Przez większą część (ujmijmy to tak!) historii ludzkości struktura społeczna była silnie spolaryzowana. Grupa ludzi sytuująca się pośrodku drabiny hierarchicznej była cienka. W ramach procesów modernizacyjnych na zachodzie Europy oraz w jej przedłużeniu, jakim były Stany Zjednoczone, ów środek zaczął grubieć – choć, niestety, nieraz jednak z przewagą w dolnych przedziałach skali. Grupy sytuujące się na górze skali w różnych aspektach zmieniały też sposób okazywania swej pozycji. Oczywiście nadal odróżniamy drogi strój od stroju ubogiego, a nawet przeciętnego, ale jest to już różnica innego rodzaju niż między strojem magnata, a chłopa. W swoim proroctwie – prawda, że sformułowanym pod wrażeniem własnej epoki – Marks i Engels pomylili się. W „Manifeście Komunistycznym” pisali: „Całe społeczeństwo rozszczepia się coraz bardziej i bardziej na dwa wielkie wrogie obozy, na dwie wielkie, wręcz przeciwstawne sobie klasy: burżuazję i proletariat”. Nie mieli racji. Oczywiście dystanse pomiędzy grupami wyższymi a niższymi pozostawały ogromne. Mogły też pojawić się nowe lub zakonserwować dawne przepaści (np. niewolnicy/czarni – wolni/biali). Pojawiła się jednak liczna klasa średnia.
W krajach mniej zmodernizowanych, jak Europa Wschodnia czy Ameryka Łacińska, dychotomiczny podział szlachta – nieszlachta znalazł kontynuację w znaczącym wyodrębnieniu grupy inteligencji. Badania historyczne niezbyt potwierdzają wprawdzie chwytliwą tezę Józefa Chałasińskiego o przerośnięciu upadającej warstwy szlacheckiej w inteligencję – ale w powstaniu inteligencji jako relatywnie wyodrębnionej grupy wyraziło się trwanie przełamania społeczeństwa na „lepszych” i „gorszych”, na dodatek bardzo się różniących nawzajem. Ten podział stwarzał problemy dla wielu myślicieli. Wyraził je m.in. Zygmunt Krasiński, którego zdanie wykorzystałem wyżej jako tytuł artykułu. Problemy, rodzące się na tym samym tle nurtowały Wyspiańskiego, także Żeromskiego, czy innych autorów. Zagadnienie stawało przed wieloma inteligentami w działaniach praktycznych. Niejeden z nich odczuwał kompleksy wobec ludu, niejeden pragnął mu przewodzić, niejeden chciał go oświecać, czasem zagrzać do walki o prawa – w tych koncepcjach najczęściej równoznacznej z hasłem „w szczęściu wszystkiego są wszystkich cele”. Inteligencja „chodziła w lud”, odgrywała role „siłaczek”. Zbuntowana przeciw caratowi i pragnąca zmienić świat na lepsze rosyjska inteligencja uruchomiła lud tak skutecznie, że jego fala obaliła stary ustrój, ale zalała inteligenckich bolszewików nim się obejrzeli. Z realizacji tego projektu nie wyniknęło szczęście dla nikogo – ani dla inteligencji, ani dla ludu. Nowopowstała rzeczywistość nie okazała się nowa, raczej stara i bardziej zgodna z mentalnością skądinąd gnębionego ludu niż „narodników bis”. Skądinąd przepaść pomiędzy ludem a inteligencją (resztkami starej lub/i nową) permanentnie odtwarzała się, zapewne na skutek małej modernizacji i większej niż to się dziś zauważa konserwacji wielu elementów starego świata przez komunizm.
W Polsce międzywojennej przepaść pomiędzy wysublimowaną i rozrośniętą liczebnie inteligencją a ludem była przeogromna. To był kraj zdominowany przez inteligencję, do której włączam, obok intelektualistów mniejszej lub większej klasy, również oficerów, urzędników i duchowieństwo. Ruch konspiracyjny podczas okupacji był kierowany przez inteligencję.
Po wojnie oczywiście miały miejsce ogromne przetasowania społeczne. Następowały one w wyniku zniszczeń wojennych, śmierci i emigracji elity, także przemieszczenia się całych grup ludności. Były również konsekwencją zwiększenia mobilności pionowej przez nowy ustrój, częściowo na skutek świadomej polityki jego strategów. Do dyskusji pozostaje jaki był udział każdego z wymienionych czynników w otworzeniu kanałów awansu. Wydaje się, że te związane z koniecznością zapełnienia pustych miejsc,zagospodarowaniem Ziem Zachodnich oraz industrializacją, były ważniejsze niż polityka otwarcia drzwi przed grupami usytuowanymi niżej w hierarchii. Kanały otwierane mocą decyzji politycznej bywały skuteczne, ale nie zawsze były sensowne. Formy działania w kierunku zmiany struktury społecznej studentów (w perspektywie inteligencji!) miewały cechy fatalne lub głupie (naciski na komisje przyjęć, dodatkowe punkty za pochodzenie). Świadome działania na rzecz awansu społecznego nie zawsze były też chwalebne (najbardziej drożny kanał przez wejście do aparatu partyjnego, bezpieczniackiego, także – choć to akurat nie musiało nieść odium – państwowego i wojskowego)[1].
Mimo dużego powojennego przetasowania struktury społecznej w PRL, głęboki podział między inteligencją a „ludem pracującym miast i wsi” (terminologia konstytucji z 1952 r.), trwał lub odtworzył się, podobnie jak w ZSRR. Prawda, zaistniały momenty, gdy owe kategorie złączyły się w buntach (1956, 1980). Sam jednak fakt, jak silnie dostrzegano owe momenty zbliżenia, zaświadczał, że na co dzień to były inne światy. W „Solidarności” szybko pojawiły się zresztą silne odruchy antyinteligenckie, np. przeciw doradcom Związku.
* * *
Jednocześnie w najnowszej historii Polski zaznaczało się zbliżenie części inteligencji oraz części ludu na płaszczyźnie narodowej – na dobre i na złe. Wojna 1920 r. była chyba pierwszym wydarzeniem prawdziwie ogólnonarodowym (przecież nie wejście Legionów!). Pomiędzy Powstaniem Styczniowym, które było jeszcze ruchem elitarnym (choć mniej elitarnym niż listopadowe), a wojną 1920 r., nastąpiła ogromna zmiana społeczna i świadomościowa. Jeszcze polscy chłopi, emigrujący do USA w końcu XIX w., dopiero zagranicą orientowali się, że są Polakami. Potem już posiadali świadomość narodową. W okresie międzywojennym endecja była tym ugrupowaniem, które chyba w największym stopniu zrealizowało ideał „Z szlachtą (inteligencją) polską polski lud” – choć z mojego punktu widzenia szczęśliwie mogło mówić tylko o części inteligencji oraz jedynie o części ludu zgrupowanych pod swoimi sztandarami. W każdym razie rozdźwięk endecji oraz innych segmentów opinii nie następował zgodnie z granicami grup społecznych, ale według żywionych przez nie wizji świata. Gdy w kontekście zabójstwa prezydenta Narutowicza Maria Dąbrowska pisała, że „naród nasz składa się z dwóch narodów, które język ust mają wspólny, ale nie język ducha”, nie myślała przecież o przełamaniu zgodnym z granicami grup społecznych[2]. Nawiasem mówiąc, o „dwóch narodach” pomyślał też wiele czasu później Jerzy Jedlicki w kontekście rezultatów wyborów, w których kandydował Stanisław Tymiński – podobnie nie relatywizując przecież tego określenia do podziałów społecznych[3].
W Polsce Ludowej zbliżenia inteligencji oraz robotników też następowały w momentach przeżywanych treści narodowych, a mianowicie w chwilach buntów. Niezależnie od warstwy reformatorskiej ruchów 1956 i 1980 r., ogromna część narodu postrzegała je jako ruchy emancypacji narodowej. W odniesieniu do buntu poznańskiego wyraźnie wychodzi to dziś z badań historycznych[4]. Przemianę lat osiemdziesiątych dziś praktycznie powszechnie sprowadza się do odzyskania niepodległości.
Również dziś inteligencka prawica jednoczy się z ludem na płaszczyźnie haseł narodowych – choć obecnie rzadko endeckich czy/i szowinistycznych. Nawet hasła reformy państwa mają podtekst narodowy (hasło PiS w wyborach parlamentarnych 2011 r.: „Polacy zasługują na więcej”). W tym segmencie opinii akcentuje się zagrożenie niemieckie i rosyjskie. Silnie akcentuje się historię narodową – przedstawiając ją w barwach raczej hagiograficznych. Nie przewiduje się istnienia w historii spraw dyskusyjnych, które najpewniej zawsze pozostaną dyskusyjnymi (Powstanie Warszawskie!). Bieg dziejów pokazuje się jako legitymizujący prawicę, a siebie jako uprawnionych dziedziców historii oraz jej kustoszy. Jarosław Kaczyński, w liście skierowanym do członków PiS-u 5 sierpnia 2010 r. napisał, że „Bieg historii uczynił nas depozytariuszami idei narodowej”[5]. Przypomina to komunistyczne traktowanie historii – tyle, że à rebours. Działania dzisiejsze widzi się jako dalszy ciąg narodowych walk, a przeszłość postrzega się przez pryzmat współczesnych problemów. „Polityka historyczna” była przecież instrumentem polityki.
Nie mam wątpliwości, że masa ludzi popierała i popiera takie podejście do myślenia o przeszłości – stojąc na stanowisku, że trzeba walczyć o interes narodowy również na płaszczyźnie dawnych czasów, bronić narodu wstecz, a w ogóle być dumnym ze swojej historii w miejsce stosowania podejścia krytyczno-analitycznego.
* * *
Treści obchodów katastrofy smoleńskiej i jej pierwszej rocznicy są dobrym przykładem jednoczenia się części inteligencji oraz części „ludu” na płaszczyźnie narodowych dziejów widzianych przez pryzmat współczesności i odwrotnie. To była wypowiedź o historii z historią przeżywaną w tle oraz wypowiedź o czasach współczesnych postrzeganych przez pryzmat przeszłości. Dla historyka i dla socjologa zainteresowanego wykorzystywaniem historii obchody były w ogóle bardzo ciekawą wypowiedzią o dziejach i zarazem formą użytkowania ich obrazu dla mówienia o współczesności. Już samo mówienie o katastrofie jako o przedłużeniu zbrodni katyńskiej było tyleż niesmaczne, ile wysoce charakterystyczne. Pokazywanie zbrodni jako kontynuacji nurtu martyrologicznego w dziejach Polski podobnie. Pojawił się obraz niewinnej śmierci za Ojczyznę, za prawdę o Katyniu, za prawdę w ogóle… To nie była jakoby „tylko” straszna katastrofa. To było padnięcie w boju – za wolną Polskę, a co najmniej za prawdę o Katyniu.
Pojawił się wątek „krwi przelanej w ofierze”. O zmarłych zaczęto mówić „polegli” i „męczennicy”, a o ich śmierci „śmierć bohaterska”. Katastrofa pojawiła się jako ofiara założycielska nowej Polski (jak przedtem w ramach tej opcji myślowej sytuowano Powstanie Warszawskie). Zmarłego Prezydenta przedstawiano jako bojownika o Polskę i bohatera narodowego. Przychodziło to tym łatwiej, że „Okrągły Stół” był sprzeczny z bohatersko-martyrologiczną wizją polskiej historii. Ci zatem, którzy ponieśli tragiczną śmierć w katastrofie, przejęli rolę „brakujących” ofiar.
Część opinii (trudno powiedzieć czy duża, ale na pewno aktywna i głośna) wykonywanie mandatu przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego śmierć i manifestacje żałoby, a potem, oczywiście, manifestacje przy krzyżu ustawionym przed Pałacem Prezydenckim, potraktowała jako trwającą walkę. Jarosław Kaczyński, nawiązując do pamięci brata oraz osób, które wraz z nim pracowały w Pałacu, użył w odniesieniu do zmarłych sformułowania: „którzy tutaj, można powiedzieć, walczyli” (10 IX 2010)[6]. Powstał pewien mit, który rodził się oczywiście nie tylko odgórnie: zmarły Prezydent występuje w nim jako ostatnia ofiara Katynia, wręcz ostatni poległy w Katyniu, jako poległy w imię pamięci o Katyniu, by świat usłyszał o Katyniu. Taki wymiar walki nadawało też sprawie powtarzanie, że Prezydent był za życia niedoceniany, niekochany, nierozumiany.
W związku z katastrofą kreowano wspólnego wroga. Czyniono nim Gazetę Wyborczą, prezydenta Komorowskiego i premiera Tuska, „liberałów”, w domyśle Unię Europejską, oczywiście Rosjan (odpowiedzialnych jeśli nie za katastrofę smoleńską, to przynajmniej za sabotowanie jej wyjaśnienia). Wykorzystywano sprawę krzyża przed Pałacem Prezydenckim, by pokazywać jak wrodzy są wrogowie (działają przeciw katolicyzmowi i pamięci Lecha Kaczyńskiego, ergo przeciw Polsce). Postawa, że trzeba walczyć o pamięć Lecha Kaczyńskiego wpasowywała się w obraz wiecznej narodowej walki.
Domniemany ciąg rzekomo zazębiających się wydarzeń przesunięto jeszcze dalej wstecz niż zbrodnia katyńska. Zważywszy zarówno na bieg historii Polski, jak jej powszechne postrzeganie, notoryczne używanie w odniesieniu do Zmarłego określeń „poległy” i „męczennik” usytuowało go w najgłębszym nurcie polskich dziejów. Użyte (luty 2011) określenie „bohaterscy piloci” o załodze prezydenckiego samolotu też wzmacniało obraz katastrofy jako fragmentu dziejowej, koniecznej walki. Złożenie trumny prezydenta na Wawelu, wśród królów, wieszczów, obok marszałka Piłsudskiego i gen. Sikorskiego (o tym, że ci dwaj ostatni byli przeciwnikami, nikt już nie pamięta), stanowiło nie tylko uhonorowanie Zmarłego, ale też pokazanie jego samego jako podejmującego dominujący nurt wielkiej historii Polski i reprezentowanego przezeń kierunku politycznego jako z niego wynikającego.
Postać Lecha Kaczyńskiego kreowano na taką, która sytuuje się w prostej drodze: Powstanie Warszawskie – opresja komunistyczna, w wyniku której, jak się dyskretnie sugeruje, rodzina cierpiała wraz ze wszystkimi – ruch niepodległościowy – niepodległe państwo, o którego umocnienie Zmarły walczył jako prezydent – ofiara w imię prawdy o Katyniu, a może nawet w imię tej prawdy zamordowany – bohater narodowy pochowany wśród królów w miejscu-symbolu polskiej państwowości. Zupełnie zacierał się w tych interpretacjach fakt, że w tym nieszczęsnym samolocie lecieli przecież nie tylko ludzie PiS-u. To Lech Kaczyński pokazywany był jako patriota i jako ofiara swego patriotyzmu. Znakomicie było to widać 10 kwietnia 2011 r., w pierwszą rocznicę katastrofy, na Krakowskim Przedmieściu. Zebrane tam liczne grono ludzi było zdecydowane w swych poglądach (przynajmniej sądząc po tych, którzy je wyrażali). Ich wątek podstawowy rysował się jasno: Smoleńsk był przedłużeniem Katynia. Kupiłem sobie nawet wtedy na Krakowskim wielki „guzik” do klapy: z orłem, słowem „pamiętamy” oraz równoległymi napisami: KATYŃ 1940 („t” przekształcone w krzyż) oraz SMOLEŃSK 2010. Na ulicy, na dobrze widocznym miejscu wisiał transparent: „Stalin 1940 – 2010 Putin / Ludobójstwo”. Jakiś średnio starszy pan niósł chorągiewkę biało-czerwoną, gdzie na białej części wypisał: „Katyń II”. W przeddzień rocznicy przed ambasadą Rosji wypisano: „Mord katyński 1940, mord smoleński 2010”[7]. Prasa odnotowała także hasła takie jak np. „Będziemy pamiętać. Katyń, Gibraltar, Smoleńsk”[8]. Powtarzał się wątek, że znów w Katyniu zginęła elita.
Drugi wątek, jaki dawało się odczytać wówczas na Krakowskim, brzmiał: prawda o Smoleńsku jest ukrywana. Na ogrodzeniu pomnika Mickiewicza wywieszono transparent: „Musimy krzyczeć prawdę”. Wątek trzeci był następujący: Polską rządzą jej wrogowie. Transparent na ogrodzeniu pomnika Mickiewicza głosił: „Rządzą nami tchórze i chłoptasie”. Wątek czwarty: jesteśmy zniewoleni. Transparent na ogrodzeniu pomnika Mickiewicza stwierdzał: „Panie Prezydencie Lechu Kaczyński, wolna Polska upomni się o Pana” (w słowie „Polska” z „k” wyrastała flaga). Nawiązując do usuwania kwiatów sprzed Pałacu Prezydenckiego Jarosław Kaczyński mówił (to w marcu 2011 r.): „przypominam sobie stan wojenny, nielegalne kwiaty, nielegalny krzyż”[9] – czyli utrzymał konwencję patriotycznej walki z opresją. Skądinąd, manifestujący co miesiąc, każdego dziesiątego dnia miesiąca przed Pałacem Prezydenckim śpiewali „Ojczyznę wolną racz nam zwrócić Panie” (czyli tak, jak powszechnie śpiewano za komunizmu – zamiast: „pobłogosław Panie”, jak już od pewnego czasu śpiewa się w Polsce). W manifestacjach pojawiał się wątek „Jesteśmy Polakami, chcemy żyć w wolnym kraju”
Wątek piąty sprowadzał się do stwierdzenia: my uosabiamy Polskę. W comiesięcznych manifestacjach przed Pałacem Prezydenckim pojawiał się wątek „Tu jest Polska”. Kolejny transparent na ogrodzeniu pomnika Mickiewicza w rocznicę katastrofy głosił: „Panie generale Błasik, wnuki żołnierzy II Rzeczpospolitej meldują się na rozkaz”. Transparent, umieszczony na nieprzypadkowo wyeksponowanym miejscu, mówił: „Katyń / Ziemia Smoleńska / Cmentarz polskich prawdziwych ELIT / Polsko TUska i KoMOrowskiego[10] / gdzie Twój honor? / Plują na Twe dumne od wieków sztandary…” (dalej nie zdołałem przepisać). Wielokrotnie podczas manifestacji na Krakowskim można było słyszeć okrzyki: „Tu jest Polska”. Trudno je było odczytać inaczej niż jako powiedzenie, że Polska to zgromadzeni, podczas gdy inni, inaczej myślący, nie reprezentują Polski, wręcz nie są Polakami, są zdrajcami – a to bardzo mocna wypowiedź w sporze o to „czyja Polska?” oraz o to, czy Polska należy do nas wszystkich, czy tylko do niektórych spośród ludzi żyjących pomiędzy Tatrami a Bałtykiem.
Szósty wątek był następujący: panuje zdrada. To motyw bardzo zakorzeniony w rozważaniach o historii Polski. Kto nie z nami politycznie, to zdrajca, określany epitetem „Targowica” (niezależnie od sensu). Do „Targowicy” czasem z równie małym sensem przyczepia się swastykę. Po katastrofie smoleńskiej w wypowiedziach ludzi promujących kult zmarłego Prezydenta powtarzał się obraz premiera Tuska ściskającego się (tak to było ujmowane) z premierem Putinem, podczas gdy ciało Zmarłego leżało w błocie, w „ruskiej trumnie”. W rocznicę niesiono transparent: „Targowica”. Inny niesiony transparent brzmiał: „Rocznice zdrady narodowej / <<Okrągły Stół>> 1989 / <<Magdalenka>> / <<Nocna zmiana>> 1992 / 4. 06 = PRL bis”. Jeszcze inny transparent mówił: „Poland / Poland / Putinland”. Na umieszczonej na ulicy fotografii Tuska i Putina w Smoleńsku ktoś nakleił samoprzylepne znaczki w formie narodowej flagi z napisem „Smoleńsk”.
Prasa odnotowała także hasła takie jak np. „Donald = Bronek” (literę L w imieniu Donald tworzyła swastyka, literę R w imieniu Bronek tworzył znak sierpa i młota)[11]. W przeddzień rocznicy przed Ambasadą Rosji wypisano „Komorowski – zdrajca Polski”, „Putin morderca, Tusk zdrajca”; przed kancelarią premiera: „Tu mieszka zdrajca”, przed Pałacem Prezydenckim „Jarosławie Kaczyński / Ty jesteś Polską / Prowadź nas! / Tusk – odejdź zdrajco!”[12]. Mijając Belweder manifestanci wznosili okrzyki „Komorowski, won do Moskwy”; pod kancelarią premiera „Wyłaź, szczurze”[13]. Nie były to sformułowania nowe. Choćby 10 września, po nabożeństwie w katedrze śpiewano hymn i też były plakaty: „Czy to Polska, czy to już Rosja?”; „Jaki prezydent, taki patriotyzm” (to à propos Bronisława Komorowskiego). Jarosław Marek Rymkiewicz w ludziach, stojących przy krzyżu przed Pałacem Prezydenckim, dojrzał Polaków, którzy chcą pozostać Polakami („Polacy stojąc przy nim, mówią, że chcą pozostać Polakami. I to właśnie budzi teraz taką wściekłość, taki gniew, taką nienawiść – na przykład w redaktorach Gazety Wyborczej, którzy pragną, żeby Polacy wreszcie przestali być Polakami”[14]
Siódmy wątek, bliski zarzutowi zdrady, to podbijanie „narodowego bębenka”. W rocznicę katastrofy Anita Gargas, autorka filmu o katastrofie smoleńskiej („10.04.10.”, 2011), z estrady reklamowanego jako porażająco prawdziwy, wołała przez megafon: „Straciliśmy tę część elity władzy, która wybijała Polskę na podmiotowość, czyniła by Polacy byli dumni z Polski, by mieli powody być dumni”[15]. Ósmy wątek to ten, że Polska jest katolicka. Jakieś panie siedziały na ławce z drewnianym krzyżem w ręku i mini-transparentem z wezwaniem Jana Pawła II: „Brońcie krzyża od Giewontu do Bałtyku”. Z głośnika nadawano piosenkę, nawiązującą do usunięcia krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego: „Nielegalne kwiaty, nielegalny krzyż […] nielegalna Polska […] Przed tym krzyżem Pan Prezydent drży”. W trakcie zgromadzenia zbierano podpisy za budową pomnika, a kawałek dalej przeciw aborcji.
W wyjątkowo skrajnej wersji, nie obciążającej oczywiście ogółu manifestantów, różne powyższe wątki zbiegały się w wierszyku, wypisanym na kartce złożonej pod pobliskim pomnikiem Piłsudskiego, gdzie tego dnia oczywiście też były kwiaty i świeczki. Wierszyk kończył się on słowami: „A na Czerskiej[16] trwa panika / Kłamcy przyszli do Aarona Szechtera[17] / III Rzeczpospolita zatrwożona / Przyszłość elit zagrożona / Tyle pracy poszło w niwecz / Trupio bladzi i skarleni / W Polsce szukać chcą korzeni / A kraj czuje, NARÓD czuje/ I wystawi wam rachunek / Wam katyńskie podłe szuje…”[18].
W środku rocznicowego dnia, w Sali Kongresowej, Jarosław Kaczyński zainaugurował Ruch im. Lecha Kaczyńskiego. Mówca zaczął od motywu z Herberta „Pana Cogito”: „Zostali zdradzeni o świcie”. Ci przed rokiem – mówił – też „zostali zdradzeni”[19]. Nie powiedział przez kogo; to zapewne powinno się rozumieć samo przez się. Dalej mówca operował argumentem domniemanego zagrożenia dla kraju, dla ruchu i dla każdego osobiście. Mówiąc o „zdradzonych o świcie”, Jarosław Kaczyński usytuował całą sprawę i, tym samym, powstający ruch, w długim trwaniu polskiej martyrologii i wizji polskiej ofiary. Smoleńsk jest w myśl tej koncepcji kolejnym epizodem polskiej martyrologii. Oczywiście koncepcja zamachu, a w jego braku nacisk na krętactwo Rosjan, nacisk na sprawę tablicy podmienionej przez Rosjan w miejscu wypadku bardzo dobrze pasuje do takiej wizji.
Z pamięci wyrasta zobowiązanie; nie można porzucić tych spraw przez szacunek dla narodu; porzucenie to zgoda nie tylko na zło przeszłe, ale i na przyszłe. Nie rezygnujmy dlatego, że szanujemy Polskę, szanujemy nasz naród, szanujemy siebie samych. Zło odnosi się do Katynia, ale dziś odnosi się też do Smoleńska. „Na szczytach naszego państwa zabrakło ludzi, którzy by swoje polityczne credo przedstawiali krótko: warto być Polakiem”. Pamięć trzeba utrwalać, wykonywać ich testament, „by kontynuować co w dziejach naszego narodu było mocne, piękne”. Lech Kaczyński był kontynuatorem wszystkiego, „co składało się w naszej historii na nurt patriotyczny, niepodległościowy”. W tym miejscu mówca zaznaczył, że w owym nurcie uczestniczyli także ludzie innych narodów, zamieszkali na teranie Polski, a następnie wrócił do okoliczności, że Lech Kaczyński był człowiekiem „Solidarności”, tego największego w naszych dziejach ruchu ku niepodległości i wolności. Musimy iść po tej drodze. Pierwszy na niej krok to cała prawda o Smoleńsku (owacja na stojąco). Nasze państwo jest słabe, gdyż jest zła konstrukcja społeczna, na której się opiera. Musimy spłacić „dług wobec tych, których zdradzono o świcie przed wiekami, przed dziesięcioleciami i przed rokiem”. Przed nami wiele wysiłku, ale „wierzę, że nasze narodowe flagi, powiewające…”. „Przyjdzie ten piękny dzień, o którym marzył Lech Kaczyński i tylu innych poległych”[20].
Całe to przemówienie było wygłoszone wobec sali, przerywającej oklaskami, skandującej „Jarosław”, powiewającej flagami narodowymi… Zewnętrznemu obserwatorowi całe to zgromadzenie kojarzyło się z populistycznymi ruchami, najczęściej głoszącymi, że „przyjdzie piękny dzień” – jeśli one wezmą władzę. Już nieraz w historii zresztą rzeczywiście władzę wzięły, gdy ambicje lub/i fobie liderów zbiegały się z odpowiednio dużym stopniem frustracji audytorium.
W ramach uroczystości żałobnych oraz działań, które nastąpiły w ich przedłużeniu, umacniano i tak silnie zaznaczony charakter Polski jako kraju katolickiego. Przyjęto religijną formułę pogrzebu. W ramach takiego myślenia mieściło się też najpewniej – o ile rozumiem ten epizod – przywiezienie spod Smoleńska kawałka samolotowej blachy i umieszczenie go w katolickiej i zarazem narodowej świętości.
W tej atmosferze nawet przybycie premiera Rosji Putina do Katynia i wspólne z premierem Tuskiem oddanie hołdu pomordowanym – co wydawało się przez lata najmniej możliwe – stało się nieistotne. Może nawet przeciwnie: to premiera Tuska obciąża się w ogóle winą za prawie wszystko w całym nieszczęściu, a to, że poleciał 7 kwietnia do Katynia staje się jednym z jego większych przewinień. Zresztą, jeśli ktoś legitymizuje się przez narodowe tragedie i dyskurs niepodległościowy, to gest premiera Putina może być nawet niewygodny.
* * *
Trudno oczywiście powiedzieć jak duże części inteligencji (może lepiej: elit) znajdują wspólnotę duchową na takiej właśnie płaszczyźnie widzenia historii Polski, w tym historii najbardziej współczesnej, z jak dużą częścią narodu. Dyskurs posmoleński był najbardziej słyszalny i to on zdominował debatę publiczną – ale z tego nie wynika jaka część narodu podziela jego wątki wiodące. Wyniki wyborów parlamentarnych 2011 r. są w tej kwestii istotnym wskaźnikiem, ale nie wystarczającym. Jako historyk, wykładający nie tylko dla studentów tego przedmiotu, odnoszę wrażenie, że wizja historii martyrologiczno-bohaterskiej, jakiej ów dyskurs był kontynuacją, jest raczej popularna, wręcz standardowa – nawet jeśli niekoniecznie tak samo popularna w treściach dotyczących bezpośrednio samej katastrofy smoleńskiej. Trzeba to uszanować. W demokracji każdy ma prawo do własnych poglądów, a historia nie jest niczyją własnością. Stojąc na tym stanowisku byłem właśnie przeciwko „polityce historycznej”. Chcę ograniczenia do minimum uchwał parlamentów w kwestiach historycznych i ograniczenia włączania zagadnień historycznych do obowiązującego prawa. Nie akceptowałem czynienia z IPN Ministerstwa Historii z mocą stanowiącą w sprawach jej wizji. Niemniej jednak omawiana wizja, zwłaszcza ze zreferowanymi treściami odnoszącymi się do katastrofy smoleńskiej, nie jest pożądaną przeze mnie wizją działającą w kierunku likwidowania przedziału pomiędzy inteligencją a szerszą częścią społeczeństwa. Choć z powodu swego światopoglądu chciałbym jak najbardziej zmniejszać społeczne przepaści, to nie jestem za takim łącznikiem.
Myślę wszakże, iż mogę nie martwić się przesadnie podziałami między inteligencją a „ludem” w nadchodzącej przyszłości, niezależnie od pojawiających się instrumentów ich ograniczania. Można oczekiwać, że wraz z modernizacją inteligencja jako wyraźnie odrębna grupa będzie zanikać. Takie zjawisko wyniknie z procesów cywilizacyjnych. Miejscowych intelektualistów zastąpią światowi myśliciele, importowani przy pomocy środków masowego przekazu i książek. Już w tej chwili nie oczekuje się od nas, miejscowych, wiele więcej niż sprawnego przekazywania treści stworzonych przez myślicieli większej skali. Taki jest współczesny świat, że dominują wielkie marki. Pozostanie inteligencja zawodowa (jacyś urzędnicy i nauczyciele zawsze będą potrzebni). Jej status, poziom wykształcenia i poziom przemyśleń zapewne obniży się. Zawody inteligenckie przynajmniej w jakimś stopniu rozmyją się. Przepaść zmniejszy się też z drugiej strony. Coraz więcej osób z „ludu” będzie stawać się klasą średnią (nawet jeśli w Polsce zapewne jeszcze długo niższą średnią). Będą wchłaniać te same treści, nadawane w środkach masowego przekazu, co żyjący z zawodów inteligenckich. Będą jeździć, masowo kształcić się. Styl życia stopniowo ujednolici się. Masowość kształcenia też spowoduje pójście w górę „ludu”, przynajmniej z punktu widzenia statusu (bo niekoniecznie wykształcenia). Nasilą się procesy uśredniające, jak w Europie Zachodniej (jeśli pominąć warstwy zmarginalizowane, np. imigrantów). Kraj będzie się homogenizował w sensie społecznym. Oczywiście jakaś elita intelektualna pozostanie. Będzie ona jednak raczej mała, a więc przestanie odgrywać rolę warstwy społecznej, której kontakty z innymi warstwami stanowiłyby istotny problem.
Wszystko to skłania do starań, ażeby inteligencja zawodowa, ta nie aspirująca do miana „intelektualistów”, stała na jak najlepszym poziomie – bo w końcu ktoś musi uczyć młodzież (i to lepiej niż my obecnie robimy). Ktoś powinien czasem powiedzieć, że potoczne myślenie bywa niekiedy niemądre, a społeczna debata winna zachowywać pewien poziom. Dotyczy to także myślenia w sprawach historii najnowszej i współczesnej. Skądinąd, wraz z procesami modernizacyjnymi i, szerzej, współczesnymi procesami cywilizacyjnymi, rola myślenia o historii będzie się najpewniej zmniejszać (co mnie nie cieszy). Już dziś historia sprowadzona jest do paru symboli, zupełnie zresztą powierzchownie rozumianych. Jeśli historycy nie ruszą głowami nie tylko w odniesieniu do przeszłości, co jest ich zawodem, ale także w odniesieniu do sposobów wykonywania zawodu dziś, to czeka ich marginalizacja – choć i tak nasza, nawet najmądrzejsza walka w tej sprawie może okazać się walką z wiatrakami.
W szczególności, jeśli będzie się zmniejszać frustracja ludzi, to potrzeba historii bohatersko-martyrologicznej, służącej za laskę do wspierania się, powinna maleć. Relatywny błogostan może ograniczyć imperatyw kultywowania dawnych bohaterów i ponadprzeciętnego płaczu nad ofiarą pokoleń, a ułatwić krytyczno-analityczne myślenie o dziejach. Prawda, że wszystkie te procesy nie przebiegają automatycznie. W licznych krajach spośród tych, gdzie akurat dziś przejawia się duża frustracja (pisane 15 października 2011 r., w dniu światowych demonstracji młodzieży przeciwko przerzucaniu ciężarów kryzysu z banków na ludzi), nie pojawiają się odwołania do historii.
[1]Niedawno ciekawie na ten temat pisał Stanisław Barański, Szkolnictwo zawodowe w okresie stalinowskim: „produkcja kadr” czy instytucja awansu społecznego? Przegląd Historyczny, 2011, nr 2, s. 221-239.
[2]Maria Dąbrowska, Dzienniki, opr. Tadeusz Drewnowski, Czytelnik, Warszawa 1988, t. I, s. 382.
[3]Jerzy Jedlicki, Poniedziałek po bitwie, Gazeta Wyborcza 19 XI 1990.
[4]Paweł Machcewicz, Polski rok 1956, Oficyna Wydawnicza Mówią Wieki, Warszawa 1993. Rozszerzone wydanie amerykańskie: Rebellious Satellite. Poland 1956, Woodrow Wilson Center Press, Washington, D.C., Stanford UP, Stanford, Cal., 2009.
[5]List opublikowany pod tytułem „Nie abdykuję” na łamach Gazety Wyborczej 7 IX 2010.
[6]Zaobserwowane i wysłuchane bezpośrednio w telewizji.
[7]Wojciech Czuchnowski, Paweł Wroński, Żałoba i pogarda, Gazeta Wyborcza 11 IV 2011.
[8]Dariusz Bartoszewicz, Kir, krzyż i plucie, Gazeta Wyborcza 11 IV 2011.
[9]Przekazane w jednym z programów telewizyjnych 16 marca 2011 r.
[10]Duże litery TU i MO w oryginale (pewno nawiązanie do „Milicji Obywatelskiej” z czasów PRL).
[11]Dariusz Bartoszewicz, op. cit.
[12]Wojciech Czuchnowski, Paweł Wroński, op. cit.
[13]Wojciech Czuchnowski, Podzielona rocznica, Gazeta Wyborcza 11 IV 2011.
[14]Mirosław Czech, Nasz proces z Owidiuszem, Gazeta Wyborcza 17 III 2011 (cytowana wypowiedź Jarosława Marka Rymkiewicza na łamach Gazety Polskiej 11 VIII 2010).
[15]Cyt. z notatek robionych na miejscu, po chwili.
[16]Siedziba Gazety Wyborczej.
[17]Początkowo chyba rymowało się „do Michnika”, potem najpewniej zmieniono – co widać było z dopisku „Aarona Szechtera” innym pismem.
[18]Wyróżnienie słowa „naród” dużymi literami oraz podkreślenie ostatnich słów w oryginale.
[19]Nawiasem mówiąc: sama Katarzyna Herbertowa, wdowa po poecie, zaprotestowała przeciwko instrumentalizacji jego słów dla realizacji czyichkolwiek celów politycznych („W ostatnim czasie nasiliły się przypadki prób zawłaszczania dla doraźnych celów politycznych imienia Zbigniewa Herberta oraz pozostawionego przez niego wszystkim Polakom i światu duchowego przesłania, które zawarł w swojej twórczości. Twórczość mego męża, co zawsze podkreślał, jest wspólnym dobrem kultury narodowej. Prawo do jego twórczości jest równe dla wszystkich, ale też wszyscy winni zachować wobec niej równy szacunek. Szacunek ten wymaga całkowitego oddzielenia spuścizny Poety od spraw polityki. Ten, kto instrumentalnie używa imienia, idei oraz spuścizny twórczej Zbigniewa Herberta do realizacji własnych celów politycznych, ten, moim zdaniem, dopuszcza się nadużycia, a przez to okazuje brak szacunku mojemu mężowi i jego twórczości. Przeciwko takiemu postępowaniu wyrażam mój zdecydowany sprzeciw” (Oświadczenie Katarzyny Herbertowej, Gazeta Wyborcza 15 IV 2011).
[20]Przemówienie notowane na bieżąco podczas słuchania emisji telewizyjnej; mogły zaistnieć drobne niedokładności.