Jestem liberałem-realistą
Przed kilku laty wpadłem na pomysł zorganizowania nowego kongresu liberałów, na wzór tego, który odbył się w Gdańsku w grudniu 1988 roku. Nie chodziło mi o rocznicowe wspominki, ani tym bardziej o podszywanie się pod znak firmowy, do którego prawa autorskie mają „gdańszczanie”. Miałem nadzieję, że uda się „policzyć” dzisiejszych liberałów i znaleźć porozumienie między różnymi środowiskami, którym jest blisko do liberalizmu. Inicjatywa spaliła na panewce nie tylko z przyczyn organizacyjnych. Okazało się, że dzisiejszy liberał wyraźnie różni się od tego sprzed 20 laty. Wiele środowisk i znanych postaci obecnych w Gdańsku w 1988 roku znajduje się dziś po przeciwnej stronie barykady.
Liberalizm dzisiaj
Liberalizm w Polsce współczesnej, przynajmniej tam, gdzie krzyżuje się ze społeczną i polityczną praktyką, przeszedł w ostatnim dwudziestoleciu różne koleje losu. Deklarowanie liberalnych przekonań miało najrozmaitsze konsekwencje i przyznawanie się do nich mogło prowadzić do posądzenia o dziwactwo, potem do posądzenia o nudnawe opowiadanie truizmów, wreszcie mogło być przyczyną wyklęcia. Na koniec znaleźliśmy się w sytuacji, w której po prostu nie wiadomo o co chodzi, gdyż usilna praca mediów sprzężona z polityczną praktyką doprowadziła raczej do zmniejszenia niż zwiększenia liczebności populacji rozróżniającej podstawowe pojęcia.
Stając do odpowiedzi na to pytanie sięgam do jakże klarownej lektury artykułu Mirosława Dzielskiego: Kim Są Liberałowie. Artykuł został opublikowany w 1979 roku w wydawanym poza cenzurą w Krakowie „Merkuryuszu Krakowskim i Światowym”, w czasach w których liberalne poglądy uważane były za nieszkodliwe dziwactwo, z tym że lewica będąca u władzy kładła akcent na nieszkodliwe, zaś lewica dominująca w kręgach nielegalnej wówczas opozycji raczej na dziwactwo. Wtedy naprawdę mało kto myślał, że naprawa Rzeczpospolitej wymaga obalenia socjalizmu, a nie poszukiwania jakiejś jego bardziej humanitarnej wersji.
Z pewnego punktu widzenia przez te omal 30 lat liberalizm doznał spełnienia. Jak wtedy trudno było znaleźć kogoś, kto zechciałby poważnie dyskutować o restytucji kapitalizmu, własności prywatnej i wolności gospodarczej, tak dzisiaj zwolennicy gospodarki państwowej, centralnego planowania i koncesjonowania prawa do produkcji butów lub sprzedaży bułek zdają się być zepchnięci do defensywy. Na gruncie kapitalizmu stoi główny nurt publicystyki, stawiając – dość często zresztą – rozmaite „ale”, głoszą go ludzie nie rozumiejący i niekoniecznie wyznający jego moralne podstawy, ale dominacja jest oczywista. Jako przeciwnik zasady „im gorzej, tym lepiej”, jestem z tego raczej zadowolony niż miałbym się martwić. Jest jednak oczywistym stwierdzenie, że w otaczającej nas rzeczywistości ewolucja ku wolności i odpowiedzialności jest potrzebna, a analiza polityki i gospodarki z liberalnego punktu widzenia zawsze pozostanie ożywcza. Powtarzanie argumentów nie jest bezpłodne wobec faktu, iż przeciwnicy nie stronią od kreowania tych samych mitów. Publikowanie dzisiaj artykułów polskich ekonomistów o szkodliwości płacy minimalnej z lat trzydziestych ubiegłego wieku wydaje sie najzupełniej aktualne, zwalczać trzeba te same mity tymi samymi argumentami. A jaka tam polszczyzna. łza się w oku kręci.
Jednak zacząć wypada od podstawowego pryncypium, któremu sprostać dzisiaj w praktycznej działalności wyjątkowo trudno. Unikając oświeceniowego kultu intelektualizmu, są liberałowie rzecznikami praktycznego rozumu i propagatorami wolności, są też indywidualistami – pisał mój mistrz. W tej sferze życie oddaliło się od owego liberalnego ideału. Nie tylko polityczna aktywność jest dzisiaj przesycona kultem emocji i nastrojów zbiorowych. Tymczasem indywidualny i oparty na wiedzy oraz rozsądku osąd spraw – zwłaszcza publicznych – pozostaje przecież kluczem do porządku, pokoju i dobrobytu. W mediach coraz częściej mamy do czynienia ze wspartymi opiniami ekspertów debatami nie o – przykładowo – organizacji służby zdrowia i skutkach, wadach i zaletach różnych proponowanych rozwiązań, ale o tym, która grupa polityczna lub związkowa zdobywa poklask i czy zastosowane po temu środki były odpowiednio profesjonalne. Zdarza się wręcz, że autorytetami zajmującymi medialny czas są specjaliści od marketingu politycznego, którzy tłumaczą publice, że Pan X jest lepszy od Pana Y, gdyż jego sposób komunikowania się jest trafniejszy. Innymi słowy publiczność powinna docenić nie to co X lub Y proponuje, ale fakt, że X ma bardziej rozwinięte umiejętności propagandowe i lepiej tą publicznością manipuluje. Co by nie powiedzieć, to w PRL-u propaganda ograniczała się do wmawiania ludowi, że jest dobrze, oszczędzając nam dywagacji warsztatowych i prób dowodu, że to owi propagandyści są dobrzy. Myślę, że być liberałem dzisiaj znaczy zachęcać do rozumnej, indywidualnej i opartej na wiedzy oraz wypróbowanym systemie wartości refleksji nad sprawami publicznymi oraz namawiać do powściągania emocji i krytycyzmu wobec mód, owczego pędu, także tych ubranych w pseudonaukowe argumenty.
Truizmem jest, że liberałowie nie są skłonni powierzać państwu więcej zadań niż to konieczne. Jednak przypisują mu zadanie ochrony porządku i praw jednostki. Ponieważ wolność i odpowiedzialność są nierozłączne, współczesny liberalizm w moim przekonaniu nie może pochwalać ani anarchii, która bezpośrednio nam nie zagraża, choć obszary bezprawia nie leżą tak daleko jak się nam wydaje, ani permisywizmu wobec kryminalistów, który jednak zwolna i z wahaniami, ale narasta. Osoby, które z własnej woli i wyboru systematycznie naruszają prawo, bezpieczeństwo i godność innych, zasługują na izolację, zasądzoną praworządnie i sprawiedliwie, ale z uwzględnieniem prostej okoliczności, że skoro udowodniono im wielokrotne naruszenie cudzych praw, ostrzeżono że były to działania karalne, a one nie zamierzają zmienić sposobu życia, to ich coraz dłuższe pozostawanie w izolacji jest konieczne dla poprawy bezpieczeństwa ludzi niewinnych.
Zaufanie do wolności jest przeciwieństwem kolektywizmu i wszelkich prób nadmiernej ingerencji w dystrybucję dóbr, wzmacnianie korporacji, nadopiekuńczości i centralizmu. Możliwość wyboru i dobrowolność zrzeszania się gwarantują jego autentyczność, dlatego można i trzeba sprzeciwiać się wszelkim związkom, które dążą do monopolizacji różnych dziedzin życia, wymuszania na społeczeństwie oraz na państwie zachowań sprzecznych z interesem publicznym, a niekiedy także zdeklarowanymi formalnie celami grup.
Liberalizm dzisiejszy – obok tradycyjnej rezerwy do związków zawodowych, a raczej ich szczególnych przywilejów – nie pochwala także szczególnych praw korporacji zawodowych, które, wbrew deklarowanym i konstytucyjnym zasadom, bynajmniej nie dbają o standardy wykonywania zawodu, ale skupiają się na obronie interesu grupowego, a często wręcz osłaniają członków korporacji przed odpowiedzialnością za sprzeniewierzenie się standardom wykonywania zawodu lub prawu.
Liberalizm – wobec powszechnej acz powierzchownej zgody dla wolności gospodarczej – skłania jednak do uporczywego i dociekliwego pytania, czy liczne regulacje, które w skomplikowanych technologicznie lub trudnych do indywidualnej oceny dziedzinach gospodarki wydają się nieuchronne, są istotnie potrzebne dla ochrony jednostki przed niebezpieczeństwem lub oszustwem, a jeżeli tak – to czy wybrano właściwe i proporcjonalne do tego celu sposoby.
Najważniejszym jednak działaniem jest czuwanie nad tym, aby państwo – realizując te funkcje, które (słusznie lu
b nie) uznane zostały za konieczne – kierowało się konsekwentnie busolą wskazującą na ochronę człowieka, obywatela i konsumenta, nie zaś grup interesów, firm państwowych lub prywatnych, które szukają pomocy państwa dla ułatwienia sobie życia i wzmocnienia swojej pozycji wobec słabszego partnera. Kwestia ta dotyczy także usług, które państwo wprost lub przy pomocy firm państwowych świadczy swym obywatelom. Pierwsze pytanie brzmi: czy usługa ta istotnie musi być świadczona przez państwo, nie mówiąc już o tym czy firma, która je wprost wykonuje, musi być państwowa? Trzeba pamiętać, że pod wpływem postępu technicznego niektóre dziedziny przestają być naturalnymi monopolami, jak to się stało na naszych oczach z telefonami, a gdzie indziej pojawiają się nowe zagrożenia typu monopolistycznego, zmniejszającego swobodę wyboru. Drugie, to na ile państwo samo musi być wykonawcą, a na ile może i powinno posłużyć się konkurującymi na rynku firmami.
Jeżeli już jakaś usługa jest finansowana przez państwo lub samorząd terytorialny, to znów pojawia się pytanie, z kim identyfikuje się władza publiczna. Czy zabiega o przetrwanie firmy będącej jej własnością i dla świętego spokoju zaspokaja oczekiwania lub zachcianki jej zarządu i personelu, czy też – jak być powinno – czuwa nad tym, aby maksymalizować wartości jakie uzyskuje obywatel za swoje podatki i wnoszone opłaty? Wiadomo, że władza publiczna nie zadba o człowieka tak dobrze, jak zadbałby on sam wydając swoje pieniądze, ale skoro z lepiej lub gorzej umotywowanych powodów stała się pośrednikiem, powinna jednoznacznie rozumieć i spełniać swoją rolę jako reprezentanta podatników, a nie dyrektorów i pracowników podległych lub zakontraktowanych przez nią jednostek, firm i przedsiębiorstw.
Z tych powodów, nigdy nie dosyć przypominać zasady pomocniczości, która odradza przekazywanie jakichkolwiek zadań ze struktur mniejszych, bliższych człowiekowi, ku strukturom większym, bardziej odległym i trudniejszym do skontrolowania, o ile tylko możliwe jest poprawne zrealizowanie zadania na niższym szczeblu. Decentralizacja wymaga stałej obrony, a wobec zmieniających się okoliczności technicznych i społecznych potrzebny jest namysł nad poprawnym rozłożeniem zadań, zgodnym z zasadą pomocniczości. Pamiętać też trzeba, że rozwiązywanie spraw w mniejszych wspólnotach i związana z tym zgoda na różnorodność rozwiązań nie tylko pozwala lepiej wykorzystać pomysły i inicjatywy ludzi, lepiej ocenić i skontrolować realizację zadania, ale także wzbogaca szerszą wspólnotę w wiedzę o tym jakie są zalety i wady poszczególnych rozwiązań i propaguje lepsze rozwiązania siłą dobrego przykładu, bez przymusu administracyjnego i zabijającego odpowiedzialne myślenie ujednolicania wszystkiego ponad istotną potrzebę.
Napięcie pomiędzy liberalizmem a demokracją rozumianą jako prosta wola większości jest stale obecne w myśli liberalnej. Wydaje się, że największym zagrożeniem, które obecnie postrzega liberał w przemianach, jakim ulega realna demokracja, to jej ewolucja raczej w kierunku krążenia emocji przyspieszanego przez media, niż konkurencji idei, wartości i programów. Innymi słowy zdziecinnienia, jakie towarzyszy wyborom dokonywanym bez poczucia brzemienia odpowiedzialności i bez świadomości możliwych poważnych złych skutków niedobrej polityki. Szczęśliwy bieg dziejów pozwolił już zapomnieć Polakom czym są brak wolności, kryzysy ekonomiczne, wojny i inne plagi. Przesunął zainteresowanie ku sprawom drugorzędnym, których podnoszenie przez syte społeczeństwa w latach 60. czy 70. uważaliśmy za obraz głupoty przejawianej przez narody nie znające prawdziwego życia i problemów. Wołanie o odpowiedzialność i dojrzałość do wolności, która nie jest dana raz na zawsze pozostaje więc stałym wyzwaniem.