Rzecz o sprawiedliwości – z Jarosławem Matrasem rozmawiają Ewa Marcjoniak i Kinga Dagmara Siadlak :)

Ewa Marcjoniak: Sprawiedliwość jest wartością. Wartością fundamentalną i powszechnie cenioną, w rozwiniętych demokracjach oznacza bowiem respektowanie uniwersalnych praw człowieka – jak prawo do wolności osobistej, czci, czy ochrony życia osobistego – których nie może pogwałcić nawet większość parlamentarna. Na sprawiedliwość nie ma wzoru – jak w matematyce, ani paradygmatu, choćby w definicji legalnej – którego można byłoby się trzymać. Zgodnie z polską Konstytucją i ustawami ustrojowymi, każdy ma prawo do sprawiedliwego rozpatrzenia jego sprawy przez sąd, a sędzia powinien wymierzać sprawiedliwość zgodnie z przepisami prawa, bezstronnie i według swego sumienia. Chcę zapytać o rozumienie sprawiedliwości przez pana jako prawnika, sędziego z wieloletnim doświadczeniem, sędziego Sądu Najwyższego. Jak w pana ocenie zmienia się w polskich sądach rozumienie sprawiedliwości i czy odpowiada ono aktualnym stosunkom międzyludzkim? Czy podąża za szybko rozwijającym się społeczeństwem?

Jarosław Matras: Myślę, że z mojej perspektywy ciężko udzielić jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ patrzę przez pryzmat tego, co sam dostrzegam na sali sądowej. Przez pryzmat tego, co wynika z różnych spraw, które są rozstrzygane w Izbie Karnej Sądu Najwyższego. Wydaje mi się, że chyba nie jest tak, że w sądownictwie powszechnym czy w Sądzie Najwyższym mamy jakiś model, którego zmieniałoby się patrzenie na relacje prawne i sposób wykładania prawa w zależności od rozwoju cywilizacyjnego i społecznego. Wydaje się, że chyba tak nie jest. Raczej, należałoby powiedzieć, że sprawiedliwość jest pojmowana jako wartość w ujęciu rozsądzania wszystkich spraw w sposób zgodny z najważniejszymi aktami prawa. I tak, aby orzeczenie sądu było po pierwsze, zgodne z tymi wzorcami prawnymi, a w zasadzie konstytucyjnymi i konwencyjnymi wykładanymi w sposób prawidłowy i wszechstronny, po drugie, aby to orzeczenie było również akceptowalne społecznie, czyli żeby czyniło zadość właśnie ogólnemu poczuciu sprawiedliwości.

Jest oczywiste, że z uwagi na wartości konstytucyjne ten końcowy skutek powinien mieć efekt „sprawiedliwości” tak, jak patrzymy na prawa i wolności podstawowe. Ten mechanizm, wykładania określonych norm prawa w zgodzie z ustawą konstytucyjną, z aktami prawa międzynarodowego, nie kończy się zatem na samej wykładni i ustaleniu normy abstrakcyjnie. Na końcu powinno się jeszcze badać, czy to, co znajduję w przepisach jako wykładnik normy, zastosowane do określonych układów faktycznych daje poczucie, że taki sposób rozumienia tej normy jest właśnie sprawiedliwy, czy to właśnie zastosowanie i w taki sposób tej normy daje rzeczywiste dobre relacje w sferach stosunków społecznych. Myślę, że tak to postrzegamy my, sędziowie, że jeżeli na samym końcu wykładni danej normy prawa widzimy skutek zastosowania danej normy w taki właśnie sposób, to jest to wymierzanie sprawiedliwości. Jeśli ten mechanizm się spełnia, to znaczy, że wypełnia standardy sprawiedliwości, a także czyni dobro w takim znaczeniu, że próbuje budować relacje społeczne we właściwym kierunku. Chodzi o taki sposób wyłożenia prawa, aby czynił zadość społecznemu poczuciu dobra pojmowanego jako „sprawiedliwe, dobre” rozstrzygnięcie. Wiadomo, że rzeczywistość zmienia się, zmienia się nastawienie ludzi do różnych problemów, bo zmieniają się czasy, w jakich żyjemy. Zmienia się zatem również spojrzenie ludzi na prawo i na uprawnienia z niego wynikające; zmieniają się oczekiwania ludzi, także co do prawa i poczucia ochrony prawnej. Nie uciekniemy od tego. I pewnie tak będzie, czy nam się to podoba czy nie. Prawo stanowione trzeba więc dostosowywać do zmieniających się stosunków społecznych, w pełnym zakresie również od strony formalnej poprzez zmianę przepisów. Niemniej, nawet pozostając na gruncie sfery prawa obecnie obowiązującego, uważam, że jest możliwe wymierzanie przez sądy sprawiedliwości w taki sposób, żeby właśnie nie tylko dana norma prawa stanowionego była zachowana, ale również żeby właściwie, w pożądanym pozytywnym kierunku, układać te relacje społeczne.

Kinga Dagmara Siadlak: Jaka jest praktyka w sądach powszechnych, jako sądach niższego szczebla? Sąd Najwyższy to już jest przecież ten ostatni etap, do którego nie każdy podsądny może dojść, chociażby z uwagi na przepisy procesowe, które nie dają możliwości wniesienia kasacji od każdego orzeczenia sądu. Czy faktycznie jest tak, że sądy niższych instancji dążą do wykładania norm prawnych właśnie w taki sposób, o którym powiedział pan sędzia, czy raczej trzymają się takiej wykładni norm, która bardziej jest skoncentrowana na językowej wykładni przepisu? Czy faktycznie można zaobserwować, że sądy niższych instancji również dążą do takiego wykładania norm prawnych, żeby zrealizować istotę sprawiedliwości?

Myślę, że właśnie tak jest. Obserwując orzecznictwo sądów niższych instancji, mogę powiedzieć, że spopularyzowała się i rozszerzyła forma takiego orzekania, w której sądy de facto i de iure już stosują rozproszoną kontrolę konstytucyjną przepisów. I to jest bardzo duży krok, który jest dostrzegany przez nas wszystkich. To nie jest jakaś jednostkowa sprawa, ale takich spraw już są dziesiątki, jeśli nie setki. Czyli z jednej strony widzimy, że sądy w tej rzeczywistości prawnej zrozumiały, że nie ma innej drogi, a z drugiej strony sądy widzą, iż Trybunału Konstytucyjnego nie mamy – mamy go tylko jako fasadowy organ, pozbawiony autorytetu i szacunku sądów z obsadą, która jest konstytucyjnie wadliwa. Nie ma zatem innej drogi. Dla rozwiązania określonych problemów, dla rozstrzygnięcia sprawy, muszą mieć na uwadze normy nadrzędne, czyli normy konstytucyjne i nie boją się ich stosować.

Parę lat temu jeszcze widziałem, że sędziowie mieli obawy przed stosowaniem wprost norm Konstytucji RP. Teraz widzę, że jest to prawie powszechne zjawisko. Wiadomo, z czego to wynika. I należy to ocenić jak najbardziej pozytywnie. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że w normach konstytucyjnych – dotyczących ochrony praw obywatelskich, które w naszej Konstytucji uważam, że są bardzo dobrze zbudowane – znajdujemy takie elementy, w oparciu o które możemy każdą praktycznie sprawę rozstrzygnąć w oparciu o same normy konstytucyjne (ich wykładnie). Także sędziowie mają instrumentarium w samej Konstytucji dla ochrony praw i wolności obywatelskich. Muszą tylko chcieć po nie sięgnąć. Co do gramatycznego wykładania przepisów norm konstytucyjnych, to jedynie w wyrokach obecnego Trybunału Konstytucyjnego taki rodzaj wykładni się stosuje – to pełny anachronizm prawny; przykładem jest choćby orzeczenie TK w sprawie K 9/17 w sprawie pośrednio związanej z zastosowaniem prezydenckiego prawa łaski w formie abolicji indywidualnej[1].

Dlaczego tam się tak robi? Aby widzieć normy konstytucyjne w sposób wąski, nieprawidłowy, umożliwiać dokonywanie – w mojej ocenie – zmiany Konstytucji w formie ustawy zwykłej. Sądy powszechne orzekają, wykładając normy w sposób pełny i prawidłowy, a nie taki, jak w obecnym TK. Wydaje mi się, że jest tu znaczny postęp, i chyba też większa odwaga sędziów w tym, żeby stosować wprost Konstytucję. Zresztą, przykład pierwszy z brzegu, niedawno była na wokandzie sprawa, w której sądy obydwu instancji wprost zastosowały przepisy konstytucyjne. Cała nadzieja w tym, że ten trend zostanie.

KDS: Można chyba powiedzieć, że mamy do czynienia z pewną przemianą społeczną. Pamiętam jeszcze nie tak odległe czasy, gdy mówiło się, że tonący Konstytucji się chwyta, gdy nie miał żadnych argumentów. Dopiero wtedy padał argument dotyczący właśnie niezgodności przepisu prawa z Konstytucją. Teraz z tego, co pan sędzia mówi, jest to orzeczniczą normą.

Teraz jest to, w mojej ocenie, swoisty przymus zafundowany wszystkim nam sędziom przez władzę wykonawczą i ustawodawczą, która wyeliminowała Trybunał Konstytucyjny i uczyniła z niego atrapę kiedyś bardzo dobrego Sądu Konstytucyjnego. Teraz to nie tonący Konstytucji się chwyta, ale sędzia widzi w niej jedyną podstawę i obowiązek wykonywania władzy sądowniczej w sposób rzetelny, dla dobra ludzi. Nie wiem tylko, czy ludzie to rozumieją; chyba nie wszyscy.

KDS: Czego to jest wyrazem, złego stanowienia przepisów prawa, czy złego jego rozumienia?

Najpierw zniszczenia Trybunału Konstytucyjnego. Po drugie, złego stanowienia prawa, to jest takiego, które jest nastawione na realizację pewnej woli politycznej. Jest to sposób na zmuszanie sądów do podążania w tym jednym właśnie kierunku, który od strony oceny bezstronnego, niezwisłego i niezależnego sądu jest niewłaściwy i niemożliwy do zaakceptowania. I nie chodzi o to, że sąd nie zastosuje takiego przepisu ustawy, bo mu się nie chce albo przepis mu się nie podoba. Trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć, że poszukiwanie rozwiązania w Konstytucji i konwencjach, podążanie tą drogą nie stanowi obejścia prawa, lecz jest niezastosowaniem określonego przepisu ustawy, wtedy, gdy ten narusza w sposób oczywisty normy wyższe, w tym konstytucyjne. Klasycznym przykładem, jeśli chodzi o sprawy karne, są przepisy związane z postępowaniem dowodowym w procesie karnym, tj. art. 168 a) KPK i art. 168 b) KPK, czyli przepisy, które miały na celu umożliwienie wprowadzenia do procesu karnego dowodów uzyskanych przez organy ścigania i służby specjalne wbrew wszelkim standardom procesowym, czyli dowodów z nielegalnych podsłuchów. Prawie całe środowisko sędziowskie uznało, że są one sprzeczne zarówno z polską Konstytucją, jak i z Konwencją o ochronie praw człowieka.

Myślę, że ustawodawca, wprowadzając takie bezlitosne regulacje prawne, które zmierzały do postawienia prokuratora de facto na równi z sądem albo nadania mu większej roli procesowej niż innym stronom i uczestnikom procesu, spowodował, że sądy, nie mając oparcia w niezależnym Trybunale Konstytucyjnym, sięgnęły do Konstytucji, aby dać stronom ochronę przed tym ustawowym bezprawiem. Tak to nazywam i tak to w kilku orzeczeniach napisałem, że są takie normy wprowadzone przez ustawodawcę, które są ustawowym bezprawiem. Trzeba o tym głośno mówić, ponieważ to się dzieje. I wydaje się, że z tego bierze się popularny trend, zgodnie z którym sędziowie w swych orzeczeniach opierają się o Konstytucję, relacje Konstytucji do ustawy i odmawiają właśnie określonego postąpienia zgodnie z ustawą uznając, że naruszałoby to Konstytucję. Myślę, że to się nie zmieni, że to jest na tyle już szeroki trend, że cokolwiek byśmy próbowali zrobić później, to chyba tego już nie zmienimy. Kryzys w sądownictwie spowodował poniekąd otwarcie pewnej furtki. Wcześniej było tak, że my sędziowie uznawaliśmy, że nie powinniśmy stosować bezpośrednio Konstytucji, ponieważ jak mamy wątpliwości co do konstytucyjności przepisu prawa, to pytamy Trybunał Konstytucyjny o zgodność danego przepisu ustawy z Konstytucją. W tej chwili, myślę, że do tego już nigdy nie wrócimy, że w sądach ta rozproszona kontrola konstytucyjna zostanie. Chyba także wtedy, gdyby odbudować Trybunał Konstytucyjny w rozumieniu tym, jak jest on opisany w Konstytucji.

KDS: Mówiliśmy o tym ustawowym bezprawiu i teraz chcę zapytać o kwestię związaną z nieposłuszeństwem obywatelskim, jako formą sprzeciwu wobec niesprawiedliwych przepisów. Jak to można pogodzić z zasadą przestrzegania prawa? Czy sąd powinien uwzględniać motywy obywatelskiego nieposłuszeństwa w procesie orzekania, czy też traktować je jako naruszenie obowiązujących przepisów?

Próbowałbym spojrzeć na ten problem od innej strony. Często mamy też takie sytuacje, w których obywatelskie nieposłuszeństwo, w tej lub w innej formie, ma swoje miejsce w sprawach karnych. Znajduje finał w postaci orzeczeń sądów, które kontrolujemy. Chyba musimy spojrzeć na to zagadnienie od strony standardu ochrony praw obywatelskich. Jeżeli znajdziemy podstawę – a sądzę, że w wielu sytuacjach, które mamy na myśli tak jest – do nieposłuszeństwa wobec zakazów lub nakazów ograniczających, z przekroczeniem zasady proporcjonalności, korzystanie z praw i wolności obywatelskich, to nie ma trudności w rozstrzygnięciu tej kwestii. Jeśli nieposłuszeństwo obywatelskie jest zachowaniem, które znajduje oparcie w realizacji norm konstytucyjnych, to w tym zakresie możemy mówić, że jest to działanie legalne. Z drugiej strony mamy jakby odbicie w regulacjach ustawowych, które są sprzeczne z Konstytucją. I chyba tak to należy postrzegać. Wydaje mi się, że nie przekonamy tych sędziów, którzy są nastawieni bardzo formalnie do stosowania prawa, aby postępowali na wzór do relacji prawa kontynentalnego, czyli do tworzenia takich rozwiązań, które by powodowały wyjście poza schemat kontroli zachowań według prawa stanowionego, ustaw i rozporządzeń.

Poszukiwałbym raczej takiego rozwiązania, w którym uznawałbym, że ocena zachowań musi dokonywać się na gruncie prawa, ale nie w wąskim rozumieniu tego prawa, czyli nie tylko w zakresie najbliższych przepisów, np. ustawy czy rozporządzenia, które określone zachowanie sankcjonują, lecz zgodności z Konstytucją i konwencjami. Przepisy covidowe i nakaz noszenia maseczek, to jest doskonały przykład. Przecież obywatele w większości stosowali się do tych zakazów i nakazów, chociaż niektórzy się nawet bez świadomości nie stosowali. Okazało się, że te przepisy są sprzeczne z Konstytucją, wobec czego nieposłuszeństwo tych ostatnich obywateli miało oparcie w normach podstawowych. Wydaje się natomiast, że taki rodzaj nieposłuszeństwa, nazwany obywatelskim, które by w ogóle nie miało podstawy w realizacji praw konstytucyjnych, byłby wykroczeniem i zachowaniem wbrew porządkowi prawnemu. Wtedy jest inna kategoria oceny takiego zachowania, jako nielegalnego, czyli nie znajdującego oparcia ani w normach konstytucyjnych, ani w żadnych innych normach wyższego rzędu. Takie stwierdzenie nie kończy jednak orzekania w danej sprawie, ale raczej powinno prowadzić do ustalenia całego aspektu podstaw i motywów podjęcia takich zachowań, okoliczności towarzyszących zachowaniu. Dopiero rozważenie tych okoliczności pozwala wnioskować, czy takie zachowania mają charakter czynu zabronionego przez prawo, a nadto, czy stopień społecznej szkodliwości jest większy niż znikomy i stanowi przestępstwo. Te dwie kategorie należałoby rozdzielić. Nie mówić o nielegalności zachowań, które są zgodne z ogólnie obowiązującymi przepisami prawa, natomiast podchodzić też bardzo wnikliwie do tych zachowań, które nie mieszczą się w formule szeroko pojętych działań prawnych, mieszczą się jednak w opisach czynów zabronionych, natomiast ich motywacja oraz przebieg może być taki, że w odbiorze społecznym nie są naganne, czyli nie wywołują emocji negatywnych dla społeczeństwa.

EM: Wydaje mi się, że dotknęliśmy właśnie kwestii niezgody obywatelskiej na działania władzy naruszające podstawowe prawa człowieka, jak prawo do wolności osobistej, dostępu do informacji czy swobody przemieszczania się. Czym innym jest nieposłuszeństwo obywatelskie, a czym innym niezgoda obywatelska. Tę ostatnią historycy idei opisują nawet jako preludium, swoisty wstęp do wszystkich rewolucji i ruchów społecznych. Nieposłuszeństwo obywatelskie jest wtedy, kiedy tak jak pan sędzia powiedział, wykraczamy nielegalnie przeciwko obowiązującym przepisom prawa, łamiemy je uznając wszak, że są wyższe cele, które w ten sposób chronimy, chociaż niekoniecznie te wyższe cele faktycznie muszą występować. Natomiast niezgoda obywatelska ma miejsce wtedy, kiedy obywatel nie zgadza się na łamanie przez władzę lub grupę osób uzurpującą sobie do tego prawo, praw podstawowych, i łamie przepisy ustawy lub rozporządzenia po to, aby dochodzić swoich praw, które są mu przynależne konstytucyjnie…

W takiej relacji, jeżeli tak zdefiniujemy niezgodę obywateli, to jest to właśnie realizacja ich praw, które się im słusznie należą i są konstytucyjnie gwarantowane. Ja bym tu nie widział w ogóle nieposłuszeństwa, tylko uznałbym, że jest to oczywiście działanie w ramach prawa, legalne. Może być postrzegane jako niezgodne z przepisami aktów prawa rangi niższego rzędu, czyli rozporządzenia czy ustawy poza ustawą zasadniczą, ale jest to działanie w pełni legalne. Jako przykład mogę podać sprawę kasacyjną dotyczącą zgromadzenia KOD-u w Sylwestra 2020 r., którą rozpoznawałem. Pamiętamy „godzinę policyjną sylwestrowo-covidową” i protest obywateli, którzy uznali, że rozporządzenie wprowadzające ten zakaz gromadzenia się jest niezgodne z Konstytucją, wobec czego ludziom wolno było się gromadzić. Zostali oni otoczeni przez policję, próbowano ich legitymować i spisywać dane osobowe. Sądy obu instancji uniewinniły oskarżonego, który naruszył nietykalność policjanta w trakcie tego zajścia. Uznano, że policjant w tym czasie nie był funkcjonariuszem publicznym, bo działania policji były nielegalne, a zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego funkcjonariuszem publicznym jest tylko taka osoba (policjant), która wykonuje legalne czynności służbowe, a nie – tak jak w tej opisywanej sprawie – łamie prawo. Sądy pierwszej i drugiej instancji orzekły, że zachowanie obywateli było wynikiem realizacji praw i wolności gwarantowanych Konstytucją, mimo że było to – przez policję i prokuratora – oceniane jako „nielegalne zgromadzenie”, naruszające przepisy o charakterze porządkowym. Właśnie o to mi chodzi, że mówiąc potocznie o nieposłuszeństwie obywatelskim patrzymy przez pryzmat spraw, w których wszystkie albo prawie wszystkie zachowania, są legalne, jako że wynikają z realizacji praw wyższego rzędu niż zakazy określone rozporządzeniami i mieszczą się w wartościach konstytucyjnych.

KDS: Wejdę trochę w rolę adwokata diabła… Wiadomym jest, że w momencie, kiedy mamy do czynienia z przepisami rozporządzeń do ustawy, które ograniczają wolności i prawa człowieka, to z tego formalnego powodu przepisy takie są niezgodne z Konstytucją. Możemy sobie wyobrazić również sytuację, że taki przepis, być może zupełnie sensowny, wprowadzony ustawą realizowałby taką funkcję, chociażby porządkową. Co zatem, gdy mamy przepis niewłaściwie umiejscowiony, nie w tym akcie prawnym, ale co do zasady tę swoją funkcję i cel realizuje? Czy wówczas takie nieposłuszeństwo obywatelskie również zasługuje na aprobatę?

Trzeba rozgraniczyć dwa elementy: pierwszy, jeżeli traktujemy nieposłuszeństwo obywatelskie w kategoriach niestosowania uregulowania, jakiegokolwiek uregulowania, ale formalnie poprawnego. Formalnie poprawnego, czyli ustanowionego w ramach kompetencji i upoważnienia, ustawowego czy konstytucyjnego. Trzeba mocno podkreślić, że formalnie poprawna konstrukcja prawa wymaga, aby odpowiednie zakazy lub nakazy były umiejscowione w zgodzie z Konstytucją, a więc co do zasady w ustawach, a w rozporządzeniach tylko w ramach prawidłowej delegacji oraz w ramach upoważnienia ustawowego, w zgodzie z Konstytucją. Wtedy dopiero konstrukcja normatywna jest legalna i wchodzimy na kanwę już tylko jednej oceny. W ramach oceny zgodności tej regulacji z konstytucją. Jeśli takiej oceny sąd dokona i uzna, że jest ona zgodna z Konstytucją, to niezastosowanie się do takiej normy jest zachowaniem w mojej ocenie nielegalnym. I wtedy przechodzimy na grunt oceny motywów tego zachowania, jego skali, podstawy właśnie do podjęcia takich zachowań w kategoriach już bardziej strony podmiotowej, czyli tego, czy w odbiorze społecznym i z uwagi na motywację zachowanie to rzeczywiście może być oceniane jako coś, co powinno spotkać się z reakcją państwa jako uznania wykroczenia albo przestępstwa.

 

Natomiast, chyba nie ma innej metody zachowania porządku społecznego, jak jednak weryfikowanie każdego zakazu czy nakazu przez pryzmat po pierwsze: prawidłowej legislacji, prawidłowego ukształtowania normy, po drugie: zgodności tej normy z obowiązującym prawem, czyli z konstytucją i aktami prawa międzynarodowego. Dopiero odpowiedź pozytywna przesuwa relacje w kierunku spojrzenia na odbiór społeczny danego zachowania, z tej perspektywy każe patrzyć na problem ukarania i odpowiedzialności karnej. Być może wtedy trzeba by było posłużyć się pewnymi znanymi prawu karnemu konstrukcjami, na przykład kontratypów. Czyn, który od strony formalno-prawnej wyczerpuje wszelkie znamiona zachowania bezprawnego w określonej relacji nie stanowi przestępstwa i nie jest przesłanką do odpowiedzialności karnej, ponieważ nie stanowi czynu zabronionego. Takie kontratypy mamy również nieopisane w ustawach karnych, są to tak zwane kontratypy pozaustawowe. Jest to prawidłowe pole do poszukiwania właśnie w takich atypowych sytuacjach, kiedy od strony formalnej oceny jakiś czyn wyczerpuje znamiona wykroczenia albo przestępstwa, ale cały element zachowania motywacji powodów takiego zachowania schematu, w jakim się to zachowanie odbywało, czasu działania i skutku nie powinien być sankcjonowany karnie albo wykroczeniowo. Wydaje się, że jest to dobre rozwiązanie dla takich właśnie sytuacji i tam powinniśmy poszukiwać tej sprawiedliwości, bo to chyba jedyny moment, w którym sędzia może powiedzieć, że zachowanie, które od strony formalno-prawnej jest nielegalne, od strony właśnie ustawy, od strony takiej odbioru społecznego, nie może być karane. Tak to mamy kontratypy pozaustawowe różnego rodzaju, różne na różne sytuacje. I mogą być one stosowane, to jest kwestia tylko właściwego podejścia, jak się wydaje, do tej problematyki.

EM: Był pan sprawozdawcą w sprawie rozpoznawanej w składzie siedmiu sędziów Sądu Najwyższego, w której podjęto uchwałę dotyczącą uprawnień osób tej samej płci jako osób pozostających we wspólnym pożyciu, przyznając tym osobom takie same uprawnienia procesowe, zrównujące z uprawnieniami osób, które pozostają w związkach heteronormatywnych. Chodzi na przykład o prawo do odmowy składania zeznań w procesie karnym czy wstąpienia w prawa osoby zmarłej, bądź złożenia wniosku o ściganie przestępstw. Ta uchwała pochodzi z 25 lutego 2006 roku. Minęło więc trochę czasu. Już wówczas zwrócono uwagę na aspekt takiego zjawiska społecznego jak związki homoseksualne i dokonano odpowiedniej wykładni obowiązującego prawa. Czy obecne narzędzia prawne, które są dostępne dla obywateli, są dla nich wystarczające i zrozumiałe, aby mogli oni skutecznie domagać się swoich praw oraz dochodzić ich egzekwowania? A może tak nie jest i potrzebne są zmiany w prawie stanowionym, czy też inne zmiany w tworzeniu tego prawa?

Ta uchwała zajmowała się bardzo wąskim wycinkiem procesowym, bo dotyczyła jedynie uprawnień procesowych związanych z podstawowymi prawami stron w procesie, czyli prawa do odmowy składania zeznań czy złożenia wniosku o ściganie (art. 115 § 11 KK). Ta sprawa była efektem tego, że powstała zasadnicza rozbieżność w samym orzecznictwie Sądu Najwyższego. Dlatego zaszła potrzeba dokonania jednolitej wykładni przepisu prawa i tego dokonaliśmy. Uchwała zapadła sześcioma głosami za do jednego przeciw. I w ten sposób – przynajmniej na gruncie procesowym – został wyjaśniony i rozwiązany problem praw jako osób najbliższych w związkach nieheteronormatywnych. Jeśli już jesteśmy przy tym zagadnieniu, wydaje mi się, że w prawie karnym procesowym nie jest to już problem dla tych osób. Sądy tę uchwałę stosują. Większym problemem, przynajmniej z tego, co można zaobserwować, jest to, że cywilne ustawodawstwo naszego kraju nie przewiduje takich samych praw dla osób żyjących w takich związkach, co osób odmiennej płci, które w tej chwili są prawami powszechnymi w Europie, które są tam gwarantowane również przez unormowania prawne i międzynarodowe. Czy to wymaga zmiany? Wydaje się, że idziemy w tym kierunku. Życie społeczne pokazuje tyle nierówności dotykających tych osób w dochodzeniu ich praw w przestrzeni cywilnoprawnej, że prędzej czy później, w mojej ocenie, dojdzie pewnie do bardzo zasadniczych zmian.

KDS: Czy wobec obsadzenia stanowisk sędziowskich tysiącami już sędziów, którzy otrzymali nominacje na skutek rekomendacji i uchwały nielegalnej – niekonstytucyjnie ugruntowanej – Krajowej Rady Sądownictwa, czy wobec kryzysu wymiaru sprawiedliwości obywatel może jeszcze czuć się bezpiecznie, idąc do sądu ze swoją sprawą? Czy w sądach działają jakieś „bezpieczniki” – instrumenty prawne, których uruchomienie przez obywatela skutkowałoby tym, że miałby gwarancję, że jego sprawa zostanie rozstrzygnięta przez niezależny, niezawisły i ustanowiony zgodnie z ustawą sąd?

Niestety muszę powiedzieć, że obywatel nie ma obecnie gwarancji podstawowego prawa do sądu. Mówię to przez pryzmat każdej sprawy i każdego obywatela, który oczekuje rozstrzygnięcia jego sprawy, niezależnie od jej rodzaju, charakteru czy stron postępowania. Właściwie każde orzeczenie wydane przez nienależycie obsadzony sąd może być podważone. To jest właśnie efekt tych już kilku tysięcy sędziów, którzy zostali powołani w wadliwej procedurze. Procedurze tak wadliwej, że wydaje się, że tylko pragmatyczne podejście Sądu Najwyższego do tych orzeczeń w niektórych sytuacjach pozwala utrzymać je jako orzeczenia sądu. Natomiast oceniam, że jest to bardzo zła sytuacja. Jest złą sytuacją, kiedy człowiek, udając się do sądu po rozstrzygnięcie swojej sprawy, zastanawia się, kto wyda orzeczenie i czy to orzeczenie, jeśli wydane zostanie przez tak zwanego neo-sędziego, nie będzie za chwilę podważone. Taki człowiek nie ma zupełnie pewności prawa. System zasadzający się na pewności prawa i pewności wyroków sądu, został w zasadzie rozłożony na łopatki, został rozbity. Taka jest moja ocena o nowych nominantach do Sądu Najwyższego i być może także na szczeblu sądów apelacyjnych, że dla zapewnienia stanowisk sędziowskich kilkudziesięciu ludziom, którzy mają mieć wpływ na pewne ważne decyzje, np. orzekanie o ważności wyborów, system został rozbity, a obywatela pozostawiono samego sobie. Czy są instrumenty prawne, jak mówimy „bezpieczniki”, których strona procesu może użyć w tej sytuacji? Formalnie są takie, mamy i wnioski o wyłączenie sędziego i tak zwaną procedurę testową, ale tylko tyle i powiedzmy sobie uczciwie, że w praktyce to albo nie działa, albo działa w ograniczonym zakresie. Wnioski o wyłączenie są rozpoznawane w procedurze z reguły nieprawidłowej, to znaczy przez tych samych sędziów, których dotyczą wnioski, i których status jako sędziów jest kontestowany lub wprost kwestionowany. Procedura testowa (z noweli prezydenckiej) nie funkcjonuje. A nawet w zasadzie jest kolejną blokadą do rozpoznania sprawy.

Reasumując, bezpieczniki formalnie istnieją, ale skuteczne nie są, a obywatel zostaje pozostawiony samemu sobie i w zasadzie nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji. Czas oczekiwania na rozpoznanie spraw, który się wydłużył, niepewność i brak stabilności wydanego orzeczenia przez sędziów, których status orzeczniczy jest mocno wątpliwy, wróży na przyszłość jak najgorzej. Takiej sytuacji niepewności prawnej ja nie pamiętam. Takiego rozbicia systemu sądownictwa, w którym obecnie się znajdujemy, dotąd nie było.

KDS: Mam taką konstatację, być może smutną trochę, ale też trudno dojść do pozytywnych wniosków, patrząc na otaczającą nas rzeczywistość. Jak obywatel ma przestrzegać prawa, liczyć się z konsekwencjami swoich działań i kierować się zasadami praworządności, gdy widzi, że sami prawnicy, a również osoby pełniące najwyższe funkcje państwowe, gwałcą prawo i to bez jakichkolwiek konsekwencji?

To jest dobre pytanie, ale nie ma na nie dobrej odpowiedzi. To jest właśnie to, co osłabia cały system od środka, powoduje obniżenie wartości prawa jako takiego, którego warto i trzeba przestrzegać. No i na pewno jest tak, że osłabia także wewnętrzne poczucie obywatela co do powinności przestrzegania norm prawa, skoro widzi, że nie ma równego traktowania ludzi wobec prawa, że są równi – obywatele – i równiejsi – władza; że są takie osoby, które w ogóle nie muszą żadnego prawa przestrzegać i włos im z głowy nie spadnie. Mamy niestety do czynienia z sytuacją, w której nawet, gdy sprawa nie ma zabarwienia politycznego, ani stroną procesu nie jest osoba, która ma poparcie władzy państwowej, to procesy nie mogą się normalnie toczyć, ponieważ nie ma zaufania do sędziów, którzy przeszli przez wadliwą procedurę nominacyjną i wydawanych z ich udziałem orzeczeń. Na samym początku tej „rewolucji” w systemie sądowniczym właściwe do tego sądy administracyjne – a uważam, że było to domeną Naczelnego Sądu Administracyjnego – mogły dokonać oceny tego, jak należy traktować powołanie sędziowskie z udziałem organu, który nie jest organem konstytucyjnym – mówię tu o KRS. Stwierdzano jedynie nieistnienie uchwał neo-KRS w przypadku sędziów Sądu Najwyższego, a uważam, że mogły ocenić ustrojowy charakter powołania sędziowskiego obarczonego tak poważną wadą, tj. aktu powołania przez Prezydenta na stanowisko sędziowskie przy braku uchwały właściwie ukonstytuowanej KRS. Wydaje mi się, że miały pełne prawo do dokonania oceny, czy taki akt powołania przez Prezydenta przy braku uchwały KSR-u jest w ogóle skuteczny.

W tym upatruję słabość naszych sądów, że dbałość – jak mi się wydaje – o spokój własny niektórych sędziów, dobrostan, własną wygodę i poczucie – kruchego, jak się okazuje – własnego bezpieczeństwa, przeważyły nad poczuciem obowiązku w sprawowaniu i wykonaniu funkcji władczej wymiaru sprawiedliwości, w obronie swoich umocowań konstytucyjnych. Nie na zasadzie pokazania, że my jesteśmy sędziami i nas się powinno szanować, ale pokazania, że w Konstytucji mamy swoje miejsce i nie powinniśmy go oddawać innym władzom czy politykom. Ten moment adekwatnej reakcji ze strony władzy sądowniczej został według mnie przespany i mamy teraz to, co mamy. Mamy konsekwencje w postaci napływu wadliwych powołań, co do których zastanawiamy się obecnie, co z nimi zrobić. Efektem jest ten rozrastający się bałagan.

KDS: Poruszył pan bardzo ważną kwestię, że rzecz idzie o walkę o sądownictwo i wymiar sprawiedliwości, a nie o sędziów personalnie. Często słyszy się, że stoimy – my, obywatele – w obronie sędziów lub nawet konkretnego sędziego, a przecież jako prawnicy i obywatele stajemy w obronie sądów i wymiaru sprawiedliwości.

Nigdy nie powinniśmy mówić, że stoimy w obronie sędziów. Tak samo nieuprawnione jest myślenie, że to co robią sędziowie, których za to następnie dotykają szykany, robią to wyłącznie w swoim imieniu, a my bronimy ich sytuacji. Stajemy w obronie zasad praworządnego państwa, których oni przestrzegają. Tyle i tylko tyle. Bronimy zasad, prawa do niezależnego, bezstronnego sądu, prawa do sprawiedliwego procesu, prawa do szybkiego wydania orzeczenia, które nie będzie podejrzane tylko dlatego, iż upolityczniona KRS skierowała wniosek o powołania sędziego. Boli tylko to, że chyba jednak mało ludzi rozumie, że to o ich prawa chodzi. Tylko o ich. W Izraelu szybko to społeczeństwo zrozumiało. Nam to przychodzi trudniej.

EM: Na koniec tej rozmowy pragnę zapytać o kwestię zrzeczenia się przez pana sędziego z dniem 1 czerwca 2023 funkcji przewodniczącego Wydziału V Karnego na skutek wyboru przez Prezydenta RP na Prezesa Izby Karnej osoby neo-sędziego, który nota bene także uzyskał najmniejsze poparcie spośród sędziów i ma najkrótszy staż orzeczniczy w Sądzie Najwyższym. Pan natomiast do pełnienia funkcji przewodniczącego Wydziału Karnego został wybrany przez samych sędziów w demokratycznych wyborach, a kadencja mogła trwać i nowy Prezes Izby Karnej nie mógł pana odwołać. Pańska decyzja była podyktowana pragmatyzmem, czy – parafrazując Marcina Króla – postąpił pan tak, bo nie można było inaczej, a może przeważyły inne względy?

Po pierwsze, zostałem powołany przez Pierwszego Prezesa SN na stanowisko przewodniczącego Wydziału w styczniu 2017 r. po pozytywnej opinii zgromadzenia sędziów Izby Karnej. W Sądzie Najwyższym byłem już wtedy osiem lat. Dla mnie było wówczas najważniejsze, że Koleżanki i Koledzy – oddając głos za moją kandydaturą – docenili moją pracę w Izbie Karnej. Ważne było nie to, że zostaję przewodniczącym Wydziału, ale to, że miałem szacunek i poparcie w Izbie Karnej, że widzieli oni mnie na tym stanowisku. Zawsze było tak, że o wyborze na stanowiska przewodniczących wydziału czy zgłoszeniu kandydatury na prezesa Izby decydowała ocena postawy sędziego oraz pracy orzeczniczej danego sędziego w Izbie Karnej. Tu byli wybitni sędziowie, dlatego zgłoszenie kandydatury sędziego na przewodniczącego wydziału lub prezesa Izby to był niesamowity zaszczyt dla tego, czyją kandydaturę zgłoszono. Stanowisko przewodniczącego wydziału nie jest kadencyjne, więc mogłem pozostać.

EM: Sędziowie również wskazali na pana sędziego jako najpoważniejszego kandydata na Prezesa Izby Karnej? Co stanęło na przeszkodzie w wyborze pana osoby?

Wyróżnieniem było dla mnie to, że w roku 2020 po odejściu z Sądu Najwyższego w stan spoczynku sędziego S. Zabłockiego, znalazłem się w gronie 3 osób wskazanych jako kandydaci na stanowisko Prezesa Izby Karnej. Bardzo miłe dla mnie było to, że otrzymałem wówczas największą liczbę głosów. Już wtedy jednak wiedziałem, że nie mam żadnych szans na wybór przez tego Prezydenta, bo przecież byłem sprawozdawcą w sprawie ułaskawienia osób nieprawomocnie skazanych (uchwała składu siedmiu sędziów SN z 31.05.2017r., I KZP 4/17, w przedmiocie pytania prawego w sprawie Mariusza Kamińskiego i innych osób z byłego kierownictwa CBA), w której Sąd Najwyższy uznał, że Prezydent nie mógł skutecznie od strony procesowej wykonać swojej kompetencji dotyczącej prawa łaski, albowiem osoby te nie były prawomocnie skazane, a taki wymóg wynika z Konstytucji RP. Jeszcze na kilka tygodni przed podjęciem decyzji przez Prezydenta RP mówiłem w wywiadzie dla Rzeczpospolitej, iż ja szans takich nie mam, bo byłem w tym składzie Sądu Najwyższego. Nie mam zatem cienia wątpliwości co stało wówczas za taką decyzją Prezydenta, który nie uszanował wyboru większościowego sędziów Izby Karnej. Także i teraz nie miałem cienia wątpliwości, że Prezydent wybierze sędziego Z. Kapińskiego.

Dlatego zrezygnowałem z kandydowania na stanowisko Prezesa Izby Karnej przed drugim terminem zgromadzenia sędziów Izby, bo wiedziałem już po pierwszym zgromadzeniu – kiedy zgłoszono sędziego Z. Kapińskiego – kto będzie nowym prezesem Izby Karnej; ale teatr musiał trwać do końca. Przecież po to wcześniej nominowano sędziów Izby Karnej w wadliwej procedurze, aby w końcu mogli oni wystawić swojego kandydata na prezesa. To był ten teatr, o którym napisałem w swoim oświadczeniu o rezygnacji z funkcji przewodniczącego wydziału. Najpierw tyle razy zmieniono ustawę o SN, aby wystawić jako kandydata na stanowisko Pierwszego Prezesa SN określoną osobę spośród tzw. nowych sędziów, i ten sam mechanizm miał zadziałać co do prezesów poszczególnych Izb, aby Prezydent wybierał tych sędziów, którzy akceptowali działania tzw. neo-KRS i – jak to widać obecnie – nie uznają wyroków ETPC, które dotyczą właśnie statusu tychże nowych sędziów w poszczególnych izbach w kontekście prawa do niezależnego i bezstronnego sądu. Konstatuję ze smutkiem, że są sędziowie sądów powszechnych z długoletnim stażem orzeczniczym, którzy w tym procederze chcą uczestniczyć.

[1]  Wyrok Trybunału Konstytucyjnego z dnia 17 lipca 2018 roku, publ. OTK ZU A/2018 poz. 48 i zastosowana tam analiza art. 139 Konstytucji RP, który stanowi, że Prezydent Rzeczypospolitej stosuje prawo łaski. Prawa łaski nie stosuje się do osób skazanych przez Trybunał Stanu.

Jarosław Matras – sędzia Sądu Najwyższego Izby Karnej od 2008 r., w latach 2017- 2023 przewodniczący V Wydziału Izby Karnej SN; autor wielu artykułów i glos z zakresu prawa karnego materialnego oraz procesowego; współautor komentarza do Kodeksu postępowania karnego;  były wykładowca Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury; prowadzi od wielu lat szkolenia dla adwokatów, radców prawnych oraz sędziów z zakresu prawa karnego materialnego i procesowego.

Temat numeru realizowany jest we współpracy ze Stowarzyszeniem Adwokackim Defensor Iuris.

 

Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności 2023 „Punkt zwrotny”! 15-17.09.2023, EC1 w Łodzi. Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: https://igrzyskawolnosci.pl/

Z „bejsbolem” w składzie porcelany. Rzecz o niszczeniu sprawiedliwości :)

Z „bejsbolem” w składzie porcelany. Rzecz o niszczeniu sprawiedliwości – z Michałem Wawrykiewiczem rozmawia Magdalena M. Baran

Magdalena M. Baran: Bardzo dużo mówimy o sprawiedliwości. Niemal z każdej strony możemy usłyszeć, że ma być sprawiedliwie, że sprawiedliwość objawia się w takiej czy innej kategorii, że jest wymagana dla tej czy innej grupy. Że się należy. Gdy myślę o tego rodzaju ideach, zawsze wracam do starożytnych. I tak, dla Platona początkiem sprawiedliwości jest ta chwila, gdy ludzie zaczęli stanowić między sobą prawa i układy. Arystoteles mówi o „sprawności dobrowolnego czynienia drugim tego, co dobre oraz unikania czynów przynoszących im szkody”, wskazuje także na sprawiedliwość legalną oraz na cnotę słuszności, jaka winna cechować każde legalne działanie. Z kolei u Cycerona „gruntem sprawiedliwości jest dobra wiara” połączoną z niezłomnością, jaka musi tej ostatniej towarzyszyć. To oczywiście jedynie wycinek wielkiej teorii, którą rozwijano przez wieki. A gdy patrzymy dziś? Powiedz mi jak to jest ze sprawiedliwością.

Michał Wawrykiewicz: Czym jest sprawiedliwość? Jak jest rozumiana dzisiaj? To jest pytanie, a zarazem samo pojęcie bardzo abstrakcyjne i z pewnością rozumiane przez wielu bardzo różnie. Z pewnością są jednak pewne obiektywne kryteria, które można nadać pojęciu sprawiedliwości. Sprawiedliwość to przede wszystkim bezstronność, bezstronność oceny danej sytuacji,  danego zdarzenia, czy danej osoby. To także równy dostęp do sprawiedliwości. Z mojej perspektywy musimy ją rozpatrywać w kontekście funkcjonowania państwa, czyli mówić wymierzaniu sprawiedliwości przez państwo. Jeśli rozkodowujemy to pojęcie w tym kontekście, to niezwykle istotna jest ta pierwsza cecha, o której mówiłem, czyli bezstronność. W tym przypadku oznacza ona poczucie obywatela, że w momencie, gdy stanie przed wymiarem sprawiedliwości, będzie oceniony tak samo, niezależnie od tego, czy jest bogaty, czy biedny, czy pochodzi z uprzywilejowanych kręgów, czy też nie, czy po drugiej stronie stoi silny przeciwnik czy słaby. Dlatego mówimy, że sprawiedliwość musi być ślepa tak, jak Temida i musi oceniać sytuację, osobę czy zdarzenie, tak jakby nie widziała stron konfliktu, zamykała oczy na ich status, wygląd, przekonania i poglądy. 

Moglibyśmy powiedzieć, że zasady owej sprawiedliwości ustalane są za „zasłoną niewiedzy”, która gwarantować ma – między innymi – bezstronność, równość, ale i „ślepotę”, o której mówisz.

Właśnie. Bezstronność i niezależność to pierwsze, fundamentalne cechy sprawiedliwości. Kolejna to równy dostęp wszystkich do wymiaru sprawiedliwości, czy przed ten wymiar sprawiedliwości. Czyli każdy niezależnie od swojego statusu, niezależnie od swoich kontaktów, niezależnie od swojej zasobności, musi mieć dostęp, ten access to justice, taki sam. Jeśli nie ma środków na uregulowanie opłat, to państwo musi mu zapewnić możliwość dostępu do wymiaru sprawiedliwości tak samo jak temu, którego stać na wpis sądowy. Jeżeli nie ma dostępu do profesjonalnego prawnika, czyli adwokata lub radcy prawnego, ponieważ go nie stać, to państwo musi mu zapewnić taki dostęp, taką pomoc prawną. I to nie byle jaką, która wynika z formalnego obowiązku państwa, gdzie obywatel ma poczucie, że dostał byle jakiego pełnomocnika, który to robi, mówiąc nieładnie – „po łebkach”. System profesjonalnej, państwowej pomocy prawnej można i trzeba zorganizować tak, aby z jednej strony profesjonalni pełnomocnicy pracowali w sposób całkowicie oddany sprawie, czyli angażowali się tak samo jak funkcjonują na zasadach rynkowych, otrzymując normalne, a nie symboliczne honoraria. Z drugiej strony, aby beneficjenci pomocy prawnej otrzymywali adekwatną do swoich potrzeb poradę i ekspertyzę oraz jeśli jest potrzeba, zastępstwo przed sądem. I na tym polega ów access to justice. Powiedzieliśmy o dwóch kryteriach sprawiedliwości. Trzecie wyłania się na podstawie publicznej dyskusji z ostatnich kilku lat, kiedy w przestrzeni publicznej dużo mówi się o tzw. reformie sądownictwa. Chodzi o to, aby sądy nieco zmieniły podejście do swojej roli, do swojego nastawienia do klientów, czyli tych, którzy idą przed sąd by poszukiwać sprawiedliwości lub być jej poddanym, niezależnie czy w sprawach cywilnych, administracyjnych czy karnych. Żeby wszyscy byli traktowani podmiotowo, żeby nie czuli tej różnicy swojego poziomu. 

Bo powaga instytucji nie musi oznaczać tworzenia dystansu nie do przebycia. Tak aby nikt nie mógł powiedzieć nie tylko, że nie stać go na profesjonalną pomoc, ale by nie wycofywał się już na początku drogi trochę z obawy, że „pójdę do sądu, ale i tak nic nie zrozumiem”…

Bo nie zrozumiem, bo będę bał się sędziego, bo będę bał się zapytać itd. Wielokrotnie to mówię, że nie chcę wychodzić z klientem z sali sądowej po ogłoszeniu wyroku, który się mnie pyta: „panie mecenasie, czy myśmy wygrali czy przegrali?” Bo sąd w tak zawiły sposób przedstawił zarówno wyrok, jak i uzasadnienie, że prawnik ledwo się połapał, a co dopiero klient. To jest to, o czym mówię, że w ramach przeprofilowania sądów, dostępu do sprawiedliwości, trzeba modus operandi sądów ustawić tak, aby lepiej i prościej komunikowały się, aby mówiły tak, żeby każdy był w stanie to zrozumieć. Bo można tak zrobić. W krajach zachodnioeuropejskich, na przykład w Niemczech, uzasadnienia wyroków mają zaledwie kilka stron – dwie, trzy, podczas gdy u nas mają po kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt. Dla obywatela te wywody są całkowicie niezrozumiałe. 

Tymczasem – znów Platon – sprawiedliwego (ale również i sprawiedliwość) powinna cechować prostota…

Absolutnie tak! Mądrość i sprawiedliwość nie wyraża się w liczbie stron, ani cytowanych elementów doktryny czy orzecznictwa. 

Miałam okazję uczestniczyć w rozprawie w amerykańskim sądzie. Sąd najniższej instancji, prosta sprawa, sąsiad sąsiadowi zrujnował płot. Sędzia mówił w tak prosty sposób, że w zasadzie jeden i drugi wyszli zadowoleni, praktycznie ze sobą pogodzeni. Nie było tam nerwówki. Nie było wielkich obaw. Zwyczajni ludzie, bodaj budowlaniec i mechanik. Sąd mówił do nich bardzo prosto, było sporo wyjaśnień, elementy mediacji, a jednocześnie nie dawał im odczuć, że różni ich poziom wykształcenia, czy nawet znajomości języka.

Amerykańskie sądy mają bardzo głęboko zakorzenione myślenie mediacyjne, w ogóle wymiar sprawiedliwości w Stanach, które są ojczyzną Alternative Dispute Resolutions, myśli przede wszystkich kategoriami, które mają spór zakończyć ugodą. Wszyscy prawnicy mówią zgodnie, że lepsza jest najgorsza ugoda niż najlepszy wyrok. Bo wyroku nie znamy, to jest rozstrzygnięcie przyszłe i niepewne. Dlatego Amerykanie myślą kategoriami mediacyjnymi. Znaczna większość sporów kończy się tam zawarciem ugody, często zawieranej jeszcze na etapie przedsądowym.

Często na etapie złożenia pozwu sąd kieruje na mediacje. Koszty są naprawdę niewielkie, by nie powiedzieć, że symboliczne. Podobnie niskie koszty trzeba było ponieść w przypadku opłacenia tłumacza, gdy strony nie władały angielskim w stopniu upewniającym sąd o pełnym rozumieniu. Również terminy rozpraw czy mediacji nie były rozciągnięte w czasie. I tak dalej. To jest dostępność.

Po pierwsze to jest dostępność, to jest mądrość i to jest sprawiedliwość. Bo dobrze jest, jeżeli z sądu obie strony wychodzą chociaż w części usatysfakcjonowane. A nie tak, że jedna strona wychodzi całkowicie niezadowolona, a druga w pełni usatysfakcjonowana. Stąd mówi się, że 50% klientów sądów jest niezadowolonych. Bo ci, co przegrywają nie są zadowoleni z wymiaru sprawiedliwości. Nawet, jeśli działa bez zarzutów. I tu można przyjrzeć się niedostatkom procedury. Bo co się dzieje? Procesujemy się czasami niemal w nieskończoność. Kończymy proces po wielu latach, po wielu instancjach i okazuje się, że ten proces był absolutnie niepotrzebny, bo w głowie sędziego już na samym początku była ocena tej sytuacji, tego roszczenia. Czyli niepotrzebne było prowadzone postępowanie dowodowe.  Bo i tak powództwo byłoby oddalone. I to jest obszar dostosowania sądów do lepszego funkcjonowania. Można tak zmodyfikować procedurę, aby uniknąć opisanej sytuacji. Tu znów kłaniają się dobre wzorce niemieckie. Przez to też rozumiem prawdziwą reformę wymiaru sprawiedliwości, w odróżnieniu od tego z czym mamy do czynienia przez ostatnie lata. Ta prawdziwa reforma, której polskie sądownictwo naprawdę potrzebuje i przed którą wcale się nie wzbrania, musi zawierać w sobie między innymi elementy upraszczające procedury. Tworzące je bardziej plastycznymi w stosunku do potrzeb życia. Jeszcze chciałbym wrócić do tej jednej rzeczy, tego jednego elementu dobrze funkcjonującego wymiaru sprawiedliwości, o którym zacząłem mówić. Mam na myśli ten równy poziom. Tak jak ty odniosłaś się do sądownictwa amerykańskiego, tak ja odniosę się do skandynawskiego czy holenderskiego. Tam sędzia nawet w tej warstwie symbolicznej jest równym uczestnikiem postępowania, ponieważ siedzi na tym samym poziomie co strony. To robi różnicę, ogromną różnicę w psychicznym poczuciu klienta. Że nie jest on gorszy od sądu, że sędzia jest mediatorem i rozjemcą. Empatycznym rozjemcą, który rozumie interesy stron, musi je jakoś rozstrzygnąć, bo taka jest jego rola, ale nie jest panem i władcą, który nie siedzi na podwyższeniu i grozi palcem, tylko jest właśnie empatycznym rozjemcą.

Takiego wymiaru sprawiedliwości byśmy sobie życzyli. Tymczasem nawet alternatywne metody rozwiązywania sporów, o których wspominałeś – czyli mediacje czy negocjacje – wprowadzane są u nas z wielkimi oporami. 

To jest oczywiście kwestia kultury prawnej, która nie została tak w Polsce rozwinięta nawet na porównywalnym poziomie jak na przykład w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii. W krajach funkcjonowania common law, czyli prawa precedensowego. U nas możemy to zwalać na różne czynniki, przyczyny odnajdywać w tym, że mieliśmy duży przestój przez 50 lat, wielką wyrwę czasową w kształtowaniu normalnego systemu prawnego i normalnej kultury prawnej. Myślę, że gdyby u nas ten system formował się bez czasów komunizmu, to pewnie bylibyśmy w miejscu zbliżonym do tego, w jakim są kraje zachodniej Europy. Gdzie jest absolutnie normalne korzystanie z prawnika przed zaistnieniem problemu, a nie po. 

U nas prawnik wciąż jest traktowany niczym ostateczna instancja albo zło konieczne, do którego zwracamy się w sytuacjach podbramkowych, gdy już zupełnie nie umiemy sobie poradzić.

Tak jest. Idziemy do prawnika wtedy, gdy stało się coś bardzo złego i kiedy często nie można już nic, albo niewiele poradzić. Bo przychodzimy do adwokata w momencie, w którym uprawomocnił się przeciw nam nakaz zapłaty, którego nie da się już zaskarżyć. W Stanach Zjednoczonych właściwie większa część społeczeństwa, jak słyszymy nieraz na filmach mówi: „Muszę skontaktować się z moim adwokatem”, to nie znaczy, że każdy ma indywidualnego adwokata. To znaczy, że ma ubezpieczenie za niewielkie pieniądze i w ramach tego ubezpieczenia ma pakiet pozwalający mu raz, czy dwa razy w miesiącu, zatelefonować i odbyć pięciominutową rozmowę z adwokatem, która w danej sytuacji może być bardzo pomocna. Czy to w sklepie kiedy wciśnięto nam wadliwy produkt, czy w razie konfliktu z policją, czy w razie wypadku. To normalna sytuacja. U nas nie ma absolutnie czegoś takiego. Bo ja wiem zawsze lepiej sam, autorytetem jest sąsiad z bloku, kuzyn, bądź też Internet. To jest wielka plaga, czyli niekorzystanie z fachowych porad, a z różnego rodzaju wpisów, wypowiedzi, komentarzy, czy wzorów umów, które jakoś funkcjonują w sieci. Często pytając klientów, którzy są już w trudnej sytuacji procesowej mówię: „Dlaczego nie skorzystała pani/pan wcześniej z porady prawnej?”. W odpowiedzi słyszę: „Bo wziąłem umowę z Internetu. I ona była za darmo, a tak to musiałbym zapłacić 100 czy 200 zł”.

To poważna sprawa. Ale problem bierze się chyba z nieświadomości, braku edukacji. Prowadzę na uniwersytecie przedmiot praktyczny, dotyczący pozyskiwania funduszy, organizacji własnej firmy. Studenci piszą budżety itp. Z około pięćdziesięciu osób może trzy uwzględniły w nich pomoc prawną. Na pytanie o umowy odpowiadają: „Weźmiemy z netu. To przecież proste. Darmowe”. W dalszej kolejności wyliczają trudności finansowe, niedostępność sądu, dystans… Wszystko, o czym mówiłeś. Jest i drugi aspekt, a mianowicie edukacja. Myślę, że jest taki moment, na pewno na uniwersytecie, ale pewnie dużo wcześniej, gdy powinniśmy wkładać młodym ludziom w głowy, że prawo może być obywatelowi bliskie, że ono jest dla obywatela. Jak tego nauczymy, to może nastąpi zmiana – zarówno w myśleniu o prawie, jak i o państwie.

Myślę, że edukacja w tym zakresie powinna się odbywać znacznie wcześniej, już na poziomie szkoły podstawowej. To edukacja związana nie tylko z umiejętnością funkcjonowania, ale ze świadomością prawa i tego, że prawo otacza nas od najmłodszych lat i będzie nam towarzyszyć aż do śmierci, a nawet po śmierci. Że funkcjonujemy w pewnym ustroju, że potrzebna nam zarówno edukacja, jak i świadomość prawa publicznego, też międzynarodowego – przynajmniej w podstawowym zakresie, jak na przykład znajomość instytucji Unii Europejskiej, sądownictwo i tak dalej. Ale niezbędna jest także znajomość prawa prywatnego, tego o czym wcześniej mówiliśmy, czyli na przykład, że ważnych życiowo umów nie należy zawierać bez konsultacji z prawnikiem. Podobnie jak sami nie wyrywamy sobie zębów i nie operujemy własnej wątroby. Tak samo nie powinniśmy żadnych ważnych kontaktów zawierać sami, bez konsultacji z prawnikiem. Bo to się może bardzo źle skończyć.

A ucząc prawa od najmłodszych lat uczymy dzieci także życia we wspólnocie, uczymy ich tego, jak funkcjonuje państwo, obywatelstwo, demokracja… Tej wiedzy wciąż nam  brakuje.

Bardzo nam brakuje. Szczególnie ostatnie lata nam to pokazują, że edukacja po roku 1989 była bardzo niewydolna tym zakresie. Nie wykształciła poczucia funkcjonowania w społeczeństwie, nie wykształciła umiejętności obywatelskich. Nie spowodowała odpowiedniej refleksji w społeczeństwie na to, co się złego działo w strefie ustrojowej naszego państwa w ostatnich latach i przez co jednak ogromna część społeczeństwa prezentuje apatię na niszczenie prawa, niszczenie praworządności, niszczenie konstytucyjnych podstaw państwa.

Dokładnie. Skoro tą pokrętna nieco droga doszliśmy do państwa to zatrzymajmy się tu na chwile. Simone Weil pisała, że „sprawiedliwość i uczciwość są uciekinierami z obozów zwycięzców”. Nasi współobywatele często z takiej perspektywy patrzą na rządzących.  I zastanawiam się, czy nie jest to dobra perspektywa, która nam opowiada o tym, co już się stało, o rzeczy/zjawisku, którego ileś osób przy każdej politycznej zmianie się boi.

To jest oczywiście obawa, którą też mamy głęboko w sobie myśląc o przyszłości i o tym co będzie kiedyś. Ta okupacja ustrojowa, z którą mamy teraz do czynienia zakończy się kiedyś i przyjdzie czas na odbudowywanie zarówno podstawowych filarów państwa w ogóle, ale także na takie aksjologiczne przekonwertowanie Polski w zupełnie innym kierunku, abyśmy nie tkwili w przeszłości. Nie wolno nam bowiem wracać do przeszłości – musimy szukać zupełnie nowych wzorców funkcjonowania państwa. Znacznie bardziej zbliżonych do zachodniej Europy, w szczególności do Skandynawii, o której wcześniej wspomniałem w zakresie uczciwości, transparentności, sprawiedliwości i wsparcia słabszych. Rzeczywiście jest taka obawa, że jeżeli jakaś nowa formacja polityczna dojdzie do władzy, to będzie chciała skorzystać z pewnych instrumentów, które ta obecna, mocno oparta o autorytarne wzorce ekipa, utworzyła. To tak, jak powiedziałaś, że w pierwszej kolejności ta sprawiedliwość i uczciwość szybko wyparuje z nowego obozu władzy. No i teraz jak temu zapobiec? Ja myślę, że właśnie działalność obywatelska jest najlepszym remedium na to. My, obywatele, jesteśmy zobowiązani pilnować nowej władzy, która kiedyś przyjdzie, żeby odbudowała Polskę na tych wartościach, które teraz uznajemy i które cały obóz demokratyczny uznaje za właściwe i sprawiedliwe. Aby to gdzieś nie wyparowało, nie uciekło, nie stała się znów najważniejsza władza per se.

W takim momencie myślę o ostatnich zdaniach Folwarku Zwierzęcego, kiedy zwierzęta patrzą na ludzi i świnie nie są w stanie rozpoznać kto jest kim; nie są w stanie rozpoznać różnic między obaloną niegdyś władzą, a władzą nową, wywodzącą się z ich środowiska. Myślę, że to jest obawa mocno zakorzeniona w różnych częściach, w różnych pokoleniach naszego społeczeństwa. Bo z jednej strony kiedy mówisz o odbudowaniu… Powiedzmy, że mamy 30-latków, którzy tego odbudowywania nigdy nie zobaczyli i nie doświadczyli zwrotu po roku 1989. Mamy to pokolenie, nasze pokolenie, które ten okres pamięta. Mamy również i to, które postrzega ją przez pryzmat opowieści rodziców czy dziadków, których ta odbudowa bardzo mocno dotknęła.

Dotknęła w sensie negatywnym…

Dokładnie. I poczuli się nią rozczarowani. Oni są tak naprawdę rozczarowani do każdej formy władzy. Mają problem z zaufaniem komukolwiek w jakikolwiek sposób. Myślę, że to jest ta grupa, wciąż bardzo liczna, do której ciągle nikt nie trafia, albo inaczej, trafia do niej różnej maści populizm.

No tak, uszeregowałaś nasze społeczeństwo w kilka istotnych grup… Rzeczywiście dzisiaj inne doświadczenia, inne spojrzenie na funkcjonowanie dzisiejszej Polski, także na to co się dzieje i to co się stało przecież przez ostatnie lata, ma ta grupa, która doświadczyła tej transformacji. W taki czy inny sposób. Będąc jej uczestnikiem, obserwując to co się dzieje, co się działo przedtem. Jestem dobrym przykładem tej grupy, bo miałem 18 lat w chwili, kiedy przyszła w Polsce niepodległość. I 4 czerwca 1989 to były pierwsze moje wybory, w których mogłem wrzucić kartę wyborczą do urny. Mogłem też aktywnie uczestniczyć w kampanii wyborczej, mogłem być zaangażowany jako młody człowiek, w jakimś małym stopniu, w budowanie nowego państwa, z wielką nadzieją. Pewnie dlatego patrzę na ostatnie 30 lat, szczególnie na te pierwsze lata po upadku komunizmu, potem kiedy trafiliśmy do NATO i Unii Europejskiej, w taki bardziej pobłażliwy sposób.

Obserwowałem tę transformacje społeczeństwa, transformacje całego państwa, infrastruktury, przebudowę, to jak Polska piękniała z dnia na dzień, jak budowały się instytucje demokratyczne, jak zaczynało funkcjonować nowe sądownictwo, Trybunał Konstytucyjny, jak pisała się Konstytucja. To był ten czas, który napawał mnie ogromną dumą, gdy ogromnymi krokami zbliżaliśmy się do tej wymarzonej przez wiele pokoleń cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Ziszczało się coś, co było nieosiągalnym marzeniem. Tablica na granicy z napisem „Polska”, otoczona dwunastoma gwiazdami Unii Europejskiej, była wielkim marzeniem, także moim. Dlatego moje pokolenie inaczej podchodzi do tego, co się stało, z większą na pewno pobłażliwością, z większą wyrozumiałością. To pokolenie znacznie młodsze, szczególnie to urodzone po roku 1989, podchodzi do liberalizmu i kapitalizmu, do Unii Europejskiej, do ochrony praw i wolności, w zupełnie inny sposób. Odbierają to, co mieliśmy i mamy za oknem nie jako wielkie osiągnięcie, ale jako coś, co po prostu jest. To jest rzeczywistość, która ich otacza i można tylko narzekać, można wybrzydzać, że ona nie jest taka, jak być powinna i ją poprawiać. Z jednej strony jest to bardzo dobre, ponieważ prowadzi czy też pobudza tych ludzi do zmierzania w kierunku ulepszania tego, co było. Ale z drugiej strony to młodsze pokolenie zupełnie nie docenia tego, co mieliśmy, tego benefitu, który otrzymaliśmy w postaci bycia pełnoprawnym uczestnikiem wspólnoty europejskiej. Nie widzą w tym jakiejś pokoleniowej, czy może dziejowej szansy i jakiegoś niezwykłego sukcesu Polski. Biorą to za rzecz zupełnie normalną i daną. Nawet perspektywa ewentualnego wyjścia z Unii Europejskiej, konfliktu z Unią Europejską, nie jest niczym niesamowitym i przerażającym. Dla mnie to jest perspektywa katastrofy absolutnej. To jest cofnięcie się o kilka wieków wstecz i zamknięcie na zawsze drogi w przyszłość.

Jestem absolutnie przekonany – i to nie jest wielkie odkrycie – że gdybyśmy dzisiaj aspirowali do akcesji do Unii Europejskiej, to nie zostalibyśmy przyjęci, bo nie wypełnilibyśmy podstawowych kryteriów. Zresztą zachodnia Europa, która nas obserwuje, przede wszystkim w tych ostatnich czterech latach, bo trzeba powiedzieć, że przed 2015 rokiem było inaczej.

Wtedy nie pakowaliśmy się w kłopoty, a co najwyżej z zaniepokojeniem spoglądaliśmy na działalność Victora Orbana… A dziś… stoimy w jednym szeregu z Węgrami, albo nawet wybijamy się przed ten niechlubny szereg…

Absolutnie – byliśmy takim prymusem Unii Europejskiej, bo to jest dobre określenie, nie ma w tym nic pejoratywnego. Nie znaczy to, że byliśmy sługą, wiernym poddanym zachodniej Europy. Byliśmy dobrym uczniem, który szybko przyswaja pewne standardy, szybko przyswaja te wszystkie kryteria, które są zapisane w traktatach, umie korzystać z naszej pozycji i stara się być z roku na rok coraz lepszym. Dzisiaj byśmy już tej akcesji nie dostąpili. To jest największy sukces w historii Polski, to też największa szansa na następne dziesięciolecia, że Polska przystąpiła do Unii Europejskiej. Uważam Unię Europejską – mimo jej wad, pewnej ociężałości i niewydolności – za najdoskonalszy twór w historii Europy, który udało się powołać do życia, który mimo przeciwności losu i ogromnych trudności udało się przy tym życiu utrzymać.

To jest realizacja wizji Kanta, prawda? Idei wiecznego pokoju. To jest moment kiedy mamy instytucje międzynarodowe, mamy Unią Europejską czy mamy ONZ, który się w mniejszym czy większym stopniu sprawdza. W którym pilnujemy wzajemnie interesów wartości, praw i strzeżemy pokoju.

Oczywiście nie zapominajmy o tym, bo wiele osób o tym nie pamięta bądź nie wie, że to właśnie leżało u podstaw, że to było kamieniem węgielnym ojców założycieli. Pamiętajmy, że Wspólnota Węgla i Stali powstała po to, by kontrolować produkcję stali i wydobycie węgla co w naturalny sposób było dla Europy wyznacznikiem tego, czy dane państwo się zbroi i tym samym szykuje do wojny. Jeśli daje się kontrolować tą produkcję i to wydobycie, to oznacza, że jesteśmy we wzajemnym szachu. Ten piękny plan, który był krok po kroku realizowany, doprowadził do tego, że Europejczycy tak naprawdę się polubili, że uznali, że lepiej prowadzić ze sobą interesy niż wojny, że lepiej podróżować niż się izolować, że nasza Europa jest najwspanialszym miejscem na świecie do życia. Że możemy z tego korzystać bez okładania się po głowie pałką. To jest cały benefit Unii Europejskiej. Myślę, że duża część młodego pokolenia tego nie rozumie. Ma nastawienie bardziej roszczeniowe, że Unia Europejska jest takim bankomatem i my mamy do niego złotą kartę. My nadal tę kartę mamy, ale podejście np. obecnej władzy jest takie, że mając złotą kartę możemy z tego wspólnego bankomatu wyciągać ile chcemy, ale nie musimy już przestrzegać regulaminu karty.

Myślę, że to złudzenie, iż nie musimy przestrzegać regulaminu tej złotej karty, podprowadza nas pod kolejny problem, a mianowicie pod kwestię kłamstwa politycznego. Bo jak słuchamy polityków, gdy słuchamy przede wszystkim tak zwanego obozu rządzącego, to przypomina mi się co Józef Tischner pisał w Polskim młynie. Że polityk kłamie „jak najęty” to jedno, że owe kłamstwa służą mu często za manifestację jego „przywiązania do prawdy” to drugie, polityczny monopol na prawdę to… rzecz kolejna. Ale najistotniejszy jest opis, gdzie kłamstwo polityczne to „gmach na glinianych nogach (…), budowla pełna zakamarków, z rozległymi korytarzami, schodami i drabinkami, otoczona z zewnątrz dzikimi zagajnikami i wypielęgnowanymi alejkami”. Tylko nikt nie zauważa że on się sypie, a jest tylko pomaziany jakąś tanią farbą. Politycy zaś – co obserwujemy dziś nie bez przerażenia – potrafią się po tym domu poruszać, ale także mają specyficzny „talent” dodawania do tego gmachu kolejnych cegiełek. A później pokazują społeczeństwu, że to kłamstwo, ten „dom” jest naprawdę piękny i mu służy. Pytanie, czy nie mamy teraz takiego gmachu i… jakiego buldożera potrzebujemy aby go rozwalić?

Ale to jest piękne, że profesor Tischner potrafił aksjologię opowiadać w taki prosty sposób. I obrazowy. Cieszę się, że teraz w przestrzeni publicznej pojawiają się nawiązania do Tischnera. Wracając do tematu kłamstwa… Ten gmach jest potężny, oparty na bardzo silnych filarach.

A wielu powtarza, że podstawowym filarem, że jego fundamentem jest prawda.

To jest bardzo ciekawe. Spójrz – nastąpiło przestawienie kodu językowego, to też jest jeden z elementów kreowania kłamstwa i manipulacji. Zwróć uwagę, jak mówi dzisiejszy obóz rządzący, czy jak mówił niszcząc Trybunał Konstytucyjny kilka lat temu. Nazywał to demokratyzacją Trybunału Konstytucyjnego, co tak naprawdę oznaczało jego podporządkowanie, ubezwłasnowolnienie i systemowe zniszczenie. Jeśli mówi się o pluralizacji mediów, to oznacza to absolutne podporządkowanie ich jednej myśli politycznej, jakiejś prawomyślności tego strumienia. 

Moglibyśmy tak wymieniać długo. Kiedy mowa jest o niezależności sądownictwa i niezawisłości sędziowskiej, to mówi się tak naprawdę o zniewoleniu tego sądownictwa, rozmontowaniu jego niezależności i bezstronności. Mamy do czynienia z kłamstwem permanentnym, które powtarzane jest każdego dnia… Właściwie stało się, jakby to powiedzieć, chronicznym obrazem przekazu obozu politycznego, który rządzi krajem od 5 lat. Nie ma dnia bez kłamstwa, każda niemal narracja opiera się na kłamstwie lub manipulacji i stało się to już normą. Co więcej, kiedy to kłamstwo wychodzi na jaw, kiedy jest w jakiś sposób ujawniane przez jeszcze wolne media, to nie robi to żadnego wrażenia na dzisiejszym społeczeństwie. W ślad za tym nie idą żadne konsekwencje. Nikt nie ponosi odpowiedzialności. Żadne sankcje nie następują. Polityk może kłamać, świetnie się z tym czuje i nawet jeżeli to kłamstwo jest zdemaskowane, to on nadal czuje się świetnie, bo nie spotyka go jak niegdyś infamia. 

Tak… Polityk „nie detronizuje prawdy jako wartości moralnej i nie stawia w jej miejscu kłamstwa, lecz «kłamiąc jak najęty» stara się wciąż potwierdzać swe przywiązania do prawdy”. Znów Tischner. Rok 1989. Straszne jak bardzo to aktualne… I jak ciężko myśleć o momencie przełamania tego „monopolu na medialną prawdę”. Bo… coś musi być dalej.

Jesteśmy w sytuacji, w której niesamowicie ciężko będzie to odbudować. Dlatego wcześniej mówiłem o tym, że przed nową władzą, która kiedyś nadejdzie – miejmy nadzieję, że szybciej niż później – będzie nie tylko zadanie administrowania państwem, ale jak powiedziałem, całkowita przebudowa, przewartościowanie państwa, odbudowa zaufania do państwa jako instytucji, do prawa i praworządności. Odbudowa zaufania do polityki.

A jednocześnie nie utracenie tego zaufania, które zostało w społeczeństwie, bo jednak ileś procent tego społeczeństwa ufa powiedzmy dzisiejszej władzy jako władzy i uważa, że jest to właściwy kształt państwa. Czy da się nie stracić ich zaufania do państwa jako takiego, do samej instytucji. Czy da się uzyskać od nich, może nie carte blanche, ale chociaż odrobinę kredytu zaufania?

Zwróć uwagę, że teraz ogromna część społeczeństwa straciła zaufanie do takiej czy innej władzy. Czyli dzisiaj, szczególnie po tej stronie tzw. demokratycznej, tej która szanuje pewne zachodnioeuropejskiej wartości, słowo „polityk” jest bardzo źle konotowane. W momencie kiedy ktoś pojawia się w przestrzeni publicznej i deklaruje, że nie jest politykiem, że nie jest związany z żadną partią, to jest znacznie lepiej odbierany. Tego nie było jak sięgam pamięcią wstecz – zaledwie 5 lat, tego nie było. Nie było takiej negatywnych asocjacji polityki.

Przynajmniej nie aż takiej. Były też „gwiazdy jednego sezonu”, Paweł Kukiz czy Janusz Palikot, do pewnego stopnia nawet – kojarzony z wiedzą ekspercką – Ryszard Petru. Zaufanie zyskiwali szybko, ale pryskało ono niczym bańka mydlana. Nie byli to politycy sensu strice.

Tak, ale jednak powtórzę, że 5 lat temu polityk, samo słowo „polityk”, nie było jakimś wielkim naznaczeniem, obelgą. W tej chwili polityka została bardzo źle nacechowana przez to wszystko, co się teraz dzieje, ze strony obozu rządzącego, ale także przez pewną indolencję opozycji, która nie była w stanie się temu przeciwstawić. Nie była w stanie zbudować żadnego instrumentarium, żadnego skutecznego remedium, które powinno być użyte, aby ten marsz w kierunku autorytaryzmu skutecznie zatrzymać. Natomiast ogromną rolę w powstrzymywaniu marszu w kierunku dyktatury odegrało właśnie społeczeństwo obywatelskie. Jestem przekonany, że w przyszłości, kiedy przyjdzie Polskę odbudowywać z tych ruin, kiedy ten gmach, o którym powiedziałaś, w końcu się zawali, a zawali się z pewnością także pod ciężarem tego kłamstwa… Myślę, że wtedy ogromną rolę w odbudowywaniu Polski, mam nadzieję, odegrają aktywni i zaangażowani obywatele. Mam nadzieję, że w polityce to będzie trochę powrót, a przynajmniej nawiązanie do sytuacji z ‘89 roku, kiedy polityka przejmowana była przez obóz solidarnościowy i nie była naznaczona takim profesjonalizmem, ukształtowanym od lat sposobem działania. A z kolei była naznaczona ogromną spontanicznością i świeżą energią, co było jej niezwykle pozytywną cechą, była nacechowana wiedzą ekspercką, niebywałą erudycją, inteligencją, empatią, umiejętnością dyskusji i poszanowaniem przeciwnika.

Oboje pamiętamy pierwsze gabinety i znaczące postacie życia publicznego, później politycznego, które je kształtowały. 

Pamiętamy pierwsze obrady Sejmu na początku lat 90., jak potrafiono się do siebie wspaniale zwracać, jakie debaty potrafiono toczyć, jacy ludzie przemawiali na trybunie sejmowej. Dla ówczesnego pokolenia to byli nauczyciele, wzorce, autorytety, idole. To byli wspaniali artyści, choćby twórcy kultury. Przecież na trybunie sejmowej stawali Andrzej Wajda, Jerzy Waldorf, Andrzej Łapicki, z drugiej strony fantastyczni myśliciele, dyplomaci, dziennikarze, profesorowie. Bronisław Geremek, Krzysztof Skubiszewski, Adam Michnik…

Można powiedzieć… rządy mędrców, spełniony sen Platona. Przynajmniej w skali mikro. Życzylibyśmy sobie choć odrobiny ówczesnej mądrości, ówczesnej kultury.. 

Jak spojrzymy na dzisiejszy Sejm… Funkcjonowanie parlamentaryzmu zostało całkowicie zagubione, nie ma tam jakiegoś nadzwyczajnego, ponadprzeciętnego potencjału intelektualnego, nie ma kultury debaty, dobrych manier. Nie ma szacunku do opozycji, akceptacji odmiennego zdania. Pamiętajmy, że parlament to jest władza ustawodawcza, to jest odrębna władza, a u nas zupełnie zatraciła się odrębność władzy ustawodawczej. Nie ma prawdziwej deliberacji parlamentarnej w takim znaczeniu jak powinna ona wyglądać. Od wielu lat, jeszcze przed 2015 rokiem, nasza władza ustawodawcza i wykonawcza to było jedno, parlament był i jest tylko maszynką do głosowania, a nie areną dyskusji nad najlepszą ideą i pomysłem dla kraju. Nie był już od bardzo dawna prawdziwą, mądrą i autonomiczną kontrolą dla władzy wykonawczej, czy idzie w dobrym czy złym kierunku. Dopiero teraz zauważamy jak niezwykłą rolę może odgrywać Senat, kiedy mamy inną arytmetykę polityczną od tego, do czego się przyzwyczailiśmy w ciągu tych 30 lat. Ale ja bym bardzo chciał żeby parlament – popatrz na Wielką Brytanię, gdzie większość ma partia rządząca – potrafił się postawić rządowi niejednokrotnie słusznie, a niejednokrotnie niesłusznie, ale na tym polega dyskusja polityczna. I to jest ciekawe i twórcze. To jest też bezpiecznik funkcjonowania demokracji, tarcza dla nas – obywateli, przed szaleństwami władzy.

Już Monteskiusz, ojciec trójpodziału władzy, pouczał, że owe władze – ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza – muszą dialogować, debatować. Nie mogą skostnieć.

No właśnie. Więc ja bym sobie życzył tego, skoro mamy dwie władze zespolone, obecna władza, większość rządząca chciałaby teraz wchłonąć także tę trzecią, mieć jednolity aparat polityczny, który zarządza wszystkimi trzema władzami. Ale ja bym życzył sobie tego, aby w przyszłości, kiedy przyjdzie czas odbudowywania tego pięknego kraju z ruin, tego zagarniętego gmachu, jak to trafnie metaforycznie ujęłaś, chciałbym żebyśmy się wówczas skupili na wykrystalizowaniu trzech władz, które rzeczywiście powinny być od siebie naprawdę oddzielone, powinny się nawzajem kontrolować, powinny toczyć ze sobą piękną i mądrą dyskusję dla dobra obywateli.


Dobrze, załóżmy, że dochodzimy do sytuacji kiedy ten gmach się wali, mamy władzę która nie budzi naszych wątpliwości, nie budzi też proceduralnych czy prawnych obaw.. Obawiam się tego, co naszemu społeczeństwu nie jest obce, czyli opowieści o resentymencie i potrzeby odwetu. To tkwi w Polakach. Takie: „Daliście nam popalić, no to my wam teraz pokażemy”. „Duch odwetu oślepia”. Nie mówię o rozliczeniu, czyli postawieniu tych, których by należało, przed trybunałem. Ale rozliczeniu, pokazaniu także społeczeństwu tego w jaki sposób to działało, może zdemaskowania pewnych mechanizmów, które były w państwie, które działały źle. Mamy rozliczenie w granicach prawa, jasne. A z drugiej strony mamy ludzi, którzy tej władzy – być może naiwnie, być może z wyrachowania – zaufali czy służyli. Oni mogą się bać właśnie odwetu, który przyjąć może różne formy. Nie rozliczenia, ale odbierania przywilejów czy w końcu ostracyzmu.  

Odwet i rozliczenie ma bardzo różne oblicza. Ja chciałbym tego, aby w momencie kiedy skończą się rządy Prawa i Sprawiedliwości, ci którzy zawinili niszczenia, ci którzy podburzali do niszczenia oraz ci, co kierowali i doprowadzili faktycznie do zniszczenia ustroju, państwa, Konstytucji i podstaw demokracji, ci którzy popełnili przestępstwa karne, byli po prostu zgodnie z prawem potraktowani przez prokuraturę i sądy. Przez niezależną prokuraturę i niezależne sądy. Przy okazji to jest jeden z pierwszych postulatów naprawy państwa, prokuratura musi zostać uwolniona od władzy wykonawczej, musi stać się niezależnym oskarżycielem publicznym, który będzie działał w interesie nas wszystkich w zakresie ochrony interesów zarówno państwa, jak i obywateli. Ta prokuratura ma spojrzeć na to, co się wydarzyło i wyselekcjonować te osoby, które popełniły przestępstwa w związku ze sprawowaniem władzy lub przy okazji, a niewątpliwie jest takich osób wiele. One powinny zostać postawione przed sądami karnymi, niezawisłymi, nienastawionymi w żaden sposób na odwet, ale wyłącznie skupionymi na materiale dowodowym i prawie. Wszystkie te osoby powinny korzystać z niczym nieskrępowanego prawa do obrony swoich interesów, powinny być traktowane w tym zakresie wręcz modelowo w procesie karnym. Mamy też oczywiście Trybunał Stanu, który konstytucyjnie i ustrojowo jest trochę niedostatecznie skrojony i umocowany, aby móc skutecznie działać, ponieważ niestety wymaga kwalifikowanej większości w parlamencie samo postawienie kogoś przed Trybunałem Stanu. W Trybunale Stanu zasiadają osoby wybrane przez polityków, w większości przez rządzących. Doprowadzenie do sądzenia kogoś przed Trybunałem Stanu będzie znacznie trudniejsze, ale pamiętajmy, że Trybunał Stanu ma bardziej symboliczny charakter rozliczenia, a nie rzeczywisty, karny. Faktyczne rozliczenia odbędą się przez niezależną prokuraturą i przed niezależnymi sądami. To jest jedno, ale zgadzam się z tobą, że nie życzyłbym sobie tego, aby nastąpił odwet na społeczeństwie, szczególnie na tej części społeczeństwa, która wspierała obecną władzę, bo ona niejednokrotnie kompletnie nie jest winna tego, co ta władza wyprawia. Nie jest nawet świadoma pewnych mechanizmów i działań, ani też nie wspiera tych przeróżnych operacji przestępczych, wręcz mafijnych, z którymi mamy do czynienia w Polsce w ostatnich latach. To są ludzie, którzy ulegli pewnemu czarowi populistycznej narracji, którzy ulegli łatwości w uzyskiwaniu tych transferów socjalnych, którzy poczuli się upodmiotowieni przez tę władzę. Trzeba uczciwie powiedzieć, że przez wiele lat duża część społeczeństwa była zaniedbana przez elity rządzące. Ta obecna ekipa poczuła w odpowiednim momencie fantastyczne paliwo wyborcze i na nim pojechała…

To chyba pierwsza władza w Polsce, która nie będąc władzą liberalną, mówi o jednostce, a nie mówi o wspólnocie.

Prawda? To jest to upodmiotowienie ludzi, którzy byli w zapomnianym zaułku.

Mówi się o oczekiwaniu godności, o osobie…

To jest piękna retoryka, która towarzyszy każdej władzy autorytarnej. Teraz możemy się na chwilkę cofnąć do manipulacji i kłamstwa. To jest ta manipulacja i kłamstwo, tak naprawdę powkładane wprost do kieszeni, upchane w tych transferach socjalnych z naszych wspólnych pieniędzy, w tych wyścigach w kolejnych kosmicznych obietnicach. To oczywiście jest też wielka manipulacja i kłamstwo w samym przekazie, że państwo coś daje. Bo to nie państwo coś daje, tylko rozdaje się ze wspólnej kupki, na którą się wszyscy składamy. No oczywiście wiadomo, że to są nasze wspólne pieniądze, które – co ważne – są w największej części transferowane tylko do pewnej części uprzywilejowanych, do swoich. Reszcie daje się tak naprawdę malutki, choć niekiedy satysfakcjonujący i wystarczający ochłap, a uprzywilejowana grupa, związana z rządzącym aparatem politycznym, dostaje ogromne fundusze.

A społeczeństwo jak dostaje, to przestaje patrzeć na ręce.

Tak, dlatego powiem jeszcze raz, że byłoby to bardzo negatywne zjawisko, gdyby nastąpił odwet na tej części tzw. suwerena, która wspierała obecnie rządzących. Jak powiedziałem, oni są często nieświadomi tego co robią, nie są świadomi niszczenia państwa, systemu, pewnych mechanizmów, które kształtowane były 30 lat, pewnej nieodwracalności tego co się dzieje, niszczenia naszej pozycji międzynarodowej etc. Bo na ich małym podwórku to się wydaje, że nie ma większego znaczenia, albo w ogóle nie jest to istotne, jaką mamy pozycję Unii Europejskiej czy na świecie. Czy też jak funkcjonuje Trybunał Konstytucyjny lub Sąd Najwyższy. Bo wydaje się im, że są to całkowicie abstrakcyjne światy i zagadnienia.

Ewentualnie jest część społeczeństwa, której wydaje się, że w końcu to wszystko jakoś działa. Bodajże Ralph Waldo Emerson mówił, że głupie prawodawstwo jest jak sznur ukręcony z piasku, że ten piasek znika w momencie ukręcenia. I to trochę tak jest, że wszystko to pozostaje kruche, a jednocześnie wiążące, a pokrętne drogi dojścia do politycznych celów maskowane są słowami o prawdzie i godności. Prawdziwe drogi czy motywy bywają nieważne. Dla pewnej części społeczeństwa liczy się tylko efekt, który widzą w swojej kieszeni.

Tak, dlatego że zagadnienia funkcjonowania ustrojowego państwa są tak trudne i skomplikowane oraz abstrakcyjne w percepcji, że naprawdę niewielkiej części społeczeństwa dane jest rozumieć te mechanizmy zależności i konsekwencji, które niestety wiążą się z demontażem państwa prawa. Ja nawet mam wrażenie, że niektórzy politycy z obozu rządzącego, może nawet większość z nich, nie rozumie kompletnie tych mechanizmów. Czasami słuchając pana prezydenta Dudy, mam również takie wrażenie, że sam bez reszty nie rozumie skali dokonywanej przez siebie destrukcji, nie rozumie jak przyczynia się swoją osobą i swoim działaniem, swoją inspiracją, swoim podpisywaniem ustaw… do niszczenia, państwa, mówiąc że tak trzeba, że tak jest dobrze, że przyszedł czas na zmianę. Na zmianę jest zawsze czas, tylko że musi się ona mieścić w cywilizacyjnych ramach ustrojowych i kulturowych. Nigdy nie można wchodzić do sklepu z porcelaną z kijem bejsbolowym, bo to się zawsze źle skończy.

Demoralizujące skutki rządów Prawa i Sprawiedliwości :)

Że w polskiej polityce Wersal się skończył, wiadomo było nie tylko od czasu, kiedy Andrzej Lepper obwieścił to w Parlamencie. Większe lub mniejsze afery z udziałem polityków, ich kłamstwa i oszustwa zdarzały się od samego początku ustrojowej transformacji. Zawsze jednak starano się je wstydliwie ukrywać, a kiedy było to niemożliwe, środowiska polityczne, do których należeli sprawcy owych nieetycznych czynów, zdecydowanie się od nich odcinały i zachowania te potępiały. Hipokryzja, jak powiadają, jest hołdem złożonym cnocie przez występek. Dlatego zło, polegające na łamaniu prawa i zasad moralnych, w świadomości społecznej złem pozostawało.

Sytuacja zaczęła się szybko zmieniać po dojściu do władzy PiS-u w 2015 r. Co prawda, symptomy tej zmiany zaczynały być widoczne już za poprzednich rządów tej partii w latach 2005 – 2007, ale był to okres zbyt krótki, aby demoralizatorski wpływ filozofii rządzenia tego ugrupowania wyraźnie zaznaczył się w polskim społeczeństwie. O ile w poprzednich latach nieetyczne działania zdarzały się sporadycznie i spotykały się z powszechną krytyką, o tyle po 2015 roku zostały one zaakceptowane jako skuteczny oręż w dążeniu do władzy i jej utrzymania. Podziwiany przez wielu „geniusz” Jarosława Kaczyńskiego polega na tym, aby postępując nieetycznie, niezmiennie zarzucać brak etyki w poczynaniach przeciwników politycznych.

Niemoralny charakter filozofii rządów PiS polega na zastąpieniu uniwersalizmu etycznego partykularyzmem oraz etyki deontologicznej etyką teleologiczną. Uniwersalizm etyczny oparty jest na uniwersalnych normach moralnych, które obowiązują wszędzie i zawsze. Etyczny partykularyzm, to moralność „naszości”; dobre jest to, co jest dobre dla naszego narodu lub naszego środowiska. Etyka deontologiczna odrzuca kryterium skuteczności w moralnej ocenie czynów, sprzeciwiając się przekonaniu, że cel uświęca środki, co z kolei jest głównym założeniem etyki teleologicznej, w której moralność celu usprawiedliwia zastosowanie niemoralnych środków do jego osiągnięcia.

Do etycznego partykularyzmu, zwanego też „moralnością Kalego”, zaliczyć trzeba wiele spektakularnych posunięć pisowskiej władzy. Należy do nich osławiona polityka historyczna, która każe dostrzegać wyłącznie dobre strony historii Polski, a przemilczać wszystko to, co w niej było złe. Dziwacznie pojmowany patriotyzm, którym jest ona uzasadniana, nie pozwala rzetelnie rozliczyć się z przeszłości z naszymi sąsiadami i fałszuje obraz rzeczywistego udziału Polaków w Holokauście. Przesadne akcentowanie pomocy, z jaką Żydzi spotykali się ze strony Polaków w czasie okupacji, przy jednoczesnym minimalizowaniu częstości postaw niegodziwych i zbrodniczych, jest nie tylko budowaniem fałszywego obrazu w świadomości społecznej. Jest to przede wszystkim karygodna rezygnacja z okazji, aby uświadamiać ludziom, zwłaszcza młodym, do czego może prowadzić nacjonalizm i ksenofobia, które Żydów – obywateli polskich, kazały traktować jak obcych, co jednych czyniło obojętnymi na ich los, a innych zachęcało do pomocy nazistom w ich unicestwianiu. W pedagogice społecznej nie wystarczy wychwalać bohaterów, którzy z narażeniem życia spieszyli z pomocą swoim żydowskim współobywatelom, ale trzeba też jednoznacznie i bezlitośnie potępiać tych, niestety licznych, Polaków, którzy pomagali Niemcom w Holokauście.

Tymczasem wszelkie próby historyków, twórców filmowych i pisarzy, którzy próbują rzetelnie przedstawiać zdarzenia z czasu II wojny światowej i przypadki pogromów ludności żydowskiej już po wojnie, spotykają się z nienawiścią tych, którzy chcieliby o tym zapomnieć, aby nic nie mąciło szlachetnego obrazu polskiego bohaterstwa i ofiarności. Taka postawa to nie jest patriotyzm, to jest pożywka dla współczesnego antysemityzmu i ksenofobii. A resort sprawiedliwości, kierowany przez Zbigniewa Ziobrę, wykazuje zadziwiającą opieszałość i pobłażliwość w ściganiu antysemickich wybryków. Prokuratorzy, którzy wykazują w tych sprawach normalną aktywność, są nawet karani, jak to było w przypadku prokuratorki, która doprowadziła do skazania byłego księdza Międlara za jego antysemickie wystąpienia.

Infantylny patriotyzm pisowskiej władzy wyraził się także w zmianie charakteru ekspozycji Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Humanistyczny, uniwersalny jej wydźwięk nie spodobał się nowej władzy, dla której udział Polaków został za mało wyeksponowany. Cóż, jeśli się nie szanuje proporcji, łatwiej narazić się na śmieszność światowej opinii niż zyskać jej uznanie.

Partykularyzm etyczny władzy „dobrej zmiany” dał o sobie znać w sprawie uchodźców. Niech sobie Europa pomaga uchodźcom, a my nie godzimy się na żadne ustalenia kwoty dotyczącej ich przyjęcia, na które zgodził się poprzedni rząd. Prezes Kaczyński przestrzegał przed chorobami, które uchodźcy roznoszą, a premier Szydło przed znajdującymi się wśród nich terrorystami.

Na społeczne efekty tej kampanii ksenofobii nie trzeba było długo czekać. W Polsce, gdzie stosunek do obcokrajowców był na ogół przyjazny, nastąpiła zasadnicza zmiana. Ludzie o ciemniejszym kolorze skóry stali się nagle wrogami. Liczba napaści na obcokrajowców, także tych, którzy już od dłuższego czasu przebywali w Polsce, stała się zastraszająca. Świadczy to o zdziczeniu obyczajów, za które pełną odpowiedzialność ponosi Zjednoczona Prawica.

Do etycznego partykularyzmu nawiązuje również strategia dzielenia i konfliktowania środowisk społecznych. PiS występuje w roli obrońców ludu, ugrupowania, które troszczy się o zwykłych ludzi. Tym zwykłym ludziom przeciwstawia się różne grupy społeczne, które jakoby przeszkadzają dobrej władzy w realizacji jej szczytnych celów. W różnych okresach tymi grupami byli lekarze, nauczyciele, dziennikarze i sędziowie. Tak się składa, że zawsze są to ludzie wykształceni, stanowiący elitę intelektualną, która czuje się w obowiązku krytycznie oceniać działania władzy. Stąd politycy i ideolodzy PiS-u otwarcie mówią o potrzebie wymiany elit. Ta wymiana polegać ma na zastąpieniu elit wobec władzy krytycznych na elity tej władzy posłuszne. Aby tak się stało, trzeba obecne elity skompromitować, pokazać ludowi, że to są „łże elity”, nie zasługujące na to, by prości ludzie się nimi przejmowali i słuchali ich argumentów. Propagandyści PiS-u przy każdej okazji przypominają więc te same historie: o lekarzu, który jakoby uśmiercał swoich pacjentów i lekarzach łapownikach, o sędzi, który ukradł w sklepie kiełbasę i sędzi, który przywłaszczył sobie wiertarkę, o leniwych nauczycielach mających zbyt dużo wolnego czasu czy o dziennikarzach piszących szkodzące Polsce teksty na zamówienie zagranicznych właścicieli ich pism czy kanałów radiowych i telewizyjnych.

Dzielenie społeczeństwa przez wskazywanie wrogich środowisk, którym zwykli ludzie powinni odmówić jakiegokolwiek wsparcia, nie tylko niszczy narodową wspólnotę, ale ma silny wpływ demoralizujący. Podważa bowiem kulturotwórczą rolę elit profesjonalnych  w społeczeństwie. Ludzie przestają cenić wartość wykształcenia, a tym samym wiedzy w rozwiązywaniu rozmaitych problemów i sprawnym funkcjonowaniu państwa. Utrata zaufania do profesjonalistów i ekspertów, traktowanych jako kasta dbająca wyłącznie o własne interesy, prowadzi do regresu cywilizacyjnego. Skoro bowiem odmawia się racjonalności wiedzy pozostaje irracjonalność wiary. Nieprzypadkowo coraz więcej ludzi w Polsce próbuje się leczyć nie u lekarzy, a u znachorów, energoterapeutów czy cudotwórców obdarzonych szczególnymi zdolnościami; poszukuje pomocy w rozwiązywaniu swoich osobistych problemów nie u psychoterapeutów, a u wróżbitów i trenerów osobistych; bez zastrzeżeń zaczyna wierzyć w rozmaite teorie spiskowe, w szkodliwość szczepień ochronnych, w prawdziwość poglądów kwestionujących kulistość Ziemi czy podważających teorię ewolucji, którą zastępuje się kreacjonizmem, czyli biblijną opowieścią o stworzeniu świata przez Boga. Ewidentnym przykładem upadku racjonalności jest 30% Polaków wyznawców religii smoleńskiej, którzy są głusi na gruntownie uzasadnione argumenty ekspertów z komisji Jerzego Millera. Za ten zalew ciemnoty i kpiny ze zdrowego rozsądku odpowiedzialność ponosi Zjednoczona Prawica, niszcząca wspólnotę narodową w imię własnych partykularnych interesów.

W cywilizowanym świecie, w którym obowiązują zasady humanizmu, nie do przyjęcia jest etyka teleologiczna, w której cel uświęca środki. Tymczasem PiS bez skrupułów kieruje się właśnie taką etyką. Wszystko, co znajduje się na drodze do realizacji celów tego ugrupowania jest niszczone bez względu na koszty społeczne czy moralne. Zdumiewa łatwość, z jaką łamane są normy prawne i zwyczajowe. Przewaga tej partii w Parlamencie wykorzystywana jest bezwzględnie, bez oglądania się na przyjęte zwyczaje i kulturę polityczną. Przegrane głosowanie, bo zabrakło na sali wystarczającej liczby posłów rządzącej partii, jest pod byle pretekstem powtarzane; posłom opozycji wyłącza się mikrofon albo skraca czas wypowiedzi do minimum; ustawy uchwalane są w tempie ekspresowym, bez społecznych konsultacji; protesty posłów opozycji są często kwalifikowane przez pisowskiego marszałka jako zakłócanie porządku i surowo karane.

Marginalizowanie i upokarzanie opozycji jest jednak niczym w porównaniu z cynicznym łamaniem prawa, kiedy jest ono niewygodne dla pisowskiej władzy. Prezes PiS-u, jego rząd i prezydent zdecydowali się rządzić według własnych reguł, a nie reguł prawa obowiązującego. Symboliczny był entuzjazm posłów tego ugrupowania, którzy na stojąco oklaskiwali wypowiedź marszałka seniora Kornela Morawieckiego na początku poprzedniej kadencji Sejmu, że prawo nie może być ponad narodem, to naród musi być ponad prawem. Wypowiedź ta stała się mottem poczynań rządzącej partii, która zasłaniając się mandatem otrzymanym od suwerena, dowolnie interpretuje Konstytucję i nie przejmuje się decyzjami konstytucyjnych organów państwa, jeśli nie są po jej myśli. Uderzająca jest arogancja i konsekwencja pisowskiej władzy na tym polu. Reforma sądownictwa w jej wydaniu, której pozornym celem jest usprawnienie systemu wymiaru sprawiedliwości, a rzeczywistym – podporządkowanie władzy sądowniczej władzy wykonawczej, dokonywana jest drogą kolejnych deliktów konstytucyjnych. Uzasadnianie prawomocności tych działań przez posłusznych władzy prawników zgrupowanych wokół Zbigniewa Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości, jest naiwne i niewiarygodne nawet dla laików. Mimo że „reforma” ta budzi zdecydowany sprzeciw środowisk prawniczych w Polsce i w Europie, mimo protestów społecznych przeciwko niszczeniu trójpodziału władzy, a w rezultacie – demokracji liberalnej, mimo ostrzeżeń Komisji Weneckiej i komisji Europejskiej, która skierowała sprawę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, stanowisko polskiego rządu i prezydenta pozostaje w tej sprawie niezmienne. „Ja mam w nosie tych 60 – przepraszam bardzo – profesorów, bo ja jestem za Polakami” – stwierdził wiceminister Janusz Kowalski na antenie Polsat News, w reakcji na decyzję Sądu Najwyższego niezgodną z oczekiwaniami władzy.

Ta bezczelna nieugiętość pisowskiej władzy okazuje się jednak dla wielu ludzi imponująca. Dotyczy to nawet niektórych polityków opozycji, którym taka łatwość w zastępowaniu niewygodnych reguł własnymi, a także odporność na powszechną krytykę i protesty („Słychać wycie? Znakomicie” – jak napisał na Twitterze wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik) nie wydawała się wcześniej możliwa. W szerokich kręgach społecznych doszło do niebezpiecznej zmiany mentalnej, która polega na zakwestionowaniu podstawowej wartości, jaką jest poszanowanie przyjętych uniwersalnych zasad w życiu społecznym. Nic nie jest niemożliwe i nieodwracalne, kiedy się walczy o swoje. Dawne pejoratywne określenie „po trupach do celu”, nabrało nowego znaczenia, świadczy o odwadze i determinacji. Czy mogą zatem dziwić coraz częściej się pojawiające ekscesy w salach sądowych, gdy niezadowoleni z wyroku głośno demonstrują swój sprzeciw, a nawet próbują fizycznie atakować sędziów? Coraz częściej spotyka się nadmierną roszczeniowość i towarzyszącą jej agresję, na co skarżą się lekarze, nauczyciele czy sprzedawcy rozmaitych usług. Szybko rośnie skala różnych oszustw, których dopuszczają się obywatele wobec państwa, zabiegając o rozmaite nienależne ulgi i świadczenia. Jak widać, przykład idzie z góry.

Kierowanie się przez PiS teleologiczną etyką widoczne jest także w stosowaniu prowokacji, jako narzędzia w walce politycznej. Tym zajmują się podporządkowane władzy służby specjalne. Już w okresie pierwszych rządów PiS zasłynął w tym Mariusz Kamiński, jako szef CBA, snujący misterną sieć prowokacji wobec Andrzeja Leppera, oraz jego czołowy agent Tomek, uwodzący posłankę PO. Ten sam agent, skonfliktowany ze swoimi dawnymi mocodawcami, opowiedział ostatnio w programie TVN o niedopuszczalnych praktykach stosowanych w środowisku tych służb. W normalnym demokratycznym kraju spowodowałoby to publiczny wstrząs, którego skutkiem byłaby fala degradacji i próby reorganizacji służb specjalnych. W Polsce opinia publiczna przyjęła to ze wzruszeniem ramion. Przecież wiadomo, że pisowska władza tak właśnie działa, poszukując prowokacji, pomówień i rozmaitych „haków” na swoich przeciwników. Próby odzyskania Senatu przez usilne starania, aby skompromitować marszałka Grodzkiego, też nie robią większego wrażenia – „Sorry, tak u nas wygląda walka polityczna”.

Rządy Prawa i Sprawiedliwości kiedyś się skończą, ale spustoszenie moralne, jakie po nich pozostanie, może nam towarzyszyć przez długie lata. Jest obawa, że przyszłe rządy nie będą skłonne tak łatwo zrezygnować z niektórych rozwiązań, które choć niezgodne z prawem lub dobrymi obyczajami, okazały się skuteczne dla utrzymania władzy. Największym zagrożeniem dla jakości życia społecznego byłoby upowszednienie obecnych form sprawowania władzy w państwie. Prowadzi do tego utrwalanie opinii głoszonych przez tzw. symetrystów, że w Polsce nic nadzwyczajnego się nie dzieje, że PiS jest normalną partią polityczną, która być może przekracza dopuszczalne normy, ale wiele się pod tym względem nie różni od innych partii, które w przeszłości robiły to samo. Należy jednak zwrócić uwagę, że PiS, hołdując moralnemu partykularyzmowi i etyce teleologicznej, otwarcie podważa zasady moralne cywilizacji zachodniej, oparte na racjonalności i humanizmie. Z tych zasad wynikają wartości dotyczące demokracji liberalnej i praw człowieka. Poza skrajną prawicą, żadna partia w Polsce po 1989 roku nie ośmieliła się tych wartości kwestionować. Otóż tych wartości należy bronić wszelkimi sposobami, bo tylko ich przestrzeganie może nas uchronić przed pogrążeniem się w moralnym bagnie populizmu.

 

 

Demoralizujące skutki rządów Prawa i Sprawiedliwości :)

W polskiej polityce Wersal się skończył, o czym wiadomo było nie tylko od czasu, kiedy Andrzej Lepper obwieścił to w Parlamencie. Większe lub mniejsze afery z udziałem polityków, ich kłamstwa i oszustwa zdarzały się od samego początku ustrojowej transformacji.

Zawsze jednak starano się je wstydliwie ukrywać, a kiedy było to niemożliwe, środowiska polityczne, do których należeli sprawcy owych nieetycznych czynów, zdecydowanie się od nich odcinały i zachowania te potępiały. Hipokryzja, jak powiadają, jest hołdem złożonym cnocie przez występek. Dlatego zło, polegające na łamaniu prawa i zasad moralnych, w świadomości społecznej złem pozostawało.

Sytuacja zaczęła się szybko zmieniać po dojściu do władzy PiS-u w 2015 r. Co prawda, symptomy tej zmiany zaczynały być widoczne już za poprzednich rządów tej partii w latach 2005 – 2007, ale był to okres zbyt krótki, aby demoralizatorski wpływ filozofii rządzenia tego ugrupowania wyraźnie zaznaczył się w polskim społeczeństwie. O ile w poprzednich latach nieetyczne działania zdarzały się sporadycznie i spotykały się z powszechną krytyką, o tyle po 2015 roku zostały one zaakceptowane jako skuteczny oręż w dążeniu do władzy i jej utrzymania. Podziwiany przez wielu „geniusz” Jarosława Kaczyńskiego polega na tym, aby postępując nieetycznie, niezmiennie zarzucać brak etyki w poczynaniach przeciwników politycznych.

Niemoralny charakter filozofii rządów PiS polega na zastąpieniu uniwersalizmu etycznego partykularyzmem oraz etyki deontologicznej etyką teleologiczną. Uniwersalizm etyczny oparty jest na uniwersalnych normach moralnych, które obowiązują wszędzie i zawsze. Etyczny partykularyzm, to moralność „naszości”; dobre jest to, co jest dobre dla naszego narodu lub naszego środowiska. Etyka deontologiczna odrzuca kryterium skuteczności w moralnej ocenie czynów, sprzeciwiając się przekonaniu, że cel uświęca środki, co z kolei jest głównym założeniem etyki teleologicznej, w której moralność celu usprawiedliwia zastosowanie niemoralnych środków do jego osiągnięcia.

Do etycznego partykularyzmu, zwanego też „moralnością Kalego”, zaliczyć trzeba wiele spektakularnych posunięć pisowskiej władzy. Należy do nich osławiona polityka historyczna, która każe dostrzegać wyłącznie dobre strony historii Polski, a przemilczać wszystko to, co w niej było złe. Dziwacznie pojmowany patriotyzm, którym jest ona uzasadniana, nie pozwala rzetelnie rozliczyć się z przeszłości z naszymi sąsiadami i fałszuje obraz rzeczywistego udziału Polaków w Holokauście. Przesadne akcentowanie pomocy, z jaką Żydzi spotykali się ze strony Polaków w czasie okupacji, przy jednoczesnym minimalizowaniu częstości postaw niegodziwych i zbrodniczych, jest nie tylko budowaniem fałszywego obrazu w świadomości społecznej. Jest to przede wszystkim karygodna rezygnacja z okazji, aby uświadamiać ludziom, zwłaszcza młodym, do czego może prowadzić nacjonalizm i ksenofobia, które Żydów – obywateli polskich, kazały traktować jak obcych, co jednych czyniło obojętnymi na ich los, a innych zachęcało do pomocy nazistom w ich unicestwianiu. W pedagogice społecznej nie wystarczy wychwalać bohaterów, którzy z narażeniem życia spieszyli z pomocą swoim żydowskim współobywatelom, ale trzeba też jednoznacznie i bezlitośnie potępiać tych, niestety licznych, Polaków, którzy pomagali Niemcom w Holokauście.

Tymczasem wszelkie próby historyków, twórców filmowych i pisarzy, którzy próbują rzetelnie przedstawiać zdarzenia z czasu II wojny światowej i przypadki pogromów ludności żydowskiej już po wojnie, spotykają się z nienawiścią tych, którzy chcieliby o tym zapomnieć, aby nic nie mąciło szlachetnego obrazu polskiego bohaterstwa i ofiarności. Taka postawa to nie jest patriotyzm, to jest pożywka dla współczesnego antysemityzmu i ksenofobii. A resort sprawiedliwości, kierowany przez Zbigniewa Ziobrę, wykazuje zadziwiającą opieszałość i pobłażliwość w ściganiu antysemickich wybryków. Prokuratorzy, którzy wykazują w tych sprawach normalną aktywność, są nawet karani, jak to było w przypadku prokuratorki, która doprowadziła do skazania byłego księdza Międlara za jego antysemickie wystąpienia.

Infantylny patriotyzm pisowskiej władzy wyraził się także w zmianie charakteru ekspozycji Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Humanistyczny, uniwersalny jej wydźwięk nie spodobał się nowej władzy, dla której udział Polaków został za mało wyeksponowany. Cóż, jeśli się nie szanuje proporcji, łatwiej narazić się na śmieszność światowej opinii niż zyskać jej uznanie.

Partykularyzm etyczny władzy „dobrej zmiany” dał o sobie znać w sprawie uchodźców. Niech sobie Europa pomaga uchodźcom, a my nie godzimy się na żadne ustalenia kwoty dotyczącej ich przyjęcia, na które zgodził się poprzedni rząd. Prezes Kaczyński przestrzegał przed chorobami, które uchodźcy roznoszą, a premier Szydło przed znajdującymi się wśród nich terrorystami.

Na społeczne efekty tej kampanii ksenofobii nie trzeba było długo czekać. W Polsce, gdzie stosunek do obcokrajowców był na ogół przyjazny, nastąpiła zasadnicza zmiana. Ludzie o ciemniejszym kolorze skóry stali się nagle wrogami. Liczba napaści na obcokrajowców, także tych, którzy już od dłuższego czasu przebywali w Polsce, stała się zastraszająca. Świadczy to o zdziczeniu obyczajów, za które pełną odpowiedzialność ponosi Zjednoczona Prawica.

Do etycznego partykularyzmu nawiązuje również strategia dzielenia i konfliktowania środowisk społecznych. PiS występuje w roli obrońców ludu, ugrupowania, które troszczy się o zwykłych ludzi. Tym zwykłym ludziom przeciwstawia się różne grupy społeczne, które jakoby przeszkadzają dobrej władzy w realizacji jej szczytnych celów. W różnych okresach tymi grupami byli lekarze, nauczyciele, dziennikarze i sędziowie. Tak się składa, że zawsze są to ludzie wykształceni, stanowiący elitę intelektualną, która czuje się w obowiązku krytycznie oceniać działania władzy. Stąd politycy i ideolodzy PiS-u otwarcie mówią o potrzebie wymiany elit. Ta wymiana polegać ma na zastąpieniu elit wobec władzy krytycznych na elity tej władzy posłuszne.

Aby tak się stało, trzeba obecne elity skompromitować, pokazać ludowi, że to są „łże elity”, nie zasługujące na to, by prości ludzie się nimi przejmowali i słuchali ich argumentów. Propagandyści PiS-u przy każdej okazji przypominają więc te same historie: o lekarzu, który jakoby uśmiercał swoich pacjentów i lekarzach łapownikach, o sędzi, który ukradł w sklepie kiełbasę i sędzi, który przywłaszczył sobie wiertarkę, o leniwych nauczycielach mających zbyt dużo wolnego czasu czy o dziennikarzach piszących szkodzące Polsce teksty na zamówienie zagranicznych właścicieli ich pism czy kanałów radiowych i telewizyjnych.

Dzielenie społeczeństwa przez wskazywanie wrogich środowisk, którym zwykli ludzie powinni odmówić jakiegokolwiek wsparcia, nie tylko niszczy narodową wspólnotę, ale ma silny wpływ demoralizujący. Podważa bowiem kulturotwórczą rolę elit profesjonalnych  w społeczeństwie. Ludzie przestają cenić wartość wykształcenia, a tym samym wiedzy w rozwiązywaniu rozmaitych problemów i sprawnym funkcjonowaniu państwa. Utrata zaufania do profesjonalistów i ekspertów, traktowanych jako kasta dbająca wyłącznie o własne interesy, prowadzi do regresu cywilizacyjnego. Skoro bowiem odmawia się racjonalności wiedzy pozostaje irracjonalność wiary.

Nieprzypadkowo coraz więcej ludzi w Polsce próbuje się leczyć nie u lekarzy, a u znachorów, energoterapeutów czy cudotwórców obdarzonych szczególnymi zdolnościami; poszukuje pomocy w rozwiązywaniu swoich osobistych problemów nie u psychoterapeutów, a u wróżbitów i trenerów osobistych; bez zastrzeżeń zaczyna wierzyć w rozmaite teorie spiskowe, w szkodliwość szczepień ochronnych, w prawdziwość poglądów kwestionujących kulistość Ziemi czy podważających teorię ewolucji, którą zastępuje się kreacjonizmem, czyli biblijną opowieścią o stworzeniu świata przez Boga. Ewidentnym przykładem upadku racjonalności jest 30% Polaków wyznawców religii smoleńskiej, którzy są głusi na gruntownie uzasadnione argumenty ekspertów z komisji Jerzego Millera. Za ten zalew ciemnoty i kpiny ze zdrowego rozsądku odpowiedzialność ponosi Zjednoczona Prawica, niszcząca wspólnotę narodową w imię własnych partykularnych interesów.

W cywilizowanym świecie, w którym obowiązują zasady humanizmu, nie do przyjęcia jest etyka teleologiczna, w której cel uświęca środki. Tymczasem PiS bez skrupułów kieruje się właśnie taką etyką. Wszystko, co znajduje się na drodze do realizacji celów tego ugrupowania jest niszczone bez względu na koszty społeczne czy moralne. Zdumiewa łatwość, z jaką łamane są normy prawne i zwyczajowe. Przewaga tej partii w Parlamencie wykorzystywana jest bezwzględnie, bez oglądania się na przyjęte zwyczaje i kulturę polityczną. Przegrane głosowanie, bo zabrakło na sali wystarczającej liczby posłów rządzącej partii, jest pod byle pretekstem powtarzane; posłom opozycji wyłącza się mikrofon albo skraca czas wypowiedzi do minimum; ustawy uchwalane są w tempie ekspresowym, bez społecznych konsultacji; protesty posłów opozycji są często kwalifikowane przez pisowskiego marszałka jako zakłócanie porządku i surowo karane.

Marginalizowanie i upokarzanie opozycji jest jednak niczym w porównaniu z cynicznym łamaniem prawa, kiedy jest ono niewygodne dla pisowskiej władzy. Prezes PiS-u, jego rząd i prezydent zdecydowali się rządzić według własnych reguł, a nie reguł prawa obowiązującego. Symboliczny był entuzjazm posłów tego ugrupowania, którzy na stojąco oklaskiwali wypowiedź marszałka seniora Kornela Morawieckiego na początku poprzedniej kadencji Sejmu, że prawo nie może być ponad narodem, to naród musi być ponad prawem. Wypowiedź ta stała się mottem poczynań rządzącej partii, która zasłaniając się mandatem otrzymanym od suwerena, dowolnie interpretuje Konstytucję i nie przejmuje się decyzjami konstytucyjnych organów państwa, jeśli nie są po jej myśli.

Uderzająca jest arogancja i konsekwencja pisowskiej władzy na tym polu. Reforma sądownictwa w jej wydaniu, której pozornym celem jest usprawnienie systemu wymiaru sprawiedliwości, a rzeczywistym – podporządkowanie władzy sądowniczej władzy wykonawczej, dokonywana jest drogą kolejnych deliktów konstytucyjnych. Uzasadnianie prawomocności tych działań przez posłusznych władzy prawników zgrupowanych wokół Zbigniewa Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości, jest naiwne i niewiarygodne nawet dla laików. Mimo że „reforma” ta budzi zdecydowany sprzeciw środowisk prawniczych w Polsce i w Europie, mimo protestów społecznych przeciwko niszczeniu trójpodziału władzy, a w rezultacie – demokracji liberalnej, mimo ostrzeżeń Komisji Weneckiej i komisji Europejskiej, która skierowała sprawę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, stanowisko polskiego rządu i prezydenta pozostaje w tej sprawie niezmienne. „Ja mam w nosie tych 60 – przepraszam bardzo – profesorów, bo ja jestem za Polakami” – stwierdził wiceminister Janusz Kowalski na antenie Polsat News, w reakcji na decyzję Sądu Najwyższego niezgodną z oczekiwaniami władzy.

Ta bezczelna nieugiętość pisowskiej władzy okazuje się jednak dla wielu ludzi imponująca. Dotyczy to nawet niektórych polityków opozycji, którym taka łatwość w zastępowaniu niewygodnych reguł własnymi, a także odporność na powszechną krytykę i protesty („Słychać wycie? Znakomicie” – jak napisał na Twitterze wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik) nie wydawała się wcześniej możliwa. W szerokich kręgach społecznych doszło do niebezpiecznej zmiany mentalnej, która polega na zakwestionowaniu podstawowej wartości, jaką jest poszanowanie przyjętych uniwersalnych zasad w życiu społecznym.

Nic nie jest niemożliwe i nieodwracalne, kiedy się walczy o swoje. Dawne pejoratywne określenie „po trupach do celu”, nabrało nowego znaczenia, świadczy o odwadze i determinacji. Czy mogą zatem dziwić coraz częściej się pojawiające ekscesy w salach sądowych, gdy niezadowoleni z wyroku głośno demonstrują swój sprzeciw, a nawet próbują fizycznie atakować sędziów? Coraz częściej spotyka się nadmierną roszczeniowość i towarzyszącą jej agresję, na co skarżą się lekarze, nauczyciele czy sprzedawcy rozmaitych usług. Szybko rośnie skala różnych oszustw, których dopuszczają się obywatele wobec państwa, zabiegając o rozmaite nienależne ulgi i świadczenia. Jak widać, przykład idzie z góry.

Kierowanie się przez PiS teleologiczną etyką widoczne jest także w stosowaniu prowokacji, jako narzędzia w walce politycznej. Tym zajmują się podporządkowane władzy służby specjalne. Już w okresie pierwszych rządów PiS zasłynął w tym Mariusz Kamiński, jako szef CBA, snujący misterną sieć prowokacji wobec Andrzeja Leppera, oraz jego czołowy agent Tomek, uwodzący posłankę PO. Ten sam agent, skonfliktowany ze swoimi dawnymi mocodawcami, opowiedział ostatnio w programie TVN o niedopuszczalnych praktykach stosowanych w środowisku tych służb. W normalnym demokratycznym kraju spowodowałoby to publiczny wstrząs, którego skutkiem byłaby fala degradacji i próby reorganizacji służb specjalnych. W Polsce opinia publiczna przyjęła to ze wzruszeniem ramion. Przecież wiadomo, że pisowska władza tak właśnie działa, poszukując prowokacji, pomówień i rozmaitych „haków” na swoich przeciwników. Próby odzyskania Senatu przez usilne starania, aby skompromitować marszałka Grodzkiego, też nie robią większego wrażenia – „Sorry, tak u nas wygląda walka polityczna”.

Rządy Prawa i Sprawiedliwości kiedyś się skończą, ale spustoszenie moralne, jakie po nich pozostanie, może nam towarzyszyć przez długie lata. Jest obawa, że przyszłe rządy nie będą skłonne tak łatwo zrezygnować z niektórych rozwiązań, które choć niezgodne z prawem lub dobrymi obyczajami, okazały się skuteczne dla utrzymania władzy. Największym zagrożeniem dla jakości życia społecznego byłoby upowszednienie obecnych form sprawowania władzy w państwie. Prowadzi do tego utrwalanie opinii głoszonych przez tzw. symetrystów, że w Polsce nic nadzwyczajnego się nie dzieje, że PiS jest normalną partią polityczną, która być może przekracza dopuszczalne normy, ale wiele się pod tym względem nie różni od innych partii, które w przeszłości robiły to samo.

Należy jednak zwrócić uwagę, że PiS, hołdując moralnemu partykularyzmowi i etyce teleologicznej, otwarcie podważa zasady moralne cywilizacji zachodniej, oparte na racjonalności i humanizmie. Z tych zasad wynikają wartości dotyczące demokracji liberalnej i praw człowieka. Poza skrajną prawicą, żadna partia w Polsce po 1989 roku nie ośmieliła się tych wartości kwestionować. Otóż tych wartości należy bronić wszelkimi sposobami, bo tylko ich przestrzeganie może nas uchronić przed pogrążeniem się w moralnym bagnie populizmu.

Podpalacze pałacu sprawiedliwości :)

Listopad bieżącego roku to jeden z czarniejszych miesięcy polskiego sądownictwa. Sądy i Trybunały, niszczone pod hasłami wielkiej reformy od 2015 r., przyjęły na siebie kolejne ciosy, których nie można zbyć milczeniem. Tłumy obywateli wyszły na ulice, a kolejna odsłona politycznej tragifarsy rozgrywa się na naszych oczach. Pawłowicz, Piotrowicz, KRS, represje wobec sędziów. Nie przyzwyczajajmy się – tu nie idzie o cele i dobrostan polityków opozycji, tu chodzi o nas samych.

Jeżeli – co tak często nas frustruje – powtarzana setki i tysiące razy nieprawdziwa, złowieszcza i obliczona na zdezinformowanie społeczeństwa kalumnia tak łatwo staje się prawdą, dlaczego nie mielibyśmy setki i tysiące razy powtarzać – prawdy? Dlaczego zniechęcenie oraz poczucie bezsilności i niewielkiej sprawczości protestów w obronie konstytucji i państwa prawa miałyby sprawiać, że tak wiele razy wyrażony wspólnie i tak wiele razy zlekceważony protest miałby wygasnąć? Nikt nie obiecał, że jedno popołudniowe lub wieczorne wyjście z transparentami załatwi sprawę. Nikt nie gwarantował, że publiczne wyrażanie słusznego protestu od razu przyczynia łamiącym prawo i maksymalizującym swoją władzę WBREW prawu należnych wyrzutów sumienia. Że się, zawstydzeni, wycofają. Przeczytają ze zrozumieniem ostatnie orzeczenie TS UE, przestaną szykanować sędziów, wycofają skandaliczne nominacje do TK (czy też raczej przekonają swojego notariusza, by tak wstrzymywał zaprzysiężenie co najmniej dwojga z trojga nominatów, jak wciąż od czterech lat niezgodnie z konstytucją powstrzymuje się przed zaprzysiężeniem sędziów Hausera, Ślebzaka i Jakubeckiego).

Nie tak działa, niestety, nasz wykoślawiony mechanizm ustrojowy. Nic nie przychodzi z łatwością i nic nie będzie naprawione ot, tak, z zawstydzenia rządzących. Dlatego dobrze, że w minioną niedzielę, 1 grudnia, tak wielu ludzi wyległo na ulice przeszło stu polskich miast, by zaprotestować przeciwko niszczeniu pałacu sprawiedliwości Rzeczypospolitej. Były to, bez wątpienia, największe demonstracje prokonstytucyjne od miesięcy – i szkoda, że nie cieszyły się adekwatnym zainteresowaniem mediów niezależnych (publicznych nie wspominam, Polska nie ma już mediów publicznych). Bezpośrednią pobudką była sprawa represji dyscyplinarnych i zawodowych wobec sędziego Pawła Juszczyszyna, ale przecież to tylko ostatni z rzędu dziesiątek tego rodzaju przykładów, i tylko jeden z aspektów nieprawnych działań egzekutywy i legislatury wobec władzy sądowniczej.

Smutny stan obecny

Nie mam złudzeń. Podobnych demonstracji trzeba jeszcze będzie zorganizować bardzo wiele i władze dostarczą niezliczonych po temu powodów. Tymczasem bezwiednie przypomina się inny grudzień, sprzed czterech lat, gdy po raz pierwszy ludzie tworzący wówczas dopiero struktury ulicznej, pozapartyjnej opozycji skrzykiwali się na pierwsze manifestacje pod hasłami obrony Trybunału Konstytucyjnego. Po czterech latach skalę zniszczeń, a i słuszność ówczesnych obaw, widać bardzo wyraźnie. Dlatego o wszystkich bezprawnych działaniach, naruszeniach prawa i aktach złamania litery konstytucji trzeba będzie przypominać, na nowe zaś reagować na bieżąco. Tak długo, aż inna konstelacja władzy w innym czasie nie zacznie, także i pod naciskiem naszym, ulicznych strażników państwa prawa, wycofywać dotychczasowych nieprawnych działań i zaniechań. Trzeba wysyłać ludziom władzy nasze klarowne, ponadpartyjne wezwanie: patrzcie i uważajcie, my pamiętamy i nie zrezygnujemy. Niezależnie od naszych różnych poglądów czy politycznych bądź światopoglądowych sympatii ostrzegamy: macie postępować inaczej i już nigdy nie uzurpować sobie nienależnej władzy kosztem sądów i trybunałów; inaczej także i przeciw wam wystąpimy z podobnym sprzeciwem.

Gdyby hasła reformy polskiego systemu prawa i sprawiedliwości były rzeczywiste, a nie stanowiły li tylko dziurawego parawanu dla sparaliżowania judykatury i podporządkowania sędziów, proces zmian przebiegłby zupełnie inaczej. Obecny rząd miał cztery lata z okładem, by uzdrowić system obrony z urzędu, po to by przeciętny, pozbawiony szerszych możliwości obywatel mógł korzystać z pełnego dostępu do obrony wobec sił często znacznie niego potężniejszych i dysponujących szerszym instrumentarium działania. Można było dostrzykiwać funduszów do sądów, by kolejka na wokandę, także w procesach cywilnych, uległa znaczącemu skróceniu. Nic takiego się nie stało. Gdyby minister Ziobro ze swym anturażem wkładał w tego rodzaju przedsięwzięcia i walkę o pieniądze na posiedzeniach Rady Ministrów energię równą tej, z jaką szykanuje wolne sądy i wolnych sędziów – pewnie nawet bym mu przyklasnął w poprzek światopoglądowych różnic i z przejściem do porządku dziennego nad skandalicznymi słowami, które padały z ust jego samego, pp. Jakiego, Piebiaka, Kanthaka i innych.

Nie ma jednak o czym mówić. Zamiast rzeczywistej sanacji szwankujących elementów polskiego wymiaru sprawiedliwości, siła woli ministerstwa, prezydenta, sejmu i czynnika miarodajnego z Nowogrodzkiej skupiła się na stępieniu uprawnień i samodzielności trzeciej władzy, a przede wszystkim na zawłaszczeniu TK, SN i KRS. To właśnie było celem rzeczywistym, nie deklarowanym – podporządkowanie władzy sądowniczej, umieszczenie na kluczowych stanowiskach ludzi miernych, ale lojalnych wobec układu władzy, stworzenie nowej rzeczywistości bez dawnej „kasty” i „sądokracji”, bez konieczności dalszego utyskiwania na „imposybilizm” ze względu na kontrolę ze strony sądów. Dobrze pamiętam takie żale prezesa Kaczyńskiego z czasów pierwszego pisowskiego rządu, podobnie nie zapomniałem jego komentarzy z 2010 r., gdy obwieszczał po wyborach prezydenckich, że funkcjonowanie  prezydenta i rządu z tej samej opcji w istocie przeczy demokracji. Nie jestem, szczęśliwie, jedynym, który te dawne, dzisiaj oczywiście nieprzypominane opinie dobrze sobie wrył w pamięć.

Deformy godzące w sądy i trybunały przeprowadza się od czterech lat w asyście rozbuchanej i opłacanej przez państwowe przedsiębiorstwa kampanii dyfamacyjno-propagandowej. Łatwo wmówić opinii publicznej, zabieganej i miewającej swoje własne, nie zawsze pozytywne kontakty z jurysprudencją, że sędziowie kradną kiełbasy i biustonosze, że są wewnętrznie dogadaną ze sobą kastą, za nic mającą interes najuboższych i dobro publiczne. Łatwo tym bardziej, że sędziów krępuje ustanawiane przez ustawodawcę prawo, a to często nie jest idealne. Dużo trudniej przywrócić pewność prawa, stabilność trybunalskiej linii orzeczniczej, poczucie, że sędziowie sądzą, kierując się prawem i tylko prawem, a nie dobrem rządzących.

Niezależnie jednak od obecnych trudności, i bez względu na to, ile wysiłku rzecz będzie wymagała, prędzej czy później sytuacja wróci do prawidłowej normy i wzorcowych zasad. Dlatego trzeba cierpliwości, zróżnicowanego działania, konsekwencji i poniechania własnego naszego krytycyzmu wobec tych czy innych metod protestu. W krótkim terminie mogą wydawać się nieskuteczne, w długiej perspektywie oddają powtarzane często przez nas hasło: „presja ma sens”. Tymczasem ograniczają największe bezhołowie, w przyszłości będą ułatwiały przywrócenie najwyższych standardów. Te są w XXI w. powszechnie znane, a paradygmat wolności i rzeczywistego demokratycznego państwa prawa (to nie jest puste pojęcie!) jest zbyt silny, nie da się go wymazać.

Dlaczego jednak niedzielne demonstracje miały znaczenie szczególne i można się tylko cieszyć z tego, że tak licznie zgromadzeni uczestnicy słusznie przeświadczeni byli o ich wadze? Spójrzmy na ostatnie tygodnie, w nich skupia się bowiem jak w soczewce całe zło, które wdarło się do polskiego sądownictwa. Po pierwsze, wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE, oczekiwany od dawna, spokojny i rzeczowy, ale trudny do zrozumienia dla opinii publicznej, któremu go zresztą należycie nie zreferowano. Stał się powodem dla pełnych samozadowolenia komentarzy ministra sprawiedliwości, który w pierwszych komentarzach konstatował, że sentencja jest zgodna z jego oczekiwaniami i rozstrzyga problem (pseudo-)KRS po myśli rządzących. Nie wiem, czy i jakie naciski będzie wywierała władza na powolne sobie organy, wiem jednak, że samo takie odczytanie wyroku, które nie oddaje sprawiedliwości i właściwych kompetencji Sądowi Najwyższemu, jest nie tylko nieuprawnione, ale stanowi zapowiedź dalszych działań komplikujących chaos prawny, podważających kompetencje SN i w domyśle legalizujących (prawnik powiedziałby: konwalidujących) niekonstytucyjne zmiany i nieuprawnione nominacje.

Pokusa dezinformacji i krnąbrnego wykorzystania orzeczenia po własnej myśli będzie u ludzi władzy bardzo silna i trzeba będzie wobec niej aktywnie protestować. To nie Trybunał Przyłębskiej i Muszyńskiego, Piotrowicza i Pawłowicz rozstrzygnie o istotnych aspektach instytucjonalnego i osobowego działania pseudo-KRS, niekonstytucyjnej dla każdego, kto uczciwie czyta art. 187 ust. 1 w zbiegu z art. 173 konstytucji. TS UE potwierdza właściwość Sądu Najwyższego, i to takiego, jakim jest on przed przekształceniami z lat 2017-2019. Należy o tym pamiętać i nie ulegać żadnym nieprawnym kompromisom. Sądzę, że SN po raz kolejny będzie niebawem potrzebował naszego obywatelskiego wsparcia dla wyegzekwowania tego uprawnienia, podobnie jak w ubiegłym trzyleciu.

Po drugie, skandalicznym i w gruncie rzeczy żenującym zdarzeniem z ostatnich tygodni jest też wadliwa „reasumpcja” głosowania w Sejmie 21 listopada b.r. To prawda, widzieliśmy już takie obrazki w poprzedniej kadencji, gdy reasumpcję zarządził w swojej komisji sejmowej Stanisław Piotrowicz. Teraz podobnego procederu dopuściła się marszałek Sejmu, Elżbieta Witek. Ta sama, która jeszcze tak niedawno, objąwszy godność drugiej osoby w państwie, głosiła koncyliacyjne zapowiedzi i apele. Procedując kandydatury do pseudo-KRS , zasłaniając się awarią maszyn do głosowania, marszałkini anulowała głosowanie i zarządziła jego powtórzenie bez uprzedniego ogłoszenia wyników, nie dysponując nawet wymaganym do reasumpcji pisemnym wnioskiem trzydzieściorga posłów. Sprawa odbyła się w świetle kamer i mogłaby właściwie nie dziwić wobec coraz bardziej parawanowego charakteru parlamentu – a jednak wciąż oburza. Jeśli nie doszło do jednorazowej (czemu akurat podczas tego głosowania?) usterki elektronicznego systemu oddawania głosów, mamy do czynienia z czymś znacznie więcej niż tylko naruszenie Regulaminu Sejmu RP i dobrych obyczajów parlamentarnych. Sugeruję i o tej sprawie nie zapomnieć. Nie jest też przypadkiem, że do zajścia doszło podczas kluczowego głosowania w sprawie konstytucyjnego organu stojącego na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów (art. 186 ust. 1 konstytucji RP).

Podpalacze ad 1: Piotrowicz

Sprawą szczególnej wagi, wymagającą osobnego, szerszego komentarza i daleko wykraczającą poza kwestię pozytywnych bądź negatywnych skojarzeń z osobami nominowanymi, jest kwestia wskazania przez sejm Stanisława Piotrowicza i Krystyny Pawłowicz jako sędziów Trybunału Konstytucyjnego. To więcej niż tylko naplucie w twarz osobom od czterech lat walczącym w pokojowych, spokojnych demonstracjach o prawidłowy kształt TK. To więcej niż tylko absmak dla tych, którym wzorcowymi nazwiskami trybunalskimi wydają się prawnicy pokroju Andrzeja Zolla, Ewy Łętowskiej, Biruty Lewaszkiewicz-Petrykowskiej, Stanisława Biernata, Leona Kieresa, Marka Safjana. To więcej niż błąd w sztuce, prztyczek w nos opozycji i demonstrantom, wywdzięczenie się własnym żołnierzom. To więcej niż skandal.

Primo więc: Stanisław Piotrowicz. Trzeba wyjątkowej bezczelności, by najpierw pod koniec poprzedniej kadencji parlamentu wysondować, a u świtu nowej przeforsować właśnie to nazwisko. Człowiek, który w urągający zasadom polityki i etyki sposób przeprowadzał przez kierowaną przez siebie sejmową Komisję (sic!) Sprawiedliwości i Praw Człowieka wszystkie ustawy „naprawcze” i wszystkie ustawowe podrozdziały dramatu dezaktywacji bezpieczników sądowo-trybunalskich stojących na przeszkodzie władzy – staje teraz do rozstrzygania o zgodności z konstytucją każdego innego aktu prawnego. Człowiek, na którym spoczywa personalnie duża część odpowiedzialności za naruszenie przez władzę pierwszą i drugą suwerennych i niewzruszalnych uprawnień władzy trzeciej, pozbawiony reelekcji nawet przez własny swój elektorat – ma teraz współuczestniczyć w rozstrzyganiu sporów kompetencyjnych pomiędzy instytucjami władzy publicznej.

Nade wszystko zaś prokurator z lat 80. XX w., biorący udział w ostatniej dekadzie PRL w prześladowaniu przez wymiar sprawiedliwości komunistycznej Polski solidarnościowych opozycjonistów, zostaje ochoczo dokooptowany do Trybunału Konstytucyjnego przez tę samą władzę, która jako formalny powód swoich ustawowych działań przeciwko Sądowi Najwyższemu (obniżenie wieku emerytalnego i odsyłanie w stan spoczynku urzędujących sędziów) podawała rzekomą dekomunizację tej instytucji. Nie zapominajmy – nawet wyrok TK z 24 czerwca 1998 r. odnośnie do wieku emerytalnego sędziów SN, na który władza i jej publicystyczni adherenci z taką lubością powoływali się ostatnio notorycznie, jasno wskazuje, że w świetle „ogólnych konstytucyjnych zasad ustroju konieczne jest, by regulacja taka była ustanowiona w sposób respektujący zasadę niezawisłości sędziowskiej i aby służyła ona realizacji konstytucyjnie legitymowanych celów”. Do celów takich nie należy ewidentnie rzekoma dekomunizacja SN, lekceważąca w dodatku działania dawno już przeprowadzone w pierwszym dziesięcioleciu III RP.

W Parlamencie Europejskim tak mówił prezes Rady Ministrów Morawiecki 4 lipca 2018 r.: Państwo i społeczeństwo okradane przez bandytów, przez mafie, terrorystów, państwo bezskutecznie działającego wymiaru sprawiedliwości było częściowo fikcyjne. Publicznie rysował w ten sposób polską rzeczywistość sprzed 2015 r. przedstawiciel ugrupowania, które opozycję atakowało wielokrotnie za donoszenie Europie na własny kraj i mniemane szkalowanie jego dobrego imienia. Zaś w debacie, krytykowany za poczynania względem wymiaru sprawiedliwości, dodawał: nie wiem, czy wiecie, że sędziowie stanu wojennego – sędziowie w latach osiemdziesiątych – skazywali moich towarzyszy broni na dziesięć lat więzienia. (…) Niektórzy z moich kolegów zostali zamordowani, wielu z nich bardzo długo siedziało w więzieniu. Czy wiecie, że ci sędziowie z czasów stanu wojennego, niektórzy z nich, ci, którzy wydawali haniebne wyroki w czasach stanu wojennego, dzisiaj są w tym, bronionym czasami przez was, Sądzie Najwyższym? (…) Jest kilku sędziów stanu wojennego, którzy do dzisiaj tam są, więc wspomnienie o Solidarności musi zawierać również taką refleksję, że ten postkomunizm nie został u nas przezwyciężony i my walczymy z tym postkomunizmem właśnie poprzez reformę wymiaru sprawiedliwości.[1]

Nie chcę powtarzać się i przypominać, jak w świetle orzecznictwa TK kwestia tzw. dekomunizacji SN w 2019 r. jest niezgodna z legalnymi przesłankami zmian wieku emerytalnego sędziów. Nie zamierzam się nawet odnosić do faktycznego stanu – słowa premiera każdy może zweryfikować sam. Ani nawet wspominać o tym, że zmiany nie godziły w „kilku” ewentualnych sędziów, o których oszczerczo wspominał M. Morawiecki, ale przeorały głęboko strukturę najwyższej polskiej instancji sądowej. I chyba nie trzeba przypominać, kogo mianowano do nowo kreowanej Izby Dyscyplinarnej SN – choć przykład członka tajnej grupy „kasta watch”, inicjatora wysyłania do pierwszej prezes Gersdorf wulgarnych kartek pocztowych aż prosi się o wzmiankę. Jakiego jednak trzeba tupetu, by z jednej strony podawać Polsce i światu taką przyczynę ingerencji w SN, a z drugiej zapraszać do TK człowieka, który istotnie brał udział w komunistycznym wymiarze sprawiedliwości.

Podpalacze ad 2: Pawłowicz

Secundo, Krystyna Pawłowicz. Ileż to razy słyszałem w ostatnich latach „dałbyś już spokój, przyzwoity człowiek po prostu nie komentuje zachowań i wypowiedzi tak nieprzyzwoitej osoby; ona nie ma znaczenia”. A jednak, piszę to bez satysfakcji, nie można było i nie należało traktować p. Pawłowicz jako nieszkodliwej, wulgarnej harcowniczki obozu podłej zmiany. Sejm RP wskazał ją teraz jako członka składu Trybunału Konstytucyjnego.

Tymczasem p. Pawłowicz jest po trzykroć niegodna tej nobliwej i mającej rzeczywiste znaczenie prawnoustrojowe funkcji publicznej.  Trzy argumenty są równoważne, a ich kolejność tutaj nie ma większego znaczenia. Po pierwsze, jako polityk dała się p. Pawłowicz poznać, i to od wielu już lat, jako brutalna i nieprzebierająca w słowach – tak w wypowiedziach publicznych, jak i na swoich profilach portali społecznościowych – agresorka, daleko wykraczająca poza dopuszczalną krytykę oponentów. Kilka cytatów w oryginalnej pisowni:

Cała Polska czeka na tę kretyńską – kompromitującą tych macherów z UEFA oD zarabiania na piłce – karę. Będzie dobra okazja do pokazania kosmopolitycznemu lewactwu naszej narodowej dumy i godności! – tak pisała na swoim fb 5 sierpnia 2017 r.

Zamknijcie mordy, tak jak prezes powiedział, zdradzieckie mordy. Nawet teraz nie potraficie się grzecznie zachowaćtak mówiła 19 VII 2017 r. na posiedzeniu komisji sejmowej do posłów opozycji.

Nastały w Europie czasy: bezczelnych zdrajców, „niemieckich szmat”, V kolumn, totalistów, skorumpowanych alkoholików, lewaków i faszystowskich bojówek, zbłąkanych kosmopolitów bez ojczyzn, matek i ojców, wyznawców „kulturowej płci”, erotomanów, seksualnych patologii i politycznej poprawności, zabójców dzieci i rodziców, zniewieściałych facetów w rurkach i różowych baletkach, adoptujących pszczoły, drzewa i małpy, politycznych szantażystów i islamu, wielbicieli kóz, satanistów, bogobójców i ćpunów ,genderowego terroru, politycznych bejsbolistów, kłamców, polityków bez właściwości i zdolności honorowej…
Zbrodnia na naszej Europie. Katolicka Polska trwa, broni się. Węgry też.
– tak komentowała 17 VI 2017 r. na fb ogólną sytuację w Europie.

Tusk i Putin – ten sam stalowy, zimny wzrok, fałszywa twarz, ta sama sylwetka, to samo udawanie wysportowanego macho. Ta sama mordercza nienawiść do Polski. Ta sama interesowna miłość do Niemców. – to wpis fb z 15 VI 2017 r.

To już chyba SS Ubywatele…, czy może Ubywatele SA ? Schutzstaffel, czy Sturmabteilung ? Przy tym piękny, zróżnicowany społecznie skład…. Przekrój ujawnionej powojennej polskiej zdrady… I ten oszalały bezkompromisowy Ober… Ale chyba na razie jeszcze tylko bojówka… więc SA… – to komentarz na fb z 11 VI 2017 r. nt. ludzi protestujących na Krakowskim Przedmieściu w obronie sądownictwa.

Wskazane wypowiedzi dzieli od siebie ledwie dwa miesiące… Ale można sięgać i wstecz, i w przód:

Jak ja widzę faceta obok siebie, to jak mogę się zwracać „proszę pani”? W jednej audycji w radiu byliśmy razem i on udowadniał, że jest kobietą. No jaka „pani”? No, twarz boksera! To nie jest tak, że jak się człowiek nażre hormonów, to jest kobietą. Kod genetyczny tu decyduje. Daj pan badanie krwi, zrobimy. Tego nie zmieni żadna operacja. – to słynna wypowiedź o transseksualnej posłance Annie Grodzkiej z 2013 r.

Trynkiewicz na prezydenta! Wielbiciele zboków, złodziejstwa, zalotnych chamów i zaprzańców wybiorą go już w pierwszej turze … Polsce na złość… – to z kolei wypowiedź z października 2018 r.

Nie odwracajmy oczu z niesmakiem. Tak wypowiada się w przestrzeni publicznej sędzia Trybunału Konstytucyjnego. Tak wyżywa się na mniejszościach i osobach potrzebujących w istocie ochrony instytucji publicznych osoba najwyraźniej zapominająca, że od starożytności cnotą rządzących jest opieka nad tymi członkami społeczeństwa, którzy z tego czy innego powodu szczególnie wystawieni są na ataki czy niezdolni do samodzielnej obrony. Tak poniża i lży tych, z którymi się nie zgadza (faszyści! targowica! – z listopada 2017 r.). To nie jest eksces. To konsekwentny, stały modus operandi. Polityczki i wyedukowanej prawniczki, nie zaś osoby, której ze względu na niskie kompetencje kulturowe, brak wyobraźni czy edukacji skłonni bylibyśmy wybaczyć pojedyncze niecenzurowane, obraźliwe wypowiedzi względem innych.

Po drugie, Krystyna Pawłowicz powiedziała pewnego razu rzecz całkowicie dyskwalifikującą ją jako kandydatkę do TK. W listopadzie 2017 r., podczas posiedzenia komisji sejmowej pod przewodem Stanisława Piotrowicza, raczyła stwierdzić do mikrofonu i przed kamerami: Z powodu umowy politycznej będę głosowała tak jak mój klub, natomiast podzielam w pełni pogląd pana ministra Warchoła i uważam, że zapis zamieszczony w [art.] 86 par. 1 pkt 1 jest wprost, jaskrawie sprzeczny z konstytucją, w swoim brzmieniu. Sam fakt, że piszemy coś sprzecznego z konstytucją, jest niezwykle demoralizujący prawnie (…). Nie mamy tu do czynienia z bohaterskim zgłoszeniem konfliktu politycznej lojalności i poczucia niekonstytucyjności procedowanych przepisów. Oto deklaracja gotowości ustawodawczego złamania konstytucji przy pełnej świadomości stanu prawnego. Nie trzeba rozwijać wątku. To co oczywiste, nie wymaga argumentowania.

I po trzecie, w felietonie „Myśląc, ojczyzna”, wygłoszonym 4 maja 2017 r. w Radiu Maryja i TV Trwam, p. Pawłowicz, dokonując przeglądu historycznego polskich konstytucji, tak komentowała obecnie obowiązującą – przypominam: uchwaloną legalnie przez parlament III RP i zatwierdzoną ogólnokrajowym referendum – ustawę zasadniczą:

Konstytucja, obowiązująca dotychczas, uchwalona została w kwietniu 1997 r., jako owoc układu okrągłostołowego – głównie lewicowej opozycji z odchodzącymi właścicielami PRL-u. Konstytucja ta, przygotowywana przez środowiska lewicowe i komunistyczne, nie jest i nie była reprezentatywna od chwili jej uchwalenia i przypieczętowania przez ówczesnego prezydenta A. Kwaśniewskiego, który wcześniej pilnował jej treści jako przewodniczący Komisji Konstytucyjnej. Przy pracach nad projektem Konstytucji z kwietnia 1997 r. nie brały udziału liczne środowiska obywatelskie i katolickie, społeczne, narodowe, które wtedy dopiero odradzały się. Konstytucja ta zawiera szereg postanowień wymierzonych w polską rację stanu, w suwerenność, jak np. słynny, skandaliczny art. 90 konstytucji, który w sposób w zasadzie nieograniczony pozwala przekazywać kompetencje polskich organów państwowych zagranicznym, zewnętrznym organom i organizacjom międzynarodowym. Artykuł ten odchodzący komuniści i lewicowa polska opozycja z panami Mazowieckim, Geremkiem, komuniści – Ciosek, Kwaśniewski, gen. Jaruzelski, wstawili do Konstytucji, by stworzyć nienaruszalne, trudne do usunięcia podstawy konstytucyjne dla włączenia Polski (włączenia państwa polskiego) w system organizacyjny i prawny Unii Europejskiej, już wówczas ewoluującej w kierunku superpaństwa europejskiego. (…)

Sejm swymi ustawami w zasadzie już tylko wykonuje, wprowadza w polski obieg prawny unijne, zewnętrzne, inspirowane głównie przez Niemcy dyrektywy i podobne temu nakazy i polecenia. Już choćby tylko z tych powodów ta Konstytucja powinna być natychmiast uchylona, gdyż szkody, jakie ponosi w ich efekcie Polska, są trudno odwracalne. (…)

Jest jednak też problem, który uniemożliwia zmianę obecnej Konstytucji – o ile Prawo i Sprawiedliwość chce suwerennej Polski, o tyle PO, PSL i reszta totalnej opozycji nie chce tego i głośno dziś żałuje, że w ostatnie osiem lat nie udało się jeszcze bardziej uzależnić Polski od Francji i Niemiec w unijnych ramach, że nie zdążyli przyjąć w Polsce euro i wyrzucić złotówki, i wpisać do obecnej Konstytucji członkostwa Polski w Unii Europejskiej, jako zasady ustrojowej w ogóle istnienia państwa polskiego. Aby więc usunąć szkodliwą, godzącą w polską państwowość i interesy obecną konstytucję z 1997 r., Prawo i Sprawiedliwość musi w kolejnych wyborach uzyskać minimum 308 miejsc w Sejmie, tj. o 73 posłów więcej niż mamy dzisiaj (a ich mamy 235), czyli musimy zyskać ok. 40% głosów wyborczych. Tak więc naprawa Rzeczpospolitej, odrzucenie komunistycznej Konstytucji z 1997 r. i uchwalenie nowej leży teraz w rękach i decyzjach polskich patriotycznych wyborców. W 2019 r. w czasie kolejnych wyborów do Sejmu okaże się, czy uda się nam wyzwolić z resztek konstytucyjnego, popeerelowskiego jarzma.[2]

Przekaz jest jasny i nie pozostawia wątpliwości. Podsumujmy jednak trzy argumenty: 1. Krystyna Pawłowicz nie ma w sobie nawet tej krztyny przyzwoitości, która hamowałaby ją przed notorycznym łamaniem podstawowego konstytucyjnego fundamentu: prawa przyrodzonej i niezbywalnej godności człowieka, źródła wszystkich innych jego wolności i praw, którego poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych (art. 30 konstytucji RP). 2. Krystyna Pawłowicz nie boi się publicznie deklarować zagłosowania za przepisami ustawy rażąco niezgodnymi z obecną konstytucją. 3. Krystyna Pawłowicz jest wrogo usposobiona do obecnej konstytucji Rzeczypospolitej. Jakże by miała zatem przez najbliższe 9 lat orzekać w sprawach zgodności ustaw i umów międzynarodowych z Konstytucją, zgodności ustaw z ratyfikowanymi umowami międzynarodowymi, zgodności przepisów organów centralnych z konstytucją, ustawami i umowami, zgodności z konstytucją celów lub działalności partii politycznych, jakże by miała procedować skargi konstytucyjne (art. 188 konstytucji)? W dodatku pod warunkiem i przywilejem własnej niezawisłości, podlegając tylko konstytucji (art. 195 ust. 1)? Tego się nie da pogodzić!

Na ratunek sędziom?

Ostatnia sprawa z minionych tygodni, nasza bezpośrednia przyczyna spotkania na ulicy. Sprawa sędziego olsztyńskiego, Pawła Juszczyszyna, który ważył się zażądać od Sejmu RP ujawnienia list poparcia kandydatów dla pseudo-KRS. Choć działał w zgodzie z obowiązującym orzecznictwem polskim i europejskim, poddany został natychmiastowym środkom odwetowym. Wdrożono postępowanie dyscyplinarne, sędziemu cofnięto delegację do sądu okręgowego, przymuszając do powrotu do sądu rejonowego (po prostu zdegradowano). To wszak tylko ostatnia z serii spraw, szykan i złośliwości zawodowych, wyrządzanych sędziom publicznie protestującym wobec zamachu na wymiar sprawiedliwości, zadającym pytania prejudycjalne bądź wydającym wyroki i orzeczenia nie w smak czynnikom rządzącym.

I tu także przesłanie jest jasne: stańcie nam na zawadzie, przeszkadzajcie nam, a kara będzie szybka i konsekwencje w skali całej waszej kariery trudne do odwrócenia. Efekt mrożący dostrzeże każdy, niezależnie od politycznych afiliacji. Próba założenia knebla Temidzie nie wymaga mikroskopu ani lupy, żeby ją dostrzec. Dziś granice pracy sędziego wyznaczają jedynie profesjonalizm i sumienie, ale tak na pewno nie było wcześniej – stwierdził premier Morawiecki na posiedzeniu plenarnym Parlamentu Europejskiego w lipcu 2018 r. Dzięki Ci, Człowiecze Roku 2019 Forum Ekonomicznego w Krynicy, dzięki, Kawalerze Orderu Odrodzenia Polski z 2015 r.! Historia, jak sądzę, nie zapomni Ci ostrości spojrzenia ani zasług dla państwa.

Dodam przy tym na koniec, co już nie raz powtarzałem podczas manifestacji: nie chodzi w protestach o sędziego Juszczyszyna czy Żurka, czy też pierwszą prezes Gersdorf. Walka trwa o każdego sędziego z Orłem Białym na piersiach, o każdego prezesa Sądu Najwyższego, który by się znalazł w podobnej opresji ze strony pozostałych dwóch władz w podobnych warunkach prawnych. Dlatego nie interesuje mnie, czy na tę bądź inną osobę system okołorządowej propagandy znajdzie ten czy inny casus (bądź, jak Czytelnik woli: hak). Że poszuka, tego także już w 2019 r. nie trzeba udowadniać ani się domyślać. Protest w obronie płonącego pałacu sprawiedliwości dotyczy jednak każdego, kto nosi togę, a kto może podlegać naciskom lub represjom ze strony władców kraju. Dotyczy każdego z nas – bo każdy musi mieć przecież nie tylko równy dostęp do praw ale i równą, niezachwianą pewność, że o jego prawnym problemie rozstrzygnie wyłącznie dobre a przestrzegane polskie prawo oraz niezachwiana, pozbawiona nacisku politycznego – sprawiedliwość.

[1] Wypowiedzi premiera za oficjalnym stenogramem PE – http://www.europarl.europa.eu/doceo/document/CRE-8-2018-07-04-ITM-004_EN.html

[2] https://www.radiomaryja.pl/multimedia/myslac-ojczyzna-1846/

O „sprawiedliwości dziejowej” raz jeszcze :)

Sprowadzanie pojęcia „sprawiedliwości dziejowej” do poziomu zemsty i odpowiedzialności zbiorowej, z żadną sprawiedliwością nie ma nic wspólnego. Tym bardziej, że „ukaranie ubeków” to najwyraźniej – najłatwiejszy ze społecznego punktu widzenia – tylko pretekst do późniejszych rozliczeń z różnymi innymi, nieprzyjaznymi PiS, grupami zawodowymi i społecznymi.

Ujawnienie – w czasie dyskusji nad pozbawieniem praw emerytalnych funkcjonariuszy służb specjalnych, policjantów i wojskowych, tylko dlatego, że kiedyś w początkach swojej działalności zawodowej, otarli się o aparat przymusu PRL – że Stanisław Piotrowicz, z ramienia PiS przewodniczący Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka (sic!), to były dyspozycyjny prokurator stanu wojennego, odpowiedzialny za przygotowanie aktu oskarżenia z żądaniem trzech lat więzienia dla opozycjonisty i współudział w rozbiciu spotkania niezależnych organizacji – na „sprawiedliwość dziejową” już wpływu nie miało. Tym bardziej, że wniosek opozycji, aby ustawą objąć także gorliwych prokuratorów PRL, został odrzucony.

Może trzeba postawić pytanie: czym może być „sprawiedliwość dziejowa”?

Może najpierw czym nie jest:

– z pewnością nie dyskredytowaniem, przez media powiązane z partią rządzącą, pomówieniami o jakieś podejrzane działania gospodarcze, najbardziej ofiarnych opozycjonistów stanu wojennego, którzy jak Władysław Frasyniuk czy Józef Pinior, nie przypominają sobie wielkich zasług braci Kaczyńskich,

– odbieraniem niezależnym mediom dostępu do informacji, poprzez odbieranie przepustek do Sejmu, a wcześniej przez wiele miesięcy odmawianiem (wbrew prawu) odpowiedzi na trudniejsze pytania,

– tolerowaniem osób pełniące funkcje kierownicze w instytucjach odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa, wobec których stwierdzono (nieprawomocnym co prawda, ale w wątpliwy prawnie i moralnie sposób „uchylonym”) wyrokiem sądowym, odpowiedzialność za nadużycia, polegające w przeszłości na przekroczeniu uprawnień i manipulowaniu materiałem dowodowym – czyli dokładnie za to, za co rzekomo teraz pozbawia się praw emerytalnych tysiące funkcjonariuszy służb mundurowych,

– prawem do „rewanżu” grupy działaczy, którzy w latach 80-tych nie mieli odwagi, albo nie zdążyli (vide Mariusz Kamiński) zaangażować się w poważną działalność opozycyjną i mają z tego powodu kompleksy. Teraz więc starają się popisać swoim zdecydowaniem. Szkoda tylko, że nie w obronie praw obywatelskich, tylko przeciwko demokracji i wolności słowa.

W słownikach, sprawiedliwość dziejowa to „prawidłowość w dziejach polegająca na tym, że po krzywdach doznanych przez zbiorowość następuje rekompensata dla pokrzywdzonych lub kara dla winowajców”. Warto się zastanowić nad tą definicją. Zwłaszcza w kontekście głoszonej przez Prawo i Sprawiedliwość propagandy, i tego kto według niej jest pokrzywdzonym, a kto winowajcą.

Służby Prawa i Sprawiedliwości :)

Krzysztof Bondaryk, były Szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, w rozmowie z Gazetą Wyborczą z 9 czerwca polemizuje z zarzutami publicznie mu stawianymi przez Mariusza Kamińskiego. Wyjaśnia skąd się biorą twierdzenia o inwigilacji dziennikarzy i innych osób, a także ile w tych oskarżeniach prawdy: Kamiński posługuje się starą metodą: „Nie mogę wszystkiego ujawniać z uwagi na tajemnicę państwową”. Kłamie. Niech ujawni wszystkie dokumenty, świadków i niech oni to potwierdzą. (http://wyborcza.pl/1,75398,20209256,byly-szef-abw-agencja-nie-rozpracowywala-nielegalnie-dziennikarzy.html?disableRedirects=true#ixzz4B7DLymcn ).

W rozmowie tej w jeszcze większym stopniu zwraca uwagę inne zdanie: Do końca roku służbę może opuścić nawet tysiąc funkcjonariuszy z wieloletnim doświadczeniem. Zlikwidowano delegaturę stołeczną. Kolejnych 200 funkcjonariuszy operacyjnych i śledczych mających chronić Warszawę podlega dalszemu „rozwibrowaniu”. Te nieprzemyślane poczynania znacznie osłabiają osłonę kontrwywiadowczą i antyterrorystyczną stolicy. Wydaje się ono nawet ważniejsze niż dyskusja o tym czy niektóre działania ABW w poprzednich ośmiu latach mogły być nielegalne czy nieetyczne.

System bezpieczeństwa wewnętrznego tworzy się latami. To misterna konstrukcja oparta na bardzo wyspecjalizowanych kadrach, precyzyjnie zdefiniowanych zadaniach, starannie dobranych współpracownikach w sposób maksymalnie bezpieczny prowadzonych we wrogich organizacjach. Na to nakłada się system analityczny i budowane długo i konsekwentnie wsparcie techniczne. Od miniaturowych urządzeń do rejestracji obrazu i dźwięku zacząwszy na wywiadzie elektronicznym skończywszy. Kierowanie tym systemem czy poszczególnymi jego ogniwami wymaga doświadczenia i silnej motywacji. Nie chcę twierdzić, że kadry we wszystkich służbach RP, w latach 2008-2015 były idealne. Ale był to okres kształtowania stabilnej sytuacji funkcjonariuszy, w której awans zależał od stażu i osiągnięć profesjonalistów, budujących swoją karierę zawodową w służbach specjalnych, a nie aparacie politycznym którejkolwiek z partii.

Na pytania zadawane mi przez różne osoby, czy widzę jakieś poważne zagrożenia dla Szczytu NATO czy Światowych Dni Młodzieży i wizyty Papieża Franciszka, odpowiadam że nie. Właśnie dlatego, że wiem iż Centrum Antyterrorystyczne było budowane od wielu lat, w spokoju, ze świadomością jakiego rodzaju zagrożenia Polski dotyczą. Wymiana kluczowych dla CAT osób – a myślę tu nie tylko o funkcjonariuszach bezpośrednio w nim zatrudnionych, ale także w jednostkach kooperujących i w logistyce – spowoduje, że to przekonanie stanie się błędne. A jakie mogą być skutki zaniedbań pokazują niedawne ofiary zamachów terrorystycznych we Francji i w Belgii. Odbudowa w pośpiechu, tzw. kontrwywiadowczych i antyterrorystycznych aktywów, kosztuje bez porównania więcej niż systematyczna praca i nie daje pewności co do szczelności systemu.

Usłyszeć można wiele plotek, że odpływ kadr w ABW ma się zamienić w zwiększony nabór do CBA i to ta ostatnia, zorientowana na zwalczanie przede wszystkim przestępczości gospodarczej służba ma być wiodąca. Może to i byłoby słuszne, ale pod warunkiem, że przepływ osób i zadań byłby przemyślany i dobrze zorganizowany. Tymczasem jest wiele znaków, że tak nie będzie. Jednym z nich są projekty dwóch zasadniczych dla służb specjalnych ustaw: antyterrorystycznej i tzw. „inwigilacyjnej”. Oba projekty pisane były wyraźnie w pośpiechu. Wielokrotnie zmieniane, poprawiane i przerabiane zarówno na etapie przez złożeniem do Sejmu, jak i później. Poziom ich niedopracowania i niechlujstwa pokazuje, że ich autorzy nie do końca rozumieją problem, który rozwiązywali i działali w pośpiechu wyraźnie na polityczne zamówienie. Świadczą o tym na przykład takie „wpadki” – z których później wycofywano się nerowo – jak częściowa likwidacja tajemnicy spowiedzi (w ustawie inwigilacyjnej) czy konsultowany pomysł o możliwości aresztowania na 14 dni bez pytania o zgodę Sądu (w ustawie antyterrorystycznej). A takich pomysłów i niedoprecyzowanych pojęć można w obu ustawach znaleźć nadal wiele.

Przesuwanie ciężaru zadań służb specjalnych z antyterroryzmu, kontrwywiadu i przestępczości zorganizowanej na wsparcie dla gospodarki rodzi wiele różnych obaw. Po pierwsze takie, że to nie służby specjalne znają się na reformowaniu gospodarki i popełnione przez nie błędy mogą odbywać się kosztem całkowicie legalnych i uzasadnionych ekonomicznie projektów. Nie można też mieć pewności, że zwiększone penalizowanie nadużyć gospodarczych rzeczywiście spowoduje zmniejszenie luki VAT-owskiej i ograniczenie przestępczości karuzelowej. Wręcz przeciwnie, może się okazać, że odchodzenie od gospodarki rynkowej i coraz silniejsze wiązanie przedsiębiorczośći z administracją państwową wywoła efekt odwrotny, bo działaniami policyjnymi nie da się odwrócić błędów polityki ekonomicznej. Wtedy może okazać się, że sfrustrowane służby zamiast skutecznie ścigać malwersantów zabiorą się za przeciwników politycznych i prywatne porachunki.

wegry podsluch 2

Źródło: Eötvös Károly Közpolitikai Intézet/Eötvös Károly Policy Institute/Facebook

Sygnały dotyczące wdrażania podobnego modelu na Węgrzech wydają się być wyłącznie zniechęcające. Rosnący wpływ służb państwowych na przedsiębiorczość nie służy nie tylko wzrostowi gospodarczemu, ale także walce z korupcją. W rankingach różnych międzynarodowych instytucji pozycja Węgier spada w obu kategoriach. Zresztą o tym, że węgierskie instytucje policyjne nie radzą sobie z tradycyjnie pojmowanym bezpieczeństwem świadczy też panika jaką w Budapeszcie wywołała fala uchodźców w 2015 roku i wojny prowadzone przez zorganizowane grupy przestępcze o kontrolę nad szlakami przemytniczymi przez ukraińsko-węgierską granicę. A z zupełną już kompromitacją graniczą takie zdarzenia jak wykrycie (8 czerwca) w jednym z węgierskich think tanków profesjonalnego urządzenia podsłuchowego (http://budapestbeacon.com/featured-articles/surveillance-bug-found-ngo-office/34878). I nie ma większego znaczenia, czy to urządzenie zostało założone przez same służby, czy przez kogokolwiek innego. Poczucie bezkarności, które prawdopodobnie ma ktoś kto ten podsłuch zainstalował, mówi samo za siebie.

Nie sposób uniknąć analogii pomiędzy tym węgierskim zdarzeniem, a aferą taśmową przetaczającą się przez Polskę na skutek „spisku kelnerów”. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że w przeciwieństwie do kelnerów, profesjonalne urządzenie zostało zainstalowane w siedzibie organizacji, której jednym z zadań jest obrona praw obywatelskich Węgrów. A miarą jej skuteczności są postępowania przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu.

Partia w Polsce rządząca często powołuje się na węgierski przykład. Gdyby przekształcenia służb specjalnych także miałyby być budowane na takich doświadczeniach, to z pewnością Polska szybko przestałaby być jednym z najbezpieczniejszych państw na świecie. A poczucie zagrożenia obywateli powodowałaby nie tylko przestępczość, ale i aktywność instytucji z nią walczących.

Reformy wymiaru sprawiedliwości :)

Szanowni Państwo,

Tekstami Adama Bodnara, Marcina Górskiego, Tomasza Krzyżanowskiego i Grzegorza Wiaderka rozpoczynamy nowy cykl w Liberte!: temat miesiąca. Zaczynamy dyskusją o reformie wymiaru sprawiedliwości.

Zapraszam do lektury.

Błażej Lenkowski

Co pewien czas powracają w debacie publicznej nawoływania do reform wymiaru sprawiedliwości oraz prawa karnego. Swoboda wypowiedzi na ten temat jest zwykle odwrotnie proporcjonalna do znajomości tematu. Wynika to być może z faktu, że w Polsce każdy zna się na prawie i działaniu sądów. Ostatnio debacie na ten temat dodała wigoru sprawa Amber Gold. Pojawiły się znów głosy nawołujące do surowszego karania czy też przywrócenia politycznej kontroli nad prokuraturą. Czy istotnie, więc wymiarowi sprawiedliwości potrzebne są zmiany, a jeżeli tak, to jakie? Przedstawię kilka tez stanowiących głos w tej dyskusji.

Przede wszystkim jakiekolwiek zmiany nie mogą być nagłe i nieprzemyślane. Mieliśmy w ostatnim dwudziestoleciu wiele przypadków wprowadzania nieprzemyślanych zmian w prawie i administracji je stosującej: np. spenalizowaliśmy posiadanie narkotyków, chociaż od wielu lat wiadomo, że nie jest to skuteczna metoda w walce z narkomanią, wprowadziliśmy też nieskuteczne przepisy „antydopalaczowe”. Naszym problemem jest pochopność.

Jakie zmiany – jak się wydaje – zasługują na (dłuższą!) refleksję? Poniżej przedstawiam kilka wybranych propozycji.

1.      Zmiana sposobu wyboru i kognicji Trybunału Konstytucyjnego

Trybunał Konstytucyjny nie może w trybie skargi konstytucyjnej badać zgodności aktów subkonstytucyjnych z innymi wzorcami normatywnymi niż Konstytucja RP. Należy umożliwić Trybunałowi badanie, w trybie skargi konstytucyjnej, zgodności ustaw z umowami międzynarodowymi, co wymaga zmiany art. 79 Konstytucji RP.

Należy również zapewnić transparentność procesu powoływania sędziów Trybunału Konstytucyjnego poprzez zwiększenie roli gremiów fachowych w tej procedurze. Być może głos decydujący należy oddać przedstawicielom sądownictwa oraz radom wydziałów prawa uniwersytetów. Jest irracjonalne, aby w kwestii fachowej decyzję podejmowali politycy, którzy nie mają kwalifikacji merytorycznych.

Należy także przywrócić Trybunałowi Konstytucyjnemu kompetencję do dokonywania powszechnie obowiązującej wykładni przepisów polskiego prawa. Obecna konstrukcja (orzeczeń zakresowych) jest niewystarczająca.

Być może również trzeba rozważyć przyznanie TK kognicji do stwierdzania w sprawach indywidualnych naruszeń praw fundamentalnych, niepolegających na kontroli konstytucyjności przepisów. Uchroniłoby to Polskę przed wieloma przegranymi w Europejskim Trybunale Praw Człowieka przyspieszając równocześnie „dochodzenie sprawiedliwości”, co ma istotne znaczenie wobec przewlekłości postępowań przed ETPCz. Wymagałoby to zwiększenia liczby sędziów TK.

2.      Uwypuklenie roli zasad w systemie prawa oraz silniejsze akcentowanie zasady ochrony praw fundamentalnych

Polscy prawnicy lekceważą zasady ogólne systemu prawa (np. zasadę proporcjonalności czy pewności prawa) jako źródła prawa. Zasady ogólne nie są w Polsce postrzegane jako mające walor normatywny. To samo dotyczy praw człowieka. System prawa bez kręgosłupa zasad ogólnych to teratoma.

Poważne traktowanie zasad ogólnych może pozwolić nam na uniknięcie pomysłów tak złych, jak np. karanie za posiadanie narkotyków.

3.      Zmiana systemu szkolenia i podnoszenia kwalifikacji zawodowych

Szkolenie adeptów zawodów prawniczych powinno ulec zmianie. Być może należy rozważyć rezygnację z obecnego systemu, opartego na kilkuletnim szkoleniu teoretycznym i praktycznym i rozważyć wariant polegający na tym, że absolwent prawa uzyskuje zatrudnienie (obowiązkowo!) u patrona, który po upływie 1 do 3 lat aplikacji (o charakterze wyłącznie praktycznym) wnioskuje o wpisanie aplikanta na listę adwokatów czy radców prawnych. Jeżeli w ocenie patrona aplikant nie daje gwarancji należytego wykonywania zawodu, ocena patrona mogłaby podlegać na wniosek aplikanta weryfikacji w postaci egzaminu przeprowadzanego przez komisję dającą gwarancję bezstronności.

System ustawicznego szkolenia osób wykonujących zawody prawnicze powinien ulec wzmocnieniu. W przypadku sędziów i prokuratorów wymaga to jednak nakładów ze środków publicznych, bez których nie można liczyć na zwiększenie jakości pracy wymiaru sprawiedliwości.

W toku szkolenia zawodowego należy też położyć większy nacisk na logikę prawniczą, znajomość praw człowieka i zasad ogólnych, a także na umiejętności „miękkie”.

4.      Zwiększenie liczby pracowników administracyjnych sądów i prokuratur

Bolączką sądów i prokuratur jest nie tyle nieodpowiednia do potrzeb liczba sędziów i prokuratorów, ile niewystarczająca liczba pracowników obsługi administracyjnej – asystentów sędziów i prokuratorów. Należy skończyć z mitem polegającym na tym, że można mieć sprawnie działający wymiar sprawiedliwości za niewielkie pieniądze. Asystenci powinni być dobrze opłacani.

5.      Rozszerzenie dostępu do pomocy prawnej z urzędu

Polska to stosunkowo zamożne państwo biednych obywateli. Zamożność nie powinna wyznaczać dostępu do sprawiedliwości. Pomoc prawną z urzędu powinna otrzymywać znacznie większa liczba obywateli. Należy także uczynić bardziej realnymi stawki wynagrodzenia za pomoc prawną świadczoną z urzędu. Dla przykładu, stawka 60 złotych za sprawę z zakresu prawa pracy jest równie absurdalna, jak stawka 7.200 złotych za prostą sprawę cywilną o zapłatę.

6.      Podniesienie wynagrodzeń sędziów

Stanowisko sędziego powinno być ukoronowaniem kariery zawodowej prawnika. Aby jednak tak było w rzeczywistości, wynagrodzenia sędziów muszą znacząco wzrosnąć, osiągając poziom (w przypadku Sądu Rejonowego) przynajmniej czterokrotności średniego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. Zarazem jednak liczba sędziów powinna ulec zredukowaniu, a zakres obowiązków (podkreślam: orzeczniczych, a nie administracyjnych) powinien zostać rozszerzony.

7.      Zwiększenie roli mediacji

Mediacje stanowią częstokroć lepszy, szybszy i tańszy sposób rozwiązywania sporów, niż prowadzenie postępowań sądowych w sprawach cywilnych i karnych. Należy zwiększyć środki na upowszechnianie mediacji.

8.      Zmiana ścieżki kariery zawodowej sędziów

Należy wprowadzić obowiązek posiadania określonego doświadczenia w zawodach prawniczych, jako kryterium dostępu do godności sędziego. Częstym problemem ujawniającym się w sądach jest brak elementarnej wiedzy sędziów o realiach życia społecznego i gospodarczego, a także ich brak doświadczenia życiowego. Nie może sądzić sporów gospodarczych sędzia, który sam nigdy nie prowadził firmy.

Należy też raz na zawsze porzucić powracające pomysły dotyczące ograniczenia immunitetów sędziów i prokuratorów oraz wprowadzenia odpowiedzialności materialnej za podejmowane decyzje. Takie niedorzeczne rozwiązania to prosta droga do eliminacji niezawisłości sędziowskiej i niezależności prokuratorów, a w konsekwencji do państwa totalitarnego.

9.      Ograniczenie dostępu do zawodów adwokatów i radców prawnych

Młodzi adwokaci i radcowie prawni coraz częściej narzekają na brak pracy. Powoduje to niebezpieczny wyścig konkurencyjny kosztem jakości świadczonych usług. O ile nie jest to społecznie niebezpieczne w profesji fryzjera czy taksówkarza, o tyle w przypadków pełnomocników procesowych rodzi ryzyko dla klientów. Dalsze zwiększanie liczby adwokatów i radców prawnych, choć zdobywające poklask (wynikający ze spadku cen usług), będzie prowadzić do szkodzenia klientom. Niebezpieczny jest prawnik, którego nie stać na zakup komentarzy czy oprogramowania prawniczego.

10.  Zwiększenie roli ekspertów w stanowieniu prawa

Proces stanowienia prawa powinien zostać sprofesjonalizowany. Posłowie i senatorowie powinni wykazywać większą pokorę wobec autorytetów opartych nie na politycznym nadaniu, ale na fundamencie wiedzy. Przebieg posiedzeń komisji sejmowych pokazuje całkowite lekceważenie roli ekspertów w stanowieniu prawa.

***

Przedstawione pomysły nie aspirują do roli remedium na wszystkie bolączki wymiaru sprawiedliwości. Są natomiast sugestiami pochodzącymi od osoby łączącej refleksję teoretyczną nad prawem z doświadczeniem praktycznym w jego stosowaniu. Zachęcam do dyskusji, krytyki i przedstawiania alternatywnych i konkurencyjnych pomysłów.

Czy i co zmienić w polskim wymiarze sprawiedliwości? :)

Szanowni Państwo,

Tekstami Adama Bodnara, Marcina Górskiego, Tomasza Krzyżanowskiego i Grzegorza Wiaderka rozpoczynamy nowy cykl w Liberte!: temat miesiąca. Zaczynamy dyskusją o reformie wymiaru sprawiedliwości.

Zapraszam do lektury.

Błażej Lenkowski

Narzekanie na wymiar sprawiedliwości stało się jedną z ulubionych dyscyplin wielu komentatorów w ostatnich latach, miesiącach, tygodniach. Podobnie jak opowiadania o reformowaniu systemu wymiaru sprawiedliwości przez kolejnych polityków bardziej lub mniej zainteresowanych tematem. Przyznać trzeba uczciwie, że problemy dotyczące efektywności oraz sprawności wymiaru sprawiedliwości są poważne i stanowią jedną z barier rozwoju Polski. Z tego powszechnego narzekania i wołania o reformy jednak jak dotychczas niewiele konkretnego wynika.

Nie uważam, by gromkie nawoływanie do radykalnych zmian było bardzo skuteczne. Bardziej wierzę w rzetelną analizę, poprawną diagnozę oraz zmiany – niekoniecznie efektowne – ale dokonywane konsekwentnie „krok po kroku” w perspektywie wieloletniej. Podobnie mam ograniczoną wiarę w sprawczą moc szybkich zmian prawnych, w szczególności dokonywanych „na szybko” w obliczu głośnych medialnych wydarzeń. O zmiany w prawie najłatwiej wołać. Muszą być one jednak dokonywane z odpowiednim namysłem i z rzetelną analizą funkcjonującego prawa, oceną efektywności proponowanych rozwiązań, oceną wprowadzanych wcześniej zmian. A tego brakuje. Zdecydowanie brak również pogłębionych diagnoz i rozwiniętych studiów nad wymiarem sprawiedliwości. Wiąże się to tak z brakiem silnych instytucji badawczych zajmujących się wymiarem sprawiedliwości, jak też brakiem po stronie rządzących rzeczywistego zapotrzebowania na taką wiedzę. Warto zwrócić uwagę jak rzadko prezentacje projektów reform zawierają rzetelną analizę i ocenę poprzednich działań naprawczych, poprzednich reform i analizę już funkcjonującego prawa. Pamiętać trzeba, że w tak skomplikowanym mechanizmie, jakim jest wymiar sprawiedliwości nie ma łatwych, dających szybki efekt rozwiązań. Jeżeli np. dokonamy istotnych zmian w systemie edukacji kadr wymiaru sprawiedliwości, pierwsze efekty tego będą widoczne najwcześniej za kilka lat. Z drugiej strony realizowane w ostatnich kilku latach projekty, w ramach których starano się poprawić sprawność sądownictwa poprzez konkretne i praktyczne rozwiązania wprowadzane przez poszczególne sądy czy sędziów wskazują, jak wiele można osiągnąć bez radykalnych zmian, ale poprzez wykorzystanie dobrych praktyk oraz wiedzy i rozwiązań wynikających z nauk o zarządzaniu.

W ostatnich tygodniach powraca temat nadzoru administracyjnego nad sądownictwem powszechnym dzieląc mocno środowisko prawnicze. Dyskusja jednak przeradza się w plebiscyt: jesteś za czy przeciw nadzorowi ministra sprawiedliwości. A odpowiedź nie jest taka prosta. Można sobie wyobrazić różne modele nadzoru. Zanim jednak podejmie się realną dyskusję, a tym bardziej dokona jakichkolwiek rozstrzygnięć trzeba przeprowadzić bardzo rzetelną analizę organizacyjną i finansową. Sprawdzić trzeba wszelkie konsekwencje zmian w tej dziedzinie, skalę koniecznych do zaangażowania środków finansowych, doświadczenia innych krajów, ryzyka z tym związane itd. Tu znów się kłania się brak rozwiniętych studiów nad wymiarem sprawiedliwości, które dostarczyłyby poważnych argumentów oraz „dowodów” w tej dyskusji. Przy czym przy debatach na temat nadzoru mniej mnie interesuje podnoszony często problem zagrożeń dla niezawisłości sędziowskiej, bo tak naprawdę niezawisłość zależy w największej mierze od etyki i charakteru poszczególnych sędziów. Bardziej interesujące wydaje się to czy ten nadzór będzie skuteczny, czy będzie stanowił wsparcie dla kadr sądowych i czy będzie efektywnie wpływał na poprawne działanie wymiaru sprawiedliwości. Uważam obecną dyskusję nad nadzorem wymiaru sprawiedliwości za mało pożyteczną, bowiem problem ten, póki co, jest rozstrzygnięty i nie widać jakichkolwiek sygnałów otwartości na zmiany w tym zakresie. Wygłaszanie więc nawet najbardziej stanowczych postulatów w tej dziedzinie nie ma dużego praktycznego znaczenia.

Kolejny problem – to problem komunikacji pomiędzy władzami. Obserwując dyskusję publiczną widać wyraźnie, że wszystkie trzy władze mówią różnymi językami i raczej słabo się słuchają. Z jednej strony władza ustawodawcza i wykonawcza nie odpowiada w poważny sposób na postulaty zgłaszane przez środowiska zawodowe związane w wymiarem sprawiedliwości. Z drugiej strony niektórzy z reprezentantów tych środowisk formułują w ten sposób swoje postulaty, iż na końcu powstaje wrażenie, że chodzi głównie o pieniądze. Tak oceniam m.in. słynne „dni bez wokandy”, które na administracji rządowej nie wywołują żadnego wrażenia, a dla konkretnych ludzi mających swoje sprawy w sądach stanowią poważne utrudnienie. Z obu stron tej trudnej dyskusji słyszymy często głosy zupełnie zbędnie ocierające się o obrażanie drugiej strony. Sam brałem udział w kilku takich dyskusjach, w których wylewano żale i pretensje w bardzo ostrym tonie, ale tylko we własnym gronie. Skutek tego oczywiście jest żaden. Problem komunikacji to jest też problem form obecności sędziów i prokuratorów w debacie publicznej. Trudno sobie wyobrazić sędziów i prokuratorów bywających często w różnych stacjach telewizyjnych i radiowych jak to mają w zwyczaju politycy. Trzeba tu wypracować dobre narzędzia wzajemnej komunikacji oraz otwartości na dyskusję i argumenty.

Myślę też, że przed środowiskiem sędziowskim i prokuratorskim stoi poważne wyzwanie dotyczące problemu odpowiedzialności reprezentantów tych profesji za złą pracę i rażące błędy. Zbyt często powstaje w odbierze społecznym wrażenie fałszywie rozumianej korporacyjnej solidarności. Pokazanie realnej chęci do autorefleksji i eliminowania z zawodu osób, które do niego ewidentnie się nie nadają pozwoli wzmacniać autorytet sędziów i prokuratorów.

Istotnym problemem jest zaplecze eksperckie wymiaru sprawiedliwości. Widać to w szczególności w skomplikowanych sprawach o charakterze gospodarczym. Biegli to w powszechnej opinii wielu komentatorów jedna z największych słabości polskiego wymiaru sprawiedliwości. Widać tu słabe interakcje ze środowiskiem naukowym i eksperckim, co jest problemem nie tylko trzeciej władzy, ale też pozostałych dwóch. Reformy w tym zakresie powinny być rzeczywiście istotne i głębokie. Bliskie są mi postulaty wskazujące na sensowność utworzenia większej liczby instytucji badawczych wyspecjalizowanych w obsłudze eksperckiej wymiaru sprawiedliwości.

W dyskusjach nad zmianami w wymiarze sprawiedliwości za mało obecny jest głos tych najważniejszych, czyli tzw. „użytkowników wymiaru sprawiedliwości” – ludzi, którzy przychodzą do sądu, by rozstrzygać swoje ważne życiowe sprawy. Brałem kiedyś udział w ciekawej dyskusji na temat sądownictwa, w której jeden z sędziów w emocjonalnym wystąpieniu powiedział, że jego nie interesuje, jakie zdanie o jego pracy ma jakakolwiek władza, interesuje go tylko to, co o jego pracy sądzi społeczeństwo przychodzące do sądu. Ta niewątpliwie chwalebna deklaracja bardzo mnie zaciekawiła. W czasie przerwy zapytałem owego sędziego, w jaki to sposób dowiaduje się, co o jego pracy sądzi społeczeństwo, jakie narzędzia stosuje, by pozyskać tą ciekawą wiedzę. Niestety okazało się, że sędzia – mimo szczerych chęci nie ma nic do powiedzenia. Sądownictwo i prokuratura powinny być otwarte na to, jak są oceniane przez obywateli. W niczym to nie uchybia ich niezawisłości i niezależności, a mogłoby pomóc dowiedzieć się jak jest postrzegane, jak obywatele rozumieją to, co się dzieje na salach sądowych czy w pokojach prokuratorskich, jakie są tu problemy, co można by poprawić, czasem bardzo prostymi środkami. Zdecydowanie więc powinno być więcej takich badań, a te które są powinny być uważnie studiowane przez sędziów, sądy i instytucje odpowiedzialne za wymiar sprawiedliwości.

Tekst obejmuje poglądy autora, nie reprezentuje stanowiska INPRIS.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję