“Narody nie mogą istnieć bez mitów” – wywiad z Markiem Migalskim :)

O narodach, kulisach procesów narodotwórczych oraz tym czym powinien być naród obecnie, prof. Marek Migalski opowiada Wojciechowi Marczewskiemu z L!

Wojciech Marczewski: Kiedy powstali Polacy?

Marek Migalski: Większość narodów kształtowała się od końca XVIII do początku XX wieku. My akurat należymy do tych narodów, które uważane są za troszkę starsze. Tak twierdzą etnosymboliści, którzy twierdzą, że narody kształtowały się z etni, czyli małych, zazwyczaj elitarnych grup etnicznych, te następnie rozszerzyły się na resztę społeczeństwa, czyniąc zeń naród. Takie narody jak Francuzi czy Polacy są tutaj uważane za wywodzące się z etni starszych. Etnosymboliści mogliby więc mówić może o XVI czy XVII wieku, choć ja uważam inaczej. Przypomnijmy bowiem, że do połowy XVIII wieku Polacy wybierali sobie na swoich królów Czechów, Węgrów, Szwedów czy Francuzów. Nikogo to nie dziwiło. Dziś byłoby to oczywiście nie do pomyślenia. Powstanie narodu nie było też losowym wydarzeniem. Ten proces zbiegł się z upowszechnieniem służby wojskowej, procesami gospodarczymi, powstaniem państwowej edukacji i kodyfikacją prawa i języka.

Wojciech Marczewski: Wspomniał Pan o etnosymbolistach. Jeden z nich, Anthony D. Smith, opisuje dwa rodzaje etni. Pozioma, arystokratyczna, taka jak w Polsce oraz stojące w kontrze do niej etnie pionowe, które wykształciły się w sposób bardziej demokratyczny i sztuczny, na podstawie podziałów lingwistycznych i religijnych. Czy można mówić o powstaniu narodu już wówczas gdy wytworzy się etnia, czy dopiero gdy rozszerzy się na całe społeczeństwo?

Marek Migalski: Proces demokratyzacji jest niezbędny do mówienia o narodach. Jeśli sięgniemy wstecz i pomyślimy o jakichkolwiek narodach kilkaset lat temu, to poczucie jakiejkolwiek tożsamości narodowej tyczyło się jedynie absolutnej elity, Smith określa te elity właśnie etnią poziomą. Nie można sobie wyobrazić, że istnieje naród, do którego członkostwa nie poczuwają się masy. Takie procesy jak demokratyzacja, urbanizacja, industrializacja, powszechna edukacja i obowiązkowa służba wojskowa kształtowały narody.

Wojciech Marczewski: Na myśl przychodzą polscy pozytywiści, ale czy udało im się stworzyć naród, czy jednak naród rozumiany w ten całościowy sposób powstał nieco później? W swojej książce sugeruje Pan, że miało to miejsce dopiero po II wojnie światowej.

Marek Migalski: Zwłaszcza w odniesieniu do chłopów. Rzeczywiście stawiam taką tezę, w oparciu o pamiętniki Witosa, którego naprawdę trudno posądzić o antychłopskość. Otóż on pisze, że jeszcze w czasie Wielkiej Wojny „Chłopi bali się Polski niesłychanie”. Może zabrzmi to paradoksalnie, czy nawet szokująco, ale chłopów Polakami uczynili dopiero Hitler i Stalin. Zwłaszcza Hitler, który potraktował ich jako Polaków. Chłopi do tego momentu, gdy nie byli mordowani i represjonowani jako Polacy, mieli jedynie tożsamość klasową i lokalną.

Wojciech Marczewski: Chciałbym jeszcze wspomnieć o jednym z najbardziej wpływowych teoretyków – Erneście Renanie. Renan wprowadził teorię codziennego plebiscytu, według której być albo nie być narodu zależy od codziennych decyzji ludzi.

Marek Migalski: Tak jest. Również podzielam tę koncepcję. Zakłada ona, że naród się stwarza, że nie jest fenomenem statycznym, danym raz na zawsze i istniejącym od zawsze. Renan w tym swoim aforyzmie pokazał, że naród stwarza się każdego dnia w procesach politycznych i społecznych, a nie jest bytem samodzielnym i obiektywnym. W kontrze do tego subiektywistycznego postrzegania narodu stoi właśnie szkoła obiektywistyczna. Zakłada ona, że naród to jest jakaś grupa społeczna, która charakteryzuje się rasą, językiem, terytorium czy religią, i jest bytem obiektywnym i odwiecznym.

Wojciech Marczewski: Ale to już mówimy o naprawdę starych niemieckich teoriach.

Marek Migalski: Tak i dziś wiemy, że tak nie jest. O istnieniu narodu, jak w teorii Renana i polskim hymnie, decydują ci, którzy jeszcze żyją. O tym, czy naród istnieje, czy nie, decydują ludzie, którzy chcą bądź nie chcą do niego przynależeć. Wcześniej narody były zwyczajnie niepotrzebne. Przed nastaniem kapitalizmu, gospodarka rolna nie wymagała takiej kooperacji, nie wymagała koncentracji w takich miastach jak Łódź, w której dziś jesteśmy. Gdy ci wieśniacy z całej Polski przyjeżdżali do Łodzi, to mówili różnymi językami czy dialektami. Dlatego była konieczność kodyfikacji języka. Gdy mieszkali u siebie na wsi, to byli tamtejszymi. Tym samym, przyjeżdżając tutaj, utracili swoją poprzednią tożsamość. Byli więc chłonni, potrzebowali przyjęcia nowej tożsamości, która mogłaby wypełnić tę próżnię aksjologiczną, w której się znaleźli. Nacjonalizm wychodził naprzeciw tej potrzebie.

Wojciech Marczewski: W ramach swojego plebiscytu Renan zakłada jeszcze dwie podstawowe cechy narodów. Po pierwsze zapomnienie.

Marek Migalski: Jako konieczny warunek.

Wojciech Marczewski: On przytoczył przykład bodajże Burgundczyków. Nikt z Île-de-France nie ma dziś pretensji do Burgundczyków za wydanie Joanny d’Arc. Tak samo my na Mazowszu nie mamy pretensji do Wielkopolan za podboje Mieszka. Więc po pierwsze zapominamy poprzednie identyfikacje i waśnie, po drugie chcemy wspólnie iść dalej i tworzyć wspólnotę.

Marek Migalski: Do tego dochodzi jeszcze kwestia mitotwórstwa. Każdy naród musi zapomnieć o tym, co było negatywne, ale musi również wytworzyć mity. Zarówno na temat swojej przeszłości, tego kim byli, od kogo się wywodzą, jak i przyszłości, czyli ku czemu dążą. Narody nie mogą istnieć bez mitów. Każdy naród żyje w jakimś poczuciu swojej niewinności, świętości, wyjątkowości.

Wojciech Marczewski: Wyrządzonej krzywdy.

Marek Migalski: Dokładnie. Zarazem jest bardzo mało narodów, które przyznają się do krzywd przezeń wyrządzonych. Dziś podobno staramy się to robić, ale proszę sobie przypomnieć, z jakim kłopotem Polacy przyznają się, że to oni zamordowali Żydów w Jedwabnem, czy w jak krwawy sposób tłumiliśmy powstania kozackie. Jest jednak kilka narodów, które dobrze się z tym uporały. Ja wiem, że to teraz jest niepopularne, ale Niemcy są najlepszym przykładem narodu, który rozliczył się ze swoją przeszłością, przepracował swoją historię i który naprawdę wie, za co ma się wstydzić. W przeciwieństwie do Anglików, Francuzów czy Amerykanów. Chociaż Amerykanie teraz bardziej przerabiają własną, wewnętrzną historię.

Wojciech Marczewski: Ameryka jest narodem, który kształtował się z wielu różniący się od siebie narodowości i grup etnicznych. Jest to odosobniony przypadek?

Marek Migalski: To jest właśnie klasyczny przykład tego, jak robi się narody. Zapytał mnie Pan, kiedy powstali Polacy. Wydaje mi się, że pierwsi Amerykanie powstali w tym samym momencie, czyli pod koniec XVIII wieku. Z tym że oni mieli pełną świadomość tego, jak sztuczny jest to proces. Oni oparli swoją tożsamość o ideę. To jest naród zbudowany na idei. Na sprzeciwie wobec metropolii, na wolności, na demokracji, ale przede wszystkim na konstytucji, która gwarantuje wszelkie inne swobody. Oni wiedząc, jak bardzo różnią się religijnie, etnicznie czy rasowo, zrozumieli, że trzeba znaleźć mity, które będą ich jednoczyć. Jednym z tych mitów jest właśnie konstytucja i dlatego jest dla nich taką świętością. Konstytucja jest fundamentem nie tylko kraju, ale i narodu. To gwarantuje też jej stałość, gdyby z niej zrezygnowali, to wyciągnęliby sobie jeden z fundamentów własnego narodu.

Wojciech Marczewski: Z drugiej strony mamy ideę wolności, której miejsce w micie narodowym USA utrudnia dyskusje o jej stanie faktycznym. W wielu aspektach w USA wolności bardzo brakuje. Przyznanie tego oznaczałoby posypanie się idei narodu.

Marek Migalski: Mają też absolutne poczucie wyjątkowości i misyjności, oni są tym rozświetlonym miastem na wzgórzu i sami ulegli tym mitom. Jak się zapyta Amerykanów, to oni naprawdę uważają, że są państwem, w którym żyje się dziś najlepiej na świecie, że to jest zwieńczenie historii, że współczesna Ameryka jest najlepszym państwem w historii. Do nich nie przemawiają argumenty dotyczące długości życia, nierówności, ubóstwa.

Wojciech Marczewski: HDI czyli wskaźnik rozwoju społecznego mają na poziomie Polski.

Marek Migalski: Naprawdę?!

Wojciech Marczewski: Przy uwzględnieniu nierówności społecznych.

Marek Migalski: Pod niektórymi względami Stany naprawdę są państwem Trzeciego Świata.

Wojciech Marczewski: Z paskiem Gucci.

Marek Migalski: Oraz ze spadającą długością życia, uzależnieniem od opioidów, milionami bezdomnych, fatalną służbą zdrowia, oraz jedną czwartą wszystkich osadzonych na świecie, włączając w to Chiny, Indie i wszystkie dyktatury na globie.

Wojciech Marczewski: Chciałbym przejść teraz do Ukrainy. Ukraina jest dziś świetnym studium przypadku powstawania narodów. Wydaje mi się, że do 2014 trudno mówić o spójnym narodzie ukraińskim. Na pewno na wschód od Dniepru.

Marek Migalski: Zaznaczając, że nie jestem specem od Ukrainy, to rzeczywiście ja również mam takie wrażenie. Po pierwsze, przed 2014 było to społeczeństwo dwujęzyczne. Oczywiście, to samo w sobie nie stanowi problemu. Kanadyjczycy mówią dwoma językami, Belgowie trzema, a Szwajcarzy aż czterema, jednak taka sytuacja zawsze zmusza do refleksji, czy na pewno mamy do czynienia z narodem. Po drugie, na wschodzie część ludzi miała tożsamość sowiecką. Uważali, że są tak naprawdę porzuconymi sierotami po Związku Radzieckim, nie czuli się ani Rosjanami, ani Ukraińcami tylko po prostu byłymi obywatelami ZSRR. Pewna część mieszkańców wschodniej Ukrainy naprawdę nie czuła się Ukraińcami i nie czuła się lojalna wobec państwa ukraińskiego. Rzeczywiście można powiedzieć, że paradoksalnie działania Putina tworzą dziś ten naród.

Wojciech Marczewski: Czyli Hitler stworzył Polaków, Putin tworzy Ukraińców.

Marek Migalski: Pięknie powiedziane. Szkoda, że to Pan sformułował ten parodoksik, a nie ja. Zazdroszczę.

Wojciech Marczewski: Narodowość ukraińska ma jeszcze drugi aspekt, ważny zwłaszcza dla nas, Polaków. Dziś Polacy zachowują się wspaniale i niosą ogromną pomoc dla Ukrainy i Ukraińców. Pojawia się tu spory dylemat, bo tożsamość ukraińska, czy zachodnio-ukraińska, która dziś poszerza się o mieszkańców lewego brzegu Dniepru, została stworzona vis-à-vis polskości, jest historycznie antypolska, to co definiuje Ukraińca to to, że nie jest Polakiem. Pytanie, czy to może się zmienić?

Marek Migalski: Trzeba będzie bardzo uważać, bo wydarzenia, których jesteśmy dziś świadkami, mogą zafunkcjonować bardzo trwałymi procesami, ale mogą się też cofnąć. W historii wielokrotnie widzieliśmy takie rzeczy. Rzeczywiście jest tak, że ta zachodnia ukraińskość była kształtowana w opozycji do Polaków i dzisiejsze zachowanie Polaków i państwa polskiego, faktycznie zmienia perspektywę. Ja na początku konfliktu zbadałem nawet wzajemne nastroje. Była bardzo duża dysproporcja między podejściem Polaków do Ukraińców i Ukraińców do Polaków. 90% Ukraińców wyrażało absolutną sympatię wobec Polaków, natomiast wśród Polaków jedna trzecia stwierdziła, że ma do Ukraińców sympatię, jedna trzecia stosunek ambiwalentny, a jedna trzecia negatywne podejście. To jest bardzo duża dysproporcja. Ja z resztą wtedy przewidywałem, na całe szczęście na razie błędnie, że będziemy obserwować rosnącą niechęć Polaków do Ukraińców.

Wojciech Marczewski: Czy pomoc części Polaków nie jest umotywowana bardziej niechęcią do Rosji niż altruizmem i troską o Ukrainę?

Marek Migalski: Tego nie wiem, ja przyjąłem dwie rodziny ukraińskie i w moim wypadku nie było to zachowanie antyrosyjskie, ale mam świadomość, że nie jestem metrem z Sèvres polskości.

Wojciech Marczewski: Nasza niechęć do Ukraińców była spowodowana kultem UPA. Czy ten kult nie wynika trochę z braku alternatywy? Ukraińcy nie mieli innych bohaterów, do których mogliby się odwoływać. Dziś tacy bohaterowie się pojawiają, jest Wyspa Węży, jest Duch Kijowa, jest sam Zełenski. Czy ta na nowo kreująca się tożsamość może odciąć się od UPA, czy jest to tak głęboko zakorzenione, że są to płonne nadzieje?

Marek Migalski: Co warto zaznaczyć te dwa mity, o których Pan wspomniał, są też całkowicie zmyślone. Duch Kijowa to zwyczajna bajka, natomiast mit obrońców Wyspy Węży jest dokładnie tym – mitem. Ci żołnierze po tym, jak powiedzieli brzydkie słowo, po prostu się poddali. Ja ich oczywiście nie potępiam, bo jestem większym tchórzem niż oni i prawdopodobnie nawet nie zdążyłbym rzucić mięsem tylko od razu bym się poddał. Pragnę jedynie zaznaczyć, że na tym micie można zbudować właśnie nową tożsamość, nowych bohaterów. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby Banderę zastąpili obrońcy Wyspy Węży. Ja uważam, że to jest historyczny moment i nie możemy go zaprzepaścić. Warto wykorzystać ten straszny konflikt do przemyślenia rachunku krzywd po obu stronach i zbudowania czegoś, co może nam na trwałe zapewnić bezpieczeństwo.

Wojciech Marczewski: À propos bezpieczeństwa, jest Pan europejskim federalistą?

Marek Migalski: Jeśli definiować to tak, że chciałbym zaniku granic na rzecz wzmacniania kontynentalnej tożsamości europejskiej, to tak. Chciałbym też tutaj zaznaczyć, że ta szalona idea, że granice państw muszą pokrywać się z granicami występowania narodów, ma dopiero sto lat. To jest koncepcja Wilsona i jest to koncepcja, i mówię to z całą mocą, zbrodnicza. Za wszystkie czystki etniczne i miliony zmarłych w wojnach trzeba oskarżyć Wilsona i jego naśladowców.

Wojciech Marczewski: Massimo d’Azeglio, jeden z ojców zjednoczonej Italii powiedział „Stworzyliśmy Włochy, teraz musimy stworzyć Włochów”. Czy musimy najpierw stworzyć Europę, żeby stworzyć Europejczyków?

Marek Migalski: Tak. Ja uważam, że to państwo stwarza narody, a nie odwrotnie, wobec czego, żeby stworzyć Europejczyków, trzeba wykorzystywać narzędzia paneuropejskie do tworzenia tej tożsamości. To już się dzieje, tyle tylko, że te działania są mało skuteczne. Gdy dziś patrzymy na tożsamości, gdy zapytamy milionów Europejczyków, kim się czują, to naprawdę zdecydowana mniejszość powie, że na pierwszym miejscu czują się Europejczykami. Tak się dzieje nie dlatego, że tożsamości narodowe są tak fantastyczne, tylko po prostu państwa działają od kilkudziesięciu czy kilkuset lat na rzecz tego, żeby wytwarzać w nas te tożsamości. Przy pomocy narzędzi państwowych bądź ponadpaństwowych można budować te tożsamości, oczywiście z mniejszym lub większym sukcesem. Związek Radziecki stworzył tożsamość sowiecką, Czechosłowacja czechosłowacką, Jugosławia jugosłowiańską. Jednak z drugiej strony USA zbudowała tożsamość amerykańską, Francja francuską, Włochy włoską. Warto również zaznaczyć, że te nieudane próby też nie były kompletną porażką. W Czechach w dalszym ciągu są osoby utożsamiające się z ideą Czechosłowacji, a jak już mówiliśmy, we wschodniej Ukrainie dalej mieliśmy do czynienia z tożsamością sowiecką.

Wojciech Marczewski: Czyli jest to możliwe?

Marek Migalski: Jest to możliwe, chociaż jak widać, jest to bardzo trudne i najpierw trzeba mieć odpowiednie narzędzia. Z tym że państwa członkowskie nie są tym zainteresowane, bo chcą, żeby ich obywatele byli przede wszystkim lojalni wobec nich. Dlatego nawet te państwa, które są rdzeniem Unii, wcale nie są zachwycone tym, że instytucje paneuropejskie działają na rzecz budowania nowej tożsamości.

Wojciech Marczewski: Wróćmy na chwile do Renana i potrzeby zapomnienia. Czy wytworzenie tożsamości paneuropejskiej wymagałoby zapomnienia o lądowaniu w Normandii, o powstaniu warszawskim, o bitwie nad Sommą?

Marek Migalski: Trochę tak. Na pewno wybaczenia, zdystansowania się i mitologizacji. To mniej więcej tak jak walki między Bretończykami a Normanami. Żeby wytworzyć taką szerszą tożsamość, trzeba w jakimś sensie zapomnieć, ale przede wszystkim wybaczyć, zrozumieć, że te historie nie powinny być najważniejsze w naszych dzisiejszych stosunkach. Musimy starać się, aby tego typu tożsamość była silniejsza niż przeszłość, która nas dzieliła.

Wojciech Marczewski: Jednak to zapominanie w wypadku Francji trwało wieki. Bylibyśmy w stanie w ciągu kilku dekad dokonać czegoś podobnego?

Marek Migalski: Po pierwsze nie uważam, że setki lat. Tak naprawdę to się zaczęło od Napoleona i skończyło się sukcesem po kilkudziesięciu latach. Widziałem kiedyś dane, że w armii napoleońskiej jedynie 4% rekrutów mówiło po francusku, cała reszta posługiwała się językami regionalnych, a już w połowie XIX wieku możemy absolutnie mówić o narodzie francuskim. To nie wymaga setek lat, chociaż faktycznie musielibyśmy pracować całe dekady. Co więcej, pewne uniformizujące procesy zachodzą bez względu na wolę polityczną. Wspólność językowa pod postacią angielskiego, czy możliwość swobodnej podróży to rzeczy, które budują takie tożsamości. Ja sam od początku wojny mam poczucie jakiejś antropologicznej tożsamości i solidarności z innymi obywatelami państw europejskich, również z Ukraińcami. Gdy patrzę na braci Kliczków czy na Zełenskiego i jego żonę, to mam wrażenie, że to są ludzie, którzy mogliby mieszkać obok mnie, mogliby być moimi znajomymi. Mówił Pan, że to Putin tworzy Ukraińców. Otóż być może ta agresja rosyjska stworzy również nas, Europejczyków. Liczę na to, że w obliczu tej rosyjskiej dzikość poczujemy nagle, że coś nas łączy, że nasza tożsamość z Czechami, Szwedami czy Portugalczykami jest o wiele większa, niż do tej pory sądziliśmy.

Wojciech Marczewski: Jest to też sprawdzian z troski o idee, które wyznajemy jako Europejczycy.

Marek Migalski: Prawda? Podróżując w czasie wakacji po Europie miałem właśnie poczucie, że jestem u siebie, że to jest mój dom. Niezależnie czy jestem we Włoszech, w Polsce czy we Francji miałem poczucie, że razem lubimy napić się wina, podyskutować o sztuce i akceptujemy, chociażby to, że obok dwóch facetów idzie za rękę. Wyobrażam sobie, że taki wieczór wyglądałby zupełnie inaczej, gdybym był w Permie czy Irkucku. Tam nie mógłbym zobaczyć tych dwóch mężczyzn, raczej piłbym tanią wódkę niż wino, a po wódce raczej wdałbym się w bijatykę, niż radował fiestą. Uważam więc, że jest dziś szansa na wytworzenie jakiejś tożsamości europejskiej, czyli, przepraszam za określenie, narodu europejskiego.

Wojciech Marczewski: Renana mamy z głowy, ale chciałbym znowu zahaczyć o Smitha. Pozioma etnia paneuropejska po prostu nie istnieje. Możliwe, że niegdyś europejska arystokracja mogła pełnić taką rolę, ale zostało to zaprzepaszczone. Narody, które kształtowały się z etni pionowych, tworzyły się jednak zazwyczaj wzdłuż linii językowych czy religijnych. To nie problem?

Marek Migalski: Możliwe, ale biorąc pod uwagę, że jesteśmy coraz bardziej zlaicyzowani, to ten element religijny coraz mniej nas łączy. Jedność w ateizmie, albo w świeckości czy humanizmie, żeby nie być tak ostrym. A druga rzecz to język, o którym też mówiliśmy. To również zaczyna nas spajać. Dziś naturalne jest, że jeśli pójdzie Pan do restauracji w Hiszpanii, to dogada się Pan po angielsku. Chociaż może Hiszpania nie jest akurat najlepszym przykładem.

Wojciech Marczewski: Nie daj bóg we Francji.

Marek Migalski: To już w ogóle tragiczny przykład. Żarty żartami, niemniej dla nas jest to już naturalne, że poza naszymi, można powiedzieć dialektami, czyli językami narodowymi, posługujemy się też dzisiejszą lingua franca, czyli angielskim. To też byłaby szansa na budowanie wspólnej tożsamości.

Wojciech Marczewski: Na koniec chciałbym wrócić do Polski. Rozpętał Pan sporą burzę swoim twittem o Idze Świątek.

Marek Migalski: (śmiech) Zazwyczaj domyślam się jakie reakcje wywołają moje twitty, ale powiem szczerze, że takiej burzy nie spodziewałem. Przypominam, że on nie był w żadnej mierze krytyką Igi Świątek, chociaż faktycznie był nieco prowokacyjny. Zapytałem w nim Polaków: Z czego się cieszą? Jakie mają prawo do sukcesu Igi? Przecież ona nie ma z nimi nic wspólnego, poza tym, że mówi tym samym językiem co oni, z tym że lepiej niż większość z nich. Nagle się okazało, że się mylę, że nie, że Iga jest ich. To świetnie pokazuje, że sport jest jednym z kluczowych elementów tworzących narody i nie da się przecenić jego roli. Dlatego państwa narodowe tak wiele wagi przywiązują do rywalizacji międzynarodowych. Notabene samo słowo „międzynarodowe” jest tu mylące, bo jednak jest to rywalizacja międzypaństwowa, co więcej ma ono zaledwie dwieście lat i zostało wymyślone przez Benthama. Rzeczywiście wygląda na to, że dotknąłem świętości i dlatego też reakcja Polaków była tak alergiczna. Powiedzmy szczerze, gdyby im zabrać Igę to byliby już trochę mniej Polakami.

Wojciech Marczewski: Nie mówiąc o Lewandowskim.

Marek Migalski: Lewandowskiego to już w ogóle. Jeśli Niemcy, zgodnie z wizją Kaczyńskiego, chcieliby wykorzenić polskość, powinni byli zatrzymać u siebie Lewandowskiego na stałe, dać mu obywatelstwo, ściągnąć do reprezentacji.

Wojciech Marczewski: Czyli Barcelona, kupując Lewandowskiego, uratowała naród polski?

Marek Migalski: No wychodzi na to, że ten transfer był dla przetrwania naszego narodu tak ważny, jak co najmniej jedno z XIX-wiecznych powstań.

Dr hab. Marek Migalski, prof. UŚ w Katowicach – Polski politolog, nauczyciel akademicki, publicysta polityczny i polityk, poseł do Parlamentu Europejskiego VII kadencji. Autor wielu książek i publikacji m.in.: „Budowanie narodu. Przypadek Polski w latach 2015–2017”, „Mgła emocje paradoksy. Szkice o (polskiej) polityce” oraz „Homo Policus Sapiens. Biologiczne aspekty politycznej gry”, „Nieludzki ustrój. Jak nauki biologiczne tłumaczą kryzys liberalnej demokracji” oraz „100 najsłynniejszych eksperymentów psychologicznych świata i ich znaczenie dla rozumienia polityki”. Wydał także trzy dobrze przyjęte powieści: „Wielki finał”, „1989.Barwy zamienne” i „Nieśmiertelnicy”.

Chleba i igrzysk :)

I Polski welfare state ?  

„Dobra zmiana”, bo o niej tu mowa, zastąpiła narracje o potrzebie budowy „IV RP”. Zacznijmy od tego, że  obrazek europejskich miast został skutecznie zaimplementowany na grunt Polski. Mamy swoje  wymarzone centra handlowe, autostrady, nowoczesne osiedla i budynki, a nawet superszybkie Pendolino. Jednym słowem, w warstwie wizerunkowej, niewiele ( o ile nic ) nas już nie różni od przeciętnych europejczyków. Ubieramy się kolorowo, jeździmy za granicę, zwracamy uwagę na to co i gdzie jemy, dbamy o zdrowie etc. Czy wszyscy jednakowo jesteśmy beneficjentami przemian, jakie od 27 lat wdrażamy ? Oczywiście, że nie.

Decydując się na zmianę ustroju z gospodarki centralnie planowanej na kapitalistyczną weszliśmy na teren nam kulturowo nieznany. Społeczna  terapia szokowa, jaką zafundowali nam Leszek Balcerowcz i Jeffrey Sachs, jak każda tego typu operacja, była obarczona ryzykiem wykluczenia, nierówności i negatywnej stratyfikacji społecznej. Bez porównawczego wzorca modelu społeczno-gospodarczego,  na jakim można byłoby się wzorować, wektorem polskich aspiracji i dążeń trafnie uczyniono kierunek zachodniej Europy opartej na wolności gospodarczej i konkurencyjności oraz ograniczenie zasadniczego wpływu administracji publicznej na prowadzenie tzw. biznesu. Polska, wchodząc za rządów Premiera Mazowieckiego na nowe tory swojej drogi, musiała, niczym 80 lat wcześniej II Rzeczpospolita po okresie zaborów, zmagać się z wieloma trudnościami o zróżnicowanym charakterze. Konsekwencje ówczesnych decyzji były tak doraźne, jak i długofalowe. O wiele łatwiej dokonywać oceny krytycznej po latach, niż w chwili, gdy założenia planu Balcerowicza były wdrażane.  Niemniej jednak deindustrializacja polskiej gospodarki, likwidacja wielu zakładów pracy, w tym gospodarstw rolnych, przyczyniły się do budowy klasy wykluczonej, czy też społeczeństwa, które postawione zostało w sytuacji braku perspektyw i troski państwa o swoje bezpieczeństwo.  Niezadowolenie i  kontestacja  twardych ( bezwzględnych ) zasad nowej rzeczywistości przejawiały się w wielu protestach, a przede wszystkim przy okazji wyborów tak prezydenckich ( 1990 r. ), jak i parlamentarnych roku 1993, które były odpowiedzią na zły, zdaniem części społeczeństwa, sposób realizacji obranego kursu.

Pozytywnym efektem  uporu ekip gospodarczych pierwszych rządów III RP Mazowieckiego i Bieleckiego było wypracowanie zasad  umożliwiających modernizację  gospodarki i rozpoczęcie procesów harmonizacyjnych ze standardami unijnymi. Oczywiście i tu, w dalszym czasie, popełniono sporo błędów, jak chociażby przy procesach prywatyzacyjnych, nierzadko skutkujących wyprzedażą majątku polskich przedsiębiorstw poniżej ich wartości i potencjału.  Ocena dokonań 27 lecia jest niewątpliwie pozytywna. Zrobiliśmy sporo, niestety niekiedy zbyt wysokim kosztem społecznym. Zapewne zrobiliśmy więcej, niż można było się jeszcze 4 czerwca 1989 r spodziewać. Niestety zrobiliśmy za mało, aby stać się państwem innowacyjnym bądź przemysłowo silnym. Obecnie jesteśmy państwem opartym  w dużej mierze na sektorze usług z niewielkim wpływem przemysłu na ogólną kondycję gospodarki. Mamy wiele niewykorzystanego potencjału u przedsiębiorców, którzy mogliby zaistnieć w świadomości europejskiej z jeszcze większym skutkiem, niż takie firmy jak Pesa, Atlas, Oknoplast, czy LPP. Niestety, jesteśmy państwem o statusie europejskiej montowni, które dostarcza zachodnim inwestorom dobrze wykwalifikowaną, ale tanią siłę roboczą.

Kluczem do „Dobrej zmiany ” jest ogłoszony ostatnio 5-fliarowy plan rozwoju Ministra Mateusza Morawieckiego.

  • reindustrializacja (wspieranie istniejących i rozwijanie nowych przewag konkurencyjnych i specjalizacji polskiej gospodarki),
  • rozwój innowacyjnych firm (budowa przyjaznego otoczenia dla firm i systemu wsparcia innowacji),
  • kapitał dla rozwoju (więcej inwestycji i budowanie  oszczędności Polaków )
  • ekspansja zagraniczna (wsparcie eksportu i inwestycji zagranicznych polskich firm, reforma dyplomacji ekonomicznej, promowanie polskich marek),
  • rozwój społeczny i regionalny (m.in. reforma szkolnictwa zawodowego, włączenie obszarów wiejskich i małych miast w procesy rozwojowe).

Jest nim również, w zamyśle rządu PiS, realizacja sztandarowych obietnic wyborczych – programu 500 plus, a także obniżenia wieku emerytalnego. „W efekcie wdrożenia planu polska gospodarka wydostanie się z pięciu pułapek rozwojowych: pułapki średniego dochodu, pułapki braku równowagi pomiędzy kapitałem zagranicznym i krajowym zaangażowanym w gospodarkę, pułapki przeciętnego produktu, pułapki demograficznej oraz pułapki słabości instytucji” – tłumaczy Minister Rozwoju.

Z oceną planu trzeba się wstrzymać do przełomu 2017/2018. Abstrahując od tego skąd wziąć ten mityczny bilion złotych. Już teraz  widać jakie niesie on  ze sobą zagrożenie dla usztywnienia budżetu państwa i pogłębiania długu publicznego… o sytuacji polskich sklepikarzy w związku z dyletanctwem legislacyjnym nie wspominając.

II Polska histeria historyczna.

Marzeniem Prezesa ( Naczelnika Państwa )  jest stworzenie, na wzór władzy ludowej, nowego prawdziwego Polaka właściwego sortu. Polak ten ma w sposób kompetentny ( czytaj: właściwy ) rozumieć system wartości oraz swoich powinności. Aby cele te osiągnąć, trzeba jednak uprzednio nauczyć „Polaka” jedynej słusznej wersji historii. Skuteczną metodą lepienia tej nowej gliny jest polityka historyczna, która nie sięga czasów nazbyt minionych ( X- XIX w. ),  tylko koncentruje się na wieku XX, a zwłaszcza na historii po 1945 roku.  Należy jednak zacząć od Piłsudskiego, który jest wzorcem dla Prezesa. Tutaj szczególnie instrumentalnie wykorzystywany jest ” zamach majowy ” i konstytucja kwietniowa z 1935 r.  Kaczyński chce uzmysłowić nowym Polakom jak wielką wagę należy przywiązywać do bezkompromisowości  w dążeniu do skuteczności Państwa, które czasami wymaga rozwiązań ekstraordynaryjnych. Zbrojna pacyfikacja, racjonalizowana  potrzebą normalizacji stosunków politycznych i udrożnienia wydolności systemu władzy, to przecież nic innego, jak nałożenie kalki  maja 1926  na przełom 2015/2016 roku, kiedy to, choć nie użyto wojska, ofiarami stały się Trybunał Konstytucyjny oraz media publiczne. Oczywiście jest jeszcze do wykorzystania zasadniczy sposób zmiany funkcjonowania państwa, czyli uchwalenie nowej Konstytucji , która wprowadzi w Polsce model prezydencki – a tej projekt z 2010 PiS trzyma gotowy w zanadrzu. Działanie na podobieństwo Marszałka (  który w późniejszym okresie po 1930 r. nie sprawował ważnych urzędów ) widać u Prezesa PiS również w sprawowanej od listopada ub.r. funkcji państwowej szeregowego Posła. Kaczyński, wzorem Piłsudskiego, chce realizować zadania głównego rozgrywającego. Stąd potrzebni są mu wiernie oddani i bezapelacyjnie posłuszni Prezydent, Premier i Marszałek Sejmu.

Mit zdradzonej podczas II wojny światowej  Polski najpierw Paktem Ribbentrop-Mołotow, a następnie niewywiązaniem się Anglii i Francji ze zobowiązań,  to kolejny element tym razem narracji budującej obraz Polski jako ofiary zdradzonej o świcie.  Najważniejszy element to jednak mitologizacja  Powstania Warszawskiego i wpojenie młodemu pokoleniu, że  racje moralno-etyczne były dla pokolenia tzw. kolumbów jednoznaczne i niepodważalne.  To one poprowadziły ich do heroizmu 63 dni obrony Warszawy.  To na tym polegać ma istota patriotyzmu Nowego Polaka. Nieznoszący sprzeciwu i intelektualnych kalkulacji bezwarunkowy akt obrony ojczyzny to najwyższa wartość. Ważniejsza niż setki tysięcy istnień ludzkich, czy mało znaczący element dziedzictwa kultury w postaci zachowania architektury miasta dla przyszłych pokoleń. Polak musi się bić, nieważne czy ma szanse, czy nie. To jest miarą Patriotyzmu !!! Inne rozwiązania nie wchodzą w grę.

I w końcu najważniejszy dla kształtowania się sposobu myślenia o PAŃSTWIE I PRAWIE Naczelnika Państwa okres PRL w którym Prezes studiował i doktoryzował się na Wydziale Prawa i Administracji UW pod opieką prof. Stanisława Ehrlicha. Nowy obywatel musi wiedzieć, że PRL była jednoznacznie złym, niepolskim państwem, którego wszelki dorobek należy potępiać.  Od teatru i kinematografii po dorobek nauk ścisłych, który był udziałem skompromitowanych ludzi o agenturalnej przeszłości, bądź jednoznacznie antypolskiej optyki prezentowania rzeczywistości. Marzec 1968 roku to przede wszystkim wybryki zblazowanej młodzieży o partyjnym rodowodzie, bądź ludzi sprzyjających dotąd partii jak Karol Modzelewski, Jacek Kuroń czy Adam Michnik. Jedyną wartościową organizacją, wartą historycznej promocji, jest Komitet Obrony Robotników w którym oczywiście działał Jarosław Kaczyński. No i lata 1980-1983 w narracji PiS:  z jednej strony spisek agenta Bolka Lecha Wałęsy, którego do Stoczni im. Lenina przywieziono SB-cką motorówką i który niezasłużenie zebrał cały splendor zwycięstwa strajku Solidarności; następnie największa zbrodnia komunistyczna, a może nawet genocyd, czyli stan wojenny ogłoszony przez zdrajcę narodu, radzieckiego namiestnika gen. Wojciecha Jaruzelskiego i internowanie Lecha Kaczyńskiego, jedynego bohatera tamtych dni. Czego finałem było załatwienie przez komunistów Nobla dla Lecha Wałęsy w podzięce za wzorcowe wykonanie zadania kapowania w ramach kryptonimu operacyjnego TW Bolek.

Osobna kategorią  historii PRL stanowi zdrada Magdalenki i czerwony Okrągły Stoliczek w którym Solidarność i Lech Wałęsa w roku 1989 zdradzili ideały i dogadali się z komunistami co do sposobu przejęcia władzy i podziału państwowego tortu, na którym mogli się oni uwłaszczyć z zachowaniem prerogatyw i przywilejów w nowej, III RP. Wydarzenia z 4 czerwca 1989 i wybory prezydenckie 1990 dopełniły tylko  obrazu marionetkowego państwa, będącego kondominium zbudowanym na kłamstwie, obłudzie i spisku za przyzwoleniem i błogosławieństwem Kremla.

Prawdziwy Polak musi wiedzieć, że tylko dekomunizacja i ostateczne, krwawe rozwiązanie ( bez sądu ) wobec aparatu władzy i represji PRL byłoby słuszne – tak kończyły się prawdziwe rewolucje i przewroty.  Brak symboliki rewolucyjnej w postaci wieszania, linczów i pozbawiana praw członków rodzin to jest ten deficyt kapitału symbolicznego, który dyskwalifikuje przełom 1989/1990 jako pokojowego przejęcia władzy i budowy nowej Polski. Ta Polska to republika okrągłostołowa. Według obowiązującej nauki historii narodowej – państwo ufundowane na grubej kresce, splocie kłamstwa i mariażu zdrajców Solidarności z post-PRLowskimi elitami. Sprawa Wałęsy to przykład delegalizacji legendy. A legendy są dobre, jeżeli są nasze… Stąd narracja o jednoznacznym  bohaterstwie i patriotyzmie nowych idoli, czyli żołnierzy wyklętych. Symbolika ma nad Wisłą szczególne znaczenie.

III Naród Wybrany.

Koncepcja „Polski – Winkelrieda narodów!”, jest, według PiS, nadal aktualna.  Mesjanizm Słowackiego podważał znaczenie cierpienia i biernej męki jako najwyższej wartości etycznej. Wskazywał jednocześnie sens czynnej walki ze złem historycznym. Najpierw Komisja Wenecka, a ostatnio amerykańscy kongresmeni, mają czelność podważać polski status quo dążeń do zaprowadzenia nad Wisłą normalności. To nowa władza z ministrem Waszczykowskim na czele  wie najlepiej jak powinna wyglądać Europa. Ona nie może być lewacka, multikulturowa, a już z pewnością nie może wyznawać ideologii gender i praw człowieka. Dla prawdziwego polskiego rządu  Unia to samo zło, ze standardami,konwergencją oraz dyktatem wyzbywania się polskości, tożsamości narodowej i naszej moralności w imię brukselskiej poprawności politycznej i federacyjnych zakusów. To w imię interesu narodowego nasz export z Rosją to 2,9 % ,  z Niemcami ok 30%. Dlatego  za strategicznego partnera obieramy sobie  Wielką Brytanię ( ok 7 % ). Naczelnik Państwa wciąż wzoruje się na Orbanie, który skutecznie potrafi zastraszyć i spacyfikować Unię. Stąd bliska jest  nam koncepcja międzymorza i Wyszehradu. Minister Macierewicz naraża Polskę na ataki terrorystyczne, informując o konieczności słania polskiego wojska na wojnę z ISIS.  Quo vadis Polsko ? Kaczyński najchętniej chciałby wyjść ze wszystkich organizacji międzynarodowych, które blokują prawdziwie dobrą Polską zmianę. Wyjść z Unii , Rady Europy, ewentualnie pozostać w NATO.  Wówczas dobra zmiana mogłaby rozwinąć skrzydła. Zdjąć  kagańce standardów emisji C02, zrezygnować z kontyngentu uchodźców i przywrócić karę śmierci. Totalna izolacja to gwarancja braku ingerencji czynników zewnętrznych w projekt nowej, lepszej Polski. Prezydent RP z Ministrem Spraw Zagranicznych skutecznie  kompromitują nas mówiąc o byłym Prezydencie i liderze najbardziej rozpoznawalnego polskiego ruchu społecznego „Solidarność” jako o zdrajcy i kapusiu.

Szkoda Polski dla 4 lat chleba i igrzysk. Potrzebujemy innowacji i modernizacji. Polski nie stać na takie rządy.

Ideały wychowawcze drugiej rzeczpospolitej – od narodowego do państwowego :)

Czy obywatel wychowany w duchu przynależności do Wspólnoty Europejskiej może spełniać kryteria dobrego obywatela Rzeczpospolitej? Z drugiej strony czy Polak wychowany na legendzie walki o suwerenność ojczyzny będzie w stanie zaakceptować jej podrzędność w stosunku do Unii Europejskiej? Jaki model kształcenia obywateli przyjąć? Pytania te z pewnością jeszcze długo pozostaną aktualne.

Przed podobnym problemem dotyczącym wychowania obywateli między I a II wojną światową stały władze Drugiej Rzeczpospolitej. Sytuacja polityczna w Europie miała wtedy nieco inny wymiar. Państwa europejskie dalekie były od wspólnej polityki, nie wspominając o działaniach na rzecz dobrowolnego zjednoczenia. Wówczas też nastąpiło budzenie się świadomości narodowej, a członkowie różnych mniejszość domagali się poszanowania prawa do ich samostanowienia.

Odradzające się państwo polskie, po ponad stu dwudziestu latach absencji na mapie Europy, potrzebowało stworzenia modelu obywatela gotowego budować ojczyznę, bez względu na trudności. Po I wojnie światowej trudno było mówić o jednolitym społeczeństwie na terenach nowo powstałej Drugiej Rzeczpospolitej. Naród polski przetrwał wprawdzie germanizację i rusyfikację, ale był kształtowany przez trzy różne zabory, które różniły się nie tylko kulturowo, lecz także ekonomicznie. Co więcej, ziemie polskie zamieszkiwały grupy ludności, które z punktu widzenia narodowego były sobie obce. Podstawową trudnością, jaką napotykali twórcy programu wychowawczego, był wielonarodowościowy charakter państwa, który stanowił źródło wielu napięć i konfliktów. Granice ustalone w 1922 roku obejmowały tereny zamieszkiwane przez ludność różnego pochodzenia. Polacy stanowili odsetek dominujący, około 65 proc. Pozostałe 35 proc. stanowili Ukraińcy, Żydzi, Białorusini, Niemcy, Rosjanie, Litwini oraz Czesi. Różnorodność narodowa pociągała za sobą odrębność zarówno religijną, jak i kulturową. Według spisu ludności z 1921 roku „zaledwie 63,9 proc. mieszkańców Polski przyznawała się do religii rzymskokatolickiej […]. Osoby wyznania prawosławnego dominowały na terenach wschodnich, obrządek greckokatolicki miał znaczną ilość wyznawców w województwach południowo-wschodnich, przedstawiciele wyznania mojżeszowego byli obecni zwłaszcza w Polsce wschodniej i centralnej, a do różnych odłamów wyznań ewangelickich przyznawał się znaczący odsetek mieszkańców województw zachodnich”.

Źródłem ideałów wychowawczych Drugiej Rzeczpospolitej była idea narodowa, ukształtowana za czasów Polski szlacheckiej, a wzmocniona podczas zaborów. W świadomości społecznej Polaków dominował model Polaka-katolika. Odzyskanie niepodległości dało szansę na eksponowanie swej tożsamości narodowej, skrycie pielęgnowanej i przekazywanej z pokolenia na pokolenie w okresie zaborów. Co istotne, od samego początku ruchy nacjonalistyczne i grupy skupione wokół endecji promowały hasła „dążące do całkowitego utożsamienia polskości z katolicyzmem”. Wyrazem tego były programy polonizacji i katolicyzacji. W późniejszym okresie, tuż przed wybuchem II wojny światowej, programy te stały się bardziej radykalne. Warto również zauważyć, iż mniejszości narodowe opierały się próbom polonizacji. Dotyczyło to zwłaszcza Żydów, których charakteryzowała znaczna odrębność kulturowa. Sprzeciw wobec polityki asymilacyjnej państwa przeniósł się szybko na scenę polityczną, na której w roku 1922 mieliśmy już przedstawicieli unitów, protestantów, prawosławnych oraz żydów.

Szczególnie jaskrawo prezentował się problem mniejszości białoruskiej, bowiem – jak podaje Adam Pązik – „próby rozwijania białoruskiej świadomości narodowej napotykały na opór ze strony polskiej administracji na tych terenach”. Władze polskie blokowały zakładanie białoruskich instytucji kulturalnych i społecznych, proces ten nasilił się zwłaszcza w latach 30. XX wieku. Do sejmu nie mogły kandydować osoby, które nie potrafiły pisać i czytać po polsku. Jednak mniejszości białoruskiej udało się utworzyć własne partie i była ona reprezentowana w sejmie. Dyskryminowano również wyznawców prawosławia, natomiast „lepiej” traktowani byli tzw. białopolacy, czyli Białorusini wyznający katolicyzm. Sytuację Białorusinów pogarszał bardzo wysoki analfabetyzm oraz niska świadomość narodowa, czego przejawem było deklarowanie się przez nich w spisie ludności z 1921 roku jako „tutejsi”. Polskie władze trzymały się tego określenia, licząc na większą możliwość polonizacji Białorusinów.

Ideały wychowawcze Drugiej Rzeczpospolitej były kreowane przez różne podmioty. Wymienić tutaj można ideał dobrego chrześcijanina propagowany przez instytucję Kościoła katolickiego, dobrego obywatela kreowany przez państwo polskie, ideał narodowy Narodowej Demokracji (największej partii nowo powstałej Rzeczpospolitej) oraz ideał państwowca w czasie sanacji. W okresie II wojny światowej rozwinął się ideał żołnierza-patrioty, jako wynik wysiłków wychowawczych dwudziestolecia.

Co do roli Kościoła katolickiego w tworzeniu ideału wychowawczego, w wielu aspektach zajmował takie samo stanowisko co Narodowa Demokracja. „Najściślejsze związki łączyły katolików z Narodową Demokracją. Była ona przed przewrotem majowym jednym z największych ugrupowań politycznych, które silnie podkreślało znaczenie Kościoła i katolicyzmu dla narodu i państwa. Ideologia endecka czerpała szerokim strumieniem z myśli katolickiej, hierarchia zaś niejednokrotnie sięgała do haseł endeckich”. Według literatury historycznej w okresie międzywojennym istniały dwa główne i przeciwstawne sobie nurty wychowania. Pierwszym z nich było wychowanie narodowe, sięgające swoją genezą rozbiorów, drugim – wychowanie państwowe, którego rozwój przypadał na czas po przewrocie majowym.

Ideał wychowania narodowego

W związku z historią państwa polskiego i rozbiorami, podczas których naród polski zmagał się z rusyfikacją i germanizacją, trudno było pominąć kwestię różnicy między państwem a narodem. Po zjednoczeniu dzielnic i ustaleniu się granic Drugiej Rzeczpospolitej, nie sposób było uniknąć niechęci do wychowania państwowego. Dla elit, szczególnie o poglądach nacjonalistycznych, ważne okazało się stworzenie wzoru wychowania narodowego, nazywanego później „ideałem narodowym”. Wzór wychowania narodowego był skierowany na integrację ludności polskiej spod wszystkich zaborów i stworzenie wspólnego modelu obywatela patrioty. Dominował bowiem model obywatela o silnie zaburzonym poczuciu przynależności narodowej. Starsze pokolenie nie było w stanie przekazać ducha czynu młodym. Należało pokonać różnice klasowe i ekonomiczne. Z pomocą przyszła pedagogika narodowa, mająca swoje początki jeszcze w okresie zaborów. Jej przedstawicielami byli: Stanisław Prus-Szczepanowski, Roman Dmowski, Zygmunt Balicki. Zakładała ona, jak podaje Wiesław Jamrożek, że „naród jest najwyższym dobrem na ziemi i najwyższą indywidualnością zbiorową”.

W listopadzie 1918 roku, w odezwie do narodu lewicowy rząd Jędrzeja Moraczewskiego dał jasno do zrozumienia, że jego zabiegi na polu edukacyjnym będą zmierzać do budzenia ducha obywatelskiego i poczucia odpowiedzialności za losy państwa, wskazując przy tym na rolę chęci do pracy dla dobra ojczyzny i współobywateli. Był to jednak krótkotrwały przejaw odejścia od znacznie bardziej nacjonalistycznej pedagogiki narodowej, bowiem rok później rząd Moraczewskiego obalono i powrócono do ideału narodowego. Dla praktyki edukacyjnej oznaczało to położenie specjalnego akcentu na nauczanie języka polskiego, wiedzy o Polsce współczesnej oraz historii. Dużą rolę odegrał tu, wspierający nowy rząd, Związek Ludowo-Narodowy (Narodowa Demokracja, Zjednoczenie Narodowe, Chrześcijańskie Stronnictwo Robotnicze oraz Polska Partia Postępowa), który w swoim programie głosił: „Podstawę moralnej siły narodu stanowić ma wychowanie religijne, narodowe i obywatelskie, a czynnikami wychowania są: Kościół, szkoła, rodzina i państwo. Celem edukacji miał być obywatel cechujący się głęboką religijnością, miłością ojczyzny, poczuciem odpowiedzialności, honoru i godności narodowej”. Rolę państwa sprowadzono do pomocy Kościołowi i rodzinie, jego naczelne zadanie w procesie edukacji określając jako samokształcenie przygotowujące do podjęcia studiów. Przez Kościół rozumiano oczywiście Kościół katolicki, pomijając przy tym istotny odsetek obywateli wyznających judaizm czy choćby prawosławie.

Znaczący wpływ na kształtowanie obrazu „obywatela idealnego” miała teoria wychowania narodowego Władysława Mariana Borowskiego, będąca literaturą obowiązkową dla przyszłych nauczycieli. Miała ona specyficzny – jak na tamten okres – charakter, gdyż wykluczała rolę Kościoła, stawiając na rozwój społeczny i kulturowy. Borowski pisał o ideale obywatela, który odgrywając role zawodowo-społeczne, na pierwszym miejscu stawia dobro własnego narodu i państwa. Jak podaje Jarosław Macała, Borowski „przestrzegał przed nietolerancją i uciskiem moralnym, które rodzi taki stan, pozbawiając państwo siły. […] zdaniem [Borowskiego] konflikty w relacjach państwowo-kościelnych wynikały z nadmiernych roszczeń Kościoła do podporządkowania sobie nauki, prawa cywilnego oraz wkraczanie do życia politycznego, co godziło w moralne podstawy jego misji”.

Było to stanowisko sprzeczne z dążeniami ZNL-u, który – jak wspomniałem wcześniej – chciał przyznać Kościołowi funkcję naczelną w państwie w sensie moralnym i etycznym z racji przewagi katolików nad innymi wyznaniami. Miało to uzasadnienie w stereotypie Polaka-katolika.

Ideał wychowania państwowego

Ze względu na zróżnicowanie Rzeczpospolitej pod względem narodowościowym, powoli dochodziły do głosu argumenty przemawiające za stworzeniem modelu wychowania państwowego, nieograniczającego rozwoju kulturowego i pluralizmu wyznaniowego mniejszości na ziemiach polskich.  Za tą ideą ujął się Józef Piłsudski i tuż po przewrocie majowym rozpoczęto prace nad nowym wzorem wychowawczym. Koncepcja wychowania państwowego sanacji  zakładała wykształcenie obywatela bojownika-pracownika, który miał mieć zapewnione warunki nieskrępowanego rozwoju kulturowego, nieograniczoną swobodę religijną i pomoc w rozwoju ekonomicznym. Kształcenie miało dostarczyć państwu pracowników lojalnych i ofiarnych, niezależnie od pochodzenia i wyznania. Co do samego wychowania narodowego, nie było ono przez sanację negowane, ale uważane za nieadekwatne do istniejącej sytuacji. Idea wychowania państwowego zakładała kształtowanie postawy lojalności wobec państwa oraz szacunku dla symboli narodowych i władz.

Ważnym momentem dla szkolnictwa Drugiej Rzeczpospolitej był rok 1932, kiedy obok upowszechnienia szkolnictwa i nurtów wychowania obywatelskiego pojawił się w edukacji utylitaryzm. Nacisk kładziony dotąd na nauki humanistyczne przeniesiony został na nauki matematyczno-przyrodnicze. Wynikało to z pragmatycznego stanowiska rządu stojącego przed koniecznością poprawienia stanu gospodarki państwa. Jak pisze Jamrożek: „istotnym elementem sanacyjnej ideologii wychowawczej było dążenie do hierarchicznej budowy społeczeństwa i wychowania elity społecznej (jednostek wartościowych pod względem moralnym i wybijających się pracą na różnych odcinkach życia politycznego, społecznego i gospodarczego”. Opozycja krytykowała model wychowania obywatelskiego wdrażanego przez sanację, mówiąc o nim, że zabrania wolności i myśli krytycznej, preferując uległość i posłuszeństwo.

Koncepcja narodowa, mająca genezę w Narodowej Demokracji, głosiła hasło „jedno państwo – jeden naród”. Sanacyjna koncepcja państwowa była nazywana „asymilacją państwową”. Jak pisze Magdalena Ślusarczyk: „istotnym elementem koncepcji wychowania państwowego było wpajanie przywiązania do państwa i umiłowania pracy, co też było związane z kwestią budowy Drugiej Rzeczpospolitej, jako przyczyniające się do wzrostu jego potęgi, oraz wychowanie obywateli akceptujących hierarchiczny charakter społeczeństwa. Na czele państwa miała być elita, przy czym nie wiązano jej z żadną konkretną grupą lub warstwą społeczną, bardziej z wyznawaniem ideologii obozu rządzącego”.

Ideał wychowania obywatelsko-narodowego

W połowie lat 30., w związku z poczuciem zagrożenia zewnętrznego ze strony hitlerowskich Niemiec, nastąpił w pedagogice delikatny zwrot w kierunku wychowania narodowego. Nie miało to na celu odwrócenia się od polityki asymilacyjnej oraz wychowania obywatelskiego, ale stworzenie nowej jakości wychowania. Celem stał się model obywatelsko-narodowy, mający na celu wychowanie „ku obronie Rzeczpospolitej”.

Wychowanie obywatelsko-narodowe było poniekąd połączeniem linii realistycznego wychowania państwowego i nacjonalistycznego podejścia narodowego oraz odpowiedzią na model wychowania propagowanego za zachodnią granicą Drugiej Rzeczpospolitej, gdzie panował nurt narodowosocjalistyczny. Powodem sięgnięcia po skrajnie prawicowy model ideału narodowego (Narodowej Demokracji), była sytuacja na scenie politycznej. Po śmierci Józefa Piłsudskiego sanacja musiała szukać porozumienia z Narodową Demokracją oraz innymi partiami prawicowymi. Model w założeniu zakładał podkreślenie wagi jedności narodu oraz obywatelskiej służby ojczyźnie.

Zwrot ku ideałowi narodowemu Świętosławski, członek Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, skomentował słowami: „Nie ma wychowania państwowego bez uwzględniania podstaw wychowania narodowego i walorów religijno-moralnych”. W połączeniu z kryzysem gospodarczym lat 30. doprowadziło to do rozbudzenia się ruchów antysemickich. Hasła docierające do Polski z hitlerowskich  Niemiec zdawały się usprawiedliwiać nacjonalistyczne nastroje, na przeciwnej szali stawiając zagrożenie ideologią socjalistyczną płynącą ze Związku Radzieckiego.

Zwrócenie się ku idei wychowania obywatelsko-narodowego nie przyniosło Polsce ocalenia. Idea wychowania narodowego wypaczona przez skrajnie prawicowych nacjonalistów przyczyniła się do nieprawidłowego pojmowania ojczyzny jako dobra tylko jednego uprawnionego narodu i wyznania. W tej sytuacji trudno było o mobilizację wszystkich obywateli, o mobilizację ponad podziałami. Z drugiej strony w myśl wychowania państwowego sanacji Polska powinna być krajem wielu wyznań, wielu narodowości i różnych sposobów miłowania ojczyzny. W połowie lat 30., w obliczu zagrożenia wybuchem wojny, nie wierzono jednak, by taki model wychowawczy mógł ukształtować obywatela zdolnego do obrony ojczyzny.

Wychowanie w Drugiej Rzeczpospolitej – co pozostało

Warto na koniec pokusić się o próbę odpowiedzi na pytanie, co pozostało dziś z ideałów wychowawczych Drugiej Rzeczpospolitej. Obecna sytuacja Polski jest dalece odmienna od tej w okresie międzywojennym. Współcześnie w wychowaniu obywatelskim promuje się ideał obywatela świata czy też globalnego obywatela. Pamiętajmy jednak, odwołując się do słów Zbyszko Melosika, że w społeczeństwach toczy się „dyskursywna walka dotycząca kształtu obywatelstwa i wychowania obywatelskiego […]. W wyniku walki  dyskursów niektóre tracą na znaczeniu i zostają wyparte przez nowe, silniejsze dyskursy, które stają się dominujące w danym społeczeństwie. Mimo promowania idei globalnego obywatelstwa nie można zapominać o wychowaniu dla narodu i państwa. Jak zauważa bowiem Daria Hejwosz: „słuszne wydaje się zatem tworzenie takiej polityki oświatowej, w której będzie istniała równowaga między tym, co narodowe, a tym, co ponadnarodowe, globalne”. Wśród zadań współczesnej szkoły w procesie wychowania obywatelskiego w Polsce można odnaleźć m.in. takie aspekty jak: rozwój emocjonalnego związku z krajem ojczystym, zapoznanie z funkcjonowaniem instytucji publicznych, rozwój partycypacji w życiu społecznym, zachowanie właściwych postaw wobec symboli narodowych, kształtowanie postaw demokratycznych oraz kierowanie się zasadą samorządności. Ponadto nacisk kładzie się również na rozwijanie w uczniach ducha przedsiębiorczości. Wreszcie warto odwołać się również do strategicznego dokumentu, jakim jest Ustawa o systemie oświaty z dnia 7 września 1991 roku. Już w preambule czytamy: „nauczanie i wychowanie – respektując chrześcijański system wartości – za podstawę przyjmuje uniwersalne zasady etyki. Kształcenie i wychowanie służy rozwijaniu u młodzieży poczucia odpowiedzialności, miłości ojczyzny oraz poszanowania dla polskiego dziedzictwa kulturowego, przy jednoczesnym otwarciu się na wartości kultur Europy i świata”. Widzimy zatem, że współczesne podejście instytucji oświatowych do wychowania jest nie tylko zorientowane na wartości narodowe, lecz także otwiera się szerzej, respektując wartości innych kultur. Ponadto promowane są wartości bliskie społeczeństwu demokratycznemu, bowiem – jak dalej czytamy w tym samym dokumencie – „szkoła winna zapewnić każdemu uczniowi warunki niezbędne do jego rozwoju, przygotować do wypełniania obowiązków rodzinnych i obywatelskich w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji, sprawiedliwości i wolności”. Wśród zadań systemu oświaty wymienia się m.in. upowszechnianie wśród dzieci i młodzieży wiedzy o zasadach zrównoważonego rozwoju oraz kształtowanie postaw sprzyjających jego wdrażaniu w skali lokalnej, krajowej i globalnej. Odniesienie do zrównoważonego rozwoju (sustainable development) jest jednym z kluczowych elementów wychowania obywatelskiego, promowanego we współczesnej literaturze przedmiotu i wpisuje się poniekąd w dualizm między wychowaniem narodowym a ponadnarodowym.

Podsumowując, w Drugiej Rzeczpospolitej, chociaż dominowały dwa przeciwstawne podejścia w zakresie wychowania obywatelskiego, to w sferze pragmatycznej one zasadniczo od siebie nie odbiegały. Kreowane wzory osobowe robotnika-obywatela czy bojownika-pracownika można uznać do pewnego stopnia za tożsame. Pamiętajmy, że to naród był rdzeniem, wokół którego budowano ideał wychowawczy Drugiej Rzeczpospolitej. Takie podejście nie powinno dziwić, bowiem było ono wyrazem dumy z odzyskanej niepodległości, a także wyrazem odpowiedzialności za państwo. Feliks Wojciech Araszkiewicz tłumaczy usytuowanie idei narodu w centralnym punkcie w następujący sposób: „Odwoływanie się bowiem do uczuć narodowych, budzenie patriotyzmu, wyczulenie na dobro narodu jako całości służyło integracji społeczeństwa i przezwyciężaniu ujemnych wpływów polityki narodowościowej państw zaborczych”. Konkludując, należy stwierdzić, że „eksponowanie w ideale wychowawczym najpierw idei narodu, później państwa, wreszcie idei równoprawnych odpowiadało obiektywnym potrzebom Drugiej Rzeczpospolitej i w odpowiednich okresach jej istnienia miało charakter narodowotwórczy i państwotwórczy”.

„Byliśmy wtedy na własnych śmieciach” – rozmowa Krzysztofa Iszkowskiego z Adamem Michnikiem o bilansie Drugiej Rzeczpospolitej. :)

Czy Druga Rzeczpospolita była dobrym miejscem do życia?

A czy w ogóle na świecie bywają dobre miejsca do życia? To pytanie przypomina mi anegdotę o Radiu Erywań, którego słuchacz chciał się dowiedzieć, czy w komunizmie będą pieniądze. „Dogmatycy odpowiadają, że nie będzie – tłumaczy rozgłośnia. – Rewizjoniści, że będą. A my, prawdziwi leniniści – że u jednych będą, a u innych ich nie”. Dla ludzi z peryferii, biednych miasteczek, ze wsi przedwojenna Polska nie była dobrym miejscem do życia. Ale na tle innych krajów regionu, zapewne z wyjątkiem Czechosłowacji, nie była też szczególnie złym.

A w porównaniu z innymi Polskami?

Wbrew częstej dziś idealizacji Drugiej Rzeczpospolitej Trzecia wypada w takim porównaniu zdecydowanie lepiej. Morderstwo prezydenta, niestabilne rządy, krwawy zamach stanu, bezprawne więzienie opozycji, pacyfikacja wsi ukraińskich, getto ławkowe na uczelniach, fałszowane wybory – to wszystko zdarzyło się w Polsce międzywojennej, a nie w ostatnim dwudziestoleciu.

Porównanie z PRL-em jest z kolei dla Drugiej Rzeczpospolitej korzystne. Po roku 1945 na całym świecie nastąpił szybki rozwój materialny i komunistyczna Polska nie była wyjątkiem. PRL zapisał się w zbiorowej pamięci kolejkami po mięso i innymi przejawami gospodarki niedoboru, ale nawet inteligentom zapewnił więcej dostatku niż przed wojną. Zabrał im jednak intelektualną wolność. Co prawda w Drugiej Rzeczpospolitej na parę tematów nie było wolno pisać – chociażby o terroryzmie ukraińskim i komunistycznym – ale życie intelektualne kwitło.  Świadczy o tym cała plejada talentów literackich: grupa Skamander, Witkacy, Tadeusz Boy-Żeleński, Karol Hubert Rostworowski, Adolf Nowaczyński, Wacław Berent, Maria Dąbrowska, Zofia Nałkowska, Awangarda Krakowska Tadeusza Peipera i Druga Awangarda Czesława Miłosza i Józefa Czechowicza. Również poziom debaty polityczno-kulturalnej z Julianem Brunem, Stanisławem Ossowskim, Stanisławem Cat-Mackiewiczem czy Janem Kucharzewskim był bardzo wysoki. To wszystko by nie zaistniało pod zaborami, bo dopiero w niepodległej Polsce powstały instytucje dające intelektualistom pole do działania. W PRL-u
te instytucje niby nadal istniały, ale cenzura była o wiele surowsza.

Jednak nawet w warunkach łagodnej cenzury zdarzały się tematy, za których poruszanie można było dostać pałą albo żołnierskim pasem.

Na przykład?

We wrześniu 1927 roku pisarza i publicystę Tadeusza Dołęgę-Mostowicza wciągnięto do samochodu (jak się później okazało należącego do warszawskiej policji), wywieziono za miasto, pobito do nieprzytomności i wrzucono do glinianki, żeby utonął. Przeżył dzięki

szczęśliwemu zbiegowi okoliczności.

Nie tylko on ucierpiał. Rok wcześniej Jerzego Zdziechowskiego, ministra w rządzie Wincentego Witosa, pobito we własnym mieszkaniu. Później oficerowie stłukli w Wilnie profesora Stanisława Cywińskiego, bo napisał o Piłsudskim „pewien kabotyn”. Ale to nie państwo biło, lecz chuligańskie elementy w obozie sanacji.

W PRL-u też nie państwo biło, lecz „nieznani sprawcy”.

Było jednak wiadomo, że dzieje się to za przyzwoleniem państwa. Choć rzeczywiście, sprawa zaginięcia generała Włodzimierza Zagórskiego nigdy nie została wyjaśniona, podczas gdy mordercy księdza Jerzego Popiełuszki zostali złapani i postawieni przed sądem.

Pamiętajmy jednak, że w tamtych czasach w polityce było o wiele więcej przemocy niż dziś, nie tylko w Polsce i nie tylko w obozie rządzącym. Wystarczy wspomnieć bojówki ukraińskie, zabójstwo Bronisława Pierackiego, działalność ONR-u, pogromy Żydów…

Rządzący Drugą Rzeczpospolitą byli bardzo wyczuleni na wszystko, co mogło zagrażać jej stabilności. Wynikało to z zasadniczo słusznego przekonania o kruchości nowego państwa, które przez Niemców było przecież otwarcie określane mianem „sezonowego”. Z drugiej strony monstrualny strach przed Rosją sowiecką – bardzo ciekawie opisany w pismach Tadeusza Hołówki – oraz wynikający z niego zakaz działalności dla KPP, moim zdaniem zły, ale zrozumiały. Zagrożenia były bowiem jak najbardziej realne, nie tylko zewnętrzne.

Pójdzie pan śladem Giedroycia broniącego procesu brzeskiego?

Nie, nadal uważam proces brzeski za rzecz nie do obrony, mimo że swego czasu dostałem za to od Giedroycia mocne cięgi. Aresztowanie i poniżające traktowanie ludzi, którzy przed 1918 rokiem byli w czołówce ruchu niepodległościowego – jak Wojciech Korfanty, Wincenty Witos, Herman Lieberman – stanowiło ostateczne złamanie etosu Drugiej Rzeczpospolitej. Uznanie ich za zagrożenie dla państwa było przekreśleniem wspólnoty, po tym geście wzajemne sądy nie mogły już być sprawiedliwe. To dało pożywkę dla ekstremizmów, jak chociażby rosnący wśród młodych endeków pogląd, że sanacja jest Piłsudczykowskim zaborem nad Polską.

Udało się panu uchwycić tym pytaniem mój ambiwalentny stosunek do Drugiej Rzeczpospolitej. Wychowywałem się w atmosferze dużego w stosunku do niej krytycyzmu, wynikającego chociażby z polityki wobec mniejszości narodowych, to jest niszczenia cerkwi, dyskryminacji Ukraińców i niedotrzymania przyrzeczenia budowy uniwersytetu we Lwowie. Z biegiem czasu to krytyczne podejście zaczęło się zmieniać, głównie pod wpływem nachalnej propagandy gloryfikującej PRL i szkalującej Polskę sprzed 1939 roku. O PRL-u wiedziałem swoje, więc uznałem, że również ten czarny obraz nie może być prawdziwy. Tym bardziej że widziałem, w jaki sposób Drugą Rzeczpospolitą wspominają Tadeusz Kotarbiński czy mój szef Antoni Słonimski, którzy o przedwojennych władzach wypowiadali się krytycznie, ale identyfikowali się z państwem. Jak w wierszu Broniewskiego…

„Są w ojczyźnie rachunki krzywd, / obca dłoń ich też nie przekreśli”…

„…ale krwi nie odmówi nikt, / wysączymy ją z piersi i z pieśni”. Boleję nad procesem brzeskim i obozem dla więźniów politycznych w Berezie Kartuskiej, ale doceniam fakt, że Druga Rzeczpospolita była niepodległa. Jak mawiał Antoni Słonimski, „byliśmy wtedy na własnych śmieciach”…

Ale czy właśnie z tego powodu, że dziś nie musimy się już bronić, nie powinniśmy jednak zrewidować legendy? Sami sobie tę Berezę zmajstrowaliśmy…

To jest pytanie o normę moralną, więc trzeba odpowiedzieć na nie twierdząco: tak, powinniśmy być krytyczni, bo to było nasze. Ale temu krytycyzmowi musi towarzyszyć pamięć o kontekście, świadomość, w jak trudnej sytuacji przyszło temu państwu działać. Ponad sto lat podziału, wojna z bolszewikami, nieustalone granice, walki z Ukraińcami i Litwinami. A do tego zasadniczy problem mentalny, wynikający z tego, że w XIX wieku, kiedy kształtowała się polska świadomość narodowa, nie było państwa. Polskość stała się przez to zjawiskiem religijnym, etnicznym i językowym, pozbawionym komponentu obywatelskości. Tak ukształtowaną ideę narodu – wąską i etniczną, typowo endecką – starano się zastosować w wielonarodowym państwie. Już samo to musiało rodzić napięcia.

Zakładano przy tym, że ta wielonarodowość jest zjawiskiem przejściowym, bo mniejszości miały się zasymilować. W Rydze, ustalając granicę z bolszewikami, przycięto ją tak, by Polaków w Polsce było dwie trzecie…

Paradoksalnie, w realizacji tego stricte endeckiego planu pomógł Piłsudski, który nie zważając na trwającą w Wersalu konferencję pokojową, zaczął realizować swoją wizję federacji z Ukrainą i Litwą. Temu przecież miały służyć wyprawa kijowska i „bunt” Lucjana Żeligowskiego. Federacji stworzyć się nie dało, ale dzięki wynikowi wojny endecy mogli podjąć próbę realizacji swojej koncepcji „inkorporacyjnej”. To nie mogło się powieść, asymilacja Ukraińców na taką skalę nie była możliwa, z czego polska prawica nie zdawała sobie sprawy, bo kwestii ukraińskiej zupełnie nie rozumiała. Zresztą, w polityce wewnętrznej Piłsudski także nie zrealizował swojej wizji…

A w ogóle ją miał? Poza słynnym „bić kurwy i złodziei”?

Ta wizja zmieniała się wraz z sytuacją polityczną. Do 1924 roku Piłsudski akceptował parlamentarną formę rządów, potem jednak wystąpił przeciw niej, uznawszy ją za przyczynę korupcji, nepotyzmu i coraz częstszych skandali. W tych warunkach ten antykorupcyjny program był dość ambitny. Piłsudski miał poczucie, że Polska znalazła się w rękach ludzi nieodpowiedzialnych, że idzie na dno.

Słusznie?

Moim zdaniem nie. Ale Piłsudski nie był w tym poczuciu osamotniony. Cała lewica – PPS, PSL-Wyzwolenie, nawet komuniści – stanęła za nim murem. Liberalna inteligencja tak samo. To było pokłosie zabójstwa Gabriela Narutowicza, które dla ludzi tej formacji było gigantycznym szokiem. Maria Dąbrowska napisze w swoich „Dziennikach”, że w Polsce żyją obok siebie dwa narody – jeden, rozpacza po śmierci pierwszego demokratycznie wybranego prezydenta, a drugi niemalże się z tego cieszy. Przecież po straceniu zamachowca, w styczniu 1923 roku, za spokój jego duszy odprawiano msze, a grób tonął w kwiatach! Ten podział był symbolem braku wewnętrznego konsensu. Po stu dwudziestu trzech latach rozbiorów Polacy wrócili do stanu sprzed rozbiorów, do całkowitego braku poczucia odpowiedzialności za państwo, który charakteryzował epokę saską.

Sam Piłsudski był liberałem?

Jako człowiek, który bez reszty zaangażował się w walkę o wolność i prawa ludzkie przeciw carskiemu despotyzmowi, w nieuchronny i naturalny sposób był bliski ideom liberalnym. Jego powrót do władzy uznano za zwycięstwo idei państwa tolerancyjnego, wielonarodowego. Ale krok po kroku ten obóz nasycał się treściami propagowanymi przez drugą stronę. W coraz większym stopniu uważał polskość za zjawisko etniczne, a pod koniec wręcz religijne, związane z katolicyzmem.

Piłsudski nie próbował nadać swojej władzy jakiejkolwiek linii ideologicznej, czego dowodem było chociażby słynne spotkanie z arystokracją (a więc z obozem politycznych konserwatystów), podsumowane w satyrycznym wierszyku „To nie sztuka zabić kruka, / Ani sowę trafić w głowę, / Ale sztuka całkiem świeża / Trafić z Bezdan do Nieświeża”.

Liberalizm źle znosi sytuację wielkich zagrożeń, co przesądziło o tym, że podobnie jak większość międzywojennej Europy, Polska szła w kierunku co najmniej autorytaryzmu, jeśli nie wręcz totalizmu. Był to jednak marsz silnie nacechowany liberalną wrażliwością. Trudno dziś ocenić, czy ta wrażliwość obroniłaby nas przed pełnią faszyzmu, czy tylko spowolniłaby jej nadejście. W roku 1938 ukazała się przecież książka człowieka związanego z sanacją, Ferdynanda Goetla, pod tytułem „Pod znakiem faszyzmu”, gdzie faszyzm jest afirmowany jako ustrój przyszłości. W momencie swojej katastrofy w roku 1939, w porównaniu z faszystowskimi Włochami czy nazistowskimi Niemcami, Polska jest tak czy owak ostoją liberalizmu.

Pozwolę sobie na brutalny rewizjonizm: Piłsudski nie wygrał dla Polski I wojny światowej, bo postawił na Austrię i Niemcy, które przegrały. Wojnę z bolszewikami wygrał, ale z neojagiellońskiej federacji, której stworzeniu ta wojna miała służyć, nic nie wyszło, a państwo przyjęło taką formę, jakiej chcieli jego polityczni przeciwnicy. Przeprowadził więc – zgodnie z duchem epoki – zamach stanu, którego główną konsekwencją było osadzenie na miejscu domniemanych korupcjonerów zupackich miernot: pułkownicy byli w stanie zorganizować wysyłkę miliona kartek imieninowych na Maderę, gdzie odpoczywał Komendant, ale już opanowanie kryzysu gospodarczego przerosło ich możliwości. Czysty PR, używając dzisiejszej terminologii. Nie kwestionuję, że Piłsudski był patriotą i miał dobre zamiary, ale Druga Rzeczpospolita bez niego mogła być lepsza niż z nim!

Dokładnie tak myślał Roman Dmowski, który uważał Piłsudskiego za wariata i bandziora. Pytał, jak w ogóle można rozmawiać z facetem, który organizował napady na pociągi.

A co myślał Piłsudski o Dmowskim?

Uważał, że endecy chcą zrobić z Polski kraj ciasnego nacjonalizmu, autorytarny, antyliberalny.

Od samego początku? Przecież „Myśli nowoczesnego Polaka”, polityczny manifest Dmowskiego, znakomicie wpisują się w ówczesną normę europejską. To jest oczywiście nacjonalizm, ale liberalny, powiedziałbym nawet, że humanistyczny. Degeneracja przyjdzie później: broszura „Kościół, naród i państwo”, w której Dmowski zaprzecza swoim wcześniejszym poglądom, by tylko zdobyć polityczne poparcie kleru, ukazała się w roku 1927, po zamachu majowym…   

Pamiętam zdumienie, z jakim czytałem antologię endeckiej publicystyki przygotowaną przez Barbarę Toruńczyk. Młody Dmowski był radykalnie antyklerykalny, a endecja w swojej pierwszej fazie była ugrupowaniem demokratycznym i parlamentarnym. Przed rokiem 1914 była obecna wszędzie tam, gdzie pojawiała się idea patriotyczna czy narodowa, a jednocześnie stawiała na nierewolucyjne sposoby działania. Podczas gdy PPS permanentnie się awanturował – urządzał strajki, manifestacje, a podczas rewolucji 1905 roku także napady i strzelaniny – endecy odwoływali się do tej ogromnej większości społeczeństwa, która nie chciała awantur, ale chciała polskości. Kierowali się metodą małych kroków – dostaniem się do rady miejskiej, wysłaniem posła do galicyjskiego parlamentu krajowego, do Dumy… I to właś-
nie przyczyniło się do rozwoju antysemityzmu. Dmowski w roku 1912 przegrał w Warszawie wybory do Dumy z kandydatem socjalistów Eugeniuszem Jagiełłą, który został wybrany głosami mniejszości żydowskiej. To był szok nie tylko dla Dmowskiego. Michał Sokolnicki, piłsudczyk i późniejszy ambasador Rzeczpospolitej w Ankarze, wspominał pod koniec życia tłumną manifestację PPS-u z tego okresu, podczas której Żydzi bili brawa, kiedy była mowa o rewolucji, ale milczeli, gdy padały hasła niepodległościowe. Jeżeli zachowanie żydowskiego tłumu stanowiło dyskomfort dla ówczesnego socjalisty, to łatwo sobie wyobrazić reakcję endeka.

Krótko mówiąc, ewolucja postępowała o wiele szybciej niż się panu wydaje, i już u progu niepodległości figura Polak-katolik została przez endeków w pełni przyjęta.

Czy tylko pod wpływem antysemityzmu?

Nie. Również po to, by z polskiego ludu uczynić naród. Wpojenie chłopom, że skoro są katolikami, to są także Polakami, a skoro są Polakami, to powinni głosować na narodowców, było kluczem do sukcesu. Dzięki temu prawica wygrywała wybory w latach 20., a Piłsudski, nawet z poparciem całej lewicy i elit opiniotwórczych, musiał użyć siły, by zdobyć władzę.

To była kwestia nie tylko taktyki. Unarodowienie chłopa miało zagwarantować, że rabacja galicyjska – przerażające wspomnienie polskich elit, nie tylko prawicowych – się nie powtórzy. Tym bardziej że nie tak daleko, w Rosji, palono właśnie dwory i mordowano dziedziców. Skoro tylko sytuacja się ustabilizowała, prawica zostawiła jednak chłopa z katolicyzmem, ale bez ziemi i bez pełni rzeczywistych praw obywatelskich, bo do tego sprowadzało się przecież zastopowanie reformy rolnej. Równocześnie z zaprzestaniem krytykowania Kościoła Dmowski obsesyjnie skupił się na tropieniu masonerii. Brnął w tę paranoję szybciej niż jego środowisko polityczne. Jeśli przestudiuje się materiały sejmowe z pierwszej połowy lat 20., a nawet te po zamachu majowym, widać, że wypowiedzi posłów endecji są mądre i odpowiedzialne. Część elit przemysłowych, mniej zainteresowanych kwestiami ideowymi, tak zwana stara endecja – Marian Seyda, Wojciech Trąmpczyński, Roman Rybarski – to byli mądrzy i porządni ludzie. Tyle tylko, że w swoim własnym obozie zaczęli przegrywać z nurtem totalniackim. Wyprawa myślenicka Adama Doboszyńskiego to było czyste awanturnictwo.

Rozumiem, że broni pan dziejowej użyteczności Piłsudskiego.

Wielkich ludzi trudno analizować w kategoriach użyteczności. Międzywojenną Polskę Piłsudski ukształtował tak dalece, że po jego śmierci na siłę próbowano znaleźć następcę. Uczyniono nim Edwarda Rydza-Śmigłego i oczywiście nic z tego nie wyszło.  W roku 1918 to Piłsudski wytworzył czynnik mocy polskiej. Nie jest przypadkiem, że to właśnie jego powrót z Magdeburga został uznany za symboliczny początek niepodległości.

Tyle tylko, że dopiero w roku 1937 Polacy ten symbol dostrzegli i upamiętnili świętem. Wygodnie się złożyło, bo 11 listopada do dziś obchodzony jest we Francji, Wielkiej Brytanii i Belgii jako dzień zwycięstwa nad Niemcami. W ten sposób Polska chciała podkreślić swoje wcale nieoczywiste związki z ententą…

Zgadza się. Ale to po powrocie Piłsudskiego powstaje polski rząd.

Rząd, powołany przez Radę Regencyjną, istnieje już wcześniej.

Rada Regencyjna jest konstrukcją niemiecką.

Tak samo jak pociąg, który przywiózł Piłsudskiego…

Ale rząd Ignacego Daszyńskiego to już jest konstrukcja polska. W dniu, w którym Niemcy proszą o rozejm w Compiègne, Rada Regencyjna podnosi ręce.

Przed Piłsudskim. Ale gdyby Piłsudskiego nie było, Rada nie powiedziałaby przecież:„Rezygnujemy z niepodległości, proszę nas włączyć do pokonanej Rzeszy”.

Może by powiedziała. Nie wiem. Już na studiach nie lubiłem historii kontrfaktycznej.

Wróćmy zatem do faktów. Co pan uważa za główne osiągnięcia Drugiej Rzeczpospolitej?

Wielkie inwestycje – Gdynia, COP, Azoty – oraz szkolnictwo, bo udało się wychować młodzież w duchu patriotycznym. Podczas II wojny światowej to pokolenie bardzo dzielnie o Polskę walczyło, nie było wielu przypadków kolaboracji.

Ale czy musieli być wystawieni na tę próbę?

I znów pan wchodzi w kontrfaktyczność. Byli i się sprawdzili. Nie oszukujmy się – wojny z Hitlerem Polska nie miała szansy wygrać. Francja startowała przecież z o wiele wyższego poziomu, nie miała dyktatury pułkowników, a poniosła klęskę w sposób jeszcze bardziej kompromitujący.

Generalnie zgadzam się z panem w negatywnej ocenie sanacji, podobnie jak negatywnie oceniam politykę zagraniczną Józefa Becka – z wyjątkiem ostatniego roku przed wojną. W 1938 roku Beck zdał sobie sprawę z tego, że gra na zbliżenie z Niemcami i Włochami była błędem, i postanowił tak się zastawić, by o Polskę musiała się zacząć wojna. To było rozwiązanie optymalne, bo przecież Hitler nie poprzestałby na zabraniu Gdańska i budowie autostrady. Retrospektywne pomysły Wieczorkiewicza, żeby iść z nazistami na Moskwę i odbierać defiladę na placu Czerwonym, trudno przecież traktować poważnie.

Musiało się skończyć tak, jak się skończyło?

Styl mógł być lepszy. Ucieczka przez Zaleszczyki to była rzecz bardzo przykra. Ignacy Mościcki – głowa państwa! – który wiosną 1939 roku wyniośle odrzucił sugestie profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, by powołać rząd jedności narodowej, i ogłosić amnestię dla więźniów politycznych, Witosa i Korfantego, mówiąc, że mowy nie ma, że ich obóz ma pełną kontrolę i pełną odpowiedzialność za kraj, pół roku później uznaje się za obywatela szwajcarskiego. To było fatalne, ale sama końcówka nie powinna nam przesłaniać pamięci o Drugiej Rzeczpospolitej.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję