Nie mam pretensji, gdy na rozmowie o pracę, pytana jestem o to, czy planuję mieć dziecko. Moja koleżanka po miesiącu w nowej pracy zakomunikowała swojemu szefowi, ze jest w ciąży. Mam się dziwić, ze jestem o to pytana? Ja dziwię się moim koleżankom.
Zawsze wydawało mi się, że każda kobieta powinna być feministką. Bo powinna mieć dostęp do wyższego wykształcenia, możliwość pracy, awansu i wynagrodzenie takie samo jak mężczyzna.
Wydawało mi, ze pojęcie „feminizm”, wkrótce zniknie. Że zastąpi je jedno słowo – „osoba”. Płeć nie będzie miała znaczenia, tylko kompetencje – co sobą reprezentuję, a nie, co mam między nogami.
Na studiach dziewczyny były zdecydowanie bardziej zdyscyplinowane. Moje koleżanki z łatwością dostawały dobre oceny. Koledzy nie potrafili odmówić sobie piwa i imprezy, prześlizgiwali się przez egzaminy.
Dlatego nie dziwią mnie statystyki podane przez Gazetę Wyborczą: 66 procent nastolatek chce być lekarkami, prawniczkami, menadżerkami, 72 procent kończy studia.
Wśród mężczyzn o ambitnych zawodach myśli 44 procent, studia kończy zaledwie 39 procent z nich.
Aleksandra Klich, która przywołuje te liczby zapowiada, że wkrótce obok mężczyzn w garniturach pojawią się kobiety w spódnicach. Z parytetem lub bez, kobiety uderzą w szklany sufit. Ten pęknie.
Jestem nieco bardziej sceptyczna.
Mam poczucie, że moi koledzy, ci, którzy zamiast zakuwać do egzaminów pili piwo, szybko nadrabiają straty. Kończą studia. Nikt już nie pamięta, jaką mieli średnią. Ile poprawek. Oceniam ich na podstawie ostatniej wypowiedzi. Umiejętności logicznego i sprawnego kojarzenia faktów. Determinacji w osiąganiu celów. Być może w momencie, w którym mężczyzna dojrzewa, nabiera też samczego przeświadczenia o tym, że musi walczyć o byt. Osiągnąć upatrzony cel.
Tymczasem moje koleżanki, po uzyskaniu dyplomu ze średnią 5.0 zaczynają zastanawiać się nad założeniem rodziny. Zatrzymują się w miejscu. Ich celem jest mąż. Dziecko. Dom. Rodzina.
Te moje piątkowe koleżanki, jak nie są zadowolone z pracy, zachodzą w ciążę. W trzecim miesiącu idą na chorobowe. Gdy pytam, czy ciąża to choroba, oburzają się. Bo co ja mogę wiedzieć o porannych mdłościach, zawrotach głowy? O macierzyństwie?
Odpowiadam zatem – nic nie wiem o porannych mdłościach, o zawrotach głowy. Nic nie wiem o macierzyństwie. O pieluchach. O tym, jak trudno jest znaleźć dobry żłobek. Dobrą nianię. Wrócić na rynek pracy po urlopie macierzyńskim. Ale wiem, jak się czuję, gdy na rozmowie o pracę, pytana jestem o to czy planuję mieć dziecko. I nie mam o to pretensji. Moja koleżanka po miesiącu w nowej pracy zakomunikowała swojemu szefowi, ze jest w ciąży. Mam się dziwić, ze jestem o to pytana?
Ja dziwię się moim koleżankom.
Nie rozumiem, dlaczego macierzyństwo ma być miarą wartości kobiety. Nie chcę by wmawiano mi, że kobiety zachodzą w ciążę by ratować sytuację demograficzną w Polsce. By chronić wartości rodzinne i zabezpieczać system emerytalny.
Chciałabym urodzić dziecko i wspólnie z mężem po równo dzielić się obowiązkami rodzicielskimi. Móc wrócić do pracy. Nie wymagam szczególnych przywilejów. Jedynie szacunku, na jaki zasługuję, jako osoba wykształcona. Kompetentna w swojej roli. Dlatego uważam, ze jest, o co walczyć i co naprawiać. A naprawiać trzeba to, co zniszczyły „wózkowe” – kobiety opisane przez Profesora Mikołejko. Dlatego poszłam na Kongres Kobiet.
Jestem kobietą, dlatego czuję się feministką. Ale nie lubię kobiecych spędów.
Dlatego z lekkim zakłopotaniem przeszłam przez próg Sali Kongresowej.
Próg udekorowany przaśnymi balonami.Korytarz upstrzony dziwnymi straganami. Jakaś pani, o nieświeżym oddechu wciska mi ulotki Stowarzyszenia Aktywnych Kobiet. Zaraz obok jest stragan z robótkami ręcznymi. Przemiłe, uśmiechnięte panie z koła gospodyń wiejskich namawiają mnie, żebym kupiła aniołka. A ja marzę o kawie. Dostrzegam automat ciśnieniowy. Czuję zapach espresso. Ale zanim go dostanę muszę wypełnić ankietę Zeptera i zgodzić się na to, ze będę zaproszona na darmową prezentację nie-darmowych produktów, które sprawią, że poczuję się wyjątkowa.
Wyjątkowo zostałam potraktowana przez panią, która stała przed wejściem na Sale Kongresową, gdzie odbywała się właśnie debata. Zakomunikowała mi, patrząc na wodę mineralna, którą trzymałam w ręku, że nie wpuści mnie na salę z napojem. Gdy posłusznie zaczęłam upychać butelkę w torbie powiedziała mi, że teraz też nie. Ze mam postawić ją na podłodze. Dopiero wtedy dostrzegłam butelki, poustawiane wzdłuż ściany.
Taka kobieca determinacja.
Weszłam drzwiami obok
Sala Kongresowa ma swój niewątpliwy urok. Urok zamierzchłych PRLowkich czasów, których, na szczęście, nie pamiętam wyraźnie. Ale wyraźnie pamiętam film Seksmisja. I prześladuje mnie strach, ze mogłabym znaleźć się w świecie bez mężczyzn. W poczuciu, ze RÓŻNORODNOŚĆ PROCENTUJE.
Różnorodność procentuje.
To zdanie jest tytułem gazety, kongresowym dodatku do Wyborczej.
Na pierwszej stronie, Dorota Warakomska pisze, „gdy słyszę słowo „różnorodność” natychmiast widzę salę wypełnioną po brzegi kobietami z całej Polski, kolorową i pełną entuzjazmu Salę Kongresową Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie”.
Gdy popatrzyłam na Salę Kongresową, zobaczyłam wiele pustych miejsc. Kobiety w średnim wieku.
Zastanawiam się, dlaczego monopol na mówienie o kobietach maja kobiety? Dlaczego dyskusja o kobietach jest podzielona między Tradycjonalistki-Katoliczki, Matki Polki, i Feministki?
Dlaczego na tej Sali było smutno? Dlaczego po Kongresie mam wrażenie, że bycie kobietą jest wyzwaniem? Jest niezwykłym obciążeniem? Walką?
Dlaczego gdy na scenie pojawił się premier Donald Tusk, kobiety pisnęły. Każda tym, czym miała, chciała go sfotografować. Przestało być istotne to, co mówił, ale sposób na dotarcie do sceny by zrobić zdjęcie.
Dlaczego, gdy w kurniku pojawi się kogut, kury wskakują sobie na głowy?
Bo w różnorodności jest siła? Różnorodność procentuje?
Myślę, że warto zadbać o to, by kolejny kongres kobiet był różnorodny. Obok tematów poważnych pojawiły się lekkie. Obok kobiet, mężczyźni.
Gdy słyszę słowo „różnorodność”, to myślę, o dojrzałych, inteligentnych, przebojowych kobietach. I o mężczyznach. Fajnych, inteligentnych, przebojowych. Myślę o sobie, że chciałabym wśród takich osób się znaleźć. Taką osoba być. Świadomą swojej wartości. Niezależnie od płci. Spełnionej w swojej roli. I pozwalającej innym, tym obok mnie, spełniać się w tym, co dla nich ważne.
Jutro to dziś – tyle, że jutro. Te słowa Sławomira Mrożka pojawiają się na ekranie przed filmem Seksmisja.
Na Kongresie Kobiet, zobaczyłam jutro, którego nie chcę być częścią. Choć jestem kobietą.