Jako, że działamy w warunkach wielkiej niepewności co do faktycznych przyszłych efektów to działania ostrożnościowe wydają się jak najbardziej na miejscu. Jednak ta sama niepewność, która z logicznego punktu widzenia zaleca wielką ostrożność jest używana jako argument przeciw ograniczaniu emisji – bo skoro nie wiadomo co się może zdarzyć to być może nie zdarzy się nic złego. No ale równie dobrze może wydarzyć się katastrofa.
Opór jest zrozumiały – koszty ograniczania emisji są trudne do określenia, ale nikt nie ma wątpliwości, że znaczne. Głosy ekologów, że gospodarka niskoemisyjna jest bardziej nowoczesna są prawdziwe, ale to także gospodarka wolniej rozwijająca się – przynajmniej na początku, a co będzie po wstępnym trudnym okresie ciężko powiedzieć – być może okres jeszcze trudniejszy. W końcu upadek wielu firm jaki musi nastąpić nie zostanie gładko zastąpiony powstaniem przedsiębiorstw high-tech. Te mogą pojawić się później, albo wcale. Tego typu pomysły na modernizację gospodarki to tricki z tej samej teczki co zalecenia znaczącego podniesienia płacy minimalnej by wymusić na przedsiębiorcach większą innowacyjność. Rzeczywiście średnia innowacyjność po takim manewrze by wzrosła, ale nie dla tego, że wszyscy by ją zwiększyli, ale dla tego, że ci mniej innowacyjni po prostu by upadli. To przypomina pomysł na poprawę poziomu odporności społeczeństwa przez rozstrzelanie wszystkich, którzy zapadną na grypę – rzeczywiście w następnym roku zachorowań będzie mniej, ale jakim kosztem.
Dlatego chętnych do ograniczenia emisji właściwie nie ma poza ekscentrycznym przypadkiem UE, ale kto bogatemu zabroni? Przy tym podjęty tytaniczny wysiłek UE w skali świata znaczy niewiele. Unia nie jest głównym trucicielem i nawet obniżenie emisji o zakładane 40% nie zmieni zbyt wiele. Szczególnie, że efektem ubocznym jest ucieczka energochłonnych przemysłów do krajów gdzie ograniczeń nie ma, bo koszty są zbyt duże. A jak ważne są koszty energii pokazuje USA gdzie udało się odwrócić ucieczkę przemysłu do Chin właśnie dzięki bardzo taniej energii z łupków. Zatem emisja netto pozostanie bez zmian, albo nawet wzrośnie bo nawet dotychczasowe uregulowania obowiązujące w UE przestaną firmy obowiązywać po przeprowadzce.
Co zatem przy świeca politykom. Ideologia. Europa ma dać dobry przykład światu (na razie daje miejsca pracy uciekające z jej terenu), który zawstydzony przyłączy się do szczytnej misji. To oczywiście naiwne i solidarności spodziewać się nie należy póki zmiany klimatu nie uderzą boleśnie. Obecnie nawet obiecywane anomalie pogodowe utrzymują się na poziomie najniższym od dekad. Kiedy jednak równowaga klimatyczna zostanie zaburzona będzie już za późno. Być może politycy sądzą, że zmuszone do tego firmy wynajdą superenergooszczędne technologie, które potem rozleją się na świat i zmniejszą emisję. To byłby wielki prezent dla globu i odkupienie wielu win Starego Kontynentu. Nie ma jednak gwarancji, że się zmaterializuje, a nawet jeśli to jakim kosztem.
Bardziej prawdopodobne jednak, że w średnim okresie cały projekt zostanie rozwodniony. Południe Europy znajduje się w permanentnym kryzysie, z którego wyjściem są jedynie reformy w swej naturze i rozmachu przypominające plan Balcerowicza. Na to jednak politycznej i społecznej zgody tam nie ma i kryzys będzie się pogłębiał, zaś polityka klimatyczna może, nie bez częściowej racji, być uznana za element potęgujący problemy. Do tego to ostatnia dekada demograficznego spokoju. Potem czeka nas wielki problem utrzymania powojennego wyżu demograficznego siłami późniejszego niżu demograficznego. Pomysłów na rozwiązanie problemu brak, a dotyczy on wszystkich. Niewykluczone, że w obliczu większych problemów polityka klimatyczna zostanie odwieszona na kołek – i to grubo przed 2030 czyli dzisiejszym jej horyzontem.
Jakie to ma przełożenie na naszą sytuację. Oczywiście należy się zgodzić z ekologami, że smrodzenie to nie powód do dumy, a wypowiedzi wszystkich stron sceny politycznej brzmią jak licytacja na to pod czyimi rządami emisja u nas będzie jeszcze większa. PiS chce wręcz wyłączenia się ze wspólnej polityki klimatycznej co jest tradycyjną próbą zepchnięcia nas na margines integracji, poprzez twarde przeciwstawianie się głównym nurtom w UE. W takich sprawach trzeba grać drużynowo jednocześnie starając się minimalizować straty. Co się premier Kopacz dość zgrabnie udało. Choć oczywiście tryumfalizm wydaje się być nazbyt wielki. Przewidziane ulgi dotyczą krajów o dochodach znacznie niższych niż średnia unijna. W perspektywie 2030, biorąc pod uwagę obecną dynamikę Polska może już więcej nie być zaliczana do najbiedniejszych krajów, a może nawet średnią dochodu przekroczyć. Czego sobie i Państwu życzę. Ulgi wtedy się skończą, a zaczną wydatki. Jednak do tego czasu, gwarantuję, będziemy mieć znacznie poważniejsze problemy.