W sieci wszyscy kradną. Anonimowo i bezkarnie. Nie ma to nic wspólnego z wolnością, anarchizmem, wymianą dóbr i walką z systemem. Sieć stanowi w gruncie rzeczy społeczność anonimowych złodziei i jeden z najbardziej zafajdanych systemów, jaki człowiek do tej pory stworzył.
Kradnę
Nie kopiowałem nigdy płyt, choć moi znajomi i przyjaciele mają na półkach tysiące „piratów”, których to kolekcji często zazdrościłem. Zacząłem kraść późno i, jak każdy złodziej, z konieczności, zdefiniowanej przez okoliczności.
Od jesieni obejrzałem na YouTube, Seans TV itp. kilkadziesiąt filmów, nie płacąc za to ani grosza; byłem sam daleko od domu i kradłem wieczorami tak dużo, jak się dało. Oczywiście kradłem też muzykę. W tym wypadku nie byłem do końca pewny, czy rzeczywiście uprawiam złodziejstwo za każdym razem, bo część utworów na YouTube była skutecznie blokowana, jednak większość ― nie. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak jest, nie szukałem, kierując się przekonaniem, że artyści, z natury są kapryśni i niekonsekwentni. Byłem zachwycony tym, że mogę posłuchać piosenek, o których istnieniu, bywało, już zapomniałem.
Na początku złodziejstwo mi się podobało, wszak kradzione w sadzie jabłka też smakują, kiedy się nimi zajadamy po raz pierwszy. Smaku nie psuł mi nawet fakt, że kradnąc sam pozwalam się okradać, bo mniej więcej w tym samym czasie, kiedy wszedłem do społeczności złodziei, napisałem kilka piosenek dla popularnego zespołu dance. Pozwalam też kraść synowi, przyzwalam na kradzież żonie; ich emeptrójki są jak wór złodziejaszka.
Zgoda na złodziejstwo w sieci jest bowiem tak powszechna, że zarówno zdrowy rozsądek, jak i moralność muszą w starciu z siecią przegrać.
Piszę piosenki
Czy wiecie, jak się pisze piosenkę? Otóż autor słów zwany kiedyś tekściarzem, dzisiaj naiwniak, który z powodu złodziei w sieci nie otrzyma za swoją pracę prawie nic, dostaje od muzyka tak zwany zaśpiew (np. w bla blanym angielskim, czyli takim, gdzie ani słowa nie muszą mieć sensu, ani o gramatyce nikt nie słyszał). Trzeba znaleźć temat i w nieprostym, z racji niewielkiej ilości krótkich, jednosylabowych wyrazów, języku polskim napisać tekst, tak, żeby doskonale pasował do przesłanej tekściarzowi muzyki.
Dobrze jest mieć słuch, bo i sylaby, i akcent muszą się idealnie zgadzać. Do tego rymy, puenta, może jakiś zaskakujący wers, który wejdzie do języka codziennego.
Nawet jeżeli piosenkę pisze się godzinę, może jeden dzień, to przygotowanie do jej napisania trwa lata.
Trzeba czytać, bardzo dużo czytać, słuchać i mieć odrobinę talentu.
Wiecie dlaczego kiedyś dla gwiazd polskiej piosenki pisali Kofta, Przybora, Osiecka, Loebl, Mogielnicki, Cygan, Kondratowicz…? Bo nie mieli do czynienia z setkami tysięcy złodziei, którzy dzisiaj nie mają zamiaru wydać jednorazowo choćby dziesięciu groszy, żeby zapłacić za pracę tekściarza (pamiętajmy: artysta, autor tekstu i producent płyty, biorą od nas pieniądze raz, bo słuchać kupionej płyty możemy przez następne lata setki razy).
Czy wiecie, jak trudno jest skomponować melodię, która jest choćby odrobinę świeża? Nie wiecie?
Dlatego często słuchacie piosenek, których nikt nie jest w stanie zaśpiewać z tekstami tak grafomańskimi jak wypociny gimnazjalistki. Na to właśnie sobie zasługujecie: wy, oburzeni i zbuntowani hakerzy od siedmiu boleści (każdy z was jest przecież Neo, chociaż nikt z was nie potrafi wiele więcej niż proste wytnij wklej-prawda?).
Rok temu napisałem kilka dobrych piosenek do bardzo fajnych melodii, ale zespół, dla którego to zrobiłem, wciąż nie wydał płyty. Wiecie dlaczego? Bo kilka minut po tym, jak efekt ich i mojej pracy ujrzy światło dzienne, wy, podskakujący z oburzenia na demonstracjach, wrzucicie ją do sieci i będziecie kraść, kraść, kraść…, podczas gdy wydanie płyty, pomijając już pracę twórczą, kosztuje dużo pieniędzy.
Dlaczego polskim zespołom bardziej opłaci się grać na jarmarkach, festynach i sylwestrach niż pracować nad nowymi hitami? Ponieważ muszą na siebie zarabiać , odłożyć na emeryturę i na czarną godzinę, bo gdy artysta straci na przykład głos, nie będzie w stanie utrzymać się z muzyki. Wiecie ile przebojów mają na koncie w wolnej Polsce takie legendy piosenki jak Maryla Rodowicz, Edyta Geppert i im podobne? Żadnych! A ile ma Justyna Steczkowska, czy Edyta Górniak: jeden, góra dwa. To przypadek?
Otóż nie. To system, który zawdzięczamy pokoleniu złodziei i nieudaczników.
To system, w którym artystów okrada się pod płaszczykiem obrony wolności, sprawia, że Kora Jackowska musi chałturzyć w „Idolu” czy „Must be the music”, choć jej genialne dokonania z lat PRL-u powinny jej wystarczyć do godziwego, a nawet dostatniego życia.
Warto też wspomnieć o gigantycznych stratach, które za sprawą złodziejstwa w sieci ponosimy my wszyscy. Otóż każdy dochód z piosenki, wiersza, książki itd. byłby opodatkowany. Ale nie jest, bo go nie ma. Piosenka po jednym dniu nie ma już prawie żadnej wartości rynkowej, nie zwiększa PKB i nie zasila pośrednio np. systemu opieki społecznej. Jest to zasługa piratów.
Pokolenie wytnij wklej
Młodych ludzie, bombardujących spamem adresy pocztowe urzędów, , podskakujących na demonstracjach, kręci wszystko, co wiąże się z siecią, twardymi dyskami, modułami pamięci etc.. Sieć jest bogiem, który ma swoją religię, kapłanów i herezje . Wiadomo, że z wiarą, a zwłaszcza z jej z wyznawcami dyskusja jest trudna, jeśli nie niemożliwa.
Miliony ludzi na świecie urządziły sobie świat po swojemu, za nic mając prawa i moralność, a ponadto udało się tym milionom przekonać resztę , że na tym właśnie polega nowy wspaniały świat.
Jak jest naprawdę? Na początku swojego urlopu wychowawczego, mając nadmiar wolnego czasu, próbowałem udzielać się na forum internetowym lokalnej „Gazety Wyborczej”. Wierzyłem w to, że Internet stał się rzeczywiście agorą XXI wieku.
Jakaż to wygoda, nie trzeba wychodzić z domu, żeby spotkać setki łodzian chętnych do rozmowy o swoim mieście. Na forum spotkałem także kilkudziesięciu anonimowych frustratów i chamów. Słowo znaczyło tam tyle, co nic. Można było powiedzieć wszystko bez żadnych konsekwencji; zdanie można zawsze zmienić, podobnie jak nick. Dzisiaj jestem zuzanną88, fanką Korwina Mikke, jutro Patrykiem Vegą, który otwiera w Łodzi świetlicę Krytyki Politycznej. Każdy może być w sieci piękny i elokwentny; pierwsze należy sobie wyobrazić, drugie osiągamy za pomocą otworzonego dodatkowego okna i wyszukiwania w Wikipedii. Na forum łódzkiej „Gazety Wyborczej”, poza mną, nazwiskiem podpisywał się chłopak, który z własnej inicjatywy przygotował dla miasta program „100 kamienic”. Był to konkretny projekt, z którego można było jego autora rozliczyć (i, istotnie, w okrojonej formie, jest wdrażany w życie). Trzy czwarte wpisów polegało na wzajemnym obrażaniu się, obrzucaniu wyzwiskami albo wyrażaniu dość bełkotliwych opinii. Tak wygląda demokracja na forum i jego użytkownicy. Zbiera się na mdłości.
Co to ma w ogóle wspólnego z wolnością? Sieć jest w obecnej formule zalegalizowaną społecznością ludzi, którzy od jakiejkolwiek wolności uciekają iboją się jej. Chowają się w sieci przed rzeczywistością, w której trzeba dbać o swój wizerunek, gdzie trzeba najpierw coś przeczytać, żeby zająć stanowisko i gdzie zostaniemy rozliczeniu z niezrealizowanych obietnic, potknięć, niekonsekwencji, braku wiedzy i logiki.
Setki tysięcy młodych ludzi staje się w ten sposób awatarami, które żyją w świeci iluzji.
Sieciowi narkomani opanowali do perfekcji obsługę strzykawki, do tego sprowadzają się często ich umiejętności i kreatywność. Wytnij, wklej, kopiuj, ściągnij…
Jak nie wierzycie, to powiedzcie, ilu polskich Gatesów i Jacobsów mamy dzięki upowszechnieniu sieci i fascynacji nią? Żadnych.
Wiedza, informacja, a może polska bieda?
Nie wierzę w to, że aktywiści anty ACTA bronią mnie przez Wielkim złym Bratem, który zabroni nam korzystać z wiedzy w sieci, nie pozwoli wymieniać się informacjami i, śledząc nas noc i dzień, na koniec zamknie w więzieniu.
Nikt nie zabroni mi dzielić się moim dorobkiem z innymi,(napisałem, samodzielnie, niezłą pracę o polityce Thatcher wobec pierestrojki-chętnie ją darmo udostępnię) ani wymieniać się informacjami i nikt, także na Zachodzie, nie będzie bawić się w Wielkiego Brata (który przypomnijmy, bo nie wszyscy czytali, był synonimem totalnej i realnej władzy nad jednostką).
Aktywiści anty ACTA bronią darmowego dostępu do efektów czyjejś pracy i wyrażają potrzeby ludu, który ma gdzieś zarówno indywidualne dobro i interes twórcy, jak i interes zbiorowy.
Ruch anty ACTA jest spadkobiercą peerelowskiej mentalności przyodzianej w matrixowskie szaty .
Może więc należy jego zwolenników przekonać, że płyty, książki i bilety do kina, są drogie, bo tak nieliczni je kupują. Przestańcie kraść, kochani, a zobaczycie, że artyści będą sprzedawali wam swój dorobek znacznie taniej niż dziś.
Wyjdźcie wreszcie z domów, niekoniecznie tylko po to, aby protestować. Za drzwiami naprawdę nie czają się agenci w czerni i nie podgląda was Wielki Brat. Za to można tam spotkać drugiego człowieka. Prawdziwego! I to jest dopiero rock and roll!
Tymczasem złodziejskiej hydrze należy się strzał prosto w łeb; trawestując klasyka: ACTA la vista baby!