Skąd się bierze słaba kondycja polskiego konserwatyzmu? Bez wątpienia, odpowiedź na to pytanie jest dość złożona. Przyczyn szukać należy między innymi wśród takich elementów jak „zmierzch ideologii” obserwowany we wszystkich współczesnych demokracjach, czy odchodzenie od myślenia propaństwowego wynikające między innymi z zachodzących w Europie procesów integracyjnych. Jednak najistotniejsze, jak się wydaje, przyczyny mają charakter, by tak rzec „genetyczny”. Pytanie o stan polskiego konserwatyzmu zakłada przecież, iż takie zjawisko w ogóle istnieje. Tymczasem nie jest to wcale takie oczywiste. Przyjrzyjmy się zatem dziejom „polskiego” konserwatyzmu. Obraz będzie, siłą rzeczy, dość uproszczony. Tym niemniej wierzę, iż pozwoli przybliżyć nas do ostatecznej diagnozy.
Poczęcie i poród z komplikacjami
U zarania polskiej myśli konserwatywnej, a więc na przełomie wieków XVIII i XIX, leżą bardzo poważne problemy z jej samoidentyfikacją. Warunki, w których rodziła się myśl konserwatywna nie były sprzyjające. Uniemożliwiały wręcz stworzenie rodzimej wersji ideologii i spójnej doktryny. W efekcie powstawały albo swoiste hybrydy mające jedynie ograniczony związek z zachodnioeuropejskim tradycyjnym konserwatyzmem, albo też twory, których społeczna akceptowalność miała charakter znikomy, a skutki potencjalnej ich realizacji charakter mało konserwatywny.
Kiedy przyjrzymy się myśli tradycyjnego konserwatyzmu w wydaniu Hobbes’a czy Burke’a widzimy, iż centralnym punktem, wokół którego koncentrowali się twórcy tego nurtu w myśli politycznej jest triada władza-państwo-społeczeństwo (naród). Fundamentem, na którym opiera się ta triada jest tradycja. Społeczeństwo ma obowiązek lojalności wobec władzy, która z racji swej natury (czy też planu Bożego) jest predestynowana do określania ram porządku w państwie.
Przyglądając się początkom polskiej myśli konserwatywnej musimy mieć świadomość, kłopotliwej sytuacji w jakiej znaleźli się polscy naśladowcy Edmunda Burke’a. Niezwykle trudno było odwoływać się do tradycji władzy w Polsce. Polscy konserwatyści musieli, chcąc nie chcąc, stanąć przed nierozwiązywalnym dylematem: jak pogodzić ze sobą dwa imponderabilia myśli konserwatywnej – lojalność wobec władzy i przywiązanie do tradycji, jako fundamentu społeczeństwa? Europejska myśl konserwatywna zrodziła się z krytyki Rewolucji Francuskiej, z obrony tradycyjnych wartości i tradycyjnego modelu państwa. Tymczasem, z tej perspektywy, w Rzeczpospolitej nie było czego bronić. Tradycją Pierwszej Rzeczpospolitej była „polska anarchia”, stan państwa, który Burke’a mógłby przyprawić o palpitację serca. Wszelkie próby zmiany tego stanu rzeczy musiały się dokonywać na drodze quasi-rewolucyjnej. Dość przyjrzeć się okolicznościom uchwalenia Ustawy Rządowej z 1791 roku, przypominającym jako żywo zamach stanu. Pierwsza europejska konstytucja była de facto, jakkolwiek by to paradoksalnie nie brzmiało, efektem pierwszej „konserwatywnej rewolucji”. Co ciekawe, inicjatywa naprawy tego stanu państwa poprzez wzmocnienie władzy pochodziła ze środowisk, którym zdecydowanie bliżej było do La Fayette’a niż do de Maistre’a. Pojawia się zatem pytanie gdzie szukać początków polskiego konserwatyzmu. Czy „prekonserwatystami” byli obrońcy tradycyjnego porządku (a zatem Targowiczanie), czy też może „rewolucjoniści” pokroju Małachowskiego, Kołłątaja czy nawet Jasińskiego?
Zazwyczaj jednak uznaje się, iż ojcem polskiego konserwatyzmu był książę Adam Jerzy Czartoryski. Postać ta jest doskonałą ilustracją problemów polskich konserwatystów z samoidentyfikacją. Bez wątpienia był Czartoryski obrońcą legalnego porządku. Był o tyle konserwatystą, o ile konserwatyzm oznacza walkę o silne państwo. W roku 1792 wstąpił w szeregi obrońców Konstytucji, po III rozbiorze zaś został lojalnym poddanym carskim. Równocześnie jednak dostrzegał, iż w warunkach Królestwa Polskiego nie można pogodzić konserwatywnego legalizmu z patriotyzmem. Począwszy od roku 1825 (roku śmierci Aleksandra I) uznał, iż istotniejsza była obrona porządku konstytucyjnego niż lojalność wobec cara. Po upadku powstania listopadowego i „przeprowadzce” księcia Adama do Paryża powstało skupione wokół niego środowisko polityczne, próbujące rozwiązać dylematy polskich konserwatystów. Efektem jego działalności było powstanie programu, będącego wizją swoistej „Realpolitik”. Silnie zradykalizowane środowisko Wielkiej Emigracji nie było w stanie zaakceptować stonowanych i zachowawczych koncepcji Księcia Czartoryskiego. Środowiska krajowe zaś odrzucały projekty „Hotel Lambert” niezależnie od ich poglądów. „Lojaliści” za równie szkodliwe co wszelkiego rodzaju bunty uważali międzynarodowe „knowania” Czartoryskiego (abstrahując zresztą od szans na ich sukces), „patrioci” zaś rwali się do czynu, nie chcąc czekać na sprzyjającą konfigurację międzynarodową. W latach 30- tych i 40-tych XIX wieku myśl konserwatywna nie była zatem zdolna do przygotowania oferty interesującej z punktu widzenia aktywnych politycznie Polaków. „Noworodek” był zatem słaby i trudno było mu dawać większe szanse na przeżycie.
Choroby wieku dziecięcego
Mimo wszystko, myśl konserwatywna przetrwała chociaż doszukiwanie się tutaj ciągłości jest daleko idącą przesadą. Wydarzenia z 1846 roku w Galicji oraz 1848 roku w zaborze pruskim sprzyjały jednak rozwojowi konserwatywnej wizji rzeczywistości. Zwłaszcza słynna „rabacja galicyjska” i wywołane nią poczucie zagrożenia wśród szlachty dawały szansę konserwatyzmowi na trwałe zadomowienie się na ziemiach polskich. Toteż w Galicji właśnie w latach 60-tych XIX wieku pojawiło się środowisko skupione wokół „Przeglądu Polskiego” (tak zwani „Stańczycy”), a następnie grupa konserwatywnych polityków zasiadających w Sejmie Stanowym (tzw. „Mamelukowie”). Podobnie jak w przypadku zachodnioeuropejskiego konserwatyzmu jego krakowscy naśladowcy odrzucali jakąkolwiek formę rewolucji a w przypadku ziem polskich oznaczało to przede wszystkim odrzucenie rewolucji narodowej. Najważniejszą wartością był dla nich porządek, który zapewnić mogło jedynie państwo, w tym przypadku Austro-Węgry. Myśl polityczna krakowskich konserwatystów bez wątpienia bliska była poglądom głoszonym przez Edmunda Burke’a, pozostaje jednak pytanie: na ile krakowski konserwatyzm był „polski”? Postulat autonomii Galicji w ramach monarchii austrowęgierskiej można uznać za argument na rzecz zainteresowania „Stańczyków” problematyką narodową. Jednak ich niechęć do podejmowania rozważań na temat pełnej odbudowy polskiej państwowości pozwala ten nurt myśli konserwatywnej określić jako „cesarsko-królewski” raczej niż „polski”.
Jeszcze jaskrawiej widać to w zaborze rosyjskim. Tu konserwatyzm lat 60-tych XIX wieku kojarzy się przede wszystkim z działalnością polityczną margrabiego Aleksandra Wielopolskiego. O ile w Galicji polityka lojalności wobec cesarza przynosiła pewne efekty, dając stosunkowo wysoki poziom autonomii narodowej, o tyle lojalność wobec cara była balansowaniem na granicy zdrady narodowej. Władcy Rosji po śmierci Aleksandra I nie byli skłonni do jakichkolwiek ustępstw na rzecz Polaków. Tradycja i praktyka „samodzierżawia” sprawiała, iż lojalność była tam rozumiana jako pełne podporządkowanie się decyzjom cara i jego urzędników, bez pozostawiania miejsca na dyskusje i negocjacje. „Realpolitik” Wielopolskiego oznaczała zatem pełną kapitulację i rezygnację z programu narodowego. Zatem ta warszawska odmiana dziewiętnastowiecznego konser
watyzmu nie tylko nie była „polska”, była wręcz „antypolska”.
Młodość i śmierć
Na przełomie wieków XIX i XX najważniejszym depozytariuszem wartości kojarzonym z konserwatyzmem stał się ruch narodowy. Romanowi Dmowskiemu udało się częściowo pogodzić wcześniej wskazywane sprzeczności. Głównie dlatego, że odwoływanie się do wartości konserwatywnych miało charakter instrumentalny, nie było zaś celem samym w sobie. Lojalność wobec struktur państwa rosyjskiego miała charakter taktyczny, nie programowy. Możemy zatem mówić o „polskim” ale czy aby na pewno „konserwatyzmie”? Co więcej, w czasie Wielkiej Wojny okazało się, iż taktyka zaproponowana przez Dmowskiego sprawdziła się znacznie gorzej niż ta, którą przyjął jego główny polityczny oponent – Józef Piłsudski. A to właśnie sukces Piłsudskiego sprawił, że w okresie międzywojennym polscy konserwatyści stanęli w obliczu kolejnego kryzysu tożsamości. Zbudowany na sukcesie politycznym autorytet sprawiał, iż Józef Piłsudski wydawał się być jedyną osobą zdolną do stworzenia silnego ośrodka władzy.
Ostoją konserwatyzmu w Polsce międzywojennej było środowisko ziemiańskie. Podstawową dominantą w konserwatywnej wizji Polski było silne państwo, podporządkowane silnej władzy. Jedynym gwarantem takiej wizji władzy w Polsce mógł być Józef Piłsudski. Endecja nie była zdolna do stworzenia samodzielnego rządu między innymi dlatego, że jako ugrupowanie silnie podporządkowane ideologii nie była w stanie wykazać się odpowiednią dawką pragmatyzmu. Skazana była na dość egzotyczne koalicje, które doprowadzały do permanentnego kryzysu władzy. Kiedy zatem w maju 1926 roku Piłsudski przeprowadził zamach stanu, środowiska konserwatywne opowiedziały się po jego stronie. Tym samym odrzuciły współpracę z „obrońcami tradycyjnych wartości” oraz zaakceptowały działania sprzeczne z prawnym porządkiem państwa. Polski konserwatyzm okresu międzywojennego po roku 1926 zdawał się trwać w stanie permanentnej schizofrenii, tkwiąc pomiędzy Scyllą piłsudczykowskiej polityki propaństwowej a Charybdą narodowej ideologii. Dodatkowy problem stwarzało stopniowe przechodzenie obozu sanacji na pozycje zarezerwowane wcześniej dla konserwatystów. Piłsudczycy po roku 1935, z powodów czysto pragmatycznych (by nie rzec populistycznych), coraz częściej zaczęli wykorzystywać triadę państwo-naród-Kościół. W efekcie w pełni zawłaszczyli obszar, w którym mogli poruszać się ideologowie polskiego konserwatyzmu.
Marginalizacja środowisk konserwatywnych pogłębiła się jeszcze w czasie drugiej wojny światowej oraz później w środowiskach emigracyjnych. Przez spadkobierców Sanacji konserwatyści postrzegani byli jako zbytnio proendeccy, przez pozostałych jako zbytnio „piłsudczykowscy”. W efekcie stanowili jedynie rodzaj politycznego folkloru i niezdolni byli do przedstawienia realnego i akceptowalnego programu politycznego. W jeszcze gorszej sytuacji znalazła się myśl konserwatywna w powojennej Polsce. Wyniszczenie elit (przede wszystkim ziemiaństwa), brak suwerennej państwowości i represje polityczne sprawiły, że konserwatyzm praktycznie umarł. Dyskurs polityczny w środowiskach opozycyjnych zdominowany został przez „ukąszonych Heglem”.
Wskrzeszenie Łazarza?
Próby wskrzeszenia myśli konserwatywnej w Polsce pojawiły się dopiero w latach 80-tych ubiegłego wieku. W znacznej części dotyczyły one środowisk skupionych wokół Ruchu Młodej Polski i powołanej do życia z inicjatywy Stefana Kisielewskiego Unii Polityki Realnej. Chociaż były one interesujące z punktu widzenia historii myśli politycznej to ich praktyczne znaczenie było niewielkie. U schyłku PRL-u głoszone przez konserwatystów hasła elitaryzmu nie najlepiej się kojarzyły. Wszak słowo „elita” kojarzyło się wówczas przede wszystkim z pojęciem „partyjnej nomenklatury”.
Po roku 1989 myśl konserwatywna po raz kolejny stanęła na rozdrożu, na którym zdaje się tkwić do dzisiaj. Podstawowym problemem było dla konserwatystów znalezienie tradycji, do której można się było odwołać. W efekcie po raz kolejny otrzymaliśmy koncepcje mało spójne, hybrydowe. Próba zaszczepienia na polskim gruncie amerykańskich koncepcji neokonserwatywnych nie powiodła się. Przede wszystkim dlatego, że dobra recepcja takiej wizji świata wymaga ciągłości: ciągłości myśli, ciągłości państwa, ciągłości władzy, ciągłości tradycji. Tego zaś polscy konserwatyści nie mieli. Wobec słabości przedwojennych i emigracyjnych środowisk konserwatywnych trzeba było zdecydować się na „tradycje zastępcze”. I to nie jedną „tradycję” ale właśnie „tradycje”. Pojawiły się zatem próby syntezy narodowych i piłsudczykowskich koncepcji państwa „okraszone” neokonserwatywnym leseferyzmem. W efekcie otrzymaliśmy albo niezwykle uproszczoną wizję świata, albo też niespójne wizje. W każdym z tych przypadków „mainstreamowe” siły polityczne mogły stosunkowo łatwo ośmieszać konserwatyzm i neutralizować możliwości realizacji koncepcji konserwatywnych.
Gdzie ten „polski” konserwatyzm?
Zwykło się uznawać, iż obecnie depozytariuszem konserwatywnego myślenia o państwie jest Prawo i Sprawiedliwość. Tymczasem głębsza analiza programu politycznego tego ugrupowania po raz kolejny ukazuje nam hybrydę, w której bez wątpienia możemy odnaleźć elementy myśli konserwatywnej, ale jednocześnie widzimy tam pomysły żywcem zaczerpnięte z programów socjaldemokratycznych. Może zatem szukać „polskiego” konserwatyzmu w koncepcjach takich osób jak Janusz Korwin-Mikke czy Stanisław Michalkiewicz? Pierwszy z nich, bez wątpienia, jest konserwatystą, jednak kwestie narodowe go praktycznie nie interesują. Mamy zatem tu do czynienia z konserwatyzmem „apolskim”. Michalkiewicz zaś wyraźnie „okopał się” na pozycjach nacjonalistycznych, z konserwatyzmem mającymi coraz mniej wspólnego. Wydaje się zatem, że „polski” konserwatyzm po prostu nie istnieje. Pewnie zresztą nigdy nie istniał.
Co więcej, szanse na powstanie w Polsce konserwatywnego ugrupowania z prawdziwego zdarzenia są bliskie zeru. Współczesne demokracje premiują populizm. Wystarczy przyjrzeć się politycznej „geografii” Europy aby to dostrzec. Konserwatyzm, czy neokonserwatyzm musi być silnie umocowany ideologicznie i musi być konsekwentny w podążaniu za ideologią. Populizm zaś jest oderwany od jakiejkolwiek ideologii. Jest pragmatyczny i elastyczny – dzięki temu odnosi wyborcze sukcesy. Z populizmem trudno jest rywalizować. Kiedy ideologia konserwatywna stała w wyraźnej opozycji do ideologii liberalnej linie podziałów i sporów były dość czytelne. Tymczasem główny „wróg” współczesnego konserwatyzmu – populizm – jest plastyczny, łatwo zawłaszcza te elementy tradycyjnych ideologii, które w danym momencie mogą przynieść społeczne poparcie by po jakimś czasie równie łatwo z nich zrezygnować. Siłą rzeczy ograniczony spójną ideologią, a zatem z punktu widzenia współczesnych społeczeństw archaiczny, konserwatyzm musi przegrać. I piszę to bez jakiejkolwiek satysfakcji!
?