Dominik Taras jest obecnie postacią pożądaną przez media, przemawiał także na Kongresie Poparcia Palikota. Na próżno jednak w materiałach o „Akcji Krzyż” szukać pełnych i spójnych wypowiedzi samego organizatora, jakie uzupełniły by wyraźnie nakreślony kontekst. Ten wywiad wypełnia tę lukę: to dyskusja szczera i na tematy ważne, między dwójką rówieśników, których łączą poglądy i dzielą refleksje.
Liberté!: Byłeś głównym organizatorem manifestacji przeciwników krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Ale to wszystko przed 9 sierpnia planowałeś chyba trochę inaczej.
Tak, to miało wyglądać inaczej. Początkowo chcieliśmy z kilkoma kolegami
na ochotnika „porwać” krzyż. Władza bała się zaledwie garstki osób i zamiast uspokoić sytuację za pomocą służb porządkowych, wybrała bezczynność. Ja osobiście tego strachu nie odczuwałem i chciałem ten krzyż przenieść do kościoła św. Anny, tam gdzie jest dla niego stosowne miejsce. Ale jak wiemy, wyszło zupełnie inaczej.
Zamiast grupki znajomych przyszło ponad tysiąc osób, które dołączyły do Twojej inicjatywy jeszcze na Facebooku. Zupełnie przypadkiem, chcąc – nie chcąc, stałeś się ich liderem. Był taki moment, kiedy zdałeś sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na Tobie spoczęła?
Wiele dały mi słowa Kuby Zysnarskiego. Wyjaśnił mi prawne aspekty takiego działania i dopiero wtedy zacząłem rozumieć na co się porwałem. Na przykład, dotarł do mnie fakt, że jeśli coś pójdzie nie tak, to odpowiedzialność karną poniosę ja. Zza krat dużo bym nie wskórał. Stres był niewyobrażalny. Dzień przed demonstracją, jak i tuż przed nią, nie byłem w stanie zmrużyć oka. Nie jadłem nic. Chyba tylko adrenalina podtrzymywała moje funkcje życiowe. No i papierosy – paliłem jeden za drugim,
w pośpiechu próbując dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Szczerze, nie czułem się żadnym liderem, ani przywódcą. Po prostu poszedłem
na miejsce i wygłosiłem swoje racje. Ci którzy przyszli tam ze mną, udowodnili samymi sobą, jak bardzo nie chcą obecności tego krzyża.
Teraz, po upływie kilku tygodni, nie myślisz sobie: stać nas było na więcej?
Pierwszy raz w życiu zająłem się organizacją czegoś takiego. Nie miałem bladego pojęcia o manifestacjach. Nie było przygotowanych żadnych haseł, żadnych argumentów. Nie ukrywajmy – cała akcja była jednym wielkim spontanem, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, ale i wiele nauczył. Jeśli przyjdzie mi organizować kolejną manifę, będzie sto razy lepsza (śmiech).
Ja oglądałem transmisję tego wydarzenia niestety tylko w TV, ale widziałem dużo bezmyślnych i bezcelowych gestów wygłupiającej się młodzieży.
To także nazwałbyś manifestem?
Nie jestem w stanie odpowiadać za każdego kto tam był, za ich poglądy i postawy.
Poza tym uważam, że nasze wygłupy były najlepszą „bronią” w takiej sytuacji.
Poskutkowały w pewnym stopniu, bo krzyż stoi nadal.
Czym niby poskutkowały? Przecież pozostał krzyż nieruszony.
To nie bez sensu te wszystkie wygłupy?
Pewnie, że nie bez sensu! Młodzi ludzie dali sygnał. Pokazali, że chcą pewnych zmian, oddzielenia kościoła od państwa, nie przypisywania niewłaściwych znaczeń symbolom. I że nie chcą, aby grupka fanatyków dyktowała władzy swoje warunki
w taki sposób.
A jak te wydarzenia zmieniły ciebie jako osobę?
„Akcja Krzyż”, poza wspomnianym nabytym doświadczeniem, nie zmieniła mnie w żadnym stopniu. Nadal pracuję tam, gdzie pracowałem, nadal popijam piwko. jestem tym samym facetem, co jeszcze miesiąc temu. Oczywiście, mam pewne swoje poglądy, którymi się kieruję. Dla mnie istotne na tyle, że na przykład odmawiam przypisania siebie do jakiegokolwiek ugrupowania politycznego.
A którekolwiek złożyło ci jakąś ofertę?
„Netyści.pl” i „Racja”. Ci drudzy proponowali mi nawet start na radnego Warszawy.
A ty odmówiłeś?
A dlaczego mam przyjmować poglądy partii, z którą się nie utożsamiam?
Dla prestiżu? Kariery? To hipokryzja.
Szykujesz na dzień dzisiejszy jakieś ciekawe inicjatywy?
Skończyliśmy zbiórkę darów dla mieszkańców Bogatyni.
…i ludzie partycypowali?
Pewnie! Dary wyjechały dziś rano, teraz trwa walka o transport dla wolontariuszy.
Myślisz, że tamta akcja przeciw krzyżowi przed pałacem i ta obecna – pomoc
dla powodzian, mogą pomóc ożywić w naszym kraju ideę społeczeństwa obywatelskiego?
To już nawet widać w mediach. Przed naszą akcją ledwie kto wiedział o czymś takim, jak inicjatywa obywatelska. Teraz używa się tego sformułowania na co dzień, zarówno wobec przeciwników, jak i obrońców krzyża. To o czymś świadczy.
Chcesz powiedzieć, że takie społeczeństwo obywatelskie formuje się w naszym kraju już teraz? Do tego potrzebna jest nie tylko zdolność do samoorganizowania się w grupie, ale i interakcja, zaufanie.
W Polsce przyjęło się czekać w każdej sprawie na ruch rządu. Prawda jest taka, że nasi politycy potrzebują nas tylko kilka razy na 4 lata, byśmy poszli do urn. Reszta
z założenia ma się dziać ponad naszymi głowami. Po ostatnich wydarzeniach, po cichu liczę na obudzenie się pewnej świadomości społecznej, świadomości, że obywatel znaczy coś więcej niż rząd. Poczucie przynależności obywatelskiej pozwoli na organizację poza jego ramami, a wraz z nią przyjdzie interakcja i zaufanie.
Ja po prostu cieszę się, że pokazałem pewną drogę, która jest możliwa bez udziału polityków i władzy.
I kto ma dokonać tych zmian? Ktoś ma odegrać rolę „Morfeusza”, żeby obudzić świadomość?
To naturalny proces, a ostatnie incydenty i moja manifestacja tylko go przyspieszają.
Jesteśmy na etapie zmian natury demograficznej i socjologicznej: młodzież jest dziś bardziej otwarta na świat, zna języki i posiada wykształcenie inne, od tego, które ludzie nabywali w poprzednim systemie. To zupełnie inna epoka. Tych młodych nie widać na ulicach, bo siedzą w domu, przed monitorami komputerów, ale „Akcja Krzyż” pokazała, że każdy „nick” to osoba, a forum internetowe można zamienić na forum publiczne.
Mnie się wydaje, że w Polsce mamy trochę taką „demokrację spektaklu” – ludzie siedząc przed telewizorami narzekają, nieświadomi tego, że oni także mogą mieć wpływ na to co widzą w TV. Sądzisz, że to nie był jednorazowy zryw? Przecież wygodniej jest zostać przed monitorem, w domu.
Nie, bo choć inicjatywy społeczne wciąż nie są u nas powszechne, to „Akcja Krzyż”
i pomoc dla Bogatyni jest pewnym drogowskazem, który udowadnia, że to my jesteśmy suwerenem. To poczucie realnej siły, wpływu na rzeczywistość jest pociągające i kiedy okaże się skuteczne, ludzie nie będą chcieli z tych możliwości rezygnować.
Widocznie jesteś większym optymistą niż ja.
Jako niepoprawny apologeta Facebooka nie potrafię się powstrzymać przed tym sugerowanym pytaniem: Jak dużą rolę odgrywają portale społecznościowe
w formowaniu się aktywności społecznej?
Mam wrażenie, że przeceniasz rolę Facebooka. Media i bez tego nagłośniłyby sprawę-
– Facebook tylko pomógł mi zebrać statystykę osób, deklarujących udział
w manifestacji. To ważne: deklaracja w udziale, nie zawsze idzie w parze z późniejszą faktyczną obecnością. Ale tym razem mile się zaskoczyłem. Jak już wspomniałem:
ta akcja pokazała, że każdy „nick” to człowiek.
Przeceniam Facebooka? A w jaki sposób prowadziłeś zbiórkę darów dla ofiar powodzi w Bogatyni?
Poprzez inicjatywę na.
.no, na.?
.na Facebooku.
Od autora wywiadu:
Jeśli jesteś użytkownikiem/użytkowniczką Facebooka, warto od czasu do czasu odwiedzić tablicę informacyjną Dominika. Można trafić pośrednio, bądź bezpośrednio na jakąś ciekawą inicjatywę i nawet jeśli nie ma się ochoty na wzięcie w niej udziału, warto ją promować zwykłym guzikiem „lubię to”. Warto też poznawać światopogląd drugiego człowieka i od czasu do czasu odchodzić od monitora. Tak buduje się fundamenty świadomego społeczeństwa obywatelskiego.
Wywiad przeprowadził Bartosz Malinowski