Polscy Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata są Polakami (a ich postawa jest przejawem polskiej duszy, a nie indywidualnej kondycji moralnej), natomiast sąsiedzi z Jedwabnego to „margines, motłoch, który występuje w każdym narodzie”. W żadnym wypadku nie można zaś rzec, że Sprawiedliwi są „wspaniałymi ludźmi, którzy zdarzają się w każdym narodzie”, natomiast motłoch z Jedwabnego był Polakami. Taka retoryka już odpada.
Ludzie odczuwający silną więź z innymi ludźmi mają potrzebę solidarności. Świadoma, pożądana przynależność do wspólnoty w znaczący sposób modyfikuje spojrzenie człowieka na rzeczywistość, zarówno na otoczenie najbliższe, stanowiące podstawę wspólnoty, jak i dalsze, składające się z „obcych”, do wspólnoty nie należących. Jednym z negatywnych przejawów procesu absolutyzowania solidarności wewnątrzwspólnotowej jest równoczesne osłabienie zdolności krytycznej oceny własnej wspólnoty i jej członków oraz skłonność do nadmiernego krytycyzmu w stosunku do pozostających poza wspólnotą grup i jednostek. Zjawisko to nie jest niczym nowym i towarzyszy ludziom od kiedy tylko świadomość przynależności do grupy zakorzeniła się głęboko w postrzeganiu przez nich świata. Warto jednak odnotować, że skłonność do „niesprawiedliwego” rozkładania krytycznych akcentów i co za tym idzie niezdolność do obiektywnej oceny innych ludzi pozostaje z nami pomimo rosnącego, ogólnie rzecz ujmując, poziomu racjonalności w myśleniu człowieka.
Geneza bastionu
Socjologiczne perturbacje, związane każdorazowo z procesami zmiany społecznej, zakłócają utrwalony i ceniony przez ludzi silnie zorientowanych na wspólnotę, tradycyjny porządek rzeczy i model relacji międzyludzkich. W przypadku dominacji nieracjonalnego spojrzenia na otoczenie następować może proces liczebnego zawężania wspólnoty w efekcie porzucenia przez część jej dotychczasowych członków (zwykle młodszego pokolenia) aprobowanych modeli życia na rzecz rozwiązań postrzeganych jako „obce”. W obecnej rzeczywistości następują dwa procesy społeczne, mogące wywoływać taki skutek. Z jednej strony jest to – typowa dla bogacącego się w szybkim tempie społeczeństwa – atomizacja jednostek. „Zarażone” indywidualizmem jednostki najczęściej nie dążą w procesie atomizacji do pełnego zerwania więzów ze wspólnotą, z której się emancypują. W procesie „negocjowania” nowego układu relacji i międzyludzkich współzależności „proponują” raczej modyfikację więzi wspólnotowej i oparcie jej o inne, uwzględniające ich potrzeby, zasady. Jeśli jednak we wspólnocie dominującą pozycję ma fałszywie pojęta solidarność i niezrównoważony poziom krytycyzmu, to każde odstępstwo od tradycyjnych formuł jest interpretowane jako uchybienie dotychczasowemu ideałowi poprzez wmieszanie złych wzorców ze świata „obcych”. Wówczas „propozycja” atomizujących się jednostek zostaje odrzucona i zostają one wykluczone (czy też interpretuje się to jako dobrowolne postawienie się przez nie same) poza ramy wspólnoty. Zwycięża puryzm modelu kosztem liczebności i szans wspólnoty na trwanie w długiej perspektywie czasowej. Z drugiej strony, procesem prowadzącym, zwłaszcza w ostatnich latach w Polsce, do zawężenia kręgu wspólnoty, która sama siebie rozumie jako ostoję historycznej polskości, są zmiany obyczajowe i odchodzenie od tradycyjnych, czyli w polskim przypadku ograniczających i antypermisywnych wzorców stylu życia.
Spadkowi liczebności wspólnoty towarzyszy jednak także jej wzmocnienie. Ów wspomniany puryzm to krystalizacja jasnego, bardziej homogenicznego kanonu norm, postaw i zachowań przyjętych przez wspólnotę. Szeroka kiedyś wspólnota narodowa przekształca się w „bastion” silny swoją słabością. Utrata dużej części stanu członkowskiego wzmacnia więzy pomiędzy tymi, którzy pozostali. Klarowność kanonu ułatwia internalizację prostszych reguł postępowania i schematów myślenia. Spowodowane utratą członków poczucie zagrożenia rośnie i staje się źródłem zwiększonej mobilizacji obronnej, przez co członkowie „bastionu” skłonni są do wzmożonego wysiłku i nowych form aktywności „apostolskiej”. W końcu, jeszcze bardziej pogłębia się przepaść w krytycyzmie wobec współczłonków z jednej a „obcych” (w tym zwłaszcza odszczepieńców) z drugiej strony.
Zamieszkująca coraz bardziej „oblężoną” „twierdzę” grupa staje się podatna na emocje i skłonna do agresji. W historii i współczesności różnych krajów świata nie brakuje przykładów politycznego ekstremizmu, quasi-religijnego sekciarstwa, subkultur, klasowych eskalacji czy regionalizmów, które wiązały się z aktami ofensywnej przemocy wobec odszczepieńców lub tych, którzy się nie „nawrócili”, chociaż mogli to uczynić. Cele takiej przemocy są różne, zwłaszcza te doraźne. Jednak celem zasadniczym jest zaznaczenie swojej odrębności i ujawnienie swego gniewu, postrzeganego jako całkowicie słuszny i usprawiedliwiony. W tym jednak punkcie zauważalna jest istotna różnica pomiędzy rzeczywistością społeczeństwa polskiego a innymi krajami.
Wyodrębniająca się od dłuższego czasu, ale od kilku lat już bardzo wyraźnie, część polskiego społeczeństwa, krytyczna wobec przemian obyczajowych na „zachodnią modłę” i przeciwna poluzowaniu więzi społecznych za sprawą wielkomiejskiej atomizacji, postrzega się jako trzon tradycyjnego polskiego patriotyzmu. Patriotyzm polski może mieć oczywiście różne oblicza (inna sprawa czy z tą tezą zgodziliby się członkowie owego „trzonu”), lecz „bastion” postrzega się w roli jedynego kustosza patriotycznej tradycji opartej na wielu polskich mitach historycznych. Dla współczesnych relacji wewnątrz polskiego społeczeństwa kluczowy jest jeden mit: mit o chronicznym występowaniu przez naród polski w roli ofiary innych wspólnot, grup czy zjawisk.
Mit ofiary
Jak każda emocjonalnie naładowana, hermetyczna grupa także „bastion tradycyjnej polskości” poszukuje i angażuje się w sytuacje konfliktowe w celu podkreślenia swojej odmienności i słuszności światopoglądowej na tle gnuśnej reszty. Niekiedy sytuacje te samodzielnie generuje. Charakterystyczne jest jednak to, że w medialnych i werbalnych starciach ze swoimi krytykami chętnie, pomimo ostrej retoryki, przyjmuje postawę defensywną. Wydaje się wręcz, że przyjęcie roli pokonanego w walce o słuszną sprawę, fatalistycznego przekonania o niemożności czy nawet niestosowności swojego ewentualnego zwycięstwa (coś innego niż porażka byłoby sprzeczne z tradycją!) jest imperatywem.
Kreowaniu się na skrzywdzoną ofiarę towarzyszy bezkrytycyzm wobec własnej wspólnoty. Kolektywny sposób myślenia każe negować i odrzucać, niekiedy wbrew niepodważalnym faktom, a więc wbrew rozumowi, wszelkie sugestie, iż kolektyw nie jest czysty jak łza. Image ofiary i czarno-biała kalka nie dopuszcza zaś myśli o jakichkolwiek przewinach. Tutaj ujawnia się radykalna różnica pomiędzy indywidualnym, a więc krytycznym tokiem myślenia, a poddawaniem się kolektywnej doktrynie czy dogmatyce. „Własną” winę (w rozumieniu nie tyle winy osobistej, ale winy ludzi, z którymi jednostka czuje się związana), w autentycznym rachunku sumienia, jest zdolna stwierdzić jedynie indywidualność. Dumny ze swojej tożsamości kolektyw nie przyjmuje zaś do wiadomości przewin swoich części składowych. Duma i bezkrytycyzm podpiera się na wyolbrzymianiu, a na pewno na zawłaszczaniu indywidualnych zasług jednostek przez kolektyw oraz na pomniejszaniu lub oddalaniu od siebie, sztucznym dystansowaniu s
ię od indywidualnych przewin innych jednostek. W tej optyce możliwe jest, że Maria Skłodowska-Curie to Polka i jej osiągnięcia są nie tylko jej, ale także osiągnięciami narodu polskiego, natomiast Jan Kobylański jest raczej Urugwajczykiem niż Polakiem. Rodzina Ulmów to Polacy, a ich denuncjator to niewykluczone, że Ukrainiec. W tej optyce polscy Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata są Polakami (a ich postawa jest przejawem polskiej duszy, a nie indywidualnej kondycji moralnej), natomiast sąsiedzi z Jedwabnego to „margines, motłoch, który występuje w każdym narodzie”. W żadnym wypadku nie można zaś rzec, że Sprawiedliwi są „wspaniałymi ludźmi, którzy zdarzają się w każdym narodzie”, natomiast motłoch z Jedwabnego był Polakami. Taka retoryka już odpada. Ludzie niegodni zostają wyzuci z narodowości i wykluczeni ze wspólnoty po fakcie. Niestety nie jest to mądra optyka, ponieważ idąc tym tropem ktoś mógłby rzec, że Oskar Schindler i Claus Schenk von Stauffenberg byli Niemcami, a Adolf Hilter… wiadomo, Austriak.
Godność, jaka wynika z bycia ofiarą zewnętrznego wobec wspólnoty zła tego świata, poniosłaby niepowetowaną szkodę, gdyby przyznać, że wyjątkowość wspólnoty jest wątpliwa, a szumowiny zdarzały się w niej podobnie często jak w niejednej innej. Kreowanie się na ofiarę ma jednak ten pozytywny aspekt, że kolektyw taki unika stosowania przemocy wobec ludzi, których definiuje jako własnych krytyków czy wrogów. Zastosowanie przemocy mogłoby się bowiem skończyć pokonaniem przeciwnika, sukcesem w starciu. Trudno jednak, stojąc nad pokonanym, w dalszym ciągu skutecznie przyjmować ostentacyjną pozę zawsze uciśnionego, zasługującego na współczucie, litość, sympatię i wsparcie.
?