Kuba od zawsze wymykała się pozornie logicznym analizom politycznym. Eksperci już nieraz wieścili koniec reżimu, pewni nieuchronnej odwilży na wyspie. Mimo to tuż pod bokiem amerykańskiego Wielkiego Brata „kastryzm” wciąż ma się dobrze i trzyma społeczeństwo kubańskie w zamrażarce od blisko sześciu dekad. Z Kubą nie potrafił sobie poradzić żaden z 11 następujących po sobie prezydentów Stanów Zjednoczonych: od Dwighta Eisenhowera po Baracka Obamę, ostatnie słowo w relacjach między tymi dwoma państwami miał, jak się wydaje, Fidel Castro. Czy jego śmierć i dojście do władzy w Białym Domu kontrowersyjnego populisty Donalda Trumpa przyniesie odmianę w tej dynamice? Choć o reżimie kubańskim wypowiada się ostro, to wydaje się, że Raúl i tym razem może spać spokojnie.
Mesjasz
Castro to typowy bohater latynoamerykański, który niczym Cortez z garstką ludzi był w stanie dokonać rzeczy niemożliwych. Jednak to, czego Cortez czy Pizarro dokonali raz, jemu udawało się przez 60 lat. Za tę przebiegłość cenili go nawet oponenci.
Wszystko zaczęło się w Meksyku, gdzie Fidel przebywał na politycznym zesłaniu. Podróż z meksykańskiego portu Veracruz lichą łódeczką z 82 śmiałkami na pokładzie, którzy płynęli obalać reżim Fulgencia Batisty, wydawała się misją straceńczą. Dla wielu oznaczała śmierć tuż po dobiciu do karaibskiej plaży. Siły Batisty zdziesiątkowały śmiałków. Tylko kilkunastu z nich przeżyło zasadzkę i znalazło schronienie w górach Sierra Maestra. Tu po raz pierwszy dał o sobie znać geniusz Fidela. Kiedy dotarł do nich Herbert L. Matthews, ówczesna gwiazda amerykańskiego „The New York Times”, Castro kazał swoim towarzyszom maszerować dookoła, dzięki czemu Amerykanin wracał do Stanów przekonany, że kubański rewolucjonista dysponuje dużo większymi siłami i de facto realnie zagraża wojskom dyktatora. Wbrew twardym faktom 1 stycznia 1959 r. ambitna wizja przedstawiona jankeskiemu dziennikarzowi się urzeczywistniła. Castro zmusił Batistę do opuszczenia wyspy i tym samym triumf brodaczy z Ruchu 26 Lipca został przypieczętowany.
Choć brak błogosławieństwa amerykańskiego Wielkiego Brata oznaczał w zachodniej hemisferze duże kłopoty, i tym razem Fidelowi Castro udało się wyjść cało z patowej sytuacji. Nawiązał wówczas kontakty z Moskwą, która od tej pory objęła karaibską wyspę parasolem bezpieczeństwa, co pozwoliło przetrwać lewicowym rządom tuż pod amerykańskim bokiem. Jednak prawdziwy geniusz Castro dał o sobie znać, gdy doszło do rozpadu Związku Radzieckiego. Wbrew oczekiwaniom badaczy i analityków reżim na Kubie przetrwał mimo ogromnych problemów ekonomicznych, które od tej pory miały towarzyszyć jej mieszkańcom. Po latach niedoborów Kuba schroniła się pod opiekuńcze skrzydła wenezuelskiego prezydenta Hugona Cháveza, głównego promotora „Socjalizmu XXI wieku” w regionie. W tym czasie Castro zyskał sobie pozycję guru lewicy latynoamerykańskiej, która – niczym chrześcijanie do Watykanu – przybywała po błogosławieństwo do Hawany.
Co ciekawe, obecny kryzys ekonomiczny i polityczny w Wenezueli nie osłabił reżimu na wyspie, dlatego śmierć Fidela – choć przez wielu interpretowana jako krok w kierunku transformacji ustrojowej – wcale nie musi doprowadzić do odwilży i otwarcia. Istnieją szanse, że reżim dodatkowo zewrze szyki, a nieśmiałe reformy wprowadzane przez Raúla Castro zostaną zahamowane.
Obok tworzonych pośpiesznie na tę okazję prognoz politycznych politycy, badacze oraz publicyści stają przed niełatwym zadaniem oceny samego Fidela Castro i jego spuścizny. Wielu jako punkt wyjścia dla swoich rozważań przyjmuje jego własne słowa, które wygłosił jako młody prawnik, broniąc się przed sądem Batisty. Swoją mowę obronną zakończył wtedy sławnym już dzisiaj stwierdzeniem: „Historia mnie uniewinni”.
Z tym przeświadczeniem Fidela Castro nie zgadza się chyba wielu intelektualistów latynoamerykańskich. Mario Vargas Llosa w specjalnie z tej okazji napisanym eseju dla hiszpańskiego „El País” już na wstępie podkreśla z emfazą, że Fidel w jego oczach pozostanie winny. Llosa jest typowym przedstawicielem całego pokolenia, które w pierwszej chwili uwierzyło w kubańską rewolucję. Sam peruwiański pisarz przyznaje, że obalenie reżimu Batisty świętował wraz z przyjaciółmi studiującymi z nim w Paryżu. Jego pokoleniu Castro wydawał się latynoskim wcieleniem Robin Hooda. To, że Fidel zagrał na nosie Stanom Zjednoczonym, tylko przysporzyło mu sympatyków w regionie. Elity intelektualne Ameryki Łacińskiej pokochały historię o Dawidzie, który zwyciężył znienawidzonego Goliata. Ich miłość do tej idei okazała się tak silna, że jedni bardzo długo nie dostrzegali, że Castro, obaliwszy reżim Batisty, nie przywrócił Kubańczykom wolności, inni po dziś dzień uparcie przymykają oko na przewinienia kubańskiego przywódcy.
Despota
A lista przestępstw, jakich dopuścił się Castro wobec Kubańczyków, nie jest krótka. Jorge Mas, lider antyreżimowej Narodowej Fundacji Kubańsko-Amerykańskiej (FNCA), w wywiadzie udzielonym w roku 2001 zapewnił, że Castro zostanie osądzony przez historię jako kryminalista, który utrzymał się przy władzy dzięki terrorowi stosowanemu w ramach stworzonego przez siebie systemu totalitarnego. Zwrócił uwagę na fakt, że wielu zwolenników reżimu podkreśla sukcesy rewolucji w zakresie edukacji i zdrowia. Jednakże w jego ocenie: „gdy narzuca się określoną ideologię, indoktrynuje w szkołach, dyskryminuje się z powodów politycznych i nie istnieje alternatywny program edukacyjny, nasuwa się myśl, że to najdroższa edukacja na świecie, ponieważ wymaga zarzucenia wolnego myślenia”. Zdaniem Masa prawdziwymi dokonaniami Castro są tak naprawdę „liczne cele wypełnione więźniami politycznymi, masowe exodusy, które pochłonęły tysiące istnień ludzkich, zbrodniczy system kontroli i inwigilacji oraz apartheid turystyczny i ekonomiczny, który uczynił z Kubańczyków obywateli drugiej kategorii w ich własnych kraju”.
W podobny sposób wypowiada się Ernesto Hernández Busto, urodzony w Hawanie w roku 1968 publicysta, dziennikarz, wydawca i tłumacz, który zmuszony do opuszczenia ojczyzny na początku lat 90. znalazł schronienie w Barcelonie. Busto krytycznie odnosi się do prasy międzynarodowej rozpisującej się obecnie o symbolice, wadze historycznej oraz spuściźnie człowieka, który przyczynił się do cierpienia własnego narodu. Jego zdaniem Fidel Castro dla Kubańczyków był czymś innym, „nieodłącznym elementem ich własnego życia, w każdym, nawet najbardziej intymnym aspekcie”. Mówi to człowiek z pokolenia tzw. „nowych ludzi” (hombres nuevos), co przyszli na świat, gdy rewolucja już się dokonała. Oni pierwsi dostrzegli, że król jest nagi. Busto zauważa, że „człowiek postrzegany przez wielu jako światowy symbol walki z imperializmem Stanów Zjednoczonych, dla Kubańczyków był przede wszystkim despotą, który na całe dekady pozbawił ich wolności obywatelskich, a ich życie prywatne poddał szczegółowej inwigilacji”. „Cena, jaką za sukces rewolucji zapłacili Kubańczycy, była ogromna i trzeba się urodzić na wyspie, aby to w pełni zrozumieć” – zapewnia.
Enrique Krauze, światowej sławy publicysta meksykański, w obszernym artykule na temat przyszłości Kuby opublikowanym na łamach miesięcznika „Letras Libres” – podobnie jak Busto – poddaje krytyce tych, co faworyzują reżim kubański i przymykają oczy na przestępstwa, których się dopuszcza. Jak sam zauważa, lwia część intelektualistów latynoamerykańskich nigdy nie przestała bronić reżimu, często uciekając się do relatywizacji (podkreślając sukcesy w edukacji i służbie zdrowia, a winę za problemy ekonomiczne przypisując wyłącznie amerykańskiemu embargo).
Sam podkreśla, że po euforii związanej z przejęciem władzy przez rewolucjonistów względnie szybko przyszły pierwsze rozczarowania. Krauze skrupulatnie wylicza wydarzenia, które wielu pozwoliły przejrzeć na oczy: formalne przyjęcie ideologii komunistycznej w roku 1961, projekt instalacji radzieckich rakiet na wyspie w 1962 r., stworzenie obozów pracy przymusowej w 1965 r., poparcie inwazji na Czechosłowację w 1968 r., represje wobec pisarzy kubańskich w 1971 r. i masowy exodus 125 tys. Kubańczyków w roku 1980.
Naprawiacz
Zdaniem Krauzego największej zbrodni względem Kubańczyków Castro dopuścił się w latach 90., twardo wprowadzając tak zwaną politykę naprawy (la política de rectificación) będącą odpowiedzią kubańskiego reżimu na pierestrojkę Gorbaczowa. W 1993 r. – wraz z upadkiem Związku Radzieckiego – nadszedł kres wsparcia gospodarczego udzielanego przez Rosjan. Szacuje się, że w latach 1960–1990 Hawana otrzymała od Moskwy 65 mld dol., z czego 60 proc. było pomocą bezzwrotną. Castro, nie chcąc dzielić losu Europy Wschodniej, zaostrzył kurs. W rezultacie wprowadzonej przez niego „polityki naprawy” na wyspę powróciły kartki na produkty pierwszej potrzeby, rolnikom zabroniono sprzedaży płodów rolnych na rynku, zlikwidowano samozatrudnienie oraz powrócono do tzw. pracy ochotniczej zgodnie z duchem Che Guevary. Zaostrzenie kursu doprowadziło do ogromnego przesilenia na wyspie. W sierpniu 1994 r. odbyły się manifestacje, które do historii przeszły pod nazwą „Maleconazo” (od miejsca, w którym się rozpoczęły – hawańskiego portu i promenady Malecón). Choć protestujący zostali rozpędzeni siłą przez uzbrojonych w pałki robotników dowiezionych na miejsce zdarzenia ciężarówkami, Castro się ugiął i pod wpływem tych zajść przyzwolił na masowy exodus najbardziej zdesperowanych. Tysiące ludzi pośpiesznie rzuciło się do budowania tratw z tego, co mieli pod ręką. Te kuriozalne konstrukcje budowane ze wszystkiego, co utrzymywało się na wodzie, z żaglami zrobionymi z prześcieradeł i obowiązkowym wizerunkiem Matki Boskiej z El Cobre były w rzeczywistości pływającymi trumnami. Na ten akt desperacji zdecydowało się około 125 tys. ludzi, w większości biednych Afrokubańczyków, których restrykcyjna polityka Castro dotknęła najsilniej. Uciekając przed głodem, decydowali się na śmiertelnie niebezpieczną przeprawę, i wielu z nich przypłaciło ją życiem. Do Florydy było przecież ponad 160 kilometrów.
Potwierdza to tezę Carmelo Mesa-Lago, emerytowanego profesora Uniwersytetu w Pittsburghu i światowej sławy eksperta do spraw kubańskich, który uważa, że „polityka naprawy” kosztowała Kubę najwięcej i bez wątpienia była największym błędem ekonomicznym popełnionym przez Fidela. Kubańska gospodarka się załamała, a Kubańczycy od tego czasu są zmuszeni stawiać czoło permanentnym niedoborom. Stan wegetacji i przymierania głodem Castro starał się skrzętnie ukryć pod eufemistycznym hasłem „wyjątkowego okresu czasu pokoju”. Na poziomie ideologicznym oznaczało to częściowe odejście od marksizmu-leninizmu, budowanie nacjonalizmu kubańskiego na nastrojach antyamerykańskich oraz powrót do figury José Martíego – bohatera narodowego, który jako pierwszy (bo jeszcze w XIX w.) zwrócił uwagę na zagrożenia czyhające ze strony potężnego sąsiada.
Na początku XXI w. skromne rezultaty zaczęły przynosić reformy nieśmiało wprowadzane w latach 90., jednak prawdziwym wybawieniem dla Kuby stała się pomoc ekonomiczna, jaką w tym czasie zaczął wyspie udzielać Hugo Chávez. Roczne wsparcie udzielane przez Wenezuelę (sprzedaż ropy po mocno zaniżonych cenach, inwestycje oraz opłaty za usługi medyczne świadczone przez Kubańczyków w Wenezueli) z nawiązką przekroczyły pomoc radziecką. Tylko w roku 2010 pomoc wenezuelska wyniosła 13 bln dol. Dzięki tym pieniądzom do kubańskich domów powróciły gaz i prąd, pojawiło się także sporo chińskiego AGD.
Mimo powstałych zależności kryzys ekonomiczny i polityczny, w którym obecnie pogrążona jest Wenezuela, jest na Kubie odczuwalny. Ba! Nawet katastrofy na samej wyspie nie są w stanie wybić Kubańczyków z marazmu, w jakim się znajdują. Nastrojów nie podgrzały nawet dwa huragany – Gustav i Ike – które w 2008 r. zniszczyły lwią część infrastruktury na wyspie. Na dokładkę zaraz po nich nadciągnął kryzys światowy i obniżki cen ropy. Nie dziwi więc fakt, że zmiany na szczytach władzy także przechodzą na Kubie bez echa. Kubańczycy ze spokojem żegnają Fidela, tak jak spokojnie przyjęli w roku 2006 wiadomość o jego chorobie i przekazaniu władzy bratu Raúlowi.
Następca
Z równą pasywnością zareagowała na przejęcie władzy przez Raúla opinia światowa, która znużona wyczekiwaniem oddolnej transformacji ustrojowej przystała na kolejnego starca u sterów w Hawanie. W istocie w relacjach międzynarodowych reżim kubański zawsze, jak się wydaje, wychodzi na swoje, oferując tylko te ustępstwa, które w żadnym wypadku nie zagrażają status quo na jego terenie. Po poważnym przesileniu w roku 2003, kiedy Unia Europejska zdecydowała się zerwać dotychczasową współpracę z wyspą jako znak protestu przeciwko uwięzieniu przez kubański reżim sporej liczby dysydentów, władzom w Hawanie ponownie udało się wyjść z całej awantury obronną ręką. W 2012 r. to papież Benedykt XVI przybył do Hawany układać się z Castro o uwolnienie więźniów politycznych. Reżim chętnie przystał na te żądania, zgadzając się wysłać wrogów systemu do Hiszpanii z biletem tylko w jedną stronę.
Przełamaniu impasu, który nastał po roku 2003, na pewno pomogły nieśmiałe reformy zapoczątkowane przez Raúla Castro w 2010 r. Za dobrą monetę przyjęły je państwa Ameryki Łacińskiej, które wspólnie postanowiły nakłonić administrację Obamy do ocieplenia stosunków z wyspą. Scenariusz wznowienia stosunków dyplomatycznych z reżimem kubańskim wpisywał się w doktrynę amerykańskiego prezydenta, której głównym założeniem było wyprowadzanie z izolacji społeczeństw rządzonych w ramach systemów niedemokratycznych. W opinii Obamy blokowanie reżimów dyktatorskich jedynie wydłużało ich żywotność. Jego wizyta na wyspie w roku 2016 ukazała fiasko propagandy kubańskiej od dziesięcioleci nadużywającej antyamerykańskiej retoryki. Z dnia na dzień Kuba oszalała na punkcie rodziny Obamów, a chorągiewki z amerykańskim barwami narodowymi powiewały w towarzystwie flag kubańskich, potwierdzając gotowość Kubańczyków na otwarcia i pojednanie.
Po wizycie Obamy na Kubie wielu specjalistów zwracało uwagę na dużą „plastyczność” obecnego okresu. Bez wątpienia wpływ na ten stan rzeczy mają kryzys wenezuelski, tragiczny stan kubańskiej ekonomii, ale także coraz słabsze oddziaływanie mniejszości kubańskiej na wyniki wyborów prezydenckich w USA. Ponadto twarda postawa Fidela dodatkowo nie ułatwiała normalizacji stosunków między tymi dwoma państwami, po stronie amerykańskiej dopiero Obama zdecydował się zresztą na zmianę dotychczasowego podejścia Waszyngtonu do Kuby.
Niemniej, mimo reform ekonomicznych oraz zbliżenia dyplomatycznego ze Stanami Zjednoczonymi, reżim kubański trzyma się chyba mocno i nie zamierza dopuścić do niekontrolowanych zmian. W niedalekiej przyszłości Kuba szykuje się na kolejne kosmetyczne zmiany. Na luty 2018 r. zaplanowano odmłodzenie wizerunku aparatu rządzącego, a Raúl na swojego następcę wyznaczył człowieka z pokolenia tzw. „nowych ludzi”, Miguela Diaza Canela (rocznik 1960), obecnie pierwszego wiceprzewodniczącego Rady Państwa i Rady Ministrów.
Do tej pory taki scenariusz się sprawdzał. Reżimowi udawało się trwać u władzy mimo ogromnych kosztów społecznych. Podstawą „kastryzmu” był znak równości, jaki stawiano między Fidelem, rewolucją a przyszłością wyspy. Jest to spuścizna, którą za wszelką cenę reżim stara się utrzymać, aby nie utracić kontroli. Jednak biorąc pod uwagę radykalne przeobrażenia sytuacji międzynarodowej, wszystko może ulec zmianie.
Trup
Jeśli śmierć Fidela zostanie przez aparat partyjny potraktowana jako zagrożenie, to bez wątpienia czeka nas zaostrzenie kursu na wyspie oraz polityka izolacjonistyczna. Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump raczej się na wyspę nie wybierze. Gdy Obama lądował w Hawanie, a na płycie lotniska nie pojawił się Raúl, aby go osobiście przywitać, Trump na Twitterze zasugerował, że on sam zawróciłby samolot do Waszyngtonu. Po śmierci Fidela w oficjalnym komunikacie nazwał go brutalnym dyktatorem, który przez blisko sześć dekad uciskał własny naród. Jego spuściznę sprowadził do egzekucji, kradzieży, niewyobrażalnego cierpienia, biedy oraz łamania praw człowieka. Bez wątpienia Trump po objęciu urzędu prezydenta będzie forsował twardy kurs względem wyspy.
Także w Ameryce Łacińskiej coraz trudniej doszukać się lewicowych sprzymierzeńców. Rewolucja boliwariańska w Wenezueli chyba wydaje ostatnie tchnienie, wraz z nią będzie musiał odejść Nicolás Maduro. W Argentynie klan Kirchnerów przegrał wybory i obecnie jest ciągany po sądach. W Brazylii Dilma Rousseff została odsunięta od władzy w wyniku impeachmentu. Nawet największa gwiazda lewicy latynoamerykańskiej – Urugwajczyk José Mujica – nie ubiegał się o reelekcję i komentuje politykę z zacisza swojego domu. W tych okolicznościach nie ma co liczyć na regionalną solidarność ze starym reżimem, który utracił właśnie swój największy atut, jakim był Fidel i jego osobiste relacje z przywódcami zza miedzy.
Sprzymierzeńcem Raúla najpewniej pozostanie Putin, choć jego nowy romans z Trumpem może doprowadzić do znacznego ochłodzenia relacji z wyspą. W kilka dni po ogłoszeniu wyników amerykańskich wyborów Aleksey Pushkov, przewodniczący Komitetu Relacji Międzynarodowych Dumy w wywiadzie dla CNN przyznał, że Putin i Trump mają podobne spojrzenie na kryzys w Unii Europejskiej oraz NATO, obaj są za odrzuceniem wolnej strefy handlu transatlantyckiego, podobnie podchodzą do tematu syryjskiego oraz ochrony środowiska. Jeśli zbliżenie między Rosją a USA się utrzyma, to w stosunkach Waszyngton–Hawana Putin może w niedalekiej przyszłości stanąć po stronie Amerykanów.
To samo można powiedzieć o Chinach. Xi Jinping, który właśnie po raz ostatni dokonał reelekcji swojej osoby u sterów partii, pozostał neutralny w dyskusji na temat TTIP i podobnie jak Putin pragnie utrzymać dobre relacje z Trumpem.
Wydaje się, że doktryna Trumpa w stosunkach międzynarodowych będzie bazowała na dobrych relacjach z dyktatorami (przykładem może być Baszar Al-Asad), o ile będą w stanie dać USA w zamian korzyści porównywalne z tymi, które oferuje Biały Dom. Niniejsze założenie raczej nie doprowadzi do szybkiej demokratyzacji wyspy, a jedynie utrzyma dotychczasowe rządy autorytarne. Klimat na Kubie, gdzie inwigilacja oraz represje wobec jakichkolwiek prób protestów doprowadziły do marazmu społecznego, także nie daje nadziei na niedalekie zmiany.
Wydaje się, że obecna fala populizmów, jakim poddają się systemy demokratyczne z dużymi tradycjami, jedynie pomoże klanowi Castro przetrwać i umocnić się na wyspie. Jeśli Trump przy tej okazji będzie mógł sporo zarobić, to Kuba będzie zmuszona poczekać w zamrażarce systemu przez kolejne chude lata.