Mesjanistyczna interpretacja katastrofy prezydenckiego samolotu ma sens tylko w kategoriach czystego absurdu. Psycholog Wojciech Eichelberger w jednym z pierwszych trzeźwych komentarzy po katastrofie przestrzegał przed pokusą mitologizowania tej tragedii. Niestety, pochówek Lecha Kaczyńskiego na Wawelu w aureoli męczennika-bohatera już ją zmitologizował, pośrednio gloryfikując to, co do niej faktycznie doprowadziło: lekkomyślność, arogancję i sobiepaństwo. Czy na tych wartościach mamy budować naszą tożsamość w zglobalizowanym świecie? Prawdziwą tragedią jest nie sama katastrofa, ale jej interpretacja świadcząca, że po raz kolejny odwracamy się od rzeczywistości. Nie waham się powiedzieć: nasz zbiorowy los zależy od tego, czy uda nam się zmienić kurs. Kurs na rzeczywistość!
Całkowicie zgadzam się z Cezarym Michalskim (jego tekst Witajcie w Niebezpiecznych Czasach, w „Krytyce Politycznej”), który tę katastrofę interpretuje jako „wypadkową” polityki historycznej Lecha Kaczyńskiego i wprost nazywa ją polityką śmierci. Nie ma w tym określeniu żadnej publicystycznej przesady, choć wymaga ono doprecyzowania, aby zdjąć z niego odium irracjonalności. Aby w pełni uchwycić absurd polityki historycznej, wystarczy przeprowadzić proste rozumowanie: skoro Lech Kaczyński został bohaterem wskutek katastrofy lotniczej (za którą niewątpliwie w jakimś stopniu jest odpowiedzialny), to nie mówmy, że to była tragedia, lecz że to było jego zwycięstwo! Nawet powierzchowna analiza założeń polityki historycznej pokazuje, że jest to teza prawdziwa, że katastrofa nie była „wypadkiem przy pracy”, ale logicznym ogniwem tej polityki, wręcz koniecznością.
Politykę historyczną w wydaniu prezydencko-pisowskim można rozbić na trzy części: martyrologię, wiktymologię i mitologię.
Martyrologia
Przez prawie dwieście lat podtrzymywanie pamięci historycznej było ważnym elementem realnej polityki Polaków, gdyż w obliczu niesuwerenności wzmacniało poczucie narodowej tożsamości. Kult zmarłych bohaterów, którzy oddali życie za ojczyznę, celebracja rocznic bitew wygranych i przegranych generowały patriotyczne zachowania, które budowały pozytywną rzeczywistość społeczną. Wokół narodowo-religijnych symboli powstawały realne ruchy społeczne i polityczne, a zwycięski NSZZ „Solidarność” był tego kwintesencją.
Obóz prezydencko-pisowski z pamięci historycznej uczynił narzędzie politycznego szantażu i różnicowania. Stosunek do tradycji stał się wyznacznikiem właściwej postawy patriotycznej: w imię zasady „Kto nie jest z nami, ten nie jest patriotą”. Ważną implikacją tej retoryki jest wytwarzanie przekonania, że Polska ciągle jest krajem nie w pełni suwerennym. Pamiętamy słowa prezesa Jarosława Kaczyńskiego: „My stoimy tu, gdzie wtedy, oni stoją tam, gdzie stało ZOMO” i na pogrzebie jednej z ofiar katastrofy: „Musimy podjąć tak nagle przerwane ich dzieło. Być może przegramy, być może owoców naszej pracy nie doczekamy, być może nie uda się jeszcze tym razem powrót do Polski. Ale musimy dać świadectwo” (list odczytany na pogrzebie Aleksandra Szczygły). Co zrobić, aby wybić się na pełną suwerenność? Trzeba zdobyć władzę i stopniowo zmienić ustrój państwa, ale zanim to nastąpi, należy wygrać wojnę o pamięć w przestrzeni symbolicznej. Dlatego zawłaszczenie pamięci o Powstaniu Warszawskim i Katyniu stało się jednym z podstawowych celów polityki historycznej Lecha Kaczyńskiego.
Do Smoleńska prezydent leciał jako reżyser obchodów alternatywnych wobec rządowych, aby majestatycznie uczcić ofiary katyńskie i „odzyskać przeszłość” dla swojego obozu politycznego. To był cel symboliczny. Celem politycznym było zbudowanie konkurencyjnej przewagi w walce o reelekcję, poprzez zaznaczenie swojej skuteczności i niezależności. Wiadomo, lepiej zapamiętuje się wydarzenia późniejsze niż wcześniejsze. Skuteczność polityki historycznej w działaniu jest bezdyskusyjna. Jej zakładnikiem stał się nawet kontroler lotów w Smoleńsku, który nie zamknął lotniska z obawy przed gniewem polskiego prezydenta. Katastrofa samolotu dopełnia misję martyrologiczną polityki historycznej. Hołd dla ofiar katyńskich z wewnątrzpaństwowej rozgrywki partyjnej z PO i regionalnej rozgrywki politycznej z Rosją uczynił globalny news. Kilka miliardów ludzi dowiedziało się o zbrodni katyńskiej. Pamięć o niej przetrwała w ich świadomości co najmniej cztery dni, do czasu wybuchu wulkanu na Islandii, którego popioły skutecznie sparaliżowały ruch lotniczy w Europie. Tak skutecznie, że przywódcy najważniejszych państw (z wyjątkiem Rosji) nie pojawili się na uroczystościach pogrzebowych Lecha Kaczyńskiego.
Wiktymologia
Martyrologia jako świadomy projekt polityczny wyradza się w wiktymologię, czyli ideologię ofiarnictwa. Martyrologia żywi się pamięcią ofiar, ale to za mało, by trwale zmienić świadomość elektoratu, bo zawładnięcie ludzką pamięcią to jednak projekt utopijny i historycznie zdyskredytowany. PiS będąc przy władzy połamał sobie na tym zęby, zresztą nie on pierwszy. Dlatego potrzebne są nowe ofiary. Najpierw stają się nimi „wykluczeni”: moherowe berety, katolicy spod znaku Radia Maryja, bezrobotni, wreszcie wszyscy niezadowoleni ze swojego życia. Kandydatów na ofiary jest w Polsce multum, bo jesteśmy narodem straumatyzowanym. Tego udowadniać nie trzeba. Druga wojna światowa była zmaganiem na śmierć i życie i psychologiczne skutki tych zmagań ponosić będziemy jeszcze przez pokolenia. W psychologii istnieje pojęcie „syndromu ofiary”. Na poziomie uczuciowym to poczucie niższości i bezsilności, przewaga negatywnych uczuć i tendencja do uciekania w fantazję. Na poziomie funkcjonalnym to skłonność do uzależnień, czyli zasadniczy brak samodzielności. Objawia się „nietrzeźwością emocjonalną” i budowaniem toksycznych relacji, w których często ofiara staje się katem.
Na poziomie kognitywno-światopoglądowym to resentyment. Resentyment odwraca porządek wartości: to, co godne pożądania przekształca w obiekt nienawiści; powodzenie materialne zamienia w złodziejstwo, awans cywilizacyjny w uzależnienie gospodarcze od Unii Europejskiej, rzeczową komunikację w stosunkach międzynarodowych w „politykę na kolanach” itd. Psychika owładnięta resentymentem stale pielęgnuje urazy, poszukuje winnego i przygotowuje zemstę. Ofiara nigdy nie ponosi odpowiedzialności, za to zawsze ma moralną rację. Wiktymologia nadaje ofiarom spójną tożsamość i dostarcza „czarnobiały” świato- pogląd. Jako zasada życiowa ignoruje rzeczywistość, bo ta stawia realne wymagania, którym ofiara nie jest w stanie sprostać, po co się więc nią zajmować? Sukces jest dla ofiary zagrożeniem, bo odczarowuje wygodny, pasywny sposób funkcjonowania i zmusza do rewizji światopoglądu. A zatem wiktymologia może rozwijać się tylko negując i poniżając rzeczywistość. Im gorzej, tym lepiej. Klęska jest podstawowym doświadczeniem egzystencjalnym ofiary.
Bert Hellinger, wybitny terapeuta, twórca terapii systemowej, poświęcił kilkadziesiąt lat pracy badawczej, na analizę związków pomiędzy ofiarą, sprawcą i losami społeczności (Bert Hellinger, Sumienie miał czyste…). Ofiary zawsze „ciągną” żywych do grobów, zwłaszcza gdy giną tragicznie, jakby upominając się o miłość i uwagę. Dlatego tak ważne jest oddawanie im zrytualizowanej czci i wymierzenie sprawiedliwości sprawcom, bo to przywraca naruszoną równowagę w sferze metafizyczno-społecznej. Ale równie ważne, z terapeutycznego punktu widzenia, jest symboliczne oddzielenie przeszłości i teraźniejszości, życia i śmierci, bo to są dwa różne porządki. Ich mieszanie jeszcze nikomu na zdrowie nie wyszło. Po to właśnie jest rytuał. Nieumiejętność świadomego rozróżnienia tych dwu biegunów egzystencji prowadzi do regresji i uwikłania w przeszłość. Od wewnątrz uwikłanie manifestuje się w obsesyjnym powracaniu do wydarzeń z przeszłości, które próbuje się rozumieć w „mesjanistycznych” kategoriach losu, przeznaczenia, fatum. Na zewnątrz to nerwica, brak kontroli nad swoim życiem, ciągła konfrontacja z rzeczywistością.
Ofiary katyńskie wyły przez dziesięciolecia, ale w końcu zostały uszanowane przez prawnych spadkobierców państwa Stalina. Miliony Rosjan również padły ofiarami systemu stalinowskiego, a więc pokłon Putina przed ofiarami Katynia jest także w jakimś stopniu rozrachunkiem z własną przeszłością historyczną. Już tylko z tego powodu należy docenić gest Rosjan, bo mord w Katyniu mocno łączy się z ich wewnętrzną polityką.
Lech Kaczyński usiłował nadać obchodom alternatywnym większy ciężar gatunkowy niż miały obchody oficjalne, zorganizowane przez prawomocnych reprezentantów Polski i Rosji. Dlatego tak ważne było załadowanie samolotu dowódcami wojskowymi i szefami najważniejszych instytucji państwa jak NBP czy BBN. To oni w hierarchii reprezentacji stali „za” prezydentem, wspierając jego pozycję swoim autorytetem i „dociążając” ją symboliczne.
Jednak z punktu widzenia interesów całej wspólnoty narodowej Lech Kaczyński zachował się nielojalnie, bo zakwestionował podstawowy sens rytuału oddawania czci zmarłym. Polega on według Hellingera na symbolicznym zrównaniu umarłych i żywych danej wspólnoty jako całości. W tym rytuale jesteśmy wszyscy razem bez względu na przekonania polityczne, hierarchie społeczne, wiek czy status ontyczny (tzn. żywy czy umarły). Jakakolwiek inna intencja niż przeżywanie jedności całej wspólnoty jest nadużyciem, bo prowadzi do podziałów i kolejnych wykluczeń. Szczególnie gdy jest tak jawną manifestacja polityczną. Prezydent Kaczyński leciał na drugie obchody katyńskie jako ofiara. „Wykluczenie” przez Putina i Tuska z oficjalnych państwowych uroczystości (faktycznie sam z nich zrezygnował), wzmacniało tylko jego moralne prawo do uczczenia ofiar. Ale czy był godny tej misji? Czy był ofiarą w stopniu wystarczającym? Chcąc uzyskać absolutne prawo moralne do wyłącznego reprezentowania ofiar katyńskich musiał „dać świadectwo”, czyli „postawić się” po stronie zmarłych, a nie żywych, bo żywi nie byli wystarczająco godni. To wyzwoliło „logikę mesjanistyczną”. Aby zrównać się w hierarchii ofiar z ofiarami katyńskimi, musiał zginąć realnie, a nie symbolicznie. Można więc powiedzieć, że w porządku mesjanistycznym wykorzystał w stu procentach okazję, jaka się nadarzyła przy lądowaniu w Smoleńsku. Zginął, wypełniając swój „patriotyczny obowiązek”.
Mitologia
Największym dotychczasowym sukcesem polityki historycznej jest pochówek Lecha Kaczyńskiego na Wawelu: otwiera drogę do uczynienia z niego męczennika „sprawy narodowej”. Śmierć za wiarę w „prawdziwą Polskę” zrównuje go ze świętymi Kościoła, którzy ginęli za wiarę chrześcijańską. męczennika „sprawy narodowej”. Martyrologia i jej wyższy stopień – wiktymologia osiągają ukoronowanie, gdy przekształcają się w mitologię. Ofiara, która osiąga status męczennika, dostarcza nie tylko wzoru osobowego, ale staje się przedmiotem mitu i być może kultu.
Mit jest najpotężniejszą narracją w życiu publicznym, ponieważ organizuje zbiorową wyobraźnię, sferę symboliczno-emocjonalną i aksjologiczną społeczności. Mit posiada autonomię, jest poza dobrem i złem, nie można go racjonalnie zweryfikować, bo w porządku wartościowania jest przed myśleniem racjonalnym. Jak powiedział Jerzy Jedlicki w „Przekroju” w tydzień po katastrofie: „(.) mity tworzą strukturę logiczno-symboliczną, która żyje sama dla siebie i sama się tłumaczy”. A więc, kto zarządza mitem odnoszącym się do tożsamości narodowej, ten zdobywa ogromny wpływ na sferę symboliczno-emocjonalną zbiorowości (rząd dusz), a to bynajmniej nie jest władza symboliczna, tylko rzeczywista. Tyle że organizacja życia psychicznego zbiorowości za pomocą mitów niesie ogromne ryzyko fałszowania rzeczywistości – nawet wielkie totalitaryzmy wywróciły się na tym, bo nie podołały ekonomicznie w utrzymywaniu złudzeń.
Rzeczywistość zmitologizowaną w wersji polityki historycznej, jak ktoś powiedział, można porównać do podróży w przeszłość z teraźniejszością we wstecznym lusterku. Jej materia to przede wszystkim narracje zorientowane na interpretowanie przeszłości, bo oto w przeszłości znajdują się wzory do rozumienia i przekształcania teraźniejszości. W rezultacie tworzą one wykoślawione mapy rzeczywistości, na których zamiast wektorów określających podstawowe kierunki świata mamy legendy, mity, opowieści o bohaterach i męczennikach. Rzeczywistość zmitologizowaną cechuje również skłonność do mylenia mapy z terenem – co w dłuższej perspektywie musi prowadzić do zderzenia z rzeczywistością. Drugie obchody katyńskie były właśnie przykładem działań ze sfery zmitologizowanej, gdzie wartość symboliczna, zrozumiała w kartografii polityki historycznej, została pomylona z realnym interesem. Co mówi „mowa ciała” smoleńskiej wyprawy? Niezaangażowany obserwator, widząc samolot z głową państwa i dowódcami wojskowymi lecący na wschód, wyciągnąłby wniosek, że najważniejsze interesy polityczne Polski leżą na wschodzie. Czy takie są priorytety polskiej polityki? Gdyby miał wątpliwości, to katastrofa samolotu i spontaniczna próba jej martyrologizacji na pewno by je rozwiała. Jakie musiałyby być powody polityczne, aby ten samolot leciał na zachód? Dzisiaj jest to trudne do wyobrażenia. W kategoriach realnopolitycznych katastrofa samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem przesuwa, chcąc nie chcąc, punkt ciężkości polskiej polityki na wschód. Nie przesądzając jej perspektyw (te mogą być w skutkach pozytywne, ale nie muszą), Polska znalazła się w tej roli nie z własnej woli, ale w konsekwencji „nietrzeźwej” decyzji pilota, realizującego „nietrzeźwą” misję prezydenta. Druga „ofiara katyńska” obiektywnie osłabia pozycję Polski wobec Rosji, bo, oprócz zbędnej „daniny krwi” pokazała, że polska elita polityczna jest głęboko podzielona w punkcie polityki wschodniej. Rosjanie na pewno to wykorzystają.
Wybory
Przed polityką historyczną otwiera się teraz naprawdę historyczna szansa. Stawką jest ukształtowanie nowego porządku symbolicznego, czyli politycznie korzystnego dla siebie języka komunikacji społecznej, a w konsekwencji szansa na zdobycie władzy.
Jeśli zgodzimy się na kult męczeństwa Lecha Kaczyńskiego, bo zginął w katastrofie lotniczej, to musimy się wyrzec logiczno-operacyjnej racjonalności, na której ufundowane jest myślenie przyczynowo-skutkowe. X leci do Katynia + X ginie w katastrofie = X bohater narodowy. W bliskiej perspektywie spowoduje to rozchwianie ważnych pojęć pozwalających na zrozumienie naszej zbiorowej tożsamości, takich jak patriotyzm, interes narodowy, odpowiedzialność. Te pojęcia to także busole, w oparciu o które wytycza się osobiste kursy życiowe. W dalszej perspektywie będzie utrwalać się archaiczny sposób myślenia, który musi doprowadzić do kolejnych tragedii. Żyjemy w świecie zbyt złożonym, aby pozwolić sobie na nawigację w oparciu o mitologie. Już Herodot potrafił się od nich wyzwolić w celu wykreślania bardziej dokładnych map rzeczywistości. Rację ma Bronisław Łagowski, gdy pisze w „Gazecie Wyborczej”: „Kto mówi, że podtrzymywanie pseudoreligijnego kultu Katynia warte było tej ofiary, myśli jak wyznawca archaicznej religii nakazującej składanie bóstwom ofiar z ludzi”. Czy będą następne ofiary?
Rozwój i utrwalenie mitu męczeństwa Lecha Kaczyńskiego będzie zależeć tylko i wyłącznie od tego, jak bardzo chcemy być ofiarami. Sukces Polski jako państwa i społeczeństwa w ciągu ostatnich 20 lat pozwala ostrożnie przypuszczać, że wiktymologia nie jest atrakcyjną alternatywą dla większości społeczeństwa. Ale czas żałoby, to czas rozdrapywania ran – skutkuje nawrotem traumy i regresją. Taki stan jest nieprzewidywalny, rodzi pokusę poddania się „strukturalnej przemocy” (ulubiony termin profesor Staniszkis) archetypu ofiary, a ten jak wiadomo jest ugruntowany w tradycji i ma wielu instytucjonalnych sojuszników w państwie, Kościele i społeczeństwie.
Kampania wyborcza dostarczyła wielu okazji do aktywizacji archetypu ofiary. Już dzisiaj widać, że podstawowy konflikt narracyjny będzie się rozgrywać wokół ustalenia roli prezydenta Kaczyńskiego w katastrofie. Narracje mitologizujące przedstawiały go jako „ofiarę III RP”, a narracje demitologizujące jako sprawcę tej katastrofy. Szansą dla obozu demitologizującego jest nie tyle zabawa w detektywa, co rzeczowe demaskowanie założeń i skutków polityki historycznej PiS, która w swojej esencji jest permanentnym nadużyciem. Nadużyciem wszystkiego, z czym się realnie styka: logiki, prawa, instytucji państwa, pamięci historycznej narodu, a ostatnio pamięci ofiar Katynia.
Tak jak tragedia katyńska była kłamstwem założycielskim PRL, tak wyniesienie Lecha Kaczyńskiego na Wawel jako męczennika jest kłamstwem koronującym polityki historycznej. Tylko w kategoriach tego mitu tragiczna katastrofa staje się pełnym sukcesem. Miejmy nadzieję, że w Polsce nastąpi ekshumacja racjonalności i zdrowego rozsądku, które przywrócą nam kontakt z rzeczywistością. Albo rzeczywistość powstrzyma mit, albo mit zwycięży rzeczywistość.
Tekst pierwotnie opublikowany w numerze V Liberté! „Polska na kozetce” z 2010 r.