Korporacje i rządy nie ustają w wysiłkach, by poprzez odpowiednie dla nich regulacje Internet nigdy nie stał się w pełni wolną przestrzenią kreacji i wypowiedzi.
„Obyś żył w ciekawych czasach” – brzmi stare chińskie przysłowie. Z całą pewnością czasy, w których żyjemy, są niezwykle ciekawe. Oto jesteśmy świadkami i uczestnikami ogromnej rewolucji zmieniającej to, w jaki sposób funkcjonuje cały współczesny świat, kultura, polityka i sfery społeczne. Rewolucja ta – przejście z industrialnego modelu gospodarczego do modelu gospodarki opartej na wiedzy i informacji, w której państwa lub grupy ludzi osiągają sukces nie wtedy, gdy dysponują ogromnymi zasobami naturalnymi, lecz gdy dysponują największym w danym momencie potencjałem kreatywności – wywiera przemożny wpływ na wszelkie możliwe sfery ludzkiej aktywności. Tempo przemian jest w skali kilkunastu lat niezwykłe i bezprecedensowe w historii naszej cywilizacji. Żyjemy w chwili ciągłego szoku przyszłości, który zmienia nasze postrzeganie o rzeczywistości niemal z dnia na dzień.
Następuje przejście od ery Gutenberga do ery cyfrowej. Od czasu wynalezienia prasy drukarskiej podstawową metodą rozpowszechniania się wiedzy był „obrót” pismem i jego fizycznymi reprezentacjami – książkami, prasą i tak dalej. Element informacyjny – czyli bity – był nieodwołalnie związany z elementem fizycznym. Stąd kopiowanie, mieszanie, rekonfiguracja informacji będących w obiegu wymagało sporych nakładów finansowych i było ograniczone dla stosunkowo wąskiej grupy ludzi. Era cyfrowa zniosła te ograniczenia. Teraz w zasadzie każdy może zmienić się w twórcę. Dzięki Internetowi wszyscy mogą na bieżąco tworzyć i kontrolować media. Aspekt kontroli dotyczy zarówno mediów tradycyjnych, jak i obywatelskich. Sieć umożliwiła także koordynację działalności – politycznej, charytatywnej, społecznej – na skalę globalną. Dzięki globalnej pajęczynie i proliferacji takich samych, głównie pochodzących z USA, gier wideo, filmów i seriali tworzą się także początki globalnej kultury. Dzięki serwisom takim jak Twitter, trendy i memy kulturowo-obyczajowe rozprzestrzeniają się niemal natychmiast w skali globalnej i ewoluują z minuty na minutę, wszędzie i przez 24 godziny na dobę.
Te wszystkie osiągnięcia niosą jednak ze sobą poważne zagrożenia. Pytanie, które jest być może najważniejsze w całej tej skomplikowanej materii, brzmi: czy transformacja w erę cyfrową stanowi zagrożenie dla wolności ludzi, którzy w nią wkraczają?
Nie możemy zapominać, że to właśnie jednostki są w centrum przemian, które wstrząsają dzisiejszym światem. Jednostki budują sieci, społeczności. To jednostki są w centrum – jako konsumenci i twórcy, odbiorcy i nadawcy, komentujący i komentowani.
Czym jest Matrix? Władzą.
Tymczasem korporacje i rządy nie ustają w wysiłkach, by poprzez odpowiednie dla nich regulacje Internet nigdy nie stał się w pełni wolną przestrzenią kreacji i wypowiedzi. Transformacja mediów, kultury i sztuki w postać cyfrową niesie bowiem za sobą zagrożenie dla ich monopolu, z którego korzystali w czasach analogowych – monopolu na kreację i monopolu na kulturę. Samoorganizujący się obywatele, wyposażeni w najnowsze środki przechwytywania i rozpowszechniania treści, stali się zagrożeniem dla działających z właściwą sobie brutalnością rządów – tak jak to miało miejsce w Iranie.
Odpowiedzią na cyfrową rewolucję jest cyfrowa kontrola – blokowanie stron, infiltracja grup na Facebooku, filtracja treści wychodzących i wchodzących do danego kraju. Cenzura w sieci ma jednak utrudnione zadanie – błyskawiczna ewolucja narzędzi filtrujących spotyka się z równie szybką ewolucją narzędzi służących do ich omijania.
Ale próby ograniczenia wolności nie muszą być tak brutalne. Wręcz przeciwnie, w najbardziej rozwiniętych cyfrowo społeczeństwach kontrola przybiera najbardziej wyrafinowane formy. Korporacje za pomocą DRM (Digital Rights Managment) ograniczają w niemal dowolny sposób legalne metody korzystania z produkowanych przez nie przedmiotów kulturowych. To właśnie wolność mieszania, miksowania i transformowania treści, tak ułatwiona przez digitalizację kultury, jest najbardziej – w imię zysków – zagrożona. Kultura nie może się rozwijać bez kreacji nowych treści, a korporacje właśnie tej kreacji, ułatwionej przez cyfrowe narzędzia, najbardziej się obawiają. Stanowi ona zagrożenie dla ich monopolu i przez to musi być ograniczana do maksimum. Również okres ochronny w zakresie praw autorskich dla utworów istniejących w sferze kulturowej – początkowo ograniczony do kilkunastu lat, jest przez ciała ustawodawcze, m.in. Kongres USA, cały czas rozszerzany i w przyszłości sięgnie setek lat. Także samo prawo dotyczące własności intelektualnej jest – zwłaszcza w USA – konstruowane pod dyktando właścicieli treści i dużych firm medialnych, którzy starają się w drakoński sposób rozszerzać granice tego, co nielegalne jeśli chodzi o korzystanie z treści w Internecie i jej modyfikację. Równie drakońskie są prawa zarządzające patentami. Patenty dla wielu firm służą przede wszystkim blokowaniu innowacji u konkurencji, nie zaś niezbędnej ochronie własnej kreatywności. Gdy w grę wchodzą technologie związane z biologią i genetyką, przerażający scenariusz, w którym my sami możemy stać się obiektem prawnej akcji patentowej jest coraz bardziej realny.
Wolność jest podważana także na inne sposoby. Internet jest „dostarczany” przez firmy telekomunikacyjne, które mogą w ostateczny sposób regulować treść transportowaną za pomocą ich łącz. Prowadzi to do sytuacji, w której możliwe jest, że sama sieć zostanie podzielona na strefy – w zależności od dostawcy usług internetowych, niektórzy użytkownicy mogą zostać odcięci od treści w konkretnych serwisach. W ten sposób Microsoft lub Google mogą w przyszłości wykupywać sobie monopole w tychże strefach. Może to prowadzić do fragmentaryzacji Internetu na korporacyjno-telekomunikacyjne „przegrody”, których użytkownicy nie będą mogli komunikować się między sobą. Tzw. „neutralność sieciowa” (net neutrality) zakazująca firmom telekomunikacyjnym praktyk grodzenia Internetu na osobne strefy jest obecnie najważniejszą regulacją, która może ochronić pierwotną, pozbawioną murów i barier strukturę sieci.
Na styku państw i korporacji istnieje cyfrowe pole do popisu dla potrzebujących informacji służb specjalnych i porządkowych. Problem podsłuchu treści przesyłanych w Internecie jest tym większy, im więcej kluczowych dla jednostek informacji – bankowych, osobistych – znajduje się w rękach uzależnionych od rządowych regulacji firm. Google znajduje się już na celownikach antymonopolowych prawników z Departamentu Sprawiedliwości USA.
Na szczęście obywatele nie są bezbronni wobec działań, które opisywałem powyżej. Otwarta natura Internetu umożliwia – jak do tej pory – koordynacje działań mających na celu uwypuklenie problemu zagrożenia cyfrowej wolności. Problemy te będą tylko narastać – jak pokazuje historia rewolucje technologiczne są nie do zatrzymania. Być może na przestrzeni najbliższych kilkunastu lat uda się powstrzymać narastającą falę kontrolowania i ograniczania wolności cyfrowej. Jednak nie będzie to możliwe bez uświadomienia jednostkom skali problemów, zagrożeń, ale także skali możliwości, jakie daje sieć. W tym względzie media, nie tylko te tradycyjne, mają ogromne zadanie do spełnienia.
Bez cyfrowej świadomości nie może być mowy o cyfrowej wolności. Ten prosty fakt powinien zachęcić nas do myślenia i działania, tak by niezwykły potencjał, który daje nam Internet, nie został złożony w ofierze korporacyjnych zysków i rządowego poczucia kontroli.
Wszystko w naszych rękach.