Strategie rozwojowe: kwestia wyboru :)

Unia Europejska jest w stanie wojny. Ta wojna zaczęła się wiele dekad temu, prawie każdego dnia powstają nowe fronty, a nasze armie przegrywają większość bitew, które toczą się na lądzie, w powietrzu i w głębokich wodach. Nasi wrogowie zmobilizowali niezwykłe siły, przekraczające liczbowo siły Unii Europejskiej, setki tysięcy nowych, dobrze wytrenowanych rekrutów każdego roku dołączają do naszych wrogów, podczas gdy możliwości Unii, by przetrwać i rozpocząć zwycięską akcję wydają się bardziej znikome niż kiedykolwiek. Nasi wrogowie mają dobrze rozplanowaną taktykę, aby uczynić swoje kraje dobrze prosperującymi, i aby pozbawić nasze dzieci i wnuki pomyślnej przyszłości. Nasi wrogowie realizują swoją strategię z wielką determinacją, kiedy my ciągle skupiamy się na taktyce, wygrywaniu bitwy tu czy tam, bez żadnej strategii przewodniej.

Na Unię padła plaga strachu i imposybilizmu, przewodnictwo Unii nie jest wystarczające, jest zbyt słabe albo w ogóle nie istnieje, morale wojska Unii nigdy nie były gorsze.

Nie ma już pieniędzy ani czasu do stracenia, żaden mężczyzna ani żadna kobieta nie mogą pozostać bezczynni, wszyscy musimy zjednoczyć się, aby odeprzeć największą groźbę, z jaką od wielu dekad musi mierzyć się Europa. To kluczowy moment w historii Europy, kiedy podziały narodowe powinny być usunięte, lokalne obrady zaprzestane, kiedy my, obywatele Unii dumni z naszej wielkiej historii i kultury, powinniśmy wstać i oświadczyć: dosyć.

W przeszłości wojny toczyły armie lub floty wojenne. Wielką wojnę XXI wieku toczą naukowcy, badacze, inżynierowie oraz firmy, które przemieniają idee w produkty sprzedawane miliardom konsumentów. Kiedyś zwycięskie armie dysponowały lepszą bronią, większą liczbą żołnierzy, mądrzejszymi dowódcami. W XXI wieku bitwy toczą zespoły naukowców, a zwycięstwo bardziej zależy od kreatywnego umysłu, lepszych pomysłów, laboratoriów, większej zdolności, by komercjalizować innowację, wprowadzać na rynek produkty i usługi. Narody, które nie rozwiną takich umiejętności zginą, narody, które zbudują armię wyposażoną w nowoczesną wiedzę będą prosperować. Jedna rzecz jednakże się nie zmieniła. Podobnie jak wojny w przeszłości nasze szanse wygrania batalii badawczo-naukowej XXI wieku będą większe, jeśli nasze armie poprowadzą świetni stratedzy, którzy potrafią obudzić ducha, nadzieję i optymizm, którzy potrafią ożywić naszą inicjatywę, jaka towarzyszyła nam od tylu stuleci. Nadszedł czas na strategię rozwojową Unii. To sprawa wyboru. Jesteśmy winni to naszym dzieciom i wnukom – musimy dokonać właściwego wyboru. Nadszedł czas, aby to zrobić.

Wielki chiński generał Sun Tzu powiedział:

„Wszyscy dostrzegają taktykę, dzięki której zwyciężyłem, ale nikt nie dostrzega, strategii, która zapewniła zwycięstwo”.

Zwycięska strategia w światowej naukowej wojnie musi opierać się na dobrej obserwacji, żaden generał nie powinien rozpoczynać ataku bez uprzedniego poznania silnych i słabych stron wroga. To, co pokażę wam za chwilę, nie będzie przyjemne. To będzie zapis naszych nieudanych strategii z przeszłości, kiepskich inwestycji w naszą przyszłość. Mówię do członków sympozjum, spójrzcie na te nieugięte fakty, spójrzcie na spadające morale naszych badawczych i naukowych oddziałów, spójrzcie na coraz mniejsze osiągnięcia, spójrzcie, jak nasi wrogowie rosną w siłę.

Obserwacja nr 1. Innowacyjna siła unijnej armii złożonej z naukowców, mierzona liczbą aplikacji patentowych, pozostaje na szarym końcu za innymi armiami.

Wszyscy wiemy, że liczba aplikacji patentowych może być kiepską miarą, by oceniać narodową zdolność do tworzenia inicjatyw, szczególnie tych przełomowych. Wiemy, że niektóre kraje mają kulturę patentową, inne nie. Jednak zmiany w ilości patentów przez ostatnie dekady [tabelka poniżej] w wybranych krajach są po prostu zbyt duże, by je ignorować. Podczas gdy USA pozostają liderem w inicjatywach, Azja zdobywa siłę, a Korea Południowa, kraj, którego populacja nie przekracza 48 milionów, ma więcej patentów niż Unia z populacją 10 razy większą.

Liczba aplikacji patentowych (rezydenci i nie-rezydenci). Od góry: Stany Zjednoczone, Europejskie Biuro Patentowe, Japonia, Chiny, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Korea Południowa.

 

Aplikacje patentowe to aplikacje zgłaszane do narodowego biura patentowego, by uzyskać wyłączne prawo do wynalazku, produktu albo procesu, który dostarcza nową metodę robienia czegoś albo oferuje nowe techniczne rozwiązanie jakiegoś problemu.

Źródło: WIPO

Obserwacja nr 2 Zdolność naukowców Unii Europejskiej, by komercjalizować innowację jest bardzo niska, jeśli mierzona odsetkiem produktów eksportowych wysokiej technologii w wytwarzaniu produktów.

Wszyscy wiemy, że zmniejszająca się produkcja i rosnąca rola usług sprawia, że to właśnie te drugie bardziej się liczą. Jednak rynek wytwarzania dóbr coraz bardziej globalny i coraz bardziej konkurencyjny to wciąż dobry wskaźnik konkurencyjności w gospodarce światowej danego kraju. Wiemy także, że czasami udział dóbr wysokiej technologii w eksporcie jest zawyżony przez import komponentów wysokiej technologii, jak w przypadku Chin. Jak jednak wytłumaczyć obywatelom Unii, że udział produktów wysokiej technologii w eksporcie strefy Euro to tylko 15 proc., o połowę mniej w USA, Chinach czy Korei Południowej?

Produkty eksportowe wysokiej technologii (procenty wytwarzanych produktów eksportowych). Od góry: Stany Zjednoczone, Strefa Euro, Japonia, Chiny, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Korea Południowa.

 

Produkty eksportowe wysokiej technologii to produkty o wysokim wskaźniku R&D [Research and Development – badania i rozwój], takie jak przemysł lotniczy i kosmiczny, komputerowy, farmaceutyczny, przyrządów naukowych oraz urządzeń elektrycznych.

Źródło: Bank Światowy, Baza statystyki międzynarodowej [World Bank, World Development Indicators]

Obserwacja nr 3. Unia ciągle jest potęgą w dziedzinie naukowych publikacji, niezdolną jednak, by dorównać Stanom Zjednoczonym.

Wszyscy wiemy, że analiza danych odnośnie liczby publikacji niesie za sobą pewne ryzyko błędu. Istnieje wyraźna preferencja na korzyść języka angielskiego, tak więc narody, które posługują się nim jako językiem ojczystym lub też mają możliwość jego efektywnego opanowania są uprzywilejowane. To zadziwiające, że Europa publikuje taki ogrom wiedzy i tak niewiele przetwarza jej na nowe produkty czy usługi. Liczba naukowych i technicznych publikacji w Chinach wzrosła pięciokrotnie w ciągu 10 lat, jeśli taka tendencja utrzyma się przez następną dekadę albo jeszcze następną Chiny staną się prowadzącym krajem w tym rankingu.

Naukowe i techniczne publikacje. Od góry: Stany Zjednoczone, Strefa Euro, Japonia, Chiny, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Korea Południowa.

 

Naukowe i techniczne publikacje odnoszą się do liczby publikacji opublikowanych w następujących obszarach: fizyka, biologia, chemia, matematyka, medycyna kliniczna, badania biomedyczne, inżynieria i technologia, Earth and Space Sciences [badania ziemi i kosmosu].

Źródło: Bank Światowy, Baza statystyki międzynarodowej [World Development Indicators]

Obserwacja nr 4. Unii nie udało się znacząco podnieść liczby inwestycji w broń, którą można by się posłużyć w wojnie informacyjnej XXI wieku. Inne narody radzą sobie znacznie lepiej.

Wszyscy wiemy, że dane R&D są kiepskie, że różne kategorie inwestycyjne w zakresie R&D nie są odpowiednio rozliczane, jak na przykład wynagrodzenie dla badaczy lub też finansowanie badań przez samych naukowców, by wspomnieć tylko kilka. Wziąwszy po uwagę te wszystkie kwestie, przywódcy Unii przyjęli długofalową strategię, by osiągnąć 3 proc. wydatków na R&D w relacji do PKB, nie udało im się jednak tej strategii wdrożyć. Unia pozostaje daleko w tyle za Stanami Zjednoczonymi, a azjatyckie tygrysy, Japonia i Chiny doganiają je bardzo szybko.

Wydatki na R&D [badania i rozwój] jako procent PKB. Od góry: Stany Zjednoczone, Unia Europejska, Japonia, Chiny, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Korea Poludniowa.

 

Wydatki na badania i rozwój to bieżące, kapitałowe wydatki (publiczne i prywatne) na kreatywne, systematyczne działania, które podwyższają poziom wiedzy. Włącznie z podstawowymi i stosowanymi badaniami jak i z działalnością eksperymentalną prowadzącą do powstania nowych urządzeń, produktów czy procesów.

Źródło: Bank Światowy, Baza statystyki międzynarodowej [World Development Indicators]

Obserwacja nr 5. Wydatki unijne na podstawową infrastrukturę w zakresie wiedzy, informacji oraz technologii komunikacyjnej są bardzo niskie.

Wszyscy wiemy, że nadmierne wydatki na ICT [technologie informacyjno-komunikacyjne] mogą być szkodliwe, jak pokazała pękająca internetowa bańka w latach 2001-2002. Podczas gdy wiele państw rzeczywiście obniżyło wydatki na ICT w porównaniu z rokiem bańki (Stany Zjednoczone, Japonia), kraje rozwijające się i niedawno uprzemysłowione prą do przodu, Chiny z wydatkami 7,8 proc. PKB, Korea Południowa 7,1 proc PBK, porównując to 5,9 proc w Unii. Nie trzeba długo się spierać, by stwierdzić, że nowoczesna infrastruktura ICT to kluczowa broń, która będzie coraz częściej używana w tej wojnie informacyjnej, w jakiej bierzemy udział.

Wydatki na ICT [technologie informacyjno-komunikacyjne] (procent PKB). Od góry: Stany Zjednoczone, Unia Europejska, Japonia, China, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Korea Południowa.

 

Wydatki na technologie informacyjno-komunikacyjne dotyczą sprzętu komputerowego (komputery, urządzenia pamięciowe, drukarki i inne urządzenia zewnętrzne); oprogramowania komputerowe (systemy operacyjne, narzędzia programujące, program narzędziowy, aplikacje, oraz rozwój wewnętrznego oprogramowania); usługi komputerowe (doradztwo informacyjno-technologiczne, integracja systemów komputerowych, Web hosting, usługi przetwarzania danych oraz inne); usługi komunikacyjne związane z danymi i transmisją głosu [voice and data communications services] oraz sprzętu przewodowego oraz bezprzewodowego [wired and wireless communications equipment].

Źródło: Bank Światowy, Baza statystyki międzynarodowej [World Development Indicators]

Te dane nie powinny was zaskakiwać. Obywatele Unii już wiele lat temu dostrzegli, że jej zdolność, by zwyciężyć na polu nauki i badań, dramatycznie się zmniejszyła. Obywatele UE desperacko próbują zwiększyć swoje szanse przetrwania wojny XXI wieku i chcąc czuć się mniej niepewnie, zaczęli wydawać coraz więcej na edukację. Jak pokazuje wykres 1 udział wydatków na edukację w koszyku dóbr i usług konsumpcyjnych HICP wzrósł przez 10 ostatnich lat w każdym kraju członkowskim Unii Europejskiej. W niektórych krajach członkowskich wzrósł on nawet o 2 pp., w innych sięgnął 0,5 pp. Często analizujemy takie statystyki jak wydatki na edukację w porównaniu do PKB, włączając wydatki państwowe i prywatne, co obrazuje politykę narodową i różnice kulturowe. Jednak udział edukacji w koszyku HICP mówi nam znacznie więcej o preferencjach konsumentów. Oczywiście na taką tendencję może mieć wpływ wiele czynników: wyższa inflacja w usługach edukacyjnych niż w innych komponentach koszyka dóbr i usług konsumpcyjnych, systematyczne zmiany związane z nauczaniem lub rozlicznymi innymi czynnikami wymienionymi w UNESCO Global Education Digest 2009. Zdecydowanie jednak uważam, że to jedyna linia obrony, jaką dysponują obywatele Unii; kiedy konfrontują się z dramatycznie słabą strategią Unii w wojnie informacyjnej. Muszą inwestować w edukację. Jeśli nie ma żadnej policji, która mogłaby cię obronić przed włamywaczami, kup sobie lepiej broń.

Wykres 1 Wzrost wydatków na edukacje (mierzony udziałem edukacji w koszyku HIPC) oraz przeciętnym wskaźnikiem wzrostu – krajów członkowskich Unii oraz Turcji.

 

Pionowo: wzrost wskaźnika PBK, przeciętny dla lat 1996-2008

Poziomo: Wydatki konsumenckie na edukację – zmiana wagi koszyka w latach 1996-2009

Źródło: własne obliczenia, EUROSTAT

W krajach europejskich Istnieje pozytywna korelacja pomiędzy tempem wzrostu gospodarczego oraz wzrostem udziału wydatków na edukacje w koszyku HICP. Nie twierdzę, że mamy tu z pewnością do czynienia ze związkiem przyczynowo skutkowym, polegającym na tym, że wyższy wzrost prowadzi do wyższych płac i dlatego obywatele mogą więcej wydać na edukację, nie twierdzę również, że większe wydatki na edukację przekładają się na wyższy wskaźnik zatrudnienia oraz wyższy wzrost produktywności a to z kolei prowadzi do wyższego wzrostu PKB. Wzajemne relacje tych czynników są o wiele bardziej skomplikowane niż wskazuje wspomniany raport UNESCO. Po wyjęciu z analizy niewielkich państw członkowskich, które leżą na marginesie rozkładu, korelacja wzrost wydatków na edukację i wzrostu gospodarczego daje poważnie do myślenia.

Obywatele Unii uświadamiają sobie przy tym, że ochrona, jaką zapewnia broń w postaci edukacji, nie wystarczy. Nie możesz walczyć z myśliwcami najnowszej generacji, dysponując tylko staromodnym pistoletem maszynowym. Potrzebujesz nowoczesnej i innowacyjnej broni, by móc skonfrontować się z wrogiem. Takich broni się nie stworzy, chyba że opracujemy strategię.

Pozwólcie, że dam przykład. Polska nauka oraz badania jako „armia” po prostu nie istnieje. Nie ma nas na mapach patentowych, nasze produkty eksportowe rzadko należą do innowacyjnych, nasze uczelnie wyższe mają słabą jakość, co pokazują różne rankingi. Powiem uczciwie, że Polska nie ma żadnej armii, by walczyć w tej naukowo-badawczej batalii. Ma tylko niewielką grupkę żołnierzy, rozsianą po całym terytorium bez żadnych zasobów czy amunicji. Nie chcemy być przegranymi w tej wojnie informacyjnej. Koordynuję pracę ekspertów, którzy zaprojektują Strategię Rozwoju Szkolnictwa Wyższego 2020 dla Polski, na prośbę Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. To jak podejdziemy do tego zadania, może być użyteczne dla zaprojektowania strategii dla całej Unii Europejskiej.

To cztery stopnie tworzenia polskiej Strategii Rozwoju Szkolnictwa Wyższego 2020:

1) Stworzenie consensusu między głównymi partnerami, uwzględniając długofalowe cele rozwojowe, zapisane w dokumencie Polska 2030, oraz w innych dokumentach strategicznych. Wizja ta weźmie pod uwagę wszystkie ważniejsze zagrożenia oraz możliwości, które są przed nami (takie jak demografia czy zmiana klimatu).

2) Określenie do osiągnięcia, jakich celów rozwojowych Polski może i powinna się przyczynić strategia szkolnictwa wyższego.

3) Zdefiniowanie luki rozwojowych, jako różnicy pomiędzy oczekiwanym stanem w przyszłości oraz stanem obecnym, uwzględniając wszystkie cele rozwojowe, do jakich może przyczynić się strategia szkolnictwa wyższego.

4) Określenie, jakie zmiany w sektorze szkolnictwa wyższego są potrzebne, by zniwelować luki rozwojowe.

W ten sposób kończymy debatować o obecnym stanie szkolnictwa wyższego, o rozlicznych ukrytych programach, które mają różne grupy interesariuszy, a zaczynamy owocną rozmowę na temat przyszłości Polski oraz na temat roli sektora szkolnictwa wyższego w kształtowaniu tej przyszłości. Ten proces właśnie się zaczął i będzie widoczny, bez względu na to, czy odniesiemy sukces. Myślę jednak, że podobnie powinniśmy podejść do sprawy unijnej strategii w wojnie informacyjnej, którą możecie nazwać strategią rozwojową lub post-lizbońską.

Pozwólcie, że powtórzę najważniejszą rzecz. Żaden kraj nie powinien iść na wojnę bez odpowiedniej strategii. Żaden kraj nie powinien iść na wojnę bez przywódcy, świetnego stratega, które potrafi obudzić ducha, nadzieję i optymizm, może ożywić nasz innowacyjny potencjał, który towarzyszył nam przez stulecia. Zachęcam to forum, aby wspierało wybranie takiego przywódcy. Zachęcam to sympozjum, by wsparło całą swoją mocą kroki, które muszą być podjęte, i aby miało całkowitą ufność w tę nową strategią w wojnie informacyjnej. Postanowienie powinno brzmieć: „to sympozjum oczekuje na stworzenie nowego stanowiska w Komisji Europejskiej – Komisarza ds. wiedzy i informacji, który reprezentowałby jednomyślne, nieugięte postanowienie Unii, by prowadzić wojnę informacyjną [knowledge war] z naszymi wrogami do zwycięskiego końca”.

Pytacie, jaką politykę będzie prowadził Komisarz ds. wiedzy i informacji. Należy prowadzić wojnę informacyjną na lądzie, w wodzie i w powietrzu. Z całą mocą i siłą, którą dał nam Bóg. Taka będzie polityka Komisarza ds. wiedzy i informacji.

Pytacie, jaki będzie cel Komisarza ds. wiedzy i informacji. Mogę odpowiedzieć jednym słowem. Zwycięstwo. Zwycięstwo za wszelką cenę mimo wszelkich podziałów rozdzierających współczesną Unię. Zwycięstwo, bez względu na to, jak trudna i długa może być ta droga, ponieważ bez niego nie ma jasnej przyszłości dla naszych dzieci i wnuków. Taki będzie cel Komisarza ds. wiedzy i informacji.

Teraz pytacie, jak to możliwe, że jeden generał wygra wojnę bez własnej armii? Odpowiadam, że musimy złamać silosy, porozumieć się pomiędzy podziałami. Potrzeba integracji horyzontalnej.

Komisarz, który wydobędzie wszelkie zasoby, jakie są potrzebne (edukacja, badania, ośrodki lokalne, przedsiębiorstwa i przemysł, konkurencja, rynek wewnętrzny), by toczyć i wygrać tę wojnę. Komisarz ds. wiedzy i informacji będzie ściśle współpracował z ministrami nauki, edukacji, ekonomii oraz finansów krajów członkowskich Unii Europejskiej, aby te niewielkie zasoby zostały wykorzystane jak najlepiej.

Powtarzam – Unia jest w stanie wojny, przyszłość naszych dzieci jest zagrożona. Powtarzam, nie mamy żadnej strategii, aby walczyć w tej wojnie, nasze przywództwo jest rozsiane i rozbite w rozmaitych lokalnych i geograficznych silosach. To się powinno skończyć. Nigdy więcej małych kroczków, biurokratycznego mamrotania, którego nie może zrozumieć żaden obywatel, nigdy więcej pozbawionego sensu krótkowzrocznego postępowania. Nigdy więcej. Nadeszły czasy, aby jeden przywódca poprowadził tę wojną informacyjną. Nadeszły czasy na wielką wizję i wielką strategię, aby wygrać tę batalię. Nadszedł czas działania. To sprawa wyboru.

Przemówienie przygotowane na międzynarodowe sympozjum „European Research on the Move” [Badania Europejskie w Działaniu] European Academy of Sciences, Polska Akademia Nauk, Uniwersytet Wrocławski, Wrocławskie Centrum Badań EIT+ Wrocław, 4 Września 2009

25+od podwykonawcy do kreatora, czyli jak zapewnić Polsce kolejne 25 lat sukcesu :)

WSTĘP

Przez ostatnie 25 lat Polsce udało się przestawić gospodarkę na tory rynkowe i zmniejszyć dystans dzielący nas od zamożnych krajów Europy. Głębokie i dość konsekwentnie realizowane reformy gospodarcze w minionym ćwierćwieczu nadały Polsce pęd, który teraz jednak wygasa. Kończą się proste rezerwy wzrostu, choć jest ich więcej niż w innych krajach naszego regionu. Dlatego też przyszłe tempo rozwoju w obecnych warunkach instytucjonalnych będzie znacznie wolniejsze niż w minionym ćwierćwieczu.

Doświadczenia krajów, w których tempo wzrostu nie zwolniło, pokazują, że kluczem do sukcesu jest odpowiedzialna polityka makroekonomiczna i dokonane we właściwym czasie zmiany instytucjonalne przestawiające gospodarkę na nowe tory wzrostu produktywności. Tylko takie podejście pozwoli na pełne wykorzystanie potencjału tkwiącego w polskich firmach i w Polakach. Ale niewłaściwa czy krótkowzroczna polityka makroekonomiczna może zniweczyć najlepsze zmiany instytucjonalne, co boleśnie pokazał ostatni kryzys finansowo-fiskalny. Dlatego niezbędne reformy strukturalne, kładące podwaliny pod nasz przyszły rozwój, muszą znaleźć oparcie w odpowiedzialnej policy mix, czyli polityce gwarantującej niski dług publiczny, zbilansowany strukturalnie budżet i przewidywalną niską inflację, wspierającej akumulację krajowych oszczędności dla finansowania niezbędnych inwestycji rozwojowych. Tylko na takim solidnym fundamencie można budować reformy strukturalne.Celem kolejnych 25 lat jest osiągniecie poziomu dochodów na głowę mieszkańca (według parytetu siły nabywczej) porównywalnego do średniej w krajach Europy Północnej[1]. I jest to realne. Aby tak się stało musimy rozwijać się o 2–2,5 punktu procentowego szybciej od tych krajów. Na to nie wystarczy inercyjny wzrost na bazie przemian z lat 90.

Wyzwania, które stoją przed nami w perspektywie najbliższych 25 lat, nie odbiegają zasadniczo od tych, z którymi mierzy się świat rozwinięty. Jest więc o tyle łatwiej, iż przyszłe reformy nie muszą być aż tak radykalne, jak te sprzed 25 lat. Ale jest o tyle trudniej, że muszą one być bardziej precyzyjne i finezyjne w konstrukcji. Trudniej też o polityczną wolę ich przeprowadzenia, gdyż inercyjny wzrost w tempie 2–3 proc. PKB dla wielu polityków stał się atrakcyjną alternatywą, nawet jeśli nie spełnia szerszych aspiracji społeczeństwa. Przy takim inercyjnym wzroście nie będzie możliwe obniżenie stopy bezrobocia do poziomu zbliżonego do niemieckiego, czyli do 5 proc. Na szczęście większość Polaków akceptuje podstawowe zasady wolnego rynku, co jest silną bazą do tego, aby proces transformacji i zmian kontynuować.

Syntetyczne spojrzenie na minione ćwierć wieku pokazuje, że efektem wprowadzonych zmian w systemie gospodarczym był olbrzymi skok w dochodach ludności, szczególnie wyraźnie widoczny w porównaniu ze średnią dla krajów UE15[2]. O ile na początku lat 90., po spadku PKB związanym z szokiem transformacji, dochód w przeliczeniu na jednego mieszkańca stanowił niewiele ponad 30 proc. poziomu w UE15, to w 2012 r. relacja ta wyniosła 61 proc.[3]. Nasz sukces był zbliżony do tego osiągniętego przez inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej (rys. 1).

Tak duży skok cywilizacyjny był możliwy m.in. dzięki uwalniającej energię prywatną wolnej konkurencji, szybkiej imitacji i absorpcji doświadczeń zagranicznych oraz budowie nowego ładu instytucjonalno-prawnego inspirowanego perspektywą członkostwa w Unii Europejskiej. W ciągu ćwierćwiecza polskiej wolności udało się zasadniczo przeobrazić nieefektywną gospodarkę centralnie planowaną w zintegrowaną z Zachodem, konkurencyjną gospodarkę rynkową. Zmieniły się zasadniczo struktura i wolumen produkcji oraz handlu zagranicznego, a polska gospodarka jest dziś silnie wbudowana w europejskie sieci kooperacji. W eksporcie nie dominują już surowce i towary niskoprzetworzone. Ich miejsce zajęła produkcja średnio zaawansowana technologicznie o wyraźnie większej wartości dodanej. Reformy gospodarcze lat 90. i późniejsza integracja z Unią Europejską wywołały zmiany nie tylko w kierunku i strukturze naszej oferty handlowej. Zmieniły też standardy biznesowe i sposób myślenia polskich przedsiębiorców, menedżerów i pracowników. Pierwsze polskie firmy – choć skala tego zjawiska nie jest jeszcze bardzo duża – stają się liderami swoich branż na europejską, a w niektórych wypadkach nawet na globalną skalę.

Ważnym elementem zmian systemowych było usamorządowienie. Gminy i województwa samorządowe okazały się dobrym i efektywnym gospodarzem, coraz lepiej zarządzającym powierzonym im majątkiem. W ostatniej dekadzie sprawnie koordynowały liczne, nierzadko bardzo złożone inwestycje infrastrukturalne, których skala po roku 2006 istotnie wzrosła dzięki znaczącemu współfinansowaniu ze strony środków unijnych.

Tyle historii. Docenienie dokonań ostatniego dwudziestopięciolecia nie oznacza, że dziś możemy spocząć na laurach. Dynamicznie zmienia się otoczenie wokół nas. Postęp technologiczny przyśpiesza. Głębokie zmiany strukturalne w krajach południa Europy mogą oznaczać skokową poprawę ich konkurencyjności i większą rywalizację o produktywne inwestycje w obrębie Unii Europejskiej. Szczególnie jeśli towarzyszyć im będą dobrze zaprojektowane instytucjonalne przekształcenia strefy euro. Równolegle następują zmiany o charakterze geopolitycznym, pociągające za sobą niebagatelne skutki gospodarcze dla naszego kraju. Przede wszystkim nastąpiło przesunięcie globalnego centrum wzrostu do szybko rozwijającej się Azji. Między innymi z tego powodu od roku 1990 ceny surowców i paliw na rynkach światowych uległy potrojeniu, a globalny rynek energii doświadcza prawdopodobnie najszybszych przeobrażeń od kryzysów naftowych połowy lat 70. Dodatkowym wyzwaniem dla naszej konkurencyjności będzie kształtowana obecnie umowa o wolnym handlu między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. Integracja z bardzo innowacyjną, a jednocześnie opierającą się na dużych zasobach energetycznych i surowcowych gospodarką amerykańską jest dziś dla Europy nie tylko niewątpliwą ekonomiczną szansą, lecz także poważnym wyzwaniem strukturalnym. W nadchodzącym ćwierćwieczu Polskę czeka więc konfrontacja z dużo bardziej wymagającym i konkurencyjnym otoczeniem zewnętrznym, niż to, które towarzyszyło transformacji lat 1989–2013. Kluczowa w tej sytuacji jest budowa gospodarki stabilnej i silnej, a więc przede wszystkim produktywnej i innowacyjnej oraz zdolnej do szybkiej adaptacji. Bez tego nie będzie możliwe realizowanie celów społecznych takich jak poprawa dobrobytu ludności, podniesienie jakości usług publicznych czy też stworzenie nowoczesnej i zdolnej do skutecznej obrony naszego terytorium armii.

Sprostanie temu wyzwaniu nie będzie możliwe bez spełnienia czterech warunków.

Pierwszy to zbilansowana strukturalnie gospodarka, która wspiera wzrost oszczędności i nie naraża obywateli na ryzyko gwałtownej destabilizacji makroekonomicznej.

Drugi to takie kształtowanie mechanizmów rynkowych i rozwiązań instytucjonalnych, aby ułatwiały one przedsiębiorcom szybkie zmiany i dostosowanie do zmieniających się warunków.

Trzeci to przełamanie blokad uniemożliwiających naszej gospodarce osiągnięcie poziomu zaawansowania technologicznego i organizacyjnego charakterystycznego dla państw Europy Północnej czy Stanów Zjednoczonych. A więc odejście od modelu podwykonawcy do modelu kreatora i wykonawcy nowoczesnych wyrobów i usług.

Czwarty to lepsze niż dotychczas wykorzystanie rezerwuaru siły roboczej, widocznego w nadmiernym zatrudnieniu na terenach wiejskich oraz mającego odbicie w niskiej aktywności zawodowej Polaków.

Brakuje takiej strategii. Obecnie pod względem struktury gospodarczej, ładu instytucjonalnego i jakości regulacji Polska przypomina takie kraje jak Hiszpania czy Grecja. Ich dynamika rozwoju zwolniła, na długo zanim osiągnęły one poziom dobrobytu charakterystyczny dla Skandynawii czy Ameryki Północnej. Jeśli nie chcemy podzielić tego losu, potrzebne są nam spójne i całościowe reformy drugiej generacji. Historia gospodarcza[4] dobitnie pokazuje, że wraz z rozwojem gospodarki musi ewoluować otaczający ją system instytucjonalno-prawny. Przy braku postępu procesy doganiania zostaną zatrzymane. Innymi słowy rozwiązania, które zapewniały Polsce sukces w warunkach transformacji, nie są już wystarczające dla kraju o średnim poziomie zamożności i ukształtowanej gospodarce rynkowej.

W strategii na następne 25 lat nie można dokonywać wybiórczych zmian. Potrzeba całościowego podejścia, gdyż poszczególne elementy systemu gospodarczego wzajemnie się uzupełniają. Konieczność zmian nie może być traktowana w żadnym wypadku jako zachęta do interwencjonizmu – chodzi o poprawę jakości systemu gospodarczego poprzez zmianę roli państwa z biurokratyczno-administracyjnej do strategicznej. Celem powinno być tworzenie regulacji, dzięki którym skutecznie będzie działał wolny rynek, stworzenie systemu bodźców zachęcających gospodarstwa domowe do produktywnych wyborów w obszarze pracy, oszczędzania i edukacji, zbudowanie otoczenia instytucjonalnego wzmacniającego proefektywnościowe procesy w przedsiębiorstwach.

Niezbędnym elementem zmian jest też szybka poprawa świadomości ekonomicznej obywateli. Impulsem zmian zapoczątkowanych 25 lat temu były wolność i przedsiębiorczość, których wcześniejszy, nakazowo-rozdzielczy system starał się nie dopuszczać. Dziś niezbędna jest edukacja ekonomiczna od najmłodszych lat, kształtująca określone postawy zarówno przyszłych przedsiębiorców, jak i ich pracowników. Pierwsi z nich muszą sobie zdawać sprawę, że bez wydajnych, dobrze opłacanych pracowników i menedżerów ich firmy nie będą się rozwijać, tak aby móc konkurować na rynku krajowym i międzynarodowym. Drudzy natomiast muszą być świadomi tego, że wzrost ich wynagrodzenia (komfortu i poziomu życia) zależy od ich produktywności i zaangażowania – od sukcesu firmy, w której pracują, a nie od decyzji na szczeblu rządowym. Zmiana takiej postawy to z jednej strony podstawowa wiedza ekonomiczna, która powinna być przekazywana już od szkoły podstawowej na równi z innymi przedmiotami takimi jak matematyka, historia czy geografia. Z drugiej strony to promowanie i pokazywanie, że wydajność i produktywność we wszelkim działaniu jest opłacalna i doceniana. Tu dużą rolę powinny odegrać media i organizacje pozarządowe pokazujące przykłady takich postaw zarówno w grupie przedsiębiorców (co się częściowo dzieje), jak i ich pracowników.

STRESZCZENIE

Nadrzędnym celem strategii 25+ jest osiągnięcie dochodów na mieszkańca na poziomie zbliżonym do poziomu dochodów w krajach Europy Północnej. Wymaga to rozwoju w tempie o 2–2,5 punktu procentowego wyższym niż w tych krajach. Musi ono następować równocześnie z likwidacją barier ograniczających możliwość korzystania z wytwarzanego bogactwa przez wszystkich obywateli. Osiągnięcie tego stanu możliwe jest poprzez realizację celów szczegółowych na poziomie makro- i mikroekonomicznym.

Cele szczegółowe o znaczeniu makroekonomicznym niezbędne w realizacji celu nadrzędnego to trwałe podniesienie konkurencyjności polskich firm oraz podniesienie produktywności polskich pracowników. Ich realizacja odbywać się będzie poprzez przesuwanie produkcji w kierunku wytwarzania zaawansowanych dóbr i usług, koncentrowanie działalności w najbardziej wydajnych podmiotach oraz upowszechnienie wdrażania postępu technologicznego w przedsiębiorstwach.

Na poziomie mikroekonomicznym podniesienie produktywności firm wymaga zmian otoczenia regulacyjno-prawnego. Muszą zostać zlikwidowane regulacje ograniczające konkurencję. Konieczne są: wzmocnienie ochrony firm przed nieuczciwą konkurencją, poprawa jakości działania sądów gospodarczych, zmniejszenie liczby obowiązków administracyjnych, zlikwidowanie podziałów na rynku pracy poprzez reformę prawa pracy. Zmianie musi ulec także otoczenie instytucjonalne firm tworzone przez sektor publiczny, którego rola musi ewoluować od stricte biurokratycznej, do wspierania kreatywności przedsiębiorstw i obywateli oraz działania na korzyść ogółu społeczeństwa. Realizacja strategii 25+ musi odbywać się w warunkach społecznego dialogu i szerokiej współpracy różnych środowisk, przyczyniając się do budowy kapitału społecznego.

Dalsza część raportu składa się z sześciu sekcji. W pierwszej z nich opisane zostały czynniki wpływające na międzynarodową konkurencyjność gospodarek. W rozdziale tym zwracamy szczególną uwagę na zdolność do przesuwania zasobów z obszarów specjalizacji o niskiej produktywności w kierunku wytwarzania na większą skalę dóbr i usług bardziej zaawansowanych. To właśnie naszym zdaniem jest głównym wyzwaniem Polski na następne lata.

W kolejnej sekcji opisane są czynniki determinujące produktywność na poziomie makro. W ramach diagnozy zwracamy uwagę na fakt, iż w Polsce dominują sektory pracochłonne o niskim poziomie wydajności, co wiąże się również z nieefektywnym wykorzystaniem zasobów pracy. Kolejny rozdział opisuje pożądane w tym zakresie kierunki zmian, które sprzyjać będą wzrostowi udziału konkurencyjnego sektora wytwórczego. Nie proponujemy działań interwencjonistycznych, lecz podażowe, czyli takie jak deregulacja, wsparcie dla migracji ze wsi do miast czy też zaprzestanie wspierania branż przestarzałych, pracochłonnych.

Kolejne dwie sekcje poświęcone są kwestiom mikroekonomicznym. W diagnozie zwracamy uwagę na to, że polski przemysł koncentruje swą działalność na tych elementach globalnego łańcucha tworzenia wartości, na które przypada relatywnie niska wartość dodana. W ramach rekomendacji proponujemy zniesienie barier regulacyjnych ograniczających konkurencję, poprawę otoczenia administracyjno-prawnego (w tym działalności sądów), stabilność orzecznictwa podatkowego oraz większy nacisk na współpracę nauki z biznesem.

Przedostatnia część poświęcona jest zmianom w sektorze publicznym, które naszym zdaniem są warunkiem wstępnym dla wszelkich innych istotnych przemian w naszym kraju.

Ostatnią część raportu stanowi podsumowanie. Wskazujemy w nim, że Polska potrzebuje impulsu inicjującego nową falę modernizacji. Aby realizacja takiego planu się powiodła, proponujemy skupienie działań na następujących pięciu obszarach: (I) prowadzeniu odpowiedzialnej polityki makroekonomicznej, sprzyjającej wzrostowi oszczędności krajowych i zabezpieczającej gospodarkę przed narastaniem nierównowag; (II) realizacji szerokiej agendy deregulacyjnej; (III) wspieraniu procesu rozbudowy w gospodarce kompetencji związanych z innowacyjnością; (IV) uwolnieniu ogromnego potencjału zasobów pracy, zwłaszcza siły roboczej zaangażowanej dziś w rolnictwie; (V) realizacji głębokich zmian instytucjonalnych, w szczególności zmian w funkcjonowaniu sektora publicznego.

Raport ten nie obejmuje wszystkich obszarów gospodarki. Nie zajmujemy się więc szczegółowo tak ważnymi dziedzinami, jak ochrona zdrowia, edukacja czy system emerytalny. Skupiamy się wyłącznie na warunkach niezbędnych do zwiększania wydajności ogółem. Oczywiście zmiany proefektywnościowe w nieobjętych analizą obszarach celowi temu również by sprzyjały. Niemniej klucz do zrozumienia najważniejszych dla polski wyzwań dotyczy szeroko rozumianego otoczenia regulacyjno-instytucjonalnego. I na nim się w niniejszym raporcie koncentrujemy.

DLACZEGO PRODUKTYWNOŚĆ I MIĘDZYNARODOWA KONKURENCYJNOŚĆ SĄ KLUCZOWE

Aby osiągnąć poziom gospodarek Europy Północnej, polska polityka powinna skoncentrować się na budowie produktywnej gospodarki opartej na innowacjach i konkurencji rynkowej.

Najważniejszym wyzwaniem na kolejne dekady jest odpowiedź na pytanie, jak w sposób trwały i skuteczny podnieść konkurencyjność polskich firm i produktywność polskich pracowników. Istnieje ścisłe powiązanie pomiędzy międzynarodową konkurencyjnością działających w danym kraju przedsiębiorstw a produktywnością pracy i wzrostem gospodarczym (rys. 2). Międzynarodowa konkurencyjność podmiotów z danego kraju określa skalę jego nadwyżki ekonomicznej, czyli zysków firm i wynagrodzeń, jakie mogą otrzymać pracownicy w zamian za swoją pracę. Im nadwyżka ekonomiczna jest większa, tym wyższa jest skłonność i zdolność gospodarki do inwestowania, czyli akumulowania kapitału fizycznego (budynki, maszyny, środki transportu itd.), ludzkiego (wiedza) i kreatywnego (nowe idee). Dzięki temu następuje poprawa efektywności wykorzystania czynników produkcji (kapitału, pracy, technologii), czemu zazwyczaj towarzyszy zmiana struktury branżowej gospodarki. Procesy te sprzyjają poprawie międzynarodowej konkurencyjności firm krajowych, czyli ich zdolności do rywalizacji z przedsiębiorstwami zagranicznymi na rynku globalnym. Jeśli proces ten przebiega w sposób efektywny, to gospodarka nieustannie ewoluuje w kierunku dóbr i usług o wyższym poziomie zaawansowania. Dzięki temu właściciele kapitału zyskują wysoki zwrot z inwestycji, pracownicy doświadczają trwałego wzrostu płac, a realizacja zadań publicznych może opierać się na solidnej bazie podatkowej, umożliwiającej efektywne realizowanie funkcji państwa. Problem pojawia się wtedy, gdy otoczenie instytucjonalno-prawne zaburza funkcjonowanie tego procesu, skłaniając poszczególne podmioty gospodarujące i obywateli do zachowań bardziej kontr- niż pro-produktywnych. Kraj taki zatrzymuje się w rozwoju, nigdy nie osiągając poziomu dobrobytu porównywalnego ze światową czołówką gospodarczą.

Czynniki, które decydują o dynamice procesu modernizacji gospodarki, mogą występować na poziomie kraju, sektora/branży oraz poszczególnych firm. Na poziomie krajowym kluczowa jest zdolność do przesuwania zasobów z obszarów specjalizacji o niskiej produktywności w kierunku wytwarzania na większą skalę dóbr i usług bardziej zaawansowanych, takich, do których produkcji potrzeba relatywnie mniej pracy, a więcej kapitału i wiedzy. Oznacza to umiejętność przyciągania i rozwijania wysoce produktywnych rodzajów działalności, a więc zdolność do tworzenia nowych idei i wczesnego zajmowania nisz rynkowych.

Jeśli chodzi o branże, na poziom produktywności w dużej mierze wpływa zdolność do koncentrowania działalności w najbardziej wydajnych firmach. Są to firmy, które najlepiej wykorzystują ograniczone zasoby kapitału, pracy, energii i materiałów. Oznacza to także efektywny proces zastępowania upadających, mało wydajnych przedsiębiorstw nowymi, bardziej produktywnymi. Mechanizm ten sprowadza się do obecności zarówno tzw. ducha przedsiębiorczości, jak i mechanizmów chroniących i wzmacniających konkurencję rynkową, sprzyjających powstawaniu nowych przedsiębiorstw i szybkiemu wzrostowi najbardziej efektywnych z nich.

Z kolei na poziomie firm potencjał do nieustannego podnoszenia produktywności wiąże się głównie z postępem technologicznym. Może on przybrać formę absorpcji istniejących lub rozwoju własnych technologii produkcji. Innymi ważnymi elementami wpływającymi na postęp są zmiany organizacyjne w postaci wdrażania bardziej efektywnych metod organizacji pracy, kontroli jakości, zarządzania marką itp. Proces ten jest nierozłącznie związany z inwestycjami w kapitał rzeczowy i ludzki, a także gotowością przedsiębiorstw do podejmowania ryzyka i ponoszenia nakładów na badania i rozwój.

Niewielka jest liczba przykładów państw peryferyjnych, które zdołały utrzymać na tyle szybki wzrost gospodarczy, by dołączyć do światowego centrum. Za to liczne jest grono tych, którzy w tym procesie się zatrzymali. Wniosek z tego jest taki, że proces podnoszenia produktywności może na różnych etapach napotkać na bariery, których pokonanie blokowane jest przez procesy polityczne w danym kraju. Nieadekwatna identyfikacja lub błędne zaadresowanie wyzwań rozwojowych na dziesięciolecia spowolniły wzrost zamożności w takich państwach jak Grecja, Hiszpania czy Argentyna. Z kolei peryferyjne jeszcze w połowie XIX w. gospodarki Niemiec, Szwecji czy Austrii zdołały na przestrzeni następnych kilkudziesięciu lat dołączyć do światowej czołówki technologicznej. W XX w. ich śladem podążyły m.in. Japonia, Finlandia czy Korea Południowa. Wnioski dla nas są oczywiste.

PRODUKTYWNOŚĆ NA POZIOMIE MAKRO – DIAGNOZA OBECNEGO STANU I JEGO PRZYCZYNY

Budowa gospodarki konkurencyjnej instytucjonalnie, stabilnej makroekonomicznie i tworzącej warunki dla rozwoju innowacyjnych przedsiębiorstw jest warunkiem sine qua non dobrobytu społecznego. Produktywność, choć nie jest ostatecznym celem społecznym, jest jednak kluczowa, bowiem bez niej nie da się osiągnąć wysokiego standardu
i jakości życia.

Potwierdza to porównanie Polski do UE15 w ostatnich 25 latach. Pokazuje ono jednoznacznie, że nadrabianie dużej części dystansu cywilizacyjnego dzielącego nasz kraj od Zachodu było w znacznej mierze wynikiem wzrostu produktywności. Początkowa luka była jednak tak duża, że wydajność pracy w naszym kraju wciąż jest znacznie niższa od najzamożniejszych krajów Europy – Szwecji, Niemiec czy Holandii. Nominalna wartość dóbr wytwarzanych przez przeciętnego polskiego pracownika jest dziś około czterokrotnie mniejsza niż w Niemczech. Jeśli uwzględnimy różnice w parytecie siły nabywczej obniżające nominalny poziom produktywności w polskich usługach, różnica ta spadnie do około 50 proc. Ponad dwukrotnie niższa produktywność pracy w Polsce w porównaniu z zachodnim sąsiadem oznacza, że przeciętny polski pracownik nie tylko wytwarza dobra o niższej wartości, lecz także produkuje ich mniej i, mimo że z reguły pracuje znacznie więcej. Czyli w godzinę pracy wytwarza połowę tego, co jego niemiecki odpowiednik.

Ten stan rzeczy wiązać należy z relatywnie dużym znaczeniem w naszej gospodarce sektorów pracochłonnych o niskim poziomie wydajności. Są to przede wszystkim takie sektory jak rolnictwo (4 proc. PKB w porównaniu z mniej więcej 1 proc. w Niemczech), budownictwo (7 proc. PKB przy 5 proc. w Niemczech) oraz nisko i średnio przetworzona produkcja przemysłowa (ok. 12 proc. PKB wobec 9 proc. w Niemczech). Z kolei w Polsce rola branż bardzo wydajnych jest niska. Dla przykładu udział przemysłów średnich i wysokich technologii w Polsce wynosi 6 proc. PKB na tle 13 proc. w Niemczech, a usługi informatyczne i finansowe stanowią 9 proc. PKB w Polsce wobec blisko 11 proc. w Niemczech. Negatywnie na poziom produktywności pracy w Polsce wpływa także unikalny na skalę europejską wysoki udział handlu detalicznego i hurtowego w wartości dodanej – 18 proc. PKB w Polsce wobec 9 proc. w Niemczech. Można powiedzieć, że w Polsce dominują dziś sektory zorientowane na rynek wewnętrzny (handel, rolnictwo, górnictwo, energetyka, usługi publiczne, usługi finansowe, przemysł spożywczy itp.) oraz sektory nastawione na eksport podzespołów lub wyrobów finalnych o relatywnie niskiej wartości dodanej. Boom centrów usług wspólnych, pracujących na rzecz podmiotów zagranicznych, oraz silny rozwój przemysłu drzewnego, spożywczego, branży AGD to tylko wybrane przejawy przewagi sektorów pracochłonnych nad branżami nasyconymi kapitałem i wiedzą w polskiej gospodarce.

Niską wydajność polskich pracowników na tle innych państw Europy wzmacnia nieefektywne wykorzystanie zasobów pracy. Kontrproduktywna struktura zatrudnienia jest szczególnie widoczna w rolnictwie, które angażując ponad 12 proc. pracujących, wytwarza zaledwie 3 proc. polskiego PKB. Te same wielkości w Niemczech wynoszą odpowiednio mniej więcej 2 proc. i 1 proc. Z drugiej strony zatrudnienie w najbardziej produktywnych branżach usługowych (obsługa nieruchomości i firm, komunikacja i IT oraz finanse i bankowość) jest w naszym kraju relatywnie niskie i wynosi 5,5 proc., podczas gdy w Niemczech 7 proc. Efekt ten wzmacniany jest przez państwo preferujące wysokie zatrudnienie kosztem niższych płac (i jakości) w usługach publicznych takich jak ochrona zdrowia, nauka, edukacja czy administracja.

Konsekwencją luki w produktywności pracy jest adekwatnie niższy poziom wynagrodzeń w sektorze produkcyjnym i usługowym. Stawka godzinowa uzyskiwana przez polskich pracowników jest dziś około czterokrotnie niższa – a po uwzględnieniu parytetu siły nabywczej dwukrotnie niższa – niż w Europie Zachodniej. Można powiedzieć, że Polska znajduje się w nieatrakcyjnej z punktu widzenia społecznego równowadze niskiego zaawansowania technologicznego i niskich płac. Jeśli bowiem produktywność sektora przetwórczego jest niska, to i niski musi być poziom oferowanych przez niego płac. A to z kolei wpływa na ogólny poziom wynagrodzeń w gospodarce, bowiem usługi i sektor publiczny konfrontują się z barierą popytową, wyznaczoną przez dochody pracowników przemysłu. Konkurencja kosztowa sektora przemysłowego jest następstwem niedostatecznej podaży kapitału krajowego oraz deficytu know-how w firmach małych i średniej wielkości. Wobec braku możliwości konkurowania marką i pozycją rynkową muszą one sprzedawać swoją produkcję po niskich cenach, skupiając się na wyrobach mało zaawansowanych technologicznie i pracochłonnych. Najczęściej na tych, których wytwarzanie stało się nieopłacalne w zaawansowanych technologicznie i organizacyjnie gospodarkach rozwiniętych. W przyszłości również u nas część produkcji stanie się nieopłacalna.

Czynnikiem sprzyjającym rozbudowie pracochłonnych typów produkcji w Polsce jest nadwyżka relatywnie dobrze wykształconej i jednocześnie taniej siły roboczej. Brak odpowiedzi na wyż demograficzny w postaci reform w poprzedniej dekadzie, zamiast go wykorzystać, doprowadził do jego eksportu – emigracji. Szczególnym problemem polityki tego okresu była niezbalansowana polityka fiskalna utrzymująca deficyt sektora finansów publicznych na średnim poziomie wynoszącym mniej więcej 4,5 proc. PKB i rosnący dług publiczny. Ograniczyło to znacząco poziom krajowych oszczędności, a tym samym zmniejszyło potencjał inwestycyjny polskiej gospodarki i jej możliwości kreacji produktywnego zatrudnienia. Relatywnie wysoki koszt finansowania projektów inwestycyjnych sektora prywatnego sprawia, że niezmiennie inwestuje on w Polsce mniej od innych krajów naszego regionu, co zmniejsza liczbę tworzonych miejsc pracy i tempo nadganiania zaległości rozwojowych przez naszą gospodarkę[5].

Taka sytuacja rodzi na poziomie makroekonomicznym wiele niekorzystnych sprzężeń zwrotnych. Udział osób w wieku produkcyjnym na krajowym rynku pracy pozostaje niski. Eksportowane są relatywnie małowartościowe wyroby, a importowane drogie surowce i dobra zaawansowane technicznie. Permanentna nierównowaga między oszczędnościami a inwestycjami uzależnia nasz rozwój od napływu kapitału zagranicznego jako źródła finansowania inwestycji. Równocześnie baza podatkowa jest ograniczona przez niedostatek kapitału oraz politykę podatkową i strategię regulacyjną preferującą niektóre rodzaje działalności o niskiej produktywności (rolnictwo, górnictwo). Przy hojnym systemie zabezpieczenia społecznego potęguje to strukturalne niezbilansowanie polskich finansów publicznych, tj. znaczącą różnicę między ustawowymi zobowiązaniami państwa a zbieranymi przez nie podatkami.

W okresie transformacji opisany model gospodarczy wystarczał do tego, by Polska zmniejszała dystans rozwojowy do Zachodu, bowiem potencjał wzrostu tkwiący w eliminacji absurdów gospodarki niedoboru był bardzo duży. Dziś jednak, kiedy proste rezerwy efektywności w przedsiębiorstwach zostały już wykorzystane, jego możliwości się wyczerpują.

Po pierwsze, konkurowanie niskimi kosztami pracy w pozyskiwaniu inwestycji stoi w coraz większej sprzeczności z oczekiwaniami obywateli co do poziomu ich życia, dobrobytu, jakości zatrudnienia i usług publicznych. Społeczny nacisk na wzrost poziomu płac ogranicza się jednak, jak dotąd, do propozycji rozwiązań służących podziałowi istniejącej nadwyżki ekonomicznej, takich jak płaca minimalna, rola zbiorowych układów pracy czy związków zawodowych. Opinii publicznej umyka natomiast to, że warunkiem sine qua non wzrostu płac nie jest podział obecnej – małej – nadwyżki ekonomicznej, lecz podniesienie wydolności polskiego systemu gospodarczego i produktywności polskich przedsiębiorstw.

Po drugie, pomimo wysokiej konkurencyjności kosztowej (niższe koszty pracy wśród krajów UE są jedynie w Bułgarii, Rumunii, na Łotwie i Litwie) nasza gospodarka nie jest w stanie zapewnić zatrudnienia dla ponad 4 mln osób. Na liczbę tę składają się bezrobotni, emigranci zarobkowi oraz bierni zawodowo. Polskie firmy tworzą więc zbyt mało miejsc pracy w porównaniu z potrzebami, płacąc jednocześnie zbyt mało, by zachęcić osoby bierne do wejścia na rynek pracy. Wąskim gardłem jest zbyt niska stopa inwestycji, deficyt know-how oraz system bodźców podatkowych i regulacyjnych zniechęcający przedsiębiorców prywatnych do aktywności w sektorach kapitałochłonnych o dużym nasyceniu zaawansowanymi technologiami.

Po trzecie, silna obecność (a w niektórych branżach dominacja) zagranicznego kapitału[6], dla którego podstawową motywacją do inwestowania w naszym kraju są niskie koszty pracy, czyni naszą gospodarkę wrażliwą na zmiany jego sentymentu. Nie można wykluczyć, że w przypadku gdy utracimy istniejące dziś przewagi kosztowe, całe obszary działalności mogą zostać relokowane do krajów rozwijających się w podobny sposób, jak stało się to w innych krajach znajdujących się na obrzeżach centrum i peryferii.

Po czwarte, relatywna słabość, skala i sposób finansowania polskiego sektora nauki, w połączeniu z niskimi wydatkami na badania i rozwój „flagowych” polskich przedsiębiorstw z branż energetycznej, chemicznej, wydobywczej czy maszynowej, ograniczają możliwości wzrostu całej gospodarki. Obraz ten pogarsza fakt, że ułomne rozwiązania instytucjonalne zniechęcają przedsiębiorców do podejmowania ryzyka innowacji. Polska traci więc większość korzyści związanych z procesem rozwoju technologicznego. Korzyści te, czyli płace osób zaangażowanych w proces tworzenia, prawa własnościowe, licencje, dochody z obsługi posprzedażowej, przypadają twórcom technologii, właścicielom marek[7], a nie wykonawcom produkcji per se. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy ci drudzy włączeni są w międzynarodowe sieci kooperacyjne koncernów globalnych, występując w roli ich podwykonawców pracujących na podstawie dostarczonych im rozwiązań technologicznych i organizacyjnych. Nie chodzi bynajmniej o to, by przestać korzystać z zagranicznych rozwiązań i nie wchodzić w globalne sieci kooperacyjne. Kluczowe jest natomiast, aby przepływ następował w obie strony – by importowi jednych technologii towarzyszył eksport innych, know-how pracowników firm międzynarodowych przepływał do przedsiębiorstw krajowych i vice versa, i aby średniej wielkości polskie firmy nauczyły się budować własną markę i rozpoznawalność międzynarodową.

Pomimo tak licznych słabości obecnego modelu gospodarczego można odnieść wrażenie, że polska polityka gospodarcza go wzmacnia i konserwuje. Zwraca na to uwagę chociażby OECD[8]. Znaczna część dozwolonej pomocy publicznej w ostatnich latach trafiała do rolnictwa, spowalniając proces odchodzenia od jego archaicznej i silnie nieefektywnej struktury. Było to widoczne m.in. w spadku dynamiki likwidacji gospodarstw o niskich bądź bardzo niskich areałach oraz we wsparciu zatrudnienia w sektorze poprzez subsydiowanie miejsc pracy. Równocześnie relatywnie niewiele środków przeznacza się na wsparcie innowacji i zmian organizacyjnych w przetwórstwie przemysłowym. Niska innowacyjność polskiej gospodarki widoczna jest m.in. w rankingu „Innovation Union Scoreboard” opracowywanym dla wszystkich państw UE. Nasz kraj niezmiennie zajmuje tam jedno z ostatnich miejsc, co jest bezpośrednim następstwem z jednej strony niedofinansowania, a z drugiej strony archaicznej struktury i instytucjonalnej słabości polskiej nauki. Słabość szkolnictwa utrudnia przedsiębiorcom rozwinięcie własnej innowacyjności. Słaba finansowo i ułomna organizacyjnie polska nauka nie tworzy bowiem – w odróżnieniu od nauki amerykańskiej, niemieckiej czy brytyjskiej – niezbędnego rezerwuaru kadr i idei dla przemysłu. Bez jej wzmocnienia wewnętrznego oraz sprzężenia z gospodarką nie powstanie w Polsce innowacyjna, kreatywna i przedsiębiorcza gospodarka na miarę np. Izraela, Singapuru, Korei Południowej czy Finlandii. A więc państw, które skutecznie wykorzystują innowacyjność, by wyrwać się ze swojej peryferyjności.

Niewłaściwy rozkład priorytetów jest także widoczny w polityce wsparcia nowych inwestycji – pomoc zależy od liczby tworzonych miejsc pracy, a nie od produktywności przedsięwzięcia. W efekcie firmom opłaca się kształtowanie procesów produkcyjnych, tak aby były one praco-, a nie kapitało- i wiedzochłonne. To samo można powiedzieć zarówno o praktyce zamówień publicznych – sektora samorządowego (transport i infrastruktura transportowa, systemy informatyczne itp.), jak i szczebla centralnego (ICT, technologie wojskowe etc.). W żaden sposób, wbrew praktyce m.in. USA, Francji, Niemiec czy Chin, nie wpisuje się ona w formułę polityki przemysłowej premiującej np. w przemyśle maszynowym wysokiej jakości rozwiązania technologiczne wypracowane w kraju. Postępując w ten sposób, polskie państwo, nie będąc tego do końca świadomym, utrudnia rodzimym producentom budowę własnej marki i zdobycie referencji niezbędnych do konkurowania na rynku globalnym.

Podsumowując: efektem naszej polityki gospodarczej nie jest produkcja dużej liczby wysoko przetworzonych i nasyconych wiedzą dóbr przemysłowych, ale zatrudnienie możliwie dużej liczby nisko opłacanych pracowników (nierzadko poniżej ich kompetencji). Ten stan rzeczy zderza się z oczekiwaniami społecznymi, w tym zwłaszcza z oczekiwaniami coraz lepiej wykształconej młodzieży, która – nie mogąc znaleźć satysfakcjonujących ich warunków pracy i płacy – masowo wyjeżdża za granicę.

Wzrost produktywności w kolejnych latach będzie wymagał nie tylko realokacji zasobów z mniej wydajnych sektorów – takich jak rolnictwo – do branż o wyższym poziomie produktywności, takich jak przemysł przetwórczy czy usługi dla biznesu. Potrzeba będzie przede wszystkim dynamicznego wzrostu wydajności w poszczególnych branżach, a więc w konsekwencji zmian technologicznych i organizacyjnych na poziomie poszczególnych firm i ich konglomeratów. W tym kontekście warto zauważyć, że w większości sektorów średnioroczne tempo zmian produktywności w ostatnich latach było umiarkowane (od -2 do +3 proc.). Wyjątek stanowiły górnictwo (gdzie odnotowano silne spadki) i przetwórstwo przemysłowe, które jako jedyne systematycznie odnotowuje silne wzrosty produktywności. Motorem wzrostu były zwłaszcza branże o wysokim nominalnym poziomie produktywności[9], które na większą skalę pojawiły się w naszym kraju relatywnie niedawno. Fakt ten dobitnie potwierdza znaczenie procesu rozwijania nowych, nietradycyjnych obszarów działalności dla wzrostu produktywności w gospodarce. Warto również zwrócić uwagę, że w przypadku większości branż przetwórstwa przemysłowego następował równoczesny wzrost produktywności i zaangażowania pracy. Oznacza to, że produktywność i miejsca pracy w przemyśle nie muszą być wobec siebie substytucyjne, czyli że można mieć i jedno, i drugie.

PRODUKTYWNOŚĆ NA POZIOMIE MAKRO – POŻĄDANE KIERUNKI ZMIAN

Polityka państwa powinna stwarzać warunki dla wzrostu udziału w gospodarce sektora przetwórczego. Przez zwrot „stwarzanie warunków” nie należy rozumieć interwencjonizmu, ale raczej tworzenie bodźców, szczególnie w najbardziej efektywnych gałęziach gospodarki. Trzeba przy tym odejść od wspierania tradycyjnej specjalizacji przemysłowej w sektorach o niskim i średnim stopniu technicznego zaawansowania. Chodzi o to, aby nie zniechęcać inwestycji przemysłowych i usługowych o dużym poziomie produktywności lub znacznym potencjale wzrostu. Takie protechnologiczne nastawienie gospodarki sprzyjać powinno powstawaniu nowych miejsc pracy w dużych i średnich ośrodkach miejskich i wokół nich, nie tylko w samym przemyśle, lecz także w usługach.

W tym kontekście niezbędnym jest ograniczenie pośredniego i bezpośredniego wsparcia firm państwowych w sektorach tradycyjnych (górnictwo, energetyka itp.) z wyjątkiem polityki rekultywacji terenów postindustrialnych. W chwili obecnej polska polityka energetyczna wydaje się nadmiernie koncentrować na konserwowaniu istniejącego status quo, w tym zwłaszcza na ochronie krajowej branży górniczej przed koniecznością restrukturyzacji. Nie służy natomiast, w odróżnieniu od m.in. polityki energetycznej Niemiec, wsparciu dla krajowych innowacji. Implikowane przez priorytety europejskiej polityki klimatycznej przekształcenia w sektorze energetycznym nie są więc w Polsce – w przeciwieństwie do Europy Zachodniej – pretekstem do wsparcia dla dostawców nowoczesnych technologii. Wręcz przeciwnie, polskie państwo koncentruje się na ochronie węgla jako podstawowego nośnika energii pierwotnej, mimo że dostarczycielami technologii produkcji energii w energetyce zawodowej są głównie firmy zagraniczne. Priorytetem w tym względzie powinno być przesunięcie akcentów w polskiej polityce energetycznej w kierunku włączenia jej w szerszą politykę gospodarczą równoważącą interesy różnych branż gospodarki (np. energetyki, przemysłu wydobywczego, elektroniki, usług IT), a nie koncentrującą się na ochronie status quo ante tylko jednej z nich.

Sektorem wymagającym zasadniczej rewizji dotychczasowego modelu prowadzenia polityki sektorowej jest sektor rolny. Polityka gospodarcza państwa powinna w jego wypadku sprzyjać procesowi scalania gospodarstw i wspierać tworzenie grup producenckich. W tym kontekście niezbędna jest weryfikacja warunków wsparcia ze środków unijnych[10], tak aby możliwa stała się redukcja nawisu zatrudnienia w rolnictwie i jego przeniesienia z rolnictwa do przemysłu i usług. Barierą zmniejszenia pracochłonności rolnictwa jest przede wszystkim obecny system podatkowy i ubezpieczeniowy faworyzujący działalność rolną. Jego rewizja i włączenie rolników do reguł obowiązujących w systemie powszechnym powinno stać się priorytetem polskiej polityki zabezpieczenia społecznego i polityki fiskalnej. Nowa fala migracji ze wsi do miast sprzyjać będzie rozwojowi nowoczesnego przemysłu i usług, o ile znajdzie wsparcie w postaci minimalizowania/likwidacji barier ją utrudniających, w tym zwłaszcza w obszarze infrastruktury komunikacyjnej i mieszkaniowej. Na poziomie mikro czynnikiem dodatkowo utrudniającym ten proces są wysokie bariery wejścia na rynek pracy w miastach, w tym m.in. koszty wynajmu mieszkań. Mogłyby być one z powodzeniem budowane przez sektor prywatny, wymaga to jednak mniejszej ochrony lokatorów, gdyż obecny jej poziom zniechęca do inwestycji w tym segmencie rynku.

Wzrost produktywności w kolejnych latach będzie wymagał realokacji zasobów z mniej wydajnych sektorów, takich jak rolnictwo, do branż o wyższym poziomie produktywności – takich jak przemysł przetwórczy czy usługi dla biznesu. Równie ważny będzie jednak dynamiczny wzrost wydajności w poszczególnych branżach oraz tworzenie warunków do rozwoju nowych, wysoce produktywnych działalności przemysłowych w Polsce.

Dlatego w ramach polityki gospodarczej wśród konkretnych działań dla zapewnienia rozwoju przemysłu niezbędne będzie przełamanie tzw. bariery informacyjnej i tzw. bariery koordynacji[11]. Brak w danym kraju odpowiedniej skali przemysłu o wysokiej wartości dodanej zniechęca nowo wchodzących do inwestycji, trudno bowiem ocenić, czy takie działanie jest opłacalne. Równocześnie inwestycje w nowych obszarach wymagają z reguły sieci kooperantów, specyficznej infrastruktury, odpowiednich zasobów pracy. Problem z nimi często polega na tym, że tych zasobów nie ma, ponieważ do tej pory nie było finalnego odbiorcy. Z tych też względów w procesie nasycania gospodarki nowymi rodzajami działalności niezbędne jest tworzenie warunków dla pionierskich inwestycji w nowych obszarach. Te pionierskie inwestycje niosą ze sobą olbrzymie korzyści społeczne, dlatego też system wspierania inwestycji powinien koncentrować się właśnie na nich.

Przyciąganie nowych rodzajów działalności przemysłowej możliwe jest na dwa sposoby. Pierwszy to identyfikacja przez instytucje sektora publicznego sektorów, które mają szansę na rozwój w Polsce i wsparcie procesu ich „zaszczepiania”. Drugą możliwość stanowi natomiast system szerokiego wsparcia procesu „eksperymentowania”, bez określonych z góry preferencji, z nowymi rodzajami działalności o wysokiej wartości dodanej[12]. Ta pierwsza droga, pomimo jej atrakcyjności, niesie ze sobą liczne zagrożenia. Przede wszystkim dlatego, że brak jest dobrych metod określania „właściwych” sektorów. Doświadczenia historyczne pokazały, że polityka taka może być bardzo kosztowna, a sektor publiczny ma znacznie bardziej ułomne narzędzia niż sektor prywatny w takiej właśnie identyfikacji. Wskazywanie potencjalnych „wygranych” rodzi przy tym szerokie pole do nadużyć. Dlatego też lepsze wydaje się to drugie podejście, polegające de facto na wspieraniu konkurencyjności i kreatywności. W ramach tego drugiego rozwiązania można wyróżnić dwa modele: niemiecki i amerykański. Model niemiecki opiera się na szerokim froncie innowacji we wszystkich sektorach, tworząc dodatkowe synergie i międzygałęziowe powiązania. Natomiast model amerykański zakłada, że branże tradycyjne w sposób naturalny „wypadają” z rynku. Optymalne byłoby połączenie obu tych rozwiązań.

W segmencie usług prostych z kolei kluczowa będzie kontynuacja procesu deregulacji poszczególnych zawodów oraz ograniczenie obecności państwa i pomocy publicznej. Dzięki temu będzie możliwa poprawa relatywnej atrakcyjności działalności przetwórczej wobec prostej działalności usługowej[13], a także spadek kosztów wytwarzania w przetwórstwie[14]. Finalnym efektem takiego procesu będzie wzrost zaawansowania przetwórstwa oraz sektora usług.

PRODUKTYWNOŚĆ NA POZIOMIE MIKRO – DIAGNOZA OBECNEJ SYTUACJI

Dzisiejszy stan sektora przedsiębiorstw w Polsce jest odbiciem procesów, jakie kształtowały je na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza – w czasie transformacji w latach 1989–2003 oraz w okresie członkostwa w Unii Europejskiej w latach 2004–2014. Doszło wtedy do znaczącego przeobrażenia nieefektywnych przedsiębiorstw państwowych. Dokonane zostało ono zarówno poprzez redukcję skali ich działalności, upadłość i restrukturyzację, jak i poprzez prywatyzację, której dominujący ton nadawał – wobec deficytu oszczędności krajowych – kapitał zagraniczny. To w dużej mierze za pośrednictwem inwestorów zagranicznych upowszechniała się w Polsce nowa kultura organizacyjna, którą ogólnie można nazwać wytwarzaniem w klasie światowej, a którą dziś stopniowo przejmują wchodzące w kooperację z koncernami globalnymi oraz konfrontujące się z nimi w konkurencji rynkowej firmy polskie. Procesowi przekształceń państwowych przedsiębiorstw towarzyszył spontaniczny proces powstawania wielu nowych firm. U źródeł tego procesu leżała przedsiębiorczość i pomysłowość Polaków.

Dziś podstawowe wyzwania obecnych w Polsce firm przemysłowych związane są z koncentracją swojej działalności na tych elementach globalnego łańcucha tworzenia wartości, na które przypada relatywnie niska wartość dodana. Innym istotnym problemem sektora przedsiębiorstw jest swoisty dualizm – silne zróżnicowanie pod względem produktywności i efektywności w segmencie małych i średnich firm.

Badania prowadzone dla krajów Unii Europejskiej[15] pokazują, iż rośnie zaangażowanie działających w Polsce podmiotów w globalnych łańcuchach tworzenia wartości. Równocześnie jednak obecność ta koncentruje się na „środkowych” ogniwach, obejmujących faktyczny proces wytwarzania – nierzadko jedynie montowania – wyrobów lub półproduktów. Tymczasem dziś za najbardziej wartościowe ogniwa, którym z reguły towarzyszy także najwyższy poziom produktywności i płac, uznaje się te, które znajdują się na początku lub na końcu łańcucha. Na te pierwsze składa się znacząca wartość dodana związana z fazami koncepcyjnymi i badawczymi. Na te drugie zaś np. usługi około- i posprzedażowe. W tej sytuacji sam fakt zwiększania stopnia udziału lokalnych firm w ramach globalnych łańcuchów tworzenia wartości nie zapewnia postępu cywilizacyjnego. Tym bardziej że zajmowane przez działające w Polsce firmy środkowe ogniwa łańcucha podlegają w największym stopniu procesowi arbitrażu pracy – tzn. w globalnej gospodarce są przenoszone tam, gdzie w danym momencie koszty pracy są relatywnie najniższe. Może się więc okazać, że przy zmianie relacji kosztowych produkcja wykonywana dziś przez polskie firmy zostanie z czasem przeniesiona gdzie indziej.

W odniesieniu do sektora małych i średnich przedsiębiorstw kluczowym wyzwaniem jest ich podział na dwa światy. Z jednej strony wiele firm to dziś nowoczesne, dobrze zarządzane i dobrze prosperujące przedsięwzięcia. Z drugiej strony zaś badania pokazują[16], że około 50 proc. małych i średnich firm działających w Polsce to firmy uznawane za zagrożone lub stojące na rozdrożu. W tym drugim segmencie typowa firma to firma rodzinna, która wyrosła na boomie lat 90. Wciąż zapewnia swym właścicielom (pierwsze lub drugie pokolenie) środki na godne życie. Rzadko korzysta z zewnętrznego zarządu i koncentruje swoją działalność na rynku lokalnym. W mniej korzystnym w ostatnich latach otoczeniu makroekonomicznym skala jej działalności pozostała w zasadzie niezmieniona. Firmy te charakteryzuje dość prosty, a nierzadko już dziś przestarzały park maszynowy, w rezultacie w swych sektorach lokują się one w ogonie produktywności. Większość procesów w tych firmach oparta jest na taniej pracy, co właścicielom firm stwarza swego rodzaju poczucie komfortu i bezpieczeństwa (gdy spada liczba zamówień, koszty ogranicza się poprzez redukcję zatrudnienia). Taki model funkcjonowania związany jest ze swego rodzaju obawą przed dokonaniem „skoku”, który wymagałby znaczących inwestycji oraz rodził wyzwania związane z koniecznością poszukiwania nowych rynków zbytu.

Za takim myśleniem idzie brak zasobów dedykowanych innowacyjności. Firmy te charakteryzuje również niska skłonność do otwarcia na współpracę z zagranicą i na współpracę w ogóle. Ten dualizm w sektorze małych i średnich firm powoduje, że na tle europejskich przedsiębiorstw w Polsce odsetek firm korzystających z nowoczesnych, proefektywnościowych rozwiązań pozostaje stosunkowo niski (rys. 4).

Dla wzrostu produktywności na poziomie mikro potrzebne jest wyraźne przyśpieszenie transferu zasobów z mało efektywnych firm do liderów lub też do innych, bardziej nowoczesnych rodzajów działalności. Tymczasem procesowi temu nie sprzyjają obowiązujące w Polsce rozwiązania w zakresie regulacji rynków i produktów. W wielu sektorach rynki są nadmiernie uregulowane (rys. 5), a Polskę na tle innych krajów UE i OECD charakteryzuje nadmierna obecność państwa w gospodarce. Zaburza to konkurencję i presję proefektywnościową.

Na produktywność całego sektora firm negatywny wpływ mają również nadmierna biurokracja oraz brak stabilnych warunków działalności gospodarczej, szczególnie w zakresie kwestii podatkowych. Taka sytuacja powoduje konieczność angażowania znacznych (w relacji do wielkości firm) zasobów w działania nieprzekładające się na rezultaty biznesowe oraz znacząco utrudnia podejmowanie decyzji inwestycyjnych.

PRODUKTYWNOŚĆ NA POZIOMIE MIKRO – POŻĄDANE KIERUNKI ZMIAN I NIEZBĘDNE DZIAŁANIA

Zmiany mające na celu wzrost produktywności na poziomie mikro muszą odnosić się do kluczowych barier blokujących rozwój efektywnych form gospodarowania w naszym kraju. Po pierwsze – do wspomnianych już wcześniej niewłaściwych rozwiązań regulacyjnych, zwłaszcza tych, które ograniczają konkurencję. Po drugie – do problemu braku należytej ochrony firm przed nieuczciwą konkurencją, którego podstawą są nieefektywne mechanizmy identyfikacji i eliminowania z rynku firm łamiących prawo. Brak jest też należytej ochrony przed zawłaszczeniem korzyści z działalności gospodarczej, co związane jest z niską jakością działalności sądów gospodarczych. Potrzeba także wypracowania nowych rozwiązań dostosowanych do realiów rynku pracy określających zasady relacji pomiędzy pracodawcami i pracownikami. Te dzisiejsze prowadzą do podziału rynku pracy na dwie skrajne formy zatrudnienia: etat (często zbyt ryzykowny dla pracodawcy) i praca na podstawie umowy cywilnoprawnej – w wielu wypadkach niezapewniająca nawet namiastki stabilności zatrudnionemu, a tym samym niemotywująca go do większego zaangażowania[17].

Powyższe czynniki zniechęcają przedsiębiorców do adaptowania najnowszych technologii i inwestowania w innowacyjność. Prowadzą zwłaszcza do wolniejszego wdrażania tzw. technologii ogólnego zastosowania (np. technologie informacyjno-komunikacyjne), których znaczenie dla podniesienia produktywności pracy jest dziś szczególnie wysokie. Równocześnie spowalniają one proces realokacji zasobów od firm mniej efektywnych do tych bardziej efektywnych. To właśnie wysoka dynamika firm (ich powstawanie, upadanie, łączenie się) jest w wielu branżach wehikułem implementacji innowacyjnych rozwiązań. Odnosi się to w szczególności do tych branż, gdzie implementacja innowacji wymaga znacznych zmian w organizacji produkcji i w zakresie wymagań kompetencyjnych.

W kontekście rozwiązań proefektywnościowych istotną kwestią są także powiązania międzysektorowe – brak presji konkurencyjnej w jednym sektorze może prowadzić do niekorzystnych efektów w innych sektorach. Głównym kanałem oddziaływania są w tym wypadku nadmierne koszty wyrobów/usług pośrednich. Należy jednak pamiętać również o negatywnym oddziaływaniu niskiej elastyczności dostawców oraz jakości dostaw i usług.

Oprócz opisanych powyżej zewnętrznych uwarunkowań kluczowa dla procesu nieustannej modernizacji firm jest wewnętrzna zdolność absorpcji nowych technologii i nowych praktyk organizacyjnych. Ta z kolei jest pochodną jakości kapitału ludzkiego w firmach. Stąd też polityka państwa powinna wspierać proces nieustannej modernizacji tego kapitału i jego dostosowanie do potrzeb rynku. W szczególności rozwijanie lokalnej bazy innowacji, postępu technologicznego nie będzie możliwe bez wysokiej jakości systemu szkolnictwa (w tym zawodowego) i uczelni wyższych. W wypadku uczelni kluczowe jest zwiększenie skali finansowania publicznego przy dalszej reformie zasad finansowania nauki, tak aby tworzyć bodźce do podnoszenia jakości badań naukowych, szerszego kształcenia doktorantów i większej współpracy oraz działania na rzecz biznesu.

Konkretne działania w celu wspierania wzrostu produktywności na poziomie firm powinny obejmować przede wszystkim przegląd prawa pod kątem jego wpływu na poziom konkurencji oraz szybkie wdrożenie niezbędnych zmian. W tym zakresie pomocne będą wnioski płynące z opracowań OECD i Banku Światowego. Niezbędne są również stabilizacja prawa podatkowego, ograniczenie dowolności orzeczeń aparatu skarbowego, wprowadzenie wiążących interpretacji podatkowych oraz koncentracja działalności aparatu skarbowego na podmiotach łamiących prawo.

Dla wzmocnienia ochrony przed nieuczciwymi praktykami konieczne jest doinwestowanie sądów gospodarczych o największym obciążeniu, ale przede wszystkim uruchomienie mechanizmów wprowadzających bodźce efektywnościowe oraz programów edukacji finansowej i ekonomicznej sędziów orzekających w sprawach gospodarczych.

Niezbędna jest także radykalna zmiana sposobu funkcjonowania sektora publicznego poprzez eliminację obecności państwa tam, gdzie nie jest ono konieczne (w tym ograniczenia obowiązków informacyjnych) oraz wdrożenia rozwiązań usprawniających relacje pomiędzy sektorem publicznym a firmami i obywatelami (e-government).

Mając na uwadze to, że wartość dodana tworzona jest w znacznej mierze w krajach eksportujących kapitał, koncentrujących badawczo-rozwojowe i strategiczne działy koncernów globalnych, wzmocnienie firm krajowych i wsparcie procesu ich internacjonalizacji powinno leżeć w żywotnym interesie państwa polskiego. Na szczególne wsparcie zasługuje zwłaszcza promocja działalności innowacyjnej przedsiębiorstw realizowana zarówno w formie wsparcia bezpośredniego – w postaci m.in. środków dostępnych w ramach polityki spójności UE – jak i pośredniego, w formie ulgi na innowacje, umożliwiającej przedsiębiorcom efektywne zmniejszenie swoich obciążeń podatkowych, o ile zaoszczędzone środki przeznaczą na badania i rozwój.

W zakresie produktywności na poziomie mikro nie wszystko jednak da się osiągnąć przez właściwą politykę gospodarczą. W tym obszarze wiele bowiem zależy od postaw samych przedsiębiorców. Z tych względów potrzeba budowania wśród właścicieli firm świadomości, że dotychczasowa formuła funkcjonowania w przypadku wielu rynków się wyczerpuje. Wynika to z faktu, że model konkurencji kosztowo-cenowej osiąga w polskich warunkach swoje granice. Stoi on coraz bardziej w konflikcie z dążeniem do zwiększenia dochodów społeczeństwa. Co więcej dziś, w porównaniu z sytuacją przed globalnym kryzysem, tempo wzrostu krajowego popytu – a tym samym wzrostu gospodarczego – jest znacznie silniej uzależnione od zdrowego wzrostu płac[18]. Budowanie wspomnianej wyżej świadomości to główne zadanie dla organizacji zrzeszających pracodawców, liderów opinii itp.

Właściciele najmniej produktywnych firm muszą albo zdecydować się na dokonanie wspomnianego wcześniej „skoku”, albo rozważyć sprzedaż swojego biznesu i zainwestowanie kapitału w nową, perspektywiczną działalność. Korzyści w takiej sytuacji odniesie zarówno sprzedający, jak i kupujący. Ten drugi będzie miał szansę na uzyskanie efektów skali i poprawę efektywności. Procesy przekształceń i konsolidacji powinny jednak dotyczyć nie tylko przedsiębiorstw słabszych, lecz także tych mocnych – tylko w ten sposób możliwe będzie zbudowanie form zdolnych do skutecznego konkurowania w skali globalnej. Procesy te przebiegałyby sprawniej, gdyby rozbudowana była infrastruktura instytucjonalna wspierająca sukcesję, przekazywanie firm, poszukiwanie dla nich nowych właścicieli itp.

Potrzebna jest też większa współpraca firm, nawet tych, które na co dzień z sobą konkurują. Dotyczy to obszarów takich jak na przykład inwestycje w budowanie za granicą wizerunku wysokiej jakości polskich wyrobów (np. wspólny branding uniwersalną marką określonej kategorii wyrobów wytwarzanych w naszym kraju) czy też podejmowanie wspólnych wysiłków w celu eliminowania z rynku firm nieuczciwych.

W kontekście pozycji polskich firm w ramach globalnych łańcuchów tworzenia wartości niezbędna jest jej ewolucja w kierunku pozycji gwarantujących większy udział w generowanej wartości. Może ona przybierać różne formy. Jedną z nich jest przejmowanie zagranicznych firm (np. dzisiejszych odbiorców) i uzyskiwanie w ten sposób bezpośredniego dostępu do klientów, a nierzadko także innego rodzaju aktywów, takich jak marki czy patenty. Możliwe jest także budowanie i/lub rozbudowywanie wewnętrznych kompetencji w zakresie kreowania innowacji, (zespoły zajmujące się działalnością badawczo-rozwojową), a tym samym tworzenie wartości na etapie koncepcyjnym i badawczym. Inną opcją jest zmiana profilu działalności i zajęcie w ramach tej nowej działalności bardziej atrakcyjnych ogniw łańcucha tworzenia wartości.

ZMIANY INSTYTUCJONALNE

Oddzielną kwestię stanowi sposób przeprowadzenia zmian. Dziś wola bardziej znaczących reform wydaje się mocno ograniczona. Jednym z powodów takiej sytuacji jest fakt, że wiele z koniecznych w Polsce zmian odnosi się do funkcjonowania sektora publicznego. Tymczasem zmiany w jego obrębie – przekształcające sposób jego funkcjonowania – oznaczają naruszenie istniejącego status quo, a więc także pozycji istniejących grup interesów i sieci powiązań. Nic więc dziwnego, że szereg inicjatyw zmierzających do rewizji zastanego stanu rzeczy jest torpedowanych – w sposób mniej lub bardziej jawny w parlamencie lub wręcz na etapie przygotowawczym w obrębie administracji centralnej.

Innym problemem są kompetencje sektora publicznego. Dobitnym dowodem deficytu w tym zakresie jest chociażby jakość stanowionego w Polsce prawa. Badania przeprowadzone przez Instytut Badań nad Demokracją i Przedsiębiorstwem Prywatnym wskazują na niską ocenę aktów prawnych istotnych dla prowadzenia działalności gospodarczej. Jedną z przyczyn tego stanu jest, w ocenie autorów, wadliwy proces legislacyjny, skutkujący koniecznością częstego poprawiania błędów prawnych (inflacja prawa).

Dlatego też wyzwań związanych z konkurencyjnością gospodarki nie da się rozwiązać w obecnym otoczeniu instytucjonalno-regulacyjnym. Nowy kształt instytucjonalny powinien zostać wypracowany w procesie dialogu pomiędzy rządem, pracodawcami, pracownikami, nauką i instytucjami pozarządowymi. Ten nowy konsensus musi mieć również szerokie wsparcie polityczne. Polska potrzebuje porozumienia w rodzaju „okrągłego stołu”, którego ustalenia powinny obejmować: nowy kształt instytucji centralnych, nowe rozwiązania na poziomie samorządów oraz wypracowanie najlepszych rozwiązań instytucjonalnych w zakresie większego zaangażowania sektora prywatnego w przekształcenia i realizację zadań sektora publicznego.

W wypadku instytucji centralnych istotą reform powinna być zmiana obecności państwa w gospodarce z biurokratycznej na strategiczną, a także wyraźne rozdzielenie – na poziomie konkurencyjnym i organizacyjno-operacyjnym – funkcji długofalowych od bieżących działań. Równolegle należy usprawnić obsługę firm i obywateli w duchu New Public Management, by w możliwe wielu instytucjach publicznych doprowadzić do podniesienia jakości świadczonych usług publicznych dzięki wprowadzeniu racjonalności charakterystycznej dla sektora prywatnego.

Niezwykle istotne jest, aby podejmowaniu jakichkolwiek decyzji przez sektor publiczny towarzyszyło zrozumienie całego łańcucha ich konsekwencji dla gospodarki i społeczeństwa. W tej sytuacji jednym z największych wyzwań jest takie zaprojektowanie, a następnie wdrożenie wewnętrznych procesów w sektorze publicznym, by kreował on najbardziej optymalne rozwiązania: innowacyjne, długoterminowe, uwzględniające szerokie spektrum opinii oraz wiążące się z możliwie najniższymi kosztami dostosowania dla firm i obywateli.

Stworzenie nowoczesnego i efektywnego aparatu administracyjnego wymaga bodźców sprawiających, że punktem odniesienia dla wszelkich jego działań będzie dobro obywateli (a nie biurokracji). Konieczne jest skorzystanie z wartości wypracowanych przez kulturę „korporacyjną”: uczciwości, bezstronności, transparentności
i odpowiedzialności, zachęcających do kreatywności i innowacyjności, a także rozwiązań takich jak: właściwe zaprojektowanie struktur, efektywne zarządzanie i umiejętność pozyskiwania pracowników zdolnych realizować wizję nowoczesnej administracji oraz stworzenie systemu kreowania i wyłaniania liderów. W ramach nowoczesnego państwa niezbędne są systemy motywowania i zarządzania wydajnością – zapewniające, że ustalane priorytety znajdą przełożenie na codzienne działania oraz systemy identyfikacji i upowszechniania najlepszych wzorców i praktyk działania różnych szczebli administracji.

Wsparciem dla tego procesu powinno być wzmocnienie procesu transparentności działań publicznych, osiągnięte poprzez znaczące rozszerzenie dostępu obywateli, instytucji naukowych i organizacji społecznych do danych gromadzonych przez administrację i inne instytucje publiczne. Polska administracja, w odróżnieniu od najbardziej efektywnych biurokracji, takich jak szwedzka czy brytyjska, w znikomym stopniu wykorzystuje dziś szansę, jaką niesie otwarcie danych publicznych dla wszystkich zainteresowanych stron (open data), by te mogły wykorzystać je z korzyścią dla gospodarki i dobra publicznego. W tym kontekście rewizji wymaga zarówno ustawa o ochronie danych osobowych, jak i rola Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych w polskim systemie prawnym. Podniesienie standardów dostępu do danych zarówno w Głównym Urzędzie Statystycznym, jak i w poszczególnych ministerstwach, urzędach centralnych i samorządach sprzyjać będzie wzmocnieniu obywatelskiej kontroli nad działaniami publicznymi, podnosząc ich jakość i zgodność z interesem ogólnospołecznym.

Zwiększenie udziału sektora prywatnego w rozwiązywaniu problemów odnoszących się do sektora publicznego może pomóc w pokonaniu bariery braku woli i zdolności przeprowadzenia rzeczywistych zmian w tym sektorze. Rozwiązania zmierzające do większego zaangażowania sektora prywatnego w sprawy publiczne powinny m.in. obejmować:

  • zaangażowanie sektora prywatnego w fazy koncepcyjne i realizacyjne strategicznych projektów typu e-government,
  • zwiększenie skali obsługi instytucji rządowych przez sektor prywatny, np. poprzez wydzielenie centrum usług wspólnych świadczących na rzecz całej administracji usługi w zakresie finansowo-księgowym, HR, itp.; powinno się również dokonać oceny możliwości oddania części usług publicznych (np. w ochronie zdrowia) w outsourcing sektorowi prywatnemu,
  • wypracowanie instytucjonalnych form wymiany informacji pomiędzy administracją publiczną i sektorem firm w celu lepszego ukierunkowania strategicznych działań rządu,
  • zmianę świadomości – poprzez odpowiedni system bodźców – u pracowników administracji, modyfikację ich postawy z „władczej” na „usługowej” na rzecz firm i obywateli.

Równolegle niezbędne jest zdefiniowanie (a następnie promowanie wśród firm) kanonu podejmowanych na poziomie przedsiębiorstw działań sprzyjających osiąganiu szerokich celów społeczno-gospodarczych. Działania te powinny odnosić się do tak istotnych kwestii, jak: wsparcie polityki prorodzinnej, wsparcie polityki flexicurity, wsparcie procesów współpracy/zrzeszania się czy wreszcie internacjonalizacji firm. W procesach tych istotną, jeśli nie kluczową, rolę powinny odgrywać instytucje zrzeszające pracowników i pracodawców. Nowy okrągły stół powinien stać się przyczynkiem do szerszego dialogu i współpracy różnego rodzaju środowisk, do budowania tak bardzo potrzebnego w Polsce kapitału społecznego.

PODSUMOWANIE I WNIOSKI

Polska potrzebuje impulsu inicjującego nową falę modernizacji. Istotą przeprowadzanych zmian musi być ograniczenie obecnej – administracyjno-biurokratycznej – formy obecności i roli państwa w gospodarce i zmniejszenie tym samym ciężarów nakładanych na sektor prywatny. Przy czym wzrosnąć powinna rola strategiczna państwa, szczególnie w zakresie tworzenia warunków dla budowy podstaw nowoczesnej gospodarki. Impuls ten powinien zainicjować nową falę przemian i uruchomić samonapędzający się mechanizm przekształceń strukturalnych.

Aby w kolejnych 25 latach osiągnąć poziom dochodów krajów Europy Północnej, niezbędne jest z jednej strony większe wykorzystanie dostępnych w Polsce zasobów pracy, z drugiej strony zaś zwiększanie produktywności. Dlatego konieczne jest skupienie się na następujących pięciu obszarach:

Po pierwsze – i przede wszystkim – na prowadzeniu odpowiedzialnej polityki makroekonomicznej sprzyjającej wzrostowi oszczędności krajowych. Dlatego tak ważne jest utrzymywanie zrównoważonego cyklicznie budżetu, utrzymanie niskiej relacji długu do PKB i unikanie nierównowag na poziomie makro i mikro. W tym zakresie niezbędna jest ścisła koordynacja polityki fiskalnej, pieniężnej i nadzorczej.

Po drugie – realizacja szerokiej agendy deregulacyjnej. Podstawowym warunkiem jest tu stworzenie lepszych warunków dla przedsiębiorczości. Docelowo więcej musi być rynku i konkurencji na poziomie poszczególnych mikrorynków, a stabilne i przejrzyste regulacje powinny kształtować relacje rynkowe w obszarach, gdzie rynek zawodzi. Niezbędne jest więc:

  1. odbiurokratyzowanie gospodarki,
  2. wzmocnienie ochrony efektów działalności gospodarczej przed nieuczciwym zawłaszczaniem (system sądownictwa),
  3. wspieranie konkurencji: dalsza prywatyzacja i demonopolizacja.

Po trzecie, wspieranie procesu rozbudowy w gospodarce kompetencji związanych z innowacyjnością. Oznacza to z jednej strony stworzenie warunków do produktywnego działania polskiej nauce, a z drugiej strony stymulowanie postępu technologicznego w firmach i wspieranie współpracy nauki z biznesem. Szczególnie ważne jest kreowanie bodźców, by zaistniały u nas nowe, dotychczas nieobecne rodzaje zaawansowanej działalności przetwórczej.

Po czwarte, ogromny potencjał leży w lepszym wykorzystaniu zasobów pracy, zwłaszcza niewykorzystanej siły roboczej zaangażowanej w produkcję rolną. Naszym wielkim wyzwaniem cywilizacyjnym jest zachęcenie młodych ludzi mieszkających na wsi do porzucenia obszaru niskiej wydajności i biedy na rzecz tej części gospodarki, która da im szanse na rozwój i godne życie. Ze względu na trendy demograficzne Polska musi też przygotować i już realizować przemyślaną politykę migracyjną. Do roku 2040 będzie nam potrzeba około 3 mln pracowników. Te dwa strumienie podaży pracy w sposób zasadniczy mogą zmienić perspektywy naszego kraju.

Po piąte, głębokich zmian instytucjonalnych wymaga sektor publiczny. Bez poprawy jakości jego pracy i ograniczenia niekorzystnego oddziaływania nieefektywnej sfery publicznej na sektor prywatny tempo zmian będzie hamowane. Efektywniejsza alokacja zasobów w gospodarce pozostanie bowiem ograniczana, a zmiany w sferze instytucjonalnej będą nieadekwatne do stojących przed nami wyzwań rozwojowych. Patrząc z tej perspektywy, zmiany te są warunkiem wstępnym efektywnego przeprowadzenia pozostałych reform.

Celem tak rozumianej agendy modernizacyjnej winno być przesunięcie polskiej gospodarki na globalnej drabinie produktywności. Dopiero wtedy zdrowa, bo wynikająca ze wzrostu całkowitej produktywności, presja na płace wymusi większe inwestycje kapitałowe w mechanizację procesów. Rosnąca siła nabywcza pracowników branż eksportowych i przemysłu przełoży się na stopniowy wzrost płac w usługach skierowanych na lokalny rynek. Z kolei wyższe płace zwiększą atrakcyjność pracy wobec bierności zawodowej. To natomiast spowoduje wzrost atrakcyjności polskiego rynku pracy wobec zagranicy, co powinno zachęcić do powrotu wielu wykształconych osób z emigracji, a także pozytywnie wpłynąć na dzietność.

Te proponowane podażowe zmiany znajdą po stronie popytu odzwierciedlenie w tak potrzebnym naszej gospodarce wzroście inwestycji sektora przedsiębiorstw. To z kolei stosunkowo szybko przełoży się na wzrost eksportu i prywatnej konsumpcji, tworząc tym samym samonapędzający się mechanizm (rys. 6). W dzisiejszych czasach, gdy globalizacja i integracja gospodarcza powodują, że obywatele i biznes są dużo bardziej mobilni niż kiedyś, znaczenie konkurencyjności poszczególnych systemów gospodarczych wrasta. Tym samym ani przedsiębiorcy, ani pracownicy nie są „skazani” na to, by funkcjonować w określonym miejscu. Jeśli więc jakość systemu gospodarczego lub tempo jego poprawy nie są zadowalające – przenoszą się w inne miejsce. Taki scenariusz już się w Polsce realizuje. Jeśli w ciągu najbliższych kilku lat nie stworzymy wysoce produktywnej gospodarki, to rosnące obciążenia podatkowe z powodu pogarszającej się demografii zwiększą ryzyko kolejnych fal emigracji nie tylko ludzi, lecz także firm. Prowadzić to będzie do destruktywnej spirali – kurcząca się baza podatkowa wymusi zwiększenie obciążeń podatkowych i regulacyjnych, szczególnie jeśli system instytucjonalny nie będzie w stanie elastycznie dostosować wydatków. A to dodatkowo zwiększy skłonność do emigracji. Taki czarny scenariusz nie musi się jednak spełnić, trzeba mu skutecznie i aktywnie przeciwdziałać.


[1] To umowne określenie obejmuje kraje Unii Europejskiej o najbardziej zaawansowanym i sprawnym modelu gospodarczym (Niemcy, Austria, kraje Beneluksu oraz kraje skandynawskie).

[3] Dane z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej.

[4] Obszerną analizę procesów rozwojowych zawiera m.in. D. Acemoglu, J. Robinson, Why Nations Fail: The Origins of Power, Prosperity, and Poverty.

[5] Jak podaje raport „Niski poziom inwestycji przedsiębiorstw wyzwaniem dla polskiej gospodarki” Biura Analiz Makroekonomicznych Banku Pekao SA, w ostatniej dekadzie wydatki inwestycyjne polskich firm stanowiły średnio 10 proc. PKB wobec 16 proc. w pozostałych krajach członkowskich UE z naszego regionu.

[6] Według danych GUS („Rocznik Przemysłu 2013”) inwestorzy zagraniczny kontrolują ok. 50 proc. kapitału firm przetwórstwa przemysłowego. W skrajnych przypadkach (produkcja pojazdów samochodowych, produkcja komputerów, wyrobów elektronicznych i optycznych oraz produkcja wyrobów tytoniowych) udział ten wynosi ponad 80 proc.

[7] Komisja Europejska (”Innovation Union Report”) zwraca uwagę na bardzo wysoki udział Polski w wydatkach na badania i rozwój płatności z tytułu honorariów oraz opłat licencyjnych na rzecz zagranicy, przy równoczesnych, niemalże zerowych dochodach z tego tytułu.

[8] „OECD Economic Survey: Poland 2014”

[9] Dane Eurostatu wskazują, że w latach 2004–2012 najwyższe wzrosty produktywności (wartość dodana liczona w cenach stałych w przeliczeniu na godzinę pracy) odnotowano w produkcji komputerów, urządzeń elektronicznych i optycznych (ponad 24 proc. rocznie), produkcji urządzeń elektrycznych (ponad 16 proc.) oraz pozostałego sprzętu transportowego (ponad 13 proc.).

[10] Chodzi m.in. o zasady dostępu do środków z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich, a w szczególności wykluczenie z możliwości wsparcia większych gospodarstw.

[11] Na istotną rolę tego typu barier w procesach rozwojowych zwraca m.in. uwagę D. Rodrik („Jedna ekonomia, wiele recept – globalizacja, instytucje i wzrost gospodarczy”).

[12] W tym wariancie sektory zidentyfikowane w ramach projektów Foresight czy Krajowa Inteligentna Specjalizacja mogą być wykorzystywane przez sektor prywatny jako swego rodzaju wskazówka. Znalezienie się na ich liście nie powinny jednak stanowić podstawy dla polityki wsparcia..

[13] Analizy OECD (OECD Economic Survey: Poland 2014) wskazują na niską rentowność działalności przemysłowej na tle wielu obszarów usługowych. Powoduje to przekierowywanie zasobów do sektora usług.

[14] W efekcie wzrostu popularności outsourcingu usługi stanowią coraz większą część „wsadu” do działalności przemysłowej.

[15] Zob. Competing in global value chains – EU industrial structure report 2013 oraz Global value chains: Poland.

[16] Zob.: Mikro-, małe i średnie przedsiębiorstwa – mocne i słabe strony, szanse i zagrożenia rozwojowe, Lewiatan, 2011; Rzemieślnicy i biznesmeni. Właściciele małych i średnich przedsiębiorstw prywatnych – materiały z konferencji „Polscy przedsiębiorcy wobec nowych wyzwań” (2014).

[17] Sytuacja taka rodzi także negatywne skutki społeczne np. w postaci niskiej skłonności do posiadania dzieci.

[18] Przed kryzysem prywatną konsumpcję wspierały malejąca stopa oszczędności (sprawiająca, że wydatki gospodarstw rosły szybciej niż dochody) oraz rosnąca penetracja kredytów konsumpcyjnych. Dziś przy stopie oszczędności na poziomie 0-5% dalszy jej spadek jest w zasadzie niemożliwy, a penetracja kredytów konsumpcyjnych (w relacji do dochodów) jest na poziomie średniej unijnej.

Państwo: opiekun czy partner? Debata „Liberté!” :)

Błażej Lenkowski: Jakimi zasadami filozoficznymi powinna kierować się polityka społeczna. Po co państwo powinno podejmować się takich działań?

Jeremi Mordasewicz: Chciałbym zaproponować punkt widzenia przedsiębiorcy, który uczestniczy na co dzień w polityce gospodarczej, co więcej od 20 lat frapuje go wpływ polityki społecznej na politykę gospodarczą. Są trzy czynniki decydujące o dobrobycie zarówno jednostki, jak i całej społeczności. Po pierwsze, to motywacja do nauki i pracy. Źle jest, jeżeli polityka społeczna osłabia motywację w jakiejkolwiek dziedzinie. Po drugie, kompetencje zawodowe i społeczne. Odpowiednio prowadzone polityki społeczne mogą je wzmacniać lub osłabiać. Po trzecie, efektywna alokacja kapitału na rynku pracy. Jeśli polityka społeczna zakłóca efektywną alokację czyni więcej szkody niż korzyści. Na dziesięć polityk społecznych, które prowadzi państwo, jedną z najpoważniejszych jest ta dotycząca wsi. Uważamy, że państwo nie powinno wspomagać biednych mieszkańców wsi, transferując do nich pieniądze z KRUS, dotacji unijnych i innych. W ten sposób transferujemy do wsi ponad 40 miliardów rocznie. Jest to transfer pieniędzy wypracowanych w wyżej produktywnych sektorach gospodarki do najniżej produktywnego sektora, który zatrudnia w tej chwili 13.5 % ludności, wytwarzając niecałe 4% produktu krajowego. Ta polityka spowodowała, że proces przechodzenia ze wsi do miast został spowolniony a konsolidacja gospodarstw rolnych się zatrzymała. Są one nadmiernie rozproszone i nie mogą być efektywne. Polityka ta nie daje dobrych rezultatów, ale nie potrafimy się z niej wyzwolić. A wyobraźmy sobie, że część tych środków wykorzystujemy inaczej. Na edukację młodzieży wiejskiej, żeby mogła znaleźć pracę poza rolnictwem. Myśmy mieli problem, żeby znaleźć w Ostródzie 150 młodych ludzi, którzy mogliby pracować. Po szkołach rolniczych i lokalnych musieliśmy ich uczyć przez dwa lata, ponosząc koszty, żeby móc ich zatrudnić na normalnych stanowiskach pracy. Powinniśmy zamiast przeznaczać środki na gospodarstwa rolne, przeznaczyć je na transfer części ludzi ze wsi i małych miasteczek do dużych aglomeracji miejskich, gdzie są inwestorzy oraz praca dla nich. Inwestorzy nie przyjdą na tereny rozproszonej zabudowy wiejskiej, ponieważ dopasowanie popytu i podaży pracy oraz pracowników jest bardzo utrudnione i rynek pracy funkcjonuje źle. Jeśli w dużym mieście upada jedna fabryka, to 99 pozostałych przejmuje jej pracowników. Jeśli w małym miasteczku upada fabryka, to jest to dla niego katastrofa. Stawiam tezę, że polityka pomocy wobec wsi jest absurdalnie nieskuteczna i nieefektywna. A do tego niesprawiedliwa. Dlaczego rolnik ma dostawać średnio 20 tysięcy rocznie? Mógłbym to wyjaśnić jedynie, jeśli byłby to jakiś bardzo biedny rolnik inwalida nie mogący pracować. Chciałbym się odnieść jeszcze do drugiej z tych dziesięciu państwowych polityk. Kardynalnym błędem polityki społecznej jest transfer dochodów do osób starszych, zamiast do wielodzietnych rodzin, bo to wielodzietne rodziny najczęściej występują w sferze ubóstwa. Wynika to z mitu, według którego osoba starsza, odchodząc z rynku pracy zostawia miejsce pracy dla osoby młodszej. Lata całe pozwalaliśmy szybko odchodzić na emeryturę, chociaż doskonale wiemy, że we wszystkich krajach, gdzie wcześniej się odchodzi na emeryturę jest wysokie bezrobocie młodzieży. Liczba miejsc pracy w gospodarce nie jest stała. Jeżeli w tej chwili utrzymujemy za 30 miliardów rocznie młodych emerytów, to tych pieniędzy my, przedsiębiorcy nie przeznaczymy na dźwigi, obrabiarki, komputery, przy których moglibyśmy posadzić młodych ludzi. Spada poziom inwestycji w gospodarce i miejsca pracy tworzą się wolno Brakuje tu niestety społecznego zrozumienia jak działa rynek pracy.

Jacek Żakowski: Podstawowy problem z politykami społecznymi to kultura, w której dominuje złudzenie, wypowiedziane kiedyś przez Margaret Thatcher: „Społeczeństwo? A co to takiego?” Musimy uporać się z tym przekonaniem. Człowiek funkcjonuje tylko w społeczeństwie i robi to tak dobrze, jak dobrze funkcjonuje społeczeństwo. Ponieważ mamy kryzys, to powołam się na dane Eurostatu o nim. Pokazują one, że duże straty ponoszą te kraje, które mają współczynnik Giniego powyżej 30. Dobrze sobie radzą te, które mają 30 i mniej. Portugalia ma 35 Finlandia 25, a Polska znajduje się pośrodku z 31. Polityka społeczna to nie pomoc ludziom, to pomoc w redukcji rozpiętości nie tylko dochodowych, ale też edukacyjnych, kulturalnych i innych. Jeśli rozpiętości wzrastają, to widzimy jak funkcjonuje ta logika w gospodarce amerykańskiej: zrujnowała klasę średnią, zmuszając rząd do udzielenia absurdalnych kredytów NINJA dla powstrzymania wzrostu gospodarczego, co doprowadza do pęknięcia systemu w pewnym momencie. Ludzie odnoszą sukcesy w tym gospodarcze, podnoszą jakość życia i lepiej je wykorzystują, wtedy, gdy egzystują w społeczeństwach dających wszystkim szansę, a nie dających dystans nie do pokonania. Nie za bardzo wiem dziś, jak stworzyć taki pomost, na przykład dla dzieci wiejskich. Nie da się o nie zadbać zostawiając rodziców na boku, nie w skali masowej, chyba, że przy ogromnych kosztach. Jak edukować te dzieci, kiedy nie ma normalnej komunikacji, zamyka się kolej i tak dalej, trzeba je dowozić specjalnym transportem.

Błażej Lenkowski: Zakłada Pan, że trzeba dawać jałmużnę, bo niemożliwe jest wyciągnięcie kogoś z trudnej sytuacji?

Jacek Żakowski: Dawanie jałmużny jest absurdem! Oczywiście, jak człowiek przymiera głodem, to trzeba mu pomóc, ale to nie jest polityka państwa. Państwo musi pilnować, żeby rozbieżności nie pogłębiały się w sposób uniemożliwiający części społeczeństwa rozwój. Na wsi mamy trochę taką sytuację, jak amerykanie z Indianami. Mamy polityki podtrzymujące status quo i gigantyczne niesprawiedliwości pogłębiające strefę nędzy, która jest zasypywana pieniędzmi, żeby przeżyć.  Mówimy, że „polityka społeczna to jest pomoc dla tych, którzy sobie nie radzą”. A pomoc dla banków, to nie jest pomoc, dla tych, którzy sobie nie radzą? Bardzo dużo jest osób i instytucji w Polsce, którym się pomaga w znacznie większym stopniu i z większym nakładem publicznych pieniędzy. Przypomnę chociażby reformę opodatkowania minister Gilowskiej, czy ona zwiększyła zgodnie z zapowiedziami inwestycje? Dlaczego nie ma inwestycji w Polsce? Bo nie ma pieniędzy? Nie, gotówka jest, sto kilkadziesiąt miliardów leży na kontach prywatnych i kontach przedsiębiorstw, bo nie ma popytu, jest nadmiar sił wytwórczych w gospodarce. A nadmiar jest, bo ulgi podatkowe zostały przyznane ze złej strony. Jak się systemem płac i podatków przesuwa do małej grupy społecznej, to one się koncentrują i leżą. Nie napędzają popytu, nie ma inwestycji. Mówi się, że tyle miliardów kosztuje polityka społeczna, a nie mówi się ile kosztuje ochrona państwa dla uprzywilejowanej pozycji na rynku tych, co bez tej ochrony by sobie nie poradzili. Stąd się bierze nierównowaga, która jest później przyczyną nieszczęść społecznych.

Błażej Lenkowski: Czy nie odnoszą Państwo wrażenia, że ta polityka społeczna jest nieskuteczna, ponieważ mamy absolutnie złą alokację środków? Nie działa zasada dochodowa, w której przyznajemy pomoc tylko tym naprawdę najbardziej potrzebującym, a jest ona wysłana z nieznanych przyczyn często do grup zawodowych faworyzowanych przez państwo takich jak  rolnicy czy górnicy, a na przykład dyskryminuje się taksówkarzy lub kioskarzy. To rażąca niesprawiedliwość i marnotrawienie środków, które powinny trafiać do osób najbiedniejszych.

Andrzej Sadowski: Większość spraw, o których rozmawiamy bierze się z tego, że politycy uprzywilejowują sektory, zawody, całe grupy społeczne, tworząc system jawnej niesprawiedliwości. Zaburza to ład moralny i procesy w gospodarce. Mowa tu była o jednostkach nie funkcjonujących bez społeczeństwa. Polityków to nie dotyczy. Oni doskonale sobie radzą bez społeczeństwa, co zresztą widać w ostatnich latach. W Wielkiej Brytanii bardzo dobrze udokumentowano i przebadano dwa procesy, jakie tam zaszły. Z raportu Partii Pracy dotyczącego prowadzonej przez nią przez kilkadziesiąt lat polityki społecznej wynika, że owa polityka zwiększyła zakres biedy. Kolejne pokolenia, widząc rodziców na zasiłku, przyjmowały bierność w postawie życiowej. W dodatku różne mechanizmy sprawiały, że uprzywilejowane były samotne kobiety, dlatego opłacało się przeprowadzać fikcyjne rozwody, żeby rodzina była niepełna. Premiowano zasiłkami już 16 letnie dziewczyny, które były w ciąży lub miały dzieci. Uruchomiło to trwający dziesięciolecia proces powtarzania takiego modelu życia. Był on po prostu opłacalny ekonomicznie, można było przeżyć życie na zasiłku, nie dotykając nawet pracy. W Niemczech po obcięciu zasiłków przez Angelę Merkel część społeczeństwa zapowiedziała, że nigdy do pracy nie pójdzie, bo nawet te zasiłki, które zostawiono, pozwalają na w miarę komfortowe życie. Kolejny raport Partii Pracy dotyczył porównania siły ekonomicznej brytyjskich rodzin. Porównano rodziny o tej samej liczebności dzieci, z których jedna chciała się utrzymać tylko z własnej pracy, druga tylko z zasiłków. Po porównaniu dochodów netto, okazało się, że ta rodzina, która się utrzymuje tylko z zasiłków ma większą siłę nabywczą, niż ta, która została rodzinie pracującej, po opłaceniu wszystkich podatków. Tego typu polityki społeczne prowadzą do jawnej patologii, reprodukcji biedy i braku zainteresowania normalnym życiem z własnej pracy – bo jest nieopłacalne. Przeanalizowano to i dowiedziono w wielu państwach na świecie. Przy porównaniu polskiego dwuletniego zasiłku dla bezrobotnych i czeskiego, po trzech miesiącach zmniejszanego, okazało się, że w Czechach znacznie szybciej ludzie znajdowali pracę, niż w Polsce, ponieważ tam mieli do tego motywację, a u nas gwarantowane dwuletnie utrzymanie. Stąd, jeżeli ma być prowadzona polityka społeczna to jedynie dla tych osób, które naprawdę znajdują się w sytuacji, która tego wymaga. Obecnie mamy taką ilość najróżniejszych programów, że dochód rodziny wyspecjalizowanej w pisaniu wniosków może wynieść tysiące złotych miesięcznie, tylko dlatego, że wiadomo z jakiego urzędu, jakie pieniądze można uzyskać. Polityka społeczna powinna być prowadzona tylko na poziomie gmin i małych społeczności, bo tam wiedzą do kogo skierować pomoc, a do kogo nie. Natomiast rządowa polityka społeczna, ze strukturami, z oddziałami wojewódzkimi i całymi armiami urzędników, powoduje, że ludzie naprawdę wymagający pomocy są pod płotem, żebrzą, śpią na dworcach, a ci, którzy tej pomocy specjalnie nie potrzebują żyją w stosunkowo komfortowych warunkach. Urzędnik pracuje do godziny 16 i to co się dzieje z osobą mu powierzoną, zwyczajnie go nie interesuje. Stąd właśnie tak duży udział organizacji społecznych, pozarządowych w prowadzeniu polityk pomocowych. Dlatego zmianą powinno być rozbicie dotychczasowego odgórnego, niezwykle marnotrawnego modelu. Jak pokazały badania amerykańskie dla programu ”Wielkie Społeczeństwo” prezydenta Johnsona, z jednego dolara federalnego przeznaczonego dla potrzebujących, do biednego docierało maksymalnie kilkanaście centów, reszta szła na koszty obsługi i funkcjonowanie biurokracji. Nie sądzę, żeby w Polsce współczynnik administracji rządowej był znacznie lepszy niż w Ameryce, stąd marnotrawstwo pieniędzy jest gigantyczne. A mówiąc o wsi: jest ona ofiarą członkostwa w Unii Europejskiej i wspólnej polityki rolnej. The Economist napisał, że jest ona jedną z bardziej absurdalnych na naszej planecie i taka jest prawda. Próby jej rozmontowania dotąd nie skutkują, a jest ona ewidentnie szkodliwa pod każdym względem. Nic na to nie poradzimy, póki Komisji Europejskiej nie zabraknie środków na podtrzymywanie takiego patologicznego układu. Póki nie zmienimy pewnych fundamentalnych cech naszego sytemu politycznego, będzie tak, że każda z grup społecznych w Polsce jest w jakiś sposób uprzywilejowana. Chcę jeszcze przytoczyć obserwację jednego z ekonomistów amerykańskich: bieda nie ma żadnych przyczyn, to dobrobyt je ma. Zatem kwestia takich mechanizmów, które by nie powodowały blokad i przeszkód do dobrobytu ludzi, o których mówiliśmy, że są poszkodowani, jest jedyną skuteczną, prowadzącą do zmiany status quo.

Błażej Lenkowski: Czy uważa Pan, że przeniesienie pomocy społecznej na najniższy, gminny plan jest możliwe?

Wiktor Wojciechowski: Jeśli jest grupa osób, której trzeba pomóc, to jest to jeden z przydatnych elementów. Pomoc dla konkretnej grupy powinna być bardzo precyzyjnie dopasowana do potrzeb, bo im bardziej jest horyzontalna, tym większe prawdopodobieństwo błędu i nieefektywnego wydawania pieniędzy. Tyczy się to wszystkich wydatków państwa, głównym kryterium wydawania publicznych pieniędzy, powinna być ich efektywność – czy ten złoty wydany publicznie będzie lepiej wydany, niż gdyby był wydany w sektorze prywatnym. Mówiliśmy też o rozpiętościach dochodowych w kontekście biedy. Dość często popełnia się prosty błąd utożsamiając różnice dochodowe z zakresem biedy. Miara biedy polega na pytaniu: na co może sobie pozwolić osoba o relatywnie małych dochodach. A nie jest nią to, że w społeczeństwie istnieje grupa, która może sobie wielokrotnie od niej więcej kupić w sklepie. Głównym kryterium stosowania pomocy społecznej powinno być, żeby jej odbiorców od niej nie uzależniać, a w pewnym momencie pozwolić na ekonomiczną samodzielność. Sukces jest wtedy, kiedy ktoś po otrzymaniu pomocy podejmuje pracę i jest samowystarczalny. Z wielu badań empirycznych wynika, że główną przyczyną biedy jest brak pracy. Jeżeli zwiększamy opodatkowanie, żeby zwiększyć wydatki publiczne, w tym wydatki socjalne, to szkodzimy powstawaniu miejsc pracy i powstaje błędne koło. Trzeba ustalić cele, czy chcemy utrzymać dane zjawisko, czy chcemy, żeby część osób wyszła z biedy i sama się utrzymywała.

Jacek Żakowski: Im większa rozpiętość, tym mniejszy poziom zaufania społecznego. Od lat 80-tych w Europie jest wyraźny związek spadku zaufania wraz ze wzrostem współczynnika Giniego. Im niższy poziom zaufania, tym mniejsza skuteczność polityki państwa, ponieważ władza staje się populistyczna. Rozdaje ulgi podatkowe najbogatszym, najbiedniejszym daje transfery. Powstaje deficyt budżetowy. To stało się też ostatnimi laty w Polsce. Radykalne cięcia podatkowe, przy dużym zadłużeniu państwa, doprowadziły nas na skraj przekroczenia deficytu. Ekonomia, polityka i polityka społeczna są systemem naczyń połączonych. Polityka społeczna musi być dostosowana do możliwości politycznych systemu społecznego. Idąc dalej, jedni ludzie są bardziej, inni mniej przystosowani do funkcjonowania w danym systemie polityczno-społecznym. Jest problem co robić ze sporą grupą ludzi gorzej przystosowanych. Nie jestem miłośnikiem Freedmana, ale trzeba przyjąć, że bieda jest naturalnym i stałym zjawiskiem społecznym. Postulat wymuszenia na tych ludziach tego, aby zostawieni sami sobie, zaczęli sobie radzić jest nierealistyczny. Radykalnym rozwiązaniem Freedmana jest podatek negatywny, jak ktoś nie ma dochodów na danym poziomie, to państwo mu dopłaca. Dziś wracamy do tego. Phelps pisze, że w gospodarce usługowej dla wielu rodzajów pracy nie ma innego wyjścia niż odciążenie pracodawcy z części kosztów i przejęcie ich przez państwo. Społeczeństwo, gospodarka są zróżnicowane i dla różnych fragmentów społeczeństwa trzeba stosować różne systemy bodźców. W miarę jak komplikuje się system społeczny, zwiększają się różnice i trzeba je uwzględniać w politykach. W tym także w dopłatach do rynkowo sensownej pracy. Wiele przedsiębiorstw bez pewnej osłony upadłoby, w Polsce górnictwo, w USA duża część handlu.

Jeremi Mordasewicz: Rozwarstwienia dochodowe są jednymi z kluczowych kwestii w polityce społecznej i nikt, nawet intuicyjnie nie twierdzi, że duże są lepsze niż małe. Dla mnie spójność społeczna jest wartością. Pytanie, to czy w pewnych okresach, transformacji na przykład nie jest rzeczą naturalną, a po drugie jak je zmniejszać? Należy się zastanowić i oddziaływać na przyczyny, a nie na skutki. Czy skuteczne jest stosowanie transferów od jednych do drugich? Podstawową przyczyną zróżnicowania dochodów są zróżnicowane kwalifikacje, a więc wykształcenie, mieszkanie w określonych regionach, a specyficznie polską jeszcze alkoholizm. Transfer ludzi ze wsi do miast jest zerwaniem z polską zaściankowością i przejście na wyższy poziom urbanizacji kraju. Wyższy poziom urbanizacji, to szybszy wzrost. Polityka polska nie odpowiada na to wyzwanie. Chodzi o to, żeby zmniejszyć zróżnicowanie dochodów nie hamując wzrostu gospodarki. Polska jest jedynym krajem, w którym wieś pogłębia rozwarstwienie dochodu. We wszystkich krajach, to w miastach jest największe zróżnicowanie dochodowe, a na wsi jest to bardziej spłaszczone. Polityka wobec wsi to spowodowała. Zgadzam się, że warto zastosować rozwiązania zmniejszające różnice dochodowe i zwiększające produkt narodowy. Takimi instrumentami dla dzieci wiejskich są na przykład: lepsza edukacja, darmowe podręczniki i pomoce szkolne, lekcje wyrównawcze. Jednak my tego nie finansujemy, my w sposób ordynarny wydajemy pieniądze na podnoszenie na wsi konsumpcji osób dorosłych. A te osoby nie mają dużych aspiracji edukacyjnych i nie przeznaczą ich na edukację dzieci. Moja odpowiednio zainwestowana złotówka w politykę społeczną może przynieść równie wysoką stopę zwrotu co przeznaczona na inwestycje w firmie. Jeśli zainwestuję w edukację wiejskich dzieci, to będę miał lepszych pracowników. Obecnie transfer 5 miliardów złotych na wieś i 4.5 miliardów na emerytury i renty górnicze, to tyle samo ile wydajemy na naukę i badania, też 5 miliardów. To jest kretynizm!

Andrzej Sadowski: Dlaczego kretynizm? Przecież chodziło o to, żeby pobudzać popyt wewnętrzny, żeby choćby przemysł mógł funkcjonować. Patrząc na aspirację polskiego społeczeństwa ma ono inne priorytety niż wyrównywanie różnic i pilnowanie, żeby ludzie za dużo nie wydawali. Jest ono jednym z trzech najciężej i najwytrwalej pracujących na świecie, po koreańskim i amerykańskim, a wg Komisji Europejskiej jesteśmy najbardziej przedsiębiorczym narodem w Europie. Należy się zastanowić, jak stworzyć system legalnego bogacenia się, żeby każdy miał w Polsce prawo bycia doktorem Janem Kulczykiem, a nie tylko Ci z listy 100 najbogatszych Polaków. Z których wielu ma rezydentury podatkowe poza Polską, bo system podatkowy w Polsce jest bardzo niekorzystny dla zwykłych ludzi, opodatkowana jest praca, będąca źródłem dobrobytu rodzin, na tym samym poziomie, co wódka i papierosy. Po skumulowaniu wszystkich podatków, ZUS i składek okazuje się, że jest to dla pracującego człowieka poziom kilkudziesięciu procent. Nie da się nadrobić dystansu cywilizacyjnego, tak jak chciał to zrobić Alan Greenspan, rozdając administracyjnie kredyty, co miało stworzyć klasę średnią i sprawić , że Ameryka stanie się bogatsza. Nie ma bogactwa, które nie pochodzi z pracy, tak jak nie było bogactwa ze złota i kosztowności, które w czasach kolonialnych zgromadziła Portugalia. Nie ma też bogactwa w wyniku stymulacji gospodarki, przy zadłużaniu się na kilka pokoleń naprzód, jak to zrobiły różne rządy. Transfery zwiększające popyt prowadzą jedynie do zubożenia społeczeństwa. Doskonałym przykładem mechanizmów zabezpieczających ludzi i skłaniających ich do pracy jednocześnie jest Dania. Tam w każdej chwili można pracownika zatrudnić i w każdej chwili można zwolnić. Osoba, która jest zwolniona z pracy, dostaje na tyle dużą przez krótki czas zapomogę, a jednocześnie ma zachętę, żeby tej pracy szukać, że przedsiębiorca mając możliwość zatrudniania na nowo, robi to bez wahania. W Polsce przedsiębiorcy wstrzymują się z zatrudnianiem, bo przy tym kodeksie pracy i zmiennej koniunkturze, nie da się utrzymywać wysokiego zatrudnienia.

Błażej Lenkowski: Doktor Maciej Duszczyk postawił w Liberté! tezę, że polityka społeczna skierowana na zwiększenie liczby urodzeń jest kompletnie nieskuteczna, ponieważ jest to sprzeczne z obecnymi trendami kulturowymi na Zachodzie. Drugi pomysł pojawił się na Forum Europejskiej Polityki Społecznej, żeby powołać jedną europejską politykę imigracyjną i koordynować procesy imigracyjne.

Wiktor Wojciechowski: Nawet gdyby w Polsce udało się wprowadzić model zwiększający współczynnik dzietności powiedzmy z 1.3 na dwoje lub więcej dzieci, to i tak wpływ tego na rynek pracy nastąpiłby z bardzo dużym opóźnieniem 17-20 lat. Jesteśmy więc skazani na otwarcie się na emigrację. Wszystkie reformy ułatwiające godzenie zatrudnienia z obowiązkami rodzinnymi, przyczyniają się do wzrostu dzietności i zatrudnienia kobiet. Będą to takie działania jak zwiększanie elastyczności rynku i czasu pracy, możliwość pracy w niepełnym wymiarze czasu przez kobiety. Kilka dekad temu w krajach, gdzie był wysoki poziom dzietności, zatrudnienie było niskie. Obecnie tam, gdzie jest dużo pracujących kobiet, rodzi się więcej dzieci. Jednym z istotnych czynników decydowania się na dziecko jest stabilność dochodowa i pewność posiadania pracy. Zbyt mocno regulując rynek pracy, szkodzimy tym, którym chcemy pomóc.

Jacek Żakowski: Kwestia posiadania dzieci jest szersza niż tylko rynek pracy, bo też obejmuje sens i jakość życia, szczęście. Gospodarka odzwierciedla choroby społeczne, czemu ludzie nie mają dzieci? Zapracowywanie się Polaków jest patologią. Nie mamy też w debacie kogoś, kto powie o tym, że celem polityki jest dobre życie ludzi, a nie pęd do liberalizacji, wzrostu gospodarczego czy innych celów. Nie mówi się o tym, że przedszkola są po to, żeby dzieci się dobrze rozwijały, a nie po to, żeby kobieta mogła pracować. Brak nam ludzkiej perspektywy, jesteśmy zdominowani przez kwestie techniczne, co powoduje poczucie zagrożenia zmianami i reformami. Na początku lat 90-tych popełniliśmy błąd, wierząc, że ludzie mają dzieci, jako inwestycję, co było prawdą w XIX i na początku XX wieku. Obecnie jednak dzieci to element samorealizacji, to kompletnie inny mechanizm. Chcąc rozwiązać problemy demograficzne, wróćmy do fundamentów. Prawdą jest, że dzieci urodzone teraz wejdą na rynek pracy za lat kilkanaście, ale żyjemy w świecie ponowoczesnym, gdzie nie godziny pracy mają znaczenie dla efektu, ale kreatywność, równowaga emocjonalna ludzi i społeczeństw, dynamika ludzkich charakterów. Jeżeli tak, to obecność dzieci nas zmienia. Spójrzmy na Chiny, gdzie jest podobny współczynnik dzietności co u nas. Jakie procesy społeczne i zagrożenia się wytwarzają, gdy jedno dziecko ma czworo dziadków? To jest samozniszczenie… Z drugiej strony w nawet tak tolerancyjnym i otwartym społeczeństwie jak holenderskie, zdolność asymilacyjna dostosowania kulturowego jest bardzo ograniczona. Jakiej skali imigrację, przy ograniczonej zdolności asymilacyjnej Polska byłaby w stanie wytrzymać? Milion? Dwa? Trzecią rzeczą jest napędzanie gospodarki. Z doświadczeń amerykańskich wynika, że najbardziej robią to budownictwo i dzieci. Nikt nie mobilizuje tak rodziców do zdobywania i wydawania pieniędzy, jak dziecko, które ciągle czegoś nowego chce. To też fantastyczny biznes. Myślę, że obecnie bardzo wiele możemy uzyskać w Polsce prostymi ruchami, mówiąc choćby matkom, ojcom, że nie będą sami, a dzieci to nasz wspólny problem i szansa. Przez dwadzieścia lat mówiliśmy: chcesz mieć dziecko, to musisz sobie radzić i społeczeństwo się tego nauczyło.

Andrzej Sadowski: Padło pytanie dlaczego kwestie demograficzne wyglądają w sposób, jaki widzimy obecnie. Mianowicie rozerwano związek przyczynowo-skutkowy. Kiedyś, aby dożyć późnego wieku, trzeba było mieć dzieci, które były naturalnym funduszem emerytalnym. Od reform Bismarcka, rozszerzanych później na szersze kręgi i wydłużania się życia, okazało się, że dzieci nie są nam potrzebne, żeby mieć emeryturę od rządu. Doszło do tego, że dzieci okazały się całkowicie zbyteczne, bo nie było potrzebne, żeby pod koniec życia ktoś nas utrzymywał. W krajach, gdzie nie ma systemu emerytalnego jest ogromna wielodzietność. Te grupy etniczne w Europie korzystają z udogodnień socjalnych i to głównie u nich rodzą się dzieci. System emerytalny nie zachęca do dzietności. Odnosząc się do kwestii zapracowania, wynika ona ze złego zarządzania. Polak pracujący w USA lub Wielkiej Brytanii jest o kilkaset procent wydajniejszy. To kwestia nie tyle organizacji firmy, ale jej otoczenia. W źle rządzonym i zorganizowanym państwie nie zatrzymamy wyżu demograficznego stanu wojennego, będzie on pracował na bogactwo innych państw w Europie. Stosunkowo najwięcej rodzą Polki w Wielkiej Brytanii, bo tam kariera, zarobki są bardzo przewidywalne, w Polsce nie. Nawet polscy przedsiębiorcy rejestrują działalność w Wielkiej Brytanii, żeby płacić tam trzykrotnie mniejszy ZUS; opodatkowanie pracy w Polsce zabija polskie rodziny.

Jeremi Mordasewicz: Mitem jest, że budownictwo daje wzrost, co mówię jako budowlaniec. Poza rolnictwem, górnictwem, budownictwo jest najmniej produktywnym sektorem. Przez nie wyłożyła się Hiszpania, częściowo Irlandia. W Polsce budownictwo to 6-7 % PKB. W Hiszpanii doszło do 19% i jaki był tego rezultat? W tym sektorze produktywność rośnie tak wolno, że ludzie nigdy nie będą wiele zarabiać. W Polsce też zasoby nieruchomości są tak ogromne, że nie jesteśmy w stanie ich utrzymać. Polityka wspierająca kredyty dla młodych małżeństw, wspieranie budownictwa, obniżony VAT-to bzdura. Powinniśmy uciąć dotacje, tak jak dla rolnictwa i górnictwa. Nie wiem też dlaczego tak zajmujemy się demografią. Jej skutki dla budżetu mogą być straszne, ale możemy je też złagodzić. Skoro co 6 lat żyjemy dłużej o rok to załóżmy, że na emeryturze nie powinniśmy przeżywać dłużej niż 15 lat. Nam się w Europie coś w głowach poprzewracało. W Polsce mieliśmy sytuację, że część kobiet pobierało emeryturę równie długo, jak na nią pracowało, to jest ponad dwadzieścia lat. W polityce demograficznej są proste zabiegi, które możemy zrobić od zaraz. Dziś młodzi ludzie mający dzieci dofinansowują osoby starsze. To są transfery od młodych pracujących, którzy nie mają nic. Muszą oni utrzymać dzieci, wynająć mieszkanie. I ich pieniądze idą do starszych, którzy mają mieszkanie i pewne zasoby. Odejdźmy od sytuacji, gdzie moja synowa rodzi dziecko, a jej matka rzuca pracę, żeby je wychować. Dzieci są inwestycją, więc nie powinniśmy ich opodatkowywać. Jeśli przedsiębiorca inwestuje, to opodatkowanie powinno objąć nie inwestycję, a majątek nieproduktywny. Tak nie jest. Dziś ja za metr kwadratowy swojej rezydencji płacę 31 razy mniej, niż szewc za swój zakład. Zmniejszmy też nieuzasadnione dopłaty dla osób starszych, jak ta do mieszkania staruszki z dwoma pokojami, z którym ona się nie potrafi rozstać (a piętro niżej w kawalerce mieszka małżeństwo z dwójką dzieci). Kiedy stać ją na to, ja to rozumiem. Gorzej, gdy nie stać, a ona sięga po pomoc społeczną, a to młode małżeństwo musi oddać 60% swojego dochodu netto, z czego części idzie do osób starszych. Dlaczego młody w Irlandii w małżeństwie dwa plus jeden, w którym mężczyzna uzyskuje przeciętne wynagrodzenie, a kobieta odchodzi z pracy bo akurat urodziła, ma klin podatkowy 6% a w Polsce ponad 40%? Te wysokie składki na ubezpieczenia to źle pojęta polityka społeczna, która się utrwaliła, bo każdy pilnuje swego interesu. Moglibyśmy ułatwić rodzinom posiadanie dzieci poprzez uwzględnienie ich w systemie podatkowym, żłobki, przedszkola, przeznaczając na te rodziny 60-70 miliardów złotych przeznaczanych na osoby starsze.

Głosy z sali:

 

Marek Góra: W ekonomii mówiąc o polityce społecznej możemy mówić jedynie o rządzie, jednostkach, wspólnocie, które mogą sobie pomagać, a nie o państwie. Pomoc innym ma sens. Może być charytatywna, albo wyrachowana, bo jeżeli ja część środków przekieruję na kształcenie dzieci innych ludzi, to będę żył w lepszym świecie za parę lat. W części debaty mówiąc innym językiem mówiliśmy o tym samym, zwalczając się przy tym jak najwięksi wrogowie, a z drugiej strony osiągaliśmy złudne wrażenie zgody nazywając w ten sam sposób zupełnie różne rzeczy. Jest w takiej dyskusji dylemat. Czy przejść na poziom filozoficzny, mówić o ideach, o tym co się ciężko testuje i jest do intelektualnego przerobienia. Czy może przejść do konkretów, co trafia do ludzi i pozwala na przekazanie prostych treści. I jedno i drugie jest niedobre. W przypadku pierwszym trafiamy trochę kulą w płot, nie mając szansy się przebić do szerszej publiczności. W przypadku drugim, gdy mówimy o szczegółach popadamy w pułapkę, generalizację jednostkowych spostrzeżeń. Trzeba uważać, czy jedno, drugie, trzecie spostrzeżenie już nas uprawnia do powiedzenia czegoś ogólnego. Zazwyczaj nie. Natomiast są rzeczy, których powiedzenie jest zawsze prawdą i warto się ich trzymać. Jedną z nich jest fundamentalne stwierdzenie, że tylko praca tworzy dobrobyt, co na szczęście tutaj padło. Powinien mieć to w pamięci każdy, kto myśli o polityce społecznej, bo nie da się budować polityki społecznej inaczej niż pozyskując środki od kogoś, kto wytworzył coś. Jeżeli chcemy wydać złotówkę, to jest pytanie skąd ją wziąć? Chcemy ją wydać z sensem, ale również uzyskać ją możemy z sensem lub bez. Fundamentalną kwestią jest dylemat do jakiego stopnia ma sens docisnąć pracujące pokolenie, żeby finansować niepracujących.  Mam jedną złotówkę i co z nią robię? Dam ją osobie niepracującej, czy zapłacę za pracę osobie pracującej? Jeśli chcę dać niepracującemu, to muszę zabrać pracującemu. Odpowiedzi w gruncie rzeczy nie ma. Powinna ją dać polityka społeczna za pośrednictwem demokracji w której nasze preferencje wcielą wybrani przez nas politycy. Rzecz w tym, że to nie do końca działa. Niedoskonałością demokracji ujawniającą się w tym przypadku jest to, że działa w krótkim horyzoncie. Nie pozwala na myślenie o tym, że jutro także nadejdzie. Hasło „Tu i teraz” jest ważne, a co będzie potem to się zobaczy. Jest to nieszczęściem. Chodzi o zrównoważenie perspektywy teraźniejszej i tego, że jutro także nadejdzie. Gdy mamy przegięcie w którąkolwiek z tych stron, popełniamy błędy. Niestety w całym demokratycznym świecie horyzont to 4 lata (i to co się zrobi w 4 lata się liczy, a dalej to nieważne), co prowadzi do tego, że jak najwięcej chcemy zrobić dziś, płacąc za to jutrzejszymi pieniędzmi. Przez wieki było to niemożliwe, ale wiek XX dostarczył nam cudowne możliwości, dzięki przejściu demograficznemu, które powodowało, że przez dwa stulecia każde kolejne pokolenie było większe od poprzedniego. W związku z tym Święty Mikołaj istniał. Można było zrobić rzeczy wielkie i wspaniałe, więc zostało to zrobione. Idea państwa dobrobytu jest tak naprawdę ufundowana na wzroście demograficznym. Gdy ów wzrost skończył się, Święty Mikołaj niestety umarł. Wszystko to, do czego przywykliśmy jest dziedzictwem XX wieku. Cały sposób myślenia o społeczeństwie jest już właściwie nieważny. Wszystko musimy zrobić od nowa, dobrze definiując cele, ale pamiętając, że tej cudownej metody mieć już nigdy nie będziemy. I to nie dlatego, że nasza polityka demograficzna jest nieskuteczna, tylko dlatego, że ona skuteczna być nie może. Ona może być troszeczkę skuteczna i możemy być raczej w sytuacji Francji, niż Niemiec czy też naszej obecnej. To jest wykonalne i warto to zrealizować. Natomiast jeżeli ktoś myśli, że możemy przywrócić mechanizm Świętego Mikołaja, to jest to zwyczajnie pozbawione podstaw. Tak się zrobić nie da. Skazani jesteśmy na to, że teraz musimy sami. A co my robimy? Żądamy większych wydatków. I idziemy z tym do polityków, na co oni chętnie przystają. Dawniej byli dealerami Świętego Mikołaja, ale teraz tego Mikołaja nie ma. Pozostaje im udawanie przez pewien czas, że są Mikołajami, a potem zrobienie czegoś, czego będą nienawidzić. Ale będą musieli zrobić, bo nie będzie już innej możliwości, niezależnie od tego, czy będą chcieli, czy nie, jaka będzie im przyświecała ideologia. Będą musieli ciąć wydatki. Nie da się dłużej tego balona nadymać, jakim jest konsumowanie ponad to, co wytwarzamy. Przez jakiś czas było to możliwe. W finansach publicznych i rynkach finansowych było złudzenie, że można mieć bogactwo bez pracy. Tego zrobić się nie da. Musimy powiedzieć sobie prawdę: będziemy mieć tyle ile sobie wytworzymy. I ani trochę więcej. Wszelkie rzeczy, które rząd może zrobić w budżecie to jedynie lekkie przesunięcia, łagodzenie cyklu koniunkturalnego, ale nie zmienienie linii długookresowego wzrostu. Nasz problem polega na tym, że jeżeli nawet zrozumiemy to teraz, to mamy na plecach bagaż długów z przeszłości. I nie bardzo wiadomo co z nimi zrobić. Te długi nie będą oddane i to będzie bardzo bolało. Polityka społeczna będzie w większości wystawiona na strzał, będziemy likwidować, likwidować, likwidować. Warto sobie uzmysłowić, że taki proces będzie następował i wybrać z tego co jest dla nas ważne, to co jest dla nas najważniejsze. Nie znaczy to, żeby zrezygnować z rzeczy nieważnych, bo takich nie ma. Trzeba zrezygnować z tych mniej ważnych, żeby utrzymać te, które mają dla nas znaczenie kluczowe, bo wszystkich nie jesteśmy w stanie finansować. Powiedzenie sobie prawdy jest pierwszym krokiem do tego, żeby sobie poradzić z wyzwaniem dotyczącym zarówno polityki społecznej jaki i w ogóle życia społecznego. Łatwo nie będzie. Łatwo już było i skonsumowaliśmy część naszej przyszłości. Wspieranie słabszych w tych naprawdę ciężkich czasach jest naprawdę fundamentalne i z tysiąca powodów nie można z niego zrezygnować. Musimy pamiętać, że przeciętnie zarabiającemu obywatelowi we wspólnocie pomóc się nie da, bo nie jesteśmy w stanie mu wygenerować środków, oni muszą sami na siebie pracować. Rzecz w tym, że należy finansować dolne dwa decyle, najlepiej z dochodów górnych dwóch decyli, a zostawić środek, który też ma ciężko. Nie jest też rozwiązaniem imigracja. Jest ona potrzebna, ale już nawet politycy to wiedzą, że nie da się zakleić dziury demograficznej migracjami. I nawet nie warto, bo to nie jest dobre rozwiązanie. Nie da  się też wpłynąć na procesy cywilizacyjne, które doprowadziły do tego, że dzieci rodzi się mniej. Nawet przykład innych kultur, gdzie się rodzi więcej dzieci musimy traktować ostrożnie, bo dynamika tego procesu bardzo gwałtownie zjeżdża w dół. Jest to proces cywilizacyjny, który jest poza zakresem oddziaływania jakiejkolwiek polityki i trzeba wobec tego zachować pokorę. Nie sądząc, że możemy zmienić wszystko. Musimy się raczej dostosować i neutralizować system dla większości społeczeństwa. Zasadą powinna być neutralność. Interwencja powinna być wtedy, kiedy wiemy, co trzeba zrobić, jak trzeba zrobić, kto ma za to zapłacić. I powinna być dodatkiem, a nie stałym elementem.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję