Pochodzę z województwa śląskiego, z miejscowości gdzie powstała pierwsza kopalnia w Zagłębiu Dąbrowskim. Większość mojej rodziny pracowała w kopalniach w okolicznych miasteczkach. Widziałem jak przemysł ciężki niszczy ten region. Widziałem jak upadek komunizmu i tegoż przemysłu uderzył w mieszkających tu ludzi. Widziałem też jak region się odradza wraz z przyrodą. Dziś to wciąż przemysłowe centrum Polski choć to przemysł zupełnie inny, nowocześniejszy, przyjaźniejszy dla środowiska, i to wciąż największa metropolia w regionie, przyćmiewana dopiero przez Sankt Petersburg na wschodzie i Zagłębie Ruhry na zachodzie.
Brać górnicza była zawsze dobrze zorganizowana. Zdolność wyjechania do Warszawy z oponami i kilofami dawała wielką siłę przetargową. Politycy zaczęli rozbrajać problem za pomocą gigantycznych odpraw, osłon socjalnych i udogodnień nieznanych pracownikom innych branż. Dość powiedzieć tyle, że organizacje związkowe zamkniętych kopalń działały nawet 10 lat po ich zamknięciu. To się nazywa kupowanie spokoju społecznego.
Tyle tylko, że miny nie rozbrojono do końca, a przy wzroście koniunktury na węgiel wielu z górników zatrudniono ponownie – na starych warunkach. Zamiast budować przemysł od nowa odbudowano stary. Wielu chciałoby wierzyć, że inaczej nie można. Jednak niczym cierń w boku tkwi kopalnia Bogdanka, którą stworzono bez uprzywilejowania górników i związków zawodowych. Przynosi ona dochody nieznane w branży. Czyli można, ale politycznie jest to nie do przyjęcia, gdyż zniknęłyby trzynastki, czternastki, piętnastki, deputaty – wyliczać można bez końca.
Warszawski Instytut Studiów Ekonomicznych podliczył ile kosztuje nas ta związkowa idylla. W latach 1990 – 2012 uzbierało się tego 170 miliardów. Aby dodać perspektywy – skok na OFE ma obniżyć dług publiczny o 153 miliardy. Gdyby nie dotowanie górnictwa nie trzeba by było likwidować oszczędności emerytalnych – i jeszcze by zostało. Stwierdzenie, że OFE generowały dług publiczny jest w tej perspektywie ponurym żartem. Dług publiczny – gdyby nie górnictwo byłby o 17% PKB mniejszy. Opcjonalnie moglibyśmy wybudować 4250 km autostrad – czyli około trzykrotnie więcej niż jest otwartych dzisiaj. Wysoki rachunek za górnicze parady. A i to bez pozostałych kosztów – przede wszystkim tych dla środowiska naturalnego – szacowanych nawet na wielokrotność bezpośrednich dotacji.
Tymczasem niskie ceny węgla doprowadziły do sytuacji, w której połowa kopalń znowu jest nierentowna. Przywileje są zagrożone, środowisko się mobilizuje. Okres wyborczy, reaguje premier. Reaguje mówiąc, że węgiel to nasz skarb narodowy i nie może przegrywać z obcym węglem. Zapowiada promocję polskiego węgla. Co to może oznaczać? Może to, ze zdominowane przez państwo firmy energetyczne zaczną go kupować po wyższych cenach? Premier mówi „opłacalność tak, pogoń za zyskiem –nie”, zaś zakłady energetyczne powinny uwzględniać „szerszy kontekst społeczny”. Innymi słowy zapłacimy za dalszy bal w rachunkach za prąd. A rachunki te będą co raz wyższe wraz z rosnącymi płacami i co raz trudniejszymi warunkami wydobycia. Dziś węgiel wydobywany z szybów o głębokości kilometra nie jest na Śląsku droższy od tego importowanego z odkrywek w Afryce czy Australii tylko dlatego, że PKP stawia zaporowe stawki przewozu znad morza. Jednak ta ochrona nie potrwa wiecznie.
Do tego pojawiają się trzy hasła wytrychy związane zawsze z debatą o węglu. Pierwszy mówiący, że górnictwo to miejsca pracy i problem społeczny. Drugi zaś, że na węglu opiera się nasze bezpieczeństwo energetyczne. Trzeci stwierdza, że węgiel to nasze narodowe bogactwo. Każdy z nich prawdziwy, ale rozumiany zupełnie na opak.
Górnictwo to problem społeczny. Po pierwsze jego podtrzymywanie to utrzymywanie istnienia silnej i roszczeniowej grupy społecznej niewahającej się użyć przemocy w obronie swoich przywilejów. A są one nie małe począwszy od wynagrodzeń, przez dodatki, wcześniejsze emerytury. Po drugie likwidacja kopalń to policzalna utrata miejsc pracy, ale nikt nie liczy miejsc pracy traconych ze względu na obciążenia pozostałych obywateli na rzecz górników. Nie po raz pierwszy w naszym kraju biedni utrzymują bogatych.
Węgiel to nasze bezpieczeństwo energetyczne – ale przede wszystkim węgiel niewydobyty. Ten spalony dziś nasze bezpieczeństwo obniża – zwłaszcza kiedy można go było kupić taniej na światowych rynkach. Im większe wydobycie dziś tym mniejsze bezpieczeństwo jutro. Gdyby o bezpieczeństwo tu chodziło to dokonywano by inwestycji w rozpoznanie i zabezpieczenie złóż, a nie podbijanie wydobycia za wszelką cenę (płaconą przez nas).
Węgiel to nasze narodowe bogactwo. Przynajmniej tak długo jak go mamy w złożach. Zrozumiałe jest korzystanie z bogactw naturalnych, kiedy przynosi to gospodarce korzyści. Tak żyją kraje naftowe, z tego żyje Rosja. Można kwestionować tę politykę w dłuższej perspektywie i szacować potencjalne zagrożenia z niej wynikające, ale nie da się ukryć, że dziś surowce stanowią w tych krajach źródło pieniędzy. Nasze bogactwo narodowe stanowi jednak czarną dziurę, która pieniądze pochłania. Po prostu te zasoby nie mogą być obecnie zyskownie wydobywane. Niewątpliwie rozwój technologii, na przykład gazyfikacja węgla, pozwoli kiedyś uzyskać z tych złóż wymierne korzyści i to bez tak wielkiego narażania życia ludzkiego. O ile oczywiście do tego czasu nie wydobędziemy wszystkiego rujnując się przy tym doszczętnie.
Problemy górnictwa w naszym kraju nie są wyjątkiem. Górnictwo głębinowe nie ma dziś szans w starciu z górnictwem odkrywkowym. Górnictwo w krajach rozwiniętych nie ma dziś szans w starciu z górnictwem w krajach rozwijających się – nie przy tych kosztach transportu. Musimy ten czas przeczekać. Inaczej pozbędziemy się naszych zasobów naturalnych słono do tego dopłacając.