Wolny naród wolnych obywateli – O liberalizmie i nacjonalizmie z indyjskiej perspektywy :)

Liberalizm i nacjonalizm mają wspólne korzenie w XVIII i XIX wieku, kiedy idee Oświecenia znalazły swój wyraz w polityce Europy i później w Indiach. Obie ideologie wyrosły jako reakcja na absolutyzm i wzrastając wzajemnie się uzupełniały. W Europie Giuseppe Garibaldi stoczył wiele wojen nie tylko w celu zjednoczenia swojej ojczyzny – Włoch, ale także by wspomóc narodowe aspiracje innych południowoamerykańskich i europejskich krajów. W Indiach wczesny nacjonalizm Ram Mohana Roja i Indyjskiego Kongresu Narodowego powstał na gruncie liberalnej idei równości wobec prawa i podziału władz.

Dwudziesty wiek był świadkiem rozejścia się dróg tych dwóch ideologii. Na szczeblu międzynarodowym najskrajniejsze formy nacjonalizmu w połączeniu z socjalizmem i komunizmem rozpętały największe tragedie w ludzkiej historii. Liberalizm i demokracja uchroniły się w części państw. W wielu z nich udało im się zapewnić dobrobyt ich obywatelom.

Sprowadzone do skrajności liberalizm i nacjonalizm są przeciwstawnymi, wrogimi sobie ideologiami. Jednak istnieją pewne wspólne wartości i obszary współdziałania – przez co można oglądać liberałów w Indiach (i poza ich granicami) stosujących retorykę i metody nacjonalistyczne dla osiągnięcia własnych celów.

Interesującym jest jednak to, iż liberałowie nie zgadzają się co do tego, jak można to pole porozumienia z nacjonalizmem zdefiniować. Niektórzy sugerują, iż narody w swej etniczno-kulturowej postaci są jedynymi stabilnymi jednostkami organizacji społecznej; inni wierzą w ideę patriotyzmu obywatelskiego lub spontanicznego stowarzyszania się obywateli. To może być kłopotliwe, przekorne lub nawet trącące hipokryzją, ale tylko uwydatnia pragmatyzm liberalnej postawy.

Chociaż w Indiach mamy liberalną demokrację, główni polityczni aktorzy przyznają się do nacjonalizmu. Wczesny nacjonalizm ruchu wolnościowego był zaadaptowany przez Indyjski Kongres Narodowy; określenie to stało się tożsame z pojęciem państwa paternalistycznego i doskonale zmieszało się z wersją socjalizmu reprezentowaną przez Indirę Gandhi. W tym nowym znaczeniu nacjonalizmem usprawiedliwiano rozrośnięte ponad miarę państwo. Stał się on synonimem systemu rządów niezdolnych do wypełniania swoich podstawowych funkcji.

Porażka i ciągłe dyskredytowanie tej wersji nacjonalizmu otwarło przestrzeń obrzydliwemu, agresywnemu i sekciarskiemu hinduskiego nacjonalizmowi Rashtriya Swayamsevak Sangh (RSS – Krajowy Korpus Ochotników). Ten nacjonalizm definiował siebie nie przez to, czym był, ale przez to czym nie był, prowadząc politykę szykan i nienawiści.

Znajdujący się między młotem i kowadłem liberalni nacjonaliści byli zgubieni. Podczas gdy ekonomiczny liberalizm został przyjęty przez hinduską prawicę, liberalny i świecki nacjonalista miał wybór między stronnikami obozu nienawiści a obozem, którego poglądy ekonomiczne były dla niego herezją.

Liberałowie cenią rządy prawa, prawo własności i zasadę pomocniczości jako fundamenty pod tworzenie społecznego postępu. Każdy z tych elementów ma ważne konsekwencje i razem tworzą bazę dla praw człowieka i istotną część inspiracji stojących za indyjską konstytucją. Te wartości znajdują się w nieuchronnym konflikcie z ideałami nacjonalistycznymi.

Zasada pomocniczości podtrzymuje obietnice perspektyw mariażu liberalizmu z nacjonalizmem, ale tylko na pierwszy rzut oka. Indyjski nacjonalista Garibaldi pragnął, by każdy „naród” miał swój własny rząd. Jednak „naród” Garibaldiego wymyka się w obliczu tego czym są Indie. On definiował go jako jednolitą wspólnotę ludzi, którzy mają wspólną tożsamość i będą zadowoleni z samostanowienia.

Obecnie liberałowie sympatyzują z koncepcją samookreślenia, lecz raczej w kontekście jednostek, niż narodów. Zasada, ta odniesiona  do bytów geograficznych, doprowadziła do wysoce nieliberalnych rezultatów. Często bywa ona wymówką dla autokratów lub terrorystów dla legitymizacji ich działań dla zabezpieczenia raczej prywatnego lenna niż ojczyzny dla swego ludu.

Jeśli definicja narodu według Garibaldiego łączy się z liberalnym rozumieniem pomocniczości, potomstwo tego związku będzie buntować się przeciwko innym zasadom liberalizmu. Nie będzie prowadzić do rządów prawa, nie będzie chronić mniejszości i przekreśli cnotę tolerancji Rezultatem zwiększania liczby granic narodowych będzie większy protekcjonizm i pogwałcenie praw jednostek.

Pomocniczość ma sens tylko w swej czystej postaci, z lokalnymi władzami posiadającymi znaczną autonomię, ale ograniczoną przez liberalną narodową konstytucję.

Liberalną wizja zrealizuje się w Państwie Indyjskim, które służy obywatelom, a nie któremu służą obywatele. To państwo świeckie, które traktuje wszystkich obywateli państwa bez stronniczości, szanując ich indywidualne prawa i własność. To narzędzie, które pozwoli niezależnym obywatelom w pełni zrealizować ich potencjał.

Prostą drogą do zrozumienia wizji państwa liberalnego jest wyobrażenie go sobie jako ograniczającego się do swych podstawowych funkcji. Takie państwo będzie również mniej podatne na zagarnięcie przez partykularne interesy.

Liberalna wizja Indii to wolny naród wolnych obywateli. Wizja ta ani nie wymaga, ani nie wyklucza zapotrzebowania na mit dla budowy spójnych podstaw narodowej tożsamości – jednak wykracza ona poza tradycyjne tożsamości grupowe i uznaje różnorodność jednostek stanowiących Indie.

Gautam Bastian jest krajowym koordynatorem „Liberal Youth Forum” Indii.

Liberalną wizją jest państwo świeckie, które traktuje wszystkich obywateli państwa bez stronniczości, szanując ich indywidualne prawa i własność.

PRAGATI – THE INDIAN NATIONAL INTEREST REVIEW

No 14 | May 2008

Oryginalny artykuł: http://pragati.nationalinterest.in/2008/05/towards-that-heaven-of-freedom/

Zakuci w partyjne kajdany. Czy sport będzie kiedyś wolny od politycznych uzależnień? :)

To był symbol wolności. Tę wolność jednak bardzo szybko odebrano. Zrobiono to jednak niepozornie. Na strojach zawodników nie pojawiły się bowiem loga partyjne. Pojawiło się inne logo. Na pozór o wiele bardziej polskie! Prezentujące dumnego orła logo Orlenu.

W PRL funkcję dowodu osobistego spełniały tak naprawdę dwa dokumenty. Prawdziwy dowód i partyjna legitymacja, otwierająca nam wszystkie możliwe drzwi i furtki do dziś już swobodnie otwartych pomieszczeń. To był kraj podwójnych standardów, w którym przynależność partyjna kazała jej posiadaczy traktować jako ludzi lepszej kategorii, którym ze względu na przywiązanie ideologiczne było wolno więcej. Żyli, zaznając wyblakłych barw w szarym świecie. W latach dziewięćdziesiątych, gdy sztandar PZPR już przechodził do historycznych muzeów, do Polski znowu napłynęło wiele żywych barw. Najwięcej było ich widać w sporcie. Stroje zawodników zdobiły kolorowe ornamenty, na stadionach grała głośna i wesoła muzyka, której towarzyszyły okrzyki kibiców. To był symbol wolności. Tę wolność jednak bardzo szybko odebrano. Zrobiono to jednak niepozornie. Na strojach zawodników nie pojawiły się bowiem loga partyjne. Pojawiło się inne logo. Na pozór o wiele bardziej polskie! Prezentujące dumnego orła logo Orlenu.

Stadiony stały się dziś miejscem największych politycznych manifestacji, a kluby sportowe – obiektem kampanii wyborczej wielu polityków i samorządowców. Na globalną skalę jednak sport stał się możliwością realizacji wielkich interesów mocarstw. Putin podjął decyzję o terminie inwazji na Ukrainę po konsultacji z chińskim przywódcą. To igrzyska olimpijskie w Pekinie paradoksalnie uratowały Ukraińców. Żeby nie przerywać olimpiady przynoszącej Chińczykom pieniądze, turystów i sławę, Rosjanie ruszyli na naszych sąsiadów dopiero po jej zakończeniu. Gdyby inwazja zaczęła się tydzień lub dwa wcześniej, to rosyjskie czołgi nie napotkałyby przeciwności w postaci błota itp., wynikłych z przedwiosennej odwilży.

Tak jak kiedyś rywalizacja sportowa między Stanami Zjednoczonymi, czy Związkiem Radzieckim w pewnym bardzo luźno rozumianym sensie była płaszczyzną zimnej wojny, tak teraz symbolem rywalizacji zachodniej cywilizacji z autorytarną Rosją jest zupełne wykluczenie tych drugich ze świata sportu. Czy dążymy w takim razie do momentu, w którym będziemy mieli igrzyska olimpijskie świata demokratycznego, zbojkotowane przez rosyjskich najeźdźców i ich wasali oraz osobno, igrzyska olimpijskie świata autorytarnego, zbojkotowane przez demokracje zachodu? To byłby zupełnie nowy sposób przenoszenia rywalizacji i polityki na sport.

Wobec powyższego ciekawą kwestią pozostaje uczestnictwo Rosjan w polskich zawodach. W większości dyscyplin zakazano im uczestnictwa nawet pod nie narodową, a olimpijską flagą. Kontrowersje wzbudziła jednak sytuacja dwóch Rosjan z polskim obywatelstwem w żużlu. Emil Sajfutdinow i Artem Łaguta w roku 2022 zostali wykluczeni ze wszystkich rozgrywek na znak protestu przeciwko rosyjskiej inwazji. Pojawił się jednak problem – Artem, dla którego ten sezon był niezwykle ważny, bo miał w nim bronić tytułu indywidualnego mistrza świata, zadeklarował zgłoszenie chęci do zdania polskiej licencji „Ż” i występowania pod polską flagą. Jego klub, który w wyniku osłabienia brakiem Łaguty odnosił fatalne wyniki, przystał na propozycję mistrza świata. Okoniem stanął jednak PZM. W świetle prawa to zawodnik miał rację – miał przecież polskie obywatelstwo, a konstytucyjna zasada równości przyznawała i jemu i każdemu innemu Polakowi taką samą możliwość ubiegania się o polską licencję, pod warunkiem spełnienia wszystkich wymaganych przez PZM przesłanek. Jako że wśród nich nie było wymogu niereprezentowania wcześniej żadnego innego kraju w rozgrywkach (w tym zbrodniczego reżimu Putina), to znajdował się w identycznej sytuacji, co każdy inny Polak. Gdyby więc zdecydował się na podjęcie kroków prawnych – mielibyśmy głośną na cały świat sprawę. Moralnie moglibyśmy przecież jasno osądzić tą sprawę – skoro tyle lat mając podwójne obywatelstwo zawodnicy występowali pod rosyjską flagą, to z jakiej racji teraz, gdy państwo, które reprezentowali tyle lat, dopuściło się zbrodni, zmienić nagle kolor flagi? Na szczęście w tej akurat sprawie udało się dojść do kompromisu i Rosjanie z polskim obywatelstwem na rzecz występu w polskiej lidze zrezygnowali z udziału w międzynarodowych turniejach.

Innym zjawiskiem politycznym, które widzimy dzisiaj w sporcie, jest wkupywanie się we względy kibiców. Nie opuszczając żużlowego świata, w polskiej ekstralidze, obiektywnie najlepszej lidze świata ze startujących ośmiu zespołów tylko jeden nie jest finansowany przez spółkę skarbu państwa. Jest to Apator Toruń, a finansowany z takich środków nie jest tylko dlatego, że jego właścicielem jest były senator Platformy Obywatelskiej, Przemysław Termiński, który wykupił klub od radnego sejmiku również z nadania PO, Jacka Gajewskiego. W przypadku pozostałych klubów mamy więc do czynienia z sytuacją, w której prezesi spółek skarbu państwa ładują publiczne pieniądze w swoją własną reklamę. Nie mówimy o sumach małych, tylko potężnych pieniądzach, z którymi nie liczą się prezesi, bo to przecież skarb państwa, nie ich prywatna kieszeń. Inne kluby wobec tego muszą poszukiwać finansowania z innych źródeł, a skoro ich nie znajdują (bo kto da tyle własnych pieniędzy na reklamę?), to uciekają się również do błagania spółek państwowych o wsparcie. W ten sposób wpadamy w błędne koło, a w dobie prawie 20% inflacji nasze publiczne środki idą na nowsze silniki u żużlowców, czy pensje dla piłkarzy.

Absurdalnie niezwykłym jest jednak dzisiejsze sponsoringowe niewolnictwo. Tak, niewolnictwo już dawno zostało zakazane. Wciąż jednak można „kupić” sobie takiego Zmarzlika, czy Kubicę. Indywidualny mistrz świata z 2019, 2020 i 2022 roku jest już od dłuższego czasu sponsorowany przez Orlen. Logo tej gigantycznej spółki zdobi w wielu miejscach każdy jego kevlar, czy motocykl. Patrzysz na Zmarzlika – myślisz Orlen. Najlepszy żużlowiec świata stał się niestety jeżdżącą kampanią wyborczą Daniela Obajtka. Prawdziwą kulminacją tej reklamy był jednak moment transferu Bartka. Wychował się on w Gorzowie i tamtejszą Stal bardzo długo reprezentował i, jak zawsze zaznaczał, był z tego dumny. W zeszłym roku jednak odmówił przedłużenia kontraktu. Tłumaczył się głodem zwycięstw, co było zrozumiałe. Stal zajęła w rozgrywkach ostatecznie drugie miejsce, a po przegranym finale Zmarzlik potwierdził, że przechodzi do Motoru Lublin. Podczas przedstawienia składu na nowy sezon, na początku tego roku Motor przedstawił również nowego sponsora tytularnego. Jest nim wchodząca w skład grupy kapitałowej PKN Orlen spółka Platinum. Zmarzlik Obajtka będzie reklamował nie tylko indywidualnie, ale również drużynowo. Może więc to sam Obajtek przyłożył rękę do transferu?

Nie brak argumentów również z drugiej strony, bowiem przecież Orlen jest spółką publiczną i mimo że w tej chwili należy do pisowskiego nominata, wiernego Kaczyńskiemu Danielowi Obajtkowi, to warto polskie dobra reklamować na jak największą skalę. Czy istnieje lepsza reklama polskiego produktu niż najlepszy żużlowiec świata? Ocenę pozostawiam czytelnikom. Ostatnim wreszcie przejawem upolitycznienia są coraz częściej pojawiające się na piłkarskich stadionach kibicowskie banery. „To nie nasza wojna”, czy „Łapy precz od JP II” zdobiły sektory kibica w polskiej ekstraklasie. Musimy więc uświadomić sobie, jak charakterystyczną grupą są kibole. Nie chciałbym stereotypizować, ale takie hasła przecież jasno pokazują ich poglądy polityczne. Pytanie, na jakie ja w takiej sytuacji szukam odpowiedzi, brzmi: co ma zrobić kibic niepopierający takich haseł? Wyjść ze stadionu? Wtedy odwrócę się od niczemu winnych zawodników, których przyszedłem oglądać. Będzie to stricte polityczna manifestacja. Z drugiej strony mogę też zostać. Zalegalizuję jednak hasło wzywające do odmówienia pomocy tym ludziom, którym sam przecież pomagałem i z tej pomocy jestem dumny.

To pytanie, na które ostatecznie ciężko znaleźć dobrą odpowiedź. W takim czy innym wypadku pozostaję więźniem ludzi, którzy to hasło wywiesili. To może zakażmy politycznych manifestacji na meczach! No nie, po pierwsze to ograniczanie wolności słowa, po drugie – przecież można to bardzo łatwo obchodzić, mówiąc że to nie polityczna, a religijna manifestacja. W końcu Jan Paweł II był kibicem Cracovii. Dojść możemy do jednej, brutalnej odpowiedzi – nie da się już dzisiaj być apolitycznym.

Wyimki:

– To igrzyska olimpijskie w Pekinie paradoksalnie uratowały Ukraińców. Żeby nie przerywać olimpiady przynoszącej Chińczykom pieniądze, turystów i sławę, Rosjanie ruszyli na naszych sąsiadów dopiero po jej zakończeniu.

– Absurdalnie niezwykłym jest jednak dzisiejsze sponsoringowe niewolnictwo. Tak, niewolnictwo już dawno zostało zakazane.

 

Wiersz wolny: Szymon Bira – widzę pajączki :)

/widzę pajączki/

 

na całej bez zwolnień – logo

gatunku, machamy do siebie,

pozdrawiamy

 

pajączki jak szkliwo, styl

oka, finalnie mało

błyszczący paznokieć

 

i różne są strony w ciągu: miłe

strony, obrysy śluzu,

tandemy

 

7.08.22

 

———————————

 

Szymon Bira (ur. 1987) jest poetą. Ostatnio opublikował książki poetyckie 3,5 (2015) i 1,1 (2021), za którą otrzymał WARTO, Nagrodę Kulturalną „Gazety Wyborczej” i nominację do Nagrody Literackiej Gdynia. Wiersze publikował m.in. w: „Odrze”, „artPapierze”, „Cegle”, „Dwutygodniku”, „FA-arcie”, „La Vie Magazynie”, „Kontencie”, „Piśmie”, „Przekroju”, „Wizjach”, „Znaku” i na stronie Wydawnictwa J. Pochodzi z Bytomia; pracuje we wrocławskim Narodowym Forum Muzyki.

Fot. Łukasz Rajchert

 

———————————

 

Wiersz wolny to przestrzeń Liberté!, uwzględniająca istotne, najbardziej progresywne i dynamiczne przemiany w polskiej poezji ostatnich lat. Wiersze będą reagować na bieżące wydarzenia, ale i stronić od nich, kiedy czasy wymagają politycznego wyciszenia, a afekty nie są dobrym doradcą w interpretacji rzeczywistości.

 

Wiersze publikowane są w cyklu prawie dwutygodniowym.

 

Autor zdjęcia: Steve Gale

Żyć w sposób wolny i odpowiedzialny – z Przemysławem Staroniem rozmawia Sławomir Drelich :)

Sławomir Drelich: Liberté! to pismo, które w centrum  stawia hasło wolności. Przyglądam się twojej karierze zawodowej, odkąd zdobyłeś  tytuł Nauczyciela Roku, i wydaje mi się cała ta kariera – w szczególności mam na myśli działalność nauczycielską – podporządkowana była i nadal jest promocji wolności. Postawiłeś sobie za cel uczyć wolności młodych ludzi, a teraz z tym przesłaniem trafiasz także do innych grup społecznych. Czy dobrze to widzę?

Przemysław Staroń: Jedną z podstawowych zasad, na których opieram swoją działalność, jest zasada in dubio pro libertate – „w razie wątpliwości – na korzyść wolności”. Druga to myśl Alexisa de Tocqueville’a, podkreślająca, że moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się Twoja. Od lat to realizuję i w gruncie rzeczy każda moja aktywność jest de facto wprowadzaniem w życie tych zasad. Chodzi mi nie tylko o wykorzystywanie mojej własnej wolności, ale też o promowanie wolności jako wartości i zachęcanie ludzi do tego, by z własnej wolności korzystali. Oczywiście w każdym z jej wymiarów. Mam na myśli zarówno wolność negatywną – „wolność od” – czyli radzenie sobie z tym wszystkim, co nas w jakiś sposób ogranicza, jak i wolność pozytywną – „wolność do” – czyli całokształt narzędzi, które pozwalają nam rozwijać swój potencjał i realizować ideał samorządzenia.

I to serio dotyczyć może różnych aspektów działalności. Bo przykładowo mogę być postrzegany jako działacz społeczny, w tym aktywista LGBT+, który sprzeciwia się próbom ciemiężenia – czyli uskuteczniam wolność negatywną – oraz bierze sprawy w swoje ręce, bo na tym właśnie polega wolność pozytywna. Tak jak Szymon Hołownia, który w pewnym momencie stwierdził dokładnie to samo: dość, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce

Nierozumienie różnicy między tymi formami wolności oraz niewidzenie wielości możliwości zmiany często jest źródłem konfliktów. Pewnie pamiętasz, jak po poparciu decyzji Szymona o kandydowaniu na prezydenta niektórzy robili mi jakieś straszne burdy trzy lata temu. Co ciekawe, wielu z tych ludzi to osoby walczące o wolność. I właśnie te osoby próbowały za pomocą różnych mechanizmów manipulacyjnych i form hejtu wymusić na mnie, żebym ja nie walczył o wolność „od” i nie korzystał ze swojej wolności „do” w sposób, który uznałem za najsłuszniejszy i najskuteczniejszy.

Jeśli zaś chodzi o Liberté!, to jest to w ogóle zabawna sprawa, bo kiedy napisałem swój pierwszy oficjalny post uzasadniający wejście we współpracę z Szymonem, Leszek Jażdżewski udostępnił go właśnie za pośrednictwem kanałów Liberté!. To był jakby tekst założycielski mojego przystąpienia do drużyny Szymona. I znalazł się on właśnie na Liberté!. Co za symbol!

Rzeczywiście bardzo interesująca historia. Powiedz jednak, Przemku, czy dziś obawiasz się o swoją wolność? Czy masz przekonanie, że nasza wolność jest dziś realnie zagrożona? Czy mówienie o tym nie jest aby publicystyczną przesadą i zbiorowym hiperbolizowaniem?

Wiesz co, to znowu zależy od tego, o jakiej my wolności mówimy. Jeżeli chodzi o wolność w rozumieniu negatywnym, wolność od tych wszystkich kajdan i różnych form ciemiężenia, to trzeba przyznać, że tak, wolność jest zagrożona. Są nawet obiektywne wskaźniki, które tę diagnozę potwierdzają, jak np. ranking ILGA-Europe mierzący poziom równouprawnienia osób LGBT+ w Europie. Pokazują one dobitnie, jak pewne sfery naszych swobód są negowane, ograniczane i wręcz niszczone. Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie te działania wokół tzw. Lex Czarnek, także i przede wszystkim cios wymierzony np. w Szkołę w Chmurze (niestety, jak wiemy dzięki Alinie Czyżewskiej, cios nabudowany na tzw. Lex Kaznowska), zobaczysz bardzo konkretny dowód na to, jak próbuje się ograniczyć wolność negatywną, jak próbuje się bardziej nas kontrolować, a mniej zostawiać przestrzeni na własne, autonomiczne wybory i tworzenie świata, w którym przyszło nam żyć – a to z kolei jest ograniczaniem również naszej wolności pozytywnej. Paradoksalnie jednak w czasach tych wszystkich prób ograniczania naszej wolności negatywnej, niemal każdy(-a) z nas – osób ceniących sobie wolność – dostaje impuls do walki o wolność negatywną i do realizowania wolności pozytywnej. Patrząc na to na psychologicznym poziomie, „dzięki” próbom ograniczania naszej wolności negatywnej rodzi się aktywizm i działanie. Mówiąc krótko, pod wpływem tego całego zła, które dostajemy z politycznej góry, coraz bardziej uświadamiamy sobie tę przestrzeń wolności, poprzez którą możemy mieć wpływ na siebie i na świat. Podstawą tej wolności jest to, czego nauczali stoicy, a co Sartre nazwał wolnością kartezjańską: wolność moich myśli, wolność moich przekonań, a – co się z tym wiąże w takim egzystencjalnym rozumieniu – również wolność do podejmowania wyborów, do reagowania na to, co przynosi świat. Paradoksalnie żyjemy w czasach, kiedy ta wolność uzyskuje szczególną okazję, żeby na nowo się narodzić. Etycznie wścieka mnie to, że powodem są takie czynniki polityczne, z jakimi się obecnie borykamy, ale nie zmienia to faktu, że w tych właśnie realiach, kiedy tak bardzo ogranicza się naszą wolność „od” oraz próbuje się cały czas stosować różne formy presji i kontroli, a jednocześnie próbuje się dusić w zarodku wolność „do”, wiele osób uzyskuje doskonałą trampolinę do uświadomienia sobie, jak wiele od nich zależy, począwszy od wolności w zakresie prawa reakcji na to wszystko, co nas spotyka.

Zaraz się okaże, że paradoksalnie zło niesie dobro…

To jedna z największych tajemnic życia, która zawsze rozpalała Zakon Feniksa (założony przeze mnie międzypokoleniowy olimpijski fakultet filozoficzny), i której złożoność pokazałem w drugim tomie mojej książki,Szkoła bohaterek i bohaterów, w tomie noszącym nomen omen podtytuł „Jak radzić sobie ze złem”. Pragmatycznie rzecz ujmując: zło wymusza na nas reakcję. Tutaj bezpośrednio przechodzimy do tego, co wskazuje chociażby Frankl, który przeżył obóz koncentracyjny. Zrozumiał on, że nawet w sytuacji pozornie beznadziejnej człowiek ma wolność wyboru reakcji na to, co go spotyka. Dla mnie sednem są słowa Modlitwy o pogodę ducha: „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić; odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić; i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”. Tak ten tekst brzmi w oryginalnym tłumaczeniu, ja często przeformułowuję go tak, żeby jego esencja trafiała do każdej osoby niezależnie od jej wyznania.

Podkreślam zawsze z całą mocą, że ta płytka narracja wszystkich przeciwników Prawa i Sprawiedliwości, którzy cały czas przekonują nas, jak jest strasznie źle w naszym społeczeństwie, jest prawdą, ale jest tylko i aż częścią prawdy. Potępiam z całą mocą to, co ta władza wyczynia. Etycznie i prawnie jest to zło w niewyobrażalnej postaci. Ale ono żyje. Natomiast dużo ważniejsze jest to, że żyjemy my. A skoro już żyjemy, może nie ma sensu karmić wilka bezradności i nieskutecznych metod działania, tylko nieustannie karmić wilka realnego sprawstwa. Zastanówmy się, jak możemy wykorzystać swoją wolność właśnie w tych czasach (a gdy komuś brakuje inspiracji, polecam chociażby zapoznać się z tym, co zrobiła i robi Wolna Szkoła, której jestem aktywistą). Ostatnio kupiłem w Książce dla Ciebie, mojej ukochanej księgarni w Krzywym Domku w Sopocie, świetną książkę Rok z filozofami. Autorki i autorzy wybrali na każdy dzień roku jakiś cytat myśliciela(-ki). Pomyślałem, że zacznę czytać tę książkę od cytatu, który jest przedstawiony przy dacie zakupu tej książki, czyli 18 listopada. I co znalazłem? Słowa Gabriela Marcela z Homo viator. Wstęp do metafizyki nadziei. Mogę je zacytować?

Pewnie!

„Czujesz, że ci ciasno. Marzysz o ucieczce. Wystrzegaj się jednak miraży. Nie biegnij, by uciec, nie uciekaj od siebie; raczej drąż to ciasne miejsce, które zostało ci dane: znajdziesz tu Boga i wszystko… Jeśli uciekasz od siebie, twoje więzienie biec będzie z tobą i na wietrze towarzyszącym twojemu biegowi będzie się stawało coraz ciaśniejsze. Jeśli zagłębisz się w sobie, rozszerzy się ono w raj”.

Świetna puenta. W tym kontekście pytanie trochę bardziej osobiste.

Już się boję… (śmiech)

Nie, nie, nie! Bez obaw! Powiedz mi, czy kwestia związana z wolnością i jej nowe zagrożenia, które się w ostatnich latach objawiają, czy to miało wpływ na twoją pracę w szkole, a później na decyzję o odejściu ze szkoły? Bo przecież twoja skłonność do obrony wolności powinna skłaniać cię do tego, żeby właśnie w szkole właściwie i namacalnie ją zakorzeniać i budować. Ty to robiłeś przecież. Czy coś cię rozczarowało czy po prostu uznałeś, że to złe czasy na pracę w edukacji?

Poruszasz temat, który jest niezwykle istotny.

Oczywiście! Dlatego właśnie muszę go poruszyć.

Ujmę to tak: od momentu, kiedy zacząłem być świadomym wartości wolności, a to się w dużej mierze wiązało z odchodzeniem od – tak bardzo ograniczającego i zarazem manipulacyjnego – wpływu Kościoła katolickiego, kiedy to umocniłem swoje wewnętrzne poczucie samostanowienia jako osoba LGBT+, od tego właśnie momentu krok po kroku coraz bardziej zacząłem doceniać wartość wolności. We wszystkich swoich działaniach, kiedy nawet nie myślałem zbytnio o tym, że właśnie wcielam w życie swoją wolność, cały czas jednak ją realizowałem. Tą wolnością zacząłem tak realnie żyć, że ona po prostu ze mnie wypływa i ten proces jest już nie do zatrzymania.

Taki wulkan wolności?

Powiem szczerze: wtedy nie potrafiłem tego nazwać, ale teraz już potrafię. Co ciekawe – intuicyjnie czułem, że wolność jest jakby jedną stroną medalu. Drugą stroną jest odpowiedzialność. Potem przeczytałem u Frankla, że na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych stoi Statua Wolności i właśnie dlatego na zachodnim wybrzeżu stać powinna Statua Odpowiedzialności. Czułem, że im bardziej realizuję swoją wolność, tym bardziej czuję odpowiedzialność za to, co robię. Tak naprawdę to hasło, które mi przyświecało, in dubio pro libertate, bardzo mocno tę postawę umacniało. Potem jeszcze bardziej chciałem żyć tym hasłem, mając też przecież świadomość, że granicą wolności jest wolność innego człowieka, ba, innego żywego istnienia. Ja po prostu zacząłem tym żyć, nawet jeszcze nie umiejąc tego nazwać. Siłą rzeczy, pracując w szkole, starałem się zarówno samemu żyć w sposób wolny i odpowiedzialny, jak i zachęcać do tego każdą osobę. Przede wszystkim moich uczniów i moje uczennice. Wspólnie poszukiwaliśmy możliwości realizacji swojej wolności, ale jednocześnie zwracaliśmy uwagę na każdy możliwy obszar odpowiedzialności. U mnie wszystko świetnie grało do momentu, kiedy zostałem Nauczycielem Roku.

A to nie powinno sprawić, że będzie jeszcze lepiej?

Kiedy zostałem Nauczycielem Roku, wtedy ewidentnie zaczęły się problemy. Coraz bardziej od tego momentu zacząłem doświadczać, że jestem w mojej szkole persona non grata. Krok po kroku, stopniowo. Działalność publiczna, w tym walka o równość, a potem zostanie doradcą Szymona Hołowni, coraz bardziej to wzmagały. Równolegle widziałem, że niektórzy w szkole mogą robić to, co w moim przypadku powodowało wręcz hejt na mnie. Te osoby zaczęły być wzmacniane, a ja – deprecjonowany. To, co jest kluczowe, to fakt, że coraz bardziej możliwość realizowania przeze mnie wolności i odpowiedzialności, także wraz z młodymi ludźmi, dla nich i w ich imieniu, po prostu zaczynała się zawężać. A ja zacząłem na różne sposoby, coraz bardziej, także niezwykle namacalnie, mieć okazywane, że jestem persona non grata.

Czyli tak naprawdę to, co powinno otwierać ci szereg nowych możliwości, na dobrą sprawę doprowadziło do ograniczenia nawet tych możliwości, które dotychczas miałeś? Wybacz, że powiem wprost, ale to przecież paradoks, w który trudno uwierzyć. Wydawałoby się, że mieć w szkole Nauczyciela Roku to dla każdej szkoły  zaszczyt i honor.

Tak, masz rację. I dlatego tak wiele osób, kiedy o tym opowiadam, nie może również we wszystko to uwierzyć. Mówią: „No właśnie, dla dyrektora to jest super sprawa”. Rzeczywiście w – z braku lepszego słowa – normalnym świecie tak by to wyglądało. Gdy natomiast sięgniemy do aparatu pojęciowego psychologii, zwłaszcza do koncepcji potrzeb, to wówczas stanie się jasne, dlaczego coś takiego się zadziało i dlaczego ja jestem jednym z wielu (bardzo wielu) takich „wow” nauczycieli, czy to nagradzanych, czy też nienagradzanych, ale takich… no wiesz… wybijających się, którzy w pewnym momencie z potężnymi sukcesami odchodzą ze szkoły. Cała historia z Nauczycielem Roku 2021, Darkiem Martynowiczem – który wraz z nami współtworzył program naprawy edukacji „Edukacja dla przyszłości”, powstały dzięki Instytutowi Strategie 2050, będącego częścią Polski 2050 – i z wieloma, wieloma innymi nauczyciel(k)ami jest przecież taka sama. Nie wiem szczerze mówiąc, na ile już jestem gotów o tym mówić, nie wiem, na ile różne osoby, które odeszły ze szkół, są w stanie o tym mówić, ale jedno jest pewne. O takich osobach i takich odejściach ze szkół słyszę nieustannie.

Wracając do kwestii potrzeb: przywołajmy ich hierarchię przedstawioną przez Maslowa. Niezależnie od różnych interpretacji i ocen tego ujęcia, cała podstawowa konstrukcja tego pomysłu jest bardzo sensowna. Chodzi o to, że jeżeli żyjemy w „normalnych” realiach, jeśli mamy zaspokojone wszystkie te fundamentalne potrzeby: fizjologiczne, bezpieczeństwa, afiliacji, akceptacji, miłości, to tak naprawdę możemy dopiero w takich warunkach spokojnie realizować potrzebę szacunku, samorealizacji i tak dalej. Mówiąc krótko, w takich normalnych okolicznościach mamy na przykład dyrektora szkoły, który w gronie pedagogicznym ma Nauczyciela Roku i dla niego to jest petarda. On myśli sobie: „Kurczę, w mojej szkole stworzyłem tak świetne warunki, że mój nauczyciel mógł coś takiego zdobyć. Wow!”. Natomiast my niestety w naszym kraju od dawna, a zwłaszcza od kilku lat, żyjemy w warunkach, w których z samej góry, czyli z obszaru najpotężniejszego wpływu, płyną takie komunikaty i działania, które namacalnie uderzają w jedną z fundamentalnych potrzeb, czyli właśnie w potrzebę bezpieczeństwa.

Masz na myśli, że zagrożenie dla tej potrzeby bezpieczeństwa odczuwają tak samo szeregowi nauczyciele, jak i kadra zarządzająca szkołami?

Dokładnie tak. Bo przecież jeżeli mamy do czynienia z takimi realiami, kiedy sam dyrektor szkoły ma zagrożone poczucie bezpieczeństwa (a obecnie dyrektorzy szkół mają zagrożone to poczucie nieustannie), to w tym momencie – na takim najprostszym poziomie – kluczowym będzie dla niego zaspokojenie właśnie tej potrzeby. Ta potrzeba będzie dominować jego organizm. Dla niego zaspokajanie tych wszystkich potrzeb wyższego rzędu, czyli na przykład potrzeby samorealizacji, staje się mniej czy bardziej, ale jednak drugorzędne. Zaznaczam jednak, że tak to wygląda w ogólnym zarysie, bo przecież to właśnie Frankl zauważył, że w gruncie rzeczy ta hierarchia potrzeb niewystarczająco uwzględnia sytuacje, kiedy człowiek swoje poczucie bezpieczeństwa ma zagrożone, ale jednak może się pomimo tego samorealizować. Ba, znamy przypadki, że człowiek samorealizuje się, choć ma problemy z zaspokojeniem swoich potrzeb biologicznych. Tylko że mam wrażenie, że to, co mówił Frankl, bardzo dobrze pokazuje, że jednak zagadnienie to zawsze wymaga indywidualnego podejścia, że to raczej jednostki są zdolne do tworzenia pięknego-życia-pomimo-wszystko, że to nie jest ogólna tendencja. Przeciętny człowiek – w sytuacji, kiedy ma zagrożone poczucie bezpieczeństwa – raczej nie będzie realizował tych wyższych potrzeb. Odnoszę wrażenie, że kiedy w obecnych realiach stwarzanych przez władzę tacy Nauczyciele Roku czy też jacyś inni turbonauczyciele(-ki) odchodzą ze szkół, to wielu dyrektorów z ulgą tych nauczycieli ze szkół wypuszcza. Mam wrażenie, że wielu dyrektorów jest wręcz wdzięcznych, że ci turbonauczyciele odeszli.

Trudno w to uwierzyć.

Tak, natomiast wejście pod taflę potocznych obserwacji z latarką psychologii pomaga to zrozumieć. Widzisz, w dużej mierze to wszystko wynika z tego, że ta władza stworzyła taki poziom lęku, który sprawia, że dla dyrektora szkoły kluczowe jest jednak po prostu zaspokojenie potrzeby bezpieczeństwa. Oni(-e) często nie mają już siły, żeby myśleć o tym, co jest trochę wyżej.

Ale czy ty ich czasem nie usprawiedliwiasz?

Właśnie nie! To jest temat, który poruszam teraz z moimi senior(k)ami (a raczej: silver(k)ami) w sopockim Uniwersytecie Trzeciego Wieku na naszym konwersatorium, które nazywa się – uwaga! – „Myślące Berety”. Mamy tutaj różne porządki: 1) porządek opisu i wyjaśniania – czysto psychologiczny i socjologiczny – oraz 2) porządek wartościowania, czyli porządek etyczny. Ja używam teraz aparatu pojęciowego porządku opisu i wyjaśniania. Pokazuję z perspektywy psychologicznej, dlaczego tak jest. To sytuacja analogiczna do tej, w której wyjaśniamy, dlaczego określony morderca zrobił to, co zrobił, co się takiego zadziało w obrębie jego historii życia i konstrukcji osobowości, że zamordował tyle osób. To czysty proces opisu zjawiska oraz próby jego wyjaśnienia, poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Nie ma to nic wspólnego z usprawiedliwianiem, które przynależy do porządku wartościowania.

Spójrzmy na to najpierw z psychologicznej perspektywy. W takiej typowej sytuacji osoba odpowiedzialna za zespół jest cholernie zadowolona z każdego sukcesu członka(-ini) zespołu i de facto sukces ten jest przez nią odczuwany jak jej własny. Tak jak dla mnie każdy sukces mojego ucznia czy mojej uczennicy emocjonalnie jest jednocześnie moim sukcesem – tak samo zresztą odczuwa to rodzic cieszący się sukcesami dziecka. Ale dzieje się tak wyłącznie w „normalnych” okolicznościach, a nam, całemu społeczeństwu, do normalności daleko.

Jeśli osoba odpowiedzialna za zespół przez cały czas tak bardzo się boi – a do tego krok po kroku doprowadza obecna władza w każdym obszarze życia społecznego – ta osoba po prostu cały czas jest podporządkowana nierzadko nieuświadomionemu dążeniu do tego, żeby było bezpiecznie. Skutków lęku mojego przełożonego doświadczyłem bardzo mocno, najpierw jako świeżo upieczony Nauczyciel Roku, później w związku z moją aktywnością na rzecz praw człowieka i praw osób LGBT+, i w końcu – hattrick! – ze względu na działalność u boku Szymona Hołowni.

Wiele osób gdzieś tam mówiło i mówi do dziś, że ten mój ówczesny dyrektor to po prostu człowiek, który się bardzo boi. Być może dochodziły też jakieś inne czynniki, na przykład zazdrość, ale tego nie wiem. Być może tak, być może nie, nie ma to już znaczenia. Mam wrażenie, że ten lęk był czynnikiem kluczowym, bo doświadczyłem wielu różnego rodzaju sytuacji, które udowadniały, że on po prostu się bał. Zresztą nierzadko mówił o tym wprost na lekcjach. I teraz uwaga: zostawiamy porządek wyjaśniania, przechodzimy do porządku wartościowania.

Człowiek, który się boi, może dokonywać różnych wyborów. Pamiętam, że dwa dni po tym, gdy zostałem Nauczycielem Roku, Prezydent Sopotu Jacek Karnowski przyszedł wraz z częścią Rady Miasta, by mnie uhonorować przed całą szkołą. Było to dla mnie bardzo wzruszające. Zacytowałem wtedy słowa Dumbledore’a, że nadchodzą czasy, w których będziemy musieli wybierać między tym, co dobre, a tym, co łatwe. Spojrzałem wówczas na mojego dyrektora, bo czułem, że on tego właśnie potrzebuje, takiego przypomnienia, bo przecież wie o tym doskonale. Niestety, ostatecznie jego dążenie do poczucia bezpieczeństwa wygrywało, co samo w sobie było absolutnie jego sprawą, ale gdy coraz bardziej materializowało się w postaci zachowań godzących we mnie, uświadomiłem sobie: „Ja mam tylko jedno życie”. I odszedłem.

I tu jest sedno porządku etycznego. Każdy dokonuje własnych wyborów. Gdy czyjeś wybory zaczynają uderzać w kogoś innego, mamy złamanie tego, o czym pisał Alexis de Tocqueville. Czyli psychologicznie rozumiem, dlaczego ktoś funkcjonuje tak a nie inaczej, ale etycznie nie wyrażam na to zgody, bo godzi to we mnie i/lub kogoś innego.

Trzeba tylko spojrzeć na to z lotu ptaka. Człowiek jest koktajlem tworzących go bardzo wielu elementów. Jest taka świetna grafika w necie, na której jest napisane, że każdy człowiek coś w życiu stracił, z czymś walczy, z czymś się mierzy, o czymś marzy, czegoś się boi. W praktyce czasem trudno oddzielić porządek wyjaśniania i wartościowania. Weźmy za przykład nieheteronormatywne osoby publiczne, które nie dokonały coming out-u. Wiem o tym doskonale, że w rozumieniu społecznym najlepiej by było, gdyby każda osoba LGBT+, będąca w jakimś sensie autorytetem (a z reguły każdy jest dla kogoś autorytetem, choćby dla jednej osoby), zakomunikowała światu: „Jestem osobą nieheteronormatywną”. Ale czy ja mam prawo oceniać kogoś, kto tego nie robi? I nie mówię o kryptogejach, którzy dyskryminują osoby LGBT+, bo to jest zupełnie inna sprawa, jednoznaczna moralnie i moralnie obrzydliwa. Mówię o tych, których coming out byłby dla nas wszystkich na wagę złota. I mimo że chciałbym, by te osoby znalazły w sobie odwagę, mówię sobie: „Przemek, przecież ty sam zrobiłeś publiczny coming out dopiero w 2016”. To daje mi poczucie pokory. Każdy z nas ma swoją drogę i swój czas, dlatego ja się od tych ocen mimo wszystko powstrzymuję.

Natomiast nie zmienia to faktu, że jeżeli ktoś mnie przypiera do muru i mówi: „No dobrze panie Przemku, ale co pan uważa o wszystkich tych ludziach, którzy milczą w różnych sytuacjach, albo poddają się aparatowi opresji i lęku, który tworzy władza?”, to ja i tak nie mówię, że te osoby robią źle, bo w dzisiejszych czasach akt sprzeciwu to często heroizm. A nikt nie przygotował nas do życia, w którym heroizmem musimy się wykazywać codziennie (w przypadku nauczycieli(-ek) jest to pogłębione przez przemoc m.in. ekonomiczną, którą wobec nas praktykuje władza). Dlatego odpowiadam w ten sposób: ja osobiście bym tak nie mógł. W życiu. Ja bym – mówiąc bardzo kolokwialnie – prędzej się zesrał. W drugim tomie swojej książki podsumowuję to, przytaczając wypowiedź pewnego bohatera z jednego z tomów Smoczej Straży Brandona Mulla, która jest kontynuacją Baśnioboru:

„Kiedy pojawiłaś się w zamku jako więźniarka, wiedziałem, że muszę ci pomóc. Zabijałem już w boju i na polowaniu, ale nigdy nie zabiłem nikogo w niewoli, tym bardziej przyjaciółki. Gdybym pozwolił im cię skrzywdzić, umarłoby we mnie to, co najważniejsze. Pewnie na zawsze. To był punkt, z którego nie ma odwrotu. Czułem to. Chciałem być akceptowany przez ojca i inne smoki. Ale nie kosztem tego, kim jestem. Przez jakiś czas myślałem, że mogę połączyć jedno z drugim: być sobą i mieć szacunek ojca. Wyobrażałem sobie, że pomogę smokom odzyskać trochę więcej rozsądku. Ja miałem na nie mały wpływ, za to one bardzo mnie zmieniały. W końcu musiałem wybierać: czy być sobą, czy zadowolić ojca. Wybrałem siebie. I lojalność wobec swoich prawdziwych przyjaciół (…) To dobre uczucie (…) Wolę umrzeć w ten sposób niż żyć w tamten. Już dawno nie czułem się lepiej”.

A po tej wypowiedzi dopisałem swoje podsumowanie: „Jeśli traficie kiedyś na słowa Sokratesa, że woli umrzeć niż przestać pobudzać innych do bycia mądrymi, na słowa Jezusa, że lepiej, aby człowiek stracił wszystko, niż zatracił siebie, na słowa św. Pawła, że w dobrych zawodach wystąpił, wiary ustrzegł, bieg ukończył, słowa Galadrieli, że zdała test, pozostanie sobą i odejdzie na Zachód, jeśli przyjrzycie się decyzjom Jonasa z Dark, Evana z Efektu motyla czy Lily Potter, a w końcu ujrzycie samego Harry’ego Pottera idącego do Zakazanego Lasu i poświęcającego swoje życie dla przyjaciół, wiedzcie, że mimo że (…) nie istnieje odpowiedź właściwa, oni wybrali odpowiedź najlepszą z możliwych”.

Teraz już chyba weszliśmy na bardzo poważny poziom – na poziom wartości?

Tak, to jest fragment właśnie z rozdziału o wartościach! I to, o czym piszę, to są moje wartości, wśród których wolność wewnętrzna jest jedną z wartości rdzeniowych. Nie wyobrażam sobie, żeby dać się zniszczyć komuś z góry, kto chce niszczyć mnie lękiem. Po prostu sobie tego nie wyobrażam. Z drugiej jednak strony mam w sobie absolutną pokorę i mówię za Szymborską: „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Dlatego właśnie jest mi tak trudno oceniać innych ludzi. Natomiast mówię jasno: nie wyobrażam sobie, żeby milczeć, kiedy inne osoby są represjonowane i niszczone. Jednak jak sam widzisz, jest to trudne. Dla mnie paradoksalnie dużo łatwiejsze jest wyjaśnienie czegoś psychologicznie niż sformułowanie jednoznacznej oceny moralnej, zwłaszcza dotyczącej działań konkretnych jednostek. I to w takich czasach.

Na pewno, tym bardziej, że tu pojawi się pytanie o to, czy mamy jeszcze do czynienia z wyborem – choćby był to nawet wybór łatwiejszego rozwiązania i prostszej ścieżki – czy może to już jest niewola…

Genialna uwaga. I tutaj trzeba rzec o realnych możliwościach radzenia sobie z pułapkami, jakie zastawiają na nas nasze wybory. Pamiętam, że rozmawialiśmy o tym na zajęciach z etyki z s. prof. Barbarą Chyrowicz. Ona w ogóle była zajebista, mega się dużo od niej nauczyłem, podobnie jak od s. prof. Beaty Zarzyckiej. Ciekawe, że tyle się nauczyłem od zakonnic (śmiech), ale to kolejny kamyczek do uświadomienia sobie, jak bardzo bezsensowne są stereotypy. Wracając do s. Chyrowicz: kiedyś opowiedziała nam o przeszkodach w realizacji naszych działań. Wtedy skumałem, że przecież tak naprawdę bardzo trudno jest dokonać rzetelnej i obiektywnej oceny odpowiedzialności ze względu na tak wiele czynników, które de facto zmniejszają naszą odpowiedzialność za działanie (bądź jego brak, zwany zaniechaniem). Przykładem takiego ograniczenia jest chociażby przymus. Czym innym jest przymus fizyczny, czym innym psychiczny, natomiast w przypadku tego, o czym rozmawiamy, mam wrażenie, że ten przymus psychiczny jest sednem. Dlatego ja, chociażby myśląc o swoich powodach odejścia ze szkoły… ktoś może powiedzieć: „Słuchaj, zrób z tego aferę”, a ja mówię: „Po co?”. Bo mimo że doświadczyłem bardzo wielu niefajnych rzeczy, to jednocześnie I know who is the real enemy. Generalnie wiem, że właśnie metapowodem i tym faktycznym źródłem tego wszystkiego jest Voldemort na samej górze.

Mi zawsze bliska była koncepcja, aby nie oczyszczać ludzi, którzy biernie dokonują różnych rzeczy pod wpływem jakiejkolwiek władzy. Jednak trzeba przecież mieć świadomość, że ostatecznie powodem takiego działania (czy jego braku) jest jakiś ciemięzca i to na nim spoczywa największa odpowiedzialność, bo on wytwarza te warunki lęku i presji. I tak, każdy z nas ma wybór, bez dwóch zdań, tylko że naszą uwagę powinniśmy skupić przede wszystkim na a) własnych wyborach oraz na b) źródle zła. I to źródło zniszczyć. Czyli w rozumieniu meta – skupić się na edukacji ustawicznej, wyskakującej z lodówek. A w rozumieniu obecnej sytuacji społeczno-politycznej: skupić się na tych, który doprowadzają do powstania takich warunków. I to ich trzeba odesłać na śmietnik historii, a nie cały czas się skupiać na tych, którzy są po prostu…

Funkcjonariuszami reżimu.

Dokładnie o to chodzi. A nawet jeśli nie funkcjonariuszami reżimu, to po prostu ludźmi, którzy zostali zatruci złem legitymizowanym na samej górze, bojącymi się sprzeciwiać, gdy łamane są fundamentalne zasady. Róbmy co się da, żeby budzić oddolnie i odgórnie każdą osobę, ale nie zapominajmy, gdzie bije sączące zło źródło. I żeby było jasne: to nie jest tak, że ja nie widzę odpowiedzialności po stronie wymienionych przed chwilą ludzi. Ja po prostu widzę, kim jest real enemy.

A ja w ogóle myślę sobie, że ty i tak w szkole Czarnka byś sobie rady nie dał.

A dlaczego nie? Ja mam wrażenie zupełnie odwrotne.

Tak?

Tak. Z prostej przyczyny. Ja mam bardzo silnie rozwinięty archetyp trickstera. Od momentu kiedy PiS przejął władzę, a tym bardziej odkąd zostałem Nauczycielem Roku, bo między przejęciem władzy przez PiS a tym, jak zostałem Nauczycielem Roku, minęły trzy lata, coraz bardziej czułem, jak aktywuje mi się ten archetyp, jak ożywia się we mnie, jak się coraz bardziej uobecnia. Rok po przejęciu władzy przez PiS zrobiłem coming out. Mówiąc krótko, ja w tych bardzo chujowych warunkach, gdy ten powszechny, społeczny, wyindukowany przez władzę lęk, o którym mówiłem, już raczkował, stwierdziłem: „No sorry! Halo! Jestem nauczycielem-gejem, żyję z partnerem, to jestem właśnie ja – a to, co może mi wyrządzić prawdziwą krzywdę, to życie nieautentyczne”. Dwa lata później zostałem Nauczycielem Roku. Jak bodaj w 2020 dowiedziałem się, że Czarnek zostanie ministrem, to na metapoziomie miałem chyba największy w życiu facepalm. Ale w środku poczułem kolejną aktywację archetypu trickstera, wyrażoną w poczuciu: „zajebiście, dawać go!”. Widzisz, Sławku, jestem także trenerem kreatywności. Jedna z rzeczy, która jest fundamentalna dla kreatywności, to przerabianie niemożliwego na możliwe – w twardym murze niemożliwego szukanie szczelin. Kreatywność rozwija się szczególnie wtedy, gdy mamy nieograniczoną wolność, i również szczególnie wtedy, kiedy mamy bardzo ograniczone warunki. Mówiąc krótko, ja właśnie paradoksalnie w warunkach coraz mocniej ograniczanych od 2015 roku coraz częściej widziałem właśnie te szczeliny, za pomocą których można działać i wręcz wysadzać system od środka. Nie ukrywam, że – jakkolwiek to zabrzmi – czasami żałuję, że nie pracuję już w placówce publicznej, bo po prostu mam tyle pomysłów, które bym realizował, które wpisują się w to, co Szymborska pisała w swoim wierszu „Głos w sprawie pornografii”! Wiesz, to taka metoda życia w Hogwarcie za czasów dyrektorowania Umbridge.

Znowu: jakkolwiek to zabrzmi, w momencie kiedy rozpoczął się atak na edukację domową, między innymi na Szkołę w Chmurze, w której obecnie pracuję, dla mnie oczywiście było to skandaliczne, że to się dzieje, ale mój wewnętrzny trickster wołał: „Ha, w końcu jestem w tej szkole, która została bezpośrednio zaatakowana”. I już zobaczyłem w swej głowie mnóstwo pomysłów wyrażenia sprzeciwu i oporu. Zresztą sednem tego podejścia jest przypięty na moim wallu na Facebooku post o szczególnym typie tożsamości: #hogwartity.

Nie zmienia to faktu, że to po prostu odczucia oraz metody radzenia sobie, które wynikają z konieczności. Zdecydowanie wolałbym nie żyć w takiej rzeczywistości, w której nasza kreatywność rozwija się z powodu ograniczeń, na które jesteśmy skazani. Wszyscy mamy prawo rozwijać kreatywność dzięki polu maksymalnej możliwej wolności. Natomiast podkreślam nieustannie: dzięki czytaniu Frankla czy Anne Frank bardzo mocno nauczyłem się odnajdywać sens w bezsensie. Problem jednak jest taki, że nie mogę mierzyć swoją miarą innych. Przeciętny człowiek nie jest do tego przygotowany, bo edukacja, której zaznawał w systemie, nie dała mu żadnego przygotowania w zakresie umiejętności radzenia sobie z życiem. I w końcu, podkreślam dobitnie: nikt nie ma prawa wymagać od ludzi na stanowisku pracy heroizmu. A stawanie przed dylematami moralnymi, i to codziennie, i to w warunkach urągających ludzkiej godności począwszy od poziomu ekonomicznego, czyli ta cała rzeczywistość polskiego nauczyciela i polskiej nauczycielki, dyrektora i dyrektorki, a tym samym rodziców, uczniów i uczennic – to jest stan zmuszający do heroizmu.

Nawiązania do Zakonu Feniksa są tutaj jak najbardziej na miejscu, choć muszę przyznać, że częściej myślę o innym superbohaterze,  o He-Manie. Jestem jego fanem i jako dzieciak, później jako nastolatek, uwielbiałem tę animację. Ten cały He-Man z tym wielkim mieczem, z wojującym dzikim kotem, by się tutaj przydali. Ale przecież nie każdy może być takim He-Manem i nie każdy nim będzie.

Tak, i to jest właśnie THIS. Jak starasz się o pracę jako nauczyciel, to przecież nikt ci nie mówi, że w ramach swoich obowiązków będziesz musiał podejmować jakieś heroiczne wybory moralne. A ponadto nikt ci nie płaci za pracę w tak wstrząsających warunkach. I to jest problem. Staram się walczyć za wszystkich, którzy z tego powodu cierpią. Zawsze powtarzam, że siła wspólnoty tkwi w sile najsłabszego jej członka. Zawsze musimy patrzeć na tych, którzy są najsłabsi, którzy najbardziej potrzebują pomocy. Pod tym względem jest mi bliska idea sprawiedliwości Rawlsa i ja w ten sposób właśnie funkcjonuję: „Nie patrz, Przemek, na siebie, patrz na tych, którym jest najtrudniej”. Stąd też moje zaangażowanie w naprawę polskiej edukacji, w pomoc osobom z wszelkich mniejszości, i w końcu pomoc osobom pozaludzkim – zwierzętom. A w końcu: całej planecie.

Czy to był właśnie główny bodziec, który popchnął cię do Szymona Hołowni? Chyba wiedziałeś, że nie unikniemy tego tematu. Sądzę, że wielu ludzi chciałoby wiedzieć, co cię do niego pchnęło, dlaczego Hołownia, dlaczego „żółty ruch”?

Dawno, dawno temu… (śmiech). No dobra, nie aż tak bardzo dawno temu, mniej więcej wtedy, kiedy zaczęły się rządy PiS, a właściwie jeszcze kilka miesięcy wcześniej, zacząłem uświadamiać ludzi, w którą stronę to idzie. Tłumaczyłem komu się dało, że PiS jest organizacją de facto toksyczną. Ja w życiu miałem zawsze taką łatwość widzenia ludzkich intencji i tego, do czego ludzie długofalowo są zdolni. I doskonale wiedziałem, do czego najwięksi działacze PiS-u są zdolni, rozumiałem ten typ organizacji, z tą ich całą mentalnością. Próbowałem uświadamiać ludzi, mówić wprost, że owszem, te lata rządów koalicyjnych PO i PSL-u nie były rajem np. dla edukacji, ale zawsze jednak uprzedzałem, że jeżeli wygra PiS, to będzie masakra. Oni będą wykorzystywali technikę gotowania żaby (mimo że ostatecznie przyrodniczo nie ma to uzasadnienia, bo żaba wyskoczyłaby dużo szybciej, ale ta metafora w ostatnich latach stała się niezwykle nośna). I krok po kroku będą rozwalali nam kraj, co widać aż nadto wyraźnie.

Od 2015 roku zastanawiałem się, które metody są najskuteczniejsze, żeby zarówno zakończyć ich rządy, jak i żeby oni czy im podobni już nigdy więcej nie wygrali. Na początku uczestniczyłem w protestach, a kiedy nadszedł rok 2018 i zostałem Nauczycielem Roku, to wówczas starałem się mówić, nazywać to wszystko, co się działo, po imieniu, gdzie się da, gdzie dawano mi mikrofon, a dawano mi chętnie i w największych mediach, dlatego mówiłem o tym serio wszędzie, gdzie się dało, m.in. o ataku na osoby LGBT+, który przecież był atakiem systemowym. I w końcu nadszedł strajk nauczycieli i nauczycielek.

Mniej więcej w połowie trwania strajku czułem już, że on upadnie. Walczyłem do końca, ale coraz bardziej widziałem, że żadne z działań do tej pory nie powoduje zmiany. Takiej zmiany realnej, widocznej liczbowo zmiany proporcji poparcia dla tej okropnej władzy. Cały czas patrzyłem na to i mówiłem sobie: „Ja pierdolę! Wydarzyło się tyle, a zupełnie nie widać jakiegokolwiek spadku poparcia dla tej władzy”. Będąc najświeższym Nauczycielem Roku, osobą publiczną, zacząłem się zastanawiać, co ja mogę zrobić i jak zdobyć skuteczniejsze narzędzia.

Czyli polityka?

I literatura, czego owocem stały się między innymi moje książki, obydwa tomy „Szkoły bohaterek i bohaterów”, ale o tym w następnym odcinku (śmiech). Wracając do polityki: jako 13-latek walczyłem o województwo środkowopomorskie i pisałem listy do władz, chwilę później rozpocząłem edukację obywatelską dzięki programowi KOSS, jako 15-latek przemawiałem na trybunie obywatelskiej podczas sesji Rady Miasta w Koszalinie, realizując projekty w ramach programów CEO „Młodzi Obywatele Działają” & „Ślady przeszłości”, jako 16-latek opowiadałem o tym w „Rowerze Błażeja”, byłem dwie kadencje przewodniczącym Samorządu Uczniowskiego w moim liceum, słynnym koszalińskim Dibulcu… Co to oznacza? To, że polityka i jej rola od dawna były dla mnie sprawami oczywistymi. Nie w rozumieniu moich pragnień, tylko w rozumieniu bycia świadomym obszaru, który jest kluczowy dla zmiany.

Strajk nauczycieli(-ek) przypadł na czas, kiedy różne środowiska liberalno-lewicowe traktowały mnie jak swojego pupilka. No to ja się starałem wykorzystywać maksymalnie ten swój głos, żeby im pomagać, żeby uświadamiać, żeby dawać ludziom różne argumenty. Bardzo symbolicznym momentem był ten, kiedy odbierałem nagrodę Człowieka Roku Gazety Wyborczej w kategorii: wzorowe sprawowanie, a główną nagrodę odbierał wtedy Donald Tusk. Gdy Justyna Suchecka wyczytała moje nazwisko, wszedłem na scenę i wygłosiłem krótki spicz, a podczas niego spojrzałem Donaldowi prosto w oczy i zacytowałem kapitan Marvel, były to mniej więcej słowa: „Pomóż nam wygrać. Tylko idźmy właściwą drogą. Drogą najważniejszych wartości. I nie zbaczajmy z niej”. Myślałem sobie wtedy, że jeszcze tylko kilka miesięcy do wyborów, Tusk wróci, powie „Dobra, przejmuję stery, żeby uratować ten kraj”… No ale nic takiego się nie stało. Więc dalej apelowałem, apelowałem, apelowałem, działałem, działałem, działałem.

Dla mnie wielkim WOW było to, że pojawiła się Wiosna Roberta Biedronia, i co ciekawe – bardzo szybko dostałem telefon od działaczki z Trójmiasta z propozycją, żebym w najbliższych wyborach europarlamentarnych był na ich listach. Potraktowałem to jako coś bardzo miłego, natomiast powiedziałem jasno: moim celem nie jest bycie zawodowym politykiem. Tzn. właściwie chciałem to powiedzieć, ale nie zdążyłem, bo pani, która ze mną rozmawiała, obecna posłanka, zdążyła powiedzieć w tej rozmowie takie rzeczy, że za głowę się złapałem. Popierałem wszystkie ideały Wiosny, które od lat były mi tak bliskie, a nagle usłyszałem kobietę, mocną w Trójmieście i na całym Pomorzu, kobietę, która reprezentuje tę właśnie Wiosnę, kobietę, która rzekła do mnie: „Na kogo Pan ma zamiar głosować? Chyba nie na tego starucha Lewandowskiego albo na Adamowiczową, która robi sobie karierę na śmierci męża?”. Słyszałem to (i nie tylko to) i… dosłownie nie wierzyłem. Byłem w szoku.

I co jej powiedziałeś?

Powiedziałem: „Wie pani co, chyba nie znajdziemy porozumienia”. I wtedy też właśnie – zupełnie abstrahując od tego, że ja nie miałem ochoty być na żadnych listach wyborczych – dowiedziałem się, że byłbym na jakimś dalekim miejscu tej listy, bo to chodzi o to, żebym pomógł podpromować Wiosnę. Muszę przyznać, że jest to jak dla mnie obcy sposób na traktowanie ludzi.

Pomyślałem wtedy: „Dobra, okej, nie będę tutaj robił problemów. Może to po prostu jakaś babka niefajna, ale to przecież nie przekreśla Wiosny”. Natomiast było to dla mnie nieco dziwne, że Robert, który jest gejem, ma tutaj świeżego Nauczyciela Roku też geja, i przez tyle miesięcy nie zainicjował w zasadzie żadnego kontaktu. Jedynie dwa dni przed wyborami do europarlamentu, kilka godzin przed ciszą wyborczą, zadzwoniła do mnie asystentka Roberta z pytaniem, czy mógłbym się pojawić na Stadionie Narodowym. Zapytałem ją: „dlaczego?”, a ona do mnie, że Robert ma podsumowanie kampanii i fajnie, jakby różne osoby tam były, „no i uświadomiliśmy sobie, że nie mamy nikogo od edukacji, no i pomyśleliśmy, że przecież jest Przemek Staroń”. Mówię do niej: „Ale zaraz, zaraz. Czy dobrze rozumiem, że na kilka godzin przed wydarzeniem kończącym kampanię wy dzwonicie do mnie, żebym po prostu przyszedł, pomachał, powiedział: tak, tak, ludzie, głosujcie na Wiosnę? Czy o to chodzi?”. I mówię dalej: „Sekundkę, tu jest chyba coś nie tak. Przecież edukacja to fundament. To jest absolutny fundament”. Jak oni mogli przez miesiące nie pomyśleć o nikim od edukacji, o realnym(-ej), z krwi i kości, nauczycielu(-ce)? Ja nie mówię już nawet, że musieli pomyśleć o mnie, błagam, choć to był czas, gdy wyskakiwałem z lodówek i kuchenek mikrofalowych, więc dla wielu byłem pierwszym, naturalnym skojarzeniem – ale przecież mogli generalnie nawiązać współpracę ze świetnymi nauczyciel(k)ami. Miałem wrażenie, jakbym miał przyjść na stadion i zareklamować pastę do zębów. Powiedziałem, że niestety nie mogę na tym być, powiedziałem, że bardzo mocno wspieram Wiosnę, ale wspomniałem też wtedy, że bardzo niepokojące są dla mnie te wszystkie sytuacje: rozmowa a propos list wyborczych i choćby ten telefon z prośbą o przybycie na stadion.

Czy już wtedy się ostatecznie rozczarowałeś?

Jeszcze nie, ale w międzyczasie działy się różne rzeczy i zacząłem mówić moim znajomym, którzy również wspierali Wiosnę, że boję się, że cały ten potencjał zostanie zmarnowany. Co ciekawe, asystentka Roberta powiedziała do mnie: „Tak, tak, to po wyborach spotkamy się z Robertem i wszystko mu powiesz”. Niestety po wyborach już nic takiego się nie wydarzyło. Robert zapowiedział, że odda mandat prof. Monice Płatek, ale tego nie zrobił. Dla mnie w tym momencie to była taka kropka nad „i”. Przecież jeżeli ktoś ma wartości, które są również moimi wartościami, ale de facto ich nie realizuje na poziomie czynów, to o czym my tu mówimy? Wtedy z wielkim bólem serca stwierdziłem: koniec. Nie zmienia to faktu, że przez cały czas miałem bardzo dużo sympatii do tej partii i ludzi w niej działających, bardzo się ucieszyłem, że później Lewica weszła do sejmu, cały czas świetnie współpracuję z różnymi jej działaczami i działaczkami, wszak moje serce bije po lewej stronie, a poza tym generalnie współpraca to coś, co ma największy sens.

Drugim ciekawym obszarem funkcjonowania polityki demokratycznej jest oczywiście Platforma Obywatelska/Koalicja Obywatelska. Ze strony PO pamiętam, jak dostałem jeden telefon pod pewnej posłanki, telefon z pytaniem, czy mógłbym w ramach ich kampanii pojawić się w Warszawie na jakiejś debacie. Odparłem, że niestety nie mogę, bo koliduje mi to z wyjazdem, ale mogę polecić innego świetnego nauczyciela… „Nie, nie, nie, Pan tu jest teraz taki bardzo medialny, nam chodzi o takie najmocniejsze nazwisko”. Więc ja znowu myślę sobie: „Aha, czyli nie edukacja was interesuje, tylko marketing”. Ale wtedy już niestety wiedziałem, że w dużej mierze tak to funkcjonuje.

Trochę żenada, co nie?

Obserwowałem wtedy, co się dzieje, i powtarzam cały czas, Sławku, że nie miałem i nie mam żadnych ambicji dotyczących zawodowej polityki w rozumieniu pracy parlamentarnej. Ja zawsze miałem po prostu poczucie, że kluczowe jest to, żeby nie być obojętnym na rzeczywistość, żeby reagować, próbować zmieniać, co się da, wykorzystując te narzędzia, którymi człowiek dysponuje.

Bardzo mi się podobało, co zrobił Jacek Karnowski, prezydent Sopotu. Koleś, którego mega lubię i cenię, facet, który po zabójstwie Pawła Adamowicza poprosił, żebym we wszystkich szkołach sopockich zrobił zajęcia z przeciwdziałania mowie nienawiści. To właśnie on był jednym z autorów koncepcji paktu senackiego. Gdy się o niej dowiedziałem, i jeszcze gdy okazała się ona skuteczna, pojawiła się we mnie myśl, że jednak można. Można poszukać skutecznych narzędzi i skutecznie je zastosować. Po raz kolejny zachwyciłem się Karnowskim, mimo że u nas w Sopocie niektórzy go nienawidzą. No ale to przecież tak jak mnie (śmiech).

No ale nie powiesz, że interesowałeś się jedynie polityką samorządową i lokalną? Przecież 2019 to był czas parlamentarnej kampanii wyborczej, a rok później wybory prezydenckie.

Tak, tak, było fajnie, że odbiliśmy Senat, to był naprawdę wielki sukces. Ale dzień po wyborach zaczął rozwijać się we mnie mindset, że teraz ważne będzie to, co robimy, żeby tę skuteczność, która została już pokazana i udowodniona, przenieść na kolejny obszar, czyli na zbliżające się wybory prezydenckie. Dziwiła mnie trochę cisza w eterze. Ale dawałem temu czas. Zastanawiałem się wtedy i byłem bardzo ciekaw, kto zostanie wystawiony jako kandydat(ka). Cały czas mówiłem, pisałem w postach, że to powinien być Rafał Trzaskowski, że to jest koleś znany, wykształcony, fajny, przystojny. Mam poczucie, że należało go postawić na czele całego obozu demokratycznego na samym początku. Jednocześnie myślałem też o środowisku lewicy, że może skumają, że te ich wartości pięknie pokaże kobieta kandydatka, szczególnie Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. Cisza. No i zacząłem dostawać sygnały, że PO się zdecydowała na Małgorzatę Kidawę-Błońską, którą bardzo lubię i szanuję, tylko miałem poczucie, że ona może być świetną kandydatką na czas pokoju, a nie wojny, którą w tym kraju rozpętano. Lewica milczała. No i w końcu zaczęły do mnie docierać sygnały, że start planuje Szymon Hołownia. Wtedy w mojej głowie od razu pojawiła się myśl: „O, kurde! Ale zajebiście”. Facet, który jest obywatelem, niezwiązanym z żadną partią, to jest właśnie to. Koleś, który nie mając żadnego obciążenia partyjnego, może zostać takim obywatelskim kandydatem na prezydenta. Być naprawdę kandydatem wszystkich. Pomyślałem sobie, że jak partie to skumają, to będzie petarda, bo nie dość, że opozycja demokratyczna wokół niego się zjednoczy, to jeszcze na dodatek przyciągnie on wiele osób, które nie zagłosują na kandydata Lewicy czy KO: osób wahających się, do tej pory niegłosujących, może nawet tych, którzy stanowią tzw. soft PiS.

Szymon ma mnóstwo cech, które czynią go świetnym kandydatem. Wtedy wydawało mi się, że teraz to już na pewno Duda zostanie pożegnany i będzie to prosta droga do odbicia tego kraju z rąk Prawa i Sprawiedliwości. Szymon ogłosił swój start w grudniu, w Gdańsku, w Teatrze Szekspirowskim, a ja wtedy napisałem posta, w którym podkreśliłem, że to wspaniała wiadomość.

Znałeś wcześniej Szymona Hołownię?

Tak! Najpierw czytałem to, co on pisał. Z każdym rokiem byłem pod coraz większym wrażeniem jego zmian mentalnych, tego, jak on się staje dojrzały. Później, mając już z nim kontakt, zauważyłem, że on po prostu jest dobrym człowiekiem. No i jak napisałem tego posta, wysypała się lawina komentarzy od ludzi, którzy do tej pory prawili mi czułe słówka i opowiadali, jaki to Przemek jest zajebiście mądry… A tu klops. Podważano moją inteligencję, zdolność trafnego wyboru, intencje… W kolejnych miesiącach ilość komentarzy, które trzeba nazwać hejtem, przebiła skalę. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem tak wyraźnego, silnego, zmasowanego hejtu, także z powodu swojej orientacji psychoseksualnej. Na dodatek zacząłem doświadczać go od ludzi, którzy walczą o demokrację, wolność, równość… Co ważne: nieustannie argumentowałem, dlaczego poparłem Szymona, a pierwszy raz tak obszernie, poruszając też kwestię dzielących nas różnic (czyli np. stanowisko dotyczące małżeństw jednopłciowych), zrobiłem to właśnie w tekście, który ukazał się w Liberté!, tym słynnym tekście założycielskim, który redakcja zatytułowała: „Światem rządzi zmiana”. Miałem jednak wrażenie, że część osób nie była w stanie przyjąć żadnej mojej racjonalnej argumentacji, w której jasno zresztą podkreślałem, że moim celem nie jest przekonywanie nikogo do Hołowni. Taką metodę zawsze stosuję na lekcjach etyki: każdy może się wypowiedzieć, tylko ważne jest, aby podał argumenty. Natomiast głównym zadaniem oponentów jest wskazanie, co jest w tych argumentach… cennego. W żadnym wypadku oponenci nie muszą zmieniać swojego poglądu czy stanowiska (chyba że zechcą, wiadomo). To działa niesamowicie i przynosi niesamowite efekty.

Tylko w końcu zrozumiałem, że te efekty pojawiają się w przypadku sprzyjającej konstelacji okoliczności. Na przykład właśnie w przypadku ludzi młodych, z którymi ma się realną relację. Tymczasem po napisaniu tego tekstu oczekiwałem, że ludzie inteligentni pochylą się nad moją argumentacją i po pierwsze zaprzestaną hejtu, a po drugie stwierdzą coś w rodzaju: „Okay, teraz to rozumiem. Mój wybór zapewne będzie inny, ale kumam argumenty Przemka”. Owszem, wiele osób tak właśnie zrobiło, część nawet poparła Szymona, natomiast skala osób, które miały opór przed tą argumentacją, nie były gotowe w ogóle de facto się nad nią pochylić, no cóż, ta skala była dla mnie powalająca. Bardzo dużo mnie to nauczyło. Skumałem wtedy w pełni bardzo wiele, choćby to, jak Internet spłyca relacje, dialog, stopień rozumienia etc.

Już bodaj w grudniu 2019 przyszła mi pierwszy raz do głowy taka myśl, że problem z PiS-em leży dużo głębiej. Te reakcje, o których mówiłem przed chwilą, pokazały mi to w pełnej skali. Zacząłem mieć poczucie, że większość osób tkwi w mentalności kibicowskiej i sprowadzenie naszego kraju na sensowne tory nie jest dla nich tak ważne jak to, kto się tym zajmie. Mało tego, w wielu osobach zauważyłem postawę pt. „TO MUSI BYĆ KTOŚ, KTO MI PASUJE”. A przecież istota kandydata reprezentującego jak najwięcej obywateli i obywatelek wiąże się właśnie z tym, że będzie on oddalony od „idealnego” zestawu cech i poglądów.

Kiedy pojawił się ktoś, kto ogłosił walkę o urząd prezydenta, kandydat obywatelski – czyli zrobić kolejny krok po pakcie senackim – to ze strony opozycyjnej pojawiło się wyszydzanie, często wręcz nienawiść, doprowadzająca do takich absurdów, jak wyśmiewanie się ze wzruszenia Szymona nad konstytucją przez osoby, które na co dzień walczą ze stereotypami płciowymi!

Wtedy właśnie w pełni skumałem, że problem leży dużo głębiej, bo on tkwi w szeroko rozpowszechnionej w społeczeństwie i podgrzewanej przez media oraz social media natychmiastowości formułowania emocjonalnych ocen, niemożności myślenia holistycznego i postformalnego (zwanego też myśleniem kontekstualno-dialektycznym), niezwykle silnej podatności na polaryzację. Te czynniki niestety tkwią w naszych głowach mocniej niż wielu osobom się wydaje i wywołują więcej zła niż osoby walczące z PiS-em często są w stanie zauważyć. PiS jest poniekąd właśnie pokłosiem tych cech i niestety – wykorzystał oraz podkręcił je w niewiarygodnym stopniu.

Wiesz, przychodzą mi na myśl słowa Simone Weil. „W naszej nauce, niby w wielkim magazynie, mieszczą się najsubtelniejsze sposoby rozwiązywania najbardziej złożonych problemów, ale jesteśmy prawie niezdolni do zastosowania elementarnych metod rozsądnego myślenia. Wydaje się, że w każdej dziedzinie zagubiliśmy pojęcia świadczące o inteligencji – pojęcia granicy, miary, stopnia, proporcji, zależności, stosunku, związku koniecznego, powiązania między sposobem działania a rezultatem”. PiS nie stworzył powszechnego deficytu dojrzałego myślenia, ale wykorzystał go w stopniu, który wcześniej nie mieścił nam się w głowie. Popatrz chociażby na to, jak wiele osób mówi: „No bez kitu, Hołownia zasługuje na szacunek, jedyny ma tak rzetelny, szczegółowy program… Ale mu nie ufam”. Kiedy zapytasz dlaczego, usłyszysz na przykład: „Bo jest katolikiem”. Powiedz mi, Sławku, co się z nami stało, że człowiek inteligentny i/lub wykształcony ocenia czyjąś skuteczność w oparciu nie o rozumną analizę, ale w oparciu o swoje odczucie, tu: braku zaufania? Co się z nami stało, że taki człowiek legitymizuje w sobie samym myślenie oparte o błąd logiczny, jakim jest fallacia accidentis, czyli błąd uwydatniania nieistotnego szczegółu? Dlaczego za istotne uważa to, że ktoś jest katolikiem, skoro jednym z fundamentów edukacji nie tylko logicznej, ale i antydyskryminacyjnej, jest to, że żadne nasze cechy tożsamościowe w żaden sposób nie mają znaczenia w obliczu podejmowanych przez nas wyborów? Dlaczego tak trudno przyjąć nam esencję, którą oddał Albus Dumbledore, że to nasze wybory ukazują to, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż jakiekolwiek nasze uwarunkowania, zdolności czy aspekty naszej tożsamości? Dlaczego tak trudno nam zobaczyć, że to, skąd pochodzę, gdzie mieszkam, jaką religię wyznaję, jaką mam tożsamość psychoseksualną etc. – nie ma ostatecznie znaczenia, bo ostateczne znaczenie mają podejmowane przez nas wybory, mówiąc metaforycznie: wilk, którego decydujemy się karmić?

Wspomniałem o miejscu zamieszkania i to mi przywołało pewną myśl. Ja mieszkam w Gdańsku i dla mnie nieustannym przykładem, jak bardzo takie myślenie nie ma podstaw, jest postać Pawła Adamowicza. Facet, który deklarował się jako konserwatysta, poszedł na czele Marszu Równości, co zresztą dla osoby, która wie, że to Partia Konserwatywna zalegalizowała w UK małżeństwa jednopłciowe, nie powinno być żadnym zdziwieniem.

Paweł Adamowicz jest zresztą osobą, której tragiczna śmierć ostatecznie popchnęła Szymona do działania w najwyższej możliwej skali i wystartowania w wyborach prezydenckich. I właśnie z tego kontekstu wyłania się nasze pamiętne spotkanie. Na początku stycznia 2020 Szymon napisał do mnie coś takiego: „Przemek, słuchaj, będę w Gdańsku na uroczystościach związanych z rocznicą śmierci Pawła Adamowicza, możemy się spotkać?”. Zgodziłem się. Gdy się spotkaliśmy, podziękował mi za wszystko i powiedział, że jest mu bardzo źle z faktem, czego doświadczam po poparciu go. Podkreślił, że żyjemy na planecie, której grozi katastrofa klimatyczna, i w pierwszej kolejności trzeba ją uratować – a jednocześnie Polskę, która stacza się w otchłań nienawiści, polaryzacji, niepraworządności etc. Od razu rzekłem: THIS. I Szymon sam powiedział, że dlatego edukacja jest najważniejsza. Spytał, czy mógłbym mu w tym właśnie pomóc, wesprzeć go, wskazać te kierunki zmian, które powinno się zrealizować. Pokazał mi też to, co sam już wstępnie przygotował o edukacji w zarysie swojego programu. Było to bardzo dobre. Podkreśliłem, że rzeczywiście kluczowe jest to, żeby to uszczegółowić, a także zaznaczyłem, że ja sam nieustannie się edukuję, i od niego oczekuję tego samego, co skonkretyzowałem już wtedy na spotkaniu, polecając mu książkę Simone Veil O prawo do aborcji. W ogóle to spotkanie wyzwoliło we mnie taką metarefleksję: „Wow. Ktoś zaprasza mnie na spotkanie, tak dosłownie na spotkanie, i w ogóle nie na zasadzie: o, Przemek, przydałbyś się do promocji, tylko: Przemek, edukacja jest najważniejsza i czy pomożesz coś z tym zrobić”. Co ważne: nie ma znaczenia, że zostało to skierowane do mnie. Byłem tylko i aż reprezentantem całego środowiska nauczycielskiego. Dla mnie to był głos skierowany do nas wszystkich, do nauczycieli i nauczycielek par excellence. Głos pełen szacunku i podmiotowego traktowania, a nie traktowania nas, nauczycieli i nauczycielek, jak maskotek.

Szymon później oczywiście zapytał, czy zgodzę się na to, aby publicznie powiedział, że będę mu pomagać. Było to dla mnie oczywiste, że może o tym powiedzieć, niemniej znów poczułem w środku po prostu szacunek do niego – za to potraktowanie mnie w sposób całkowicie podmiotowy (dodam, że jest to dla mnie szokujące, że żyjemy w realiach, w których tak fundamentalne sprawy budzą podziw). Potem zapytał, czy mogę zostać jego doradcą. Też się zgodziłem. I kiedy to już w końcu wyszło w pełnej skali, to wtedy również w pełnej skali zaczęły się ataki. Realizowane przez ludzi, którzy do tej pory mnie wspierali. Zaczęły się już naprawdę hejterskie komentarze, a ten hejt, będący zaprzeczeniem jakiejkolwiek konstruktywnej krytyki, udowadniał mi, że idę dobrą drogą. Że to społeczeństwo jest w procesie staczania się w otchłań będącą zaprzeczeniem dojrzałego, demokratycznego funkcjonowania, że trzeba je przede wszystkim pozszywać. Tak jak chirurg zszywa rany, by te mogły się goić.

Jak sądzisz, czym ten hejt był motywowany? Chodziło o to, że nie poszedłeś w kierunku bardziej mainstreamowej partii politycznej? Czy chodziło o coś innego?

Myślę, że to jest wieloczynnikowe. Na metapoziomie problem pojawił się w tym dokładnie punkcie, o którym mówiłem przed chwilą, czyli w kwestii tej mentalności kibicowskiej, polaryzacji etc. Swego czasu poczytałem o badaniach, które wykazały, że członkowie i członkinie społeczeństwa generalnie mają niską tolerancję na niejednoznaczność. Człowiek upraszcza sobie rzeczywistość, bo inaczej by zwariował. Uświadomiłem sobie, że PiS perfekcyjnie wykorzystał świadomość tego zjawiska. Zaczął je wzmacniać i betonować.

Pokłosiem funkcjonowania w kraju z oświatą, która nie wychowuje ku dojrzałości, pluralizmowi, krytycznemu myśleniu, jest to, że zdecydowana większość społeczeństwa dużo lepiej odnajduje się w kategoriach czarne/białe, nie tolerując żadnych odcieni szarości. Poza tym spójrz: kiedy tak ze sobą rozmawiamy, ty zadajesz świetne pytania, dajesz mi przestrzeń wypowiedzi, ja w sensowny argumentacyjnie sposób tłumaczę swoje stanowisko, ale kiedy przyjdzie do publikacji, nasze wysiłki przegrają z klikbajtowymi nagłówkami. Choć marzę o tym, żeby się mylić.

I tutaj pojawia się kwestia tego, jak wielką rolę w konstrukcji rzeczywistości odgrywają media. Uświadomiłem sobie bardzo szybko, że mediom mainstreamowym (nie mówię oczywiście o publicznych, bo w stosunku do nich mam ziobro oczekiwań), gazetom czy telewizji, z jakiegoś powodu Hołownia był bardzo nie w smak, kiedy rozpoczął starania o urząd prezydencki. Zacząłem sobie wtedy coraz bardziej myśleć, czy te media nie są czasem mniej lub bardziej powiązane z interesami jakichś partii politycznych. Niestety chyba tak właśnie jest. Od kiedy poparłem Szymona, zacząłem się stawać persona non grata w tychże mediach – których, podkreślam, byłem niemal pupilkiem. Inni eksperci i ekspertki popierający Szymona doświadczyli(-ły) tego samego. Tomasz Lis zbanował nas na Twitterze na mocy faktu. Zacząłem mieć odwoływane wywiady, np. w TVN24, a gdy pytałem dlaczego, to słyszałem: „Już nie jest pan niezależnym ekspertem”. Ja na to: „Słucham? Doradzając MERYTORYCZNIE w tak fundamentalnym obszarze jak EDUKACJA kandydatowi OBYWATELSKIEMU?! Przecież to jest niezależność par excellence!” Ci dziennikarze, którzy naprawdę byli w stosunku do mnie fair, mówili krótko i szeptem: „Nie możemy promować Hołowni”.

Uznałeś więc, że to właśnie Hołownia i jego ruch będą w stanie tę dziką polaryzację przełamać?

Tak, nie widziałem innej siły, która byłaby zdolna realnie to ogarnąć, zacząć zszywać to, co porozrywane, tak, zacząć, bo ostatecznie to zszycie musi i tak zostać wykonane przez cały obóz demokratyczny. Czyli wykonać zadanie, które jest fundamentem całej reszty. Co ciekawe – pamiętasz, z czego zaczęto bardzo szybko szydzić? Z pojęcia dialogu. Złapałem się za głowę. Robiły to osoby, które nieustannie podkreślały, że walczą o praworządność, demokrację, solidarność, równość, a przecież dialog jest metafundamentem tego wszystkiego.

Generalnie, Sławku, znając Hołownię i również czytając go (uważnie) oraz słuchając tego, co mówi, odnajdywałem tam kluczowe punkty, które de facto pokazywały, że on rozumie to, co jest sednem. To, że my jesteśmy w fatalnej kondycji jako wspólnota społeczno-polityczna – i to, co trzeba zrobić w pierwszej kolejności, to zacząć tę wspólnotę łatać. Trzeba sprawić, żebyśmy jako wspólnota zgodzili się na jakimś fundamentalnym poziomie w sprawach podstawowych, jak chociażby ratowanie Ziemi, praworządność, demokracja, wolne sądy, edukacja, stop dyskryminacji, wolne wybory etc. To, co ja słyszałem od Szymona, i to, co czytałem, zgadzało się totalnie z tym, do czego ja już doszedłem we własnej głowie. Doszedłem do tego zarówno jako psycholog, jak i nauczyciel & trener nieustannie pracujący z grupami, rozumiejący mechanizmy dynamiki grupowej, powstawania konfliktów… oraz świadomy tego, jak je rozwiązywać. Całe moje doświadczenie i wiedza związane z byciem psychologiem, nauczycielem, liderem i założycielem różnych grup, organizacji, to wszystko ja również czułem od Szymona i słyszałem od niego. A co najważniejsze: widziałem to u niego w działaniu. To nie jest tylko tak, że on to mówi. On to robi. Przypominam, że jest to koleś, który założył wielkie i prężnie działające fundacje, facet, który mega przyczynił się do zebrania funduszy dla Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, ziom, który dostał różne nagrody za swoją działalność na rzecz np. ochrony zwierząt. Był bardzo ceniony przez liberalny mainstream, przez wielu wręcz uwielbiany.

Dopóki nie zgłosił się jako kandydat na Prezydenta.

Tak, dopóki nie ogłosił swojej kandydatury, mnóstwo ludzi mówiło, że wow, Hołownia taki nowoczesny, liberał, antyklerykał, co z tego, że katolik, wręcz zajebiście, bo będzie mentalnym mostem tak potrzebnym w polskiej rzeczywistości, no a poza tym nagroda jedna, nagroda druga, Otwarte Klatki i tak dalej. No i właśnie, to wszystko uzasadniało to, że teraz robimy z Szymonem i żółtym ruchem to samo, tylko w większej skali, z dużo większą, coraz większą liczbą ludzi. Niestety okazało się, że ze strony wszystkich tych grup, które wcześniej tak się nim zachwycały, teraz po prostu zaczęło się napierdalanie w niego. To też w ogóle było symptomatyczne niezwykle. I to też był dla mnie dowód, jeden z wielu, jak bardzo potrzebne jest to, co robi Hołownia, i jak bardzo dobrze jest, że go w tym wspieram. Dlaczego? Znów wyjaśnię to, korzystając z aparatu pojęciowego psychologii: jeżeli jest jakiś obszar w czyimś życiu, który wymaga pilnego wyleczenia i naprawy, to kiedy ten ktoś słyszy diagnozę, może reagować emocjonalnie. Kiedy np. zapytamy alkoholika, czy czasem nie pije za dużo, wówczas w tym alkoholiku uruchamia się nierzadko opór, zaprzeczanie, pojawia się jakaś forma agresji. Ta reakcja zawsze jest symptomem, że dotknęliśmy czegoś, co jest prawdą.

Bo łatwo jest przecież powiedzieć, że PiS jest zły czy całe to hasło o odsunięciu PiS-u od władzy, ale przecież PiS nie wziął się znikąd. Sukces tej partii był odpowiedzią Polaków na to, co się w Polsce działo.

Tak! Dokładnie o to chodzi! Muszę powiedzieć, że widząc reakcję salonów, tzw. warszaffki, ale widząc też reakcję środowisk lewicowych na Hołownię, ja dopiero wtedy to skumałem. Wtedy w pełni skumałem, dlaczego PiS wygrał. Pomyślałem sobie, że te ich arogancko-hejterskie reakcje to są zapewne dokładnie te style zachowań, które w coraz większej liczbie osób w latach poprzedzających wybór PiS-u budziły sprzeciw. Ludzie zaczęli po prostu mieć wyrzyg na te wszystkie elity, co zresztą zobaczyliśmy także w USA. Ja to zrozumiałem, ja to poczułem, ja wtedy w pełni też skumałem, że ci wszyscy ludzie, którzy tak zatwardziale chcą obalić PiS, nieświadomie jednak ten PiS cementują.

Ponieważ jestem badaczem, naukowcem w każdym wymiarze, stwierdziłem, że trzeba poszukać na to dowodu. No i rzeczywiście, w znanym artykule pt. Uprzedzony jak liberał Michała Płocińskiego w „Rzeczpospolitej” bardzo dobrze pokazano, że ludzie, którzy są po tej liberalno-lewicowej stronie sceny politycznej, bardziej hejtują ludzi po prawej stronie niż na odwrót. I tak samo dzieje się w obrębie samych tych środowisk. To szczególnie boleśnie widać wśród tych, z którymi się identyfikuję – tych, których serce bije po lewej stronie. Powszechność tzw. lewicowych inb, pełnych kanselowania czy virtue signalling, czasem wręcz mnie dołuje. Na Twitterze wciąż wisi profil „Czy dzisiaj jest inba na lewicy?”.

Twitter coś mi teraz przypomniał – widzisz, Sławku, to nie dotyczy tylko obszaru polityki. To samo dzieje się np. w świecie literatury. Ostatnio promowałem świetną książkę Oli Melcer Przyciąganie. Mój tweet był masowo „szerowany” przez osoby deklarujące się jako osoby LGBT+ (albo sojusznicze), i w tych szerach nie dokonywano konstruktywnej krytyki książki Oli, tylko ją wyszydzano, zarówno książkę, jak i Olę. Mnie zresztą też. Co ważne, ja o swoich doświadczeniach nie mówię po to, bo tego potrzebuję, wszak od tego mam bliskich oraz psychoterapię, tylko po to, aby pomóc innym zrozumieć to, co opisuję. To jest zresztą różnica między tzw. dzieleniem się krwawiącą raną a dzieleniem się zagojoną blizną, i właśnie w ten sposób tłumaczę, dlaczego np. w „Szkole bohaterek i bohaterów” przywołuję swoje własne trudne doświadczenia. Robię to po to, aby inne osoby mogły to lepiej zrozumieć – i poczuć, że nie są same. Ja często sam siebie traktuję jak coś w rodzaju barometru; doświadczając zachowania innego człowieka, wyobrażam sobie, jak takie jego zachowanie, jeśli występuje powszechnie, może oddziaływać społecznie. Znów użyjmy aparatu psychologii. W psychoterapii występuje zjawisko tak zwanego przeciwprzeniesienia, kiedy to psychoterapeuta poprzez swój kontakt z klientem namacalnie doświadcza, jakie klient może wyzwalać reakcje w innych osobach. I to nie chodzi tylko o intelektualne zrozumienie. W terapeucie pojawiają się emocje. Na tej podstawie, dzięki odczuciu możliwych reakcji otoczenia klienta, udaje mu się zrozumieć, na czym może polegać jego problem.

Jako psycholog i człowiek, który sam zawdzięcza wiele własnej psychoterapii, dobrze rozumiem mechanizm przeciwprzeniesienia. I właśnie to pozwoliło mi w pełni „połączyć kropki” w kontekście współpracy z Szymonem i z hejtem wobec mnie. Zacząłem namacalnie doświadczać pogardy, arogancji, hejtu ze strony tej rzekomo bardziej światłej części społeczeństwa. Wcześniej rozumiałem to, ale poniekąd, i jedynie intelektualnie. Ale ważne, że i tak rozumiałem, a rozumiałem między innymi dzięki słuchaniu i czytaniu różnych ludzi. Pamiętam taki artykuł w Na Temat Radka Szumełdy jeszcze podczas rządów PO-PSL. To był bardzo rzetelny artykuł działacza PO, artykuł, który miał jeden wielki ostrzegający metakomunikat: „Platformo, ogarnij się”. Już wtedy racjonalnie to kumałem, ale w wyniku hejtu po wejściu na pokład Hołowni tego doświadczyłem. I wtedy naprawdę zaczynałem rozumieć, dlaczego PiS wygrał. Niektórzy mówią: „Bo dał 500+”. Ale chwila. Czy brak jakiejkolwiek formy wsparcia, którą PiS załatało programem 500+ (niezależnie od formy i intencji), nie wziął się właśnie z arogancji salonu?

I widzisz, dlatego jak pojawiło się hasło „Jebać PiS”, od razu poczułem, że jest to hasło bardzo niebezpieczne. Co prawda wyraża ono moje emocje w stosunku do rządzących, ale wiem, że ono powoduje, że ludzie, którzy głosują na PiS, także ci, którzy nie są jego betonowym, żelaznym elektoratem, bardzo łatwo odbierają to jako atak na samych siebie. A to jest droga, która ma zero szans powodzenia.

Dokładnie. Poza tym przyjęcie hasła „Jebać PiS” za chwilę sprawi, że legitymizowane będą hasła „Jebać Platformę”, „Jebać PSL” czy „Jebać Polskę 2050”. Właściwie ktokolwiek będzie rządził, to usprawiedliwione będzie walenie w niego, odczłowieczanie, nienawidzenie. Przecież to nie jest żaden sposób na budowanie nowej Polski, a tym bardziej na odbudowywanie wspólnoty politycznej.

Właśnie o to chodzi. Dlatego ja nieustannie staram się walczyć o poziom debaty publicznej. Stale powtarzam, że mamy prawo czuć wszystko, co czujemy w stosunku do ludzi PiS-u, ale nie mamy prawa ich odczłowieczać. A jeżeli to robimy, jeżeli dodatkowo jeszcze nazywamy ich jakimiś wulgaryzmami publicznie, to przecież tak naprawdę pokazujemy, że wiele się od nich nie różnimy, i w końcu: wtedy legitymizujemy oraz utrwalamy nie tylko podziały, ale i władzę PiS-u. Dla wielu osób jest to wciąż nie do pojęcia: droga do odbudowania świata wiedzie tylko i wyłącznie przez autorefleksję oraz stawanie się mądrzejszą, czulszą i dojrzalszą osobą. Jeżeli ten proces będzie występować w maksymalnej możliwej skali, to mamy to. To jest ten paradoks: oczekujemy, że zmienią się inni, ale to, co faktycznie zmienić trzeba i na co mamy wpływ, to my sami(-e). Wtedy krok po kroku zaczyna dziać się coś arcykluczowego: stajemy się świadkami wartości. A to pociąga za sobą ludzi bardziej niż jakiekolwiek przekonywanie, nie mówiąc już o przekonywaniu ubranym w szaty hejtu.

Zawsze przywołuję Nietzschego, który napisał, że gdy walczymy z potworami, musimy bardzo uważać, aby nie stać się jednym z nich. Tymczasem bardzo często słyszę odpowiedzi sugerujące, że nie ma takiego ryzyka. Wiele osób po prostu to bagatelizuje. Natomiast mówię z całą mocą zarówno jako psycholog, jak i nauczyciel, edukator oraz etyk: Jeśli my zaczniemy stosować te metody walki, z którymi sami walczymy, staniemy się nieodróżnialni od oprawców. W celu tłumaczenia złożoności świata i odszyfrowywania jego niejednokrotnie skomplikowanych aspektów uwielbiam przywoływać dzieła popkultury. Tu idealnie pasują Igrzyska Śmierci. Katniss Everdeen widzi, że stojąca na czele rebelii Alma Coin tak naprawdę będzie stosowała podobne metody, co prezydent Snow. Dlatego właśnie Katniss robi coś, czego niemal nikt się nie spodziewa: zamiast wykonać wyrok śmierci na Snowie, wykonuje go na Almie Coin.

My sobie często dajemy przyzwolenie na używanie metod, które nas oburzają w środowiskach prawicowych. Jednak to, że dajemy sobie przyzwolenie, to jest jedna sprawa, etyczna, ale jest jeszcze druga: musimy to wreszcie dostrzec, że taka postawa, takie działanie, są po prostu bezskuteczne. Nie jesteśmy w stanie przekonać nikogo do naszych poglądów, idei, przekonań, jeżeli będziemy tę osobę obrażać. Ta osoba będzie się wtedy tylko bronić i zamykać.

Hołownia od początku wołał po prostu o ten elementarny szacunek, elementarny dialog, elementarne porozumienie. I jak się tylko pojawił na scenie politycznej, zaczęło głośno wybrzmiewać to, co osoby go czytające wiedziały od dawna. Dialog. Co wtedy zaczęły mówić środowiska liberalno-lewicowe? Zaczęły szydzić z Hołowni. Te wszystkie memy, że Szymon chce uprawiać z tobą dialog, ha ha ha, dialog o prawach człowieka, ha ha ha. Co ciekawe, nie robiono czegoś takiego, gdy Adam Bodnar wskazywał problematyczność nazywania prawa do aborcji prawem człowieka. Z różnych względów nie szło to w mainstream. A gdy coś idzie w mainstream, i jest umiejętnie zapodane, staje się klikalne – i staje się trampoliną linczu. Sam tego doświadczyłem, gdy pewne medium z wywiadu ze mną o psychologiczno-kulturowych aspektach kibicowania podczas Euro 2016 wycięło zdanie, które przytoczyłem jako przykład seksistowskiego zachowania podczas oglądania meczu. Ja je podałem jako przykład pewnej mentalności, i bardzo je skrytykowałem. A tymczasem jak przedstawiono je na okładce? „Kobieta podczas Euro jest od podawania piwa – mówi psycholog Przemysław Staroń”.

Wracając do tego szydzenia z Szymona Hołowni podkreślającego konieczność odbudowania fundamentów naszej wspólnoty, powiem krótko: za każdym razem łapałem się za głowę.

Słuchając tego wszystkiego też łapałem się za głowę. Kiedy w „Liberté!” opublikowano kilka moich tekstów analizujących przyczyny zwycięstwa PiS-u, usłyszałem, że jestem „pisiorem”. Też interpretowałem zwycięstwo PiS-u jako pewien symptom, jako odpowiedź na coś, co się rzeczywiście w społeczeństwie polskim dzieje. Wtedy oczywiście gromada niezastąpionych hejterów po stronie rzekomo liberalnych kolegów czy publicystów odezwała się z przytupem. Ale niestety, z tego, co mówisz, wyciągnąć można pesymistyczny wniosek dotyczący przyszłości. Cały czas mówimy o tym, że ta liberalno-lewicowa strona sceny politycznej po wyborach w 2023 roku będzie musiała się dogadać, prawdopodobnie będzie musiała razem rządzić etc. W tym kontekście chcę zapytać, czy patrzysz optymistycznie na ewentualną współpracę opozycji? Bo jednak to wszystko, co tutaj powiedziałeś, nakazywałoby nam daleko idącą powściągliwość…

Mam tu odpowiedź Schrödingera. Mówiąc krótko – kusi mnie, żeby powiedzieć, że widzę to pesymistycznie, ale kusi mnie też, żeby rzec, że widzę to optymistycznie. Paradoks? Cóż, paradoksy są bezpośrednią drogą do znajdowania rozwiązań, ale wiem, że wymagają objaśniania, dlatego pozwolę sobie to wytłumaczyć.

Mamy około trzech kwartałów do wyborów parlamentarnych. Trzy kwartały w takich czasach, w jakich żyjemy, to jest wieczność. Patrzę na to, jak bardzo nasze społeczeństwo w ciągu tych kilku lat dojrzewa i już w wielu obszarach dojrzało, i widzę, że mimo wszystko jest to postęp wręcz logarytmiczny: mówię tu chociażby o stosunku do osób LGBT+, bo przecież dekadę temu, jak pojawiła się ustawa o związkach partnerskich, i nieustannie się tym zachwycałem, to mnóstwo ludzi ze środowiska liberalnego mówiło, że to jest przesada (!). Teraz po tej opozycyjnej stronie stosunek do osób LGBT+ to jest w zasadzie papierek lakmusowy przyzwoitości. A dokonało się to w ciągu zaledwie (tak, zaledwie) dekady. I tak samo wiele innych obszarów, na przykład kwestia edukacji, po prostu dla wielu ludzi stało się tematami istotnymi, wiele osób skumało, jak bardzo beznadziejny jest polski system oświaty i że edukacja to sprawa literalnie nas wszystkich. To samo dotyczy kwestii zmiany klimatu czy troski o zwierzęta. Z roku na rok przybywa osób jasno podkreślających, i nawołujących do tego innych, aby nie strzelać w noc sylwestrową.

Mimo że wciąż tych osób jest za mało, ja skupiam się na tym, że jest ich coraz więcej, i robię wszystko, aby przybywało ich dosłownie z dnia na dzień. Np. beznadziejne zdanie na temat obecnego systemu edukacji ma już mnóstwo nauczycieli(-ek) i rodziców, i tego zdania gro spośród nich nie waha się wyrażać głośno. Podsumowując: do wyborów parlamentarnych jest jeszcze paradoksalnie sporo czasu, a machina społecznego oświecenia pracuje pełną parą.

I to jest coś, co budzi we mnie ten potocznie rozumiany optymizm. Skąd zatem pesymizm?

Wiesz, odpowiem z pozycji, w której funkcjonuję na co dzień. Jest to pozycja z jednej strony kreatora rzeczywistości, a z drugiej – obserwatora wszechświata. Otóż wszystko to, co może nam pomóc, leży w naszych rękach. Mogę to uświadamiać na zaspach i rozstajach, ale to nie ja decyduję, czyje ręce co zrobią z tym, co mają.

Z każdym rokiem coraz bardziej intensywnie podkreślam: nie oczekuj, że zmieni się świat, a wtedy zmieni się Twoje życie. Zmieniaj swoje życie, a wtedy będzie zmieniał się świat. Widzisz, Sławku, to, czy wyzwolimy się spod jarzma tej okrutnej władzy oraz uniemożliwimy jej i jej podobnym powrót, i czy pójdziemy w dojrzałą stronę jako społeczeństwo, to wszystko zależy od tego, jak bardzo każdy(-a) z nas w ciągu tego roku będzie podejmował(a) wybory idące w stronę dojrzałości. Mam takie poczucie, że ta wygrana PiS-u w 2015 spowodowała narodzenie się społeczeństwa obywatelskiego. Przez te kilka lat rozwijaliśmy się niczym motyl w kokonie. Pytanie jest takie, czy jako społeczeństwo jesteśmy już gotowi, żeby opuścić ten kokon. Jeśli przez ten rok będziemy dokonywać wyborów nabudowanych na uniwersalnych wartościach, będziemy wybierać nie to, co łatwe, ale to, co słuszne, to wierzę, że kokon pęknie i pofruniemy niczym piękny motyl, a pierwszy ruch naszych skrzydeł będzie zmieceniem obecnej władzy. Postęp w świadomości i dojrzałości obywatelskiej dokonuje się cały czas, rośnie logarytmicznie, niezwykle kluczowe jest tu pokolenie przełomu, Zet – Alfa, w którego metabolizmie płynie już zupełnie co innego, i ono serio chyba najintensywniej zmiata dziadocen.

Może tak być i chyba tutaj nawiążę do twojego ulubionego motywu, że każda z partii opozycyjnych znalazła już którąś część insygniów śmierci, teraz trzeba je zebrać, brzydko mówiąc, do przysłowiowej kupy, zgodzisz się?

Właśnie to jest istota wszystkiego. I tu właśnie wkrada się mój pesymizm. Bo ja nie widzę takiego postępu w dojrzałości w politykach, w tzw. celebrytach, w osobach zarządzających mediami, a już na pewno nie widzę go w takim stopniu. A przecież to wszyscy ci liderzy i te liderki wyznaczają oś funkcjonowania, i to nie tylko stricte swoich grup odbiorczych.

Dlatego wracam do optymizmu, ale nie tego potocznie rozumianego, ale tego, który opiera się na znaczeniu słowa optimus, i którego jestem wręcz wyznawcą. Jest to poszukiwanie najlepszego, najskuteczniejszego rozwiązania problemu. I w tym przypadku sprawa jest niełatwa, choć prosta. Narzędzia do rozwiązania mają najwięksi. Odpowiedzialność za pójście w stronę dojrzałości spoczywa na liderach i liderkach. Mówię to z całą mocą. Spoczywa ona na wszystkich liderach i liderkach mikro- i makrospołeczności. Na Szymonie Hołowni także.

Na ile dojrzale funkcjonują liderki i liderzy, na tyle dojrzałe stają się ich społeczności, grupy odbiorcze, elektoraty. A kto jest odpowiedzialny w stopniu największym? Ten, kto jest największy.

Moglibyśmy mieć tę sytuację w pewnym sensie rozwiązaną już teraz. Kto jest największym liderem opozycji i jednocześnie najbardziej doświadczonym, również w skali międzynarodowej, polskim politykiem? Donald Tusk. Powtarzam to, co powiedziałem ze sceny do całej sali, jak odbieraliśmy obaj nagrody Człowieka Roku Gazety Wyborczej, co powiedziałem patrząc bezpośrednio Donaldowi w oczy: „Pomóż nam wygrać. Tylko idźmy właściwą drogą. Drogą najważniejszych wartości. I nie zbaczajmy z niej”. Cały czas mam poczucie, że on jako lider największej aktualnie partii opozycyjnej ma najwięcej do powiedzenia, jest w stanie najwięcej zamodelować. Tak samo jest zawsze w każdej klasie. Osoba, która jest liderem, nadaje ostatecznie tej klasie charakteru. To od niej zależy, czy klasa będzie zgrana, jak zostaną przyjęte nowe osoby, czy klasa pójdzie na wagary etc.

Musiałby nadejść moment, w którym Donald Tusk będzie chciał – jakkolwiek to zabrzmi górnolotnie – żeby wygrała Polska, a nie Platforma.

Dokładnie tak. Pamiętam, jak dokonała się podmianka Kidawy-Błońskiej na Trzaskowskiego. Cała ta podmianka była wydarzeniem żenującym i niestety bardzo obnażającym rzeczywiste intencje Platformy. Gdyby wtedy naprawdę władzom PO zależało na zwycięstwie Polski, żylibyśmy dziś w innej rzeczywistości. Popierając obywatelskiego kandydata, politycy strony opozycyjnej zrobiliby coś, co wydawało się nie tylko zupełnie zdroworozsądkowe, ale też czego skuteczność potwierdzały badania. Mam wrażenie, że teraz dzieje się sytuacja analogiczna. Cały czas odnoszę wrażenie, że pod tymi pięknymi hasłami nie chodzi bynajmniej przede wszystkim o Polskę.

Jeżeli Donald Tusk naprawdę chce wygrać z PiS-em, to może to zrobić. Prawdziwy lider, jeśli jest tym największym, potrafi zgromadzić wokół siebie ludzi. Potrafi zbudować wspólnotę. Cały czas mam takie poczucie, że naprawdę wszystko mogłoby się zmienić, gdyby na samej górze coś takiego nastąpiło. Odnoszę wrażenie, że Donald Tusk mógłby to uporządkować, robiąc coś niełatwego, ale bardzo prostego: realnie jednocząc ludzi. Odnoszę wrażenie, że mógłby to zrobić – zaraz zobaczysz, że nie przez przypadek to określenie – „pstryknięciem palca”. Tylko musiałby to zrobić przede wszystkim w sobie samym. On musi chcieć nie tyle medialnego, papierowego, wygłaszanego tonem przypominającym szantaż zjednoczenia, tylko zjednoczenia autentycznego. Musi być też gotowy do odnalezienia najlepszej dla siebie roli w kontekście rzeczywistości, w której żyjemy. Być może musi zmierzyć się z tym, co wedle mistyki żydowskiej wykonał Bóg: dokonał cimcum, czyli samoograniczenia się, by oddać miejsce stworzeniu. Chcę rzec jasno: Donaldzie, od lat mam cię za najbardziej doświadczonego, stojącego po stronie demokratycznej, polskiego polityka, a zatem nie mam wątpliwości, że masz wszystkie potrzebne narzędzia, aby zrobić wszystko, co najlepsze.

Kiedy była składana moja aplikacja do tzw. „Nauczycielskiego Nobla”, czyli Global Teacher Prize, co przyniosło mi jak dotąd najbardziej spektakularny w klasycznym rozumieniu sukces – zostałem jednym z 50 najlepszych nauczycieli na całym świecie – całą część aplikacji z rekomendacjami od kilkuset osób otwierała rekomendacja od Donalda Tuska, ówczesnego de facto prezydenta Europy. Donald napisał w niej, że on nie ma wątpliwości, że Przemek Staroń zasługuje na tytuł najlepszego nauczyciela świata. Dlatego chcę podkreślić, że jeżeli kiedykolwiek, Donaldzie, miałeś poczucie, że jestem najlepszym nauczycielem na świecie, to byłoby mi PRZEM-iło, gdybyś wsłuchał się w to, co ten nauczyciel nieustannie przekazuje. Bo ten nauczyciel, gdy cokolwiek mówi, do czegokolwiek wzywa, tego samego zawsze w pierwszej kolejności wymaga od samego siebie. Ten nauczyciel nie mówi też stricte swoim głosem, tylko realizując archetyp Hermesa, stara się odszyfrowywać to, co zostało zgromadzone przez całą mądrość ludzkości, a co zaczyna się od nosce te ipsum, a kończy na sapere aude. Ten nauczyciel mówi, że Thanosa mogą pokonać tylko połączone siły Avengers, a każdy ma do odegrania swoją rolę, natomiast Ty jesteś, jak ten nauczyciel przed chwilą wspomniał, najbardziej predysponowany do tego, aby pstryknąć palcem. To właśnie pstryknięcie palcem spowodowało, że Thanos został pokonany i – nie zapominajmy o tym – można było zacząć odbudowywać świat, a tej odbudowy by nie było, gdyby nie to, że Avengersi nauczyli się w czasie wojny ze sobą współpracować. Natomiast podkreślam: pstryknąć palcem mógł tylko ten, który był prawdziwym Człowiekiem z Żelaza. Masz do tego największe predyspozycje, ale jak już wiemy dzięki Dumbledore’owi, to nie Twoje predyspozycje pokażą, czy jesteś Iron Manem, tylko Twoje wybory.

Czyli chcesz powiedzieć, że stajesz przed największym liderem – w ogóle przed największymi liderami – i mówisz: „Poznaj samego siebie” oraz „Miej odwagę być mądrym”, jeszcze opatrując to odwołaniami do Harry’ego Pottera czy Marvela? 

Tak. Bo nie mam żadnej potrzeby kłaniania się możnym tego świata. Jedyny pokłon, który składam, składam przed mądrością. I właśnie w tym pokłonie jest mój i Twój interes. Mój i Twój sens. Moja i Twoja nadzieja. Nas wszystkich. Bo Avengersami możemy być wszyscy. A dodając jeszcze uniwersum Tolkiena, podkreślę za Galadrielą: nawet najmniejsza istota może zmienić bieg dziejów. Mało kto był w stanie sobie wyobrazić, że to Neville zniszczy ostatniego horkruksa, a hobbici Pierścień Władzy. Nauczyciele Einsteina też nie podejrzewali, że siedzi przed nimi człowiek, którego nazwisko stanie się synoniem geniuszu. Dlatego kimkolwiek jesteś, czytająca to Osobo, nie patrz na nikogo, a wykorzystując swoje najlepsze umiejętności, chodź z nami, Wolnymi Plemionani, walczyć o możliwość realizacji tego, co stało się wręcz hasłem LEGO, czyli o możliwość przebudowania tego świata. Mamy wiedzę, mamy doświadczenie, mamy narzędzia, i w końcu mamy najważniejsze: siebie nawzajem, mamy zatem wszystko, aby w końcu ten świat przebudować i wreszcie zrobić to dobrze, mądrze, czule i wspólnie. A nawet jeśli sadząc sadzonki tych drzew nie doczekamy momentu, w którym będziemy mogli położyć się w ich cieniu, to trudno. Bo doświadczymy tego, co jest najważniejsze, i co pozwala widzieć proch tego świata jako gwiezdny pył: będziemy mieli poczucie, że wzięliśmy – i wzięłyśmy! – udział w najpiękniejszej przygodzie, wypełnionej poczuciem najgłębszego sensu i najbardziej autentycznego spełnienia.

Wiersz wolny: Natalia Belczenko – * * * :)

Natalia Belczenko
* * *

Migracja dźwięków z korzenia w koronę
W słonecznej plamie
Nie szpaki, a maleńkie nieulękłe dzwony
Jak usta do dłoni.
Rozmawiają rozumnie ufne sowy
W samym sercu.
I uwolnić się można w gałęziach światowego
Drzewa nawet od śmierci:
Czułym ptasim wzrokiem i słuchem zaczęte
W tygodniu przed świętem
Przez północny wiatr – trzeba śpiewać dłużej
I usłyszą hen, w górze.

Przełożył Janusz Radwański

 

Наталія Юліївна Бельченко
* * *

Мурмурація звуків з коріння до крони
На живому осонні.
Не шпаки, а маленькі нелякані дзвони,
Як вуста по долоні.
Розмовляють розумно довірливі сови
У самому осерді.
І звільнитися можна в гіллі світового
Древа навіть від смерті:
Ніжним зором пташиним і слухом зачате
На Різдвяному тижні
Від горішнього вітру — ще довго співати,
І почують горішні.

———————————
Natalia Belczenko (ur. 1973 w Kijowie) jest ukraińską poetką i tłumaczką, członkinią Ukraińskiego PEN Clubu, absolwentką Wydziału Filologicznego Kijowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Tarasa Szewczenki. Wydała dziewięć książek poetyckich, m.in. Зримородок (Zrymorodek, 2013), Знаки і знади (Myki i wabiki, 2018) i Мурмурація (Murmuracja 2022). Jej poezję tłumaczono język na niemiecki, francuski, angielski, bułgarski, koreański, holenderski, polski, litewski, łotewski, hebrajski, hiszpański, włoski i węgierski. Laureatka Nagrody Huberta Burdy (Niemcy 2000), nagrody w konkursie na najlepsze tłumaczenia poezji Wisławy Szymborskiej na język rosyjski, białoruski i ukraiński (Polska 2015) oraz nagrody Fundacji im. Łesi i Petra Kowałewych (USA 2019), a także stypendystka programu MKiDN „Gaude Polonia” (2017). W 2022 roku uczestniczyła w V Światowym Kongresie Tłumaczy Literatury Polskiej oraz w programach rezydencjalnych Fundacji Wisławy Szymborskiej i Instytutu Literatury.

Fot. Milena Makarowa
———————————

Wiersz wolny to przestrzeń Liberté!, uwzględniająca istotne, najbardziej progresywne i dynamiczne przemiany w polskiej poezji ostatnich lat. Wiersze będą reagować na bieżące wydarzenia, ale i stronić od nich, kiedy czasy wymagają politycznego wyciszenia, a afekty nie są dobrym doradcą w interpretacji rzeczywistości.

Wiersze publikowane są w cyklu mniej więcej dwutygodniowym.

 

Fot.  Jr Korpa on Unsplash

Wiersz wolny: Joanna Lech – Zapas środków :)

.

Joanna Lech

 

Zapas środków

 

Snow Patrol, What If This Is All The Love You Ever Get?

 

Rzeczy, które drżą niewypowiedziane w powietrzu,

i te, których nie możesz dotknąć, na odległość języka.

 

Krople na końcach liści. Nici, które zrywasz,

pomiędzy palcami. Słony brokat w oku.

Mżawka. Noc. Jaśmin skrzy się w błyskach.

 

Cała tęsknota świata jest w szumie gałęzi.

Nie idź, czekaj, zaraz się rozpada; tutaj się ukrywa.

 

———————————

 

Joanna Lech (ur. 1984 w Rzeszowie) jako pisarka debiutowała powieścią Sztuczki (Nisza, 2016), nominowaną do Nagrody Literackiej Nike i Nagrody Literackiej Gdynia. Następnie wydała powieść Kokon (W.A.B., 2019). Wcześniej zredagowała antologię wierszy Znowu pragnę ciemnej miłości (W.A.B., 2018) i opublikowała cztery zbiory wierszy: Zapaść (nominacja do Nagrody Poetyckiej Silesius), Nawroty (nominacja do Nagrody Literackiej Nike), Trans i Piosenki Pikinierów. Jest laureatką wielu konkursów literackich, w tym nagród głównych w konkursach: im. R.M. Rilkego, im. Jacka Bierezina i Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. Została również uhonorowana m.in. Stypendium Twórczym Miasta Krakowa i Fundacji Grazella, Międzynarodowego Domu Pisarzy Ventspils, projektu Once Upon a Deadline, Wyszehradzkich Rezydencji Literackich, Pragi Miasta Literatury UNESCO oraz Czeskiego Centrum Literackiego. Jej wiersze tłumaczono na język angielski, niemiecki, ukraiński, rosyjski i czeski. Mieszka w Krakowie.

 

Fot. Maja Potrawiak

 

———————————

 

Wiersz wolny to przestrzeń Liberté!, uwzględniająca istotne, najbardziej progresywne i dynamiczne przemiany w polskiej poezji ostatnich lat. Wiersze będą reagować na bieżące wydarzenia, ale i stronić od nich, kiedy czasy wymagają politycznego wyciszenia, a afekty nie są dobrym doradcą w interpretacji rzeczywistości.

 

Redaguje Rafał Gawin

Bez wolnych mediów happy end w Pacanowie nie byłby możliwy :)

Sprawa naczelniczki poczty z Pacanowa zakończyła się szczęśliwie. Na razie, bo tak jak Jarosław Kaczyński z łatwością nakazał odwołanie ministra i przywrócenie naczelniczki do pracy, równie łatwo może zrobić rzecz odwrotną – wyrzucić naczelniczkę i przywrócić ministra. To chory system. Ale ta historia pokazuje też jak wielkie znaczenie mają wolne media i wolne sądy dla zwykłego obywatela.

Przypomnijmy, Agnieszka Głazek zaczęła narzekać na drożyznę, kiedy zorientowała się, że jej placówkę odwiedził minister w rządzie Zjednoczonej Prawicy, niejaki Michał Cieślak (przyznam, że dopiero po tej sprawie dowiedziałem się o istnieniu pana ministra). Cieślak twierdził później, że Głazek była wulgarna, ale jakie wulgaryzmy padły nie potrafił sprecyzować.

Naczelniczka twierdziła, że wulgaryzmów nie używała, co potwierdzały inne osoby obecne na poczcie. Mieliśmy więc słowo przeciw słowu. Słowo Cieślaka okazało się jednak silniejsze i po kwadransie od wizyty Agnieszka Głazek otrzymała wezwanie do centrali w Kielcach. Tam od dyrektora Wojciecha Stelmacha dowiedziała się, że do pracy może nie wracać.

„Poinformowano mnie, że obraziłam ministra najwyższej rangi i za ten wyskok jest tylko jedna kara: zwolnienie dyscyplinarne. […] Zaproponowano mi także zwolnienie za porozumieniem stron. Usłyszałam, że to najlepsze wyjście, bo nie zszargałabym sobie opinii”, relacjonowała urzędniczka.

Jak szybko poinformowały media, Stelmach jest członkiem Partii Republikańskiej, do której należy także były już minister Cieślak. Ale to nie wszystko. Okazało się, że minister nie interweniował w Kielcach, a przynajmniej nie tylko tam, lecz także… na samej górze, u prezesa Poczty Polskiej Tomasza Zdzikota.

„Rozumiem, że każdy może mieć gorszy dzień, dlatego poprosiłem pana prezesa Poczty Polskiej o wyrozumiałość dla pani naczelnik”, napisał sam Cieślak w oświadczeniu opublikowanym po całym zajściu.

Poczta Polska – jak czytam na stronie firmy – zatrudnia 70 000 pracowników w 7600 „placówkach, filiach i agencjach pocztowych”. W 2020 r. spółka zmniejszyła przychody o 5 proc. i przyniosła 119 mln zł straty. A tymczasem prezes (na tym stanowisku od kwietnia 2020 roku) zajmuje się sprawą naczelniczki poczty w Pacanowie, bo ta uraziła dumę ministra skarżąc się na drożyznę. 70 tysięcy pracowników to mniej więcej tyle, ile zatrudniają bank PKO BP i PZU razem.

A nie słyszałem, aby zwykły klient którejś z tych instytucji dzwonił do prezesa i skutecznie domagał się interwencji, bo pani w okienku była dla niego niemiła. Cała ta sprawa może wydawać się wyłącznie kuriozalna, ale w rzeczywistości dobrze ilustruje co najmniej trzy bardzo ważne zjawiska.

Po pierwsze, widzimy, że członkowie Zjednoczonej Prawicy po kilku latach rządów mają problem ze zrozumieniem swojej roli. Zwycięstwo w wyborach oznacza, że wyborcy dali im prawo do czasowego zarządzania państwem, a nie to, że państwo stało się ich własnością. To nie prywatny folwark, z którego każdego można wyrzucić na bruk tylko dlatego, że nie dość entuzjastycznie zareagował na wizytę członka rządu.

Po drugie, zobaczyliśmy jak wielkie znaczenie mają dla zwykłych obywateli media niezależne od władzy. Czasem może się wydawać, że dyskusje o roli mediów w demokracji to tylko akademickie debaty bez związku z życiem przeciętnego człowieka. Historia pani Agnieszki dowodzi, że jest dokładnie odwrotnie.

Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla tygodnika „Gazeta Polska” – uzależnionym od władzy, bo podtrzymywanym przy życiu m.in. dzięki reklamom Spółek Skarbu Państwa – skarży się na niezależne media. „Potężną kulą u nogi naszej debaty publicznej ciągle są media. Mamy totalną opozycję, wspieraną przez równie totalne media, które są w stanie tworzyć kontr-rzeczywistość, w którą jednak ludzie wierzą”, mówi prezes PiS.

Nie od dziś wiemy, że krytyka ze strony dziennikarzy bardzo Kaczyńskiemu doskwiera. To dlatego zamienił radio i telewizję publiczne w tubę propagandową partii, to dlatego nakazał Orlenowi przejąć lokalne gazety i dlatego starał się ograniczyć niezależność TVN, nawet za cenę poważnego konfliktu z Amerykanami.

Ale gdyby nie niezależne media – a konkretnie lokalny oddział „Gazety Wyborczej”, który nagłośnił sprawę – to o zwolnieniu naczelniczki poczty w Pacanowie nie dowiedziałby się nikt poza jej najbliższą rodziną i współpracownikami. Jestem pewien, że podobnych przypadków w Spółkach Skarbu Państwa było w ostatnich latach wiele. Nigdy się o nich jednak nie dowiemy, bo pokrzywdzeni nie dotarli ze swoją skargą do niezależnych od władzy organizacji, które mogłyby im pomóc.

Relacje polityków z mediami bywają trudne. Z perspektywy rządzących życie byłoby łatwiejsze, gdyby nikt nie interesował się tym, co robią, a jedynie wychwalał pod niebiosa, jak to obecnie robi kompleks medialny stworzony przez PiS. Nie na tym jednak polega kontrola władzy w liberalnej demokracji.

Po trzecie, równie ważnym narzędziem tej kontroli są niezależne sądy. W przypadku pani Agnieszki Głazek wystarczający okazał się głos opinii publicznej. Kaczyński wystraszył się utraty poparcia i zmusił Cieślaka do dymisji (nawiasem mówiąc, na stronach rządowych wciąż jest wymieniony jako „Minister – członek Rady Ministrów”). Ale przecież los obywateli nie może zależeć od widzimisię Kaczyńskiego. Gdyby Cieślak został na stanowisku, a Głazek stanowisko straciła, powinna mieć prawo dochodzić swoich racji przed sądem.

Przed jakim sądem powinna jednak stanąć? Takim, w którym sędzia jest nominowany przez kolegów ministra sprawiedliwości, a jego kariera zależy całkowicie od woli tegoż ministra, czy w takim, gdzie sędzia jest od polityków niezależny i nie boi się wydać wyroku sprzecznego z interesem władzy?

Debaty na temat sposobu wybierania Krajowej Rady Sądownictwa, likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, realizacji wyroków Trybunału Sprawiedliwości UE itd., mogą się wydawać oderwane od spraw zwykłego człowieka, podobnie jak spory o niezależność tej czy innej gazety. Ale przypadek naczelniczki poczty z Pacanowa to konkret – oto przeciętny obywatel zderza się z gniewem wpływowego polityka i powstaje pytanie: gdzie taki człowiek może szukać pomocy?

Jeśli władza jest butna i arogancka, a do tego wszechmocna, to nie znajdzie jej nigdzie. I dlatego potrzebuje wsparcia podmiotów zdolnych rzucić wyzwanie ministrom i prezesom – organizacji społecznych, wolnych mediów, niezawisłych sądów, czy instytucji międzynarodowych, takich jak Unia Europejska.

Jeśli przy jakiejś okazji wyborcy PiS zapytają Was, po co nam te wszystkie instytucje kontrolujące władzę, przypomnijcie im o pani Agnieszce. Argumenty, które powyżej przytoczyłem, są od czasu oświeceniowych teoretyków trójpodziału władzy banałami. Niestety, nie przyswoiła ich sobie dzisiejsza partia rządząca, która mówiąc, że nienawidzi Rosji, kopiuje jej wzory cywilizacyjne. Zrozumieją, dlaczego dobrze jest mieć niezależne od władzy media i sądy dopiero wtedy, gdy sami władzę stracą. Oby wkrótce.

 

Autor zdjęcia:

Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl

Wiersz wolny: Borys Humeniuk – *** :)

Borys Humeniuk

 

***

 

Kiedy pracuje wyrzutnia rakietowa Grad

W dzielnicach mieszkalnych –

Czy to są libańskie syryjskie gruzińskie dzielnice mieszkalne

Czy dzielnice mieszkalne Mariupola Artemiwska Antracyta –

Jest w tym coś naturalnego

Powiedziałbym nawet codziennego zwyczajnego –

Oczywiście jeśli jest coś naturalnego w tym

Że pracuje wyrzutnia rakietowa Grad

 

Naturalne jest kiedy kule ogniste

Wystrzelone przez wyrzutnię rakietową Grad

Trafiają w dziecięce pokoje

W których śpią maleńkie dzieci

Naturalne jest kiedy wlatują

Do przepełnionych ludźmi supermarketów

Na dworce kolejowe lotniska

Naturalne jest kiedy giną setki i tysiące

Cywilnych mieszkańców

Bo to jest naturalne kiedy cywilni mieszkańcy

Giną na wojnie –

Oczywiście jeśli to jest naturalne że trwa wojna

Że pracuje wyrzutnia rakietowa Grad

Że giną cywilni mieszkańcy

 

Naturalne jest kiedy dzieci wybiegają na place zabaw

I znajdują zabawki zachlapane krwią

Zabawki zabitych dzieci

Które dzień wcześniej prosto z placu zabaw

Zawieziono do kostnicy

Dzieci jak to dzieci

Tulą do siebie zabawki zachlapane krwią

Zabawki martwych dzieci

Rodzice usiłują odebrać im zabawki

Dzieci płaczą

Nie mają takich ładnych zabawek

Zabawek zachlapanych krwią

Ich rówieśników

I to jest naturalne

I to jest naturalne

 

Naturalne jest kiedy niedołężne babcie

Które rodziny zostawiły żeby pilnowały mieszkań

A same ewakuowały się od wojny jak najdalej

A tutaj wojna

Na trzeci dzień siedzenia w piwnicy

Bez wody i jedzenia

Postanowiły wybrać najzdrowszą najmłodszą spośród siebie

I wyprawić z dwoma dziesięciolitrowymi plastikowymi butelkami

Do najbliższej pompy

Dzielna babcia już wracała

Już przez szparę ją widziały

Kiedy wybuchł pocisk i oderwał jej nogę

Wtedy inna babcia wyczołgała się z piwnicy

Podczołgała się do rannej

Zabrała z jej rąk butelki wody

Powiedziała wybacz Walu

I poczołgała się z powrotem do piwnicy

I to jest naturalne

I to jest naturalne

 

Naturalne jest kiedy lekarka akuszerka z dwudziestoletnim stażem

Ateistka bez żadnej łezki w oku

Dzielnie zoperowała cały Majdan

Biegnie do cerkwi zapalić świeczki Bogu

Pada na kolana lamentuje

Boże będzie wojna

Drugi miesiąc z rzędu rodzą się sami chłopcy

 

To jest naturalne kiedy na wojnie giną ludzie –

Oczywiście jeśli to naturalne kiedy jest wojna:

Wojny nie da się ominąć

Wojny nie da się oblecieć na boeingu

Na ultrawysokiej wysokości

Wojny nie da się przesiedzieć przeczekać przetrwać

 

Naturalne jest kiedy pocisk wlatuje na cmentarz

I ściera z oblicza ziemi groby naszych rodziców

Naturalne jest kiedy żołnierze ryją na cmentarzu okopy

Kopią transzeje wznoszą blindaże

Bo cmentarz znajduje się w strategicznym miejscu

Na dominującej wysokości

I już nigdy nie dowiemy się

Czy te okopy – to groby naszych ukochanych

Czy groby ukochanych innych ludzi

To wojna wszystkich przeciw wszystkim

I dotyczy wszystkich

Umarłych i żywych i nienarodzonych

 

Nienaturalne jest na wojnie to że pocisk

Wystrzelony z wyrzutni rakietowej Grad

Wlatuje na pole

To zupełnie nienaturalne

Nie da się patrzeć kiedy płonie

Dojrzałe nieskoszone żyto

Nie da się słuchać jak krzyczą

I spalają się w ogniu susły

Jak rozbiegają się w różne strony myszy

A ogień do pary z wojną

Dogania i pożera je

Bo ogień i wojna są nienasycone

 

Nie da się patrzeć

Jak nad swoimi gniazdami

Pochłoniętymi przez ogień i wojnę

Krążą przepiórki

Jak krzyczą o pomoc pisklęta

Jak milkną jedne i drugie

Jak w końcu wszystkie spalają się niewinnie

 

Przepiórek naprawdę szkoda

Bo ta wojna powinna dotyczyć tylko ludzi

Bo ta wojna dotyczy tylko ludzi

Bo przepiórki nie są winne tej wojnie

Przepiórki niczemu nie są winne

 

20.07.2014

 

Z języka ukraińskiego przełożyła Aneta Kamińska

 

 

Борис Гуменюк

 

***

 

Коли працює установка залпового вогню «Град»
По житлових кварталах –
Чи це ліванські сирійські грузинські житлові квартали
Чи житлові квартали Маріуполя Артемівська Антрацита –
В цьому є щось природне
Я навіть сказав би буденне звичне –
Звісно якщо є щось природне в тому
Що працює установка залпового вогню «Град»

Природно коли вогняні кулі
Випущені установкою залпового вогню «Град»
Потрапляють в дитячі кімнати
Де сплять маленькі діти
Природно коли вони залітають
У переповнені людьми супермаркети
На залізничні вокзали в аеропорти
Природно коли гинуть сотні і тисячі
Цивільних мешканців
Бо це природно коли цивільні мешканці
Гинуть на війні –
Звісно якщо природно що йде війна
Що працює установка залпового вогню «Град»
Що гинуть цивільні мешканці

Природно коли діти вибігають на дитячі майданчики
І знаходять іграшки заляпані кров’ю
Іграшки загиблих дітей
Яких напередодні просто з дитячого майданчика
Відвезли до моргу
Діти як то діти
Тулять до себе іграшки заляпані кров’ю
Іграшки мертвих дітей
Батьки намагаються відібрати в них іграшки
Діти плачуть
У них таких гарних іграшок немає
Іграшок заляпаних кров’ю
Їхніх однолітків
І це природно
І це природно

Природно коли немічні бабусі
Яких родини залишили охороняти квартири
А самі евакуювалися від війни подалі
А тут війна
На третій день перебування в підвалі
Без води і їжі
Вирішили обрати найдужчу наймолодшу з поміж себе
І відправити з двома десятилітровими пластиковими пляшками
До найближчої колонки
Мужня бабця вже верталася назад
Вони крізь щілину вже бачили її
Коли вибухнув снаряд і відірвав їй ногу
Тоді інша бабуся виповзла з підвалу
Підповзла до пораненої
Взяла з її рук пляшки з водою
Сказала «пробач Валю»
І поповзла назад у підвал
І це природно
І це природно

Природно коли лікар-акушер з двадцятилітнім стажем
Атеїстка без жодної сльозинки в оці
Мужньо прооперувала весь Майдан
Біжить до церкви ставити свічки Господу
Падає на коліна голосить
Господи буде війна
Другий місяць поспіль народжуються самі хлопчики

Це природно коли на війні гинуть люди –
Звісно якщо природно коли війна:
Війну неможливо оминути
Війну неможливо облетіти на «Боїнґу»
На надвисокій висоті
Війну неможливо пересидіти перечекати перебути

Природно коли снаряд залітає на цвинтар
І стирає з лиця землі могили наших батьків
Природно коли солдати риють на цвинтарі окопи
Копають траншеї зводять бліндажі
Бо цвинтар знаходиться в стратегічному місці
На панівній висоті
І ми вже ніколи не дізнаємося
Ці окопи – це могили наших коханих
Чи могили коханих інших людей
Це війна всіх проти всіх
І стосується всіх
Мертвих живих і ненароджених

Неприродно на війні те що снаряд
Випущений з установки залпового вогню «Град»
Залітає в поле
Це геть неприродно
Неможливо дивитися коли горить
Дозріле нескошене жито
Неможливо слухати як кричать
І згорають у вогні ховрашки
Як розбігаються у різні боки миші
А вогонь на пару з війною
Наздоганяє і зжирає їх
Бо вогонь і війна ненаситні

Неможливо дивитися
Як над своїми гніздами
Охопленими вогнем і війною

Кружляють перепели
Як кричать про допомогу пташенята
Як змовкають одні й інші
Як зрештою усі згорають безневинно

Перепелів по-справжньому шкода
Бо ця війна мало б стосуватися лише людей
Бо ця війна стосується лише людей
Бо перепели не винні в цій війні
Перепели ні в чому не винні

 

20.07.2014

———————————

Borys Humeniuk jest ukraińskim poetą i prozaikiem. Urodził się w 1965 roku we wsi Ostrów w okolicach Tarnopola, mieszka w Kijowie. Wydał książki poetyckie Sposib zachystu (1993) i Wirszi z wijny (2014, 2015 i 2018), powieści Łukjaniwka (2005) i Ostriw (2001) oraz zbiory opowiadań Ta, szczo prybuła z neba (2009) i 100 nowel pro wijnu (2018). Koordynował projekty: „Inna literatura” oraz „Ukraińskie książki dla ukraińskich więzień”. Był uczestnikiem Majdanu. Przez rok walczył jako ochotnik na wchodzie Ukrainy, początkowo w batalionie Azow, potem OUN, w którym pełnił funkcję zastępcy dowódcy. Obecnie kieruje Ukraińską Organizacją Wojskową (UWO). Odznaczono go medalem św. św. Cyryla i Metodego oraz medalem „Za ofiarność i miłość do Ukrainy”. Na język polski jego wiersze tłumaczyła Aneta Kamińska; były drukowane w „Blizie”, „Poboczach”, „BregArcie” i antologii Wschód – Zachód. Wiersze z Ukrainy i dla Ukrainy (2014). W 2016 roku Stowarzyszenie Żywych Poetów w Brzegu wydało jego książkę poetycką Wiersze z wojny, z której pochodzi prezentowany tekst.

Publikacja związana jest z pomocą dla ukraińskiego batalionu medycznego „Hospitaliers”; szczegóły: https://zrzutka.pl/r88stc.

———————————

Wiersz wolny to przestrzeń Liberté!, uwzględniająca istotne, najbardziej progresywne i dynamiczne przemiany w polskiej poezji ostatnich lat. Wiersze będą reagować na bieżące wydarzenia, ale i stronić od nich, kiedy czasy wymagają politycznego wyciszenia, a afekty nie są dobrym doradcą w interpretacji rzeczywistości.


Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl

Wojna w Ukrainie: Walka o wolny świat [PODCAST] :)

Przedstawiamy pierwszy podcast z serii „Liberal Europe Podcast: The CEE Focus”. W pierwszym odcinku prowadzący, Leszek Jażdżewski, rozmawia o wojnie w Ukrainie z Olhą Konsevych, ukraińską dziennikarką i badaczką, redaktorką naczelną ukraińskiej platformy informacyjnej 24tv.ua.

European Liberal Forum · Ep102 War in Ukraine with Olha Konsevych

Leszek Jażdżewski: Jest 25 lutego, w Polsce jest południe. W tym bardzo niepewnym czasie rozmawiam z Olhą Konsevych, ukraińską redaktorką, badaczką i ekspertką ds. mediów w redakcji, która zazwyczaj pracuje z siedzibą w Kijowie.

W czasie, gdy my prowadzimy rozmowę, rosyjskie wojsko zbliża się do Kijowa, już od kilku godzin bombarduje stolicę Ukrainy. Jest drugi dzień wojny. Jesteś teraz na Litwie, ale bardzo uważnie śledzisz to, co dzieje się w twoim rodzinnym mieście. Czy możesz nam powiedzieć, jaka jest obecnie sytuacja? Jakich informacji brakuje zachodnim mediom? Czy nadal możliwa jest komunikacja z mieszkańcami Kijowa, czy została już zerwana?

Olha Konsevych

Olha Konsevych: Staram się być w kontakcie z ludźmi, na ten moment jest to możliwe. Sieć komórkowa działa, dostęp do internetu nadal funkcjonuje. Niektórzy z moich kolegów dziennikarzy spędzili całą noc w schronach, na stacjach metra. Są wyczerpani. Czasami ludzie nie są w stanie pracować lub pisać artykułów dla mediów z powodu tej presji emocjonalnej.

Jeśli mówimy o sytuacji w Kijowie, to rozmawiałam z władzami, z kancelarią prezydenta. Na bieżąco informują nas o sytuacji na Ukrainie, w tym w Kijowie. W niektórych dzielnicach stolicy, nad brzegiem Dniepru, toczą się teraz walki.

Nastroje i atmosfera są napięte. Wiele osób wykazuje się ogromną odwagą. Pojawiają się doniesienia o Ukraińcach, którzy zatrzymali grupę Rosjan na ulicach, a nawet odesłali ich do armii ukraińskiej. Ludzie próbują walczyć nawet w obliczu strzelaniny lub gdy są zmuszeni do ukrywania się w schronach.

To bardzo bolesne, bo skoro Władimir Putin stwierdził, że chce bronić Rosjan we wschodniej części naszego kraju, to dlaczego wysłał swoje wojska do Kijowa, Charkowa, Czernihowa (w pobliżu granicy białoruskiej) i tak dalej? Jesteśmy wolnym narodem, mamy własnego prezydenta, rząd. Wybraliśmy ten rząd w wolnych wyborach. Mamy wolny system wyborczy w porównaniu z Rosją, gdzie działa w zasadzie tylko jedna duża partia. Więc nie rozumiem tego, co się dzieje, to dla nas wszystkich ogromny szok. Myślę, że wszyscy Ukraińcy – nawet ci, którzy bardzo wspierali Rosjan lub mówią po rosyjsku – staną się teraz patriotami. Bo teraz już rozumieją, kim naprawdę jest Putin i co próbuje zrobić.

Widziałem wezwania do broni wystosowywane przez obronę administracyjną na Ukrainie, instrukcje, jak zrobić koktajl Mołotowa, i braci Kliczko chwytających za broń. Witalij Kliczko nadal jest burmistrzem Kijowa, więc sytuacja musi być naprawdę ponura, skoro burmistrz rusa do walki. Oczekuje się, że obywatele będą teraz bronić stolicy. Czy uważa Pani, że racjonalnym jest oczekiwać od mieszkańców Kijowa – zwykłych obywateli bez wojskowego przeszkolenia – obrony miasta przed armią rosyjską? Czy to się naprawdę dzieje?

Byliśmy na to przygotowani, bo przed tym atakiem docierały do nas doniesienia ze sklepów militarnych, że cały zapas broni został wyprzedany. Zwykli ludzie – nawet moi koledzy, dziennikarze – brali udział w kursach pierwszej pomocy. Wiedzieliśmy, że musimy być przygotowani, nawet jeśli nic się nie stanie.

Myślę, że nie ma szans, aby Rosja Putina została w Kijowie. Może potrafi wywołać chaos, ale myślę, że Kijów pozostanie wolny. Jak stwierdził Kliczko i niektórzy przedstawiciele władz, nawet w przypadku najgorszego scenariusza zostanie stworzony specjalny korytarz dla armii ukraińskiej, aby w bardzo pokojowy sposób ewakuować wszystkich cywilów z miasta. Więc myślę, że wszystko będzie dobrze.

A więc pojawił się plan ewakuacji nie tylko władz – prezydenta czy Rady Najwyższej – ale także mieszkańców?

Tak. Oczywiście będzie to bardzo trudne ze względów logistycznych, ale burmistrz Kijowa i przedstawiciele rządu zadeklarowali, że jeśli nadejdą wojska rosyjskie i nie będzie już wyjścia z miasta, wyprowadzą z jego obszaru całą ludność cywilną.

Mnie to też zdziwiło, bo przed wojną byłam bardzo krytyczna wobec naszego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Postrzegałam go tylko jako komika, więc wątpiłam czy będzie w stanie rządzić całym krajem w tak niezwykłej i niebezpiecznej sytuacji? Teraz, kiedy docierają do mnie najnowsze doniesienia, prezydent nadal jest w Kijowie ze swoim sztabem. Członkowie rządu i Rady Najwyższej, mimo że ukrywali się, kiedy otrzymaliśmy wezwanie alarmowe, są online 24 godziny na dobę, jak podają niektóre kanały informacyjne. Tak więc rzeczywiście byłam bardzo zdziwiona słysząc, że w razie czego zostanie przeprowadzona ewakuację, ale wierzę, że tak się stanie.

Czy uważa Pani, że nadszedł czas, aby władze ukraińskie zaplanowały relokację rządu, aby uniknąć dekapitacji legalnych władz i zainstalowania w Kijowie rosyjskich marionetek? A może jest Pani zdania, że obrona Kijowa jest kluczowa, bo inaczej, jeśli Rosja przejmie stolicę, może to oznaczać, że będą próbować udawać, że teraz na Ukrainie istnieje legalny rząd? Jak Pani myśli, jaka jest tutaj strategia? Żeby rząd wyjechał z Kijowa, przeniósł się i dalej walczył? Jeśli tak, to może niedługo powinno to nastąpić?

Wczoraj zapytałam o to jednego z urzędników prezydenta – docierały do nas bowiem fałszywe informacje, że prezydent Zełenski wyjechał już do Lwowa – ale to byłaby całkowita kapitulacja i ogromny problem dla wojska, gdyby prezydent gdzieś się ukrywał, choćby to był Lwów.

Teraz trzeba bronić Kijowa, serca Ukrainy i jej suwerenności. Wierzę więc, że prezydent Zełenski i jego sztab pozostaną w Kijowie do czasu zakończenia walk. To niezwykle ważne, by tu zostali, a władze to rozumieją.

Czy ma Pani jakieś wieści od znajomych lub współpracowników? Wspomniała Pani, że niektórzy z Pani kolegów przebywa w schronach z powodu nalotów. Jak ludzie radzą sobie z całą tą sytuacją? Czy planują pozostać w swoich domach, tak jak kazały im władze, czy rozważają wyjazd? Jakie są ich oczekiwania i jaka jest obecnie ich sytuacja w Kijowie? Rozumiem, że niektórzy Ukraińcy zrobili uprzednio niezbędne zapasy (np. żywność) i podjęli niezbędne środki ostrożności na wypadek wojny.

Wszystko zależy od rodziny i warunków, w jakich żyli. Młodzi ludzie byli przygotowani – na wszelki wypadek spakowali plecaki już dwa tygodnie temu, kiedy pojawiły się pierwsze doniesienia o możliwej eskalacji konfliktu ze strony rosyjskiej. Jeśli w pobliżu nie ma specjalnego schronienia, większość z nich zostaje w swoich domach, ponieważ tak jest bezpieczniej. Jeśli słyszą jakiekolwiek odgłosy, chowają się. Ludzie, którzy mieszkają w pobliżu lotnisk lub innych kluczowych punktów infrastruktury, od czwartku 24 lutego ukrywają się na stacjach metra, ponieważ wydaje się to bezpieczniejsze.

Staramy się łączyć z bliskimi co godzinę przez Instagram, Facebook lub przez specjalne aplikacje, z które zainstalowaliśmy na wszelki wypadek –gdyby Rosja miała zająć Ukrainę, gdyby Facebook miał zostać zawieszony lub gdyby sieci komórkowe miały paść. Jesteśmy więc przygotowani na problemy komunikacyjne, ale nikt nie wie, co będzie dalej.

Część moich kolegów opuściła okolice Kijowa i pojechała do dziadków na wieś, chroniąc się w mniejszych budynkach, jako że wielopiętrowe budynki mogą stanowić zagrożenie. Sytuacja jest trudna.

Oglądałem ukraińskie wiadomości i zdałem sobie sprawę, jak spokojni są ludzie w tej sytuacji – jakby spodziewali się, że ataki będą miały miejsce w każdej chwili. Wydaje się, że Ukraińcy mierzą się z tą tragedią w bardzo odważny i wyważony sposób. Może ma to związek z tym, że pozostajecie w stanie wojny z Rosją już od inwazji w 2014 r. W obwodzie donieckim i ługańskim ludzie ginęli w zasadzie każdego miesiąca. Czy wie Pani, co się dzieje, zwłaszcza z ludnością cywilną, na terytoriach zaatakowanych przez Rosję z południa i od wschodu? Czy są jakieś wieści od tamtejszych mieszkańców? Naprawdę trudno zrozumieć, co dzieje się w tych częściach Ukrainy, które najechała Rosja. Wydaje się, że zwłaszcza na południu rosyjska armia dotarła już do Chersoniu. W innych regionach rosyjskie działania wydają się być ograniczone.

Najtrudniej jest znaleźć wiarygodne informacje na temat tego, co się dzieje w obwodach donieckim i ługańskim, bo są to tereny okupowane przez separatystów. Ale mamy pewne informacje na przykład o porcie Mariupol w obwodzie donieckim, a także miastach na południu Ukrainy (jak Melitopol, Chersoń itp.). W moim rozumieniu sytuacja jest tam najbardziej dramatyczna, ponieważ musimy zatrzymać wojska rosyjskie na granicach z tymi okupowanymi terytoriami i nie pozwolić im na dalsze przemieszczanie się w głąb Ukrainy.

Teraz główny front wyznaczają miejsca, w których Rosjanie próbują rozpocząć nowe działania. Na przykład kilka minut temu otrzymałam doniesienia z Charkowa, miasta we wschodniej Ukrainie, na granicy z terytoriami okupowanymi, gdzie w dzielnicy cywilnej zaobserwowano dwie rakiety, choć nie ma tam żadnej infrastruktury wojskowej. A pamiętajmy, że Putin powiedział, że walczy z armią ukraińską. Ale wystrzelił rakiety na obszar zamieszkany przez cywilów, więc co jest grane? To zbrodnia wojenna.

Kluczową sprawą w tej chwili jest zatem obrona terenów w pobliżu okupowanych terytoriów na południu, bo wczoraj straciliśmy wyspę Zmiinyi (Wyspę Wężową), położoną na Morzu Czarnym. Bardzo trudno jest kontrolować jakiekolwiek terytorium w tamtym obszarze, ponieważ stacjonują tam siły rosyjskie. Inne kraje, jak Turcja, Bułgaria, czy portugalskie Azory mogą nam pomóc, ale Unia Europejska jak dotąd była w tej sprawie bierna, bo kraje należące do NATO nie chcą mieć kłopotów z Rosją. W tej chwili tylko obserwują tę wojnę.

Niektórzy z moich kolegów zauważyli, że to pierwsza wojna, którą transmitujemy online. To nowa rzeczywistość. Wszyscy wiedzieli, co się stanie – dzięki relacjom z „The Guardian” czy „The New York Times”, – ale nikt nie pomógł nam w znaczący sposób. Słyszymy tylko mocne słowa, przypomina się nam, że nie jesteśmy w NATO, są deklaracje wysłania broni na Ukrainę, żebyśmy mogli się bronić. Ale głupotą jest sądzić, że Putin nie sięgnie po inne kraje – kraje bałtyckie, Polskę i tak dalej. To nie tylko problem Ukrainy, ale kwestia europejska czy nawet ogólnoświatowa. Ten człowiek nie poprzestanie na Ukrainie.

Jestem wdzięczna, że możemy rozmawiać z międzynarodowymi mediami, z ludźmi takimi jak Ty. Ponieważ mamy do czynienia z nieustanną dezinformacją – wiemy, na przykład, że Rosja zabroniła swoim mediom dostarczania informacji poza doniesieniami pochodzącymi bezpośrednio z Kremla. Dlatego też nasza redakcja rozważa przetłumaczenie postów na Facebooku na język rosyjski, aby wyjaśnić sytuację Rosjanom, którzy śledzą niektóre kanały w mediach społecznościowych.

Jest to więc nie tylko wojna konwencjonalna, ale także wojna cyfrowa – często ludzie nawet nie wiedzą, co się dzieje. Mogą zatem łatwo pomyśleć, że wojska rosyjskie są tylko w rejonie Donbasu, więc wszystko jest w porządku. Tak nie jest. Te zbrodnie powinny zostać ujawnione.

Ma Pani absolutną rację. Myślę, że to wspaniale, że zarówno prezydent, jak i media myślą o Rosjanach i starają się do nich dotrzeć z informacjami o obecnej sytuacji. Istnieje wiele osobistych więzi między Rosjanami a Ukrainą (niezależnie od współpracy między tymi państwami) – osób urodzonych w Waszym kraju i mieszkających w Rosji lub na odwrót, więc zakładam, że starają się śledzić informacje o ostatnich wydarzeniach na Ukrainie. Nie jest to kraj tak odległy, jak Syria, a bezpośredni sąsiad. Jednocześnie wiele osób twierdzi, że szansą dla Ukrainy jest odwrócenie się od tej niekonwencjonalnej, partyzanckiej wojny na rzecz walki w miastach, co jest oczywiście bardzo kosztowne. Czy uważa Pani, że Ukraińcy są zdeterminowani, aby walczyć w ten sposób, czy może – w imię ratowania miast i obywateli – ludzie byliby skłonni wesprzeć utworzenie jakiegoś rosyjskiego rządu marionetkowego, z kimś takim jak Janukowycz i jemu podobnym? A może będziecie walczyli miesiącami, jeśli będzie to konieczne? Wiem, że to okropne pytanie, ale wygląda na to, że mieszkańcy Ukrainy nie mają szans w konwencjonalnym konflikcie. Może jest jakaś szansa, ale nikt nie chce kolejnego Iraku i śmierci stu tysięcy ludzi.

Słyszałam różne stanowiska na ten temat. Niektórzy moi koledzy z Dniepru, wschodnioukraińskiego miasta, są już zmęczeni tą wojną i uważają, że powinniśmy wpuścić Rosjan, bo mają nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Kijów i wschodnia Ukraina nie zostałyby naruszone, ale wschodnia Ukraina znalazłaby się pod wpływem Rosji – w pokoju. Myślę, że tylko ok. 10-15% ludzi myśli w ten sposób.

Wojna trwa już osiem lat. Jesteśmy wściekli. Scenariusz wojny partyzanckiej lub specjalnej armii cywilnej byłby dla Ukraińców bardziej naturalny. Wiele już wycierpieliśmy z powodu Rosji, która próbuje rozerwać nasz kraj na strzępy.

Moim zdaniem istnieją dwa możliwe scenariusze: szybka wojna, w której Ukraińcy będą bronić naszego państwa i po kilku dniach walk Rosja spróbuje wynegocjować specjalny status obwodów donieckiego i ługańskiego. Jednocześnie sytuacja w Kijowie i w pozostałej części Ukrainy byłaby stabilna. W tym scenariuszu stracilibyśmy wspomniane tereny. Druga opcja to długotrwała wojna, w efekcie której Ukraina może stać się kolejnym Afganistanem – z różnymi rodzajami wojsk, w tym partyzanckimi, powstającymi partiami politycznymi, które miałyby na celu destabilizację sytuacji. Podsumowując: totalny bałagan.

Ten drugi scenariusz byłby znacznie trudniejszy. Ukraina stałaby się punktem zapalnym Europy w pobliżu granicy z Unią Europejską. Walczylibyśmy miesiącami o zagwarantowanie względnej stabilności. Dlatego naprawdę mam nadzieję, że dojdzie do negocjacji i że politycy będą próbowali ze sobą rozmawiać. Bo teraz niszczymy Ukrainę – wysadzamy mosty i inne elementy infrastruktury. Dotychczasowe wydarzenia już teraz są wielkim ciosem dla ukraińskiej gospodarki i obywateli. Jeśli walka potrwa jeszcze dwa, trzy miesiące, będzie to dla nas wszystkich tragedia. Zobaczymy jednak, w którą stronę wszystko się potoczy .

Może Władimir Putin w pewnym momencie wycofa się z powodu ceny swoich działań? Widzimy ostre sankcje i konsekwencje gospodarcze ogłaszane przez społeczność ogólnoświatową, które mają wpływ na Rosję i jej walutę. Ale na ten moment trudno jest patrzeć w przyszłość i próbować przewidzieć możliwe scenariusze.

To surrealistyczne uczucie rozmawiać z Panią o Pani kraju i rodzinnym mieście. Bardzo dobrze radzi sobie Pani w tej sytuacji i stara się być Pani aktywną obywatelką i dziennikarką. Tymczasem wydaje się, że działania krajów europejskich czy Stanów Zjednoczonych są niewystarczające. Bezpośrednia interwencja wojskowa raczej nie wchodzi w grę. Czy jest coś, co mogą zrobić kraje zachodnie – oprócz oferowania wielkich, niewiele znaczących słów? Coś jeszcze poza przyjmowanie, uchodźców przybywających z Ukrainy? Czy można coś zrobić, aby przekonać Putina, żeby usiadł do stołu i podjął negocjacje? Czy w tej chwili niewiele można zrobić?

Niektóre działania można podjąć na różnych poziomach. Na szczeblu rządowym Europa musi być zjednoczona. Wczoraj Węgry, Włochy i Niemcy zadeklarowały, że nie chcą nakładać na Rosję surowszych sankcji – to nie jest w porządku. Wszystkie państwa UE muszą zrozumieć, że chronią nie tylko Ukrainę, ale także własne kraje. Na szczeblu ONZ i innych organizacji muszą ogłosić, że Putin popełnił zbrodnię wojenną. Powinno się odbyć specjalne postępowanie sądowe, podobnie jak w przypadku procesów norymberskich, które były największą zbrodnią początku XX wieku dokonaną na niewinnych ludziach.

Przez siedemdziesiąt lat wszyscy staraliśmy się zachować równowagę między stylem rządzenia inspirowanym przez USA a europejskim – w opozycji do sowieckiego, – ale teraz wszystko to się załamało. Świat się zmienia. Globalny porządek został rozbity. Teraz trzeba podjąć specjalne działania przeciwko samemu Putinowi – nie tylko wobec narodu rosyjskiego, który najdotkliwiej odczuje koszt nałożonych na Rosję sankcji gospodarczych.

Na poziomie jednostki, jeśli mówimy o obywatelach każdego kraju – czy to z Polski, Węgier, Rumunii, czy z terytoriów innych naszych sąsiadów, – bardzo pomocne jest rozpowszechnianie informacji o sytuacji na Ukrainie w waszych własnych społecznościach. Gdziekolwiek pracujesz lub mieszkasz, śledź sprawdzone źródła – na przykład kanały ukraińskich władz. Teraz wiele  dostępnych za ich pośrednictwem treści jest również tłumaczonych na język angielski, aby tym samym informować zagraniczną opinię publiczną.

Porozmawiaj z innymi ludźmi – z przyjaciółmi, rodziną – i wyjaśnij, że my nie chcieliśmy tej wojny, nie jesteśmy agresorem. To jest nasz kraj, nasza ojczyzna – tu mieszkamy, mamy swoją historię. Nie jesteśmy nieformalną strukturą, ale prawdziwym krajem. To właśnie będzie bardzo pomocne – może nawet bardziej niż jakiekolwiek sankcje.


Niniejszy podcast został wyprodukowany przez Europejskie Forum Liberalne we współpracy z Movimento Liberal Social i Fundacją Liberté!, przy wsparciu finansowym Parlamentu Europejskiego. Ani Parlament Europejski, ani Europejskie Forum Liberalne nie ponoszą odpowiedzialności za treść podcastu, ani za jakikolwiek sposób jego wykorzystania.


Podcast jest dostępny także na platformach SoundCloudApple Podcast, Stitcher i Spotify.


Z języka angielskiego przełożyła dr Olga Łabendowicz


Czytaj po angielsku na 4liberty.eu

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję