Wrażliwość społeczna jako cecha demokracji pełnej :)

Wielu ludzi ma tendencję, aby interesować się tylko tym, co dotyczy ich osobiście i bezpośrednio. Są im bliskie wartości elementarne, takie jak rodzina, własne życie i zdrowie czy dobrostan materialny. Któż zresztą nie ceni spokoju i stabilizacji, dzięki którym może czerpać satysfakcję oddając się swoim hobby, spędzając czas na grillu, spotykając się z przyjaciółmi czy konsumując wytwory kultury. Zakreślając ciasno granice swojej egzystencji poprzez dążenie wyłącznie do wartości elementarnych i przyjmując postawę „moja chata  skraja”, człowiek mniej czy bardziej świadomie wyłącza się  życia społecznego. Informacje o wydarzeniach, które dzieją się gdzieś w kraju lub na świecie, odbiera tak, jakby oglądał film lub czytał książkę. Mogą go one interesować, ale nie wywołują emocji i nie skłaniają do jakiejkolwiek aktywnej reakcji.

Tak więc niektórzy powiadają, że nie interesuje ich polityka i konflikty ludzi dążących do władzy. Nie przejmują się tym, co jest od nich odległe w czasie i przestrzeni, jak widmo katastrofy klimatycznej lub klęska głodu w Afryce. Są obojętni na zło, które dzieje się w domu sąsiada, bo przecież nie wolno mieszać się w cudze sprawy. Ich widnokrąg społeczny zaczyna się poszerzać dopiero wtedy, gdy sprawy i zjawiska dotąd im obce zaczynają dotyczyć ich osobiście. A więc na przykład wtedy, gdy doświadczają krzywdy od skorumpowanego urzędnika państwowego, gdy spotykają się z nieudolnością w niedoinwestowanej opiece zdrowotnej, kiedy stają się niepełnosprawni i oczekując pomocy trafiają na mur biurokratycznej obojętności, albo wtedy gdy stają się obiektem nienawiści, bo ich dziecko okazało się gejem lub lesbijką. Dopiero wtedy dotychczasowy brak zainteresowania sprawami publicznymi lub tylko bierne nimi zainteresowanie zamienia się w chęć jakiejś formy oddziaływania poza dotychczasowym polem własnej egzystencji.

Na szczęście osobiste doświadczenia nie zawsze są konieczne, aby otworzyć się na sprawy innych. Są bowiem ludzie, i jest ich niemało, którzy granice swojej egzystencji poszerzają o sprawy, które wcale nie dotyczą ich osobiście i bezpośrednio. Robią to z szacunku dla humanistycznych wartości społecznych, które są dla nich ważne i którym chcą służyć. Są to takie wartości, jak praworządność, demokracja, sprawiedliwość społeczna, ochrona środowiska naturalnego czy walka z przemocą w rodzinie. Akceptacja tych wartości świadczy o wrażliwości społecznej, która skłania do podejmowania różnych form upowszechniania i wspierania działań, które tym wartościom służą. Wyrazem tego jest uczestnictwo w rozmaitych protestach i zgromadzeniach, publiczne wyrażanie opinii, działalność w różnych organizacjach pozarządowych i popieranie w wyborach partii i polityków prezentujących liberalne i demokratyczne poglądy.

Trzeba wyraźnie powiedzieć, że chociaż człowiek ma prawo dowolnie określić granice swojej aktywności, to jedynie ci, którzy oprócz wartości elementarnych dążą aktywnie do realizacji wartości społecznych, mają wpływ na losy świata. Dlatego tak ważne jest, aby były to wartości humanistyczne, stawiające w centrum przestrzeganie praw człowieka, i aby jak najwięcej ludzi angażowało się w ich obronę.

Włączenie wartości humanistycznych w strukturę celów jednostki może postępować dwiema drogami: dedukcyjną i indukcyjną. Ta pierwsza polega na wpajaniu tych wartości w procesie wychowawczym, przez pokazywanie atrakcyjnych wzorów do naśladowania, jak wybranych bohaterów wydarzeń historycznych lub fikcyjnych postaci z literatury i filmu. Ideały, którym ci bohaterowie służą wpływają na wyobraźnię i uświadamiają cenność związanych z nimi wartości. Jednostka, zafascynowana tymi wartościami, zaczyna w swojej praktyce życiowej poszukiwać możliwości ich realizacji. Wychodząc zatem od ogólnego znaczenia danej wartości, jednostka uszczegóławia je, znajdując jej zastosowanie w rozmaitych formach swoich działań. Indukcyjny sposób przyswajania wartości społecznych odnosi się do odwrotnej kolejności, w jakiej jednostka uświadamia sobie ich atrakcyjność. Następuje to w wyniku udziału jednostki w rozmaitych grupach społecznych i prowadzonych w nich działaniach, w których jednostka zbiera doświadczenia na temat problemów i relacji społecznych. Z doświadczeń tych wyciąga ona wnioski będące ogólnymi przekonaniami na temat zasad, które powinny obowiązywać w życiu społecznym. Uświadomienie sobie i akceptacja cenionych wartości jest więc w tym wypadku efektem społecznych doświadczeń jednostki, a nie inspiracją do ich poszukiwania.

Jakie są zatem w Polsce warunki do rozwoju postaw świadczących o wrażliwości społecznej? Zacznijmy od drogi dedukcyjnej, która związana jest z całą sferą propagandowo-wychowawczą, czy w języku Kościoła – formacyjną, która obejmuje wychowanie w rodzinie, szkolny system edukacyjno-wychowawczy czy wpływ autorytetów społecznych z różnych ośrodków opiniotwórczych, głównie poprzez media. W systemie wychowania dzieci i młodzieży w Polsce po 1989 r. brakuje jednolitej wizji. Z jednej strony dominuje pogląd, że wychowanie należy pozostawić rodzicom, a z drugiej strony widoczna jest presja środowisk narodowo-katolickich, których narracja zdecydowanie w Polsce dominuje. Trudno w okresie wolnej Rzeczpospolitej dopatrzeć się wyraźnych prób upowszechniania wartości humanistycznych. Zmiana ustroju państwa na liberalną demokrację nie znalazła wystarczającego odzwierciedlenia w programach edukacyjno-wychowawczych. Zostały one zdominowane przez poglądy środowisk katolickich i narodowych oraz konsumpcjonistyczny wpływ rynku. Programy te przypominają system wychowawczy Polski przedwojennej. Trudno w nich znaleźć odwołania do ideałów demokracji i praworządności oraz równości i tolerancji.

W tym systemie preferowane są z jednej strony wartości elementarne, związane z gloryfikacją tradycyjnej rodziny, ochroną prywatności i dążeniem do osobistych osiągnięć, a z drugiej strony – wartości społeczne o charakterze nacjonalistycznym i konserwatywnym. Akceptacja tych wartości skłania do zaangażowania w dwa obszary aktywności życiowej, jakimi są dbałość o dobrostan osobisty i obrona interesów narodowych. O ile ten pierwszy obszar jest jasno określony i zrozumiały, o tyle ten drugi jest iluzoryczny i niejednoznaczny, zwłaszcza  w warunkach pokoju. Dlatego w tym pierwszym obszarze wartości są zwykle realizowane, podczas gdy w tym drugim – najczęściej pozostają w sferze deklaracji. Próby realizowania wartości nacjonalistyczno-konserwatywnych okazują się często gorszące nawet dla niektórych ich zwolenników. Przejawiają się one bowiem w atakach na cudzoziemców, zwłaszcza pochodzenia arabskiego, ustanawiania stref wolnych od LGBT i rozbijania parad równości, niszczenia grobów żołnierzy sowieckich i upartego powracania do dawnych konfliktów narodowych.

Bohaterowie stawiani za wzór, to głównie żołnierze oddający życie za ojczyznę, tacy jak żołnierze wyklęci. Pomija się ich zbrodnicze czyny na ludności cywilnej i mniejszościach narodowych, wysuwając na plan pierwszy nieugiętą wolę walki o przegraną sprawę. Bohaterem narodowym jest Józef Piłsudski, którego zasługi w odzyskaniu niepodległości są bezsporne, ale jednocześnie pomija się wstydliwie jego zamach stanu w 1926 r., który zniszczył w Polsce demokrację. Ten nurt propagandowo-wychowawczy pozostawia całkowicie na uboczu wartości humanistyczne, związane z wrażliwością na ludzką krzywdę, nierówności społeczne, przejawy bezprawia i nietolerancji. W ten sposób upowszechniane są postawy obojętności na nieszczęścia, które dotykają innych, nieufności do obcych i nieprzyjaznego stosunku do wszelkich odmieńców. Niepełnosprawni i społecznie nieprzystosowani to margines, na który nie warto zwracać uwagi. Ludzie LGBT to zboczeńcy, którzy powinni się leczyć i siedzieć cicho, a nie domagać się równego traktowania. Obrońcy zwierząt i ekolodzy to dziwacy, którzy utrudniają rozwój gospodarczy przynoszący ludziom korzyści.

Przykre to, ale już system wychowawczy w PRL-u bardziej sprzyjał kształtowaniu się wrażliwości społecznej, niż ten stosowany w wolnej Polsce. Jeśli odrzuci się sztafaż ideologiczny, to niezaprzeczalnym atutem tamtego systemu był nacisk na sprawiedliwość społeczną, równość ludzi wykluczającą podziały ze względu na pochodzenie, rasę czy status społeczny.

Jak zatem wygląda indukcyjna droga włączania wartości społecznych w strukturę celów jednostki? Może są tutaj większe szanse pobudzania wrażliwości społecznej niż przez system propagandowo-wychowawczy zdominowany przez prawicę? Chodzi w tym wypadku o sieć organizacji pozarządowych i nieformalne niezależne inicjatywy ukierunkowane na rozwiązywanie problemów i zaspokajanie potrzeb społecznych, którymi instytucje władzy państwowej się nie zajmują lub robią to w niedostatecznym stopniu. W większości są to organizacje i inicjatywy o charakterze pomocowym i charytatywnym, nastawione na ekonomiczne, prawne i psychologiczne wsparcie ludzi, którzy z różnych powodów czują się dyskryminowani. Chodzi tu także o organizacje, które otwarcie propagują wartości humanistyczne, dotyczące społecznej współpracy, solidarności, zasad fair play itp. Należą do nich organizacje harcerskie, koła zainteresowań, kluby sportowe itp. Szczególną rolę pełnią takie organizacje, jak Forum Obywatelskiego Rozwoju, których celem jest rozwój społeczeństwa obywatelskiego, zwiększenie aktywności obywateli i wzrost świadomości społecznej. Należy również docenić działalność organizacji kościelnych, jak Caritas, organizacje diecezjalne i parafialne zorientowane na działalność charytatywną.

Działalność organizacji pozarządowych przyciąga ludzi, zwłaszcza młodych, którzy uczestniczą w nich na zasadzie wolontariatu, lub podejmują własne niezależne inicjatywy pod wpływem rozmaitych bodźców. Niekiedy może to być chęć pogłębienia własnych zainteresowań lub choćby tylko potrzeba wyżycia się i zabawy. Często jednak aktywność ta podejmowana jest z odruchu serca i wynika ze współczucia albo z chęci uczestnictwa w czymś ważnym i posiadania poczucia sprawstwa w trudnej sytuacji. Bywa też, że do działań prospołecznych zachęca przykład innych i chęć przeżycia przygody. Najpierw pojawia się więc konkretna potrzeba społeczna, jak szycie masek ochronnych lub pomoc osobom samotnym przebywających na kwarantannie w czasie epidemii, a dopiero potem następuje szersza refleksja na temat wartości humanistycznych, którym służy zaspokajanie takich potrzeb.

Nie zawsze jest więc tak, że wrażliwość społeczną przejawiają ludzie deklarujący przywiązanie do wartości humanistycznych. Nierzadko bowiem realizacja tych wartości poprzedza ich świadomą akceptację i otwarte ich deklarowanie. Dlatego tak ważny jest rozwój różnych form niezależnych inicjatyw społecznych skierowanych na ochronę osób upośledzonych lub z różnych powodów dyskryminowanych, inicjatyw służących wartościom równości, solidarności i tolerancji. Dzięki tym inicjatywom kształtuje się społeczeństwo obywatelskie, które jest niezbędnym warunkiem dojrzałej demokracji.

Upowszechnianie i utrwalanie wartości humanistycznych w społeczeństwie jest, jak widać, ściśle uzależnione od sympatii ideologicznych i polityki władzy państwowej. Im bardziej władza ta zbliża się do modelu demokracji pełnej, z jej podstawowymi atrybutami, jakimi są świeckość państwa, liberalizm obyczajowy, zaufanie społeczne i społeczeństwo obywatelskie, tym większe są szanse na pełne przestrzeganie praw człowieka jako jednostki. Niestety, pod tym względem sytuacja w Polsce nie jest dobra. Rząd Zjednoczonej Prawicy nie tylko nie ukrywa swojego poparcia dla wartości nacjonalistyczno-konserwatywnych, ale stosuje niedopuszczalne w państwie demokratycznym instrumenty nacisku prawnego. Celuje w tym Zbigniew Ziobro i podległa mu prokuratura, która wspierana przez Ordo Iuris, stosuje jawnie stronniczość światopoglądową w swojej działalności. Mimo wspomnianych wyżej inicjatyw organizacji pozarządowych, społeczeństwo obywatelskie w Polsce należy do najsłabiej rozwiniętych w Europie. Decyduje o tym polityka państwa PiS, która finansowo wspiera organizacje i inicjatywy służące poglądom polityków Zjednoczonej Prawicy, natomiast tłumi działalność, której cele tego warunku nie spełniają. Przykładem może być obcięcie finansowania organizacji prowadzącej telefoniczną Niebieską Linię dla ofiar przemocy domowej. Wśród krajów Unii Europejskiej ludzie LGBT traktowani są w Polsce najgorzej. Także pod względem poziomu zaufania społecznego od lat zajmujemy ostatnie miejsce na naszym kontynencie. Humanistyczny regres trwa nieprzerwanie, a od 2015 r. uległ znacznemu przyspieszeniu. Przekłada się to na pogarszającą się pozycję Polski w rankingu państw demokratycznych, prowadzonym przez redakcję „The Economist”. Z grona państw „demokracji pełnej” Polska spadła do grupy „demokracji wadliwych” i w 2020 r. zajmuje w tym rankingu dopiero 57 miejsce.

Liberalizm i wrażliwość społeczna :)

Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek, Czytelniku, po co nam właściwie państwo? W jakim celu istnieje jakakolwiek struktura społeczna? Różne są odpowiedzi na pytanie o pierwotną przyczynę powstania tych organizmów. Wiele z nich upatruje tego bodźca w konflikcie – państwo jako odpowiedź na wojnę. Być może, całkiem prawdopodobne. Ale w XXI wieku nie możemy pozwolić na to, by państwo istniało tylko jako zintegrowany system militarny. Funkcjonuje przecież wciąż american dream, a na naszych oczach powstaje european dream. Politolodzy chcą nazywać Europę – a właściwie Unię Europejską – Kryształowym Pałacem, co oznacza, że osiągnęliśmy szklarniowe wręcz warunki dla rozwoju i pokoju. Jednak mimo wszystko nasze społeczeństwa są nękane przez problemy społeczne. My, liberałowie, Europejczycy, nie możemy nie poszukiwać recept na ich rozwiązanie. Nie możemy osiąść na laurach i w tym Kryształowym Pałacu się zamknąć.

Społeczeństwo – temat dla liberała

Mówienie o wrażliwości społecznej, jak uważam, jest naszą piętą achillesową. Boimy się tej tematyki – ale boimy się jej tylko dlatego, że utknęliśmy w metaprzestrzeni teoretycznych pojęć i pozwoliliśmy na upolitycznienie naszych działań i idei. Nie wierzę liberałowi, który wszystko sprowadza do mechanizmów rynkowych. Nie wierzę człowiekowi, który nie ma odruchu pomocy na widok czyichś łez i cierpienia. Europa, czy też szerzej – świat zachodni, nie jest kryształowy. Odpowiedź na ludzki strach i cierpienie jest powinnością ludzką, nie polityczną. Naszą powinnością jako Europejczyków i liberałów jest stać na straży praw człowieka i obywatela. To nasz pierwszy i fundamentalny obowiązek. Rynek i kapitalizm może prowadzić do społecznych patologii, w których te podstawowe wartości ulegają zatarciu. Dlatego na łamach Liberté! szukać będę pomysłów na odpowiedzialną politykę społeczną, integrującą społeczeństwo z wolnym rynkiem. Daliśmy się zwieść, że wrażliwość społeczna zarezerwowana jest dla lewicy. To nie prawda. Tak jak ekologia, feminizm czy polityka ruchów LGBTQ* nie są zarezerwowane dla ekstremistycznych odłamów. W centrum zainteresowania każdego polityka czy publicysty powinien być człowiek. A problemy ludzi są różne pod różnymi szerokościami geograficznymi, pod różnymi rządami i zmieniają się w czasie.

Dla dalszych rozważań potrzebne jest przyjęcie jakichkolwiek założeń związanych z pytaniem postawionym przeze mnie na początku tego tekstu. Po co nam społeczeństwo i państwo? Dla mnie odpowiedź jest prosta – w epoce względnego pokoju i dobrobytu celem funkcjonowania tych bytów jest wspieranie rozwoju i możliwości budowania szczęśliwego życia przez każdego obywatela. A więc w praktyce nasze poszukiwania wymagają zadania sobie na serio pytania: jak sprawić, by ludzie żyli szczęśliwiej i dostatniej?

Duch prawa i duch wolności

Podstawowym warunkiem realizacji własnej szczęśliwości wydaje się być wolność. Wolność-od i wolność-do. Wolność zewnętrzna i wewnętrzna. Zatem polityka społeczna – czy też wrażliwość społeczna – powinna być w centrum zainteresowań liberałów. Czy znalazłby się ktoś, kto podważyłby priorytetowe znaczenie wolności? Spodziewam się, że nie. Problemem stają się granice tej wolności. Ale i tu liberalizm przychodzi z odsieczą i stawia sprawę jasno: jedyną granicą dla ludzkiej wolności jest wolność drugiego człowieka.

Warunkiem sine qua non dla realizowania wszelkich wymiarów wolności jest wolność w obszarze podmiotowości narodu i państwa. Te muszą być zagwarantowane. Europa od kilku dziesięcioleci cieszy się wolnością i pokojem w tej sferze. Tego pokoju musimy bronić. Nie tylko poprzez organizacje międzynarodowe, takie jak NATO czy ONZ. Musimy tworzyć również podwaliny sprawnej armii polskiej, którą możemy mieć jedynie przez wdrożenie jako podstawy armii zawodowej, oraz tworzenie armii europejskiej. Ostatni konflikt gruziński pokazał, że kraje członkowskie nie mogą się czuć zupełnie bezpiecznie.

Ten pokój to również kontynuowanie polityki integracyjnej UE i przybliżanie do Zachodu państw wciąż narażonych na oddziaływanie reżimów. To również, a może przede wszystkim, współpraca handlowa. Te poszczególne polityki – jeśli będą funkcjonować poprawnie – są podstawą myślenia o wolności w szerszym kontekście.

Wolność gospodarcza musi być dobrze rozumiana – to nie tylko ułatwienia dla wielkich koncernów, lecz przede wszystkim ułatwienia dla przeciętnego zjadacza chleba, aby mógł łatwiej zadbać o los swój i swoich bliskich poprzez założenie własnej firmy. To obniżanie podatków, aby każdy mógł jak najwięcej z wypracowanego przez siebie dobra spożytkować w najlepszy dla siebie sposób. Wolność gospodarcza ma pozwolić na wypracowanie minimum socjalnego każdemu obywatelowi.

Najprostsze wnioski

Według wszelkich analiz – czy to politologicznych, czy socjologicznych, czy też psychologicznych – jeśli człowiek zaspokoi swoje podstawowe potrzeby, pojawia się głód potrzeb wyższych. Należy zatem tak ułożyć politykę społeczną, żeby każdy człowiek, każdy obywatel, napotykał jak najmniej barier na drodze do ich realizacji. Jest wyzwaniem doprowadzić do takiego stanu rzeczy, żeby w żaden sposób nie determinowały człowieka niezależne od niego czynniki – takie jak płeć, wiek, orientacja seksualna, rasa. Każdy człowiek ma prawo do godnego życia. Godnego, czyli zgodnego z jego własnymi przekonaniami.

Wierzę głęboko, że każda kobieta jest równa każdemu mężczyźnie, każdy heteroseksualista – homoseksualiście, każdy muzułmanin – chrześcijaninowi. Spotykając na swojej drodze wielu ludzi zauważyłem jedno – że w naszych najbardziej pierwszych odruchach i potrzebach wszyscy jesteśmy do siebie bliźniaczo podobni. Musimy więc zapewnić dostęp do pracy i godnego wynagrodzenia kobietom oraz osobom innych ras czy narodowości. Musimy pozwolić naszym dzieciom korzystać z edukacji na najwyższym poziomie, nie zapominając o tym, że fundament ich osobowości kształtuje dom i rodzina – która powinna być wolna od wszelkich patologii, zwłaszcza tych, których za patologie uznać nie chcemy – jak stosowanie kar cielesnych. Musimy nawiązać dialog z przedstawicielami innych niż chrześcijaństwo religii. Instytucje państwowe są zobowiązane w tym zakresie zachowywać najbardziej wyśrubowane standardy bezstronności.

O skorzystaniu z prawa do aborcji, eutanazji czy zapłodnienia in vitro każdy człowiek powinien decydować indywidualnie, lub co najwyżej przed własnym sumieniem i własnym bogiem. Osobom homoseksualnym musimy zapewnić prawo do zawierania związków partnerskich na tych samych prawach co małżeństwo – dla państwa bowiem każdy obywatel jest taki sam. Potrzeba tworzenia związków i pielęgnowania miłości do drugiego człowieka jest potrzebą powszechną. Również adopcja przez pary homoseksualne nie powinna być sprawą kontrowersyjną. Homoseksualizm nie kastruje ani nie likwiduje uczuć macierzyńskich lub ojcowskich. Wreszcie musimy zapewnić osobom starszym godną jesień życia. Godną – nie znaczy na garnuszku państwa.

Odpowiedzialni za siebie nawzajem

Wymieniać można by bez końca. Pytanie tylko – jak to wszystko osiągnąć? Dlaczego musimy my? My – wszyscy wzajemnie? Bo jesteśmy za siebie wzajemnie odpowiedzialni. Począwszy od własnej rodziny, przez przyjaciół i sąsiadów, aż do spraw rangi międzynarodowej. Bez zaangażowania w drugiego człowieka, bez poczucia odpowiedzialności za niego, nie zdołamy wprowadzić żadnej polityki społecznej – ani lewicowej, ani prawicowej, ani racjonalnej. Do takiego projektu możemy jedynie zapraszać. Jeśli ktoś chce zabezpieczyć swoje potrzeby na własną rękę – musimy mu to umożliwić. Jak jednak powinno być skonstruowane nasze zaproszenie?

Wolność to
przede wszystkim stwarzanie możliwości i likwidowanie ograniczeń. To, że wprowadzimy prawo do- nie oznacza, że każdy z tego skorzysta. To, że będziemy mogli założyć firmę w 3 minuty i przez Internet, zawierać związki jakie chcemy i decydować o swoim życiu, w ogóle nie oznacza, że każdy wybierze „drogę na skróty”. Jest naszym obowiązkiem tylko stworzyć ku temu odpowiednie warunki. Dopóki czyjeś wybory nie będą uderzać w innego człowieka, należy te wybory chronić i umożliwiać ich realizację. Wierzę też, że jeśli zadbamy o jakość debaty publicznej będzie nam dużo łatwiej. I że uda nam się przekonać naszych czytelników oraz resztę społeczeństwa – że wolny rynek jest czynnikiem wspomagającym, a nie destabilizującym jakość życia i funkcjonowanie społeczeństwa.

* Lesbian, Gay, Bi, Trans -Sexual and Queer

Kultura społeczna demokracji liberalnej :)

Dla prawidłowego funkcjonowania ustroju państwa konieczna jest odpowiednia dla tego ustroju kultura społeczna. Ta kultura może być wynikiem oddziaływania pozaustrojowych czynników i wówczas jest ona podstawą zmiany dotychczasowego ustroju na taki, który tej kulturze odpowiada, albo też może być ona skutkiem kulturotwórczego oddziaływania ustroju istniejącego. Dążenie społeczeństwa ukraińskiego do niezależności od wpływów rosyjskich i do związku z Zachodem, jest przykładem tej pierwszej możliwości, prowadzi bowiem od autorytaryzmu do ustroju demokracji liberalnej. Z kolei ustrój autorytarny w Rosji, wspomagany terrorem i propagandą, to przykład kształtowania kultury społecznej, będącej fundamentem tego ustroju.

Skuteczność wpływu kultury społecznej na zmianę ustroju państwa zależy jednak od tego czy te wzory są w praktyce realizowane w życiu społecznym, czy tylko deklarowane. Deklarowane przywiązanie do określonych wzorów myślenia i zachowania może bowiem wynikać z powierzchownej oceny ich atrakcyjności, a nie z faktycznego stosowania się do nich, co wymaga odrzucenia mocno niekiedy utrwalonych stereotypów kulturowych. W sytuacji wyłącznie deklaratywnego poparcia zmian ustrojowych w wypadku przechodzenia od ustroju autorytarnego do demokratycznego, czego przykładem jest Polska i inne kraje dawnej tak zwanej „demokracji ludowej”, zmiana kulturowa zwykle nie nadąża za formalną zmianą ustroju. Zmiany w kulturze następują powoli i często pojawiają się nawroty do dawnej mentalności. Zmiana ta poza tym zachodzi nierównomiernie w różnych środowiskach społecznych. W Polsce po przeszło trzydziestu latach od formalnej zmiany ustroju kultura społeczna właściwa dla demokracji liberalnej powinna być już w znacznym stopniu upowszechniona. Powód, dla którego tak nie jest, wynika z jednej strony z błędów popełnianych przez rządy liberalne, które doprowadziły do zbyt dużego zróżnicowania poziomu życia obywateli, z których część nie tylko nie stała się beneficjentami transformacji ustrojowej, ale poniosła wyłącznie jej koszty. Z drugiej strony natomiast, ale w ścisłym połączeniu z tym pierwszym powodem, pojawiły się ugrupowania polityczne przeciwne demokracji liberalnej, o charakterze populistycznym i nacjonalistycznym, korzystające w znacznym stopniu ze wsparcia Kościoła katolickiego.

Mimo że Polska pod rządami Zjednoczonej Prawicy brnie coraz bardziej w kierunku ustroju autorytarnego, oddalając się od demokracji liberalnej, warto uświadomić sobie, jakie wzory kulturowe są niezbędne w społeczeństwie, aby ono rozumiało ustrój demokracji liberalnej i dobrze się w nim czuło. Jest to potrzebne po to, aby w środowiskach liberalnych w pełni uświadomić sobie potrzebę takiego ukierunkowania edukacji i pedagogiki społecznej, które przyczyni się do szerokiego upowszechnienia odpowiednich wzorów kulturowych, kiedy Zjednoczona Prawica straci władzę. Jest to również potrzebne po to, aby uświadomić sobie jak wielka jest luka kulturowa w Polsce między kulturą pożądaną, jeśli chcemy być krajem Zachodu, a kulturą istniejącą, będącą dziwną mieszanką wzorów z okresu przedwojennego i z czasu PRL-u.

To, co w szczególny sposób wyróżnia ustrój demokracji liberalnej, to fakt, że jest on jedynym ustrojem, w którym państwo służy swoim obywatelom, a nie odwrotnie, jak w przypadku państwa wyznaniowego, gdzie zarówno państwo, jak i obywatele służyć mają Bogu, a w rzeczywistości instytucji Kościoła, państwa autorytarnego, gdzie obywatele służą wodzowi lub warstwie uprzywilejowanej, czy państwa totalitarnego, gdzie obywatele służą ideologii.

Na kulturę społeczną składają się trzy elementy. Po pierwsze jest to określona hierarchia wartości, po drugie, wynikające z tych wartości normy moralne i obyczajowe, i wreszcie po trzecie – wynikające z tych norm wzory zachowań.

Najważniejszą wartością, znajdującą się na szczycie hierarchii, którą powinien kierować się aparat władzy państwowej w demokracji liberalnej jest wolność jednostki ludzkiej. Według klasycznej interpretacji Johna Stuarta Milla, chodzi o powiązanie swobody wyboru sposobu życia z odpowiedzialnością za innych. Granicą wolności człowieka jest zatem ograniczenie wolności innych ludzi. Wolność polega zatem na wykształceniu wewnętrznej kultury indywidualności, na którą składają się prospołeczne zasady moralne.

W państwach autorytarnych wolności przeciwstawia się bezpieczeństwo. Wolność obywateli jest bowiem nie do pogodzenia z wolą władzy uczynienia z nich bezwolnych uczestników systemu, łatwo podporządkowujących się jej wymaganiom. Bezpieczeństwo ma w tych warunkach być wartością, którą obywatele otrzymują w zamian za rezygnację z wolności. Władza oferuje im tę wartość, wskazując licznych wrogów i własną siłę zdolną do obrony obywateli przed nimi. Wolność wymaga od człowieka aktywności, aby ją wykorzystać zgodnie ze swoimi celami. Bezpieczeństwo i świadomość posiadania opiekuna z tej aktywności zwalnia. Niestety w Polsce jest wiele ludzi, którzy zamiast osobistej aktywności wolą opiekę ze strony państwa. Gdyby było inaczej, PiS nigdy by nie doszedł do władzy.

Realizacja wartości, jaką jest wolność, wymaga akceptacji trzech innych wartości, które wolność tę konstytuują. Są to: egalitaryzm, pluralizm i aktywizm.

Egalitaryzm

Egalitaryzm bezpośrednio nawiązuje do definicji wolności według Milla. Nierówne traktowanie ludzi oznacza bowiem, że część z nich pozbawiona będzie wolności częściowo lub całkowicie. Egalitaryzm związany jest z pojęciem sprawiedliwości, w której wyróżnić można trzy jej aspekty: dystrybucyjny, który dotyczy sprawiedliwego (w tym wypadku nie zawsze równego) podziału korzyści, zasobów i obowiązków; proceduralny, który określa tryb rozwiązywania konfliktu interesów; oraz interakcyjny, który dotyczy właściwego sposobu postępowania wobec innych ludzi. Stosownie do tego podziału wyróżnić należy egalitaryzm ekonomiczny, który oznacza dążenie do niwelowania różnic w poziomach zamożności, jeśli nie wynikają one z różnicy nakładów i efektów pracy; egalitaryzm prawny, czyli równość obywateli wobec prawa; oraz egalitaryzm społeczny, oznaczający szacunek i poczucie godności wszystkim uczestnikom relacji społecznych.

W demokracji liberalnej formalne rozwiązania ustrojowe służące wartości egalitaryzmu to progresywny system podatkowy i praworządność, którą charakteryzuje ochrona praw człowieka, trójpodział władz oraz niezawisłość władzy sądowniczej i instytucji demokratycznych.

Do bardziej szczegółowych wzorów kulturowych wspierających wartość egalitaryzmu należy zaliczyć dwie normy moralne i wynikające z nich dwa wzory zachowania. Pierwszą z nich jest norma przestrzegania prawa. Niezależnie od tego czy dany przepis jest wygodny, czy niewygodny, korzystny lub nie, obywatel ma moralny obowiązek stosowania się do niego. Z normy tej wynika wzór zachowania, jakim jest sygnalizowanie przypadków łamania prawa przez innych ludzi lub instytucje. Drugą normą moralną jest obiektywizm ocen stosowany wobec ludzi i sytuacji. Chodzi tutaj o odrzucenie wszelkich preferencji i stereotypów wynikających z uprzedzeń, partykularyzmu, kolesiostwa i nepotyzmu. Z normy tej wynika wzór zachowania polegający na reagowaniu na wszelkie przejawy dyskryminacji z jakiegokolwiek powodu.

Jeśli po odzyskaniu niepodległości w 1989 roku, a zwłaszcza podczas starań o wejście do Unii Europejskiej w 2004 roku, pojawiły się pewne próby upowszechniania wzorów kulturowych właściwych dla demokracji liberalnej, to po dojściu do władzy Prawa i Sprawiedliwości, zwłaszcza po 2015 roku, nastąpił widoczny regres kulturowy. Został on spowodowany wysiłkami na rzecz zmiany ustrojowej, czemu służyła reforma sądownictwa dokonywana z pogwałceniem konstytucji i prawa unijnego. W jej rezultacie zrezygnowano z ochrony praw człowieka, trójpodziału władzy i niezawisłości sądów oraz innych instytucji, które w demokracji liberalnej muszą być niezależne od władzy wykonawczej.

Doszło do tego, że bezczelne łamanie prawa przez władzę i dostosowywanie go do własnych zamierzeń, w szerokich kręgach społecznych nie robi większego wrażenia. Często można się spotkać z przekonaniem, że rządy prawa to utopia, bo to władza rządzi prawem. Co więcej, łamanie prawa przez rządzących jest niekiedy przedmiotem podziwu dla ich sprytu i pomysłowości. To zupełnie tak, jak podziwianie złodziei samochodów za ich techniczną maestrię. Rządy PiS-u prowadzą więc do postępującej demoralizacji społecznej, skoro konstytucję i wynikające z niej regulacje prawne traktuje się jak przedmiot gry politycznej. Informowanie organów ścigania o postępowaniu niezgodnym z prawem, znów jak dawniej w czasach okupacji i PRL-u, traktowane jest jako niemoralne donosicielstwo.

Rządzenie Zjednoczonej Prawicy przez dzielenie społeczeństwa i wskazywanie wrogów przekreśla normę obiektywizmu ocen, a co za tym idzie egalitaryzm społeczny. Napiętnowani stają się ludzie LGBT+, uchodźcy z krajów egzotycznych, ateiści, przeciwni nacjonalizmowi zwolennicy lewicy i liberałowie. Zamiast walczyć z uprzedzeniami, prawicowa władza je wzmacnia. Kształtowane w ten sposób kulturowe wzory zachowań wyrażane są przez nacjonalistyczne bojówki w przemocy słownej i fizycznej w stosunku do ludzi odbiegających od modelu Polaka – katolika.

 Pluralizm

Pluralizm, czyli różnorodność społeczna, charakteryzująca się rozproszeniem poglądów, stylów życia, wierzeń i ideałów, jest niezbędnym warunkiem poczucia wolności. „Żyj jak chcesz i pozwól innym tak żyć” to jedno z podstawowych haseł liberalnej kultury społecznej, oczywiście zawsze z zastrzeżeniem, że wybrany sposób funkcjonowania w społeczeństwie nie ogranicza innym swobody wyboru. Różnorodność kulturowa społeczeństwa, wynikająca z wielonarodowości, jest znanym od dawna czynnikiem prorozwojowym. Krzyżowanie się rozmaitych punktów widzenia i zwyczajów sprzyja bowiem twórczości, w przeciwieństwie do społeczeństwa kulturowo homogenicznego.

Różnorodność społeczna jest trudna do zaakceptowania dla władzy autorytarnej, która zawsze dąży do jednolitego modelu społecznego, który będzie najbardziej sprzyjał jej celom. Wrogiem różnorodności jest fundamentalizm religijny lub ideologiczny. Oznacza on brak zgody na odstępstwa ludzi od przyjętych za właściwe wzorów myślenia i zachowania, w trosce o stworzenie idealnego modelu funkcjonowania państwa. Tymczasem ludzka omylność i różnorodność potrzeb przekreślają możliwość stworzenia świata idealnego. Żadna jednolita totalna koncepcja ładu społecznego jest zatem nie do przyjęcia. Negatywny stosunek do pluralizmu wynika też z niskiej tolerancji niepewności i wyraża się w tendencji do maksymalnego upraszczania procesów poznawczych. Dążenie do prostoty jest w istocie próbą realizacji stanu idealnego, który – jako taki – ma charakter ponadczasowy i uniwersalny.

Prawa człowieka jako jednostki mogą być chronione tylko w warunkach społecznego pluralizmu i tolerancji. Rozwiązaniem ustrojowym służącym wartości pluralizmu jest ideologiczna neutralność władzy państwowej. Odnosi się to nie tylko do zakazu jakiejkolwiek indoktrynacji ideologicznej w instytucjach państwowych, ale przede wszystkim do systemu prawa. W systemie tym trzeba unikać wszelkich nakazów i zakazów pochodzenia religijnego lub ideologicznego ograniczających wolność jednostki ludzkiej.

Pluralizm społeczny oznacza heterogeniczną kulturę społeczną. W tej różnorodności wzorów kulturowych muszą jednak dominować dwie normy społeczne: moralna i obyczajowa oraz trzy wzory zachowań, które wspierają wartość pluralizmu. Jest to norma moralna tolerancji, która ma w tym wypadku zasadnicze znaczenie. Ta norma stawia ludziom trudne wymagania; trzeba tolerować (co nie znaczy zgadzać się z nimi) zachowania i poglądy, których się nie rozumie lub które z różnych powodów budzą sprzeciw. Ale taka właśnie jest natura demokracji, w której wolność jest dla wszystkich, a nie tylko dla wybranych. Normą obyczajową jest natomiast relatywizm ocen dotyczących ludzi i sytuacji. Chodzi tutaj o uwzględnianie kontekstu i rozmaitych uwarunkowań dotyczących przedmiotu oceny. Ów relatywizm oznacza więc konieczność odejścia od stereotypów i nawyków, dzięki którym wielu ludzi postrzega wyobrażony obraz świata. Przykładem typowych błędów poznawczych wynikających z braku relatywizmu jest petryfikacja będąca skłonnością do niedostrzegania zmian, jakim obiekty podlegają w czasie. Dotyczy to zwłaszcza postaw i poglądów ludzi. Drugim typowym błędem jest generalizacja, przejawiająca się na przykład w przenoszeniu negatywnej oceny twórcy także na jego dzieła, czy w przekonaniu, że człowiek dopuszczający się czynów niemoralnych szkodzi reputacji grupy społecznej, której jest członkiem, lub na odwrót – negatywna ocena przypisana grupie społecznej przekłada się na negatywny stosunek do każdego z jej członków.

Wzorem zachowania wynikającym z normy tolerancji jest dostrzeganie i reagowanie na sytuacje, w których czyjeś zachowanie lub poglądy mogą prowadzić do czyjejś krzywdy. Tolerancja ma swoje granice. Krzywdą jest jednak zagrożenie czyjegoś bezpieczeństwa, a nie głoszenie poglądów, które komuś mogą być niemiłe. Wolność słowa jest cechą pluralizmu i w ogóle demokracji liberalnej. Kiedy jednak głoszony pogląd sieje nienawiść, która może spowodować fizyczne ataki lub społeczny ostracyzm i śmierć cywilną wobec członków danej grupy społecznej, wówczas jego głoszenia należy zabronić.

W przypadku obyczajowej normy relatywizmu ocen, wynikają z niej dwa kulturowe wzory zachowań. Pierwszym jest wymóg koncyliacyjności i dążenia do kompromisu w rozmaitych sporach społecznych. Spierające się strony nie mogą względem siebie przyjmować wrogiej postawy. Natura demokracji polega na tym, że ciągle trzeba coś uzgadniać, kogoś przekonywać i być gotowym do ustępstw i kompromisów. Drugim wzorem zachowań jest wstrzemięźliwość argumentacyjna w relacjach społecznych. Zasada argumentacyjnej wstrzemięźliwości nawołuje, aby uczestnicy publicznego dyskursu zrezygnowali z głębszych ideologicznych uzasadnień swoich zamierzeń, ograniczając się jedynie do konkluzji praktycznych. Wtedy łatwiej o znalezienie kompromisowego rozwiązania. Trudno bowiem oczekiwać, aby ktoś mógł zaakceptować rozwiązanie oparte na zasadach ideologicznych czy religijnych, których on nie uznaje, jak w przypadku sporu o dopuszczalność aborcji lub eutanazji.

Nie ulega wątpliwości, że mimo formalnej akceptacji pluralizmu, polityka Zjednoczonej Prawicy nie służy realizacji tej wartości. Rządzące w Polsce środowisko polityczne nie próbuje być ideologicznie neutralne. Nacjonalizm i katolicyzm są jednoznacznie preferowane w szkolnictwie i w praktyce wymiaru sprawiedliwości. Wypowiedzi i działania ministrów Czarnka i Ziobry nie pozostawiają żadnej wątpliwości i prowadzą wprost do organizacyjnej i prawnej ochrony popieranych postaw i wydarzeń, przy jednoczesnym gorliwym ściganiu tych, którzy nie mieszczą się w prawicowej ideologii. System prawa również zasadniczo odbiega od wymagań demokracji liberalnej, ponieważ wiele ustaw i przepisów ma genezę religijną, co sprawia, że ograniczają one wolność części obywateli, wnikając głęboko w sferę ich życia prywatnego. Przykładem mogą być sprawy aborcji czy antykoncepcji, które w państwie demokracji liberalnej nie powinny w ogóle podlegać regulacji prawnej.

Odejściu od wartości pluralizmu służy również wspomniana już zasada „dziel i rządź”, stosowana przez Zjednoczoną Prawicę. Prowadzi ona do podziału społeczeństwa na wrogie wobec siebie grupy, w których normy tolerancji i relatywizmu nie są stosowane.

Aktywizm

Aktywizm jest wartością, dzięki której realizuje się wolność człowieka. Egalitaryzm i pluralizm są warunkami wolności, natomiast aktywizm jest jej wyrazem. Chodzi więc o działania, które dają poczucie sprawstwa. Realizacja wartości, jaką jest aktywizm, pozwala człowiekowi osiągać zamierzone cele. Im bardziej te cele są ambitne, tym bardziej ich osiągnięcie wymaga przekraczania osobistych ograniczeń. Najczęściej zatem aktywizm oznacza umiejętność współpracy z innymi ludźmi, dzięki czemu można realizować cele, które są nieosiągalne w działaniu indywidualnym.

Rozwiązania ustrojowe sprzyjające upowszechnianiu wartości aktywizmu to stosowanie przez państwo zasady pomocniczości poprzez decentralizację i wzmacnianie samorządności lokalnej oraz wspomaganie organizacji pozarządowych. W rezultacie tworzenia tych warunków następuje rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Sytuacja, w której ludzie łączą się dla realizacji rozmaitych projektów mających na celu poprawę jakości życia i rozwiązywanie większości problemów na szczeblu lokalnym, oznacza tworzenie oddolnego porządku społecznego, w czym wyraża się istota demokracji liberalnej.

Warunkiem rozwoju społeczeństwa obywatelskiego są nie tylko wspomagające działania władzy państwowej, ale również określona kultura społeczna sprzyjająca obywatelskiej dojrzałości. Jej charakterystyczną cechą jest wysoki poziom zainteresowania życiem społecznym i funkcjonowaniem państwa. Jest to cecha wymierzona przeciwko obojętności na sprawy, które nie dotyczą ludzi bezpośrednio, czyli zamykania się w kręgu własnych osobistych spraw. Drugą istotną cechą tej kultury jest wysoki poziom zaufania w społeczeństwie, bez którego współpraca i wspólne rozwiązywanie problemów są niemożliwe.

Kultura aktywizmu opiera się zatem na dwóch normach społecznych. Pierwszą jest norma moralna wrażliwości społecznej, która oznacza zainteresowanie sprawami dziejącymi się nie tylko w obszarze własnej aktywności, ale i znajdującymi się poza tym obszarem. Wzorem zachowania, który z tej normy bezpośrednio wynika jest obowiązek spieszenia z pomocą, gdy komuś dzieje się krzywda. Nie ma przy tym znaczenia czy osoby krzywdzone należą do naszej, czy do obcej grupy społecznej.

Drugą normą społeczną wspierającą wartość aktywizmu jest norma obyczajowa identyfikacji dystrybutywnej. Identyfikacja dystrybutywna jest przeciwieństwem identyfikacji kolektywnej, która wymaga wyraźnie określonego zwornika, którym może być jakaś idea, na przykład patriotyzm, lub osoba, skupiająca wokół siebie swoich wyznawców, jak przywódca charyzmatyczny. Do tego typu identyfikacji dążą zwykle przywódcy autorytarni. W demokracji liberalnej potrzebna jest identyfikacja dystrybutywna, która oznacza solidarność jednostki z poszczególnymi członkami grupy, którzy mają podobne interesy lub znajdują się w podobnej sytuacji. Ten typ identyfikacji ma miejsce wtedy, gdy członkowie grupy muszą polegać na wzajemnej kooperacji, jeśli każdy z nich chce osiągnąć swoje cele. Identyfikacja dystrybutywna oznacza tworzenie się grup społecznych w celu realizacji przedsięwzięć dających korzyści wszystkim uczestnikom. Przedmiotem identyfikacji nie jest tu zatem nadrzędna idea, której ludzie mają służyć, ale wspólnota interesów ludzi, którzy, dzięki ekwiwalentności wymiany zasobów, którymi dysponują, mogą sobie wzajemnie pomóc. Ten typ identyfikacji jest na ogół mniej trwały od identyfikacji kolektywnej, ponieważ możliwości wzajemnej pomocy zwykle szybko się wyczerpują i drogi uczestników grupy się rozchodzą. Kulturowym wzorem zachowania wynikającym z identyfikacji dystrybutywnej są otwartość w relacjach społecznych i zaufanie do uczestników grupy.

Formalnie rząd PiS-u nie wyeliminował warunków aktywizmu. Nadal są samorządy lokalne i organizacje pozarządowe. Niemniej jednak centralistyczna i ideologicznie skażona polityka tego rządu znacznie te warunki pogorszyła. Samorządom ograniczono zasilanie finansowe. Zasilanie to zostało w dodatku zróżnicowane. Na większą pomoc ze strony państwa mogą liczyć tylko te samorządy i organizacje pozarządowe, które w pełni realizują cele władzy PiS-u. Pozostałe muszą sobie radzić same. Trudno także o rozwój społeczeństwa obywatelskiego, gdy ustawicznie dzieli się środowiska społeczne na dobre i złe, na patriotów i zdrajców, na propolskie i antypolskie.

Zjawiskiem pozytywnym, świadczącym o dużej wrażliwości społecznej, była spontaniczna pomoc udzielana uchodźcom z Ukrainy. W tym samym jednak czasie sondaże wskazują, że większość polskiego społeczeństwa popiera represyjną politykę rządu w stosunku do uchodźców na granicy z Białorusią. Tłumaczenie tego bliskością kulturową Ukraińców w przeciwieństwie do uchodźców z Syrii, Afganistanu czy Afryki, podważa wartość tej wrażliwości i świadczy o uprzedzeniach rasistowskich.

Potwierdza się też stara teza socjologiczna o luce identyfikacyjnej w polskim społeczeństwie. Polki i Polacy identyfikują się bowiem przede wszystkim ze swoim najbliższym otoczeniem społecznym i z całym narodem. Rzadko natomiast identyfikują się z pośrednimi obszarami funkcjonowania państwa. Dominuje zatem w polskiej obyczajowości identyfikacja kolektywna, a nie dystrybutywna, na której bazuje społeczeństwo obywatelskie. W związku z tym nie dziwi brak zaufania i otwartości w relacjach społecznych. Wyniki badań wskazują, że pod względem tego kulturowego wzoru zachowania zajmujemy ostatnie miejsce w Europie.

 

Autor zdjęcia: Maciej Nux

 

Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności 2023 „Punkt zwrotny”! 15-17.09.2023, EC1 w Łodzi. Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: https://igrzyskawolnosci.pl/

 

Silna kultura społeczna zagrożeniem dla demokracji liberalnej :)

Kultura społeczna, czyli utrwalone w danym środowisku wzory myślenia i zachowania, jest podobnym ograniczeniem wolności jednostki, jak obowiązujące prawo. Podobnie jak prawo, kultura może być bardziej lub mniej rygorystyczna. Rygoryzm kulturowy wynika z siły kultury. Im silniejsza jest kultura, tym bardziej władza społeczności nad jednostką polega na wizualnej kontroli jej zachowań, co prowadzi jednostkę do ukształtowania mechanizmu samokontroli, aby nie narażać się na rozmaite sankcje społeczne w rodzaju wykluczenia, ostracyzmu, mobbingu itp. Im silniejsza kultura, tym słabsza jest jednostka zniechęcana do ekspresji własnych przekonań i wartości. W państwach autorytarnych często, a w państwach totalitarnych zawsze, rygorystyczne prawo usiłuje się wspomagać silną kulturą.

Siła kultury społecznej zależy od trzech czynników. Pierwszym z nich jest stopień, w jakim członkowie danej społeczności uświadamiają sobie, jakie wartości, normy i wzory zachowań są charakterystyczne dla ich środowiska i powodują, że środowisko to różni się od innych. Im większa jest świadomość własnej odrębności kulturowej, tym silniejsza jest kultura. Drugim czynnikiem jest stopień jednolitości uznawanych wzorów kulturowych. Im więcej członków społeczności akceptuje te same wzory myślenia i zachowania, tym bardziej kultura jest homogeniczna, a tym samym silniejsza. Wreszcie trzecim czynnikiem jest stopień zakorzeniania wzorów kulturowych w świadomości ludzi w danym środowisku. Chodzi w tym wypadku o stopień przywiązania do określonych wartości, norm czy zachowań, które traktowane są w sposób autoteliczny, a nie instrumentalny. Im więcej członków społeczności ma taki stosunek do wzorów swojej kultury, tym jest ona silniejsza i bardziej odporna na zmiany.

Silna kultura czyni daną społeczność niezależną od wpływów otoczenia. Jest ona zatem pomocna w sprawowaniu w niej władzy opartej na narzucaniu temu środowisku swoich celów, chcąc żeby uznało je za własne. Silna kultura jest kulturą zamkniętą i jako taka jest narzędziem władzy autorytarnej, a niezależnie od tego jest czynnikiem antyrozwojowym. Kultura jest potrzebna ludziom w każdym środowisku, bo zaspokaja potrzebę identyfikacji i poczucia wspólnoty. Aby przy tym nie pozbawiała ludzi wolności, musi być ona kształtowana oddolnie, a nie odgórnie. Powinna ona być rezultatem konfrontacji rozmaitych postaw i poglądów. W wyniku tych konfrontacji kształtują się wspólne wzory kulturowe, które nie muszą być liczne, ale które dotyczą spraw dla społeczności podstawowych. Tak ukształtowana kultura nigdy nie będzie silna, bo ludzie są zróżnicowani pod względem swoich preferencji światopoglądowych, obyczajowych czy estetycznych. Taka kultura, do której ludzie dochodzą sami, a nie przez odgórną indoktrynację, nie może być homogeniczna i stała. Jest ona heterogeniczna i podlega ciągłemu procesowi zmian.

Ten sposób podejścia do kultury jest charakterystyczny dla filozofii społecznej, jaką jest modernizm. Wniosła ona do życia społecznego potrzebę indywidualizmu, zróżnicowania i racjonalności. Modernizm, a następnie postmodernizm, to kierunki w myśli społecznej, które przeciwstawiają się kulturowej przemocy społeczeństwa nad jednostką. Człowiek, jako jednostka, powinien mieć własną perspektywę poznawczą. Jego podmiotowa pozycja i tożsamość powinna być zestawiana z innymi jednostkowymi kulturami w celu przekroczenia własnej perspektywy podmiotowej i tworzenia tzw. trzeciej przestrzeni, będącej przestrzenią negocjacji i solidarności. Właśnie w ten sposób, drogą wzajemnego poznania i kompromisu, powinna być kształtowana kultura społeczna. Wolność polega na tym, aby ludzie mogli swobodnie przekraczać własne ograniczenia i słabości, dzięki czemu będą zdolni do tworzenia nowych rzeczy i wartości.

Oczywiście nie wszystkie pomysły, poglądy i działania ludzi sprawujących autonomiczną kontrolę nad własnym życiem będą społecznie akceptowane. Należy jednak w społeczeństwie odrzucać tylko te, które są niemoralne. A z punktu widzenia postmodernizmu niemoralne jest tylko to, co powoduje krzywdę ludzi, zwierząt lub przyrody. Moralności nie należy więc łączyć z preferencjami seksualnymi, zachowaniami erotycznymi czy sposobem ubierania się. Czyli tym wszystkim, na co szczególną uwagę w swojej etyce zwraca Kościół. Postmodernizm cechuje sceptyczny stosunek do wszystkich roszczeń do odkrywania prawdy. Roszczenia te prowadzą bowiem do upowszechniania postaw fundamentalistycznych, co oznacza tendencję do odgórnego narzucania wzorów kulturowych. Ów sceptycyzm jest podstawą tolerancji, która w warunkach różnorodności kulturowej jest niezbędna zarówno dla zapewnienia ludziom wolności własnej ekspresji, jak i dla zachowania pokoju społecznego.

Podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu Jarosław Kaczyński przyznał, że będąc kiedyś w Wiedniu został zaskoczony kulturą Zachodu, tak różną od naszej. Doszedł wtedy do wniosku, że kulturowo nigdy nie zbliżymy się do Zachodu, co go ucieszyło. Co takiego mogło tak bardzo zbulwersować Kaczyńskiego, gdy przechadzał się ulicami stolicy Austrii? Nie powiedział tego, ale nietrudno zgadnąć, że poraziła go wolność, przejawiająca się w spontanicznych zachowaniach ludzi w kolorowym tłumie, różnorodności tych zachowań i ubiorów, która nikomu nie przeszkadzała, którą nikt się nie gorszył i której nikt się nie dziwił. Różnorodność i tolerancja – atrybuty słabej kultury i gwarancje wolności. Tymczasem dla zwolennika autorytaryzmu taka kultura, pozbawiona hierarchii wartości, dla którego wolność, tolerancja i pluralizm to raczej antywartości, prowadzi do społecznego chaosu i moralnego nihilizmu.

Kaczyński wyciągnął ze swojego doświadczenia odpowiednie wnioski. Postanowił odnaleźć w Polsce odpowiednio liczne środowiska społeczne i wskazać im takie wzory kulturowe, które mogły w nich liczyć na akceptację. Kultura została więc wykorzystana jako narzędzie zdobycia i utrzymania władzy. Trudno bowiem podejrzewać, że Kaczyński, a tym bardziej osiedli na Zachodzie naczelni ideolodzy Prawa i Sprawiedliwości – Zdzisław Krasnodębski i Ryszard Legutko, są autentycznymi przedstawicielami obskuranckiej kultury społecznej. To samo można powiedzieć o luminarzach Kościoła katolickiego. Jednak jedni i drudzy zainteresowani byli w sprawowaniu w Polsce władzy.

Kaczyński świadomie przyjął określony model kultury, jako narzędzie walki o władzę. Kierował się przy tym wyłącznie możliwością pozyskania jak największej liczby zwolenników. Zdawał sobie sprawę, że wartości kultury zachodniej są rozumiane i akceptowane przez mniejszą część polskiego społeczeństwa, reprezentowaną głównie przez ludzi lepiej wykształconych i bardziej przedsiębiorczych. Dla pozostałych kultura zachodnia była czymś odmiennym od dotychczasowych stereotypów światopoglądowych i obyczajowych utrwalonych na ogół bezrefleksyjnie. Dlatego wzory zachodnie były źródłem lęku i poczucia wykluczenia, tym bardziej, że w przestrzeni publicznej dominowała narracja propagująca zachodnie wartości, zwłaszcza po akcesji Polski do Unii Europejskiej. Kaczyński odkurzył tradycyjne wartości związane z patriarchatem, heteroseksualnym modelem rodziny, ludową religijnością i nacjonalizmem etnicznym. Nadał tym wartościom rangę religijną i patriotyczną, a ludziom, którzy są do nich przywiązani, rolę depozytariuszy polskości. Nic dziwnego, że ta populistyczna narracja spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem w wielu środowiskach. Zwalniała ona bowiem z obowiązku zmiany sposobu myślenia i zachowania oraz pozwalała wyzwolić się z poczucia niższości w stosunku do elit.

Przestarzałe wzory kulturowe nie pasują do współczesnego świata, a tym samym hamują rozwój cywilizacyjny kraju. W ich obronie Prawo i Sprawiedliwość ma sojusznika w postaci Kościoła katolickiego. Polski Kościół robi to nie w celu upowszechniania wartości chrześcijańskich, ale po to, aby bronić się przed sekularyzacją. Dlatego pozostaje ślepy i głuchy na dyskryminację ludzi LGBT+, ich życiowe dramaty i doznawane krzywdy. Dlatego nie porusza go los kobiet zmuszanych do rodzenia dzieci zdeformowanych, nie mających szans na przeżycie lub będących skutkiem gwałtu. Nie przejmuje się też losem kobiet zmuszanych do trwania w związku małżeńskim, w którym doświadczają przemocy. Z punktu widzenia etyki postmodernistycznej są to działania zdecydowanie niemoralne. Ale zgodnie z doktryną Kościoła katolickiego, służą one obronie moralności. Stawiając doktrynę przed wrażliwością na krzywdę, Kościół budzi u swoich wyznawców nienawiść do myślących i postępujących inaczej, sprzyjając w ten sposób brutalizacji życia społecznego.

Oprócz fundamentalistów religijnych, drugim sprzymierzeńcem Prawa i Sprawiedliwości w upowszechnianiu tradycjonalistycznej kultury są nacjonaliści. Występują oni na scenie politycznej w roli patriotów, podobnie jak partia PiS występuje jako środowisko niepodległościowe. Patriotyzm polskich nacjonalistów nie pozostawia jednak złudzeń co do inspiracji faszystowskiej, o czym świadczy tendencja do sakralizacji ojczyzny i narodu. Kiedy desygnaty tych pojęć traktowane są jak świętości, to nie można ich krytykować i z nich kpić. Stawiane od niedawna architektoniczne potworki, jakimi są ławki patriotyczne, pełnią rolę ołtarzyków, przy których adorować należy świętość ojczyzny. Świadczy o tym instrukcja korzystania z tego przybytku, która treścią nie odbiega od regulaminu zachowania w świątyni. Od zwykłego przywiązania do tożsamości narodowej prowadzi to do traktowania jej jako kultu, wyrażającego się w fanatycznym do niego stosunku. Postawy takie prowadzą do kształtowania się w kulturze społecznej wyobrażeń dotyczących własnego narodu i jego specyficznego ducha, ojczyzny, kultury narodowej i jej specyficznych wartości. Takie pojęcia jak ciągłość kulturowa, narodowa tradycja, ziemia rodzinna, dusza narodu obrastają w mity podkreślające ich szczególną wartość i skłaniające do poczucia dumy z powodu narodowej przynależności.

Od pewnego czasu rozmaite programy działalności w Polsce przestały być państwowymi lub społecznościowymi, a stały się narodowymi. Upowszechniane jest hasło „Jestem dumny, że jestem Polakiem”, albo „Warto być Polakiem”. Czy ta duma ma oznaczać, że Polska jest lepsza niż inne kraje? Przecież to infantylna bzdura. Ale właśnie ta chęć wywyższania się i dominacji nad innymi zdradza faszystowskie inklinacje. Aby tak bowiem było, trzeba walczyć z innymi, trzeba bronić narodowej kultury i tożsamości przed obcymi wpływami. Trzeba bronić przestrzeń własnego państwa przed obcymi. Przy czym nie chodzi tu tylko o obronę przed inwazją zbrojną, ale także przed napływem ludzi etnicznie obcych, którzy swoim stylem życia rozcieńczą kulturę i narodową jednolitość. Sprzeciw polskiego rządu przed przyjmowaniem uchodźców dobitnie o tym świadczy. Kształtowaniu w polskim społeczeństwie postaw ksenofobicznych służyła także wojskowa kampania na granicy z Białorusią. Łamanie prawa międzynarodowego i bestialskie traktowanie uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki potraktowano w rządowej propagandzie jako bohaterską obronę polskiej granicy. Wojsku i Straży Granicznej należy się wdzięczność i szacunek, że odparli zwycięsko najazd kobiet, dzieci i wycieńczonych mężczyzn. Tych, którzy usiłowali pomagać tym nieszczęśnikom okrzyknięto zdrajcami ojczyzny.

Te wszystkie patriotyczne dyrdymały i napinanie narodowych muskułów tylko w nielicznych środowiskach spotykają się z zasłużoną kpiną i pogardą. W większości ludzi to jednak przyciąga. Od XIX wieku byli bowiem wychowywani, nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach, w atmosferze pochwały narodowego egoizmu i megalomanii. Służyły temu programy nauczania w szkole i mity nadające tożsamości narodowej rangę religijnych powinności. Nie oznacza to, że w odbiorze społecznym mity te bezpośrednio sprzyjają nacjonalistycznym postawom. Brak jednak odpowiednio silnego sprzeciwu wobec tej narracji, który by nakłaniał do racjonalnej i obiektywnej, czyli krytycznej analizy zdarzeń w historii narodu, sprawia, że podejście nacjonalistyczne, bogate w ornamenty emocjonalne, wciąż traktowane jest jako oczywisty przejaw miłości do ojczyzny. Niewielu miało odwagę protestować, że miłość wywodząca się z tego źródła jest toksyczna, zła i po prostu głupia, że właśnie z powodu tej miłości ludzkość nie może wyzwolić się z okrucieństwa wojen, które, a jakże, są okazją do kreowania bohaterów narodowych.

Religijny stosunek do narodu pozwolił nacjonalistom zaliczyć do panteonu żołnierzy wyklętych zwykłych bandytów w rodzaju Ognia i Burego, którzy oprócz komunistów mordowali również Żydów, Słowaków i Białorusinów. Nawet przeciwni nacjonalizmowi posłowie opozycji demokratycznej ulegli presji tej kultury i poparli w Sejmie wniosek uczczenia czysto faszystowskiej formacji, jaką były Narodowe Siły Zbrojne, tylko dlatego, że tworzyli ją Polacy. Ci sami posłowie bali się także oskarżenia o brak patriotyzmu i nie odmówili poparcia skandalicznej nowelizacji ustawy o IPN.

Klerykalne i nacjonalistyczne stereotypy kulturowe są bazą władzy autorytarnej. Aby osłabić tę kulturą, trzeba koniecznie przepracować w Polsce stosunek do własnej historii i narodowych priorytetów. Władza państwowa nie może mieć prawa do indoktrynacji kulturowej społeczeństwa. Bez tego przepracowania trudno jej jednak będzie to prawo odebrać.

 

Autor zdjęcia: Andriej Szypilow

Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: www.igrzyskawolnosci.pl

Nowa umowa społeczna potrzebuje kultury :)

Nowa umowa społeczna ma być odpowiedzią na ważkie pytania: Jakie mamy ambicje i aspiracje? Co przed nami? Jak chcemy żyć razem? Z jakiej opowieści przychodzimy i jaką opowieść konstruujemy? Od tego, jak włączająca, angażująca i przekonująca będzie nasza opowieść zależy nasze jutro. Nie ma mowy o nowej umowie społecznej bez kultury – to ona jest przestrzenią opowieści, to tam znajdujemy odpowiedzi na to skąd przyszliśmy, jacy jesteśmy i dokąd zmierzamy.

Myśląc o nowej umowie społecznej przyglądamy się wartościom, na jakich zasadzać się ma nowy kontrakt. Kultura jest jedną z takich wartości – wartością autoteliczną i jako taka powinna stanowić jeden z priorytetów nowej umowy społecznej, zawierającej wizję naszej wspólnej przyszłości. Spojrzenie w przyszłość jest zawsze ćwiczeniem z wyobraźni, empatii i śmiałości. Nowa umowa społeczna ma być odpowiedzią na ważkie pytania: Jakie mamy ambicje i aspiracje? Co przed nami? Jak chcemy żyć razem? Z jakiej opowieści przychodzimy i jaką opowieść konstruujemy? Od tego, jak włączająca, angażująca i przekonująca będzie nasza opowieść zależy nasze jutro. Nie ma mowy o nowej umowie społecznej bez kultury – to ona jest przestrzenią opowieści, to tam znajdujemy odpowiedzi na to skąd przyszliśmy, jacy jesteśmy i dokąd zmierzamy.

Kultura jest ważna, bo ważna jest demokracja. W czasie wzmożenia populizmu i politycznej polaryzacji, które dotykają państwa, regiony, społeczności lokalne, a nawet rodziny, walka o wartości demokratyczne nabrała nowego wymiaru. Obserwujemy powstawanie reżimów autorytarnych i sukcesy partii populistycznych w Europie i poza nią. Te trendy osłabiają spójność społeczną i stanowią wyzwanie dla demokratycznych rządów. Demokracja stała się niezwykle krucha. Zamiast stawiać czoła współczesnym wyzwaniom, jesteśmy podzieleni, powodowani silnymi emocjami, poróżnieni w sprawach wielkich i tych najmniejszych. Staliśmy się zakładnikami podziałów, a zakleszczeni na polu bitwy spolaryzowanych narracji szukamy sposobów wyjścia z pułapki.

Trudno nam osiągnąć porozumienie, trudno ze sobą rozmawiać. Nawet wspólny język nie jest w pełni wspólny, bo wśród zwaśnionych stron te same słowa niosą inne znaczeń, służą narracjom o radykalnie różnych intencjach. Żyjemy w jednym kraju, ale nie mamy wspólnej opowieści o nas samych. Laureatka Literackiej Nagrody Nobla w 2019 roku, Olga Tokarczuk w przemówieniu noblowskim mówiła: „[Ś]wiat jest stworzony ze słów. To, jak myślimy o świecie i – co chyba ważniejsze – jak o nim opowiadamy, ma więc olbrzymie znaczenie. […] Wiedzą o tym bardzo dobrze nie tylko historycy, ale także (a może przede wszystkim) wszelkiej maści politycy i tyrani. Ten, kto ma i snuje opowieść – rządzi”. Na szczęście wiedzą o tym również artyści, którzy na różne sposoby snują opowieść o nas, naszej rzeczywistości i przyszłości. Jeśli zgodzić się z popularnym sloganem, że „jutro jest już dzisiaj”, lub powtórzyć za Marcinem Świetlickim, że „Jest później, niż myślicie”, potrzebujemy właśnie kultury – literatury, sztuki, teatru, muzyki, filmu, języka obrazu, żeby zobaczyć, co nas otacza i co chcemy zmienić.
Popularna anegdota głosi, że Winston Churchill, w reakcji na radykalne cięcia finansowania kultury w związku z wydatkami wojennymi, wykrzyknął: „Skoro nie ma kultury, to o co walczymy?”. Anegdota nie znajduje potwierdzenia w żadnych dostępnych i wiarygodnych źródłach, ale jakże celna to opowieść! Warta powtórzenia właśnie teraz, kiedy rozmawiając o nowej umowie społecznej znowu spieramy się o to, jakiej Polski chcemy, do czego aspirujemy, o jakiej przyszłości marzymy. Warto zadać pytanie o kulturę w kontekście edukacji – jak ważne i połączone są obie. Czesław Miłosz po powrocie do Polski nie mógł się nadziwić, że ministerstwa kultury i edukacji to osobne urzędy. Czas zrozumieć, że to naczynia połączone. Tymczasem w Polsce edukacja kulturalna kuleje – w ciągu 8 lat w powszechnym systemie edukacji uczniowie spędzają na lekcjach poświęconych sztuce (głównie plastyce i muzyce) zaledwie ok. 200 godzin. Dla porównania, w większości państw europejskich liczba zajęć artystycznych w cyklu kształcenia ogólnego mieści się w przedziale 800-1200 godzin, do nawet 2300 lekcji w maleńkim Lichtensteinie.

Pogląd, że kultura stanowi gałąź gospodarki został już dawno obalony – wprost przeciwnie – to gospodarka jest częścią kultury. Na forach ekonomicznych dyskutuje się już nie tylko o wskaźnikach i wektorach wzrostu, o PKB, procentach, statystykach i czynnikach gospodarczych, ale o kompetencjach przyszłości, dzięki może dokonać się istotna zmiana społeczna, a których rozwojowi sprzyja edukacja przez kulturę – obcowanie ze sztuką, muzyką, literaturą. Edukacja kulturalna jest niezbędnym elementem ogólnego kształcenia i oznacza wychowanie do świadomego uczestnictwa w kulturze, zaś uczestnictwo w kulturze pozwala na pełny udział w społecznym życiu wspólnoty. Jest zarazem sposobem na tworzenie i wzmacnianie wspólnoty, jak i kultywowanie jednostkowej indywidualności i w tym sensie warunkuje spełnione życie w jego osobistym i społecznym wymiarze.

Otwarte społeczeństwo nie może funkcjonować bez kultury. To dzięki niej jesteśmy w stanie lepiej zrozumieć coraz bardziej skomplikowany świat i budować oparte na zaufaniu więzi społeczne. Poza dostarczaniem przeżyć czysto estetycznych, sztuka pobudza kreatywność i wyobraźnię, kształci i inspiruje do refleksji. Tworząc wspólne doświadczenia i zachęcając do uczestnictwa, sztuka i kultura rozwijają społeczności w rozdrobnionej sferze publicznej. Świadomi i aktywni obywatele są niezbędni do utrzymania i wzmacniania demokracji.
Znajdujemy się w momencie krytycznym, dotychczasowy porządek się wyczerpał, dotarliśmy do granic wzrostu w dotychczasowym modelu, nie nadążamy za dynamicznie zmieniającą się rzeczywistością społeczną, polityczną, gospodarczą i technologiczną. Czy w ogóle wypada mówić o kulturze, gdy mierzymy się z kolosalnymi wyzwaniami? Tak, ponieważ kultura stanowi niezbędny element społecznej układanki. Bez niej nie pojmiemy zmian ani nie poradzimy sobie z emocjami, jakie zmianom towarzyszą. Jako sfera sensu i wartości, wyobraźni i twórczego podejścia do otaczającego nas świata, wyposaża nas ona w narzędzia komunikacji, interpretacji i zrozumienia, które pozwalają nam funkcjonować społecznie, rozwijać się i tworzyć przestrzeń do dalszego rozwoju. Przygotowuje nas do budowania opowieści, która spaja, włącza i angażuje. Dlatego tak bardzo potrzebujemy kultury, właśnie teraz, by oswoić i pojąć, co się wokół nas dzieje i porozumieć się co do sposobów wyjścia z kryzysu i poukładania świata na nowo.

Kultura i sztuka pozwalają pielęgnować wrażliwość, w której pokładam nadzieję na ratunek dla naszego gatunku. Potrzebujemy być wrażliwi, by wyjść poza jednostkowe egoizmy i zatroszczyć się o to, co wspólne. By zauważyć i poczuć innych, różnych od nas ludzi, dostrzec groźbę kataklizmu ekologicznego, zacząć działać na rzecz dobra wspólnego. Potrzebujemy sojuszu ludzi myślących, czujących i wrażliwych, żeby wyobrazić sobie wspólną przyszłość i zacząć ją według tego wyobrażenia budować. Mogą się oni spotkać w przestrzeni kultury, która wzmacnia i pielęgnuje empatię, wrażliwość, otwartość, krytyczne myślenie. Te zaś zdecydują o tym, jak będziemy wspólnie kształtować nasze jutro. Przez kulturę możemy uczyć się wolności i dialogu, słyszeć wielogłos doświadczeń, wreszcie – spotkać innych – nam podobnych, ale, co istotne, także różnych od nas, od których możemy się uczyć i tym samym poszerzać granice swojego świata.
Kultura to narzędzie zmiany, zasób i potencjał, inkubator porozumienia i zrozumienia. Nasz zbiorowy i indywidualny dobrostan, rozwój, nasze przetrwanie zależą od jakości i złożoności kultury, od pojemności naszej wyobraźni, zdolności do abstrakcyjnego i krytycznego myślenia, innowacyjności i kreatywności, które pozwolą znaleźć drogi i sposoby wychodzenia z nękających nas kryzysów, które sami na siebie ściągnęliśmy: zagrożenie klimatyczne, społeczne nierówności, erozję relacji międzyludzkich, polityczne konflikty, wzmożenie populistyczne, gospodarczą recesję. Kultura jest narzędziem konstruowania opowieści o tym, jak chcemy żyć razem. Trzeba się więc jej uczyć, przygotowywać do konfrontacji ze złożonością rzeczywistości, by nie ulegać duchowemu i intelektualnemu lenistwu – zastane hierarchie nieustannie poddawać krytycznej refleksji, uczestniczyć nieustannej wymianie sensów, znaczeń, sposobów ekspresji, symboli, kodów, interpretacji, które stanowią istotny budulec tożsamości indywidualnych i zbiorowych.

Jest rok 2021. Czy o istocie i głębokim sensie kultury nadal musimy się przekonywać? O tym, że jest platformą społecznego kontaktu, że kierunkuje ludzkie działania, nadaje im sens i wartość, że pomaga oswajać, opisywać i tłumaczyć otaczający świat w całej jego złożoności, że jest probierzem kompetencji miękkich koniecznych do współistnienia we wspólnocie różnych od siebie ludzi – zaufania, solidarności, empatii, dialogu?

Dzisiaj spotykamy się pod hasłem „Nowa umowa społeczna”, mówimy o wartościach naszego pokolenia. Niech więc głośno to wybrzmi, że kultura jest wartością samą w sobie, przedmiotem szczególnej troski i odpowiedzialności – obywateli i władzy. Bez niej nic by nam się nie udało – nie potrafilibyśmy ze sobą rozmawiać, siadać do wspólnego stołu, organizować politycznego, społecznego i gospodarczego porządku. Deliberując nad nową umową społeczną, nad wszystkimi jej wymiarami, musimy wykonać ćwiczenie na wyobraźnię – odpowiedzieć na pytanie jaki jest koszt niedoceniania kultury i niestawiania jej wysoko na liście priorytetów. Bo to jej jakość warunkuje jakość wszystkich wymiarów naszego życia społecznego, politycznego i gospodarczego, wreszcie – jakość naszego życia.

Malta Festival – komunia społeczna :)

– z Michałem Merczyńskim, dyrektorem Malta Festival, rozmawia Joanna Ellmann

 

Joanna Ellmann: Jestem poznanianką, dlatego interesuje mnie aspekt związany z początkiem Festiwalu Malta. Każde miasto jest ofiarą lub beneficjentem – albo jednym i drugim – stereotypów, które wokół niego narosły. Poznań w społecznej świadomości nie był miastem, które w pierwszej kolejności kojarzyło się z kulturą. Oczywiście my znaliśmy np. historię Teatru Ósmego Dnia, natomiast w ogólnej świadomości Poznań nie był kulturalnym centrum. Gdyby mógł Pan powiedzieć co sprawiło, że w 1991 roku to właśnie Poznań stał się macierzą tego festiwalu.

 

Michał Merczyński: Po pierwsze – trochę  się z Panią nie zgodzę. Myślę, że Poznań miał dosyć silną pozycję jeżeli chodzi o kulturę –  na pewno w aspekcie związanym z muzyką poważną. W tej dziedzinie już od lat 70-tych mieliśmy dobrą markę, jakość i tradycję.  Mało tego – ja powiem jeszcze coś, co z dzisiejszej perspektywy epoki cyfrowej może zabrzmi trochę tradycyjnie, ale właśnie w latach 70-tych Poznań był takim miejscem, w którym –  w tej najwspanialszej i najstraszniejszej telewizji jaką mieliśmy – Pana Szczepańskiego (najstraszniejszej, choć myślę, że obecna propaganda przebiła propagandę Szymańskiego), wiele czasu antenowego poświęcano kulturze; było to miejsce z odczuwalną – i mówię to bez cienia ironii – siłą edukacyjną i kulturotwórczą. Wtedy powstawały w Poznaniu dwa edukacyjne programy muzyczne: jeden Pana Kaczyńskiego, drugi Pana Cegiełły. Ośrodek poznański rejestrował mnóstwo koncertów muzyki klasycznej; był punktem odniesienia dla innych ośrodków. Ta telewizja dawała każdemu element edukacyjnej formuły. Poznań miał duży potencjał. W latach 80-tych, kiedy „Ósemki” [Teatr Ósmego Dnia] wyemigrowały z powodów politycznych, wszystko trochę „siadło”, ale ta muzyczna kultura cały czas prezentowała wysoki poziom – np. poprzez organizowanie Konkursu im. Wieniawskiego.

 

Dlaczego w 1991 roku narodziła się Malta? Czynników było kilka. Jeden jest bardzo prozaiczny – miasto Poznań w 1990 roku zakończyło remont jeziora Malta. Wtedy odbyły się tam Mistrzostwa Świata w kajakarstwie. Ten cały teren – jeszcze wtedy dziewiczy, miejscami zabetonowany, ale głównie porośnięty trawą, niezabezpieczony infrastrukturalnie – nie był specjalnym magnesem dla poznaniaków. Miasto Poznań w osobie Jana Kaczmarka, ówczesnego członka zarządu ds. kultury,  zaproponował Teatrowi Polskiemu, żeby w tamto miejsce przenieść  odbywające się na deskach naszego teatru spektakle. Powiedziałem, że to jest absolutnie bez sensu, ponieważ nie można w taką przestrzeń pakować spektaklu ze sceny pudełkowej, skoro są teatry, które tworzą przedstawienia plenerowe – w tym jeden, który właśnie wrócił do Poznania. To był pierwszy impuls zewnętrzny. Ta pierwsza edycja Festiwalu Malta była w pigułce tym, co działo się przez następnych 10 lat. Już wtedy, w 1991 roku, było to przedsięwzięcie międzynarodowe: 6 kompletnych zespołów z Hiszpanii, Włoch i kilka z Polski. Ludzi chwycili tego bakcyla. 2 duże widowiska odbyły się nad Maltą, coś się działo na Placu Wolności, coś między Teatrem Polskim a Malarnią. To był pionierski czas: powiew nowości i wolności. Wcześniej ludzie na ulicach polskich miast spotykali się z dwóch powodów: albo były to polityczne manifestacje, albo procesja Bożego Ciała. A tu nagle tych parę tysięcy osób – a z każdym rokiem było ich coraz więcej – wychodzi na ulice Poznania;  szaleństwo, „komunia” społeczna. Po dwóch latach Juliusz Tyszka napisał artykuł „Sztuka bycia razem”, w którym opisywał fenomen – z jednej strony artystyczny, z drugiej socjologiczno – społeczny, jaki narodził się przy tej okazji. Ludzie wychodzili z domów, jechali nad Maltę, oglądali spektakle, cieszyli się, byli tam razem, nikt się nie denerwował, wszyscy byli wyluzowani – to było fantastyczne. Po sukcesie pierwszej edycji miasto bardzo zachęcało nas do kontynuowania tego festiwalu – i tak też się stało. Potem już poszło. Wkrótce przyjęliśmy formułę 3 programów: Program Główny, Poznań na Malcie, Malta Off; w  1994 roku w jednym momencie odbywało się ponad 100 spektakli. Przekraczaliśmy barierę dźwięku – to było fantastyczne. Dostaliśmy wtedy po raz pierwszy dotację z Unii Europejskiej [pierwsza dotacja w kulturze w Wielkopolsce].

 

Malta od początku zdefiniowała się jako projekt międzynarodowy, otwarty na różne formy artystyczne. W kolejnych latach bardzo świadomie pomyślałem, że skoro Malta jest takim miejsce komunii różnych stylów i gatunków to trzeba tam wprowadzać inne formy sztuki – głównie muzyczne. Tak zaczęły się wielkie koncerty maltańskie. Pierwszy, w 1996 roku,  był koncertem Staszka Sojki;  W Auli Uniwersyteckiej grał Michael Nyman. Następnego roku Goran Bregović wystąpił przed 30000 publicznością. Wszyscy – z Bregoviciem na czele mówili, że to było niesamowite wydarzenie. Wtedy w Polsce zaczęła się „Goranomania”. Pierwsza edycje Malty były absolutnie zdominowane przez teatr plenerowy, wielkie widowiska i wspaniałe artystyczne objawienia. To Malta – wcześniej niż Awinion – odkryła Pippo delbono. Podobnie było z Casteluccim, który był na Malcie po raz pierwszy w 2002 roku i dopiero potem zaczęła się kariera tego artysty.

Podobnie było z zespołami muzycznymi.

 

Z muzycznymi również. Np. Buena Vista Social Club, Leningrad Cowboys, Elvis Costello –  po raz pierwszy w Polsce grali właśnie na Malcie. Od początku byliśmy także mocno związani  z lokalną grupą twórców – Biurem Podróży, Marcinem Liberą, Adamem Ziajskim – ci artyści zaistnieli na maltańskiej scenie plenerowej i od tego zaczęły się ich międzynarodowe kariery. To był okres, w którym tworzyła się  formuła uczestnictwa w kulturze. Wtedy nie było jeszcze wielkich festiwali jak np. Open’er. My wtedy spełnialiśmy różne funkcje. Nad Maltą powstawały campingi, choć nigdy nie mieliśmy ambicji, żeby tworzyć taki klasyczny festiwal muzyczny. Po prostu mieszaliśmy gatunki i myślę, że to jest siła i unikalność Malty do dziś, że łączy ona tyle różnych rzeczy i niezmiennie ciągle się zmienia. Dzisiaj jesteśmy w innym miejscu jako społeczeństwo, jako społeczność artystyczna, festiwalowa – żyjemy w epoce nadmiaru – a wtedy towarzyszyła nam kultura poszukiwań. Malta była w tym czasie takim analogowym internetem – można było surfować po programie.

 

Dziś mamy ponad 300 wydarzeń w ciągu 10 dni. Plac Wolności  generuje i przyjmuje energię jednocześnie – stąd nazwa Generator Malta: miejsce koncertów, wydarzeń, dyskusji, zabawy   i refleksji,  warsztatów i dysputy: z jednej strony Adam Michnik, z drugiej profesor Zybertowicz. To jest tygiel możliwości.

 

10 lat temu wprowadziliśmy „Idiomy” – jako zupełnie nowa formułę, tematyzującą festiwal, kuratorów, którym proponujemy zajęcie się danym tematem. To my wybieramy lejtmotyw na poszczególne edycje i staramy się dobrać artystę – kuratora, do określonego w danym roku idiomu. To jest ważne i istotne rozwiązanie, które doceniła m.in. Europejskie Stowarzyszenie Festiwali, przyznając nam – jako pierwszemu polskiemu festiwalowi – nagrodę tej prestiżowej organizacji. Do EFFE aplikowało 1300 podmiotów, a otrzymało ją zaledwie 12 z nich. Nagrodzono nas właśnie za tę oryginalną formułę, za aspekt programowy. Z jednej strony Idiom, a z drugiej Generator, czyli bardzo otwarte, społeczne, ale też w wielkiej symbiozie z artystami, twórcami i intelektualistami działanie w dużej mierze oparte o lokalne siły wchodzące w miasto, w jego różne zakamarki, odkrywanie jego nowej przestrzeni.

Edukacja – na różnych płaszczyznach – jest bardzo ważna. Jak i kogo edukuje Festiwal Malta? W jakim kierunku ta edukacja zmierza i jaki jest jej cel? Czy te aspekty są brane pod uwagę podczas ustalania programu?

 

Uważam, że Malta pośrednio edukuje cały czas. Staramy się wprowadzać takie formy teatralne, które są pokazywane w Polsce po raz pierwszy lub które są pokazywane rzadko. Druga sprawa – kontekstualizujemy to. Dawniej do każdego Idiomu wydawaliśmy książkę, która opisywała dane zjawisko teatralne lub była tekstem autora programu. Dawaliśmy więc dodatkowe narzędzie do tego, aby ktoś, kto być może nie spotkał się z takim rodzajem sztuki, miał też jakiś rodzaj interpretacji i opinii na ten temat.

 

Poza tym, to co robimy regularnie na Placu Wolności – a więc Forum, które związane jest tematycznie z Idiomem. Gromadzi ono wybitne postaci życia intelektualnego – przede wszystkim z Polski, ale ideę Forum zainaugurowaliśmy w 2012 roku z noblistą, Johnem Maxwellem Coetzee, kiedy przygotowywaliśmy premierę opery na podstawie jego tekstu „Slow Man”, do którego muzykę skomponował Nicholas Lens. Mógłbym wymienić przynajmniej kilkudziesięciu (w tym roku 30)  uczestników Forum. W tym roku z grupą ponad 150 osób rozmawialiśmy o trudnych aspektach wojny – w środku miasta, o 17:00, w wakacje, w upale, to jest niezły wynik. Robimy także debaty w ciągu całego sezonu przygotowujące do Malty – wszystkie są nagrywane, więc strona internetowa Malty jest także świetnym archiwum. Malta kończy się 30. czerwca, ale tak naprawdę w ciągu całego sezonu w naszej siedzibie na Placu Wolności odbywają się wykłady, spotkania, dyskusje. Jest Szkoła Widza – program czysto edukacyjny realizowany wspólnie z Miastem Poznań. Bardzo blisko współpracujemy ze szkołą Da Vinci, która tworzy młodą markę: Międzynarodowy Festiwal Teatralny i Filmowy Młoda Malta.

 

Nie ma u nas edukacji wprost, ale przenika ona w różne aspekty Festiwalu (proszę spojrzeć na ilość warsztatów). Druga sprawa – uważamy, że edukacja jest najważniejsza i jest to największe zaniedbanie polskiego 30-lecia. Poświęciliśmy  temu w tym roku całą debatę otwierającą. Odeszliśmy od tematu „Armii jednostki”  i 21.06. całe popołudnie poświęciliśmy edukacji. Była to największa narada obywatelska, którą organizował  Kuba Wygnański i Fundacja Stocznia. Przy 25 stołach dyskutowali uczniowie, nauczyciele i rodzice. Potem odbyła się debata z udziałem m.in. Pani profesor Krystyny Starczewskiej, Pani Profesor Laury Paluszkiewicz, profesora Krzysztofa Podemskiego. Całe popołudnie od 17:00 do 19:00 oddaliśmy Plac Wolności temu tematowi. Wydaje mi się, że Malta i w ten sposób pośredni – przez swoje projekty, ale także przez konkretne działania edukacyjne – nie tylko metaforycznie zaznaczyła, że to „ostatni dzwonek” kiedy o edukacji trzeba mówić. Trzeba przywrócić wagę i rangę zawodu nauczyciela, bo ona została przez te wszystkie lata totalnie zdezawuowana i zapomniana. To jest w naszej optyce i w każdym działaniu. Oczywiście nie zastąpimy tego, czym jest dobra szkoła czy edukacja sensu stricte. Ale możemy wywołać pewien rodzaj pasji, nawyku. Edukacja jest niezwykle ważna i jeżeli zaszczepi ona w młodym człowieku pewnego bakcyla, wartości, zachowania prowadzące do wniosku, że potrzeba uczestniczenia w kulturze jest istotna, to jest rzecz nie do przecenienia.

Czy potrafi Pan zdiagnozować, jakie zmiany na przestrzeni tych 29 lat funkcjonowania Malty zaszły nie tylko w samej formule, ale także w widzach, ich wrażliwości, w przestrzeni miejskiej. Jak to ewoluowało i jak Pan te zmiany ocenia?

 

Zespół Malty jest bardzo młody. Deleguję mu swoje kompetencje po to, żeby pracujący w nim ludzie mogli wykazać swoją wrażliwość. Od paru lat nie mamy dyrektora artystycznego – mamy programerów, tworzymy ten Festiwal razem. Młode pokolenie ma inne spojrzenie. Zmienił się sposób prowadzenia Festiwalu, zmienił się sposób funkcjonowania miasta. Dzisiaj jesteśmy w kulturze nadmiaru wszystkiego, a kultura cyfrowa daje jeszcze większe poczucie tego nadmiaru. W takiej sytuacji potrzeba przewodników. Oczywiście wszystko można znaleźć w internecie, ale my nadal drukujemy program, bo fajnie jest włożyć papierowy program do tylnej kieszeni jeansów; wziąć do ręki katalog, który szeroko opisuje wszystkie wydarzenia. Publiczność bardzo się zmieniła ponieważ ze względu na nadmiar, przesyt wydarzeń, w których możemy przez cały rok uczestniczyć. Widzami są ludzie z mojego pokolenia – ale także ich dzieci, a nawet wnuki. Parę dni temu słyszałem wypowiedzi osób, które były na otwarciu: „Fajnie, że wracacie czasem do starej formuły spektaklu plenerowego”. Dzisiaj Plac Wolności jest tym, czym kiedyś były maltańskie plenery. Teatr się zmienił, nie ma już tylu zespołów, które pracują w formule teatru plenerowego; zmieniła się też potrzeba obecności w tego typu eventach. Teraz wolimy móc do woli wybierać spośród mniejszych wydarzeń. To jest rozwiązanie, na które dzisiaj stawiamy. Naszymi priorytetami nadal są: kooprodukcja, współpraca i twórcy – zarówno ci już uznani, jak i młodzi, początkujący artyści z Generatora. Nie wystarczy wszystkiego zebrać, trzeba to jeszcze wyreżyserować, ułożyć pewną dramaturgię. Publiczność również bardzo się zmieniła, ale nadal jest nam bardzo oddana.

 

Czego Pana – ale także nas: widzów, obserwatorów Festiwalu Malta – nauczyły pewne trudności, które Malta na swojej drodze napotykała. Mam tu na myśli np. spektakle „Pogrzeb mamusi”, „Golgota Picnic”, „Klątwa”; cofnięcie przyznanej przez Ministerstwo Kultury dotacji. Czy te sytuacje niosą za sobą jakąś naukę?

 

Takie sytuacje – moim zdaniem – uczą nas jednej rzeczy: odpowiedzialności. Czasem trzeba zrobić krok do tyłu, żeby pójść dwa kroki do przodu. Tak było np.  „Golgotą Picnic”. Ja do dzisiaj powtarzam – gdybym teraz znalazł się w tej samej sytuacji co wtedy, podjąłbym dokładnie taką samą decyzję.  Jeżeli policja, oddziały prewencji mówią na oficjalnym spotkaniu u Prezydenta Miasta, że nie wesprą tego wydarzenia, że nie są w stanie ochronić artystów i widzów przybyłych do Centrum Kultury Zamek, to ja nie widziałem innej możliwości, jak odwołać ten spektakl. Czasem odpowiedzialność jest taka, że trzeba skakać na główkę do basenu i nie patrzeć na nic, a czasem taka, która mówi, że z uwagi na bezpieczeństwo widzów, artystów – trzeba po prostu zrobić krok do tyłu; ale nigdy nie można zdradzić artysty i tego nigdy nie zrobiliśmy.

 

Wrócę jeszcze do premiera Glińskiego, który w liście do Państwa napisał: „środki na Festiwal Malta będą przyznawane, ale pod warunkiem braku zagrożeń dla norm społecznych, kulturowych i obyczajowych”. Jakie normy łamie Festiwal Malta?

 

O to trzeba zapytać Pana Premiera, jakie jego zdaniem normy łamiemy. Ja mogę  tylko powiedzieć, że wypłata środków na rok 2017 (według starej umowy) to było 300000 PLN. Teraz złożyliśmy wniosek na lata 2019/20/21 i dostaliśmy pieniądze tylko na ten rok w wysokości 200000,00 PLN, czyli o 100000, 00 PLN mniej niż w tej poprzedniej trzylatce. Czasy kiedy dostawaliśmy 1 mln PLN minęły. Ale ja się nie skarżyłem i nie użalałem w mediach z tego powodu.

 

Ale okazało się, że ta sytuacja miała też swój pozytywny wymiar – zbiórka społeczna okazała się sukcesem.

 

To prawda, zbiórka okazała się sukcesem. Zrzucaliśmy się na Maltę, zrzucaliśmy się na Europejskie Centrum Solidarności. Oczywiście ja się z tego bardzo cieszyłem i jeszcze raz dziękuję tym, którzy wpłacili pieniądze pod hasłem „Zostań Ministrem Kultury”.  Choć ja mam też z tym pewien problem – bo takie publiczne zbiórki nie są sposobem na rozwiązywanie problemów.

Trudny proces dorastania. Czym jest liberalna polityka społeczna i dlaczego jest dziś niezbędna. :)

Pojęcie liberalizmu zostało w świadomości społecznej strywializowane i sprowadzone do stwierdzenia „wolnoć, Tomku, w swoim domku”. Liberalizm jest jednak przede wszystkim postawą oporu wobec narzucania jednostce wartości i celów, których ona nie podziela. To coś zupełnie innego, co nie wyklucza myślenia i działania opartego na solidarności, a wręcz je wspiera. Tylko ludzie wolni w swoich wyborach mogą być solidarni. Solidarności nakazać się nie da.

Pojęcie liberalnej polityki społecznej dla wielu brzmieć może jak oksymoron. Wydaje się bowiem, że coś może być albo liberalne – a więc w potocznym rozumieniu samolubne, niezainteresowane losem wspólnoty i jej innych członków, albo społeczne – a więc oparte na idei solidarności i wartościach wspólnotowych. Takie rozumienie jest jedynie po części uzasadnione. Odwołując się do tradycji opartej na myśli Johna Stuarta Milla, możemy dostrzec, że jest ono zawężające, a przez to niebezpieczne. Co najmniej utrudnia ono prowadzenie racjonalnej debaty publicznej.

Pojęcie liberalizmu zostało w świadomości społecznej strywializowane i sprowadzone do stwierdzenia „wolnoć, Tomku, w swoim domku”. Liberalizm jest jednak przede wszystkim postawą oporu wobec narzucania jednostce wartości i celów, których ona nie podziela. To coś zupełnie innego, co nie wyklucza myślenia i działania opartego na solidarności, a wręcz je wspiera. Tylko ludzie wolni w swoich wyborach mogą być solidarni. Solidarności nakazać się nie da. Można tu nawiązać do wspaniałego hasła, które odegrało wielką rolę w historii Polski: „nie ma wolności bez Solidarności” i dostrzec, że stwierdzenie „nie ma solidarności bez wolności” przekazuje treść zbieżną z tym hasłem. Liberalizm i solidarność nie są bowiem przeciwieństwami, lecz dwoma stronami tej samej monety. Ich przeciwstawianie sobie jest nieporozumieniem.

Alergia liberałów na mówienie o polityce społecznej wynika z długiego doświadczenia obfitującego w działania pod nazwą polityki społecznej, realizowane jako: narzucanie bezwzględnego prymatu celów wspólnotowych nad jednostkowymi, próba zastępowania przez politykę społeczną działania jednostek, wykorzystywanie polityki społecznej jako narzędzia zdobywania i utrzymywania władzy politycznej. Te doświadczenia, których w różnym zakresie, formie i sekwencji doznały pewnie wszystkie społeczeństwa, doprowadziły do trwałego skutku, jakim jest spadająca na ludzi rozdęta skala kosztów polityki społecznej nie w pełni odpowiadająca skali pozytywnych skutków dla jednostek i społeczeństwa, w którym żyją. To w oczywisty sposób działania, którym warto się przeciwstawiać. Należy sobie jednak przy tym uświadomić, że są one po prostu przejawami szeroko rozumianego etatyzmu.

To właśnie etatyzm i pochodne, z autorytaryzmem włącznie, są zaprzeczeniem liberalnego i solidarnościowego podejścia do polityki społecznej. Nieporozumienia i przeinaczenia w debacie publicznej biorą się także z tego, że w świadomości społecznej, świadomie bądź z niewiedzy podsycanej przez polityków, solidarność mylona jest z etatyzmem. W rzeczywistości są to częściowe lub całkowite przeciwieństwa.

Jest w nas powszechna, i w gruncie rzeczy naturalna, ciągota, by ktoś rozwiązał nasze problemy. Może to być dobry król, światły przywódca, charyzmatyczny wódz czy Święty Mikołaj. Niech zrobi to za nas. Chętni do odgrywania tej roli zawsze się znajdą. Tak czy inaczej realizowana polityka społeczna bywa często narzędziem, które pomaga w zdobyciu i utrzymaniu przez nich władzy. W przypadku Świętego Mikołaja o władzę stara się nie on sam, tylko ci, którzy podają się za jego dilerów, czyli etatyści i populiści.

Polityka społeczna nie musi jednak pozostawać jedynie ich domeną. Wydaje się, że dobrze byłoby przywrócić społeczeństwu neutralną politykę społeczną, czyli taką, która nie jest emanacją polityki, lecz jest solidarnością wolnych ludzi, którzy starają się racjonalnie wyważyć proporcje tego, co lepiej pozostawić indywidualnemu wyborowi, i tego, co lepiej realizować w ramach wspólnoty.

Tu wrócę do pojęcia liberalnej polityki społecznej, która jest przejawem rozumienia, że pomyślność jednostki w jakimś stopniu – tu oczywiście możliwe są rozbieżności zdań – zależy od pomyślności wspólnoty, w której ona żyje. W związku z tym wspieranie rozwoju wspólnoty służy pomyślności jednostki. Gdy nie zatracimy poczucia proporcji, nie ma tu sprzeczności z myśleniem w duchu liberalnym.

To poczucie proporcji jest tu oczywiście zasadnicze. Spierajmy się o te proporcje, ale nie dajmy się zwieść etatystom i populistom, sugerującym, że jedną złotówkę można wydać jednocześnie na kilka różnych celów. Jeśli na przykład wydamy na emerytury dla „jeszcze nie starych”, to zabraknie na płace dla młodych. Jeśli damy sobie wmówić, że tak nie jest, to zamiast rozwiązywać problemy, powodujemy je.

Liberalna – czyli w gruncie rzeczy po prostu racjonalna – polityka społeczna powinna opierać się na przemyślanych zasadach, a nie na wrażliwości społecznej i dobrych chęciach, którymi, jak wiadomo, piekło jest wybrukowane. Zasady te powinny być powoli, ale konsekwentnie adaptowane do zmieniającej się rzeczywistości społecznej, a nie traktowane jako ponadczasowe i niepodważalne. Nie może to jednak oznaczać ich doraźnego modyfikowania służącemu nieszczęsnemu „tu i teraz”.

Poniższe punkty nie stanowią zamkniętej całości i w ogóle nie pretendują do roli definicji liberalnej polityki społecznej. Dają one jedynie pewne wyobrażenie tego,  czym ona może być.

  1. Pomyślność jednostki i pomyślność wspólnoty są współzależne, ale ich uzgadnianie jest kwestią bardzo delikatną i zabierać się do tego należy z wielką ostrożnością.
  2. Wolność wyboru jest zasadą ważną, ale nie absolutną. Można – i w gruncie rzeczy należy – ją ograniczyć, gdy wolny wybór jednego członka wspólnoty powoduje koszt dla jej innego członka.
  3. Wsparcie w ramach wspólnoty (redystrybucja) jest potrzebne. Jego skala i kierunek nie mogą być jednak funkcją przypadku, doraźnego odruchu czy manipulacji politycznej. Nie należy mylić wsparcia z rozdawnictwem.
  4. Należy bardzo dbać o to, by kierunek redystrybucji był zawsze od tych, którym powodzi się lepiej, do tych, którym powodzi się gorzej. Problemem pozostaje też to, że większość kosztów w społeczeństwie ponoszą ci średnio sytuowani. Dlatego, decydując o wydatkach, warto pamiętać, że niezależnie od przyjętych rozwiązań w znaczącej części sfinansuje je zwykły człowiek, a nie bogacz.
  5. Wsparcie kosztuje – trzeba być pewnym, że pożądane skutki społeczne z redystrybucji są większe od negatywnych skutków obciążenia społeczeństwa ich finansowaniem.
  6. Wsparcie może powodować negatywne zjawiska (na przykład pułapkę ubóstwa). Redystrybuując, należy więc od razu je niwelować.
  7. Polityka społeczna – w zasadzie wszelka polityka – jest co najwyżej dodatkiem do działań ludzi. Nie jest ona w stanie czynić cudów. Jeśli próbuje, to skutki są na ogół opłakane.
  8. Wydawanie środków na tak zwane pobudzanie gospodarki nie jest realizacją polityki społecznej. A poza tym w większości krajów europejskich działania takiego już nadużyto na tyle, że zostały tylko ogromne długi.
  9. Polityka społeczna, znów podobnie do innych polityk, była w znaczącej części finansowana z generowanej na zasadzie piramidy finansowej tak zwanej dywidendy demograficznej, która w większości państw rozwiniętych, także w Polsce, zanikła w ostatniej ćwierci dwudziestego wieku. Oznacza to, że środki dostępne na realizację polityki społecznej w relacji do PKB maleją niezależnie od decyzji politycznych. Nie ma łatwego wyjścia z tej sytuacji. Należy jednak co najmniej zdawać sobie z tego sprawę.
  10. Wiele zamieszania w dyskusji o polityce społecznej wynika z nadużywania pojęcia „państwo”. Nie ma ono w niej bezpośredniego zastosowania. Gdy bowiem mówimy o finansowaniu polityki społecznej, to chodzi o aktywnych ekonomicznie członków społeczeństwa (pracowników i przedsiębiorców), gdy natomiast mówimy o organizacji tej polityki, to chodzi o szeroko rozumiany rząd. Debata publiczna byłaby bardziej sensowna, gdyby zamiast słowa „państwo” interlokutorzy używali w właściwego z tych dwóch słów.

Po zredagowaniu tych dziesięciu punktów mam wrażenie, że nie opisują one jakiegoś szczególnego ekstremizmu. W gruncie rzeczy wiele osób potraktuje je jako dość oczywiste. Może więc pojęcie liberalnej polityki społecznej nie jest aż takim dziwolągiem znaczeniowym? A może po prostu etykiety nie są aż tak ważne, jak sens, który gubi się, gdy nie myślimy o znaczeniach, zadowalając się tymi etykietami? Etykiety, którymi się posługujemy w debacie publicznej, są niebezpieczne, szczególnie wtedy, gdy odkleją się od swoich właściwych znaczeń albo przeciwnie, gdy stosowane są pomimo zmiany znaczenia pojęć, do których się kiedyś odnosiły. Pojęcie liberalnej polityki społecznej, po części przez swoje nieprzystawanie do sztampowych skojarzeń, może wnieść do debaty publicznej coś istotnie odświeżającego.

Fot. Bartek Jurecki
Fot. Bartek Jurecki

Młodsi i słabsi utrzymują starszych i silniejszych

Te ogólne rozważania warto skonfrontować z konkretem. Może nim tu być kilka odniesień do solidarności międzypokoleniowej. Tradycyjnie myślimy o niej poprzez pryzmat interesu emerytów. Kluczową sprawą wydaje się to, jak wysokie będą przyszłe emerytury. To kwestia ważna, ale jednak nie jedyna. Kwestią równie ważną jest dzisiaj to, ile pokolenie pracujące za emerytury zapłaci. Dawniej, gdy proporcja liczby emerytów do liczby płacących składki była mała, kwestię tę można było pominąć. Dzisiaj system emerytalny, w którym nie bierze się pod uwagę interesu młodych, jest systemem ułomnym, prowadzącym do narastania problemów społecznych, mimo że nadal dobrze realizuje on ochronę emerytów. Rzecz bowiem w tym, że narasta problem ubóstwa ludzi w wieku produkcyjnym, szczególnie w młodszych grupach wiekowych oraz wśród młodzieży próbującej dopiero wejść na rynek pracy.

Spójrzmy na dane dla kilku krajów Unii Europejskiej (sześć dużych, dodatkowo dwa z południa oraz jeden z północy). Wyłania się z tych danych obraz niepasujący do intuicyjnych wyobrażeń. Otóż między rokiem 2005, gdy gospodarki rozwijały się generalnie nieźle, a rokiem 2010, gdy skutki tego, co – niekoniecznie sensownie – nazywane jest kryzysem, dały już silnie o sobie znać w prezentowanej grupie krajów, ryzyko ubóstwa (tak jak definiuje je Eurostat) dla starszych grup wiekowych spadło, wzrosło natomiast dla młodszych grup wiekowych. Wyjątki to Szwecja i Polska, gdzie nastąpił proces odwrotny, czyli poprawa sytuacji młodych względem starszych grup wiekowych. Nie omawiam tu tego zjawiska szczegółowo. Chciałbym jednak podkreślić, że taka sytuacja i jej podobieństwo w obu tych krajach nie jest przypadkowa i może po części wynikać z wprowadzenia w nich w 1999 r. bardzo podobnych nowych systemów emerytalnych.

Procentowa zmiana wskaźnika zagrożenia ryzykiem ubóstwa po uwzględnieniu transferów (at-risk-of-poverty) między 2005 a 2010 (2005=100%)

Źródło: Eurostat [ilc_li02], obliczenia własne
Źródło: Eurostat [ilc_li02], obliczenia własne
Źródło: Eurostat [ilc_li02], obliczenia własne
Źródło: Eurostat [ilc_li02], obliczenia własne
W większości krajów kontynentalnej Europy to młodzi zapłacili za kryzys znacznie więcej niż starsi. Nie powinno więc dziwić, że wyszli na ulice, by protestować. Protest ten jest na ogół skierowany przeciwko bezdusznym i często nieodpowiedzialnym bankierom i politykom. Słusznie, ale w znacznej mierze jest to również protest przeciwko tradycyjnej polityce społecznej, która nadmiernie chroni jednych (starszych) kosztem innych (młodszych). Dane dotyczące rozkładu dochodów według wieku silnie sugerują odwrócenie myślenia w polityce społecznej. Żeby miała ona mieć sens trzeba chronić słabszych, w sensowny sposób obciążając kosztem silniejszych. To niby oczywiste, ale dane pokazują, że robione jest coś wręcz przeciwnego.

Powyższy przykład odnoszący się do jednego z najbardziej spektakularnych obecnie zjawisk, jakim jest ruch oburzonych, sugeruje coś bardzo ważnego. Istniejące struktury, jak również dyskrecjonalne mechanizmy w rękach polityków są bezradne wobec zmiany, która się dokonuje na naszych oczach. Młodzi stają się tym, co Guy Standing, pozostając w innym nurcie myślowym – choć zbieżnym z prezentowanym tutaj – nazwał prekariatem, czyli rodzajem grupy upośledzonej ekonomicznie (zarobki i w ogóle dostęp do miejsc pracy) i społecznie (objęcie systemami zabezpieczenia).

Dyskrecjonalne narzędzia polityki nie poradzą sobie z tym wyzwaniem, ponieważ swoiste terms of reference polityków zmusza ich do działań, które marginalizują interes młodych. Po prostu median voter starzeje się i coraz bardziej naciska na realizację jego różnego rodzaju praw socjalnych. A młodzi, cóż, nie zdążyli tych praw jeszcze nabyć. Im bardziej nabyte już prawa, lub ich głęboko zinternalizowane oczekiwanie, będą chronione, tym trudniejsza będzie sytuacja tych, którzy takich praw jeszcze nie mają.

Wyciągnięcie wniosków z powyższej sytuacji i publiczne ich wyrażenie nieuchronnie powoduje przyklejenie etykiety „liberał” w najbardziej wypaczonym ujęciu. W rzeczywistości są to wnioski o charakterze stricte społecznym. Solidarność międzypokoleniowa to dzisiaj namówienie starszych do wyrzeczenia się części przywilejów, by wesprzeć młodszych. Oznacza to na przykład ograniczenie transferu od młodych do „jeszcze nie starych”. Może myślenie w duchu, który tu nazywam liberalną polityką społeczną, pomoże w zmierzeniu się z tego typu wyzwaniami, jakie stoją przed nami w XXI w.

A wyzwania te są szczególnie trudne, dlatego że zmierzenie się z nimi wymaga głębokiego przemodelowania naszego myślenia. Dobrym przykładem jest obecna sytuacja gospodarcza Europy. Na określenie tej sytuacji używamy słowa „kryzys”. To wprowadza w błąd. To, co się stało kilka lat temu, to przesunięcie się w dół długookresowego trendu rozwojowego. Mówiąc obrazowo, „podłoga nam się obsunęła” i okazało się, że jesteśmy niżej, niż myśleliśmy. To obsunięcie wynika z bankructwa piramidy finansowej, na której oparte są finanse publiczne wszędzie w Europie i nie tylko. Zjawiska na rynkach finansowych śledzone jako kryzys były w rzeczywistości jedynie lontem, który odpalił to obsunięcie się.

Warto sobie uświadomić, że kryzys to w gruncie rzeczy pojęcie optymistyczne. Zawiera ono bowiem w sobie to, że kiedyś – wcześniej lub później – się kończy. Obsunięcie się podłogi nie ma w sobie nic optymistycznego. Musimy dalej żyć i pracować, startując od tego poziomu, który się okazał rzeczywistością. Politycy i ekonomiści wciąż się spieraj, czy w „kryzysie” lepiej oszczędzać, tnąc wydatki, czy przeciwnie – zwiększać różnego rodzaju pakiety „antykryzysowe”. Oba podejścia są prawdopodobnie równie nieskuteczne. Potrzebne jest bowiem głębokie przemyślenie celów i przemodelowanie sposobu podziału produktu wytworzonego przez społeczeństwo w czasach, gdy trwale utracona została dywidenda demograficzna. Dawniej pełniła ona funkcję swoistego Świętego Mikołaja, którego odejście naraziło na szwank przede wszystkim zdolność finansowania polityki społecznej w jej tradycyjnym etatystycznym rozumieniu. Dopóki miała ona finansowanie z tej dywidendy, była łatwa, lecz gdy je utraciła, zaczęła się rozsypywać. Liberalna polityka społeczna to działanie ludzi dorosłych, którzy radzić sobie muszą bez pomocy Świętego Mikołaja, którzy wiedzą, że zarówno jako jednostki, jak i wspólnota na swój dobrobyt muszą po prostu pracować. Żadna polityka tego nie zastąpi, jednak mądra polityka społeczna może nam w tym pomóc.

Czy ekonomia może być „NIESPOŁECZNA”? :)

W ostatnich latach niezwykle popularny stał się termin „ekonomia społeczna”. Przy okazji kwerendy literaturowej z tej tematyki zacząłem się zastanawiać, czy właściwie ekonomia może nie mieć charakteru społecznego? Termin ten wzbudza wiele emocji i w zależności od opcji politycznej oraz prezentowanego poglądu na gospodarkę można zauważyć zarówno jej skrajnych zwolenników, jak i zaciętych przeciwników. Wraz z pojawiającymi się publikacjami na ten temat, rodzą się pewne wątpliwości ze zdefiniowaniem tego pojęcia, jak również czy ekonomia społeczna jest czymś innym niż ekonomia rynkowa? Z pewnością nie ma jasnej, jedynie słusznej odpowiedzi, nie roszczę też sobie prawa do rozwiązania istniejącego sporu. Chciałbym podjąć dyskusję na temat miejsca ekonomii społecznej w myśli ekonomicznej i zastanowić się, czy ekonomia, aby być efektywną, w gruncie rzeczy nie musi mieć społecznego charakteru. Pojawia się wobec tego pytanie, czy ekonomia społeczna jest nowym rozwiązaniem dla gospodarki, czy jedynie kluczem do większej odpowiedzialności w dotychczasowych rozwiązaniach rynkowych. W celu ułatwienia dyskursu na podjęty temat oraz większej przejrzystości będę używał pojęcia ekonomia rynkowa i ekonomia społeczna.

Pojęcie ekonomia pojawiło się już w starożytnej Grecji na przełomie V i VI wieku p.n.e. i wprowadził je Ksenofont. Jego dzieło Oikonomikos stanowiło źródło dla dzisiejszego terminu ekonomia. Jednak umocnienie się i ukształtowanie ekonomii związane było z narodzinami liberalnego systemu gospodarczego, wraz z jego propagatorami – Smithem i Ricardo. Paradygmatem szkoły klasycznej stała się niczym nie ograniczona wolna konkurencja, a jedynym regulatorem „niewidzialna ręka rynku”. Według niektórych badaczy podejście to było niekiedy sprzeczne z interesem społecznym, ponieważ na pierwszym planie stawiano osiągnięcie zysku. Jednocześnie w ich opinii podejście takie było równoznaczne ze stawianiem na pierwszy plan gospodarki i interesu pracodawcy, bez uwzględnienia sytuacji poszczególnych jednostek, co tym samym sprzyjało ich wykluczeniu z aktywnego udziału w życiu społeczno-gospodarczym. Marshall stwierdził, że dziedzina ta powinna mieć na celu badanie ludności w jego codziennym życiu gospodarczym od strony zarówno indywidualnej, jak i społecznej, w celu osiągnięcia dobrobytu. Uważał, że zysk powinien być stawiany na równi z celami społecznymi. Pewna wrażliwość społeczna oraz dążenie do zaspokojenia potrzeb przez wszystkie strony procesu rynkowego w sposób równomierny spowodowała, że część naukowców zwróciła szczególną uwagę na cele społeczne wyodrębniając z ekonomii rynkowej ekonomię społeczną. Wobec tego mianem ekonomii powinno się określać wszelkie działania uznające zasadniczą i pozytywną rolę przedsiębiorstwa, rynku i własności prywatnej i wynikającej z niej odpowiedzialności za środki produkcji.

Dla wielu badaczy termin „ekonomia społeczna” nie jest do końca klarowny. Dokładne zdefiniowanie tego pojęcia jest niezmiernie trudne, ponieważ wymaga odwołania się do innych zagadnień z zakresu zarówno ekonomii, jak i socjologii ukonstytuowanych w celach pomocowych, samopomocowych oraz wspólnotowych. Według Sadowskiego najbardziej trafne byłoby definiowanie ekonomii społecznej poprzez funkcjonujące organizacje trzeciego sektora, m.in. stowarzyszenia i fundacje, centra integracji społecznej i spółdzielnie socjalne. Również Kelly to pojęcie rozumie jako działalność na pograniczu sektora prywatnego i publicznego prowadzone przez organizacje trzeciego sektora, obejmującego organizacje społeczne. Kwaśnicki zaś uważa, że dotyczy ona tych problemów, z którymi inne sektory nie mogą sobie poradzić, a mianowicie spójności społecznej, dbałości o tworzenie miejsc pracy, zachęcania do przedsiębiorczości, a także wszelkiej aktywności nieprzynależnej rynkowi i państwu.

Należy zauważyć, że dokładne tłumaczenie angielskiego pojęcia social economy prowadzi do zawężenia zakresu badań, ponieważ w tym przypadku economy należałoby traktować jako gospodarkę, a nie naukę jako taką. Problem ten w krajach Europy Zachodniej rozwiązano poprzez wprowadzenie do języka ekonomicznego dodatkowo pojęć pokrewnych, takich jak: ekonomia popularna, solidarnościowa, społeczności lokalnej, współpracy, które w szerszy sposób definiują zakres zainteresowania tej dziedziny.

Co wobec tego jest charakterystycznego dla ekonomii społecznej? Czego z kolei nie posiadają podmioty działające w ramach ekonomii rynkowej? Według niektórych autorów, podejście rynkowe jest niekiedy sprzeczne z interesem społecznym, ze względu na ciągłe dążenie do osiągnięcia korzyści wyłącznie przez określone grupy, poprzez stawianie jako najważniejszy cel osiągnięcie zysku przez właściciela kapitału. Jednak już Marshall w 1928 roku zauważył, że ekonomia powinna zajmować się badaniem podejmowanych przez ludność decyzji bezpośredni wpływ na sytuację dla życia gospodarczego, zarówno od strony indywidualnej, jak i zbiorowej. Można zatem zauważyć, że działania na rzecz jednostek nie są wykreowane poprzez ekonomię społeczną, a są przedmiotem rozpraw od dawna.

Ekonomia społeczna, w myśl niektórych naukowców, w odróżnieniu od ekonomii klasycznej, ma na celu taki układ ekonomiczny i społeczny, który przewiduje więcej sprawiedliwości i „szczęścia” dla ludzi. Stara się to osiągnąć poprzez dobrowolne działania społeczeństwa sprzyjające większej racjonalności zaspakajania potrzeb. Jej najważniejsze wartości to zasada dobrowolności, demokracja i pierwszeństwo człowieka nad kapitałem. Bank światowy i OECD zalecają poszukiwania sposobów na pogodzenie wzrostu gospodarczego z działaniami redukującymi ekskluzję społeczną. Pieńkowska zwraca uwagę, że istotą ekonomii społecznej jest prymat działania na rzecz ludzi nad maksymalizacją zysku, a więc oprócz klasycznego celu maksymalizującego zysk, istotnego znaczenie nabiera wrażliwość społeczna. W literaturze przedmiotu zauważalne jest również definiowanie ekonomii społecznej, jako układu ekonomicznego i społecznego dążącego do osiągnięcia bardziej sprawiedliwego podziału dóbr między ludźmi, poprzez dobrowolne działania społeczeństwa sprzyjające większej racjonalności zaspakajania potrzeb. Hausner proponuje, aby ekonomię społeczną definiować jako sektor gospodarki, w którym organizacje społeczne są zorientowane na użyteczność społeczną, a wypracowane środki pieniężne, stanowiące nadwyżkę służą realizacji celów społecznych. Powstaje zatem pytanie, czy w ekonomii rozumianej tradycyjnie, kapitał ludzki jest mniej ważny od rzeczowego i finansowego? Odpowiedź musi być jednoznacznie negatywna. Już w 1861 roku Lincoln zauważył, że praca jest ważniejsza od kapitału, ponieważ stanowi podstawę do produkcji, a bez niej kapitał nie ma szans zaistnienia.

Pomimo definiowania przez Hausnera ekonomii społecznej, zwraca on uwagę, że nie jest ona niczym innym niż ekonomia rynkowa, tym samym nie można jej traktować ani jako substytutu, ani jako alternatywy dla niej. Można zatem uważać, że niesprawność państwa i niedoskonałości mechanizmu rynkowego w ekonomii rynkowej powinny być jedynie poprzez nastawienie społeczne korygowane, tak aby służyły dla dobra ogółu. Wynika z tego, że nie ma sprzeczności wobec dwoma pojęciami, a tym samym można być zarówno prorynkowym, jak i prospołecznym. Autor zauważa, że skoro pracodawcy zdają sobie sprawę, że warto inwestować w środowisko, to tym bardziej widzą potrzebę działań prospołecznych. Zatem nie można powiedzieć, że działania rynkowe z reguły są wymierzone przeciwko ludziom.

Szopa zauważa, że pojęcie ekonomia społeczna mimo szybkiego rozwoju jest koncepcją nader chaotyczną, co powoduje szereg uogólnień, a nieostrość definicji oraz jej w dużej mierze utożsamianie z sektorem pozarządowym, spółdzielczością powoduje pewne nieporozumienia. W opinii Ninacs’a brak jest jednoznacznych kryteriów pozwalających określić, które elementy odróżniają ekonomię społeczną od klasycznej. Analiza prostokąta jego autorstwa nie daje w sposób jednoznaczny odpowiedzi, do jakiej grupy można zaszeregować dany podmiot. Dla niektórych pewne cechy mogą stanowić element ekonomii tradycyjnej, dla innych jest to już ekonomia społeczna. Jednocześnie można zauważyć, że niektóre elementy prostokąta wcale nie są sprzeczne z ekonomia klasyczną, mimo że podlegają ekonomii społecznej. I na odwrót, np. grupy samopomocowe należą do sfery ekonomii rozumianej tradycyjnie, a już grupy samopomocy ekonomicznej do sfery pośredniej. Niejasne jest przyporządkowanie towarzystw dobroczynnych do grupy pośredniej, skoro ich głównym celem działania jest pomoc najuboższym.

Wielu badaczy zajmujących się problematyką ekonomii społecznej uważa, że jest to próba wspólnego składania się przez obywateli na rzecz ogółu. Polega na oferowaniu czasu, pieniędzy i innych dóbr na rzecz pewnej wspólnoty w celu realizacji konkretnych celów. Nowoczesne myślenie wymaga jednak dążeń w nieco innym kierunku. To państwo powinno w formie darowizny przeznaczać wybrane budynki, czy też przekształcać działające instytucje dla potrzeb grup pozarządowych, partnerstwa publiczno-prywatnego, czy też publiczno-społecznego. Dzięki temu zyskałaby szersza grupa ludności, a dotychczas działające pod kuratelą państwa instytucje mogłyby działać sprawniej. Należy przy tym uważać, by instytucje gospodarki społecznej nie powstawały odgórnie, ponieważ może to zdeformować ich charakter. Instytucje rządowe przekształcone w organizacje pozarządowe bardzo często utrzymują starą niewydolną strukturę, a brak zmian osłabia ich zdolność aktywnego działania.

Jednym z argumentów naukowców wyodrębniających z ekonomii tradycyjnej ekonomię społeczną jest fakt, że podmioty działające w ramach tej pierwszej działają wyłącznie lub przede wszystkim dla zysku. Według Winieckiego, nie może to być jednak przeszkodą dla społecznego charakteru ekonomii. Według autora jest wręcz przeciwnie, przedsiębiorca wówczas ma szanse osiągnąć zysk, kiedy jego działalność spotka się z odzewem społeczeństwa, w postaci popytu, w efekcie otrzymuje zysk, który jest swoistą nagrodą za to, że producent wytwarza to czego oczekują konsumenci na rynku. Ekonomia rynkowa musi być społeczna, ponieważ kształtuje relacje zachodzące w społeczeństwie zachodzące w procesie produkcji, wymiany i konsumpcji.

Argument, że w zysku nie partycypują pracownicy i nie są one inwestowane w rozwój zasobów ludzkich jest również mylny. Nic bowiem nie stoi na przeszkodzie, aby wypracowane zyski w przedsiębiorstwie były przeznaczane na poprawę jakości kapitału ludzkiego w przedsiębiorstwie. Można rzecz, że mądrze działający przedsiębiorca, chcący zwiększać własne korzyści ekonomiczne, będzie wspierał działania poprawiające poziom kadry, ponieważ tym samym jego szanse na poprawę pozycji na rynku istotnie mogą się zwiększyć. Jednocześnie racjonalnie działający właściciel dąży do poprawy potencjału społecznego pracowników, ponieważ wiążą się z tym dla niego wymierne efekty zwrotne. Można przy tym zauważyć swoisty paradoks. Wielu przedsiębiorców obawia się wzrostu wartości kapitału ludzkiego zatrudnionych pracowników, widząc w tym zagrożenie dla dalszej pracy tych osób na danym stanowisku lub odejście do konkurencji, a także wzrostu oczekiwań odnośnie poziomu uzyskiwanego wynagrodzenia.

Zysk stanowi dla przedsiębiorstw jeden z warunków istnienia, ponieważ nie ma możliwości prawidłowego funkcjonowania instytucji, które permanentnie przynoszą stratę i w dłuższej perspektywie nie generują zysków. Drucker i Friedman zwracają uwagę, że powiększanie zysku jest społeczną odpowiedzialnością biznesu i jeśli ich się nie osiąga świadczy to o marnowaniu zasobów społecznych. Czy można zatem uznać, że skoro maksymalizacja zysku stoi w sprzeczności do celów ekonomii społecznej, to przedsiębiorstwa społeczne działają nieefektywnie? I tym samym w mniejszym stopniu przyczyniają się do wzrostu gospodarczego? Z pewnością takie uproszczenie jest błędne i może prowadzić do mylnych wniosków. Przedsiębiorstwa te są znacznym rezerwuarem miejsc pracy, nowych form zatrudnienia i przedsiębiorczości, co niewątpliwie może stanowić istotny element wzrostu w gospodarce.

Gospodarkę liberalną traktuje się często jako pozbawioną skrupułów walkę o pieniądz, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone. Jednak obraz ten jest wyolbrzymiony i zniekształcony. W procesie wieloletniego kształcenia się ekonomii rozumianej tradycyjnie wypracowane zostały pewne mechanizmy hamujące, pozwalające na wzajemną współpracę i korzystanie z efektu synergii. Elementami rynku jest nie tylko konkurencja, ale przede wszystkim wzajemna współpraca, bez której rozwój gospodarczy byłby niemożliwy. Jest sprawą oczywistą, że w procesie rynkowym wiele przedsiębiorstw upada, jednak w ich miejsce natychmiast powstają nowe. Taka sama sytuacja kształtuje się wśród przedsiębiorstw trzeciego sektora, a mianowicie słabe, gorzej radzące sobie z gromadzeniem kapitału przestają istnieć. Świadczy to o tym, że upadek przedsiębiorstw nie jest domeną tylko gospodarki liberalnej.

Istotną sprawą jest, aby w ramach działań rynkowych nie zyskiwała wyłącznie wąska grupa społeczna. Należy pamiętać, że gospodarowanie jest grą, w której nie może być przegranych, zaś sam proces gospodarczy musi charakteryzować się tym, że każda ze stron powinna czuć się zwycięska. W związku z tym efektywnie działający przedsiębiorca będzie dążył do takich rozwiązań, które będą służyć ogółowi. Dlatego współpraca i korzystanie z efektu synergii jest jednym z ważniejszych warunków osiągnięcia sukcesu rynkowego, a brak wzajemnego współdziałania może osłabić rozwój poszczególnych przedsiębiorców. Można wobec tego stwierdzić, że w gospodarce rynkowej nie wszystkie chwyty są dozwolone i akceptowane przez jej uczestników. Działania nieetyczne i sprzeczne z zasadami współżycia społecznego przekładają się na utratę klientów na rzecz instytucji o dobrej reputacji rynkowej. Dążenie do poprawy odbioru firmy przez społeczeństwo a tym samym poprawa jej pozycji rynkowej związana jest z kształtowaniem pozytywnych relacji zarówno ze swoimi pracownikami, jak i otoczeniem, w tym środowiskiem naturalnym. Pozwala to stworzyć stały związek, który w przyszłości ma na celu osiągnięcie korzystnych efektów ekonomicznych. Nie jest tutaj ważne, czy działania prospołeczne, czy też proekologiczne wynikają z pobudek altruistycznych, czy są efektem egoistycznego myślenia o wyższym zysku, ważne jest, że prowadzą do poprawy warunków życia danego społeczeństwa. Już Adam Smith w XVIII wieku zauważył, że człowiek pomimo podejmowania działań z pobudek egoistycznych sprzyja pożytkowi ogółu.

Herbst zauważa, że w przedsiębiorstwach społecznych zysk przeznaczany jest na rzecz wspólnoty, jednak w klasycznej ekonomii zysk również może być dzielony pomiędzy pracowników. Sprzyja to większej motywacji, tworzeniu się więzi z przedsiębiorstwem oraz większą odpowiedzialnością za rozwój przedsiębiorstwa.

Według Madeja idea ekonomii społecznej powinna opierać się na 7 atrybutach: twórczy zamysł wzbogacenia narodowej kultury nowym obyczajem, chłodna kalkulacja pozwalająca na oszacowanie podejmowanego ryzyka gospodarczego z wykorzystaniem darów ofiarności osób powiązanych wolą wspólnego działania oraz zaufanie niezbędne do trwałości współodpowiedzialności. Tezy te stanowią jednocześnie podstawy ekonomii rynkowej. Wszakże twórcze myślenie w gospodarce rynkowej jest jednym z ważniejszych elementów działania. Dzięki poszukiwaniu nowych możliwości, tańszych źródeł zaopatrzenia, obniżaniu kosztów itd. przedsiębiorca może oferować konsumentom nowe produkty. Twórczość bowiem stanowi istotny element reakcji na potrzeby ludzi i jest motorem kreacji nowych potrzeb. Dlatego jednym z ważniejszych cech każdego sprawnie działającego przedsiębiorcy jest innowacyjność, ponieważ pozwala ona pomnażać własny majątek, a w efekcie sprzyja dobrobytowi ogółu.

Niejednokrotnie uważa się, że jedną z głównych cech gospodarki rynkowej jest wzajemna rywalizacja o zasoby. Stwierdzenie to jest dużym uproszczeniem, ponieważ działalność gospodarcza nie może być pozbawiona współpracy, a ta z kolei musi być poparta wzajemnym zaufaniem. Jest ono podstawą funkcjonowania przedsiębiorstw rynkowych. Fundamentem tego zaufania jest przejrzystość działania, pomimo ochrony tajemnicy handlowej. Przejawiać się ono musi we wzajemnym budowaniu relacji opartych na korzyściach ekonomicznych obu stron. Jednak wzajemne relacje nie mogą mieć charakter wzajemnej rywalizacji o klienta, ale współpracy w celu poprawy skuteczności działania i efektywności, zaś wzajemna konkurencja rynkowa powinna służyć jako bodziec do poprawy jakości świadczonych usług.

Niechęć części środowiska ekonomistów do ekonomii społecznej może po części wynikać z inflacji państwa opiekuńczego welfare state. Myślenie perspektywiczne wymaga dążeń w nieco innym kierunku – państwo powinno być jedynie jednym z podmiotów i głównie włączać się w promowanie działań prospołecznych. Jego rola powinna ograniczać się do tworzenia modelu ekonomicznego, w którym biorący udział stają się współtwórcami aktywnie uczestniczącymi w procesie podnoszenia jakości życia oraz warunków życiowych, a w efekcie inkluzji znacznej części społeczeństwa, dotychczas nieuczestniczącego w codziennym życiu społeczno-gospodarczym. Należy jednak pamiętać, że włączanie się państwa w działalność pomocniczą na rzecz obywateli nie może ograniczać się do pomocy społecznej i wypłacanie zasiłków, a musi mieć charakter całościowy i zintegrowany. Nie może polegać na „gaszeniu pożarów”, a tworzeniu takiego ustawodawstwa, które będzie sprzyjać tworzeniu się różnorakich przedsięwzięć obywatelskich. Instytucje rządowe oraz organizacje trzeciego sektora muszą uświadamiać pracodawców, jakie korzyści mogą osiągnąć prowadząc działania zgodnie z zasadą Henrego Forda – 3 P (people, product, profit), w którym każdy element jest równorzędny, a więc ludzie mają takie samo znaczenie jak kapitał, a cele społeczne znajdują się na równi z celami ekonomicznymi. Należy przy tym zauważyć, że dotychczas nie zostały wypracowane przez państwo kierunki rozwoju gospodarki społecznej.

Krytyka ekonomii społecznej wynika niekiedy z obawy przed nadmiernym wzrostem etatyzmu państwa i wzrostu redystrybucji zasobów od bogatych do biednych. Jednak, aby uniknąć poszukiwań pozornych recept poprawiających sytuację w gospodarce należałoby w ekonomii rynkowej powrócić do rozwiązań sprzyjających inkluzji społecznej, m.in. w wyniku ograniczenia marnotrawstwa zasobów ludzkich. Lepsze wykorzystanie tego kapitału w efekcie może prowadzić do poprawy sytuacji gospodarczej, a w efekcie wzrostu dobrobytu. Konieczne zatem są takie działania, które zmierzają do większej aktywizacji ludności, co w perspektywie służyłoby zwiększeniu ich partycypacji z życiu społeczno-gospodarczym.

Proces zwiększania uczestnictwa obywateli w życiu gospodarczym kraju, a tym samym ich większa aktywizacja jest jedną z ważniejszych ról państwa. Nie powinien jednak mieć charakteru rozrostu świadczeń socjalnych i pogłębiania się państwa opiekuńczego, a rzeczywistej pomocy w postaci darowizn na rzecz instytucji pozarządowych, partnerstwa publiczno-prywatnego, czy też publiczno-społecznego w zamian za określone korzyści zwrotne. Takie współfinansowanie musi mieć charakter okresowy, po którym przedsiębiorstwo musi uzyskiwać całkowitą samodzielność ekonomiczną. Jednak ta forma współpracy nadal pozostaje w sferze perspektyw, a nie rzeczywistych działań. Należy przy tym uwzględnić argument, aby powstające instytucje nie były tworzone odgórnie, ponieważ mogłoby to sprzyjać utrzymywaniu dotychczasowych niewydolnych struktur, a tym samym ograniczać zdolność do aktywnego działania. Dodatkowo pomoc w tej formie może mieć charakter uznaniowy, a środki na wsparcie mogłyby płynąć do organizacji powiązanych z władzą lokalną. Konieczne są wobec tego odpowiednie regulacje prawne przeciwdziałające niebezpieczeństwu konieczności „układania się” z instytucjami administracji państwowej. Przeciwdziałałoby to zachowaniom zmierzającym do uzależnienia potrzebujących od określonej pomocy (np. koncepcja wyuczonej bezradności Seligmana) i tworzenia się klientelizmu państwa socjalnego. Bardzo ważne jest, aby pomoc nie miała charakteru interwencji bezpośredniej. W przeciwnym wypadku można się liczyć ze spadkiem aktywności, wzrostem biurokracji i przesadnym wzrostem znaczenia instytucji publicznych.

Dodatkowo część naukowców wychodzi z założenia, że ekonomia społeczna koncentruje się na zagadnieniach dnia dzisiejszego na zasadzie ex post, podczas, gdy ekonomia rynkowa stawia na cele długookresowe koncentrując się na działaniach ex ante. Niemniej jednak nie oznacza to, że w obu podejściach istnieje zasadnicza rozbieżność długookresowa. Według Góry, cele społeczne stanowią istotny czynnik sprzyjający trwałemu wzrostowi gospodarczemu, z kolei wzrost gospodarczy sprzyja realizacji celów społecznych. W związku z tym trwały wzrost gospodarczy jest jednocześnie celem społecznym, a więc w długim okresie cele rynkowe i społeczne muszą być tożsame.

Rifkin formułę ekonomii społecznej traktuje jako proces służący pogłębianiu się spójności społecznej, ograniczenie marginalizacji społecznej oraz zapobieganiu wykluczenia pewnych grup społecznych z życia społeczno-gospodarczego poprzez rozwijanie w ludziach empatii. Jednak, czy empatia nie powinna być domeną instytucji pomocowych, stowarzyszeń, czy też towarzystw dobroczynnych oraz ludzi jako jednostek? Głównym wyznacznikiem ekonomii musi pozostać dbałość o rozwój ekonomiczny firmy, jednak musi on być połączony z rozwojem społecznym. Jedynie współgranie tych dwóch elementów będzie sprzyjać osiągnięciu korzyści przez obie strony. Walka o wynik ekonomiczny bez kształtowania poczucia odpowiedzialności społecznej prowadzi do osiągania zysków krótkoterminowych, dlatego mądrzy menedżerowie chcący podnieść efektywność firmy będą dążyć do poprawy kultury organizacyjnej własnego przedsiębiorstwa.

Warto zauważyć, że wiele elementów ekonomii społecznej upodabnia ją do klasycznie rozumianej ekonomii. Jednocześnie trudno stwierdzić, czy jest ona elementem gospodarki, czy tylko formą ekonomii rynkowej. Bez względu na jej umiejscowienie w hierarchii nauk, jej wpływ na wzrost gospodarczy jest podobny jak ekonomii rynkowej. Przedsiębiorstwa nastawione nie tylko na zysk mogą osiągnąć przewagę konkurencyjną, a w efekcie sprzyjać wzrostowi gospodarczemu wówczas, gdy będą potrafiły wykorzystać swój prospołeczny charakter.

Należy pamiętać, że ekonomia musi działać nie tylko dla zysku, ale z zyskiem, rozumianym subiektywnie przez przedsiębiorstwo, oraz na zasadzie solidarności i wzajemności przy wykorzystaniu narzędzi ekonomicznych. Wówczas nie będzie istniała konieczność redefiniowania tego pojęcia i tworzenia dodatkowych dookreśleń. Konieczne jest wobec tego wzięcie pod uwagę osób defaworyzowanych przez społeczeństwo, a więc wykluczonych, bezrobotnych, o niskich kwalifikacjach, czy też niepełnosprawnych i włączenie ich do głównego nurtu działań, co będzie sprzyjać poprawie ich sytuacji materialnej. Tak rozumiana ekonomia traktuje cele społeczne na równi z celami gospodarczymi. Prowadząc rozważania, jak wiele w ekonomii ma być stosowanej zasady solidarności społecznej należy pamiętać stare chińskie przysłowie mówiące, że „lepiej nauczyć kogoś łowić ryby, niż mu rybę podarować”.

(artykuł w części został opublikowany w Pracy Socjalnej nr 4, 2009 rok, Rozważania nad ekonomią społeczną)

Na podstawie literatury:

P.F. Drucker, Społeczeństwo prokapitalistyczne, PWN, Warszawa, 1999.

M. Friedman, The social responsibility of bussiness is to increase its profits, New York Times Magazine, 1970, September, 13.

M. Góra, Niedostatki koncepcji zwanej „Europejskim Modelem Społecznym, Problemy polityki społecznej, nr 8, 2005.

J. Hausner, Czy finansowanie ze środków publicznych psuje przedsiębiorczość społeczną?, Ekonomia społeczna, 2008, nr 1.

J. Hausner, Zarządzanie publiczne, Scholar, Warszawa, 2008.

K. Herbst, Kondycja ekonomii społecznej w Polsce w 2006 roku, 2006, Klon-Jawor, Warszawa.

H. Izdebski, Czym jest ekonomia społeczna?, Ekonomia Społeczna, nr 1, 2007.

S. Kalinowski, Ekonomia społeczna?, Dylematy współczesnej polityki społecznej, Z warsztatu badań Katedry Nauk Społecznych, numer IX, Poznań, 2007.

S. Kelly, Ekonomia społeczna i przedsiębiorczość społeczna w Unii Europejskiej, [w:] Kapitał społeczny. Ekonomia społeczna, red. T. Kaźmierczak, M. Rymsza,, Instytut Spraw Publicznych, Warszawa, 2007.

W. Kwaśnicki, Ekonomia (gospodarka) społeczna, www.prawo.uni.wroc.pl/~kwasnicki.

A. Madej, Efektywność i sprawiedliwość w ekonomii solidarności, Ekonomia Społeczna, 2008, nr 1.

W.A. Ninacs, A Revier of the Theory and Practice of Social Economy, SRDC Working Paper Series 02, 2002.

D. Pieńkowska, Ekonomia społeczna – podstawowe informacje, 2004, www.ngo.pl.

J. Rifkin, Europejskie marzenie, Nadir, Warszawa, 2005.

T. Sadowski, Ekonomia społeczna w Polsce – nowe perspektywy w przeciwdziałaniu wykluczeniu społecznemu, Rynek Pracy, 2005, nr 3(147).

B. Szopa, Ekonomia społeczna z perspektywy ekonomii tradycyjnej, Ekonomia Społeczna, 2007, nr 1.

J. Winiecki, Ekonomia jest zawsze społeczna, Liberte, 2008, nr 2, www.liberte.pl.

Rosyjska ruletka – jak sprawiedliwie podzielić ciężar obrony kraju w demokracji liberalnej :)

Granice zamknięte na opcję wyjazdu dla mężczyzn do lat pięćdziesięciu; słabo albo w ogóle niewyszkoleni poborowi szturmujący okupowane przez Rosjan miasto w sprzęcie z lat sześćdziesiątych; gospodarka okrojona o połowę i miliony uchodźców. To dzisiejsza Ukraina. Jeśli nie będziemy przeciwdziałać, a jeszcze kilka rzeczy pójdzie nie tak, to także Polska w ciągu następnej dekady. Ile warto poświęcić, by prawdopodobieństwo tego scenariusza zmniejszyć z dziesięciu procent do kilku promili? Jak podzielić się poświęceniami, a czego poświęcić nie możemy? Te pytania muszą sobie dziś zadać wszyscy obywatele Polski, ale przede wszystkim zwolennicy i zwolenniczki opcji liberalnej.

Reakcja Polski, Polek i Polaków na wojnę była wzorowa w pierwszych, najtrudniejszych momentach. Spontaniczny zryw wyszedł nam dobrze; długoterminowe działania, systematyczne reformy, budowa instytucji – tu idzie nam gorzej. Ciężar wojny i odstraszania chętnie przerzucilibyśmy na kilku bohaterów, których najlepiej podziwia się z daleka, niezbyt uważnie przyglądając się cenie, jaką płacą. Zwykli obywatele, a w dużym stopniu także opiniotwórcze elity nie rozumieją niuansów wojskowości, prawa czy polityki międzynarodowej, co czyni ich podatnymi na wrogą manipulację.

To musi się zmienić, jeśli chcemy (od)tworzyć środowisko bezpieczeństwa, w którym Rosja nigdy nie odważy się na nas napaść, a jeśli to zrobi, zostanie szybko i brutalnie pokonana. Dotychczas NATO dawało nam, wbrew opiniom dyletantów, gwarancję takiego scenariusza. Obecna degrengolada Partii Republikańskiej i amerykańskiego życia politycznego sprawia, że musimy się poważnie liczyć z brakiem zaangażowania USA. Kazus tego kraju, którego Rosja nigdy nie byłaby w stanie pokonać na polu bitwy, ale który zdaje się obecnie skutecznie pokonywać na arenie jego polityki wewnętrznej, powinien być dla nas punktem wyjścia. Musimy zadbać, aby Rosja była niezdolna pokonać nas militarnie; ale musimy też zadbać o to, by nie mogła nas pokonać w naszych własnych głowach. Na tym drugim polu wróg wydaje się posiadać znacznie większe zdolności, co pokazuje wspomniany już wcześniej mentalny nelson, który zdołał założyć USA, a wcześniej dużej części zachodnich elit i polskiej skrajnej prawicy.

Odporność na wrogą manipulację ze strony wrogich reżimów autorytarnych nie jest zresztą jedynym powodem, dla którego musimy się jako społeczeństwo nauczyć rzetelnego i krytycznego myślenia o kwestiach wojny i pokoju, wojskowości i dyplomacji. Rzeczy te nie są już abstrakcjami; przestały nimi być, podobnie jak epidemiologia podczas pandemii czy klimatologia w erze globalnego ocieplenia. Społeczna ignorancja  w tamtych sprawach kosztowała nas niebywale wiele, łącznie z zżyciem tysięcy ludzi i dziesiątkami miliardów złotych; w wypadku tematyki bezpieczeństwa cena może być jeszcze wyższa.

To jednak nie koniec niebezpieczeństw, związanych ze złą oceną zagrożeń i potencjalnych odpowiedzi. Nie chcemy pozostać na nie nieprzygotowani; nie chcemy też jednak bezrefleksyjnie poświęcać innych wartości w imię bezpieczeństwa narodowego tam, gdzie nie jest to konieczne. W kwestiach takich jak obowiązkowa służba wojskowa czy kontrowersyjne technologie bojowe nie można po prostu przekładać wajchy w drugą skrajność; trzeba zastanowić się, gdzie wartości takie jak swoboda i bezpieczeństwo albo humanitaryzm i skuteczność naprawdę wchodzą w tragiczny konflikt, a gdzie można je pogodzić bez ofiar.

Tego zagadnienia nie sposób wyczerpać w jednym tekście, ale można pokazać podstawy. W kolejnych sekcjach tego artykuły poruszę konieczność wykształcenia minimalnie etycznej postawy wobec państwa i współobywateli, opartych o uznanie podstawowych faktów i wartości, co do których jako obywatele liberalnej demokracji zagrożonej autorytarną agresją musimy się zgodzić. Stoją one w kontraście do  szeregu nieetycznych postaw a niestety powszechnych postaw, które musimy porzucić i uczynić społecznie nieakceptowalnymi. Wychodząc od tych podstaw, przejdę do trudnej kwestii podziału obowiązków i poświeceń związanych z obronnością w społeczeństwie, przyglądając się m.in. możliwym rozwiązaniom technologicznym czy budzącej zrozumiałe emocje instytucji poboru.

Nie przegrać we własnej głowie

Polska stoi przed zadaniem podwojenia realnej liczebności sił zbrojnych przy jednoczesnym podniesieniu ich jakości w wyszkoleniu i sprzęcie; budowy dla tych sił zbrojnych zaplecza rezerw ludzkich i sprzętowych; odbudowy obrony cywilnej i przebudowy/odbudowy służb specjalnych; wreszcie racjonalnego i efektywnego zarządzania tym wszystkim przez administrację rządową. Wszystko to musimy robić szybko, jednocześnie pomagając Ukrainie i łatając luki po zdolnościach sojuszniczych, których w wypadku wygranej Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach może zabraknąć. To trudny, kosztowny proces, którego najtrudniejszym elementem jest pozyskanie nie drogiego sprzętu, ale rzeszy wyspecjalizowanych osób zdolnych go obsługiwać i wspierać. Tu nie wystarczy podpis ministra, ustawa parlamentu czy nawet determinacja podatnika. Potrzebny jest wysiłek setek tysięcy ochotników, wspieranych przez całe społeczeństwo. Aby to z kolei było możliwe, musimy jako społeczeństwo rozumieć, w imię czego podejmujemy taki wysiłek – i odrzucić wiele z nieetycznych postaw i narracji, suflowanych nam przez wrogów naszej wolności.

Także ze względu na relatywną świeżość ciężkich historycznych doświadczeń, Polki i Polacy zachowali zdrowy dystans wobec skrajnych postaw pacyfistycznych i antyzachodnich, toczących w UE czy USA nazbyt wiele środowisk. Nie trzeba było im w początkach wojny tłumaczyć moralnej różnicy miedzy ofiarą a katem, agresorem i obrońcą. Niewiele osób dało się też wpędzić w antyzachodnie obsesje rosyjskiej propagandy, choćby dlatego, że były to też w dużej części obsesje antypolskie. Polska lewica, w przeciwieństwie do wielu zachodnich formacji lewicowych, zachowała kontakt z rzeczywistością i własnymi ideałami; na tego rodzaju idee nie znaleźli się więc chętni.

Podatniejsi okazaliśmy się niestety na inny zestaw myślowych wirusów, wycelowanych w drugą stronę sceny politycznej. Z haniebnym wyjątkiem Konfederacji, polska prawica stłumiła swoje nacjonalistyczne instynkty i tendencję do rozdmuchiwania spraw trzeciorzędnych; niestety, trwało to tylko kilka miesięcy. Później wrócił temat Wołynia, a drobne dysputy handlowe i interesy kilku wąskich grup doprowadziły do zapaści w relacjach polsko-ukraińskich i samozwańczej blokady granicy przez podmioty o, delikatnie rzecz ujmując, jaskrawie antyukraińskim zabarwieniu i niejasnych powiązaniach. Sentyment antyukraiński i antyuchodźczy nie chwycił w polskim społeczeństwie, nie sposób jednak udawać, że nie urósł w siłę.

Krótkowzroczny egocentryzm i amoralizm promowanych w polityce międzynarodowej (zresztą w stosunkach wewnętrznych również) przez Konfederację ma swoją uczesaną i uładzoną wersję w teoriach „realizmu” w stosunkach międzynarodowych. W Polsce głoszone są one głównie przez amatorów w zakresie dyplomacji i wojskowości, takich jak środowisko Jacka Bartosiaka. Polityka międzynarodowa jest amoralna z samej swojej  natury; silni biorą co mogą, słabi cierpią co muszą; zasady moralne są dla frajerów, a ich przestrzeganie prowadzi do porażki; sojusze można zmieniać co kilka lat, i zawierać je niezależnie od charakteru oferującego je mocarstwa. Tak można streścić idee, zaczerpnięte w zwulgaryzowanej wersji od zachodnich myślicieli w rodzaju Kissingera i Mearsheimera, otwarcie i nieodmiennie zresztą promujących „dogadanie się” z Rosją. Idee te mogły od biedy pasować do polityki europejskiej czasów Świętego Przymierza (i choćby dlatego powinny wydawać się Polakom czy Ukraińcom podejrzane). Dziś oparte są nie tylko na założeniu, że los mniejszych narodów takich jak nasze się nie liczy, ale także na odklejonym od rzeczywistości założeniu, że dla Rosji czy Chin nie liczy się ideologia (sic!). W konsekwencji dla nas również jakieś tam prawa człowieka lub wolności nie powinny mieć znaczenia. Powinniśmy, wzorem orbanowskich Węgier, jak najszybciej wymienić je na garść szklanych paciorków.

 Te idee niestety rezonują wśród konserwatywnej części naszego społeczeństwa, znajdując spory odzew wśród szybko radykalizujących się w prawą stronę młodych mężczyzn, czyli grupy, której chcąc nie chcąc będziemy musieli powierzyć obronę kraju. Swoim zwolennikom wydają się cwane i dają iluzję przenikliwości; dają też łatwą wymówkę, by nie zrobić niczego w kontekście wzbierającego zagrożenia. Oparte są na karykaturalnym obrazie stosunków międzynarodowych i na zupełnemu niezrozumieniu stawki polityki międzynarodowej w naszym regionie. Jest to możliwe, ponieważ przeciętny absolwent polskiej szkoły czy nawet uczelni nie ma żadnego spójnego obrazu stosunków międzynarodowych czy nawet międzyludzkich; nie liznął ani socjologii, ani teorii gier; a o prawach człowieka, wolnościach obywatelskich czy suwerenności państwowej nie uczył się nigdy w systematyczny sposób, pozwalający mu zrozumieć, dlaczego są to kluczowe wartości i jak układają się w jedną całość. W konsekwencji ma tendencję, by postrzegać etykę i prawo jako zjawiska całkowicie odrębne od efektywności i sukcesu społecznego, ekonomicznego i politycznego, a nie jako jego konieczne i niezbywalne katalizatory. Stąd także łatwo łyka mit efektywnego i sprawnego autorytaryzmu.

Ten naiwny amoralizm ma też inną, mniej agresywną, ale nie mniej szkodliwą formę w postaci wyalienowanego społecznie tumiwisizmu. „Kiedy się zacznie, spieprzam z Polski, nie będę ginąć za państwo, które nic mi nie daje” – przeczytać można w stekach twitterowych komentarzy, z których niestety tylko część powstaje w farmach trolli pod Petersburgiem. Część tumiwisistów jest świadomie cyniczna – rozumieją, że ich postawa pasożytuje na poświęceniu innych, obrońców tego czy następnego kraju, do którego łaskawie zechcą wyemigrować.  Część jednak naprawdę zdaje się nie rozumieć, ile zawdzięcza tej ogromnej większości swoich rodaków, którzy nie mogliby i/lub nie chcieli ot tak przenieść się gdzieś na Zachód, a których bezpieczeństwo i podstawowe prawa i potrzeby wygodnicki tumiwisizm ma w nosie.

Gdyby zsumować wyznawców naiwnego pacyfizmu, naiwnego tumiwisizmu i naiwnego amoralizmu, stanowić będą oni znaczną część, jeśli nie większość obywateli poniżej trzydziestego piątego roku życia. Jako etyk nie waham się powiedzieć, że ignorancją i brak refleksji tych osób są jak najbardziej zawinione. W erze powszechnego dostępu do informacji i ogromnego postępu moralnego i społecznego nie sięgnąć po ich owoce jest moralną przewiną. Postawy te nie pojawiły się jednak w próżni. Wyrosły w środowisku edukacyjnym społecznym i medialnym w którym nie tylko temat bezpieczeństwa narodowego, ale także powinności jednostki wobec państwa i współobywateli nie był przedmiotem refleksji i nauczania. Lewica, prawica i liberalne centrum – każde ma swojego ohydnego bachora w trójce pacyfizm-amoralizm-tumiwisizm. Każdy z tych bachorów ma też, niczym w arystotelejskiej analizie cnót i przywar, swojego lepszego bliźniaka. Potrzebujemy ograniczenia państwa i jego aparatu przez lewicowe i liberalne wrażliwości; potrzebujemy bliskiego republikańskiej prawicy myślenia w kategoriach interesu narodowego, aby te wrażliwości wyważyć i zakotwiczyć w realiach naszego wciąż okrutnego świata. 

Tych toksycznych postaw i narracji nie wystarczy po prostu sfalsyfikować, ośmieszyć i odrzucić. Polska potrzebuje opowieści o sobie, na którą wszyscy się zgadzamy; właśnie dlatego ta opowieść musi trzymać się faktów i być oparta na wartościach, pod którymi wszyscy możemy się podpisać. Te wartości to prawa i wolności obywatelskie, socjalne i pracownicze (tak, te ostatnie też), te fakty to ogromny awans cywilizacyjny i skok w jakości życia, którego doświadczyliśmy przez ostatnie trzydzieści pięć lat. Polska jest dziś, mimo wszystkich bolączek, niedociągnięć i wstrząsów dobrym miejscem do życia; jest miejscem bezpiecznym i pełnym swobody; jest krajem na trajektorii wznoszącej. Warto, by nasze szkoły, media i organizacje pozarządowe potrafiły zakomunikować ten prosty przekaz nie zamiast ani wbrew, ale obok innych treści, jako część swojej misji; warto byśmy jako obywatele potrafili wytłumaczyć swoim dzieciom czy znajomym z innych krajów, dlaczego przekaz ten jest prawdziwy. Zamiast opowiadać uczniom szkół wszelakich historię starożytnej Grecji w przesłodzonej i pełnej błędów wersji, a historię najnowszą realizować (albo i nie) na chybcika w końcu czerwca, zacznijmy do tej historii; zamiast czytać poetów walczących o wolność w 1830, zajmijmy się tekstami osób, walczących o wolność w 2030. Wprowadźmy do szkół prawo, także międzynarodowe – skandalem jest, ze absolwent liceum czy nawet uczelni nie wie nawet, co zawiera kodeks karny. Zacznijmy uzasadniać, ale i racjonalnie krytykować nasze instytucje i prawa na filozofii i etyce – tu przydałby się, szczególnie w liceach, osobny przedmiot dedykowany zdolności zdobywania i krytycznej analizy informacji. Zadbajmy też o to, żeby młody wyborca miał choćby minimalną wiedzę o stosunkach międzynarodowych i wojskowości – żeby rozumiał, co to jest traktat, czym jest odstraszanie nuklearne, czym obrona cywilna, a czym obrona przeciwlotnicza.

Jeśli myślicie Państwo, że przesadzam, uderzając w wysokie republikańskie C edukacji obywatelskiej, to powróćmy na chwile do realiów (od)budowy systemu bezpieczeństwa w naszym regionie. Do podatników, ochotników i, być może, poborowych, którzy będą musieli wiele poświęcić – a być może nawet w niektórych wypadkach poświęcić wszystko. Nie mamy bowiem prawa żądać tych poświęceń od ludzi, którzy nie widzą w nich sensu; tym bardziej nie mamy też prawa żądać tych poświeceń dla społeczeństwa, które samo nie widzi w nich sensu.

Nie chcesz służyć? Doceń

Jak już powiedzieliśmy, nasze siły zbrojne niewątpliwie potrzebują wzmocnienia tak ilościowego, jak jakościowego, tak w sprzęcie, jak w ludziach. O jakość i ilość sprzętu zaczęliśmy dbać, choć część decyzji zakupowych poprzedniej ekipy pozostawia wiele do życzenia (niesławne fafiki), a na dostawy uzupełniające naszą siłę będziemy w nerwach czekali kilka lat. Obsługa coraz to lepszego sprzętu to praca dla specjalistów, i tu braki kadrowe okazują się szczególnie fatalnie. Nie uzupełni się też ich ani przez postępująca automatyzację, ani przez pobór lub dobrowolną służbę zasadniczą (choć o tych rozwiązaniach też warto rozmawiać), bo tutaj szkolenie trwa kilka lat, i musi dać efekt w postaci pozostania żołnierza na pozycji, na która był przygotowywany. Jak zachęcić ochotników do kariery wojskowej w obliczu ogromnego kryzysu rekrutacji i pogarszającej się sytuacji demograficznej?

Sposobów jest kilka – niektóre łatwe, inne wymagające od obywateli/podatników wyrzeczeń, daleko wszakże mniejszych, niż sama służba zawodowa. Warto zracjonalizować system wojskowych awansów i przeniesień między jednostkami, tak aby ścieżka kariery była lepiej przewidywalna, bardziej rozwojowa i nie wiązała się z niekoniecznymi wyrzeczeniami ze strony żołnierzy i ich rodzin. Wieloaspektowe wsparcie dla rodzin to zresztą kolejny potencjalny sposób na poprawę atrakcyjności kariery w wojsku. Reformy sprzętowe, zmniejszające ryzyko, zwiększające komfort i prestiż pracy żołnierza również są krokiem w tym kierunku. Tu pochwalić należy fakt, ze obecne kierownictwo MON wydaje się skupiać nie tylko na wielkich maszynach, ale na wyposażeniu osobistym naszych żołnierzy, w którym to aspekcie jesteśmy mocno do tyłu nie tylko za USA czy Wielką Brytanią, ale choćby za Czechami. Nic dziwnego, że trudno namówić potencjalnych rekrutów do służby w hełmach czy wozach pamiętających głęboką komunę – czy Państwo poszlibyście pracować do biura, w którym pisze się na maszynie, a w podróże służbowe jeździ maluchem? Analogiczne porządki to niestety ciągle realia w wielu jednostkach naszej armii.

Niezależnie od zakupów nowego sprzętu, służba polskiego żołnierza jest obecnie w oczywisty sposób obarczona wyższym ryzykiem niż jeszcze kilka lat temu. Płace zwyczajnie muszą zacząć to odzwierciedlać. Tanie państwo jest jak tani dentysta, i dotyczy to także wojska. Dopóki wzięty informatyk czy prawnik zarabiać będzie z wygodnego fotela nie tylko więcej, ale wielokrotnie więcej niż wojskowy specjalista czy oficer, dopóty w wojsku będą braki; dopóki szeregowy będzie zarabiał gorzej niż kierowca tira, będzie tak samo. Poświęcenie wojskowych jest w chwili obecnej warunkiem sine qua non istnienia naszego kraju i naszej gospodarki, i ich płace zwyczajnie powinny ten fakt odzwierciedlać. Każdy obywatel Polski musi sobie zadać pytanie – czy chciałbym być żołnierzem, czy jednak wolał zapłacić za przywilej przerzucenia tego ciężaru na czyjeś barki? Nie chcesz służyć, podatniku – płać. Alternatywą jest pobór.

(Warto nadmienić, że w tej sytuacji nie stoimy obecnie jedynie wobec żołnierzy polskich czy sojuszniczych, ale przede wszystkim wobec żołnierzy ukraińskich i polskich ochotników, walczących obecnie w Ukrainie za wolność waszą i naszą. Jako polscy podatnicy i wyborcy wszyscy wspieramy oczywiście Ukrainę w sposób zdecydowany; natomiast dodatkowe wsparcie indywidualne dla polskich i ukraińskich ochotników także jest, przynajmniej moim skromnym zdaniem, czymś co zwyczajnie jesteśmy im dłużni. Dlatego chciałbym polecić Państwa uwadze polskich medyków frontowych z fundacji „W Międzyczasie”, których jako polską organizację możemy wesprzeć nie tylko darowizną, ale także przekazując półtora procent naszego podatku).

Motywacje do ochotniczej służby wojskowej nie mogą jednak, tu zgoda, kończyć się na motywacjach finansowych, a budżet państwa nie jest z gumy. Pierwszeństwo w kolejkach do urzędów, bezpłatne przejazdy komunikacją, udogodnienia dla rodzin – istnieje szereg sposobów na to, by dać naszym obrońcom poczuć, że w naszym kraju się liczą, że doceniamy ich poświęcenie. To zresztą nie powinno dziać się w izolacji, ale jako element kampanii zwiększania szacunku dla wszystkich zawodów związanych z budową naszego państwa – lekarzy, pielęgniarek, nauczycieli, a także urzędników (warto odczarować to słowo). Jeśli chcemy i musimy budować wspólnotę, a nie tylko zbiorowisko ludzi, którym to wszystko wisi, to bycie spoiwem tej wspólnoty musi oznaczać społeczny szacunek. Tutaj także ogromna rola edukatorów czy ludzi mediów. Polki i Polacy powinni dowiadywać się w szkole, ile zawdzięczają swojemu państwu, czyli tworzącym je ludziom – nie w ramach propagandy sukcesu, a w ramach korekty przechyłu, który obecnie mamy w publicznej świadomości.

Pobór (nie)unikniony?

Ze wszystkich mechanizmów prowadzących do wzmocnienia sił zbrojnych i sprawiedliwszego rozłożenia ciężaru obronności na wszystkich obywateli najwięcej kontrowersji i instynktownego oporu budzi oczywiście kwestia służby wojskowej, zwłaszcza w sytuacji, kiedy służba ta miałaby okazać się obowiązkowa. Tutaj musimy uczciwie postawić sprawę. Nie ma co udawać, że przymusowy pobór do wojska nie wiąże się z wielkim ciężarem dla dotkniętych nim osób; nie ma też co uważać, że jeśli nie uczynimy służby w wojsku bardziej atrakcyjną dla ochotników, to bez poboru w jakiejś formie się obędzie. 

Warto jednak pamiętać, że służba w siłach zbrojnych, a szerzej także w systemie obrony narodowej może mieć różną postać. Nie musi też, a nawet nie powinna mieć charakteru kojarzonego, słusznie czy nie, obowiązkową służbą wojskową lat dziewięćdziesiątych. Mamy tutaj naprawdę sporo miejsca na zmianę postawy państwa i armii wobec odbywających służbę zasadniczą, tak aby okres ich służby uczynić maksymalnie efektywnym, znacznie mniej uciążliwym, i przede wszystkim szanującym godność i wrażliwość człowieka słusznie nawykłego do wolności i swobód. Tak, jest to jak najbardziej do pogodzenia z dyscypliną i efektywnością wojskową, jak pokazuje przykład wielu armii, od szwajcarskiej i izraelskiej po siły państw skandynawskich.

Korpus żołnierzy zawodowych, wzmocniony liczebnie i jakościowo dzięki politykom opisanym w poprzedniej sekcji, ciągle potrzebować będzie wzmocnienia na czas W rezerwistami po kilkunastomiesięcznym przeszkoleniu. Luke tę może, i powinna, wypełnić odpowiednio doinwestowana dobrowolna zasadnicza służba wojskowa – na pewno powinniśmy spróbować pójść w tę stronę (co zresztą już robimy), zanim pomyślimy o poborze właściwym. Niezależnie jednak, czy charakter służby zasadniczej będzie dobrowolny czy nie, warto spróbować uatrakcyjnić ją, zaczynając od eliminacji największych z punktu widzenia potencjalnego szkolonego wad.

Jesteśmy zurbanizowanym, relatywnie dobrze skomunikowanym krajem. Weekendy a nawet codzienne noclegi w domu powinny stać się normą – te drugie częściowo ściągając z armii obowiązek rozbudowy infrastruktury. Tak, rekruci muszą poznać doświadczenie spędzenia nocy w namiocie czy w ziemiance, czy nieprzerwanych, wielodniowych operacji – ale tak nie będzie wyglądał ich każdy tydzień. Rano wskakuję w kolej podmiejską, dojeżdżam na poligon, spędzam tam 8 czy 10 godzin, wracam do domu. Okres służby nie jest dla mnie okresem trwałej izolacji od rodziny i przyjaciół, a ja cięgle czuję się człowiekiem wolnym i własnym. Co ważniejsze, nie muszę przez 24 godziny na dobę przebywać w otoczeniu dotychczas obcych mi ludzi, a praktyki kojarzone z falą mają znacznie mniejszą szansę wystąpienia. Siły zbrojne rozumieją też, ze muszą dobrze organizować i szanować mój czas.

Idźmy dalej. Brody, tatuaże, długie włosy czy kolczyki nie przeszkadzały wojownikom różnych epok, nie przeszkadzają też obecnie obrońcom Ukrainy. Służba nie musi wiązać się z dramatyczną zmianą i deindywidualizacją wyglądu. Instruktorzy mają prawo wymagać zacięcia i poświęceń o szkolonych, ale oni również mają prawo być traktowany z minimalnym, należnym ochotniczemu obrońcy ojczyzny szacunkiem.

Kolejnym elementem może być prawo wyboru specjalizacji, oczywiście dopóki w ramach tej specjalizacji rzeczywiście istnieją wakaty. Potencjalny ochotnik dobrowolnej służby zasadniczej musi rozumieć, że niekoniecznie oznacza służbę w piechocie, choć oczywiści minimalne przeszkolenie żołnierz przejść musi. Logistycy, mechanicy, medycy czy piloci dronów są potrzebni, a w wojsku mogą zdobyć umiejętności przydatne także w życiu cywilnym. Przykład Ukrainy pokazuje, że możliwość wyboru specjalizacji w wypadku ochotniczego zgłoszenia jest w stanie motywować do takich zgłoszeń.

Osoby, które uważają, że efektywny żołnierz musi koniecznie być ogolony, złamany i wyzuty z godności podczas szkolenia podstawowego rodem z Na Zachodzie bez zmian, zapraszam do zauważenia, że obecna wojna nie polega na rzucaniu fal piechoty na okopy przeciwnika. Jeśli komuś nie podoba się ochotnik-obywatel, zachowujący indywidualność, prawa i swobody w trakcie szkolenia, warto zauważyć, że alternatywą dla takiego rekruta nie są tysiące wygolonych osiemnastoletnich poborowych, grzecznie podążających do koszar, ale pogłębiający się kryzys rekrutacyjny lub ogromne kontrowersje społeczne i potencjalne naruszenie pro-obronnego konsensusu społecznego. Ten konsensus jesteśmy w stanie budować, eliminując z służby wojskowej, szczególnie tej dotyczącej rezerwistów, elementy dla samego szkolenia niekonieczne a dla potencjalnych rekrutów najbardziej uciążliwe. 

Musimy stworzyć system budowy i podtrzymania rezerw, który będzie dla ludzi w młodym i średnim wieku nie synonimem pozbawienia wolności na dwa lata, ale atrakcyjnym doświadczeniem które da się z korzyścią wkomponować w obecne życie rodzinne, towarzyskie i zawodowe. Niech dobrowolna zasadnicza służba wojskowa będzie dobrym sposobem na gap year między liceum i studiami albo między licencjatem a magisterką, na budowę dodatkowych kompetencji i oszczędności, na zdobycie szacunku i dodatkowych opcji w społeczeństwie. Służba w siłach zbrojnych zawsze wiąże się z wyrzeczeniami, ale właśnie dlatego powinniśmy te wyrzeczenia ograniczać do koniecznego minimum.

Co jeśli wszystkie te zachęty i zmiany nie zaowocują wystarczającą liczbą chętnych do służby zawodowej i dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej? Zakładać, że tak będzie, nie możemy. Obowiązkowa służba zasadnicza jest faktem życia w wielu krajach, w tym w rosnącej liczbie krajów Unii Europejskiej. Możliwe, że faktem życia będzie musiała stać się i u nas. Co wtedy? Poza maksymalnym zmniejszeniem jej uciążliwości dla poborowych i ich bliskich, będziemy musieli wtedy zadbać o kluczową rzecz: pobór musi być fair. Nie może być udziałem jedynie biednych, albo jedynie nie-studentów, nie powinien też ograniczyć się do osób, które akurat skończą osiemnaście lat w momencie jego wprowadzenia. Nie powinien też, choć będzie to kontrowersyjne, ograniczać się wyłącznie do mężczyzn (oczywiście w pewnych rozsądnych ramach). Jedynym wyjątkiem powinny być osoby, które albo już teraz, albo potencjalnie wypełniają kluczową, choć nie wojskową rolę w tworzeniu bezpieczeństwa państwa – funkcjonariusze służb mundurowych, dyplomaci czy przedstawiciele zawodów medycznych. Jest to bardzo ważne z dwóch powodów.

Pierwszy z nich to fundamentalne poszanowanie dla równości obywateli wobec prawa. Jeśli obowiązkowa służba wojskowa w kształcie, w którym ją stworzymy, nie będzie bardzo znaczącą uciążliwością, nie będzie też powodów, by jakieś grupy społeczne domagały się zwolnienia kosztem innych. Jeśli ciągle będzie się wiązała z wymiernymi poświeceniami, a potem ryzykiem śmierci czy kalectwa podczas wojny, jak powinniśmy założyć, to takie zwolnienia byłyby tym bardziej niesprawiedliwe. Dzieci bogatych rodziców nie są mniej ważne ani kochane od dzieci biednych; studenci nie są mniej wartościowi od nie-studentów, i w obecnych czasach powszechnego dostępu do edukacji wyższej nie stanowią bynajmniej wąskiej grupy przyszłych elit, wartej ochrony przed zniszczeniami wojny. To samo dotyczy osób z roczników 1991-2000; jeśli kiedykolwiek zostanie wprowadzony powszechny pobór do wojska, osoby te – do których zalicza się piszący te słowa – nie powinny być zwolnione z samej racji swojego wieku. W ukraińskich okopach znajdziemy wielu żołnierzy w wieku nie tylko trzydziestu, ale i czterdziestu czy pięćdziesięciu lat; obecna wojna rzadko ma postać atletycznych zmagań, w których osoba po trzydziestce nie ma czego szukać. Większość żołnierzy nie służy zresztą na pierwszej linii, i ten fakt umożliwia częściowe objęcie poborem także kobiet. Panie z sukcesami służą w naszym wojsku od lat; żona marszałka Sejmu jest pilotem myśliwca. Powołanie do wojska nie musi oznaczać powołania do służby w piechocie czy w załogach wozów bojowych (choć za zgoda zainteresowanej oczywiście może) – istnieje multum pozycji na których poziom krzepy fizycznej nie ma znaczenia, a trend ten będzie tylko rósł w siłę.

Reasumując, nie wolno nam potraktować osób wyłonionych przez pobór nie fair; dać im odczuć, ze są dyskryminowane, skrzywdzone czy opuszczone przez resztę społeczeństwa. Losowość poboru, choć uzasadniona przede wszystkim tymi względami, ma także drugi, niezwykle pożądany skutek: wszyscy obywatele muszą liczyć się z tym, że albo oni, albo ktoś im bliski stanie się częścią sił zbrojnych. Od początku tego artykułu piszę o poświęceniu i wdzięczności za nie; o praktycznym zastosowaniu do problemów obrony narodowej zasady filozofa Johna Rawlsa, że każda wspólnota polityczna musi priorytetyzować interes tych, którzy najwięcej tracą na zaproponowanych rozwiązaniach. Powinniśmy dbać o interes ludzi, ryzykujących dla nas wszystko; ta niewygodna powinność zamienia się jednak w konieczną i instynktowna solidarność kiedy rozumiemy, ze możemy znaleźć się w ich szeregach. W tym sensie losowy pobór nawiązuje do innej idei Rawlsa, tworzenia rozwiązań społecznych zza zasłony niewiedzy; jeśli nie wiemy, kto z nas trafi do wojska, mamy doskonała motywację, by z góry zadbać o dobrostan tych, którzy zostaną wylosowani, bo jest to nasz interes własny.

Do ostatniego robota

Na tym etapie Czytelnicy i Czytelniczki tego tekstu dzielą się zapewne na dwie grupy: tą, która z rozmaitymi zastrzeżeniami, ale zgadza się z przedstawioną wizją i ta, która ma jej realizację ochotę mniej więcej tak samo, jak na chemioterapię. Ja prywatnie należę do obu, i z obu rezultatów jestem zadowolony – wojna ani przygotowania do niej nie powinny kojarzyć się nam z czymś przyjemnym i pozbawionym ceny. Rozumiejąc, że albo Rosję skutecznie odstraszymy, albo będziemy musieli z nią walczyć rękami swoimi czy naszych bliskich, w pobliżu własnych domów, znajdujemy właściwą optykę dla oceny kolejnego zestawu potencjalnych rozwiązań – sięgnięcia po rozwiązania robotyczne, także te związane z autonomiczną robotyką bojową.

Dylematy moralne związane z doborem uzbrojenia mają dwojaką postać. W dylemacie o prostszej postaci na szali leży z jednej strony bezpieczeństwo żołnierza, z drugiej – pieniądze podatnika. Mam nadzieję że po dotychczasowej lekturze nie wątpicie Państwo że, oczywiście w pewnych granicach, dylematy tego typu powinniśmy rozstrzygać na korzyść bezpieczeństwa. Udział w wojnie nigdy nie będzie czynnością bezpieczną, i żadna ilość funduszy tego nie zmieni; stawiamy też budżetom wojskowym pewne granice, tak, jak stawiamy je budżetowi ministerstw zdrowia czy edukacji. Możemy się jednak zgodzić, że warto wydać kilka milionów złotych, żeby szkoleni latami współobywatele nie spłonęli żywcem przy pierwszym trafieniu w swój wóz bojowy, ale dominowali w nim nad gorzej uzbrojonym przeciwnikiem (różnica ta jest oczywista po ukraińskich doświadczeniach w eksploatacji wozów o sowieckim i zachodnim rodowodzie).

Inny, trudniejszy rodzaj dylematu moralnego to ten, gdzie bezpieczeństwo żołnierza przeciwstawiane jest bezpieczeństwu osób cywilnych (biorąc pod uwagę specyfikę naszej sytuacji i planów obronnych, w znacznej większości scenariuszy byliby to obywatele Polski lub krajów sojuszniczych). Taka sytuacja ma miejsce na przykład przy użyciu amunicji kasetowej. Amunicję taką cechuje zwiększona skuteczność przeciw niektórym celom, jest też stosunkowo łatwo dostępna w warunkach obecnego kryzysu amunicyjnego. Zalety te okupuje wyższym niż w wypadku innych rodzajów broni poziomem zanieczyszczenia ostrzelanego terenu niewybuchami, trudnymi do usunięcia i powodującymi późniejsze straty wśród cywili próbujących powrócić do swoich domów.

Jak rozstrzygnąć tego typu dylemat? Tutaj istnieją dwie szkoły. Jedna z nich, oparta na uniwersalnie obowiązującym prawie międzynarodowym i ortodoksyjny rozumieniu etyki wojny każe rozstrzygać każdy przypadku użycia osobno, ważąc możliwe szkody i korzyści w konkretnej sytuacji. To podejście stosuje między innymi współczesna Ukraina. Tak, użycie amunicji kasetowej wiąże się każdorazowo ze szkodą dla lokalnej ludności cywilnej. Tę szkodę warto jednak porównać do szkody wynikłej z braku użycia takiej amunicji, to jest dostania się danego terenu pod okupację. Zależnie od przypadku szala może przechylić się na każda ze stron.

Druga, nowsza szkoła myślenia o tej klasie dylematów, reprezentowana głównie przez dyplomatów i aktywistów z krajów położonych z dala od aktywnych działań wojennych, opowiada się za powszechnym zakazem użycia amunicji kasetowej i jej analogów. Zdaniem przedstawicieli tego typu myślenia dowódcy wojskowi mają tendencję do orzekania na niekorzyść cywili, szczególnie tych będących obywatelami wrogiego państwa, a jakiekolwiek korzyści z użycia takiej broni w konkretnych przypadkach są niwelowane przez ogrom szkód, wynikających z ogólnej praktyki ich użycia. Produktem tych idei jest Konwencja z Oslo, zakazująca użycia amunicji kasetowej państwom-członkom. Polska, Ukraina, Finlandia, USA i, nie trzeba chyba dodawać, Rosja ani Białoruś członkami nie są.

Konwencja z Oslo reprezentuje szerszy trend do sceptycyzmu wobec kluczowych bądź potencjalnie kluczowych systemów uzbrojenia. Promujące ja organizacje domagają się także zakazu użycia jakichkolwiek środków wybuchowych na terenach miejskich, zakazu bojowego użycia dronów czy zakazu użycia inteligentnych, samonaprowadzających się na cele form amunicji, które powoli zaczynają pojawiać się na polach bitew. W żadnym przypadku argumenty etyczne zwolenników tych zakazów nie są bardziej przekonujące niż w przypadku amunicji kasetowej; można raczej powiedzieć, że każda nowa propozycja zakazu jest argumentowana tym słabiej, im bardziej kluczowego systemu uzbrojenia dotyczy. Proponenci tych zakazów, a są wśród nich państwa, w tym sojusznicy Polski, wydają sią zakładać, że zakazać efektywnej broni to zakazać wojen, zupełnie ignorując fakt, ze autorytarne mocarstwa w rodzaju Rosji czy Chin nie maja zamiaru stosować się do żadnych reguł moralnych czy prawnych, a co dopiero nowo postulowanych ograniczeń. W rezultacie zakazy te obowiązywałyby tylko chętnych, i byłyby w istocie zakazami skutecznej obrony, obowiązującymi tylko ofiarę napaści.

Ostrożność we wprowadzaniu nowych systemów uzbrojenia i dokładne ważenie skutków ich użycia jest obowiązkiem wszystkich walczących i nigdy nie powinniśmy z niej rezygnować, choćby dlatego, że przygotowujemy się do wojny obronnej na własnej i sojuszniczej ziemi. Nie zmienia to faktu, że opisane pseudo-humanitarne trendy powinniśmy przyjąć sceptycznie, jeśli nie od razu odrzucić. Rewolucja technologiczna w wojskowości, szczególnie zaś użycie dronów i ich inteligentnych, samonaprowadzających wersji stanowi szansę na zwiększenie bezpieczeństwa żołnierzy i ludności cywilnej jednocześnie; niespotykana wcześniej świadomość sytuacyjna i precyzja, którą dają, pozwalają jednocześnie razić wroga celnie i z daleka. Przy rozsądnym zastosowaniu eksploduje to, dosłownie i w przenośni, dylemat moralny z którym mieliśmy do czynienia np. w wypadku użycia artylerii na terenach zamieszkałych.

Nie powinniśmy oczywiście łudzić się, że od problemów i wyrzeczeń związanych z ekspansją i obsadą sił zbrojnych uratują nas roboty; robotyczne myśliwce i czołgi to ciągle pieśń przyszłości, a ludzie w siłach zbrojnych będą potrzebni zawsze, a już na pewno w przewidywalnej przeszłości. Warto jednak pamiętać, że każdy dron to jeden patrol mniej; każda robotyczne wieżyczka to jeden mniej ochotnik czy poborowy wystawiony na ogień przeciwnika, a przy okazji większa precyzja ognia i mniejsze emocje u strzelającego. Są kraje, których stać na traktowanie posiadania wojska jako czegoś w rodzaju wstydliwe nałogu, który warto powoli rzucać – co nie znaczy, że postawa ta jest mądra lub szlachetna. My i nasi sąsiedzi do takich krajów niestety się nie zaliczamy. Tam, gdzie technologia może pomóc w zmniejszaniu ciężaru i ryzyk spoczywających na żołnierzach bez przerzucania ich na barki ludności cywilnej, mamy nie tylko możliwość, ale i moralny obowiązek to zrobić.

Rosyjskiej agresja przeciw Ukrainie, a także realna groźba zawieszenia amerykańskiego członkostwa w NATO domagają się naszej reakcji na poziomie tak państwa, jak społeczeństwa. Skomplikowane zagadnienia wojskowości i polityki międzynarodowej nie mogą być już domeną małej grupki ekspertów, bo dotyczą naszych podstawowych praw i interesów. Dyskusje o nich to także, a może przed wszystkim, dyskusje etyczne, niemożliwe z kolei do przeprowadzenia bez solidnej podstawowej na temat realiów wojny i dyplomacji. Każdy obywatel powinien je rozumieć przynajmniej w zarysie, w czym powinny go wspomagać system edukacji powszechnej, media i organizacje pozarządowe. Budowa powszechnego konsensusu na temat podstawowych celów naszej polityki obronnej i zagranicznej, połączona z wykształceniem stosownej i trwałej determinacji do jego realizacji jest konieczna. Inaczej grozi nam porażka bez jednego wystrzału.

Jaką cenę warto zapłacić za bezpieczeństwo w tej nowej rzeczywistości? Pytanie to przypomina trochę pytanie o to, jak wiele rodzic powinien poświęcić swojemu dziecku – tyle ile potrzeba. Niezależnie od tego, czy wystarczy wystawienie dobrze wyposażonej, finansowanej, wspieranej i wysoce zrobotyzowanej armii zawodowej, czy też siły zawodowe będą musiały być wsparte pewną liczbą poborowych, musimy wreszcie zadbać o to, aby poświęcenia w imię dobra wspólnego spotykały się w naszym kraju z właściwą rekompensatą, zamiast z szeregiem niekoniecznych niedogodności czy upokorzeń. Jeśli tych zmian dokonamy, efektem będą nie tylko znacznie bardziej profesjonalne, ale też znacznie bardziej obywatelskie siły zbrojne, odzwierciedlające sobą wartości społeczeństwa, którym jesteśmy i chcemy być. Jeśli ich nie dokonamy, zagramy w rosyjską ruletkę o przyszłość swoją i naszych dzieci – i to jak najbardziej dosłownie. 

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję