Nasze doświadczanie świata, przeżywanie relacji między swoimi a obcymi jest dość specyficzne, charakteryzuje się swoistą wsobnością: Polacy na ogół czują się lepiej ze swoimi niż z innymi, i to nawet takimi innymi, do których wcale nie czują niechęci. Dlatego za granicą natychmiast tworzą własną grupę, chcą być ze swoimi, bez względu na to, jak to współżycie grupowe wygląda. Niezwykle ważne i ciekawe wydaje mi się to, że charakteryzuje nas swoista bliskość psychiczna, zapewne występuje tu szczególny związek między jednostkowym ja i tym, co tworzy mnie jako człowieka społecznego. Jakby moje wyposażenie kulturowo-narodowe było osobiście niezmiernie cenną wartością. Zjawisko to ukazało się bardzo wyraźnie na przestrzeni ostatnich trzech-czterech lat, kiedy Polacy zaczęli wyjeżdżać za granicę w celach zarobkowych. Nagle okazało się, że wszędzie, gdzie się znajdują, czy to w Irlandii, Szkocji, Anglii czy w Hiszpanii, natychmiast wytwarzają własną grupę narodową, w której nota bene od razu zaczynają się spory. Mimo tego jednak skupiamy się, wyodrębniamy, tworzymy własne środowisko, co jest niezwykle ważne dla naszego samopoczucia jako jednostek. Widać to również w Stanach Zjednoczonych, w kolejnych falach emigracji, w których indywidualizacja i łączenie się różnych grup etnicznych, narodowych, formalnych jest bardzo płynne. Na przykład Węgrzy, również licznie przyjeżdżający do Stanów, nie tworzą takich zwartych towarzystw, jak robią to Polacy. Wydaje się to wpisane w naszą mentalność, która wynika z dziedzictwa przeszłości, ze sposobu, w jaki przeżywamy bycie Polakiem, a w związku z tym i człowiekiem. Wiąże się to ze sposobem przeżywania tożsamości narodowej. Jest ona, jak widać, restrykcyjna w swojej symbolicznej wymowie – ostro zarysowuje granice „bycia Polakiem” i wierności polskości.
Europejski młodo-Polak
Chciałbym jednak w tę diagnozę wprowadzić cezurę pokoleniową. Kiedy obserwuję osoby z pokolenia 20-latków, wydają mi się one w bez porównania większym stopniu obywatelami Europy niż na przykład ja. Ciągle nie mogę pokonać w sobie oporu wobec dostępności świata. Myślę: Jak to? Ot, tak, mogę kupić bilet i lecieć do Anglii, Francji czy Grecji? Od dwudziestu lat ciągle mam w sobie zdumienie, że jest to takie łatwe. Doświadczenie niewoli komunistycznej bardzo silnie odcisnęło się na naszej mentalności i wciąż gra w niej rolę. Dostrzegam to przecież u siebie, koniec końców w człowieku o jednak otwartych horyzontach, który dość często podróżuje.
Skokowość pokoleniowa w relacjach z Europą widoczna jest też w takim aspekcie, jak umiejętności posługiwania się językami obcymi. Wielojęzykowość znacznie wzrosła wśród młodych ludzi. Jeszcze w latach 90. umiejętność ta nie była tak widoczna wśród studentów. Obecnie nawet w słabszych szkołach może nie wszyscy, ale przynajmniej znaczna część uczniów mówi dobrze lub bardzo dobrze przynajmniej jednym językiem obcym. To dobry wskaźnik, który może świadczyć o tym, jak dalece młodzi ludzie mogą poczuć się na co dzień Europejczykami. Umiejętności językowe dają swobodę poruszania się po świecie, poznawania i cieszenia się innymi. Świat staje się mały i otwarty w waszym myśleniu, czyli młodszego pokolenia. Sądzę również, że doświadczenie emigracji zaowocuje pozytywnie. Doświadczenie odmienności i sposobu życia innych może stanowić dla nas wzór wart naśladowania.
Dzięki kontaktom z zagranicą mamy możliwość zapoznania się z odmiennością, nauczenia się też jej akceptacji, pluralizmu społecznego, narodowego, którego różnorodność nie trwoży. Oczywiście nie zawsze się to udaje. Dla Polaków różnorodność najczęściej wciąż wydaje się zagrażająca, skoro nieodmiennie skupiają się oni w różne takie polskie stadka. W kraju na co dzień podkreślamy konieczność jedności – musimy być zjednoczeni, tacy sami. Te postawy są bardzo popularne. Zresztą ostatnie wydarzenia pokazały, że sen o jedności jest ciągle wśród Polaków obecny.
Polak w spektaklu tożsamości
Istnieje pewna liberalna tradycja, która koncentruje się wyłącznie na indywidualnej świadomości, doświadczeniu, gwarancjach jednostkowej wolności i prawach człowieka. Okazuje się jednak, że aby prawa człowieka naprawdę działały, obok zabezpieczeń prawnych muszą pojawić się również zabezpieczenia grupowe, kulturowe. Jak się okazuje, nie da się zdekonstruować świadomości narodowej. Mamy na to bardzo dobre przykłady we współczesnej Europie. Korzeń tożsamości, potrzeba lokalnej i narodowej wspólnoty charakteryzuje nawet tego nomada, który pracuje pół roku w jednym krańcu Europy, a pół roku w swoim kraju i który – tym bardziej – nie wyobraża sobie, aby nie wyjechać na wakacje za granicę. Jednak to przynależność narodowa daje ludziom poczucie zakorzenienia w życiu i świecie. Najważniejsze zatem wydaje się, aby nadać odpowiednią treść narodowemu przeżyciu i potrzebie wspólnoty.
Kiedy odwołałem się do emigracyjnej eskapady milionów Polaków, mieszkańców przeważnie małych miasteczek, gdzie stereotypy ksenofobiczne są silne i mocno rozpowszechnione, miałem na myśli doświadczenie, które będzie burzyło jeden ze sposobów kategoryzowania ludzi na swoich i obcych. Mam wrażenie, że trudno byłoby wyobrazić sobie zjednoczoną, wspólnie działającą, otwartą Europę bez pewnej ważnej przemiany w budowaniu tożsamości narodowej i jej przeżywaniu na co dzień. Kategoryzowanie świata ludzi na swoich i obcych prowadzi do budowania tożsamości grupowej, narodowej na poczuciu wyższości z powodu realnych albo częściej urojonych cnót. Wówczas tożsamość konstruuje się w opozycji do innych, co zawsze prowadzi do apologii wobec własnej grupy: my nie jesteśmy jak oni, my postępujemy lepiej. Wielkim osiągnięciem Unii Europejskiej i bazą budowania wspólnoty europejskiej jest odkrycie innego sposobu tworzenia i przeżywania tożsamości. Nie jest ona już kształtowana wokół obrazu własnego narodu w opozycji do innego, na samoafirmacji i wytwarzaniu dystansu: my nie jesteśmy tacy jak oni. Jest to raczej świadomość narodowa kształtowana jako prezentacja siebie: oto my, tacy a tacy, mamy takie oto swoje sukcesy i osiągnięcia, swój los, doświadczenie, które chcemy pokazać innym, podzielić się nim, pochwalić się na europejskim, wspólnym forum. Myślę, że w Polsce zaczyna wzmacniać się tendencja do chwalenia się specjalnymi osiągnięciami, wartościami, naszą specyfiką, a nie ustawiania się przeciw innym. Nie musimy budować tożsamości w oparciu o konflikt i opozycję. Zjednoczona Europa jest okazją do tego, żeby każdy mógł wystąpić, przedstawić coś, co może wnieść do ogólnego dorobku ludzkości: specyficzne wartości, świadomość siebie, doświadczenie. To okazja do stworzenia wielkiego, globalnego spektaklu tożsamości.
Droga, na którą weszliśmy, globalizuje świat lokalny, pokazuje, że jesteśmy na wielkiej scenie, na której im więcej mamy grupowych, narodowych bohaterów, tym jest ona ciekawsza. Ci bohaterowie mogą grać wielki spektakl współżycia ze sobą różnych grup, grup narodowych, niezwykle uwodzicielski nie tylko dla elit, ale również dla zwykłych ludzi. Tych, którzy musieli wyjechać np. do Irlandii, aby polepszyć swój indywidualny byt, ale z doświadczenia emigracji mogą wynieść coś wartościowego, by później wrócić i powiedzieć: Ja chcę, żeby tu, u mnie w Siemiatyczach i u mnie w Polsce było tak jak tam.
Kiedy Polska przystępowała do Unii Europejskiej, pojawił się ostry sprzeciw wielu środowisk. Bardzo szybko jednak okazało się, że środowiska, które były negatywnie nastawione do akcesji, zmieniły zdanie! Pojawiły się także oczekiwania i nadzieja, że reguły i zasady, które panują w krajach Unii Europejskiej wymuszą na naszych politykach podobne zachowania: większą troskę o ludzi, liczenie się z opinią publiczną czy likwidację politycznej korupcji. Tę tendencję odnotowały badania sondażowe socjologów. Ale na tej podstawie i zaskakująco wysokiej akceptacji Unii Europejskiej możemy myśleć o wspólnocie europejskiej jako tej, która pewne wartości, np. prawa obywatelskie, gwarantuje w jeszcze większym stopniu niż nasze własne państwo.
Polak udręczony romantyzmem
Co właściwie tworzy zrąb naszych narodowych przekonań o sobie samych? Jakie treści zawiera w sobie obraz polskości? Mesjańsko-romantyczny model polskości jest nieodmiennie bazą przeżywania polskości, tożsamości narodowej. Nie udało się zlikwidować ważności i aktualności tego modelu nawet Dmowskiemu. Zawarte w nim, albo z niego wynikające poczucie męczeństwa narodowego najbardziej spaja Polaków. Wynika to ze wszystkich moich badaniach na przestrzeni lat. Być może zjawisko nieco łagodnieje i dostrzegamy też cierpienie innych, ale ciągle jest obecne. Obraz Polaka, który w historii doznał udręczenia, jest nam głęboko wpojony. Nawet jeśli się mu przeciwstawiamy, to sytuacja taka jak katastrofa pod Smoleńskiem natychmiast go uruchamia, a my mu ulegamy. To bardzo dobry przykład, jak pewne stereotypowe, a właściwie mitologiczne wyobrażenia są obecne i ważne w naszej kulturze, wdychamy je jak powietrze, czasami nie dostrzegając, jak mocno działają. W każdym razie przypisałbym naszej samoświadomości, zwłaszcza narodowej, liczne braki, nie-do-uświadomienia.
Żałoba narodowa pokazała, jak dalece romantyczno-martyrologiczne przeżycie polskości jest ważne, jak łatwo je zaktualizować, jaki ma poklask społeczny. Zaskakująca, bezsensowna katastrofa, która spowodowała śmierć prezydenta i przedstawicieli całej, zróżnicowanej elity politycznej, wymagała społecznych zabiegów, zjednoczenia w obliczu tragedii i zagrożenia, jakie wywołała. Pozytywnym elementem tego kłębka przeżyć było też uświadomienie sobie przez Polaków, że oto zginęli przedstawiciele państwa i że to bardzo smutne, ale też ważne wydarzenie. Pobudziło, jak sądzę, pozytywne myślenie o państwie jako naszym, jako czymś, co jest wartością wspólną, bez względu na oceny i bieżące postawy wobec państwa i polityków.
Zastanawia mnie ubóstwo refleksji i dyskursu w mediach, szczególnie w telewizjach. Dowodzi to też poziomu naszego dyskursu publicznego, zwłaszcza dziennikarstwa. Zastanawiam się teraz, jak reagowaliby dziennikarze zachodni w tej sytuacji? Czy poprzestaliby na stworzeniu wielkiego narodowego przedstawienia o jedności w cierpieniu (oczywiście narodowym), czy też bardziej portretowali rzeczywistość? Jak ciekawym społecznie materiałem byłoby chociażby dotarcie do pierwszych ludzi, którzy przyszli zapalić świeczki pod Pałacem Prezydenckim. Ciekawi mnie, z jakiego powodu to zrobili, czy byli zwolennikami pana prezydenta, czy może przypadkowymi ludźmi? Albo co się działo na zapleczu tych obchodów? Być może okazałoby się, że to całe zjednoczenie narodowe de facto wcale takie jednoznaczne nie było. Przy okazji telewizyjnego przedstawienia żałoby i jedności narodowej zlekceważono konflikt o niezwykłej sile, czasami o agresywnym i ordynarnym przebiegu – konflikt wokół pochówku pary prezydenckiej na Wawelu, który przecież zaktualizował dwie, kompletnie różne wersje tożsamości narodowej, stojące wobec siebie w głębokiej opozycji.
Polak – próba redefinicji
Przypominam sobie kilka dyskusji na temat polskości i tożsamości narodowej, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Niektóre z nich niejako prowokowano intelektualnie, inne były wynikiem konfliktu politycznego, jak to miało miejsce w 2005 roku przy okazji wyborów. Dyskusja najczęściej wybuchała, gdy Polacy jako naród, jako społeczeństwo zostali o coś oskarżeni, głównie o antysemityzm i wrogość do innych (debata wokół filmu Lanzmanna, potem wokół Jedwabnego oraz oskarżenie Grossa o zachowanie Polaków po wojnie i powszechne, jego zdaniem, pogromy ocalałych z Zagłady Żydów, potem oskarżenia o okrutne i niesprawiedliwe traktowanie cywilnej ludności niemieckiej). Jednak dyskusje te wydają mi się mało konkluzywne, a w każdym razie nie udało im się wytworzyć określonego kanonu myślenia. Nade wszystko zaś nie prowadziły do szczególnej debaty nad treściami tożsamości polskiej. Mógłbym mieć i do siebie pretensje, że być może za mało uwagi poświęciłem wytężonej, intelektualnej, refleksyjnej pracy nad tożsamością narodową, nad treściami, które są dla Polaków ważne. Należałoby zastanowić się nad tym, jak tożsamość oddziałuje i postawić pytanie: czy możemy wytworzyć pewien wspólny model, który łączyłby romantyczną, mesjańską tradycję z tradycją nowoczesną, a również z tą pozytywistyczną, o której na przykład pisał Stefan Bratkowski, czy – w pewnym sensie – Bohdan Cywiński? Na pewno jest to wyzwanie dla elit. Jednak efektem tego, że różne treści świadomości narodowej, światopoglądu narodowego uwikłane są w politykę, jest upolitycznienie wszelkiej debaty na ten temat. Bardzo trudno osiągnąć na tym polu konkretne rezultaty, bo wszystko, co się powie, jest natychmiast kwalifikowane jako deklaracja polityczna za tymi albo tamtymi, przez co traci się głębszy sens refleksji. ?