Śmierć wielkich idei :)

Znani i poczytni myśliciele filozoficzni postmodernizmu już dawno ogłosili koniec wielkich metanarracji (Jean-Francois Lyotard) oraz śmierć wielkich utopijnych wizji politycznych, zarówno lewicowych, jak i prawicowych (Jean Baudrillard). Myśliciele społeczni i polityczni, przedstawiciele czołowych politycznych ideologii i doktryn w dobie coraz bardziej powszechnej postpolityki przestali poszukiwać właściwej i najlepszej formuły państwa oraz jakiejś nowej, „lepszej” organizacji życia zbiorowego, jakiegoś „lepszego” ustroju konstytucyjnego i prawnego, porządku lepiej spełniającego swoje funkcje i bardziej sprawnie realizującego nasze potrzeby i oczekiwania. W obliczu powszechnego kompromisu demokratyczno-liberalno-kapitalistycznego wszystkie wielkie idee polityczne, które dotychczas wytyczały drogi działania mas i elit – poza rzecz jasna owymi trzema panującymi – zostały odesłane do lamusa historii na margines dziejów.

Ścieżki demoideałów

W XIX wieku – za sprawą pojawiających się po wielkiej rewolucji francuskiej nowych ideałów i upowszechniania się doktryny praw człowieka – klasyczny liberalizm zaczął systematycznie przeobrażać się w liberalizm demokratyczny, którego pierwszym wpływowym przedstawicielem był brytyjski filozof polityki John Stuart Mill. Jego śladami podążyli inni liberałowie, którzy nie tyle skupiali się na refleksji politologiczno-filozoficznej, ile – biorąc sprawy w swoje ręce – rozpoczęli proces rzeczywistego przeobrażania „przestarzałych” – ich zdaniem – systemów państwowych w spełniające w większym stopniu główną zasadę demokratycznego państwa, jaką jest reguła suwerenności ludu. Wyznacznikiem ludowładztwa musiało być systematyczne przyznawanie praw wyborczych coraz większej liczbie obywateli, a przecież w pierwszej połowie XIX wieku w najbardziej zdemokratyzowanych społeczeństwach europejskich praw wyborczych nie miało ponad 95% ludności.

Pierwszą znaczącą reformę prawa wyborczego w świecie europejskim przeprowadzono w 1932 roku w Wielkiej Brytanii. Po wstąpieniu na tron Wilhelma IV i przejęciu władzy w Izbie Gmin przez wigów z Charlesem Greyem na czele rozpoczęto batalię o odebranie miejsc w parlamencie tzw. „zgniłym okręgom” czy „wymarłym miastom” (niektóre z nich, jak np. Old Sarum, liczyły zaledwie siedmiu mieszkańców) i przekazanie ich wielkim miastom przemysłowym powstałym w XVIII wieku (jak np. Manchester). Prawa wyborcze przyznano wszystkim mieszkańcom tych wielkich miast, którzy dzierżawili na ich terenie domy. Wprowadzono również cenzus majątkowy, który sprawił, że prawo głosu uzyskali zamożniejsi mieszczanie, zaś stracili je zubożali przedstawiciele arystokracji i ziemiaństwa. Reformy Greya – wobec których Izba Lordów była skrajnie niechętna, w mniejszym stopniu nowy monarcha – były pierwszym krokiem do demokratyzacji brytyjskiego systemu wyborczego.

Kolejne reformy nazwano od nazwisk ich pomysłodawców: Disrealiego (1867) i Gladestone’a (1884-1885). Obniżono wtedy zdecydowanie cenzus majątkowy, co doprowadziło do zwiększenia się liczby uprawnionych do głosowania dwukrotnie (prawa wyborcze miało więc już ok. 10 proc. społeczeństwa). Kolejnym krokiem w demokratyzacji systemu wyborczego było całkowite zniesienie cenzusu majątkowego w stosunku do mężczyzn, którzy ukończyli 21 lat, które przeprowadzono w ramach tzw. reformy Lloyda George’a w 1918 roku. Początkowo przyznano również ograniczone prawa wyborcze dla kobiet, które ukończyły 30. rok życia i wynajmowały nieruchomość, natomiast ostatecznie cenzus płci zniesiono dopiero cztery lata później (w 1922 roku). W taki sposób – poprzez poszerzanie sfery osób posiadających prawa wyborcze – zadekretowano konsensus demokratyczny nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale niemalże we wszystkich państwach europejskich po I wojnie światowej.

Konsensus demokratyczny

Kryzys demokracji w dwudziestoleciu międzywojennym i doświadczenia totalitaryzmów II wojny światowej jedynie umocniły przekonanie co do szczególnego znaczenia zdobyczy demokratycznych, przez co ustrój ów stał się dominującym nie tylko w atlantyckiej części świata, ale zaczął rozlewać się na inne kontynenty. Ostatnie dekady XX wieku – od procesu dekolonizacji w latach 60. – to faktyczne opanowanie przez rozwiązania demokratyczne większej części świata: od Ameryki Łacińskiej, poprzez Azję i Oceanię, na Afryce skończywszy. Rozwój ów sprawił, że niektórzy – jak chociażby Francis Fukuyama – ogłosili koniec historii i wyrazili swoje przekonanie, że liberalna demokracja jest „punktem dojścia” czy „punktem finalnym historii”, jakiego Marks dopatrywał się w socjalizmie. Przypominają się w tym miejscu wypowiedzi tych, którzy uznawali, że demokracja jest najdoskonalszym z ustrojów politycznych.

Niezależnie od tego czy rzeczywiście przyjąć perspektywę Heglowsko-Marksowskiego rozwoju dziejów i konieczność dotarcia do jakiegoś punktu kulminacyjnego, to oczywistością jest, że w świecie współczesnym demokracja zdecydowanie dominuje. Właśnie w obronie demokracji toczy się szereg wojen i tejże właśnie demokracji podstawowe zasady usiłuje się wszczepiać państwom rozwijającym się bądź wychodzącym z epok autorytaryzmów i rządów dyktatorów. Iran i Afganistan to jedynie niektóre, najbliższe nam z racji polskiego zaangażowania militarnego, przykłady takich prób poszerzania sfery świata demokratycznego. Demokracja w świecie euroatlantyckim stała się wartością samą w sobie, a nie tylko nośnikiem wartości uznawanych za istotne, takich jak: wolność, sprawiedliwość, równość, praworządność. Nie dziwi więc, że w trzecim koszyku praw człowieka znalazło się również – czy słusznie, to temat na całkiem inną dyskusję – prawo do demokracji.

Democentryzm jest dziś zjawiskiem faktycznym, a dowody potwierdzające jego istnienie znajdujemy codziennie we wszelakich mediach. Z democentryzmem stykamy się słuchając polityków z pierwszych szeregów ław poselskich i senatorskich wszystkich niemalże krajów świata. Paradoksalnie, również w krajach de facto niedemokratycznych demokracja wskazywana była jako szczególna wartość i nominalnie wiele z tych państw funkcjonowało jako demokratyczne (chociażby demokracje ludowe w środkowo-wschodniej Europie). Źródłem owego democentryzmu jest przekonanie, że nie trzeba już poszukiwać „dobrej” formy organizacji życia państwowego i społecznego, bo taka „dobra” formuła już została odnaleziona. Po skompromitowaniu się przez reżimy niedemokratyczne – autorytarne czy totalitarne – niewielu w ogóle jest w stanie podważyć democentryczne przekonania większości. Konsensus demokratyczny między przedstawicielami wszelakiej maści ugrupowań, doktryn czy ideologii – zawarty nieświadomie, acz już świadomie podtrzymywany – sprawił, że nie pojawiają się – bądź pojawiają niezwykle rzadko – pomysły dotyczące przekształcenia ustroju demokratycznego, podważające jego najważniejsze i najistotniejsze zasady.

Konsensus liberalny

Podobnie rzecz się ma w sferze idei politycznych. Od XIX wieku żyjemy w świecie, w którym dominują – żeby nie powiedzieć, że panują – wartości i idee liberalne, propagowane, opisywane i charakteryzowane przez myślicieli liberalnych różnej proweniencji. Idee te z biegiem czasu coraz bardziej wdzierały się do doktryn politycznych wcześniej otwarcie i zaciekle zwaśnionych z liberalizmem: głównie konserwatyzmu czy socjalizmu, by coraz częściej tworzyć różnorakie ideologiczno-doktrynalne syntezy. Syntezy socjalistyczno-liberalne czy konserwatywno-liberalne sprawiały, że ruchy dotychczas walczące z liberalizmem zaczęły coraz bardziej się do niego zbliżać. Środowiska socjalistyczne czy konserwatywne zaczęły wchodzić w sojusze z liberałami. Również liberalizm okrzepł i powstało wiele nurtów i innowacji w jego ramach, które nie zawsze opierały się tak bezkrytycznie i bezrefleksyjnie na zrębie antropologicznym czy aksjologicznym, jaki proponowali liberałowie klasyczni.

Konsensus liberalny poskutkował przejęciem większości idei – dotychczas liberalnych – przez myślicieli i przedstawicieli doktryn i ideologii politycznych deklaratywnie nie-liberalnych, a czasami nawet wrogich samemu liberalizmowi. Wolność, równość, demokracja, rządy prawa czy reprezentacjonizm przestały być już ideami sensu stricto liberalnymi, coraz częściej były traktowane jako idee uniwersalne w obrębie świata wysoko rozwiniętego. Prawicowy i lewicowy biegun sceny politycznej zbliżyły się do centrum tak bardzo, że współczesna scena polityczna okazuje się być mniej różnorodna i bardziej jednolita niż to było jeszcze przed II wojną światową. Lewica i prawica zrezygnowały ze swoich wielkich haseł, które jeszcze 50 lat temu pozwalały odróżniać je od doktryn centrowych, dziś nie jest to już takie łatwe. Powstają programy polityczne budowane na bazie kilku doktryn politycznych oraz doktryny polityczne odwołujące się do różnych politycznych ideologii.

Konserwatyzm na modłę XIX-wieczną z bardzo silnym pierwiastkiem tradycjonalistycznym, antydemokratycznym i antyegalitarystycznym został zepchnięty na margines. Wielkie idee troski o tradycję, religię i wartości narodowe jakoś znikły ze sztandarów nowoczesnych konserwatystów, albo co najmniej zbladły. Wierni tym tradycyjnym wartościom i starający się bronić je przed zakusami liberałów zostali zepchnięci na margines, albo uznawani są za „wsteczników”, niejednokrotnie określani mianem „ciemnogrodu”. Socjalizm sprzed II wojny światowej, a już tym bardziej socjalizm z przełomu XIX i XX wieku, całkowicie przepadł. Jeśli przypomnieć sobie deklarację ideową Tony’ego Blaira i Gerharda Schrödera o „trzeciej drodze”, to trudno dostrzec w niej ów miniony socjalizm, a określić by ją można raczej jako socjalliberalną, jeśli nie po prostu liberalną. Lewicowy rewolucjonizm został odrzucony przez społeczeństwa domagające się spokoju i bezpieczeństwa, dobrobytu i zachowania najważniejszych swobód obywatelskich i indywidualnych.

Po 1989 roku i ostatecznym krachu realnego socjalizmu w krajach byłego bloku wschodniego i Związku Sowieckim konsensus ten jeszcze bardziej się umocnił. Historia bowiem dowiodła jednoznacznie, że komunistyczne pomysły i idee – tak silne przecież jeszcze w drugiej połowie XX wieku w krajach Europy Zachodniej, jak chociażby we Francji czy Włoszech (swoją drogą ciekawe, czy owi eurokomuniści nadal byliby tak komunistyczni, gdyby ich kraje znajdowały się pod sowiecką okupacją przez bez mała 50 lat i gdyby doświadczenie stalinizmu zmiotło z ziemi ich polityczne elity) – skompromitowały się totalnie (sic!). Doświadczenie totalitarne – nastawione skrajnie wrogo wobec doktrynalnego liberalizmu – jedynie ów liberalizm umocniło, sprawiając ponadto, że stał się on – i jego najważniejsze ideały – drogą dążeń społeczeństw wybijających się na niepodległość, często jednym z ich najważniejszych celów.

Konsensus kapitalistyczny

Upadek bloku wschodniego jednoznacznie zakończył również mrzonkę gospodarki socjalistycznej. Okazało się, że gospodarka centralnie planowana finalnie prowadzić może jedynie do zapaści, niewydolności systemowej i w najmniejszym stopniu nie pozwala na zrealizowanie potrzeb mieszkańców, co przecież zawsze było ideałem kreatorów komunistycznej utopii. Realizacja zasady sprawiedliwości społecznej przez państwowe planowanie, pozbawienie ludności indywidualnej własności i przekazanie wszystkich środków produkcji totalitarnemu państwu niewiele ze sprawiedliwością miała wspólnego. Nawet przekonanie, że państwa komunistyczne są „sprawiedliwe w biedzie i niedostatku” jest bzdurą, czego dowodem mogły być majątki komunistycznych dygnitarzy państwowych i uwłaszczenie się komunistycznej nomenklatury w państwach bloku poradzieckiego. Państwa pokomunistyczne, łącznie ze Związkiem Radzieckim, a po jego upadku z Federacją Rosyjską, obaliwszy komunistyczną fikcję weszły na ścieżkę wdrażania reguł gospodarki wolnokonkurencyjnej, budowy zasad wolnego rynku i powszechnej demonopolizacji.

Droga kapitalistyczna przed 20 laty nie była żadną alternatywą, nie było możliwości wyboru między kapitalizmem, a jakimś innym systemem organizacji gospodarki. Jedyna alternatywa dla kapitalizmu – komunizm – właśnie odchodziła do lamusa historii. Elity polityczne aktualnie nie stają przed wyborem: kapitalizm albo coś innego. Ich wybór polegać może jedynie na przyjęciu kapitalizmu z mniejszymi bądź większymi korekturami interwencjonistycznymi. Można zdecydować się albo na wprowadzanie mechanizmów wolnorynkowych i ograniczanie roli państwa w gospodarce, czyli ścieżkę bardziej neoliberalną czy neokonserwatywną, albo na korygowanie gospodarki za pomocą państwowych interwencji wszelakiej proweniencji, czyli ścieżkę socjaldemokratyczną. W obu jednak przypadkach nie ma sprzeciwu wobec kapitalizmu.

Kapitalistyczny konsensus stał się faktem wobec upadku jedynej idei, z jaką w przeciągu XX wieku dane mu było się ścierać. Aktualne spory toczą się między zwolennikami wolnego rynku w duchu Ludwiga von Misesa czy Friedricha Augusta von Hayeka a propagatorami interwencjonizmu państwowego skoligaconych z myślą Johna Maynarda Keynesa. W przypadku zadeklarowanych keynesistów nie można jednak mówić o dążeniach do likwidacji wolnego rynku, a jedynie do wprowadzania pewnych jego korektur w sytuacjach kryzysów gospodarczych, dużych spadkach produkcji czy dekoniunktury. Konsensus kapitalistyczny nie zostaje więc w ramach interwencjonistycznego sposobu myślenia o gospodarce zakłócony. A jeśli pojawiają się jakiekolwiek głosy domagające się obalenia systemu kapitalistycznego, to jednak nie idą za nimi propozycje dotyczące tego, jak taki nowy pokapitalistyczny ład miałby być zorganizowany. Trudno więc taką krytykę czy wręcz roszczenie potraktować poważnie.

Zmierzch wielkich projektów

Czasy współczesne ze względu na ów trójczynnikowy konsensus – demokratyczny, liberalny i kapitalistyczny – można by uznać za czasy stosunkowo nudne. Niewiele pojawia się nowych idei bądź tym bardziej wielkich projektów, które zawierałyby postulaty radykalnej przebudowy rzeczywistości społecznej, politycznej czy gospodarczej. Demokratyczno-liberalno-kapitalistyczna zgoda skłania co najwyżej do poszukiwania dróg reformy czy udoskonalenia instytucji i mechanizmów już istniejących i funkcjonujących. Chodziłoby więc raczej o reformę demokracji w duchu jeszcze większej partycypacji obywatelskiej i jeszcze większego obywatelskiego zaangażowania; o wprowadzenie takich instrumentów prawnych, które w jeszcze większym stopniu zapewniałyby prawa i wolności zapisane w konstytucjach i wydedukowane z doktryny praw człowieka, a także o takie zorganizowanie życia gospodarczego, aby żaden z podmiotów nie był uprzywilejowany i nie wpływał na dyktowanie warunków produkcyjno-cenowych innych podmiotom.

Współczesność można więc w tym sensie uznać za mało pomysłową i średnio innowacyjną systemowo – pomimo wszelkich nowostek naukowo-technicznych – jednak niewątpliwym i bezsprzecznym jej atutem byłoby bezpieczeństwo, jakiego ów trójbiegunowy konsensus dostarcza mieszkańcom świata demokratyczno-liberalno-kapitalistycznego. Bezpieczeństwo, które źródło swoje ma przede wszystkim w przewidywalności i ewolucyjności wszelkich zachodzących w rzeczywistości społeczno-politycznej i prawno-gospodarczej zmian. Zmniejszenie się niebezpieczeństwa zajścia wielkich społecznych rewolucji, politycznych i ustrojowych przewrotów, przedefiniowania międzyludzkich relacji gospodarczo-społecznych sprawia, że współczesny człowiek, choć może trochę znudzony i otępiały, czuje się jednak – zazwyczaj – pewnie i bezpiecznie w swoim świecie i doskonale wie, czym ten „jego świat” jest, czego po nim może się spodziewać i na co liczyć.

Zmierzch wielkich metanarracji i śmierć wielkich politycznych idei nie musi jednak oznaczać końca historii, nie musi być Heglowsko-Marksowskim „punktem dojścia”, po którym nic już przyjść nie może i który de facto zamykałby drogę permanentnemu postępowi. Może to być jedynie zmierzch tymczasowy, śmierć pozorna, wynikająca wyłącznie z powszechnego zadowolenia z obowiązującego i funkcjonującego całkiem sprawnie systemu stosunków i relacji. System ten może się jednak – i niewykluczone że wkrótce do tego dojdzie – wyczerpać, przestać spełniać oczekiwania, jakie żywią wobec niego jego mieszkańcy. Wówczas potrzebny będzie jakiś nowy projekt; możliwe, że inne – bardziej adekwatne do przyszłych czasów, wyzwań i niebezpieczeństw idee i wartości staną się podstawą przyszłego porządku. Aktualnie jednak możemy jeszcze spać spokojnie: panujący demokratyczno-liberalno-kapitalistyczny ład ma się dobrze, spełnia swoje funkcje i nie grozi mu wielki krach.

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies. Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia.

Akceptuję