Jak wielu czytelników prozę Jaumego Cabrégo pokochałam, gdy na półki polskich księgarni trafiło „Wyznaję”. Zaczytywałam się nim na bułgarskiej plaży, odkrywając tak bliskie mi tropy i łapiąc oddech w nadziei, że w literaturze naprawdę dzieje się coś ciekawego.
Specyficzna konstrukcja powieści, która nie każdego przekona, a za którą podążać trzeba z należytą starannością, osiąga w „Wyznaję” wymiar maestrii. Na obecną formę literackiego stylu Katalończyka, którą polski czytelnik poznał już w jego pierwszej publikowanej w naszym kraju powieści, rodzimi czytelnicy Cabrégo musieli czekać dłużej. Obserwowali więc rozwój pomysłów i form, które od drobniejszych suit i koncertów doprowadziły pisarza do skomponowania literackiej symfonii.
Za sprawą polskiego wydawcy Cabré stał się dla mnie niemal symbolem wakacji, które od lata 2013 stanowią oczekiwanie na kolejne tłumaczenia. Po „Głosach Pamano” (2014), „Jaśnie panu” (2015), rok 2016 przyniósł „Cień eunucha”. Lato 2017 przynosi z kolei tłumaczenie najwcześniejszej z wydanych dotąd na polskim rynku powieści Cabrégo, po raz kolejny skonstruowanej na muzyczną modłę, wypełnionej ciszą, co przemienia się w burzę, co niepokoi i ani na moment nie pozwala zapomnieć o dźwiękach.
Odchodzili jeden po drugim. Pokutny rok, dwa w odosobnieniu. Rok w otoczeniu kobiet, które ślubowały skrajne ubóstwo, przez ich przełożoną posunięte do obłędu. Przełożoną posłuszną już nie tyle regule, co dodatkowym, nieuświęconym wszak zasadom, spisanym przez swą poprzedniczkę, uznawaną za nieomylną, świętą.
Za poleceniem biskupa spowiednicy, jakby nigdy nie dość wpasowujący się w życie klasztoru, przychodzili jeden po drugim, by tylko przetrwać góra dwa lata. Przychodząc z zewnątrz może rzeczywiście widzi się lepiej, ale gdy wewnątrz mur, którego nie przebijesz, to po co walić weń głową. Szkoda.
Uporu rozum nie łamie, gdy ten pierwszy ślepy. Aż przychodzi jeden, dla którego cisza ma być próbą wiary, a ubóstwo testem; którego wybrano, by wystawić na próbę, bo może… próżny? Bo chwalić chciał Boga muzyką, którą postrzegał jako piękno, harmonię, a przez to i drogą ku niebu. Bo, może, heretyk?
I tak stają naprzeciw siebie pokora z pychą. Brat i Siostra, w Chrystusie. Herezja pozostaje zagadką, a kto dopuszcza się większej, oceniamy sami.
Skostniałe palce brata Junoya nie pieszczą już klawiszy. Skostniały umysł z coraz większym trudem wsłuchuje się w rozbrzmiewające w nim nuty, raz za razem gubiąc tempo, rytm, melodię. Nie jest już tym, kim najlepiej być potrafił. Choć rozumie Piękno, ceni je, to brak mu już sił na ściganie niedoścignionego, które przez ignorancję, niezrozumienie, jednostronność i zawiść zostały mu odebrane.
Szuka więc innych dróg, regułę narzuconego mu miejsca rozumiejąc lepiej niż jego wielka Matka. Regułę? Być może. Ale nie reguły tutejszej gry, która rozgrywa się u wrót samych piekieł. Tymczasem matka Dorotea snuje historię, układa kłamstwa, splata mity. Tylko na czyją to wszystko chwałę?
Pycha trwa, na swój sposób ukarana. Do wybranej i cyzelowanej ciszy dołącza pustka, która osiada na wszystkim kurzem, pyłem zapomnienia, przechodzenia w niebyt, wymazywania. Choć pycha kary nie dostrzega, nie rozumie, winy szuka gdzie indziej, w kim innym, po innej stronie. Byle nie w sobie. Byle nie w upiornej ciszy La Rapita, które nie trwa dla większej chwały nieba, tylko dla zaspokojenia ciszy nieudanej poetki. Bo… kto tu pychą grzeszy tak naprawdę?
Pojedynek dźwięków i ciszy pozornie nierozstrzygnięty. Trwa. Układ między muzyką a ciszą w nieustannym napięciu. A Cabré raz jeszcze porywa do lektury, we właściwym sobie rytmie układając kolejną historię.
Magdalena M. Baran – doktor filozofii, historyk idei, publicystka
Jaume Cabré, „Agonia dźwięków”, przeł. Anna Sawicka, Marginesy, Warszawa 2017
Od redakcji: Raz w tygodniu w okresie wakacyjnym na naszych stronach polecamy naszym Czytelnikom wybrane lektury.
Foto: Foter.com