Afganistanu, który znaliśmy, już nie ma :)

15 sierpnia 2021 roku – upadek państwa Afganistan

Rozpoczęta w reakcji na zamachy 11 września 2001 roku wojna w Afganistanie była najdłuższym konfliktem zbrojnym w niechlubnej historii wojennej Stanów Zjednoczonych. Według szacunków projektu Uniwersytetu Browna, 20-letnia wojna pochłonęła łącznie ponad 176 tys. istnień ludzkich po obu stronach konfliktu, z czego niemal 50 tys. to cywile. Wśród ofiar było także 1144 żołnierzy międzynarodowej koalicji ISAF. Ogólny koszt wojny szacuje się na ponad 2,2 bln dolarów.

„Nasza wojna z terrorem zaczyna się od Al-Qāʿidy, ale na tym się nie kończy” – powiedział prezydent USA George W. Bush na krótko przed inwazją w 2001 roku. Choć zdania są podzielone, a temat wojny w Afganistanie do dziś powoduje fale niekontrolowanych emocji, istnieją racjonalne przesłanki, że realizowana w ramach NATO operacja USA w pierwszym jej okresie miała solidny motyw i cieszyła się poparciem społeczności międzynarodowej. Była niejako usprawiedliwiona potrzebą schwytania Usamy Ibn Ladina obarczonego odpowiedzialnością za zamachy 11 września. Powoływano się również na konieczność obalenia bastionu terroryzmu, jakim jawił się wówczas Afganistan. Cel ten udało się osiągnąć dość szybko, doprowadzając do stłumienia ekstremistycznych ruchów politycznych w zarodku. Wówczas akcenty przesunięto na pięknie brzmiącą w języku soft power “pomoc rozwojową”. Pomoc w zakresie stabilizacji, modernizacji i demokratyzacji państwa, liberalizacji jego struktur społecznych, stworzenie silnej armii i sprawnej administracji, zdolnej do zneutralizowania talibańskiej opozycji. Nikogo nie dziwi dziś konstatacja, że program ten, w zasadzie pomijający sferę gospodarczą, poniósł sromotną klęskę. Afganistan, od 20 lat budujący z pomocą Zachodu demokrację, zawalił się w 10 dni.

Obie decyzje USA, zarówno o wprowadzeniu, jak i o wycofaniu wojsk koalicyjnych z Afganistanu, stanowią dramatyczne punkty zwrotne w historii Afganistanu, których krwawym żniwem zostaną obciążone kolejne pokolenia jego mieszkańców.

Talibowie, choć w tym czasie funkcjonowali w politycznym podziemiu, to od lat konsekwentnie tworzyli swoiste państwo równoległe, które dysponowało siłą militarną i sprawowało funkcje zarówno administracyjno-podatkowe, jak i sądowe i socjalne. Aktywność polityczna talibów w ostatnich latach – bezpośrednia lub poprzez ich biuro w Katarze – skupiała się również na budowaniu relacji z Chinami, o których ich czołowi politycy wypowiadają się nadzwyczaj ciepło. Tymczasem dla Chin Afganistan ma bardzo duże znaczenie z dwóch powodów. Niezmiennie zajmuje on kluczowe miejsce w chińskich planach tworzenia korytarzy transportowych – to najkrótsza droga do wielu portów Oceanu Indyjskiego, Iranu, Pakistanu oraz dalej do Iraku oraz Syrii i Turcji. Ale także jako obszar ogromnych złóż surowców mineralnych, zwłaszcza metali rzadkich, które są kluczowe dla rozwoju współczesnej technologii. Dość powiedzieć, że Afganistan posiada największe na świecie nieeksploatowane złoża litu, miedzi, żelaza, gazu, kobaltu, złota i węgla. Boryka się przy tym z klęską głodu i narastającym kryzysem humanitarnym.

Po latach wyniszczającej wojny, 20-letniej obecności wojsk amerykańskich, okupacji i rządów przeżartych korupcją, talibowie stali się niejako warunkiem koniecznym do zażegnania politycznego klinczu, na granicy którego stanął Afganistan. Ich obecność w roli istotnej siły na politycznej mapie Afganistanu została zaakceptowana przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. Wprawdzie niektórzy członkowie talibów znaleźli się na liście terrorystów, to  oficjalnie nie posiadają statusu ugrupowania terrorystycznego. W lutym 2020 roku w Katarze administracja Trumpa brała udział w rozmowach z „nieuznawanym przez USA Islamskim Emiratem Afganistanu znanym jako Taliban. Podpisano wówczas deklarację o opuszczeniu terytorium Afganistanu przez wojska amerykańskie (i sojusznicze) oraz dopuszczenie talibów do władzy w ramach konsultacji z rządem w Kabulu. Mieli oni także zagwarantować bezpieczną ewakuację wojsk amerykańskich oraz zerwanie kontaktów z ugrupowaniami terrorystycznymi. W praktyce oznaczało to wielki powrót talibów jako wpływowego gracza w polityce wewnętrznej Afganistanu.

Afganistan 2021 fot. Maruf Ayoubi

Przejęcie władzy przez talibów nie jest ani wielkim zaskoczeniem, ani nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, ale pokłosiem porozumień pokojowych zawartych w Ad-Dausze z 2020 roku, których stronami były Stany Zjednoczone oraz talibowie.

Tuż po przejęciu przez nich władzy, w duchu deklarowanej dobrej zmiany i zerwania ze skrajnym radykalizmem, ogłoszono wolę pojednania i odstąpienia od odwetu na politycznych rywalach współpracujących z poprzednim reżimem. Poprawie miała ulec również sytuacja kobiet, które zgodnie z zapewnieniami miały zyskać podmiotowość i zostać uwzględnione podczas formowania nowego rządu. Powyższe deklaracje to jedynie  puste frazesy, które nie znajdują odzwierciedlenia w rzeczywistości. Nie ulega bowiem wątpliwości, że faktycznym celem tych zabiegów z pogranicza propagandy i marketingu politycznego jest zdobycie uznania międzynarodowego i nawiązanie niezbędnych relacji z sąsiadami, które pozwoliłyby podźwignąć załamującą się gospodarkę i okiełznać narastający kryzys humanitarny.

 Mieszkańcy Kabulu nie ufają talibom i przygotowują się na najgorsze. Kto mógł, uciekł z kraju. Afganistanu, który znaliśmy już nie ma.

 32-letni Maruf Ayoubi urodził się w Ghazni, gdzie przez niemal 20 lat mieściła się polska baza wojskowa w Afganistanie. Od ponad 9 lat mieszka z rodziną w Łodzi.

 “Towarzyszy nam atmosfera głębokiej niepewności i szoku. Absolutnie nie spodziewaliśmy się tej nagłej lawiny tragicznych wydarzeń w kraju. Chwilowo wojny nie ma. Moi rodzice i najstarszy brat w Ghazni oraz dwaj bracia mieszkający w Kabulu wydają się być względnie bezpieczni. Przynajmniej na razie. Nie dochodzi do aktów przemocy w ich najbliższym otoczeniu, choć nikt w Afganistanie nie ma wątpliwości, że element przemocy i represji był i jest wpisany w rządy talibów.

Mój brat pracował w banku bazy wojskowej w Ghazni i rozliczał pensje afgańskich żołnierzy. Kilka miesięcy temu, kiedy talibowie zabili jego kolegę z pracy za rzekomą współpracę z wrogiem, postanowił uciekać. Nie może jednak liczyć na ewakuację na Zachód, ponieważ nie współpracował bezpośrednio z Amerykanami i siłami koalicyjnymi. Aktualnie Afgańczycy przestali chodzić do pracy, boją się. Szkoły i urzędy są częściowo zamknięte. Afganistanu, który znaliśmy już nie ma. Kraj znalazł się w próżni i z niepokojem czekamy, co się z tej próżni wyłoni. Pomimo pokojowych obietnic talibów wygłoszonych podczas ich pierwszej konferencji prasowej, w kraju panuje panika. Padły zapewnienia, że wybaczają oni wszystkim współpracującym w poprzednim systemem władzy. Kobiety owszem, będę mogły uczestniczyć w życiu społecznym, ale tylko „w granicach prawa islamskiego”, cokolwiek to znaczy…”

 Mirza Khan Sabawoon, doktorant na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i były sekretarz gabinetu w Ghazni:

“Strach jest obezwładniający. W pierwszych dniach po przejęciu władzy przez talibów niemal nie miałem kontaktu z rodziną. Nareszcie po wielu próbach udało mi się skontaktować z siostrą. Jeszcze kilka tygodni temu była nauczycielką 12-klasistów. Jej przyszłość, podobnie jak wielu innych Afganek pracujących w sektorze publicznym – w administracji czy szkolnictwie, jest szczególnie niepewna. Z relacji mojej siostry wiem, że straciła pracę, ponieważ talibowie zabronili edukacji dziewcząt powyżej 6 klasy szkoły podstawowej. Dodatkowo przeszukują domy i tropią ludzi, którzy mogli współpracować z poprzednim systemem. Przyszłość stoi pod znakiem zapytania, ale przeczucia ludzi, z którymi rozmawiałem są jednoznaczne (…)

W tych okolicznościach odżywają najgorsze wspomnienia. Nigdy nie zapomnę, jak jako młody chłopak byłem świadkiem publicznych egzekucji w tym kary śmierci przez powieszenie, kamienowanie w drodze do szkoły. Wciąż mam przed sobą wizję obcinanych rąk (kara za kradzież), twarzy pomalowanych na czarno i wystawionych na publiczne potępienie (kara za oglądanie telewizji) czy chłostania kobiet (kara za „niemoralne” prowadzenie się). Teraz już jestem dorosłym facetem, ale wciąż nie mogę wymazać z pamięci tych traumatycznych obrazów. Po obejrzeniu tych zdjęć z zachodniej prowincji Herat, która upadła w wyniku działań talibów, obrazy z przeszłości zaczęły nawiedzać mnie ponownie. 20 lat walczyliśmy o swoją tożsamość, ale wszystko się skończyło. Nie wierzę w przemianę talibów. Nie zapominajmy, że w latach 90-tych ich zamiary i metody były również zawoalowane. Nie dajmy się zwieść.”

Mieszkający w Londynie Afgańczyk Naqib Rahmani opisuje sytuację następująco:

 “Sytuacja w Afganistanie jest głęboko niepokojąca z kilku powodów. Po pierwsze, zalewa mnie żal i frustracja, że ostatnie 20 lat zostało bezpowrotnie straconych, a historia polityczna Afganistanu zatoczyła beznadziejny krąg. Talibowie po raz kolejny znaleźli się u władzy. Po drugie, przerażające jest to, że Zachód umywa ręce od odpowiedzialności za wywołany przez nich kryzys, a winą obarcza dziś naród afgański. Jednak najtrudniejsza do zniesienia jest świadomość, że śmierć tysięcy ludzi – Afgańczyków i cudzoziemców, cywilów i żołnierzy oddanych idei stabilizacji i odbudowy kraju, poszły na marne. Jeśli Zachód nie zamierzał stanąć po stronie narodu afgańskiego w walce z reżimem talibów, to dlaczego nie wyjaśnił tego od samego początku? Uratowałoby to tysiące istnień! Światełkiem w tunelu, za które jestem wdzięczny wydaje się fakt, iż w wielu miastach doszło do pokojowego przekazania władzy, dzięki czemu ofiary zostały ograniczone do minimum. Ponadto wydaje się, że talibowie stali się nieco bardziej „nowocześni” w swoim podejściu i do tej pory nie wprowadzili prawa ograniczającego wolność mieszkańców – zwłaszcza kobiet. Oczywiście to, czy trend ten będzie kontynuowany, jest główną bolączką wielu Afgańczyków. Trzeba jednak otwarcie przyznać, że talibowie poczynili postępy. Ich modus operandi uległ zmianie. Ewoluowali od surowych wieśniaków jeżdżących na rowerach do czystych, wykształconych mężczyzn podróżujących pierwszą klasą. Ten nowy „wykształcony” talib może być jednak jeszcze bardziej przerażający. Ludzie kwestionują ich obecne podejście i pytają: czy jest to jedynie sztuczka w celu uzyskania lokalnego i międzynarodowego wsparcia. Gdy zaś ich legitymacja zostanie ugruntowana, pokażą swoją prawdziwą twarz. Bez względu na pozory, jakie stwarzają, samo słowo „talibowie” budzi strach, a blizny po ich sześcioletnim reżimie są wciąż świeże. W rezultacie większość Afgańczyków jest sceptyczna, a niektórzy przygotowują się do walki, która mogłaby popchnąć kraj w kierunku wojny domowej. Nie ulega wątpliwości, że byłaby to kolejna krwawa karta w historii kraju (…)

W Afganistanie dochodzi do masowego drenażu mózgów. Zachód opuścił kraj zabierając ze sobą elity. Obecnie sytuacja wydaje się być względnie stabilna. Jedni są szczęśliwi widząc klęskę skorumpowanego rządu – rządu znanego jako jeden z najbardziej skorumpowanych na świecie, inni cieszą się z pokojowego transferu władzy. Wszyscy jednak z niepokojem obserwują rozwój wydarzeń i kolejne kroki talibów.”

Abdul Raouf

 

Czy Afgańczycy nie chcieli walczyć o swój kraj?

 Świat błyskawicznie obiegło nagranie przedstawiające talibów, którzy wtargnęli do pałacu prezydenckiego kilka godzin po ucieczce prezydenta Aszrafa Ghaniego. Bardzo wiele miast i wsi poddało się talibom niemalże bez walki. Z czego wynikał niekwestionowany sukces rebeliantów? Czy Afgańczycy rzeczywiście nie chcieli walczyć o swój kraj?

W wielu prowincjach od tygodni prowadzone były negocjacje, próby przekupstwa, zastraszania czy zaskarbienia zaufania lokalnych władz i starszyzny plemiennej. Nieprzecenioną rolę odegrały tu więzi klanowe i plemienne, na których od pokoleń opiera się system społeczno-polityczny współczesnego Afganistanu. Jak to się stało, że znacznie liczebniejsza armia afgańska (blisko 300 tysięcy zawodowych żołnierzy) nie zdołała obronić ojczyzny przed prawie trzykrotnie mniejszym atakiem talibów?

Odpowiedzi jest kilka. Po pierwsze, chorobą od lat toczącą afgańskie wojsko są niskie morale, słabość przywództwa i kryzys legitymacji. Ani wojsku, ani rządowi afgańskiemu nie udało się zaskarbić sobie zaufania rodaków. Prezydent i jego najbliżsi doradcy nazywani byli „trzyosobową republiką”. Tworzyli ją Ghani, jego doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Hamdullah Mohib i szef prezydenckiego biura administracyjnego Fazal Mahmood Fazli. Wszyscy spędzili większość życia za granicą i, podobnie jak wielu starszych urzędników, posiadają drugi paszport. Niektórzy politycy wywodzący się ze środowisk prezydenta Ghaniego nie posługują się biegle żadnym z dwóch oficjalnych języków Afganistanu – dari i paszto. Co więcej, jak twierdzi irański dziennikarz i niekwestionowany autorytet i znawca polityki afgańskiej Mohammad Hossein Jafarian, w rządzie Aszrafa Ghaniego nie – Pasztunowie mieli zdecydowanie mniejsze szanse na awans w szeregach. Stanowili oni znaczną część armii. Podczas kadencji Ghaniego z biura prezydenta wyciekła kontrowersyjna dyrektywa, aby uniemożliwiać awans zdobywającym lepsze wykształcenie obywatelom pochodzenia uzbeckiego, tadżyckiego czy hazarskiego.

Dlaczego mamy ryzykować życiem, narażać nasze rodziny, bronić statusu quo w postaci skorumpowanegorządu, który nie dość, że nas nie reprezentuje, to jeszcze dyskryminuje?

 Zdaniem Enayata Najafizada, założyciela kabulskiego think-tanku Institute of War and Peace Studies: “kluczowa jest tutajkwestia legitymizacji władzy. Rząd musi mieć także po swojej stronie ludzi, społeczeństwo. A ta komunikacja zawodzi od wielu lat. Nastąpił rozdźwięk między rządem a narodem afgańskim”. Zauważył także, że wybory prezydenckie, które zapewniły Ghaniemu drugą kadencję w 2020 roku, były skażone korupcją, co zostało zręcznie wykorzystane przez talibską machinę propagandową. Amerykanie twierdzą dziś, że siły Afganistanu miały możliwości, ale zabrakło im woli walki. W całym kraju żołnierze, policja, urzędnicy z prowincji i wsi oraz obywatele powiedzieli, że nie będą walczyć w obronie rządu Ghaniego. Ci, którzy walczą, w tym lokalne milicje, mówili, że bronią swoich rodzin i mienia oraz zabezpieczają przyszłość swoich dzieci, ponieważ nie mogą liczyć na jakąkolwiek pomoc ze strony rządu.

Inną chorobą toczącą armię afgańską jest szalejąca korupcja. Weźmy przypadek z prowincji Helmand, gdzie dowódca otrzymywał wynagrodzenie i wyposażenie dla pięciuset żołnierzy — broń, ubrania, sprzęt medyczny i amunicję. W rzeczywistości dowódca ten miał pod swoją opieką jedynie stu ludzi. Reszta została przywłaszczona lub sprzedana. Skorzystali na tym talibowie. W ten sposób od lat funkcjonowała armia niewidzialnych żołnierzy, ludzi, którym regularnie wypłacano żołd, a którzy nie istnieli. Szacuje się, że talibom udało się przejąć blisko 70% całego sprzętu wojskowego, który pozostawili w kraju Amerykanie łącznie ze śmigłowcami Black Hawk. Według Weedy Mehran, specjalistki ds. konfliktów na Uniwersytecie Exeter odejście wojsk koalicyjnych, a zwłaszcza ich “nocne zniknięcie” z bazy lotniczej Bagram, amerykańskiego centrum operacyjnego w Afganistanie, było ogromnym ciosem w morale sił bezpieczeństwa.

“Kabul dość nieprecyzyjnie określił, w jaki sposób zamierza zarządzać wojną i odeprzeć atak talibów. Ten brak jasności w połączeniu z rozdrobnieniem politycznym doprowadziły do spekulacji i braku woli politycznej do walki z rebeliantami, szczególnie na północy i zachodzie, wśród niepasztuńskiej większości.” – podsumowuje Mehran.

Policjant z Kandaharu tuż po tym, jak upadło to miasto, powiedział mi, że rozkaz szedł z góry i był jasny: zostawcie mundury i jedźcie do rodzin. Co miał zrobić? Wyjść sam przed posterunek i naparzać się z talibami? Oczekiwanie od szeregowych funkcjonariuszy, że staną się mięsem armatnim, albo od mieszkańców, że ruszą z widłami na talibów, jest kompletnym absurdem” – relacjonuje dziennikarka Jagoda Grondecka.

Fot. Abdul Raouf

Warto pamiętać, że nie wszystkie jednostki wojskowe zdezerterowały. Wiele z nich próbowało się bronić, choć kończyła im się żywność i amunicja. Apelowali o wsparcie. Jeśli go nie otrzymają, będą musieli uciekać – mówili.

Afgańskie Guantanamo

Położony mniej więcej godzinę jazdy samochodem na północ od stołecznego Kabulu Bagram to zarówno więzienie, jak i była główna amerykańska baza wojskowa. Na jej terenie przetrzymywano łącznie około 5 tys. osób. Ludzie, którzy tam trafiali byli wyjęci spod prawa, torturowani, przetrzymywani bez wyroków. Wobec więźniów stosowano także przemoc seksualną.

 Podczas ofensywy talibów świat obiegła porażająca wiadomość o otwarciu cieszącego się złą sławą, największego więzienia Pul-eCharkhi znajdującego się na przedmieściach Kabulu. Dawniej dom dla ponad 9000 więźniów – według danych Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża – rozmieszczonych w 11 blokach, Pul-eCharkhi było więzieniem o największej przepustowości w Afganistanie, często z kilkunastoma osobami stłoczonymi w małej celi.  Więzienie, które powstało w latach 80., stało się symbolem tortur i egzekucji. Później, w 2009 roku, Stany Zjednoczone przeniosły tam około 250 więźniów z obozu przetrzymywania w Guantanamo Bay. Ale 15 sierpnia pojawił się materiał filmowy Mashal Afghan News – pro-talibańskiego nadawcy – rzekomo pokazujący bojowników otaczających więzienie i uwalniających jego więźniów, w tym bojowników ISIS i Al-Qāʿidy. Talibscy strażnicy zaprzeczają, jakoby grupa kiedykolwiek uwolniła więźniów, mówiąc, że to były rząd afgański „opuścił teren więzienia i otworzył drzwi”, kiedy talibowie przejmowali kontrolę nad Kabulem. W sierpniu 2020 r. Hekmatullah Hekmat, lat 25, uzyskał z rąk rządu afgańskiego amnestię. Był to warunek wstępny postawiony przez talibów przed rozpoczęciem negocjacji. W tym czasie amnestii doczekał się także 33-letni Qudratullah Nazim, który uciekiły tym samym przed wyrokiem śmierci wydanym przez rząd ówczesnego prezydenta Ashrafa Ghaniego.

Chaos spowodowany natarciem talibów sprawił, że tysiące więźniów zostało uwolnionych lub zbiegło, w tym bojownicy Państwa Islamskiego. Zgodnie z doniesieniami dziennikarki Jagody Grondeckiej: Ci ludzie po prostu zbiegli z więzienia i do dzisiaj nie wiadomo, gdzie są i czy nie przyłączą się z powrotem do swoich matczynych organizacji.

 “Wyprzedziliśmy Zachód”

 Rzecznik talibów Zabullah Mudżahid podczas pierwszej konferencji prasowej po zajęciu Kabulu: “To moment wielkiej dumy dla całego narodu. Po dwudziestu latach walki w końcu uwolniliśmy nasz kraj wypędzając cudzoziemców.”

Przyszłość, która rysuje się na podstawie minionej konferencji można skwitować lakonicznie: Wolne media, ale tylko po myśli rządzących; kobiety “aktywne”, ale wyłącznie w stosownych ramach szariatu definiowanych przez talibów.

 ONZ ostrzega, że ⅓ mieszkańców Afganistanu grozi głód. Kraj stoi na granicy kryzysu humanitarnego i załamania gospodarki. Pieniądze ze Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników z NATO skończyły się, podobnie jak finansowanie z Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Korespondent “Tygodnika Powszechnego” Paweł Pieniążek: “drastyczna zmiana społecznego krajobrazu Kabulu. Różnice w strojach, zniknęły dżinsy, t-shirty, koszule, mężczyźni zaczęli zapuszczać brody. Zamknięto salony barberskie, kobiety nie mają już wstępu na Uniwersytet w Kabulu, a dziewczynki do szkół średnich. Kierowcy wyłączający muzykę w samochodzie. Zmiany w prawie jeszcze nie nastąpiły, ludźmi powoduje strach i na wszelki wypadek ograniczają ryzyko narażenia się nowej władzy.

Te Afganki, które przez ostatnie 20 lat cieszyły się względną wolnością i brały czynny udział w życiu publicznym, z całą mocą odrzucają dzisiaj tezę o metamorfozie talibów w podejściu do ich praw. Zdaniem 40-letniej afgańskiej aktywistki z Kabulu: “reforma Talibanu nie jest tak naprawdę możliwa. Podstawą ich ideologii jest przecież fundamentalizm, który objawia się szczególnie w stosunku do kobiet”. Salima Mazari, jedna z trzech kobiet zarządzających wilajetami[1] w Afganistanie również jest przekonana, że pod rządami talibów: „miejsca dla kobiet nie będzie”. Kobiety sukcesywnie znikają z krajobrazu Afganistanu, nawet tego miejskiego. Według Marari: „wszystkie uwięzione są w swoich domach”. O swoje bezpieczeństwo i kariery mają prawo obawiać się także afgańskie sportsmenki. Sport, który niegdyś był dla nich narzędziem emancypacji, teraz może okazać się przekleństwem.

Rządy talibów w latach 1996-2001 podporządkowały sobie i na długo straumatyzowały społeczeństwo afgańskie. Każdy bez wyjątku był wówczas świadkiem ultrakonserwatywnej i nieprzystającej do współczesności wykładni islamu, na którą cynicznie powoływali się rządzący.

Ofiar opresyjnego systemu było wiele, między innymi były to kobiety, które straciły prawo do nauki, pracy czy samodzielnego przemieszczania się. Obowiązkowa była obecność męskiego opiekuna towarzyszącego kobiecie w miejscach publicznych. Wówczas przymusowym strojem kobiety stała się burka.

Po zamachach na World Trade Centre w 2001 roku pod pretekstem walki z terroryzmem siły amerykańskie sprzymierzone z wojskami NATO (w tym również Polska) zaatakowały Afganistan pozbawiając władzy talibów.

Pomimo, że krytycznie oceniam okupację Afganistanu muszę przyznać, że sytuacja kobiet w ciągu ostatnich 20 lat uległa diametralnej poprawie. Jest to jednak przede wszystkim zasługa samych Afganek i Afgańczyków. Stało się to możliwe także dzięki wspólnym wysiłkom organizacji pozarządowych oraz wsparciu finansowemu płynącemu z zagranicy. Część Afganek w końcu doczekała się należnej im roli w życiu publicznym ich kraju. Piastowały stanowiska polityczne zarówno na szczeblu lokalnym, jak i krajowym oraz pracowały w policji czy siłach bezpieczeństwa. W 2003 roku nowy rząd ratyfikował Konwencję w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet, która wymaga od państw włączenia zapisu o równości płci do prawa krajowego. Konstytucja Afganistanu z 2004 roku stanowi, że „obywatele Afganistanu, mężczyźni i kobiety, mają równe prawa i obowiązki wobec prawa”. W międzyczasie wprowadzono ustawę z 2009 roku, która miała chronić kobiety przed zawieranymi w wieku nieletnim, przymusowymi małżeństwami oraz przemocą.  Human Rights Watch, odnotowało wzrost liczby śledztw i, w mniejszym stopniu, wyroków skazujących za brutalne przestępstwa przeciwko kobietom i dziewczętom. Dodatkowo, UNICEF donosi o 3,7 milionach afgańskich dzieci, które nie uczęszczają do szkoły, z których około 60% to dziewczynki.

“Jedna wykształcona kobieta w Afganistanie zmienia życie setek kolejnych. Dziewczynki mogą się uczyć jedynie na zajęciach prowadzonych przez nauczycielkę, kobiety nie mogą odbyć wizyty lekarskiej w gabinecie prowadzonym przez mężczyznę. Jeżeli zabraknie pracownic przekazujących swoje umiejętności kolejnym pokoleniom, kobiety znikną, zamknięte w domach i pozbawione pomocy. Będziemy świadkami całkowitego wykluczenia ich z życia społecznego” mówi Małgorzata Olasińska-Chart z Polskiej Misji Medycznej.

Warto jednak pamiętać, że dziesięć lat temu podjęto wysiłki (ostatecznie nieskuteczne) na rzecz zmniejszenia liczby mandatów parlamentarnych dedykowanych kobietom. W 2015 roku tłum zlinczował na śmierć Farchundę Malikzadę po tym, jak została fałszywie oskarżona o spalenie Koranu. Stanowi to bolesny dowód na to, że stosunek do kobiet pozostał w dużej mierze niezmieniony nawet po 15 latach zachodniego nadzoru i miliardach dolarów przeznaczonych na programy prospołeczne i prokobiece.

Zdaniem Marufa  zapewnieniom talibów absolutnie nie można ufać:

“Ich słowa rozmijają się z rzeczywistością. Podczas ostatniej konferencji prasowej rzecznik Zabihullah Mudżahid podkreślał, że talibowie wybaczyli wszystkim współpracującym z poprzednim reżimem. Tymczasem wciąż słyszymy o aktach przemocy i kolejnych ofiarach.  W ostatnich dniach talibowie zamordowali dwóch afgańskich komendantów policji. Ponadto regularnie docierają do mnie informacje, że kobietom zabrania się powrotu do pracy ze względu na ich rzekome bezpieczeństwo i nawołuje do wysyłania mężczyzn na ich miejsce”.

W tym tygodniu Michelle Bachelet, wysoki komisarz ONZ ds. praw człowieka, zgłosiła szereg naruszeń praw człowieka popełnionych przez talibów od czasu przejęcia kraju, w tym doraźne egzekucje cywilów i członków sił bezpieczeństwa. Dodała, że sposób, w jaki talibowie traktują kobiety, będzie papierkiem lakmusowym tego w jakim kierunku zmierza “nowy” Afganistan.

„Talibowie zwyczajnie oszukują, aby zdobyć uznanie na arenie międzynarodowej. Gdy tylko je zdobędą, po raz kolejny ustanowią dyktaturę i będzie to czas, kiedy ujawnią swoje prawdziwe oblicze, a my powrócimy do mrocznej przeszłości. Jeśli społeczność międzynarodowa całkowicie wycofa się z Afganistanu, kraj i jego kobiety zostaną ponownie zapomniane.”powiedziała była minister obrony Munera Yousufzada.

Pomimo usilnych prób ocieplania wizerunku łącznie z publikowaniem w mediach społecznościowych zdjęć bojowników na siłowni, w lunaparku czy jedzących lody, 24 sierpnia talibowie oficjalnie zakazali słuchania muzyki w miejscach publicznych.

Na podstawie rozmowy Agnieszki Pikulickiej-Wilczewskiej oraz Pawła Pieniążka z Nuruddinem Turabim dowiadujemy się, że “obcinanie rąk to wymóg społeczny, a ludzie tego oczekują. Sprawi, że kraj będzie bardziej bezpieczny”. W Heracie zostało powieszonych publicznie 4 mężczyzn oskarżonych o porwanie. Kolejne doniesienia z Afganistanu rozwiewają wszelkie żywione jeszcze do niedawna nadzieje. Wspaniałomyślna metamorfoza talibów podobnie jak zmiany w ich podejściu do kobiet są fikcją.

Talibowie żądają od rodzin wydania im niezamężnych córek. Choć twierdzą, że Afganki będą mogły się uczyć, pracować, oczywiście w stosownym odzieniu i odseparowane od mężczyzn w miejscu nauki czy pracy, rzeczywistość jest inna. Kobiety pojawiające się w pracy odsyła się do domu “dla ich własnego dobra”.

Fot. Abdul Raouf

W ostatnim czasie ministerstwo kobiet przemianowano na Ministerstwo Modlitwy, Przewodnictwa oraz Popierania Cnoty i Zapobiegania Niemoralności.

 Kobiety, które są wykładowcami i studentkami afgańskich uniwersytetów publicznych coraz bardziej obawiają się, że talibowie nigdy nie pozwolą im wrócić do szkoły, a profesorowie masowo rezygnują ze stanowisk usilnie próbując opuścić kraj. Według szacunków wykładowców, którzy rozmawiali z “The Times”, ponad połowa profesorów w kraju albo porzuciła pracę, albo deklaruje, że to zrobi. Uniwersytet w Kabulu, najważniejsza publiczna uczelnia w kraju, ucierpiał szczególnie, tracąc w ostatnich dniach jedną czwartą swoich wykładowców. Powód? Dwa tygodnie temu talibowie zaczęli zastępować dotychczasowe kierownictwo na głównych uniwersytetach w Afganistanie.

Ich wybór na Uniwersytecie w Kabulu, najważniejszej uczelni publicznej w kraju, wywołał szczególne oburzenie. Nowym kanclerzem został Mohammad Ashraf Ghairat, 34-letni wielbiciel ruchu, który był szeroko krytykowany w kręgach akademickich i w mediach społecznościowych jako niewykwalifikowany i mający niepokojące poglądy na temat praw kobiet.  W symbolicznym akcie oporu związek nauczycieli Afganistanu wysłał w zeszłym tygodniu list do rządu, żądając odwołania nominacji pana Ghairata.  To oburzenie nasiliło się w poniedziałek, kiedy w poście na Twitterze pan Ghairat, stwierdził, że kobiety nie będą mogły wrócić na Uniwersytet w Kabulu, dopóki nie zostanie ustanowione „prawdziwe środowisko islamskie”. The Times nie był w stanie zweryfikować, czy konto było prowadzone przez kanclerza lub przedstawiciela z jego biura, jednak nie ulega wątpliwości, że oświadczenie to było echem wcześniejszych wypowiedzi przywódców talibów, w których podkreślano, że  kobiety ostatecznie będą mogły wrócić na zajęcia dopiero po ustanowieniu bezpiecznego i islamskiego środowiska, w tym klas segregacyjnych.

Niektóre żeńskie członkinie personelu, które przez ostatnie dwie dekady pracowały we względnej wolności, wycofały się, kwestionując ideę, zgodnie z którą to talibowie mieliby monopol na definiowanie wiary muzułmańskiej obawiając się jednocześnie, że prawdziwym zamiarem talibów jest  trzymanie kobiet z dala od edukacji, tak jak miało to miejsce w latach 90-tych.  „W tym świętym miejscu nie było nic niemuzułmańskiego”, powiedziała jedna z wykładowczyń, ze strachu przed odwetem prosząc o anonimowość, podobnie jak kilka innych, z którymi rozmawiał “The New York Times”. „Prezydenci, nauczyciele, inżynierowie, a nawet mułłowie są tu szkoleni i obdarowani społeczeństwem, a Uniwersytet w Kabulu jest domem narodu Afganistanu” – powiedziała.

Tymczasem rzecznik talibów, Zabihullah Mujahid, określił post na Twitterze jako być może „własny osobisty pogląd pana Ghairata”. Nie dał jednak żadnych zapewnień, że kobiety będą mogły uczęszczać do pracy lub na zajęcia na uniwersytetach, mówiąc, że talibowie nadal pracują nad opracowaniem „bezpieczniejszego systemu transportu i środowiska, w którym studentki są chronione”.

Nie ma nadziei, cały system szkolnictwa wyższego się walipowiedział Hamid Obaidi, były rzecznik Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego, który był także wykładowcą w Szkole Dziennikarstwa Uniwersytetu w Kabulu. Setki profesorów i studentów próbowało wydostać się z Afganistanu. Wielu kontaktowało się z zagranicznymi organizacjami, z którymi byli w przeszłości związani i błagało o sfinansowanie ich ewakuacji.

Fot. Abdul Raouf

Obietnice utworzenia rządu, w którym uczestniczyłyby kobiety nie zostały dotrzymane. Przywódcy talibów niedawno powołali do życia gabinet złożony z  samych mężczyzn.

Na kluczowe stanowisko ministra spraw wewnętrznych został mianowany Sirajuddin Haqqani, który znajduje się na liście najbardziej poszukiwanych przez FBI, za jego głowę wyznaczono nagrodę w wysokości 5 milionów dolarów. Niektóre źródła twierdzą, że nadal przetrzymuje co najmniej jednego amerykańskiego zakładnika. Haqqani stał na czele budzącej postrach grupy przestępczej, której przypisuje się odpowiedzialność za liczne porwania i zabójstwa.

Afgańscy dziennikarze i użytkownicy mediów społecznościowych, zwłaszcza kobiety, obawiają się, że zostaną ukarani za działalność opozycyjną w sieci. Facebook, Twitter i Linkedin ogłosiły, że podejmują kroki w celu zabezpieczenia kont afgańskich.

Facebook uruchomił nową funkcję bezpieczeństwa, która zabezpiecza konta afgańskich użytkowników, jednocześnie tymczasowo usuwając możliwość wyszukiwania i przeglądania list ich znajomych w kraju. W piątek AFP News podała, że afgańska influencerka Sadiqa Madadga, niedawno usunęła swoje konta w mediach społecznościowych informując setki tysięcy obserwujących na TikToku i Instagramie, że obserwowanie jej „nie jest już bezpieczne”.

Lęk przed powrotem ultrakonserwatywnego prawa jest powszechny. W latach 1996-2001 talibowie nie pozwalali dziewczętom chodzić do szkoły, zakazywali rozrywek i stosowali nieludzkie kary, takie jak ukamienowanie. Teraz afgańscy użytkownicy mediów społecznościowych obawiają się, że ich internetowa działalność może przysporzyć im problemów.

„Nie lubię wyrażać swojego bólu w Internecie, ale mam tego dość. Moje serce jest w kawałkach, gdy patrzę na ziemię, moją ojczyznę, która powoli niszczeje na moich oczach”napisała Madadga, po czym szybko usunęła konta, które do niedawna decydowały o jej sukcesie w karierze.

Choć z ulic miast zniknęła przestępczość, zniknęły także kolory, kobiety i resztki wolności.

 W Afganistanie zakończyła się wojna domowa. Nastąpiła demobilizacja wojowników należących do różnych, często niesprzymierzonych ze sobą frakcji. Wielu zadaje sobie dziś pytanie: czy przepędzenie Amerykanów było jedynym celem bojowników? Talibowie są wciąż podzieleni, rozdźwięk ideowy widać choćby na przykładzie prowincji Chorasan i starożytnej Buchary. Miejsce to słynie z zamachów, których ostrze skierowane jest przeciwko afgańskim szyitom zwanym Hazarami. Dzięki staraniom bojowników tzw. Państwa Islamskiego, Kabul nie przestaje płonąć, a talibowie usiłują uporać się z kolejnym zagrożeniem dla ich niepodzielnej władzy. Panuje powszechny strach, krajobraz dużych miast zmienił się nie do poznania. Choć z ulic miast zniknęła przestępczość, zniknęły także muzyka, kolory, kobiety i resztki wolności.

 

[1] Jednostka podziału administracyjnego w krajach muzułmańskich; prowincja.

 

Bibliografia:

  1. Komentarz Jagody Grondeckiej dla SalamLab, https://www.facebook.com/SalamLabPL/videos/863525754578175/, (16.08.2021)
  2. Komentarz Ambasadora Krzysztofa Płomińskiego RP w Afganistanie, https://www.facebook.com/krzysztof.plominski.1/posts/10158774271214209, (17.08.2021)
  3. Komentarz dr Beaty Górki-Winter dla “Podróż bez paszportu”, https://spoti.fi/3gd17u9, (17.08.2021)
  4. Komentarz dr Ludwiki Włodek dla SalamLab, https://www.facebook.com/SalamLabPL/videos/377131953846027, (19.08.2021)
  5. Komentarz Pawła Pieniążka dla TOK FM, https://audycje.tokfm.pl/podcast/112213,-Tam-sie-zradykalizowali-teraz-byli-wiezniowie-wracaja-dzis-jako-przedstawiciele-wladzy-korespondencja-z-Bagramu-Afganistan(29.09.2021)
  6. Komentarz Agnieszki Pikulickiej-Wilczewskiej, https://audycje.tokfm.pl/podcast/112266,Obcinanie-rak-wroci-do-Afganistanu-Talibowie-twierdza-ze-ludzie-tego-oczekuja, (30.09.2021) ​​
  7. Rosenberg, Scenes From Kabul as Taliban Tightens Control, https://www.nytimes.com/live/2021/08/17/world/kabul-afghanistan-video-photos, (17.08.2021)
  8. Engelbrecht, S. Hassan, At Afghan Universities, Increasing Fear That Women Will Never Be Allowed Back, https://www.nytimes.com/2021/09/27/world/asia/taliban-women-kabul-university.html, (04.10.2021)
  9. Massey, The War We Forgot To End: Why Are We Still in Afghanistan?, https://inthesetimes.com/article/its-time-to-put-an-end-to-us-occupation-of-afghanistan, (11.07.2016)
  10. As Taliban returns, Afghan influencers go dark on social media, https://www.aljazeera.com/news/2021/8/20/afghanistan-social-media-influencers-taliban-instagram-youtube, (20.08.2021)
  11. Towey, Facebook launched a safety feature to protect Afghan users amid fears that the Taliban is tracking opposition on social media, https://www.businessinsider.com/how-to-delete-facebook-safety-feature-protect-afghanistan-users-taliban-2021-8?IR=T, (20.08.2021)
  12. Taliban Name A Caretaker Cabinet That Pays Homage To The Old Guard, https://www.npr.org/2021/09/07/1034800212/taliban-government-cabinet-announcement?t=1634589802430, (07.09.2021)
  13. Taliban Name Their Deputy Ministers, Doubling Down On An All-Male Team, https://www.npr.org/2021/09/21/1039232797/taliban-women-all-male-government-cabinet-ministers?t=1634262673926, (21.09.2021)
  14. Fox, Afghanistan is now one of very few countries with no women in top government ranks, https://edition.cnn.com/2021/09/09/asia/taliban-government-women-global-comparison-intl/index.html, (10.09.2021)
  15. Wiśniowska, Dramatyczna sytuacja sportsmenek z Afganistanu. „Talibowie mnie zabiją. Nie lubią kobiet takich jak ja”, https://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,163229,27464219,dramatyczna-sytuacja-sportsmenek-z-afganistanu-talibowie-mnie.html?utm_source=mail&utm_medium=newsletter&utm_campaign=wieczorny&NLID=9c9b91403a1a53af966d50e44d24552c974b4ba7f8c9935c61d24db15eec0f6b, (17.08.2021)
  16. These Female Afghan Politicians Are Risking Everything For Their Homeland, https://www.npr.org/2021/08/18/1029014825/afghan-women-politicians-taliban-resistance, (18.08.2021)
  17. O’Malley, Race still on to save lives, careers of Afghan academics, https://www.universityworldnews.com/post.php?story=20210825174712995, (28.08.2021)
  18. Pal, Taliban replaces women’s ministry with ministry of virtue and vice, https://www.reuters.com/world/asia-pacific/taliban-replaces-womens-ministry-with-ministry-virtue-vice-2021-09-17/, (17.09.2021)
  19. Pal, EXCLUSIVE Afghan women should not work alongside men, senior Taliban figure says, https://www.reuters.com/world/asia-pacific/exclusive-afghan-women-should-not-work-alongside-men-senior-taliban-figure-says-2021-09-13/, (13.09.2021)
  20. UN Human Rights Chief urges action to prevent calamitous consequences for the people of Afghanistan,https://www.ohchr.org/EN/NewsEvents/Pages/DisplayNews.aspx?NewsID=27370&LangID=E, (10.08.2021)
  21. ‚Trip to Disney After This?’: Taliban Fighters Enjoy Ice-cream in Kabul, Twitter Asks What Next, https://www.news18.com/news/buzz/taliban-fighters-cool-it-with-ice-cream-in-kabul-twitter-asks-what-next-4102652.html, (19.08.2021)
  22. Roche, Taliban Leader Says Music Will Be Banned in Public Again in Afghanistan,https://www.newsweek.com/taliban-leader-says-music-banned-public-afghanistan-1623202, (26.08.2021)
  23. Afghanistan women’s rights are ‘red line’, UN rights chief tells States, https://news.un.org/en/story/2021/08/1098322, (24.08.2021)
  24. O’Donnel, In Taliban’s New Afghan Emirate, Women Are Invisible, https://foreignpolicy.com/2021/08/27/women-afghanistan-taliban-invisible-future/, (27.08.2021)
  25. Kazmin, B. Parkin, K. Manson, Low morale, no support and bad politics: why the Afghan army folded, https://www.ft.com/content/b1d2b06d-f938-4443-ba56-242f18da22c3, (15.08.2021)
  26. Pieniążek, Talibowie z afgańskiego Guantanamo, https://www.tygodnikpowszechny.pl/talibowiez-afganskiego-guantanamo-169124, (27.09.2021)
  27. Jawad, AFGHANISTAN A Nation of Minorities, https://minorityrights.org/wp-content/uploads/old-site-downloads/download-416-Afghanistan-A-Nation-of-Minorities.pdf, (1992)
  28. Council of Foreign Relations, The U.S. War in Afghanistan, https://www.cfr.org/timeline/us-war-afghanistan, (2021)
  29. Watson Institute For International And Public Affairs Brown University, Costs of War, https://watson.brown.edu/costsofwar/, (01.09.2021)
  30. Horowitz, The Taliban are sitting on $1 trillion worth of minerals the world desperately needs, https://edition.cnn.com/2021/08/18/business/afghanistan-lithium-rare-earths-mining/index.html, (19.08.2021)
  31. O’Toole, They aren’t listed, but make no mistake: The UN has sanctions on the Taliban, https://www.atlanticcouncil.org/blogs/new-atlanticist/they-arent-listed-but-make-no-mistake-the-un-has-sanctions-on-the-taliban/, (23.08.2021)
  32. Mehra LL.M, M. Wentworth, The Rise of the Taliban in Afghanistan: Regional Responses and Security Threats, https://icct.nl/publication/the-rise-of-the-taliban-in-afghanistan-regional-responses-and-security-threats/, (27.08.2021)
  33. Afghanistan: Who’s who in the Taliban leadership, https://www.bbc.com/news/world-asia-58235639, (07.09.2021)
  34. For Afghan Women, Taliban Stir Fears of Return to a Repressive Past, https://www.nytimes.com/2021/08/17/world/asia/afghanistan-women-taliban.html?auth=link-dismiss-google1tap, (17.08.2021)

 

Polecane książki o Afganistanie:

  1. Dalrymple, Powrót króla. Bitwa o Afganistan 1839-42
  2. Stewart, Między miejscami. Z psem przez Afganistan
  3. Nordberg, Chłopczyce z Kabulu. Za kulisami buntu obyczajowego w Afganistanie
  4. Procházková, Friszta. Opowieść kabulska
  5. Seierstad, Księgarz z Kabulu

Podziękowania dla: Maruf Ayoubi, Sabawoon Mirza, Naqib Rahmani, dr. Adel Ramadan oraz prof. Marek Dziekan za pomoc przy tworzeniu artykułu.

 

Autor zdjęcia: Majid Korang beheshti

Dobra Edukacja Seksualna :)

Rzadko zdarza się, że rodzice i politycy z ogromną determinacją ingerują w program nauczania. W dojrzałych demokracjach Zachodu podstawy programowe są kreślone przez ekspertów, powstają jako rezultat konsensusu na temat tego, co młody człowiek wiedzieć powinien, żeby mógł bezpiecznie funkcjonować w społeczeństwie, rozwijać się i konstruktywnie wpływać na otoczenie. Szkoła ma dostarczać informacje i umiejętności oparte na nie budzących wątpliwości wiedzy i doświadczeniu. Korekty w programach nauczania się zdarzają i są czymś zupełnie naturalnym w pluralistycznym społeczeństwie, w szczególności takim, które żyje w niezwykle szybko zmieniającym się świecie jak nasz, gdzie postęp naukowy i kumulacja informacji są wielkie jak nigdy wcześniej. Nieczęsto jednak mamy do czynienia z sytuacją, w której opinia publiczna jest mobilizowana za pomocą potężnych kampanii społecznych – napędzanych środkami publicznymi i prywatnymi – do wyrugowania całego przedmiotu z oficjalnego systemu oświaty.

Tak się jednak dzieje z edukacją seksualną. W wielu zakątkach Europy walka z edukacją seksualną stała się elementem światopoglądowej wojny. Działa przeciwko niej wytaczane mają charakter pozanaukowy, bazują na poglądach i wierze. Celem jej przeciwników jest całkowite przemilczenie zagadnienia będącego obiektem zainteresowania edukacji seksualnej – czyli wyposażenia ludzi w wiedzę i umiejętności umożliwiających zdrowe i godne życie – bądź zastąpienie naukowego i holistycznego  podejścia marnym jego wycinkiem silnie nacechowanym ideologicznie, zaakceptowaną przez liderów religijno-politycznych protezą. Edukacja seksualna jest pod tym względem zupełnie wyjątkowa. Trudno wyobrazić sobie podobne działania skierowane przeciwko fizyce czy geografii. No dobrze, można znaleźć przykłady i w tych dziedzinach. Teorie płaskiej ziemi zdobywają coraz więcej zwolenników, którzy żądają wycofania globusów ze szkół… Porównanie płaskoziemców z przeciwnikami opartej na wiedzy edukacji seksualnej może się wydawać na pierwszy rzut oka nieodpowiednie, wręcz szokujące. Ale działanie obu grup w ostatecznym rozrachunku sprowadza się do tego samego, do odrzucenia nauki na rzecz nieodpowiedzialnych i destruktywnych przekonań. Fanatyczne kampanie przedstawiające edukację seksualną jako źródło nieszczęść młodzieży a edukatorów seksualnych jako potencjalnych pedofilów niewiele różni się w gruncie rzeczy od propagowania teorii spiskowych typu QAnon. Oba zjawiska są niebezpieczne dla jednostek i społeczeństwa. Liberalne państwo powinno sprzeciwiać się nieprawdom i manipulacjom na temat rzetelnej edukacji seksualnej z taką samą determinacją z jaką powinno walczyć z fake newsami, z dezinformacją w ogóle.

Pozytywne konsekwencje edukacji seksualnej są bezsprzeczne. Jest to najskuteczniejsza formą ochrony dzieci przed wykorzystaniem seksualnym, wzmacnia asertywność, wpływa pozytywnie na rozwój psychoseksualny. Ponadto pomaga w budowaniu pozytywnego obrazu siebie. Jest tez odpowiedzą na zagrożenia wynikające z postępu technologicznego takie jak pornografia, sexting czy cyberstalking. Prawidłowo prowadzona i rzetelna edukacja seksualna koreluje ze wzrostem tolerancji i poszanowania granic drugiej osoby.

Mimo tego, wielu polityków cynicznie, nie oglądając się na długofalowe następstwa, wykorzystuje zagadnienie edukacji seksualnej w bezwzględnym wyścigu o popularność i lekkomyślnie zaprzęga ją do indywidualnych projektów wyborczych. Każdy temat odnoszący się do ludzkiej cielesności i zawierający słowo „seks” łatwo pada łupem prawicowych populistów. Klika prawicowych autorytaryzujących rządów w Europie z pełnym zaangażowaniem walczy z „ideologią gender” uderzając w prawa kobiet, prawa mniejszości, prawa reprodukcyjne, itd. Na przykład w Rumunii w 2020 r. kilku posłów znanych jako Parlamentarna Grupa Modlitewna doprowadziło do ograniczenia postępowego projektu ustawy, który zakładał wprowadzenie obowiązkowej edukacji seksualnej do szkół[1]. Niebezpieczne tendencje było można zaobserwować także w krajach tzw. starej Unii, np. w Austrii[2].

Jednak to sytuacja w Polsce, w której ultrakonserwatywni działacze zagrozili edukatorom więzieniem, stała się symbolem ideologizacji edukacji w całej Europie. To właśnie sytuacja w Polsce spowodowała, że Fundacja Projekt: Polska  we współpracy z Friedrich Naumann Foundation for Freedom zrealizowała w latach 2019-2020 serię projektów dotyczących edukacji seksualnej. Ich celem było wsparcie edukatorów z Europy wschodniej i południowej w trudnym czasie lockdownu i wyposażenie ich w niezbędne umiejętności szczególnie w tych krajach, w których oparta na standardach WHO edukacja odbywa się jedynie poza murami szkoły. W ramach projektu przeprowadzono szereg szkoleń z zakresu nowoczesnej edukacji seksualnej dla polskich nauczycieli i przedstawicieli innych zawodów, którzy mają stały kontakt z młodzieżą. Dla większości udział w projekcie był jedyną szansą zdobycia lub podniesienia (zaktualizowania) kompetencji z zakresu edukacji seksualnej, jako że państwo polskie nie dość że nie udostępnia odpowiednich kursów, to jeszcze aktywnie sprzeciwia się transferowi wiedzy z wyspecjalizowanych organizacji pozarządowych do pracowników sfery budżetowej.

Finalnym produktem wyżej wymienionych projektów jest publikacja „Good Sex Ed. Sexual Education in Europe between Evidence and Ideology” [Dobra edukacja seksualna. Edukacja seksualna w Europie pomiędzy wiedzą a ideologią]. Jej celem jest przybliżenia podstawowych problemów i wyzwań edukacji seksualnej w Europie osobom, które nie są ekspertami w tej dziedzinie. Publikacja pomaga zrozumieć, dlaczego powszechna, obowiązkowa i oparta na wiedzy edukacja seksualna jest tak ważna w każdym nowoczesnym społeczeństwie. Dostarcza rzeczowych argumentów w dyskusji ze zwolennikami jej usunięcia z programów nauczania i wskazuje na najważniejsze zagadnienia z zakresu seksualności człowieka, które mają istotne konsekwencje społeczne. Pokazuje korzyści płynące z wprowadzenia edukacji seksualnej do szkół już na wczesnym poziomie nauczania i koszty (także gospodarcze) jej lekceważenia przez władze publiczne.

Publikacja jest owocem współpracy ekspertów reprezentujących nie tylko różne dyscypliny, od psychologii, seksuologii przez pedagogikę i lingwistykę po nauki polityczne i prawo, ale także pochodzących z różnych części Europy, od Szwecji po Portugalię. Tym samym jej rezultat pozwala spojrzeć na edukację seksualną z wielu perspektyw, ułatwiając całościowe zrozumienie zagadnienia.

Kolejne rozdziały skupiają się na kluczowych pytaniach wplatając wiedzę z zakresu seksuologii w szerszy kontekst społeczno-polityczny. Pierwsze dwa rozdziały analizują skrajnie różne drogi, jakie mogą obrać rządy poszczególnych państw. Z jednej strony, Jack Lukkranz pokazuje, w jaki sposób Szwecja stała się światowym liderem w dziedzinie skutecznej edukacji seksualnej, której przyglądają się liberalne i progresywne rządy na całym świecie. Lukkerz zauważa, że „edukacja seksualna w Szwecji zawsze była uważana za wartościowe narzędzie budowy stabilnego i zdrowego społeczeństwa i jako taka jest częścią szwedzkie systemu od ponad 100 lat”. Kształtowała się w duchu humanizmu, w sprzyjającym otoczeniu politycznym i bez religijnego hamulca, zawsze mając na względzie rozwój jednostki i rozwój społeczeństwa.

Z drugiej strony, Miłosz Hodun pokazuje, co się dzieje, kiedy do władzy dochodzą prawicowi populiści, a program edukacji seksualnej jest w całości dyktowany przez kościół i jego sojuszników w parlamencie. „Ideologizacja przestrzeni publicznej w Polsce, która dotyka nie tylko politykę, ale i media, kulturę czy szkolnictwo, powoduje, że partia władzy posiada instrumenty narzucania wartości całemu społeczeństwu. W zideologizowanym państwie nie ma miejsca na dyskusję i argumenty, a nauka staje się tylko jedną z opinii. Ofiarą ideologizacji stała się także edukacja seksualna, którą ogołocono z treści wypracowanych przez autorytety z dziedziny medycyny czy psychologii na rzecz niemożliwych do udowodnienia twierdzeń, wyobrażeń i opinii orędowników obowiązującej doktryny”, pisze Hodun. Polska jest przykładem państwa, w którym postanowiono zniszczyć mikre osiągnięcia na polu budowy edukacji seksualnej. Płynące z rzetelnej edukacji seksualnej korzyści, choćby w zakresie walki z niszczącym zjawiskiem pedofilii, poświęcono na ołtarzu bieżącej walki politycznej.

A tych korzyści jest niezwykle dużo. Analizują je Michał Sawicki i Michał Tęcza. Dwaj edukatorzy zwracają uwagę na negatywne konsekwencje płynące z braku dostępu do sprawdzonych źródeł wiedzy o seksualności. Tabuizacja seksu, uleganie presji stereotypowych ról przypisanych danej płci, zaburzony obraz własnego ciała, niechciane ciąże, wzrost zakażeń chorobami przenoszonymi drogą płciową, uzależnienie od pornografii… To tylko przykłady z długiej listy problemów. Każdy z nich wiąże się z cierpieniem jednostki, co wydaje się oczywiste, ale znaczna ich część ma także poważne konsekwencje dla rodzin czy społeczeństwa jako takiego. Koszty zaniedbań w edukacji seksualnej są ogromne i żadne państwo nie może sobie na nie pozwolić. Dobra edukacja pozwala zmniejszyć liczbę przestępstw seksualnych, ale też ograniczyć nakłady finansowe, m.in., na psychiatrię dziecięcą, która w wielu krajach jest drastycznie niedofinansowana, czy na leczenie infekcji przenoszonych drogą płciową, które mogłyby by być ograniczone poprzez odpowiednią profilaktykę zdrowia seksualnego.  Kolejne przykłady można by mnożyć…

Ci sami dwaj autorzy w odrębnym artykule udowadniają, że dobra edukacja seksualna, to taka, która na bieżąco reaguje na wyzwania współczesności. Przemiany społeczne i postęp technologiczny powodują, że edukatorzy i seksuologowie są codziennie konfrontowani z nowymi problemami. Część z nich kilka lat temu w ogóle nie była znana, ani nazwana. Zjawiska takie jak „sexting”, „groomig” czy „chemsex” dotykają coraz większej grupy osób, w tym dzieci i młodzieży.  W związku z tym, inwestycja w skuteczną edukację seksualną wymaga uwzględnienia nakładów na doszkalanie edukatorów, na budowanie stałych kanałów komunikacji między pedagogami a psychologami i lekarzami, praktykami i badaczami. W przeciwnym przypadku może okazać się, że edukacja seksualna zamieni się w „historię seksualności”, bezużyteczną z punktu stawianych przed nią celów. Wówczas zwrot z inwestycji będzie niezadowalający, co dostarczy dodatkowych argumentów przeciwnikom rzetelnej edukacji.

Ostatnie dwa artykuły dotyczą kwestii języka jako kluczowego narzędzia edukacji, dzięki któremu może osiągnąć cele związane z szerzeniem szacunku wobec drugiego człowieka, i organizacji systemu edukacji, w szczególności konieczności przyjęcia odpowiedniej legislacji, właściwego podziału obowiązków między poszczególnymi szczeblami zarządzania (decentralizacja) i konieczności ciągłej ewaluacji procesu.

„Good Sex Ed” to mini-przewodnik po współczesnej edukacji seksualnej w Europie. Pozwala zrozumieć, jakie są dziś najważniejsze wyzwania przed nią stojące, z czego wynikają i do czego mogą prowadzić. Wskazuje też na najważniejsze punkty zapalne: istniejące i możliwe, w sensie merytorycznym i geograficznym. Identyfikuje kluczowych aktorów wpływających na ostateczny kształt systemu. Mówi o najlepszych i najgorszych praktykach na podstawie doświadczeń wielu krajów europejskich… Po lekturze czytelnik zrozumie, że we współczesnej Europie nie istnieje jedna edukacja seksualna, istnieją różne edukacje seksualne. Nie powinien też mieć wątpliwości, czym jest dobra edukacja seksualna, dlaczego warto jej bronić i ją promować.

 

Artykuł jest tłumaczeniem części wstępu do publikacji „Good Sex Ed. Sexual Education in Europe between Evidence and Ideology” pod redakcją Miłosza Hoduna, Michała Sawickiego i Michała Tęczy (wyd. Projekt: Polska 2021). Publikacja jest dostępna za darmo: https://www.freiheit.org/sites/default/files/2021-02/good-sex-ed-publication.pdf

 

[1] https://emerging-europe.com/news/romanias-conservatives-take-an-axe-to-gender-equality-and-sex-education/

[2] https://ecpr.eu/Events/Event/PaperDetails/30442

 

Autor zdjęcia: Gaelle Marcel

 

___________________________________________________________________________________

Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.

Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/

Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.

 

Świat po pandemii jest tu i teraz :)

Gdy przemierzając opustoszałe ulice Brukseli lub puste korytarze budynku Komisji Europejskiej kątem oka zauważę swoje odbicie w maseczce ochronnej ogarnia mnie zdumienie. Owo zdumienie jest niemal namacalne, gdyż towarzyszy nam niezależnie od tego gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Towarzyszy nam na Placu Świętego Marka w Wenecji – obecnie porzuconym przez ludzi, w efekcie czego ryby powróciły do laguny, w której woda znów jest czysta. Daje się ono odczuć także w Jerozolimie, gdzie w Wielki Piątek  po raz pierwszy od epidemii Czarnej Śmierci w1349 roku  zamknięto Bazylikę Grobu Pańskiego. Ogarnęło ono także Stany Zjednoczone, gdzie w cztery tygodnie 20 milionów osób zostało bez pracy, a także Hiszpanię i Włochy, gdzie do końca kwietnia odnotowano ponad 45.000 zgonów.

Choć COVID-19 na początku wydawał się być tylko kryzysem zdrowotnym, wkrótce przerodził się w kryzys gospodarczy i społeczny na bezprecedensową skalę. Żaden ekonomista nie byłby w stanie  sobie tego wyobrazić: kilka miliardów ludzi zamknęło się w swoich domach. Konsekwencje tego faktu znacznie przekraczają zatem te z czasów kryzysu z roku 2008.

Pierwszym pytaniem jakie się nasuwa (choć niezbyt pomocnym w znalezieniu rozwiązania problemu) jest to, czy pandemii można było uniknąć, czy też jest podobna do słynnego „czarnego łabędzia”, o którym pisał Nassim Taleb. Według autora „czarny łabędź” ma trzy charakterystyczne cechy: poczucie szoku, ponieważ nic w przeszłości nie pozwalało przewidzieć danego zdarzenia; powoduje wyjątkowo gwałtowny kryzys; i wreszcie, wymaga wysiłku na rzecz racjonalizacji. Zgodnie z ludzką naturą odczuwamy potrzebę wyjaśnienia przyczyn tego typu zdarzenia, aby móc zachować przekonanie, iż teraźniejszość można wyjaśnić i jest ona przewidywalna. Jednak według Taleba „czarne łabędzie” są nieprzewidywalne zarówno pod względem czasu ich trwania, jak i konsekwencji. Dlatego też niemożliwe jest pokładanie wiary w jakimkolwiek modelu, który pozwoli nam wyjść z kryzysu. Mimo wszystko, Taleb uważa, że COVID-19 nie jest czarnym łabędziem właśnie dlatego, że był do przewidzenia.

Ma trochę racji. Raport opublikowany w 2008 roku przez Narodową Radę Wywiadu USA wskazał na ryzyko wystąpienia „nowej, wysoce zakaźnej choroby układu oddechowego atakującej człowieka, do walki z którą nie ma odpowiednich środków zaradczych”. Prezydent Barack Obama także zwracał uwagę na to zagrożenie. Na konferencji zorganizowanej w 2018 roku przez  Massachusetts Medical Society z okazji setnej rocznicy grypy hiszpanki (hiszpańskiej tylko z nazwy), która doprowadziła do śmierci 50 milionów osób – innymi słowy, 2% populacji – Bill Gates stwierdził, że następna globalna katastrofa będzie miała charakter pandemii wywołanej przez wysoce zakaźnego wirusa, który szybko rozprzestrzeni się na świecie oraz że zjawisko to kompletnie nas zaskoczy. W zasadzie, eksperci od chorób zakaźnych od lat ostrzegali nas przed nasileniem się skali rozprzestrzeniania się epidemii. To już trzeci nowy rodzaj betakoronawirusa w przeciągu ostatnich 20 lat, który zdołał przekroczyć granicę międzygatunkową. Może warto zatem zadać sobie pytanie, dlaczego społeczność międzynarodowa nie była odpowiednio przygotowana na taką ewentualność oraz czy możliwe jest przygotowanie się na podobną sytuację w przyszłości – ponieważ wydaje się oczywistym, że COVID-19 nie jest ostatnią epidemią.

Gdy pierwszy szok minie, będziemy musieli dokonać oceny skutków tego zdarzenia, jednocześnie unikając dwóch potencjalnych pułapek. Po pierwsze, w związku z niepewnością towarzyszącą obecnemu kryzysowi, nie powinniśmy wyciągać pochopnych wniosków. Po drugie, nie możemy pozwolić na to, by szok nad obezwładnił, stwierdzając przedwcześnie, że zmieni się wszystko. Na kartach historii ludzkości, kryzysy tego rozmiaru zawsze poprzedzone były sygnałami lub wydarzeniami ostrzegawczymi. Poważne kryzysy zazwyczaj przyspieszały pewne trendy. Dlatego też dużo bardziej sensownym byłoby przyjrzenie się konsekwencjom pandemii COVID-19 z perspektywy tego, w jaki sposób kryzys ten mógł spotęgować dynamikę, która już wcześniej została zapoczątkowana. O jakiego rodzaju dynamice mówimy? Widzę tu przynajmniej trzy jej rodzaje:

  • przyszłość globalizacji i liberalizmu;
  • ewolucja globalnego zarządzania;
  • odporność Unii Europejskiej oraz europejskich demokratycznych systemów politycznych w procesie radzenia sobie z poważnymi i nieprzewidzianymi zagrożeniami.

Powyższe odmiany dynamiki będą kształtowały świat po koronawirusie – świat, w którym w pewnym sensie już żyjemy.

Przyszłość globalizacji i neoliberalizmu

Obecna pandemia nie naznaczy końca globalizacji. Niemniej jednak, poda w wątpliwość jej metody i założenia ideologiczne – w tym, w szczególności, słynną neoliberalną mantrę: otwarty rynek, „zmniejszanie” państwa i prywatyzacja. Idee te zostaną zakwestionowane tym silniej w późniejszym okresie.

W ostatnim dziesięcioleciu globalizacja nasiliła się dzięki rozwojowi łańcuchów dostaw, których liczba i skala stale rosną. W wyniku tych powiązań towary mogą być wytwarzane z komponentów produkowanych w różnych lokalizacjach w celu zminimalizowania kosztów. Ułatwia to ograniczenie kosztów transportu i rozwój telekomunikacji.

Cyfryzacja gospodarki uwydatniła ten trend, z korzyścią dla wielu rosnących w siłę krajów – w szczególności Chin i Indii, które przyciągnęły na swój teren znaczną część produkcji tekstyliów i elektroniki użytkowej, a także farmaceutyków. Ponad 300 z 500 wiodących firm na świecie ma swoje oddziały w Wuhanie, gdzie rozpoczęła się pandemia. To rozszerzenie łańcuchów dostaw i wyjątkowa łatwość, z jaką można je utworzyć, w naturalny sposób stały się siłą napędową przekonania, że po stronie podaży nie ma już żadnych problemów, ponieważ jej skala na całym świecie była tak duża. W rezultacie realizowanie dostaw na czas przyćmiło konieczność robienia zapasów. Korzystanie z magazynów stało się praktyką niemal nieopłacalną. Nawet te kraje, które były najlepiej przygotowane na ewentualność wystąpienia pandemii, z czasem straciły czujność.

Łańcuchy dostaw oczywiście nie znikną po kryzysie – ponieważ mają one duże znaczenie gospodarcze. Istnieją jednak, do pewnego stopnia, trzy sposoby zmiany dynamiki w tym zakresie.

Pierwszy sposób będzie polegał na dywersyfikacji źródeł zaopatrzenia w sektorze ochrony zdrowia. Jesteśmy bardzo zależni od Chin pod względem importu wielu produktów, w szczególności maseczek i odzieży ochronnej (50 procent). Ponadto 40 procent antybiotyków importowanych przez Niemcy, Francję i Włochy pochodzi z Chin, które produkują 90 procent penicyliny wykorzystywanej na świecie. W chwili obecnej w Europie nie produkuje się ani grama paracetamolu. Ustanowienie wykazu lub strategicznej rezerwy niezbędnych produktów umożliwiłoby zatem Europie zapobieganie niedoborom i zapewnienie dostępności tych produktów na całym kontynencie.

Pierwszym krokiem jest wprowadzenie europejskiego programu RescEU, aby zareagować na to zagrożenie, w szczególności poprzez łączenie zasobów. Celem jest ograniczenie zależności od krajów eksportujących w zakresie każdego niezbędnego produktu tak, aby żaden kraj nie był źródłem zbyt dużej części ich importu.

Musimy się zabezpieczyć, ale nie oznacza to, że powinniśmy dać przyzwolenie na protekcjonizm. Zadbanie o zabezpieczenie się w ten sposób oznacza nie dopuszczenie do sytuacji, w której w obliczu kryzysu takiego jak obecny, znajdujemy się w wyjątkowo trudnej sytuacji w związku z naszymi relacjami z zagranicznymi dostawcami. Globalizacja nie opiera się na prostych, płynnych sieciach, do których każdy ma dostęp, ale na strategicznych węzłach zdominowanych przez wybranych interesariuszy, którzy mogą je kontrolować lub blokować aby zapewnić sobie przewagę w przypadku kryzysu.

Drugi sposób będzie polegał na przeniesieniu szeregu działań jak najbliżej miejsca konsumpcji. Prawdopodobnie pójdziemy w kierunku krótszych łańcuchów dostaw, co może idealnie zbiegać się z wymogami walki ze zmianami klimatu. Prawdopodobnie spowoduje to wzrost kosztów produktów. Musimy jednak zaakceptować kompromis między wymogami bezpieczeństwa a zapewnieniem konsumentom możliwie najniższych kosztów. W obliczu kryzysu należy przyjąć, że interesy obywateli muszą mieć pierwszeństwo przed interesami konsumentów.

Japonia, która ma bardzo otwarty system handlu i jest ostatnim krajem, w którym można oskarżyć o protekcjonizm, jest pierwszym krajem, który uruchomił specjalny plan finansowania przeniesienia swoich firm z Chin, na wyspy japońskie lub do innych krajów azjatyckich. W Europie musimy zacząć zastanawiać się nad tym zagadnieniem, odkładając na bok podejście silosowe, które uniemożliwia stworzenie ogólnej wizji strategicznej w niektórych sprawach. Nie chodzi o przywrócenie uprzednio przeniesionych sektorów z powrotem do Europy, ale z pewnością istnieją strategiczne segmenty rynku, które bardziej niż kiedykolwiek wymagają utrzymania ich w Europie – segmenty, które wcześniej przenieśliśmy ze względów finansowych lub środowiskowych.

Przede wszystkim, musimy odpowiednio ustalić nasze priorytety. Czyż nie byłoby sensownym prowadzić od tej pory więcej działań w Ameryce Północnej lub gdziekolwiek w Afryce zamiast w Azji? Nie oznacza to, że podejścia te powinny się wykluczać. Jednak obecnie stało się jasnym, że priorytetem dla Europy i jej interesów jest zadbanie o to, by kraje znajdujące się w jej bezpośrednim sąsiedztwie rozwijały się sprawnie i dobrze. Ponieważ już teraz mówi się o rozwijaniu strategicznego partnerstwa z Afryką, dobrym pomysłem byłoby zidentyfikowanie obszarów, w których partnerstwo to mogłoby się zmaterializować. Jednym z takich obszarów byłoby oczywiście wytwarzanie produktów medycznych, czego dowodzą badania. Bycie możliwie jak najbardziej niezależnymi od obcych potęg, które w ten czy inny sposób mogą stać się brzemieniem w efekcie naszej zależności od nich, leży w naszym interesie politycznym.

Wreszcie trzecim sposobem, jest taka zmiana łańcuchów dostaw, aby uwzględniać alternatywne procesy technologiczne – takie jak powszechne stosowanie drukarek 3D lub robotów tak, by zmniejszyć ryzyko związane z offshoringiem. We Włoszech dzięki wykorzystaniu drukarek 3D pewnym podmiotom udało się bardzo szybko wytworzyć zastawki do respiratorów po bardzo niskich kosztach.

Niemniej jednak, choć jest to bezwzględnie kluczowe aby kraje dążyły do zapewnienia większego bezpieczeństwa zdrowotnego dla siebie i swoich obywateli, to niezbędne jest także zadbanie o to, by tego typu działania nie doprowadziły do protekcjonizmu – z produktami medycznymi jako punkt wyjścia, a następnie stopniowo rozszerzając się także na wszystkie obszary działalności uważanych za niezbędne. Konieczne będzie zatem znalezienie złotego środka, by zapobiec upowszechnieniu się tendencji protekcjonistycznych, co może doprowadzić do globalnego kryzysu.

To bardzo istotne dla Europy, którana świecie jest jednym z regionów  najbardziej zależnych od handlu międzynarodowego i  po dziś dzień najsilniej odczuwa pogorszenie koniunktury gospodarczej. [1] Dobrze wiemy, że granica między kryzysem, którego obecnie doświadczamy a globalnym kryzysem, który nas czeka, jest bardzo cienka. Szczególnie dotyczy to krajów południowych, w których pandemia jeszcze nie w pełni się rozprzestrzeniła, a mimo tego szkody nią wywołane będą zapewne znaczne.

Krótko mówiąc, musimy wypracować rozwiązania na miarę nowego rodzaju globalizacji, które będą w stanie utrzymać równowagę pomiędzy niekwestionowanymi korzyściami otwartych rynków i wzajemnych zależności a niezależnością i bezpieczeństwem poszczególnych państw. Historia pokazała kilka momentów, w których społeczeństwa miały szansę na poddanie sposobów ich funkcjonowania w wątpliwość, ponieważ często zdarza się im wpadać w wir reagowania na codzienne nagłe wypadki. Sytuacje tego typu stanowią okazję do nabrania dystansu: powinniśmy się zastanowić nad naszą przyszłością.

Dlatego też staje się jasne, że nie możemy powtórzyć błędów z 2009 roku, gdy to po odnotowaniu spadku emisji gazów cieplarnianych, ich poziom ponownie wzrósł jakby nigdy nic. Nie możemy sobie pozwolić na powtórkę z rozrywki, ponieważ obecna pandemia nie wzięła się znikąd. To nie dzikie zwierzęta ją wywołały. To deforestacja, utrata naturalnych siedliski dzikich zwierząt, spadek bioróżnorodności oraz nadmierna eksploatacja zasobów, co sprawia, że dzikie zwierzęta i ludzie wchodzą ze sobą w kontakt w silnie zaludnionych obszarach.

Obecny kryzys jest niewątpliwym sygnałem, że nasze ekosystemy są przeładowane. Stało się tak, ponieważ wszystkie wymienione powyżej czynniki przyniosły efekt przeciwny od zamierzonego. Jest zatem niezwykle istotne, aby walka o zachowanie bioróżnorodności stała się kluczowym elementem nowego rodzaju globalizacji, jako że gospodarcze, społeczne i środowiskowe wstrząsy, które gwałtownie przybrały na sile w ostatnich kilku dekadach okazały się na dłuższą metę nie zrównoważone.

Oblicze globalizacji ulegnie zatem zmianie – podobnie jak oblicze państwa jako instytucji, którego zmniejszanie leży u podstaw ideologii neoliberalnej. W kontekście obecnego kryzysu nie ulega wątpliwości, że spontaniczny popyt na działania podejmowane przez państwo wzrasta, zaś kraje z silnymi tendencjami protekcjonistycznymi są lepiej przygotowane by reagować na kryzys niż te, które pozostawiły swoich obywateli samym sobie i na łasce rynku.

Wyjątkowy charakter modelu europejskiego znalazł odzwierciedlenie w sposobie, w jaki Europa ratowała się przed nieuniknionym spadkiem produkcji adaptując częściowe bezrobocie zamiast zwolnień. Jednak państwa nie mogą stać się zbytnio „opiekuńcze” i zajmować się wszystkim, w tym także produkcją maseczek ochronnych. Należy odbudować strategiczną zdolność państwa do antycypowania pewnych sytuacji i przygotowywania społeczeństwa na wyzwania tego typu. Kraje, które najlepiej poradziły sobie z kryzysem zdrowotnym w ostatnich trzech miesiącach były te, w których władza publiczna jest najlepiej zorganizowana. Liczy się jakość państwa, nie sam jego rozmiar.

Odbudowa strategicznej roli państwa stanie się priorytetem po pandemii. Jednak nie będzie łatwo tego osiągnąć w Europie, gdzie państwa narodowe i wspólny rynek współistnieją. Imperatywy stojące za utworzeniem jednolitego rynku oznaczały, że mechanizmy ochronne były postrzegane jako przeszkody ograniczające jego powstanie. W efekcie, podczas gdy państwa członkowskie sukcesywnie ograniczały ochronę, by umożliwić utworzenie jednolitego rynku, Europa zapomniała zadbać o ochronę kolektywną. Stąd też nasz raczej opóźniony nacisk na problemy strategiczne związane z wzajemnością, szczególnie w zakresie dostępu do rynków. Całe szczęście, sytuacja zaczęła się zmieniać, a kryzys może ten proces dodatkowo przyspieszyć.

W Europie można obecnie usłyszeć coraz więcej nawiązań do konieczności wprowadzenia ostrzejszej kontroli inwestycji zagranicznych oraz zakłóceń konkurencji wywołanych przez kraje spoza Europy. Jesteśmy również w trakcie ponownej oceny pomocy publicznej. Rzeczywiście Komisja niedawno uelastyczniła zasady pomocy państwa. Nie możemy nadal martwić się zakłóceniami konkurencji w UE, ignorując działania naszych konkurentów spoza Europy. Europa nie może już być oferowana na talerzu reszcie świata.

Ale przed nami jeszcze długa droga. Ostatnie przyznanie przez Chiny licencji 5G pokazuje, jak bardzo w tyle są europejscy operatorzy. Nokia i Ericsson, na przykład, niedawno pozyskały jedynie 11,5 procent udziału w chińskiej transakcji, w porównaniu do 25 procent w przypadku sieci 4G. Tymczasem Huawei ma już 30 procent udziału w europejskim rynku 5G. Musimy także chronić się przed zagranicznymi grupami, które chcą skorzystać ze spadku wartości aktywów, aby przejąć kontrolę nad europejskimi firmami. Ponownie będziemy musieli wyciągnąć wnioski z kryzysu, który ujawnił asymetryczny charakter naszych stosunków z Chinami, i zmobilizować instrumenty polityczne, aby zakończyć tę sytuację.

Niemniej jednak, wyzwaniem dla Europy jest konieczność wzięcia pod uwagę zarówno imperatywów jednolitego rynku, jak i istnienie państw narodowych, których interesy i tradycje nie zawsze są ze sobą zbieżne. Zwłoka we wprowadzaniu mechanizmu kontroli inwestycji zagranicznych była powodowana faktem, iż część państw członkowskich miała poczucie, że szanse, jakie dawały niektóre rozwijające się rynki były zbyt duże na to, by zrezygnować z nich na rzecz ostrzejszej kontroli inwestycji napływających z tego samego rynku. Jednak te same państwa wkrótce zdały sobie sprawę, że one także mogą paść ofiarą przejęć strategicznych sektorów przez zagraniczne podmioty – i szybko zmieniły zdanie. Obecnie nawet niektóre tradycyjnie liberalne państwa (jak choćby Holandia) wzywają do wprowadzenia większego nadzoru nad inwestycjami zagranicznymi w celu zadbania o to, by zagraniczni inwestorzy nie otrzymywali pomocy publicznej. Krótko mówiąc, Europa nie może być jedynym regionem na świecie, który będzie trzymał się zasad konkurencji, podczas gdy inni ich nie przestrzegają.

Kryzys koronawirusowy wydobędzie na światło dzienne to, w jaki sposób globalizacja przyczynia się do osłabiania narodów, które nie przedsięwzięły wystarczających środków w celu zadbania o własne bezpieczeństwo w najszerszym znaczeniu tego określenia. Wszystko to musi skłonić Europę do realizacji idei strategicznej autonomii, która, jak możemy wyraźnie zaobserwować, nie może ograniczać się tylko do sfery wojskowej. Tę strategiczną autonomię należy zbudować wokół sześciu głównych filarów, które chciałbym tu przedstawić:

  1. zmniejszenie naszej zależności, nie tylko w sektorze opieki zdrowotnej, ale także w obszarze przyszłych technologii, takich jak baterie czy sztuczna inteligencja;
  2. uniemożliwienie graczom rynkowym spoza Europy przejęcia kontroli nad naszymi strategicznymi działaniami, co wymaga wyraźnego zidentyfikowania tych działań na wcześniejszych etapach;
  3. ochrona naszej infrastruktury krytycznej przed cyberatakami;
  4. zadbanie o to, by nasza niezależność w podejmowaniu decyzji nigdy nie została podważona przez offshoring niektórych rodzajów działalności gospodarczej i zależność, którą stwarza;
  5. rozszerzenie uprawnień regulacyjnych Europy na przyszłe technologie, aby uniemożliwić innym podmiotom regulację w sposób, który jest dla nas szkodliwy;
  6. wykazanie przywództwa we wszystkich obszarach, w których brak globalnego zarządzania niszczy system wielostronny.

Odbudowa globalnego zarządzania

To prowadzi mnie do postawienia pytania o globalne zarządzanie. Z biegiem czasu, jego wady stają się coraz wyraźniejsze. W ostatnich latach krytyka wymierzona była głównie w Światową Organizację Handlu. Teraz Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) znajduje się na linii ognia, dokładnie wtedy, gdy potrzebujemy jej bardziej niż kiedykolwiek. Rada Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych nie była w stanie stworzyć rezolucji w sprawie COVID-19, ponieważ USA i Chiny nie mogły osiągnąć porozumienia.

To niezbadane terytorium: nawet w czasie zimnej wojny USA i Związek Radziecki zdołały osiągnąć porozumienie w sprawie przyspieszenia badań nad szczepionką przeciwko polio. G7 również nie było w stanie dojść do porozumienia w zakresie treści, ponieważ jedno z państw chciało nazwać COVID-19 mianem „chińskiego wirusa”. Jesteśmy świadkami gry polegającej na obwinianiu USA i Chin, co niszczy światowe przywództwo. Stanowi to wyraźny kontrast z tym, czego doświadczyliśmy w pierwszej dekadzie XXI wieku w przypadku wprowadzenia globalnego planu walki z AIDS, zmobilizowaniu wysiłków w celu zwalczania wirusa Ebola i oczywiście działań podjętych podczas kryzysu finansowego w 2008 r.

Można by było uznać, że pandemia nie jest sama w sobie sprawą Rady Bezpieczeństwa. Ale argument ten nie jest przekonywujący. W dwóch przypadkach, o których mowa powyżej (AIDS i Ebola), w Radzie Bezpieczeństwa odbyło się jednogłośne głosowanie. I ta jednomyślność pomogła pobudzić reakcję. Projekt przedłożony niedawno przez Estonię nie został poddany pod głosowanie, ponieważ wiele krajów nie zgodziło się z naciskiem zawartym w treści zaproponowanego tekstu na pełną przejrzystość w zakresie sprawozdawczości na temat kryzysu, co według nich podważa ich suwerenność. Francja i Tunezja pracują jednak nad nowym projektem.

Po raz pierwszy od powstania ONZ niemożliwe okazało się osiągnięcie konsensusu – właśnie podczas pandemii, co nie wróży dobrze. Sytuacja ta jest wynikiem sporów między krajami należącymi do organizacji i braku zainteresowania wśród wielu z nich jakąkolwiek formą międzynarodowego przywództwa. Wszystko to jest niezwykle niepokojące, ponieważ wiemy, że silna koordynacja międzynarodowa może zmienić reguły gry. Koordynacja tego typu umożliwia wymianę najlepszych praktyk, proponowanie wdrożenia międzynarodowych standardów kontroli pasażerów (na przykład na lotniskach), gromadzenie zasobów do testowania i badań nad szczepionkami (zamiast jednego kraju próbującego zachować dla siebie obiecujące wyniki badań dla własnej korzyści) i tworzenie partnerstwa w celu wyprodukowania wszystkich niezbędnych produktów i sprzętu potrzebnego do walki z pandemią.

Ta potrzeba koordynacji będzie również niezwykle ważna po zniesieniu lockdownu. Jeśli każde państwo zdecyduje się na zniesienie obostrzeń, wówczas napotkamy poważne problemy. Musimy zatem wypracować wspólną strategię, aby zapobiec globalnemu chaosowi, który ponownie wpłynąłby na handel międzynarodowy. Od początku kryzysu jedynym obszarem, w którym współpraca międzynarodowa działała naprawdę dobrze, są banki centralne. Fakt, że są one w stanie działać autonomicznie i niezależnie od tradycyjnej rywalizacji między państwami, jest jednym z możliwych wyjaśnień ich sukcesu.

Na późniejszym etapie będziemy musieli oczywiście ocenić, co zostało zrobione lepiej, a co gorzej, odkąd wybuchła pandemia. Teraz jednak jest czas na połączenie naszych sił, a nie wywoływanie kontrowersji. Mając to na uwadze, zapowiedź prezydenta USA Donalda Trumpa, że tymczasowo zawiesza on amerykańskie finansowanie WHO, ponieważ organizacja rzekomo próbowała ukryć błędy popełnione przez Chińczyków, jest godna ubolewania.

Bez wątpienia kryzys ten nadwyrężył stosunki chińsko-amerykańskie i ujawnił zagrożenie dla bezpieczeństwa międzynarodowego związane z wielowymiarowym konfliktem między tymi dwoma krajami. Jak powiedział mi sekretarz generalny ONZ António Guterres, USA, Chiny i UE będą musiały ściśle współpracować, aby wyjść z kryzysu. Nawet gdyby zamiast pogorszenia stosunków między USA i Chinami, kryzys doprowadził do porozumienia między nimi, rola Europy będzie jeszcze ważniejsza.

Europa będzie musiała dopilnować, aby skutki tej rywalizacji nie wywarły negatywnego wpływu na niektóre regiony świata – szczególnie w Afryce, która będzie potrzebować rzeczywistego wsparcia finansowego, aby poradzić sobie z pandemią. G20 i Międzynarodowy Fundusz Walutowy ogłosiły moratorium na zadłużenie dla najbiedniejszych krajów, co z pewnością przyniesie ulgę wielu osobom. Ale to zdecydowanie nie wystarczy. Wszyscy darczyńcy, w tym Chiny, powinni pracować nad umorzeniem tego długu. Jak zauważyło wielu przywódców i ekonomistów w Ameryce Łacińskiej, dotyczy to również krajów o średnim dochodzie, które również będą potrzebować wsparcia.

Biorąc pod uwagę obecną sytuację, jeśli chcemy dać przykład, a przede wszystkim być wiarygodni, musimy najpierw pokazać naszym własnym obywatelom, że praktykujemy w domu to, co głosimy na arenie międzynarodowej – czyli solidarność. Kraje europejskie podjęły szereg działań, aby zapobiec załamaniu własnych gospodarek. Uruchomiono plany naprawy. Wszystko to jest krokiem we właściwym kierunku. Jednak wciąż daleko nam do kultywowania podejścia opartego na europejskiej solidarności. Musimy również dopilnować, aby krajowe plany naprawy nie naruszały zasad jednolitego rynku.

Jeśli w danym kraju przedsiębiorstwa otrzymają pomoc w ramach krajowego planu wsparcia, który jest szczerzej zakrojony niż w krajach ich konkurentów, mogą zyskać oni decydującą przewagę po zakończeniu kryzysu – a to może dodatkowo zachwiać równowagę gospodarczą na obszarze jednolitego rynku. Podział na północ i południe, który istniał już przed kryzysem, może wtedy stać się jeszcze bardziej widoczny. To zaś nieuchronnie wpłynęłoby na ogólny stosunek Europejczyków do europejskiego projektu. W obecnej sytuacji jasne jest, że środki fiskalne przeznaczone przez rządy na wsparcie systemu produkcji są znacznie bardziej kompleksowe w Niemczech niż we Włoszech czy w Hiszpanii.

COVID-19 ujawnił także jedną z głównych słabości unii walutowej: brak funkcji stabilizacji fiskalnej dla strefy euro jako całości, co „prowadzi do przeciążenia polityki pieniężnej dla celów stabilizacyjnych i niewłaściwego połączenia polityk”. Chociaż źródło pandemii sprawia, że jest to kryzys symetryczny, jego konsekwencje są wysoce asymetryczne. Pod względem społecznym i geograficznym jego ogromne koszty nie zostaną równo rozdystrybuowane.

Komisja Europejska i Europejski Bank Centralny szybko zareagowały na kryzys. Jeśli chodzi o wysiłki humanitarne, dzięki znakomitej pracy koordynacyjnej Komisji Europejskiej, 500.000 obywateli UE , którzy wówczas znajdowali się poza jej granicami zostało sprowadzonych do domu. Jeśli chodzi o gospodarkę, po najdłuższym spotkaniu w swojej historii Eurogrupa otworzyła nowe linie kredytowe z europejskiego mechanizmu stabilności. Nie jest jednak jasne, czy kraje takie jak Hiszpania czy Włochy będą z nich korzystać. Po raz kolejny jesteśmy świadkami tych samych debat międzyrządowych na temat tego, w jaki sposób zorganizować solidarność europejską, której brak opóźnił reakcję na kryzys euro – kryzys, który wiele nas kosztował, zarówno pod względem gospodarczym, jak i społecznym.

Na naszych oczach ponownie dokonuje się konfrontacja między północą a południem. I znów widzimy granice europejskiej solidarności ze względu na fakt, że nie jesteśmy jeszcze unią polityczną, ani nawet prawdziwą unią gospodarczą i walutową, pomimo poczynienia niezaprzeczalnych postępów.

Aby ta solidarność stała się rzeczywistością, wiele mówi się o „planie Marshalla”, który jest pozytywnym punktem odniesienia dla Europejczyków. Oprócz tego, że nie możemy już oczekiwać pojawienia się nowego George’a Marshalla z drugiej strony Atlantyku, plan Marshalla był w tym czasie zaprojektowany po to, aby odbudować kontynent, który został całkowicie zniszczony. Dziś jednak, porównując pandemię z wojną, widzimy, że tym razem kapitał fizyczny nie uległ zniszczeniu.

Po trzęsieniu ziemi infrastruktura i moce produkcyjne muszą zostać odbudowane. Ale nie jest to wyzwanie, przed którym stoimy dziś. Obecnie musimy skoncentrować się na zaspokajaniu najpilniejszych potrzeb w obszarze systemów opieki zdrowotnej, zapewnieniu dochodu osobom, które nie mają możliwości powrotu do pracy, a przedsiębiorstwom odpowiednich gwarancji i umożliwieniu odroczenia im płatności, aby zapobiec załamaniu systemu produkcyjnego. Tego właśnie pilnie dziś potrzebujemy.

Odporność demokracji

Kryzys będzie także politycznym sprawdzianem dla europejskich systemów demokratycznych. Kryzysy zawsze pokazują społeczeństwom, gdzie tkwią ich mocne i słabe strony. Już teraz tworzone są narracje polityczne mające przygotować nas na dalszy rozwój wydarzeń. Istnieją trzy konkurujące ze sobą narracje: narracja populistyczna, narracja autorytarna (pod wieloma względami podobna do pierwszej) oraz narracja demokratyczna. W teorii, kryzys powinien wywrzeć istotny wpływ na narrację populistyczną, ponieważ koncentruje się on na znaczeniu racjonalnego podejścia, ekspertyzie i wiedzy – zasad, które populiści wyśmiewają lub odrzucają, przypisując wszystkie te atrybuty elitom.

Faktycznie, trudno jest dalej prowadzić narrację „post-prawy”, gdy obecnie doskonale wiemy, w jaki sposób ludzie zostają zakażeni, jakie grupy są zagrożone i jakie środki zapobiegawcze należy podjąć, aby zwalczyć pandemię. Wciąż jednak populiści mogą przede wszystkim obwiniać obcokrajowców za rozprzestrzenianie się wirusa. Mogą także wskazać na globalizację, tradycyjnego kozła ofiarnego, jako mechanizm odpowiedzialny za wszystkie nasze bolączki. W tym samym duchu, populiści mogą naciskać na dokładniejsze kontrole graniczne i wykorzystać je jako okazję do większej wrogości wobec zjawiska imigracji.

Populizm jest z natury zmiennokształtny. Dostosowuje się do każdej sytuacji i może łatwo zmienić swój kierunek, ponieważ nie odczuwa potrzeby odróżniania prawdy od fikcji. Co więcej, populiści zawsze będą czuli się swobodnie w czasach zdominowanych przez strach. Możliwość ograniczenia praw i wolności obywateli będzie zawsze stanowiła dla nich pokusę w obliczu wyjątkowych okoliczności. Możliwe jest zatem, że będzie nam bliżej do cyfrowej formy autorytaryzmu, którą pewne kraje już wyraźnie praktykują. Tak było po 11 września, kiedy „wojna z terroryzmem” doprowadziła do erozji swobód osobistych. Orwell jest już pieśnią przeszłości.

Narracja autorytarna jest podobna do narracji populistycznej, ponieważ ma na celu upraszczanie problemów i zapewnienie jednego kluczowego wyjaśnienia. Przyjmuje ona zatem, że tylko autorytarne i scentralizowane reżimy mogą pokonać pandemię, mobilizując wszystkie zasoby danego kraju. Wiemy jednak, że to nieprawda. Wiemy, że dobrze zorganizowane kraje demokratyczne osiągnęły jak dotąd największe sukcesy w walce z kryzysem.

Zostaje zatem jeszcze narracja demokratyczna. Ta jest najtrudniejsza do sprecyzowania, ponieważ wątpliwości, pytania, rozważania i debaty są fundamentem społeczeństw demokratycznych. Wszystko to utrudnia szybkie i skuteczne działanie oparte na jasnej i niepodważalnej narracji. Zasadniczo jednak po zakończeniu kryzysu obywatele Europy wydadzą własny werdykt w sprawie podejścia przyjętego przez każde z państw członkowskich i całą Europę.

To sprawia, że Unia Europejska musi być postrzegana jako gracz, który może coś zmienić. Nie oznacza to, że powinna ona zastąpić funkcję państw członkowskich, ale raczej powinna bazować na ich działaniach, aby nadać sens i treść podstawowej kwestii, o której mowa – czyli ochronie modelu europejskiego. Jednak w oczach całego świata model ten będzie miał znaczenie tylko jeśli uda nam się skutecznie wypromować solidarność między państwami członkowskimi. W tej kwestii wciąż mamy wiele do zrobienia.

Po raz kolejny przeżywamy egzystencjalny moment dla Unii Europejskiej – ponieważ to, jak zareagujemy, wpłynie na spójność naszych społeczeństw, stabilność krajowych systemów politycznych i przyszłość integracji europejskiej. Czas leczyć rany z poprzednich kryzysów, a nie otwierać je ponownie. Aby to osiągnąć, instytucje i polityka UE muszą zdobyć serca i umysły obywateli Europy. I w tym względzie również pozostaje jeszcze wiele do zrobienia.

 

Artykuł ukazał się pierwotnie w j. angielskim na stronie Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR): https://www.ecfr.eu/publications/summary/the_post_coronavirus_world_is_already_here?utm_source=newsletter&utm_medium=email&utm_campaign=ecfr_press_release

Artykuł pojawił się również na stronach internetowych Służby Działań Zewnętrznych UE i Institut Francais des Relations Internationales.

Przełożyła Olga Łabendowicz

Między przemocą a sprawiedliwą odpłatą :)

Fragment książki Magdaleny M. Baran „Znaczenie wojny. Pytając o wojnę sprawiedliwą”. Książka dostępna jest w naszym sklepie.

Wobec eskalacji nienawiści, zdolnej nie tylko zawładnąć zachowaniem pojedynczego człowieka, ale również podporządkowującej sobie całe narody, zdaje się znikać wszelki namysł, zaś zmysł etyczny zostaje zastąpiony instynktem przetrwania z jednej, a wojennym bestialstwem z drugiej strony. Tu postępowanie staje się arcyludzkie – bo tylko człowiek zdolny jest do celowego zabijania z nienawiści, bez potrzeby, ostentacyjnie ignorując człowieczeństwo, prawo i godność drugiego. Sam doświadczywszy wielkiej grozy, sprawia, że ów strach staje się naczelnym mechanizmem, pierwszym – jeśli nie jedynym – odruchem, nastawionym nie tylko na przeżycie, ale i na wytrzebienie innych.

Im bardziej zacięta staje się sama nienawiść, tym okrutniejsze stają się również sposoby zabijania.

Jedną z praktyk wojny w byłej Jugosławii było zatem, stosowane przez każdą ze stron konfliktu, tzw. zabijanie „na walkmana”. Świadkowie, relacjonując tę metodę opowiadali, że „jeńcowi wsadzano do uszu miniaturowe ładunki wybuchowe. Łączono je lontem, którego końcówka wisiała na piersi związanego jeńca. Po kilkunastu sekundach potwornych psychicznych tortur podpalony lont rozsadzał głowę skazańca. To jeden z przejawów nienawiści w czystej postaci. Ten, kto zabija w ten sposób swoją ofiarę, sam jest następną ofiarą kogoś innego – silniejszego, sprytniejszego, kogoś jeszcze bardziej okrutnego. To swoiste perpetuum mobile”[1].

Wzajemna, krok po kroku eskalująca się nienawiść podczas wojny w Bośni doprowadziła do wynaturzeń, przekraczających wszelkie wyobrażenia. Przemoc z konieczności rodziła tutaj przemoc, stawała się wyrazem okrucieństwa „domagającym się” jeszcze okrutniejszej odpowiedzi. Odczucie takie zaślepiało każdą ze stron, zaś pozbawiony moralnej oceny i wagi odpowiedzialności uraz rodził kolejny zbrodniczy czyn, w którym liczyła się okrutna odpłata, a nie możliwość zadośćuczynienia. Zamiast niego pojawiały się nowe, choć znane z innych konfliktów, techniki: „Podchodzili do domu, wyprowadzali na muszce ludzi ukrytych w piwnicy, kazali im iść przodem, jako ludzkiej tarczy, a domy po obu stronach drogi zaczęły płonąć. […] Grupa cywilów idących w przodzie z podniesionymi rękami, tulący się jedni do drugich, jak przestraszone stado. Żołnierze wystrzeliwujący serię i płonące domy w tle”[2]. Atmosfera przesycona była poczuciem zagrożenia, samotnością, smutkiem, lękiem, oczekiwaniem już nie na życie, ale na przeżycie wolne od kolejnego upodlenia. Nagle okazywało się, że „każdy dom może być schronieniem albo śmiertelną pułapką, rzeka – przeszkodą albo ratunkiem, okopy – ochroną albo grobem”[3], a taka specyficzna wojenna schizofrenia, pozorna logika „wyłączonego środka”, nie pozwalała już nie tylko na optymizm, ale nawet na zachowanie nadziei.

Groza wojny sprawiła, że ludzie poczęli zatracać wszelkie ludzkie odruchy.

Gdy wokół triumfowały strach, nienawiść i okrucieństwo, pokazowe stawały się mordy i gwałty, brakowało poszanowania zarówno dla życia, jak i dla śmierci. By chełpić się zbrodnią, podniesioną do rangi triumfu, obie strony nie pozwalały nawet grzebać swoich zmarłych, pozostawiając nieme, a przecież krzyczące o okrucieństwie, świadectwa swoich zbrodniczych czynów. Tak było między innymi nieopodal Doboju, położonego na północ od Sarajewa. Świadkowie opowiadali więc dziennikarzom, że „w transzejach leżą zwłoki serbskich żołnierzy, których mudżahedini zaskoczyli podczas snu i zarąbali maczetami. Pozbawione głów i rak korpusy ludzkie ciągle, od wielu miesięcy leżą w okopach”[4]. Muzułmanie nie pozwolili ich pochować, a choć tak samo postępowali wobec nich Serbowie, to zabrakło owej wojnie odwagi – czy może determinacji – Antygony, dla której powinność wobec zmarłego stała się najwyższym prawem. Wszak niezależnie od epoki i wzajemnej niechęci, prawem wojennym było grzebanie swoich zmarłych, dla zebrania ich z pola walki niejednokrotnie zaprzestawano nawet działań wojennych. Tu trupy były „liczone przez obie strony, ustawiane na pozycjach, prezentowane sobie nawzajem, żyjące własnym upiornym życiem”[5].

W byłej Jugosławii zaprzeczono kolejnemu etycznemu obowiązkowi, ciała wystawiając na widok publiczny, a kiedy indziej grzebiąc je w masowych grobach, stających się świadectwem ludobójstwa i zbrodni przeciw ludzkości. Nienawiść docierała tu wszędzie, przekraczając wszelkie znane prawa i pojęcia, a ludność cywilną dosięgając nawet tam, gdzie człowiek powinien czuć się bezpiecznie. W swej wojennej opowieści Arturo Pérez-Reverte zapisuje obraz, świadczący o grozie wykraczającej poza pole bitwy, poza partyzanckie podchody, poza place miast, łamiącej i te ostatnie granice, wchodzącej w najgłębszą prywatność i codzienność, która na zawsze już pozostanie przesycona obrazami okrucieństwa: „Widział już zbyt wiele płonących muzułmańskich zagród, zbyt wielu muzułmańskich wieśniaków z poderżniętym gardłem leżących na polu kukurydzy, zbyt wiele muzułmańskich kobiet skulonych w kącie ze wzrokiem rannego zwierzęcia […]. I dziesięcioletnią dziewczynkę, zabitą strzałem w głowę, jak leżała w kałuży krwi na środku pokoju w swoim domu”[6] . Miejsca znane przestały być bezpieczne, a wojna zagościła wszędzie. Niektóre doniesienia mówiły nawet o tzw. „weekendowych bojówkach”, złożonych z pozornie tylko niewinnych, dla których grabienie i mordowanie przerywało tydzień pracy i stawało się rodzajem upiornego, plemiennego hobby.

Nienawiść górowała zatem ponad wszystkim, a pozytywne odczucia wobec wroga zostały zakazane na mocy swego rodzaju prywatnego kodeksu każdego z ludów.

Miłość i pojednanie prowadziły niechybnie ku śmierci, o czym świat przekonał się, śledząc historię „Romea i Julii z Sarajewa” – bośniackiego Serba i Muzułmanki, zastrzelonych, gdy wspólnie próbowali przekroczyć sarajewski most Vrbanja[7]. Zbrodnia wzajemnej nienawiści przekraczała wówczas wszelkie prawo, każdą moralność, a na to, co nazywamy „ludzką przyzwoitością”, najzwyczajniej nie było miejsca. Każda chwila wypełniona była strachem, powodującym jedynie chęć odwetu.

Przemoc fizyczna i psychiczna, jaką żołnierze bośniackich Serbów stosowali zarówno wobec wrogich żołnierzy, jak i ludności cywilnej niejednokrotnie oznaczała śmierć. W swoim raporcie Tadeusz Mazowiecki – podczas wojny w byłej Jugosławii specjalny sprawozdawca ONZ ds. przestrzegania praw człowieka – przytacza relacje wielu naocznych, niezależnych (w tym międzynarodowych) obserwatorów, świadczące o ogromie grozy, która spadała na lokalną ludność. Jeden z nich widział na przykład, jak mężczyzna został odłączony od większej grupy ludności cywilnej, po chwili dało się słyszeć krzyki, a później obserwator zobaczył, że ów człowiek został zabity strzałem w głowę. „Międzynarodowi świadkowie donoszą – pisał w swym raporcie Mazowiecki – że widzieli i słyszeli o różnych wydarzeniach, które doprowadziły ich do przekonania, że [podczas wojny w Bośni – MMB] egzekucje miały miejsce”[8]. Ludzie byli bici kolbami do broni, zaciągani do własnych domów i w nich zabijani. Śmierć następowała w wyniku podcięcia gardła lub przez postrzał. Potwierdzono również przemoc w stosunku do uchodźców, kobiet, dzieci i osób starszych, a wyzwiska, pobicia i wymuszenia stały się jej najlżejszą formą. Notowano też bestialskie traktowanie więźniów, podobne do zachowań, które podczas II wojny praktykowali  naziści. „Grupy kobiet, dzieci i starszych umieszczano w samochodzie pokrytym plastikiem. Temperatura była bardzo wysoka, a w ciężarówkach nie było wentylacji. Międzynarodowy obserwator zapytał żołnierzy bośniackich Serbów, czy mogą podnieść plandekę tak, by ludzie mogli oddychać, ale ci nie chcieli tego zrobić”[9]. Ludzi przewożono bez wody i pożywienia, a ich podróż przerywały patrole, groźbą mordu wymuszające pieniądze i biżuterię.

Liczne doniesienia potwierdzały również powiększającą się skalę rzezi, stanowiącej zbrodnię przeciw ludzkości.

Ludobójstwo – zgodnie ze swą definicją, sformułowaną w Konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa – oznacza bowiem zabójstwo członków grupy, spowodowanie u nich poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego, rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego oraz stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy – czyny dokonane „w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych”[10].

Ludzie znajdowali ciała dosłownie wszędzie, podczas spaceru w lesie, przy drodze, na polach uprawnych, w domach. Kolejne egzekucje dokonywane były nawet „na oślep” – zabójcy wchodzili w tłum ludzi i na chybił trafił podrzynali im gardła lub stawiali pod ścianą grupę, którą następnie rozstrzeliwali[11]. „Trzech międzynarodowych obserwatorów znalazło 9 lub 10 ciał w pobliżu strumienia. Zwłoki były ubrane po cywilnemu i leżały twarzą w dół z głowami prawie w wodzie. Okazało się, że mają rany postrzałowe na plecach i po bokach ciała”[12]. Nie mniej okrutnie i bezdusznie traktowano tych, którzy się poddawali, zyskując tym samym status jeńców wojennych. Jednak również w ich przypadku oprawcy nie liczyli się z prawami moralnymi, a już tym bardziej z prawem stanowionym, choćby w postaci Konwencji o traktowaniu jeńców wojennych. Warto w tym miejscu wspomnieć, iż to właśnie Mazowiecki „ustalił, że czystki etniczne nie są efektem ubocznym tej wojny, lecz jej celem. To na jego uporczywie ponawiany wniosek gwałty uznano w końcu za zbrodnię wojenną. To on jako pierwszy stwierdził, że dziennikarze podżegający do zbrodni ponoszą za nią część odpowiedzialności politycznej, a powinni i karnej”[13].

Do symbolu, niejako przesądzającego o losach całego konfliktu w byłej Jugosławii, urastają jednak wydarzenia, które stały się bezpośrednią przyczyną napisania przez Tadeusza Mazowieckiego przywoływanego tu raportu, a mianowicie rzeź dokonana między 12 a 16 lipca 1995 roku w okolicach miasta Srebrenica.

Ludobójstwo, którego dokonały wówczas oddziały bośniackich Serbów zostało wkrótce określone mianem największego i najokrutniejszego w Europie od czasu zakończenia II wojny światowej.

W zaledwie kilka dni zginęło bowiem wówczas ponad osiem tysięcy muzułmanów, wymordowanych przez rozstrzelanie lub przy użyciu granatów. Okrucieństwo wobec ludzi, którzy jeszcze kilka dni wcześniej żyli pod holenderską ochroną w obozie dla uchodźców pozbawiło społeczność międzynarodową wszystkich złudzeń i stało się impulsem do rozpoczęcia działań wynikających z Karty Narodów Zjednoczonych. Ludobójstwo ludności cywilnej legitymizowało też interwencję NATO, w tym bombardowanie Republiki Serbskiej[14].

Po masakrze w Srebrenicy Mazowiecki – choć odradzano mu to ze względów bezpieczeństwa – zdecydował się odwiedzić obóz uchodźców pod Tuzlą, gdzie koczowali ci, którym udało się wymknąć serbskim oprawcom. Zaufanie do ONZ zmalało wówczas do zera, a przerażeni ludzie nie wiedzieli ku komu się zwrócić, nie znajdując oparcia w istniejącym systemie. Dziennikarz, który towarzyszył Mazowieckiemu, relacjonował to później następująco: „Ludzie wyszli z namiotów i patrzyli na nas z nienawiścią […]. A potem Mazowiecki wygramolił się z samochodu. Ktoś go rozpoznał i krzyknął: «To nie jest ONZ! To jest Mazowiecki!» […] Do Mazowieckiego ustawiła się kolejka świadków. Jemu ufali”[15]. To relacje owych świadków stały się bezpośrednim powodem tego, co Tadeusz Mazowiecki uczynił następnego dnia. Opisując okrucieństwa wojny w Bośni, odnosząc się bezpośrednio do masakry w Srebrenicy, a jednocześnie wskazując na powszechne łamanie praw człowieka przez wszystkie strony konfliktu oraz na brak możliwości zapewnienia ludności ochrony nawet w strefach bezpieczeństwa, gwarantowanych międzynarodowymi decyzjami, dzień po wizycie w obozie pod Tuzlą zdecydował bowiem o złożeniu mandatu powierzonego mu przez Komisję Praw Człowieka ONZ. „Pogwałcenia praw człowieka są bezwzględnie kontynuowane, przeszkadza się w dostawach pomocy humanitarnej, ludność cywilna narażona jest na ostrzeliwanie, giną żołnierze «błękitnych hełmów» i przedstawiciele organizacji humanitarnych. Zbrodnie następują szybko i bezwzględnie, a reagowanie na nie przez społeczność międzynarodową jest opóźnione w czasie i niekonsekwentne”[16] – pisał Mazowiecki w liście do ówczesnego sekretarza generalnego ONZ, Butrosa Ghalego. „Wymordowano blisko osiem tysięcy całkowicie bezbronnych ludzi, Bośniaków, którzy tu mieszkali lub schronili się w ustanowionej przez Narody Zjednoczone strefie bezpieczeństwa. Wątły oddział sił Narodów Zjednoczonych zawiódł, odsiecz z powietrza nie przyszła na czas, a cała wspólnota międzynarodowa raz jeszcze okazała swoją bezradność”[17] – dodawał po dziesięciu latach od tragicznych wydarzeń, gdy sytuacja w Bośni zaczynała się już stabilizować, a narody do niedawna ogarnięte wojną próbowały odbudować własną państwowość i osądzić zbrodniarzy, jednocześnie zbliżając się do standardów i struktur europejskich.

Uznając, że bezpośrednia pomoc ludziom bytującym w rejonie konfliktu nie jest realna, Mazowiecki przynajmniej poprzez swą spektakularną rezygnację wskazał światu zachodniemu ogrom problemu, z którym ONZ nie dawała sobie wówczas rady.

Bezradność oznaczała tu teoretyczną tylko możliwość pomocy, podczas gdy Bośni potrzebne były konkretne rozwiązania, a nie tylko monitorowanie sytuacji.

„Reprezentuję naród, za który w 1939 r. nikt nie chciał ginąć. Mówiono: Nie będziemy ginąć za Gdańsk. Czy dzisiaj wolno powiedzieć, że nie będziemy ginąć za Żepę, Sarajewo?”[18]– pytał retorycznie społeczność międzynarodową, przypominając historię, w której sam przecież uczestniczył. A jego głos w obronie ludności cywilnej nie pozostał bez odzewu, wkrótce rozpoczęły się bowiem poważne negocjacje dotyczące zawieszenia broni i pokojowego rozwiązania wojny. Ostateczną ich postać wypracowano w listopadzie 1995 roku w amerykańskim Dayton, zaś sam układ podpisano w grudniu tegoż roku w Paryżu[19]. Zobowiązywał on wszystkie strony konfliktu – a zatem Serbów, Bośniaków i Chorwatów – do zakończenia działań wojennych oraz wycofania wojsk poza ustaloną strefę zdemilitaryzowaną. Kolejne aneksy (w sumie dwanaście) miały zaś za zadanie sprawiedliwie zakończyć wojnę, a nawet – zgodnie z teorią Michaela Walzera – stworzyć „poprawioną i ulepszoną” wersję status quo ante. Lepszą gwarancję pokoju powinna dawać między innymi zawarta w Aneksie 4. konstytucja Bośni i Hercegowiny oraz kolejne aneksy, normujące między innymi sytuację uchodźców oraz status mniejszości etnicznych. Aneks 10. powoływał specjalnego koordynatora, wysokiego przedstawiciela dla Bośni i Hercegowiny, który miał dawać gwarancję implementacji cywilnych aspektów postanowień pokojowych. Dzięki realizacji zasady ius post bellum Bośnia mogła liczyć nie tylko na procesy zbrodniarzy wojennych, co pozostaje w gestii Międzynarodowego Trybunału Karnego dla Byłej Jugosławii[20], ale również na pomoc humanitarną, odbudowę infrastruktury i gospodarki, wsparcie w budowaniu struktur demokratycznych, a także poszukiwanie sposobów rozwiązania problemów uchodźców i przesiedleńców. I choć w późniejszym okresie wielokrotnie podkreślano nieskuteczność urzędu wysokiego przedstawiciela, wskazywano również na etyczno-polityczne dylematy dotyczące wpływu Zachodu na kształt „nowej Bośni”, to bez układu z Dayton trudno dziś myśleć o pokoju na Bałkanach. W Aneksie 6. przypomniano bowiem to, o czym walczący w Bośni, ale również na innych frontach, zdawali się nie pamiętać.

Pięćdziesiąt lat po zakończeniu II wojny światowej, wobec kolejnej wojny, która przywoływała na myśl największe jej niegodziwości, w Agreement on Human Rights raz jeszcze potwierdzono konieczność respektowania najbardziej podstawowych praw człowieka.

Dokument przypomina zatem o prawie do życia, prawie do niepodlegania torturom, niehumanitarnemu traktowaniu i karaniu, prawach do wolności i bezpieczeństwa osobistego, prawie do życia prywatnego, wolności sumienia, myśli, słowa i religii, prawie własności, edukacji, przemieszczania i osiedlania się, a wreszcie prawie do założenia rodziny. Oprócz nich pojawia się także zakaz wszelkiej dyskryminacji, bez względu na powody, jakie mogłyby ją zrodzić. Owe prawa wymagały przypomnienia nie tylko ze względu na okrucieństwo, które stało się udziałem narodów byłej Jugosławii, bowiem w tym samym czasie ludobójstwa doświadczała Rwanda, a w chwili podpisywania układu z Dayton również i jej ocaleni zaczęli domagać się dla siebie międzynarodowej sprawiedliwości.

 

Przypisy:

[1] Artur Bilski, op. cit., s. 80–81.
[2] Arturo Pérez-Reverte, Terytorium Komanczów, s. 76–77.
[3] Arturo Pérez-Reverte, Batalista, s. 64.
[4] Artur Bilski, op. cit., s. 81.
[5] Norbert Gstrein, Rzemiosło zabijania, tłum. Elżbieta Kalinowska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2009, s. 81.
[6] Arturo Pérez-Reverte, Terytorium Komanczów, s. 99.
[7] Admira Ismić (Bośniaczka) i Boško Brkić (bośniacki Serb), obywatele Bośni i Hercegowiny, zostali zastrzeleni przez snajperów 19 maja 1993 roku, gdy przekraczali most Vrbanja. On został trafiony jako pierwszy, ją zastrzelono, kiedy próbowała udzielić mu pomocy. Według relacji świadków ciała zabitych leżały na moście przez osiem dni, a żadna ze stron nie chciała zabrać „swojej” ofiary, bojąc się kolejnego ostrzelania. Parę ostatecznie pogrzebano, jednak dopiero w roku 1996 rodziny zdecydowały o ekshumacji i pochowały ich we wspólnym grobie. Młodzi stali się symbolem nie tylko miłości i oddania przekraczającego granice grozy wojny, ale również świadectwem możliwości pokojowego istnienia i związków międzyetnicznych.
[8] Tadeusz Mazowiecki, Report on the Fall of Srebrenica, tłum. MMB, http://bosniangenocide.wordpress.com/2011/07/28/mazowiecki-report-on-the-fall-of-srebrenica-sept-1995/ (dostęp: 2.06.2013).
[9] Ibidem.
[10] Konwencja w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, art. II., http://www.msw.gov.pl/ftp/OCK/dokumenty_Prawo_MPH/1948_9_XII_Konwencja_zbrodni_ludobojstwa.pdf (dostęp: 15.04.2013). Sam termin „ludobójstwo” – nieużywany jeszcze podczas procesów norymberskich; czyny te, za Winstonem Churchillem, określano wówczas „nienazwaną zbrodnią” – został stworzony przez profesora prawa międzynarodowego Raphaela Lemkina. W książce Axis Rule in Occupied Europe dokonał on połączenia greckiego słowa genos (oznaczającego „lud” lub „rasę”) z przyrostkiem -cide (od łacińskiego cedere – zabijać). W ten sposób powstał termin genocide, czyli ludobójstwo, jako zbrodnia wyodrębniony podczas walnego zgromadzenia ONZ 11 grudnia 1946 roku (więcej na ten temat vide Bernard Bruneteau, op. cit., s. 15–17).
[11] Tadeusz Mazowiecki, Report on the Fall of Srebrenica.
[12] Ibidem.
[13] Dawid Warszawski, Głos ofiar na salonach świata, „Gazeta
Wyborcza” 2013, nr 253 7982, s. 11.
[14] Do właściwej interwencji nie doszło jednak bezpośrednio po wydarzeniach w Srebrenicy. Ostatecznym impulsem do działania (operacji Deliberate Force) była kolejna masakra, która miała miejsce na placu targowym Markale. W sierpniu 1995 roku, w drugim już ostrzale tego miejsca, zginęło 28 osób, a kolejne 90 zostało rannych.
[15] Dawid Warszawski, Głos ofiar na salonach świata.
[16] List Tadeusza Mazowieckiego do Butrosa Ghalego, „Gazeta Wyborcza” 1995, nr 174, s. 1.
[17] Tadeusz Mazowiecki, Pamiętajmy o Bałkanach, „Gazeta Wy-
borcza” 2005, nr 159, s. 24.
[18] List Tadeusza Mazowieckiego do Butrosa Ghalego.
[19] The General Framework Agreement for Peace in Bosnia and Hercegovina, http://www.ohr.int/dpa/default.asp?content_id=380 (dostęp: 4.06.2013).
[20] Statut Międzynarodowego Trybunału do Sądzenia Osób Odpowiedzialnych za Poważne Naruszenia Międzynarodowego Prawa Humanitarnego Popełnione na Terytorium byłej Jugosławii, http://www.pck.org.pl/pliki/mph/1993_Haga_-_Statut_MTKJ.pdf (dostęp: 15.04.2013).

 

Kult Żołnierzy Wyklętych :)

Określenie Żołnierze Wyklęci zostało wymyślone przez Leszka Żebrowskiego – publicystę m.in. „Naszego Dziennika” i „Gazety Polskiej Codziennie” oraz późniejszego doradcę Ruchu Narodowego. Po raz pierwszy oficjalnie zostało użyte w 1993 roku przez stowarzyszenie nazywane Ligą Republikańską, kiedy to zorganizowano w Warszawie wystawę zatytułowaną „Żołnierze Wyklęci – antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 r.”.

Jak tłumaczył Grzegorz Wąsowski – jeden z twórców wystawy i były członek Ligi Republikańskiej – żołnierze ci byli „wyklęci”, ponieważ po upadku komunizmu nadal byli zapomniani, a podmioty opiniotwórcze (jak władze, media) nie starały się przywrócić (odpowiedniej) pamięci o nich.1 Tak więc, wykorzystując potencjalne poczucie winy, żołnierzy tych postanowiono przedstawiać jako podwójne ofiary – najpierw sowieckiego terroru, a potem milczenia panującego już po zmianach ustrojowych.

Według oficjalnych komunikatów, termin Żołnierze Wyklęci miał odnosić się do ogółu żołnierzy walczących z komunistami po zajęciu Polski przez Związek Sowiecki. Pierwotnym więc skutkiem wypromowania go – i najprawdopodobniej zakładanym celem jego twórców – było wrzucenie do jednego zbioru i traktowanie jako jedności, wszystkich antykomunistycznych partyzantów działających wtedy w Polsce. Rozmyto w ten sposób wiele dotyczących ich kwestii – idee, jakimi się kierowali, ich cele, wizję Polski, o jaką walczyli, działania, których się podejmowali – wraz z etyczną ich oceną. Do jednej grupy wrzucono zarówno tych, którzy rzeczywiście chcieli żyć w wolnym i demokratycznym kraju, jak i członków Narodowych Sił Zbrojnych, Narodowego Zjednoczenia Wojskowego i pomniejszych formacji, którzy marzyli o nacjonalistycznym państwie katolickim i mordowali niczemu winnych obywateli polskich, niepasujących do tej wizji. Tym samym zaczęto zacierać granicę pomiędzy walczącymi o wolność i zbrodniarzami – po to, by na ideach tych pierwszych przepchnąć kult tych drugich.

Tak więc faktycznym beneficjentem funkcjonowania terminu „Żołnierze Wyklęci” są członkowie organizacji partyzanckich o katolickim charakterze. Najczęściej NSZ – które były nacjonalistyczną organizacją katolicką, czerpiącą swoją formę polityczną m.in. z przedwojennego Obozu Narodowo-Radykalnego. To do nich zasadniczo odnosi się to pojęcie – i to oni są pod nim gloryfikowani. Trudno oczekiwać innych intencji związanych z kultem Żołnierzy Wyklętych, jeżeli weźmie się pod uwagę działalność Leszka Żebrowskiego – który zajmuje się właśnie promowaniem historii „narodowych” organizacji zbrojnych: NSZ, NZW, NOW – oraz samą Ligę Republikańską, która była organizacją również odwołującą się do katolicyzmu. Jej deklaracja stanowiła m.in., że: „Nierozłącznym elementem polskiej tradycji jest katolicyzm. Kościół jako część narodowej przeszłości pozwala jednostce nawet przy zagubieniu przez nią kontaktu z sacrum na trwanie w świecie niezmiennych wartości”.2 Deklaracja więc w pewien sposób utożsamia polskość z katolicyzmem, czym skłania się w kierunku idei państwa katolickiego. Polska, jakiej chciała Liga Republikańska, mogłaby być więc docelowo podobna do państwa, jakiego chciały NSZ i NZW – a przed wojną Obóz Wielkiej Polski, Obóz Narodowo-Radykalny, Ruch Narodowo-Radykalny Falanga, Pogotowie Patriotów Polskich czy Polska Organizacja Faszystowska – gdzie nazywana była Katolickim Państwem Polskim, Katolickim Państwem Narodu Polskiego lub Wielką Polską.3

Sam Kościół Katolicki stał się zresztą jednym z czołowych promotorów kultu Żołnierzy Wyklętych. Jeżeli mówi się o nich z zaangażowaniem, w duchu rzeczywistego poparcia i utożsamiania się z nimi, to w mediach katolickich, na katolickich marszach, w katolickich kazaniach (jak np. homilia ks. bp. Jerzego Mazura wygłoszona podczas pogrzebu żołnierzy NZW w Orłowie, 15 lutego 2014 roku).

Promocja Żołnierzy Wyklętych nie stanowi odkłamywania historii – jak twierdzą ludzie związani z ich kultem – ale jest dalszym jej przekłamywaniem, tyle że na modłę katolicką, a nie komunistyczną. Odkłamywanie historii polega na rzetelnym przedstawianiu faktów, z użyciem terminów ściśle definiujących historyczne desygnaty. Nie jest na pewno odkłamywaniem dorabianie dodatkowych pojęć, których celem jest mieszanie niezwiązanych, czy nawet przeciwnych sobie ludzi i idei. Zwłaszcza pojęć stworzonych na rzecz peryferyjnej drogi perswazji – niejasnych, odwołujących się do emocji, mitologizujących rzeczywistość.

Stosowanie w debacie publicznej takiego określenia jak Żołnierze Wyklęci jest manipulacją, stworzoną na cele historycznego rewizjonizmu. Jest podobnym narzędziem do stosowanej w propagandzie komunistycznej etykiety w postaci „bandytów” i „zaplutych karłów reakcji”, które przyczepiano wszystkim antykomunistycznym działaczom. Podobne formy manipulacji nie są zresztą ani nowe, ani rzadkie. Grecki filozof Arystoteles wskazał, że na skuteczność retoryki ważny wpływ mają fakty, na które argumentujący nie ma bezpośredniego wpływu – i ustalił możliwości obejścia tej przeszkody. Rzymski filozof i mówca Cicero, rozwinął myśl Arystotelesa, formując technikę, którą obecnie nazywa się perswazją wstępną, a która stosowana jest powszechnie m.in. przez obrońców w sądach. Jej celem jest wpoić odbiorcy, co powinien wiedzieć i uznawać za oczywiste, dobrać definicje, wygodnie sformułować problem, odpowiednio zarządzić wiarygodnością, tworząc dogodne warunki dla perswazji właściwej. Termin „Żołnierze Wyklęci” jest właśnie tego rodzaju kreacją – a służy ona pośredniej promocji ugrupowań, takich jak Prawo i Sprawiedliwość czy Ruch Narodowy. Ma uwiarygodniać ich działalność – poprzez wskazywanie, że kontynuują one tradycję jakichś powszechnie cenionych dawniej organizacji. Legitymizować agresywny bunt przeciw liberalnemu porządkowi, utożsamiając go z „patriotyzmem”. Krzewić nienawiść do ludzi o innych poglądach czy pochodzeniu już na płaszczyźnie definicji i z wykorzystaniem pokrętnie przedstawianej historii.

Mówi się, że istotą kultu Żołnierzy Wyklętych ma być ich walka z komunizmem. Należy więc tu przypomnieć, że w katolickiej retoryce mianem „komunistów” określa się nie tylko faktycznych komunistów, ale po prostu ludzi wyraźnie niepodzielających katolickich poglądów lub wywodzących się z pewnych grup etnicznych – a szczególnie zadeklarowanych liberałów, demokratów, lewicowców, ateistów, wyznawców prawosławia czy ludzi o żydowskim, białoruskim, rosyjskim lub ukraińskim pochodzeniu. Na przykład w wywiadzie dla „Naszego Dziennika” w 2012 roku, kard. Stanisław Nagy stwierdza, że „komunizm nie zginął, ale przedzierzgnął się w inteligencką ideologię nazywaną liberalizmem”.4 Ks. Marek Dziewiecki w artykule Ateizm, czyli urojona wizja człowieka, sugeruje że wszyscy ateiści są odpowiedzialni za komunistyczne zbrodnie i powinni za nie przepraszać.5

Takie etykietowanie „komunizmem” pozwala przedstawiać niegroźne, niezwiązane ze sobą osoby, jako zorganizowane, poważne zagrożenie – a za tym umożliwia zachęcanie do walki z nimi i usprawiedliwianie wszelkich krzywd im wyrządzonych. Każdy bowiem atak stanie się tym samym „obroną” – siebie, państwa, wolności – przed „komunistyczną tyranią”. Strona katolicka etykietowała swoją opozycję „komunizmem” nie tylko w Polsce. Bardzo wyraźne było to na przykład w katolickiej Hiszpanii.

To właśnie zjawisko było też jednym z motywów zbrodni dokonywanych przez Żołnierzy Wyklętych oraz jest nieodłączną częścią ich obecnego kultu. Dokument IPN – Informacja o ustaleniach końcowych śledztwa S 28/02/Zi w sprawie pozbawienia życia 79 osób – mieszkańców powiatu Bielsk Podlaski w tym 30 osób tzw. furmanów w lesie koło Puchał Starych, dokonanych w okresie od dnia 29 stycznia 1946r. do dnia 2 lutego 1946 – zaznacza:

»Nie sposób podejrzewać dzieci i starców, którzy zginęli przy pacyfikacji o współpracę z komunistami. Należy zatem uznać, że przyjęcie tezy o sprzyjaniu komunistom znajdowało tylko oparcie w ogólnym i upowszechnionym wówczas stereotypie, iż osoby deklarujące swoją narodowość jako białoruską mają przekonania komunistyczne, częściej w odróżnieniu od Polaków zapisują się do PPR i pełnią służbę w organach bezpieczeństwa.«

Wspomniany dokument zawiera też dość obrazowy opis zbrodni dokonanych przez tych, których gloryfikuje się jako Żołnierzy Wyklętych – w tym wypadku NZW.

»Wieczorem 1 lutego 1946 r. odbyła się odprawa dowódców plutonów. Kpt. Rajs przydzielił dowódcom zadania zniszczenia po jednej ze wsi: Zanie, Szpaki, Końcowizna. Wymienione wsie były w przeważającej części zamieszkałe przez ludność wyznania prawosławnego. […]

W godzinach wieczornych do wsi Szpaki wkroczył pluton pod dowództwem „Wiarusa”. Żołnierze zaczęli podpalać zbudowania i strzelać do mieszkańców. Śmierć od kul lub w płomieniach oraz od odniesionych od tego ran poniosło 7 osób. […] W jednym z domów dokonano gwałtu na kobiecie (zeznanie k. 1939 ). Wymieniona poddała się napastnikom, gdyż wcześniej Maria Pietruczuk (18 lat), która stawiała opór napastnikom została postrzelona w okolicy klatki piersiowej i pleców. Zmarła w wyniku odniesionych ran w dniu 6.02.1946 r. w szpitalu w Bielsku. […]

Drugi pluton, dowodzony przez „Bitnego” po przybyciu do Zań zajął następujące pozycje. Z jednej strony wieś została otoczona przez drużynę „Gołębia”, a z drugiej – przez drużynę „Szczygła”. Trzecia drużyna pod dowództwem „Ładunka” weszła do wsi, gdzie zaczęto podpalać poszczególne zabudowania. Nie podkładano ognia pod domy należące do osób wyznania katolickiego, jak też nie podpalano zabudowań tych prawosławnych, którzy zamieszkiwali w bezpośrednim pobliżu gospodarstw, należących do rodzin katolickich (według zeznań świadków wówczas w Zaniach mieszkały 4 rodziny katolickie). Mieszkańców, którzy usiłowali wydostać się z płonących domów zapędzano z powrotem lub strzelano do ludzi wybiegających z palących się budynków i próbujących uciec ze wsi. Przed oddaniem strzałów niektórych mieszkańców pytano o narodowość i wyznanie. […]

Szczegóły dotyczące usiłowania zastrzelenia Piotra Nikołajskiego podała jego żona: „Po chwili zauważyliśmy, że domy we wsi zaczynają się palić. Nasz dom też zaczął się palić. Wszyscy, którzy byli w tym domu zaczęli wybiegać na zewnątrz. Mąż zabrał jedno dziecko, a ja drugie. Ola miała wówczas pół roku, a Maria 2 i pół roku. Wybiegaliśmy na ulicę. Mąż został wówczas ranny w nogę – w udo. Nie mógł uciekać. Ja widziałam jak się przewrócił na ziemię z dzieckiem na ręku. Wówczas, to podbiegło do niego kilku partyzantów. Słyszałam, że któryś z nich mówił, że trzeba go zabić, słyszałam jak inni oświadczyli, że nie mają z czego. Natomiast jeden z nich powiedział a ja mam. Wyjął pistolet i strzelił z boku w skroń. Nie zabił męża bo kula przeszła przez oczy, wybijając je. […]

Córka zabitego Daniela Olszewskiego z Zań, gdy zobaczyła leżącego na drodze ojca to stwierdziła, że tato jeszcze żył. „Był ranny w głowę. […] Ja nie zauważyłam wtedy, że obok między drzewami leży siostra Marysia. Ją trafili w usta. Potem Romualda Siennicka mówiła, że Marysia bardzo się męczyła i musieli ją dobić z bliska”. Córka Kseni Antoniuk, zeznała , iż udało się jej uciec do pobliskiego lasu, gdzie spędziła noc. Gdy wróciła, to mama, jak i brat Jan Antoniuk i 4 letni syn siostry Jan Sielewończuk zostali już pochowani. Jej ojciec Aleksander został ranny w obie ręce, z których jedną amputowano. Jak się dowiedziała od mieszkańców kule trafiły go gdy usiłował wynieść z płonącego domu swojego wnuczka Jana Sielewończuka. […]

Józef A. złożył następujące zeznania opisujące zabójstwo matki Nadziei. […] Matka wyjrzała na zewnątrz domu i powiedziała wracając do izby, że wschodnia część wsi się pali. Po kilku minutach matka wzięła obraz katolickiej Matki Boskiej oraz gromnicę i wyszła na zewnątrz, a my za nią, łącznie 5 osób, to znaczy te dwie dziewczyny, dwie moje siostry i ja. W tym samym czasie z ulicy, podeszło 3 osobników. Jeden zapytał w naszym kierunku – prawosławni, czy katolicy. Matka odpowiedziała – panowie jesteśmy Polakami, jak nie wierzycie, to może to potwierdzić sąsiadka, która jednak nie potwierdziła, że jesteśmy katolikami. Wówczas to jeden z tych trzymających pistolet w ręku strzelił do matki. Ja w tym momencie zacząłem uciekać za dom, a potem w pole do lasu. Słyszałem kilka strzałów. Wywróciłem się i udałem zabitego. Siostry i sąsiadki zostały wepchnięte do domu. Dom podpalono.«6

Tak w bardziej szczegółowym ujęciu wyglądały działania, które obecnie w ramach kultu Żołnierzy Wyklętych są przedstawiane jako „bohaterska walka z komunizmem” i „walka o wolną Polskę”. Tego rodzaju akcje przeprowadzano w wielu miejscach. W niektórych wypadkach żołnierze, grożąc śmiercią, próbowali zmusić swoje ofiary do przyjęcia katolicyzmu – np. akcja NZW we wsi Drochlin. Podobną działalność prowadziły NSZ. Przykładem może być tu mord na ludności żydowskiej w Przedborzu oraz mord na ludności pochodzenia ukraińskiego w Wierzchowinach (najstarsza ofiara miała w tym wypadku 92 lata, najmłodsza 2 tygodnie). Ponadto sporo osób – w tym działaczy Armii Krajowej – wyłącznie za żydowskie pochodzenie czy wyraźne liberalne poglądy trafiło na listy proskrypcyjne NSZ.7

Pojawiający się czasem argument okrutnych realiów wojny, podczas której zawsze ma dochodzić do pewnych incydentów, jest pokrętną próbą odwrócenia uwagi od istoty problemu. Faktem jest, że rabunków, gwałtów czy mordowania ludności dopuszczali się żołnierze z różnych formacji, w wielu krajach. Jest jednak różnica pomiędzy systemami, które za takie zachowania karały – a organizacjami takimi jak NSZ, gdzie działania te były spójne z ich politycznymi celami, znajdowały usprawiedliwienie w ich ideologii oraz były inspirowane działającą tam propagandą, wskazującą na niekatolików jako „komunistów” i „wrogów ojczyzny”, których należy zwalczać i dla których nie powinno być w Polsce miejsca.

Podobną nieprzypadkowość terroru widać w działalności zagranicznych organizacji katolickich tamtego okresu. Na przykład Manuel Tuñón de Lara, Julio Valdeón Baruque i Antonio Domínguez Ortiz w książce Historia Hiszpanii – piszą, że: „masowych zbrodni dopuszczały się wprawdzie obie strony, jednakże w obozie frankistowskim były one realizowane lub tolerowane odgórnie, mieściły się w koncepcji prowadzenia wojny, traktowano je jako narzędzie walki, >wojenną konieczność<. Po stronie republikańskiej natomiast krwawy terror nie należał do arsenału politycznej broni; był on zresztą wysoce nieopłacalny dla rządu, gdyż spontaniczny i wymykający się spod kontroli stawał się nieselektywny, nie paraliżował wroga, a jedynie dostarczał argumentów antyrepublikańskiej propagandzie”8. Masowy terror, mający swoje uzasadnienie w katolicyzmie, był więc cechą charakterystyczną i wspólną tak samo dla Falangi Hiszpańskiej, Ustaszy czy Słowackiej Partii Ludowej, jak i NSZ i NZW.

Kwestia politycznych dążeń NSZ i innych tego rodzaju formacji, jest często w ogóle pomijana. Wyeliminowanie całych grup społecznych było zaś jednym z ich ideowych celów – drogą do budowania wspomnianego państwa katolickiego, czystego od wszelkich przejawów odmienności politycznej, wyznaniowej czy etnicznej. Takie dążenia w Polsce widoczne były zresztą już przed wojną. Przykładem nastawienia na powolne wykluczanie pewnych części społeczeństwa, może być tutaj idea getta ławkowego dla żydowskich studentów, forsowana m.in. przez ONR (którego ideologiczną kontynuacją były NSZ).

Jak wyglądałaby Polska, którą chciały budować NSZ i NZW – i jak wyglądałoby samo jej tworzenie – można zobaczyć na przykładach innych państw tamtego okresu, w których opcja katolicka przejmowała władzę – jak Chorwacja pod rządami Pavelicia, Węgry pod rządami Szálasiego, Hiszpania władana przez Franco (wraz z poprzedzającym okresem wojny domowej), Włochy rządzone przez Mussoliniego czy Słowacja pod wodzą Tiso. Wszystkie te państwa były totalitarne. Katolicyzm potępia demokrację, za jedyne akceptowalne systemy uznając monarchię i dyktaturę (Leon XIII – Diuturnum illud). Potępia również wolność słowa i wolność wyznania (Grzegorz XVI – Mirari vos, Leon XIII – Libertas, Pius IX – Quanta cura, Pius XI – Divini Redemptoris). Dla niepodporządkowanych przewiduje karę śmierci. Wedle nauk Kościoła Katolickiego, każdy akt okrucieństwa wobec ludzi o innych poglądach, jest działaniem słusznym. Święty katolicki – Tomasz z Akwinu (Summa theologiae), nakazuje karać śmiercią heretyków, by nie rozprzestrzeniali heretyckiej myśli. Inny katolicki święty – Bernard z Clairvaux (Liber ad Milites Templi de laude novae militiae) – naucza, że mordowanie niewiernych jest dla katolika powinnością. W państwach tych normą więc były represje wymierzone w ludzi cechujących się innymi poglądami politycznymi, wyznaniem, orientacją seksualną czy pochodzeniem etnicznym (które utożsamiano z wyznaniem lub służeniem obcym interesom).

W Chorwacji, Hiszpanii, Portugalii i Austrii w celu więzienia i eliminacji takich osób, tworzono obozy koncentracyjne – np. Jasenovac, Stara Gradiška, Ciglana, Castuera, Formentera, Miranda de Ebro, Tarrafal, Wöllersdorf, Kaisersteinbruch. Słowacja i Węgry wysyłały swoje ofiary do obozów nazistowskich. Powszechna była mowa nienawiści. Na przykład w Chorwacji – w dzienniku „Novi List” franciszkanin Dionizije Juričev uświadamiał, że zabijanie siedmioletnich dzieci nie jest złe. Na łamach pisma „Katolički tjednik” (25 maja 1941 roku) można było przeczytać: „Są granice miłości. Ruch wyzwolenia świata od Żydów to ruch prowadzący do odnowy godności człowieka. Stoi za nim wszechwiedzący i wszechmocny Bóg”9. Hiszpański generał Gonzalo Queipo de Llano postulował, żeby wymieszać mięso i krew „komunistów” (czyli wszystkich zwolenników republiki) i użyć ich jako zaprawy przy budowie kościołów. Biskup Kartaginy Miguel de los Santos Díaz Gómara mówił: „Błogosławione niech będą armaty, jeśli w lejach, które otwierają, zakwitną słowa Ewangelii”. Kardynał Kardynał Isidro Gomá y Tomá w liście pasterskim z 24 listopada 1936 roku, określa zaś przemoc sił Franco jako „prawdziwą krucjatę o religię katolicką”.10

W Hiszpanii, po upadku republiki, zaczęto rozprawiać się z jej pozostałościami. Kościół Katolicki otrzymywał od państwa liczne przywileje. Przekazywano mu wydawnictwa i szkoły. Znoszono wolność słowa, wolność wyznania i wolność zgromadzeń. Zdelegalizowano małżeństwa cywilne i rozwody. Pozamykano niekatolickie kościoły. Nauka religii katolickiej w szkołach i płacenie podatków na rzecz prywatnych katolickich szkół stały się obowiązkowe. Wprowadzono kary za homoseksualizm i rozpowszechnianie środków antykoncepcyjnych. Rodzinom podejrzanym o niekatolickie poglądy, odbierano dzieci, które następnie sprzedawano do bogatych rodzin katolickich. Choć obozy koncentracyjne w Hiszpanii nie były typowymi obozami śmierci, to ludzie również ginęli tam w dużych ilościach, np. przez wykańczającą pracę. W Chorwacji organizowano masowe mordy i brutalne egzekucje poprzedzone nierzadko torturami – np. obdzierano ludzi żywcem ze skóry, fragmentowano przy pomocy pił i siekier, wyłupywano oczy, odcinano języki i nosy, kobietom obcinano piersi, nabijano dzieci na pale. Bywało, że tego rodzaju mordów dokonywali sami zakonnicy franciszkańscy.

Falangę Hiszpańską czy Ustaszy cechował katolicki fundament tak samo jak NSZ i NZW, które odziedziczyły go po przedwojennych organizacjach chcących budować katolicką Polskę. Tak samo cechował je również terror, uzasadniany katolicką retoryką. Śmiało można więc uznać, że działacze NSZ i NZW walczyli o taki właśnie porządek, jaki zaistniał w Chorwacji czy Hiszpanii. Gdyby nie stanowili niewielkich oddziałów partyzanckich w państwie opanowanym przez komunistów, a warunki pozwoliły im urosnąć w siłę – najprawdopodobniej, tak jak ich zagraniczne odpowiedniki, również wprowadziliby masowy terror. Dziś – jako Żołnierze Wyklęci – są zaś symbolem swoich czynów i dążeń.

Promocja Żołnierzy Wyklętych i ich kult stanowią tym samym pośrednie szerzenie nienawiści. To nie tylko promowanie ksenofobicznych, totalitarnych, antywolnościowych idei, którymi kierowały się NSZ czy NZW, ale i wskazywanie przykładu „właściwych” postaw. Sugerowanie, że jacyś ludzie są „bohaterami” i „patriotami”, ponieważ zabijali za samą odmienność, jest sugestią, że takie działania są słuszne i pożądane. Z drugiej strony, wskazuje się w ten sposób, że każdy współczesny człowiek o podobnych cechach do ofiar Żołnierzy Wyklętych jest też zły, że jest „komunistą”, „wrogiem ojczyzny” i nie powinno być dla niego miejsca w otaczającej rzeczywistości, a krzywdzenie go nie jest niczym niestosownym.

Z tego względu kult Żołnierzy Wyklętych upodobały sobie środowiska pseudokibicowskie. Niegdyś, agresja ich była związana prawie wyłącznie z barwami klubowymi oraz wątkami nazistowskimi. Kult Żołnierzy Wyklętych tymczasem, nie dość że uzasadnia nienawiść i przemoc wobec odmienności, to jeszcze został wypromowany w Polsce jako coś pozytywnego. Tak też pseudokibice zaczęli utożsamiać się z Żołnierzami Wyklętymi. Bywa więc, że groźby, przemoc i akty wandalizmu są przez nich uznawane za wyraz „patriotyzmu”. Wszelkie działania policji, polityków, organizacji społecznych czy publicystów wymierzone w tych pseudokibiców – są natomiast przez nich przedstawiane jako działania uderzające w „patriotów” i za tym porównywane do prześladowań komunistycznych.

Jak utożsamianie mordowania ludzi z „patriotyzmem” stanowić może bezpośrednią motywację do aktów agresji, racjonalizację takich zachowań lub usprawiedliwienie dla bandytyzmu, pokazuje sprawa z Legnicy, gdzie w 2015 roku pewien mężczyzna dokonał morderstwa na dwóch starszych małżeństwach. W lutym zaatakował parę z ulicy Oświęcimskiej. Starszego mężczyznę obalił na ziemię uderzeniem młotka w głowę. Potem zabił nim jego żonę. Kiedy usłyszał, że leżący mężczyzna wydaje z siebie jakieś dźwięki, wrócił do niego zadając mu kolejne ciosy młotkiem – łącznie około 12. W sierpniu zaatakował zaś starszą parę z ulicy Głogowskiej, której remontował dom. Kobietę tłukł młotkiem w głowę i inne części ciała. Dodatkowo zadał jej kilka dźgnięć przy pomocy noża kuchennego. Łącznie wykonał około 31 ciosów. Podobnie przy pomocy młotka i noża zabił jej niepełnosprawnego męża, leżącego w łóżku w pomieszczeniu obok. Przed sądem twierdził, że zrobił to, bo został „wychowany w duchu patriotycznym”. Bronił się, usprawiedliwiając swój czyn tym, że wykonał egzekucję na „zdrajcach” narodu, „komunistach” i ludziach obrażających „patriotów”.11

Kult Żołnierzy Wyklętych jest więc nie tylko wypaczaniem historii, ale zakamuflowaną pozytywnymi pozorami formą promocji ksenofobii, antywolnościowych idei, nienawiści i agresji. Dzięki temu kultowi, z jednej strony – pewne środowiska, które są świadome zbrodni Żołnierzy Wyklętych, mogą je oficjalnie pochwalać. Z drugiej – mogą reagować pozorowanym oburzeniem, gdy ktoś te zbrodnie potępi, nazywając to „atakiem na polskich patriotów”, „oczernianiem Polaków” i domagając się na tej podstawie cenzury. Aby w podobny sposób uciszyć krytyków i mieć niekrępowaną możliwość promocji organizacji takich jak NSZ, Prawo i Sprawiedliwość próbowało na przykład wprowadzić w 2013 roku prawny zakaz jakiegokolwiek publicznego oskarżania polskich „antykomunistycznych” partyzantów o udział w masowych zbrodniach.

Eksponowanie kultu Żołnierzy Wyklętych, powiązane chęcią uciszania jego krytyki, jest zresztą dla partii katolickich nie tylko narzędziem szerzenia nienawiści, ale i nośnikiem innych niejawnych sygnałów kierowanych do wyborców. Metodę taką czasami określa się jako „psi gwizdek” (od angielskiego „dog whistle”), co jest odwołaniem do działania gwizdka wysyłającego dźwięk o częstotliwości słyszalnej dla psa, ale nie dla człowieka. W tym wypadku, do własnego, świadomego elektoratu dociera komunikat sugerujący, że partia taka gotowa jest akceptować ksenofobię, agresję. pochwalanie zbrodni i totalitarnych dążeń. Nieświadoma część społeczeństwa nie słyszy zaś nic poza pozytywnymi hasłami o patriotyzmie, wolności i walce z komunizmem. Rozprzestrzenianie się kultu NSZ i NZW to jednak nie tylko wina ugrupowań katolickich. To również wina polityków uważających się za liberałów, którzy – kierując się wyłącznie własnym interesem – skłonni są celowo to zjawisko ignorować lub nawet je wspierać.

Brak reakcji na kult Żołnierzy Wyklętych, akceptowanie go czy nawet wspieranie jego ekspansji, buduje patologiczną sytuację w sferze społecznej i politycznej, pomaga zaburzać funkcjonowanie prawa i wypaczać debatę publiczną. Przyczynia się również do kreowania negatywnego wizerunku Polski jako państwa przemilczającego niewygodne dla siebie fragmenty historii oraz gloryfikującego zbrodniarzy. Doprowadzono w ten sposób do stanu, w którym można legalnie promować totalitarne dążenia, agresję i uprzedzenia – jednocześnie zamykając usta tym, którzy to potępiają. Ludzie nieświadomi historii organizacji takich jak NSZ, mogą natomiast w pozorowanym duchu patriotyzmu i oporu wobec totalitaryzmu komunistycznego być łagodnie przeciągani na stronę zwolenników ksenofobii, nacjonalizmu i alternatywnej tyranii. Kult Żołnierzy Wyklętych przemyca bowiem przez barierę akceptacji tych ludzi pochwałę czynów i idei, z którymi normalnie by się nie zgodzili. Dzięki opakowaniu tego kultu w patriotyzm i pozytywny wydźwięk, takie osoby nawet jeżeli faktycznie nie pochwalają jego obiektu, to przynajmniej będą go akceptować a w ich umysłach powstanie filtr, skutkujący odrzucaniem jakiejkolwiek krytyki bojówkarzy nazywanych Żołnierzami Wyklętymi.


 

  1. Wąsowski o Żołnierzach Wyklętych – http://niezalezna.pl/24532-wasowski-o-zolnierzach-wykletych
  2. Deklaracja Ligi Republikańskiej – http://www.piotrbabinetz.pl/pdf/ligadeklaracja.pdf
  3. Jan Józef Lipski – Idea Katolickiego Państwa Narodu Polskiego. Zarys ideologii ONR „Falanga”; Warszawa 2015.
  4. Anna Bałaban – Nie dajmy się podzielić – http://www.naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/8778,nie-dajmy-sie-podzielic.html
  5. Marek Dziewiecki – Ateizm, czyli urojona wizja człowieka – https://www.pch24.pl/ateizm–czyli-urojona-wizja-czlowieka,13259,i.html
  6. Instytut Pamięci Narodowej – Informacja o ustaleniach końcowych śledztwa S 28/02/Zi w sprawie pozbawienia życia 79 osób – mieszkańców powiatu Bielsk Podlaski w tym 30 osób tzw. furmanów w lesie koło Puchał Starych, dokonanych w okresie od dnia 29 stycznia 1946r. do dnia 2 lutego 1946.
  7. Tomasz Szarota – Listy nienawiści – https://kultura.onet.pl/wiadomosci/listy-nienawisci/95kez5x
  8. Manuel Tuñón de Lara, Julio Valdeón Baruque, Antonio Domínguez Ortiz – Historia Hiszpanii; Kraków 1999; s. 574-575.
  9. Michael Phayer – Kościół katolicki wobec Holokaustu 1930-1965; Poznań 2011; s. 70.
  10. Mariusz Agnosiewicz – Kościół a faszyzm. Anatomia kolaboracji; Wrocław 2010; s. 50-52.
  11. Piotr Kanikowski – „Patriota” z Legnicy zabił młotkiem „zdrajców narodu” – http://24legnica.pl/patriota-z-legnicy-zabijal-mlotkiem-zdrajcow-narodu/

 

Współczesna wersja naszywki NZW – stworzonej na podstawie emblematu SS. Można ją zobaczyć na marszach związanych z kultem Żołnierzy Wyklętych. Fot. Natemat.pl.

 

Domena publiczna.
Romuald Rajs – Bury. Fot. domena publiczna.

 

Ciapaci, kozojebcy i terroryści. Islamofobia w Polsce :)

Realne problemy z integracją imigrantów i ich potomków w Europie Zachodniej, krwawe zamachy fundamentalistów, niekontrolowany napływ uchodźców, postkolonialne poczucie wyższości dawnych imperiów to realne czynniki, które mogą sprawiać, że w krajach takich jak Francja, Wielka Brytania czy Niemcy poglądy islamofobiczne, choć godne pożałowania, mogą być w jakimś stopniu zrozumiałe. Skąd jednak islamofobia w Polsce, gdzie nie ma potrzeby tworzenia ideologii obronnej przed islamem?

15 Newsha Tavakolian, Listen (Imaginary CD Covers), 2011W Polsce nie może być mowy o zagrożeniu ekonomicznym czy kulturowym ze strony islamu, niezależnie od percepcji społecznych tego problemu. Nie tylko ze względu na znikomą liczebność tej grupy, lecz także z uwagi na jej dobrą integrację. Katarzyna Górak-Sosnowska pisze o islamofobii platonicznej – istniejącej przy braku bezpośrednich doświadczeń z muzułmanami, a na marginesie odnotowuje, że islamofobia nie jest w Polsce statystycznie odnotowywana z braku danych1.

Polska wytworzyła własny mit „Polski jagiellońskiej”, następnie Kresów, który służył uwiarygodnianiu polskiej ekspansji, a potem pretensji na wschodzie – tam, gdzie etniczni Polacy znajdowali się w mniejszości. Przedrozbiorowa Rzeczpospolita Obojga Narodów, będąca wyobrażonym punktem odniesienia, mogłaby być zaklasyfikowana zarówno do świata Wschodu, jak i Zachodu. Polska wobec własnego Orientu, tj. Kresów, występowała z innych pozycji niż Zachód wobec kolonii. Polska, kolonizując wschód, jednocześnie się nim stawała w stopniu, jaki był niemożliwy dla potęg morskich, takich jak Wielka Brytania czy Francja, w stosunku do Afryki Północnej, Bliskiego Wschodu czy Indii. Polonizacja Rusinów oznaczała też inkulturację Rzeczpospolitej pierwiastkami orientalnymi. Wilno i Lwów stanowiły realne przestrzenie przenikania się Orientu i Okcydentu.

Słynny amerykański politolog Samuel Huntington przeprowadza linię podziału między cywilizacjami na linii oddzielającej katolicyzm od prawosławia (Polska jawi się jako „przedmurze chrześcijaństwa”), ale współczesna Polska placet potwierdzający pełnoprawną przynależność do Zachodu otrzymała w istocie dopiero w roku 2004, przystępując do Unii Europejskiej. Kraje Europy Środkowej zdominowane przez ZSRR wybitny czeski pisarz Milan Kundera opisywał jako „Zachód porwany”. A może Kundera nie miał racji, a Polska to Orient, któremu tymczasowo udało się przyłączyć do Zachodu, do którego – pozbawiona suwerennego rozwoju w czasach kształtowania się nowoczesnych pojęć na kanwie oświecenia – w znacznej mierze nie pasuje?

Muzułmanie w Polsce

Do lat 80. XX w. polscy Tatarzy stanowili większość polskich muzułmanów. W tamtym czasie zaczęły się pojawiać grupy napływowe, przede wszystkim z zaprzyjaźnionych z PRL-em socjalistycznych państw Bliskiego Wschodu. Z czasem, zwłaszcza po roku 1989, pojawili się imigranci ekonomiczni będący w drodze „na Zachód” bądź traktujący Polskę już jako kraj docelowy, a także uchodźcy z Bośni, Iranu, Afganistanu czy Czeczenii2. Do tego doliczyć można około tysiąca konwertytów na islam, co razem daje około 0,1 proc. populacji (30 tys. osób). Według badań CBOS-u z roku 2010 zaledwie 3 proc. Polaków miało kontakt z Arabem, a 1 proc. z Turkiem. Z konieczności obraz muzułmanina jest obrazem medialnym, a nie pochodzącym z bezpośredniego doświadczenia3.

W badaniach GUS-u czy spisie powszechnym wyznawcy islamu nie stanowią wystarczająco dużej próby statystycznej, żeby móc dokładnie oszacować ich liczbę, tym bardziej że wyznawcy tej religii są historycznie skoncentrowani na wschodnich rubieżach obecnej Rzeczpospolitej (polscy Tatarzy). W szacunkach liczebności społeczności muzułmańskiej uwzględnia się członków wspólnot religijnych. Dane GUS-u mówią o wzroście liczby członków sunnickiego związku religijnego Ligi Muzułmańskiej z 208 w 2006 r. do 3800 w 2010 r. W ciągu czterech lat prawie podwoiła się liczba członków Muzułmańskiego Związku Religijnego w RP – polskiego związku muzułmanów hanafickich, z 604 w 2007 r. do 1132 w roku 20114. Centrum Badań nad Uprzedzeniami szacuje, że liczba muzułmanów w Polsce wynosi od około 5 tys. do nawet 65 tys.5. Jak widać, nie są to twarde, ale raczej mocno szacunkowe dane.

Rozważania na temat polskiej islamofobii są szczególne, ponieważ mniejszość muzułmańska w Polsce jest na tyle niewielka, że w zasadzie niedostrzegalna. To tworzenie wizerunku muzułmanina wyobrażonego, ale – jak twierdzi Jean Baudrillard – prawdziwe jest to, co zobaczymy w telewizji, rzeczywistość stała się hologramem samej siebie. Tym, co uwodzi naprawdę, jest rzeczywistość „zredukowana o jeden wymiar mniej”6.

Przejawy islamofobii w badaniach opinii

Mimo że muzułmanie stanowią ułamek procenta populacji Rzeczpospolitej i w przeważającej części są dobrze zintegrowani – nie mieszkają w gettach, najczęściej nie wyróżniają się wyglądem ani ostentacją religijnych praktyk – stosunek Polaków do muzułmanów jest negatywny. 44 proc. Polaków deklaruje niechętny stosunek do muzułmanów, a niespełna jedna czwarta ma wobec nich uczucia pozytywne7. Arabowie od kilku lat znajdują się na końcu rankingu najmniej lubianych narodów razem z Romami (Arabów i muzułmanów się w Polsce ze sobą utożsamia, podobne zjawisko występuje w niemal całej Europie). A „przekonania na temat islamu – pisze Katarzyna Górak-Sosnowska – są nie tylko negatywne, ale także błędne”8.

Badanie w ogólnopolskim panelu badawczym Ariadna – który, jak piszą jego twórcy, „zbiera opinie Polaków na różne tematy dotyczące codziennego życia”9 – z września 2015 r. poświęcone identyfikacji postaw islamofobicznych i próbom ich diagnozy przyniosło kilka ciekawych spostrzeżeń. Panel skonstruowany był z wielu szczegółowych pytań i badał skojarzenia z islamem, muzułmanami, deklarowany stosunek do nich. Obejmował 711 osób. Wydaje się, że to za mała próba, żeby wyciągać daleko idące wnioski z cząstkowych korelacji przy podziale próby na mniejsze grupy (np. jaki stosunek do muzułmanów mają osoby z wyższym wykształceniem zamieszkałe na wsi i oceniające przeciętnie swoją sytuację materialną), powinna natomiast być wystarczająco reprezentatywna na potrzeby ogólnej analizy [Wykres 1].

1

Między 49 a 54 proc. ankietowanych odczuwało zagrożenie – rzeczywiste bądź symboliczne – ze strony muzułmanów (rzeczywiste zagrożenie to możliwość utraty pracy czy mieszkania na rzecz muzułmanina, zagrożenie symboliczne to zagrożenie, jakie stanowi islam dla polskiej kultury; pytano też o poczucie zagrożenia terroryzmem). Większość ankietowanych deklarowała duży dystans społeczny do muzułmanów, przy czym muzułmanki oceniano wyraźnie lepiej niż mężczyzn wyznających islam. Ponad 65 proc. badanych deklarowało, że odczuwałoby dyskomfort w relacjach z muzułmanami, a jedynie 15 proc. – że by go nie odczuwało [patrz: Wykres 2].

2Krytyka islamu korelowała w badaniu z postawami islamofobicznymi. Sugeruje to, że osoby mające najwięcej informacji o islamie zwykle jednocześnie odczuwają wobec niego największą niechęć. Prawdopodobnie jest tak, że niechęć do islamu wyczula na (selektywne) informacje na jego temat. Jednocześnie starsi ankietowani w mniejszym stopniu wyrażali postawy islamofobiczne.

Autorka raportu z badań nie poświęca szczególnej uwagi odpowiedziom na pytanie o postawy ekstremalne wobec muzułmanów. Wprawdzie większość osób sprzeciwia się przemocy fizycznej i podpalaniu meczetów (odpowiednio 10 i 12 proc. nie widziało w tym nic złego), ale to i tak szokujące dane. Co gorsza, wypędzenie z Polski muzułmanów popiera już przeszło 23 proc. (!) ankietowanych. To bardzo wiele wyjaśnia, jeśli chodzi o licytację między partiami o miano najbardziej niechętnej muzułmanom oraz otwarte deklaracje o islamofobii polityków, nawet tych zajmujących najwyższe stanowiska. Trudno sobie wyobrazić podobne deklaracje choćby w stosunku do przedstawicieli narodowości żydowskiej, niemieckiej czy ukraińskiej, choć i tu dokonuje się negatywny przełom.

Większość skojarzeń ankietowanych z islamem można sprowadzić do klisz pt. „religia”, „terroryzm”, „Arabowie”. Polacy nie są też szczególnie wyczuleni na mowę nienawiści wobec muzułmanów i w niewielkim stopniu są skłonni na nią reagować lub jej zakazywać. Badanie „Postrzeganie muzułmanów w Polsce” wskazało, że to młodzi ludzie najczęściej skłonni są do islamofobii, agresji fizycznej wobec muzułmanów; charakteryzuje ich też największa nieufność i dyskomfort w relacjach z muzułmanami. 80 proc. ankietowanych zadeklarowało, że nie ma kontaktu z muzułmaninem, a ponad 60 proc., że nikt z ich rodziny nie zna żadnego muzułmanina11.

Próba badania dokonywanego przez internet przeszacowywała, jak się wydaje, liczbę mieszkańców wsi (37 proc.) oraz korzystanie z internetu (ponad 4 godz. dziennie) w stosunku do średniej. Mimo to nie można lekceważyć ujawnionych w badaniu postaw, zwłaszcza że bardzo wyraźnie zarysowuje się grupa ewidentnie wroga islamowi, gotowa akceptować przemoc zarówno werbalną, jak i fizyczną. Brak styczności osobistej i bazowanie na wizerunkach medialnie zapośredniczonych sugeruje wyraźnie, że to przekazy medialne, a nie bezpośredni kontakt są podstawą budowy określonych postaw. Z drugiej strony brak realnej styczności nie powoduje wcale spadku poczucia zagrożenia ze strony muzułmanów.

Akty fizycznej agresji związane z islamofobią

Rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar podał do wiadomości publicznej informację o przestępstwach pochodzących z nienawiści w przedziale czasowym od 1 stycznia do końca sierpnia 2016 r. W tym okresie wszczęto 493 postępowania przygotowawcze w sprawach o przestępstwa z nienawiści. To o 41 więcej niż w porównywalnym okresie w roku poprzednim (w ogóle, bez względu na przesłankę/cechę osobistą). RPO stwierdza gwałtowny przyrost spraw, w których pokrzywdzonymi były osoby wyznające islam. W roku 2016, we wskazanym okresie, wszczęto aż 116 postępowań przygotowawczych (podczas gdy w 2015 r. było ich 50), a w sprawach dotyczących osób pochodzenia arabskiego takich postępowań podjęto 80 (gdy w roku 2015 odnotowano jedynie 14 takich spraw). Łącznie liczba spraw, w których podmiotami ataków były osoby pochodzenia arabskiego i wyznania muzułmańskiego, wzrosła zatem trzykrotnie (196 we wskazanym okresie w stosunku do 64 rok wcześniej).

Brunatna księga”, czyli zestawienie prasowych informacji o incydentach na tle rasistowskim, szczegółowo wylicza około 30 takich aktów wymierzonych w muzułmanów w ciągu dwóch lat – od kwietnia 2014 r. do kwietnia 2016 r. Te niekompletne materiały pozwalają jednak stwierdzić, z czym muszą się liczyć osoby o „muzułmańskim (zdaniem napastników) wyglądzie”.

Wrocław, 5–6 kwietnia 2014 r. Dwóch Polaków bije do nieprzytomności Marokańczyka, łamiąc mu kości twarzy.

8 Newsha Tavakolian, Ocalanʼs Angels, 2015Wrocław, 1 czerwca 2014 r. Atak na Egipcjanina, wyzywanie od „ciapatych” i „brudasów”, grożenie spaleniem lokalu, uderzenie pięścią w oko.

Kruszyniany, 28–29 czerwca 2014 r. Zdewastowanie tatarskiego cmentarza i meczetu w trakcie trwania ramadanu.

Bydgoszcz, 24 sierpnia 2014 r. Pobicie przez troje ludzi Libańczyka, właściciela lokalu gastronomicznego, i broniącego go policjanta po służbie w cywilu.

Białystok, 7 września 2014 r. Pobicie w autobusie i obrzucenie wyzwiskami dwóch czeczeńskich uchodźców przez dwóch mieszkań́ców miasta.

Zambrów, 13 października 2014 r. Pobicie przez trzech mężczyzn 14-letniego chłopca z Czeczenii na przystanku autobusowym.

Zabrze, 25 stycznia 2015 r. Atak sześciu mężczyzn na dwóch Algierczyków w tramwaju. Gdy napastnicy wsiedli do pojazdu, obrzucili cudzoziemców wyzwiskami: „Śmierdzące Araby”, „Czarnuchy” i „Brudasy, won z Polski”, a następnie użyli wobec nich przemocy fizycznej.

Poznań, 3 listopada 2015 r. Atak z powodów rasistowskich na obywatela Syrii. Napastnicy, trzej mężczyźni, grozili mu śmiercią i obrzucili go obelgami, Syryjczyk musiał być operowany.

Chełm, 11–12 listopada 2015 r. Brutalne pobicie przez zamaskowanego mężczyznę Palestyńczyka zatrudnionego w jednym z lokali gastronomicznych. Poszkodowany relacjonował: „Od razu wskoczył za ladę i zaczął mnie bić po nerkach ogromną pałką. W lokalu byli ludzie, ale nikt nie próbował go powstrzymać”.

Wrocław, 14 listopada 2015 r. Atak czterech mężczyzn na obywatela Egiptu. Sprawcy obrzucili go rasistowskimi wyzwiskami odnoszącymi się do jego koloru skóry i religii (islamu), a jeden z nich uderzył go pięścią w twarz.

Września, 15 listopada 2015 r. Na ulicy Sądowej małżeństwo Hindusów zostało zaatakowane przez mieszkańca miasta, który obrzucił ich rasistowskimi obelgami, a pod adresem mężczyzny krzyknął: „Jesteś Syryjczykiem” i uderzył go w twarz.

Adelsheim (Niemcy), 9 stycznia 2016 r. Próba wdarcia się przez grupę obywateli Polski na teren miejscowego ośrodka dla uchodźców. Napastnicy byli uzbrojeni w noże.

Warszawa, 20 lutego 2016 r. Pobicie z powodów rasistowskich obywatela Chile przez nierozpoznanego mężczyznę w pociągu Kolei Mazowieckich relacji Sochaczew–Warszawa. Napastnik pytał: „A kim ty właściwie jesteś? Arabem?” i bił go po głowie, kopał, uderzył też w twarz butelką i wybił mu ząb.

Łódź, 5 marca 2016 r. Atak dwóch mężczyzn na obywatela Egiptu, wykładowcę Uniwersytetu Łódzkiego w tramwaju linii 3. Mężczyzna został wypchnięty z tramwaju na przystanku kopnięciem w brzuch12.

Przejawy islamofobii w sieci i mediach

Piąty raport Europejskiej Komisji przeciwko Rasizmowi i Nietolerancji (ECRI) na temat Polski stwierdził w roku 2015, że w Polsce narasta problem islamofobii w sieci, zaznaczając obecność portalu agresywnie antymuzułmańskiej Polskiej Ligii Obrony, której celem jest niedopuszczenie do tego, żeby Polska stała się „islamskim kalifatem”13.

Portal naTemat.pl opisał akcję bloga Freikorps Polen, który zestawiał komentarze w polskim internecie na temat uchodźców ze zdjęciami nazistów. Nawet bez tego zabiegu ich wydźwięk jest jednoznacznie rasistowski. „Bydło. Strzelać, póki jeszcze możemy coś zrobić”, „Pobudować komory gazowe na granicach i jazda z ku**ami, a nie przygarniać!!!” albo „Porównanie tych robaków do szlachetnych i pożytecznych zwierząt, jakim jest bydło, jest obraźliwe14. Przejawów nietolerancji było tak wiele, że spółka wydawnicza Agora pod tekstami o uchodźcach na swoich portalach gazeta.pl i wyborcza.pl wyłączyła możliwość ich komentowania15.

Wspomniana „Brunatna księga” opisuje przypadek islamofobicznych, a przy okazji też antysemickich wypowiedzi osób powszechnie znanych. „21 stycznia Mariusz Pudzianowski, zawodnik MMA i właściciel firmy transportowej, zamieścił na swoim profilu na Facebooku następujący komentarz na temat uchodźców, którzy we francuskim porcie Calais z powodu dramatycznej sytuacji bytowej próbowali nielegalnie przedostać się do Wielkiej Brytanii: «Nie mam litości – śmiecie ludzkie! Mnie tam dać! Nie pożałuję bejsbola, zero tolerancji! Ludzie, jaka tolerancja? Ja już nie mam tolerancji dla tych śmieci – co niby nazywają się ludźmi!»”. Pudzianowski wyzwał na Facebooku działaczkę akcji HejtStop Joannę Grabarczyk, która do-

niosła na niego do prokuratury od „judeopolonii”. Poparł go Paweł Kukiz, poseł i lider ugrupowana parlamentarnego Kukiz’15, który o Grabarczyk napisał: „Gdybym był na jej miejscu, to też marzyłbym (marzyłabym) o imigrantach w kontekście sylwestrowej nocy”. Prokuratura sprawę umorzyła [patrz: wykres 3]16.

3Raport firmy Sotrender, badającej trendy w sieciach społecznościowych, wykazał, że profil „Nie dla islamizacji Europy” jest piątym wśród organizacji pozarządowych profilem na Facebooku z 308 tysiącami lajków17.

Pozornie tak „niewinne” z punktu widzenia islamofobii publikacje jak okładka „Newsweeka” z Antonim Macierewiczem w turbanie i podpisem: „Amok. Czy język nienawiści wywoła prawdziwą wojnę?”, która oburzyła nie tylko prawicowych komentatorów, utwierdza negatywny stereotyp muzułmanów18. Turban z tradycyjnego nakrycia głowy, kojarzącego się z beduinami czy historycznymi przedstawieniami muzułmanów, staje się w tym wypadku narzędziem stygmatyzacji nielubianego polityka jako fanatyka.

Skrajnym przypadkiem nietolerancji wobec muzułmanów w mediach głównego nurtu był tekst szefa działu opinii „Rzeczpospolitej” (czyli osoby decydującej o tym, jakie publicystyczne teksty ukazują się na łamach dziennika) – Dominika Zdorta – który wezwał do deportacji polskich Tatarów, którzy mieszkają na tych ziemiach od średniowiecza. Tatarzy jego zdaniem stanowią zagrożenie, ponieważ przez lata nie nawrócili się na chrześcijaństwo, a ich tożsamość opiera się na wierze. Powinny się nimi zainteresować odpowiednie służby i poważnie rozważyć konieczność ich deportacji19.

Zdort rozważał tekst amerykańskiego politologa George’a Friedmana, który sugerował, że konieczna będzie wywózka muzułmanów z Europy. Jak pisał Zdort, pomysł „w praktyce jednak byłby niesłychanie skomplikowany w realizacji. Nawet gdyby – dzięki „współpracy” islamskich terrorystów – udało nam się uciszyć głosy protestu naiwnych wyznawców praw człowieka, to trudno sobie wyobrazić, jak mielibyśmy usunąć z Europy wyznawców islamu”. Zastanawiał się też, w jaki praktyczny sposób można by deportować Tatarów z Polski ze względu na bunty i zdrady tatarskie w przeszłości.

Zdort został skrytykowany także na łamach mediów prawicowych, którym Tatarzy służą jako przykrywka dla ich własnej islamofobii, jednak nie spotkały go ani ostracyzm, ani konsekwencje zawodowe. Co więcej, przez dwa tygodnie jego tekst przeszedł w zasadzie niezauważony. Był to ważny sygnał przesuwania się dopuszczalnych granic debaty na łamach najbardziej opiniotwórczych mediów.

Należy sobie postawić pytanie, czy w Polsce panuje kultura przyzwolenia dla agresji wobec muzułmanów. Trzeba ze smutkiem stwierdzić, że niestety tak. Brakuje uniwersalnego potępienia agresji na osoby o odmiennym wyglądzie (często omyłkowo za Arabów uznawani są np. Latynosi). Liderzy polityczni nie zajmują w tej kwestii jednoznacznych postaw. Akty agresji są przemilczane, mimo że równolegle w sprawie antypolskiej ksenofobii w Wielkiej Brytanii następuje reakcja na najwyższym szczeblu, z niezapowiedzianą wizytą ministrów spraw zagranicznych i wewnętrznych włącznie.

Medialne przedstawienia islamu w Polsce – spór o karykatury proroka Mahometa

Pierwsza poważna debata na temat islamu w obrębie kultury europejskiej odbywała się w Polsce w latach 2005 i 2006 przy okazji publikacji karykatur proroka Mahometa w polskiej prasie, w geście solidarności w związku z groźbami pod adresem duńskiej gazety „Jyllands-Posten”. Autor karykatur, Kurt Westergaard, został we własnym domu zaatakowany przez młodego Somalijczyka i o mało nie zginął20.

Ówczesny redaktor „Rzeczpospolitej” – Grzegorz Gauden – napisał wtedy: „Doszło do najpoważniejszego w ostatnim czasie zderzenia między dwiema wielkimi kulturami. Spór dotyczy fundamentalnych dla nas wartości. Prawa do wolności, w tym swobody wypowiedzi. Zdecydowaliśmy się przedrukować te karykatury, bo całkowicie odrzucamy metody, do których odwołali się islamscy przeciwnicy publikacji. Wolności wypowiedzi trzeba bronić. Także wtedy, kiedy nie zgadzamy się z ich treścią”21.

Premier Danii Anders Fogh Rasmussen mimo gwałtownych protestów na całym świecie i retorsji wymierzonych w jego kraj ze strony niektórych państw muzułmańskich odmówił spotkania z ambasadorami krajów arabskich protestujących przeciwko karykaturom i domagających się potępienia przez rząd ich publikacji, stając na gruncie liberalnego państwa prawa, w którym kontrowersje wokół wolności słowa rozstrzyga niezależny sąd.

Był to pierwszy tak ostry konflikt dotyczący sfery wartości pomiędzy światem zachodnim a islamem, w którym aktywny udział wzięła również Polska. Można uznać, że publikacja karykatur i opowiedzenie się za wolnością słowa było w tamtym kontekście opowiedzeniem się po stronie Zachodu, tym bardziej że świat muzułmański zareagował nie tylko protestami, lecz także zerwaniem stosunków dyplomatycznych (m.in. Irak zerwał stosunki z Danią i Norwegią), bojkotem duńskich towarów i zamieszkami pod placówkami dyplomatycznymi Danii. W pewnym sensie była to próba sił – wystąpienie na pozycjach tradycyjnie zdystansowanych wobec religii ze strony prasy europejskiej, która zastosowała wobec islamu te same kryteria co wobec innych religii, tj. nie zawahała się poddać go krytyce, a nawet wyśmiać. Mniejszość muzułmańska w znacznej mierze nie dopuszcza obrażania ich religii czy drwin z niej. Jak podaje sondaż Instytutu Gallupa, potrzeba ochrony muzułmańskich symboli religijnych i Koranu przed bluźnierstwem w krajach europejskich jest „ważna” lub „bardzo ważna” aż dla 89 proc. ankietowanych [patrz: wykres 4].

4Koncepcja zakresu debaty publicznej i rozdziału religii od państwa okazała się radykalnie inna w koncepcji postoświeceniowej Europy Zachodniej i islamu. Co ciekawe, Polska, która sama nie jest krajem o silnej oświeceniowej i sekularnej tradycji, w tym aspekcie plasowała się gdzieś pomiędzy. Sojusz sił religijnych i państwowych, uznających potrzebę szczególnej ochrony religii przed satyrą czy krzywdzącą ich zdaniem krytyką przeciwko „obozowi oświeceniowemu”, tj. lewicowo-liberalnym zwolennikom wolności słowa stojącej ponad uczuciami religijnymi, w sporze o karykatury był faktem.

Jedynym rządem na świecie, który postanowił przeprosić za publikację karykatur, był rząd Prawa i Sprawiedliwości z premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem22. Hierarchia kościelna także jednoznacznie potępiła publikację. Przewodniczący Komitetu ds. Dialogu z Religiami Niechrześcijańskimi bp Tadeusz Pikus napisał w oświadczeniu: „Wolność słowa, która wyśmiewa, raniąc uczucia innych, jest wypaczoną wolnością, a solidaryzowanie się z nią jest źle pojętą solidarnością. Incydent ten potwierdza wątpliwej jakości szkołę dialogu społecznego, międzykulturowego i międzyreligijnego. Przez łamanie prawa człowieka wierzącego, zwłaszcza do należnego mu szacunku, uderza się w jego godność i wprowadza się «dyktaturę relatywizmu»23. Dla polskiej prawicy radykalizm dopuszczalnej w Europie Zachodniej czy USA krytyki prasowej był trudny do przyjęcia. Zakres tolerancji dla radykalnie odmiennych poglądów – niewielki. Polskie prawo penalizujące „obrażanie uczuć religijnych”24 jest odzwierciedleniem takiego stanu rzeczy.

Paradoksalnie większa religijność w wypadku Polaków mogłaby służyć budowaniu pomostów z kwestionującymi zasadność sekularnego prawa wspólnotami muzułmańskimi. Muzułmanów i polskich katolików podejście do „świętości” nie musiałoby koniecznie dzielić, tak jak oddziela zsekularyzowany Zachód od muzułmańskich imigrantów. W USA sojusz różnorodnych wspólnot religijnych (głównie protestanckich i katolickich fundamentalistów) opowiada się m.in. za radykalnym wsparciem dla Izraela, mimo że większość amerykańskich Żydów popiera demokratów. Tzw. „pas biblijny” (Bible Belt), tj. stany w USA, w których większość stanowią chrześcijańscy fundamentaliści, odgrywa bardzo istotną rolę w republikańskich prawyborach prezydenckich; kieruje do Izby Reprezentantów i do Senatu radykalnie konserwatywnych polityków, pokazuje, że możliwe są strategiczne sojusze religijnych fundamentalistów przeciwko sekularnemu państwu, nawet jeśli – jak w wypadku protestantów i katolików – występuje między nimi zadawniony głęboki konflikt (wywodzący się jeszcze z czasów zerwania Anglii z Rzymem).

Benjamin Barber w klasycznej już pracy „Dżihad kontra McŚwiat” opisuje modernizację i sprzeciw wobec niej25. Według niego świat jest areną starcia procesów globalizacji z „dżihadem” definiowanym szeroko, szerzej niż tylko w świecie arabskim, jako sprzeciw wobec nowoczesności, kosmopolityzmu, sekularyzacji. W tych kategoriach polscy religijni czy narodowi fundamentaliści sytuują się blisko swojego wroga, czyli muzułmańskiego fundamentalizmu, stanowią więc lokalną wariację tej samej odpowiedzi na globalny proces. Interpretacja Barbera stawia nas w sytuacji konfrontacji „dwóch dżihadów”. Muzułmański fundamentalizm i europejski nacjonalizm, mimo że wspólnie są wrogie globalizacji, w co najmniej równym stopniu wrogie są także sobie.

Przedstawienia medialne muzułmanów – zamachy w Paryżu i kryzys uchodźczy

6 Newsha Tavakolian, Ocalanʼs Angels, 2015Zagadnienie islamofobii stało się palące w momencie, w którym tematem numer jeden w Unii Europejskiej stał się niekontrolowany napływ uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki. Kryzys uchodźczy nie sięgnął wprawdzie Polski bezpośrednio, jednak setki tysięcy uchodźców, którzy przedzierali się przez Turcję, Bałkany i południowe Włochy do Niemiec i innych bogatych krajów UE sprawiły, że konieczność rozwiązania problemu stała się istotna dla całej wspólnoty. Propozycja tzw. kwot uchodźców wzbudziła gwałtowny opór krajów dawnego bloku komunistycznego, które nie zostały dotknięte kryzysem, więc nie odczuwały potrzeby stosowania nadzwyczajnych rozwiązań poza tymi dotychczas obowiązującymi (rozporządzenie Dublin II, konwencje genewskie itp.). Obrazy z dworca Keleti w Budapeszcie, z Grecji, z Lampedusy, z otwierających się na uchodźców w bezprecedensowy sposób Niemiec w połączeniu z gorącą dyskusją wokół zgody na przymusowe rozlokowanie uchodźców przez Komisję Europejską (ostatecznie stanęło na nieco ponad 7 tys. osób w Polsce, ale dotychczas nawet nie rozpoczęto relokowania pierwszych uchodźców) we wszystkich krajach UE spowodowały gigantyczną społeczną falę sprzeciwu.

Na kryzys uchodźczy nałożyły się doniesienia o serii zamachów we Francji: w Paryżu na redakcję „Charlie Hebdo”, a następnie 13 listopada w klubie Bataclan i trzech innych miejscach oraz zamachu w Nicei. Każdy z nich wywołał, co zrozumiałe, ogromne poruszenie, falę solidarności z ofiarami, ale też podsycał i tak już bardzo silną niechęć do mniejszości muzułmańskiej. Utożsamienie terrorystów z całą wspólnotą islamu stawało się przyczynkiem do dyskusji o tym, czy muzułmanie w Europie stanowią zagrożenie dla jej wartości. Przytoczone poniżej relacje medialne i komentarze polityków nie pretendują do pełnej medialnej analizy dyskursu, są jednak ilustracją dla bardzo wyraźnej tendencji. Wypowiedzi polityków dominowały na portalach i serwisach informacyjnych, to do nich odnosiły się komentarze ekspertów i publicystów.

Z wyjątkiem niektórych liberalnych mediów i polityków lewicy stanowisko było jednoznaczne: Polska nie zgodzi się na żadnych uchodźców ze względu na zagrożenie, jakie stanowią oni dla bezpieczeństwa jej obywateli. Świeżo zaprzysiężony rząd Beaty Szydło ustami przyszłego sekretarza stanu ds. europejskich Konrada Szymańskieg26o odmówił wykonania nawet tych bardzo ograniczonych zobowiązań rządu Ewy Kopacz, która dopiero postawiona w sytuacji bezalternatywnej zgodziła się na przyjęcie owych 7 tys. uchodźców, a wcześniej głośno protestowała przeciwko próbom wymuszania na Polsce jakichkolwiek tzw. kwot27.

Sprzeciw wobec przyjmowania uchodźców uwiarygadniał generalną linię nowego rządu przeciw „europejskiemu mainstreamowi” i dawał amunicję do walki z wrogiem zarówno wewnętrznym, jak i zewnętrznym. „Musimy dotrzeć do społeczności muzułmańskiej, która nienawidzi tego kontynentu i chce go zniszczyć. Musimy dojść również do lewicowych ruchów politycznych, które z uporem uważają, że należy się w dalszym ciągu otwierać” – mówił minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski w RMF FM. „Słyszę od rana dyskusje tego oszalałego lewactwa, które tłumaczy nam, że absolutnie to państwa zachodnie są winne, to myśmy nie stworzyli warunków do integracji dla tych ludzi. Biczowanie się, iż cała nasza cywilizacja jest ułomna, to ślepa uliczka” – odpowiedział na pytanie, czy zamachy w Paryżu można wiązać z falą uchodźców28.

Każdy zamach powodował, że opinie wcześniej radykalne, jak cytowana poniżej opinia Łukasza Warzechy z wPolityce.pl, zaczęły nadawać ton w głównym nurcie debaty: „[…] [To] oczywiste, że celem fanatyków jest wywołanie konfliktu pomiędzy muzułmanami, mieszkającymi w Europie, a jej rdzennymi mieszkańcami. Dlatego trzeba unikać stosowania odpowiedzialności zbiorowej. Zarazem jednak nie wolno dłużej unikać stwierdzenia podstawowego faktu: że źródłem problemów jest odmienność kulturowa, a pożywką dla fanatyków jest islam w jednej ze swoich, wcale nie najmniej popularnych, postaci. Werbalne potępienie zamachów przez francuską Radę Kultu Muzułmańskiego ma pewne znaczenie, lecz nie zapominajmy, że islam jest religią skrajnie zdecentralizowaną, a organizacje takie, jak rada nie mają żadnej mocy regulacyjnej wobec radykalnych imamów, którzy mogą głosić pochwałę fanatyzmu tuż pod jej nosem. Nawet jeśli wciąż większość żyjących w Europie muzułmanów odcina się od takich aktów (czego w obecnej chwili trudno być pewnym), to w najlepszym przypadku pozostają bierni. Czy gdziekolwiek odbył się masowy muzułmański protest przeciwko islamskiemu terroryzmowi? Czy wiadomo, aby jakakolwiek grupa europejskich muzułmanów efektywnie współdziałała ze służbami na rzecz ujawniania dżihadystów? Nie”29. Nawet fragmenty, w których autor sam sobie zaprzeczał – i to w tym samym akapicie (fragmenty pogrubione) – nie zmieniały podstawowego faktu – tę walkę wygrywali, i to zdecydowanie, przeciwnicy polityki otwartości na uchodźców i radykalni krytycy islamu. Notabene protesty się odbywały, i to masowe30, a informację prowadzącą do poznania tożsamości „mózgu” paryskiej operacji ujawniła policji muzułmanka31, o czym w Polsce w krótkiej notce poinformował niszowy antymuzułmański portal Euroislam.pl32.

W debacie pojawiały się bardziej wyważone eksperckie wypowiedzi. Andrzej Barcikowski, były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, stwierdził, mocno upraszczając, że zamachy biorą się z braku możliwości społecznego awansu muzułmanów w Europie Zachodniej, gdyż dla młodych bezrobotnych wyznawców islamu autorytetami stają się radykalni imamowie33. Sławomir Sierakowski na łamach lewicowej „Krytyki Politycznej” pisał: „Uchodźcy to ofiary, a nie sprawcy terroryzmu”34. Wypowiadali się także eksperci, których interpretacje można by podważać, o czym świadczy ta relacja z portalu popularnego tabloidu: „To dopiero początek! To efekt polityki francuskiej i ich mocarstwowych planów” – mówi o zamachach w Paryżu ekspert ds. stosunków międzynarodowych i znawca kultury islamu dr Wojciech Szewko. Sygnalizuje też, że „istnieją plotki o radykalnych uciekinierach niemieckich, którzy mogli się pojawić w Polsce”35. Znaczenie tych odmiennych od głównego nurtu głosów, a przede wszystkim ich ranga były nieporównywalne z dominującą narracją o „zagrożeniu” ze strony muzułmanów generalnie i uchodźców w szczególności.

Kolejne zamachy stawały się pretekstem do dyskusji, czy model integracji muzułmanów zawiódł. Kwestia kryzysu uchodźczego i dyskusja o przyjmowaniu – na wniosek Brukseli – uchodźców w Polsce uczyniła temat wcześ>niej gorący i emocjonujący, ale wciąż odległy, tematem bliskim. „Zagrożenie” stało się czymś realnym – i trzeba było zareagować. Milczy się o tym, że jedno ma związek z drugim. Założenie, w którego ramach to na muzułmanach czy raczej ich rzecznikach (przeciwnikach stereotypizacji) leży konieczność udowodnienia, że muzułmanie jako całość w Europie Zachodniej nie są rozsadnikiem terroryzmu. W ramach tego przedstawienia każda odmienność – burkini, zasłanianie twarzy, tradycyjna rola kobiety, rytualny ubój zwierząt – przynależą do kategorii wzmacniania stereotypu groźnego obcego.

Miałem okazję występować m.in. z Łukaszem Warzechą w sztandarowym programie „Debata” w TVP, przedstawianym jako poważna dyskusja na temat uchodźców w godzinach najlepszej oglądalności i przyglądać się tej manipulacji od wewnątrz36. W trzeciej części programu żonę opozycjonisty z Tadżykistanu skazanego na 15 lat więzienia w obozie dla uchodźców na warszawskim Targówku przedstawiono jako żonę terrorysty, którego ugrupowanie walczy o ustanowienie kalifatu w Azji Środkowej we współpracy z Al-Kaidą. Partia Islamskiego Odrodzenia Tadżykistanu, o której była mowa w materiale, jest ugrupowaniem opozycyjnym, działającym przez lata w sposób legalny, ostatecznie zdelegalizowaną przez autorytarne władze Tadżykistanu dopiero w roku 2015. Jej działacze, którzy występowali przeciwko terrorystycznym metodom walki, byli prześladowani, torturowani, skazani na wieloletnie wyroki więzienia. Przedstawienie kobiety nieświadomej kontekstu, w jakim zostanie ukazana, jako żony terrorysty ukrywającej się przed wymiarem sprawiedliwości w Polsce było skrajnie nieuczciwą manipulacją narażającą ją na poważne zagrożenie. List do TVP, wysłany przez Ludwikę Włodek, socjolożkę, pisarkę i znawczynię Azji Środkowej pozostał, wedle mojej wiedzy, bez odpowiedzi37.

Poprzedzająca materiał debata była sformułowana w sposób mający wykazać niegotowość – mentalną i praktyczną – Polaków do przyjęcia uchodźców. Kontekst, dla którego ci uchodźcy w ogóle znaleźli się w Europie, został w zasadzie pominięty. Za „eksperta” uchodzi m.in. Miriam Shaded38, walczącą otwarcie z islamem. W ten sposób jako równoważne przedstawia się głosy osób, które mówią o delegalizacji Koranu, i te, które próbują tłumaczyć kontekst, w jakim Unia Europejska, w tym Polska, znalazła się w związku z kryzysem uchodźczym wywołanym przede wszystkim przez wojnę w Syrii. W sondzie towarzyszącej programowi głosujący w stosunku 95 do 5 poparli wniosek o to, żeby Polska nie przyjmowała uchodźców39.

Medialne relacje i opinie islamofobicznych komentatorów charakteryzuje jedna lub wiele z opisanych metod. W ewidentny sposób lokują się one po stronie „zamkniętej wizji” islamu, opisanej w raporcie o islamofobii dla Runnymede Trust:

  1. wyrwanie z kontekstu szokujących, często okrutnych przykładów zachowań muzułmanów;
  2. podparcie ich cytatami z Koranu lub osób, które wypowiadają się, zdaniem autorów, w „imieniu” islamu, umieszczając poszczególne niepowiązane ze sobą wydarzenia w kontekście;
  3. pokazanie słabej, nieadekwatnej reakcji w Europie Zachodniej, gdzie doszło do danego wydarzenia. Cytowanie wyrwanych z kontekstu wypowiedzi osób, które mają usprawiedliwiać zachowania muzułmańskich fundamentalistów;
  4. Mniej szokujące, ale powszechne przykłady łamania zachodnich standardów w Europie Zachodniej przez tzw. „zwykłych muzułmanów”;
  5. Przedstawianie skrajnych, nieakceptowalnych zachowań jako typowych, ilustrujących to, czym jest islam, np. wiek poślubianych kobiet;
  6. statystyki, które mają udowodnić nielojalność muzułmanów, nieakceptowanie przez nich zachodniego porządku;
  7. przedstawianie islamu jako całości;
  8. muzułmanie przedstawiani nie tylko jako wspólnota religijna, lecz także rodzaj tajnej struktury o tych samych celach politycznych. Teorie spiskowe powielające zimnowojenne schematy, w których komuniści spiskowali, żeby obalić rząd USA w czasach maccartyzmu, czy antysemickie teorie o Żydach, którzy rządzą światem.

Takie zjawisko nie jest czymś zupełnie swoistym dla polskich mediów. Jeśli chodzi o treść, to o jej doborze decydują różne czynniki. Przede wszystkim założenie o istniejących różnicach i podziale na Wschód i Zachód, muzułmanów i niemuzułmanów, często z podkreśleniem niższości tych pierwszych, nie odbiega od tego prezentowanego przez brytyjską prasę, np. „Daily Telegraph”, które dzieli społeczeństwo na Brytyjczyków i muzułmanów, mimo że ci drudzy są pełnoprawnymi obywatelami kraju40. Terroryzm, poniżanie kobiet, fundamentalizm religijny to częste tematy nie tylko brytyjskich, lecz także amerykańskich publikacji.

James Fallows na łamach „The Atlantic” już w roku 1996 oskarżał media o podkopywanie fundamentów demokracji, między innymi w związku z fałszywą zasadą równowagi, w której argumenty obu stron przedstawia się jako równoprawne, podobnie jak słabości i mocne strony kandydatów, mimo że w żadnym razie nie mogą być one porównywalne, pozorując pluralizm, a faktycznie negując sens debaty publicznej41.

Podobna fałszywa równowaga panowała również w polskich mediach. Dziennikarze „tylko zadawali pytania”: „Czy zamachy to jest kwestia nieudanej integracji muzułmanów w Europie?”, „Czy napływ uchodźców grozi nam kolejnymi zamachami?”. Dla uatrakcyjnienia debaty poszukiwali coraz radykalniejszych głosów. Budowali atmosferę strachu, przywoływali zmyślone lub niemal zmyślone fakty, jak słynne „strefy szariatu w Szwecji”, do których policja rzekomo się nie zapuszcza (co zdementowała ambasada Szwecji w Warszawie), z przemówienia prezesa PiS-u Jarosława Kaczyńskiego42.

Władza ramy – czyli jak komunikacja kształtuje przekonania

Manuel Castells, wybitny hiszpański socjolog, opisuje system, w którym procesy komunikacji, zaprogramowane i kontrolowane odpowiednio przez elity, mogą znacząco wpłynąć na przekonania odbiorców, a tym samym zmienić ich polityczne wybory43. Polityka dziś toczy się w mediach i przez media, do jej analizy należy zastosować narzędzia dekonstruujące władzę medialną.

Według badań Pew Research Center tylko 7 proc. informacji może liczyć na zwiększoną uwagę widzów amerykańskich mediów44. Są to informacje, które budują poczucie zagrożenia, odnoszą się do bezpieczeństwa oraz informacje donoszące o łamaniu konwencji społecznych. Bodźce w postaci newsów

wystarczą do tego, żeby wzbudzić odpowiednią reakcję, nie potrzeba samodzielnego przeżycia określonej sytuacji. Zgodnie z opisanym wcześniej mechanizmem emocje powodują skupienie uwagi na danym problemie i skłaniają do poszukiwania większej ilości informacji na jego temat10. Newsy medialne mogą budzić w odbiorcach gniew i niepokój. Niepokój służy unikaniu ryzyka i uruchamia skrypty racjonalne, gniew osłabia ocenę ryzyka, zwiększa zachowania ryzykowne, uruchamia skrypty emocjonalne. Gniew i niepokój wobec interwencji Amerykanów w Iraku w roku 2003 decydował o tym, czy dana osoba popierała wojnę, czy się jej sprzeciwiała.

5 Newsha Tavakolian, Ocalanʼs Angels, 2015Newsy telewizyjne (główne źródło informacji politycznych) ustalają ważność określonych tematów poprzez powtarzanie wiadomości, umieszczanie poszczególnych wydarzeń w nagłówkach, zwiększanie czasu poświęconego danej informacji, podkreślanie ważności informacji, dokonywanie wyboru słów i obrazów ilustrujących wydarzenie oraz zapowiadanie informacji, która pojawi się w wiadomościach. Tworzenie ramy odbywa się za pośrednictwem struktury i formy narracji oraz poprzez dobór dźwięków i obrazów.

Castells wyróżnia trzy elementy procesu tworzenia ram w umysłach za pomocą przekazu. Są to: wyznaczanie hierarchii tematów (agenda-setting), wyjaskrawianie (priming) i ramowanie (framing).

Hierarchizowanie tematów przez odbiorców odbywa się na podstawie tego, w jaki sposób media podkreślają wagę danej informacji. „Badania wskazują też, że świadomość widowni, zwłaszcza dotycząca kwestii politycznych, jest silnie związana z czasem, jaki poświęcają jej media o zasięgu krajowym”45.

Wyjaskrawienie, jak podaje za Scheufelem i Tewksburym Castells, polega na tym, że treść przekazu sugeruje go jako punkt odniesienia do innych tematów, niezwiązanych nawet wprost z tym przekazem. W efekcie odbiorca zaczyna oceniać polityków czy debatę publiczną przez pryzmat wyjaskrawionego tematu.

Ramowanie jest procesem „wybierania i podkreślania pewnych aspektów wydarzeń i kwestii oraz tworzenia między nimi związków w celu propagowania określonej interpretacji, oceny lub rozwiązania”. Co ważne, „tylko te ramy, którym udaje się połączyć przekaz z ramami istniejącymi wcześniej w umyśle, stają się aktywatorami przewodzenia”46.

Gdyby założyć, że w Polsce otrzymaliśmy podobną jak w innych krajach Europy dawkę informacji na temat muzułmanów, terroryzmu, uchodźców i w efekcie wzrost nastrojów islamofobicznych był większy niż gdzie indziej, oznaczałoby to, że albo informacje podane w polskich mediach były sformatowane tak, by uruchamiać ramy strachu, niechęci, a nie np. współczucia lub też że zbliżona treściowo informacja dała inny efekt ze względu na wcześniej istniejące uwarunkowania. Analiza porównawcza przekazu w polskich i zachodnich mediach na tle stosunku do muzułmanów byłaby tu ciekawym i wiele wyjaśniającym zabiegiem.

Ramowanie to nie „formatowanie”, ale raczej aktywizowanie odpowiednich sieci neuronowych, co zakłada, że określone schematy powstały już w mózgu odbiorcy i reagują – bazując na informacjach i emocjach już zgromadzonych – na określony komunikat. Jeśli jest on powtarzany i nie wystąpi zjawisko przeciwramy inaczej definiującej dane zjawisko, to interpretacje zaczynają się utrwalać.

Opisywany przez Castellsa proces kształtowania opinii publicznej to nic innego niż najbardziej wyrafinowany przykład smart power, pojęcia zdefiniowanego przez Josepha K. Nye’a, gdzie zamiast koercji czy próby przekonania do własnego poglądu najbardziej efektywnym mechanizmem jest takie ułożenie agendy i zdefiniowanie problemu, żeby obiekt naszego działania nieświadomie zadziałał zgodnie z naszym interesem47.

Polityczne elity głównego nurtu sprawują największą kontrolę nad ramami newsów. Poziom ich kontroli się intensyfikuje, kiedy ramy

newsów odwołują się do wydarzeń spójnych kulturowo (np. obrony państwa przed wrogiem po wydarzeniach z 11 września 2001 r. lub w czasie wojny). Wpływ ram medialnych na elity polityczne okazuje się wyraźniejszy, kiedy decyzje polityczne nie są pewne. Przeciwramy, żeby okazały się skuteczne, muszą być zakorzenione kulturowo albo mieć wsparcie przynajmniej części elit i mediów, które podzielają dany punkt widzenia48.

Bardzo istotne jest również to, czy w mediach panuje jednomyślność w ocenie danego tematu – przykładowo jednomyślność panowała w kwestii 11 września i konieczności prowadzenia wojny z terroryzmem. W warunkach walczącej o dominację ramy bardzo ważnym elementem jest przedstawianie jej jako już dominującej – tę rolą odgrywają przede wszystkim sondaże opinii publicznej, ale także teksty opinii w gazetach, wypowiedzi komentatorów w telewizjach i radiu, a ostatnio w znacznej mierze ton nadają media społecznościowe, zwłaszcza ważny w kręgach opiniotwórczych Twitter. Konformizm elit i natura współczesnej polityki polega na tym, że po wstępnym ustaleniu hierarchii sił szybko znika potrzeba zmiany tej hierarchii, następuje chęć dostosowania się i niewalczenia z tym, co postrzegane jest jako opinia publiczna. Problem polega na tym, że im bardziej ulega się danej ramie zamiast występować z własną kontrramą, tym bardziej oddaje się pole (odbiorcę) przeciwnikowi, uniemożliwiając sobie przedstawienie spójnej i skutecznej kontrnarracji w danym temacie, co oznacza konieczność próby podjęcia innego zagadnienia lub dostosowania się do wyznaczonego pola przez przeciwnika.

Taki mechanizm wystąpił w Polsce, gdzie po stronie elit politycznych nie znalazła się żadna grupa, która w sposób zdecydowany i jednoznaczny przeciwstawiłaby ramę strachu i zagrożenia ze strony uchodźców (powiązanej z ramą terroryzmu) innej ramie, np. dumy i otwarcia w geście solidarności, zakorzenionej w historycznym doświadczeniu przymusowej emigracji i wojny. Potwierdzają to sondaże opinii publicznej. Według powtarzanych od maja 2015 r. badaniach CBOS-u w ciągu 14 miesięcy liczba osób niechętnych wobec przyjmowania uchodźców wzrosła dwuipółkrotnie, z 21 proc. do 53 proc., a liczba zwolenników ich przyjmowania spadła z 72 proc. do 40 proc. [patrz: Wykres 5]49.

5W omówieniu cytowanego badania pada spostrzeżenie, że w wypadku pytania o relokację do Polski uchodźców z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, znajdujących się na terenie UE, wyniki są jeszcze bardziej jednoznaczne: 66 proc. przeciw, 26 proc. za. „Mimo że w pytaniu nie ma mowy o pochodzeniu uchodźców, na wykresie prezentującym stosunek Polaków do pomocy osobom uciekającym przed wojną wyraźnie zaznaczają się ataki terrorystyczne. Do zamachu w Paryżu (w listopadzie 2015 r.) opinia publiczna była na ogół przychylna przyjmowaniu uchodźców, choć w przeważającej części za słuszne rozwiązanie uznawano azyl tymczasowy. Po tych wydarzeniach przewagę liczebną zyskali niezgadzający się na ich przyjmowanie, którzy od tego momentu stanowią ponad połowę badanych. Kolejny wzrost poziomu sprzeciwu w tej sprawie, który nastąpił po zamachu w Brukseli (w marcu 2016 r.), miał już charakter krótkotrwały”.

Niemiecki politolog mieszkający w Polsce, Klaus Bachmann, w odniesieniu do niechętnych uchodźcom deklaracji Polaków zauważył na spotkaniu w Fundacji Batorego, że przy takich nastrojach społecznych obecnie żaden polski rząd nie mógłby w kwestii uchodźców prowadzić innej polityki niż rząd PiS-u50.

Setki tysięcy uchodźców przestały być tematem „samym w sobie”, a stały się jedynie odpryskiem debaty o terroryzmie w Europie. Radykalizmem stało się w Polsce głoszenie wcześniej zupełnie umiarkowanego „centrowego” postulatu przyjmowania ograniczonej liczby uchodźców. Podjęcie walki w ramach tak zdefiniowanego sporu („Czy mimo wszystko powinniśmy przyjmować uchodźców?”) było z góry skazane na porażkę.

Zakończenie

Problem islamofobii jest zjawiskiem realnym i narastającym. Nie jest łatwo znaleźć odpowiedź na pytanie, czemu akurat w Polsce – która nie ma większych doświadczeń z mniejszością muzułmańską i której nie dotknął ani żaden atak terrorystyczny, ani kryzys uchodźczy – zjawisko islamofobii występuje z taką intensywnością. Wydaje się, że doszło do splotu kilku czynników i dopiero ich dokładne zbadanie pozwoli na udzielenie jednoznacznych odpowiedzi. Przede wszystkim warto wykorzystać wiedzę i doświadczenie z badań nad antysemityzmem. Co prawda w Polsce historia Żydów i muzułmanów jest nieporównywalna, jednak mechanizm konstruowania inności muzułmanina w ramach dyskursu zachodniego – a także w warunkach polskich – przypomina uderzająco to, w jaki sposób konstruowano bazujące na sklejeniu kategorii religijnej i rasowej pojęcie Żyda. Jak pisze Katarzyna Górak-Sosnowska: „idea kulturowego determinizmu Saida jest bardzo popularna w Polsce”, a muzułmanin, wobec braku możliwości osobistego z nim kontaktu, pełni tu funkcję „odległego obcego”51.

Obiecującym tropem w odkryciu przyczyn islamofobii jest analiza dyskursu medialnego na temat muzułmanów w połączeniu z zastosowaniem teorii neuropsychologicznych do badań nad komunikacją polityczną i polityką. Komunikaty dotyczące zamachów terrorystycznych w Paryżu były zestawiane z tematem muzułmanów oraz uchodźców i tworzyły skrypty wywołujący ogromny efekt społeczny oraz polityczny, co potwierdzało teorie Manuela Castellsa. Żeby uzyskać twarde dane dotyczące postaw islamofobicznych, należałoby przeprowadzić badania na grupach konfrontowanych z tradycyjnymi zachowaniami kojarzonymi z muzułmanami (np. modlitwa w miejscu publicznym) w zależności od kontekstu, w jakim są one przedstawiane – czy jest to tradycyjny kraj muzułmański, czy kraj europejski, czy też np. modlitwa terrorystów, film dokumentalny albo materiał prasowy. Warto poddać analizie szczególnie reakcje na materiały filmowe, tzw. migawki, z głównych wydań dzienników telewizyjnych, w których aktom terrorystycznym (podłożonym bombom, dekapitacji) towarzyszą obrazy przedstawiające muzułmanów w tradycyjnych strojach lub modlących się, i zbadać, jaki wpływ na postawy wobec islamu mają tak zmontowane materiały.

Ciekawa byłaby analiza porównawcza przekazów medialnych w kilku krajach europejskich oraz w Polsce pod kątem intensywności przekazu dotyczącego terroryzmu, muzułmanów oraz uchodźców. Gdyby się okazało, że przekazy te są zbliżone, oznaczałoby to, że Polacy pozostają bardziej podatni na islamofobię lub że skrypty uruchamiane za pomocą określonych przekazów medialnych działają na nich silniej. Gdyby jednak wyszło na to, że polskie przekazy medialne są bardziej nacechowane otwartą bądź ukrytą stereotypizacją islamu, wówczas to one byłyby odpowiedzialne za nieproporcjonalny do problemu wzrost islamofobii w Polsce.

Bez tworzenia uruchamiającej odpowiednie skrypty w mózgu narracji (ramy) dany przekaz nie może być skuteczny – zwłaszcza wtedy, gdy bazuje wyłącznie na suchych faktach. Jeśli tworzy się ramę, w której zestawia się zamachy terrorystyczne z uchodźcami, i do takiej dyskusji zaprasza ekspertów, to nawet ktoś tłumaczący, że nie można pociągać do odpowiedzialności całej grupy, w kontekście całej konstrukcji przekazu wyda się skrajnie niewiarygodny. Będzie wzmacniał stereotyp spisku elit próbujących ukryć prawdę przed społeczeństwem. Teoria komunikacji wyjaśnia, dlaczego próby objaśniania i tłumaczenia, czym jest islam w takim kontekście, okazały się społecznie zupełnie nieskuteczne. Jedynym sposobem byłoby wytworzenie innego skryptu – z innym przekazem – i odpowiednie jego nagłośnienie.

Tu dochodzimy do kolejnego elementu, czyli braku silnego i jednoznacznego głosu elit politycznych w Polsce sprzeciwiających się utożsamianiu islamu z terroryzmem i przede wszystkim zamachów terrorystycznych z uchodźcami. Ustąpienie pola tym, którzy na islamofobii zdobywali polityczne korzyści, sprawiło, że nastroje społeczne, początkowo akceptujące przyjęcie uchodźców, jednoznacznie zmieniły się na wrogie uchodźcom. Żaden polityk i żaden rząd nie mógłby w takich warunkach optować za przyjmowaniem uchodźców.

Islamofobia ma daleko idące konsekwencje społeczne i polityczne. Jest na rękę muzułmańskim terrorystom. Dzięki niej mogą oni pozyskiwać kolejnych wyalienowanych członków społeczności Europy Zachodniej. Muzułmanie widzą, że nie są obywatelami pierwszej kategorii. Poczucie niższości i upokorzenie prowadzą do poszukiwań ideologii, która może dać odpór poniżeniu, zapewnić poczucie wartości.

Podsycanie konfliktu na linii Zachód–islam jest jednym z najważniejszych celów i narzędzi budowania własnego wpływu przez liderów dżihadu, co potwierdza lektura prywatnego listu, który lider światowej Al-Kaidy – Ajman al-Zawahiri – napisał do przywódcy irackiej gałęzi Al-Kaidy, al-Zarkawiego. Wyrazisty konflikt z „niewiernymi”, taki jak w Iraku, oraz globalny konflikt wynikający z „prześladowania” muzułmanów są zdaniem ówczesnego lidera Al-Kaidy kluczem do zwycięstwa52. Jednym z najlepszych narzędzi propagandowych i rekrutacyjnych Al-Kaidy jest założenie, że Zachód znajduje się w stanie wojny z islamem i muzułmanami – argument, który jest wzmacniany każdego dnia przez tych, którzy sugerują, że wszyscy muzułmanie są terrorystami i wszyscy ci, którzy wyznają islam, stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa USA53.

Narastająca islamofobia w Polsce i Europie jest pokłosiem tego, w jaki sposób definiuje się tożsamość muzułmańską, ale też sposobu formułowania medialnych i politycznych komunikatów oraz ich wykorzystywania. Bez zrozumienia natury tych procesów ci, którym za względów moralnych, społecznych i politycznych zależy na tym, by islamofobię ograniczać, będą skazani na porażkę.

Tekst bazuje na pracy licencjackiej „Islamofobia w Polsce: przyczyny i konsekwencje” napisanej w Katedrze Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego pod kierunkiem dr Marty Woźniak-Bobińskiej.

1 K. Górak-Sosnowska, Deconstructing Islamophobia in Poland, Warszawa 2014, s. 10.

2 A. Stefaniak, Postrzeganie muzułmanów w Polsce: raport z badania sondażowego, Centrum Badań nad Uprzedzeniami, Warszawa 2015, s. 4.

3 K. Górak-Sosnowska, Dz. cyt.

4 K. Sadowa, Muzułmanie w Europie – asymilacja czy koegzystencja?, „Wrocławskie studia erazmiańskie”, zeszyt VIII, Wrocław 2014., s. 374.

5 A. Stefaniak, Dz. cyt., s. 4.

6 J. Baudrillard, Symulakry i symulacja, Warszawa 2005, s. 134.

7 Stosunek Polaków do innych narodów, badanie CBOS, luty 2012 r.

8 K. Górak-Sosnowska, Wizerunek islamu i muzułmanów w Polsce w świetle badań socjologicznych, [w:] Współczesne problemy świata islamu, M. Malinowski, R. Ożarowski (red.), Gdańsk 2007, s. 141–153.

9 Ariadna, Ogólnopolski panel badawczy, <http://panelariadna.pl/userpanel.php> (26 września 2016 r.).

10 Patrz: selektywny dobór informacji przez filtr istniejących już matryc poglądów i postaw – M. Castells, Władza komunikacji, Warszawa 2013; D. Westen, Mózg polityczny, Poznań 2014; J. Haidt, Prawy umysł, Smak Słowa, Sopot 2014.

11 A. Stefaniak, Dz. cyt., s. 22.

12 Brunatna księga, Stowarzyszenie Nigdy Więcej, nr 22, 2016, s. 1–14.

13 Raport Europejskiej Komisji przeciwko Rasizmowi i Nietolerancji (ECRI), <https://www.coe.int/t/dghl/monitoring/ecri/Country-by-country/Poland/POL-CbC-V-2015-20-POL.pdf> (18.07.2016 r.).

14 P. Marszałek, Zestawili komentarze Polaków ze zdjęciami nazistów. Przerażające, jak bardzo pasują, <http://natemat.pl/154067,blokowanie-mozliwosci-komentowania-tekstow-o-uchodzcach-nic-nie-zmieni> (26 czerwca 2016 r.).

15 Agora zablokowała w swoich serwisach możliwość komentowania tekstów o uchodźcach, <http://www.press.pl/tresc/40986,agora-zablokowala-w-swoich-serwisach-mozliwosc-komentowania-tekstow-o-uchodzcach> (28 września 2016 r.).

16 Tamże, s. 11.

17 Fanpage Trends, Sotrender, sierpień 2016 r., <https://www.sotrender.pl/trends/facebook/reports/201608/ngo#trends> (20 września 2016 r.).

18 „Newsweek”, nr 17/2012.

19 D. Zdort: Dokąd deportować Tatarów, „Rzeczpospolita”, 6 lutego 2015 r., <http://www.rp.pl/artykul/1177173-Dominik-Zdort–Dokad-deportowac-Tatarow.html?template=restricted> (24 września 2016 r.).

20 Karykatury Mahometa. Między satyrą a bluźnierstwem, <http://www.dw.com/pl/karykatury-mahometa-między-satyrą-a-bluźnierstwem/a-18756602> (18 września 2016 r.).

21 „Rzeczpospolita”, 4–5.02.2006, s. A5.

22 K. Fuchs, I.C. Kamiński, Spór wokół publikacji karykatur Mahometa, „Problemy współczesnego prawa międzynarodowego, europejskiego i porównawczego”, vol. VII, 2009.

23 Karykatury Mahometa – dezaprobata biskupów, 4 lutego 2006, <http://www.kosciol.pl/article.php/20060204212952134> (18 września 2016 r.).

24 Art. 196 Kodeksu karnego: Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

25 B.R. Barber, Dżihad kontra McŚwiat, Warszawa 2007.

26 Wobec tragicznych wydarzeń w Paryżu Polska nie widzi politycznych możliwości wykonania decyzji o relokacji uchodźców, http://wpolityce.pl/swiat/271757-polska-musi-zachowac-pelna-kontrole-nad-swoimi-granicami-nad-polityka-azylowa-i-migracyjna, opublikowano 14 listopada 2015 r. (22 września 2016 r.).

27 RMF FM, <http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-zaden-unijny-kraj-nie-zrobil-ws-uchodzcow-mniej-niz-rzad-ewy,nId,1922022> (20 września 2016 r.).

28 Zamach w Paryżu. Przyszły minister ds. europejskich: „Nie wykonamy decyzji o przyjęciu uchodźców”, „Gazeta Wyborcza”, 14 listopada 2015 r., <http://wyborcza.pl/1,75398,19186929,zamach-w-paryzu-przyszly-minister-ds-europejskich-przeciw.html> (24.09.2016 r.).

29 Ł. Warzecha, Zamachy w Paryżu. To jest otwarta wojna. Wojna tutaj, u nas, na naszym kontynencie, nie na Bliskim Wschodzie, 14 listopada 2015 r., <http://wpolityce.pl/polityka/271740-zamachy-w-paryzu-to-jest-otwarta-wojna-wojna-tutaj-u-nas-na-naszym-kontynencie-nie-na-bliskim-wschodzie> (23 września 2016 r.).

30 Reakcje świata muzułmańskiego na zamach w Paryżu, Notatka BBN, <http://www.bbn.gov.pl/pl/prace-biura/publikacje/analizy-raporty-i-nota/6404,Notatka-BBN-Reakcje-swiata-muzulmanskiego-na-zamach-w-Paryzu.html> (25 września 2016 r.).

31 G. Miller, S. Mekhennet, One woman helped the mastermind of the Paris attacks. The other turned him in., „Washington Post”, 10 października 2016 r., <https://www.washingtonpost.com/world/national-security/one-woman-helped-the-mastermind-of-the-paris-attacks-the-other-turned-him-in/2016/04/10/66bce472-fc47-11e5-9140-e61d062438bb_story.html> (20 września 2016 r.).

32 Przywódcę zamachowców paryskich wydała muzułmanka, <https://euroislam.pl/przywodce-zamachowcow-paryskich-wydala-muzulmanka/> (20 sierpnia 2016 r.).

33 Szef ABW: Zamachy w Paryżu to zemsta za marginalizowanie muzułmanów, „Dziennik Gazeta Prawna”, 14 listopada 2016 r., <http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/905085,abw-zamachy-payz-zemsta-za-marginalizowanie-muzulmanow.html> (25 maja 2016 r.).

34 S. Sierakowski, Uchodźcy to ofiary, a nie sprawcy terroryzmu, 14 listopada 2016 r., <http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/francja/20151114/sierakowski-zamachy-paryz-uchodzcy> (23 września 2016 r.).

35 Ekspert o zamachach w Paryżu: to dopiero początek!, <http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/zamachy-w-paryzu-ekspert-o-przyczynach-zamachu/zf556zp> (13 listopada 2016 r.).

36 Debata: Uchodźcy, 23 lutego 2016 r., <http://vod.tvp.pl/23869358/23022016> (25 września 2016 r.).

37 L. Włodek, TVP manipuluje. Przedstawia kobietę z Tadżykistanu jako „żonę terrorysty”. To nieprawda. „Gazeta Wyborcza”, 11 marca 2016 r., <http://wyborcza.pl/1,75398,19754547,tvp-manipuluje-przedstawia-kobiete-z-tadzykistanu-jako-zone.html> (20 marca 2016 r.).

38 Miriam Shaded – działaczka NGO walcząca o delegalizację islamu, kandydatka do parlamentu partii KORWiN, szefowa Fundacji Estera, sprowadzającej do Polski wyłącznie uchodźców chrześcijańskich, <http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/514964,miriam-shaded-islam-konstytucja-religia-zakaz-szariat-dzihad.html> (27 sierpnia 2016 r.).

39 Debata: Uchodźcy, Dz. cyt., 55 minuta materiału (25 września 2016 r.).

40 M. Wolf, Orientalism and islamophobia as continuous sources of discrimination?, licencjat, University of Twente, Enschede 2015, <http://essay.utwente.nl/67684/>, s. 6, (28 września 2016 r.).

41 J. Fallows, Why Americans Hate the Media, „The Atlantic”, luty 1996 r., <http://www.theatlantic.com/magazine/archive/1996/02/why-americans-hate-the-media/305060/> (15 sierpnia 2016 r.).

42 Strefy szariatu w Szwecji? Jest reakcja na słowa prezesa PiS, 18 września 2015 r., <http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/jaroslaw-kaczynski-o-prawie-szariatu-w-szwecji-reakcja-szwecji,578242.html> (24 września 2016 r.).

43 M. Castells, Dz. cyt., s. 36–61.

44 Tamże, s. 162.

45 Tamże, s. 164.

46 Tamże, s. 163–164.

47 J.K. Nye, The Future of Power, New York 2011.

48 Tamże, s. 170–171.

49 Komunikat z badań CBOS, Stosunek do przyjmowania uchodźców, <http://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2016/K_111_16.PDF> lipiec 2016 r., (28 września 2016 r.).

50 Okrągły stół Fundacji Batorego, materiały własne.

51 K. Górak-Sosnowska, Deconstructing Islamophobia in Poland, Dz. cyt., s. 49.

52 Cyt. za: M. Cook, Ancient religions, modern politics. The Islamic case in comparative perspective, Princeton 2014, s. 360–370.

53 A. Wajahat, E. Clifton, M. Duss, Fang Lee, S. Keyes, F. Shakir, Fear, Inc.: The Roots of the Islamophobia Network in America, Waszyngton 2011, s. V, <http://www.americanprogress.org/issues/2011/08/pdf/islamophobia.pdf> (27 września 2016 r.).

Rozmowy z Oksaną :)

11 marca 1959. Szef misji CIA we Frankfurcie do Centrali: ” Tajne (…) Chociaż nic na to nie wskazuje, to ukraiński ruch rewolucyjno-wyzwoleńczy ma charakter wybitnie katolicki. Jest to tym bardziej oczywiste skoro wziąć pod uwagę, że jego pochodzący z Wołynia, Polesia, Bukowiny i ukraińskiego Zakarpacia uczestnicy jakkolwiek są deklaratywnymi reprezentantami ortodoksyjnego nurtu [chrześcijaństwa] to właściwie bronią interesów ukraińskiego Kościoła katolickiego, postrzegając go jako siłę walczącą z komunizmem. [Tak więc] wychodząc naprzeciw wiarygodnym doniesieniom koła watykańskie zmuszone są przyznać, że ukraiński ruch narodowo-wyzwoleńczy występuje [de facto] w obronie Kościoła katolickiego. Ktokolwiek twierdzi inaczej, nie rozumie projektu ( w oryginale: intention) Kościoła katolickiego na Wschodzie, a szczególnie interesów Watykanu na Ukrainie.(…) Niektóre z ukraińskich ugrupowań nacjonalistycznych, takie jak banderowska frakcja Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów akcentują swoje pełne oddanie i lojalność ( w oryginale: devotion) wobec Koscioła katolickiego. Można to częściowo wytłumaczyć faktem otrzymywania przez frakcję banderowską OUN wydatnej pomocy finansowej ze strony kół watykańskich aż do roku około 1950. [Pomoc ta ustała, kiedy stało się powszechnie wiadomym, że] OUN(b) to totalitarna, prymitywna (w oryginale: narrow minded) a nawet amoralna organizacja, mająca na sumieniu masowe mordy m.in. niewinnej ludności cywilnej ( w oryginale: mass murders of guilty as well as innocent persons”, tłum. JK (1)

W całej sprawie chodzi także o interesy zakonu ojców redemptorystów, do którego należy Radio Maryja. Jego greckokatolickie placówki na Kresach Wschodnich II RP odegrały haniebną rolę w trakcie ludobójstwa Polaków. Zakonnicy podżegali do zbrodni,święcili broń i narzędzia tortur. Należąca do nich wołyńska stacja radiowa lżyła Polaków.”(K. Nesterowicz, P. Czerwiński – „Rzeź pamięci”, Faktycznie, numer 3/2016, 21-27.07.2016

Cytuje też Swianiewicz opowieść Stanisława Mackiewicza ” o jakimś księdzu (…), z którym miał dłuższa rozmowę i który był szczególnie optymistyczny co do współdziałania z Rosją Sowiecką w razie wybuchu konfliktu zbrojnego z Niemcami” … ” Trzeba pamiętać, że był to okres po wielkich procesach pokazowych i wielkich czystkach, kiedy wiele setek tysięcy ludzi zesłano do łagrów, o czym na ogół w Polsce wiedziano. Mentalność społeczeństwa polskiego w przededniu wojny 1939 roku może być przedmiotem interesujących studiów socjologicznych i psychologicznych” ( R. Ziemkiewicz „Jakie piękne samobójstwo”, str. 204 )

Oksanę poznałem przypadkowo. Pani Oksano, o co w tym wszystkim chodzi? -zagadnąłem – patrząc na to co się dzieje na portalach społecznościowych to mam wrażenie, że utknąłem w jakiejś dziurze w czasoprzestrzeni, w jakiejś paralelnej rzeczywistości: trwa właśnie “nacjonalna rewolucja 1941 roku”  a ja przyglądam się jak rasowo czyste rycerstwo “Ukroreichu” walczy z bolszewicką nawałą… – Wie pan, większość  tych radykałów to radykałowie w gębie, ludzie nie wiedzą już komu ufać. Tam jest ogromny potencjał ludzki i zerowy polityczny, wielu powiem panu to  nawet nie wie, powiedzmy,  że Jarosz jest z Dnieprodzierżyńska, że on wcale nie pochodzi z zachodniej Ukrainy, oni są oszukiwane strasznie. Mają mało dostępu do prawdziwej informacji a najważniejsze, że mają zero dostępu do informacji zachodnich. Młodzież jest teraz manipulowana nacjonalistami to fakt, ale te kto się uczy i wyjeżdża gdzieś za granicę to już są zupełnie inne, a nie każdego stać na studia i to są pierwsze ofiary manipulacji . Jakby nie wojna to by ten proces był o wiele mniej emocjonalny i trudniejszy do przeprowadzenia. Starsze ludzie wieku mojej mamy to boją się nacjonalistów, oni czekają bo nie wiedzą co robić. A nie ma tam po prostu żadnej jakiejś rozsądnej siły, jest jałowe pole do działania na gruncie demokracji, ale kto będzie Don Kichotem żeby walczyć z wiatrakami ?

Aleksiej jest archeologiem. Specjalizuje się w m.in. problematyce związanej z rzezią wołyńską. Kilka dni temu na jednym z portali społecznościowych opublikował następujący tekst:

„Szanowni Państwo, przyjaciele i koledzy! My – ukraińscy naukowcy, historycy, krajoznawcy, patrioci Wołynia – zwracamy się do Państwa w następującej sprawie. Jesteśmy zaniepokojeni i bardzo oburzeni powstałą w naszym kraju sytuacją z postawą wobec wielkiej wspólnej pamięci, historii oraz dziedzictwa narodów-braci – polskiego i ukraińskiego. Dziś na Wołyniu spotykamy totalne zniszczenie i plądrowanie pamięci i zabytków, które wcześniej były symbolami duchowego i kulturowego rozwoju kraju. Budynki kościołów i pomieszczeń, które dawniej należały do katolickich wspólnot zakonnych, ulegają plądrowaniu i zniszczeniu. Budynki, związane z życiem wybitnych działaczy kultury ukraińskiej i polskiej, są rujnowane i znikają. Całe cmentarze z setkami grobów są cynicznie wyrzucane na śmietnik. Organy władzy oraz urzędnicy samorządu terytorialnego zaniechali wykonania swoich obowiązków i przestępczo obserwują to nowoczesne barbarzyństwo. Wszystkie nasze próby zatrzymania tego haniebnego zjawiska na poziomie prawnym wyczerpały się. Dlatego apelujemy do naszych braci Polaków, do naukowców i rządu Polski z wołaniem o założenie wspólnego „frontu” w walce o ocalenie naszych wspólnych historycznych korzeni i kultury. Tylko przez wspólny wysiłek myślących patriotów zdążymy uratować naszą historię i przekazać wnukom wzorzec porozumienia dziadków i ojców. Za naszą i waszą wspólną historię! Członkowie Grupy roboczej ds. zachowania i rozwoju środowiska historycznego miasta Łucka. ([email protected])”

Brodzące w złocie, zalepione miodem, słoneczne popołudnie. W ciszy „Sklepów cynamonowych” bujny ogród jak ze starego gobelinu tonie w drzemce. Odurzona światłem kamera jest dyskretna, raz pokazuje błękitny żar nieba by potem odetchnąć widokiem niewybrednych kwiatuszków stojących bezradnie w swych nakrochmalonych, różowych i białych koszulkach. Jacyś ludzie chcą, żeby drobniutka staruszeczka wróciła pamięcią do czasów dzieciństwa. Siedzi właśnie teraz i przędzie delikatnie swoją opowieść, pełną niemożliwej do opisania grozy. Głos ma dobry i ciepły, czasem westchnie głęboko. A pamięta wszystko, tak jakby to było wczoraj: uprowadzone w nocy przez ludzi w maskach Katię i Nadię (nikt ich więcej nie zobaczył), zaszlachtowanego bagnetami „dida”, zamordowane przez policajów młode Żydówki, skrępowane drutami trupy, żyjących w biedzie wojenną wdowę z dzieckiem zarąbanych potem w ogródku przez „zapekłego nacjonalista” , strach, że wszystko obserwują, nocny strach czy przyjdą, prowokacje „Polaki kogoś zabiły”, „stribkiw” . Wielokrotnie podkreśla, że do pojawienia się banderowców nie było nienawiści między Ukraińcami i Polakami. A potem „w jeden dzień idą bandery, a na drugi AK”, wspomina. „Straszniejsze to było, ne pereskazaty…”

Pismo do IPN-u nr. 1

„Jestem w posiadaniu materiału dotyczącego ukrywania oraz udzielania różnych form pomocy Polakom ( donoszenie żywności w nocy na bagna) przez ukraińską rodzinę. Proszę o wskazanie procedury wpisu do księgi pamięci „Sprawiedliwych Ukraińców”. Proszę również o wskazanie, czy na wyraźną prośbę osoby zainteresowanej możliwy jest wpis anonimowy.”

Coraz lepiej opracowywane zasoby archiwalne dostarczają coraz to nowych łamigłówek, prosto mówiąc: im dalej w las, tym ciemniej. Ich rozwiązywaniu nie sprzyja dyspozycyjność polityczna niektórych historyków podejrzewanych nawet o preparowanie czy wręcz fałszowanie powierzonych sobie materiałów – jaskrawym, podręcznikowym przykładem tutaj może być  sugestywna wizja breakdance’a meduzy w wiadrze z wodą chlorowaną jaką jest działalność publicystyczna dokonującego cudów kazuistyki i nadinterpretacji Wołodymyra Wiatrowycza. (2) Mimo że całą dotychczasową karierę zbudował na politycznym aktywizmie w neobanderowskich witrynach „badawczych” (zawieźli go nawet z prelekcjami na Harvard) to znalezienie jakiejkolwiek informacji na temat jego przynależnosci organizacyjnej jest obecnie niemożliwe, gdzieniegdzie pojawiają się tylko śladowe wzmianki dotyczące rzekomego członkostwa w neonazistowskiej, jak chcą niektórzy, partii Swoboda a wcześniej Socjal Nacjonalnej Assambleji oraz bliskich związków z kryptonazistą Parubijem, o którym w dalszej części tego materialu (3) (aktualizacja 2016-07-11 Jarosław Hrycak niedwuznacznie sugeruje, że obskakiwany jakiś czas temu przez A. Michnika Wiatrowycz może być faktycznie prokremlowskim prowokatorem:http://uamoderna.com/blogy/yaroslav-griczak/kyiv-streets-renaming ) W świecie bizantyjskich manipulacji Swoboda jest tworem ciekawym: jej geneza ma związek z bardzo skomplikowaną grą wyborczą prezydenta Janukowycza, istnieją przekonujące dowody na to, że była projektem finansowanym przez prezydencką Partię Regionów w celu rozbicia i przejęcia nacjonalistycznej opozycji a tym samym stworzenia dla Janukowycza bezwolnego partnera sparringowego do ustawki o przesądzonym z góry wyniku. ( Kuzio, Rudling; por. Mitterand i Front National)(4)(5)(6). Dosyć paradoksalnie natomiast, zdecydowanych pro-kremlowskich tym razem prowokatorów wśród nacjonalistów może być o wiele więcej niż się wydaje, (7)(8)(9) zaś modelowo samodestrukcyjny charakter wrzawy wokół pilotażowej swego czasu „ustawy językowej” to tylko wierzchołek góry lodowej. Według znawcy zagadnienia Antona Szechowcowa, do tych pierwszych należy gwiazda ukraińskich telewizyjnych plateaux, ex-duginista i instruktor pro-putinowskich „Naszych”( w tym samym czasie co „prowadzący” rebelię na Donbasie agent GRU Girkin – „Striełkow”, aktualizacja 2016-06-07 Kim jest dla służb rosyjskich Girkin? – dyskusja: https://web.facebook.com/ivan.katchanovski/posts/1260808400615710?pnref=story), mistyk i nacjonalista Dmytro Korczyński (10)(11)(12)(13). Wiaczesław Lichaczew, inny badacz post-sowieckiej faszosfery, nazywa uczestniczących wcześniej w „operacji antyterrorystycznej” na Wschodzie Ukrainy a obecnie zasiadających w Werchownej Radzie członków „Bractwa” Korczyńskiego „prowokatorami” i wie, o czym mówi. (14) Równie ciekawym jest, że „psy wojny” z nacjonalistycznej ukraińskiej organizacji UNA/UNSO podczas konfliktu w Transdniestrii (kierowana była wtedy przez Korczyńskiego) walczyły wspólnie z rosyjskimi kozakami przeciwko wojskom mołdawskim (15), podczas gdy kilka lat później ta sama organizacja wzywała już do wojny z Rosją, występując przeciwko tym samym kozakom w „Noworosji”. (16) Natomiast BBC i to od razu w 2014 roku zdiagnozowała prowokacyjny charakter bojówek neobanderowskiego parasola jakim jest „Prawy Sektor” (17) wraz z jego mętnym trzonem, organizacją „Tryzub im. S. Bandery” (oczkiem w głowie Sławy Stećko, o której dalej, patrz również: przypisy) (18)(19) , zaś wcale spora liczba obserwatorów wydarzeń zaczęła węszyć ukrytą mechanikę pro-kremlowską coraz natrętniej charakteryzującą środowiska „patriotyczne” . (20)(21) Wielu zauważyło przede wszystkim dziwną i kłującą w oczy synchronizację działań bojówkarzy z następującym niejako automatycznie, szczególnie agresywnym rosyjskim jazgotem propagandowym, całość na zasadzie sprzężenia zwrotnego: akcja-reakcja. Kanadyjski politolog Ivan Katchanovski broni ponadto tezy, że tzw. masakra snajperów na kijowskim Majdanie była w istocie krwawą prowokacją nacjonalistycznych bojówek kontrolowanych przez Majdan (w tym kontekście wymieniane są nazwiska sotnika Parasiuka i komendanta Parubija) (22) w celu możliwie jak najbardziej skrajnego zradykalizowania pokojowego protestu, doprowadzenia do zbrojnego konfliktu i w ostatecznym chaosie siłowe przejęcie władzy przez konkurencyjną w stosunku do Janukowycza opcję oligarchiczną. (23) Efektem w skali makro był Anschluss Krymu oraz rosyjska agresja na Donbasie. Last but not least, goszczący jakiś czas temu w Warszawie na zaproszenie fundacji Otwarty Dialog przedstawiciele Prawego Sektora też zajmowali się tym, co umieją robić najlepiej czyli prowokacjami, najchętniej dla uzyskania pełni efektu przy udziale polskich narodowców w charakterze pudła rezonansowego . (24)(25) (aktualizacja 2016-07-09  poszlakę kałamarnicy oplatującej m.in. kokietowaną przez koła PiS-owskie  Fundację Otwarty Dialog zasugerowali analitycy z wirtualnej grupy „Rosyjska V kolumna w Polsce”, odnośny fragment: „Listopad 2015 – przemyscy narodowcy wyjeżdżają do Warszawy na Marsz Niepodległości. Wśród nich jest Bogdan Łucak [https://goo.gl/oQhS6V], o dziwo młodociany ukraiński nacjonalista, który na swojej stronie FB w zakładce „polubione” ma niemal wszystkie oddziały Prawego Sektora [https://goo.gl/jI2dhM] i przede wszystkim jest synem zamieszkałego we Lwowie Artema Łucaka [https://goo.gl/krYSfA], pełniącego (wówczas) funkcję naczelnika sztabu 8 roty „Prawego Sektora”, pseudonim „Doktor”. Łucak senior należy do bezpośredniego otoczenia politycznego Dmytra Jarosza [http://goo.gl/nJ25OY]. Natomiast Łucak junior publikuje [https://goo.gl/Fb5D4u] zdjęcie siebie z Majkowskim z 11 listopada w Warszawie: obydwaj trzymają broń i widoczna jest między nimi zażyłość. Pod spodem ktoś komentuje: „na imigrantów” [https://goo.gl/U5eKce]. Dowiedzieliśmy się, że naczelny „antybanderowiec” miasta (chodzi o Przemyśl – JK) Majkowski często odbiera ze szkoły młodego Bogdana Łucaka, który do niego mówi „wujek”, podczas gdy jego ojciec Artem pod czerwono-czarnymi flagami walczy na wschodzie Ukrainy jako dowódca batalionu oddziału „Aratta” [https://goo.gl/Hfj7yB]. (…) W Polsce Artem Łucak stał się znany po tym, jak w czerwcu 2015 roku prezentował wystawę o „Prawym Sektorze” [http://goo.gl/iDCOk0] w warszawskim lokalu „Ukraiński Świat” prowadzonym przez fundację „Otwarty Dialog”, a wcześniej w maju w tym samym miejscu prowadził spotkanie zachęcające obywateli ukraińskich zamieszkałych w Polsce do glosowania na kandydatów Prawego Sektora [http://goo.gl/8ezUS3], podczas którego swoimi delikatnie mówiąc nieprzemyślanymi (czyżby?) enuncjacjami o mordowaniu Polaków na Wołyniu („niech ktoś to najpierw udowodni”) dał pożywkę antyukraińskiej propagandzie na długie tygodnie [http://goo.gl/TZmb0t], kompletnie niwecząc nadzieje, które niektórzy kładli we wcześniejszych pro-polsko brzmiących wypowiedziach Dmytra Jarosza. Artem Łucak [https://goo.gl/M43azu] urodził się w Moskwie w 1972 roku. (…) W latach 1991-93 służył [http://goo.gl/YyyOHz] w wojskach pogranicznych Federacji Rosyjskiej (Краснознамённом Новороссийском пограничном отряде в/ч 2156 11- ПОГЗ) [http://goo.gl/XdVtmVhttps://goo.gl/NQNKBK]. KGB a potem FSB bardzo uważnie przyglądała się doborowi do takich oddziałów pogranicznych operujących na Kaukazie. W roku 2001 Artem Łucak zakończył [https://goo.gl/zP0yUL] rosyjski medyczny uniwersytet im. Pyrogowa – elitarny, gdzie dostać się było bardzo trudno. Przeważnie uczyły się tam dzieci medyków z tytułami, dyplomatów i ludzi z tzw. elity politycznej. W Moskwie zajmował się między innymi biznesem ochroniarskim w ramach firmy „Lajkon” [http://goo.gl/zEZlGi]. Chyba nie będzie przesadną aluzją stwierdzić, że firmy ochroniarskie w Federacji Rosyjskiej (ktoś powie, podobnie jak w Polsce…) prowadzą przeważnie nieco specyficzni obywatele. Artem Łucak mieszkał wówczas w Moskwie przy ul. Wynogradowa 6/144 [http://goo.gl/EOS1tH]. (…) Prawdopodobnie rosyjskie obywatelstwo ma do dziś, ale niewykluczone, że mogło się to zmienić w ostatnim czasie. (…) Wczesnym latem 2014 roku zjawił się w Przemyślu. Prawy Sektor tego faktu w ogóle oficjalnie nie komentował, ale rosyjskie wydania owszem i to  raczej  aktywnie [http://goo.gl/ShpR4x,http://goo.gl/mG0R5Whttp://goo.gl/sRi6Gghttp://goo.gl/uPbP80]  . (…) W kontekście tego, że panowie Majkowski i Łucak, każdy po swojej stronie granicy, całkiem skutecznie psują stosunki polsko-ukraińskie jednocześnie przyjaźniąc się, podczas gdy na użytek gawiedzi stoją na kompletnie przeciwstawnych pozycjach politycznych uważamy, że powołane do tego instytucje obu krajów powinny pójść, najlepiej razem, zarysowanym tu tropem.” całość tekstu: https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=408936772609861&id=218251225011751&pnref=story )

Natomiast łysoli ze Swobody widywano nie tylko z pozostającym pod kremlowską kroplówką Jean-Marie le Penem (26) ale również na Marszach Niepodległości w Polsce, co Grzegorz Rossolinski-Liebe tłumaczy swojego rodzaju syndromem faszystowskiej międzynarodówki, w ramach której neobanderowcy najnaturalniej w świecie znajdują wspólny język z radykałami wszystkich maści (27) a jak nie, to równie naturalnie powstaje wzajemnie uzależniony, samonapędzający się, ekstremalny układ dwubiegunowy lub mamy do czynienia z czymś w rodzaju „nocy długich noży” o zmiennym natężeniu, jaką na przykład zdaje się być obecna faza wojny na Donbasie: „nasi” nihilistyczni fanatycy przeciwko „ich” fanatykom i co, umiejętnie podsycane, może trwać wiecznie i o to chodzi. Świat permanentnej „bumfight”, punktowany medialnymi „incydentami z Gleiwitz”.

Manipulacja ukraińskim ruchem nacjonalistycznym przez sowiecką agenturę ma długą i typowo pogmatwaną historię. W tajnym opracowaniu CIA czytamy w jednym i tym samym zdaniu o mistrzowsko opanowanych przez koła OUNowskie strategiach dywersji propagandowej przy równoczesnej wysokiej podatności tego środowiska na sowiecką penetrację. (28) Jest wiadomym, że w latach 20. i 30. OUN współpracowała nie tylko z Abwehrą ale również z sowiecką razwiedką, bliskie kontakty z Sowietami utrzymywał zamordowany na koniec przez Sudopłatowa (tego samego, który zajmował się werbunkiem polskiej arystokracji) Jewhen Konowalec.(29) W podobnym duchu utrzymane i wcale nie karkołomne spekulacje pojawiły się na temat Romana Szuchewycza oraz skali działania i charakteru oddziałów dywersyjnych NKWD. (30)(31) ( na marginesie: zdaniem Grzegorza Motyki, nie ma nic co wskazywałoby na udział tych oddziałów w rzezi wołyńskiej). Według dokumentów z archiwów KGB opublikowanych i skomentowanych przez Jeffreya Burdsa (32) (patrz również: 33) tylko jeden tajemniczy agent sowiecki działający wewnątrz OUN a którego tożsamości do dziś nie udało się ustalić przyczynił się do „neutralizacji” około 400 działaczy nacjonalistycznych. Przy czym okrężnych analogii może być co najmniej kilka. Roman Garbacik  w recenzji książki Piotra Zychowicza ” Obłęd ’44” pisze : „Na szczytach władzy Polskiego Państwa Podziemnego, Delegatury Rządu na Kraj, a także w samym Londynie niewątpliwie działała sowiecka agentura, dążąc do takich a nie innych rozwiązań, często poza wiedzą Naczelnego Wodza. Wymieniane są tu dwa nazwiska, będące dla większości Polaków ikonami patriotyzmu i poświęcenia – Okulickiego i Tatara. Trzeci, premier Stanisław Mikołajczyk jest dla autora nie tyle zdrajcą, co postacią żałosną – naiwniakiem i nieudacznikiem. Ze względu na te tezy właśnie książka Zychowicza będzie wstrząsem dla wielu czytelników. (…) Odruch czasowej i czysto koniunkturalnej lokalnej współpracy z Niemcami na Kresach nie został zaaprobowany przez najwyższe dowództwo AK i rząd polski w Londynie. Przeciwnie – nakazał on zerwanie wszelkiej kolaboracji z Niemcami na rzecz współpracy z Armią Radziecką. Współpracy, która oczywiście w mniemaniu władz nie była już „kolaboracją”. Tymczasem oddziały AK, które wykonały ów rozkaz, odsłaniając swe struktury i dzielnie wypierając Niemców wespół z Czerwoną Armią były następnie otaczane przez NKWD. Oficerów najczęściej spotykał katyński strzał w potylicę, reszta miała wybór; albo Armia Berlinga, albo wywózka wgłąb Rosji. Nieporównanie lepiej wyposażone, umundurowane i przeszkolone – w zestawieniu z powstańcami warszawskimi oddziały AK z Kresów (i nie tylko) mogły też skutecznie za cichą aprobatą Niemców uratować od okrutnej rzezi ok. 130 tys. bestialsko zamordowanych przez UPA Polaków na Wołyniu. Nie uczyniono tego, bo najwyższe czynniki PPP i rządu polskiego w Londynie ten problem zlekceważyły. (…) Drugim człowiekiem, wyraźnie sympatyzującym z komunistami był gen. Tatar, który umieszczony na niezwykle newralgicznym punkcie odpowiadającym za łączność z okupowanym krajem sabotował depesze od i dla Naczelnego Wodza. W tej sytuacji zapobieżenie katastrofie było niezwykle trudne. „Kropkę nad i” czyli zdemaskowanie roli Tatara dopisał rozwój wydarzeń w końcu wojny i afera w sprawie polskiego złota zdeponowanego w Anglii. Podobnie jak późniejsze uwięzienie gen. Tatara przez komunistów i słynny proces „TUN” nie mogły zmazać jawnej jego zdrady, tak skazanie Okulickiego w procesie „szesnastu” nie zniwelowały jego „zasług” wobec Narodu. Bowiem korzyści odniósł tylko Stalin i „rząd” lubelski.” (34) A Jan Sidorowicz dodaje: „Pochówek zapewnili Okulickiemu sowieci, zgodnie z ich zwyczajem likwidując własnego agenta, który wykonał powierzone mu zadanie.” (35)

W latach 30 i 50 głównym obiektem terroru OUN byli sami Ukraińcy, niedostatecznie „narodowo uświadomiona” miejscowa ludność cywilna. Lista czynów kwalifikujących się jako „zdrada” nacjonalnej rewolucji była nieskończona. Najmniejsze podejrzenie, również wobec członków UPA, oznaczało śmierć (36). Szuchewycz rozkazał nawet „prewencyjnie” mordować Ukraińców ze Wschodu w szeregach UPA jako „agentów Moskwy”. (37) Publiczne egzekucje odznaczały się wyjątkowym sadyzmem. Na przykład w sierpniu 1944 w okolicach Lwowa podejrzanym o pro-sowieckie sympatie wyłupiono najpierw oczy a następnie porąbano ich siekierami na kawałki, wszystko przed zmuszonymi przyglądać się kaźni współbraci, skamieniałymi z przerażenia mieszkańcami wioski. Ludzkie szczątki sprofanowano. (38) Nie sposób nie widzieć tutaj pewnego szerokiego pendant do hipotezy „Lodołamacza” Suworowa (39): Sowieci sami tworzyli jakiś „problem” by następnie móc go „rozwiązywać”. W opracowaniu Alexandra Statieva „The Soviet Counterinsurgency in the Western Borderlands” czytamy : ” W wiosce Piesocznoje UPA zastrzeliło 8 chłopców i powiesiło 4 dziewczynki w wieku 15-17 lat. Ich ojcowie zgłosili się wcześniej do poboru zarządzonego przez Armię Czerwoną. Tego rodzaju działania zmuszały krewnych [mordowanych] do wstępowania do sowieckiej milicji [ w celu samoobrony]. Ponieważ rodzin żołnierzy sowieckich było zdecydowanie więcej, terror OUN-owski w rezultacie tylko dramatycznie zwielokrotnił ilość [początkowo bardzo nielicznych] sympatyków władzy sowieckiej(…)„.(40) W latach 1944-46 około 500,000 Ukraińców zostało deportowanych na Syberię podczas gdy pod koniec lat 40. sowiecka agentura wewnątrz ruchu nacjonalistycznego szła już w dziesiątki tysięcy (41), a diaspora chwilowo zdystansowała się od twardego banderowskiego rdzenia widząc w samym Banderze osobnika nieudolnego, żałosnego w swojej megalomanii i nieodwracalnie niezrównoważonego. (Goda, 42). Nasuwa się więc dość oczywiste pytanie czy zamordowani przez KGB Szuchewycz i Bandera byli częścią głeboko zakonspirowanej sowieckiej agentury, która w pewnym momencie przestała być już operacyjna? Czy „zainstalowanie” obscenicznego kultu Bandery, Szuchewycza i Klaczkiwśkiego na zachodniej Ukrainie, uprawianego również przy zaangażowaniu ukraińskich placówek dyplomatycznych przez obecne pokolenie diaspory (podczas Majdanu przez media przetoczyła się fala artykułów sponsorowanych w rodzaju „7 mitów o Banderze i UPA”) jest chichotem historii czy śladem wciąż aktualnej, złożonej, wielopoziomowej sowieckiej prowokacji sprzed lat? Wbrew temu, co wydaje się na wyrost i w oderwaniu od realiów sugerować Anne Applebaum (43), stereotyp Ukraińca/banderowca nie służy ukraińskiej eurointegracji natomiast znakomicie służył historycznej dyskredytacji ukraińskiego ruchu niepodległościowego a obecnie utrzymywaniu stosunków międzyludzkich ze wszystkimi (!) sąsiadami Ukrainy (abstrahuję tu od kontekstu geopolitycznego) na poziomie wrzenia .
Suworow pisze: „Komunistyczny żargon zawiera niemało zwrotów typu ‚kampania wyzwoleńcza’, ‚kontratak’, ‚przejęcie inicjatywy strategicznej’, które oznaczają odpowiednio agresję, atak i wojnę z zaskoczenia. Każde z tych określeń przypomina walizkę o podwójnym dnie: to, co widoczne służy temu, co chce się ukryć”” (…) (44). „Dwaj kolejni następcy ‚generalissimusa’ – Chruszczow i Breżniew – choć różny mieli do niego stosunek, obaj zgodnie potwierdzali jego zamiar wycieńczenia Europy w wojnie przy zachowaniu własnej neutralności po to, by ją nastepnie „wyzwolić”. (…) Półtora tygodnia po podpisaniu paktu [ Ribbentrop-Molotow] Hitler toczył wojnę na dwa fronty, a Niemcy od początku znalazły się na przegranej pozycji. Innymi słowy, (…) w dniu podpisania paktu o nieagresji, Stalin wygrał II wojnę swiatową – jeszcze zanim Hitler do niej przystąpił. Dopiero latem 1940 Hitler zrozumiał, że dał się podejść. Usiłował jeszcze odwrócić sytuację, ale było już za późno.” (45) Dalej: „Stalin dopiął swego: w konflikcie wojennym zachodnie nacje wyniszczały się wzajemnie, bombardując swoje miasta i fabryki. (…) Gdy wreszcie sam popadł w tarapaty, natychmiast otrzymał od Zachodu wszelka niezbędną mu pomoc. Zachód przystąpił do wojny stając w obronie Polski, by w 1945 roku oddać ją Stalinowi w jasyr, wraz z całą Europą Wschodnią i częścią Niemiec. Ale nic nie zdoła zachwiać wiary Zachodu w to, że jest zwycięzcą II wojny światowej. Hitler popełnił samobójstwo. „Wyzwoliciel” Stalin został nieograniczonym władcą potężnego antyzachodniego imperium, stworzonego dzięki pomocy samego Zachodu. Nawet po śmierci zachował opinię człowieka prostego, naiwnego i ufnego, podczas gdy Hitler wszedł do historii jako diabelski zbrodniarz” (46) , cytując samego Hitlera: ” Tylko jeden kraj może wyjść zwycięsko z generalnego konfliktu: Związek Sowiecki” (47)

Pytam Oksany, co o tym myśli. ” Ja nie wiem z kim oni tam wszyscy w ogóle walczyli. Bandera był sprytniejszy, pierwszy poleciał, dogadał się z Hitlerem. A teraz zwalają jedne na drugich i każdy swoje błoto chwali. ” – mówi Oksana. (48)

Pismo do IPN-u nr. 2

Zwracam się z uprzejmą prośbą o udzielenie pomocy merytorycznej w następującej sprawie:

Z rozmowy prywatnej przeprowadzonej latem 2015 roku z miejscowym świadkiem historii wynika, że w 1943 lub 1944 roku w ukraińskiej wiosce Klusk (rejon turyjski) miała miejsce zbrodnia dokonana przez niezidentyfikowany oddział polski. Rozmówca twierdzi, że podczas „akcji odwetowej” spalono wtedy żywcem w zaryglowanej chacie grupę starszych ukraińskich kobiet.
W tym kontekście wioska Klusk wymieniona jest również tutaj: (link). Cytat, w którym jest mowa m.in. o „polskich nacjonalistach” brzmi: „Із 14 убитих у Клюській сільраді 9 стратили німці, 5 замучили “польські націоналісти”.”
Z ogólnie dostępnych materiałów wiadomo, że w pobliskich Zasmykach znajdował się ośrodek samoobrony oraz zgrupowanie AK pod dowództwem Władysława Czermińskiego ps. „Jastrząb” oraz Michała Fijałka ps. „Sokół” w sile 120-150 ludzi. Według wikipedii, oddział Władysława Czermińskiego „5 października 1943 r. wspólnie z oddziałem AK Kazimierza Filipowicza – „Korda” dokonał odwetowego ataku na ukraińskie wsie Połapy i Sokół (…)”

Proszę o wskazanie czy było lub jest prowadzone śledztwo w przedmiotowej sprawie oraz czy znane są nazwiska sprawców zbrodni jaka miała wtedy miejsce w Klusku?

Pismo zostało przyjęte przez Główną Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i przekazane do Komisji Oddziałowej w Lublinie. Odpowiedzi, jak na razie, nie ma.

aktualizacja 2016-04-21

W nawiązaniu do Pana korespondencji z dnia 29 marca 16 r. przesłanej drogą elektroniczną na adres sekretariatu Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, a następnie przekazanej według właściwości do dalszej realizacji Oddziałowej Komisji Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie informuję, iż w tut. Komisji nie było prowadzonego śledztwa w sprawie .,zbrodni dokonanej w 1943 lub 1944 r. w ukraińskiej wiosce Kluski przez niezidentyfikowany oddział polski”. Nadto zawiadamiam, iż zgodnie z ustawą z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Scigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu ( tekst jednolity: Dz.U. z 2016 r. poz. 152 z późn. zm. ) przedmiotem działań Instytutu Pamięci Narodowej jest ewidencjonowanie, gromadzenie, przechowywanie, opracowywanie, zabezpieczenie, udostępnianie i publikowanie dokumentów organów bezpieczeństwa państwa, wytworzonych oraz gromadzonych od dnia 22 lipca 1944 r. do dnia 31 lipca 1990 r.. a także organów bezpieczeństwa Trzeciej Rzeszy Niemieckiej i Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, dotyczących popełnionych na osobach narodowości polskiej lub obywatelach polskich innych narodowości w okresie od dnia I września 1939 r. do dnia 31 lipca 1990 r.  zbrodni nazistowskich, zbrodni komunistycznych, innych przestępstw stanowiących zbrodnie przeciwko pokojowi, zbrodni wojennych, zbrodni przeciw ludzkości lub innych repreșji z motywów politycznych. jakich dopuścili się funkcjonariusze polskich organów ścigania lub wymiaru sprawiedliwości albo osoby działające na ich zlecenie, a ujawnionych w treści orzeczeń zapadłych na podstawie ustawy 7. dnia 23 lutego 1991 r. o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego ( Dz.U. Nr 34, poz. 149 z późn. zm.), (…) [oraz] ochrona danych osobowych osób, których dotyczą dokumenty zgromadzone w archiwum Instytutu Pamięci [i] prowadzenie działań w zakresie edukacji publicznej.

***

 

Jakieś 80% informacji w obiegu to czyste kłamstwo. Celowo wprowadzone elementy prawdy mają tylko to kłamstwo uwiarygodnić” – Richard Doty, specjalista od dezinformacji, pracujący dla rządu USA w latach 60.

Krym jest sceną zmagań rosyjskiego imperializmu z ukraińskim nacjonalizmem, ujmując rzecz jak najbardziej oględnie. (49) Według Andrieja Iłłarionowa, byłego doradcy Putina, plany ostatniej inwazji Krymu omawiano jeszcze na długo przed 2004 rokiem. (50) Ukraińskie źródła wywiadowcze podawały, że w ostatnim ćwierćwieczu Rosja na różne sposoby destabilizowała półwysep, wykorzystujac nawet przy tym bliskość Kaukazu do prób przeszczepu islamskiego dżihadu. (51) Oczywiście nie mogło tam też zabraknąć stalinobanderowca Korczyńskiego, niezmiennie nazywanego przez te same źródła agentem operacyjnym Kremla (na stronie internetowej jego „Bractwa” jest wiele symboliki inspirowanej radykalnym islamem).(52)(53)(54) W 2008 roku „Bractwo” przeprowadziło na Krymie wąsko zakrojone, pozorowane manewry na wypadek rosyjskiej inwazji i konieczności podtrzymywania długotrwałej wojny partyzanckiej (55)(56)(57)(58) a aktualną okupację Krymu rosyjska propaganda określa jako działanie w stanie wyższej konieczności w obliczu rzekomego zagrożenia „przygotowywaną przez ukraińskich nacjonalistów rzezią podobnej do tej jaka miała miejsce w Odessie”. Dużo wcześniejszą zaś wypowiedź dziennikarza Mustafy Nayyema, człowieka-od-którego-rozpoczął-się-Majdan o tym, że … „Krym nie jest Ukrainą” można więc post-factum uznać za absurdalnie komiczną.(59)

Wyraźnie odmiennego zdania są wspomniane już środowiska PiS-u i około-pisowskie, które ze szczególną troską i zrozumieniem pomagały bogatemu w elementy neonazistowskie (patrz: sprawa Wity Zawieruchy i „Dirlewangerowców”, 60; NB według Stephena Dorrila zajmującego się historią brytyjskiego wywiadu MI6, sztandarowy polski projekt polityczny „Międzymorze” (Intermarium), ze swoją charakterystyczną retoryką równocześnie antyrosyjską i antyeuropejską jest projektem quasi-watykańskim, zdominowanym po 1945 przez ukrywanych przez tenże Watykan byłych nazistów i przyciągajacym jak magnes przeróżne środowiska skrajne polskie, ukraińskie itd., str. 171-173:  https://books.google.pl/books?id=_bV5ncXNke4C&pg=PA172&lpg=PA172&dq=Intermarium+The+covert+world+of+her+majesty&source=bl&ots=hzvz-lnl1w&sig=rmytAEL0s5zcyJ7Ne2hA34SbzCE&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwif_9WTqIXNAhWG3iwKHdTMAwoQ6AEIHDAA#v=onepage&q=Intermarium%20The%20covert%20world%20of%20her%20majesty&f=false, więcej o nitkach łączących Intermarium z Antybolszewickim Blokiem Narodów, o którym niżej: http://www.bookpump.com/dps/pdf-b/1123698b.pdf ) oraz oskarżanemu o zbrodnie wojenne batalionowi „Ajdar”, uprawiając w skrajnych przypadkach i zapewne z pobudek humanitarnych propagandę OUNowską na portalach społecznościowych (podejrzanie biezdarna inicjatywa „niesiemy prawdę do Polaków – prawda was wyzwoli”), a obecnie występując w charakterze spiritus movens raportu dotyczącego zbrodni wojennych, dla odmiany rosyjskich, jakie miały i mają miejsce podczas proxy war na Donbasie. W tym kontekście niezwykle ciekawe są spekulacje na temat „pomocy” udzielanej swoim podopiecznym przez dyżurnego adwokata rosyjskich procesów pokazowych, Marka Fejgina, jednego z obrońców związanej z „Ajdarem” Nadiji Sawczenko . Sama Sawczenko, według cytowanego już Antona Szechowcowa jawi się jako karta przetargowa w skrajnie skomplikowanej grze, za pomocą której Putin w perspektywie możliwości wcześniejszych wyborów usiłuje wpływać na pozycję Julii Tymoszenko w starciu z Poroszenką. (61) Wracając do Fejgina: nie tylko nie uzyskał zmniejszenia orzekanych wyroków w żadnym z procesów politycznych, czego zresztą nikt rozsądny nie oczekiwał (miało dojść do „ugody” z FSB w jednym przypadku)(62), ale i jego działalność „adwokacka” przed epizodem „Pussy Riot” jest owiana głęboką i szczelną tajemnicą,  zazdrośnie strzeżoną przez głównego zainteresowanego. Nie jest natomiast tajemnicą co innego: otóż podczas wojny w Jugosławii najmłodszy deputowany Gosdumy Fejgin wraz z grupą rosyjskich ultranacjonalistów walczył w Bośni pod dowództwem Mladićia po stronie Republiki Srpskiej. Potem podczas pierwszej wojny czeczeńskiej będzie jeszcze negocjował z Maschadowem wymianę jeńców a kilka lat później Moskwa pomoże mu zneutralizować polityczno-biznesowy klan Szatskiego w Samarze. Jako przedstawiciel Samary w Moskwie (od 1997) Fejgin nie wyróżni się absolutnie niczym. W roku 2011 ogłosi powstanie nowej, opozycyjnej wobec Putina partii politycznej.(63)(64)(65) (aktualizacja 2016-06-08 nota bene, wspomniany już wcześniej szef donbaskiej rebelii Strelkov również walczył w Czeczeni, Transdniestrii i po stronie serbskiej w Bośni: „Strelkov himself is a former colonel in the Russian army who fought in Chechnya, in the breakaway Moldovan republic of Transdnestr, and alongside the Serbs in Bosnia”, za: http://www.theamericanconservative.com/articles/putins-right-flank/ ).

 

O kontrolowanej opozycji w Rosji tak pisze Alicja Labuszewska: ” Nowa kremlowska inżynieria dusz eksperymentuje z techniką wyborczą – do udziału w regionalnych wyborach zostali dopuszczeni ludzie spoza układu władzy. Do lamusa (przynajmniej gdzieniegdzie) odesłano stosowaną przez wiele lat układankę z ludzi partii władzy i dekoracyjnej opozycji systemowej (uczestnictwo usłużnych kontrkandydatów miało imitować konkurencję wyborczą). Protesty uliczne po ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich, będące reakcją na fałszerstwa i konserwowanie bezalternatywnego systemu władzy, sprawiły, że decydenci uznali: coś trzeba jednak w tych wytartych politycznych puzzle’ach zmienić. Kreml zastosował zabieg ryzykowny, ale od początku do końca kontrolowany. ” (66) Szechowcow dostrzega ponadto, że antyzachodnie mantry Kremla należy odczytywać w lustrzanym odbiciu i właśnie taka lektura dostarcza wielu, zupełnie zaskakujących informacji, jako że Kreml ubiera Zachód dokładnie w to, co sam praktykuje. Oto co ogłasza na przykład francuski „pożyteczny idiota”: „Istnieje kontrolowana opozycja, opowiadająca się przeciwko kapitalizmowi, krytykująca NATO itd., lecz gdy tylko zaczyna się mówić o bombardowaniu Libii czy Mali, operacji w Republice Środkowoafrykańskiej, wsparciu rebeliantów w Syrii, zawsze jest po stronie władzy„.(67) Wypisz, wymaluj, obraz jak najbardziej mającej miejsce sytuacji, w której umiarkowana rosyjska opozycja z kręgów Nawalnego i Chodorkowskiego jednoznacznie popiera zajęcie Krymu przez rosyjskich komandosów! (68) Na tej samej zasadzie również wszelkie afirmacje należy rozumieć jako negacje i na odwrót: „Na Donbasie nie ma wojsk rosyjskich”, „Rosja bombarduje pozycje ISIS w Syrii” itd.
Idąc jeszcze dalej tym tokiem rozumowania i chcąc w świetle koniunkturalnej, niekompetentnej, mało asertywnej, naiwnej, rozwijającej się epizodycznie polskiej polityki wschodniej podjąć próbę zrozumienia pewnych zachowań klasy politycznej oraz tonu wypowiedzi medialnych jakie wynikają z uznania zamaskowanej euroatlantyzmem ( a niosącej przy okazji domniemane uzależnienie polskiego establishmentu od ukraińskich ośrodków radykalno-oligarchicznych) amerykańskiej racji stanu za własną, to trzeba najpierw wyjść z zaklętego kręgu skrajnie zawężonej choć posługującej się bardzo pojemnymi kategoriami, pełnej egzotycznej pasji pseudodebaty, którą charakteryzuje przede wszystkim brak zdefiniowanych zakresu i używanych podstawowych pojęć oraz rozbudowana argumentacja na bazie sekwencji błędów rzeczowych, logiczno-syntaktycznych, harcownictwa ad personam , sofizmatu rozszerzenia, victim blaming w kontekście nacjonalistycznych pretensji , różnych form wyrafinowanego szantażu, whataboutyzmu ( na pytanie amerykańskich dziennikarzy o wysokość zarobków w ZSRR sowieccy czynownicy odpowiadali „a u was Murzynów biją” , co zapewne w zależności od lokalnej specyfiki przełożono potem na „murzyńskość”) oraz zgodzić się z tym, że nadużywana i zinstrumentalizowana historia, eklektyczne, skonfliktowane pamięci historyczne i zideologizowana polityka historyczna to trzy bardzo różne pojęcia, mające ze sobą niewiele wspólnego („nie ma sytuacji, której człowiek nie byłby w stanie nadać sensu tylko po to, by sobie z nią poradzić. Ten mechanizm jest fascynujący” – Harald Welzer). W tym celu należy cofnąć się co najmniej do roku 1945 lub nawet 1943 kiedy to po bitwie pod Stalingradem Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów pod niemieckimi auspicjami założyła Komitet Narodów Zniewolonych . Przemianowany w 1946 na Antybolszewicki Blok Narodów funkcjonował z pomocą CIA jako bezpieczna przystań najpierw dla byłych nazistów, potem stopniowo agentów Czang Kaj-szeka, członków południowo-amerykańskich szwadronów śmierci, tureckich „Szarych Wilków” i całej rasistowsko-antysemickiej fauny, którą CIA ( wraz z MI6) uważała za niezwykle cenny asset, dysponujący unikalną ekspertyzą w dziedzinie antysowieckiej dywersji. Przejęta w ten sposób niemalże kompletna siatka wschodnioeuropejskich nazistowskich kolaborantów, którzy z gracją baletnicy, podobnie jak sowieccy rzeźnicy, uniknęli trybunału pokazowego w Norymberdze, (69) wywierała pod kierownictwem małżeństwa Stećków kolosalny wpływ na amerykańską politykę wewnetrzną i zagraniczną jeszcze w późnych latach 90. (70)(71)(72)(73)(74)(75)(76) Symptomatycznym jest, że jakkolwiek według materiałów przeznaczonych do powszechnego użytku szkolnego i dostępnych w sieci, profil ABN-u (podobnie jak Instytutu Studiów Wschodnich w Warszawie) był „kontynuacją koncepcji prometejskiej” to ci, którzy zetknęli się bezpośrednio ze strukturą zapamiętali jednak zupełnie co innego: „Drugim miejscem, które wówczas poznałem, był Antybolszewicki Blok Narodów, który prowadziła Sława Stećko, żona Jarosława, szefa krótkotrwałego ”rządu” ukraińskiego po wkroczeniu hitlerowców do Lwowa w czerwcu 1941 roku. Jako Polak dotknąłem najbardziej ostrego, wyjałowionego nacjonalizmem środowiska Ukraińców. ” (77)(78). Reprezentanci Konfederacji Polski Niepodleglej nie mieli już takich objekcji i entuzjastycznie uczestniczyli w pracach zacnego gremium. (79)(80)(81)(82) Równolegle, w latach 50. CIA założyła „Instytut Badawczo-Wydawniczy” Prolog , którym do 1974 kierował dobrotliwie pykający fajkę zbrodniarz wojenny, szef banderowskiej Służby Bezpeky, Mykoła Lebied. Po początkowych trudnościach z uzyskaniem zgody na pobyt w USA, sprawą jako priorytetową dla bezpieczeństwa kraju zajął się osobiście Allen Dulles i nic już nie stało na przeszkodzie w zainicjowaniu i prowadzeniu pod przykrywką Prologu operacji AERODYNAMIC (dywersja propagandowa w Europie Wschodniej, werbunek itd.) (83)(84) Icing on the cake i ironia historii, specjalista od zagadnień amerykańskiego wywiadu wojskowego John Loftus uważa, że ochraniany prawdopodobnie przez Philby’ego Lebied mógł być jednym z najcenniejszych sowieckich agentów wewnątrz CIA. (85)

 

Według historyka ukraińskiego nacjonalizmu Tarasa Kuzio, kontaktem z którym w Polsce Prolog współpracował w tworzeniu pozytywnego wizerunku środowisk reprezentowanych przez twardą nacjonalistyczną diasporę był w latach 80. działacz opozycji demokratycznej Bronisław Komorowski. (86) Do dzisiaj w polskich mediach pojawiają się wywiady z nawróconymi polonofilami z OUN(b) i kuriozalne teksty w rodzaju „Nasz brat z UPA” (GW z 31.01.2014) lub ten: http://wiadomosci.wp.pl/kat,36474,title,Mloda-ukrainska-dziennikarka-na-froncie-Odwaga-i-determinacja-Natalii-Kockowycz-zachwycily-media,wid,17726069,wiadomosc.html?ticaid=1170c9&_ticrsn=3 (bohaterka artykułu w towarzystwie rosyjskiego neonazisty Zeleznowa „Zuchela”, eksponując SS Galizien nostalgics i inne fotografie na stronie facebook https://web.facebook.com/photo.php?fbid=752877708111539&set=pb.100001679503929.-2207520000.1463843959.&type=3&theater oraz więcej o środowisku rosyjskich neonazistów w Kijowie, również „Zuchel” pierwszy po prawej na pierwszej fotografii  http://nr2.com.ua/News/politics_and_society/Russkiy-centr-imeni-Adolfa-Gitlera-v-stolice-Ukrainy-119858.html) a rating środowisk ultranacjonalistycznych w USA, Kanadzie i Wielkiej Brytanii jest niezmiennie bardzo wysoki.(87) Świadczą o tym nie tylko triumfalne kanadyjskie tournèes (fetowanego przez Instytut im. L. Wałęsy) Andrija Parubija i innych kryptonazistów, (88)(89), ale również chociażby finansowanie z pieniędzy amerykańskiego podatnika neonazistowskiego batalionu „Azov”, a pośrednio groźnej, uzbrojonej po zęby neonazistowskiej sekty o profilu coraz bardziej międzynarodowym „Misanthropic Division” ( obecnej w Polsce), i to mimo wcześniejszych prób położenia ustawowo kresu podobnym praktykom (90). W Kijowie zaś i we współpracy z Rosją (sic!), trwa polowanie na czarownice alias rosyjskich agentów wewnątrz nacjonalistycznych bojówek i w zdominowanych przez radykałów strukturach siłowych ze wskaźnikiem wykrywalności, a jakże, bliskim 100% (91)(92)(93) Toteż w swietle rosyjskich prowokacji, takich jak ostatni incydent na Bałtyku, szczególnie złowrogo zabrzmiały niedawne wypowiedzi Stephena Walta (obok apologetów Kremla Williama Engdahla, Johna Mearsheimera i Stephena Cohena wybitnego przedstawiciela nurtu „realistycznego” w amerykańskiej polityce zagranicznej) o błędzie jakim było udzielenie przez administrację Obamy poparcia stronie ukraińskiej w rosyjsko-ukraińskim imbroglio i o tym że, jak twierdzi przynajmniej analityk wojskowy Chuck Nash, Putin właściwie już teraz może wyeliminować amorficzne NATO z wojennej gry nie oddając przy tym ani jednego wystrzału. (94)(95)

 

Wracając na koniec do narodowo-wyzwoleńczych właściwości prawdy, Stanisław Srokowski tak opisuje swój powrót do rodzinnej ukraińskiej wioski: „Pokłoniłem się nad grobem Olgi Misiuraczki, która jako młodziutka dziewczyna uratowała mnie i moim rodzicom życie. Zapaliłem na jej grobie świeczkę i pomodliłem się za jej duszę. Zatrzymał mnie stary, może osiemdziesięcioletni człowiek, który pamiętał rzeź Polaków i znał mego ojca i dziadka. Wziął mnie na bok, by uniknąć świadków, i poprosił o chwilę rozmowy. Powiedział, że bardzo mu ciąży tamten grzech i chce przeprosić za mordy, jakich dopuścili się banderowcy. Widziałem, że było to dla niego ogromnie ważne wyznanie. Miał opuszczoną głowę, drżał mu głos. (…)

Całe życie pisarz zmagał się też z wciąż aktualnym tabu , jakim były i są wydarzenia na Wołyniu w 1943 roku i latach późniejszych: „Cenzor z Mysiej dzwonił do mnie i namawiał, bym zrezygnował z jednego fragmentu, a potem z drugiego, trzeciego i czwartego, a wreszcie, kiedy wciąż się nie zgadzałem, z pojedynczych zdań lub słów. W końcu książka [„Repatrianci”] się ukazała. A ja już wiedziałem, że nie mam żadnej szansy napisania całej prawdy. (oba cytaty ze wstępu do „Nienawiści”)

Z prawdą, ze sobą i rodzinno-środowiskowym ostracyzmem zmagał się Stefan Dąmbski, egzekutor AK. Na krótko przed samobójczą śmiercią napisał: „Przez lata po zakończeniu wojny próbowałem analizować siebie samego i w końcu uznałem, że doszedłem do tego zwierzęcego stadium głównie przez moje wychowanie w młodych latach – w atmosferze do przesady patriotycznej. (…) Byłem na samym dnie bagna ludzkiego. (…) Za późno dziś, by prosić kogokolwiek o przebaczenie, tak się ludziom życia nie przywróci. Niech to będzie jeszcze jedno ostrzeżenie dla przyszłych pokoleń (…). Niech pamiętają, że każda wojna to tragedia, że w niej zawsze giną ludzie młodzi, mający całe życie przed sobą – i to giną niepotrzebnie”.

– Narobili biedy i tyle – mówi Oksana. „Mieszkając w Polsce już od 12 lat zrozumiałam jedno, że dzieli nas z Polakami jedynie religia, są tak podobne ludzi, mentalność, ze nie mogę pojąć jak i z czego mogła wyniknąć rzeź wołyńska i niemiłość Ukraińców do Polaków w czasy
II Rzeczypospolitej. Jak mi zadają pytanie w Polsce, skąd się wziął Bandera, to zawsze mówię że II Rzeczpospolita sama porodziła tego Banderę
(…) Jakby potraktowali Ukraińców inaczej, pozwoliliby im na gospodarowanie , daliby zaporożcom ziemi, o które oni nie jeden raz prosili, to by to okatoliczanie skończyło się powodzeniem , a nie krwią i nienawiścią. Jakie mity by dla nas nie stwarzali, powinniśmy i Polacy i Ukraińcy odnaleźć wspólny mianownik do zdradliwej historii, bo tak naprawdę jesteśmy jedną cześcią tego samego narodu . Dla tych, kto za nas pisze historię, stwarza swoje własne mity, w które tak chce żebyśmy wierzyli, dla nich wszystkich jest ważna nie wspólna historyczna pamięć i wspólna część polsko-ukraińskiej historii a wspólna nienawiść i bezkonieczna, kłótliwa dyskusja z której oni wyszarpią własne korzyści. Nie dajmy się oszukać kolejny raz, już ile podobnych wydarzeń było , to trzeba być naprawdę głupcem żeby znowu dać się wciągnąć w sztuczną pułapkę.(…) Patrząc ile doczepiło się różnych sił politycznych do dzisiejszej wojny i rządu to już poszło w zapomnienie dla czego te ludzi stali na Majdanie , a najwięcej tam było młodzieży . Widzę teraz tą młodzież z torbami na autokarach przekraczających granicę polsko -ukraińską w poszukiwaniu lepszego miejsca dla życia , z różnych części Ukrainy jadą razem, kto z Doniecka, kto z Krymu, kto z Zachodniej czy Centralnej Ukrainy, młode ludzie, nie rozmawiają o polityce, o języku jakim mają rozmawiać, dogadują się nawzajem i nie ma między nimi żadnych kłótni . Tu najwięcej widać absurd obecnej sytuacji i zadajesz sobie pytanie: a czy był potrzebny ten Majdan, czy była potrzebna ta wojna ? Dla czego i kto podzielił politycznie te ludzi ?

Romuald Niedzielko w „Kresowej Księdze Sprawiedliwych” odnotowuje 384 przypadki mordu dokonanego na Ukraińcach przez wykonawców „akcji antypolskiej” , uważających udzielanie pomocy „Lachom” za zdradę ukraińskich ideałów narodowych. Warto też wiedzieć, że państwo polskie nigdy, w żaden sposób nie podziękowało Sprawiedliwym Ukraińcom niosącym ratunek sąsiadom. Nie pasują do politycznie poprawnej wizji powszechnej, czerwono-brunatnej idylli. Niech zasypie wszystko, zawieje… Pułapka eskapizmu jest bezwzględna.

Dramatycznie samotną walkę o ich upamiętnienie toczą od lat Wiesław Tokarczuk z drugiego pokolenia ocalonych i grupa osób odczuwających taką potrzebę. Bezskutecznie. Zwracają uwagę na zanik empatii, dokonującą się niepostrzeżenie zamianę uniwersalnych pojęć dobra i zła, brutalną obojętność wobec powolnej agonii oświeconego humanizmu, grozę doświadczaną przez ofiary i świadków wszystkich ludobójstw wobec takich postaw, brak zakotwiczonych w historii precyzyjnych drogowskazów moralnych. (96) „Być może fakt uratowania życia mojej Mamy i Jej chłopskiej rodziny jest dla Rzeczypospolitej bez znaczenia, bo ta chłopska rodzina była dla Rzeczypospolitej niewiele warta. Być może ci ukraińscy wieśniacy, którzy uratowali życie mojej Mamy i Jej rodziny, dla Rzeczypospolitej nie są warci odznaczenia i wdzięczności. ” (…) „Dotychczas wszystkie organy i instytucje państwa polskiego zignorowały wszelkie tego typu inicjatywy. Dopiero Rzecznik Praw Obywatelskich św. p. Janusz Kochanowski po stwierdzeniu absolutnej bezczynności polskich organów i instytucji podjął próbę uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców. Pracownicy Jego biura rozpoczęli zbieranie wniosków personalnych o Medal Sprawiedliwych. Otrzymali także mój wniosek o odznaczenie dla Giergielów, otrzymanie wniosku potwierdziła pani Marta Kukowska. To, co następcy św. p. Janusza Kochanowskiego uczynili z wnioskami po Jego tragicznej śmierci pod Smoleńskiem, pozwolę sobie nazwać aktem haniebnym. Otóż oni wyrzucili nasze wnioski o Medale dla Sprawiedliwych Ukraińców na śmietnik. Tak po prostu. Moje zapytanie do RPO o kontynuację projektu Medalu Sprawiedliwych pozostaje bez odpowiedzi od prawie 6 lat.” (97) Wniosek ocalonego przez Ukraińców Romualda Drohomireckiego ze Stowarzyszenia Polskich Dzieci Wojny w Olsztynie, napisany do byłego prezydenta Komorowskiego z równoczesną prośbą o wsparcie skierowaną do Donalda Tuska, Grzegorza Schetyny i Bogdana Borusewicza – póki żyją jeszcze świadkowie tamtych wydarzeń, a odchodzą bardzo szybko i jest ich coraz mniej – wylądował w koszu. (98) Kolejny wniosek właśnie zarasta kurzem w prezydenckiej kancelarii.

Jestem pewny – pisze dalej Wiesław Tokarczuk – że ja i moja rodzina bardzo potrzebujemy oficjalnego i osobistego wyrażenia wdzięczności przez polskie państwo. [Chociaż] już się nie dowiemy, czy potrzebowali i oczekiwali tego od państwa polskiego św. p. Tolko i Ziuńka Giergielowie, [to taki gest] „może pomóc wielu osobom uwierzyć, że dobro nie tylko powinno, ale realnie może być nagradzane i pochwalane, nawet jeśli zło nie zawsze – w życiu doczesnym sprawcy – bywa ukarane. Przywróci – w naszej rodzinnej historii – równowagę moralną. Będzie drogowskazem moralnym dla wielu. Będzie wzorem polsko-ukraińskiej przyjaźni. Przywróci także prawdę.” (99)

Do Prezesa Rady Ministrów Pani Beaty Szydło: Uprzejmie proszę o informacje czy istnieją a jeżeli tak, to jakie są formy uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców ratujących Polaków podczas rzezi na Wołyniu w 1943 roku?

Odpowiedzi nie było.

 

PS. od autora: Dziękuję Panu Wiesławowi Tokarczukowi za udostępnione materiały i cenne wskazówki.

przypisy i bibliografia:

(1). źródło cytowanego fragmentu: sekcja odtajnionych w 1998 roku przez rząd USA archiwów CIA dotycząca nazistowskich zbrodni wojennych: http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/HRINIOCH,%20IVAN_0020.pdf , patrz również: Anton Shekhovtsov,By cross and sword: ‘Clerical Fascism’ in Interwar Western Ukraine wClerical Fascism in Interwar Europe (Totalitarian Movements and Political Religions, ed. Matthew Feldman, Marius Turda, Tudor Georgescu oraz http://dx.doi.org/10.1080/14690760701321098 i John Pollard: „Klerykalny faszyzm” http://www.tandfonline.com/doi/full/10.1080/14690760701321528
Motywy chrystyczne są częstym elementem przekazu środowisk skupionych wokół skrajnie prawicowych, neobanderowskich bojówek „Prawego Sektora”, w swojej wykładni ideologicznej organizacja ta odwołuje się również do postaci św. Matki Teresy z Kalkuty (patrz: http://banderivets.org.ua/z-hrystom-u-sertsi.html oraz I. Zahrebelny, publicysta m.in. „Nacjonalisty.pl – Dziennika Narodowo-Radykalnego” :„Nacjonalizm i katolicyzm razem po tej samej stronie frontu” http://banderivets.org.ua/natsionalizm-i-katolytsyzm-po-odnu-storonu-frontu.html). „Pan Bóg jest po naszej stronie, a zachodnie reżimy pożałują tego, że wspierały tę rewolucję – ponieważ ta rewolucja stanie się forpocztą dla Nowej Rekonkwisty.” (I. Zahrebelny w http://www.nacjonalista.pl/2013/12/13/ihor-zahrebelny-co-sie-dzieje-na-ukrainie-krotki-raport-dla-zachodnich-towarzyszy/)

(2) http://www.thenation.com/article/how-ukraines-new-memory-commissar-is-controlling-the-nations-past/ Absolutna większość znawców tematu uważa publicystykę W. Wiatrowycza za paranaukowe mitotwórstwo:http://krytyka.com/en/articles/open-letter-scholars-and-experts-ukraine-re-so-called-anti-communist-law orazhttps://ukraineanalysis.wordpress.com/2015/05/02/volodymyr-viatrovych-and-ukraines-de-communization-laws/

Andreas Umland:

1. In which peer-reviewed scholarly high-impact journals did Viatrovych’s articles appear?
2. At which international conventions of relevant academic organizations were Viatrovych’s papers selected for presentation?
3. Which known scholarly book series or established academic publishers with independent peer review have published Viatrovych’s books?
4. Which institutions without links to Ukrainian nationalist circles, i.e. which groups of scholars without some biographical connection to the research topics of Viatrovych, have hosted him?
I have noted many publications, presentations, affiliations, activities etc. of Viatrovych, but these by themselves do not establish academic status. Instead, they indicate that he would have sufficient funding or support available that could be used to get his Ukrainian texts translated into English or other languages, in order to be published in respected, selective and peer-reviewed scholarly journals. Maybe there are such publications by Viatrovych – and I simply have not noticed them.(…) If there are properly academic publications by Viatrovych, I shall be genuinely interested to read them. (…) He published with his own institution – something usually not highly respected among scholars. I would be interested to know whether Viatrovych’s book with Mohyla university press went through proper independent peer review by recognized experts on his book’s topic.
” za: https://web.facebook.com/andreas.umland.1/posts/10205257075639920
O politycznie motywowanej mitologizacji (patrz: Rudling http://carlbeckpapers.pitt.edu/ojs/index.php/cbp/article/view/164Rossolinski-Liebe http://www.kakanien-revisited.at/beitr/fallstudie/grossolinski-liebe2.pdf, Katchanovski https://www.cpsa-acsp.ca/papers-2010/Katchanovski.pdf , Marples http://pdfebookdl.com/politics-sociology/109443-heroes-and-villains-creating-national-history-in.html) i próbach naukowej demitologizacji ruchu banderowskiego („bojownicy o wolność, faszyści czy ustasze?”), dyskusja:
http://spps-jspps.autorenbetreuung.de/files/14-reviewessays.pdf

-aktualizacja 2016-05-03:  https://foreignpolicy.com/2016/05/02/the-historian-whitewashing-ukraines-past-volodymyr-viatrovych/

-aktualizacja 2016-05-04, Per Rudling o projekcie CIA pod kierownictwem Lebiedia „Litopys UPA” i zawartych w nim fałszerstwach:  ” You can pretty much pick up any volume of Vyzvol’nyi Rukh, or any single one of Viatrovych’s booklets; they are systematically manipulated. As is the Litopys UPA (which, I imagine is what Cohen, and Burds, refer to here) it was initially a CIA-funded project, run by Lebed and his circle, with an explict mandate to glorify the OUN and UPA. Sure, Cohen could have chosen to make this already long article even longer by providing exact references to the many omissions, distorting editing, and included facsimiles of the original documents, trimmed by the Litopys UPA/TsDVR circles, and their selective renderings in the Litopys UPA. To Cohen’s credit, he provides links to the review forums of both Druha pol’s’ko-ukrains’ka viina and Viatrovych’s book on OUN and the Jews. In his Stavlennia OUN do evreiv Viatrovych includes the well-known Krentsbach forgery, a fake autobiography of a fictitious Jewess produced by the ZCh OUN in 1957 to the effect that the UPA rescued her during the Holocaust. In UPA – Armiia neskorennykh he claims the UPA killed the leader of the SA in Volhynia in 1943 – when he was, in reality killed in a car crash in Potsdam. These are not factual errors, but systematic distortions, serving a political agenda. As to Druha pol’s’ka-ukrains’ka viina Cohen provides a link to the Ab Imperio book discussion, with the comments by Zieba, Motyka, Iliushyn, Grachova, and yours truly. The ZCh OUN – the same group which funds the TsDVR and Viatrovych’s annual lecture tours to North American universities – but also the ZP UHVR – systematically manipulated, seeded, and selectively distorted the records after the war. This was OUN(b) policy from mid-1943.
As the person who happened to chair the session at the workshop; yes, „crashing” is a matter of perspective. Viatrovych was brought to the workshop late by his sponsor, the OUN(b)’s Borys Potapenko, came for one session only, and insisted to take up the limited time we had for questions to read a several page long statement in Ukrainian, then translated by Potapenko,doubling the time. This was something the organizers could not allow. When being forced to enforce our rule of no speeches from the floor, laid out at the begining of the workshop, Viatrovych writes on social fora that his freedom of speech was infringed. (And yes, this is the same man who authored of the laws outlowing disrepect for „the fighters for Ukrainian statehood in the 20th century”). Of course, we can nit-pick on individual formulations (Viatrovych also wrote in Ukrains’ka Pravda, not in Pravda, for example), but what Cohen does, in my opinion, is bringing attention to an issue at a time when others, including the bulk of the Ukrainian studies establishment in North America and the current Ukrainian government have chose to look the other way (or, worse, empowering, enabling or applauding him). The problem is rather that the timing for this critical scrutiny is late; the time to raise these issues was March 24, 2014 (yes, before Poroshenko became president – another error in Cohen’s text!), when Viatrovych was appointed director of the UINP. That is, before he was given another chance to use state institutions to do harm to scholarship – and yes, Ukraine. (…) Given his first stint at memory manager, in 2008-2010, his dismal record was well-known to all of us by then.” 
za: https://www.facebook.com/andreas.umland.1/posts/10207774748740174

aktualizacja 2016-05-14, Raul Cârstocea: „In addition to concerns about the limits to freedom of expression and of the media that [decommunization] laws introduced, one of them explicitly includes within the scope of its protection the OUN and UPA, two organisations responsible for collaboration with the Nazis, anti-Jewish pogroms and assistance in the perpetration of the Holocaust in Ukraine, and the mass murder of Poles in Volhynia and eastern Galicia between 1943 and 1945. In turn, these aspects of Ukrainian history acquire special significance for contemporary politics in the context of the ongoing conflict in Ukraine, as well as of the so-called ‘information war’ waged by the Russian Federation, where the association of the post-Maidan Ukrainian state with ‘fascism’ is a central component.” za: http://www.ecmi.de/fileadmin/downloads/publications/JEMIE/2016/RCarstocea.pdf

(3) „By 2005 an important step toward heroization of Ukrainian nationalism was Victor Yushchenko’s appointment of Svoboda member Volodymyr Viatrovych as head of the Ukrainian security service (SBU) archives” za: http://everything.explained.today/Neo-Nazism/

aktualizacja 2016-07-12 wersja z 2014: „In 1991 Svoboda (political party) was founded as ‚Social-National Party of Ukraine’. The party combined radical nationalism and neo-Nazi features. It was renamed and rebranded 13 years later as ‚All-Ukrainian Association Svoboda’ in 2004 under Oleh Tyahnybok. By 2005 an important step toward heroization of Ukrainian nationalism was Victor Yushchenko’s appointment of Svoboda member Volodymyr Viatrovych as head of the Ukrainian security service (SBU) archives. This allowed Viatrovych not only to sanitize ultra nationalist history, but also officially promote its dissemination along with OUN(b) ideology based on ‚ethnic purity’ coupled with anti-Russian, anti-Polish and anti-semitic rhetoric; denial of UPA war crimes, and the paradoxical glorification of Nazi history with concomitant denial of wartime collaboration wrote Professor Per Anders Rudling” (https://en.wikipedia.org/w/index.php?title=Neo-Nazism&oldid=626673398#Ukraine) . W wersji obecnej zniknęło sformulowanie „Svoboda member Volodymyr Viatrovych” na rzecz „Volodymyr Viatrovych”. Internet został dokładnie wyczyszczony z jakichkolwiek informacji na temat organizacyjnej przynależności Wiatrowycza, jakoże ten obecnie jest „niezależnym” ekspertem. Czytaj dalej: http://www.academia.edu/2481420/_The_Return_of_the_Ukrainian_Far_Right_The_Case_of_VO_Svoboda_in_Ruth_Wodak_and_John_E._Richardson_eds._Analyzing_Fascist_Discourse_European_Fascism_in_Talk_and_Text_London_and_New_York_Routledge_2013_228-255#
(4) https://books.google.pl/books?id=XMIG9aJxuxAC&pg=PA249&lpg=PA249&dq=Svoboda+Party+of+regions+project+Kuzio&source=bl&ots=B4rqMlSSsj&sig=z70THIK0yvYjvN7NGgu8MQJbuEE&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwjijuWClOnLAhVjvHIKHc5oA6sQ6AEIUjAH#v=onepage&q=Svoboda%20Party%20of%20regions%20project%20Kuzio&f=false
(5) https://books.google.pl/books?id=CqXACQAAQBAJ&pg=PA182&lpg=PA182&dq=Svoboda+Party+of+Regions+kuzio&source=bl&ots=p9l7YRvIFg&sig=nixk9CG5-8ibCV9nc9aBEWm3Mdg&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwiPl87DlunLAhVE8ywKHb8qAgkQ6AEINzAD#v=onepage&q=Svoboda%20Party%20of%20Regions%20kuzio&f=false
(6)http://www.academia.edu/2481420/_The_Return_of_the_Ukrainian_Far_Right_The_Case_of_VO_Svoboda_in_Ruth_Wodak_and_John_E._Richardson_eds._Analyzing_Fascist_Discourse_European_Fascism_in_Talk_and_Text_London_and_New_York_Routledge_2013_228-255
(7) „Тогда Хорт возглавлял винницкое отделение правой организации Социал-национальной ассамблея и был приговорен к трем годам условно по обвинению в разжигании межнациональной розни.” za: https://vindaily.info/khort-geroy-ili-provokator.html
(8) „The very fact that it was mainly the pro-Kremlin media who were circulating the information could have aroused some suspicion. (…) Pavlenko does not just rip up the portrait (…) but also prompts the others to chant that Poroshenko is a ‘dickhead’. This was perfect for the pro-Kremlin media as an antidote to similar chants often heard about Russian President Vladimir Putin. (…) It is possible that Pavlenko liked the role of hero and political prisoner. (…) Certainly in this situation, he and his supposed patriot comrades have done Ukraine only a disservice, chanting in unison with the Russian media what Bulgakov refers to as “an insane mantra” about a prison term for destroying a portrait of the President. ” za: http://khpg.org/en/index.php?id=1459889982
(9) http://vesti-ukr.com/lvov/139682-na-zakarpate-proshel-fakelnyj-marsh-protiv-vengerskih-okkupantov-i-ih-posobnikov oraz http://www.therussophile.org/not-moskals-this-time-the-nazists-are-threatening-hungarians-with-the-knives.html/. Oryginalne video „Magiarów na noże” zostało skasowane: https://www.youtube.com/watch?time_continue=15&v=Z8NkglzXdmk
(10) http://anton-shekhovtsov.blogspot.com/2013/12/ukrainian-extra-parliamentary-extreme.html
(11) “This just confirms my suspicion that Russian intelligence agencies are behind these people, though the killers themselves may not even know this,” Fesenko wrote. “The statement also gives us grounds to suspect that the campaign of assassinations will continue and may be directed against top government representatives.” (…) Analysts have speculated that Russia allegedly uses some Ukrainian nationalists to present Ukraine as a “fascist” country and to destabilize the political situation. One of those accused, Dmytro Korchinsky, used to cooperate with Alexander Dugin, a pro-Kremlin Russian imperialist who has called for killing Ukrainians. Korchinsky was on the board of Dugin’s International Eurasian Union before falling out with his Russian ally in 2007. In 2005 Korchinsky trained Russia’s Nashi pro-Kremlin youth group on ways to combat “color revolutions.” Secret services often attempt to influence nationalist groups to use them for their goals, Fesenko told the Kyiv Post. “Intelligence agencies often act this way,” he said. “They use local nationalist groups and plant moles there. They give them ideas and funding.” za: http://www.kyivpost.com/article/content/kyiv-post-plus/mysterious-group-takes-claim-for-high-profile-murders-386483.html ;

При этом российское ФСБ вполне может поддерживать украинские национально ориентированные формирования, а СБУ русских националистов.  Идеология тут не причем, все зависит от задачи, которая перед спецслужбой стоит или может стоять в будущем. Так что Дмитрий Ярош может быть на содержании, как у одной силовой структуры, так и у другой.” , http://skelet-info.org/yarosh-i-pravyj-sektor-na-kogo-rabotaem/
(12) https://www.youtube.com/watch?v=skbz95Bfkxc
(13) https://twitter.com/christogrozev/status/566377671089991680
(14) „Даже откровенные провокаторы из «Братства» Дмитрия Корчинского в героическом ореоле участников АТО становятся народными депутатами.”
za : http://www.forumn.kiev.ua/newspaper/archive/150/svoykh-fashystov-ne-byvaet.html
(15) http://rusnsn.info/analitika/zaby-ty-j-soyuz-russkie-kazaki-i-ukrainskie-natsionalisty-v-pridnestrov-e.html ; http://rusnsn.info/istoriya/ob-uchastii-una-unso-v-pridnestrovskom-konflikte.html
(16) http://www.politnavigator.net/una-unso-zovjot-moldovu-v-vojjnu-protiv-rossii-video.html
(17) http://www.bbc.com/news/world-europe-26784236 ; ” Яроша и соратников обвинили в развязывании войны с Россией и срыве мирного процесса.” za: http://korrespondent.net/ukraine/3673500-vyzytka-yarosha-okazalas-pravdoi ; „Правий сектор” майстерно роздутий російським телебаченням” za: http://gazeta.dt.ua/internal/viyna-za-lyudey-_.html ;

https://www.youtube.com/watch?v=0di2czVC_6Q

(18) „Провокация удалась. Провластные и российские телеканалы получили впечатляющую картинку, на которой отнюдь не мирные студенты, а озверевшая толпа вступает в вооруженную стычку с милицией (как после схватки «беркутята» добивают покалеченных людей, конечно же, не покажут). (…) Отдельно стоит остановиться на ВО «Тризуб» имени Степана Бандеры. Это еще одна организация, которая открыто поддержала штурм Администрации президента и заклеймила позором тех, кто назвал «штурмовиков» провокаторами. (…) Надо заметить, что, по одной из версий, эта поддержка, выражавшаяся в призывах штурмовать Верховную Раду, была провокацией, направленной на эскалацию насилия. (…) Весьма интересны отношения между «Тризубом» и ВО «Свобода»: незадолго до выборов в местные органы власти 2010 года в некоторых регионах распространялись листовки с критикой Олега Тягнибока с ультраправых позиций. Тризубовцы, будучи куда более радикальными националистами, чем «Свобода» могли успешно воздействовать на часть партийного электората. Словом, «Тризуб» – «контора» мутная, вызывающая немало подозрений на счет сотрудничества с властью вообще, и спецслужбами в частности.”

za: http://crime.in.ua/statti/20131202/voskresenie
(19) „This involvement by Tryzub as agents provocateurs is indeed strange because Slava Stetsko, the head of both OUN(b) and KUN, spoke against President Kuchma at the monument to Shevchenko at the same time as other leaders of the Ukraine Without Kuchma group. One can only deduce from this that either OUN(b)/KUN are supporting both President Kuchma and the opposition, or Tryzub is no longer under the control of OUN(b)/KUN and has been bought out by the authorities” za: http://www.ukrweekly.com/old/archive/2001/120119.shtml
(20) https://twitter.com/strobetalbott/status/450034007863201792
(21) http://www.politico.com/magazine/story/2014/03/putins-imaginary-nazis-105217_Page2.html#ixzz2xcOgkK1A
(22) http://www.eioba.pl/files/user79280/a237277/jagrgsxkbsa.jpg
(23) „This academic investigation concludes that the massacre was a false flag operation, which was rationally planned and carried out with a goal of the overthrow of the government and seizure of power. It found various evidence of the involvement of an alliance of the far right organizations, specifically the Right Sector and Svoboda, and oligarchic parties, such as Fatherland. Concealed shooters and spotters were located in at least 20 Maidan-controlled buildings or areas. The various evidence that the protesters were killed from these locations include some 70 testimonies, primarily by Maidan protesters, several videos of “snipers” targeting protesters from these buildings, comparisons of positions of the specific protesters at the time of their killing and their entry wounds, and bullet impact signs. The study uncovered various videos and photos of armed Maidan “snipers” and spotters in many of these buildings. The paper presents implications of these findings for understanding the nature of the change of the government in Ukraine, the civil war in Donbas, Russian military intervention in Crimea and Donbas, and an international conflict between the West and Russia over Ukraine.” za: http://www.academia.edu/8776021/The_Snipers_Massacre_on_the_Maidan_in_Ukraine
(24) http://prawy.pl/5747-prawy-sektor-w-warszawie-na-wolyniu-nie-nie-mordowano-polakow/
(25) http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/1121661,Narodowcy-protestuja-przeciw-promowaniu-w-Polsce-kandydatow-na-prezydenta-Ukrainy; „ochotnicze patrole antybanderowskie” spod znaku Falangi/ONR: https://www.youtube.com/watch?v=o0o4UMCG7Hw oraz https://www.zycie.pl/informacje/artykul/7234,zniszczono-pomnik-upa-w-molodyczu-tyma-to-rosyjska-prowokacja
(26)http://www.ukrainebusiness.com.ua/news/345.html
(27) http://uainfo.org/news/12129-gzhegozh-rossolinskiy-libe-ob-oun-upa-evreyskih-pogromah-i-bandere.html
(28) „Ukrainians [were considered] „adroit political intriguers and past masters in the art of propaganda” who would not hesitate to use the United States for their own ends. Moreover, emigre groups in general—and Soviet ethnic minority groups in particular—were obvious targets of Soviet penetration and manipulation.” ( za: http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/STUDIES%20IN%20INTELLIGENCE%20NAZI%20-%20RELATED%20ARTICLES_0015.pdf)
(29) Aleksandr Gogun (wywiad) https://www.youtube.com/watch?v=7UGE3l_wQ0g @22:55, 24:15

На сотрудничество УВО-ОУН с ОГПУ-НКВД на антипольской основе в 1920—1930-е годы косвенно указывает как ряд публикаций украинского исследователя Анатолия Кентия, так и факт длительных доверительных отношений между Павлом Судоплатовым и… взорванным им в Роттердаме в 1938 году вождем ОУН Евгением Коновальцем. Пособничество обычно оставляет агентурный след. А материалов об этом в киевских архивах ничтожно мало по объективной причине — согласно ведомственным правилам, наиболее ценная зарубежная агентура со всей сопутствующей документацией передавалась республиканскими органами госбезопасности на Лубянку. Украинские праворадикалы представляли значительный интерес не только для чекистов, но и для советской армейской разведки, в том числе потому, что собирали о Польше — наиболее вероятном противнике — ценные данные сугубо военного характера, а также обладали определенными знаниями о рейхе.” http://gazeta.zn.ua/SOCIETY/starye_pesni_bez_glavnogo_v_moskve_izdan_sbornik_dokumentov__ob_ukrainskih_natsionalistah_v_gody_vto.html

(30) http://witas1972.salon24.pl/586733,cyngiel-ktory-zdetonowal-rzez-wolynia
(31) http://blogpublika.com/2015/02/08/mord-w-parosli-9-02-1943-tajemniczy-poczatek-rzezi-wolynskiej/
(32) https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10101457892254049&set=a.10100416026321729.2562469.1814623&type=3&theater
(33) Jeffrey Burds http://www.academia.edu/3420138/_Agentura_Soviet_Informants_Networks_and_the_Ukrainian_Underground_in_Galicia_1944-48_Eastern_European_Politics_and_Societies_January_1997_
(34)
http://kangur.uek.krakow.pl/biblioteka/biuletyn/artykuly.php?Strona=Art&Wybor=42&Art=wp_obled_44
(35) http://www.bochnianin.pl/forum/viewtopic.php?t=20853
(36) Alexander Statiev, The Soviet Counterinsurgency in the Western Borderlands (Cambridge University Press), str. 128; ponadto Timothy Snyder:  „UPA prawdopodobnie zamordowała tylu Ukraińców, co i Polaków, jako że mordowała wszystkich niepasujących do jej szczególnej wizji nacjonalizmu jako „zdrajców„, za: http://www.nybooks.com/daily/2010/02/24/a-fascist-hero-in-democratic-kiev/
(37) Ibid., str. 126
(38) Burds, op. cit. str. 106
(39) Wiktor Suworow „Lodołamacz” (Editions Spotkania)
(40) Statiev, op. cit. str. 131
(41) Ibid., str. 233
(42) https://newcoldwar.org/stepan-bandera/
(43) https://newrepublic.com/article/117505/ukraines-only-hope-nationalism
(44) Suworow, op.cit., str. 104
(45) Ibid., str. 42
(46) Ibid., str. 53-54
(47) Ibid., str. 47
(48) „Despite all their efforts, nationalist historians have found no materials in foreign archives that testify to authentic battles of the UPA with Hitlerite military units. The reason is that there were no such battles. (…) Later, grassroots UPA unite periodically engaged German forces, but acted on their own initiative, without orders from above. (…) From 1944 , moreover, the UPA became an overt ally of the Germans in the struggle against the advancing Red Army. An interview wih former insurgent Petro Hlyn, who received a 25 prison sentence from a Soviet tribunal, also offers evidence that the UPA ‚massacred not only Poles but their own fraternal Ukrainians’. (…) Further support for the theory of a sustained alliance between the UPA and the German forces is derived from archival documents from both the Germans and the KGB. Between 1988 and 1991, this interpretation constituted the official Soviet line (…)” David R. Marples, Heroes and Villains: Creating National History in Contemporary Ukraine (Central European University Press, 2007); str. 146 oraz: http://www.academia.edu/577931/_Falsifying_World_War_II_History_in_Ukraine_; o trudnościach w prowadzeniu badań nad działalnością nacjonalistycznego prowokatora we Lwowie w 1945 roku http://uamoderna.com/blogy/martynenko/nazi-archives

SS Dirlewanger, ukraiński 118 batalion Schuma (zwalczał wspólnie z ROA m.in. „polskie podziemie” http://www.academia.edu/1211423/_Terror_and_Local_Collaboration_in_Occupied_Belarus_The_Case_of_Schutzmannschaft_Battalion_118._Part_I_Background_Nicolae_Iorga_Historical_Yearbook_Romanian_Academy_Bucharest_Vol._VIII_2011_195-214, str. 204-10), ukraiński 57 batalion Schuma i polski 202 batalion Schuma (od 1943 również podporządkowany SS Dirlewanger, większość schutzmanów następnie zdezertowała zasilając najprawdopodobniej polską samoobronę na Wołyniu) wspólnie przeprowadzali antypartyzanckie operacje na Białorusi w rejonie Mińska.
( za http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?t=116667 )

Fragmenty ksiażki Czesława Piotrowskiego „Krwawe żniwa” (Bellona):
” Sami jednak Niemcy też nie zaznali dłuższego spokoju, gdyż w nocy z 13 na 14 kwietnia (1943) zostali zaatakowani w Stepaniu przez nacjonalistyczną bandę, udającą partyzantów radzieckich. (…) Po tym napadzie Niemcy zaczęli tam na stałe utrzymywać, oprócz żandarmerii, również pododdziały wojskowe (policyjne). Przebywali tam żołnierze Wehrmachtu, własowcy, Słowacy, Ukraińcy oraz tzw. zieloni Polacy ze Śląska, Poznańskiego, Pomorza itp. Wcale to jednak w niczym nie przeszkodziło [banderowcom] w realizacji swoich zbrodniczych planów eksterminacji Polaków. Podjęto natomiast próby wciągnięcia Niemców do tego dzieła (…)„, str. 151-153; ” W końcu czerwca (1943) na jakiś czas do Stepania została skierowana kompania tzw. zielonych składająca się w wiekszości z Polaków (…) a także ze Słowaków i Ukrainców, z niemiecką kadrą oficerską. Kiedy zostały zaatakowane osiedla Brzezina, Soszniki i Ziwka przez liczne oddziały nacjonalistyczne [członkowie samoobrony otrzymali od „zielonych” natychmiastową pomoc]” , str. 171-172; „W naszych szeregach podano nam wiadomość, że od strony Stepania razem z banderowcami idą Niemcy tzw. zieloni – Ślązacy (…) Po systematycznym ogniu i jego nasileniu uwierzyłem, że z banderowcami są Niemcy. Lecz do dziś nie wiem, jak było naprawdę” ( obrona Huty Stepańskiej, str. 236).

Lektura dodatkowa: Droga do nikąd. Wojna Polska z UPA (Bellona), Antoni B. Szcześniak, Wiesław Z. Szota; Pany i rezuny. Współpraca AK-WiN i UPA 1945-1947 (Oficyna Wydawnicza VOLUMEN), Grzegorz Motyka, Rafał Wnuk , „Kresowa Księga Sprawiedliwych” (IPN), Romuald Niedzielko (http://www.nawolyniu.pl/sprawiedliwi/sprawiedliwi.pdf)

(49) http://www.ndkt.org/krym-arena-razgula-velikoderzhavnogo-shovinizma-i-ukrainskogo-natsionalizma.html
(50) http://joinfo.com/world/1013835_russian-president-planned-invasion-of-ukraine-before-2004-putins-ex-aide.html
(51) Penetracja Krymu przez islamski dżihad to temat do osobnego opracowania: „Moscow artificially divided the [nationalist] Majlis, which is the unofficial political organization of the Crimean Tatars. (…) Among the Crimean Tatars, a group supportive of Vladimir Putin has emerged and is prepared to push through ideas unpopular among the Majlis members (…) This allows Russia to play these organizations against each other and prevent the Crimean Tatars from making unified statements against Moscow. Over time this could be used to great effectiveness to neutralize Crimean Tatar nationalism and their support for being part of Ukraine.” za: http://www.jamestown.org/single/?tx_ttnews[swords]=8fd5893941d69d0be3f378576261ae3e&tx_ttnews[any_of_the_words]=Yemen&tx_ttnews[pointer]=3&tx_ttnews[tt_news]=42559&tx_ttnews[backPid]=7&cHash=4c7be2cb0f42d6fa5bfb359a40db2220#.VxOlxXpbHIV;
również: „One of the main three initiators of the blockade, Lenur Islyamov, would call the food supplies to Crimea ‘a trade made in blood’, but his position is morally problematic: not only is he a Russian businessman (he holds a Russian passport), but he also has business interests in Crimea and Moscow, as well as being a former ‘Vice Prime Minister’ of Russia-annexed Crimea. ” za: https://www.opendemocracy.net/od-russia/anton-shekhovtsov/crimean-blockade-how-ukraine-is-losing-crimea-for-third-time; Lenur Islyamov sprowadza „Szare Wilki” na blokadę Krymu zaraz po ogłoszeniu udziału tychże w zamordowaniu zestrzelonego rosyjskiego pilota w Syrii: https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10205599583604715&set=a.2016598130390.2103918.1106964109&type=3&theater i https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10205600258661591&set=a.2016598130390.2103918.1106964109&type=3&theater; por. ślady FSB i czeczeński terroryzm, sprawa Abri Barajewa: „Abu Bakar osobiście werbował smiertnice do zamachu na Nord Ost. Po Czeczenii poruszał się czarną wołgą równie swobodnie jak Abri Barajew na równie mocnych papierach współpracownika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych„, za: http://archive-pl.com/page/519808/2012-10-25/http://terroryzm.wsiz.pl/artykuly,Milczenie-czarnych-wdow.html
(52) https://wikileaks.org/plusd/cables/08KYIV2323_a.html
(53) https://theintercept.com/2015/03/18/ukraine-part-3/
(54) https://larussophobe.wordpress.com/2008/10/04/russia-is-destabilizing-the-crimea/
(55) https://lenta.ru/news/2008/12/22/train/
(56) http://freedomparty.ru/read/1878/
(57) http://www.newsru.com/world/22dec2008/ukr_1.html
(58) korrespondent.net/ukraine/politics/687261-bratstvo-gotovit-partizanov-dlya-zashchity-kryma-ot-rossijskogo-vtorzheniya
(59) http://blogs.pravda.com.ua/authors/nayem/4adc22c19f1b6/ ;

(60) „Dirlewangerowcy” w ukraińskich batalionach ochotniczych nie wzięli się „znikąd”: Iwan Melniczenko, Zug- lub Hauptscharführer ukraińskich ochotników SS Dirlewanger był członkiem OUN(b). Około 50 dezerterów z kontrolowanego przez SS Dirlewanger 118 batalionu Schuma zasiliło nastepnie UPA na Wołyniu;  za http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?t=116667

(61) https://web.facebook.com/anton.shekhovtsov/posts/10205956384884524
(62) https://web.facebook.com/anton.shekhovtsov/posts/10205112281822475?pnref=story
(63) „Таким образом, свою полугодовую борьбу с губернаторским кланом Фейгин, при поддержке Москвы, выиграл. Местные наблюдатели подчеркивали „тщательно спланированный” характер этой операции.” za: https://lenta.ru/articles/2012/11/20/feigin/
(64) artprotest.org/cgi-bin/news.pl?id=4049
(65) http://www.voanews.com/content/russian-police-raid-opposition-leaders-home-ahead_of_protests/1205751.html?s=1=
(66) http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/09/10/odwilz-kontrolowana/
(67) http://pl.sputniknews.com/swiat/20151105/1355185/Francja-telewizja-Putin.html#ixzz45cGlud5E
(68) https://globalvoices.org/2014/10/21/russia-opposition-ukraine-crimea-navalny-mbk/
(69) http://willzuzak.ca/cl/bookreview/Salter2007NaziWarCrimesOSS.pdf
(70) Eric Lichtblau „The Nazis next door”
cz.1 http://www.democracynow.org/2014/10/31/the_nazis_next_door_eric_lichtblau
cz.2 http://www.democracynow.org/2014/10/31/part_2_eric_lichtblau_on_the
(71) Russ Bellant „Old Nazis, the new right, and the Republican party: domestic fascist networks and U.S. cold war politics” za: http://www.thenation.com/article/seven-decades-nazi-collaboration-americas-dirty-little-ukraine-secret/
(72) Breitman, Goda „US intelligence and the Nazis” http://ebooks.cambridge.org/ebook.jsf?bid=CBO9780511618178
(73) Breitman, Goda „Hitler’s Shadow” https://www.archives.gov/iwg/reports/hitlers-shadow.pdf
(74) https://books.google.ru/books?id=_bV5ncXNke4C&pg=PA163&lpg=PA163&dq=Antibolshevik+Bloc+of+Nations+nazis&source=bl&ots=hzvvXjns2z&sig=Bd2VoAvlORj4t51el6obBR6VEdQ&hl=ru&sa=X&ved=0ahUKEwj5xpWD2YTMAhUGP5oKHchnBDAQ6AEIRDAG#v=onepage&q=Antibolshevik%20Bloc%20of%20Nations%20nazis&f=false
(75) http://www.gao.gov/products/GGD-85-66
(76) http://www.thirdworldtraveler.com/Fascism/Politics_B_CS.html
(77) http://wyborcza.pl/magazyn/1,134494,14723816,Jego_ekscelencja_uciekinier.html
(78) http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/STUDIES%20IN%20INTELLIGENCE%20NAZI%20-%20RELATED%20ARTICLES_0015.pdf
(79) http://www.videofact.com/polska/gotowe/a/abn/relacja.html
(80) http://www.videofact.com/kpn_na_zachodzie.html
(81) http://www.historia.kpn-1979.pl/doku.php?id=tomasz_sokolewicz
(82) „Wolność dla wszystkich Narodów! Wolność dla każdego Człowieka! „http://www.cdvr.org.ua/content/бандерівський-фактаж-російського-агітпропу – to hasło z oryginalnej ulotki propagandowej OUN/UPA autorstwa Nila Chasewycza z lat 40. i Konferencji Narodów Zniewolonych z listopada 1943 (hasłem „za wolność narodów” [od bolszewizmu] posługiwała się również na Ukrainie niemiecka propaganda http://ar25.org/sites/default/files/13_propaganda.jpg) , a następnie koncepcja przewodnia Antybolszewickiego Bloku Narodów pod kierownictwem małżeństwa prominentnych działaczy historycznego OUN(b) „przejętych” w swoim czasie przez CIA , Jarosława i Sławy Stećków (współpraca z nazistami i pogrom lwowski 1941 patrz: str. 27-28, przykład próby racjonalizowania kolaboracji w historiografii ukraińskiej http://www.history.org.ua/LiberUA/Book/Upa/1.pdf ; identyfikacja członków banderowskiej milicji biorących udział w pogromie lwowskim na podstawie zachowanych legitymacji http://www.istpravda.com.ua/columns/2013/02/25/114048/ ; dyskusjahttp://www.aapjstudies.org/manager/external/ckfinder/userfiles/files/Carynnyk%20Reply%20to%20Motyl.pdf  ” Основними відповідальними особами за створення «міліції» були Ярослав Стецько та Іван Равлик , tłum.głównymi inicjatorami utworzenia [banderowskiej] milicji byli Jarosław Stećko i Iwan Rawlik”) . za: ukr.wikipediaУкраїнська народна міліція — Вікіпедія) ;

” In April 1944 Stepan Bandera and his deputy Yaroslav Stetsko were approached by Otto Skorzeny to discuss plans for diversions and sabotage against the Soviet Army.”  Завдання підривної діяльності проти Червоної армії обговорювалося на нараді під Берліном у квітні того ж року (1944) між керівником таємних операцій Bермахту О.Скорцені й лідерами українських націоналістів С.Бандерою та Я.Стецьком» D.Vyedeneyev O.Lysenko OUN and foreign intelligence services 1920s–1950s Ukrainian Historical Magazine 3, 2009 p.137– Institute of History National Academy of Sciences of Ukraine https://web.archive.org/web/20120302234135/http://www.history.org.ua/JournALL/journal/2009/3/11.pdf ; ” In September 1944 Stetsko and Stepan Bandera were released by the German authorities in the hope that he would rouse the native populace to fight the advancing Soviet Army. With German consent, Bandera set up headquarters in Berlin. The Germans supplied the OUN-B and the UPA by air with arms and equipment. Assigned German personnel and agents trained to conduct terrorist and intelligence activities behind Soviet lines, as well as some OUN-B leaders, were also transported by air until  early 1945”   http://content.time.com/time/magazine/article/0,9171,892820,00.html , https://web.archive.org/web/20090325095047/http://history.org.ua/oun_upa/upa/18.pdf p.338,https://web.archive.org/web/20120302234135/http://www.history.org.ua/JournALL/journal/2009/3/11.pdf p. 136-137 za: „Yaroslav Stetsko” en.Wikipedia ; „Gehlen-Skorzeny-Dulles connection is described in E.H. Cookridge’s ‚Gehlen: Spy of the Century’ (New York: Random House, 1971)„, za: D. Miller ‚The JFK Conspiracy’, p.42

„12 marca zmarła Sława Stećko, wybitna postać ukraińskiej polityki, nacjonalistka w najlepszym znaczeniu tego słowa. Miałem zaszczyt ją znać (…) Każde spotkanie z panią Sławą było dla mnie ogromnym przeżyciem. W okresie stanu wojennego wspierała polską opozycję. Organizowała pomoc finansową. (…)” czytaj dalej: http://www.wprost.pl/ar/42006/Bez-granic/?I=1060

Patrz również: Krzysztof Janiga „Gdy banderowiec staje sie polskim bohaterem” http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/gdy-banderowiec-staje-sie-polskim-bohaterem

(83) https://books.google.pl/books?id=GnkBYN8ipYcC&pg=PA253&lpg=PA253&dq=Lebed+Dulles&source=bl&ots=DiFqhmlh-M&sig=JPfngu9XKZnq9KyMOq0jJcpMGl4&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjsqMG9lI7MAhWDYZoKHabZBb4Q6AEILDAC#v=onepage&q=Lebed%20Dulles&f=false
(84) http://www.foia.cia.gov/sites/default/files/document_conversions/1705143/AERODYNAMIC%20%20%20VOL.%205%20%20(DEVELOPMENT%20AND%20PLANS)_0004.pdf
(85) https://books.google.pl/books?id=vvwBBAAAQBAJ&pg=PT60&lpg=PT60&dq=Mykola+Lebed+Bush&source=bl&ots=VuW4TXmT5S&sig=JVjLqqoiZ1GRX1vwMsmay333EZU&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjIx_yQgYrMAhUDjywKHd1tCdMQ6AEIWDAM#v=onepage&q=Mykola%20Lebed%20Bush&f=false
(86) https://books.google.pl/books?id=CqXACQAAQBAJ&pg=PA132&lpg=PA132&dq=Antibolshevik+Bloc+of+nations+Poland&source=bl&ots=p9m_YMrONj&sig=FVbiC1dmG0oCeZZHWDS03kYnHgA&hl=fr&sa=X&ved=0ahUKEwjswqaZ3YTMAhVqMZoKHUlUA0kQ6AEIUjAH#v=onepage&q=Antibolshevik%20Bloc%20of%20nations%20Poland&f=false
(87) „Royal United Services Institute has considered both the speaker’s past and his current political activities and has decided that none fail the stringent qualifying tests applied by the Institute.” za: http://www.thejc.com/news/uk-news/147693/far-right-party-founder-ukraine-welcomed-uk
(88) http://www.ukrinform.net/rubric-politics/1970991-canada-to-continue-supporting-ukraine-pm-trudeau.html
(89) https://web.facebook.com/photo.php?fbid=10151101890997051&set=ecnf.549022050&type=3&theater
(90) „В «Азове» присутствуют представители международной праворадикальной структуры «Misanthropic Division» (MD)” za: http://korrespondent.net/ukraine/3678807-polk-belykh-luidei-chto-my-znaem-ob-azove?utm_source=facebook.com (udostępnione przez: Tomasz Maciejczuk facebook); Misanthropic Division i Swoboda na Majdanie: http://4.bp.blogspot.com/-T_MtwIp1N4w/UzTG-LJnDbI/AAAAAAAABVA/ZI5jy52_mw8/s1600/MD-KMDA-2.jpghttp://2.bp.blogspot.com/-lgIInxbcCFs/UzTHCPgBJQI/AAAAAAAABVI/TBLwlDcrkiQ/s1600/MD-KMDA-1.jpg  za: http://anton-shekhovtsov.blogspot.com/2014/03/blog-post_28.html ; http://www.thenation.com/article/congress-has-removed-a-ban-on-funding-neo-nazis-from-its-year-end-spending-bill/
(91) http://ru.tsn.ua/ukrayina/poligraf-podtverdil-chto-krasnov-rabotal-na-specsluzhby-rf-i-poluchal-sredstva-na-terakty-601778.html
(92) http://khpg.org/en/index.php?id=1460280717
(93) http://news.liga.net/news/politics/10053190-zaderzhannyy_v_rf_sotrudnik_sbu_ne_mozhet_obyasnit_svoikh_deystviy.htm
(94) http://foreignpolicy.com/2016/04/07/obama-was-not-a-realist-president-jeffrey-goldberg-atlantic-obama-doctrine/
(95) http://www.wnd.com/2016/04/putin-trying-to-take-down-nato-without-firing-a-shot/
(96) wypowiedź Wiesława Tokarczuka udostępniona autorowi.
(97) Wiesław Tokarczuk, Ibid.
(98) Wiesław Tokarczuk, Ibid, za: oryginał wniosku
(99) Wiesław Tokarczuk, Ibid.

(oryginał artykułu z portalu natemat.pl)

Liberał na dziś: Bruno Leoni :)

„W istocie, wolność nie jest tylko pojęciem ekonomicznym czy politycznym, ale także, a może przede wszystkim, pojęciem prawnym, gdyż wiążę się z nim koniecznie cały kompleks konsekwencji prawnych.”

„O ile się nie mylę, więcej niż analogia łączy gospodarkę rynkową z prawem zwyczajowym, tak jak jest coś więcej niż analogia pomiędzy gospodarką centralnie planowaną a legislacją. Jeśli zauważy się, że gospodarka rynkowa odniosła sukces w Rzymie i krajach anglosaskich w ramach prawa zwyczajowego, wniosek wydaje się być oczywisty, że to nie był zwykły zbieg okoliczności.”

“Ślepa akceptacja współczesnego prawnego punktu widzenia doprowadzi do stopniowego niszczenia indywidualnej wolności wyboru w polityce, jak i na rynku oraz w życiu prywatnym.”

— Bruno Leoni

Biografia
Urodzony w Ankonie 26 kwietnia 1913 roku Bruno Leoni wiódł dynamiczne i nietuzinkowe życie jako uczony, prawnik, handlowiec, filozof (zgłębiający teorię prawa i państwa, nauki polityczne i ekonomię, jak i historię myśli politycznej), amator architekt i muzyk, koneser sztuki (szczególnie zafascynowany historią i sztuką starożytnych Chin), pasjonat gotowania (jak chyba większość Włochów), pilot-amator (zrobił licencję w Ameryce w czasie przerwy od dawania wykładów) oraz lingwista i poliglota władający biegle angielskim, francuskim, niemieckim i oczywiście swoim językiem ojczystym. Jednak przede wszystkim zasłynął jako obrońca zasad wolności osobistej, w które tak żarliwie wierzył.

Spędził większość życia w dwóch włoskich miastach: Turynie, gdzie mieszkał i pracował jako prawnik, oraz Pawii, gdzie nauczał na Uniwersytecie od 1945 roku. Był także związany więzami rodzinnymi i emocjonalnymi z Sardynią.

Bruno Leoni był studentem filozofa i prawnika Joela Solari, pełniąc również funkcję jego asystenta jako wolontariusz. Zaprzyjaźniony był także z historykiem i politykiem, członkiem Włoskiej Partii Republikańskiej, Luigim Firpo.

Studiował z Norberto Bobbio, ale nie darzyli się szczególną sympatią. Bobbio był zwolennikiem kelsenowskiego normatywizmu, wierzył w prymat normy prawnej nad ludzkim zachowaniem – Leoni odwrotnie, uważał, że norma prawna powinna być kodyfikacją ludzkiego zachowania. Ich opozycja intelektualna nie przeszkadzała im zachować poprawnych stosunków między sobą – darzyli się szacunkiem. Bobbio utrzymywał z Leonim i jego żoną kontakt korespondencyjny.

W 1942 roku Leoni został profesorem nauki o państwie na Uniwersytecie w Pawii, ale wojna na kilka lat przerwała jego karierę akademicką. Podczas wojny, był oficerem i członkiem A-Force, podziemnej organizacji współpracującej z alianckimi strukturami wywiadu, w której zajmował się ratowaniem żołnierzy, którzy uciekli z obozów jenieckich we Włoszech. Ocaliwszy wiele żyć personelu wojskowego Aliantów w czasie niemieckiej okupacji północnych Włoch (1944), nie tylko został za swoją działalność odznaczony przez Brytyjczyków i otrzymał zegarek z napisem „Dla Bruna Leoni za dzielną służbę dla Aliantów, 1945”, ale także zdobył dozgonną wdzięczność bardzo wielu osób. Gdy żona zapytała go o tamte wydarzenia, po prostu odpowiedział, że robił to dla wolności.

Po wojnie, w 1945 roku, Bruno Leoni rozpoczął na dobre swoją karierę akademicką i został profesorem teorii prawa oraz nauki o państwie na Uniwersytecie w Pawii. Sprawował także funkcję dziekana Wydziału Nauk Politycznych od 1948 do 1960 roku oraz dyrektora Instytutu Nauk Politycznych. W 1950 założył i do swojej śmierci redagował istniejący do dziś kwartalnik naukowy Il Politico. Jako wybitny profesor prawa podróżował po całym świecie wygłaszając wykłady, był profesorem wizytującym na uniwersytetach w Oksfordzie i Manchesterze w Anglii oraz w Virginii i Yale w USA.

Wkład w rozwój nauk społecznych we Włoszech, jaki wniósł kwartalnik Il Politico jest nie do przecenienia. Leoni swoim czasopismem wprowadził do włoskiej debaty politycznej i ekonomicznej wszystkie najważniejsze postaci klasycznego liberalizmu XX wieku.

Bruno Leoni, Jako czynny prawnik, prowadził kancelarię w Turynie, gdzie mieszkał i gdzie zaangażowany był również w Centro di Studi Metodologici (Centrum Studiów Metodologicznych) w Piemoncie, a następnie w Centro di Ricerca e Documentazione “Luigi Einaudi” (Centrum Badań i Dokumentacji „Luigi Einaudi”).

Leaoni znajdował także czas na publicystykę: pisał do gazet Mediolanu, w tym do dziennika gospodarczego Il Sole 24 Ore.

W sierpniu 1967 roku, zastępując Friedricha Lutza by później ustąpić Günterowi Schmöldersowi, został wybrany na prezesa Stowarzyszenia Mont Pelerin podczas zjazdu w Vichy we Francji, co było ukoronowaniem wielu lat jego działalności jako sekretarz stowarzyszenia, któremu poświęcił wielką część swojego czasu i energii.

Leoni był silnie związany z zagranicą, szczególnie z USA. Swoją córkę wysłał do American School w Turynie. Był zupełnie nieznany we włoskiej filozofii prawa, będąc jednocześnie szeroko czytany i komentowany za granicą. Publikacja jego najbardziej znanego dzieła Freedom and the Law w 1961 roku sprawiła, że jego idee zaczęły się błyskawicznie rozprzestrzeniać na amerykańskich uniwersytetach.

Leoni utrzymywał kontakty z najważniejszymi XX-wiecznymi liberalnymi uczonymi. Córka Leoniego, Silvana Didi, dziennikarka telewizyjna stacji TG5, zapytana o to, jak się układały relacje Leoniego z Friedrichem A. von Hayekiem odpowiedziała: „Doskonale! Jak ze wszystkimi dobrymi Austriakami, w tym także z Ludwigiem von Misesem i Ottonem von Habsburgiem. W moim domu pamiętam także Miltona Friedmana i jego żonę Rose.” We wspomnieniach Margit von Mises, żony Ludwiga von Misesa, można przeczytać, że Leoni był ich przyjacielem i że do głębi wstrząsnęło nią gdy dotarła do niej wiadomość, że został zamordowany.

Zmarł przedwcześnie, w tragicznych okolicznościach w nocy 21 listopada 1967 roku, pozostawiając żonę i córkę. Okoliczności jego śmierci były bardzo dziwne. Jak tłumaczyła jego córka, Leoni doradzał prawnie firmom członków swojej rodziny i przyjaciół. W jednej z tych firm odkrył, że manager okrada swojego pracodawcę. Udał się więc do tej osoby, aby mu powiedzieć, że zauważył brakujące środki i jeśli ich nie zwróci to zgłosi sprawę na policję. Mężczyzna go zamordował. Miał pięćdziesiąt cztery lata. Zmarł w szczycie kariery i mocy twórczych.

Dzieło

Prace Brunona Leoni wraz ze wzruszającymi dowodami uznania jego przyjaciół i kolegów po fachu, zostały opublikowane w tomie zatytułowanym Omaggio a Bruno Leoni (wydanym: Antonino Giuffre, Mediolan, 1969), zebrane i zredagowane przez dr. Pasquale’a Scaramozzino, który jest także autorem kompletnego indeksu bibliograficznego wszystkich tekstów opublikowanych w Il Politico. Książka ta jest świadectwem szerokiego zakresu zainteresowań i wyjątkowej erudycji uczonego.

Mimo, że większość jego prac jest napisana po włosku, jego magnus opus – Freedom and the Law – została napisana po angielsku. Obecnie jest dostępna po angielsku (trzy wydania, w tym ostatnie: Liberty Fund 1991), po włosku (La libertà e la legge, Liberilibri, 1995), po hiszpańsku (drugie wydanie: La libertad y la ley, Segunda edición ampliada, Unión Editorial, 1995), po francusku (La liberté et le droit, Philippe Charlotte, 2006) i po czesku (Právo a svoboda, Martina Froněk, Liberální institut, 2007).

Publikację Freedom and the Law jest pośrednim wynikiem jego spotkania z Arthurem Kempem we wrześniu 1957 roku na zjeździe Stowarzyszenia Mont Pelerin w St. Moritz w Szwajcarii. Obaj byli relatywnie nowymi członkami stowarzyszenia i obaj wygłaszali wykład na jednej z sekcji. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych Kemp zaproponował swoim współpracownikom aby zaprosić Leoniego do wygłoszenia wykładu na kongresie, który organizował na swojej uczelni.

Kemp w latach 1954-1959 nadzorował sześć kongresów Institute on Freedom and Competitive Enterprise w Claremont Men’s College, w Kalifornii. Celem kongresu było zaprezentowanie wykładów uniwersyteckich o ekonomii i naukach politycznych. Na każdy kongres trzech wybitnych uczonych było zapraszanych do zaprezentowania indywidualnej analizy wolności jako źródła ekonomicznych i politycznych zasad, analizy rozwoju mechanizmu wolnego rynku i jego funkcjonowania, oraz badań nad filozoficzną podstawą, charakterystyką, cnotami i defektami systemu prywatnej przedsiębiorczości.

Około 30 uczestników wzięło udział w tych zjazdach, w tym: profesorowie ekonomii, nauk politycznych, zarządzania, socjologii i historii, kilku uczonych prowadzących prace badawcze, pisarzy i dziekanów amerykańskich uczelni. W sumie ok. 190 osób wzięło udział w sześciu iteracjach kongresu, wziętych z 90 różnych uczelni położonych w 40 różnych stanach USA oraz z Kanady i Meksyku.

Pośród wybitnych wykładowców, obok profesora Bruna Leoni, wzięli udział także: Armen A. Alchian, Goetz A. Briefs, Ronald H. Coase, Herrell F. De Graff, Aaron Director , Milton Friedman, Friedrich A. von Hayek, Herbert Heaton, John Jewkes, Frank H. Knight, Felix Morley, Jacques L. Rueff, David McCord Wright.

W celu poprawienia jakości w międzynarodowej komunikacji intelektualnej, jeśli tylko było to możliwe, na każdym kongresie przynajmniej jeden z wykładowców reprezentował europejską tradycję akademicką.

Miedzy 15 a 28 czerwca 1958 roku, na piąty kongres, został zaproszony Bruno Leoni, który zgodził się dołączyć, m.in. obok Miltona Friedmana i Friedricha A. von Hayeka, i wygłosił swoje wykłady po angielsku z ręcznie napisanych notatek.

Wykłady te zrodziły trzy wielkie książki: z notatek Hayeka powstała Konstytucja Wolności, z notatek Friedmana Kapitalizm i Wolność, a z notatek Leoniego Freedom and the Law.

Większość wykładów i część dyskusji po nich zostały nagrane na magnetofonie. Na usilne prośby Floyda Arthura Harpera Kemp przygotował szkic Freedom and the Law na podstawie notatek i nagrań. Pomoc finansową otrzymał od William Volker Fund. Później profesjonalna redakcja dopełniła dzieła swoimi poprawkami.

Oryginalne notatki, transkrypt oraz taśmy zostały zdeponowane w Institute for Humane Studies. Następnie zostały przeniesione do George Mason University, a następnie do Instytutu Hoovera na Uniwersytecie w Stanford.

Wiele z tych przemówień dotyczyło cech jakie dobre prawo powinno mieć – jak np. „pewność”; idea, że dobre prawo jest niezmienne, ideał, który został wyrzucony dawno temu przez okno legislacji. Leoni posiadał również solidną wiedzę z zakresu ekonomii, cytując Ludzkie działanie Ludwiga von Misesa dowodził, że jeżeli centralne planowanie nie może działać, to scentralizowana legislacja także nie. Pokazuje, że tak jak rynki są miejscami interakcji pomiędzy kupującymi i sprzedającymi, tak samo jest z prawem i wszystkimi sporami prawnymi. Leoni ukuł nawet termin „inflacja legislacyjna”, żeby opisać ten bałagan, który współczesna demokracja narzuca obywatelom niszcząc ład prawny.

Wedle zdania wielu, Freedom and the Law jest najmniej konwencjonalną i najbardziej ambitną ze wszystkich jego prac. Niesie nadzieję, że będzie mostem, jak ujął to Friedrich A. von Hayek, ponad „zatoką oddzielającą naukę prawa od teoretycznych nauk społecznych”.

W dalszej części recenzji dzieła, Hayek napisał:

„Być może bogactwo myśli, które zawiera ta książka będzie w pełni widoczne tylko dla tych, którzy już pracują w podobnej dziedzinie. Bruno Leoni byłby ostatnim, który zaprzeczy, że ona tylko wskazuje drogę i że jeszcze wiele pracy czeka przed nasionami nowych idei, którymi tak bogato obsiane jest to dzieło, aby mogły kwitnąć dalej w całej swojej okazałości.”

W swojej książce Leoni wyjaśnił, że nie może funkcjonować społeczeństwo bez zbioru ogólnych i abstrakcyjnych reguł rządzącym społeczeństwem. Abstrakcyjność i ogólność jest gwarancją zapobiegającą ograniczeniu wolności osobistej. Niektórzy twierdzą, że nikt, być może oprócz Hayeka, nie wyjaśnił tego zagadnienia tak dobrze. Myśl Leoniego zainspirowała Hayeka do twierdzenia, że prawo jest w rękach nie ustawodawcy, ale społeczeństwa.

Leoni podkreśla w swoim dziele ważność prawa historycznego (rzymskiego jus civile oraz angielskiego common law) i jest bardzo krytyczny wobec współczesnej legislacji i idei, że prawo jest prostym wynikiem decyzji politycznej. Kolejnym istotnym wkładem Leoniego do myśli prawniczej jest teoria zgodnie z którą prawo jest indywidualnym roszczeniem.

Zapomniane dziedzictwo

W latach powojennej odbudowy, podczas gdy we wszystkich krajach europejskich polityka gospodarcza była kształtowana przez etatystyczne idee, Bruno Leoni jako jeden z nielicznych gotowych był do obrony zasad liberalizmu, jako jeden z nielicznych szedł pod prąd.

Leoni krytykował logikę interwencji państwowej i chwalił racjonalność i zasadność działań oddolnych, będących rezultatem woli jednostek w wolnej, konkurencyjnej gospodarce. Ten wszechstronny uczony w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych był głównym propagatorem idei liberalnych we włoskiej kulturze.

Intelektualna podróż Brunona Leoniego byłaby zupełnie inna bez Stowarzyszenia Mont Pelerin, w którym miał okazję zetknąć się z intelektualistami reprezentującymi szkoły myślenia obce dominującemu klimatowi intelektualnemu Włoch jego czasów. Przez wiele lat stowarzyszenie założone przez Hayeka było okazją do wymiany informacji i spostrzeżeń dla naukowców zakorzenionych w kulturze klasycznego liberalizmu. Gdyby jego studia nad teorią prawa były ograniczone do włoskiej debaty (ówcześnie w dużej mierze zdominowana przez marksizm i pozytywizm), Leoni nie mógłby rozwijać swojej pracy i nie osiągnąłby takiej oryginalności, która wciąż inspiruje wielu badaczy czerpiących z jego refleksji.

Przez kilka dziesięcioleci prawie zapomniana we Włoszech myśl Leoniego nadal żyła poza granicami Włoch dzięki inicjatywom, książkom i artykułom jego amerykańskich przyjaciół, jak również dzięki zainteresowaniu jego pracami młodego pokolenia liberalnych uczonych.

Po jego śmierci, na długo Leoni został prawie zapomniany, zwłaszcza we Włoszech. Freedom and the Law została przetłumaczona na język włoski więcej niż o trzydzieści lat za późno. Przez kilkadziesiąt lat, z drugiej strony oceanu, jego myślenie przyciągało więcej uwagi i zainteresowania niż w jego kraju pochodzenia.

Nie jest to zaskakujące, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że integralny indywidualizm Leoniego nie harmonizował się z dominującym nurtem kultury jego czasów, a często stawał do niej w opozycji. Bliżej mu było do tradycji obywatelskiej Stanów Zjednoczonych, a zwłaszcza tak głęboko zakorzenionych w ich kulturze politycznej tradycji wolnościowych. Autor Freedom and the Law jest przesiąknięty anglosaską kulturą, którą zgłębił i zasymilował przez bliskość obecności z niektórymi z największych uczonych liberalnej tradycji kulturalnej jego czasów.

We Włoszech, liberalna kultura przeniknięta była idealizmem Benedetto Croce. Włosi nie rozumieli innowacyjnych idei Leoniego, podczas gdy w świecie anglosaskim był autorem popularnym w kręgach akademickich. Od czasów publikacji Freedom and the Law, tom ten zyskał szeroką sławę wśród amerykańskich studentów prawa i ekonomii w USA. W 1986 roku odbyły się dwie konferencje poświęcone książce zorganizowane przez Liberty Fund w Atlancie i Turynie. Jednak mimo, że dostrzeżony w kręgach akademickich, Leoni nie zajął takiej przestrzeni na jaką zdecydowanie zasługiwał. Jego intuicje często były i nadal są prezentowane fragmentarycznie.

Od połowy lat dziewięćdziesiątych jednak sytuacja znacząco się zmieniła – przynajmniej we Włoszech. W dużej mierze dzięki publikacji w języku włoskim Freedom and the Law. Uczeni różnych dziedzin z powrotem nawiązują do refleksji turyńskiego adwokata. Leoni we Włsozech stał się prawdziwym „odkryciem”, w końcu uznając go za wybitnego myśliciela i okazując mu należne miejsce wśród największych naukowców społecznych XX wieku. Dziś we Włoszech myśl Leoniego nie jest już niesprawiedliwie uważana za uproszczoną wersją twórczości Friedricha A. von Hayeka i proste papugowaniem jego prac. Dopiero w 1995 roku wydawca Canovaro (Liberilibri Macerata) opublikował włoskie tłumaczenie Freedom and the Law. Do tego czasu jego wpływ był wyraźniej odczuwany za granicą (zwłaszcza w USA).

Dzięki zaangażowaniu Leonarda Morlino i Raimonda Cubeddu dorobek Leoniego zwrócił uwagę badaczy włoskich i ogółu społeczeństwa. We wstępie do włoskiego tłumaczenia książki, Raimondo Cubeddu wskazał na mit, który przedstawia państwo, jako producenta ładu przy pomocy legislacji oraz ekonomicznego planowania i inżynierii społecznej. Mit z którym Leoni walczył obnażając teoretyczne słabości i polityczne ryzyko rozrośniętego aparatu legislacji. Niestety była to walka przegrana – pozytywizm prawniczy i normatywizm Hansa Kelsena zdominował włoską myśl prawniczą.

Ale czasy się zmieniają… Dziś gospodarka rynkowa jest akceptowane przez wiele osób o nastawieniu nieliberalnym, w tym nawet przez większość spadkobierców myśli socjalistycznej. Trzydzieści pięć lat po jego śmierci, Bruno Leoni ostatecznie zdobył należne mu miejsce wśród wybitnych przedstawicieli kultury politycznej i prawnej XX wieku, a jego wpływ rośnie na początku dwudziestego pierwszego wieku.

Leoni wpłynął na postrzeganie prawa u takich wybitnych przedstawicieli szkoły austriackiej jak: Ludwig von Mises, Friedrich A. von Hayek (ewolucjonizm prawny), Murray N. Rothbard (idea egzekutywy bez monopolu państwowego) czy Israel Kirzner.

W pierwszym tomie Law, Legislation and Liberty Hayek wspomina o radykalizmie „późnego Brunona Leoniego” w przydługawym przypisie:

„Argument za tym by zdać się, nawet w nowoczesnych czasach, na rozwój prawa w stopniowym procesie precedensu sądowego i naukowej interpretacji został przekonywująco przedstawiony przez późnego Brunona Leoni we Freedom and the Law. Choć jego wywód jest skutecznym antidotum na dominującą ortodoksję, która wierzy, że tylko legislacja może czy powinna zmieniać prawo, to nie zostałem przekonany zupełnie do tego, że możemy zrezygnować z legislacji, nawet w dziedzinie prawa prywatnego, którym Leoni jest szczególnie zainteresowany.”

Warto zauważyć, że Leoni został doceniony także przez ludzi, którym obce są pozycje liberalne, za oryginalność jego myśli prawniczej. Zostało dostrzeżone, że jego filozofia prawa jest w stanie zaoferować alternatywę dla modeli kelsenowskiego normatywizmu. Filozofia Leoniego została dostrzeżona jako alternatywa dla socjaldemokratycznych inspiracji, które wciąż dominują w naukach społecznych.

Dzisiaj Bruno Leoni, obok Richarda Posnera z Uniwersytetu w Chicago, jest uważany za ojca ekonomicznej analizy prawa. Jest także uważany za prekursora teorii wyboru publicznego. Był jednym z pierwszych uczonych zajmujących się interdyscyplinarnym badaniem instytucji społecznych – w tym prawa – które powstają nie w wyniku decyzji narzuconych z góry, lecz dzięki ich spontanicznej zdolności do samodzielnego tworzenia i rozwijania się oddolnie.

Myśl

Leoni poświęcił swoje wysiłki dla opracowania teorii będącej w stanie wyjaśnić, w jaki sposób prawo może powstać oddolnie z aspiracji jednostek.

Od pierwszych publikacji zdecydowanie krytykuje pozytywizm prawniczy. Sprzeciwia się teorii prawa jako arbitralnej woli ludzi władzy i proponuje swoją alternatywę: prawo zakorzenione „w relacjach ludzi, które rozwijają się spontanicznie”. Leoni nie akceptuje w pełni prawa naturalnego. Dostrzega też istotny element przymusu i niemożliwą do usunięcia politykę.

Prawo jest wynikiem relacji władzy, która jest w rękach jednostek:

„Każdy człowiek ma pewną władzę polityczną w jego zdolności do dysponowania swoją osobą i majątkiem. Życie społeczne zdaje się opierać na wymianie władz, tak aby się uzupełniały i były w stanie zagwarantować wolność wszystkich. Jeśli osoba zobowiązuje się do wypełniania postanowień umowy, to osoba ta wymaga tego samego od innych osób, których umowa ta dotyczy.”

Leoni w Appunti wydanej w 1966 kreśli paralelę między spontanicznym powstawaniem rynku a spontanicznym powstawaniem prawa: „norma prawna jest jak cena rynkowa”. Porządek prawny jest „wynikiem skutecznych zachowań i potrzeb każdego jego członka”. „Każde indywidualne zachowanie wpływa na normy prawne”. Interakcje między ludźmi powodują wymianę dóbr (ekonomia), roszczeń (prawo) i władzy (polityka). Ład prawny wyrasta z działań jednostek, których celem jest osiągnięcie porządku. Ład ten powstaje z pojedynczych interakcji a nie z aktu organu władzy. Jednakże, tylko te roszczenia są uznawane za zasadne, które rzeczywiście są akceptowane przez większość członków danej społeczności. Aby nadać subiektywnemu roszczeniu jednostki obiektywność prawa należy zastosować je w celu weryfikacji a posteriori: prawo jest zjawiskiem historycznym, a nie nauką opartą na logice a priori.

Prawo będąc wynikiem tradycji nie może być zrównywane z legislacją. Tylko głęboko konserwatywna i uświęcona tradycją pewność rzymskiego jus civile i angielskiego common law dają się pogodzić z wolnością osobistą. Sędziowie są prawdziwymi przedstawicielami ludu reprezentując poszanowanie dla wolności jednostki w legislatywie. Wśród Rzymian i Anglików prawo nie było czymś stworzonym i raz na zawsze zamkniętym przez dekret, lecz czymś co powinno zostać odkryte pracą prawników i sędziów.

Ilekroć zastępujemy indywidualny wybór rządami większości tam gdzie to nie jest naprawdę koniecznie, demokracja staje w konflikcie z wolnością. Zatem kształtowanie prawa musi być niezależne od polityki i logiki władzy większości.

W ciągu ostatnich dwóch stuleci prawo wielokrotnie było łączone z wolą ludzi u władzy. Jednym z głównych wkładów Leoniego jest to, że zaproponował alternatywne spojrzenie na normy prawne, które stara się zrozumieć prawo nie będące pod kontrolą polityków i będące ponad legislacją. Z tego punktu widzenia jest to alternatywa radykalnie przeciwna normatywizmowi sformułowanemu przez Hansa Kelsena.

Szerszy kontekst

Myśl Leniego wpisuje się w pewien nurt filozofii prawa, który zapoczątkował Arystoteles w traktacie Polityka pisząc, że rządzić powinien „rozum” a nie „wola”, co można interpretować jako zasadę wedle której to abstrakcyjne zasady a nie poszczególne cele powinny kierować wszystkimi aktami przymusu.

Immanuel Kant twierdził, że prawo jest tym, co umożliwia współistnienie wolności wielu ludzi. W Metafizyce moralności przekonuje:

„Prawo jest zatem ogółem warunków, pod którymi wola jednego [człowieka] daje się połączyć z wolą innego zgodnie z pewną ogólną normą wolności”.

Prawo więc jest „ogółem warunków”, czyli ogólnymi zasadami rządzącymi społeczeństwem, które gwarantują wolność w relacjach między ludźmi.

Doktryna ta przeżywała najbujniejszy rozkwit w czasie tzw. „szkockiego oświecenia”, którego głównymi przedstawicielami byli Francis Hutcheson, David Hume i Adam Smith. Do grona tego należy również zaliczyć Adama Fergusona, który w 1767 roku w Londynie opublikował pracę An Essay on the History of Civil Society, w której zawarł myśl, że „narody tworzą układy, które są wynikiem ludzkiego działania, ale nie zostały zaprojektowane przez żadnego człowieka”. Zatem poza ogólnością prawa dostrzec należy też jego „spontaniczne” powstawanie.

Myśl ta była inspiracją dla ewolucjonizmu społecznego i prawnego Friedricha A. von Hayeka, który, tak jak Leoni, również zawzięcie polemizował z pozytywizmem prawniczym. W tomie drugim Law, Legislation and Liberty, w przypisie, tłumaczy czym jest dominująca filozofia prawa:

„Pozytywizm prawniczy” jest koncepcją wedle, której prawo i legislacja to ta sama rzecz; legislacja jest prawem ponieważ jest „legalnie tworzona”.

Źródeł tej idei również należy szukać w starożytnej Grecji. Platon uznał w swoim dziele Państwo, że władza powinna być sprawowana przez elity („miłujące mądrość”) ponieważ one narzucą ludowi swoją wolę, która będzie najracjonalniejszym porządkiem prawnym („zło ustanie”). Dlaczego muszą to zrobić? Ponieważ „nikt nie jest sprawiedliwy z dobrej woli”. Do porządku człowieka trzeba zmusić – prawo jest więc emanacją państwowej siły.

Jean Jacques Rousseu powiada, że prawo „jest tym głosem, którym przywódcy polityczni powinni mówić, gdy rozkazują.” G.F.W. Hegel w Grundlinien der Philosphie des Rechts, pisze, że „ceni Rousseu za to, że ustanowił wolę jako podstawę państwa”. Isaiah Berlin w eseju Dwie koncepcje wolności tak opisuje heglowskie rozumienie prawa:

„Hegel uważał, że jego współcześni (oraz przodkowie) nie rozumieli natury instytucji ponieważ nie rozumieli czym są prawa – racjonalnie pojmowalne prawa wyrastające z działania rozumu – które tworzą i zmieniają instytucję i przekształcają ludzki charakter i ludzkie działanie.”

Karol Marks w Manifeście Komunistycznym, zwracając się do burżuazji, oburzał się:

„ (…) wasze prawo jest tylko podniesioną do godności ustawy wolą waszej klasy, wolą, której treść określają materialne warunki istnienia waszej klasy.”

Zgodnie z ideą Marksa zmieniając „stosunki produkcji i własności”, prawo przestanie wypełniać wolę burżuazji a zacznie wolę proletariatu. Podstawowe założenie Marksa jest takie, że prawo jest narzędziem wypełniania woli rządzącej klasy społecznej.

W wieku XX dominującą filozofią prawa był normatywizm Hansa Kelsena, który explicite oparł swoją teorię na założeniu, że prawo jest systemem norm stworzonych przez akty woli ustawodawcy i zabezpieczonych sankcją przymusu. Leoni poświęcił wiele uwagi krytyce tego stanowiska.

Głównym teoretykiem prawa gospodarczego jako woli władzy jest John Maynard Keynes, który uważał, że „kapitalizm, mądrze zarządzany, może być prawdopodobnie bardziej skuteczny dla osiągnięcia celów ekonomicznych niż jakikolwiek alternatywny system w zasięgu wzroku”, co oznacza, że rolą oświeconej elity intelektualnej jest mądre zarządzanie kapitalizmem. Pomijając już samo absurdalne założenie, że politycy będą dążyli do ekonomicznej efektywności, a nie dbali o swój interes zabiegając o reelekcję w nadchodzących wyborach, to przekonanie, że prawo powinno być narzucone przez oświeconą elitę uświadamia nam platońską filozofię polityczną Keynesa.

U wszystkich tych myślicieli możemy dostrzec pewną cechę wspólną – ich etatyzm; łączy ich wiara, że prządek prawny powinien być zaprojektowany przez elity i narzucony ludowi siłą za pomocą państwowego przymusu.

Najlepszy komentarz do tej idei zawarł Emil Brunner, szwajcarski duchowny i teolog, w dziele Justice and the Social Order pisząc, że „totalitarne państwo jest po prostu pozytywizmem prawniczym w praktyce”.

Dzisiaj w duchu filozofii Leoniego o prawie i państwie pisze Anthony de Jasay, węgierski ekonomista i filozof polityczny – w swoim najważniejszym dziele The State zawarł myśl:

„Prawo [legislacja powiedziałby Leoni – przyp. mój], nawet w najlepszym wydaniu, kontroluje tylko małą cząstkę ludzkiego zachowania. W najgorszym wydaniu ma aspiracje by kontrolować dużą część ludzkiej aktywności, choć zwykle mu się to nie udaje. Znacznie ważniejszy od systemu prawnego jest znacznie starszy i głębiej zakorzeniony zbiór niepisanych zasad (mówiąc technicznie: spontanicznych konwencji) tamujących i nakładających sankcje na czyny niedozwolone, niuansów i bodźców, które razem określają co każdy z nas może robić, a tym samym, co każdy z nas nie ma prawa czynić innym.”

Instytut Brunona Leoni

Aby zachować dziedzictwo i kontynuować myśl autora Freedom and the Law w 2003 na wzór anglosaskich think tanków został założony Istituto Bruno Leoni (IBL) z siedzibą w Turynie i Mediolanie, przez Carla Lottieri, Alberta Mingardi i Carla Stagnaro.

Instytut jest organizacją pozarządową, która skupiona jest na pracy badawczej i promowaniu idei klasycznego liberalizmu we Włoszech i w Europie. Celem instytutu jest obrona własności prywatnej i wolnej przedsiębiorczości przed opodatkowaniem oraz obrona globalizacji przeciw tendencjom protekcjonistycznym. IBL bierze udział w debacie politycznej i gospodarczej broniąc zasad liberalnych. Prowadzi także działalność wydawniczą i aktywnie promuje myśl Leoniego i innych klasyków myśli liberalnej.

Instytut dostarczając zasoby pragnie wywierać nacisk i stymulować klasę polityczną przez zwiększenie świadomości obywateli i przyciągnięcie ich uwagi na sprawy polityki gospodarczej i roli państwa w gospodarce. IBL bierze udział w publicznych dyskusjach na temat środowiska, konkurencji, energetyki, liberalizacji rynku, opodatkowania, prywatyzacji i reformy państwa opiekuńczego.

IBL prowadzi także działalność edukacyjną: organizuje konferencje i seminaria w wielu włoskich miastach, publikuje książki, referaty i inne prace oraz udziela pomocy studentom uczelni wyższych. Zajmuje się także promowaniem idei ekonomicznych i filozofii politycznej zainspirowanej przez ekonomistów szkoły austriackiej (Friedrich A. von Hayek, Ludwig von Mises, Murray Rothbard), szkoły chicagowskiej (Milton Friedman), szkoły teorii wyboru publicznego (James M. Buchanan) oraz ordoliberalnej (Wilhelm Röpke).

IBL organizuje liczne spotkania i konferencje . Najważniejsze coroczne wydarzenia to Seminarium Misesa , Czytanie Minghettiego (Lectio Minghetti) oraz Wykład im. Brunona Leoni (Discorso Bruno Leoni). Na to ostatnie wydarzenie byli zaproszeni już tacy ekonomiści, jak Vernon L. Smith, John B. Taylor, Nassim N. Taleb, Dambisa Moyo czy były premier Czech Vaclav Klaus. W 2012 r. wykład wygłosił Tyler Cowen z Geroge Mason University.

Od 2009 roku, IBL stworzył własne wydawnictwo IBL Books, które przetłumaczyło i wydało m.in. Miltona Friedmana, Vernona L. Smitha, Chandrana Kukathasa, Friedricha A. von Hayeka, Huntera Lewisa oraz autorów włoskich: Brunona Leoniego, Sergia Ricossa, Luigiego Einaudi. Instytut opublikował także esej księcia Liechtensteinu Hansa-Adama II.

Na witrynach IBL możemy znaleźć:

  • Bloga redagowanego przez dziennikarza Oscara Giannino.
  • Coroczny indeks wolności gospodarczej przygotowany przy współpracy z Heritage Foundation i dziennikiem Wall Street Journal.
  • Zegar długu publicznego Włoch, który aktualizuje się co 3 sekundy, wielkość zadłużenia opiera się na – i są nieustannie korygowane – miesięcznych raportach Banku Włoch.
  • Aplikację pokazującą koszt państwa, narzędzie służy uświadamianiu ludziom koszt państwa dla indywidualnego podatnika.

Instytut jest członkiem organizacji Cooler Heads Coalition, która twierdzi, że „nauka o globalnym ociepleniu jest niepewna, natomiast negatywne skutki polityki walczącej z globalnym ociepleniem na konsumentów są bardzo pewne”.

Sergio Ricossa, liberalny ekonomista który współpracował z Brunonem Leoni, jest honorowym prezydentem instytutu. Prezydentem od 2011 jest ekonomista i senator Nicola Rossi.

Pozostali prawnicy i współpracownicy: Alberto Mingardi (dyrektor generalny), Carlo Lottieri (dyrektor działu teorii politycznej), Carlo Stagnaro (dyrektor działu badań i studiów), Oscar Giannino, Antonio Martino, Enrico Musso, June Arunga, José Pinera.

Zasoby internetowe

Książki i artykuły Brunona Leoniego są dostępne na witrynach:

Dodatkowo dostępne są następujące artykuły:

Dostępne jest również nagranie z wykładu Leoniego o komunizmie we Włoszech na konferencji Stowarzyszenia Mont Pelerin w Turynie 1961 roku:

W języku angielskim ukazały się następujące teksty poświęcone myśli i osobie Brunona Leoniego:

Bibliografia

http://www.wikiberal.org/wiki/Bruno_Leoni

http://it.wikipedia.org/wiki/Bruno_Leoni

http://it.wikipedia.org/wiki/Istituto_Bruno_Leoni

http://www.brunoleoni.it/

http://oll.libertyfund.org/?option=com_staticxt&staticfile=show.php%3Ftitle=920&chapter=193183&layout=html&Itemid=27

DEUTSCHE ORDNUNG? :)

(O dylemacie skąpca i imperialisty)

Przedruk artykułu Jana Rokity, opublikowanego w „Horyzontach Polityki” 3(4)/2012 – czasopiśmie naukowym Instytutu Politologii Akademii Ignatianum w Krakowie.

Spadek traktatu lizbońskiego

Kiedy w styczniu 2003 roku, w toku pompatycznych obchodów  40-lecia traktatu elizejskiego w Wersalu  prezydent  Francji i kanclerz Niemiec ogłosili, że chcą  we dwójkę „dać  przywództwo europejskim partnerom” i skonstruować nowy ustrój Unii Europejskiej,  nie sposób było uniknąć narastającego z czasem wrażenia, że następuje jakiś brzemienny w skutki zwrot w tradycji niemieckiej polityki.  Jak mawiała wtedy nawet wpływowa niemiecka politolog Ulrike Guerot,  Niemcy wpadły we francuską pułapkę. Wprawdzie wkrótce potem – w Konwencie Europejskim – Francja po raz pierwszy rezygnowała z formalnie parytetowej wobec Niemiec pozycji w Unii, gwarantowanej do tamtej pory kompromisem nicejskim, ale w zamian za to Berlin de facto przyjmował  jako swój obcy mu dotąd polityczny kurs Paryża. Za tym poszło zaadaptowanie przez Niemcy najgorszych dla Europy schematów polityki francuskiej: ostrego konfliktu z Ameryką (Irak), sprzeciwu wobec jednolitego rynku (praca, usługi), deeuropeizacji polityki wschodniej (oś Putin – Schroeder – Chirac), łamania wspólnie ustalonych reguł unijnej gry (kryteria z Maastricht), w końcu nawet obcego niemieckiej ekonomii protekcjonizmu (wojna z Brukselą o Volkswagena). Ale prawdziwym cierpkim owocem tamtego wersalskiego przymierza stać się miał – po wielu perypetiach – traktat lizboński, czyli nowy europejski ład instytucjonalny, oddający Europę pod faktyczny zarząd kolegium premierów i prezydentów, zwanego  teraz Radą Europejską, oraz podległych im ministrów. Kluczowe reformy instytucji unijnych miały umocnić wewnętrzną przewagę owego gremium nad Komisją Europejską. I tak stały prezydent Rady  miał się odtąd zająć wypracowywaniem wspólnej linii politycznej przywódców europejskich mocarstw, usuwając w cień szefa Komisji i redukując także przy okazji znaczenie liderów krajów średnich i małych.  Przywódcom mocarstw miał zostać także  podporządkowany nowo tworzony aparat dyplomatyczny Unii wraz ze Wspólną Polityką Zagraniczną i Bezpieczeństwa, wspólną w istocie już tylko z nazwy, bo faktycznie oddzielaną właśnie chińskim murem od wpływu tak Parlamentu  Europejskiego, jak i Komisji. Również szczególne uprawnienie  do dokonywania zmian kształtu podstaw traktatowych Unii zostało zarezerwowane dla kolegium szefów państw i rządów[1]. Inne doniosłe reformy instytucjonalne traktatu lizbońskiego miały ukształtować stabilny porządek wpływów wewnątrz  Rady. Temu służyła marginalizacja wpływów rotacyjnej prezydencji, a przede wszystkim oparty o wskaźnik populacyjny system podejmowania decyzji tak zwaną podwójną większością, stosowany  teraz do 43 typów decyzji wymagających dotąd jednomyślności, w tym do najważniejszych nominacji personalnych:  prezydenta Rady, ministra spraw zagranicznych Unii oraz członków Komisji Europejskiej. Zgodnie z ukształtowaną przez lata francuską doktryną państwową, Unia miała odtąd być bardziej międzyrządowa niż wspólnotowa, a w ramach porządku międzyrządowego pierwsze skrzypce miały grać europejskie mocarstwa. A wszystko to z obawy przed konsekwencjami niedającej się już powstrzymać historycznej nieuchronności wpuszczenia do Unii barbarzyńskich hord z postsowieckiej Europy Środkowo-Wschodniej. Ów podwójny transfer władzy wewnątrz Unii to spadek pozostawiony Europie przez Chiraca i Schroedera.

http://www.flickr.com/photos/kamisilenceaction/7036922795/sizes/m/
by KamiSilenceAction

To był wyraźny i trwały zakręt dla integracji europejskiej: lekkie pogłębienie, przy istotnej zmianie dotychczasowego toru. Co ciekawe –  w atmosferze ówczesnych  emocjonalnych sporów  – zakręt mało przez kogo wtedy wyraźnie dostrzeżony. I zarazem mocno niekoherentny względem tradycyjnej profederalnej  niemieckiej strategii europejskiej, ukształtowanej  w czasach Helmuta Kohla. Wielki paradoks lat 2003-2007 polegał na tym, że niemal wszyscy zwolennicy  mocnej Europy uznali wówczas, że należy bić się o przyjęcie traktatu, skoro do walki z nim stanął szeroki front  lewicowych i antyglobalistycznych przeciwników jednolitego rynku i  liberalizacji gospodarki, prawicowych wrogów otwartych granic i imigracji, a także suwerennościowców, wystraszonych  obcięciem narodowego prawa weta, i konserwatystów, zaniepokojonych antyreligijnym wydźwiękiem dołączonej do traktatu karty praw. Z Lizboną nie walczyli bowiem głównie przeciwnicy treści zawartych w traktacie – gdyby tak było, krytyka rozlegałaby się przede wszystkim ze strony federalistów i „wspólnotowców” – ale na przykład przeciwnicy  przenoszenia  fabryk z Francji na Wschód bądź nadmiaru imigrantów w Holandii. Ani w jednej, ani w drugiej kwestii traktat nie stanowił niczego – bezpośrednio ani pośrednio – tym niemniej obie te kwestie okazały się mieć zasadnicze znaczenie dla wyniku referendów przeprowadzonych w tych  krajach. W zasadzie nie sposób było wówczas być krytykiem Lizbony z pozycji proeuropejskich albo federalistycznych. Nawiasem mówiąc, z tego właśnie wzięła się polityczna słabość  strategii przyjętej w Polsce przez Platformę Obywatelską[2], która po roku 2005 pod zewnętrzną presją, a także nie potrafiąc wyłuszczyć swych racji własnym proeuropejskim wyborcom, dokonała ostrej zmiany kursu, udzielając Lizbonie zdecydowanego wsparcia.  Dopiero po jakimś czasie niektórzy spośród gorących  zwolenników  traktatu  poczęli dostrzegać symptomy  odradzającego  się „koncertu mocarstw”. Być może najzabawniejszy  okazał się przypadek Daniela Cohn Bendita, który najpierw jeździł na Hradczany obrażać Vaclava Klausa, zwlekającego z ratyfikacją, zaś po obsadzeniu przez nowe prawicowe rządy  świeżo stworzonych urzędów prezydenta Rady i  ministra spraw zagranicznych ogłosił, że Europa znalazła się pod władzą cynicznego niemiecko-francuskiego spisku. Także w Polsce  nie potrafiono  początkowo zrozumieć – co prawda dość zakamuflowanej w setkach zawiłych przepisów – politycznej mechaniki traktatu;  nawet poważni i krytyczni zazwyczaj analitycy potrafili serio twierdzić, że traktat mógłby posłużyć „ograniczeniu w Unii mechanizmów hierarchii” albo pozwolić „Komisji Europejskiej stać się faktycznie ośrodkiem władzy”[3].

Lizbońskie przesunięcie zwrotnicy integracji nie pozostało bez skutków dla codziennej praktyki europejskiej polityki. Przede wszystkim wyraźnie pogorszył się  klimat dla przedsięwzięć  o federalistycznym podłożu.  Trend ten mogą przykładowo obrazować losy  europejskich regulacji telekomunikacyjnych, uchwalanych  u końca 2009 roku, pod szwedzką prezydencją. Mimo nacisku Komisji i wbrew oczywistemu interesowi ogółu użytkowników Internetu i telefonów nie było możliwe   podjęcie decyzji, która miałaby charakter przełomu:  uwspólnotowienia całości reguł obowiązujących na rynku telekomunikacyjnym.  Uniemożliwił to sojusz europejskiej prawicy z  koncernami tel-kom, czującymi doskonale, że własne narodowe rządy będą znacznie łatwiejszymi obiektami lobbingu i szantażu  przeciw interesom klientów niźli  brukselska Komisja albo Parlament. Powołany został wprawdzie ogólnoeuropejski centralny regulator  rynku (BEREC), tyle że od początku skazano go na los biurokratycznej i dość bezsilnej instytucji, skoro  obroniony został anachroniczny  prymat narodowych regulacji telekomunikacyjnych. Przykład telekomunikacji  unaocznia jeden z politycznych mechanizmów blokady  powstawania nowych polityk europejskich. I to nawet wtedy, gdy rzecz dotyczyła  klasycznej i sprawdzonej funkcji Komisji jako federalnego regulatora europejskiego rynku, a nowa polityka – co ma przecież niebłahe znaczenie – nie wymagała istotnego powiększania unijnego budżetu. Tymczasem sedno realnego rozwoju europejskiego federalizmu tkwi właśnie w otwarciu perspektywy powoływania nowych polityk wspólnotowych, czego nie może zastąpić ani  nieustanne majstrowanie przy instytucjach unijnych, ani nawet nakładanie na kraje członkowskie kolejnych paneuropejskich rygorów i standardów.

Podobny kłopot dotknął pokrewną federalizmowi ideę  europejskiej solidarności. Charakterystyczne dotąd dla Brytyjczyków przekonanie o potrzebie zwijania europejskiego budżetu teraz jest podzielane przez Francuzów, Niemców, Skandynawów. We wrześniu 2011 roku osiem rządów publicznie i oficjalnie wystąpiło przeciw projektowi budżetowemu Komisji na następne siedmiolecie, żądając, aby „całkowite wydatki były znacznie niższe”. I od tamtego czasu aż do dziś szanse na utrzymanie się owego projektu nieustannie maleją. W ostatnich miesiącach swojej prezydentury Nicolas Sarkozy odważył się w tej sprawie posunąć nawet tak daleko, aby zażądać rewizji uchwalonego i wykonywanego właśnie budżetu polityki spójności na lata 2007-2013, tak aby niezakontraktowane w nim dotąd fundusze przeznaczyć na wsparcie krajów południa Europy. Wniosek Francji – wymierzony w pierwszym rzędzie przeciwko Polsce – nie został jednak przyjęty przez Radę Europejską. Powszechnie akceptowanym teraz argumentem okazuje się kryzysowa presja na przywracanie  równowagi budżetom narodowym. Warto zwrócić uwagę na nieoczywistość  tej argumentacji.  Owszem, odrzucana dziś idea wzrastających unijnych danin niesie z sobą konsekwencję pogorszenia bilansu budżetów krajowych, ale tylko wtedy, kiedy zwiększonym wpłatom nie towarzyszy transfer zadań wykonywanych dotąd na  narodowym poziomie. Gdyby Europa miała rzeczywiście plan uwspólnotowienia odpowiedzialności za kluczową infrastrukturę drogową czy energetyczną, za ochronę swoich granic zewnętrznych albo przynajmniej za zalążek  prawdziwej własnej armii – przesuwanie  w ślad za tymi zadaniami i tak ponoszonych  wydatków przez państwa nie stwarzałoby  kłopotu dla ich równowagi fiskalnej. Tymczasem logika obniżania wydatków federalnych skutkuje nieuchronnością zwijania co najmniej jednej z dwóch najbardziej kosztownych polityk wspólnotowych: rolnej lub spójności. Pryncypialność Paryża w sprawie interesów francuskich rolników sprawia, że znacząco łatwiejszym celem redukcji staje się polityka spójności. Francuzi zwykli tu przywoływać argumenty o jej niskiej efektywności (biedni, którym się pomaga, dalej są przecież biedni) i zmniejszających się na skutek kryzysu możliwościach współfinansowania przez beneficjentów. Z kolei Komisja Europejska, próbując przeciwdziałać erozji polityki spójności,  podejmuje „nieskoordynowane działania generujące nowe koszty i obniżające jej wewnętrzną logikę”: absurdalnie usztywnia i uszczegóławia cele poszczególnych funduszów, komplikuje ich wewnętrzną strukturę, szuka sposobów na wtórny transfer części funduszów  do krajów najbogatszych, tak aby chociaż zmiękczyć ich narastającą niechęć. Krótko mówiąc, psuje się politykę spójności po to, by móc ją obronić – taka diagnoza  wynika z przenikliwego raportu krakowskiej fundacji GAP[4]. W końcu więdnięcie solidarności przyniosło zwłaszcza  w początkowej fazie kryzysu falę maskowanego protekcjonizmu, choć – co prawda – otwarcie sprzecznej z acquis communautaire polityki ochrony własnego rynku przed zewnętrzną konkurencją  próbowała w zasadzie bronić tylko Francja. Szczególnie zasłynął w tej mierze Henry Guaino, jeden z głównych doradców prezydenta Sarkozy’ego, wzywając Unię  do wprowadzania „rozsądnych form  państwowych protekcjonizmów, w odróżnieniu od form  nierozsądnych i ksenofobicznych”, co „The Economist”  złośliwie nazwał metodą francuskiej homeopatii:  dla osiągnięcia dobrego skutku należy użyć złych idei, byle w niezbyt dużych dawkach[5].  Ale skrycie protekcjonistyczny charakter miała w istocie cała potężna fala rządowych bailoutów  dla krajowych banków i  firm, jaka przetoczyła się przez państwa „Starej Unii” – na wzór Ameryki – na przełomie lat 2008/2009. Jej wtórnym skutkiem stało się sztuczne pogorszenie konkurencyjności  gospodarek krajów biedniejszych, niestosujących bailoutów, a zwłaszcza relatywne osłabienie potencjału  środkowoeuropejskich filii i spółek-córek wielkich europejskich banków. Nawiasem mówiąc – ten fakt wzbudził w Polsce interesującą debatę na temat sensu i możliwości „udomowienia” sprzedanych wcześniej zagranicę polskich banków[6]. Spór o protekcjonizm – niezależnie od swego ekonomicznego znaczenia – jest zawsze w Europie jednocześnie czysto politycznym sporem o władzę i dominację.  Skrywa on bowiem  – po pierwsze – pytanie o wartość tradycyjnych  francuskich recept dla Unii, a tym samym o polityczne znaczenie Paryża w Europie,  a po drugie – pytanie o realny wpływ Komisji Europejskiej, dla której  budowa jednolitego europejskiego  rynku jest od dawna nie tylko kwestią zasad i poglądów, ale także stanowi najskuteczniejsze  do tej pory  narzędzie  powiększania  własnego imperium. Z niewielkim tylko uproszczeniem można  powiedzieć, że im silniejszy  bywał dotąd suwerenny wpływ tradycyjnej polityki francuskiej na Europę, tym bardziej słabła  federalna władza   Komisji Europejskiej i możliwości podległej jej wielonarodowej technokracji.

Sojusz rynków, socjalistów i bankrutów

Kwestia solidarności nabrała  zupełnie nowego wymiaru wraz z początkiem greckiego kryzysu zadłużeniowego. Na przełomie 2009 i 2010 roku okazało się, że  grecki deficyt budżetowy będzie niemal czterokrotnie wyższy niż oficjalnie planowano, a także że międzynarodowe banki inwestycyjne od dłuższego czasu  czynnie pomagają Atenom w fałszowaniu oficjalnych bilansów, między innymi przez ukrywanie długów armii oraz służby zdrowia. Świat finansów  zwątpił w odpowiedzialność i wypłacalność państwa greckiego.  Ale Grecja w dalszym ciągu sprzedawała swoje coraz wyżej oprocentowane papiery dłużne i obsługiwała bieżące zobowiązania tylko dlatego, że Europejski Bank Centralny we Frankfurcie (EBC) – wbrew wszelkim zasadom – nadal akceptował greckie obligacje jako zabezpieczenie pożyczek udzielanych bankom. Gdyby przestał,  z dnia na dzień nikt by więcej nie kredytował rządu w Atenach. Jeszcze w lutym kanclerz Merkel  zarzekała się, że „bailout dla Grecji w ogóle nie wchodzi w grę, bo mamy traktat, który to wyklucza”[7]. Ale już 25 marca szef  EBC Francuz Trichet ogłaszał, że będzie przyjmował greckie papiery jako dobre zabezpieczenie kredytów, niezależnie od ich wartości. 11 kwietnia rząd Niemiec, a za jego namową także  Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW)  zaakceptowały przyznanie  Grecji 45 mld euro pomocy, zaś 2 maja pomoc została podniesiona do kwoty 110 mld euro. Jeszcze 6 maja Trichet kategorycznie odrzucał ideę  skupowania greckich papierów przez EBC. Ale w ciągu weekendu 7-9 maja kryzys euro osiągnął apogeum: rynki zamarły, wskaźniki giełdowe się załamały, dwa wielkie banki europejskie stanęły w obliczu groźby bankructwa, w Berlinie interweniował Obama, a bankierzy popadli w stan histerii. W poniedziałek, po upływie histerycznego weekendu, nastąpił pamiętny przełom: Trichet postanowił, że EBC  wydrukuje dodatkowe euro i rozpocznie skup lichych  greckich papierów, zaś  Merkel zaakceptowała konstrukcję tak zwanego „spadochronu”, czyli Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej, który z zagwarantowanej mu przez rządy kwoty 440 mld euro miał odtąd udzielać pomocy stojącym w obliczu bankructwa członkom strefy euro. Bank złamał swoje zasady, misję i statut, nakazujące mu bronić wartości euro. Niemcy zgodziły się, aby Unia, łamiąc traktaty, subsydiowała bankruta pieniędzmi niemieckiego podatnika. Konserwatywny ekonomista Philipp Bagus napisał:

W rezultacie skoordynowanego działania  zarządu strefy euro oraz EBC doszło de facto do zamachu stanu… Unię opartą na stabilności euro, do czego dążyły kraje Europy Północnej, przekształcono w otwartą unię transferową.

Po powrocie do domu pani kanclerz  mogła przeczytać  wielki nagłówek w „Bild Zeitung”, dobrze oddający – co pokazały późniejsze badania opinii publicznej – pogląd większości Niemców: „Znowu jesteśmy durniami Europy”[8].

Dziś wiemy, że w ciągu dwóch lat po owym „zamachu stanu” sprawy miały się posunąć znacznie dalej. Ciągle niedostateczne transze  wsparcia finansowego dla Grecji przez kraje strefy euro będą rosnąć, by w 2012 osiągnąć kwotę 1/4 biliona euro. Tymczasowy „spadochron” , po długich oporach Berlina i zmianie traktatu lizbońskiego, zostanie w końcu przekształcony w nową i stałą instytucję Unii Europejskiej o nazwie Europejski Mechanizm Stabilności z siedzibą w Luksemburgu, a jego fundusze pochodzące ze zbiorki w strefie euro będą  rosnąć, mimo oporu Niemiec. Po precedensie z majowego weekendu Jean-Claude Trichet będzie jeszcze skupował w sierpniu 2011 chwiejące się rządowe papiery włoskie i hiszpańskie, czym wywoła jawny konflikt z niemieckim Bundesbankiem i dymisję głównego ekonomisty EBC Niemca Juergena Starka. W proteście przeciw nowej linii EBC poda się do dymisji szef  Bundesbanku, słynny Axel Weber, zaś berliński profesor Joerg Rocholl powie, że Niemcy mają  „poczucie zdrady”, jakiej dopuścił się frankfurcki bank[9].  Następca Tricheta Włoch Mario Draghi pożyczy na 1% europejskim bankom grubo ponad bilion euro, po to, by miały one jeszcze ochotę robić łatwy, ba… lichwiarski interes na kupowaniu lepiej oprocentowanych papierów włoskich czy hiszpańskich. W końcu  w roku 2012 nowa szefowa MFW Francuzka Lagarde postanowi zgromadzić od wielu państw astronomiczny fundusz pomocowy „przekraczający kwotę 400 mld dolarów”, w którym – przy licznych kontrowersjach wewnętrznych – partycypować będzie także Polska.  Decyzja premiera Camerona o  uczestnictwie  w tym przedsięwzięciu wywoła niemal  kryzys polityczny na Wyspach w kwietniu 2012. W tych wszystkich przedsięwzięciach rola Niemiec będzie bardzo charakterystyczna.  Berlin nie zablokuje pomocy, ale będzie na nią publicznie ciągle zrzędził i opóźniał, a także starał się obciążyć nią również innych uczestników niż niemiecki podatnik: MFW oraz prywatnych wierzycieli. Ale co najważniejsze – w końcu postawi warunki i wyznaczy  nieprzekraczalne granice pomocy.

Cały ten proces najczęściej i najłatwiej opisywano za pomocą dialektyki utracjusza i skąpca. Do większości bezrozumnie zadłużonych państw grupy – ironicznie zwanej PIIGS, z Grecją na czele – taki opis dobrze pasował. Trochę gorzej – do sytuacji Hiszpanii i Irlandii, które wpadły w spiralę kryzysu nie tyle z  racji trzymanego w ryzach  długu publicznego, co raczej  niekontrolowanej skłonności obywateli do zadłużania się, napędzającej w efekcie wzrost płac. Berlin w tej logice pełnił rolę skąpca, zasklepionego na swoich kupieckich interesach, obojętnego na przyszłość sąsiadów i dla własnego wyniku bilansowego gotowego wysysać z nich ostatnie soki. Do walki z kupiecką mentalnością rządu niemieckiego stanął   szeroki, acz wyjątkowo egzotyczny front, zbudowany ponad klasycznymi podziałami ideologicznymi. Pierwszymi i naturalnymi krytykami Berlina stały się kraje PIIGS, za wyjątkiem Irlandii, na której – co ciekawe –  Trichet  politycznym szantażem wymusił w 2010 roku przyjęcie niechcianego pakietu pomocowego Unii i MFW.  Szczególnie w Grecji cała tamtejsza klasa polityczna (i chyba także większość mieszkańców)  uznała ociąganie się Berlina z pieniędzmi dla ich kraju za rzecz moralnie naganną i historycznie nieusprawiedliwioną; odwoływano się przy tym do nienaprawionych szkód wyrządzonych Grecji przez okupację hitlerowską, zwłaszcza zaś do sprawy przejęcia przez  III Rzeszę greckich państwowych zasobów złota. Sojusznikiem i kibicem grupy PIIGS stała się europejska lewica, z  jednej strony tradycyjnie po keynesowsku wierząca, że niemieckie (głównie, choć nie tylko)  pieniądze są jedynym panaceum na realne niebezpieczeństwo recesji, z drugiej –  prawdziwie  przerażona rysującą się  coraz bardziej nieuchronnie skalą  cięć programów socjalnych wzdłuż i w poprzek Europy. Nic dziwnego, że  kwestia ta stanie się jednym z głównych narzędzi zwycięskiej walki wyborczej socjalisty  Francois Hollande’a z Nicolasem Sarkozym. Ale co najciekawsze,  najsilniejszym i najaktywniejszym uczestnikiem  antyniemieckiego frontu stały się tak zwane „rynki” – czyli światowa finansjera –  oraz międzynarodowe instytucje i wielkie media występujące de facto w roli  jej rzeczników. W ciągu 2011 roku twardo dotąd monetarystyczny  i związany z londyńskim City „The Economist” niemal w każdym numerze domaga się, aby zamiast zajmować się  dyscyplinowaniem  finansów, przywódcy bogatej unijnej Północy zapłacili za długi Południa i w ten sposób zakończyli kryzys.

Dzisiaj istotą kryzysu nie jest marnotrawstwo, ale strach inwestorów przed niestabilnym euro. Obsesja cięć tylko pogarsza sytuację. Inwestorzy nie odzyskają zaufania bez ustalenia jakichś ram dla wspólnych finansów. Tymczasem ciągle brak koncepcji na to, w jaki sposób i w jakim zakresie kraje strefy euro przejmą wspólną odpowiedzialność za istniejące długi. A tutaj leży sedno sprawy[10].

Że to niemal nie do uwierzenia, jeśli zna się ideowy background i poglądy tego – świetnego skądinąd – tygodnika? I kompletnie na przekór rozsądnym zasadom rynkowego kapitalizmu?  Nic nie szkodzi. Problemem  wielkiej finansjery  stało się bowiem to, jak wymusić wpompowanie  kolejnych bilionów euro w zadłużone kraje Południa, tak aby „rynki odzyskały spokój i zaufanie”. Tłumacząc ten zewsząd słyszany slogan na ludzki język –  rzecz w tym, aby   ciężar ryzyka  strat na papierach dłużnych krajów pogrążonych w kryzysie został zdjęty z owych „rynków” i przejęty przez polityków. A ściślej rzecz ujmując – przez obywateli   Europy, których politycy owi mieliby w takiej transakcji reprezentować. 

W ciągu 2011 roku flaga europejskiej solidarności znalazła nowych i – po części przynajmniej – niespodziewanych chorążych. Dzierży go teraz  finansjera wespół z lewicą i bankrutami z Południa. Tradycyjna kwestia spójności i – jak się zwykło pisać w unijnym żargonie –  „celu konwergencji” wobec słabiej rozwiniętej „Nowej Europy” w dwojakim sensie zeszła na drugi plan: kwoty przeznaczane  tradycyjnie na ten cel w budżecie Unii stały się  aż do śmieszności dysproporcjonalne wobec kolejnych, rosnących transz  zasiłków ratunkowych dla euro, a priorytet tych ostatnich został uznany za kluczowy argument  na rzecz  zmniejszania budżetu Unii i zwijania  polityki spójności. Ów front nowej solidarności powstał w istocie po to, aby doprowadzić do takiego przeobrażenia ustroju Unii Europejskiej, iżby wpisana weń została de facto trwała gwarancja  bezpieczeństwa sektora finansowego, niezależna od aktualnych koniunktur rynkowych i odpowiedzialności fiskalnej polityki prowadzonej przez poszczególne rządy. Potężnym – jak się miało okazać – narzędziem presji  na rzecz takiego modelu stała się groźba „braku zaufania rynków”,  wywołująca spustoszenia na giełdach, spadki kursów walut, obniżki  ratingów państw, fale spekulacji ich długami (tzw. „nagie CDS-y”), i w efekcie siejąca  grozę w gabinetach rządowych. Zaś groza rodzi uległość. Mało kto zatem  ważył się przeciwstawić fali, która wobec tego wytworzyła coś na kształt obowiązującej europejskiej doktryny. Reklamowały ją pospołu rządy, bankierzy i finansiści, „oburzeni” demonstranci, gazety prawicowe i lewicowe, telewizje, uniwersytety, ekonomiczne think-tanki, laureaci Nagród Nobla i związki zawodowe. Także rząd polski, mający wyraźny interes w ochronie wartości złotówki, nie tyle ze względu na polską gospodarkę, której lekkie spadki waluty nieźle jak dotąd służą, lecz  raczej przerażony wizją   niekontrolowanego przebicia konstytucyjnego limitu długu publicznego i politycznych konsekwencji takiego rozwoju zdarzeń. Taka właśnie była geneza głośnej i błędnie  w Polsce zinterpretowanej berlińskiej mowy Radosława Sikorskiego, który w grudniu 2011 żarliwie apelował do niemieckiego rządu, aby wzorem bogatej Wirginii z czasów amerykańskiej rewolucji przejął długi innych europejskich „stanów” i  w ten sposób wziął przywództwo w budowie europejskich stanów (lepiej chyba powiedzieć w tym przypadku – landów) zjednoczonych. Jak również kuriozalnego w swej wymowie wywiadu  Jacka Rostowskiego, otwarcie wzywającego  na łamach „Financial Times’a” do ogłoszenia  przez EBC nieograniczonego (sic!) skupu papierów dłużnych bankrutujących państw na wypadek wyjścia Grecji z unii walutowej,  nawet – jak dodawał polski minister finansów – „gdyby ktoś był przekonany, że takie działanie jest sprzeczne z unijnymi traktatami”[11]. Sztandarowym projektem  stały się tak zwane euroobligacje, traktowane z jednej strony jako panaceum na kryzys fiskalny (sławetne „przywrócenie zaufania rynków”), z drugiej – jako próba wyprowadzenia z kryzysu nowego impulsu dla europejskiej integracji. W tym właśnie kontekście przywoływana bywała często maksyma Moneta, powiadająca, iż Unia rozwija się tylko dzięki kryzysom. Nie bez racji. Skoro bowiem – niezależnie od rozbieżnych szczegółowych modeli takiego rozwiązania – istotą euroobligacji miałoby być udzielenie z góry gwarancji finansowych bankrutującemu Południu przez prosperującą Północ i to w sposób uniemożliwiający ich późniejsze cofnięcie – to istotnie dalszy „niepokój rynków” wokół Grecji, Włoch czy Hiszpanii nie miałby już żadnego uzasadnienia, zaś rozległy system współodpowiedzialności i transferów wewnątrz strefy euro przekształcałby nieuchronnie unię monetarną z Maastricht w nową unię budżetowo-fiskalną.  Jeśli przyjąć, że  kapitalizm nieuchronnie zakłada pewną równowagę napięcia  i współzależności między rządami i „rynkami”, a globalizacja  oczywiście przesunęła jej punkt archimedesowy na korzyść  „rynków”, to nowy model Unii musiałby załamać resztki tej równowagi i  prowadzić do rezygnacji przez rządy z resztek suwerenności na rzecz uległości wobec międzynarodowej finansjery. Lecz zarazem – jego skutkiem musiałby być nowy system europejskiej redystrybucji, na nieznaną do tej pory skalę. Z tego pierwszego powodu ów plan integracji napotkał  na  sprzeciw radykalnych zwolenników suwerenności, którzy uznali go za  świadectwo „europejskiego centralizmu”. Z kolei nieliczni, najbardziej myślowo pryncypialni i niepodatni na presję ekonomiści ze szkoły monetarystycznej potraktowali go z obrzydzeniem  jako „unię transferów”.

Na bezprecedensową skalę tworzymy pokusę nadużycia, pokazując bankierom, że mogą łatwo zaszantażować polityków i opinię publiczną: jak nam nie oddacie pieniędzy – to będzie straszny
kryzys –

pisał były wiceszef polskiego banku centralnego[12]. Wszystko to jednak nie byłyby  sprzeciwem politycznie doniosłym, gdyby nie fakt, że ów plan – jednoosobowo i z dużą odwagą –  zablokowała kanclerz Angela Merkel.

Merkel contra świat

Kanclerz Niemiec wyznaczyła granice pomocy i postawiła jej warunki. Stanęła więc na drodze  jednocześnie – to dalszy ciąg paradoksów kryzysu euro – socjalistom i bankierom. W jakimś więc sensie istotnie  „wzięła przywództwo”, ale całkiem inaczej niż postulował to Radek Sikorski. Bankierzy zostali zmuszeni do istotnej partycypacji w ponoszeniu kosztów greckiego bankructwa; w marcu 2012 musieli  umorzyć połowę swoich wierzytelności, pod niedwuznaczną groźbą z Berlina, że w przeciwnym razie mogą stracić znacznie więcej i to nie tylko w Grecji. Bankowi frankfurckiemu nie pozwolono na otwarcie i zakazano wprost nabywać papiery dłużnych bankrutów na rynkach pierwotnych. Zaś zamiast wymarzonych euroobligacji  Unia otrzymała najpierw tak zwany Sześciopak, a potem Pakt Fiskalny, czyli solidną porcję gwarantowanych prawnie restrykcji, obostrzeń i procedur karnych. To właśnie te nowe prawa, traktowane przez socjalistów francuskich jako „filary bismarckowskiej polityki Madame Merkel”[13], staną się symbolami coraz mocniej kontestowanego w Europie Deutsche Ordnung. Uchwalony w końcu września 2011 przez Parlament Europejski pakiet sześciu  aktów prawnych istotnie rozszerzył domenę  międzynarodowego nadzoru nad politykami gospodarczymi krajów Unii. Dotąd ów nadzór był sprawowany w zasadzie tylko w odniesieniu do rocznych narodowych deficytów budżetowych (tzw. procedura nadmiernego deficytu wszczynana przez Komisję Europejską). Nowe prawa  nakazują nadzorowanie stanu długu publicznego, a także innych ważnych wskaźników równowagi makroekonomicznej, na przykład stanu rachunku obrotów bieżących kraju, który – między innymi w przypadku Hiszpanii – okazał się pierwszym tak wyraźnym przejawem  niekonkurencyjności tego kraju i zapowiedzią jego dalszych kłopotów. Co więcej – dotąd nadzór nie był związany z realną groźbą sankcji. Nowe prawa stwarzają natomiast system kar finansowych oraz ich efektywnej egzekucji poprzez przepadek składanych przez państwa depozytów albo blokadę wypłat europejskich funduszów spójnościowych. Nawiasem mówiąc, pierwszym krajem ukaranym w tym  trybie przez Komisję Europejską stały się Węgry, a okoliczności politycznego konfliktu Komisji z rządem węgierskim – bardziej ideologicznej i politycznej, niźli finansowej natury – nakazują z pewną rezerwą podchodzić do bezstronności formalnie czysto ekonomicznych decyzji. Głośny krytyk Sześciopaku Juergen Habermas  uznał za „anomalię” sytuację, w której to nie instytucje wspólnotowe, ale

szefowie rządów postanowili co roku zaglądać sobie wzajemnie przez ramię, żeby stwierdzić, czy koledzy dostosowali się do wytycznych Rady Europejskiej w kwestii stanu zadłużenia, wieku emerytalnego, deregulacji rynku pracy, systemu świadczeń społecznych i opieki zdrowotnej, płac w sektorze publicznym, udziału płac w PKB, podatków od przedsiębiorstw i wielu innych sprawach[14].

Nie do końca miał rację.  Cały skomplikowany i trudny do kontroli przez polityków system „scoreboardingu”, czyli tworzenia, kontrolowania i egzekwowania wskaźników poprawności polityki gospodarczej poszczególnych rządów znalazł się teraz w gestii Komisji Europejskiej. Już dawno żadne europejskie ustawy  w tak istotny sposób  nie wzmocniły uprawnień tego federalnego organu nie tylko względem państw członkowskich, ale pośrednio także względem europejskiego kolegium szefów państw i rządów. Co prawda jednak i tym razem nie obyło się bez wewnątrzunijnej rozgrywki o kształt równowagi pomiędzy rządami państw i federacją. Parlament Europejski chciał bowiem pozbawić  Radę prawa do ostatecznego decydowania o przyszłych karach za naruszenie reguł ostrożności fiskalnej. Kompromis wypracowany przez polską prezydencję pozwolił  w końcu zachować kontrolę szefów rządów nad procedurami karnymi, utrudniając im zarazem możliwość utrącenia sankcji w Radzie ze względu na siłę głosów i polityczne wpływy hipotetycznego kraju oskarżonego (tzw. głosowanie odwróconą większością). Ten konflikt między  eurodeputowanymi i unijnymi rządami dobrze unaocznia poważną różnicę podejścia do idei federalistycznej. O ile Parlament chętnie przenosiłby władcze uprawnienia na poziom wspólnoty i tworzył automatyczne i powszechnie obowiązujące w Unii procedury, o tyle Rada Europejska – nawet wtedy, gdy decyduje się narzucić wspólne standardy i rygory państwom członkowskim – zwykła nader ostrożnie wyposażać instytucje wspólnotowe w nowe kompetencje, a przede wszystkim zawsze gwarantować samej sobie klauzulę swobodnego ich nierespektowania w razie potrzeby. Od dawien dawna rządy obawiają się  powszechnie obowiązujących reguł, także jeśli same je ustanawiają. Ale tym samym wpychają Unię w narastający paradoks ustrojowy: stanowione w coraz większej ilości wspólne normy, reguły, a nawet instytucje nie budują bynajmniej silniejszej politycznej wspólnoty, albowiem nazbyt często pozostawiają furtki pozwalające wymknąć się najsilniejszym spod ich mocy obowiązującej. Dość przypomnieć znaną dezynwolturę, z jaką  rządy Francji i Niemiec lekceważyły tak zwane kryteria z Maastricht, przez te rządy przecież  wcześniej ustanowione.

Pomimo zatwierdzenia Sześciopaku przez Parlament Europejski w końcu września 2011 kanclerz Niemiec nadal nie ustawała w wysiłkach doprowadzenia do zmian w traktatach europejskich. Efektem tego parcia stał się widowiskowy i konfliktowy  grudniowy szczyt Unii, w trakcie którego sprzeciw Anglików uniemożliwił nowelizację starych dużych  traktatów, w związku z czym na żądanie Niemiec uzgodniono treść nowego, małego, nazwanego wkrótce Paktem Fiskalnym. Zebraniu  temu towarzyszyły  na pierwszy rzut oka nie do końca racjonalne okoliczności. Stanowczy sprzeciw brytyjskiego premiera spowodowany został odrzuceniem jego żądania, aby Unia na przyszłość zagwarantowała Wielkiej  Brytanii prawo weta wobec wszelkich regulacji dotyczących rynków finansowych. Tyle tylko, że po pierwsze – ani zainspirowany przez Berlin projekt noweli, ani później przyjęty tekst Paktu w ogóle tej sprawy nie dotyczyły. David Cameron, podążając więc za niegdysiejszymi wzorami lady Thatcher, zażądał zwyczajnie za podpis Londynu zapłaty w całkiem innej dziedzinie. Ale po drugie – zrobił to w ostatniej chwili, w sposób jawnie sugerujący, że nie zakłada realnych pertraktacji, a potrzebuje raczej jakiegoś dobrze widzianego przez angielskich torysów alibi dla zgłaszanego weta. Faktem jest, że obietnicę wykorzystania najbliższej zmiany traktatów dla kupienia nowych  przywilejów dla Brytanii premier  zgłosił był znacznie wcześniej w partii torysów, kiedy tłumił  rewoltę  posłów, domagających się referendum w sprawie dalszego członkostwa  kraju w Unii. Krótko mówiąc – weto brytyjskie  nie miało  związku z treścią Paktu. Ale równie dziwna może się wydawać na pierwszy rzut oka sama owa treść[15]. Tekst Paktu bowiem rozwlekle opowiada o „wzmocnieniu koordynacji polityk gospodarczych”, ale poza długą listą frazesów nie  nakłada tu realnych zobowiązań. Snuje dywagacje na temat sławetnego francuskiego postulatu „silniejszego zarządzania strefą euro”, po to jednak, by uznać za milowy krok w tej dziedzinie zamiar cyklicznych – i tak odbywających się już – spotkań przywódców państw unii walutowej. I wreszcie  stanowi nową unię fiskalną, powtarzając  w większości obowiązujące już normy Sześciopaku. Ta dziwna na pozór sytuacja stworzyła pole dla niezliczonych  rozważań na temat tego, dlaczego kanclerz Merkel zdecydowała się wywołać gigantyczną i teatralną awanturę, aby uzyskać coś, co w zasadzie już i tak miała. Najczęściej formułowana odpowiedź brzmiała: bo lud niemiecki buntuje się nie tylko przeciw zwiększaniu pomocy dla Grecji, ale i przeciw samej Europie. Merkel zatem – dokładnie tak samo jak Cameron – potrzebuje wielkiego widowiska politycznego, które Anglikowi ma przydać w ojczyźnie  wizerunek bohatera walczącego z euro, Niemce zaś – reputację złego i egoistycznego ekonoma, zmuszającego do roboty i oszczędności rozleniwioną Europę. Taką ocenę w ostrych słowach formułował na przykład  fiński socjalistyczny minister spraw zagranicznych Erkki Tuomioja: Pakt jest „w najlepszym razie niepotrzebny, a w najgorszym szkodliwy” – pisał na blogu – i stanowi koncesję wobec Niemiec, „których rozkazów nie powinniśmy przyjmować”. Tuomioja  niekonsekwentnie dodawał jednak, że „postanowienia paktu na temat strukturalnego deficytu – to kompletnie nonsensowny kaftan bezpieczeństwa”[16]. O jakie zatem postanowienia chodziło fińskiemu socjaliście? O te zawarte w artykule trzecim Paktu, które wprowadzają  rewolucyjną  tak zwaną złotą zasadę równowagi budżetowej, definiując ją jako  obowiązek nieprzekraczania  granicy 0,5%  deficytu strukturalnego w stosunku do PKB. Czyli de facto wymagające na przyszłość od Europy (za wyjątkiem sytuacji nadzwyczajnych, stąd mowa o „deficycie strukturalnym”) rezygnacji z długu publicznego jako sposobu rozwiązywania problemów społecznych i politycznych. I na dodatek – wprowadzenia takiej reguły do wewnętrznego porządku konstytucyjnego przez wszystkich sygnatariuszy. Bez wielkiej przesady można powiedzieć, że jest to żądanie cofnięcia europejskiego fiskusa do reguł obowiązujących dawno temu, w czasach parytetu złota i nieznanej jeszcze idei pieniądza fiducjarnego. Owszem, walcząc o  zmiany w traktacie, kanclerz Niemiec miała zapewne na oku emocjonalny komfort niemieckiego wyborcy, od którego w końcu zależy jej władza i polityczny los. Ale doprawdy trudno nie zauważyć, jak bardzo rozminęły się z realiami  niezliczone  wówczas głosy redukujące kwestię do tego jedynie, propagandowego wymiaru. Pakt stał się czymś na kształt zwieńczenia  wcześniejszych, wymuszonych przez niemiecką kanclerz programów deflacyjnych narzucanych poszczególnym krajom oraz  nowych europejskich  praw, mających służyć  temu samemu celowi. Nie trzeba dodawać, że przyjęty w końcu przez Radę Europejską w marcu 2012, od pierwszego dnia miał w Europie (a i w Ameryce) niemal samych wrogów.  Francois Hollande uczynił z hasła jego zmiany sztandar swojej zwycięskiej kampanii. A na drugim ideowym biegunie  broniący „rynków” „The Economist” określał go krótko mianem  „komedii euro”. W obliczu Paktu Fiskalnego egzotyczny sojusz  finansjery z socjalizmem osiągał apogeum.

Z perspektywy połowy 2012 roku nie jest jeszcze jasne, czy ostatecznie Pakt odegra  trwałą rolę w europejskiej polityce. Jeśli  wszakże poczynić cztery założenia:  że  – mimo żądań  prezydenta Hollande’a – Pakt nie będzie renegocjowany, że ratyfikuje go co najmniej 12 krajów,  że  Komisja Europejska poczuje się na tyle silna, by w ciągu następnych lat egzekwować go z użyciem już wcześniej otrzymanych instrumentów, a przywództwo Niemiec będzie  nadawać polityczną moc zasadom  zapisanym w Pakcie także w przyszłości – wpłynie on istotnie na polityczny i społeczny kształt Europy. Ciągła kontrola i nieustanne redukowanie zadłużenia w celu osiągnięcia ideału równowagi finansowej – to po raz pierwszy formalne, prawno-traktatowe wyzwanie dla europejskiego państwa socjalnego. W jawnej już dzisiaj  i dość brutalnej formie dotyczy ono  krajów Południa, których gospodarki stały się niekonkurencyjne, a nie mogąc przełamać tego stanu odwiecznym sposobem dewaluacji własnej waluty (bo jej nie mają),  skazane są  na cięcie wydatków i podnoszenie podatków na tak wielką skalę, aby przez wieloletni spadek produkcji, recesję i olbrzymie bezrobocie zyskać w przyszłości nadzieję na  spadek cen i płac o około 20-30%. Ekonomiści zwykli określać tę karkołomną terapię, w której  warunkiem odzyskania zdrowia jest osiągnięcie stanu bliskiego śmierci – „wewnętrzną dewaluacją” (uciekając przed tradycyjnym i budzącym grozę terminem: deflacja), zastrzegając, że  trzeba ją kontynuować przez wiele lat i nijak nie można jej złagodzić bez rezygnacji z perspektywy odzyskania zdrowia. Coraz liczniejsze deklaracje polityków – zwłaszcza nowego prezydenta Francji – o konieczności równoczesnego podjęcia tak zwanej „agendy prowzrostowej” muszą wobec tego być traktowane bardziej jako symboliczne odcinanie się od  Niemiec i próby zrzucenia na Berlin pełnej odpowiedzialności za możliwe złe polityczne skutki restrykcji fiskalnych, niźli jakiś realnie istniejący alternatywny  plan. Zostawiając na boku  względy propagandy oraz niebłahą dla polityków kwestię słupków popularności, deklaracje te rodzą  także zwyczajny strach, że  przyjęcie przez Europę  fiskalnego Deutsche Ordnung wcześniej czy później zakończy się jednak porażką i nieuchronnym rozmontowaniem unii walutowej, po to, by niektórym przynajmniej członkom grupy PIIGS dać szansę na jakiś oddech. Ciekawe, że to w Polsce właśnie powstał bodaj jedyny znany dotąd publicznie, do bólu precyzyjny raport, postulujący  wyprzedzające i kontrolowane rozwiązanie unii walutowej przez polityków, nim nastąpi  prawdopodobny ciąg zdarzeń niekontrolowanych[17]. Zapewne podobne analizy, opatrzone klauzulami najwyższej tajności, leżą dzisiaj na biurku niejednego europejskiego przywódcy.

Niezależnie od niemożliwych jeszcze do przewidzenia efektów polityki „dewaluacji wewnętrznej” na Południu i tempa, w jakim  za wielką społeczną cenę powracać będzie tam utracona konkurencyjność, byłoby iluzją sądzić, że złota reguła równowagi budżetowej – jeśli traktować ją serio – pozostanie neutralna wobec polityki tych krajów Unii, którym  dotąd udało się obronić przed kryzysem fiskalnym.  Nie tylko dlatego, że – jak przewidują ekonomiści –

najprawdopodobniej utrzymywanie strefy euro i kontynuacja polityki deflacyjnej powodować będzie jednoczesne hamowanie wzrostu  i obniżanie niemieckiej nadwyżki handlowej[18],

czyli prosto mówiąc – dokuczliwości społeczne Paktu dotkną wcześniej czy później także najbogatszych członków Unii. Albowiem złota reguła  uderza   generalnie w taki model demokracji, który wymusza na politykach ciągłe kupowanie wyborców przy pomocy publicznych pieniędzy. Byłoby zapewne sporym uproszczeniem powiedzieć, że możliwość nieograniczonego – jak się do niedawna mogło wydawać – zadłużania się państw jest jedynym źródłem  dramatycznego spadku jakości, bezideowości i antyreformatorskiej inercji, w jakich pogrążyła się  europejska – także polska – polityka. Jeśli jednak na przyszłość sztywność reguł unijnych rzeczywiście  utrudniłaby przynajmniej powszechny mechanizm kupowania wyborców, miałoby to i tak iście dobroczynny wpływ na  jakość europejskiej polityki. Aspirujący do władzy politycy musieliby z jednej strony zacząć myśleć o bardziej wyrafinowanych, twórczych i reformatorskich sposobach odpowiadania na oczekiwania swoich wyborców. Z drugiej – w taki bądź inny sposób otwarcie przyznać, że nieustanne bogacenie się z pokolenia na pokolenie i coraz wygodniejsze życie  Europejczyków ani nie jest jakąś daną raz na zawsze historyczną nieuchronnością, ani nie może już postępować w dotychczasowym tempie. Z natury rzeczy – do polityki musiałoby się zatem przebić choć trochę więcej prawdy. A  w perspektywie – mogłoby stać się możliwe stopniowe zwiększanie  konkurencyjności Europy względem  świata zamiast  powtarzających się klęsk kolejnych  „strategii lizbońskich”. W końcu, jeśli założyć, że – znów, nie jedynym – ale kto wie, czy nie najpoważniejszym  kłopotem państw z suwerennością w dobie globalizacji jest narastające poddaństwo względem „rynków”, to utrwalenie się polityki  nieustannego ścieśniania długu   pozwoliłoby odwojować przynajmniej jakąś część utraconej na tym polu suwerenności. Fiskalna faza kryzysu w Europie unaoczniła bowiem, że nawet duże i silne państwa, na przykład Francja – stały się niemal bezbronne  wobec  rynków. Rewindykacja tego fragmentu suwerenności państwowej oczywiście nie uda się, jeśli wzorem Paryża chcieć ją prowadzić  tylko antyrynkowymi regulacjami prawnymi, tworzeniem „własnych”, czyli państwowych agencji ratingowych, a zwłaszcza pełną moralnego oburzenia polityczną propagandą. W takiej rozgrywce międzynarodowy kapitał i tak okaże się silniejszy. Lepszą bez wątpienia drogą jest wbudowywanie w  ustrój państw mechanizmów  uodporniających, sui generis „szczepienie państw” na  politykę prowadzoną pod dyktando wielkiej finansjery. Złota reguła równowagi jest bez wątpliwości jedną z możliwych i sprawdzonych szczepionek. Ten suwerennościowy aspekt  problemu w ogóle nie zaistniał w pozaniemieckiej debacie nad Paktem,  zdominowanej – nie bez powodów – przez pogląd, iż  Deutsche Ordnung jest w istocie niemal tym samym co utrata niepodległości. Szansa rewindykacji części państwowej suwerenności, pewnego uszlachetnienia demokracji i wzrostu konkurencyjności Unii Europejskiej w świecie za cenę uznania nieuchronności przyhamowania tempa wzrostu dobrobytu. Takie  aksjologiczne horyzonty otwiera  idea i  logika celów  Paktu Fiskalnego.

Demokracja i suwerenność w odwrocie

Rzeczy miałyby  się jednak zbyt prosto, gdyby  kwestie suwerenności i demokracji  nie stanęły w wyniku kryzysu  nagle na ostrzu noża. 9 listopada 2011 nastąpiła dymisja socjalistycznego rządu greckiego premiera Papandreu, którego zastąpił  na urzędzie bezpartyjny wysoki funkcjonariusz EBC – Lukas Papademos.  Nowy premier  doszedł do władzy w niezwyczajnych okolicznościach. Jego poprzednik zawarł właśnie układ z Unią Europejską, dający jego krajowi kolejną zwiększoną transzę międzynarodowej pomocy w zamian za szczegółowe zobowiązania wprowadzenia jeszcze ostrzejszych niż dotąd posunięć deflacyjnych, ale po powrocie do Aten chciał ogłosić narodowe referendum nad jego akceptacją. Nicolas Sarkozy zasłynął wtedy krótką oceną osoby greckiego premiera: „wariat”,  a opinię tę – podzielaną  w większości północnoeuropejskich stolic – wyraził akurat Francuz, zapewne z racji  skłonności do kartezjańsko jasnego wykładania własnych opinii o innych politykach. Rosnące zamieszanie z greckimi papierami dłużnymi dopełniło miary. Pod pręgierzem Berlina, Paryża i Brukseli  Grecja pękła i niemal z dnia na dzień  dokonała zmiany rządu i zrezygnowała z referendum. Wprawdzie lider greckiej opozycji Samaras przez dłuższy czas domagał się dymisji  rządu i niezwłocznego przeprowadzenia wyborów, jednak w obliczu spełniających się właśnie jego żądań  niespodziewanie zamilkł w kwestii wyborów, które w ten sposób zgodnie odłożono o pół roku. Dokładnie tyle, ile było niezbędne  dla  podpisania  przez Ateny Paktu Fiskalnego, wprowadzenia obiecanych cięć i rozpędzenia pierwszej solidnej fali antyeuropejskich, a zwłaszcza antyniemieckich demonstracji.  Trzy dni później  podobne zdarzenia miały miejsce we Włoszech. 12 listopada podał się do dymisji zwalczany z furią od dawna przez włoską lewicę i ośmieszony w Europie gabinet Berlusconiego. Sytuacja włoska  była jednak trochę mniej jednoznaczna. Włoski premier –podobnie jak jego grecki kolega – znalazł się wprawdzie pod silnym międzynarodowym obstrzałem z powodu jawnych niekonsekwencji i – co tu dużo mówić – okłamywania  Brukseli i Berlina co do przedsiębranych kroków deflacyjnych. Podobnie do Greka znalazł się też pod presją  rynkowego wzrostu oprocentowania włoskich papierów dłużnych. Lecz  to, co zmusiło twardszego znacznie Berlusconiego ostatecznie do dymisji, to wędrówka kilku jego posłów do opozycji, utrata większości i realna groźba wotum nieufności. W Rzymie władzę przejął popularny w instytucjach międzynarodowych i w europejskiej biurokracji  bezpartyjny były komisarz Mario Monti. Ten sam Monti, który dopiero co – w sierpniu – z zakłopotaniem  przyznawał, że „władzę nad Włochami zaczyna przejmować rząd techniczny z ośrodkami w Berlinie, Brukseli oraz w Paryżu”[19], po tym, jak dwóch szefów EBC (stary i nowy) posłało Berlusconiemu list dyktujący  tekst  włoskiej ustawy budżetowej jako warunek pomocy banku na załamującym się rynku włoskich papierów dłużnych. W Rzymie nieco inaczej również niż w Atenach wyglądała kwestia terminu następnych wyborów. Opozycyjna włoska lewica od dawna nie chciała bowiem przedterminowych wyborów i proponowała Montiego na premiera rządu pozaparlamentarnego. Zewnętrzna presja w tej kwestii nie była zatem potrzebna.

W żadnym państwie unijnym nie zmieniano do tej pory władzy na tak jawne i niemaskowane  żadną poprawnością zewnętrzne żądanie.  Owszem, w 2000 roku 14 państw członkowskich próbowało dokonać dyplomatycznej izolacji Austrii  z powodu zbudowanej tam nazbyt prawicowej koalicji. Wiedeń wniósł jednak skargę o pogwałcenie prawa wspólnotowego, a krótkotrwała izolacja nie przyniosła efektów.  Symptomem niewątpliwie zachodzącej przemiany stał się w  roku 2011 przypadek Węgier, w stosunku do których została zastosowana długotrwała i narastająca presja tak instytucji europejskich, jak i poszczególnych rządów, jawnie wykraczająca poza reguły  acquis communautaire. Dotyczy to zwłaszcza  dwóch rezolucji  Parlamentu Europejskiego, pierwszej – żądającej głębokich i konkretnie wymienionych zmian w węgierskiej konstytucji, motywowanych względami ideologicznymi i w konsekwencji następnej – postulującej wszczęcie procedury mającej pozbawić Budapeszt prawa głosu w Unii. A także  nałożenia  w  marcu 2012 przez Komisję Europejską sankcji finansowych za naruszenie dyscypliny budżetowej na mocy Sześciopaku, tyle że w sytuacji, w której analogiczne kroki karne nie zostały podjęte wobec innych państw z gorszymi niż Węgry wskaźnikami budżetowymi (np. Hiszpanii).  Te i inne kroki przeciwko Węgrom można interpretować jako pierwszą  chronologicznie próbę wymuszenia zmiany demokratycznie wybranego rządu z wykorzystaniem mechanizmów  Unii Europejskiej. Do tego czasu Unia używała finansowego i politycznego szantażu wymuszającego zmianę władzy wyłącznie poza swoimi granicami, na przykład wobec Serbii. Również nigdy dotąd żaden z krajów Unii  pod zewnętrzną presją nie odsuwał w czasie wyborów powszechnych.  Owszem, rządy pozaparlamentarne, tworzone na krótki czas do wyborów, są częścią europejskiej tradycji politycznej. Ale przed Papademosem i Montim w żadnym unijnym kraju nie powołano dotąd takiego rządu z misją podjęcia najważniejszych decyzji dotyczących polityki, gospodarki, finansów i międzynarodowej pozycji państwa. Sześć miesięcy w Atenach i dużo dłuższy okres do wyborów we Włoszech były Europie potrzebne dla uchronienia tych krajów przed skutkami rozstrzygnięć, jakich mogliby dokonać ich obywatele. Sprawy bowiem okazują się zbyt poważne, aby kwestię przyszłości Grecji oddawać w ręce Greków, albo samym Włochom zostawić problem przyszłości Włoch. Do tego trzeba jeszcze dodać całkiem nowy typ premiera. Tak Papademos, jak i Monti byli funkcjonariuszami instytucji ponadnarodowych. I znów nie ma w tym nic dziwnego, że kariery  w polityce krajowej robią ludzie znani ze światowej areny. Tak już bywało, choćby w przypadku Niemiec (prezydent Koehler) czy Włoch (premier Prodi). Zawsze jednak dochodzili oni do władzy w wyniku pozycji politycznej we własnych krajach, nie zaś z uwagi na zaufanie obcych rządów i międzynarodowych instytucji. Przypadek Papademosa i Montiego jest i pod tym względem precedensowy. Jako wiceszef banku centralnego we Frankfurcie i członek Komisji Europejskiej w Brukseli posiadali oni międzynarodowe zaufanie, które utraciły właśnie Grecja i Włochy. Wotum zaufania z Berlina, Paryża i Brukseli stało się więc zasadniczym źródłem legitymizacji władzy w Rzymie i Atenach.

Wszystko to są  nowości w ustroju państw współczesnej Europy. Nowości tak dużej miary, że warto postawić pytanie, czy nie kształtuje się jakaś nowa forma państwa, którą okresowo będą mogły przybierać peryferyjne kraje Unii w chwilach zasadniczych, a trudnych do zaakceptowania rozstrzygnięć o ich przyszłości. Odpowiedź będzie  twierdząca, jeśli za Jamesem Caporaso przyjmiemy, że wprawdzie nie da się opisać w istocie czegoś tak ogólnego jak „państwo nowoczesne” albo „państwo narodowe”, można natomiast i należy próbować uchwycić  sens  dokonujących się zmian   struktur władzy politycznej  dzięki nie do końca sprecyzowanej bardziej intuicyjnej kategorii „formy państwa”[20]. Tak Unia Europejska, jak i tworzące ją kraje iskrzą wtedy swymi różnorodnymi formami, w zależności od punktu widzenia, z którego chcemy na  nie spojrzeć: możemy w nich widzieć na przykład formę pluralistyczną,  socjalną, regulacyjną czy postwestfalską. Nowo rodzącą się formę, przy pomocy której dawałoby się uchwycić najbardziej aktualne procesy  przepływu władzy i jej legitymizacji  na europejskich peryferiach, można by – w nawiązaniu do pewnej tradycji –  nazwać „europejskim państwem mandatowym”. Idea międzynarodowego mandatu dla zreformowania i unowocześnienia  krajów  znajdujących się pierwotnie pod dominacją mocarstw centralnych zrodziła się po I wojnie światowej i zafunkcjonowała w treści słynnego artykułu 22 Konwencji Ligi Narodów z 1919 roku. Jej twórca – brytyjski minister lord Balfour – definiował ją angielskim słowem „supervision”.  Łączy ono  w sobie idee nadzoru, wsparcia i kierownictwa. Mandat  ma być w pewnym sensie zaprzeczeniem idei kolonialnej, nie chodzi w nim bowiem  o eksploatację, ale okazanie pomocy temu, kto – zdaniem świata zewnętrznego – nie jest zdolny poradzić sobie sam. Przypominałoby to więc w jakiejś mierze czasowe i częściowe ubezwłasnowolnienie  w celu  wyprowadzenia na prostą trudnych spraw, z którymi ubezwłasnowolniany ewidentnie sam nie może sobie dać rady. Niewątpliwie najdalej idącym – choć niezrealizowanym – projektem międzynarodowego mandatu w stosunku do Grecji  było  sugerowane przez rząd niemiecki na początku 2012 roku ustanowienie specjalnego komisarza Unii Europejskiej, odpowiedzialnego za wdrażanie zaleceń międzynarodowych dla tego kraju. Choć szeroko skrytykowany i odrzucony, projekt ów – nawiązujący wprost do starej koncepcji art. 22 Konwencji Ligi Narodów – mógłby okazać się jeszcze całkiem przydatny, jeśliby na przykład chaos polityczny w Grecji po wyborach 6 maja pozbawił Ateny zdolności do dalszego samookreślania własnego losu, czyli przede wszystkim do zdecydowania bądź to o podporządkowaniu się twardym regułom uznanym przez rząd Papademosa, bądź to o stanowczym i kontrolowanym odejściu z unii walutowej. Zresztą w przeszłości – z racji swej chronicznej niewypłacalności – Grecja co najmniej dwukrotnie znalazła się pod faktycznym międzynarodowym protektoratem:  francuskim – krótko  po uzyskaniu niepodległości w 1832 roku oraz międzynarodowej komisji kontroli – po sromotnie przegranej  w 1897 wojnie o Kretę. Ta ostatnia  komisja zyskała nawet prawo swobodnego wyboru tych  spośród dochodów państwa greckiego, o których przeznaczeniu sama chciała decydować. O ile wówczas jednak protektorzy nie ukrywali prostej intencji egzekucji należnych wierzytelności, o tyle współcześnie rzecz idzie również o spłacenie długów, ale nadto o narzucenie takiej długofalowej polityki, która by wyeliminowała niebezpieczeństwo podobnego kryzysu na przyszłość i otwierała szansę na odzyskanie wiarygodności. Aby dzisiaj osiągnąć te cele i jednocześnie zachować w dotychczasowym kształcie unię walutową, potrzebna się staje nie tylko możliwość czasowego ograniczenia suwerenności, ale także w konsekwencji – zawieszenia europejskich dogmatów demokratycznych. Jest coś z paradoksu w tym, że w przypadku Grecji czy Włoch czasowe ograniczenie suwerenności typu mandatowego na rzecz Unii i tworzących ją głównych mocarstw – jeśli wypełniłoby swoje cele – prowadzić winno do odzyskania choć części suwerenności tych państw względem „rynków” na przyszłość. Co więcej, można dowodzić, że mandatowa interwencja jest już skutkiem  galopująco postępującej  utraty suwerenności przez te kraje  względem międzynarodowej finansjery, czego przekonującym dowodem  stała się faktyczna utrata zdolności do samodzielnej obsługi własnych długów. Natomiast gdy idzie o europejską dogmatykę demokratyczną to – po pierwsze, zasadnicza struktura władzy w Unii Europejskiej nie jest przecież  i nigdy nie była demokratyczna, na co zwłaszcza narzekają nieustannie i bez efektów wyznawcy rozmaitych teorii deliberatywnych i partycypacyjnych, jak choćby wspominany już Juergen Habermas. A po drugie – wbrew temu, co się powszechnie uważa, dzisiejsza Europa nie żywi już wcale dla swoich demokratycznych dogmatów niegdysiejszej, niemal religijnej czci.

Serce Niemiec podąża za niemieckim handlem

Uproszczona dialektyka utracjusza i skąpca nie była wystarczająca, aby opisać źródła i naturę merklowskiego modelu niemieckiej polityki.  W obliczu  takich kolejnych faktów, jak Sześciopak, Papademos, Monti, Pakt Fiskalny i w końcu projekt komisarza dla Aten – kanclerz Merkel przestała już być li tylko figurą niemieckiego burżuazyjnego liczykrupy, stała się w pierwszym rzędzie nowoczesnym wcieleniem  znanego dobrze Europie niemieckiego okupanta. Nic w tym zaskakującego, logika  polityki  duszącej deflacją połowę kontynentu  musiała przynieść ten rodzaj skojarzeń. Oczywiście antyniemiecki  „ruch oporu” najsilniej rozwinął się w Grecji. „Niemcy zrabowali nasze złoto, a teraz uprawiają rasistowskie moralizatorstwo” – to  znany z ciętego języka wicepremier  Theodoros Pangalos. „Niemiecka  polityka wobec nas przypomina czasy nazistowskiego terroru” – to jeden z greckich posłów. „Naziści z Niemiec znów nadciągają! Wstępujcie do nas, abyśmy mogli was ochronić” – to z kolei apel przywódców central związkowych[21]. Jeśli wziąć pod uwagę, że jest to ton oficjalnych wypowiedzi,  można sobie wyobrazić, jakie okrzyki pod adresem Niemców i ich przywódczyni wznosiły kilkusettysięczne tłumy greckich „oburzonych” manifestantów. Ale tradycyjna grecka niechęć do Niemców tym razem nie  okazała się w Europie czymś odosobnionym. „Hitler żyje, a jego zwolennicy proszą go o powrót do władzy; zgodził się pod warunkiem, że tym razem nie będzie już tak wyrozumiały” – taki dowcip opowiedział  Włochom  w chwili swojej dymisji premier Berlusconi. W Anglii politycy retorycznie byli  wprawdzie nieco bardziej układni, w przeciwieństwie jednak do gazet. Prawicowy tabloid „Daily Mail” powitał Pakt Fiskalny inwokacją: „Witajcie w Czwartej Rzeszy”, a lewicowy „Guardian” karykaturą z „podobizną Merkel jako tłustej, roznegliżowanej Dominy, która pejczem potrąca malutkiego wychudzonego Sarkozy’ego  w wielkiej czapce napoleońskiej”. Ten wątek upokorzenia Francji stał się    emocjonalnym , „podziemnym” nurtem zwycięskiej kampanii  prezydenta Hollande’a.

Telewizyjny Canal+  okrzyknął Merkel nowym prezydentem Francji, zaś Sarkozy’ego przedstawił jako kukłę powiewającą niemiecką chorągiewką na powitanie przekraczających francuskie granice czołgów z czarnymi krzyżami[22].

Nicolas Sarkozy bronił się przed takim wizerunkiem do ostatnich chwil kampanii wyborczej; jeszcze w poprzedzającej drugą turę debacie dość rozpaczliwie argumentował: „Wolę iść drogą Niemiec niż Grecji i Hiszpanii”[23]. Miarą ogólnoeuropejskiego antyniemieckiego szaleństwa może być fakt, że kiedy w kwietniu 2012 niemiecki minister obrony de Maiziere zaproponował  święto Bundeswehry na dzień 22 maja (tego dnia w 1956 roku Bundestag powołał do życia nową niemiecką armię), poważny brytyjski dziennik „The Times” uznał, że Niemcom naprawdę chodzi o przypadające  także na ten dzień urodziny Richarda Wagnera, „którego podziwiał Hitler i którego muzyka była ścieżką dźwiękową Trzeciej Rzeszy”[24]. Zdominowany przez lewicowe emocje  prezydentów USA i Francji majowy szczyt grupy G-8 w Camp David przedstawiany bywał w  mediach niemal jak kolejna światowa  wiktoria nad germańskim imperializmem. Nastrój ów udzielił się także polskim mediom, choć w znikomym jedynie stopniu – co godne podkreślenia – polskiej polityce. Antyniemieckie resentymenty zaczęły odżywać w Polsce silniej dopiero „w obronie” przed bojkotem ukochanego dziecka polskich i ukraińskich polityków – mistrzostw Europy w piłce nożnej.

W takiej atmosferze źródła i cele niemieckiej polityki stały się przedmiotem analiz i namysłu niemal na całym świecie, także w samych Niemczech. W 2010 roku  unijny instytut Breugel opublikował raport Dlaczego Niemcy przestały kochać Europę?[25].  Jego konkluzje są chyba najbardziej obiegową wersją interpretacji polityki Angeli Merkel, upowszechnioną od tamtego czasu na masową skalę. Po pierwsze – Merkel nie ma żadnej wizji Europy, czego dowód dała jeszcze w głośnym „antywykładzie” europejskim na Uniwersytecie Humboldta, w którym nie tylko odmówiła dywagacji na temat tego, jak ma być zorganizowana Unia w przyszłości, ale  zastrzegła nawet, że  po fatalnych doświadczeniach z Konstytucją Europejską „należałoby teraz unikać wszystkiego, co prowadzi do przekazywania kompetencji Brukseli tylnymi drzwiami”. Po drugie natomiast – pani kanclerz i jej partia mają ręce spętane nastawieniem niemieckiej opinii publicznej, która generalnie południowców uważa za leniów i łazęgów, plany pomagania im – za szaleństwo polityków, a euro – za niemieckie nieszczęście, które za chwilę sprowadzi na ich kraj inflację, niepewność i utratę bezpieczeństwa. Takim ludowym emocjom sprzyja na dodatek Federalny Trybunał Konstytucyjny, który w sprawie polityki europejskiej stawia rządowi ciągle nowe, suwerennościowe przeszkody i ograniczenia. W tych warunkach los innych narodów europejskich jest dla Berlina coraz bardziej obojętny, nie wspominając już o losie Unii. Co więcej,  Merkel nie ufa Komisji Europejskiej, która – jej zdaniem – ma nazbyt dużą skłonność do rozdawania cudzych  pieniędzy, nieuchronnie popycha zatem Unię do decydowania o wszystkim co naprawdę istotne w kolegium szefów państw i rządów, tutaj mając przynajmniej  pewność, że żadne decyzje nie zapadną  bez jej wiedzy i woli. Jasno z tego widać, że  postać Angeli Merkel nie jest dzisiaj bohaterem europejskich salonów. Wspominana już Ulrike Guerot,  z większą niż  raport  Breugla subtelnością, dostrzega nieuchronność „samotnego podążania przez Niemcy w świat”. Tak jak Amerykanie w jakimś sensie porzucili już Europę, tak teraz Niemcy  wyrastają z Europy. Jedni i drudzy z tego samego powodu: coraz więcej ekonomicznych interesów ciągnie ich w świat, a zwłaszcza do Azji.  Wolumen handlu niemiecko-chińskiego, który w roku 2008 wynosił mniej więcej 100 mld dolarów,  urósł o następne 100 mld dolarów  do dziś i znów urośnie o kolejne 100 mld dolarów – wedle zapowiedzi premiera Wen Jiabao – do roku 2015[26]. Dzieje się tak nie tylko dzięki wielkości obu gospodarek, ale przede wszystkim dzięki  reformom, które otwierają niemiecką gospodarkę na świat.  Światowy wolny handel – rzec by można, idea bardzo mało europejska – stał się przewodnim motywem spektakularnej wizyty Wena w Berlinie w kwietniu 2012.  Europa już nie nadąża za Niemcami i w Berlinie uważa się, że jest to problem Europy, a nie Niemiec. Ulrike Guerot pisze:

Serce Niemiec podąża za ich handlem, który coraz bardziej wykracza poza Europę. I nie jest to jakaś „antyeuropejska intencja”, ani tym bardziej wąsko nacjonalistyczna ambicja; po prostu Niemcy „idą w świat”, aby bronić swej ekonomicznej przyszłości. To uproszczenie powiedzieć, że Niemcy przestają być europejskie. Przeciwnie, właśnie teraz zaczynają być  zwyczajnie europejskie – to znaczy stają się jednym z europejskich krajów, nie myślących przecież ciągle w ponadnarodowych kategoriach. I takimi pewnie pozostaną. Realizm polityczny wymaga zauważenia, że europejskie Niemcy „pójdą w świat” z Europą, albo i bez niej i że jest to kłopot Europy, a nie Niemiec. Owszem, Niemcy mogą być napędem ciągnącym gospodarkę Unii ku światowym rynkom, ale tylko pod warunkiem, że także inni członkowie Unii tego chcą i gotowi są także coś robić w tym celu[27].

Krótko mówiąc – Niemcy  marzą o tym, aby zostać wielką Szwajcarią Europy[28]. Trafność tej pointy leży w jej oczywistej paradoksalności:  najsilniejsze mocarstwo,  położone na dodatek w samym środku  kontynentu, nie da rady  przekształcić się w obojętną na otoczenie, bajecznie bogatą i  samolubną krainę górali. Lecz we współczesnej krytyce niemieckiej polityki niebłahą rolę odgrywa także argument inny, w istocie  sprzeczny z przedstawioną tutaj logiką.  Panuje  bowiem zgoda co do tezy o niemieckiej współodpowiedzialności za kryzys. W ciągu przedkryzysowej dekady, kiedy rządy i konsumenci w krajach PIIGS coraz bardziej niebotycznie się zadłużali, Niemcy przypatrywały się temu z zadowoleniem,  sprzedając im dzięki ich nieroztropności coraz więcej niemieckich towarów.

W okresie od wprowadzenia euro do wybuchu światowego kryzysu finansowego niemiecka nadwyżka handlowa wzrosła z 65 mld euro stanowiących 3,2% PKB w roku 1999 do 198 mld euro tj. 8,1% PKB w roku 2007. W tym czasie bilans handlowy całej strefy euro nie uległ większym zmianom i pozostał zrównoważony. Wzrostowi nadwyżki handlowej Niemiec o 133 mld euro towarzyszyło w latach 1999-2007 pogorszenie bilansu handlowego Hiszpanii, Francji, Grecji, Włoch, Belgii i Portugalii łącznie o 178 mld euro[29].

Wynika z tego, że unia walutowa narzucona niegdyś  Republice Federalnej przez prezydenta Mitteranda – dzisiaj to już jest jasne – otwartym szantażem,  jako przymusowa cena za zgodę na zjednoczenie, przyniosła jednak pożytek gospodarce niemieckiej, a długoterminowo – w sytuacji kryzysu finansowego –  pomogła osiągnąć państwu niemieckiemu także dominującą rolę w polityce europejskiej, pierwszy raz po II wojnie światowej. „Oczy Europy są dziś zwrócone na nas – mogła powiedzieć kanclerz w Bundestagu podczas rozpatrywania sprawy pomocy dla Grecji – i żadna decyzja nie będzie podjęta ani bez nas, ani przeciw nam”[30]. Lecz skoro tak, to znaczy, że nie tylko Unia Europejska, a zwłaszcza unia walutowa, ale i perspektywa  szybkiego, a zarazem trwałego ozdrowienia  wszystkich europejskich partnerów  należy do sfery życiowych interesów niemieckich. Taki punkt widzenia pozwala  wytłumaczyć racjonalnie przełom z maja 2010. Dlaczego Merkel zaakceptowała  wtedy ów „zamach stanu”, z pogwałceniem  europejskich traktatów i  wszystkich „niemieckich” zasad odpowiedzialnego postępowania w dziedzinie finansów? Bo była zdeterminowana nie dopuścić do niewypłacalności któregokolwiek z krajów strefy euro. Dlaczego złamała te zasady tak późno, dopiero po 15 miesiącach od chwili, gdy w lutym 2009  jej koalicyjny minister finansów Peer Steinbrueck po raz pierwszy publicznie zdeklarował nieuchronną konieczność ratowania Grecji? Bo trzeba było dopiero całej  dramaturgii weekendu 7-9 maja, aby  przerażony sytuacją prezydent Sarkozy dał zgodę na  niemiecką wizję nieznanych dotąd Europie, przymusowych  restrykcji fiskalnych, o których dotąd przecież nawet nie chciał słyszeć! Tak zinterpretowany układ Merkel – Sarkozy  zaczyna przypominać nieco ów wcześniejszy układ założycielski unii walutowej, kiedy to szantażowany zjednoczeniem Niemiec kanclerz Kohl zrzekł się w końcu marki i niezależności Bundesbanku, jednak dopiero wtedy, gdy uzyskał od prezydenta Mitteranda zobowiązanie, iż przyszła wspólna waluta będzie zarządzana wedle standardów niemieckiej, a nie francuskiej kultury fiskalnej. Tamto  historyczne ustępstwo miało przyśpieszyć odbudowę politycznego znaczenia Niemiec. Obecne ma otworzyć  trwałe możliwości nadzorowania Europy, tak aby wypełniała ona niemieckie standardy. Paradoksalnie zatem – ustępstwa te stanowią ciąg cegiełek  wznoszących gmach niemieckiego mocarstwa. Lecz z takiej perspektywy  widać także, że  jego dzisiejszy imperializm  jest zarazem swego rodzaju wyrzeczeniem. Kiedy  pragnąc zachować w całości unię walutową  Niemcy ratują Południe – płacą za to łamaniem własnych zasad, solidnym obciążeniem własnych podatników i nieuchronnym zmniejszeniem swej przewagi konkurencyjnej w stosunku do państw, którym pomagają się podnieść. Kiedy  z kolei chcąc uniknąć takich rozterek na przyszłość, zmuszają Europę do wyrzeczeń i deflacji – rujnują swój eksport, który jest dziś głównym źródłem ich siły, a na dodatek  muszą za to jeszcze zapłacić utratą dawnego ciepłego, europejskiego wizerunku i oswoić się z przypisywaną im znów rolą niebezpiecznego imperialisty.  Jak słusznie zauważono w analizie amerykańskiej agencji wywiadowczej Stratfor:

Niemcy potrzebują wolnego handlu europejskiego. Niemcy także potrzebują wzrastającego popytu w Europie. I Niemcy muszą zapobiec powrotowi starej fali antygermańskiej. To wszystko są cele Niemiec, ale niektóre z nich kolidują nawzajem. Jak daleko Niemcy są gotowe się posunąć i czy w pełni rozumieją swój narodowy interes? Ten kryzys przestaje bowiem już być grecki czy włoski. To jest kryzys wokół roli, jaką Niemcy mają pełnić w Europie. Dziś Niemcy trzymają wiele kart i to jest właśnie ich problem: muszą dokonać wyboru. I widać, że ten wybór nie przyjdzie z łatwością powojennej Republice Federalnej[31].

Krótko mówiąc: sam sposób, w jaki  Berlin miałby się angażować w Europę, jest z perspektywy niemieckich interesów nieoczywisty. Kanclerz Merkel ma zatem kłopot natury piętrowej.  Na parterze staje wobec pokusy wyciagnięcia daleko idących konsekwencji z faktu „wyrastania z Europy” niemieckiego burżuazyjnego samoluba i próby realizacji utopii „wielkiej Szwajcarii”. A kiedy już tę pokusę zwalczy, na piętrze napotyka na kolizyjne strategie mocniejszego zaangażowania w Europę, prowadzące do wzajemnego znoszenia się  rozmaitych poważnych niemieckich interesów. Jednak po batalii o Pakt Fiskalny i cenie, jaką już przyszło niemieckiej polityce zań zapłacić, coraz wyraźniej widać,  że pragmatyczna polityka  Merkel ipso facti dokonała  wyboru priorytetów. W połowie 2012 roku można już zaryzykować tezę, że przynajmniej tak długo, jak w Berlinie utrzyma się chadecki gabinet –  owym priorytetem będzie upowszechnianie w Europie norm niemieckiej kultury fiskalnej. Czyli Deutsche Ordnung. „Jesteśmy chrześcijańskimi demokratami – dlatego potrafimy sprostać wyzwaniom; jesteśmy także pełnymi oddania Europejczykami –  dlatego  wiemy jak przekonywać innych Europejczyków” – zadeklarowała z optymizmem CDU  w listopadzie na swoim zjeździe[32].

W pewien sposób sens takiego podejścia rozjaśnia  klasyczny opis niemieckiego stosunku do świata pióra Tomasza Manna, wedle którego niemiecka tradycja polityczna to tradycja mieszczańska, a jej istotą jest nieufność dla wszelkich idei i instytucji politycznych, zespolona z wiarą w sens upowszechniania niemieckiej, czyli mieszczańskiej formy życia: porządku, konsekwencji, spokoju i pilności. W tym sensie – pisał Mann krótko po klęsce w I wojnie światowej – dla polityki niemieckiej „ponad-narodowy to coś zupełnie innego i lepszego niż międzynarodowy, a ponad-niemiecki oznacza nade wszystko niemiecki”[33]. Dzisiaj dla rządu w Berlinie Europa „ponad-narodowa” to Europa w końcu respektująca przynajmniej reguły finansowe owego mieszczańsko-niemieckiego porządku, bez którego załamią się unijne traktaty i wzniesione przez nie instytucje. Ale dla Greków, Włochów, a może zwłaszcza dla Francuzów – to jest po prostu Europa niemiecka. „Niemcy zawsze przemycają kontrowersyjne pomysły, ukrywając je pod jakąś niegroźną formułą;  w ten sposób forsują własne plany już od V wieku”[34] – zgryźliwie zauważyła  Jadwiga Staniszkis, uchwytując chyba istotę tej obawy. Kto wie, czy  Nicolas Sarkozy nie wygrałby wyborów, gdyby wtedy w maju nie uległ perswazji Merkel i nie doszedł do wniosku, iż musi – dla dobra Francji – wprowadzić  w niej „niemieckie reformy”?

W stronę unii północno-wschodniej?

 Co to wszystko naprawdę znaczy dla Europy, a zwłaszcza dla Polski?  Bez wątpienia natura europejskiej motywacji Niemiec jakościowo przeobraziła się w ciągu ostatniej dekady. Przede wszystkim brak już tak charakterystycznej wojennej traumy i płynącego z niej pragnienia rozpłynięcia się w liberalno-demokratycznej Europie. Niemiecki federalizm utracił więc niegdysiejszą  etyczną i nieco romantyczną nutę. To nie znaczy jednak, że  Angela Merkel udaje, kiedy mówi w wywiadzie dla sześciu wielkich gazet:

Robię wszystko, wychodząc z absolutnego przekonania, że Europa jest naszym szczęściem, szczęściem, które musimy chronić. Ale sama miłość do Europy nie wystarczy, by dać jej mieszkańcom dobrobyt i pracę. Musimy dla niej pracować[35].  

W tej samej logice można  kontynuować: kochają Europę ci, którzy dziś głośno martwią się, że staje się ona nieobywatelska, niedemokratyczna,  że słabnie w niej legitymizacja władzy  i umiera poczucie wspólnoty. Dla Europy pracują natomiast ci, którzy podejmują ryzyko reform, olbrzymie w sytuacji, gdy dotychczasowy nieustający postęp dobrobytu przestał być już dalej możliwy. W nieco imperialnym stylu Merkel dodaje: „Trudno zrozumieć dlaczego w Hiszpanii ponad 40% młodzieży jest bez pracy, a przyczyną tego są także hiszpańskie przepisy”. Niewątpliwie jednym z czołowych dziś „miłośników Europy” w rozumieniu kanclerz Niemiec jest jej stanowczy krytyk Juergen Habermas. Filozof uważa Angelę Merkel za przeciwniczkę Europy, a chadeckie rządy od 2005 roku opisuje  jako rządy eurosceptyków.  Niedawno wydany esej Habermasa Zur Verfassung Europas analizuje upadek w wyniku kryzysu ukochanych przezeń idei obywatelskiej i federalistycznej. Jako demokrata uważa, że w Unii dokonano „cichego zamachu stanu”, w wyniku którego „władza wyślizgnęła się z rąk społeczeństwom i  została skupiona  w ciałach pozbawionych własnej legitymizacji, takich jak Rada Europejska”. Zaś jako federalista  przytomnie argumentuje, iż:

jak długo europejscy obywatele widzieć będą na europejskiej scenie tylko swoje rządy narodowe, tak długo procesy decyzyjne w UE postrzegać będą jako grę o sumie zerowej, w której ich przedstawiciele muszą pokonać przedstawicieli innych krajów[36].

I postuluje transfer kompetencji narodowych do Komisji Europejskiej oraz jednolicie partyjne – w miejsce narodowych – listy wyborcze do Parlamentu Europejskiego.  Lecz Habermas ma rację tylko do pewnego stopnia. Istotnie pomiędzy 2010 i 2011 rokiem  Rada Europejska po raz pierwszy w historii Unii stała się czymś na kształt  faktycznego zarządu Europy.  Nie bez znaczenia  jest tu zwrotnica lizbońska, która przestawiła integrację na taki właśnie tor, a także bardzo częste  przekonanie  przywódców państw, iż federalna Komisja z jej aparatem ma być niczym więcej jak posłusznym narzędziem do egzekucji podjętych przez nich decyzji.  Jak pisał „The Economist”: „Dla Francji Komisja jest zbyt wolnorynkowa, dla Anglii – zbyt federalistyczna, dla Niemiec – za miękka w podejściu do budżetu”[37]. Ale nie sposób też nie przypomnieć, że w grudniu 2011 to  Berlin zablokował ostrą akcję  Sarkozy’ego, próbującego  skorzystać z brytyjskiego weta w sprawie Paktu Fiskalnego, aby de facto rozbić Unię Europejską w dotychczasowym kształcie i powołać wymarzony przez  Paryż od dawna  odrębny „rząd gospodarczy” Eurogrupy, a nawet… odrębne od Unii Zgromadzenie Parlamentarne strefy euro; polski minister finansów nie zawahał się wtedy publicznie powiedzieć o „próbie skoku na Unię ze strony jednego kraju w szczególności”[38]. Merkel zręcznie wykorzystała wtedy w grze z Francją  gwałtowne polskie  protesty przeciw  odepchnięciu  Polski i innych krajów nienależących do unii walutowej od stołu przyszłych negocjacji i decyzji w sprawie euro, w efekcie czego to Warszawa, a nie Berlin, wystąpiła publicznie nie po raz pierwszy  w roli zaciętego nieprzyjaciela Paryża. W rezultacie w treści tytułu IV Paktu „rządowi gospodarczemu” poświęcono kilka niezobowiązujących frazesów, za to zadbano, aby w ciągu najdalej pięciu lat umowa została włączona do acquis communautaire.  Niemieckie porządki  przyniosły także rozległe nowe uprawnienia Komisji , a niezbyt znany fiński komisarz od spraw walutowych Olli Rehn zwany bywa po Sześciopaku i Pakcie Fiskalnym – Wielkim Ekonomicznym Inkwizytorem Europy. Praktyczny kłopot polega wszakoż na tym, że gdy  ów komisarz – zgodnie ze swymi nowymi prerogatywami –  nakłaniał nowy rząd belgijski do głębszych cięć,  niezadowolony z tego belgijski minister żachnął się: „A któż to jest pan Olli Rehn?!”. Nowe reguły będą zatem potrzebować mocniejszej legitymizacji Komisji na przyszłość, a tym samym pojawia się szansa przywrócenia  zachwianej przez traktat lizboński wewnętrznej równowagi w Unii pomiędzy rolą europejskich mocarstw i porządkiem quasi-federalnym. Nic więc dziwnego, że ogłoszona w listopadzie 2011 roku deklaracja programowa CDU w sprawach europejskich podtrzymuje  tradycyjnego ducha federalistycznego, a chadecja nazywa w niej samą siebie „niemiecką partią Europy”.  W najbliższych wyborach europejskich partia chce ogólnoeuropejskiej listy politycznych liderów centroprawicy, a postulowany nowy traktat miałby wprowadzić powszechny wybór Przewodniczącego Komisji, zrównać w prawach Radę i Parlament Europejski jako dwie równorzędne izby federalne Europy i powołać do życia Europejski Fundusz Walutowy. W dłuższym czasie chadecy pragną także normalnej europejskiej armii[39]. Wprawdzie taka ewolucja ustrojowa Unii zakłada nadal priorytet reformowania instytucji wobec tworzenia nowych wspólnych polityk europejskich, jest jednak jasne, że w wizji CDU nowy traktat – w przeciwieństwie do Lizbony – miałby się zrodzić z ducha federacji, a nie „koncertu mocarstw”. Zmiana warty w Paryżu dość nieoczekiwanie może umocnić taki trend. Francois Hollande, który co do finansowej istoty „niemieckich porządków” przysporzy  zapewne  kanclerz Merkel  nie byle jakich zmartwień, w kwestii  trendu federalizacyjnego –  zgodnie z ponadnarodową tendencją  socjalistów – może nie tylko przełamać bonapartystyczne idiosynkrazje swojego poprzednika, ale nawet mieć mniej obaw od prawicowego   rządu niemieckiego. Zmiana w Paryżu ochronić może także  zagrożoną w swoich podstawach przez Sarkozy’ego strefę Schengen, a nawet – choć tu wkraczamy w obszar wishful thinking – dać impuls planowi Delorsa – Nilssona  utworzenia Europejskiej Wspólnoty Energetycznej, której misją miałoby być „wspólne, bezpieczne i niezawodne  dostarczanie energii  obywatelom Unii po przystępnych cenach”[40]. Jest to inicjatywa cenna nie tylko z racji swej merytorycznej treści.  Jej przyjęcie przez Unię byłoby również symbolicznym  odblokowaniem po traktacie lizbońskim  prostej, jawnej  i najuczciwszej drogi federalizacji Europy, poprzez traktatowe konstruowanie nowych, praktycznie przydatnych i akceptowanych przez  narody Europy wspólnych polityk. Ale nawet już dzisiaj Deutsche Ordnung   stanowi pewien  krok w tył w stosunku do antywspólnotowej lizbońskiej logiki. Jeśli uznać, że z polskiej perspektywy cesja suwerenności na rzecz instytucji wspólnotowych jest znacząco lepsza od analogicznej cesji na rzecz porządku międzyrządowego – a autor od lat broni takiego właśnie poglądu – to z tego punktu widzenia powody do obaw co prawda  nadal istnieją, ale są  trochę mniejsze niż jeszcze kilka lat temu. Bo też  Merkel z asystą Hollande’a to na tym akurat polu niemal symetryczna odwrotność nieszczęsnego tandemu Chirac – Schroeder.

O nowym, jeszcze nie dość wyraźnym porządku europejskim nie wystarczy powiedzieć, iż ma on w większym stopniu wypełniać warunki niemieckiej kultury fiskalnej. Kultury afirmującej takie wartości, jak oszczędność, równowaga budżetowa, dbałość o niską inflację, które mają być na dodatek zawarowane  prawem, a w razie potrzeby dość twardo egzekwowane. Jest jasne, że ów porządek musi nieść za sobą rozliczne przewartościowania, nie zawsze możliwe już dziś do zauważenia i nazwania. Jedno z nich – to bez wątpienia konieczność znalezienia w Europie nowej równowagi pomiędzy bezpieczeństwem i wolnością, na co słusznie zwrócił uwagę Marek Cichocki[41].  Stawia on sarkastyczne pytanie:

Czyż narodowe polityki gospodarcze oraz społeczne, dyktowane przez demokratyczne wyroki obywateli, może i są wyrazem suwerennej wolności, ale w efekcie na południu Europy nie przyniosły przede wszystkim korupcji, życia ponad stan, bezrobocia, zadłużenia państwa, a dalej nie stały się śmiertelnym zagrożeniem dla ekonomicznej i społecznej stabilności całej Europy?

I konstatuje europejską porażkę republikańskiej idei wolności. Jest w tej diagnozie pewien rodzaj myślowego radykalizmu. Ostatecznie wolność polityczna istnieć może jedynie dzięki limitującemu ją prawu, w tej materii dowody sformułowane w XX wieku przez Friedricha Hayeka pozostają niepodważalne. A narody  europejskie nie od dziś przecież  biorą na siebie coraz liczniejsze i coraz głębiej idące ograniczenia własnej demokratycznej swawoli. Acquis communautaire – to przecież nic innego jak lista spraw, w których wola narodów jest od dawna bez znaczenia: od ustroju banków centralnych zaczynając, a na rodzaju żarówki w lampce nocnej Europejczyka kończąc. Owszem, dopisanie teraz do tej listy i to w tak dramatycznych okolicznościach  złotej reguły równowagi budżetowej jest decyzją o kolosalnym znaczeniu, być może jest to nawet najdonioślejsza  pozycja na owej liście. Ale jednak… tylko jedna pozycja na bardzo długiej liście. Co więcej, złota europejska wolność zadłużania się  odpowiada nie tylko za „utraconą stabilność”;  jej winy są przecież znacznie cięższe: zdeprawowanie demokratycznej polityki,  redukcja potencjału konkurencyjności Europy i w konsekwencji przyśpieszona utrata jej politycznej  potęgi, a  w końcu żałosna rezygnacja sporej grupy krajów już  nawet nie  z suwerenności, lecz z  wszelkiej podmiotowej roli  wobec rynków finansowych. Czy organizm polityczny, który nie pogrążył się jeszcze w przedśmiertnych drgawkach, winien w takich okolicznościach trwać nadal przy swej „republikańskiej” wolności? Czy też winien postawić sobie na nowo pytanie o jej  granice? Polakowi nie sposób nie zauważyć, że  ów europejski dylemat nawiązuje wprost do jednego z najważniejszych pytań  polskiej  myśli i tradycji politycznej. Gdzie skłonni jesteśmy współcześnie dostrzegać polityczną wielkość: w dziedzictwie republikańskiego Baru czy  raczej w oświeceniowym i pragmatycznym ideale Trzeciego Maja?

            Owszem, jest coś prawdziwie przerażającego w myśli o tym, że w nieco odmiennych okolicznościach  także Polska  mogłaby się znaleźć w sytuacji państwa mandatowego.  I to właśnie w Unii Europejskiej, która przecież w milionach  przemówień, książek, traktatów, ustaw, gazet i podręczników wyśpiewuje nieustannie pieśń ku chwale wartości demokratycznych.  Nie przypadkiem  Luuk van Middelaar konstatował w świetnej książce o Unii, że „sprawa Europy jest najbardziej nieuchwytną historią naszych czasów”[42]. Tkwi w tej nieuchwytności przestroga, iż  Unia bywa czasem politycznie bezcenna, ale bywa też  niebezpieczna. Własnym państwem nie należy zatem ryzykować dla żadnych celów  ideologicznych ani tym bardziej – wyborczych, skoro tak łatwo sprowadzić nań niebezpieczeństwo zewnętrznego ubezwłasnowolnienia i upokarzającego międzynarodowego mandatu. I to nie tylko prowadząc politykę jawnie złą – jak w Atenach, ale także nazbyt nieostrożną – jak w Budapeszcie. Niepokojąca może być także wizja  niemieckich porządków, traktowanych jako precedens: skoro siłą można narzucić nowy ład  fiskalny, być może jakiś przyszły niemiecki kanclerz  podejmie podobną próbę na terenie sporu o kulturę, religię czy obyczaje. I znów przychodzą wtedy na myśl ideologicznie motywowane retorsje wobec Węgier. W końcu oczywistą niewygodą jest to, że jedynym politycznym gwarantem nowego ładu może być tylko państwo niemieckie, które od czasu kryzysu  dyktuje tempo europejskiej polityki. Tym samym nieuchronnie otwiera się na nowo stuletni już w polskiej myśli politycznej  spór o Niemcy. Autor od wielu lat broni w tym sporze przekonania, że silne i pewne swej tożsamości niemieckie mocarstwo stanowi nie tylko kłopot, ale i atut dla polskiej polityki państwowej. Oczywiście, dzisiaj najciekawsze europejskie, lecz także i polskie pytanie, dotyczy powodzenia bądź porażki misji ocalenia unii walutowej;  ba… polski szef dyplomacji obwieścił nawet ostatnio, że pęknięcie strefy euro  stwarza dla Polski większe niebezpieczeństwo niźli  rosyjskie rakiety  dyslokowane tuż za wschodnią granicą[43]. Jest w takim stwierdzeniu sporo zbędnej euro-egzaltacji. Rzecz bowiem nie tyle w jakimś widocznym już dziś niebezpieczeństwie, co w otwarciu zacisznej – mimo wszystko – dotąd Europy na wszelkie możliwe wiatry historii. Jeśli bowiem wieloletnia końska kuracja deflacyjna nie uda się  w  Grecji i pewnie gdzieś jeszcze – co nie tylko możliwe, ale całkiem prawdopodobne – zakładać trzeba perspektywę nowego otwarcia w polityce europejskiej, wykraczającego tak poza  geopolityczny model jednoczącej się Europy, do której Polska tak bardzo chciała przystąpić po odzyskaniu niepodległości, jak i  ramy prawne wyznaczone traktatami z Maastricht i z Lizbony.  Prezydent Francois Hollande, który wieczorem 6 maja w pierwszej  mowie na rynku maleńkiego miasteczka Tulle obwieścił  nie tylko Francji,  ale i Europie „ulgę i oddech, bo zaciskanie pasa od dziś nie jest już niezbędne” – może  się okazać katalizatorem takiego właśnie rozwoju zdarzeń. Wtedy całkiem możliwe, że przed Polską stanęłoby pytanie, czy warto i należy wziąć udział w jakiejś przyszłej unii północno-wschodniej, budowanej wokół nowej, silnej marki i niemieckich wartości. Byłby to dylemat  trudniejszy niż dzisiaj, a też i zapewne drastyczniejszy w swych długofalowych konsekwencjach. Tak dla narodu, jak i dla państwa.


[1] Pierwszy raz Rada użyła tego prawa do zmiany art. 136 Traktatu o funkcjonowaniu UE, powołując Europejski Mechanizm Stabilności.

[2] Por. D. Tusk,  J. Rokita, Obrona Nicei i odwagi, „Gazeta Wyborcza” 3 października 2003, <http://archiwum.wyborcza.pl/Archiwum/1,0,2206058,20031003RP-DGW,Obrona_Nicei_i_odwagi,.html> (dostęp: 12.05.2012).

[3] Europa w fazie polizbońskiej, wywiad z Jadwigą Staniszkis, „Rzeczpospolita” 2 grudnia 2009, <http://www.rp.pl/artykul/400103.html> (dostęp: 12.05.2012).

[4] Por. J. Hausner, J. Szlachta, J. Zaleski i inni, Kurs na innowacje. Jak wyprowadzić Polskę z rozwojowego dryfu?,  Fundacja GAP, s. 69-75, <http://www.pte.pl/pliki/pdf/Kurs%20na%20innowacje.pdf> (dostęp: 12.05.2012).

[5]Por. Charlemagne, Unruly neighbours, „The Economist” 19th Febr. 2009, <http://www.economist.com/node/13144228> (dostęp: 12.05.2012).

[6] Por. S. Kawalec, Banki w Polsce powinny być pod krajową kontrolą, „Obserwator Finansowy” 2 listopada 2011, <http://www.obserwatorfinansowy.pl/2011/11/02/banki-w-polsce-trzeba-spolonizowac-ale-nie-upanstwowic/?k=bankowosc> (dostęp: 12.05.2012).

[7] Angela Merkel rules out German bailout for Greece, <http://www.dw.de/dw/article/0,,5299788,00.html> (dostęp: 12.05.2012).

[8] W. Proissl,  Why Germany fell out of love with Europe?,  Breugel  Essay and Lecture Series, s. 32, <http://www.bruegel.org/publications/publication-detail/publication/417-why-germany-fell-out-of-love-with-europe/> (dostęp: 12.05.2012).

[9] Por. P. Bagus, Tragedia euro, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2011, s. 99-124; cytat s. 111; oraz The Nico and Angela show, „The Economist”, special report: „Europe and its currency” 12th Nov. 2011, <http://www.economist.com/node/21536868> (dostęp: 12.05.2012).

[10] The euro crisis cannot be solved by yet another one-sided solution, „The Economist” 10th Dec. 2011, <http://www.economist.com/node/21541405> (dostęp: 12.05.2012).

[11] J. Rostowski, Desperate Times need desperate ECB measures, „Financial Times” 20th May  2012, <http://www.ft.com/intl/cms/s/0/a8fb20ce-a27d-11e1-a605-00144feabdc0.html#axzz1wCOIP9k8> (dostęp: 20.05.2012).

[12] K. Rybiński, blog,  wpis z 13 lipca 2011, <http://www.rybinski.eu/2011/07/jakie-opcje-dzialania-ma-strefa-euro-i-co-z-tego-wyniknie/> (dostęp: 12.05.2012).

[13] Wedle określenia  Arnauda Montebourga – socjalistycznego posła i przyszłego szefa dziwnego „Ministerstwa Odbudowy Produkcji”.

[14] Wykład Juergena Habermasa wygłoszony 6 kwietnia 2011 w Berlinie,  <http://wyborcza.pl/1,97738,9402222,Pakt_dla_Europy_czy_przeciw_Europie_.html?as=2&startsz=x> (dostęp: 12.05.2012).

[15] Por. Traktat o stabilności, koordynacji i zarządzaniu  w Unii Gospodarczej i Walutowej, <http://www.msz.gov.pl/files/docs/komunikaty/20120131TRAKTAT/2012_01_31_TREATY_pl.pdf> (dostęp: 12.05.2012).

[16] Finnish minister pours cold water on fiscal treaty, <http://euobserver.com/19/114906> (dostęp: 12.05.2012).

[17] Por. S. Kawalec, E. Pytlarczyk,  Kontrolowana dekompozycja strefy euro aby uratować Unię Europejską i jednolity rynek, <http://bi.gazeta.pl/im/4/11512/m11512164.pdf> (dostęp: 12.05.2012).

[18] Tamże, s. 22.

[19] Por. T. Bielecki, Pan Euro, „Gazeta Wyborcza” 12 września 2011, <http://archiwum.wyborcza.pl/Archiwum/1,0,7470206,20110912RP-DGW,Pan_euro,zwykly.html> (dostęp: 12.05.2012).

[20] Por. J. Caporaso, The European Union and Forms of State: Westphalian, Regulatory or Post-Modern?, „Journal of Common Market Studies”, s. 30-33, <https://mywebspace.wisc.edu/ringe/web/Brussels_Program/2010/Caporaso%201996.pdf> (dostęp: 12.05.2012).

[21] Por. P. Cywiński, Aksamitna pikielhauba, „Rzeczpospolita PlusMinus” 25-26 lutego 2012, <http://www.rp.pl/artykul/827783.html> (dostęp: 12.05.2012).

[22] Tamże.

[23] W. Lorenz, Nadchodzi epoka Hollande’a, „Rzeczpospolita” 4 maja 2012.

[24]Music of the Nazis is an uneasy echo for Germany’s  Veterans’  Day, „The Times” 5 April 2012, <http://www.thetimes.co.uk/tto/public/sitesearch.do?querystring=music+of+the+nazis+is+an+uneasy+echo&p=tto&pf=all&bl=on> (dostęp: 12.05.2012).

[25] Por. przypis 8.

[26] Por. China sees trade with Germany near doubling 2015, 23 Apr. 2012, <http://www.reuters.com/article/2012/04/23/us-germany-china-idUSBRE83L08D20120423> (dostęp: 12.05.2012).

[27] U. Guerot, Germany goes global: farewell, Europe, 14 Sept. 2010, <http://www.opendemocracy.net/ulrike-guerot/germany-goes-global-farewell-europe> (dostęp: 12.05.2012).

[28] Por. N. Kulish, Defying Others, Germany Finds Economic Success, „The New York Times” 13 Aug. 2010, <http://www.nytimes.com/2010/08/14/world/europe/14germany.html?pagewanted=1&_r=1&hp> (dostęp: 12.05.2012).

[29] S. Kawalec, E. Pytlarczyk, Kontrolowana dekompozycja strefy euro aby uratować Unię Europejską i jednolity rynek, art. cyt., s. 22.

[30] W. Proissl, Why Germany fell out of love with Europe?, tekst cyt., s. 11.

[31]  G. Friedman, Germany’s Role in Europe and the European Debt Crisis, „Stratfor Geopolitical Weekly” 31 Jan. 2012, <http://www.stratfor.com/weekly/germanys-role-europe-and-european-debt-crisis> (dostęp: 12.05.2012).

[32] A Strong Europe – A Bright Future for Germany, Resolution of the 24th Party Conference of the CDU Germany, s. 10, <http://www.cdu.de/doc/pdfc/111124-Europa-Kurzfassung.pdf> (dostęp: 12.05.2012).

[33] T. Mann, Poglądy człowieka apolitycznego. Mieszczańskość,  „Kronos” 2011, nr 2, s. 92.

[34] Zabójcza federalizacja, wywiad z Jadwigą Staniszkis, „Rzeczpospolita” 1 grudnia 2011, <http://www.rp.pl/artykul/762683.html> (dostęp: 12.05.2012).

[35] Bez białych rękawiczek, wywiad z Angelą Merkel, „Europa Wspólny  Projekt Sześciu Gazet Europejskich” 26 stycznia 2012, nr 4, <http://wyborcza.pl/1,75480,11028101,Angela_Merkel__Bez_bialych_rekawiczek.html> (dostęp: 12.05.2012).

[36] J. Habermas, Zur Verfassung Europas. Ein Essay,  Berlin 2011; por. także: G. Diez, Habermas, The Last European, <http://www.spiegel.de/international/europe/0,1518,799237,00.html> (dostęp: 12.05.2012);

oraz wykład wygłoszony 6 kwietnia 2011 w Berlinie,  <http://wyborcza.pl/1,97738,9402222,Pakt_dla_Europy_czy_przeciw_Europie_.html?as=2&startsz=x> (dostęp: 12.05.2012).

[37] Charlemagne, The commission condurum, „The Economist” 14th April 2012, <http://www.economist.com/node/21552568> (dostęp: 12.05.2012).

[38] Por. wywiad ministra Jacka Rostowskiego dla Radia ZET, 1 lutego 2012, <http://m.tokfm.pl/Tokfm/1,109983,11067932,Rostowski__Byla_proba__skoku_na_UE___uniemozliwilismy.html> (dostęp: 12.05.2012).

[39] Por. A Strong Europe – A Bright Future for Germany, art. cyt., s. 13-17.

[40] J. Delors, S. Nilsson, Na kłopoty Europejska Wspólnota Energetyczna, „Rzeczpospolita” 30 stycznia 2012, <http://archiwum.rp.pl/artykul/1116934_Na_klopoty_Europejska_Wspolnota_Energetyczna.html> (dostęp: 12.05.2012).

[41] Por. M. Cichocki, Nowy porządek w Europie, „Rzeczpospolita” 17 listopada 2011, <http://www.rp.pl/artykul/755544.html> (dostęp: 12.05.2012).

[42] L. van Middelaar, Przejście do Europy. Historia pewnego początku, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2011.

[43] „We Want To See the Euro Zone Flourish. Interview with Polish Foreign Minister”, „Spiegel On Line International”  16 May 2012, <http://www.spiegel.de/international/europe/poland-s-foreign-minister-explains-why-his-country-wants-to-join-euro-zone-a-833045.html> (dostęp: 12.05.2012).

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję