STRATEGIA LIZBOŃSKA. Czyli jak (czy) Europejskie Marzenie goni „American Dream”? :)

Strategia Lizbońska została przyjęta przez Radę Europejską w 2000 roku w Lizbonie. Celem programu było zdynamizowanie gospodarki Unii Europejskiej, co de facto oznaczało, że Bruksela stawiała sobie za cel prześcignięcie Stanów Zjednoczonych. Kryzys finansowy odwrócił do góry nogami idealistyczne postrzeganie gospodarki USA, która jak się okazało, nie była tak dynamiczna i nie rozwijała się tak szybko jak wmawiała to społeczeństwu ekipa Busha. Gospodarka Waszyngtonu oparta była na glinianych nogach baniek spekulacyjnych (internetowa, giełdowa, nieruchomości), kredytów hipotecznych i konsumpcji. Pomimo tego, że American Dream, do którego dążyła Europa, nie okazał się tak doskonały, UE musi nadal wdrażać i rozliczać Strategię Lizbońską, gdyż do wielu standardów nakreślonych przez USA jeszcze nam daleko.

W 2007 roku Rada Europejska (RE) dała państwom członkowskim rok, na wprowadzenie ułatwień w zakładaniu firmy – proces ten miał umożliwiać założenie firmy w jednym miejscu. W 2008 roku tylko 9 państw nie wdrożyło tego zalecenia – wśród nich Polska, która jednak na skutek nowelizacji w 2009 roku ustawy o swobodzie działalności gospodarczej (jedno okienko), również spełnia to kryterium. Ponadto RE chciała, aby proces zakładania własnego biznesu trwał tylko tydzień – obecnie ten warunek jest spełniany tylko w 6 państwach UE – Belgia, Dania, Estonia, Francja, Portugalia oraz Węgry.

Postępy są widoczne. W 2008 roku aż w 19 krajach UE (bez Rumunii i Bułgarii) zmniejszył się koszty zakładania działalności gospodarczej. Największego rozwój dokonała Grecja, która jednak nadal (obok Polski i Hiszpanii) jest na ostatnich miejscach w klasyfikacji swobody zakładania działalności gospodarczej. Widoczny postęp odnotowano również w Słowenii, gdzie czas rejestracji skrócił się z 60 do 19 dni. Z raportu Banku Światowego – Doing Buisness 2008 – wynika, że w Polsce nie odnotowano niemal żadnych postępów. W 2007 roku na założenie firmy czekało się tyle samo co w 2008, to jest 31 dni. Przypomnijmy, że średnia unijna obecnie wynosi 17 dni a w USA trwa to zaledwie 6 dni.

UE wypada lepiej jeśli porównamy dostępność do kredytów. W Europie od 2007 roku jest łatwiejszy dostęp do kredytów niż zza oceanem. Biorąc poprawkę na to, że amerykańska gospodarka „sztucznie” rozwijała się dzięki kredytom hipotecznym (na skutek bańki na rynku nieruchomości), kraje UE miałyby dużą szansę jeszcze szybciej zakopać różnice do Waszyngtonu. Niestety, w wyniku kryzysu finansowego powstałego na skutek załamanie się gospodarki USA, dostępność do kapitału zmniejszyła się na całym świecie.

Mizernie wygląda kwestia rejestracji własności nieruchomości w UE. W Polsce potrzeba na to aż 197 dni i ustępujemy w tej klasyfikacji tylko Słowenii gdzie czeka się na to 395 dni. Za to koszty rejestracji aktu własności są u nas najniższe w UE i wynoszą 0,5% wartości nieruchomości. Niestety Europa wypada wyjątkowo blado w porównaniu do Stanów Zjednoczonych, gdyż w UE średnio trwa to 61 dni (wobec 66 w 2007 roku) a w USA tylko 12 dni.

Rozwój USA w dużej mierze był oparty na systemie podatkowym. Pomimo tego, że jak niektórzy twierdzą dla gospodarki jest to krótkotrwały bodziec (ulgi są zazwyczaj szybko konsumowane), wielu ekonomistów uważa, że ma on swój wpływ na całą gospodarkę, aktywność oraz przedsiębiorczość społeczeństwa. Osobiście podzielam ten drugi pogląd. Tłumaczy to tzw. model Edwarda Prescotta – laureata nagrody Nobla z dziedziny ekonomii w 2004 roku. Wg niego wzrost gospodarczy jest połączeniem kapitału, wydajności i pracy. Ten ostatni czynnik jest kształtowany przez system podatkowy, który w USA zabiera o wiele mniej dochodów niż np. we Francji, przez co Amerykanie pracują znacznie dłużej niż Francuzi (gdzie do niedawna obowiązywał 35-godzinny tydzień pracy).

W USA podatki pochłaniają trochę ponad 40% dochodów – podobnie jak w Polsce, chociaż w porównaniu do 2007 roku ten stan się pogorszył. Średnia Unijna – 46% – pokazuje, że wspólnota goni USA w tej statystyce. Jednak nadal w niektórych krajach podatki zżerają 65-75% dochodu obywateli. Na załatwienie formalności podatkowych w UE trzeba poświecić 253 godziny, w USA 187. Rekordzistą w UE jest Luksemburg, gdzie trwa to tylko 59 godzin. Trendem ogólnoświatowym jest obniżanie podatku dla przedsiębiorstw (CIT). W UE w latach 1999-2008 podatek ten spadł z 34,8% do 23,2%.

W dyskusji nad Strategią Lizbońską często podkreśla się słabość sądownictwa gospodarczego w UE. Jest to duże uproszczenie, bo kraje członkowskie różnią się niezmiernie w tej dziedzinie. Na Litwie trwa to średnio 210 dni a w Słowenii 1350 dni. W Polsce trwa to 830 dni. Średnia unijna to 540 a w USA 300 dni.

Podtytuł artykułu jest niemal w całości wzięty z książki Jeremiego Rifkina – „Europejskie marzenie. Jak europejska wizja przyszłości zaćmiewa American Dream”. Autor wydanej w 2005 roku książki już wtedy wieszczył, że najbliższe dekady będą czasem „Europejskiego Marzenia”, które uosabia UE. Ten pogląd, wtedy dość oryginalny, dzisiaj staje się coraz powszechniejszy. Jednak nie zmienia to faktu, że postęp we wdrażaniu strategii rozwoju na lata 2000-2010 jest zbyt wolny. Jeśli Europa i UE chcą rzeczywiście prześcignąć Stany Zjednoczone w rozwoju gospodarczym (liczonym wg PKB, gdyż wg innych wskaźników od dawna deklasują rywala) to niezbędna jest również intensyfikacja projektów w rodzaju EIT (we Wrocławiu EIT+) i dofinansowanie europejskich placówek akademickich.

Wnioski płynące z raportów Banku Światowego pokazują, że poszczególne kraje UE, już od lat osiągnęły poziom łatwości w prowadzeniu działalności gospodarczej, który panuje w USA a niektóre nawet go prześcignęły. Niestety na skutek dużej przewagi gospodarczej Waszyngtonu po II Wojnie Światowej (ciągle procentującej) i wielkiego zróżnicowania UE – Polska ma trzykrotnie mniejsze PKB per capita od niektórych krajów Unii – cała wspólnota nadal wygląda blado w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi. Wydaje się, że intensyfikacja procesu wdrażania Strategii Lizbońskiej, może być najlepszą receptą na walkę z kryzysem gospodarczym.

źródła: Paying Taxes 2009 – The Global Picture, Doing Business 2008, PISM – Raport z Wykonania Strategii Lizbońskiej 2008.

Dogonić USA :)

„Wielkie nadzieje” i „Zagubiona autostrada”, czyli o tym, dlaczego europejskie uniwersytety „pozostają w tyle” za amerykańskimi

„Take nothing on its looks; take everything on evidence. There’s no better rule.”

Charles Dickens, Great Expectations

Mój znajomy z Izraela zapytał mnie który uniwersytet powinien wybrać. Amerykański, europejski czy może japoński. Bez chwili zastanowienia odradziłam ostatni z nich. Nie miałam wątpliwości, że powinien wybrać amerykański. Zapytał, który z nich dokładnie, oczywiście odpowiedziałam, że Harvard. Chociaż nie jestem entuzjastką Stanów Zjednoczonych, będę broniła swojego stanowiska, że amerykańskie uniwersytety są najlepsze na świecie, a europejskie niestety pozostają sporo w tyle. Nie muszę nawet szukać wielu argumentów potwierdzających moją tezę, bowiem fakty mówią same za siebie. Nawet w obliczu kryzysu gospodarczego.

Niewątpliwe USA odgrywają wiodącą rolę wśród światowych gospodarek. Można obecnie skrytykować takie stwierdzenie, mając na uwadze ostatnie zawirowania ekonomiczne. Jednak mimo tego zjawiska, śmiem nadal twierdzić, że Stany są potęgą nie tylko ekonomiczną, ale również polityczną i naukową. Biorą udział w podejmowaniu strategicznych decyzji wpływających na losy świata. Czasem odnoszę wrażenie, że mieszkańcy Starego Kontynentu odczuwają kompleksy wobec giganta zza oceanu i starają się dotrzymać mu kroku. Jednak często łapią zadyszkę. Doskonałą egzemplifikacją, jak sądzę, może być (a raczej miała być) Strategia Lizbońska, opracowana przez Unię Europejską. Dokument ten zakładał, że do 2010 roku Unia Europejska stanie się wiodącą gospodarką światową. Cel ten miał zostać osiągnięty między innymi poprzez budowanie społeczeństwa opartego na wiedzy Obecnie nie możemy się łudzić, że cel ten zostanie osiągnięty w założonym wcześniej czasie. Działania wpisane w Strategię mają sprawić, że lepiej zostanie wykorzystany potencjał krajów Unii Europejskiej: pracy, wiedzy, kapitału etc. Amerykańskie uczelnie zajmują pierwsze miejsca w światowych rankingach uniwersytetów. Wśród uniwersytetów europejskich wiodące pozostają dwa ośrodki znajdujące się na Wyspach Brytyjskich: Oksford i Cambridge. Inne kraje europejskie zaczynają wprowadzać w obszarze szkolnictwa wyższego różnego rodzaju rozwiązania, które mają na celu zwiększenie konkurencyjności w stosunku do Stanów Zjednoczonych.

Ivy League i amerykańska dominacja

Każdego roku Uniwersytet w Szanghaju publikuje światową listę najlepszych uniwersytetów, pod nazwą Academic Ranking of World Universities (zobacz: www.arwu.org). Od 2003 roku pierwsze miejsce nieprzerwanie zajmuje Uniwersytet Harvarda. Jednak, jeśli przyjrzymy się pierwszej setce znajdujących się na liście uniwersytetów, zauważymy, że w większości przeważają amerykańskie.

W 2003 roku pierwsze pięć miejsc zajmowały kolejno: Uniwersytet Harvarda, Uniwersytet Satnforda, Kalifornijski Instytut Technologiczny, Uniwersytet Berkeley. Na piątym miejscu pojawia się uniwersytet w Cambridge. Kolejne trzy miejsca zajmują odpowiednio Massachusetts Institute of Technology (MIT), Uniwersytet Princeton oraz Yale. Na dziewiątym miejscu znajduje się drugi europejski uniwersytet – w Oksfordzie. Pierwszą dziesiątkę zamyka Columbia University. W kolejnej dziesiątce znalazły się ponownie dwa ośrodki akademickie w Wielkiej Brytanii i Uniwersytet w Tokio. W pierwszej trzydziestce znalazł się Instytut Technologiczny w Zurychu.

W 2004 roku sytuacja wyglądała podobnie, z tym, że na trzecim miejscu znalazł się Uniwersytet w Cambridge, a na ósmym w Oksfordzie. Zatem w pierwszej dziesiątce ponownie znalazły się uniwersytety amerykańskie i dwa brytyjskie. W pierwszej dwudziestce nie było żadnego uniwersytetu europejskiego, jedynie azjatycki – Todai (Uniwersytet w Tokio). W pierwszej trzydziestce znalazł się jeden uniwersytet kanadyjski oraz Instytut Technologiczny w Zurychu. W pierwszej czterdziestce jeden uniwersytet kanadyjski oraz Uniwersytet w Utrechcie. Dopiero w pierwszej pięćdziesiątce pojawiają się kolejno Uniwersytet w Paryżu (Université Pierre et Marie Curie, 41), Techniczny Uniwersytet w Monachium (45), Karoliński Instytut w Sztokholmie (46), Uniwersytet w Edynburgu (47), Uniwersytet Południowy w Paryżu (Université Paris-Sud 11, 48). Większa liczba uniwersytetów europejskich pojawia się dopiero od pięćdziesiątego miejsca, w których większości stanowią uniwersytety niemieckie.

Rok 2005 to zmiana na miejscu drugim, które zajął Uniwersytet w Cambridge, do dziewiątego znajdują się amerykańskie uniwersytety; pierwszą dziesiątkę zamyka Uniwersytet w Oksfordzie. Kolejna dziesiątka składa się z samych amerykańskich uniwersytetów, zamyka ją Uniwersytet w Tokio. Na dwudziestym siódmym miejscu znalazł się ponownie Instytut Technologiczny w Zurychu, na czterdziestym pierwszym Uniwersytet w Utrechcie, na czterdziestym szóstym Université Pierre et Marie Curie w Paryżu oraz na czterdziestym siódmym Uniwersytet w Edynburgu. Podobnie, jak w poprzednich latach europejskie uniwersytety pojawiają się częściej od miejsca pięćdziesiątego.

Pierwsza dziesiątka w 2006 roku przedstawia się identycznie, jak w 2005, podobnie jak kolejna. Na dwudziestym trzecim miejscu pojawia się Imperial College London oraz na dwudziestym szóstym University College London, a na dwudziestym siódmym miejscu kolejny raz znalazł się Instytut Technologiczny w Zurychu. Do pięćdziesiątego miejsca znajdują się uniwersytety, które pojawiały się w poprzednich latach, pierwszą pięćdziesiątkę zamyka Uniwersytet w Manchesterze.

W roku 2007 na czwarte miejsce spadł Uniwersytet w Cambridge, a pierwszą dziesiątkę zamknął Uniwersytet w Oksfordzie. Pozostałe osiem uniwersytetów stanowiły ośrodki amerykańskie. W drugiej dziesiątce znajdują się znów uniwersytety pochodzące ze starego kontynentu, zamyka ją Uniwersytet w Tokio. Kolejne miejsca wyglądają podobnie jak w roku poprzednim.

Podsumowując: na pięćdziesiąt najlepszych uniwersytetów światowych, prawie czterdzieści znajduje się w Stanach Zjednoczonych. Poza Oxbridge (nazwa powszechnie używana dla Uniwersytetów w Oksfordzie i Cambridge), w pierwszej dwudziestce nie ma żadnego europejskiego uniwersytetu. Odpowiedź na pytanie, dlaczego dominują jedynie amerykańskie uniwersytety jest złożona. Poszukiwanie jej można rozpatrywać w dwóch aspektach: ekonomicznym i socjologicznym.

It’s up to you

Metafora amerykańskiego snu jest powszechnie znana i używana, jeśli mamy na myśli szybkie osiągnięcie sukcesu. Ci, którzy oglądali film Woodego Allen’a „Drobne cwaniaczki”, na pewno pamiętają, w jak prosty i banalny sposób żona głównego bohatera bardzo szybko znalazła się w nowojorskiej „high society”. Podobnie jak w tym filmie, tak i w życiu, w społeczeństwie amerykańskim można szybko awansować w strukturze społecznej, jednak tak samo szybko można zostać zdegradowanym. Teoria socjologiczna zaproponowana przez Ralpha Turnera tłu
maczy, dlaczego w niektórych społeczeństwach łatwiej jest wzbić się ku górze, a w innych trudniej. Turner wyróżnił dwa typy ruchliwości społecznej: konkurencyjną i sponsorowaną. Pierwsza z nich jest charakterystyczna dla społeczeństw takich jak Stany Zjednoczone, druga z kolei dla Wielkiej Brytanii. W systemie ruchliwości konkurencyjnej mamy do czynienia z „otwartą rywalizacją”. Przyjmuje się, że każda jednostka ma równe szanse w osiągnięciu sukcesu życiowego. Społeczeństwo popiera takie cechy jak: przedsiębiorczość, inicjatywę, wytrwałość, przebiegłość, chęć podejmowania ryzyka. Status członka elity uzyskuje się na drodze owej rywalizacji, nikt nie ma wpływu na „rozdanie społecznych nagród” (więcej na ten temat w publikacji Zbyszko Melosika Edukacja uniwersytecka i stratyfikacja społeczna, [w:] Edukacja i stratyfikacja społeczna, red. T. Gmerek, Wolumin, Poznań 2003). Z kolei w społeczeństwach charakteryzujących się sponsorowaną indukcją do elit, znalezienie się w elicie nie zależy od wysiłku jednostki, lecz od jej członków, którzy nadają statusy społeczne „w zależności od jakości kandydatów”. Społeczeństwo kontroluje „masy” poprzez, jak podaje Z. Melosik, „obniżanie ich samooceny, tak, aby uważały się za relatywnie niekompetentne”.

Teoria ta nadal wydaje się wpisywać w praktyki społeczne zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i Wielkiej Brytanii oraz innych krajów europejskich.

Kolejnym istotnym aspektem z omawianej perspektywy jest socjalizacja w społeczeństwie amerykańskim. Amerykanie charakteryzują się silnym poczuciem odrębności własnej tożsamości i indywidualnością. Od dzieciństwa dzieci uczone są dokonywania wyborów, realizacji własnych potrzeb, podejmowania ryzyka. Młodzi amerykanie wykazują silne poczucie niezależności, są tolerancyjni i otwarci na zmiany. Wierzą, że wszystko zależy od nich („it’s up to you”). Większość Amerykanów uważa, że ich życie nie jest zdeterminowane jakimiś zewnętrznymi czynnikami, podczas gdy Europejczycy są przekonani o ich istnieniu. W konsekwencji młodzi amerykanie nie boją się wyzwań, postrzegają świat jako dobry, szybko stają się samodzielni, wierzą we własne siły i możliwości. Amerykanie wierzą również, że życie jest jednym wielkim wyścigiem, w którym wygrywają najlepsi.

W tym kontekście warto odwołać się do idei wysuniętej między innymi przez Roberta Mertona. Twierdził on, że „sukces lub porażka zależą całkowicie od cech własnych człowieka – kto odnosi porażkę, ten sam jest sobie winien, nieudacznik (self – unmade man) jest bowiem następstwem pojęcia „self-made man”. Porażka zatem w opinii Mertona stanowi podwójną klęskę „widoczną z powodu nienadążania za wyścigiem o sukces i wewnętrzną, oznaczającą brak zdolności i wytrwałości moralnej, niezbędnych do osiągnięcia powodzenia”. Omawiany teoretyk zauważa przy tym, że „w takim właśnie układzie kulturowym groźba porażki motywuje znaczną liczbę ludzi do użycia metod, które zapowiadają <> poza prawem czy obyczajami”.

Elastyczność organizacji podstawą sukcesu

Druga różnica dotyczy także warunków socjoekonomicznych. Stany Zjednoczone są globalnym hegemonem, który kładzie nacisk na takie idee jak wolny rynek, demokracja, prawa człowieka etc. Niektórzy obserwatorzy mogą stwierdzić, iż potęga USA oraz doskonałość tamtejszych uniwersytetów są konsekwencją ich szybkiego rozwoju gospodarczego. Jednym z czynników je wyróżniających jest sposób finansowania. Nie mają jednego sponsora, jednego nadzorującego ministra, nie działają według narodowego planu ani nie podlegają rządowym regulacjom. Amerykańskie uniwersytety są zdecentralizowane, niezależne, pluralistyczne, dzięki czemu łatwo przystosowują się do zmian, są kreatywne i szybko reagują na pojawiające się możliwości.

Elastyczność wewnętrznej organizacji uniwersytetów kultywuje ducha przedsiębiorczości. Podstawową jednostką organizacyjną jest department nie będący domeną jednego profesora. Stanowi on zespół kolegialny, który zarządzany jest w duchu demokratycznym. Przewodniczący jest wybierany spośród grona kolegialnego, jako primus inter pares, zwykle na trzy lub pięć lat. System ten ma swoje wady, jak choćby brak kontynuacji lub silnego przywództwa, jednak pozytywną jego stroną jest elastyczność i wspieranie ducha przedsiębiorczości wszystkich członków jednostki organizacyjnej.

Silna pozycja amerykańskich uniwersytetów nie byłaby możliwa, gdyby nie wprowadzenie konkurencji pomiędzy nimi. Długa tradycja wspierania uniwersytetu przez absolwentów, otwartość na współpracę z prywatnymi przedsiębiorcami, oraz fundacjami, wszystko to pozwala uczelniom na swobodny rozwój.

Uniwersytety amerykańskie są zarządzane w sposób korporacyjny. Za przykład posłuży najlepszy z najlepszych: Harvard. Posiada on najstarszą korporację w Stanach Zjednoczonych: President and Fellows of Harvard, potocznie znana jako Harvard Corporation. Składa się z siedmiu członków i teoretycznie może podjąć ostateczną decyzję we wszystkich kwestiach dotyczących Uniwersytetu. Drugim organem zarządzającym jest The Board of Overseers (Rada Nadzorcza), której członkowie wybierani są przez absolwentów (alumni). Zadaniem rady jest nadzorowanie działalności korporacji.

W 1980 roku amerykański Kongres przyjął akt Bayh-Dole, zezwalający uniwersytetom na większą swobodę patentowania odkryć, które finansowane były ze środków publicznych. Federalna i państwowa legislacja pozwoliła na różnego rodzaju współpracę między uniwersytetami a światem biznesu, co w konsekwencji sprawiło, że owoce pracy akademickiej mogą być przełożone na nowy produkt. Firmy w zamian za pomoc w badaniach naukowych otrzymały ulgi podatkowe.

Doskonałość wymaga różnorodności

Koszty kształcenia w Stanach Zjednoczonych na studiach czteroletnich, niewiele różnią się między sektorem prywatnym a publicznym. Osoby studiujące na uczelniach państwowych mogą ubiegać się o wsparcie finansowe w postaci pożyczek czy grantów od państwa. Z kolei studenci uczelni prywatnych, jeśli są zdolni i umotywowani, otrzymują wsparcie finansowe z uczelni. Najlepszym uniwersytetom, takim jak Harvard, zależy na wybitnych studentach, dlatego są w stanie pokryć koszty ich kształcenia. W związku z tym, około trzy czwarte studentów płaci znacznie mniej niż wynosi cena rynkowa. W ten sposób najlepsze uniwersytety wypełniają bardzo dobrze swoją misję; dostarczają edukacji na najwyższym poziomie tym wszystkim, którzy najwięcej z niej skorzystają (są najzdolniejsi, najbardziej umotywowani), bez względu na ich finansową sytuację.

Pieniądze mogą zniekształcać obraz programu kształcenia, ale z drugiej strony, dzięki nim studenci mają lepsze warunki do nauki, a co najważniejsze, dają one możliwość pomocy finansowej tym, których nie stać na pełne opłacenie czesnego. I tak oto przewodniczący Harvardu Summers, powiedział : „doskonałość wymaga różnorodności”, co oznaczało, iż studenci z rodzin o niższych przychodach, nie powinni zostać wykluczeni z możliwości studiowania na Harvardzie. Najważniejszą cechą
takiego podejścia jest pokazanie rodzinom o średnim i niskim przychodzie, że Harvard jest otwarty dla ich dzieci. Podejście rynkowe spotkało się z krytyką. Coraz częściej bowiem działa on w oparciu o mechanizmy rynkowe, dając studentom, to „czego pragną”.

Harvard jest też najbogatszym Uniwersytetem w Stanach Zjednoczonych, może więc zapewnić najlepsze stypendia swoim studentom. Tym samym, jak podaje na swych łamach magazyn Forbes, absolwenci Harvardu, jak i innych wchodzących w Ivy League, w przyszłości stają się milionerami.

W tym kontekście warto się zastanowić, skąd amerykańskie uniwersytety biorą środki finansowe. Po pierwsze: z opłat za czesne; jednak nie są one aż tak znaczące. Bardziej lukratywne są wszelkie dodatkowe programy kształcenia. Szacuje się, że na Harvardzie mniej więcej osiemnaście tysięcy osób studiuje w trybie dziennym, podczas gdy trzydzieści tysięcy korzysta z innych form kształcenia, za które pobierane są dodatkowe opłaty. Wiele międzynarodowych przedsiębiorstw „zamawia” specjalne programy kształcenia dla swoich pracowników. Najbardziej dochodowe są programy kształcenia z zakresu zarządzania lub marketingu, oferowane zwłaszcza dla kadry zarządzającej.

Środki finansowe pochodzą również ze sponsoringu drużyn sportowych. Uniwersytet „walczy” o jak najlepszych sportowców, nawet kosztem ich punktów, które są zaniżone (punkty gwarantujące przyjęcie na dany uniwersytet). Działa to w dwie strony, bowiem sportowcy nie wybierają danej uczelni ze względu na program kształcenia, ale na możliwości sportowego rozwoju, a ta z kolei posiadając najlepszą drużynę, otrzymuje więcej pieniędzy.

Szkoły wyższe współpracują z prywatnymi przedsiębiorstwami w obszarze badań naukowych, dlatego też największe korporacje inwestują w „najlepsze” uczelnie.

I wreszcie uniwersytety otrzymują pieniądze od swoich absolwentów. Jest to długoletnia tradycja, dzięki której absolwenci fundują biblioteki, budynki, sprzęt, etc.

W kierunku europejskiej „Ivy Leauge”

Głównym problemem społeczeństwa europejskiego jest niechęć do elit. W Wielkiej Brytanii na przykład, podobnie jak w innych krajach europejskich, „elitarność” poddawana jest licznym atakom. Warto jednak podkreślić, iż „elitarność intelektualna” jest często mylona z „elitarnością” społeczną, dlatego „stare” uniwersytety (Oksford i Cambridge) w Wielkiej Brytanii są krytykowane. Mogą się one obronić przed atakami ze strony obywateli, wybierając tych kandydatów, którzy najlepiej wykorzystają zdobyte kwalifikacje na rzecz rozwoju całego społeczeństwa.

Uniwersytety w Europie Zachodniej po drugiej wojnie światowej postawiły na egalitaryzm. W większości krajów odrzucano podejście budowania elitarnych instytucji. Wyjątkiem jest Wielka Brytania, a zwłaszcza dwa jej uniwersytety: Cambridge i Oksford. Peter Scott podkreśla, że wzrost zarówno liczby osób studiujących, jak i instytucji kształcących na poziomie wyższym, nastąpił w obrębie „nowych” uczelni, a dokładniej dawnych politechnik. Oxbridge czy uniwersytet w Londynie w znacznie mniejszym stopniu miały udział w ekspansji szkolnictwa wyższego.

Jednak politycy brytyjscy związani zwłaszcza z Laburzystami, byli przeciwni wzmacnianiu elitarnych instytucji. Głosili hasła „równych szans” dla wszystkich, stworzyli system szkół publicznych, które miały na celu wyrównanie szans dzieci pochodzących z rodzin nieuprzywilejowanych. Dzisiaj wielu obserwatorów i badaczy brytyjskich zauważa, że te działania są „białym kłamstwem”. W poprzednim numerze „Liberte!” pisałam między innymi o krytyce szkół publicznych w Zjednoczonym Królestwie.

Unia Europejska, jak i poszczególne państwa członkowskie, starają się stworzyć ośrodki badawcze, które będą wpisywać się w ideę społeczeństwa opartego na wiedzy. Stąd też obok Siódmego Programu Ramowego, zaproponowano inicjatywę wybudowania Europejskiego Instytutu Technologicznego (EIT). Struktura Instytutu ma być rozproszona, tworząc sieć naukową. Proces budowy EIT znajduje się na razie w fazie konceptualizacji. Wiadomo już, że instytut będzie kształcił na poziomie studiów doktoranckich. Odróżniającą cechą od uniwersytetów ma być współpraca z ośrodkami biznesu. Instytut ma powstać na wzór Massachusetts Institute of Technology (MIT). W dokumencie opracowanym w marcu 2007 roku przez Parlament Europejski, znajduje się wszechstronna analiza słabych stron europejskich uczelni. Jednak, jak się okazuje, wiele mniejszych europejskich krajów oraz Niemcy w obrębie sektora uniwersyteckiego wprowadzają innowacje tak samo lub nawet lepiej . Raport odwołuje się do wielu wskaźników, które pokazują znaczący potencjał uniwersytetów europejskich. Ich konkurencyjność w stosunku do Stanów Zjednoczonych może się zwiększyć, jeśli lepiej wykorzysta się współpracę uczelni w obszarze badań i rozwoju. Największą słabością Europy, według przywołanego raportu, jest ograniczona zdolność do wykorzystywania w gospodarce wytworzonej wiedzy. Poza tym, brakuje tradycji współpracy między przedsiębiorstwami a instytucjami szkolnictwa wyższego oraz nagród za „doskonałość”.

Poszczególne kraje członkowskie Unii Europejskiej również starają się poprzez promowanie innowacji, wprowadzić zmiany w obrębie szkolnictwa wyższego .Jak sądzę, doskonałą egzemplifikacją może być „Inicjatywa Doskonałości” wprowadzona w Republice Federalnej Niemiec. Jej głównym celem jest wspieranie i promowanie uniwersytetów, które prowadzą innowacyjne badania oraz utrzymują wysoką jakość kształcenia, dzięki czemu możliwe będzie wzmocnienie środowisk naukowych oraz podniesienie prestiżu niemieckich uczelni na arenie międzynarodowej. Ogłoszono konkurs (sic!), w ramach którego co roku wyłaniane są uniwersytety, spełniające postawione wcześniej kryteria. Każdy ze „zwycięskich” uniwersytetów otrzymuje tytuł „elitarnej” instytucji oraz wsparcie finansowe. Według niemieckich ekspertów, inicjatywa ta miałaby w przyszłości doprowadzić do wyłonienia dziesięciu najlepszych uniwersytetów, które będą znajdować się na szczycie hierarchii, na niższych jej szczeblach uplasują się te, które nie spełnią konkursowych wymogów  – w przyszłości będą miały one niewielkie szanse na awans do „pierwszej ligi”.

Warto również podkreślić, iż „inicjatywa doskonałości” jest inicjatywą rządową, co zrywa z zasadą niezależności uniwersytetu od państwa. Czasopismo Nature w 2006 roku wyraża wątpliwość, czy wybór elitarnych uniwersytetów będzie uczciwy, oparty na zasługach czy raczej znaczenie odgrywać będą decyzje polityczne.

Płatna znaczy silniejsza

Coraz częściej europejskie kraje wprowadzają prawo umożliwiające uniwersytetom pobieranie czesnego za studia uniwersyteckie na wszystkich poziomach. I tak oto dla przykładu, w 2004 roku The Oxford Center for Higher Education Policy Studies oraz The Ulanov Partnership oszacowało ile „kosztuje” nauka w Oksfordzie, porównując ją z edukacją na amerykańskich uniwersytetach, takich jak Harvard, Princetown czy Barkley. Okazało się, że Oksford potrzebuje rocznie dodatkowo okoł
o 150 milionów funtów, jeśli pragnie konkurować z innymi światowymi uczelniami wyższymi. Jak zauważa D. Palfreyman, wzrost opłat za studia wydaje się być niewystarczający. W tym samym raporcie zwraca się uwagę na fakt, że istnieje duże ryzyko, iż studenci oraz nauczyciele akademiccy będą wyjeżdżać na amerykańskie uniwersytety.

Podobnie sytuacja przedstawia się w Republice Federalnej Niemiec. Po drugiej wojnie światowej traktowała ona każdą instytucję kształcenia wyższego w równy sposób, dlatego też nie udało się stworzyć elitarnej jednostki. Jako badacz zajmujący się obszarem szkolnictwa wyższego muszę wyrazić wątpliwość, że uda się im wprowadzić te same zasady wolnorynkowe jakie obowiązują w Stanach Zjednoczonych. Niemcy są krajem bardzo przywiązanym do ideologii socjaldemokratycznej, promującej „równość szans.” Przypomnę, że kiedy w 2004 roku zaproponowano wprowadzenie odpłatności za studia, spotkało się z dużym niezadowoleniem społecznym. Żacy w wielu niemieckich miastach zorganizowali protesty, m.in. nago biegli po ulicach miasta miasta, co miało oznaczać, że zostali „ogołoceni”. Jednak od 2005 roku istnieje możliwość pokrywania części kosztów kształcenia przez studentów. Decyzję o wysokości opłaty podejmują rządy landowe, na przykład w Badenii-Witenberdze wynosi ona 500 euro za semestr.

W poszukiwaniu własnej drogi

Mój znajomy z Izraela otrzymał stypendium na Uniwersytecie Harvarda. W ostatnim e-mailu do mnie napisał, że Europa umiera.

Ja uważam, że to nie do końca tak. Europa być może zgubiła drogę (a właściwie autostradę) w tworzeniu elitarnych uczelni. Jednak ciągle mam nadzieje. Wielkie nadzieje. Wierzę, że nie pozostaną one jedynie na etapie marzeń, ale przekształcą się w osiągalne cele. Wielokrotnie przywoływałam przykład Uniwersytetu w Harvardzie. Stoję na stanowisku, że mógłby on być drogowskazem dla tych europejskich. Jest w końcu gwiazdą, a zadaniem gwiazd jest bycie drogowskazem dla zbłąkanych wędrowców. Jednak droga, którą przebył Harvard, by osiągnąć swoją doskonałość przebiegała w odmiennych niż europejskie warunkach.. Nasz kontynent na przestrzeni czterystu ostatnich lat niszczony był przez liczne wojny, które z całą pewnością odbiły się nie tylko na gospodarce, ale także na edukacji. Harvard tworzyli dżentelmeni z Cambridge i Oksfordu, to oni walczyli z autochtonami, to oni prowadzili podboje, przywożąc tanią siłę roboczą w postaci niewolników. Tak tworzył się amerykański sen. Dopiero w latach sześćdziesiątych zaczęli spłacać dług wobec osób czarnoskórych i innych mniejszości etnicznych, które zostały zniewolone.Tak tworzył się amerykański sen – dlatego nie można bezkrytycznie się nim zachwycać i próbować przenieść kapitalizm amerykański na grunt europejski. Niemniej jednak w niektórych aspektach możemy się wiele od Stanów Zjednoczonych nauczyć.

Siłą europejskich uczelni jest tradycja, umiejętność debaty o kształt rzeczywistości, zachowanie niezależności oraz nie uleganie naciskom. W „pogoni” za doskonałością i wielu próbom dorównania amerykańskim uniwersytetom, nie mogą zapomnieć o bogactwie, który posiadają – o tradycji. Posiadając poglądy liberalne, akurat w tej kwestii muszę wykazać się odrobiną konserwatyzmu. Jednak obrona tej tradycji nie może zmierzać do zakonserwowania szkolnictwa wyższego. Samobójstwem byłoby niedostrzeganie konkurencji i brak umiejętności reagowania na zmiany. Pogodzenie tradycji z nowoczesnością wymaga bardzo dużego wysiłku. Zasłanianie się jedynie nią, może okazać się chybionym pomysłem.

Uniwersytety takie, jak Harvard, Cambridge czy Oksford wyznaczają ścieżkę, którą podążają pozostałe uniwersytety. Europejskie mogą uczyć się od amerykańskich, zwłaszcza w zakresie administrowania, finansowania oraz współpracy z obszarem biznesu. Jednakże wprowadzając nowoczesne technologie oraz innowacje, wspierając badania naukowe współpracując z sektorem biznesu, uniwersytety nie mogą zapominać o swej naczelnej misji. Aby uniknąć, jak to określił Jose Ortega y Gasset;, kształcenia ludzi „mądro – głupich”, koniecznym wydaje się wprowadzenie równowagi pomiędzy oczekiwaniami społecznymi, presją ze strony rynku a tradycyjnymi wartościami uniwersytetu.

Zarówno Stany Zjednoczone jak i kraje europejskie, kładą silny nacisk na egalitaryzm. Przy czym można dostrzec pewien paradoks. Społeczeństwa europejskiej z jednej strony „obawiają” się elitarności, z drugiej jednak ich działania wzmacniają pozycję klasy wyższej. W konsekwencji mamy do czynienia z „białym kłamstwem”, które można zaobserwować zwłaszcza w społeczeństwie brytyjskim.

Kształcenie uniwersyteckie wymaga bardzo dużych nakładów finansowych. Badacze przedmiotu coraz częściej zwracają uwagę, iż niemożliwym będzie utrzymanie na wysokim poziomie instytucji kształcenia wyższego jedynie ze środków budżetowych. W tym kontekście europejskie uniwersytety muszą szukać innych źródeł finansowania. Jednak wszelkie próby zmian napotykają zarówno na opór społeczeństwa jak i środowiska akademickiego. Przykładem mogą być Niemcy, ale również i Polska. Inicjatywa powołania do życia Europejskiego Instytutu Technologicznego wydaje się być trafna. Jednak nadal niejasne pozostają źródła jego finansowania. Pomysł stworzenia takiego ośrodka niesie za sobą ryzyko nadmiernej ingerencji ze strony rządów, co w konsekwencji może osłabić nowopowołaną instytucję, jak i te już istniejące. Zbyt silna zależność od instytucji rządowych wydaje się być również słabym punktem europejskich uniwersytetów.

Miejmy więc wielkie nadzieje i wybudujmy autostradę, która doprowadzi nas do stworzenia wspaniałych uniwersytetów.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję