Wprowadzenie
Sięgnąwszy do dorobku polskiego liberalizmu doby dwudziestolecia międzywojennego, trudno pominąć jednego z najwybitniejszych uczniów Adama Krzyżanowskiego, a mianowicie Adama Heydla. Ten wykształcony w Krakowie, Kijowie i Moskwie ekonomista, profesor ekonomii politycznej na Uniwersytecie Jagiellońskim, stypendysta amerykańskiego Ro-ckefellera, autor klasycznych dla polskiej myśli ekonomicznej dzieł: „Czy i jak wprowadzić liberalizm ekonomiczny” (1931 r.) oraz „Teoria dochodu społecznego” (1935 r.), zasługuje na wspomnienie nie tylko ze względów merytorycznych i intelektualnych, lecz także narodowych i patriotycznych. Otóż Heydel w okresie sanacji na pewien czas został odsunięty od pracy wykładowcy, czego przyczyną były jego bezkompromisowe poglądy liberalne, a także ostra krytyka etatystycznych działań kolejnych rządów sanacyjnych. Po wybuchu II wojny światowej Heydel trafił do więzienia w Skarżysku, gdzie odmówił podpisania folkslisty, do czego namawiał go komendant więzienia o tym samym nazwisku, pochodzący prawdopodobnie z tej samej rodziny niemieckiej. Na skutek swojej odmowy Adam Heydel trafił do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie zmarł – jak mówi dokumentacja obozowa – „z powodu niewydolności serca”.
Życiorys Heydla, a także jego poglądy na państwo i gospodarkę, jak najbardziej wpisać można w historię niepodległej Polski. Jego liberalne poglądy nie znajdowały szerokiej akceptacji w Polsce dwudziestolecia międzywojennego, także w kręgach elit politycznych. Krakowska szkoła ekonomii, do której oprócz Krzyżanowskiego i Heydla zaliczamy również: Włodzimierza Czerkawskiego, Juliana Dunajewskiego i Ferdynanda Zweiga, jest jednak najbardziej pełnym i spójnym projektem liberalnym, jaki wyłonił się w Polsce międzywojnia. Do jej uczniów i kontynuatorów zaliczamy: Edwarda Taylora (twórcę poznańskiej szkoły ekonomii), Romana Rybarskiego, Janusza Libickiego, Bernarda Friedigera czy Tadeusza Bernadzikiewicza. Niezależnie od tego, że poszczególni przedstawiciele szkoły krakowskiej sympatyzowali albo bardziej z Adamem Smithem i przyjmowali jego leseferystyczne podejście do gospodarki, albo raczej z Johnem Stuartem Millem i projektami brytyjskiego Nowego Liberalizmu, zakładającymi większe zaangażowanie państwa w sprawy ekonomii narodowej, należy o krakowskiej szkole ekonomii mówić jako o najważniejszym w tym okresie polskim środowisku myśli liberalnej.
Ludzie związani ze szkołą krakowską pełnili wysokie funkcje państwowe i współuczestniczyli w podejmowaniu najważniejszych decyzji dotyczących skarbu państwa, gospodarki i stosunków międzynarodowych, zarówno w niepodległej Drugiej Rzeczpospolitej, jak i wcześniej w polityce gospodarczej Austro-Węgier. Julian Dunajewski przykładowo był prezydentem Krakowa, delegatem do galicyjskiego Sejmu Krajowego we Lwowie i członkiem Rady Państwa, posłem do parlamentu wiedeńskiego, a także ministrem skarbu Austrii. Włodzimierz Czerkawski kierował Komisją Statystyczną Akademii Umiejętności w Krakowie. Inni uczniowie i kontynuatorzy krakowskiej szkoły ekonomii pracowali w ministerstwach gospodarczych Drugiej Rzeczpospolitej, współpracowali z premierem i ministrem Władysławem Grabskim, wchodzili w skład partii politycznych (najczęściej byli działaczami ugrupowań endeckich).
Także Heydel przez krótki czas pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, bardziej był jednak zaangażowany w pracę w ramach środowisk akademickich. Należał bowiem do najzacieklejszych krytyków rozrostu sfery państwowej. Pamiętać jednak trzeba, że Heydel był przede wszystkim przeciwnikiem źle ukierunkowanego etatyzmu, nie zaś etatyzmu jako takiego. Zdawał sobie sprawę z tego, że w niektórych przypadkach, przede wszystkim z przyczyn natury politycznej, etatyzm może i powinien być instrumentem rządu w rozwoju odpowiednich sfer gospodarki narodowej. Na końcu prezentowanego fragmentu ze znanej broszury Heydla zatytułowanej „Etatyzm po polsku”, która powstała w 1928 roku, czyli na rok przed początkiem wielkiego kryzysu gospodarczego, znajdujemy jego pogląd na rolę państwa w gospodarce. Dowiadujemy się, że autor widzi miejsce dla państwa aktywnego w sferze zbrojeń i polityki obronnej, choć nie ukrywa, że uzasadnione jest to polskim położeniem geopolitycznym, a także stosunkami z krajami ościennymi.
W zamieszczonym poniżej fragmencie znajduje się także pogląd na niektóre rozwiązania etatystyczne wprowadzane w międzywojennej Polsce. Heydel krytykuje przede wszystkim psucie gospodarki i manipulowanie nią, aby tym sposobem sztucznie podnieść stopę życiową i polepszyć warunki bytowe społeczeństwa. Na sposób klasyczno-liberalny stara się tłumaczyć, że etatyzm jest bronią obosieczną, która w perspektywie długoterminowej nie zmniejsza, lecz zwiększa biedę. Etatyzm to rozwiązanie najprostsze, ale i najgorsze z perspektywy makroekonomicznej. Ze względu na radykalnie antyetatystyczne poglądy Heydel nie był popularny w okresie po zamachu majowym, kiedy to etatyzm kwitł także w kręgach oficjalnie i deklaratywnie liberalnych. Także dziś fragmenty z dzieł Heydla musiałyby zaboleć niektórych polityków i ekonomistów, najbardziej jednak tych, którzy liberalizm i wolność gospodarczą nosili i nadal noszą na swoich sztandarach.
Sławomir Drelich
Przeciwko polskiemu interwencjonizmowi
Jednem rozgałęzieniem etatyzmu jest nadmierny rozrost gospodarki państwowej. Mówiłem o tem powyżej. Drugą gałęzią jest wkraczanie państwa w obręb gospodarki prywatnej. Jest to tak zwany interwencjonizm. Państwo w drodze ustaw i rozporządzeń pragnie regulować życie gospodarcze. Chce rozwijać jedne gałęzie produkcji, a hamuje inne. Wpływa na rozdział dochodu społecznego it.p. Rozpatrzmy z kolei, czy w tym zakresie mamy do czynienia w Polsce z dążnościami etatystycznemi.
Liberałowie zarzucają etatystom polskim politykę zbyt wysokiej protekcji celnej. Etatyści uważają, że protekcja celna wynikła „nie z doktryny etatyzmu, a z potrzeb naszego życia”. Znając zapóźnienie w rozwoju naszego przemysłu, brak kapitałów it.p., nikt z rozsądnych liberałów nie mógłby doradzać nagłego skasowania ceł, bo to doprowadzić by mogło do katastrofy. Inna rzecz, czy polityka celna, jaką Polska stosuje, wychodzi krajowi na dobre. Według obliczeń Sekretarjatu Ligi Narodów dla konferencji genewskiej, Polska należy do grupy państw, otoczonych najwyższym murem celnym w Europie. Cła jej w przecięciu wynoszą więcej jak 25% wartości importowanych towarów. Z pośród państw europejskich wyższe cła mają tylko: Węgry, Hiszpanja i Rosja sowiecka.
Taka polityka celna, która zmusza do dopłacania 25 złotych na każde sto złotych ceny towaru, to już protekcjonizm przesadny. Rosja każe dopłacać prawda 43%. Cały przemysł sowiecki jest wyhodowany sztucznie. Niechby obniżyli cła – zostanie zdmuchnięty z powierzchni ziemi. Tak jak jest dzisiaj, konsument wytworów przemysłowych w Rosji jest wyzyskiwany: dopłaca niemal połowę ponad wartość towarów, jakie dostaje. Przemysł rosyjski żyje w 1/3 kosztem rolnika. To samo mutatis mutandis odnosi się do Polski: konsument wytworów przemysłowych (przedewszystkiem rolnik) mógłby mieć pług, siewnik, buty, ubranie o ćwierć taniej, gdyby nie nasza taryfa celna.
Należy się poważnie zastanowić, czy te straty rolnika nie przeważają korzyści podtrzymywania przemysłu. Dla teoretyka nie ulega wątpliwości, że tak jest istotnie. Przy dzisiejszej polityce, siłą próbujemy zmienić strukturę naszej gospodarki. Idziemy nie w kierunku naturalnego, ale sztucznego, niezdrowego rozwoju. Hamujemy rozwój rolnictwa, które przecież słusznie uważane jest za podstawę gospodarki polskiej. Nic dziwnego, że rolnictwo wegetuje i nie zaspakaja dostatecznie potrzeb kraju. Skądinąd zresztą gniecione jest również rolnictwo i polityką handlu zagranicznego. Są to owe słynne już dziś zakazy wywozu, kontyngenty, cła wywozowe, rezerwy zbożowe.
Posłuchajmy co o nich mówią obrońcy polityki etatystycznej:
„Okazało się, że rezerwy zbożowe wbrew przewidywaniom producentów wyszły na korzyść samym producentom. Osiągnięta dzięki rezerwom zbożowym stabilizacja cen przedewszystkiem dała korzyści producentom”.
„Polityka zbożowa przeszła pewne etapy. W r. 1925 sprowadzono mąkę. W roku 1926 sprowadzano już tylko ziarno, a w r. 1927 zatrzymano ziarno w kraju, to znaczy, iż w r. 1927 nie popełniono błędu lat poprzednich: zdołano zatrzymać w kraju zboże, unikając zbędnego przywozu. A więc w ciągu trzech lat uczyniliśmy w dziedzinie polityki zbożowej kilka kroków na drodze ku temu celowi ostatecznemu, którym jest działanie planowe, a co p. Wierzbicki uznaje za mrzonkę”.
Powiedziane to było 12 grudnia 1928 r. Trzeba tylko przypomnieć sobie katastrofę, jaką przeżywa rolnictwo od pół roku, żeby zdać sobie sprawę z optymizmu p. Starzyńskiego. Trzeba uzupełnić jego wywody o dotychczasowej polityce zbożowej tem, że Rząd wypuszcza w roku bieżącym żyto zagranicę bez zastrzeżeń – oto do jakiego stopnia zbliżamy się do planowości w działaniu. Trzeba wreszcie obliczyć straty, jakie poniósł sam Skarb Państwa, zmuszony wysprzedawać się z rezerw zbożowych na wiosnę po katastrofalnie niskich cenach, żeby do końca wyczerpać błogosławieństwa tego systemu.
Na jakich zaś podstawach opierała się cała ta polityka?
Dwóch uczonych zajęło się zbadaniem jej podstaw. Docent Uniwersytetu Jagiellońskiego dr. Ferdynand Zweig w następujący sposób charakteryzuje zbieranie materjałów, na których potem opiera Rząd swoje zarządzenia: Główny Urząd Statystyczny rozsyła kwestjonarjusze do swoich korespondentów w całym kraju. Ci „na oko” szacują powierzchnię oraz prawdopodobne zbiory w swojej okolicy.
Znaną jest rzeczą, że taka statystyka rolnicza jest jedną z najmniej pewnych i szacunki niezmiernie trudne. Jeśli weźmiemy pod uwagę niezbyt wysoki nieraz poziom umysłowy „korespondentów”, a do tego ich tendencję (jeśli są rolnikami) niskiego szacowania urodzajów, jasno zrozumiemy, że różnice między ich przewidywaniami a rzeczywistym urodzajem mogą łatwo sięgać 30%-40%.
Od tak oszacowanej sumy przyszłego urodzaju odejmuje się sumę potrzebną na konsumcję i wysiew. Reszta ma stanowić nadwyżkę na wywóz, lub niedobór, który trzeba uzupełnić dowozem.
Ale owa suma konsumcji i wysiewu została obliczona z zeszłorocznych szacowań urodzaju i zeszłorocznej nadwyżki, względnie niedoboru. W zeszłym roku zaś metoda zbierania danych była równie niedoskonała, jak w bieżącym. Teraz już błąd obliczeń może łatwo sięgać 50%. W najlepszym razie nie zejdzie poniżej 10%.
A oto drugi ekonomista, Docent U.J. Dr. Stefan Schmidt wykazuje, że wahania (nadwyżki na wywóz lub niedobory) nie sięgały w ciągu lat ostatnich w jedną i drugą stronę dalej jak 3% ogólnego zbioru.
Tak więc rozporządzając statystyką błędną na dziesiątki procentów, chciano na jej podstawie regulować sprawy, których różnice wahają się w granicach 3%!
Pomijam już zupełnie teoretycznie błędną zasadę, że musimy jeść własne zboże. Sama ta kruchość podstaw empirycznych naszej polityki zbożowej wydaje na nią wyrok potępiający. Podłożem tej polityki są względy socjalno-polityczne, a nie ekonomiczne. Intencją jej kierowników jest dać miastom, a w szczególności robotnikom, tanie zboże. Zapominają o tem, że dzięki tej polityce zmniejszają bardzo poważnie zdolność konsumcyjną rolnictwa. Obniżają więc popyt na produkty przemysłu. Zwężają rynek wewnętrzny, który jest główną podporą naszej produkcji przemysłowej. To zaś musi się odbić na zmniejszeniu zapotrzebowania na ręce robocze w przemyśle i wyrazić zniżką płac robotniczych.
Naturalną linją rozwoju byłoby: wyższe ceny produktów rolniczych, niższe ceny wyrobów przemysłowych, wyższe płace realne. Nasza polityka interwencyjna odwraca ten naturalny bieg rzeczy.
Te same względy socjalne wpływały na konstrukcję naszego systemu podatkowego. Stosuje się w Polsce zasady progresji w zakresie nigdzie nie spotykanym (np. progresja przy podatku gruntowym). Podatek obrotowy uprzywilejowuje przedsiębiorstwa mniejsze wobec większych.
Przyświeca tu znów myśl sztucznego nałamywania zdrowego rozwoju do z góry powziętych planów. Rezultatem jest nieopłacalność większych warsztatów produkcji, a co za tem idzie niesłychanie mały przyrost oszczędności (kapitalizacja).
Osobny dział interwencjonizmu stanowi cały zespół ustaw, zbudowanych pod kątem widzenia reformy socjalnej. Na czoło wybija się tu ustawodawstwo agrarne. O ile część jego: ustawy o komasacji, o likwidacji serwitutów, wzorowane są na przykładach europejskich i powinny dać jaknajpomyślniejsze wyniki, o tyle ustawa o reformie rolnej, nawet w jej ulepszonej postaci z r. 1925, zbliża się raczej do wzorów wschodnich.
Ustalenie nieprzekraczalnego maksimum posiadania kontyngentu, który corocznie musi być sparcelowany, to postanowienie, nie dające się ekonomicznie uzasadnić.
Stosownie do postanowień tej ustawy w ciągu 6 lat najbliższych mają zniknąć folwarki ponad 180 hektarów. Widzimy znowu plan przekształcenia siłą ustroju. Czy ten wynik jest naprawdę gospodarczo pożądany? Pozostawiam sąd tym, którzy mieli sposobność zwiedzić dział rolniczy na Wystawie Poznańskiej.
Nasze ustawodawstwo społeczne (czas pracy, ubezpieczenia, interwencja państwa w sprawie wysokości płacy it.p.) szeroko jest rozbudowane. W wielu punktach wyprzedziliśmy społeczeństwa Zachodniej Europy. Cudzoziemcy (Kemmerer) wyrażają wątpliwość, czy nasze zamierzenia w tym zakresie „nie są zbyt ambitne”. Nie chcę tej sprawy dyskutować. Wskażę tylko, że obciążenie produkcji jakie się z niemi wiąże, możnaby znieść znacznie łatwiej, gdyby nie ciążył zarazem na wszystkich warsztatach ogromny ciężar podatków państwowych i samorządowych.
Każdy, kto zetknął się z życiem praktycznem wie, że ową nadmierną opiekę i kierownictwo Państwa odczuwa to życie jako nieznośne, krępujące więzy. Dławi się ono w sieci przepisów, zakazów i nakazów. Niekiedy przybierają one formy wprost groteskowe. Któż nie spotkał się z owemi rozporządzeniami o dostarczaniu dat statystycznych. Całe tablice, rozsyłane w setkach tysięcy egzemplarzy po kraju, służą często do tego, by wpisać w nie jedną cyfrę. Częściej jeszcze zmuszają do podawania cyfr niepewnych, lub wprost fałszywych.
Na wiosnę bieżącego roku (1928) rozesłano do gmin rozporządzenie pobielenia wszystkich budynków leżących w pobliżu szos (!) na odległość zasięgu wzroku (!!). Urzędy gminne i ludność wykonały rozkaz literalnie. Widziałem cały szereg budynków z pobieloną tylko jedną ścianą: od strony szosy…
W całym świecie jest znana i przeszła do historji opowieść o „wioskach Patiomkinowskich”, które jenerał Patiomkin na przyjazd Katarzyny drugiej rozkazywał budować. Nasze zarządzenia dobrze ten wzór kopjują.
[…]
Ostatni zaś rodzaj etatyzmu, najsmutniejszy etatyzmu objaw – to psychologja tych, którym się zdaje, że etatystami nie są, to jest tak zwanych sfer gospodarczych. Najsmutniejszym nazywam ten objaw dlatego, bo jeżeli i w tym obozie liberalizm gospodarczy nie znajdzie oparcia – to walka z etatyzmem może się w Polsce okazać beznadziejną.
Słusznie w polemice wypominają przeciwnikom etatyści, że wszak oni domagają się od Rządu protekcji celnej (przemysł), że oni poddali myśl rezerw zbożowych tworzonych przez Państwo (rolnictwo). Niekiedy jest to wynikiem braku energji, braku woli do walki. Słusznie charakteryzuje ten nastrój społeczeństwa pan Stanisław Wyrobisz następującemi słowami:
„Nikt nie myśli o tem, jak zdobyć dla siebie własnym wysiłkiem lepsze jutro, nikt nie stara się o koordynację wysiłków jednostek. Stąd płynie etatyzm, jakim nasze życie jest przesiąknięte: z chęci zwalania ze swoich pleców ciężaru wysiłku i odpowiedzialności; dlatego społeczeństwo jest tak nieliberalne”.
„Kiedyindziej znowu spotykamy objawy zupełnego pomieszania pojęć. W jednem z poważnych czasopism polskich, uważających się za twierdzę liberalizmu, czytałem dwa artykuły, pisane przez rolników. W jednym autor proponował ustalenie ustawowo, jakie wykształcenie (niższe, średnie, wyższe) winien posiadać rolnik gospodarujący na małym, średnim, dużym warsztacie rolnym. Inaczej mówiąc, proponował system koncesji, który nie jest niczem innem, jak daleko posuniętem ograniczeniem wolności gospodarczej, koniecznem w wyjątkowych wypadkach, (np. apteki, praktyka lekarska), ale którego nie wolno rozszerzać tam, gdzie to nie grozi bezpośredniem niebezpieczeństwem społeczeństwu”.
W innym artykule ten sam autor wywodził, że należy ustalić, ilu minimalnie robotników na
1 ha ziemi ma mieć obowiązek zatrudnić przedsiębiorca rolniczy, zależnie od warunków majątku.
Ten sam dziennik drukował sprawozdanie z akcji stowarzyszeń rolniczych, skierowanej ku podniesieniu wydajności ziemi. Sprawozdawca (uważa się jeszcze za liberała) kończył wezwaniem do Rządu, by wziął tę sprawę w swoje ręce, bo inaczej pozostanie z tej akcji tylko kupa papierów.
Na zakończenie zaś wesoła wiadomość: powstała w Warszawie „Liga walki z etatyzmem”. Na pierwszem posiedzeniu uchwaliła ona zwrócić się do rządu o 50 miljonów zł pożyczki!
To wystarczy.
Rząd ma w Polsce robić wiele, niemal wszystko.
Ma nawet zwalczać etatyzm!
[…]
Etatyzm polega w Polsce na nadmiernej rozbudowie gospodarki państwowej oraz na wciskającej się we wszystkie tryby życia gospodarczego interwencji państwa. Interwencja ta popycha do uprzywilejowania przemysłu kosztem rolnictwa i warstw gospodarczo słabszych, kosztem gospodarczo silniejszych.
Wszystkie działy etatyzmu wyrażają się w niesłychanej ilości więzów, nakazów i zakazów, które zmuszają do zmiany dyspozycyj gospodarczych jednostki.
Jednostka dążyłaby do osiągania możliwie największych nadwyżek ponad swoje koszta tj. możliwie najwyższych zysków. Państwo jej to uniemożliwia. Nieraz doprowadza do tego, że całe gałęzie produkcji przestają się rentować.
To hamuje w najwyższym stopniu możność kapitalizacji. Szybki i możliwie najsilniejszy przyrost kapitału jest najważniejszem zagadnieniem gospodarczem, a jednem z najważniejszych zagadnień politycznych i kulturalnych Polski.
Nasz poziom bogactwa jest bardzo niski. Należy go podnieść. Na to jednak, by przynajmniej ten poziom utrzymać przy naszym przyroście ludności (1,5% rocznie), trzebaby rokrocznie odkładać (kapitalizować) 1,5% majątku każdej jednostki.
Jeżeli tego nie zrobimy, grozi nam: albo pauperyzacja ze wszystkiemi jej strasznemi konsekwencjami, albo szeroko rozwinięty ruch neo-maltuzjański, który niewątpliwie niesie ze sobą objawy politycznie, kulturalnie i moralnie niepomyślne. Podniosłem już na początku mego referatu, że Polska ze względów polityczno-wojskowych musi mieć etatyzm w pewnych punktach szerzej od innych państw rozwinięty. Nasz budżet wojskowy nie może być mały. Musimy popierać przemysł amunicyjny, chemiczny, nawet wówczas, jeżeli się gospodarczo nie kalkuluje. To są konieczne obciążenia życia gospodarczego.
Tem bardziej należy rozluźnić więzy i ulżyć życiu gospodarczemu na wszystkich innych odcinkach. Względy polityczne są tu zasadnicze. Bez rozkwitu gospodarczego nie będzie nas stać na armaty, aeroplany, tanki. Nie będzie nas stać na obronę granic, na utrzymanie niepodległości.
Z tych wszystkich względów uważam walkę z etatyzmem za główne zagadnienie gospodarcze w Polsce, a zagadnienia gospodarcze za oś ogółu zagadnień polskich.
Sprawa wzbogacenia kraju to nietylko zagadnienie materjalizmu. Adam Smith mówił, że gdzie się rozwija życie gospodarcze, tam się podnosi uczciwość i rzetelność.
Należy się zastanowić nad temi spostrzeżeniami człowieka, który umiał patrzeć.
Wzbogacenie to mniej kradzieży, mniej oszustw, mniej wyzysku i mniej zawiści. To zatem piękny cel także z punktu widzenia etyki.
Wybrał i wstępem opatrzył: Sławomir Drelich
Na podstawie: A. Heydel, Etatyzm po polsku. Gospodarcze granice liberalizmu i etatyzmu. Dążności etatystyczne w Polsce, Instytut Ludwiga von Misesa 2006 [Wersja pdf dostępna na stronie: http://mises.pl/pliki/upload/heydel-etatyzm.pdf], s. 32–38.
Zachowano oryginalną pisownię i przypisy zgodne z tekstem książki.
Adam Heydel
Polski ekonomista, zwolennik liberalizmu gospodarczego, krytyk etatyzmu i interwencjonizmu gospodarczego. Związany z Krakowem, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego i profesor zwyczajny tej uczelni. Zginął w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz.