O ile wiem, nie przeprowadzono nigdy rzetelnych badań dotyczących poglądów ekonomicznych polskiej inteligencji. Najpierw trzeba byłoby zresztą precyzyjnie określić, kogo zaliczamy do tej grupy. Jeśli mimo to piszę o ewolucji ekonomicznych poglądów polskich inteligentów, mam na myśli nie całą zbiorowość, lecz ważne dla niej opiniotwórcze media i autorytety.
Fala etatyzmu
Początek rządów komunistów w Polsce zbiegł się z wzbierającą falą etatyzmu na całym świecie. Ostrzegał przed nią Friedrich von Hayek w napisanej w roku 1944 „Drodze do zniewolenia”: „Jest rzeczą niezwykłą, że socjalizm, który nie tylko że wcześnie został rozpoznany jako najpoważniejsze zagrożenie wolności, ale wręcz otwarcie powstał jako reakcja przeciw liberalizmowi rewolucji francuskiej, zyskał zarazem powszechną akceptację, występując pod sztandarem wolności”.
Odwrót od wiary w wolny rynek miał swoje korzenie w wielkiej depresji. Warto przy tym pamiętać, że w II Rzeczpospolitej etatyzm brał górę nad liberalizmem, zarówno w dyskusjach teoretycznych, jak i w praktyce. Według szacunku historyków gospodarczych należące do państwa przedsiębiorstwa wytwarzały około 30 proc. PKB. To bardzo dużo, jeśli weźmiemy pod uwagę znaczną rolę rolnictwa (na szczęście prywatnego) oraz drobnego rzemiosła i handlu. W bankowości i dużym przemyśle rola państwa była decydująca.
W ciągu 20 lat niepodległości państwowa własność rozszerzała się. Najbardziej znaczące sukcesy gospodarcze II RP – ujednolicenie dróg kolejowych, budowa Gdyni, COP-u, Zakładów Azotowych – to zasługa państwa. W okresie PRL-u sentyment inteligencji do II RP łączył się z przekonaniem, że przedwojenne państwo sprawnie organizowało gospodarkę. Mało kto pamiętał, że państwowy sektor w Polsce przedwojennej przynosił niewielkie zyski i pochłaniał szczupłe zasoby kapitałowe.
Wszystkie legalne partie działające do 1948 r. miały programy lewicowe i etatystyczne. Popierały nacjonalizację dużego przemysłu (w polskiej praktyce oznaczało to głównie nacjonalizację średnich przedsiębiorstw) i banków. PSL mówił w swym programie o „trzeciej drodze”, pomiędzy gospodarką upaństwowioną a prywatną, PPS natomiast kładł nacisk na rozwój spółdzielczości. W 1945 roku powstał Centralny Urząd Planowania, w którym znaczne wpływy mieli ekonomiści związani z PPS-em (prezes CUP-u Czesław Bobrowski był przewodniczącym komisji ekonomicznej CKW PPS). W lutym 1948 r. ekonomiści PPR-u (przede wszystkim Hilary Minc) skrytykowali CUP, którego kierownictwo zmieniono. Powojenny PPS był partią inteligentów, którzy szukali kompromisu z nowymi władzami, a ostatecznie znaleźli się w jednej partii z komunistami. Krótka historia CUP-u była jednym z mitów, które przetrwały przez cały okres PRL-u – w 1989 r., pod sam koniec PRL-u, Komisję Planowania, która była organem centralnego sterowania gospodarką, ponownie nazwano Centralnym Urzędem Planowania. Nawet jeśli działalność CUP-u w latach 1945–1948 była bardziej racjonalna niż późniejszych instytucji komunistycznych, z pewnością nie miał on na celu tworzenia w Polsce gospodarki rynkowej.
Socjalizm tak, wypaczenia nie
Aż do początku lat 80. dla większości polskiej inteligencji słowo „socjalizm” miało konotację pozytywną. Ruchy dysydenckie starały się raczej socjalizm zmienić, naprawić, niż odrzucić. Dotyczyło to zwłaszcza lewicy. Z kolei prawica (ROPCiO, KPN) albo w ogóle nie miała programów gospodarczych, albo były one mgliste. Przeciętny inteligent uznawał pryncypia ustrojowe : państwową własność gospodarki, centralne planowanie, brak rynku (poza szczątkowym rynkiem płodów rolnych) i był przywiązany do socjalnych przywilejów pracowników. Denerwowały go absurdy gospodarki centralnie planowanej, ale nie widział związku między nimi a pryncypiami ustrojowymi. Miarodajny dla PRL-owskiej inteligencji tygodnik „Polityka” wspierał rozwiązania, które w ówczesnych warunkach wydawały się racjonalne: zatrudnianie fachowców bezpartyjnych, promowanie innowacji, otwarcie gospodarki na Zachód, lecz nigdy nie podważał zasad ustrojowych.
W środowisku reformatorsko nastawionych ekonomistów panowało przekonanie, że kluczem do naprawy socjalistycznej gospodarki jest jej decentralizacja i większa samodzielność państwowych przedsiębiorstw. „Reformatorzy” niekoniecznie byli dysydentami. Często pełnili funkcje wpływowych doradców władz PRL-u. Pierwsi „reformatorzy” pojawili się już w latach 50. Ich ruch był związany z politycznymi przemianami, jakie nastąpiły po śmierci Stalina, które w Polsce nazwano symbolicznie Październikiem. Politycy, a zwłaszcza ich ekonomiczni doradcy, zdawali sobie sprawę z tego, że gospodarka oparta na wydawaniu rozkazów działa źle, ale nie zamierzali wracać do sprawdzonego kapitalizmu. Wymyślili więc „socjalizm rynkowy”.
Propozycje zmian nie były zbyt radykalne. Nie przekraczały Rubikonu, jakim były pryncypia upaństwowionej gospodarki centralnie planowanej. W roku 1956 powołano doradczy organ Rady Ministrów – Radę Ekonomiczną – w której znalazło się wielu „ekonomistów reformatorów”. Z dzisiejszej perspektywy dyskusje na posiedzeniach Rady Ekonomicznej były żenująco prymitywne: „Chcę zwrócić uwagę na problemy, które, zdaje się, są bardzo istotne. Po pierwsze, znany powszechnie problem spekulacji” – zaczynał swoją wypowiedź Michał Kalecki, który uchodził za najpoważniejszego polskiego kandydata do nagrody Nobla.
„Sprawę spekulacji i drenażu rynku poprzez import towarów konsumpcyjnych proponuję traktować łącznie” – dodawał Oskar Lange – obok Kaleckiego najbardziej znany polski ekonomista na świecie.
W 1957 r. Rada Ekonomiczna opracowała tezy „W sprawie przeprowadzenia zmian w handlu wewnętrznym”, które zalecały między innymi zniesienie obowiązujących dotychczas cenników i receptury oraz związanie wysokości uposażenia kelnerów z wysokością zrealizowanych rachunków po odliczeniu wódki”.
W 1962 r. Gomułka rozwiązał Radę Ekonomiczną, uznając najwyraźniej, że sam potrafi mobilizować kelnerów do wydajniejszej pracy.
W latach 80. niemal wszystkie postulaty dawnych reformatorów zostały w końcu wprowadzone w życie. Państwowe przedsiębiorstwa stały się samodzielne, centralne nakazy zostały rozluźnione, a na dodatek coraz większy wpływ na zarządzanie miały samorządy pracownicze. A mimo to gospodarka kręciła się coraz wolniej, rosła inflacja, a półki były puste. Stało się jasne, że rynek, aby działał dobrze, musi mieć więcej swobody, a graczami na nim nie mogą być państwowe przedsiębiorstwa, lecz prywatne podmioty.
Solidarność, czyli więcej socjalizmu
W sierpniu 1980 r. fala socjalizmu w Polsce osiągnęła punkt kulminacyjny. Intelektualiści, którzy pielgrzymowali do gdańskiej stoczni, dziękowali robotnikom za to, że walczą o wolność słowa i prawa obywatelskie. Odkrywali robotniczą kulturę i wartości, kłaniali się „rewolucji robotniczej”, jak Broniewski, „czapką do ziemi”. Powiało socrealistycznym kiczem. Andrzej Wajda w filmie „Człowiek z żelaza” świadomie lub nie nawiązywał do „Matki” Gorkiego.
Drewniane tablice, na których spisano 21 postulatów strajkujących, stały się relikwiami Solidarności (w 2003 r. trafiły na listę UNESCO „Pamięć świata”. Przypomnijmy kilka z nich:
- podnieść zasadnicze uposażenie każdego pracownika o 2 tys. zł na miesiąc jako rekompensatę dotychczasowego wzrostu cen,
- zagwarantować automatyczny wzrost płac równolegle do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza,
- realizować pełne zaopatrzenie rynku wewnętrznego w artykuły żywnościowe, a eksportować tylko nadwyżki,
- znieść ceny komercyjne oraz sprzedaż za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym,
- wprowadzić na mięso i jego przetwory bony żywnościowe (do czasu opanowania sytuacji na rynku),
- obniżyć wiek emerytalny dla kobiet do 55 lat, a dla mężczyzn do lat 60 lub przepracowanie w PRL-u 30 lat dla kobiet i 35 lat dla mężczyzn bez względu na wiek,
- wprowadzić wszystkie soboty wolne od pracy.
Jednocześnie strajkujący robotnicy i ich doradcy żądali, by władze przedstawiły „realne działania mające na celu wyprowadzenie kraju z sytuacji kryzysowej”. Jak wyprowadzać kraj z kryzysu, rozdając jednocześnie pieniądze bez pokrycia, skracając czas pracy i eliminując jakiekolwiek bodźce rynkowe? Doradcy starali się hamować najbardziej radykalne roszczenia. Nie mieli jednak odwagi powiedzieć robotnikom, że braki w sklepach wynikają nie z eksportu mięsa do ZSSR, lecz ze sztywnych cen, których władzom nie udało się podnieść od dziesięciu lat mimo zbyt szybko rosnących płac.
Społeczeństwo przeżywało ciężki dysonans poznawczy. Racjonalne argumenty ekonomiczne były po stronie władzy, której propaganda do znudzenia przypominała, że dzielić można to, co się wyprodukuje. Z drugiej strony PZPR był odpowiedzialny za kryzys, a w dodatku nie miał zamiaru podzielić się władzą z Solidarnością. Dysonans poznawczy rozwiązano w prosty sposób: dopóki PZPR zachowuje monopol władzy, musi spełniać obietnice stworzenia w Polsce społeczeństwa dobrobytu. Że są nierealne? No to nie trzeba było obiecywać.
Atmosfera strajku w stoczni zrobiła ogromne wrażenie na Jadwidze Staniszkis, która pod jej wpływem sformułowała teorię „martwej struktury”, czyli błędnego koła socjalizmu. Według niej radykalne odrzucenie realnego socjalizmu przez buntujących się robotników jedynie umacnia socjalizm. Żądania płacowe i socjalne odwołują się do aktywności państwa w gospodarce. Robotnicy chcą jeszcze mniej rynku, a więcej równości. Zmiana polityczna wynosi więc do władzy kolejną ekipę, która obiecuje, że tym razem będzie realizowała ideały socjalistyczne.
Ta elegancka teoria zupełnie pomijała fakt, że gospodarka socjalistyczna osiągnęła kres swojego rozwoju i bez radykalnego odejścia od niej nie sposób wyjść z kryzysu.
Qui pro quo przy „okrągłym stole”
6 lutego 1989 roku rozpoczęły się rozmowy okrągłego stołu, podczas których władze starały się wciągnąć opozycję do współodpowiedzialności za rządy w Polsce. W kilku podstolikach dyskutowano o sprawach gospodarczych. Najważniejszymi reprezentantami po stronie opozycji w rozmowach gospodarczych byli: Andrzej Wielowieyski, Ryszard Bugaj, Jerzy Osiatyński, Witold Trzeciakowski, Cezary Józefiak. Szefem strony solidarnościowej przy stoliku zajmującym się reformą gospodarczą był profesor Witold Trzeciakowski, ale ton nadawał Ryszard Bugaj i kilku ekonomistów związanych z Instytutem Polityki Społecznej. Stronie rządowej przewodniczył Władysław Baka, a w delegacji byli też: Grzegorz Kołodko, Andrzej Olechowski, Marcin Święcicki, Mieczysław Wilczek. Po obu stronach było kilku liberałów (to znaczy ekonomistów reprezentujących liberalne poglądy: Beksiak, Józefiak, Olechowski, Wilczek, Paszyński), ale nie odegrali oni większej roli. Ton nadawała opcja związkowa (solidarnościowa i OPZZ-owska), samorządowa, socjalna.
Solidarnościowi inteligenci przystąpili do rozmów z władzami komunistycznymi bez wizji programu reform gospodarczych. Opozycja stała na stanowisku, że to rząd powinien przedstawić sposób wyjścia z kryzysu, a zadaniem strony solidarnościowej jest kontrolowanie przebiegu reformy i dbanie o to, by jej koszty nie były dla społeczeństwa zbyt wysokie. Niektórzy przedstawiciele rządu reprezentowali znacznie bardziej prorynkowe stanowisko od ekspertów solidarnościowych. Kilka razy doszło do ostrego sporu Ryszarda Bugaja z Władysławem Baką (prezesem NBP) i Mieczysławem Wilczkiem. Szczególnie ten ostatni prezentował poglądy jednoznacznie prokapitalistyczne.
Porozumienia Solidarności z władzami, zawarte 5 kwietnia 1989 r., umożliwiły ewolucyjną zmianę sytuacji politycznej w Polsce, ale nie dawały podstaw do ukształtowania się nowego ładu ekonomicznego. W dodatku istniało poważne zagrożenie, że indeksacja płac przyspieszy jeszcze inflację i doprowadzi do jej utrwalenia.
Inteligenci wolnorynkowi
Na początku lat 80. punkt ciężkości w dyskusjach ekonomicznych w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej przesunął się w stronę wolnego rynku. Jeszcze w 1971 r. prezydent Richard Nixon mówił: „Wszyscy jesteśmy keynesistami”, ale stagflacja sprawiała, że recepty keynesowskie stawały się bezużyteczne. W głównym nurcie ekonomii znalazły się: monetaryzm, szkoła racjonalnych oczekiwań, ekonomia podaży. Popularność odzyskała austriacka szkoła ekonomii. W Stanach Zjednoczonych wybory wygrał Ronald Reagan, w Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher. Nie przepraszali, jak ich poprzednicy za kapitalizm, nie szukali „trzeciej drogi”, lecz wprowadzali zmiany w kierunku wolnego rynku.
Tymczasem po drugiej stronie muru berlińskiego był rozległy obszar gospodarki pogrążonej w kryzysie. Nie tylko PRL, lecz także inne kraje, w tym ZSSR, przeżywały ogromne kłopoty gospodarcze.
W latach 80. liberalizm zaczął być modny – może po raz pierwszy w naszej historii. Jeszcze nie był głównym nurtem w szeroko rozumianym ruchu Solidarności, ale nie był już marginesem. Bestselerami drugiego obiegu stały się książki prorynkowych ekonomistów i ideologów: Guya Sormana: „Rewolucja konserwatywna w Ameryce” i „Rozwiązanie liberalne”, Michaela Novaka „Duch demokratycznego kapitalizmu”, Miltona Friedmana „Wolny wybór”, George’a Gildera „Bogactwo i ubóstwo”.
W opozycji, rozbitej na dziesiątki grup skupionych zwykle wokół wydawanych nielegalnie pism, pojawiły się takie, które jawnie głosiły afirmację kapitalizmu: gdańscy liberałowie wydawali nieregularny periodyk „Przegląd Polityczny”, Grupa Polityczna „Niepodległość” –miesięcznik „Niepodległość”, liberałowie krakowscy – miesięcznik „13”, a poznańscy – miesięcznik „Nurt”.
Liberałowie wnieśli do dyskusji kilka tematów, które okazały się dla Polski ważne, a których nie dostrzegano przedtem – prywatyzację, tworzenie instytucji rynkowych (np. giełdy, banków). Co więcej, przedstawili rozwiązania, które w latach 80. wydawały się zupełnie utopijne, a które po kilku latach wszyscy uznali za oczywiste. Ta utopijność sprawiała, że liberałów można było uznać w końcu lat 80. za najbardziej radykalnych antykomunistów. Proponowali bowiem całkowitą destrukcję materialnych podstaw komunizmu i powrót do głównego nurtu rozwoju współczesnej cywilizacji, w oparciu o rynek. Teoretyczne rozważania liberałów okazały się przydatne nadspodziewanie szybko.
W latach 80. liberalny, wolnorynkowy przechył inteligentów zaowocował też ruchem towarzystw gospodarczych. Powstało ich w Polsce kilkadziesiąt i ogromna większość z nich przestała działać na początku lat 90. Tworzyli je inteligenci – często byli pracownicy naukowi, dziennikarze, urzędnicy, nauczyciele, którzy mieli dość pracy „na państwowym”. Mieli własne, małe biznesy i potrzebę działalności dla dobra publicznego.Środowiska te – zwłaszcza Krakowskie Towarzystwo Przemysłowe i Warszawskie Towarzystwo Gospodarcze – wpływały na liberalny kierunek elit politycznych, które kształtowały się po roku 1989.
Plan Balcerowicza
Po wyborach w czerwcu 1989 r. gospodarka była w stanie chaosu, rząd Mieczysława Rakowskiego praktycznie już nie rządził, a opozycja nie miała pomysłu na wyjście z kryzysu. Działania przywódców OKP i Solidarności blokowała obawa przed wybuchem społecznym. Kolejne zakłady strajkowały, choć nie bardzo było wiadomo, kto miałby spełnić ich nierealne żądania.
2 miesiące później sytuacja się zmieniła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 21 sierpnia przyjechał do Polski Jeffrey Sachs, młody ekonomista z Harvardu, znany jako doradca kilku krajów, które przezwyciężyły inflację. Był dobrym znajomym kilku ekonomistów z pokolenia 40-latków, których kontakty z Zachodem były już intensywne. Spotkał się z senatorami i przekonał ich do „skoku” w gospodarkę rynkową poprzez urealnienie cen, ujednolicenie i stabilizację kursu walutowego, likwidację dotacji i deficytu budżetowego, otwarcie dla przedsiębiorczości krajowej i inwestycji zagranicznych. Wielkim zwolennikiem radykalnych przemian rynkowych stał się, przynajmniej na pewien czas, Jacek Kuroń – dla opozycyjnej inteligencji jeden z największych wówczas autorytetów moralnych. Przygotowało to polityczne i mentalne przedpole dla planu Balcerowicza.
Wprowadzane od początku 1990 r. reformy uderzały w interesy niemal wszystkich ważnych grup ukształtowanych w okresie PRL-u, w tym nawet w interesy drobnych przedsiębiorców. Były korzystne dla kraju, dla całej wspólnoty, ale koszty płaciły konkretne jednostki i grupy. Także inteligencja.
Zła sytuacja budżetowa sprawiła, że realne dochody pracowników państwowych – nauczycieli, lekarzy, naukowców, artystów, nawet prawników – przez kilka lat po rozpoczęciu reform spadały. To zniechęcało inteligencję do wolnego rynku, który nie jest jej naturalnym środowiskiem. Wielką zasługą polskiej inteligencji jest to, że mimo wszystko przez pierwsze, najtrudniejsze lata wspierała, wbrew grupowym interesom, przemiany rynkowe. Leszek Balcerowicz, który był ich twórcą i symbolem, przez pewien czas pozostawał poza krytyką głównych mediów, które na początku lat 90. były głosem polskiej inteligencji i kształtowały jej poglądy.
Odwrót od idei wolnorynkowych
Opisując nastroje społeczne, nie należy używać wielkich kwantyfikatorów. Inteligencja polska nigdy nie była jednolita. Duża jej część już w 1993 roku poparła w wyborach SLD lub PSL – partie głoszące wówczas dość otwarcie poglądy antyrynkowe. Jednak reformy okazały się na tyle trwałe, że nie udało się ich cofnąć. Polska gospodarka i Polska jako kraj weszły na początku lat 90. w obszar oddziaływania globalnych trendów, które wymuszały na kolejnych rządach utrzymywanie zasad rynkowych. Dla części społeczeństwa, także środowisk inteligenckich, było to niezrozumiałe. Na prawicy i na lewicy zaczynał dojrzewać mit o istnieniu tajemniczego układu, który nie pozwala dokonać ostrego (i pożądanego przez grupy o skrajnych poglądach) zwrotu w polityce gospodarczej.
W 2002 r. powstała „Krytyka Polityczna” – dynamiczna grupa młodych, mocno lewicowych intelektualistów, którzy buntowali się przeciwko „polityce bezalternatywnej”. W praktyce oznaczało to sprzeciw wobec polityki gospodarczej głównego nurtu lub – mówiąc umownie – polityki Balcerowicza. Środowisko „Krytyki” wzywało do uprawiania „polityki”. Nie godziło się na jeden – technokratyczny – scenariusz modernizacji Polski. Wierzyło w istnienie innych scenariuszy, które z niewiadomych powodów odrzucają elity III RP.
Niemal równocześnie z powstaniem „Krytyki Politycznej” prawicowi politycy i intelektualiści zaczęli mówić o konieczności „rewolucji moralnej”. Nie miała być skierowana przeciw wolnemu rynkowi jako zasadzie, ale przeciwko realnej polityce gospodarczej uprawianej przez kolejne rządy. Także przeciw otwarciu Polski na świat i jej integracji z Unią Europejską.
Rewolucyjni konserwatyści nie stworzyli jednego centrum decyzyjnego. Jednym z ich przyczółków był istniejący od 1992 r. krakowski Ośrodek Myśli Politycznej, w którym publikowali m.in.: Marek Cichocki, Dariusz Gawin, Zdzisław Krasnodębski, Miłowit Kuniński, Ryszard Legutko, Rafał Matyja, Bogdan Szlachta. Inne ośrodki to Warszawski Klub Krytyki Politycznej (Cichocki, Gawin, Tomasz Merta) i Centrum Europejskie Natolin.
Ich ideologię można by nazwać – za Ryszardem Legutką – „republikanizmem”. „Dzisiejszy republikanizm to coś więcej niż odrodzenie pojęcia cnoty – pisał Legutko w eseju «Demokracja i republika». – Stanowi on także próbę odbudowy klasycznego pojęcia polityki, które zostało zapoznane w wyniku dominacji myślenia liberalno-demokratycznego. […] Klasyczni republikanie nie bali się pisać o logice władzy, o obowiązkach z tym związanych, o nakazach, o zwierzchności i posłuszeństwie, o honorze i oddaniu, a więc o wszystkim, co w wyniku przyjęcia politycznego sentymentalizmu albo zniknęło, albo zostało potępione i wygnane poza obszar akceptowalności”.
O potrzebie „polityki” rozumianej jako zmiana nieustannie pisała „Europa” – intelektualny dodatek do „Dziennika”, gazety, która przez pewien czas była nieformalnym organem „moralnej rewolucji”.
Za największą wadę państwa obóz „rewolucjonistów” uznał „imposybilizm”, czyli bierność. Słabe państwo w publicystyce rewolucjonistów było utożsamione z liberalnym państwem prawa. W praktyce więc polska „konserwatywna rewolucja” była skierowana przeciw liberalizmowi i wolnemu rynkowi.
Odwrót od idei wolnorynkowych nasilił się wraz z rozpoczęciem globalnego kryzysu finansowego. Środowiska lewicowe i konserwatywne uznały, że winę za wybuch kryzysu ponoszą „neoliberałowie”. „Neoliberalizm” stał się etykietką, którą przylepiają przeciwnicy rozwiązań wolnorynkowych tym, którzy uznają realia rynkowe.
Przeciwnicy wolnego rynku czują wsparcie międzynarodowych autorytetów naukowych i intelektualnych. Przeciwko liberalizmowi opowiedział się brytyjski myśliciel John Gray, przed dwudziestu laty wybitny myśliciel liberalny. Zwolennikami ograniczenia rynku są nobliści: Joseph Stiglitz, Paul Krugman, George Akerlof.
Globalny kryzys został niemal entuzjastycznie przyjęty przez polską inteligencję lewicową. Związany z „Krytyką Polityczną” Jacek Żakowski, powołując się na słoweńskiego filozofa Slavoja ŽiŽka, wzywa: „Znów wolno myśleć”, a rozumie przez to – w polityce gospodarczej i społecznej można wytyczać nowe drogi.
Ale rozwiązania antykryzysowe przyjmowane w USA i w Europie oznaczają raczej powrót do zdrowej polityki rynkowej i ograniczenie roli państwa w gospodarce. Jest to nieuchronne choćby dlatego, że wiele państw niebezpiecznie zbliżyło się do granic wypłacalności. Jest zatem prawdopodobne, że moda na antyrynkowość szybko minie, a polska inteligencja, podążając za głównym nurtem myśli światowej, znów polubi wolny rynek.