczędzają do jakiegoś poziomu, a potem to już, jak kto woli. Czyli ubezpieczenie dobrowolne, ale dopiero od pewnego poziomu. Ten obowiązkowy powinien zapewnić dach nad głową, jedzenie, lekarstwa itp. Natomiast system powszechny nie zapewnia życia na jakimś podwyższonym standardzie. Na taki każdy zarabia sam i decyduje sam, czy chce oszczędzać i tu jest nasza wolność wyboru. Każdy powinien móc zdecydować, czy chce więcej skonsumować dziś, czy więcej skonsumować jutro. Sprawa polega na tym, że nie można pozostawić pełnej dowolności w tym względzie. Wolność jest rzeczą niezwykle ważną. Żeby jakkolwiek ją ograniczać, trzeba mieć bardzo silne argumenty. Dobrym wyznacznikiem jest sytuacja, w której moja wolność wchodzi w obszar czyjejś wolności. Jeśli ja przepuszczę wszystkie moje pieniądze, będę biednym staruszkiem i zmuszę za pomocą presji wyborczej kogoś innego, kto oszczędzał, aby podzielił się ze mną tym, co z trudem zgromadził, to jest to głęboko niewłaściwe i niemoralne. System jest powszechny po to, aby zdarzało się to jak najrzadziej.

Problemem jest skala. W większości krajów składki są za duże. Warto podkreślić, że stary polski system emerytalny odzwierciedlał pod względem procentu hojności system niemiecki! Ale nie mieliśmy bogatych emerytów, bo byliśmy biednym społeczeństwem. Natomiast w poprzednim systemie, gdyby produktywność polskich pracowników była taka jak niemieckich, to nasi emeryci wylegiwaliby się na plażach tak samo jak niemieccy. To zresztą ze społecznego punktu widzenia było ogromnym błędem. Płaci za niego obecne pokolenie niemieckich pracowników, którzy już na pewno nie będą zażywali takiego luksusu. Obecni emeryci to ostatnie pokolenie, które osiąga tak wysokie dochody na emeryturze. Za duży system jest systemem złym.

Nasz nowy system wprowadza dość dużą dowolność
. Jeśli chcemy utrzymać obecny poziom świadczeń w odniesieniu do zarobków, to musimy dodatkowo oszczędzać. To już jednak nasza indywidualna decyzja. Nie ma podstaw do zmuszania do tego wszystkich. Utrzymanie systemu sprzed reformy właśnie oznaczałoby zmuszenie nas już dziś do płacenia o wiele wyższych składek. Lepiej oszczędzajmy dodatkowo sami. Oszczędzajmy to, co musielibyśmy dodatkowo wpłacić do starego systemu, a do nowego już nie musimy.

B.L.: Jak wyglądał system emerytalny na początku lat 90., jakie były w nim błędy, jakie stały wyzwania przed reformatorami ?

M.G.: Wyzwaniem było przede wszystkim jak najszybsze zamknięcie poprzedniego systemu. Zamknięcie z powodów, które naprawdę niewiele osób sobie uzmysławia. To dotyczy bardzo szerokiego problemu budowy finansów publicznych, który nazywa się: piramida finansowa. Piramida finansowa, która działa ze względu na czynniki demograficzne, czyli sytuacji, w której każde następne pokolenie jest liczniejsze od poprzedniego. Była to więc forma „rollowania” długów, które łatwiej spłacić, jeśli zaciągała mniejsza liczba osób, a spłacała większa. To był „cudowny” mechanizm i na nim zbudowane zostało tzw. państwo dobrobytu, niestety na bazie piramidy finansowej, czyli czegoś nietrwałego. Od strony finansowej jest to zjawisko, które oddziałuje historycznie, mianowicie ma wpływ na to, co dzieje się w teraźniejszości, ale również sięga głęboko w przyszłość. Sytuacja zmieniła się, ponieważ zdecydowanie wydłużył się wiek życia naszych społeczeństw, a jednocześnie spadła liczba urodzeń. Konieczność zamknięcia poprzedniego systemu nie wynika więc z założeń ideologicznych ale pragmatycznych – źródło finansowania trwale ustało.

Gdyby ktoś prywatnie próbował prowadzić interes na takim założeniu systemowym, jak poprzedni system emerytalny, czyli na piramidzie finansowej, z miejsca poszedłby do więzienia, bo to jest nielegalne. Nie można prowadzić firmy, której suma zobowiązań jest stale większa od wpływów. Wówczas trzeba ogłosić bankructwo. Gdyby zastosować do finansów publicznych taki zdrowy system rachunkowości, pochodzący z firm, to wszystko stałoby się jasne. Można oczywiście udawać, że finanse publiczne nie są zbankrutowane, ale jest to igranie z ogniem, jakoże w istocie są zbankrutowane. Przy tych założeniach system się wywróci, a im dłużej będziemy czekać, tym ta wywrotka będzie boleśniejsza.

W tej kwestii Polska ma wielkie osiągnięcie, rodzaj cudu, który się zdarzył, kiedy zrobiliśmy wymianę systemu emerytalnego jako jedni z pierwszych na świecie, a nie, jak to zwykle bywa, jako ostatni! Wymieniliśmy system emerytalny oparty na piramidzie finansowej na zupełnie inny, który jest systemem stabilnym. Oczywiście mamy nadal stare problemy, wynikającego z tego, że musimy spłacić stare długi, które ciągną się za nami ze starego systemu. Nie możemy przecież powiedzieć naszym dziadkom, przepraszamy, ale nie dostaniecie pieniędzy. Spłacamy te długi. Ważne, że one już przestały rosnąć.

B.L.: A kiedy mamy szansę wyjść z tej spirali długów?

M.G.: To jest kwestia zasadnicza. Czy będzie to moment, kiedy z systemu wyjdzie ostatnia osoba, która funkcjonowała w starym systemie? Osoby ze starego systemu nawet po przejściu na nowy i tak tkwią w tej spirali długów, z racji funkcjonowania przez część swojego życia w starym. Nie szukajmy eufemizmów, z tą warstwą długów absolutnie skończymy wtedy, kiedy umrze ostatnia osoba, która rozpoczęła pracę przed 1 stycznia 1999 roku. Całość jest już jednak tak skonstruowana, aby nie powodowało to już akceleracji długów. Od 1 stycznia 1999 ten dług przestał rosnąć. Problem z tym długiem polegał na tym, że jego spłata wymagała podniesienia składki bądź podatków. W nowym systemie oczywiście też zaciągamy dług, ale taki, który ma automatyczne finansowanie. Zamieniliśmy więc system, zwiększający obciążenia społeczeństwa na taki, który tego nie czyni, bo posiada automatyczne stabilizatory, niezależne od decyzji politycznych. Te stabilizatory same dopasowują strumień wypłat do strumienia wpłat. Stary system był luźny i wystawiony na bieżące decyzje polityków, zawsze niechętnych do przykręcania wydatków, nawet wtedy, kiedy jest to niezbędne. W poprzedniej formie system mógł „eksplodować”. Co ciekawe zagrożenie eksplozją i zmiana systemu to ciągle kwestie do rozwiązania dla większości krajów europejskich. To nie jest już nasz problem z punktu widzenia Polski, ale nasz problem z punktu widzenia Europy, której jesteśmy częścią. W związku z tym rozwiązując problem w Polsce, nie do końca niestety się go pozbyliśmy.

B.L.: Czy polski system jest wzorowany na systemie jakiegoś innego kraju. Czy gdzieś taki model już funkcjonuje?

M.G.: Jest to system, z punktu widzenia konstrukcji ekonomicznej, bliźniaczo podobny do systemu, który tego samego dnia został wprowadzony w Szwecji. Dwa kraje o zupełnie różnej historii i zapatrywaniach na wiele rzeczy, innym poziomie PKB na głowę, wprowadziły system o generalnie tych samych założeniach. To podobieństwo nie jest absolutnie przypadkiem, ponieważ oba nasze zespoły pracowały razem. To była bardzo owocna współpraca, którą na poziomie naukowym prowadzimy do dzisiaj. System, który ma pewne podobieństwo został również wprowadzony we Włoszech. Polska i Szwecja posiadają więc bardzo zbliżone, prawie że identyczne systemy, tworzone na zasadzie nie naśladownictwa, ale wspólnego konceptu. One się natomiast istotnie różnią w kilku sprawach technicznych, wynikających ze specyfiki krajów. Koledzy ze Szwecji zazdrościli nam trochę, że tutaj udało się wprowadzić kilka rozwiązań, w warunkach szwedzkich nie do zrealizowania. Mogliśmy zrobić więcej i bardziej logicznie. Z drugiej strony oni mają lepszą infrastrukturę, której nam brakuje. Ich ZUS działa naprawdę znakomicie. Mają lepsze rozwiązania systemowe, ich ZUS zbiera wszystkie podatki. Mają jeden kanał przepływu podatków, my zaś mamy dwa, czyli Urząd Skarbowy i ZUS – co jest niepotrzebne. W Polsce również powinniśmy do tego dążyć, ale nie jest to niestety proste. Musimy przede wszystkim pilnować, aby tych kanałów nie było więcej, bo przecież to się dzieje! Na przykład abonament radiowy i telewizyjny. Były próby przekierowania strumienia pieniężnego, który idzie ze składki zdrowotnej itd. Ale jest to widoczne również na co dzień, kiedy m.in. narzuca nam się obowiązek wymiany dowodów osobistych, za co musimy oddzielnie zapłacić. To nie powinno mieć miejsca, jako że tworzy się w ten sposób dodatkowy podatek i dodatkowy kanał poboru pieniędzy. W efekcie powstaje niesterowalny, drogi moloch, złożony z różnych instytucji.

B.L.: Z perspektywy kilku lat, które elementy reformy emerytalnej się udały, które wymagają jakiejś korekty, i gdzie widzi Pan pole do dalszych zmian?

M.G.: Przede wszystkim uważam, że całe to przedsięwzięcie to gigantyczny sukces i mówię to nie dlatego, że jestem jednym z dwóch autorów koncepcji nowego systemu (drugim jest Michał Rutkowski). Ale jest to ocena obiektywna, oparta na relacjach i ocenach ekspertów spoza Polski. Jest to bardzo ważny punkt odniesienia dla wielu państw, które dziś chcą zmierzać w podobnym kierunku. Oczywiście nic nie jest doskonałe, ulepszeń może być wiele, ta lista jest długa. Ale są to kwestie dodatkowe. Zasadnicza część zmiany systemu nastąpiła i się udała. Fundamentem całego przedsięwzięcia i największym sukcesem jest to, że składka emerytaln
a nie rośnie i nie będzie musiała rosnąć. System spłaci wszystko, co ma zapłacić bez przymusu podwyższania składek i podatków. Chodziło właśnie o to, żeby pomyśleć również o młodych ludziach i nie obniżać ich chęci do pracy, poprzez podwyższanie obciążeń związanych z ZUS-em. To się udało!

Natomiast jakie korekty trzeba jeszcze wprowadzić? Może kolejność nie będzie najważniejsza. Po pierwsze to wiek emerytalny kobiet. Dla nich nie jest korzystne, że przechodzą wcześniej na emeryturę. To ewidentne dla osób, które znają się na systemie emerytalnym i rynku pracy, ale wciąż nie rozumie tego większość. W starym systemie wcześniejsza emerytura była postrzegana jako przywilej. Nowy system jest dokładną odwrotnością starego i dziś ani wcześniejsza emerytura ani nierówny wiek emerytalny nie są korzystne, co dotyczy nie tylko kobiet, ale też służb mundurowych. Faktycznie ten system dyskryminuje obie grupy. Równy wiek emerytalny czyni sytuację na rynku taką samą dla wszystkich, a więc nie dyskryminuje kobiet. Problemem jest percepcja społeczna, to, co ludzie zinternalizowali przez dziesiątki lat funkcjonowania starego systemu. Podkreślam, że nie chodzi mi tu o podnoszenie wieku emerytalnego, ale o jego ujednolicenie. Dlaczego? Ponieważ nowy system działa w sposób niezwykle fair wobec wszystkich; tzn. jeśli ktoś pracuje dłużej, to mu się to wyraźnie opłaca. Przyrost wartości emerytury jest rosnący, czyli z każdym następnym rokiem wzrost emerytury przyspiesza. Dlatego opłaca się długo pracować. W nowym systemie nie musisz pracować bardzo długo. Musisz pracować do określonego momentu, a potem decyzja należy do ciebie. Jeśli ktoś będzie pracował dłużej, będzie miał z tego tytułu wyraźne korzyści. Wiek emerytalny w nowym systemie ma rzeczywiście zupełnie inną treść niż w starym. W starym był zasadniczym parametrem finansowym. W nowym de facto w ogóle nie ma potrzeby go wprowadzać, mógłby być dowolny, bo każdy w jasny sposób zarabia na siebie. Dla systemu jest to obojętne. Problem polega na tym, że mogłyby się znaleźć mało odpowiedzialne osoby, które np. w wieku 35 lat, potrzebując środków na jakiś cenny drobiazg, przechodziłyby na emeryturę na bardzo złych warunkach. Pytanie, co z nimi stałoby się dalej? Nie przeżyłyby za przysłowiowe 10 zł. Musimy więc stany kont ludzi „dopchnąć” do pewnego poziomu minimalnego, a potem jest już dowolność. Druga sprawa, która przemawia za utrzymaniem wieku emerytalnego, to podaż pracy. Dla rynku pracy byłoby bardzo niekorzystne, gdyby ludzie zbyt szybko z niego odpływali. Pamiętajmy, że nasi rodzice i dziadkowie, żyjąc statystycznie krócej, pracowali dłużej niż my teraz, choć żyjemy statystycznie dłużej. Jeśli chcielibyśmy odtworzyć sytuację sprzed kilku dziesięcioleci, to wiek emerytalny powinien dziś wynosić około 80 lat. Tak było w okresie tworzenia systemów emerytalnych. Dziś trudno sobie wyobrazić, aby to wymusić na społeczeństwie. Ale warto do tego zachęcać, bo przy dobrowolnych decyzjach jest to jak najbardziej możliwe. Nie należy więc nagradzać za szybkie wyjście z rynku pracy, a raczej zachęcać do tego, żeby ludzie dłużej na nim zostali. Mała dygresja: niektórzy myślą, że zwolnią miejsca pracy dla młodych, jeśli szybko wyjdą z rynku. Nic bardziej mylącego. W makroskali jest odwrotnie. Nie obowiązuje zasada: jak jeden od biurka wstanie, to drugi usiądzie. Dłuższe pozostawanie na rynku pracy jest korzystne dla młodych, ponieważ obniża ich koszty utrzymywania emerytów. Wracając do pytania. Wyrównanie wieku emerytalnego nam się nie udało, mimo że do tego dążyliśmy. Niestety politykom zabrakło odwagi.

Druga korekta to pytanie, kto jest dziś objęty tym systemem. Ubezpieczenie powinno być powszechne, ale niestety ta powszechność jest niepełna. Największa grupa, pozostająca poza powszechnym systemem, to rolnicy, poza tym mundurowi i jeszcze kilka mniejszych grup. To jest szkodliwe z dwóch powodów. Po pierwsze następuje fragmentacja systemu i w efekcie większe koszty dla wszystkich. Po drugie, dla mnie kwestia ważniejsza, to zamykanie ludzi w klatkach ich zawodów. Największą wadą KRUS-u nie są nawet ogromne koszty, jakie ponosi reszta społeczeństwa (co oczywiście jest też niezwykle szkodliwe), ale fakt, że ten system trzyma rolników na wsi. Rolnikom należałoby ułatwiać podjęcie zajęć pozarolniczych, a KRUS to czynnik, który konserwuje obecną strukturę. W dużej mierze KRUS jest systemem pomocy społecznej dla biednych mieszkańców wsi, a nie systemem emerytalnym. Wydaje mi się jednak, że jeśli mamy już płacić na pomoc społeczną, to warto kierować ją tak, aby pomóc np. następnemu pokoleniu wyrwać się z pułapki biedy, a nie tą złą sytuację konserwować. Dziś czyni to KRUS.

B.L.: A czy widzi Pan szansę na realną reformę KRUS, która mogłaby być zaakceptowana politycznie?

M.G.: Tak, krok po kroku. Będzie to trudne, ale jest niezbędne. Liczy się determinacja. „Kartagina musi być zburzona”. Kolejny problem to emerytury mundurowych. Tu sytuacja jest szczególnie paradoksalna. Nam udało się tę sprawę rozwiązać. Wszyscy młodzi mundurowi zostali objęci reformą nowym systemem, więc niedługo nie byłoby tego problemu. Niestety politycy cofnęli ją, bodajże w 2002 roku. Dziś usiłuje się wprowadzić ułamek tej reformy, która już była. Ruch z 2002 roku to absolutna dewastacja systemu, ogromny błąd. Okazuje się, że łatwiej było przeprowadzić politycznie jedną wielką reformę, którą wiele osób traktowało jako coś bardzo ważnego, niż teraz uczestniczyć w drobnych targach o każdy zapis.

Kolejnym problemem były emerytury pomostowe. To jest fantastyczne osiągnięcie rządu Donalda Tuska. Przygotowano je od razu w 1999 roku, ale niestety wtedy wprowadzić się tych zmian nie udało. Potem wszystkie rządy to odkładały, aż do teraz. Wydaje mi się, że rząd wygrał na tym również PR-owo, co jasno pokazuje, że odwaga procentuje. Kolejna rzecz, która w Polsce bardzo źle wpływa na system emerytalny, to niski wskaźnik zatrudnienia. Tutaj właśnie „złą robotę” robiły wcześniejsze emerytury, skutek naszej historii i stanu wojennego. Wcześniejsze emerytury wprowadzano po stanie wojennym, aby uspokoić społeczeństwo. To nas ciągle bardzo drogo kosztuje. Ustawa o emeryturach pomostowych likwiduje przyczyny, ale do likwidacji skutków jeszcze daleka droga. Ważne jest natomiast poszerzenie rynku pracy, aby zmiana pracy w zaawansowanym wieku nie była takim problemem jak dotychczas. Lepiej zainwestować w elastyczność osób 50+, niż w ich wczesną emeryturę. Bardzo ważne jest też czyszczenie zaszłości historycznych, które w Polsce ciągle negatywnie oddziaływają na system emerytalny. Wcześniejsze emerytury są problemem wszędzie w Europie, ale skala tego problemu w Polsce była zdecydowanie większa. Warto jednak tego pilnować, aby wcześniejsze emerytury nie zostały ponownie wprowadzone „tylnymi drzwiami”.

Mamy jeszcze jeden problem wizerunkowy. Istnieją dwie części powszechnego systemu emerytalnego. Jedną z nich zarządza ZUS, tj. instytucja, która kierowała starym systemem, czyli niejako twarz systemu jest taka sama jak kiedyś. Tymczasem, i to ważne, a często niedostrzegane, ta część systemu, zarządzana przez ZUS, działa na dokładnie tych samych zasadach, co część, zarządzana przez prywatne fundusze. Problem polega jednak na postrzeganiu zobowiązań obu części systemu. Ludziom wydaje się, że w OFE to „pieniądze” są, a w ZUS-ie ich nie ma. Jeśli człowiek ma rachunek w OFE, to otrzymuje dokładne podsumowanie konta swojego rachunku na wzór tego, co otrzymujemy np. z banków. Ludzie powinni dostawać identyczny wyciąg z ZUS-u na tych samych zasadach. To, co dostajemy
(jeśli dostajemy) z ZUS-u, jest pod tym względem ułomne. Mówi o takich samych zobowiązaniach systemu wobec nas, ale w sposób, który jest mniej wiarygodny. To bardzo niedobre dla postrzegania systemu przez jego uczestników. Nie chodzi tu o sam system, lecz o motywację jego uczestników. Zniekształcona percepcja to nieoptymalne działanie. Z ZUS-u powinniśmy dostawać informacje identyczne co do formy, z tymi otrzymywanymi z OFE. W obu przypadkach mowa jest bowiem o tym samym, czyli wartości zobowiązań systemu wobec każdego pojedynczego uczestnika.

W końcu dochodzimy do kolejnego wyzwania, związanego już z poziomem europejskim. Eurostat, a raczej Komisja Europejska, zalicza środki z OFE do długu publicznego. To pogarsza nam statystyki, co ma znaczenie w procesie uzyskiwania pełnego członkowstwa w Unii Europejskiej, czyli wejścia do strefy euro. Informacja o deficycie Polski jest zawyżona w porównaniu z deficytem innych krajów. Cóż, wiarygodność kredytowa Polski jest niższa od wiarygodności wielu innych krajów, np. Niemiec. W związku z tym obsługa długu jest kosztowniejsza, a tym samym dla nas bardziej niebezpieczna. Powinniśmy więc dług i deficyt kontrolować jeszcze bardziej starannie niż inne kraje. Generalnie więc krzywda nam się z tego powodu nie dzieje, bo jest to dobre dla rozwoju kraju, z wyjątkiem jednej kwestii, czyli drogi do euro. Po prostu trudniej będzie nam spełnić kryteria. Damy radę. Warto jednak spojrzeć na ten problem szerzej i dostrzec szansę, jaka kryje się w tej sytuacji. Unia Europejska bardzo potrzebuje głębokiego przemyślenia zasad, dotyczących traktowania zadłużenia systemów społecznych, z których emerytalny jest zdecydowanie największy. Nasze doświadczenie może okazać się nieocenione w dyskusjach i działaniach, które wcześniej czy później doprowadzą do „przeorania” finansów publicznych. Najogólniej chodzi o przejście z księgowania kasowego na memoriałowe (accrual accounting), które daje o wiele lepszą informację o faktycznym stanie finansów. Tak księgowane są finanse firm. Pozwoliłoby to na większą przejrzystość i otworzenie drogi głębokim reformom strukturalnym – chociaż utrudniłoby politykom obiecywanie „gruszek na wierzbie”. Możemy w tych działaniach odegrać znaczącą rolę, ale to temat na inną dyskusję.

Na koniec przypomnę jeszcze kilka podstawowych faktów, dotyczących systemu emerytalnego. Jest to wciąż potrzebne, ponieważ są one często przeinaczane i mylnie interpretowane. Polski system emerytalny składa się z dwóch kont. Jedno konto, jest zarządzane przez towarzystwa emerytalne, wykorzystując instrumenty finansowe i prywatne instytucje. Drugim zarządza ZUS, nie posługując się instrumentami finansowymi, ZUS wykorzystuje tzw. gospodarkę realną. Używanie dwóch metod jednocześnie stabilizuje system. Obecny kryzys pokazuje, jak oba te elementy wzajemnie się wspierają. Nasze składki dzielone są między dwa konta, przepływają przez te konta i zostawiają tam swój ślad w postaci zobowiązań. Następnie środki te są wydawane, by mogły wygenerować stopę zwrotu. Dla nas ważne są narastające zobowiązania, zapisane na tych kontach. Z punktu widzenia uczestników systemu te konta są do siebie bliźniaczo podobne, choć oczywiście zupełnie inaczej zarządzane. Ale to już kwestia głównie techniczna. Po przejściu na emeryturę środki te wracają do nas (pomnożone) w postaci strumienia wypłat (annuitetu).

B.L.: Czy widzi Pan szanse na implementację tego systemu w innych krajach europejskich?

M.G.: To jest pewne. Pytanie kiedy i na ile będzie to robione, czy połowicznie z dużymi kosztami, czy bardziej odważnie. W Polsce zrobiliśmy to szybko i dzięki temu dużo oszczędziliśmy. Z resztą warto podkreślić, że to nie była reforma, ale wymiana całego systemu. Dzięki temu nowy system jest prosty i przejrzysty. Będzie to tym silniej tworzyło pozytywne efekty dla uczestników, im szybciej zinternalizują oni jego funkcjonowanie. Największym wyzwaniem tak naprawdę jest więc edukacja ekonomiczna i zmiana języka, w którym mówimy o ekonomii. Ekonomia nie jest antyspołeczna. Takie jej postrzegania wynika na ogół z niewłaściwego języka, jaki jest stosowany w debacie publicznej. Musimy więc pracować nad jasnym i przejrzystym komunikatem dla społeczeństwa. Jeśli to przezwyciężymy, to o wiele łatwiej będzie wprowadzać mądre reformy.

Marek Góra jest profesorem zwyczajnym Szkoły Głównej Handlowej. Pracował wielu zagranicznych uczelniach i instytutach (między innymi Erasmus University Rotterdam, London School of Economics, IFO Economic Research Institute w Monachium). Przez prawie rok Marek Góra pracował również w OECD. Jest autorem wielu krajowych i zagranicznych publikacji, głównie z zakresu ekonomii pracy oraz ekonomii emerytalnej. Uczestniczył w szeregu międzynarodowych projektów badawczych. Jest członkiem European Economic Association oraz European Association of Labour Economists, w której przez okres 1990-1997 był członkiem zarządu. Jest Research Fellow w William Davidson Institute (University of Michigan),w IZA Institute for the Study on Labor (Bonn) oraz w Netspar (Network for Studies on Pension, Ageing and Retirement, University of Tilburg).

Marek Góra jest współautorem projektu nowego polskiego systemu emerytalnego, który został wprowadzony w 1999 i zastąpił poprzedni system. Wprowadzenie tego systemu spowodowało, że Polska uważana jest za jeden z niewielu krajów, które podjęły udaną próbę przeciwdziałania ekonomicznym skutkom starzenia się ludności.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję