Oglądanie filmów to już nie chodzenie do kina. Internetu nie wypełniają wyłącznie hejterzy, a polski widz powoli „rozjeżdża się mentalnościowo z amerykańskimi produkcjami”. W Łódzkim Domu Kultury Tomasz Raczek opowiadał w sobotę w ramach warsztatowego spotkania 4.Festiwalu Krytyków Sztuki Filmowej KAMERA AKCJA o zadaniach krytyka filmowego i roli kina w życiu przeciętnego Kowalskiego.
Celem warsztatów Jak nie mieć kaca (po Wawie)? poprowadzonych przez znanego krytyka filmowego i publicystę Tomasza Raczka było znalezienie odpowiedzi na pytanie: jaką rolę powinna współcześnie pełnić mainstreamowa krytyka filmowa w czasach, gdy filmy coraz częściej oglądamy wyłącznie w sieci, a amerykańskie superprodukcje już nas tak nie pociągają? I o ile odpowiedź na to pytanie wydaje się dość prosta, to już dla samych krytyków jest z pewnością problematyczna.
Raczek zaznacza, że zawód krytyka to przede wszystkim służba widzom. Bez wywyższania się, bez górnolotnych wywodów i niezrozumiałej paplaniny. Zadaniem krytyków jest bycie jak bajkowy Kopciuszek – oddzielanie maku od grochu, czy jak kto woli ziarna od plew. Co to znaczy w praktyce? Krytycy powinni pomagać widzom w selekcji filmów, umieszczać je na odpowiedniej skali i uzasadnić dlaczego te, a nie inne produkcje warto zobaczyć. Jak mawiał znany polski krytyk i teatrolog Leon Schiller, nie wystarczy bowiem powiedzieć „ten film jest dobry a ten nie”, bo ja tak uważam i koniec, kropka. Uzasadnienie jest kluczem zawodu krytyka i to ono odróżnia go od innych. Pytanie tylko, co jest potrzebne, by sprostać temu zadaniu?
Tomasz Raczek wymienia kilka elementów, które są niezbędne w zawodzie krytyka filmowego. Po pierwsze: omnibusostwo. Każdy, kto chce dać innym możliwie jak najszerszy ogląd na daną kwestię musi sam orientować się w wielu dziedzinach. Teatr, opera, popkultura – bez nich krytyk ma bardzo zawężone pole interpretacji, a w rezultacie jego wnioski są uboższe. Po drugie: znajomość własnego podwórka. Polski krytyk , który nie zna rodzimych produkcji to wstyd. Można mieć swojego konika w postaci filmów Tarantino czy Almodovara, ale to nie zwalnia z obowiązku znajomości polskiego kina, choćby wymagało to śledzenie nawet największych kinematograficznych pomyłek. Po trzecie: trafne słowo. Adekwatne porównania, przejrzysty język, czy celne sformułowania – bez tego ani rusz. I wreszcie: trening. Podobał ci się Rekin cycojad albo inny film, na którym krytycy nie pozostawili suchej nitki? Napisz o tym na facebooku i ćwicz odpieranie ataków. Jak mówi Raczek, choć w internecie istnieją nie tylko hejterzy, to właśnie interakcja z nimi może się okazać niezwykle pomocna dla krytyków filmowych. Dlaczego? W wirtualnej rzeczywistości mają oni okazję stanąć w szranki słownych potyczek i powalczyć na argumenty – bo przecież odpowiednie uzasadnianie jest kwintesencją krytyki filmowej.
Co z tego wszystkiego wynika? Krytyk filmowy musi być czujniejszą wersją oczu i uszu samych widzów. Powinien być jednak świadomy tego, że może nie dorównać krytykowi Leonowi Bukowieckiemu pod względem liczby obejrzanych filmów, a nawet jeżeli mu się to uda, to zawsze może mu coś umknąć (nawet jeżeli jak profesor Jerzy Płażewski wyposaży się w długopis z latareczką i będzie pilnie notował w trakcie seansu). Nic nie szkodzi. Najważniejszą kwestią jest bowiem wspomniana już funkcja służby. Koniec końców, jak podkreśla Tomasz Raczek, „to widzowie muszą czuć, że krytycy filmowi są im niezbędni”.