„Hasło: «Śmierć Ameryce», które można usłyszeć z ust Irańczyków, oraz palenie amerykańskiej flagi na każdym antyimperialistycznym wiecu w Teheranie to złudne wskaźniki uczuć Irańczyków w stosunku do Stanów. Ci, którzy krzyczą i palą, robią to, bo są przepełnieni autentycznymi emocjami, lecz emocje te są skierowane przeciwko amerykańskiej polityce zagranicznej, a nie samemu krajowi lub jego obywatelom”
1. Demokracja ajatollahów. Wyzwanie dla Iranu to książka wielowątkowa. Traktuje m.in.:
– O głośnych w świecie rozruchach, do jakich doszło latem 2009 roku po przypuszczalnie sfałszowanych wyborach, w których dotychczasowy ultrakonserwatywny prezydent Mahmud Ahmadineżad ku ogólnemu zdziwieniu „miażdżącą” większością głosów pokonał swojego najgroźniejszego rywala Mira Hossejna Musawiego, reprezentującego obóz reformatorów.
– O specyficznym ustroju Islamskiej Republiki Iranu, zwanym „religijną”, „islamską” lub „irańską” demokracją.
– O niezwykle zawikłanej – w każdym razie według naszych, europejskich, czy szerzej: zachodnich standardów – strukturze władzy, dzielonej między rozmaite instytucje/organy rządowe, religijne oraz wojskowe.
– O historii Iranu i jego współczesnej polityce zagranicznej, niepozbawionej ambicji imperialnych.
– O niezmiennie aktualnym, niestety, problemie potencjału nuklearnego Iranu. Bardziej lub mniej pogłębionej analizie poddana jest także „irańska psyche”, czyli narodowo-społeczny charakter Irańczyków.
Urodzony w Teheranie, a mieszkający w Nowym Jorku irańsko-amerykański pisarz Hooman Majd – tyleż ukształtowany przez kulturę zachodnią, ile świadomy kultury ojczystej, z którą nie traci żywego kontaktu – wydaje się osobą szczególnie predysponowaną do literackiego opracowywania refleksji na wymienione wyżej tematy. Czyni to w sposób inteligentny, kompetentny oraz z dziennikarskim zacięciem, choć chwilami, jak się wydaje, w swoim wybielaniu irańskiego „czarnego luda” zabarwionym szczyptą subiektywizmu. Jak wspominał Marek Kręskawiec w recenzji z poprzedniej książki Majda Ajatollah śmie wątpić, niejako w reakcji na tendencję przeciwstawną: „Pisarze, zwłaszcza zachodni, mają tendencję do kreowania obrazu islamskiej republiki jako «czarnego luda», który o niczym innym nie marzy, jak o wysadzeniu się w powietrze wraz z całym światem” („Tygodnik Powszechny” 2010, nr 50). Tymczasem, jak przekonuje autor, marzenia współczesnego Irańczyka są zgoła odmienne.
W świadomości Europejczyków funkcjonuje wiele podobnych stereotypów o Iranie. Ich zwięzłe wyliczenie znajdujemy na portalu peron4 (skądinąd jednego z patronów książki): „Co my właściwie wiemy o Iranie? Że to arabskie (sic!), muzułmańskie państwo w Azji, że rządzą nim duchowni, że to wróg Ameryki i Izraela, że chce zbudować bombę atomową i znajduje się, wraz z Irakiem i Koreą Północną, na zdefiniowanej przez G. W. Busha «Osi zła». Za homoseksualizm grozi tam śmierć, kobiety chodzą w burkach i nie wolno pić alkoholu” (J. Markovich, http://www.peron4.pl/hooman-majd-demokracja-ajatollahow-co-my-wlasciwie-wiemy-o-iranie/). Wiele tego typu szablonowych ujęć zostaje przez Majda sproblematyzowana i w konsekwencji skutecznie, zakwestionowana.
2. Jednym z ciekawszych wątków książki jest opis niełatwych, obfitujących w częste i ostre napięcia relacji pomiędzy Iranem a USA, o czym niech świadczy fakt, że Stany Zjednoczone oficjalnie nie uznały irańskiego rządu od czasu zerwania stosunków w 1980 roku, a w kraju tym Iran „nie ma żadnego przedstawicielstwa dyplomatycznego, a tylko reprezentację przy ONZ” (s. 21). Odwiedzając w lipcu 2009 roku – a więc krótko po problematycznych wyborach – urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Nowym Jorku, czyli ową „reprezentację”, pisarz zauważył , iż muszą oni właśnie „przechodzić przez najgorszy okres w swojej karierze (…) zwłaszcza z tego powodu, że pełnią urząd w Stanach, kraju, w którym wrogość wobec ich rządu jest najwyższa na świecie. Dodatkowo amerykańskie władze zabroniły im oddalać się więcej niż czterdzieści kilometrów od placu Columbus Circle, co czyni ich de facto więźniami Nowego Jorku” (s. 54-5). Nie jest to, przyznajmy, sytuacja normalna. Nie zawsze jednak tak było.
Dla przypomnienia: do czasu proklamowania Islamskiej Republiki Iranu w 1979 administracja amerykańska popierała rządy szacha Mohammada Rezy Pahlawiego. W poparciu tym posunęła się nawet do tego, że w 1953 roku przy pomocy CIA przeprowadziła zamach stanu wymierzony przeciwko demokratycznie wybranemu premierowi Mohammedowi Mossadekowi, w wyniku którego nowym premierem zostaje szwagier szacha, generał Faizollah Zahedi, a sam szach traktowany jest odtąd jako władca marionetkowy, całkowicie podległy USA. „Chociaż skutki usunięcia Mosaddeka i powrotu monarchii absolutnej uważa się przeważnie za genezę antyamerykańskości Irańczyków – w pewnym sensie słusznie – to na tym historia się nie kończy” (s. 119). Jaki jest jej ciąg dalszy?
Rozdział zatytułowany Zgadnij, kto dziś przyjdzie na kolację! Iran i Ameryka w dobie Obamy, w całości poświęcony stosunkom pomiędzy oboma krajami, poprzedza motto zaczerpnięte z podręcznika do wiedzy o społeczeństwie dla uczniów dwunastej klasy szkół publicznych w Iranie: „Dla Stanów Zjednoczonych Ameryki ważne jest utrzymywanie dominacji nad innymi krajami” (s. 133). Niechęć do USA jest zatem wpajana Irańczykom już w szkole, a przytoczony fragment zdaje się wyrażać opinię całkiem pokaźnej części świata, co Amerykanie konstatują wciąż z niejakim zdziwieniem i/lub starają się minimalizować skalę tego zjawiska. Wszak oni sami najczęściej postrzegają się jako obrońców światowego pokoju, do czego obliguje ich mocarstwowy status.
Wygląda zatem na to, że oba kraje, niebezpiecznie się w swoich przekonaniach radykalizując, postrzegają się już nie jako potencjalne, lecz jak najbardziej aktualne zagrożenie. Amerykanie widzą w Iranie głównie religijny fundamentalizm i siedlisko terrorystów, którzy mogą wkrótce dysponować nuklearnym arsenałem. „Irańczycy jednak, a zwłaszcza mułłowie, są mistrzami retoryki i z ich perspektywy to nie Iran ma zaciśnięte pięści (gdyż we własnym mniemaniu nigdy nie zagrażał Stanom), o których Obama wspominał w swym inauguracyjnym wystąpieniu, ale raczej Ameryka, jeśli popatrzeć na jej groźby użycia siły czy wojsko i flotę otaczające Iran, nie wspominając już o jednostronnych sankcjach i różnych naciskach wywieranych na Republikę Islamską przez Stany” (s. 156).
Niewątpliwie sposób prowadzenia polityki zagranicznej przez amerykański rząd budzić może wiele zastrzeżeń, a czasami bywa po prostu skandaliczny. Majd wytyka np. prezydentowi Obamie jego pierwszą publiczną wypowiedź na temat Iranu, w grudniu 2008 roku w programie NBC Meet the Press: „W odpowiedzi na pytanie, jaką przyjmie strategię w stosunku do Iranu, odpowiedział, że będzie to strategia «kija i marchewki», by skłonić ten kraj do zmiany postępowania. Słysząc takie zdanie, chyba każdy Irańczyk musiał się skrzywić. Były sekretarz stanu James Baker powiedział kiedyś otwarcie w satyrycznym programie Alego G, że kij i marchewka mogą być narzędziami dyplomacji, zwłaszcza w arsenale supermocarstwa, ale taki język jest obraźliwy dla narodu, który nie postrzega siebie jako gorszy od Stanów Zjednoczonych i, co więcej, nie daje się zastraszyć” (s. 242). Komentarz pisarza jest bezlitosny: „Urzędnicy ministerialni spytaliby pewnie jak Ali G: «A co, jeśli nie będziemy chcieli marchewki?». Irańczycy nie postrzegają siebie jako niegrzeczne dzieci albo, co gorsza, osły, które trzeba dyscyplinować, jeśli nie zachowują się jak należy, i nagradzać, kiedy są posłuszne” (s. 243).
Podstawowym grzechem amerykańskiej dyplomacji wydaje się instrumentalne traktowanie swoich partnerów i niedocenianie poczucia godności i dumy narodów, których nie uważają za pierwszoplanowych graczy w światowej polityce. A jest to szczególnie istotne właśnie w przypadku Iranu, którego mieszkańcy pielęgnują w sobie z jednej strony pamięć o niegdysiejszej wielkości Persji, z drugiej natomiast o latach nie tak dawnej upokarzającej zależności od USA. Jest to zapewne jednym ze źródeł „irańskiego poczucia wyższości splecionego z kompleksem niższości, które powoduje, że Irańczycy postrzegają się jako ofiary potężniejszego Zachodu, będąc jednocześnie bardzo dumni ze swojej kultury i niekiedy zbyt mocno przekonanymi o swojej potędze” (s. 249). Powoduje to nieuchronne zgrzyty na linii Teheran-Waszyngton, prowadzące często do poważnych kryzysów, w tym tego najważniejszego, dotyczącego kwestii programu nuklearnego Iranu: „kiedy Obama powiedział na konferencji prasowej, że «konstruowanie broni atomowej przez Iran jest niedopuszczalne», był to komunikat całkiem jednoznaczny, ale dla niektórych Irańczyków obraźliwy na dwóch poziomach: po pierwsze, zakładał, że Irańczycy kłamią na temat swojego programu nuklearnego, a Najwyższy Przywódca, który wydał fatwę przeciwko tworzeniu i stosowaniu broni atomowej, jest najwyższym kłamcą; po drugie zaś, płynął z niego wniosek, że Stany Zjednoczone mają moralną przewagę i mogą decydować za resztę świata, co jest «dopuszczalne» lub «niedopuszczalne». (To, że posiadanie broni atomowej przez Izrael jest w oczach Ameryki «dopuszczalne», powoduje jeszcze większą irytację, i to nie tylko wśród Irańczyków)” (s. 245-6).
Jeżeli byłoby zatem prawdą, że Iran nigdy nie zamierzał konstruować bomby atomowej, a wzbogacony uran potrzebny jest mu do celów pokojowych, to wszelkie „prewencyjne” poczynania (sprowadzające się głównie gróźb) Stanów Zjednoczonych doprowadziły być może do tego, iż taki koncept w ogóle się w ich głowach pojawił. Potencjał nuklearny stał bowiem się najważniejszym atutem Iranu w jego pertraktacjach z dużo silniejszym mocarstwem: „Iran jest gotów zawrzeć ugodę w sprawie wzbogacania uranu, jeśli Stany Zjednoczone i Zachód uszanują Republikę Islamską i zaprzestaną gróźb – głosił jeden z nagłówków w kontrolowanej przez rząd gazecie (s. 292). Tymczasem jednak deklaracje są jasne: „Jeśli będziemy chcieli zrobić bombę, to nie przestraszymy się Stanów Zjednoczonych – powiedział [prezydent Ahmadineżad] – ale my nie chcemy robić bomby” (s. 293).
3. Hooman Majd stara się nas mimo wszystko przekonać, że stosunek Irańczyków do Amerykanów wcale nie jest tak wrogi, jak mogłoby się wydawać, a ich protesty dotyczą wyłącznie sposobów uprawiania polityki zagranicznej przez rząd USA. „Hasło: «Śmierć Ameryce», które można usłyszeć z ust Irańczyków, oraz palenie amerykańskiej flagi na każdym antyimperialistycznym wiecu w Teheranie to złudne wskaźniki uczuć Irańczyków w stosunku do Stanów. Ci, którzy krzyczą i palą, robią to, bo są przepełnieni autentycznymi emocjami, lecz emocje te są skierowane przeciwko amerykańskiej polityce zagranicznej, a nie samemu krajowi lub jego obywatelom” (s. 237). Pisarz sugeruje też, że paląc amerykańskie flagi Irańczycy wzorują się na samych Amerykach, którym przecież zdarzało się robić to samo, np. podczas protestów przeciwko wojnie w Wietnamie.
Z lektury książki wynika, iż faktyczny stosunek Iranu do USA miałyby wyrażać słowa Najwyższego Przywódcy ajatollaha Ali Chameneiego, które artykułują także przekonania większości Irańczyków: „Jeśli wy się zmienicie, zmieni się także nasze zachowanie. Jeśli się nie zmienicie, nasz naród też się nie zmieni, gdyż przez minione trzydzieści lat stawał się tylko coraz bardziej doświadczony, cierpliwy i potężny” (s. 248). Brzmi sensownie, ale czy Amerykanie nie mówią w zasadzie tego samego? „Jeśli to wy się zmienicie…”. Żadna ze stron nie chce okazać słabości i ustąpić pierwsza.
Kluczem do rozwiązania konfliktu byłoby zatem wzajemne zrozumienie, a nade wszystko zmiana języka komunikacji: „Amerykańscy politycy są często błogo nieświadomi psychologii i motywacji irańskich liderów, jeśli nie irańskiej kultury jako takiej. Podczas trwającego niemal dwa lata procesu wprowadzania przez Radę bezpieczeństwa ONZ trzech pakietów sankcji wymierzonych w Iran jego mieszkańcy jasno dali do zrozumienia, że mają «alergię» na pewien rodzaj języka, jak to ujął były ambasador przy ONZ Dżawad Zarif – na język gróźb i zastraszania, język pozbawiony ta’orfu” (s. 246). Ta’orf to specyficzny kod językowy czy też konwencja pełna grzecznościowych formuł, za którymi wprawdzie mogą kryć się także i niepochlebne treści, a nawet groźby, ale który wyraża zasadniczy szacunek dla interlokutora. Ów rozbrajająco (dosłownie) prosty sposób na złagodzenie wzajemnych relacji w świecie współczesnej polityki bywa jednak często nieosiągalny. Przekonanie o wyższości własnych racji nad cudzymi wciąż bowiem dominuje nad wolą porozumienia i zwyczajną, zdawałoby się, ludzką empatią.
Jak w swojej książce o dyskursie pisze David Howarth, „prawdziwość lub fałszywość danego twierdzenia ustala się w ramach tego samego pola znaczeń (paradygmatu), w którym stawia się pytania i dokonuje analiz” (D. Howarth, Dyskurs, przeł. A. Gąsior-Niemiec, Warszawa 2008, s. 31). W omawianym przypadku mamy zdecydowanie do czynienia z ustalaniem prawdy w ramach radykalnie odmiennych paradygmatów, w istocie więc z dwoma sprzecznymi prawdami, walczącymi o dominację. „Świat prawdy ma naturę głęboko agoniczną – czytamy z kolei w posłowiu Adama Ostolskiego do Kruchego absolutu Slavoja Žižka – a rozstrzyganie między różnymi prawdami odbywa się nie tylko w sferze «rozumu» (argumentów, racji, empirycznej sprawdzalności), lecz także w obszarze «woli»”. Dopóki nie będzie rzeczywistej „woli” porozumienia oraz wzajemnego prawdziwie empatycznego zrozumienia swoich racji, dopóty nie dojdzie do uzgodnienia dyskursu – czyli ustalenia wspólnego „pola znaczeń”, w jakim miałby się on realizować – a każda ze stron pozostanie przy swojej wersji prawdy. Żadna z nich, rzecz jasna, z „prawdą” jako taką nie będzie miała wiele wspólnego.
Hooman Majd, Demokracja Ajatollahów. Wyzwanie dla Iranu, przeł. D. Żukowski, Karakter, Kraków 2011