W momencie wprowadzenia przez Nicolasa Sarkozego najbardziej kontrowersyjnego od lat prawa imigracyjnego oraz reform w prawie emerytalnym, przed Partią Socjalistyczną we Francji stoi szansa powrotu do władzy. Czy ją wykorzysta? Na razie „spektakularny powrót” jakoś jej nie wychodzi. Im bardziej chcą, im bardziej mają sprzyjające warunki, tym bardziej muszą liczyć na wpadki rządzącej UMP.
W ostatnich miesiącach bruk francuskich ulic przeżywa próbę, jakiej nie miał od lat – miliony obywateli wyszły na ulice, aby zaprotestować: najpierw przeciwko wydalaniu Romów i kontrowersyjnemu prawu antyimigracyjnemu, później przeciwko reformom wydłużającym wiek przechodzenia na emeryturę z 60 do 62 lat.
Podczas ostatnich, październikowych strajków w obronie krótszego czasu pracy kolej we Francji prawie nie jeździła, samoloty nie latały, szkoły były pozamykane, pojawiły się nawet ostrzeżenia o przerwach w dostawach paliwa. Strajkowali głównie pracownicy budżetówki, jednak do jednego z ostatnich strajków przyłączyli się nawet studenci. Wszystko przeciwko antysocjalistycznym reformom.
I tu pojawia się nie tyle luka, co otwarte na oścież drzwi dla francuskiej lewicy (a właściwie głównego jej ugrupowania – Partii Socjalistycznej). Przez bardzo odważne, prawicowe hasła partii rządzącej, UMP jest najsłabsza od lat i socjaliści nie będą chyba mieli lepszej okazji na pogrążenie Sarkozego i jego Unii na Rzecz Ruchu Ludowego. „Sarko” notuje dziś najniższe poparcie od początku prezydentury – tylko 26 proc. ankietowanych przez TNS Sofres poparłoby go, gdyby wybory odbyły się w październiku, nie ufa mu zaś 70 proc. pytanych. I wcale nie lepiej radzi sobie szef rządu UMP – François Fillon – jego poparcie spadło do 34 proc., skala nieufności wzrosła do prawie 2/3 pytanych. Sarkozy tonie i, co naturalne, ciągnie za sobą swoje środowisko.
Czekanie na jeszcze lepszy moment?
W tak sprzyjających warunkach lewica francuska stoi przed szansą odzyskania roli głównego rozgrywającego nie tylko w regionach, co nastąpiło w marcu tego roku, ale też w „wielkiej polityce”.
Na razie jednak można odnieść wrażenie, że Partia Socjalistyczna nie korzysta z pojawiającej się możliwości i potyka się o własne nogi w tej rywalizacji. Nie potrafili przejąć inicjatywy chociażby wtedy, gdy na jaw wyszła tzw. afera Bettencourt/Woerth, przy której zaistniało podejrzenie o nielegalne finansowanie UMP przez milionerkę. Sarkozemu udało się bez problemu przykryć sprawę, podejmując kontrowersyjny, populistyczny krok, jakim była likwidacja nielegalnych obozowisk romskich.
Lewica zamiast systematycznie, konsekwentnie atakować prezydenta w związku z jego podejrzanymi kontaktami z główną udziałowczynią L’Oréal oraz zamiast krytykować atak na Romów. stanęła w rozkroku – nie pociągnęła ani kwestii podważającej całą działalność Sarkozego jako prezydenta, czyli afery finansowej, ani nie potrafiła wyjaśnić, czemu tak naprawdę postępowanie wobec nielegalnych imigrantów jest złe. Przez to afera Bettencourt toczy się na odległych stronach gazet, a dyskusja o wydalaniu „ludzi drogi” trwa bardziej między Unią Europejską a UMP, niż między partią rządzącą a opozycją francuską.
Liderka PS – Martine Aubry – co prawda próbowała podnieść radykalny sprzeciw wobec poczynań „Sarko” w sprawie obozowisk romskich, ale odkąd prasa zarzuciła jej w tej kwestii hipokryzję – sama, jako burmistrz Lille, nakazała likwidację jednego z nich – spuściła z tonu. Oczywiście broniła się, że jej decyzja została podjęta jeszcze przed ogłoszeniem nowej polityki imigracyjnej, jednak pewien niesmak pozostał.
Sama Aubry nie ma też łatwo we własnej partii. Odkąd Partia Socjalistyczna przegrała wybory parlamentarne w 2007 roku ciągle jest w rozsypce przez liczne podziały i kwestionowanie roli lidera – Aubry została jej szefową zdobywając o 102 głosy więcej, niż Ségolene Royal (główna kontrkandydatka Nicolasa Sarkozego w wyborach prezydenckich w 2007 roku). Słabość jej zwycięstwa polega jednak na tym, że to różnica 102 głosów na. 135 tys. głosujących członków PS.
Partii brakuje wyraźnego, silnego lidera, który mógłby zostać bezspornym kandydatem na prezydenta w wyborach w 2012r. Mówi się co prawda o szefowej ugrupowania, jednak startu nie wyklucza ani Royal, ani Dominique Strauss-Kahn – obecnie dyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Monetarnego.
Martine Aubry podjęła oczywiście próbę zjednoczenia lewicy przy okazji początku protestów przeciwko nowemu prawu imigracyjnemu, jednak komentatorzy francuscy nisko ocenili te starania – jedynie lewicująca prasa, taka jak Libération, podzieliła optymizm członków PS po sierpniowym zjeździe partii. Na nim też nie dało się ukryć pęknięć w partii – kiedy politycy Partii Socjalistycznej zjeżdżali się na spotkanie, podniosły się głosy o braku wspólnego stanowiska, kiedy wybrać kandydata ugrupowania, który wystartuje w wyborach prezydenckich.
Istnieje więc obawa, że do 2011 roku, kiedy kandydat zostanie wybrany, PS nie będzie miało wokół kogo się skupić, a zarazem przedstawić spójnego stanowiska wobec działań rządu. Wtedy jednak może być już za późno.
Ktośtam vs Sarkozy
Jedną ze znaczących wypowiedzi ostatnich tygodni, odnoszących się do działań rządu w sprawie imigrantów, była wypowiedź Bernarda Kouchnera, ministra spraw zagranicznych Francji, byłego członka PS (został usunięty z partii w dniu objęcia funkcji w rządzie). Przyznał, że wobec faktu likwidacji nielegalnych obozowisk romskich i deportacji tych, którzy przebywają we Francji nielegalnie, zastanawiał się nad złożeniem dymisji. Zrezygnował jednak, bo, jak sam stwierdził, więcej może zrobić dla tej społeczności pozostając w urzędzie*. Było to na kilka dni po publikacji przez prasę sondażu, z którego wynikało, że zdecydowana większość Francuzów popiera nową, zaostrzoną politykę antyimigracyjną rządu. Przed stanowczą krytyką ze strony Unii Europejskiej, przed stanowczą krytyką ze strony PS, wreszcie – przed lewicowymi manifestacjami na ulicach. Wtedy też zostało sformułowane pytanie, do którego rządząca UMP odnosi się za każdym razem, kiedy opozycja podnosi kwestię imigrantów: jaki rodzaj intergracji jesteśmy w stanie zaproponować i zapewnić? Na to pytanie lewica zdaje się nie mieć odpowiedzi, albo po prostu jej nie udziela.
Jedynym, co może teraz doprowadzić do wygranej Partii Socjalistycznej, to krytyka Sarkozego na arenie międzynarodowej. Nie ma nic bardziej godzącego w dumę Francuza, jak ostracyzm międzynarodowy. Gdyby nie nagłośnienie sprawy Romów i krytyka ze strony wielu państw Unii Europejskiej (Polska powstrzymała się od jednoznacznego potępienia Francji), na krajowym polu poparcie dla prezydenta prawdopodobnie by rosło. Głównie dzięki populistycznym chwytom.
Francja czeka na lewicę, jednak nie lewicę z przymusu, jak to teraz ma miejsce, lecz na lewicę świadomego wyboru. Której program byłby transparentny, a nie składał się z transparentów protestujących. Lewicę, która potrafiłaby wyjaśnić, jaką ma politykę wobec imigrantów i która potrafiłaby dać odpór najprostszym, często prymitywnym i dosadnym rozwiązaniom, jakie proponuje UMP. Dopiero po takiej wygranej będzie można mówić, że lewica kocha Francję z wzajemnością.
* W momencie pisania tego tekstu Bernard Kouchner pozostawał na stanowisku ministra spraw zagranicznych Francji, jednak dziennikarze „Le Nouvelle Observateur” twierdzą, że dotarli do odręcznego listu Kouchnera do prezydenta Sarkozego z prośbą o dymisję, jednak nie ze względu na sprawy Romów, lecz z powodu „poniżania” ze strony innych współpracowników prezydenta. Kouchner miał skrytykować w nim również całą „letnią ofensywę” prezydenta Republiki.