Epoka cyfrowa spowodowała, że codziennie doświadczamy najbardziej demokratycznej wartości: udziału całego społeczeństwa w debacie. Kapitalizm w internecie spowodował, że dziesięciokrotnie częściej – według Google Trends – wyszukiwana jest Anita Gargas (dziennikarka „Gazety Polskiej”, autorka filmu „Anatomia upadku”) niż Maciej Lasek (przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych).
W latach 70. Stany Zjednoczone zaczęły żyć katastrofą latającego spodka, do której doszło w Nowym Meksyku. Wszystko zaczęło się od informacji, które uzyskał jeden z najbardziej znanych amerykański ufologów – Stanton Terry Friedman. Po nich nastąpił efekt kuli śnieżnej i na temat rzekomej katastrofy powstały dziesiątki materiałów: książek, filmów i programów telewizyjnych. Wzięło w nich udział kilkudziesięciu świadków tego wydarzenia, jednym z nich był handlarz Dan Wilmot, który opowiedział, że 2 lipca siedział z żoną przed domem i zobaczył na niebie dziwny obiekt poruszający się z bardzo nietypową prędkością.
Niestety, dokładna data katastrofy nadal pozostaje nieznana. Zdaniem niektórych doszło do niej w połowie czerwca, inni – jak Wilmot – mówią o początku lipca. Być może najważniejszą przyczyną tych nieścisłości jest fakt, że świadkowie opowiadali o wydarzeniach, które miały miejsce 30 lat wcześniej – w roku 1947, gdy w Polsce komunistyczna władza rozpoczynała swoją walkę z analfabetyzmem. Incydent w Roswell – bo pod taką nazwą to wydarzenie przeszło do historii – jest jedną z najbardziej znanych teorii spiskowych wszech czasów.
Rola mediów w nagłośnieniu tej sprawy jest nie do przecenienia. Jeśli jednak komuś nie wystarczy to, że Roswell stało się znane przede wszystkim dzięki prasie i telewizji, które nagłośniły sprawę sprzed 30 lat, może po prostu wejść na polską Wikipedię. W momencie pisania tekstu (23 marca) można było na niej znaleźć bardzo zgrabnie opowiedzianą historię: 2 lipca Dan Wilmot zobaczył z żoną dziwny obiekt, następnego dnia William Brazel znalazł na swoim polu wrak latającego spodka. Nie ma ani słowa na temat tego, że przez wiele lat niemal nikt nie mówił o tym wydarzeniu, że główni bohaterowie swoje relacje zdawali ponad 30 lat później, że niemal wszyscy – przede wszystkim Brazel – byli w swoich relacjach wyjątkowo niespójni. Dla czytelnika polskiej Wikipedii wydarzenia w Roswell to fakt, taki sam jak oblężenie Westerplatte.
Współczesne media – zwłaszcza internet – są najlepszym przyjacielem teorii spiskowych. Wszyscy obserwujemy to przynajmniej od trzech lat, przy okazji dyskusji o katastrofie w Smoleńsku. Coraz bardziej zaciera się granica pomiędzy ekspertem a laikiem – oficjalny państwowy raport dla tysięcy (a może nawet milionów!) ludzi ma mniejszą wartość niż anonimowa notka napisana na portal salon24.pl.
Tak duży odsetek Polaków wierzy w to, że 10 kwietnia 2010 r. doszło do zamachu właśnie dlatego, że swoją wiedzę opiera wyłącznie na kupowaniu co tydzień w kiosku „Gazety Polskiej” lub wpisaniu w wyszukiwarkę: „zamach w Smoleńsku”. Gdyby zwolennicy tej teorii sięgnęli chociaż odrobinę głębiej i obejrzeli kilka programów dokumentalnych na National Geographic, szybko zorientowaliby się, że większość wątpliwości, które z perspektywy Wikipedii tworzą spiskowy scenariusz, rozwiewa już najbardziej elementarny research.
Internet jest wyłącznie jednym z kanałów komunikacji, gdy nie było sieci, to (jak w przypadku Roswell) wystarczała telewizja i prasa, jeszcze wcześniej – historie można było sobie przekazywać z ust do ust, chociażby dzięki instytucjom religijnym. Różnica polega na tym, że bez dzisiejszej powszechności rozmaite bodźce były znacznie mniej intensywne i żywotne, a ich target zdecydowanie mniejszy. Trzysta lat temu taka historia bardzo szybko stałaby się legendą, przed II wojną światową pożyłaby kilka miesięcy. We współczesnym świecie od katastrofy Tu-154 mijają trzy lata, a spiskowa kula śnieżna coraz bardziej się rozkręca. Może za kilkanaście lat spiskowe teorie w powszechnej świadomości zastąpią wyniki oficjalnego śledztwa.
Brzmi jak fikcja? Tylko trochę – Telewizja Polska wyemitowała dwa filmy: „Anatomię upadku” oraz „Śmierć prezydenta”. Bill Gates, powiedział ostatnio, że kapitalizm jest systemem, który prowadzi do tego, że więcej jest badań naukowych na temat łysienia niż malarii. Przewrotnie można stwierdzić, że kapitalizm w internecie spowodował, że dziesięciokrotnie częściej – według Google Trends – wyszukiwana jest Anita Gargas (dziennikarka „Gazety Polskiej”, autorka filmu „Anatomia upadku”) niż Maciej Lasek (przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych).
Od częstszego szukania w internecie Anity Gargas do pokazania jej filmu w publicznej telewizji droga jest bardzo krótka. Być może to już ostatni moment, w którym przeciwnicy zamachu w Smoleńsku są traktowani w tak łagodny sposób. Kto wie, może w przyszłości bloger jednego z prawicowych portali, piszący na temat katastrofy samolotowej, będzie traktowany poważniej niż osoby, które zajmują się tym zawodowo?
Wskazanie palcem na komputer i oskarżenie go o wszystkie negatywne zjawiska współczesnego świata jest zbyt proste. To naiwna diagnoza, podobnie jak pretensje poprzednich pokoleń kierowane pod adresem rock and rolla. Internet jest tylko częścią większego procesu historycznego, który spowodował, że dzisiaj bardzo trudno mówić o jakimkolwiek podziale społeczeństwa; oczywiście – w sensie kastowym, nie ekonomicznym. Jeśli zapomnimy o tym, jak zmienił się nasz świat, to okaże się, że niedługo zamach w Smoleńsku – podobnie jak incydent w Roswell – stanie się jednym z wielu faktów, o których będziemy mogli przeczytać w Wikipedii. Taka może być bowiem cena powszechności.
Powszechność, przez którą teorie opowiadane na temat katastrofy smoleńskiej zdobywają serca wielu naszych rodaków, innym razem powoduje, że coraz lepiej poznajemy świat, dzięki czemu stajemy się bardziej tolerancyjni.
Tekst jest skrótem artykułu, który ukaże się w XIV numerze „LIBERTÉ!” „Kompleks Polski”